Nowa AeriaKto dogoni psa? kto dogoni psa?

Podczas Wielkiej Wojny Aeria została zrównana z ziemią, jedyne co po niej pozostało to sterta gruzów. Zanim Wielka Armia dotarła do miasta Król ewakuował ludność w góry, sam zaś zginą broniąc bram miasta. Po wojnie Aerczycy postanowili odbudować miasto, dziś na jego gruzach powstała Nowa Aeria - piękne, przyjazne, nowe miasto, niesplamione jeszcze żadną wojną.
Know
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Żebrak , Mędrzec , Włóczęga

Kto dogoni psa? kto dogoni psa?

Post autor: Know »

        Szczur jaki jest każdy widzi. Zwierzę rozmiarami niezbyt spore, choć w zależności od kanału, z którego wypełzło bywa mniej lub bardziej spasione. Pociągły pysk z parą zaokrąglonych uszu na szczycie. Dwa wystające przednie siekacze szerokie, długie i żółte, służące jednako za zęby, dłuta, łopaty i kilofy – i w zależności od potrzeb świetnie radzące sobie z przebiciem każdego możliwego materiału. Wyłupiaste oczy, które mogą nawet sprawiać wrażenie rozumnych. Zwykle bure, liniejące futro. Długie, żyłkowate wąsy, krótkie łapki i gruby, obleśny, łysy ogon. Co tu dużo gadać - pychotka. Zaraz po kotach oczywiście, bo koty były daleko bardziej smaczne – głównie dlatego, że zwykle nie jadają śmieci ani fekaliów. Nie zawsze jednak chce się za dosyć zwinnymi sierściuchami gdzieś po zaułkach uganiać. Dzisiaj mu się nie chciało. Dzisiaj doszedł do wniosku, że to jest ten moment, kiedy dla podtrzymania nawyku należy trochę popościć. Zwłaszcza, że był mnichem, do tego z własnego wyboru takim tylko żebrzącym i bezdomnym. A że szczur to jednak dość pośledni rodzaj „wołowiny”, więc na umartwienie nadawał się w sam raz. Miejski włóczęga zatem zamiast polować, po prostu idąc na swój posterunek obserwacyjny schylił się kilka razy po truchła padłych tu i ówdzie gryzoni.
        Zagryzając kanałowymi rezydentami swe nudne przedpołudnie Pankracy uważnie obserwował wschodnią bramę. Póki co nic ciekawego - to samo co zawsze szóstego dnia miesiąca dzika. Beczkowóz. Oddział straży. Zaprzęg pocztowy. Kilka wozów z klamotami. Handlarze płótna z Valladonu. Pielgrzymka tęczowych ekshibicjonistów uwielbiających chwalić się światu swoją ledwie znośną (żeby nie używać bardziej dosadnych słów) fizycznością, a pośrednio i jakby przy okazji swoją totalnie zwichniętą psychiką. I oczywiście tak ekstrawagancki, że niemożliwy do niezauważenia młody Antonio deKerekes, któremu już od tej ojcowskiej fortuny w rzyci się poprzewracało. Jego lektyka dosłownie waliła pomiędzy oczy blaskiem złotych (pozłacanych?) girland. Była tak przesadnie pyszna, że aż nieprzyzwoita, no i (nowość!) targana była już nie przez czterech, a tym razem ośmiu czarnoskórych niewolników – no ewidentnie młodzieniaszek zwariował. Jak mawiał Know: „Pod kopułą ciasno od bąbelków” - czyli, tłumacząc z filozoficznego na ludzki: sodówka uderzyła chłopu do głowy. Ale uliczny mędrzec niczego młodemu nowobogackiemu nie zazdrościł. Nie komentował. To nie jego sprawa - chociaż przez swą dociekliwą naturę dobrze wiedział, że przez legendarne już skąpstwo zgrzybiałego seniora rodu deKerekes te piękne girlandy nie są wcale ze złota tylko z tombaku, a napęd to żadni tam ekskluzywni czarni niewolnicy, tylko zwykłe białasy wynajęte gdzieś po okolicznych zaściankach za czapkę gruszek i dla większego „prestiżu” tylko wysmarowani pastą do butów.
        Rutyna tego miejsca nie była już dla Knowa ciekawa – znał ją na pamięć. On tu czekał na ekscesy. Jednak nie takie pokroju defilady zboczeńców albo szpanerskich popisów pyszałkowatego młodego szlachcica. Jego interesowało to, co mogło mieć jakiekolwiek poważniejsze znaczenie. Już mijało południe, ale ciągle nie doczekał się. Zapowiadał się kolejny dzień posuchy. Nagle zwierzołak zakrztusił się obgryzanym włochatym szczurem. Natychmiast z głośnym kaszlnięciem wypluł to co miał w ustach.
- Łajda…K! – kłapnął zębami, aż echo poniosło pomiędzy kamienicami trzask jego zamykającej się szczęki. Raz i drugi zawołał swojego małego podopiecznego, ale psiak nie zareagował. Najwyraźniej zbytnio zajęło go obszczekiwanie kramu z najróżniejszymi magicznymi wihajstrami turkoczącego się powoli, ale za to niezwykle głośno po nierównym bruku szerokiej ulicy w stolicy światowego handlu. Kundelek jak zaczarowany podążał za przeładowaną furą, tym samym coraz bardziej oddalając się od kryjówki swojego pana.
        Achterpick westchnął. Zakrzywionym szponem poskrobał się po głowie. Wszędobylskie pchły były jednymi z tych mieszkańców Nowej Aerii, których paskudny kloszard nie tylko nie odstraszał, ale wręcz do siebie przyciągał. Ewidentnie polubiły jego gęste, przepocone, wilkołacze futro, które zawsze skrzętnie poukrywane było pod grubymi paltami, przez co wagabundzie ciężko było nawet porządnie się podrapać, gdyby któraś za mocno ucięła go w garbaty grzbiet. Do szkutów na łepetynie jednak dostęp miał zdecydowanie łatwiejszy. Nie przejmował się jednak zbytnio nieproszonymi lokatorkami, a podrapał się również nie ze względu na nie. Po prostu w jego mniemaniu był to gest bardzo dobrze wspomagający zastanawianie się. Kudłaty mędrzec nie dorobił do tego jeszcze żadnej swojej filozofii, ale z całą pewnością była to tylko kwestia czasu. Każdy aspekt życia da się wszak opisać zwięzłą, acz pełną mądrości sentencją. Teraz jednak nie mógł zmitrężyć ani chwili na dywagacje. Musiał działać, i to szybko. Naciągnął przepastną czapkę z powrotem na czerep i zanim stracił z oczu swojego małego towarzysza wychynął z ciemnego zaułka.
        Przygięty do ziemi żebrak dłońmi niemal powłócząc po trotuarze ostrożnie podążył za swoim nieposłusznym zwierzątkiem w kierunku kolorowych jarmarków rozkładających się gdzieś w centrum miasta.
Awatar użytkownika
Kuna
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kuna »

Zimniasto.
Tak sądziła zakładając na swoją naramienną koszulkę przyduży stary płaszcz.
Niepraktycznie.
Uznała patrząc na zwisające rękawy i sięgający aż po łydki nadmiar materiału.
Nieźle!
Pochwaliła, kiedy udało jej się tępawym nożykiem odciąć co niepotrzebne.

        Widziała teraz swoje dłonie i kolana - zamachała, okręciła się jak dziewczę przed zwierciadełkiem i pogładziła pozbawiony większości guzików przód czarnego kubraczka. Całkiem nowego znaleziska. Ktokolwiek wyrzucił to cacko nie był podrzędnym zjadaczem chleba (nie w oczach Kuny przynajmniej), i okrycia wierzchniego pozbył się po lekkim tylko przetarciu mankietów i wywalczeniu sobie prawa do dziury w kieszeni. Nawet nie oddawał do krawca, nie poprosił żony by naprawiła, nie nakazał tego zrobić służce. Może jedna z nich kierowana praktyczną ręką rozsądku oderwała część cennych guzików. Może głupiec zdenerwował się wtedy, że to zachowanie niegodne jego domu, wyrwał płaszcz i wyrzucił gdzie mu było wygodnie - za okno.
Tam właśnie znalazła go opalona czarodziejka; jeszcze wolnego od plam z nieczystości, ludzkich to, psich czy gołębich, niezjedzonego przez nadgorliwe robaki, nie znoszonego przez nikogo kto byłby brudniejszy od niej. Idealny prezent!
Dla niej samej oczywiście. Traktowała go jako podarek za to, że jest i uznała, że chyba dobrze się ostatnimi czasy sprawowała.

Poniekąd szkoda było używać na nim noża. Tak w sumie. Ale Kuna nie żałowała dorosłych tak jak dzieciaków - ubranka pasujące na tych pierwszych mogła zdewastować, by leżały jak ulane na drugich (w tym na niej samej).
Idyllicznie więc przemierzała uliczki, dumnie prostujący sylwetkę i pokazując zabieganemu światu jak to jej się dziś poszczęściło. A jak ładnie musiała wyglądać w czymś tak eleganckim! Och, pewnie nawet przypomina dojrzewającą dziewczynę, taką zdrową pannę na wydaniu. Jeszcze chwila i zaczną się do niej chłopcy zlatywać - jak ich wtedy odgoni?
Krótki śmiech dobył się z jej gardła. Tak, to by było zabawne. Bardzo fortunny to dzień na zaloty był, swoją drogą. Zbielałe oko Prasmoka łypało tajemniczo znad kominów, wytrzeszczone; usadzone nisko jakby bestia przyczajona do skoku starała się skryć za okruchami budynków, niknąc w zbielałej szarości mgielnych chmur rozciągniętych po całym niebie. Zdawały się być tak blisko. Smok też.
W atmosferze zimnego napięcia na pewno dobrze się spacerowało we dwoje. Aura skłaniała do przemyśleń i poważnych rozważań - uczciwego zacieśniania więzi. To dobrze robiło rozbrykanym, którym głównie motyle w głowie. Ci zaś, którzy poznawali się ze względu na interesy rodzinne i towarzystwie swatki starali wmówić sobie, że nawet się tolerują mogli w spokoju i z łatwością popadać w melancholię i szybciej poddać się przeznaczeniu.

Dziewczyna minęła od rana kilka takich scenek rodzajowych. Przespacerowała się po dwóch dzielnicach, brukowanym ryneczku i placu, przeszła przez bardziej zadbany park - to tam miała stałe miejsca na darmowe przedstawienia - komedie, tragedie, tragikomedie, opowieści obyczajowe, a niekiedy i otarła się o fragment kryminału. Może nie umiała czytać, ale obeznana w sztukach była nieźle.
A ulice tak jak i one bywały gładkie i wyboiste, niektóre krótkie, a inne ciągnęły się po miejski horyzont. Właśnie na takiej osobliwości się teraz znalazła. Kolorowa mimo pogody, rozkrzyczana i tłumna - oblepiona miejskim brudem, naleciałościami wielu lat używania, przeplatana lekkim górskim powietrzem, straganami i wózkami, zapachem żywych kurczaków, otwartych konfitur w dłoni mijanej kobiety, znoszonymi kożuchami, perfumami dobranymi chyba tylko pod kolor włosów i wystawionymi na pokaz dziełami promującymi metalurgię artystyczną.
Od czasu do czasu coś Kunę popchnęło, ktoś ją potrącił, jakaś ptaszyna przedreptała tuż pod jej butem. Ładnym, beżowym. Miała jeszcze drugi, czarny, ale zciudrachany już porządnie i wypchany szmatami, bo za duży. Jak tylko będzie cieplej to go wywali i poszuka innego na następny zimowy sezon.
Zanim jednak, to zedrze podeszwę na tej kupieckiej alei. Widziała nawet jej koniec - gdzieś, majaczący daleko w oddali. Aż dziw, że było na to miejsce.
Ale komu za dużo miejsca, ten zaraz na kogoś wpadał.
- Suń się! - huknął mężczyzna.
- Sam się pan suń! - warknęła buńczucznie, gdy odszedł dość daleko, by mogła skarcić jego plecy spojrzeniem zmrużonych oczu. Mruknęła coś do siebie, wzruszyła ramionami i godnie popełzła dalej.

Nic szczególnego nie przykuwało jej uwagi - bo ta wędrowała do prozaicznych towarów, modnych krojów ubrań (wszystkich więc podobnych do siebie, że nie ma zmiłuj, a żonę poznasz tylko po wymyślnym kapeluszu), słojów pełnych kuszących przetworów, pospolitych, niewyróżniających się twarzy żeńskich, męskich i nijakich. Trudno szukać tu było prawdziwych piękności, ale i szkarady chowały się w bocznych alejkach. Idealne wręcz miejsce dla Kuny.
Jednak od czasu do czasu coś szło nie tak jak należy i drepczący tłumek przecięło coś nietypowego, odstającego od reszty i gryzącego po oczach. Tym czymś był tym razem chyba-elf. Wysoki. Wyprostowany. Choć wątły, jak to długouch. O poważnej, zamyślonej twarzyczce całodobowego uwodziciela obu płci. Czarnych włosach rzuconych na plecy. Odziany w ciężką zdobną szatę, pewnie obszytą złotymi nićmi czy czymś podobnym. Jej brzegi z wybitną dokładnością ścierały kurz z drogi i oblepiały się wszelkim paskudztwem.
Chyba tego nie zauważał.
Albo ignorował, bojąc się o swoją dumę.
Nie, nie zauważał.
Ten wniosek dopadł Kuniastą, gdy obserwując mężczyznę może z minutkę, trzy razy widziała jak kogoś potrącał jeśli na czas nie zszednięto (tak, właśnie tak) mu z drogi. I nie robił tego celowo, bo potem szczerze, choć nieuważnie przepraszał, nie zabierając nawet ofiarom sakiewek.
A więc musiał być zamyślony, jak wcześniej ona.

Zaintrygowana podreptała za nim. Wyglądało na to, że elf szuka czegoś w odległym tłumie, ślepnąc przy okazji na to co działo się bliżej niego - na wszystko i wszystkich. Wypatrywał jakiejś osoby? Towaru? Kuna mogłaby powiedzieć mu co gdzie jest. Może byłby na tyle miły, że by jej potem podziękował? Hmm… w najlepszym wypadku da jej jakiegoś miedziaka, w najgorszym opluje.
Ciekawe którym jest typem. Nie wyglądał na źle wychowanego i bufoniastego, choć w jego buźce był jakiś rys arogancji.

Śledziła go aż do centrum, Głównego Rynku, gdzie obok sukiennic rozstawiali się i inni, którzy mieli coś do sprzedania i zdążyli zaklepać sobie miejsce.
I tam jej gdzieś zniknął.
Know
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Żebrak , Mędrzec , Włóczęga

Post autor: Know »

        Żebrak nerwowym, rozbieganym wzrokiem przepatrywał tłum, ale nigdzie nie mógł dostrzec swojego pupila. Mały szczeniak zniknął na rynku głównym Nowej Aerii w gęstwinie nóg, kopyt i kół.
- „Porwali go!” – Czarne wizje kolejnymi falami zalewały zgnębiony umysł. – „Będzie biedaczek okrutnie torturowany, aż IM wszystko wyszczeka.”
Podświadomie swoją umiejętność gadania ze zwierzętami przypisywał również ludziom. Nie wszystkim - tylko tym, którzy podobno go ścigali. Miał paranoiczną tendencję do podejrzewania ICH o biegłość we wszelkich możliwych umiejętnościach. Uważał swoich prześladowców za niezwykłe umysły, bo tylko takie mogły stworzyć spisek o zasięgu światowym, a wyłącznie swojej własnej nieprzeciętności i szczęściu zawdzięczał, że ciągle był jeszcze w stanie IM się wymykać. Dlatego nie mogąc dorwać Pankracego, schwytali jego jedynego przyjaciela - Łajdaka. Wszystko to, cały obraz nieszczęścia wydawał się coraz bardziej pewny, jasny i klarowny, a w głowie zmiennokształtnego powoli zaczynała rządzić rozpacz. Zdołał powstrzymać ją jednak na jakiś czas, bowiem pojawiła się iskierka nadziei.
        Kątem oka dostrzegł przechadzającą się dziewczynkę w wytartym, za dużym i raczej męskim płaszczu. Nosiła kilka imion, ale ostatnimi czasy wszystkim kazywała na siebie wołać Kuna. Dlaczego? To trudno powiedzieć, bo tego już nie wyjaśniała. Nawet wszechwiedzący Know akurat tego nie wiedział, ale jak na mędrca przystało miał swoje podejrzenia i niejako domyślał się powodów. Nazwała się Kuną, bo tak jak kuny lubiła ludziom buszować po piwnicach i srać po poddaszach. Nie sprawdzał jednak słuszności tej teorii. Była zbyt błaha, by ryzykować dla niej życie i na pewno nie warto było go narażać tylko dla upewnienia się gdzie dziewczynka załatwia swoje potrzeby fizjologiczne. Było proste uzasadnienie tego braku dążenia do zweryfikowania postawionej tezy: wilkołak jak każde zwierzę przygruntowe zwyczajnie bał się wysokości. Ale ponieważ nie chciał się przed nikim do swojej fobii przyznać, to zamiast zwyczajnego wytłumaczenia wymyślił jakieś takie podniosłe i filozoficzne, brzmiące bardziej racjonalnie: „Kto z dachu spadnie, temu Najwyższy kule nosi.” - czy jakoś tak. Dlatego jego domem była ulica i kanały, a na dachy nie właził i już. W życiu trzeba mieć zasady.
        Z Kuną znali się już jak byli małolatami, choć oczywiście tylko z widzenia. Jak to zwykle bywa między chłopakiem i dziewczyną, on miał swoją bandę, a ona swoją. I mimo, że oboje w pacholęcym wieku patrzyli na świat i jego mieszkańców całkiem pozytywnie, to jakoś tak akurat ze sobą nawzajem nie zamienili nigdy więcej słów niż to było naprawdę niezbędne. A potem on wpierw dorastał, potem się starzał, a wreszcie zezgredział, a ona nie. Pomimo upływu lat pozostawała smarkulą. Starą smarkulą. Starą, pięćdziesięcioletnią smarkulą – bo przecież byli rówieśnikami.
        Nawet pomimo ekstrawaganckiego stroju nie wyróżniała się specjalnie z kolorowego tłumu, ale Achterpickowi wyraźnie rzuciła się w oczy. Jak każdy szanujący się i (przede wszystkim) boskie prawa mnich nie oceniał ludzi po zewnętrznych znamionach bogactwa, ale miał pewien cierpliwie wymedytowany dar świdrowania w głębi duszy i badania ludzkiej moralności, potencjału i wiedzy. Od razu widział czy dany osobnik faktycznie coś sobą reprezentuje, czy tylko stwarza pozory istoty myślącej, a dla zamaskowania słomy w butach dodaje sobie sztucznej wielkości poprzez przywdziewanie pysznych gronostajów, puszczanie sobie pod pachy perfumowanych pierdów z elfickich drogerii i unoszenie się świętym oburzeniem, gdy ktoś nie zdąży przed nim na czas zadąć w fanfary i rozwinąć czerwonego dywanu.
        Mała Kuna zainteresowała Knowa, bo jak nikt w pobliżu mogła mu w tym momencie pomóc. Umysłowo była całkiem sprytna i zaradna. Co prawda niezbyt poważne sprytna, ale jednak. Wiedziała kto wczoraj zaprawiał ogórki, kto dla zabawy pluje i chwyta, gdzie jest słonko kiedy śpi, czemu ryś tak zęby szczerzy rad, albo które przekupki na bazarze są na tyle zaangażowane w swoje swary i kłótnie (albo przynajmniej wystarczająco przejęte plotkowaniem), że można im ukradkiem na tyłach straganu wywrócić wiadro jabłek, potem niespostrzeżenie owoce pozbierać i udawać, że się je znalazło, a nie ukradło. Chodziło dokładnie o ten rodzaj sprytu – taki najbardziej gówniarski z możliwych. Owszem, sympatyczny, ale zupełnie nieużyteczny w dorosłym świecie. Może właśnie dlatego nie dojrzewała, tylko nadal była podlotką? Może. Cóż, oto kolejny temat dla kudłatego myśliciela do głębszego rozważenia. Poza tym była to powsinoga i gałganiara jak on. Koleżanka po fachu znaczy się, tylko że zdecydowanie bardziej beztroska. Bez pojęcia na czym ten świat stoi. Ślepa na te wszystkie znaki dziejące się wokół. Nieświadoma Spisku. Ignorantka!
- „Eh, nieważne.” – westchnął i machnął ręką. Mogła pomóc. Nie było na co czekać.
        Tak jak poprzednio wyskoczył z zaułka cicho i bezszelestnie jak kosmaty cień i z zachowaniem wszelkiej możliwej w tych warunkach ostrożności podbiegł od tyłu do małej czarodziejki. Bez zbędnych ceregieli złapał ją pod ramiona, uniósł bez większego wysiłku, wepchnął sobie pod pachę i pokracznym truchtem czmychnął z nią z powrotem w ciemne podwórze. Miał sprawę nie cierpiącą zwłoki, ale to jeszcze nie powód, żeby łamać zasady konspiracji i prowadzić rozmowę na otwartym terenie, gdzie każdy mógłby ich zobaczyć czy podsłuchać. Achterpick zdecydowanie przeceniał zainteresowanie zwykłych ludzi nie-swoimi sprawami i ich gotowość do udzielania bezinteresownej pomocy obcym. Ktoś bez paranoi łatwo mógł przewidzieć, że nikt nawet nie zwrócił na dwójkę włóczęgów uwagi, a reakcja osób postronnych na problem kidnapingu dziecięcego była zupełnie żadna.
        Postawił ją na trotuarze najdelikatniej jak potrafił. Przepraszać nie było za co, a na powitania szkoda było tracić czasu, dlatego od razu przeszedł do rzeczy.
- Spostrze..K! twój wzro..K! gdzie pobie...K! Łajda...K! ? – zaszczekał na nią kłapiąc potężnymi zębiskami jak turoń na ludowym widowisku obrzędowym. Nie patrzył wcale na małą, tylko rozglądał się nerwowo wokół w poszukiwaniu zagrożeń i podsłuchów. Drżał na całym ciele spanikowany jak zwykle. To nie było nic nowego, ale fakt, że teraz dodatkowo martwił się o swojego przyjaciela to jeszcze spotęgowało neurotyczne dygotanie.
        Dziewczyna milczała wybałuszając na niego wielkie oczy. Obraziła się za obcesowość, z jaką została potraktowana? A może nie rozpoznała znajomego? Nie wszyscy przecież tak jak wilkołaki widzą w ciemnościach. Ale nie ma problemu. Wszy, które na pewno przeskoczyły już od Pankracego do jej własnej roztrzepanej fryzury, zaraz zapewne zawędrują w okolice uszu i poszepną jej z kim ma do czynienia. Może nawet zrobią to jeszcze zanim dotkliwie ją pogryzą.
A może po prostu nie zrozumiała, co powiedział? Gadał co prawda dziwnie, ale chyba komunikatywnie. Ciężko przecież się ładnie i wyraźnie wysławiać w ludzkiej mowie, jak się ma paszczę pełną za długich kłów, a mięśnie szczęki silniejsze niż aligator i każdym ich drgnięciem można by bez większego wysiłku kruszyć kości.
- Łajda..K! – powtórzył. - Mój psia..K! – Dał jej chwilę na reakcję, ale wcale niedługą. - On przybie..K! tu na tar..K! i zni..K! – zaskowytał wreszcie rozpaczliwie.
Awatar użytkownika
Kuna
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kuna »

        Gdyby spodziewała się porwania nie zakładałaby takiego ładnego płaszcza - zostawiłaby go innemu szczęściarzowi, by znalazł go i przygarnął. Teraz kto wie co się z nim stanie. Może zedrą go z niej i zrobią z niego użytek? A może to w nim przyjdzie rozkładać się jej ciału? To byłaby strata. Ale i wtedy jakiś desperat mógłby go ściągnąć. O ile dziury po nożach nie będą nazbyt zniechęcające.
Krzyknęła krótko, złapana, ale nie zdążyła pomyśleć wiele więcej niż o przyodziewku, a już stała z powrotem na ziemi. Ten kto ją pochwycił odstawił ją z tysiąc razy delikatniej niż pachniał, więc w ostatecznym równaniu wrażenie zrobił na młodej neutralne. Minus za porwanie, plus za nie rzucenie jej na ziemię jak wora z pyrami, a zapach… sporo gorszy od jej własnego, ale do zniesienia.
Przez myśl przemknęło jej czy by nie uciec - ale porywacz znowu okazał się szybszy nawet od jej pomysłów - zaczął kłapać.
Nie zrozumiała go od razu. Umysł miała praktyczny, więc krótkie, naglące zdania przebiły się przez niepokój sytuacyjny, ale były na tyle niewyraźne, że ich sens dotarł do Kuny z opóźnieniem.
Intensywnie próbując go pojąć patrzyła też na kudłatego staruszka. Obwieszony paltami jak na zimę stulecia, zarośnięty niczym dzikie zwierzę. Wypowiadał się nerwowo i z pewnym trudem. Dość… charakterystyczny. Ależ tak, znała go! Nie wiedziała jednak od jak dawna. Nijak nie łączyła tego jednego chłopaczka z dzieciństwa z kudłatym starcem. Ale samego starca kojarzyła - z przezwiska Know, z rasy - coś dziwnego. Ogólnie raczej niegroźny, choć odmieniec jakich mało. Lepiej mu było się nie sprzeciwiać bez powodu, zwłaszcza gdy tak był sprawą zaabsorbowany. Aż nadto powiedziałaby.
W sumie nawet trochę żal takiego człowieka.
- A, to! - Wreszcie zrozumiała. - A więc psa szukasz?
,,A więc obojeśmy cosik zgubili. Ja elfa, ty psa. Dzięki, że przerwałeś mi w mojej pogoni. Ale… to nie tak źle nawet. Może wezmę i znajdę oba na raz?“.
- Czekaj no, spróbuję go wypatrzyć - uspokoiła mężczyznę zapewniwszy, że będzie współpracować. - Bo wcześniej nie widziałam. Zajęta byłam obserwowaniem czego innego. Jak wygląda? Taki mały łaciaty? - spytała rozgrzewając ręce przed użyciem magii. Dzielnica, na której granicy się znajdowali należała do ludzi, a budynki były ceglane, kamienne i raczej niskie. Niskie jak na standardy architektoniczne, bo jak Kuna patrzyła to zdawały jej się całkiem pokaźne. Z dziesięć razy wyższe od niej? Jak to leciało… do stropu było niemal trzech ludzi, a piętro jedno lub dwa. To, dodać jeszcze grubość podłogi i tego co pod nią razy trzy…
Nie, były jednak wysokie.
Na szczęście dla Kuny najbliższa ściana była niczym nieotynkowana i nieogrodzona, a cegły gdzieniegdzie zaczęły się wykruszać. Zewnętrzny parapet z kolei wystawał kusząco i wyglądał na niedawno wymieniany. Jeśli do niego dosięgnie i mocno się chwyci to będzie mogła w miarę bezpiecznie poobserwować okolicę.
Zrzuciła płaszczyk, rozruszała stawy i skupiła się mocno. To nie był byle murek do przeskoczenia, ale też parapet dawał nadzieję, że w razie czego da radę się złapać.
Z rozpędu wbiegła na ścianę skupiając magię w stopach. Trzy susy - teraz do rąk! Utrzymała się na nich, gdy nogi gwałtownie jej się osunęły - aż stopą znalazła odpowiednią nierówność. Głęboki oddech. Podciągnęła się i dłonią sięgnęła parapetu. Chwyciła kurczowo krawędź. I w końcu spojrzała w bok, na rynek. Była względnie bezpieczna. Nawet jakby straciła kontrolę nad zaklęciem to trzymała się czystą fizyką. Jej ciało miało jednak limity, więc rozproszyła w nim tę esencję co przyciągała ją do budynku. Tak to nazywała. Kiedy poczuła, że magia pracuje na równi z mięśniami uśmiechnęła się zadowolona i wytężyła wzrok, by jak najszybciej przeszukać okolicę.
Tak po prawdzie interesował ją zarówno psiak włóczęgi jak i jej własny elf. Skoro już go sobie upatrzyła nie chciała ot tak pozwolić mu uciec. Niby nie miała żadnego powodu, żeby go obserwować, ale także nic innego do roboty jej się nie nawinęło. W dodatku nadal miała nadzieję, że jeśli pomoże mu odnaleźć to czego szuka (widać dzisiaj był na to dobry dzień) to coś niecoś zarobi.
- Chyba widzę! Pobiegło do otwartej piwniczki! Nie, to nie on! Ale jest! A niech to, polazł za tamtym! Nie chcę cię martwić, ale jeśli to suczka, to prędko go weźmiesz nie wyciągniesz.
Zeszła powoli w dół, starając się wciskać palce w szczeliny po zaprawie. Z przyzwoitej wysokości już zeskoczyła, lądując miękko na ugiętych nogach.
- To pod tą zieloną kamienicą. - Wskazała na ukos palcem. - To co poleciało wcześniej to chyba też pies, nieco większy - dodała, bo czemu by i nie. Elfa nie wypatrzyła, więc nie musiała się spieszyć. Choć możliwe, że nadal był gdzieś w centrum miejskiego tłumu.
Know
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Żebrak , Mędrzec , Włóczęga

Post autor: Know »

        - Fuc..K! – Know zaklął niewybrednie widząc jak mała przybłęda wspina się po pionowej ścianie na dach kamienicy. Wysoko; za wysoko jak na jego standardy. Jej tak ostentacyjnie okazywana lekkomyślność w zupełności uzasadniała użycie przez mężczyznę wulgaryzmów. Dziewczyna raczej go nie usłyszała, choć na pewno do jej uszu doszło końcowe kłapnięcie zębów, które w ciasnym podwórzu poniosło się niczym w studni.
        - Ryne..K! i budyne..K! co ma tyn..K! ja..K! grosze..K! ? – zapytał, gdy już zlazła i opowiedziała o swoich obserwacjach. Mogło to zostać odebrane jako chęć upewnienia się, ale Know nie potrzebował więcej informacji niż już usłyszał. Pytanie było tylko retoryczne i zadane, by zębatki w głowie starego mędrca pobudzić do szybszego mielenia myśli.
- Jes..T! kłopo..T! – Okazało się, że wilkołak potrafi klekotać nie tylko na „K!”, ale też na inne literki. Lecz to „T!” to był dopiero początek niespodzianek. Prawdziwa burza onomatopei miała dopiero nadejść.
- Mieszk..auu!.. – Zmiennokształtny zawył po psiemu, rzewnie i przeciągle, choć na tyle krótko, że przerwa w zdaniu nie była nazbyt długa i nie wybijała słuchacza z rytmu historii. – ..tam krasnolu..T! Rodery..K! Wedłu..K! plote..K! i oficjalny..K! kartote..K! był to cyruli..K! i sadowni..K! – opowiadając pierdoły powoli budował napięcie w swojej opowieści. – Ale półświate..K! opanow..auu! jako przemytni..K!, pase..Rrr! i dile..Rrr! – końcowe „Rrr!” warczał iście po wilczemu unosząc górną wargę i odsłaniając kły. – Szal..auu! tu pona..T! wie..K! Dopiero prokurato..Rrr! Henry..K! For..T! (młodzi..K!, ale cwania..K!) zwąch..auu!, że Rodery..K! swój geszef..T! nastawi..auu! na narkoty..K! i trune..K! – Uniósł palec wskazujący jakby dopiero teraz miała nastąpić prawdziwa kulminacja. - Ma..K! si..auu! na kompo..T!, koki krza..K! przerabi..auu! na crac..K!, a z py..Rrr! produkow..auu! bimbe..Rrr!
Nie lubił kłamać, dlatego zrobił krótką przerwę, żeby dobrze przypomnieć sobie jak historia potoczyła się dalej. Po chwili kontynuował.
- Są..T! skofiskow..auu! mu mająte..K! i skaz..auu! na aresz..T!, gdzie Rodery..K! zamieszk..auu! jako bandzio..Rrr! i za kwart..auu! zma..Rrr! na du..Rrr!
W końcu po swoich oratorskich popisach przeszedł do sedna.
- Na ten momen..T! jego apartamen..T! ma stały dozó..Rrr! To obsza..Rrr! gdzie popełni..auu! się występe..K! Eintrit..T! verboten! – pokręcił głową nieco zrezygnowany. – Każdego, kto próbow..auu! wejść komendan..T! war..T! zawij..auu! na posterune..K! i pałow..auu! za współudzi..auu!
Normalnie człowiek-orkiestra. Nie tylko na wszystkim się zna, ale jeszcze podczas swej opowieści sam sobie robi akompaniament i udaje jednocześnie wszystkie możliwe instrumenty. „Górniczo-Hutnicza Orkiestra Dętaaa.. robi nam PaPaRaRaaaaa..!” – chciałoby się zaśpiewać, gdyby oczywiście miało się gen muzykalności. Kuna nie miała, albo może nie znała akurat tej piosenki? Kto wie – Know w każdym razie nie wiedział. Muzykalna to chyba jednak była, bo coś tam jakby zaczęła tańczyć. Czyżby stepować? A może to ruszanie nóżką wynikało z niecierpliwości? Chyba, że to pchły dają o sobie znać?
- „No głupia!” – pomyślałby wilkołak o czarodziejce, gdyby nie miał akurat głowy zajętej wymyślaniem planu jak uratować Łajdaka i mógł w pełni skupić się na analizie wygibasów towarzyszki. Teraz nie miał na to czasu, więc jej dziwne wiercenie się pozostało jakby niezauważone. Mężczyzna jeszcze chwilę milczał zastanawiając się. Sprawa wydawała się beznadziejna.
        - Bie..K! przez ście..K! Jasny gwin..T! Lepiej sprin..T! – Pankracy wrzasnął wreszcie jakby na nowo wymyślił koło, ale momentalnie się spłoszył i począł rozglądać jeszcze bardziej gorliwie, czy czasem jego krzyk nie ściągnął jakichś ciekawskich spojrzeń. Dopiero gdy upewnił się, że nikt go nie obserwuje przesunął lekko dziewczynkę i padł na ziemię w miejscu, w którym przed chwilą stała. Po chwili z zadziwiającą lekkością podniósł żeliwną klapę kanalizacyjną i powstawszy bez wysiłku odrzucił ją na bok. Dekle takie robione są po to, żeby nikt przypadkiem nie wpadł do szybu, ale równie ważne jest, żeby byle kto nie mógł ich otworzyć, więc ich duża masa była chyba najłatwiejszym sposobem na osiągnięcie celu. Patrząc na bezdomnego raczej nikt by go nie podejrzewał o nadludzką siłę, ale było to jednak dużo bardziej prawdopodobne, niż teoria, że akurat ten wielki kawał żelastwa zakrywający właz do podmiejskich tuneli nic nie ważył. Ciężka pokrywa zabrzdąkała o trotuar z głośną pretensją na takie potraktowanie, ale po chwili zamilkła obrażona. Foch? – no to na zdrowie. Nikt się nią nie przejął, bo kto by tam się przejmował klapą od ścieków.
        Kloszard i gałganiara stali nad okrągłą paszczą kanałów wpatrując się w jej przepastną ciemność. Z dołu dochodził delikatny szmer płynącej dołem rzeki i zionął istny fetor ekskrementów i wszystkiego, co tylko dbający o higienę osobistą mieszkańcy Nowej Aerii postanowili spuścić w kiblu, a co było na tyle rozdrobnione, że dało radę się przepchnąć przez rury kanalizacyjne.
- Obleci..auu! cię lę..K! ? – Know zapytał prowokująco, chociaż z ich dwojga to właśnie mężczyzna trząsł się jak osika i rozrzucał po całej okolicy nerwowe spojrzenia, więc prędzej to jego można by było posądzać o strach.
- Luzi..K! – Machnął uspokajająco chudą przednią łapą. - To ledwie cie..K!, nie fes..T! poto..K! – powiedział.
Dziewczyna jednak dalej stała niezdecydowana wpatrując się w wąskie gardło prowadzące do podziemi. Nie trwało to wcale jakoś bardzo długo, ale dla wilkołaka każda sekunda zwłoki miała wymiar godziny.
- „Tam gdzieś łobuzy torturują biednego Łajdaka, a ta teraz będzie tracić czas na podziwianie architektury!” – pomyślał i od razu przystąpił do działania. Nie popchnął jej. Jakżeby śmiał. Nie szturchnął, nie trącił, nie wybił z równowagi – był wszak dżentelmenem. Delikatnie tylko pomógł jej zrobić krok do przodu.
        - „Albo nie! Przez ściek nie będzie szybciej. Kuna nie widzi w ciemnościach, będzie za bardzo spowalniać.” – pomyślał niemal od razu, gdy tylko dziewczynka z głośnym pluskiem zniknęła w dziurze. – „Kuna nie widzi w ciemnościach.. hehe.. swoją drogą niezły paradoks.” – Odłożył go jednak chwilowo na stos spraw „do rozważenia kiedyś” i ponownie padł na ziemię; cicho bezszelestnie i w mgnieniu oka, normalnie jak jakiś ninja. Długą szponiastą łapą zanurkował w otworze, chwilę pogmerał i za chwilę udało mu się wyłowić z potoku miejskich brudów chudą pannicę. Wyciągnął ją jak iluzjonista wyciąga królika z kapelusza. Czary mary i z suchej Kuny powstała zmokła kura. Gdyby nie byli sami, na pewno odezwałyby się wokół burzliwe owacje na taki pokaz magii.
        Achterpick postawił małą na ziemi delikatnie jak wcześniej po porwaniu. Tym razem jednak pogroził jej palcem.
- Pozo..Rrr! Pozo..Rrr! – warknął w jakimś południowym narzeczu zwalając całą winę za wpadnięcie w kanał na nieuwagę małej. Owszem, to on ją tu przyniósł, on odsłonił dekiel, on dźgnął ją ostrym pazurem w plecy, żeby wpadła do środka, ale nadal nie uważał, że to on miałby być przyczyną kąpieli.
        Skoro dotarcie do zielonego gmachu od dołu nie było póki co optymalne, Pankracy postanowił, że na własne oczy obejrzy budowlę, w której więziono jego przyjaciela. Może coś się wymyśli na miejscu. A jak nawet nie znajdzie lepszego rozwiązania, to ostatecznie w kanał można wejść nieco bliżej celu. Teraz liczy się czas.
- Łajda..K! czeka na ratune..K! – szczeknął do Kuny, machnął na nią ręką zachęcając do pójścia za nim i ostrożnym, przygarbionym truchtem ruszył w kierunku wskazanej kamienicy.
Awatar użytkownika
Kuna
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kuna »

        Dłuższy czas nie uważała kloszarda za zagrożenie. Był dziwakiem o niecodziennych tikach, ale to nadal za mało, by osądzać go jak jakiego przestępcę. Nie wyczuwała w nim złej woli - raczej ogrom zagubienia i niepokój o psiaka. A to drugie chyba nawet potrafiła zrozumieć.
Pchana poniekąd empatią, a i zaintrygowana zachowaniem woniejącego pana, po zeskoczeniu z wysokości nie ruszyła od razu w tłum ludzi zalewających rynek, a poczekała, by zobaczyć jak też włóczęga odpowie na jej słowa. Nigdzie w zasadzie jej się nie spieszyło, elf mógł poczekać… tak, chyba mógł. Albo gdzieś odejść. Już trudno. Złapie inną okazję na zarobek i popatrzenie na długouchych bogaczy.

Na początku nie żałowała decyzji. Know wyszczekiwać począł całkiem zajmującą historię - dla Kuny bardzo cudaczną, dla miejskiego światka raczej typową. Ale dziewczyna przeważnie nie wiedziała o takich zdarzeniach, a już na pewno nie o ich szczegółach - bo i na co jej to było? Wystarczyłaby jej prosta informacja, że kamienica obecnie jest pilnowana. Omijałaby ją i już. Imiona, powody i okoliczności jakby jej nie dotyczyły. Co nie znaczyło, że wykłapana opowieść nie była fascynująca. Dobrze by było jednak gdyby pozostała tylko opowieścią…
Nie, za późno. Młoda czarodziejka poczuła dreszcz ekscytacji i słuchając gdzieś jakoś zgubiła ochotę pozostawienia sprawy Knowa. Może szaleniec z nadmiarem informacji nie jest odpowiednim towarzystwem dla dzierlatki, ale kiedy ma się 50 lat czasem zapomina się o ostrożności.

Patrzyła na znanego-obcego to ze zdziwieniem, to wyraźną uwagą, to z uśmieszkiem kogoś, kto tylko czeka, aż kolega skończy mówić, a puentą będą kłopoty. Trochę na to się nastawiała, ale i tak wciąż rozpraszało ją usilne tłumaczenie poszczekiwanek Knowa. Szybko dotarło do niej jednak, że im dłużej się tego słucha, tym łatwiej pojąć sens. Ostatecznie starzec nie był niezrozumiały… to jest jego wypowiedź. Logika kudłacza to już trochę inna sprawa…

Ponownie dała się zaskoczyć dopiero, gdy bez żadnego trudu podniósł solidną pokrywę kanału. Czego jak o czego, ale kondychy i krzepy jak u kowala to by mu nie przypisała. Z niejaką trwogą spojrzała na brzęczący resztkami sił dekiel co spoczął na kamieniach za sprawą podstarzałego wypłosza. Kim on był ten starzec żeby zabawiać się w rzucanie żelastwem?
E, wszystko jedno. Jej krzywdy raczej nie zrobi, bo jakby miał to już by gdzieś leżała pod kamienicą. Skoro więc nie był wrogiem to jego zdolności mogły i jej się przydać.
Gdyby tylko nie wiązały się z tak absurdalnymi pomysłami…

Możliwe, że zdziczała panienka nie była czyściochem na skalę świata, ale jej tolerancja brudu też miała swoje granice. Kąpanie się w nieczystościach przekraczało ją o dobry skok, stąd też wilkołak nie otrzymał entuzjastycznej odpowiedzi, a raczej pytające spojrzenie pełne powątpiewania w jego domniemany geniusz.
- Nie sądz…aaAAAAA! - Zaczęła, gdy pazur przeznaczenia dźgnął ją i ,,pomógł wykonać pierwszy krok” ku utracie reputacji Schludnej Włóczęgi. Miała na tyle refleksu jedynie, by magią utrzymać się w pionie i nie wylądować w ściekach wraz z głową. Upadła boleśnie na nogi i zrozumiała jedynie, że nie chce dać się przewrócić. Kurczowo złapała się jakiegoś pręta, a obute stopy przywarła siłami do dna kanału. Obrzydliwe. Lecz puściła dopiero, gdy dotknęła ją jakaś łapa i spróbowała podciągnąć w górę. Opór nie leżał w interesie czarodziejki, więc poddała się wyciąganiu, jednak gdy już stanęła z powrotem na odpowiedniej dla cywilizowanej Kuny wysokości, spojrzała na Knowa z wyraźnym wyrzutem.

Wiele rzeczy już jej się w życiu przytrafiło, ale żeby jakiś obcy człowieczek tak niefrasobliwie wepchnął ją do potoku nieczystości, a potem udawał, że to jej wina i wybór, to jeszcze nigdy.
- Pozor!? - O dziwo zrozumiała - Popchnął żeś mnie! - krzyknęła, bo ona w przeciwieństwie do wilka nie obawiała się żadnego podsłuchu. Na tym jednak jej darcie zakończyło się, bo starcy nie byli kimś, na kim Kuna umiała tak po prostu się rzucać. Know mógł mieć tyle samo lat, ale nadal był po prostu dorosłym. Mógł się pomylić z tym kanałem, ale ostatecznie szacunek mu się należał.
Dziewczyna bezsilnie spojrzała na karygodnie uszlajane spodnie, jeden pozostały jej i przemoczony do ostatka but (drugi został w ściekach). Najwięcej żalu miała jednak o zbrukany płaszczyk. Nowa zdobycz! Tak się cieszyła, że znalazła zadbany! I teraz co? Ojej, miała nadzieję, że to da się doczyścić…
Nie chcąc nawet dotykać pozostałych przy niej fekaliów ściągnęła pozostałego buta jak i wierzchnie okrycie i przerzuciła przez płotek - później po nie wróci. Spodenki oszczędziła, bo z gołymi udami latać nie wypadało, a poza tym zimno było. Na nowo poirytowana zerknęła na brodacza. Mogła darować sobie konwersację z nim. Ale teraz było za późno - weszli w dialog, poznali już nieco swoje problemy (ucieczkę psiaka, pech do spadania w dziury), więc i ich losy także się splotły.
Nie mając dużo więcej do stracenia, a i ciekawiąc się co z tego wyniknie Kuna westchnęła i ruszyła za kloszardem; z tym, że ona szła stosunkowo swobodnie (na tyle na ile pozwalało jej obrzydzenie do własnych dolnych kończyn), by nie przykuwać zbędnej uwagi. Zawsze uważała, że zakradając się przyciąga zbędne spojrzenia. Dlatego też jeśli chciała gdzieś iść to szła jak na swoje - no, chyba, że już była w kłopotach. Obecną jednak przygodę traktowała jak taki ciekawszy spacer, opowieści Knowa traktując bardziej jak bajki niźli ostrzeżenie. Nic ponad to.
Know
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Żebrak , Mędrzec , Włóczęga

Post autor: Know »

        Miała szczęście - podążyła za nim. Spróbowałaby nie! Pankracy owszem, był dżentelmenem – to prawda. Był też tchórzem i nie umiał się bić – to też prawda. Ale potrafił nieposłusznym smarkulom narobić dolegliwości i wsadzić swój szponiasty palec tam, gdzie nikt, a zwłaszcza nieświadoma swej kobiecości małolata nie mogła się nawet spodziewać wsadzenia wilkołaczego palca. Choć miała już okazję na własnej skórze przekonać się jak jednym dotknięciem można sterować rzeczywistością, to i tak nie był to nawet początek czarów. Zakażenia, gangreny i takie tam inne póki co ją ominęły. Póki co! Zdecydowanie miała szczęście, że z własnej woli poszła za nim.
        Wędrowali przez przeludniony plac. On chyłkiem, zakosami – od ukrycia do ukrycia, a ona krokiem defiladowym - raźno i ostentacyjnie, przybijając mocniej na lewą.
- „No głupia!” – pomyślałby wilkołak o czarodziejce, gdyby nie miał akurat głowy zajętej wymyślaniem planu jak uratować Łajdaka i mógł w pełni skupić się na analizie niestosownego chodu towarzyszki.
Do tego swoim zapachem zwracała uwagę wszystkich w okolicy, nawet tych, co to swój kartoflany nos nosili tylko dla ozdoby. Jeśli Pankracy „woniał”, to Kuna zwyczajnie „capiła”. Tego już kudłaty mędrzec nie omieszkał jej wytknąć.
- Bru..T! to twó..Rrr! z legen..T! – począł bełkotać jak to filozofowie mają w zwyczaju. – Nekta..Rrr! Afrodyzja..K! jako mió..T! Chleba substytu..T!, co tłumi głó..T! Przybliża absolu..T! na prosty lu..T! jak bobofru..T! lub inny grejfru..T!
Sensu to nie miało za wiele, ale jak się jest myślicielem, to nie można ot tak po prostu zrezygnować z nowomowy i rozbudowanych dygresji. Achterpick starał się to jednak jakoś ograniczać, bowiem przez swój szczękościsk i pełną wilczych kłów paszczękę nie mógł zupełnie swobodnie dysponować swoim rozbudowanym wokabularzem. Dużo problemów sprawiał mu dobór odpowiednich słów, które pośród warknięć, kłapnięć i wycia dałoby się zrozumieć. Kontynuował jednak z uporem i charakterystyczną dla siebie manierą.
- Ponieką..T! rozumiem wstrę..T! na detergen..T!, ale twój smró..T! jest jak wrzó..T! Ploretaria..T! już przest..auu! odwracać wzro..K! od pospolity..K! włóczę..K!, przez wzglą..T! na swą..T! twych nó..K! i tupo..T! twoich pię..T! – chciał jej tylko spokojnie zwrócić uwagę na potrzebę zachowania higieny i konieczność bezszelestnego przemieszczania, ale wyszło na to, że ją bezceremonialnie zrugał z góry na dół. Cóż, to wszystko to na pewno wina zdenerwowania, w jakie wpędziło go porwanie Łajdaka. Po wszystkim Know na pewno ją przeprosi, może nawet kupi jej kwiatka. Oczywiście śmierdziuszka – będzie do niej pasował.
        Wreszcie stanęli u celu. Tak samo łagodnie jak wcześniej złapał ją za kark, uniósł nad trotuar i wciągnął w zaułek. Chociaż mizerne rozmiary jej dziecięcego ciała sprawiały wrażenie, że przy użyciu odrobiny siły fizycznej można by ją całą zmieścić w pudełku po zapałkach, to i tak całkiem jednak rosły Pankracy to właśnie małą dziewczynkę postawił z przodu, a sam ukrył się za jej plecami.
- Loo..K! – szczeknął gwarą. Wystawiając chudą łapę wskazał koleżance paskudnego kamiennego gargulca - Strażni..K! – wyjaśnił. Czy faktycznie rzeźba była magiczna, czy to tylko paranoja wilkołaka dodawała statui nadprzyrodzonych właściwości – tego nie wie nikt. Ale właśnie po to ją tu przytargał, żeby odróżniła fakty od chorobowych urojeń.
        Dłuższą chwilę spędzili skuleni w cieniu lustrując okolicę zielonej kamienicy. Obserwował on, obserwowała i ona. On już wiedział wszystko. A ona? Ona nie! Bo ona nie obserwuje, tylko się gapi. Jak sroka w kość. Co to jest? Zwiedzanie starego miasta z przewodnikiem? Przyszła pomóc czy popatrzeć? Zgarnął ją tylko dlatego, bo niby coś może wiedzieć. A tu gucio. Nic nie wie, bo milczy. A zwykle taka wylewna i głośna na dwie przecznice. Rozgadana i beztroska. „Głupio-mądra!” – jakby powiedział Know. Nie! On by tak na pewno nie powiedział. Był wszak dżentelmenem. On by tak tylko pomyślał, a na głos powiedziałby: „Chłope..K! roztrope..K!”, „Pimpe..K! Ciape..K!”, „Dzia..T! spośró..T! cha..T!”, „Szczu..Rrr! w tonacji c-du..Rrr!” - albo coś równie dźwięcznego. Tym razem jednak nie miał czasu na komentowanie bezużytecznej wiedzy Panny Mądralińskiej na tematy: „kto pod kim dołki kopie” albo „gdzie diabeł mówi dobranoc”. Zdenerwował się nie na żarty, że Kuna nie chce współpracować. Stoi pierdoła i gały wytrzeszcza, jakby jej mózg albo pracował na zwolnionych obrotach, albo w ogóle wyjechał za morze w interesach. Owszem, wilkołak wiedział bardzo dobrze, że dziewczyna jest opóźniona – świadczył o tym chociażby jej wygląd, który nijak nie przystawał do pięćdziesięcioletniej baby, ale i tak powoli irytowało go, że czarodziejka reaguje z szybkością i błyskotliwością leśnego trolla – tyleż samo wielkiego, co głupiego i ślamazarnego.
- Coś wybla..K! twój wszyste..K! słowoto..K! – zdenerwowany zaszczekał potężnie łopocąc zębiskami tuż nad jej uchem. – Czy Kuni chłyste..K! by okaz..auu! ciu..T! większy zap..auu! ? – zapytał tyleż troskliwie, co zaczepnie i drapieżnie. – Ra..T! bym pozn..auu! twój osą..T! – ponaglił ją. - Jaki wniose..K! d..auu! twój zwia..T! ? Ata..K! na fron..T! czy jedna..K! ście..K! i napa..T! przez karce..Rrr! ?
Awatar użytkownika
Kuna
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kuna »

        Rozmowa z Pankracym nie była jej do szczęścia wybitnie potrzebna, choć syciła wiecznie żywą ciekawość. Kąpiel w ściekach był rozrywką zdecydowanie nadprogramową. Wytykanie jej odoru nabytego drogą wepchnięcia do kanałów już rozdrażniało. Że niby jej wina!? To on ma jakiś dziwno-szalone pomysły i zakrada się jakby kogo obchodziła para śmierdzieli bez grosza. Dziewczyna nie zostawiała go tylko dlatego, że raz - szkoda jej było psiaka, dwa - była ciekawa za czym wleciał do budynku i trzy - nie chciałaby się potem użerać z wyrzutami Knowa przez następne lata. A obawiała się, że gość może być pamiętliwy. I co nie wyjdzie, chętnie zwali na nią.
Burknęła cicho na pierwszą falę uwag (która była równie dźwięczna co bez sensu), strosząc się dopiero przy drugiej. Tę zrozumiała. I widziała dziury w logice tak wielkie, że dałoby się przez nie wypaść na drugą stronę rozumu. Bezkresy paranoi.
- Mam teraz zawrócić i iść szukać mydła po rynsztokach? - spytała przystając. Mimo wszystko ruszyła potem nieco wolniej niż uprzednio. - Nic nie poradzę. I żebyś wiedział, że mi też to przeszkadza! - Sama nie wiedziała kiedy zaczęła krzyczeć szeptem i dbać o pozory dyskrecji. No pięknie - udzieliło jej się!
Gdyby jej ręka nie była tak brudna, rozmasowałaby sobie skronie próbując ukoić wierzganie spłoszonego mózgu. Nic to… podejdą do kamienicy, znajdą tego psa, Know się ucieszy i pójdą do siebie. Gdzieś tam w miasto.
W oczach Kuny wszystko było proste.

Znów złapana krzyknęła boleśnie, bo wilkołak nie był najdelikatniejszym stworzeniem jakie mogło chwycić ją za fraki i se położyć gdzie indziej. Spojrzała na niego upominająco, jak domowe zwierzę, które nie zostało potraktowane z należytą estymą i mogło się teraz obrazić. A konsekwencje tego też by się jakieś znalazły. Jednak co mogła Kuna zrobić poza ewentualnym rzuceniem sprawy do siedmiu pokus, czego nie chciała czynić?
Chwilowo nic błyskotliwego do łba jej nie wpadało, więc wzruszyła na to ramionami i postanowiła się przyzwyczaić. Księżniczką nie była, nie potrzebowała by wachlowano ją strusimi piórami i rozkładano przed nogami purpurowy dywan - chociaż nie znaczyło to, że chciała by testowano jej wytrzymałość skrajnościami z drugiego końca kontinuum rozpieszczanie-szarganie.
Nadal czując zew przygody, spojrzała gdzie Know chciał i zignorowała niedogodności. Z daleka widziała dobrze, więc nie bała się, że coś przeoczy - wytężyła słuch, choć ruch miejski, stukot kopyt i gdakanie zagłuszyłyby oznaki zagrożenia jakie mogłoby wychwycić czarodziejskie ucho. O węchu można było zapomnieć, zmysł magiczny podpowiadał jej tyle, że nie było tam magii.
Popatrzyła sceptycznie na zieleniejącą fasadę i zaczęła rozmyślać nad ewentualnym ryzykiem. Jeżeli nikt ich nie przyłapie zgarną czworonoga i tyle będzie - mogą też się natknąć na innego włóczęgę. Natomiast jeśli Know ma rację i obiekt jest pilnowany… będzie musiała uciekać. Patrząc na ostrożność brodacza on też zwieje i to pewnie szybciej.

No i znów się czegoś uczepił! Z chwili na chwilę stawał się coraz mniej cierpliwą i coraz bardziej bardziej irytującą osobą. Kwestia wieku? Aż tak zdążył zdziwaczeć czy od młodości był nie do zniesienia? Problem w tym, że nie dla Kuny - ona już zaczynała się przyzwyczajać do jego humorów. Choć pewnie jeszcze nic o nich nie wiedziała…
- Nie gadam jak nie potrzeba - palnęła na odczepnego, choć prawda to to nie była. Lubiła paplać. Tylko nie wtedy, gdy próbowała się skupić. A teraz się starała. I zgadnijmy dla kogo, poza oczywiście sobą.
- Mam tam iść na pałę i się rozeznać? - zapytała ironicznym tonem, chcąc podkreślić, że nie przez przypadek zamilkła i postanowiła się zatrzymać, a nie puścić mimo uszu wszystkie jego rady i obawy.
- I szczerze mówiąc tak bym zrobiła. Nie widzę nikogo podejrzanie przypominającego pana strażnika na czatach - stwierdziła spokojnie, rozejrzawszy się po okolicy i oceniając ludzi znajdujących się na placu. Wielu z resztą strażników znała z widzenia - mieli swoje tereny, a ona starała się je spamiętać. Choć miasto duże i dzielnicowe, czasami coś zmieniano uprzednio jej nie informując. A jednak nie wydawało jej się, by ktoś naprawdę obserwował czy to ich samych czy stary budynek. Może sprawdzali go (jak już) przy okazji patrolu?
- Nie bawiłabym się w podchody. Mogę iść pierwsza i zajrzeć do środka. Jak mnie kto powstrzyma to ten… mój problem, sobie poradzę. Jak nie, to możemy chyba wejść - rzuciła propozycję, ale poczekała aż Wielki Najmądrzejszy wyrazi swoje obiekcje i zaproponuje co tam mu wygodniej. Nie chciało jej się spierać, a skoro już o spieraniu mowa - przy obecnym stanie ubrań mogła i równie dobrze po raz kolejny nurzać się w ściekach.
Know
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Żebrak , Mędrzec , Włóczęga

Post autor: Know »

        Wilkołak potaknął wykonując przy tym tak gwałtowny ruch głową, jakby miał w sobie zwierzęce geny nie tylko od wilka, ale też od dzięcioła.
- Ta..K! jes..T! – zaszczekał po żołniersku, chociaż z armią miał tyko tyle wspólnego, że bez skrzywienia zajadał się konserwową małpiną, która choć zmielona, to nadal dawała wyraźne oznaki życia (taki paradoks wojskowej kuchni) oraz, że bardzo po macoszemu traktował kwestię dbania o higienę osobistą. Chyba główną przyczyną takiego stanu rzeczy był jednak dosyć kiepski dostęp do czystej wody i mydła w kanałach ściekowych Nowej Aerii, gdzie Achterpick od opuszczenia klasztoru pomieszkiwał, ale myliłby się ten, kto uznałby to za jedyny powód. Pankracy ze swej natury był po prostu nad wyraz ostrożny, i jak ze wszystkim tak i z tym bardzo uważał, żeby czasem nie przesadzić także z myciem się czy szczotkowaniem włosów i futra.
        Chociaż słowami wyraził aprobatę dla teorii wygłoszonej przez dziewczynkę, to cała jego postawa wyraźnie mówiła co innego. Z nerwów drżał jak w febrze, raz po raz zgrzytał pazurami o kamienny bruk, drapieżnymi zębiskami dzwonił jakby na jakieś nabożeństwo, a przekrwione, rozszerzone paniką oczy sprawiały wrażenie, że zaraz wylecą mu z orbit i spadną na ulicę. Potężne emocje z obawy o los przyjaciela targały wilkołakiem nawet bez pomocy Kuny. Ona jednak najwyraźniej była uwsteczniona nie tylko w swoim dojrzewaniu fizycznym, ale chyba również emocjonalnym. Rozdygotanie rosłego zwierzoludzia było przecież tak jawne i czytelne, że chyba tylko młoda smarkula mogłaby nie wyczuć, że może być niebezpiecznie nie zgadzać się z tym gościem. A już tak otwarcie wmawiać mu, że nie ma racji, to naprawdę albo trzeba mieć nie lada odwagę albo wcale nie mieć rozwagi. Głupoty wygadywane przez czarodziejkę szybko doprowadziły Pankracego na dno czarnej rozpaczy. – „Nie dość, że nie pomaga, to jeszcze bagatelizuje sprawę!”
- Absur..T! – warknął wreszcie ucinając jej słowotok. – Budyne..K! nie jes..T! wzięty po..T! nadzó..Rrr? A potwó..Rrr! to tylko ekspona..T!? Zwykły posą..K! bez szczególny..K! potę..K!? Akura..T! – wrzasnął na nią. - Guzi..K! z ciebie nie obserwato..Rrr! Masz ty móz..K!? Czy wyparow..auu!? – Dał upust swojemu zdenerwowaniu. - Achterpic..K! przecie rze..K!... – Tak było mądrzej, mówić o sobie w trzeciej osobie. Jak jakiś Zaratustra. Mnich pamiętał, żeby przestrzegać tej zasady nawet w momentach największego wzburzenia. – To strażni..K! – podkreślił dobitnie i jeszcze raz wskazał na gargulca. – Grea..T! armou..Rrr! an..T! spee..T! – w rozgorączkowaniu zaczął plątać języki, ale szybko powrócił na wspólny. - Ma duży zasię..K! cztere..K! rą..K!, siłę szczę..K! jak tyranozau..Rrr!, ma też lo..T!, telepor..T!, amo..K!, ślinoto..K! i broka..T! A z oczu szpa..Rrr! strzela lase..Rrr! Komple..T! Pełen pakie..T!
Aż się zasapał tłumacząc jej to wszystko, ale patrząc na beztroską buzię małej towarzyszki uznał widocznie, że raczej niewiele z jego teorii dotarło pod jej rozczochraną kopułę. Chcąc zatem tym dobitniej udowodnić młodej słuszność swojego wywodu schylił się i podniósł spod swych stóp jakiś luźniejszy element brukowanego gościńca, po czym bez zastanowienia zamachnął się i cisnął całkiem sporych rozmiarów głazem w kamiennego dozorcę, chcąc sprowokować go do jakiegoś działania. Rzucony borsztajn łupnął w kamienną statuę uszkadzając ją i odrywając jej paskudny łeb, skrzydło i kawałek ramienia, tym samym sprawiając, że nie sam jeden, ale w towarzystwie kilku innych ciężkich odłamków spadł w dół, na rozstawione na ryneczku kramy. Pośród tłumów zgromadzonych na placu niewiele dało się zobaczyć, ale efekt niespodziewanego kamiennego deszczu był łatwy do przewidzenia nawet dla mało rozgarniętej Kuny. Zresztą, nie trzeba się było dużo domyślać. Wyraźnie było słychać wpierw chrobot targanego sukna, trzask łamanych ław, brzęk tłuczonego szkła i łoskot przewracających się w błoto towarów, a potem wielki tumult i istną eksplozję wrzasków, wyzwisk, jęków, biadoleń, okrzyków bólu i usilnych nawoływań o milicję, księdza i cyrulika.
        Pankracy niemal natychmiast przeraził się swoją porywczością i wyrządzonym w furii chuligaństwem. Najchętniej poszedłby w długą i dał stąd dyla, ale lojalność wobec Łajdaka nie pozwalała mu na ucieczkę. Dlatego tylko zmarniał, skulił się i przycupnął na bruku, spod kosmatych płaszczy wystawiając tylko drżący czubek nosa. Na tą chwilę nie popuścił zwieraczy, ale i tak unoszący się wokół żebraka aromat zaczął jakby bardziej intensywnie szczypać w oczy.
        Know choć nieświadomy, miał pewną właściwość, bardzo przydatną komuś o jego statusie i podejściu do życia oraz otaczającego go świata. Chociaż sam nie narzucał się współobywatelom metropolii ze swoją obecnością, a swoją stylizacją nie powodował absolutnie żadnego zaciekawienia, to dodatkowo otaczała go subtelna mgiełka magicznych iluzji, która aktywowała się w momentach trwogi - momentach takich jak teraz. Gdy więc wzrok wkurzonych ludzi poszukujących sprawcy całego zamieszania padł na zaułek, z którego pierwszy kamulec musiał wylecieć, to nikt nie zauważył tam pary obdartusów, ale za to wszyscy widzieli tylko jedną, małą włóczęgę uśmiechającą się do nich głupkowato.
- Ty mała! – ktoś wrzasnął, a z głosu jak i z treści łatwo można było wywnioskować, że raczej nie ma przyjaznych zamiarów. – Wiesz co narobiłaś?
Od razu z wściekłego tłumu wyciągnęły się ręce chcące pochwycić domniemaną winowajczynię i chyba nikt nie zastanawiał się jak w chuderlawym ciele dziecka miałaby się kryć siła zdolna do rzucania wielkimi krawężnikami.
Awatar użytkownika
Kuna
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kuna »

        Dobra - to był błąd. Uspokajanie tego gościa. Przecież się nie dało! Unikał każdego zamachu logiki i parował ciosy zdrowego rozsądku z wprawą mistrza obłąkanej szermierki! A najgorsze, że ten paranoik był równie silny co kudłaty i w chwilach paniki mógł robić rzeczy tak głupie, a skutecznie jak rozwalanie kamiennego gargulca (kamiennego - bez żadnych mocy, złych zamiarów czy innych podejrzanych umiejętności!) nad targowiskiem pełnym kogo? Ludzi! Dla odmiany żywych. Jeszcze. Bo z Knowem w pobliżu mogło się to skończyć w najmniej odpowiedni dla szanującego się obywatela sposób i w najmniej spodziewanym momencie.
        Być może zorientowała się nieco późno, ale teraz już wiedziała - smród włóczęgi nie był przypadkowy. Należało się od niego trzymać tak daleko na ile czuć było odór. Albo i dalej. Bo o ile sama łatwo znosiła jego panikę, dziwny sposób wymowy i nie bała się możliwości zaniedbanego ciała, które wymachiwało czym popadnie jeżeli tylko leżało to wcześniej na ziemi, to powodowanie takich spektakularnych szkód przez jakieś urojenia już dawało jej do myślenia. CZY ON OSZALAŁ!? Tak. ALE JAK BARDZO!?
        Odetchnęła ze szczątkową ulgą kiedy okazało się, że ofiary są głównie w towarach, a reszta się jakoś zagoi. I dlatego też tylko zgromiła Knowa w myślach i zaczęła obmyślać plan okiełznania go (wyprowadzenia z miasta najlepiej i zamknięcia bram) zamiast w równie głupim, co jego odruchu, użyć na nim jakiegoś zaklęcia i zawołać strażników, by ułatwić im robotę.

        Tutaj role jednak się odwracały - włóczęga stał się ofiarą własnego poczucia winy i rosnącego w nim strachu, Kuna za to ogłoszona została winowajcą. No chyba żartują…
        Teraz i jej oczy zwiększyły się w przerażeniu, nim na ustka wypłynął niepewny, szelmowski zwykle uśmieszek. D-doprawdy myślą, że to ona? Przecież… niby jak!? Poza tym ej, nie była taka! Nigdy nie narażałaby ludzi, by se strącić jakiegoś gargulca! Naprawdę o tym nie wiedzieli? Tyle lat się wśród nich plącze i nadal są ją w stanie oskarżyć? To wszystko przez te dwudziestoletnie dzieciaki - mało widzieli i teraz wymyślają nie wiadomo co!
        Nie do końca wierząc, że naprawdę zganiła dorosłych ludzi zaczęła powoli się cofać jednocześnie szukając jakiegoś rozwiązania. Może tłumaczenie się nie było najlepszym z nich, ale zawsze warto spróbować…
        - Ej, ej, przecież to nie…
        - ŁAPAĆ JĄ!
        - CO!?
        Zdążyła tylko pisnąć, po czym rzuciła się do odwrotu. Winna czy nie, w uciekaniu miała wprawę. Kątem świadomości dostrzegła jedynie, że Knowa nikt nie zauważył, albo postanowili ignorować śmierdziela (a do niej to chcieli się teraz zbliżyć?), a ten nie spieszy się z wyjaśnieniami.
        NOŻ!
        Machnęła na to ręką zajmując się zwodami w ciasnych uliczkach i emanowaniem niewinnością pięćdziesięcioletniej łobuzicy. Nie była niemądra, więc nie przypominała wściekłemu tłumowi, że umie używać magii, bo wtedy oskarżenia względem niej przybrałyby tylko na sile. Pomagała sobie na tyle, by się nie wywalić i szybciej skręcać, ale nie budzić podejrzeń. Dopiero gdy zdyszana wyrwała się jakiemuś jegomościowi w cylindrze, który najwyraźniej chciał się popisać sprintem w eleganckich pantalonach, i zniknęła za rogiem dzięki magii wspięła się na mur i schowała za nim. Nasłuchiwała dłuższy czas, czekając aż pierwsza fala pogoni przebiegnie, a reszta zniechęci się i zrezygnuje. Nie liczyła na to, że kudłaty histeryk zjawi się by jej pomóc, więc wykorzystała chwilę spokoju, by posiedzieć sobie i odetchnąć… nie, by odetchnąć najpierw musiała się umyć.
        Ech…
        Zrezygnowana wstała i ruszyła wolno, by udać się do jednej ze swoich kryjówek i przez jakiś czas tu nie wracać… a nogi poprowadziły ją przez alejki, ogrody, okrężną drogą, aż do zielonej kamienicy. Tłum zgromadził się w pobliżu i dyskutował wytrwale - nie do wszystkich nawet dotarło, kto stał się podejrzanym w sprawie i niektórzy snuć zaczęli teorie, że to jaki piorun strzelił w biały dzień, albo że ze starości gargulec rozpadł się i zwyczajnie spadł (ciekawe czy krawężnik też ze starości uniósł się nad ziemię i upadł razem ze straszydłem).
        Po krótkim namyśle (w którym w końcu nie przeszkadzał jej pewien szanowny kloszard) czarodziejka postanowiła wykorzystać sytuację - cofnęła się do jednego z zagraconych dziedzińców i wygrzebała kawał starej zasłony z ciężkiego sukna. Narzuciła na siebie znalezisko, a potem, zakryta przed rozgniewanymi spojrzeniami zwyczajnie przemknęła za plecami ludzi, by wejść do ‘pilnowanej’ kamienicy i na własną rękę odnaleźć tak psa jak i to za czym tam wbiegł. Jeżeli Know nie będzie jej teraz przeszkadzał to może uda jej się zaspokoić ciekawość, wyciągnąć kundelka, a potem to już mogą zwiać w przeciwne strony. Ona nie będzie mieć wyrzutów sumienia, że ich zostawiła, a brodacz będzie zadowolony i może gdzieś się zaszyje z daleka od ludu.
Know
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Żebrak , Mędrzec , Włóczęga

Post autor: Know »

        Miejski pustelnik poczułby pewnego rodzaju dumę, gdyby nie to jak okropnie był w tym momencie zestresowany. Ale należało mieć pewność, że to uczucie jeszcze do niego wróci. Pankracy nie pozwalał sobie na luksus zapominania. Pamiętał zawsze i wszystko. Teraz tylko miał ważniejsze sprawy na głowie. Ale skoro tylko mężczyzna uspokoi trochę skołatane nerwy, to pewnikiem odczuje zadowolenie z dobrze wykonanego obowiązku. Jakiego? Przecież to oczywiste. Czy może być coś bardziej satysfakcjonującego dla mentora, niż gdy jego podopieczny bierze swe życie we własne ręce i zaczyna wreszcie działać pożytecznie? Nie tylko dlatego, że mistrz tak każe, ale samodzielnie, podążając za wskazówkami wychowawcy nie z samego tylko posłuszeństwa, lecz przede wszystkim z własnego przekonania, wybierając drogę przez świat zgodną z filozofią wpajaną przez nauczyciela.
        Czarodziejka ujęła starego mężczyznę za serce, gdy poczęła uciekać. Ale nie samą swoją rejteradą, ale tym, że nie po to zwiewała, żeby tylko stamtąd zwiać. Wtedy czmychnęła by w ciszy, chowając swoją drobną postać w cieniu. Ale nie. Ona nie zapomniała wpierw wydać z siebie ani głupich krzyków, ani wysokich pisków, żeby przypadkiem nie pozostać niezauważoną przez nikogo na placu. Dopiero wtedy zaczęła biec, oczywiście środkiem uliczki, żeby również nie za szybko zniknąć pościgowi z oczu. To miło z jej strony. Mała łobuziara grzecznie i zgodnie z założeniem wilkołaka wzięła na siebie cały gniew tłumu. A wszystko nie dla własnych zasług czy korzyści, ale tylko po to, by odciągnąć niebezpieczeństwo od swego guru.
        Między Pankracym i Kuną nie była zawiązana żadna formalna więź, ani tym bardziej żadna umowa dotycząca jej edukacji. Dziewczyna pewnie wykazałaby niemałe zdziwienie, a może nawet oburzenie takim stawianiem sprawy i zupełnie nieuzasadnionym przypinaniem do niej metki sztubaka. Ale sam Achterpick nie miał co do tego żadnych wątpliwości, zresztą niejako naturalnie i od razu przyjmował wobec niej postawę mentorską. Bowiem zupełnie obiektywnie patrząc na to co kudłaty asceta nosił w swojej pamięci, to przy nim wszyscy niemal byli cały poziom niżej jeśli chodzi o mądrość życiową, i nawet dwa poziomy, jeśli chodzi o wiedzę ogólną i znajomość problemów mieszkańców Nowej Aerii. Zwłaszcza Kuna, która może mniej niż bardziej samowolnie, ale jednak postanowiła nie dorastać. Zresztą, czy normalny człowiek widząc posiwiałego mędrca i nastoletnią gałganiarę mógłby mieć jakiekolwiek wątpliwości kto tym duecie jest faraonem, a kto tylko ciąga bloczki? Know sam nigdy by tego tak nie określił, bowiem przede wszystkim był jednak skromnym i poczciwym mnichem, jednak od niego nie tylko można było, ale wręcz należało się uczyć. Nawet pomimo chorób psychicznych i niczym nieuzasadnionych lęków, których jako starzec miał już sporą kolekcję.
        Ludzie poczuwający się do obywatelskich obowiązków z całej najbliższej okolicy (w tym kilku strażników pilnujących zielonej rezydencji), którzy mogliby być agresywni, lub w jakikolwiek inny sposób groźni dla Knowa, wszyscy oni pobiegli za Kuną. Ci którzy zostali albo byli ranni, albo nieprzytomni, albo zbyt rozhisteryzowani, albo po prostu woleli zajmować się swoimi sprawami i nie patrzyli dalej niż na czubek własnego nosa w ogóle się sprawą nie interesował. Nikt zatem nie pozostał wystarczająco czujny, by choćby zwrócić uwagę na przemykającego między skrzyniami kudłatego włóczykija, a już tym bardziej, żeby stawać bezdomnemu na drodze czy jakoś inaczej przeszkadzać mu w tym, co planował zrobić. Przemknął zatem niezaczepiany przez ulicę i trochę wyludniony plac i wszedł do interesującej go kamienicy. Każdy człowiek w tym momencie odczekałby chwilę, aż jego oczy przyzwyczają się do półmroku, ale Know nie był człowiekiem. Chociaż więc jego wzrok potrzebował czasu na akomodację to wilkołak nie tracił na nią ani chwili. Natychmiast ruszył w głąb budynku na ślepo, podążając jednak za swoim powonieniem. Jego nerwowe rozglądanie się w poszukiwaniu niebezpieczeństw ustało, a zadania zachowania czujności przekazane zostały do spiczastych uszu, które płynnie wystawił spod kaptura dla usunięcia zakłóceń odbioru.
        Szybko zlokalizował przyjaciela. Nie było to zresztą wcale trudne. Radosne poszczekiwanie psiaka niosło się po obszernych piwnicach dawnej siedziby szajki krasnoludzkich przemytników. Mnich stanął przed uchylonymi drzwiami jakiegoś magazynu i ostrożnie zajrzał do środka. Łajdak z jakimś wyliniałym, ale i tak całkiem dobrze spasionym dachowcem bawili się w ganianego, w berka, w kotka i myszkę, albo w psa i kotka, albo w coś jeszcze innego. Nie znał się na tego typu rozrywkach. Dawno już zapomniał fachowej nomenklatury z niepoważnej przecież dziedziny dziecięcych zabaw i beztroskich figli-migli. Za to Kuna mogłaby okazać się tu przydatna i błysnąć wiedzą, przynajmniej żeby nazwać to co tu się właściwie wyprawiało.
        Chwilę tylko patrzył na ich psoty, bowiem trochę żal mu było wchodzić ze swoją nobliwą dorosłością w ich szczenięcą beztroskę, ale wreszcie musiał wkroczyć. Wlazł do pomieszczenia i sprawnie złapał oba zwierzęta. Nie było to jednak żadne wyzwanie zważywszy, że Pankracy w swej młodości pracował jako rakarz. Zresztą, żadne z czworonogów nie obawiało się paskudnego wyglądu mężczyzny, bowiem w przeciwieństwie do humanoidów wyczulone były raczej na to co kto nosi w sercu, a nie na grzbiecie. Kot co prawda miał się czego obawiać, ale koty głupie są, więc i ten nie wpadł na to jak też może się dla niego dzisiejszy dzień skończyć, jeśli trafi w szponiaste łapy wagabundy. W każdym razie futrzak dał się schwytać, a czy wynikało to z głupoty, czy z braku pomysłów na ucieczkę przed hyclem to już nie ma żadnego znaczenia. Wilkołak więc z przyjacielem pod jedną pachą, a przysmakiem pod drugą skierował się do wyjścia.
        W drzwiach jednak zderzył się z wracającą z przebieżki koleżanką.
- Ques..T! complee..T! – zakłapał zębami, jak zwykle okropnie kalecząc piękną wspólną mowę nie tylko własnym, spowodowanym wilczą paszczą złym rozłożeniem akcentów w poszczególnych słowach, ale również irytującymi wtrętami z języków pogańskich.
- Łajda..K! ocal..auu! – zawył jeszcze, ale zauważalnie uprzejmiej niż czynił to do tej pory, gdy bowiem stres od niego odpłynął, to powróciło zwykle łagodne i pozytywne nastawienie do świata. – Dziękuję – dodał ostatecznie już bez fonetycznych udziwnień i skłonił się lekko.
Nie wiedzieć czemu czuł wdzięczność wobec małej towarzyszki za jej pomoc w akcji ratowniczej. Mimo, że co chwilę musiał ją do tego przymuszać i bez przerwy pilnować, żeby skupiała się na zadaniu, a nie rozpraszała swoją uwagę podziwianiem krajobrazów, to i tak nadal uważał, że jej udział w całym przedsięwzięciu był kluczowy. Chciał się zrewanżować, dlatego zapytał wprost, powracając jednak do swojej denerwującej maniery.
- Czy jes..T! u Kuny kłopo..T!, który Achterpic..K! by rozwiąz..auu!, albo Łajda..K! obsik..auu!? - Miał mnóstwo pomysłów, znał bowiem to miasto i wszystkie jego sprawy, nawet tak niepoważne jak te dotyczące niedoroślejącej czarodziejki, ale dobrotliwie pozostawił jej wolną rękę w określeniu czego by chciała.
Awatar użytkownika
Kuna
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kuna »

        Dobra - nie spodziewała się, że stary włóczęga weźmie sprawy w swoje ręce i sam wejdzie do kamienicy. Po tym co jej naopowiadał i jak potraktował kamiennego gargulca prędzej podejrzewałaby go o wzięcie dyskretnej kąpieli niż zbliżenie się do budynku. A jednak tam właśnie go zastała, nie - wpadła na niego. Na nieszczęście, bo był jedną z ostatnich osób, z którymi chciała mieć tak bliski kontakt nim straci powonienie i świadomość występowania czegoś takiego jak brud.
        Obiwszy się i bez pudła, mimo ciemności, zgadując z kim ma do czynienia, uspokoiła się, a nawet w pewnym stopniu rozradowała, bo oto robotę można było uznać za zakończoną! I to z sukcesem! Jakie to szczęście - będzie można wyjść i pójść w dwie różne strony! Ona skieruje swe kroki do fontanny, a po wstępnym odmoczeniu się pójdzie za miasto do jakiegoś strumienia… a może należałby odwrotnie? Mniejsza! W końcu będzie czysta!
        - Znalazłeś psiaka! Gratuluję. - Pochwaliła Kuna i na swój sposób podziękowała za współpracę. Jakkolwiek absurdalnie to brzmiało. ,,Współpraca”.
        Lekko się nachyliła i przyjrzała pieskowi z bliska. Hmm, dziwne - miał nos.
        Widocznie bardzo kochał swojego towarzysza…
        - Co tam masz? - Jej uwadze nie umknął jednak i drugi zwierzak. Co? Drugi? Nie, na pewno nie. - Zostaw go, niech się sam włóczy - wypaliła i wyrwała kocura ze szponów kloszarda. - Idź sobie, ksio, ksio! - Pogoniła go, a on czmychnął jakby bardziej obawiał się jej niż mężczyzny.
        - Jeden przyjaciel chyba panu wystarczy - skwitowała. Kto wie czy instynkt podpowiadał jej co groziło futrzakowi gdyby został w łapach Knowa, czy zwyczajnie obawiała się, że następnym razem brodacz porwie ją i każe szukać już nie jednego, a dwóch zaginionych kumpli. Tego wolała uniknąć.
        - Nie uciekaj więcej, twój pan bardzo się martwił - zwróciła się do psiaka poniekąd przyjacielsko, ale gdzieś tam w głębi starała się go pouczyć. Jeżeli trzyma z takim wariatem, to niech na miłość Pańską ma go stale na oku!
        - Oh! - Podziękowania mocno ją zaskoczyły. Choć może powinna się już przyzwyczaić, że reakcje starca były trudne do przewidzenia, to jednak póki co dawała się złapać - to na jego siłę, to fobie, to odwagę, a to kulturę… czy coś na kształt… Tak czy inaczej nie mogła się nie uśmiechnąć.
        - Nie ma sprawy! - "I w zasadzie nie miałam chyba większego wyboru…" - Ale ostatecznie to pan go złapał. Nie wiedziałam, że się pan tu zbliży po tym wszystkim… no, ale nic to!
        Była już gotowa do wyjścia, lecz jego następne słowa ją powstrzymały. Mina jej nieco zrzedła.
        - Naprawdę nie ma sprawy! - Zapewniła, chcąc podkreślić, że nie oczekuje niczego w zamian. Że w zasadzie nic nie chce. Bardzo nie chce. - Myślę, że nikt już nie musi na mnie sikać. Dzięki panu - dodała nieco zgryźliwie. - Wyjdźmy stąd.
        Wychyliła się ostrożnie i rozejrzawszy wyszła z kamienicy. Należało zwiewać stąd jak najszybciej. I wtedy jej się przypomniało…
        - W zasadzie to szukam takiego jednego elfa… w bogatym stroju, nie tutejszy. Taki nieco… chyba fajtłapowaty? W bogatej szacie. Był na targu zanim… - "mnie pan porwał" - zaczęliśmy szukać tego, jak mu było? A, Łajdak! Tak, Łajdaka. Jeżeli by rzucił się panu w oczy (a podobno pan dużo widzi) to chętnie usłyszę parę informacji. Możemy się - nie - spotkać - nie, nie! - jutro z rana przed opuszczonym domkiem z wierzbą - NIE! - A teraz jeśli pan wybaczy muszę iść się trochę opłukać. - I na wypadek, gdyby Know chciał ją zatrzymać odwróciła się na pięcie i niemal odbiegła od miejsca niedawnych (i tych dawniejszych) przestępstw.



        Reszta dnia przebiegała wyjątkowo spokojnie w porównaniu do poprzednich godzin (pomijając to, że musiała opuścić dzielnicę, w której narozrabiali). Trochę była o to zła, bo gdy już odmoczyła się ze trzy razy, wyżebrała mydło i z jednej ze swych kryjówek wyciągnęła nowe-stare ubranko, chętniej szukałaby elfa wypytując mieszkańców niż ukrywała się przed pamiętliwym ludem. Pamiętliwym tak do jakiś trzech dni, bo zakładała, że potem jednak zapomną. Może pomylą ją z jakąś inną nieletnią miejską włóczykijką?
        Na razie jednak musiała uważać.

        Wieczór był ciepły i pomarańczowy od słońca, a przejrzyste powietrze przecinały niewinne zefirki - z wieży świątyni widać było dobrze miasto pogrążone w romantycznej godzinie; jeszcze ożywione lecz szykujące się do snu. Na tej wysokości milkły już kroki i rozmowy ludzkie, więc dziewczyna leniwie wdrapać mogła się na sam szczyt dzwonnicy i przepłoszywszy parę gołębi ułożyć się na dechach.

        Nadal zastanawiało ją, czy to za tym kocurem Łajdek wbiegł do kamienicy (nieumyślnie zdążyła już przekręcić jego imię). Wydawało jej się, że widziała coś innego… ale pewnie i tak już wybiegło. A ona do tamtego miejsca zbliżać się nie powinna. Zdecydowanie nie.



        Dzięki dzwonnikowi wstała bardzo wcześnie - usłyszawszy skrzypienie drewnianych schodów, zerwała się ledwie widząc na oczy i czując, że ciało ma otulone tak snem jak i rześkim chłodem schowała się w kącie za skrzyniami i zakryła uszy. Nawykła już była do takich pobudek, lecz metaliczny bas dzwonowego głosu rozchodził się nieprzyjemnie po niewielkim ciałku.
        Po tym alarmie mogła wyjść - drzwi z zacinającym się skoblem nie były zwykle zamykane, a w razie czego mogła wyskoczyć z niższego okienka. Nie wiedziała jak bezdomny definiuje godziny poranne, ani czy przyjdzie (może jednak nie?), lecz nie spieszyła się zanadto - chciała znaleźć resztki na śniadanie. Na jej typowej trasie dziś znalazła tylko jedną ściereczkę z zawiniętymi skórkami od chleba (specjalnie powieszoną, żeby zwierzęta nie zjadły), ale za to aż trzy jabłka, które z radością przygarnęła jako deser. Na wszelki wypadek zostawiła dwa dla znajomego Wariata, ale kto wie czy brodacz nie każe jej się rozmyślić gdy znowu zacznie bredzić.
Know
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Żebrak , Mędrzec , Włóczęga

Post autor: Know »

        Wilkołak wyszczerzył się ukazując swoje drapieżne zębiska w groteskowej minie, ale zrobił to tylko po to, żeby pokryć zakłopotanie jej zachowaniem. Swoje sobie jednak pomyślał.
- „No co za Kuna!” – w głowie wyobrażał sobie jak we wzburzeniu na nią wrzeszczy. – „Pozbawiła nas posiłku! A już zaczynaliśmy ją lubić.” – wypowiadanie wszelkich żali w liczbie mnogiej było obliczone nawet nie wyłącznie na spotęgowanie jej winy, ale przede wszystkim było niejako usprawiedliwieniem dla samego żebraka. Bo skoro czarodziejka wywołała przykrość u nas (bliżej nieokreślonych) wszystkich, to Know miał pełne prawo jej jakoś zwrócić uwagę na ten nietakt. Jemu przecież jako mnichowi i ascecie samemu z siebie nie wypadało żywić pretensji do dziewczynki, że pozbawiła go trochę bardziej luksusowego żarcia. A to, że i tak nie wypowiadał na głos tych wszystkich uwag lecz tłumił je w sobie, to po części skutek litości jaki wzbudzała w nim nieobyta smarkula, a po części jego własne zahukanie.
- „Chyba trzeba zacząć jej dokuczać.” – zakończył swój wewnętrzny monolog groźnie, ale kto poznał trochę lepiej gołębie serce bijące w piersi wilkołaka, ten zgadłby bez pudła, że to nie było wcale żadne poważne postanowienie. Know ze swej natury nie potrafił być ani złośliwy, ani mściwy, ani tym bardziej wredny. Nikomu by również nie zrobił krzywdy celowo. Czasem tylko uciekając w panice potrafił kogoś stratować, ale to wszystko, jeśli chodzi o obrażenia spowodowane jego zwierzęcą siłą fizyczną. Poza tymi jednak całkiem niezawinionymi potrąceniami nie był zupełnie groźny, a potencjałem swoich mięśni starał się raczej nie chwalić i ani z nim nie obnosić, ani nie naużywać.

        - Phi” - pomyślał. – „Też se wybrała nagrodę.”
Mogła pytać o wszystko, a zapytała o jakiegoś fajtłapowatego elfa. Cóż, mądrość teoretycznie przychodzi z wiekiem. Ale tylko teoretycznie. Bo w praktyce już nie było tak różowo. Znany myśliciel i nauczyciel życia zwykł mawiać: „Głupek sam jest sobie winien, że nie chce być mądrym”. Pankracy lubił to stwierdzenie, bo brzmiało mądrze i dużo wyjaśniało. Ale tak naprawdę nikt tak wcale nie mawiał - przynajmniej nikt znany. Bo w zasadzie tylko Know używał tej sentencji. Co więcej, zanim pierwszy raz jej użył, to sam zmyślił ją na poczekaniu. Spodobała mu się jednak na tyle, że nie tylko stosował ją w charakterze wytrycha, który (jakby go trochę powyginać) to pasował do każdej sytuacji, i właśnie dlatego nadawał się do wytłumaczenia wszystkich niejasnych motywów zachowań ludzkich, których znerwicowany wilkołak zwyczajnie nie do końca rozumiał, ale również do tego przy okazji dorobił jeszcze tej maksymie piękną legendę, szlachetny rodowód i magiczne właściwości.
        Nie miał zamiaru jednak uczyć małej na siłę, ani w jakikolwiek sposób zmuszać do pokierowania swoim niedojrzewającym życiem tak, by zaczęło wreszcie nabierać sensu. Jak tak woli, żeby nadal nie wyrastać z pieluch i nocnika, ciągle bazować na wieczorynkach i pluszowym misiu, ciągle włóczyć się po kolana w błocie i z kieszeniami pełnymi naszabrowanych u sąsiadów czereśni, to niech tak ma. Niezbyt chętnie, ale przystał na jej prośbę. To tak jakby zatrudniać architekta do stawiania psiej budy. Chodząca encyklopedia zmarnuje swój cenny czas na jakieś bzdurne horoskopy. Ale trudno, słowo się rzekło. Obiecał, więc zasięgnie dla niej języka o zupełnie nieistotnym imigrancie w Nowej Aerii.
        Wilkołak i czarodziejka rozstali się, a nim nadszedł czas ponownego spotkania włóczęga zdołał się przede wszystkim porządnie najeść, a także co nieco dowiedzieć o nietutejszym, wystrojonym elfie. Nawet więcej, niżby kiedykolwiek chciał się dowiedzieć.

- Pss..T!.. pss..T!...
Zero reakcji.
- Pss..T!.. pss..T!...
No głucha. Stoi przed domkiem z wierzbą, żre jabłko i nie słyszy nawoływań zakamuflowanego mężczyzny. Albo raczej zgodnie ze swą smarkatą naturą ma w nosie całą konspirację i bez żadnej żenady woli wystawiać się na obserwację i podsłuchy. Ale przynajmniej przyszła. Po impertynencji z wypuszczeniem kota teraz znowu ma plusa. Za to, że nie olała starego wagabundy jak inne dzieciaki - tylko dlatego, że jego „kosmatość” i „dziwakowatość” się jej szybko znudziły.
- Pss..T!.. pss..T!... - Wilkołak kontynuował próby zwrócenia na siebie uwagi dziewczynki, ale powoli zaczynał się irytować jej beztroską.
- Od jabłe..K! rośnie tyłe..K! – zaszemrał wreszcie przenikliwym szeptem. Chyba usłyszała, bo nareszcie odwróciła młodocianą buźkę w kierunku zaułka, z którego od dłuższego już czasu dochodziły coraz bardziej utyskliwe pokłapywania paszczęki Pankracego na nią i na jej marną spostrzegawczość.
Awatar użytkownika
Kuna
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kuna »

        Nie zauważyła? Może. Na pewno w sumie. Nawet nie szukała. Gryzła jabłko i miała cichą nadzieję, że włóczęga jednak się nie pojawi. Ona dotrzymała zobowiązania - przyszła jak należało, o świcie tylko trochę później, a teraz… teraz w sumie postoi, poczeka… nie spieszyło jej się zanadto. No i jednak - chociaż kloszard był wyjątkowo podejrzanym typkiem to obiecał znaleźć coś o elfie, który tak ją zainteresował. Ale czy mu wierzyła? Ciekawe jak miałby się czegoś dowiedzieć skoro takiego zamieszania narobili tam gdzie długouchy się pojawił… no ale. I tak poczeka. Nie była tchórzem, ani niewdzięcznikiem (ej, chwila - a czy to nie ona pomogła jemu? Tak, no przecież!). No i może była ciekawa. Było nie było wczoraj się nie nudziła.
        Chociaż jej rozsądne ,,ja” nie miało ochoty na powtórkę.

        Kiedy w końcu jakieś dziwne podszepty zaczęły do niej docierać, odwróciła głowę.
        - Od jabłek co? - zapytała ciekawsko, bo już rozpoznała głos Know’a i absolutnie nie zamierzała się denerwować jego obecnością. Nie póki znowu jej nie porwie do jakiegoś ciemnego zaułka albo wrzuci do ścieków. A niech się nawet nie waży!
        Ta, akurat jej posłucha.
        - Dzieńdoberek - przywitała go zaraz, nie zachowując żadnych konspiracyjnych środków ostrożności. Nadal nie uważała, by ktokolwiek z szanujących się obywateli miał zwracać uwagę na dwójkę obdartusów. Nie, na jednego gadającą do starego muru.
        - Gdzie Łajdek? - zapytała niewinnie, dalej uparcie stojąc w miejscu i tylko podnosząc nieco ton głosu, by aby na pewno ją dobrze usłyszał. Kto wie co w jego wieku poza charakterem i wyobraźnią mogło szwankować.
        - Przyniosłam… ach, już pan widział. Chce pan jabłuszko? - spytała z uroczą uprzejmością, na jakie stać tylko dobrze wychowane smarkule.


        W tym samym czasie, w innej nieco dzielnicy coś przebiegło pod oknem zadbanego dziecięcego pokoju. Ciekawska para ślepków przylepiła się do szyby, a rączki odcisnęły na niej ślad. Ale mała Emily nie mogła jeszcze wyjść. Nie nie ubrana!
        Zarzucając na siebie pierwszą-lepszą sukienkę i w biegu rozczesując włosy starała się nie wywrócić niczego i nie obudzić rodziców. Za to gosposię pracującą w kuchni przywitała z radością.
        - A cóż to tak wcześnie się wstało, moja droga? - zapytała z uśmiechem kobieta.
        - Widzia…! Em, widziałam jak chłopcy idą na targ, chciałabym iść z nimi - kłamstewka całkiem zgrabnie padały z niewinnych usteczek, chociaż szarawe oczy topiły się w winie. No, ale - mus to mus!
        Otrzymawszy ciepłą bułeczkę na drogę, wybiegła prosząc niemo o dyskrecję. Rodzice nie lubili kiedy plątała się po mieście bez nadzoru.

        A jej nadzorem najczęściej była Amy.
        Starsza nieco od niej dziewczyna w znoszonych ubraniach i z obowiązkowo zdartymi kolanami. Śliczna jak na swój wiek, choć pokryta brudem i ranami, bo biegała tam, gdzie nie zawsze płatki kwiatów wyściełały drogę.
        Właśnie szła po chleb na targ (hah, Emily dużo nie minęła się z prawdą!), kiedy coś capnęło ją od tyłu. Podskoczyła z wrzaskiem jak oparzona, rozglądając się dziko.
        - Emi! - Spojrzała na nią tak z ulgą jak i pretensją. - Nie rób tak!
        - Ojć, wybacz - dziewczynka skruszyła się, ale zbyt była podekscytowana, by przepraszać długo:
        - Posłuchaj! Chodź, widziałam coś!
        ,,Ech, to mam słuchać czy iść?” - Co się stało? Co widziałaś?
        - Coś dziwnego! Wyglądało jak pies, ale…
        - Nie chcę gonić za psami! Boję się ich!
        - Ale to nie był zwyczajny pies! I był mały, taki… taki co szybko nie biega. I nie skacze.
        - Przestań!
        - Pomóż mi go znaleźć! - nalegała Emily tupiąc nóżkami w miejscu. - Albo wiem! Zapytajmy…!
Know
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Żebrak , Mędrzec , Włóczęga

Post autor: Know »

        Spuścił spłoszony wzrok, bo ciągle niezmiernie krępowała go wszelka ludzka uprzejmość wyrażana wobec jego skromnej osoby. Ciężko mu było uwierzyć, że może być bezinteresowna. A choć sam często działał z dobrego serca, to jakoś nie potrafił przekonać samego siebie do tego, że inni też tak mogą i potrafią postępować wspaniałomyślnie jak on. Wyciągnął jednak przed siebie wielkie kosmate łapsko w żebraczym geście, by zaproponowany przez czarodziejkę owoc miał na czym wylądować. Ale oprócz tego nie ruszył się ze swojego miejsca. W tej sytuacji, jak i zresztą w każdej innej, przede wszystkim wolał być niezauważony niż najedzony.
- A nie masz sznite..K!...? – kłapnął pytająco – ...mi..T! butte..Rrr! un..T! wurs..T!? – dodał z cichą nadzieją, że może mała powsinoga zawinęła na targu coś pożywniejszego niż tylko jabłka.

        Nie czekał aż mu coś odpowie, ani aż łaskawie się doń zbliży. Przecież to ona chciała zdobyć informacje, a nie on na siłę podzielić się wiedzą. Wątpił, czy dziewczynka ciągle stojąc na środku placu usłyszy wyraźnie wszystko czego się dla niej dowiedział, ale bimbał na to. Przeszedł od razu do rzeczy.
- Rafael Ferdinan..T! van de..Rrr! Vaar..T! – szczeknął, ale ton zachował neutralny. – Przynajmniej ta..K! się przedstawi..auu! – oczywiście nie wilkołakowi, ale włóczęga dyskretnie pominął kwestię, że bezczelnie podsłuchiwał rozmowy biznesowe interesującego Kunę przybysza. – Ale elficki języ..K! to egzoty..K! – kontynuował mędrzec nie pozwalając jej na jakiekolwiek wtręty. - Transkryp..T! ty..K! wszystki..K! nazwis..K! na papie..Rrr! to niezły aerobi..K! i Achterpic..K! nie marnow..auu! na to swoi..K! cenny..K! minu..T! – Pankracy jak zwykle dorobił piękną teorię w pełni uzasadniającą jego działania, ale tak naprawdę chodziło o to, że obcą mowę znał tylko ze słuchu. Wstydził się tego i absolutnie nie zamierzał przyznawać się do swoich braków przed pięćdziesięcioletnią małolatą. Gdy jednak spojrzał na swoją rozmówczynię uświadomił sobie, że zupełnie niepotrzebnie się peszył. Przecież smarkula w ogóle nie potrafiła czytać i pisać, a to co kreśliła na murach jako swój podpis było tylko nie oznaczającym zupełnie nic bohomazem, bazującym na kilku co łatwiejszych (no bo przecież nie na wszystkich) znakach alfabetu z języka wspólnego, więc co tu mówić o jakiejś wyszukanej kaligrafii, zwłaszcza tej starodawnej - elfiej. Machnął zatem na to wszystko ręką, ale tylko w myślach, bo w rzeczywistości obie łapy miał w tej akurat chwili zajęte.
        Jedną nadal trzymał wyciągniętą przed siebie w oczekiwaniu na jabłko. Drugą łapą natomiast podpierał się o ziemię. Można by pomyśleć, że sobie nią pomagał utrzymać równowagę. Stary, trzęsący się dziadyga, przycupnięty w zaułku w pozycji jak do defekacji, mógłby łatwo wywalić się centralnie na ryj z tego swojego przykucu nad krawężnikiem. I wcale nie trzeba było wyobrażać sobie, że do zaistnienia takiego wypadku konieczny był jakiś szereg nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności. Wręcz przeciwnie, Pankracy sprawiał wrażenie, że do zarycia nosem w trotuar brakuje mu raczej podmuchu wiatru niż trzęsienia ziemi. Gdyby obnosił się ze swoją zmiennokształtnością to pewnie prędzej większość co bardziej świadomych ludzi zdałoby sobie sprawę, że jego potężne, odzwierzęce kulasy spokojnie i bez wysiłku mogły utrzymać szczupłe ciało mężczyzny w każdej możliwej pozycji. Ale nie każdy go znał i nie każdy po zdewastowanym staruszku spodziewał się muskulatury wilkołaka.
        Filozof nie dla równowagi podpierał się ręką. Robił to, bo wiedział swoje – sprawdził doświadczalnie, że z trzech punktów podparcia szybciej można się zerwać do sprintu niż z tylko dwóch.
- „Każdy ci to powie. Wystarczy zapytać dowolnego stworzenia, które ma trzy kończyny. Na przykład każdy trzynogi pies to potwierdzi. Oczywiście jeśli takiego znajdziesz. I znasz mowę zwierząt. A potem wykażesz się współczuciem... i empatią... i cierpliwością. Bo najpierw należy wysłuchać łzawej opowieści o utraconej kończynie... pretensji do całego świata, że jest okrutny i niesprawiedliwy... i narzekań na pieskie życie. A to wcale nie jest łatwe...” – Pankracy westchnął do swoich przemyśleń, ale nie dał po sobie poznać, że chwilowo zajął się czymś zupełnie innym niż dziwny elf i jego biznesy – „Wiesz co? Daj sobie z tym spokój. Nie dasz rady. Lepiej od razu zapytaj Knowa. On wie wszystko.” – zakończył swoje własne rozważania i jak gdyby nigdy nic powrócił do tematu, oczywiście przy nieodłącznym akompaniamencie kłapnięć, trzaśnięć, powarkiwań i okazyjnego wycia.
        - Twój elfi..K!, ten van de..Rrr! Vaar..T! nie zawit..auu! do Aerii w sprawa..K! towarzyski..K! Przyjech..auu! tu na zwia..T! Jedna..K! to furia..T!, awanturni..K!, istny świ..Rrr! Bra..K! manie..Rrr! Zdemolow..auu! szyn..K! „Bażan..T! i Dzi..K!” i nawrzeszcz..auu! na tłume..K!, bo nik..T! nie wiedzi..auu! gdzie jes..T! szukany osobni..K!, który nazyw..auu! się Ża..K! Szira..K!
Zamilkł i wyszczerzył się na całą szerokość paszczy. Nieporadność i działająca na oślep agresja tamtego faceta niezmiernie go bawiła. Zaraz jednak kontynuował swoją opowieść, wyjaśniając mniej więcej o kogo chodziło.
- To alchemi..K! którego denerwow..auu! świa..T!, więc zni..K! – po tych słowach na dłuższą chwilę się zaciął. Wyglądał jakby się krztusił, jakby coś nie chciało mu przejść przez gardło. W końcu jednak najwidoczniej zrezygnował z prób użycia pięknej wspólnej leksyki i poleciał po najmniejszej linii oporu – This sorcere..Rrr! doesn..T! wan..T! to be foun..T! - Tak jak mu się to już wcześniej zdarzało zmienił język, paradoksalnie po to właśnie, aby być choć trochę bardziej zrozumiałym.
– A nie po to wykon..auu! sko..K! w bo..K!, żeby byle gwałtowni..K! zakłóc..auu! mu mi..R! Jedna..K!.. – to ostatnie słowo prawie wrzasnął - ..Achterpic..K! przez przypade..K! go pozn..auu! i uzysk..auu! namia..Rrr!.. – wilkołak powrócił na język wspólny, ale nie na długo, bo po chwili znów wpadł w drgawki, które wyglądały i brzmiały jak torsje, aż wreszcie wyrzucił z siebie ostatnie zdanie znów w obcej mowie.
-…Wo versteck..T! e..Rrr! sich jetz..T!!!
Awatar użytkownika
Kuna
Błądzący na granicy światów
Posty: 12
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Kuna »

        - Sznitek? - spytała nieco rozbawiona. No co to za język! Włóczęga od rana był całkiem zabawny. Chociaż resztę zdało się, zrozumiała, i zrobiło jej się nieco mniej radośnie. Nie miała nic pożywniejszego od jabłka dla starego kloszarda. Bo i zwykle starczały jej lżejsze kąski. Nie wystawiano jej nie wiadomo czego. Chociaż gdyby miała pewnie by się i podzieliła. Znała swoją wytrzymałość, a starzec… a niech się najada!
        Tylko no niestety nie było czym.
        Temat szybko się jednak zawinął i zamienił z innym - ciekawszym nieco, przynajmniej w tym momencie, od jedzenia i śniadań. Kuna wytężyła swoją uwagę i zmysły, by jak najlepiej usłyszeć i… zrozumieć co jej nowy informator miał do powiedzenia. Dotychczas sądziła, że już wczoraj przyzwyczaiła się do jego sposobu kłapania i do wstawek obcowyrazowych, ale im ważniejsza była dla niej omawiana kwestia tym trudniejsze się stawało nadążenie za słowami Know’a i jego tokiem myślowym.
        Póki co jednak dawała sobie radę - Rafael Ferdinant van der Vart (?) mówił w elfickim i szanowny pan Know nie zdążył zapisać nazwisk. (A miał w ogóle na czym? I to dziwne, że pisać potrafił! Pełen niespodzianek ten jej nowy, rzucający klapami znajomy!). Więc tak… imion żadnych poza tym Rafaelem nie znała, ale to zawsze było coś. Słuchała dalej, robiąc tylko przerwę na wręczenie jabłka mężczyźnie i może wygodniejszego się ustawienia. Nadal jednak stała, choć nie na wypadek, gdyby nagle trzeba było się zerwać do biegu - takich okoliczności nie przewidywała. Po prostu murki o tej porze były zimne, a jej spodenki - nie grube. Nie było co ryzykować przeziębienia dla chwili względnej wygody. Lepiej było stać.

        Co dalej… hmm. Nie spodziewała się po bogato ubranym elfie (elfie!) takiej awantury. Know na pewno nie zmyślał? Trzeba będzie później sprawdzić. Miejsce wspomniane przez niego znała, jak wiele innych zakątków, więc dojście tam nie będzie problemem. Bo naprawdę ciężko jej było uwierzyć, że ktoś o aparycji księcia stokrotek jest w stanie zdemolować szynk, bo ponieważ nie mógł kogoś odszukać. Heh - gdyby zapytał Know’a o tego całego pana Żaka już by miał narysowaną mapkę do jego wychodka! Och, złe skojarzenia. Ale po wczorajszych ściekach nasunęło jej się praktycznie samo. Tym bardziej, że jej towarzysz woniał bardzo przypominająco.
        Podała mu drugie jabłuszko, poniekąd tracąc apetyt i zmarszczyła brwi analizując co też wyszczekał do niej kulturalnie. Czy powiedział jej właśnie, że zna alchemika Żaka, który ukrywa się, a którego szuka elf, którym ona była zainteresowana? Czy to nie było dość… niewiarygodne? Szalone? Jakiego tu słowa użyć… o, a może niezwykłe! Sceptycyzm i doświadczenie lat pięćdziesięciu walczyły w niej z młodocianym pociągiem do przygód i odrobiny zabawy. Choć jak już się przekonała wczoraj - zabawy z tym bezdomnym nie były za nadto bezpieczne i może lepiej… może lepiej gdyby pohamowała nieco swoje entuzjazmy.
        Czy aż tak bardzo zależało jej na tym elfie?
        - Przepraszam? - zapytała zdezorientowana ostatnim zdaniem i przyznała, że nie miała pojęcia co też mogło znaczyć. Pomyślała jedynie z nadzieją, że w razie czego zna trochę elficki. Może nawet elfa łatwiej by było zrozumieć niż tego konkretnego włóczęgę.

        - Kuna, Kuuuna!
        Nagle jasny, szczebiotliwy głosik przerwał im pogawędkę. Czarodziejka odwróciła się i z uśmiechem powitała biegnącą w jej stronę dziewczynkę.
        - Emily! Nie biegaj ludziom pod nogami. Och, chodź - ustąpiła jej miejsca przy murku, zauważając i nadchodzącą Amy.
        - No dziewczyny, a co wy tu robicie tak z samego rana? Szukacie mnie? - zagadała wesoło, dając żebrakowi chwilę wytchnienia po maratonie kłapania.
        - Właściwie… właściwie to tak - przyznała Amy, ta wyższa i obdarta.
        - Tak! - krzyknęła Emily i cała w rumieńcach zaczęła opowiadać. Żadna z nich nie spostrzegła Know’a.
        - Bo widziałyśmy… właściwie to nie, ja widziałam dziś rano takiego dziwnego pieska. Ale to nie był pies! Nie taki zwyczajny! Miał inny ogon i śmiesznie dreptał! Amy go nie widziała, ale myślałyśmy, że może ty coś wiesz?
        - Czekaj! - Kuna ożywiła się nagle - Taki mały z ciężkim ogonem?
        - Tak!
        - Widziałaś go? - Amy zarówno się tym przeraziła jak i zaintrygowała.
        - A szukałam go wczoraj! Prawie go znalazłam, ale do piwnic wlazł i… och, jeżeli traficie na niego dajcie mi znać. Tylko nie łapcie go, zwłaszcza ty, Emily. Nie wyglądał groźnie, ale rodzice przestaną cię na miasto puszczać jeżeli coś cię w końcu dziabnie. Będziesz uważać?
        Dziewczynka przytaknęła.
        - Amy jeśli zauważysz, że gdzieś się często kręci to daj mi jaki znak, co?
        - Będziesz go łapać?
        - Ciekawi mnie. Chciałbym go chociaż zobaczyć. Ale, moje drogie kompanki, tego poranka jestem trochę zajęta. - Trójka informatorów, jak tu się nie rozproszyć! Nie wiedziała z resztą co ją bardziej ciekawi - ów dziwny czworonóg czy elf i jego tajemnicze sprawki. Chętnie pobiegłaby za dziewczętami, ale… to byłoby zdecydowanie nieuprzejme względem Know’a. Nie, musi skończyć z nim rozmawiać, pożegnać się i wtedy pomyśli. Tymczasem była ciekawa czy w ogóle zechce wychynąć z tego swojego zaułka, czy może jednak towarzystwo więcej niż jednej nieletniej to dla niego za dużo.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Nowa Aeria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości