Nowa Aeria ⇒ Idź kocie do diabła
Diabeł doskonale wiedział jakie pytanie zadać. Wystarczyło zaproponować panterze posiłek i stawała się najszczęśliwszą istotą na Łusce. Więcej, pewnie była w stanie darować niejedną zniewagę, grunt by posiłek był odpowiednio smakowity. Taki już urok kociaka.
Nie rozumiał fascynacji jedzeniem. Dobre dania sprawiały mu przyjemność, ale nigdy nie dawało mu ono aż takiej radości. Na dobrą sprawę nic nie poruszało czarta tak jak innych. Jak na przykład paterołaczkę właśnie, znajdującą się od jakiegoś czasu obok niego. Wszystko pozostawiało niedosyt i nieodparte wewnętrzne uczucie żądające więcej. Już dawno nauczył się egzystowania w ten sposób akceptując niezmienny stan rzeczy, zamiast dążyć do niemożliwego, pełnego zaspokojenia pragnień jak czynił na początku wolnego życia. Ale gdy patrzył na panterę, w jakiś pokrętny sposób udzielała mu się jej radość i pasja, bardziej sycił go posiłek złożony z kilku kęsów, przy którym przyglądał się jedzącej zmiennokształtnej, niż pełen, wielodaniowy obiad.
W garderobie przebierali się bez wygłupów, może dlatego, że myśli Dagona uciekały już w kierunku interesów i zamiast zaczepiać dziewczynę pozwalał jej ubierać się w spokoju, skupiając się na swoim odzieniu.
- Yhm… - potwierdził chrypiąc. Kotka wyraźnie sobie kpiła, nie doceniając powagi sytuacji. Krasnal wbrew pozorom wykazywał się roztropnością. Diabeł mógł go traktować jak kompana, obdarowywał go swoistym rodzajem lojalności, ale tego samego oczekiwał w zamian. Zawiedzenie czarciego zaufania byłoby znacznie bardziej bolesne w skutkach dla Norda, niż konsekwencje podobnego postępku w wykonaniu kogoś obcego.
- Pytanie jak wiele ma prawdziwych powodów do lęku. - Mimo żartów złodziejki, postawa Laufeya była całkiem poważna chociaż wciąż zupełnie zrelaksowany zapinał guziki koszuli.
Droga do Chryzantemy upłynęła wręcz sielankowo, zupełnie jakby był to zwykły wolny wieczór a nie wizyta mająca na celu potwierdzenie dalszej solidarności pasera.
Chryzant oczywiście szybko znalazł się przy ich stoliku. Chociaż zaczął od niewinnych i trochę złośliwych żartów z panterołaczką, Balboette był widocznie spięty, co oczywiście próbował zamaskować właśnie dowcipkowaniem i swobodnie radosnym zachowaniem.
- Och nie sądzę, miła. Nie robię w żywym towarze, a ten tutaj słówka by nie szepnął co się z tobą stało - zakończył z najszczerszym cherubinkowym uśmiechem na jaki stać było podstępnego pasera, jakby zupełnie nie rozmawiali na temat traktowania ludzi jak zwierząt lub rzeczy.
- Z przyjemnością - dopowiedział jeszcze, siadając na krześle obok, dopiero przybierając poważniejszy ton by zwrócić się do diabła.
Bies popatrzył na pokurcza i wcale nie zamierzając ułatwiać mu sprawy odezwał się nie mniej oficjalnie.
- Ostatnio miałem na głowie wiele spraw i nie było mi po drodze - odparł niskim głosem.
- Mam nadzieję, że wszystko toczy się pomyślnie - Chrysant kontynuował grzecznościową wymianę zdań.
- Wyjdzie w najbliższym czasie - odparł czart, nie siląc się na nawiązanie do niezręcznej sytuacji z zamkniętą Chryzantemą. Nord zorientował się, że tak łatwo nie pójdzie, a pałeczka poruszenia niewygodnego tematu jest w jego rękach. Westchnął cicho mając nadzieję, że ten raz kozie nie przyjdzie zginąć i pociągnął konwersację dalej.
- Dagon, słuchaj… - Bies uniósł wymownie brew, dając krasnoludowi do zrozumienia, że przecież słucha, więc niech przestanie owijać w bawełnę.
- Życie w Aerii się się pokomplikowało… - Chrys nawijał dalej, starając się przygotować grunt.
- Co ty nie powiesz - burknął piekielnik. Jakby na potwierdzenie tych mało odkrywczych wniosków, do stolika podszedł kelner, by przekazać wiadomość poufnym szeptem, który w zaciszu był dobrze słyszalny również dla Kimiko i Chrysa.
- Panie Laufey, posłaniec pana szuka.
- To odbierz od niego wiadomość i niech spieprza - warknął czart, co wywołało na twarzy Norda grymas szybki i łatwy do zinterpretowania. Zły nastrój Dagona mógł wszystko tylko utrudnić, a on chciał by rozmowa przebiegła jak łagodniej.
- Kiedy on osobiście chce przekazać - znów szepnął elf.
- To niech ruszy dupę, bo nie chce mi się łazić w tę i z powrotem - bies odpowiedział ochryple i wyciągnął cygaro. Jak nie zapali to za chwilę cały dobry humor, z którym wychodził z mieszkania, naprawdę mu się ulotni. Popielniczka przezornie już czekała na stoliku.
- Oczywiście. - Elf ukłonił się i zniknął pomiędzy stolikami. Niedługą chwilę później wrócił prowadząc ze sobą dobrze odzianego mężczyznę. Ten ani się nie przywitał z Laufeyem, ani tym bardziej z jego towarzystwem, które jedynie zostało obdarzone niezbyt przychylnym spojrzeniem i bez ceregieli zaczął od interesów.
- Mam ważną sprawę - odezwał się drugi raz wymownie patrząc na panterołaczkę i krasnoluda, ale Dagon tylko ponaglił go ręką.
- To delikatna sprawa - zasugerował kolejny raz, z większym naciskiem. Od początku jego głos miał roszczeniowe i niezbyt miłe brzmienie, ale teraz nabierał jeszcze bardziej irytującego zabarwienia.
- I nic jej tu nie grozi. Szybciej, bo nie mam całego wieczora - Bajer warknął nieprzyjemnie, odnajdując spojrzenie marudnego interesanta, jednocześnie osypując popiół z cygara.
- Karawana nie dotarła na miejsce - odpowiedział przybysz, wyzbywając się resztek pozornej grzeczności.
- A czy to mój problem? - odparował piekielnik, a Chrys tylko uniósł oczy w niebo. Naprawdę ten palant musiał przyjść teraz, gdy ważyły się losy jego i jego ukochanej Chrysantemy oraz oczywiście wielu wartościowych przedmiotów i artefaktów, z którymi diabeł nieraz przychodził, będąc jednym z pewniejszych źródeł krasnoludzkiego dochodu?
- Miałeś zapewnić transport - burknął fircyk, nawet gubiąc gdzieś przyimek “pan”.
- Miałem zapewnić bezpieczny przeładunek i wyjazd z miasta. Dalsza droga to była wasza działka - odpowiedział diabeł wypuszczając kłąb tytoniowego dymu.
- Mój szef będzie bardzo niezadowolony.
- Samopoczucie twojego szefa gówno mnie obchodzi - odparł rogaty, który nie widział potrzeby grzecznego zachowania się wobec ułomnego na umyśle leszcza. Wystarczającą grzecznością był fakt, że idiocie pozwolono wciąż stać i też głównie dlatego, że Dagon był wyjątkowo spokojnym i opanowanym draniem.
- Żebyś potem nie żałował. - Chrysant śledził wszystko niemal z duszą na ramieniu. Co jak co, ale Laufey dotrzymywał umów i raczej nie lubił gdy ktoś zarzucał mu niewywiązywanie się z nich. Najwyraźniej gość był wyjątkowo niedomyślny i Balboette nie wróżył mu długiego życia w zdrowiu, miał tylko nadzieję, że jednak dobrze zna czarta, i ten powstrzyma się od udzielania lekcji w środku restauracji w pełnym obłożeniu gośćmi.
- Lepiej niech szef dokładnie i ze zrozumieniem przeczyta umowę, bo inaczej on może żałować. A teraz grzecznie stąd zjeżdżaj, bo przeszkadzasz mi w kolacji - wychrypiał Dagon gasząc niedopałek, by wreszcie z pełną uwagą spojrzeć na posłańca. A Chrysant aż dostał gęsiej skóry. Mógł sobie żartować z piekielnikiem, drwić z niego czy z nim, ale zawsze znał granicę, której wolał nie przekraczać. Mógł znać się z Bajerem wiele lat, przywykł do jego niecodziennego towarzystwa, ale tak naprawdę nigdy nie wyzbył się lęku przed nim, gdzieś głęboko, podświadomie, nigdy nie zaufał mu na tyle by przestać się go bać. W końcu był to diabeł.
Posłaniec chciał pogrążyć się jeszcze bardziej, ale na szczęście dla wszystkich jakby znikąd zjawił się elf i ku namacalnej uldze srebrnowłosego, zabrał mężczyznę nim narobił jeszcze większych zniszczeń.
- Mówiłeś coś? - czart zwrócił się do norda, wracając do rozmowy którą im przerwano, a krasnolud niemalże podskoczył gdy zupełnie niespodzianie padło na niego ciemne spojrzenie.
- Miasto stanęło na głowie, Bajer. To nic osobistego, ale ja lubię swoją knajpę i chcę przetrwać nie angażując się w żadne rozpierduchy.
- A przy tych nie osobistych kwestiach mam uważać na swoje plecy?
- Tak, do picia dostaniesz wino mszalne, a mięso było duszone w wodzie święconej - nord obruszył się i odpyskował urażony, na chwilę tracąc całą swoją ostrożność. Akurat w tej chwili kelner wniósł komplet talerzy, ale nie dwa, a trzy. Wyraźnie krasnolud zamierzał zjeść kolację z nimi.
- Biznes jest biznes, Chrys, rób co musisz - zakończył Dagon, ale zdanie zawisło w powietrzu. Reszty łatwo się było domyślić. Krasnolud mógł układać się z kim i jak chciał, w tych faktycznie niespokojnych czasach było to normalne zagranie, ale musiał liczyć się z tym, że bezpośrednia zdrada nigdy nie zostanie wybaczona.
Nie rozumiał fascynacji jedzeniem. Dobre dania sprawiały mu przyjemność, ale nigdy nie dawało mu ono aż takiej radości. Na dobrą sprawę nic nie poruszało czarta tak jak innych. Jak na przykład paterołaczkę właśnie, znajdującą się od jakiegoś czasu obok niego. Wszystko pozostawiało niedosyt i nieodparte wewnętrzne uczucie żądające więcej. Już dawno nauczył się egzystowania w ten sposób akceptując niezmienny stan rzeczy, zamiast dążyć do niemożliwego, pełnego zaspokojenia pragnień jak czynił na początku wolnego życia. Ale gdy patrzył na panterę, w jakiś pokrętny sposób udzielała mu się jej radość i pasja, bardziej sycił go posiłek złożony z kilku kęsów, przy którym przyglądał się jedzącej zmiennokształtnej, niż pełen, wielodaniowy obiad.
W garderobie przebierali się bez wygłupów, może dlatego, że myśli Dagona uciekały już w kierunku interesów i zamiast zaczepiać dziewczynę pozwalał jej ubierać się w spokoju, skupiając się na swoim odzieniu.
- Yhm… - potwierdził chrypiąc. Kotka wyraźnie sobie kpiła, nie doceniając powagi sytuacji. Krasnal wbrew pozorom wykazywał się roztropnością. Diabeł mógł go traktować jak kompana, obdarowywał go swoistym rodzajem lojalności, ale tego samego oczekiwał w zamian. Zawiedzenie czarciego zaufania byłoby znacznie bardziej bolesne w skutkach dla Norda, niż konsekwencje podobnego postępku w wykonaniu kogoś obcego.
- Pytanie jak wiele ma prawdziwych powodów do lęku. - Mimo żartów złodziejki, postawa Laufeya była całkiem poważna chociaż wciąż zupełnie zrelaksowany zapinał guziki koszuli.
Droga do Chryzantemy upłynęła wręcz sielankowo, zupełnie jakby był to zwykły wolny wieczór a nie wizyta mająca na celu potwierdzenie dalszej solidarności pasera.
Chryzant oczywiście szybko znalazł się przy ich stoliku. Chociaż zaczął od niewinnych i trochę złośliwych żartów z panterołaczką, Balboette był widocznie spięty, co oczywiście próbował zamaskować właśnie dowcipkowaniem i swobodnie radosnym zachowaniem.
- Och nie sądzę, miła. Nie robię w żywym towarze, a ten tutaj słówka by nie szepnął co się z tobą stało - zakończył z najszczerszym cherubinkowym uśmiechem na jaki stać było podstępnego pasera, jakby zupełnie nie rozmawiali na temat traktowania ludzi jak zwierząt lub rzeczy.
- Z przyjemnością - dopowiedział jeszcze, siadając na krześle obok, dopiero przybierając poważniejszy ton by zwrócić się do diabła.
Bies popatrzył na pokurcza i wcale nie zamierzając ułatwiać mu sprawy odezwał się nie mniej oficjalnie.
- Ostatnio miałem na głowie wiele spraw i nie było mi po drodze - odparł niskim głosem.
- Mam nadzieję, że wszystko toczy się pomyślnie - Chrysant kontynuował grzecznościową wymianę zdań.
- Wyjdzie w najbliższym czasie - odparł czart, nie siląc się na nawiązanie do niezręcznej sytuacji z zamkniętą Chryzantemą. Nord zorientował się, że tak łatwo nie pójdzie, a pałeczka poruszenia niewygodnego tematu jest w jego rękach. Westchnął cicho mając nadzieję, że ten raz kozie nie przyjdzie zginąć i pociągnął konwersację dalej.
- Dagon, słuchaj… - Bies uniósł wymownie brew, dając krasnoludowi do zrozumienia, że przecież słucha, więc niech przestanie owijać w bawełnę.
- Życie w Aerii się się pokomplikowało… - Chrys nawijał dalej, starając się przygotować grunt.
- Co ty nie powiesz - burknął piekielnik. Jakby na potwierdzenie tych mało odkrywczych wniosków, do stolika podszedł kelner, by przekazać wiadomość poufnym szeptem, który w zaciszu był dobrze słyszalny również dla Kimiko i Chrysa.
- Panie Laufey, posłaniec pana szuka.
- To odbierz od niego wiadomość i niech spieprza - warknął czart, co wywołało na twarzy Norda grymas szybki i łatwy do zinterpretowania. Zły nastrój Dagona mógł wszystko tylko utrudnić, a on chciał by rozmowa przebiegła jak łagodniej.
- Kiedy on osobiście chce przekazać - znów szepnął elf.
- To niech ruszy dupę, bo nie chce mi się łazić w tę i z powrotem - bies odpowiedział ochryple i wyciągnął cygaro. Jak nie zapali to za chwilę cały dobry humor, z którym wychodził z mieszkania, naprawdę mu się ulotni. Popielniczka przezornie już czekała na stoliku.
- Oczywiście. - Elf ukłonił się i zniknął pomiędzy stolikami. Niedługą chwilę później wrócił prowadząc ze sobą dobrze odzianego mężczyznę. Ten ani się nie przywitał z Laufeyem, ani tym bardziej z jego towarzystwem, które jedynie zostało obdarzone niezbyt przychylnym spojrzeniem i bez ceregieli zaczął od interesów.
- Mam ważną sprawę - odezwał się drugi raz wymownie patrząc na panterołaczkę i krasnoluda, ale Dagon tylko ponaglił go ręką.
- To delikatna sprawa - zasugerował kolejny raz, z większym naciskiem. Od początku jego głos miał roszczeniowe i niezbyt miłe brzmienie, ale teraz nabierał jeszcze bardziej irytującego zabarwienia.
- I nic jej tu nie grozi. Szybciej, bo nie mam całego wieczora - Bajer warknął nieprzyjemnie, odnajdując spojrzenie marudnego interesanta, jednocześnie osypując popiół z cygara.
- Karawana nie dotarła na miejsce - odpowiedział przybysz, wyzbywając się resztek pozornej grzeczności.
- A czy to mój problem? - odparował piekielnik, a Chrys tylko uniósł oczy w niebo. Naprawdę ten palant musiał przyjść teraz, gdy ważyły się losy jego i jego ukochanej Chrysantemy oraz oczywiście wielu wartościowych przedmiotów i artefaktów, z którymi diabeł nieraz przychodził, będąc jednym z pewniejszych źródeł krasnoludzkiego dochodu?
- Miałeś zapewnić transport - burknął fircyk, nawet gubiąc gdzieś przyimek “pan”.
- Miałem zapewnić bezpieczny przeładunek i wyjazd z miasta. Dalsza droga to była wasza działka - odpowiedział diabeł wypuszczając kłąb tytoniowego dymu.
- Mój szef będzie bardzo niezadowolony.
- Samopoczucie twojego szefa gówno mnie obchodzi - odparł rogaty, który nie widział potrzeby grzecznego zachowania się wobec ułomnego na umyśle leszcza. Wystarczającą grzecznością był fakt, że idiocie pozwolono wciąż stać i też głównie dlatego, że Dagon był wyjątkowo spokojnym i opanowanym draniem.
- Żebyś potem nie żałował. - Chrysant śledził wszystko niemal z duszą na ramieniu. Co jak co, ale Laufey dotrzymywał umów i raczej nie lubił gdy ktoś zarzucał mu niewywiązywanie się z nich. Najwyraźniej gość był wyjątkowo niedomyślny i Balboette nie wróżył mu długiego życia w zdrowiu, miał tylko nadzieję, że jednak dobrze zna czarta, i ten powstrzyma się od udzielania lekcji w środku restauracji w pełnym obłożeniu gośćmi.
- Lepiej niech szef dokładnie i ze zrozumieniem przeczyta umowę, bo inaczej on może żałować. A teraz grzecznie stąd zjeżdżaj, bo przeszkadzasz mi w kolacji - wychrypiał Dagon gasząc niedopałek, by wreszcie z pełną uwagą spojrzeć na posłańca. A Chrysant aż dostał gęsiej skóry. Mógł sobie żartować z piekielnikiem, drwić z niego czy z nim, ale zawsze znał granicę, której wolał nie przekraczać. Mógł znać się z Bajerem wiele lat, przywykł do jego niecodziennego towarzystwa, ale tak naprawdę nigdy nie wyzbył się lęku przed nim, gdzieś głęboko, podświadomie, nigdy nie zaufał mu na tyle by przestać się go bać. W końcu był to diabeł.
Posłaniec chciał pogrążyć się jeszcze bardziej, ale na szczęście dla wszystkich jakby znikąd zjawił się elf i ku namacalnej uldze srebrnowłosego, zabrał mężczyznę nim narobił jeszcze większych zniszczeń.
- Mówiłeś coś? - czart zwrócił się do norda, wracając do rozmowy którą im przerwano, a krasnolud niemalże podskoczył gdy zupełnie niespodzianie padło na niego ciemne spojrzenie.
- Miasto stanęło na głowie, Bajer. To nic osobistego, ale ja lubię swoją knajpę i chcę przetrwać nie angażując się w żadne rozpierduchy.
- A przy tych nie osobistych kwestiach mam uważać na swoje plecy?
- Tak, do picia dostaniesz wino mszalne, a mięso było duszone w wodzie święconej - nord obruszył się i odpyskował urażony, na chwilę tracąc całą swoją ostrożność. Akurat w tej chwili kelner wniósł komplet talerzy, ale nie dwa, a trzy. Wyraźnie krasnolud zamierzał zjeść kolację z nimi.
- Biznes jest biznes, Chrys, rób co musisz - zakończył Dagon, ale zdanie zawisło w powietrzu. Reszty łatwo się było domyślić. Krasnolud mógł układać się z kim i jak chciał, w tych faktycznie niespokojnych czasach było to normalne zagranie, ale musiał liczyć się z tym, że bezpośrednia zdrada nigdy nie zostanie wybaczona.
- Kimiko
- Kroczący w Snach
- Posty: 222
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
- Kontakt:
Kolejną ripostę Kimiko miała już na końcu języka, ale powstrzymała się z jakiegoś powodu, uśmiechając tylko uprzejmie i ustępując pola nordowi. Jeśli Chrysowi tak zależało na postawieniu na swoim to niech ma, nie będzie się z nim sprzeczać - zamiast tego zaprosiła więc krasnoluda, by im towarzyszył. To zaś spotkało się ze swobodnym entuzjazmem właściciela lokalu i złodziejka doszła do wniosku, że nawet gdyby nie zaproponowała, by do nich dołączył, zrobiłby to zapewne sam.
Jednak gdy usiedli okazało się, że atmosfera nie będzie tak zabawna i przyjemna, jak podczas ich ostatniego spotkania, i to wcale nie ze względu na brak alkoholu. Kimiko subtelnie przerzuciła spojrzeniem od jednego mężczyzny do drugiego, szybko wyłapując niezręczność unoszącą się w powietrzu i westchnęła bezgłośnie, rozsiadając się wygodnie w krześle i ciesząc, że potrzeba naprawdę o wiele więcej, by pozbawić ją apetytu. W milczeniu znosiła więc sztuczne uprzejmości skaczące od jej jednej strony do drugiej, postanawiając zwyczajnie nie zwracać na siebie uwagi i się nie wtrącać, co zazwyczaj przychodziło jej naturalnie. Nie pierwszy raz znajdowała się w takiej sytuacji i chociaż wolałaby zupełnie inną atmosferze przy posiłku, nie odezwała się słowem udając, że jej tu nie ma, i rozglądając się spokojnie po lokalu - obserwacja barwnych gości zdecydowanie ułatwiała zabijanie czasu w oczekiwaniu na posiłek.
Zainteresowało ją dopiero pojawienie się elfa, ale szybko rozluźniła się znów w krześle, gdy ten przybył z informacjami, nie kolacją. Czarcie warknięcie zdawało się nie wywrzeć na niej większego wrażenia, poza lekkim zainteresowaniem, z jakim spojrzała na Dagona. Po części była zaskoczona nagłą zmianą jego humoru, ale bardziej zaintrygowana przyczynami, których nietrudno było się doszukać w spotkaniu z Chrysem, którego niezadowolony grymas nie umknął kocim ślepiom. Nord ewidentnie siedział jak na szpilkach. Tylko o co oni się tak pożarli?
Później pojawił się posłaniec i Kimiko zmieniła obiekt zainteresowania. Kolejny fircyk, spoglądający na nią z góry. Na pogardliwy wzrok nawet nie chciało jej się odpowiadać, nawet jeśli czasem w takich sytuacjach podkusiło ją o wyszczerzenie kłów lub przeciwnie - ironiczny słodki uśmiech i trzepot rzęs. Teraz zwyczajnie nie poświęciła mężczyźnie uwagi, coraz bardziej zaintrygowana pogarszającym się humorem Laufeya oraz faktem, że najwyraźniej uznał, że ta “delikatna sprawa” może być omówiona tutaj. Chrysem się nie przejmował, bo długo się znali, to ją nie dziwiło. Ale ona? Ciekawe…
Jej uwagę przykuł dopiero temat rozmowy. Karawana…? Ta z Trytonii, musiało o nią chodzić. I pewnie dlatego Dagon nie miał nic przeciwko, by mówić o tym przy niej, w końcu była tam z nim, wszystko jasne. Krasnolud przewracał oczami, a i Kimiko musiała się powstrzymać od uniesienia brwi, słysząc bezczelne teksty. Po pierwsze, Dagon nie był osobą, której zwracało się uwagę w taki sposób i do tej pory sądziła, że wie to nawet dziecko. Po drugie, nie znała dobrze interesów Laufeya, ale wiedząc, że pofatygował się do Trytonii, by osobiście dopilnować przeładunku, wątpiła by okazał się na tyle niefrasobliwy, by nie zabezpieczyć odpowiednio karawany, gdyby to do niego należało to zadanie. Po trzecie, konwój właśnie wyglądał całkiem solidnie, więc panterołaczka z własnego profesjonalnego doświadczenia zdawała sobie sprawę, że problem był o wiele większy niż się cwaniaczkowi wydaje, bo karawany nie napadł byle kto, tylko dobrze zorganizowana grupa. Trucie dupy Laufeyowi było więc jej skromnym zdaniem marnowaniem czasu, który powinno się poświęcić na szukanie zguby. Osobiście jeszcze nie cieszyła się z prawdopodobnego uprowadzenia zmiennokształtnych, bo nie była pewna, czy trafili lepiej. Może ktoś ich uratował, a może zwyczajnie podkradł, żeby samemu sprzedać - życie jest pełne gównianych niespodzianek. Ale wracając do tematu. Skoro diabeł powiedział, że z umowy się wywiązał to zapewne tak było, a nawet jeśli ich porobił, to raczej mają pecha. Dochodzenie swoich roszczeń w takiej sprawie byłoby co najmniej ryzykowne, zarówno prawnie, jak i osobiście, jeśli czarcia cierpliwość się wyczerpie.
Poza uważnym śledzeniem rozmowy (skrytym oczywiście pod maską zupełnego braku zainteresowania) Kimiko tylko co jakiś czas zerkała na Chrysa. Dla postronnego obserwatora wyglądał wciąż pogodnie, jednak panterołaczka wyczuwała strach na odległość. Jak każdy drapieżnik potrafiła niemal literalnie wyniuchać zapach lęku, którego bukiet potrafił być tak bogaty, jak liczne są formy i stadia tej emocji, od subtelnej obawy i ostrożności po paniczne przerażenie. To ostatnie czasem mimowolnie wywoływało u zmiennokształtnej poczucie dominacji i drapieżną ciekawość, gdy niezwłocznie sprowadzała dany obiekt do roli ofiary. Chrys nie śmierdział czystym strachem, ale bez wątpienia się czegoś, lub kogoś, obawiał i raczej nie chodziło o dalsze losy posłańca, którego usłużnie odeskortował już długouchy kelner, nim Bajer urwałby mu tę krzywą gębę. Jak się szybko okazało, krasnolud trząsł się o własną dupę i to przed Laufeyem, a panterołaczka nastawiła uszu, już nie udając, że nie słucha.
Nareszcie też pojawił się kelner z talerzami i dziewczyna niezwłocznie zabrała się za jedzenie, przy pierwszych kęsach aż z przyjemnością przymykając ślepia, nim wróciła do bycia na bieżąco. Akurat atmosfera zdążyła się skwasić i Kimiko postanowiła przejąć sprawy we własne ręce, chcąc zarówno oczyścić powietrze, jak i zaspokoić własną ciekawość. Co jak co, ale interesowało ją, dlaczego dobry przyjaciel Dagona spogląda na niego teraz z takim lękiem.
- O co właściwie chodzi? - zapytała niewinnym głosem, nawet nie przerywając krojenia mięsa. - Jakiś problem z restauracją? - padło kolejne ogólnikowe pytanie.
Jeśli chodzi o oszukiwanie ludzkich umysłów to najlepiej wychodziło jej właśnie zgrywanie nieświadomej dziewczynki, której wszystko trzeba wytłumaczyć, bo biedna nie rozumie. Nawet łatwiej niż uwodzenie, bo do tego potrzebne było chociaż minimum poczucia własnej wartości, zaś przy tej klasycznej ściemie wystarczyło pozwolić by męskie ego, stereotypy i jej młoda aparycja zrobiły swoje. Nie liczyła co prawda, że z Chrysem pójdzie tak łatwo, jak z pierwszym lepszym facetem, wiedziała, że nord był cwany, ale ten nie tylko nie wyglądał teraz, by przeszkadzało mu wtrącenie się Kimiko, ale wręcz jakby mu ulżyło, gdy niemal niezwłocznie zwrócił się w jej stronę. Dopiero wtedy dziewczyna pomyślała, słusznie zresztą, że być może ona była jego ratunkiem przed małomównym diabłem, a krasnolud pod pretekstem odpowiadania na jej pytania spróbuje wytłumaczyć się przed Dagonem. No właśnie, tylko z czego? Była skłonna pomóc mu w przedstawieniu swoich racji, póki sama dowie się co nieco.
- Jeszcze żaden, słodka, ale chciałbym by tak pozostało - odpowiedział Chrys, spoglądając na nią tylko przez chwilę, nim przeniósł wzrok na Dagona. Później znowu wrócił do “tłumaczenia dziewczynie”. - Sytuacja… hm… polityczna w mieście nieco się zmieniła i niestety byłem zmuszony zadbać o ochronę Chrysantemy, co do tej pory nie było konieczne.
- Musisz komuś płacić haracz? - zapytała znów Kimiko, gdzieś między kęsami, a nord uśmiechnął się tak szeroko, jak sztucznie, aż w jego policzkach utworzyły się dołeczki.
- Dokładnie tak. I wiesz, nie o finanse chodzi, lokal prosperuje doskonale, ale… do tej pory była to kwestia szacunku i żałuję, że to uległo zmianie.
- A dlaczego uległo? - Zielone ślepia spoglądały na niego z pełnym spokojem, a gdy opadły znow na talerz, nord spojrzał na Dagona.
- Ekhm, jak mówiłem, sytuacja w Aerii się zmieniła i…
- No ale Chrys, przecież chyba nie tak trudno obronić się przed jakąś bandą z pałkami? Wyglądasz na zaradnego gościa - mruknęła panterołaczka, gładko zmieniając taktykę i obserwując błysk zdziwienia w oczach norda, który odruchowo również zmienił tory w ślad za rozmówczynią. W innych okolicznościach pewnie nie dałby się tak wodzić za warkocz, ale Kimiko widziała, że jest dzisiaj nieco wytrącony z równowagi, no i cóż… wykorzystała to. - Mają na ciebie jakiegoś haka, czy coś? - zapytała teraz wprost, tylko na uderzenie serca nie ukrywając bystrego spojrzenia i wracając do jedzenia jak tylko krasnolud skrzywił się nieznacznie. Moment, w którym nord pożałował, że dał się wciągnąć w dyskusje minął już po chwili.
- To nie byle chuligani, złociutka - powiedział tylko, powoli odzyskując rezon i spoglądając na dziewczynę z mieszaniną pobłażania i podejrzliwości, ale odpowiadało mu niezmiennie pogodne oblicze zajętej znów jedzeniem Kimiko. Panterołaczka nawet nie musiała udawać, że mięso na talerzu przed nią interesuje ją bardziej niż przejrzenie zamysłów norda.
- Ta pieczeń jest nieziemska! - westchnęła i napiła się wina, w ogóle nie przejmując się nagłą zmianą tematu. Chrys zaś uśmiechnął się lekko, ale chyba najszczerzej, jak do tej pory.
- Bardzo się cieszę, że ci smakuje.
Chrys cieszył się też, że Kimiko nie zapytała, dlaczego nie zwrócił się z tym problemem do Dagona. Nie wiedział, czy dziewczyna nie była świadoma wpływów swojego towarzysza (co do których przecież on sam miał wątpliwości i stąd cały ambaras), czy nie zdziwiło jej to z jakichś innych pobudek. Balboette też się trochę na ludziach znał, wszak każdego oszukuje się na inny sposób, i w jego skromnej opinii dziewczyna po prostu nie wyglądała na taką, która u innych szuka rozwiązań swoich problemów. Nie miał teraz jednak głowy do dalszej analizy kociaka, który nietypowo długo utrzymywał się przy czarcie. Nawet jeśli trochę pociągnęła go za język to cieszył się, że nie zadała mogącego go pogrążyć pytania, bo zwyczajnie nie umiałby na nie odpowiedzieć. Albo nie chciałby.
Jednak gdy usiedli okazało się, że atmosfera nie będzie tak zabawna i przyjemna, jak podczas ich ostatniego spotkania, i to wcale nie ze względu na brak alkoholu. Kimiko subtelnie przerzuciła spojrzeniem od jednego mężczyzny do drugiego, szybko wyłapując niezręczność unoszącą się w powietrzu i westchnęła bezgłośnie, rozsiadając się wygodnie w krześle i ciesząc, że potrzeba naprawdę o wiele więcej, by pozbawić ją apetytu. W milczeniu znosiła więc sztuczne uprzejmości skaczące od jej jednej strony do drugiej, postanawiając zwyczajnie nie zwracać na siebie uwagi i się nie wtrącać, co zazwyczaj przychodziło jej naturalnie. Nie pierwszy raz znajdowała się w takiej sytuacji i chociaż wolałaby zupełnie inną atmosferze przy posiłku, nie odezwała się słowem udając, że jej tu nie ma, i rozglądając się spokojnie po lokalu - obserwacja barwnych gości zdecydowanie ułatwiała zabijanie czasu w oczekiwaniu na posiłek.
Zainteresowało ją dopiero pojawienie się elfa, ale szybko rozluźniła się znów w krześle, gdy ten przybył z informacjami, nie kolacją. Czarcie warknięcie zdawało się nie wywrzeć na niej większego wrażenia, poza lekkim zainteresowaniem, z jakim spojrzała na Dagona. Po części była zaskoczona nagłą zmianą jego humoru, ale bardziej zaintrygowana przyczynami, których nietrudno było się doszukać w spotkaniu z Chrysem, którego niezadowolony grymas nie umknął kocim ślepiom. Nord ewidentnie siedział jak na szpilkach. Tylko o co oni się tak pożarli?
Później pojawił się posłaniec i Kimiko zmieniła obiekt zainteresowania. Kolejny fircyk, spoglądający na nią z góry. Na pogardliwy wzrok nawet nie chciało jej się odpowiadać, nawet jeśli czasem w takich sytuacjach podkusiło ją o wyszczerzenie kłów lub przeciwnie - ironiczny słodki uśmiech i trzepot rzęs. Teraz zwyczajnie nie poświęciła mężczyźnie uwagi, coraz bardziej zaintrygowana pogarszającym się humorem Laufeya oraz faktem, że najwyraźniej uznał, że ta “delikatna sprawa” może być omówiona tutaj. Chrysem się nie przejmował, bo długo się znali, to ją nie dziwiło. Ale ona? Ciekawe…
Jej uwagę przykuł dopiero temat rozmowy. Karawana…? Ta z Trytonii, musiało o nią chodzić. I pewnie dlatego Dagon nie miał nic przeciwko, by mówić o tym przy niej, w końcu była tam z nim, wszystko jasne. Krasnolud przewracał oczami, a i Kimiko musiała się powstrzymać od uniesienia brwi, słysząc bezczelne teksty. Po pierwsze, Dagon nie był osobą, której zwracało się uwagę w taki sposób i do tej pory sądziła, że wie to nawet dziecko. Po drugie, nie znała dobrze interesów Laufeya, ale wiedząc, że pofatygował się do Trytonii, by osobiście dopilnować przeładunku, wątpiła by okazał się na tyle niefrasobliwy, by nie zabezpieczyć odpowiednio karawany, gdyby to do niego należało to zadanie. Po trzecie, konwój właśnie wyglądał całkiem solidnie, więc panterołaczka z własnego profesjonalnego doświadczenia zdawała sobie sprawę, że problem był o wiele większy niż się cwaniaczkowi wydaje, bo karawany nie napadł byle kto, tylko dobrze zorganizowana grupa. Trucie dupy Laufeyowi było więc jej skromnym zdaniem marnowaniem czasu, który powinno się poświęcić na szukanie zguby. Osobiście jeszcze nie cieszyła się z prawdopodobnego uprowadzenia zmiennokształtnych, bo nie była pewna, czy trafili lepiej. Może ktoś ich uratował, a może zwyczajnie podkradł, żeby samemu sprzedać - życie jest pełne gównianych niespodzianek. Ale wracając do tematu. Skoro diabeł powiedział, że z umowy się wywiązał to zapewne tak było, a nawet jeśli ich porobił, to raczej mają pecha. Dochodzenie swoich roszczeń w takiej sprawie byłoby co najmniej ryzykowne, zarówno prawnie, jak i osobiście, jeśli czarcia cierpliwość się wyczerpie.
Poza uważnym śledzeniem rozmowy (skrytym oczywiście pod maską zupełnego braku zainteresowania) Kimiko tylko co jakiś czas zerkała na Chrysa. Dla postronnego obserwatora wyglądał wciąż pogodnie, jednak panterołaczka wyczuwała strach na odległość. Jak każdy drapieżnik potrafiła niemal literalnie wyniuchać zapach lęku, którego bukiet potrafił być tak bogaty, jak liczne są formy i stadia tej emocji, od subtelnej obawy i ostrożności po paniczne przerażenie. To ostatnie czasem mimowolnie wywoływało u zmiennokształtnej poczucie dominacji i drapieżną ciekawość, gdy niezwłocznie sprowadzała dany obiekt do roli ofiary. Chrys nie śmierdział czystym strachem, ale bez wątpienia się czegoś, lub kogoś, obawiał i raczej nie chodziło o dalsze losy posłańca, którego usłużnie odeskortował już długouchy kelner, nim Bajer urwałby mu tę krzywą gębę. Jak się szybko okazało, krasnolud trząsł się o własną dupę i to przed Laufeyem, a panterołaczka nastawiła uszu, już nie udając, że nie słucha.
Nareszcie też pojawił się kelner z talerzami i dziewczyna niezwłocznie zabrała się za jedzenie, przy pierwszych kęsach aż z przyjemnością przymykając ślepia, nim wróciła do bycia na bieżąco. Akurat atmosfera zdążyła się skwasić i Kimiko postanowiła przejąć sprawy we własne ręce, chcąc zarówno oczyścić powietrze, jak i zaspokoić własną ciekawość. Co jak co, ale interesowało ją, dlaczego dobry przyjaciel Dagona spogląda na niego teraz z takim lękiem.
- O co właściwie chodzi? - zapytała niewinnym głosem, nawet nie przerywając krojenia mięsa. - Jakiś problem z restauracją? - padło kolejne ogólnikowe pytanie.
Jeśli chodzi o oszukiwanie ludzkich umysłów to najlepiej wychodziło jej właśnie zgrywanie nieświadomej dziewczynki, której wszystko trzeba wytłumaczyć, bo biedna nie rozumie. Nawet łatwiej niż uwodzenie, bo do tego potrzebne było chociaż minimum poczucia własnej wartości, zaś przy tej klasycznej ściemie wystarczyło pozwolić by męskie ego, stereotypy i jej młoda aparycja zrobiły swoje. Nie liczyła co prawda, że z Chrysem pójdzie tak łatwo, jak z pierwszym lepszym facetem, wiedziała, że nord był cwany, ale ten nie tylko nie wyglądał teraz, by przeszkadzało mu wtrącenie się Kimiko, ale wręcz jakby mu ulżyło, gdy niemal niezwłocznie zwrócił się w jej stronę. Dopiero wtedy dziewczyna pomyślała, słusznie zresztą, że być może ona była jego ratunkiem przed małomównym diabłem, a krasnolud pod pretekstem odpowiadania na jej pytania spróbuje wytłumaczyć się przed Dagonem. No właśnie, tylko z czego? Była skłonna pomóc mu w przedstawieniu swoich racji, póki sama dowie się co nieco.
- Jeszcze żaden, słodka, ale chciałbym by tak pozostało - odpowiedział Chrys, spoglądając na nią tylko przez chwilę, nim przeniósł wzrok na Dagona. Później znowu wrócił do “tłumaczenia dziewczynie”. - Sytuacja… hm… polityczna w mieście nieco się zmieniła i niestety byłem zmuszony zadbać o ochronę Chrysantemy, co do tej pory nie było konieczne.
- Musisz komuś płacić haracz? - zapytała znów Kimiko, gdzieś między kęsami, a nord uśmiechnął się tak szeroko, jak sztucznie, aż w jego policzkach utworzyły się dołeczki.
- Dokładnie tak. I wiesz, nie o finanse chodzi, lokal prosperuje doskonale, ale… do tej pory była to kwestia szacunku i żałuję, że to uległo zmianie.
- A dlaczego uległo? - Zielone ślepia spoglądały na niego z pełnym spokojem, a gdy opadły znow na talerz, nord spojrzał na Dagona.
- Ekhm, jak mówiłem, sytuacja w Aerii się zmieniła i…
- No ale Chrys, przecież chyba nie tak trudno obronić się przed jakąś bandą z pałkami? Wyglądasz na zaradnego gościa - mruknęła panterołaczka, gładko zmieniając taktykę i obserwując błysk zdziwienia w oczach norda, który odruchowo również zmienił tory w ślad za rozmówczynią. W innych okolicznościach pewnie nie dałby się tak wodzić za warkocz, ale Kimiko widziała, że jest dzisiaj nieco wytrącony z równowagi, no i cóż… wykorzystała to. - Mają na ciebie jakiegoś haka, czy coś? - zapytała teraz wprost, tylko na uderzenie serca nie ukrywając bystrego spojrzenia i wracając do jedzenia jak tylko krasnolud skrzywił się nieznacznie. Moment, w którym nord pożałował, że dał się wciągnąć w dyskusje minął już po chwili.
- To nie byle chuligani, złociutka - powiedział tylko, powoli odzyskując rezon i spoglądając na dziewczynę z mieszaniną pobłażania i podejrzliwości, ale odpowiadało mu niezmiennie pogodne oblicze zajętej znów jedzeniem Kimiko. Panterołaczka nawet nie musiała udawać, że mięso na talerzu przed nią interesuje ją bardziej niż przejrzenie zamysłów norda.
- Ta pieczeń jest nieziemska! - westchnęła i napiła się wina, w ogóle nie przejmując się nagłą zmianą tematu. Chrys zaś uśmiechnął się lekko, ale chyba najszczerzej, jak do tej pory.
- Bardzo się cieszę, że ci smakuje.
Chrys cieszył się też, że Kimiko nie zapytała, dlaczego nie zwrócił się z tym problemem do Dagona. Nie wiedział, czy dziewczyna nie była świadoma wpływów swojego towarzysza (co do których przecież on sam miał wątpliwości i stąd cały ambaras), czy nie zdziwiło jej to z jakichś innych pobudek. Balboette też się trochę na ludziach znał, wszak każdego oszukuje się na inny sposób, i w jego skromnej opinii dziewczyna po prostu nie wyglądała na taką, która u innych szuka rozwiązań swoich problemów. Nie miał teraz jednak głowy do dalszej analizy kociaka, który nietypowo długo utrzymywał się przy czarcie. Nawet jeśli trochę pociągnęła go za język to cieszył się, że nie zadała mogącego go pogrążyć pytania, bo zwyczajnie nie umiałby na nie odpowiedzieć. Albo nie chciałby.
Od początku spotkania Dagon celowo i z pełną premedytacją nie ułatwiał Nordowi rozmowy. To było przypomnienie z kim krasnolud ważył się pogrywać, jeszcze nawet nie nauczka. Czart wciąż zgłębiał temat możliwej zdrady, przyciskając pasera i oczekując wyjaśnień. W końcu to sam Chrys wybrał milczenie wiedząc, że diabeł i tak prędzej czy później wszystkiego się dowie. Wolał tajemnice, więc chyba musiał liczyć się z tym, że ostatecznie będzie musiał się z piekielnikiem zmierzyć i spróbować się przed nim wytłumaczyć. Zamierzony efekt został osiągnięty, Chrysant siedział jakby fotel usłany był nożami, ostrożnie ważąc każde słowo, zaczynając asekuracyjnie chociaż wiedział, że Dagon nie lubił owijania w bawełnę. Lecz w tym momencie Nord bardziej bał się niewłaściwej odpowiedzi niż podrażnienia rogatego grą na zwłokę. Nim jednak Dagon naprawdę przycisnął krasnoluda, rozmowę zakłóciło dość niefortunne spotkanie.
Decyzja o przeprowadzeniu dyskusji przy stoliku zdziwiła panterołaczkę, która zaciekawiła się takim wyborem i zaniepokoiła krasnoluda, któremu jego niecodzienność bynajmniej się nie spodobała.
Czart tymczasem uznał, że nie będzie marnował czasu na jakiegoś idiotę. Wszyscy jego współpracownicy czy inni poważni ludzie wiedzieli jak i gdzie go szukać, oraz byli raczej świadomi kiedy tego nie czynić. Nikt przy zdrowych zmysłach nie szedł za diabłem do restauracji by tam rozprawiać o interesach. Samo podejście do tematu stanowiło dla Laufeya jedyną i czytelną informację z kim będzie miał do czynienia. Na takich typków nie warto było wstawać od stolika.
Na pierwszy rzut oka roszczeniowy żółtodziób nie wpływał najlepiej na piekielny nastrój, ale chociaż diabeł nie musiał się bardzo przykładać do gry, częściowo była to fasada. Sprytnym ślepiom kanciarza nie umykały miny krasnoluda i jego narastający niepokój. Wszystko miało cel, podobnie jak budowanie napięcia okrężnym traktowaniem tematu, z którym przyszedł. Dagon potrafił grać na emocjach i chociaż Nord powinien o tym wiedzieć, dawał się urabiać ponieważ w głębi ducha zawsze traktował Dagona jak diabła. Kumpla i nieraz wspólnika, ale jednak diabła. A i ułomnemu należało odpowiednim sposobem przypomnieć gdzie było jego miejsce, nawet jeśli się przydał.
Wywarte wrażenie było odpowiednie, Chrys nawet na chwilę się nie zrelaksował. Więcej, w całym roztrzęsieniu dał się prowadzić panterołaczce, co bies oglądał z zaciekawieniem, pilnując lodowatej facjaty by nie wyrwał mu się niecny uśmieszek. Gdy więc tylko Nord posyłał w jego stronę pytające spojrzenia, czart pozostawał niewzruszony, zajmując się podanym obiadem i krasnolud musiał radzić sobie sam. A Kimiko jakby zwietrzyła krew i polowała, chociaż z miną niewiniątka zajętego swoim talerzem.
Za każdym razem gdy myślał, że bardziej już lubić dziewczyny nie mógł, ta go zaskakiwała. Urocza bestyjka. Jedyne w swoim rodzaju połączenie niewinności, ignorancji i beztroski, wymieszane z życiowym doświadczeniem i ostrożnością. I żadnego z tych określeń w stosunku do panterołaczki nie użyłby w obraźliwym charakterze. Psiakrew, naprawdę nie bała się byle czego. Czarne ślepia Laufeya z zadowoleniem spoglądał na nieustraszone kocie oczyska. Balboette znał go całe lata, ale nigdy nie wyzbył się lęku, czy słusznie czy nie, zależało od sytuacji. Dziewczyna znała go krótko i doskonale rozumiała z czym się mierzy. Wiedziała kim i czym był, i chociaż zachowywała nieufność i rozwagę gdy uznawała to za słuszne, to ogółem miała w głębokim poważaniu, że zadawała się z piekielnym pomiotem. A to chociaż przerażające, chyba było miłe...
Dziewczyna ani trochę nie przejęła się ciężką atmosferą. Zamiast stresu czy niepewności już bez ogródek zainteresowała się rozmową i poprowadziła ją w interesującym dla niej kierunku. Krasnolud dał się podejść, ale na koniec, słysząc komplement, uśmiechnął się do dziewczyny.
- I dlatego właśnie nasz wspólny przyjaciel postanowił grać na dwa fronty - wtedy odezwał się piekielnik, zmywając z krasnoluda resztki pogodnej miny, a Chrysant przeniósł wzrok na znacznie mniej ładny obraz - niezadowoloną facjatę diabła.
- Dramatyzujesz Bajer - postawił się krasnolud, próbując wybrnąć ze stania pod ostrzałem.
- Doprawdy? To dlaczego niby zapomniałeś powiedzieć, że Chryzantema nie jest już neutralnym miejscem, a knajpą nowych - warknął bies, teraz już wcale nie musząc symulować poirytowania.
- Chryzantema jest tylko i wyłącznie moja - hardo sprzeciwił się Nord, ale szybko spuścił wzrok uciekając przed czarnymi oczami.
- Jakby była twoja, nie obawiałbyś się uprzedzić, że odwiedził cię ten dupek, który cały czas mi bruździ. - Dagon przestał jeść a oparł się na łokciach nachylając się w kierunku krasnoluda.
- Dobrze wiesz, że skutecznie się kryje, nie wiem nic więcej niż ty - bronił się srebrnowłosy.
- Nie zgrywaj kretyna. Nie chodzi o to czego nie wiesz, a co zataiłeś. Najpierw nie powiedziałeś o haraczu, potem nie podzieliłeś się nowinami o rezerwacji Chryzantemy, a jutro naprawdę zapomnisz poinformować o wodzie święconej w whisky… - Obrona nie była zbyt skuteczna, gdyż ton Laufeya robił się coraz groźniejszy. Krasnolud zmrużył oczy. Niestety ale argumenty diabła były nie do podważenia samym stwierdzeniem "mylisz się".
- Ale spokojnie, Chrys, jeśli knajpa spłonie, to nie będę ja. Ja dotrzymuję swojego słowa - zakończył czart odchylając się na oparcie. - Jeszcze jakieś nowinki jakby w Aerii było ostatnio za łatwo i za przyjemnie? - skomentował jeszcze na koniec mrużąc ślepia i sięgając po swój kieliszek.
Decyzja o przeprowadzeniu dyskusji przy stoliku zdziwiła panterołaczkę, która zaciekawiła się takim wyborem i zaniepokoiła krasnoluda, któremu jego niecodzienność bynajmniej się nie spodobała.
Czart tymczasem uznał, że nie będzie marnował czasu na jakiegoś idiotę. Wszyscy jego współpracownicy czy inni poważni ludzie wiedzieli jak i gdzie go szukać, oraz byli raczej świadomi kiedy tego nie czynić. Nikt przy zdrowych zmysłach nie szedł za diabłem do restauracji by tam rozprawiać o interesach. Samo podejście do tematu stanowiło dla Laufeya jedyną i czytelną informację z kim będzie miał do czynienia. Na takich typków nie warto było wstawać od stolika.
Na pierwszy rzut oka roszczeniowy żółtodziób nie wpływał najlepiej na piekielny nastrój, ale chociaż diabeł nie musiał się bardzo przykładać do gry, częściowo była to fasada. Sprytnym ślepiom kanciarza nie umykały miny krasnoluda i jego narastający niepokój. Wszystko miało cel, podobnie jak budowanie napięcia okrężnym traktowaniem tematu, z którym przyszedł. Dagon potrafił grać na emocjach i chociaż Nord powinien o tym wiedzieć, dawał się urabiać ponieważ w głębi ducha zawsze traktował Dagona jak diabła. Kumpla i nieraz wspólnika, ale jednak diabła. A i ułomnemu należało odpowiednim sposobem przypomnieć gdzie było jego miejsce, nawet jeśli się przydał.
Wywarte wrażenie było odpowiednie, Chrys nawet na chwilę się nie zrelaksował. Więcej, w całym roztrzęsieniu dał się prowadzić panterołaczce, co bies oglądał z zaciekawieniem, pilnując lodowatej facjaty by nie wyrwał mu się niecny uśmieszek. Gdy więc tylko Nord posyłał w jego stronę pytające spojrzenia, czart pozostawał niewzruszony, zajmując się podanym obiadem i krasnolud musiał radzić sobie sam. A Kimiko jakby zwietrzyła krew i polowała, chociaż z miną niewiniątka zajętego swoim talerzem.
Za każdym razem gdy myślał, że bardziej już lubić dziewczyny nie mógł, ta go zaskakiwała. Urocza bestyjka. Jedyne w swoim rodzaju połączenie niewinności, ignorancji i beztroski, wymieszane z życiowym doświadczeniem i ostrożnością. I żadnego z tych określeń w stosunku do panterołaczki nie użyłby w obraźliwym charakterze. Psiakrew, naprawdę nie bała się byle czego. Czarne ślepia Laufeya z zadowoleniem spoglądał na nieustraszone kocie oczyska. Balboette znał go całe lata, ale nigdy nie wyzbył się lęku, czy słusznie czy nie, zależało od sytuacji. Dziewczyna znała go krótko i doskonale rozumiała z czym się mierzy. Wiedziała kim i czym był, i chociaż zachowywała nieufność i rozwagę gdy uznawała to za słuszne, to ogółem miała w głębokim poważaniu, że zadawała się z piekielnym pomiotem. A to chociaż przerażające, chyba było miłe...
Dziewczyna ani trochę nie przejęła się ciężką atmosferą. Zamiast stresu czy niepewności już bez ogródek zainteresowała się rozmową i poprowadziła ją w interesującym dla niej kierunku. Krasnolud dał się podejść, ale na koniec, słysząc komplement, uśmiechnął się do dziewczyny.
- I dlatego właśnie nasz wspólny przyjaciel postanowił grać na dwa fronty - wtedy odezwał się piekielnik, zmywając z krasnoluda resztki pogodnej miny, a Chrysant przeniósł wzrok na znacznie mniej ładny obraz - niezadowoloną facjatę diabła.
- Dramatyzujesz Bajer - postawił się krasnolud, próbując wybrnąć ze stania pod ostrzałem.
- Doprawdy? To dlaczego niby zapomniałeś powiedzieć, że Chryzantema nie jest już neutralnym miejscem, a knajpą nowych - warknął bies, teraz już wcale nie musząc symulować poirytowania.
- Chryzantema jest tylko i wyłącznie moja - hardo sprzeciwił się Nord, ale szybko spuścił wzrok uciekając przed czarnymi oczami.
- Jakby była twoja, nie obawiałbyś się uprzedzić, że odwiedził cię ten dupek, który cały czas mi bruździ. - Dagon przestał jeść a oparł się na łokciach nachylając się w kierunku krasnoluda.
- Dobrze wiesz, że skutecznie się kryje, nie wiem nic więcej niż ty - bronił się srebrnowłosy.
- Nie zgrywaj kretyna. Nie chodzi o to czego nie wiesz, a co zataiłeś. Najpierw nie powiedziałeś o haraczu, potem nie podzieliłeś się nowinami o rezerwacji Chryzantemy, a jutro naprawdę zapomnisz poinformować o wodzie święconej w whisky… - Obrona nie była zbyt skuteczna, gdyż ton Laufeya robił się coraz groźniejszy. Krasnolud zmrużył oczy. Niestety ale argumenty diabła były nie do podważenia samym stwierdzeniem "mylisz się".
- Ale spokojnie, Chrys, jeśli knajpa spłonie, to nie będę ja. Ja dotrzymuję swojego słowa - zakończył czart odchylając się na oparcie. - Jeszcze jakieś nowinki jakby w Aerii było ostatnio za łatwo i za przyjemnie? - skomentował jeszcze na koniec mrużąc ślepia i sięgając po swój kieliszek.
- Kimiko
- Kroczący w Snach
- Posty: 222
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
- Kontakt:
Krasnolud nie rozluźniał się nawet na moment, czego jednym z przejawów było to, że podczas gdy Kimiko pochłonęła całe swoje mięso i pieczone ziemniaki, będąc już w połowie kolejnego dania przyniesionego w międzyczasie przez długouchego kelnera, Chrysant wciąż dłubał w swojej pieczeni, znacznie częściej sięgając po kieliszek z winem. Ręce mu nie drżały, bez przesady, ale prawdopodobnie przy niespodziewanym hałasie podskoczyłby na krześle, rozlewając trunek. Ledwo bowiem wycofało się z niego zainteresowanie panterołaczki, która teraz z fascynacją próbowała grillowanego pstrąga, przydusiło go oskarżenie Dagona. Piekielny skurczybyk nie dał mu nawet chwili oddechu, umówili się na te spytki tutaj, czy jak?
Kimiko zaś na powrót oddała pola Laufeyowi, z radością zajmując się swoją kolacją i z permanentnie pełnymi ustami słuchała rozmowy, spoglądając to na jednego, to na drugiego. Lubiła Chrysa i trochę było jej szkoda, że biedak tak się męczy, ale nie ukrywała, że stoi po stronie Dagona, którego nawet nie zamierzała próbować uspokajać. Zachowanie norda ewidentnie go rozdrażniło i coraz jaśniejsze stawało się, że chodziło o kwestię lojalności. A chociaż nord wciąż protestował i bronił się przed kolejnymi przytykami, ani razu nie sprostował ich jakimkolwiek stwierdzeniem na swoją korzyść. Dopiero rzucona lekko wzmianka o spalonej restauracji sprawiła, że twarz właściciela lokalu stężała. Mimo że czart właśnie zapewnił o tym, że on umów dotrzymuje, krasnolud chyba potraktował te słowa jako groźbę. Czy słusznie, złodziejka nie umiała stwierdzić.
- Nie robię nic przeciwko tobie Bajer – mruknął krasnolud, u którego zdenerwowanie powoli przeradzało się w irytację. Wciąż podszytą lękiem, ale raczej nie wróżącą porozumienia. – Czego ode mnie oczekujesz, co? Że ci go podam na tacy, bo cię drażni? Pilnuję swoich interesów, tak jak ty, a wiesz, że Chrysantema słynie z dyskrecji. Pozmieniało się, rozumiesz? Twój biznes nadal jest u mnie bezpieczny, tak jak był zawsze, ale jego teraz też.
Wkurzony nord odsunął od siebie talerz z niedojedzonym posiłkiem, a gdy Kimiko na niego spojrzała, zobaczyła jak bardzo był blady. Prawie jej było go żal, ale to nie była jej sprawa. Nadal nie wiedziała zbyt wiele, ale co nieco już sobie poukładała w głowie i tak jak często mówiło się, że gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze, tutaj chodziło raczej o władzę. Lub informacje, jak w tym konkretnym przypadku, jednak właśnie te często gęsto decydowały o czyjejś przewadze. Wciąż jednak nie miała z tym nic wspólnego… a przynajmniej tak starała się sądzić, gdyby nie zwierzęcy instynkt, budzący się gdzieś w środku i dający o sobie znać, jak zawsze mgliście i zamiast wiedzą, obdarowując panterołaczkę subtelnym niepokojem, który chwilowo tylko ją irytował. Dopóki jego źródło nie ukazało się w zasięgu wzroku, sprawiając, że złodziejka mało nie zakrztusiła się rybą. Jeszcze tylko tego tutaj brakowało...
- Dobry wieczór – odezwał się Seth, podchodząc do stolika z rękami w kieszeniach i uśmiechem na twarzy. Skinął głową nordowi, który odpowiedział spokojnie (jak na swój aktualny stan) tym samym, wyszczerzył się do dziewczyny i przeniósł wzrok na Laufeya, nie tracąc nic z nonszalanckiej postawy.
- Nie będę przeszkadzał w kolacji, porwę tylko Kimi na chwilkę – powiedział spokojnie, jakby wcale nie zwracał się do faceta, który wyznaczył nagrodę za jego głowę. Panterołaczka zaś uniosła brew w niemym, acz znaczącym „czyżby?” i Seth utkwił w niej złote ślepia, równie niemo przekazując, że nalega. Dziewczyna jednak uparcie spoglądała na niego przez stolik i w końcu brunet skłonił głowę, poddając się.
- Mogę cię prosić na moment? – zapytał z tłumionym westchnieniem, ale poczekać musiał jeszcze chwilę, nim złodziejka w końcu odłożyła sztućce.
- Przepraszam – mruknęła niechętnie do swojego towarzystwa i wstała od stolika. Wcale jej się to nie podobało, ale chciała uniknąć kolejnej zadymy przy stoliku, ruszyła więc za gestem bruneta do baru. Wcześniej tylko, obchodząc stolik, zatrzymała się przy Dagonie, całując go w policzek, a przynajmniej tak to wyglądało z boku, gdy zza kurtyny czarnych włosów szeptała ukradkiem: - Później ci powiem.
Do krasnoluda to nie dotarło, ale Seth zastrzygł czujnie uchem i wywrócił oczami.
- Czego chcesz? – zapytała po raz kolejny tego dnia, opierając się bokiem o ladę i wzdychając ostentacyjnie, gdy panterołak ze spokojem zamawiał im drinki.
- Stęskniłem się – odpowiedział głośno brunet i wyszczerzył się, gdy prychnęła, w międzyczasie odbierając dwa kieliszki: wódkę i tequilę. Przysunął się do dziewczyny o krok i nachylił w jej stronę, gdy zaczęła się odsuwać. – Ściany mają uszy, nie rób scen – mruknął cicho i odczekał, aż złodziejka pokazowo się rozluźni, spoglądając tylko na niego podejrzliwie. Przed chwilą słyszała, jak to Chrysantema słynie z dyskrecji, a teraz ma szeptać? Seth przechylił głowę. – Co, nie możesz nawet udawać, że się cieszysz, że mnie widzisz? Dobra przecież z ciebie aktoreczka.
- Może nie aż tak dobra? – odpyskowała złośliwie, ale to było nic w porównaniu do grymasu kocura.
- A może się boisz, że ktoś w to uwierzy? – zamruczał wrednie, świadom, że są doskonale widoczni ze stolika i teraz przyglądał się, jak Kimiko mruży niebezpiecznie ślepia, ale po chwili uśmiecha się wesoło. Sam był gotów w to uwierzyć.
– Jak ładnie. Powiedz Laufeyowi, że chcę z nim jeszcze dzisiaj pogadać, może być w tym jego barze.
- Sam mu to powiedz – syknęła dziewczyna przez zęby, nie zmieniając miłego wyrazu twarzy. Nie będzie z niej sukinsyn posłańca robił. Poza tym chętnie zobaczy, jak Dagon gniecie go na miazgę, jak tamtego fircyka. Chociaż z tym bezczelnym kocurem mogłoby dojść do rękoczynów…
- Uwierz mi, że chętnie zrobiłbym to sam, żeby dupek nie myślał, że się go boję, ale lepiej dla nas wszystkich, żeby mnie z nim nie widziano – mruknął panterołak poważnym głosem, ale z nieodłącznym uśmiechem przy jej uchu, przez co wyglądali przy barze, jak znajomi w dość zażyłej relacji, co było ewidentną grą. Wciąż nie wierzyła mu na słowo, chwilowo po prostu nie ryzykując i dlatego tocząc grę na słodkie szeptanki, chociaż miała ochotę wbić mu kieliszek od tequili w oko. Ludzie nie mieli pojęcia, jak łatwo tak je komuś wyłupić. Seth zaś zamówił im następną kolejkę.
- Dlaczego? Kto ma cię tutaj z nim nie widzieć?
- Skarbie, jak tobie wszystko powiem, to czym będę się z Laufeyem targował? – zapytał kocur z uśmiechem.
- Jak ty się w to wszystko wpakowałeś? – mruknęła, kręcąc głową, a mężczyzna wzruszył ramionami.
- Mam dar do bycia w złym miejscu o niewłaściwej porze. Na szczęście spadam na cztery łapy. To jak, umówisz nas?
- Kuźwa, sam sobie dupę ratuj, ja mam dosyć bycia ciągle czyimś pionkiem – prychnęła Kimiko, siląc się na swobodną postawę i wychylając drugi kieliszek.
- Nie jesteś pionkiem. Proszę cię o przysługę. Możesz odmówić. Chociaż chyba i tak obiecałaś mu wszystko powtórzyć, dobrze słyszałem?
- Nie drażnij mnie, dobrze ci radzę…
- To jak? – mruczał Seth, ewidentnie rozbawiony widokiem miło uśmiechniętej, ale syczącej złośliwie pod nosem dziewczyny.
- Przekażę, tak jak jemu powiedziałam. Ale słowem się za tobą nie wstawię.
- To mi wystarczy, dzięki Kimi – uśmiechnął się i nachylił do policzka dziewczyny, ale ta już cofnęła się, jawnie odsłaniając kły.
- A w pysk chcesz?
Wróciła do stolika, siadając na swoim miejscu i z lekkim zaskoczeniem rejestrując brak Chrysa. Przed sobą znalazła talerzyk z kawałkiem ciasta, które z rozczarowaniem odsunęła od siebie, gdy akurat mijał ich Seth, kierując się do wyjścia i z uśmiechem salutując Laufeyowi palcami.
- Możemy już wracać? – zapytała szybko, ale szeptem, nachylając się do diabła. Tak na wszelki wypadek, gdyby Bajer jednak porzucił swoje opanowanie, postanawiając samodzielnie urwać łeb irytującemu go kocurowi. Dość już Chrysowi dzisiaj narobili zmartwień, niepotrzebna mu jeszcze krew na obrusach, a wiedziała, że zanim wyjdą na zewnątrz, panterołaka już nie będzie.
- Chce porozmawiać, przyjdzie dzisiaj do baru – mówiła, idąc już z diabłem pod rękę ulicą. O tej godzinie była praktycznie wyludniona, ale Kimiko i tak mówiła przyciszonym głosem, tylko by Dagon mógł ją słyszeć.
- Nie wiem czy będzie tam już czekał, czy przyjdzie później. Nie chciał rozmawiać w Chrysantemie, bo mówił, że lepiej dla wszystkich, by go z tobą nie widzieli, ale o kogo chodzi to też nie chciał powiedzieć, stąd ta szopka, że niby przyszedł do mnie – mruknęła, spokojnie przekazując wszystko, co Seth powiedział, poza faktem, że nazwał Laufeya dupkiem. Nie będzie się za nim wstawiać, ale też nie ma interesu w tym, by go umyślnie wkopywać. Znając kocura, na pewno świetnie sam sobie z tym poradzi.
Kimiko zaś na powrót oddała pola Laufeyowi, z radością zajmując się swoją kolacją i z permanentnie pełnymi ustami słuchała rozmowy, spoglądając to na jednego, to na drugiego. Lubiła Chrysa i trochę było jej szkoda, że biedak tak się męczy, ale nie ukrywała, że stoi po stronie Dagona, którego nawet nie zamierzała próbować uspokajać. Zachowanie norda ewidentnie go rozdrażniło i coraz jaśniejsze stawało się, że chodziło o kwestię lojalności. A chociaż nord wciąż protestował i bronił się przed kolejnymi przytykami, ani razu nie sprostował ich jakimkolwiek stwierdzeniem na swoją korzyść. Dopiero rzucona lekko wzmianka o spalonej restauracji sprawiła, że twarz właściciela lokalu stężała. Mimo że czart właśnie zapewnił o tym, że on umów dotrzymuje, krasnolud chyba potraktował te słowa jako groźbę. Czy słusznie, złodziejka nie umiała stwierdzić.
- Nie robię nic przeciwko tobie Bajer – mruknął krasnolud, u którego zdenerwowanie powoli przeradzało się w irytację. Wciąż podszytą lękiem, ale raczej nie wróżącą porozumienia. – Czego ode mnie oczekujesz, co? Że ci go podam na tacy, bo cię drażni? Pilnuję swoich interesów, tak jak ty, a wiesz, że Chrysantema słynie z dyskrecji. Pozmieniało się, rozumiesz? Twój biznes nadal jest u mnie bezpieczny, tak jak był zawsze, ale jego teraz też.
Wkurzony nord odsunął od siebie talerz z niedojedzonym posiłkiem, a gdy Kimiko na niego spojrzała, zobaczyła jak bardzo był blady. Prawie jej było go żal, ale to nie była jej sprawa. Nadal nie wiedziała zbyt wiele, ale co nieco już sobie poukładała w głowie i tak jak często mówiło się, że gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze, tutaj chodziło raczej o władzę. Lub informacje, jak w tym konkretnym przypadku, jednak właśnie te często gęsto decydowały o czyjejś przewadze. Wciąż jednak nie miała z tym nic wspólnego… a przynajmniej tak starała się sądzić, gdyby nie zwierzęcy instynkt, budzący się gdzieś w środku i dający o sobie znać, jak zawsze mgliście i zamiast wiedzą, obdarowując panterołaczkę subtelnym niepokojem, który chwilowo tylko ją irytował. Dopóki jego źródło nie ukazało się w zasięgu wzroku, sprawiając, że złodziejka mało nie zakrztusiła się rybą. Jeszcze tylko tego tutaj brakowało...
- Dobry wieczór – odezwał się Seth, podchodząc do stolika z rękami w kieszeniach i uśmiechem na twarzy. Skinął głową nordowi, który odpowiedział spokojnie (jak na swój aktualny stan) tym samym, wyszczerzył się do dziewczyny i przeniósł wzrok na Laufeya, nie tracąc nic z nonszalanckiej postawy.
- Nie będę przeszkadzał w kolacji, porwę tylko Kimi na chwilkę – powiedział spokojnie, jakby wcale nie zwracał się do faceta, który wyznaczył nagrodę za jego głowę. Panterołaczka zaś uniosła brew w niemym, acz znaczącym „czyżby?” i Seth utkwił w niej złote ślepia, równie niemo przekazując, że nalega. Dziewczyna jednak uparcie spoglądała na niego przez stolik i w końcu brunet skłonił głowę, poddając się.
- Mogę cię prosić na moment? – zapytał z tłumionym westchnieniem, ale poczekać musiał jeszcze chwilę, nim złodziejka w końcu odłożyła sztućce.
- Przepraszam – mruknęła niechętnie do swojego towarzystwa i wstała od stolika. Wcale jej się to nie podobało, ale chciała uniknąć kolejnej zadymy przy stoliku, ruszyła więc za gestem bruneta do baru. Wcześniej tylko, obchodząc stolik, zatrzymała się przy Dagonie, całując go w policzek, a przynajmniej tak to wyglądało z boku, gdy zza kurtyny czarnych włosów szeptała ukradkiem: - Później ci powiem.
Do krasnoluda to nie dotarło, ale Seth zastrzygł czujnie uchem i wywrócił oczami.
- Czego chcesz? – zapytała po raz kolejny tego dnia, opierając się bokiem o ladę i wzdychając ostentacyjnie, gdy panterołak ze spokojem zamawiał im drinki.
- Stęskniłem się – odpowiedział głośno brunet i wyszczerzył się, gdy prychnęła, w międzyczasie odbierając dwa kieliszki: wódkę i tequilę. Przysunął się do dziewczyny o krok i nachylił w jej stronę, gdy zaczęła się odsuwać. – Ściany mają uszy, nie rób scen – mruknął cicho i odczekał, aż złodziejka pokazowo się rozluźni, spoglądając tylko na niego podejrzliwie. Przed chwilą słyszała, jak to Chrysantema słynie z dyskrecji, a teraz ma szeptać? Seth przechylił głowę. – Co, nie możesz nawet udawać, że się cieszysz, że mnie widzisz? Dobra przecież z ciebie aktoreczka.
- Może nie aż tak dobra? – odpyskowała złośliwie, ale to było nic w porównaniu do grymasu kocura.
- A może się boisz, że ktoś w to uwierzy? – zamruczał wrednie, świadom, że są doskonale widoczni ze stolika i teraz przyglądał się, jak Kimiko mruży niebezpiecznie ślepia, ale po chwili uśmiecha się wesoło. Sam był gotów w to uwierzyć.
– Jak ładnie. Powiedz Laufeyowi, że chcę z nim jeszcze dzisiaj pogadać, może być w tym jego barze.
- Sam mu to powiedz – syknęła dziewczyna przez zęby, nie zmieniając miłego wyrazu twarzy. Nie będzie z niej sukinsyn posłańca robił. Poza tym chętnie zobaczy, jak Dagon gniecie go na miazgę, jak tamtego fircyka. Chociaż z tym bezczelnym kocurem mogłoby dojść do rękoczynów…
- Uwierz mi, że chętnie zrobiłbym to sam, żeby dupek nie myślał, że się go boję, ale lepiej dla nas wszystkich, żeby mnie z nim nie widziano – mruknął panterołak poważnym głosem, ale z nieodłącznym uśmiechem przy jej uchu, przez co wyglądali przy barze, jak znajomi w dość zażyłej relacji, co było ewidentną grą. Wciąż nie wierzyła mu na słowo, chwilowo po prostu nie ryzykując i dlatego tocząc grę na słodkie szeptanki, chociaż miała ochotę wbić mu kieliszek od tequili w oko. Ludzie nie mieli pojęcia, jak łatwo tak je komuś wyłupić. Seth zaś zamówił im następną kolejkę.
- Dlaczego? Kto ma cię tutaj z nim nie widzieć?
- Skarbie, jak tobie wszystko powiem, to czym będę się z Laufeyem targował? – zapytał kocur z uśmiechem.
- Jak ty się w to wszystko wpakowałeś? – mruknęła, kręcąc głową, a mężczyzna wzruszył ramionami.
- Mam dar do bycia w złym miejscu o niewłaściwej porze. Na szczęście spadam na cztery łapy. To jak, umówisz nas?
- Kuźwa, sam sobie dupę ratuj, ja mam dosyć bycia ciągle czyimś pionkiem – prychnęła Kimiko, siląc się na swobodną postawę i wychylając drugi kieliszek.
- Nie jesteś pionkiem. Proszę cię o przysługę. Możesz odmówić. Chociaż chyba i tak obiecałaś mu wszystko powtórzyć, dobrze słyszałem?
- Nie drażnij mnie, dobrze ci radzę…
- To jak? – mruczał Seth, ewidentnie rozbawiony widokiem miło uśmiechniętej, ale syczącej złośliwie pod nosem dziewczyny.
- Przekażę, tak jak jemu powiedziałam. Ale słowem się za tobą nie wstawię.
- To mi wystarczy, dzięki Kimi – uśmiechnął się i nachylił do policzka dziewczyny, ale ta już cofnęła się, jawnie odsłaniając kły.
- A w pysk chcesz?
Wróciła do stolika, siadając na swoim miejscu i z lekkim zaskoczeniem rejestrując brak Chrysa. Przed sobą znalazła talerzyk z kawałkiem ciasta, które z rozczarowaniem odsunęła od siebie, gdy akurat mijał ich Seth, kierując się do wyjścia i z uśmiechem salutując Laufeyowi palcami.
- Możemy już wracać? – zapytała szybko, ale szeptem, nachylając się do diabła. Tak na wszelki wypadek, gdyby Bajer jednak porzucił swoje opanowanie, postanawiając samodzielnie urwać łeb irytującemu go kocurowi. Dość już Chrysowi dzisiaj narobili zmartwień, niepotrzebna mu jeszcze krew na obrusach, a wiedziała, że zanim wyjdą na zewnątrz, panterołaka już nie będzie.
- Chce porozmawiać, przyjdzie dzisiaj do baru – mówiła, idąc już z diabłem pod rękę ulicą. O tej godzinie była praktycznie wyludniona, ale Kimiko i tak mówiła przyciszonym głosem, tylko by Dagon mógł ją słyszeć.
- Nie wiem czy będzie tam już czekał, czy przyjdzie później. Nie chciał rozmawiać w Chrysantemie, bo mówił, że lepiej dla wszystkich, by go z tobą nie widzieli, ale o kogo chodzi to też nie chciał powiedzieć, stąd ta szopka, że niby przyszedł do mnie – mruknęła, spokojnie przekazując wszystko, co Seth powiedział, poza faktem, że nazwał Laufeya dupkiem. Nie będzie się za nim wstawiać, ale też nie ma interesu w tym, by go umyślnie wkopywać. Znając kocura, na pewno świetnie sam sobie z tym poradzi.
Każdy kiedyś pękał. Przyciśnięci zaczynali mówić prędzej czy później, ze strachu albo ze złości, a w przypadku Chrysanta z obu powodów. To był moment gdy diabeł zamienił się w słuch, chociaż z każdym następnym słowem bardziej mrużył oczy, a odpowiedź na prowokację podobała mu się coraz mniej. Chociaż Nord nie powiedział nic konkretnego, między wierszami dało się wyczytać znacznie więcej niż mówił naprawdę. A to bynajmniej nie sprawiało, że Dagon czuł się lepiej czy bezpieczniej, wręcz przeciwnie. Mimo to wizyta w Chryzantemie nie była bezowocna, nawet jeśli nowe fakty rzucały więcej cieni niż światła. A postawienie krasnoluda między młotem a kowadłem... oczywiście, że nie miało spędzać snu z diablich oczu.
- Rzeczywiście, pozmieniało się - przytaknął złośliwie, zawierając w dwóch słowach całe rozgoryczenie i złość na Chrysa i całą sytuację. W tym momencie, jakby na potwierdzenie, zjawił się nikt inny jak od tygodni poszukiwany i jak najbardziej wciąż żywy kocur.
Bajer uniósł brew patrząc na bezczelnego panterołaka. Naprawdę wszyscy zaczynali traktować go jak zwykłego mieszkańca, gubiąc gdzieś w mrokach niepamięci właściwą mu renomę. A to powoli robiło się nie do zaakceptowania.
Najlepszym wykładnikiem rozeźlenia piekielnika był moment, w którym złość przestawała być po nim widoczna. To znaczyło, że czart kończył gry i manipulowanie rozmówcami poprzez dobieranie odpowiednich masek, pozwalając wypłynąć na wierzch temu co chciał, a zaczynał się kontrolować by nie powyrywać komuś wszystkich członków z dupy. Czy na przykład nie złamać słowa i z neutralnej Chryzantemy - z czego oczywiście słynęła - nie uczynić krwawej łaźni. Bajer właśnie wyglądał jak chłodna oaza obojętności, pozbywając się gdzieś irytacji. Chrys był bliski zawału, ale kiedyś musiał to wszystko powiedzieć, cała tragedia tkwiła w mało fortunnym momencie.
- Jeśli ona tego chce - rogaty odpowiedział z lodowatym spokojem, biorąc łyk wina, po chwili układnie nachylając się do odchodzącej Kimiko. Szept przyjął do wiadomości, nic nie odpowiadając, aby nie zepsuć starań pantery.
Zostali z Chrysantem we dwóch. Krasnolud wciąż nie odzyskał zdrowych kolorów, ale też nie stracił zaciętego wyrazu twarzy. Czart również nie odpuścił. Dla niego sprawa została zamknięta.
- Rozumiem. - Krótka odpowiedź była wszystkim co nord otrzymał w odpowiedzi na przerwaną rozmowę, w zamian za wylanie swojej frustracji. Gdzieś ulotnił się pucułkowaty uśmieszek i już nie wrócił na cherubinkową twarz, gdy nord skinął oschle głową, kończąc dyskusję.
- Odezwę się gdy będę wiedział co z aukcją - dodał profesjonalnym tonem, i tym razem przyszła kolej by bies skinął na potwierdzenie.
- Na mój rachunek - dodał jeszcze Balboette nim odsunął krzesło jednoznacznie żegnając się z Dagonem i zniknął na kręconych schodach, zostawiając czarta samego. Tak, w Nowej Aerii bardzo się pozmieniało.
Nawet nie można powiedzieć by Laufey był zawiedziony. Musiałby wpierw krasnoludowi ufać, a wtedy nie składałby podobnych wizyt. Był jednak wielce niezadowolony. Chrysant w ciągu lat doświadczył tego nieczęstego przywileju być znajomym Dagona i teraz właśnie postanowił ową znajomością wzgardzić. To nie mogło obejść się bez echa. Do tego coś jeszcze drażniło już i tak poirytowanego czarta. Ciemne źrenice podążyły do baru, gdzie Kimiko rozmawiała z Sethem. Bies zmrużył oczy sięgając po powoli opróżniany kieliszek wina. Ciekawe kiedy miał pożałować tej znajomości.
Niemalże wywołana, złodziejka wróciła niedługo później.
- Jak sobie życzysz. - Podniósł się i podał dziewczynie ramię, gdy kocur mijał ich żegnając się butnie. W sumie to prowadząc dziewczynę przez restaurację, czart nawet doceniał przezorność brunetki, która jakby chciała trochę załagodzić atmosferę, albo uratować panterołakowi żywot.
Wychodząc odebrał kapelusz od kelnera równie grzecznego jak wcześniej i zostawili Chryzantemę za sobą, najprawdopodobniej na dłuższy okres. Przynajmniej on nie wybierał się tam w najbliższym czasie, ten most uznając za spalony.
Nie poprowadził ich prosto do kamienicy. Korzystając ze spokoju na ulicach i przyjemnej nocy zaczął iść okrężną drogą, by mieć czas na wysłuchanie nowinek, ochłonięcie i przemyślenie paru drobiazgów.
- Yhm... - wychrypiał na potwierdzenie. Tym lepiej, że wybrał okrężną drogę. Lepiej by Seth na niego czekał niż on na kota.
- Nic dziwnego jeśli cwaniakowi faktycznie zależy na dyskrecji. Chrys wyraził się jasno, ale to, że nie robi nic przeciw mnie, nie znaczy, że jest ze mną. To stwierdzenie ma więcej półcieni niż mogłabyś uwierzyć. Ta szczwana kanalia już dobrze wie jak chronić swój przypudrowany tyłek i teraz ostatnim sprzyjającym mi miejscem jest jego knajpa - bardziej warczał niż mówił.
W rześkim nocnym powietrzu dał się wyczuć wątły zapach róż, niosący się od słynnych aeryjskich ogrodów, przy których czart postanowił przejść. Jesień była łagodna i spora część krzewów wciąż kwitła. Gdy wyszli na otwarty i oświetlony uliczną latarnią teren, Dagon zatrzymał się w ciemności, tam gdzie nie sięgało już jej światło, tak by niewidoczni mieli dobry ogląd na okolicę i stanął naprzeciwko Kimiko.
- Nieczęsto obdarzam kogoś zaufaniem - zaczął, chociaż pewnie lepszym stwierdzeniem byłoby "nigdy". Pierwszą i ostatnią osobą była czarodziejka. Reszta nielicznych znajomych miała taryfy ulgowe odpowiednie do stopnia zażyłości, ale nigdy nie był to pakiet pełnej ufności, tak samo jak się to miało w przypadku Chrysa.
- Do tej pory nie żałowałem - kontynuował ochrypłym szeptem, odgarniając włosy Kimiko na ramię. - Zapytam więc tylko ten jeden raz i dobrze przemyśl odpowiedź, czy i to może ulec zmianie w Nowej Aerii? - Nie tyle była to czysta groźba ze strony diabła a bardziej oczekiwanie deklaracji co do wybranego obozu. Wyglądało na to, że konfrontacja stawała się coraz bardziej nieunikniona i była raczej kwestią czasu. Do tego coraz więcej znaków na miejskiej ziemi sugerowało, że Laufey nie był czarnym koniem tej gonitwy. A złodziejka była blisko diabła jak nikt. Gościł ją w swoim domu i nawet zdradzał niektóre sekrety, chciał więc poznać jej stanowisko na ten temat. Liczył, że rozpoznałby kłamstwo.
Do baru wrócili już po jego zamknięciu. Ochroniarz zwyczajowo pilnował wejścia, ale kelner dawno posprzątał i udał się do domu. Diabeł wpuścił Kimiko przed sobą do kamienicy, ale później pozwolił jej samej zdecydować gdzie się udała. Sam zaś wszedł do baru, w którym paliła się lampka, chociaż oczywiście nie powinna.
Na pufie do gry, z nogami na zamkniętej klawiaturze pianina siedział kocur, beztrosko popijając whisky.
Dagon powoli podszedł do mężczyzny. Jego kroki niosły się echem po opustoszałym wnętrzu, a wątłe światło lampki rzucało na ściany jego długi rogaty cień, gdy Laufey oparł się o zakrytą klawiaturę
- Przyszedłeś do mnie wiedząc, że nie chroni cię tu wątła obietnica neutralnego gruntu i wypijasz sześćdziesięcioletnią whisky, która jest więcej warta niż twoje życie, więc albo masz więcej tupetu niż rozumu, albo cholernie dobrego asa w rękawie. Radzę zacząć mówić, bo mam ostatnio sporo na głowie i cierpliwość dawno mi się skończyła.
- Rzeczywiście, pozmieniało się - przytaknął złośliwie, zawierając w dwóch słowach całe rozgoryczenie i złość na Chrysa i całą sytuację. W tym momencie, jakby na potwierdzenie, zjawił się nikt inny jak od tygodni poszukiwany i jak najbardziej wciąż żywy kocur.
Bajer uniósł brew patrząc na bezczelnego panterołaka. Naprawdę wszyscy zaczynali traktować go jak zwykłego mieszkańca, gubiąc gdzieś w mrokach niepamięci właściwą mu renomę. A to powoli robiło się nie do zaakceptowania.
Najlepszym wykładnikiem rozeźlenia piekielnika był moment, w którym złość przestawała być po nim widoczna. To znaczyło, że czart kończył gry i manipulowanie rozmówcami poprzez dobieranie odpowiednich masek, pozwalając wypłynąć na wierzch temu co chciał, a zaczynał się kontrolować by nie powyrywać komuś wszystkich członków z dupy. Czy na przykład nie złamać słowa i z neutralnej Chryzantemy - z czego oczywiście słynęła - nie uczynić krwawej łaźni. Bajer właśnie wyglądał jak chłodna oaza obojętności, pozbywając się gdzieś irytacji. Chrys był bliski zawału, ale kiedyś musiał to wszystko powiedzieć, cała tragedia tkwiła w mało fortunnym momencie.
- Jeśli ona tego chce - rogaty odpowiedział z lodowatym spokojem, biorąc łyk wina, po chwili układnie nachylając się do odchodzącej Kimiko. Szept przyjął do wiadomości, nic nie odpowiadając, aby nie zepsuć starań pantery.
Zostali z Chrysantem we dwóch. Krasnolud wciąż nie odzyskał zdrowych kolorów, ale też nie stracił zaciętego wyrazu twarzy. Czart również nie odpuścił. Dla niego sprawa została zamknięta.
- Rozumiem. - Krótka odpowiedź była wszystkim co nord otrzymał w odpowiedzi na przerwaną rozmowę, w zamian za wylanie swojej frustracji. Gdzieś ulotnił się pucułkowaty uśmieszek i już nie wrócił na cherubinkową twarz, gdy nord skinął oschle głową, kończąc dyskusję.
- Odezwę się gdy będę wiedział co z aukcją - dodał profesjonalnym tonem, i tym razem przyszła kolej by bies skinął na potwierdzenie.
- Na mój rachunek - dodał jeszcze Balboette nim odsunął krzesło jednoznacznie żegnając się z Dagonem i zniknął na kręconych schodach, zostawiając czarta samego. Tak, w Nowej Aerii bardzo się pozmieniało.
Nawet nie można powiedzieć by Laufey był zawiedziony. Musiałby wpierw krasnoludowi ufać, a wtedy nie składałby podobnych wizyt. Był jednak wielce niezadowolony. Chrysant w ciągu lat doświadczył tego nieczęstego przywileju być znajomym Dagona i teraz właśnie postanowił ową znajomością wzgardzić. To nie mogło obejść się bez echa. Do tego coś jeszcze drażniło już i tak poirytowanego czarta. Ciemne źrenice podążyły do baru, gdzie Kimiko rozmawiała z Sethem. Bies zmrużył oczy sięgając po powoli opróżniany kieliszek wina. Ciekawe kiedy miał pożałować tej znajomości.
Niemalże wywołana, złodziejka wróciła niedługo później.
- Jak sobie życzysz. - Podniósł się i podał dziewczynie ramię, gdy kocur mijał ich żegnając się butnie. W sumie to prowadząc dziewczynę przez restaurację, czart nawet doceniał przezorność brunetki, która jakby chciała trochę załagodzić atmosferę, albo uratować panterołakowi żywot.
Wychodząc odebrał kapelusz od kelnera równie grzecznego jak wcześniej i zostawili Chryzantemę za sobą, najprawdopodobniej na dłuższy okres. Przynajmniej on nie wybierał się tam w najbliższym czasie, ten most uznając za spalony.
Nie poprowadził ich prosto do kamienicy. Korzystając ze spokoju na ulicach i przyjemnej nocy zaczął iść okrężną drogą, by mieć czas na wysłuchanie nowinek, ochłonięcie i przemyślenie paru drobiazgów.
- Yhm... - wychrypiał na potwierdzenie. Tym lepiej, że wybrał okrężną drogę. Lepiej by Seth na niego czekał niż on na kota.
- Nic dziwnego jeśli cwaniakowi faktycznie zależy na dyskrecji. Chrys wyraził się jasno, ale to, że nie robi nic przeciw mnie, nie znaczy, że jest ze mną. To stwierdzenie ma więcej półcieni niż mogłabyś uwierzyć. Ta szczwana kanalia już dobrze wie jak chronić swój przypudrowany tyłek i teraz ostatnim sprzyjającym mi miejscem jest jego knajpa - bardziej warczał niż mówił.
W rześkim nocnym powietrzu dał się wyczuć wątły zapach róż, niosący się od słynnych aeryjskich ogrodów, przy których czart postanowił przejść. Jesień była łagodna i spora część krzewów wciąż kwitła. Gdy wyszli na otwarty i oświetlony uliczną latarnią teren, Dagon zatrzymał się w ciemności, tam gdzie nie sięgało już jej światło, tak by niewidoczni mieli dobry ogląd na okolicę i stanął naprzeciwko Kimiko.
- Nieczęsto obdarzam kogoś zaufaniem - zaczął, chociaż pewnie lepszym stwierdzeniem byłoby "nigdy". Pierwszą i ostatnią osobą była czarodziejka. Reszta nielicznych znajomych miała taryfy ulgowe odpowiednie do stopnia zażyłości, ale nigdy nie był to pakiet pełnej ufności, tak samo jak się to miało w przypadku Chrysa.
- Do tej pory nie żałowałem - kontynuował ochrypłym szeptem, odgarniając włosy Kimiko na ramię. - Zapytam więc tylko ten jeden raz i dobrze przemyśl odpowiedź, czy i to może ulec zmianie w Nowej Aerii? - Nie tyle była to czysta groźba ze strony diabła a bardziej oczekiwanie deklaracji co do wybranego obozu. Wyglądało na to, że konfrontacja stawała się coraz bardziej nieunikniona i była raczej kwestią czasu. Do tego coraz więcej znaków na miejskiej ziemi sugerowało, że Laufey nie był czarnym koniem tej gonitwy. A złodziejka była blisko diabła jak nikt. Gościł ją w swoim domu i nawet zdradzał niektóre sekrety, chciał więc poznać jej stanowisko na ten temat. Liczył, że rozpoznałby kłamstwo.
Do baru wrócili już po jego zamknięciu. Ochroniarz zwyczajowo pilnował wejścia, ale kelner dawno posprzątał i udał się do domu. Diabeł wpuścił Kimiko przed sobą do kamienicy, ale później pozwolił jej samej zdecydować gdzie się udała. Sam zaś wszedł do baru, w którym paliła się lampka, chociaż oczywiście nie powinna.
Na pufie do gry, z nogami na zamkniętej klawiaturze pianina siedział kocur, beztrosko popijając whisky.
Dagon powoli podszedł do mężczyzny. Jego kroki niosły się echem po opustoszałym wnętrzu, a wątłe światło lampki rzucało na ściany jego długi rogaty cień, gdy Laufey oparł się o zakrytą klawiaturę
- Przyszedłeś do mnie wiedząc, że nie chroni cię tu wątła obietnica neutralnego gruntu i wypijasz sześćdziesięcioletnią whisky, która jest więcej warta niż twoje życie, więc albo masz więcej tupetu niż rozumu, albo cholernie dobrego asa w rękawie. Radzę zacząć mówić, bo mam ostatnio sporo na głowie i cierpliwość dawno mi się skończyła.
- Kimiko
- Kroczący w Snach
- Posty: 222
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
- Kontakt:
Gdy Kimiko wróciła do stolika i jej spojrzenie padło na Dagona, dziewczyna dosłownie zwolniła krok. Przyzwyczaiła się już do jego niezadowolenia, ale to, co malowało się teraz na diablej twarzy mogło przerazić bardziej niż jakakolwiek słowna groźba. Nie ją oczywiście, panterołaczka co najwyżej przeszła na poziom bycia bardziej ostrożną niż zwykle i nie trącania diabła łapą dla zabawy, bo tym razem naprawdę mógłby urwać jej łeb z rozpędu. Jakby tego było mało, Seth nie mógł kulturalnie i chyłkiem opuścić lokalu, ale musiał przemaszerować obok diabła, żegnając się z nim ostentacyjnie. Naprawdę, ten kocur wywoływał w niej emocje, o których nie wiedziała, że jest do nich w ogóle zdolna, jak chociażby chęć sprawdzenia, czy krew panterołaków poradzi sobie też z regeneracją utraconej kończyny.
Dagon zaś po raz kolejny zwrócił na siebie jej uwagę oficjalnym zwrotem i dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona, z wahaniem ujmując sztywno podane ramię. Chwilowo traktował ją, jak Chrysa i nie wiedziała, co o tym sądzić, ale nie drążyła, zakładając że musi tę złość przeczekać, jako że czart ciągnął wciąż spojrzeniem za znikającym panterołakiem.
Niezależnie od czarciego humoru, gdy tylko opuścili lokal, Kimiko zaczęła opowiadać o tym, co powiedział jej Seth. Zawahała się, zdziwiona nagłą zmianą kierunku, ale pozwoliła poprowadzić się okrężną drogą i kontynuowała, później słuchając diabła. O dziwo jego rozeźlone warczenie sprawiło, że nieco się rozluźniła, bo zwyczajnie ta złość wyjaśniała dziwne zachowanie mężczyzny. Początkowo nie wiedziała, czy powinna komentować jego słowa, czy przezornie trzymać język za zębami, w czym nigdy nie była dobra, ale tym razem wiedziała, że najlepiej będzie nie komentować. Nie znała jego relacji z Chrysem tak dobrze. Znali się długo i podobno przyjaźnili, więc poczucie zdrady Dagona było jak najbardziej zrozumiałe. Pytanie czy była to jedynie chwilowa przeszkoda i wystarczy znaleźć tego frajera, co diabłu w mieście mąci i urwać mu łeb, czy to co właśnie wydarzyło się w Chrysantemie było raczej ostatecznym zerwaniem znajomości z nordem. Nie wyglądało najlepiej, ale prawda była taka, że Kimiko nawet w relacjach międzyludzkich miała małe doświadczenie, a to które posiadała było pokręcone jak stara wierzba, więc wolała nie oceniać swoją miarą.
Spacerem dotarli do granicy dzielnicy jeszcze nie zwiedzonej przez panterołaczkę. Na unoszący się w powietrzu zapach róż uniosła się też delikatnie głowa dziewczyny, gdy ta węszyła w powietrzu, już wkrótce odnajdując źródło woni. Widok budził w niej mieszane uczucia. Każdy normalny człowiek powiedziałby, że rozścielone pod nocnym niebem i omiecione tylko blaskiem latarni różane krzewy prezentują się jak z bajki. Z tym, że Kimiko znów wyróżniała się swoimi dziwactwami spośród innych. Róże ją drażniły. Nawet nie mogła powiedzieć, by ich nie lubiła, czy jej się nie podobały, ale najzwyczajniej w świecie wywoływały w niej podświadomą irytację. Nie była ślepa, więc nie mogła odmówić im piękna, potrafiła to dostrzec, ale jednocześnie te kwiaty kojarzyły jej się z gęstymi bukietami upchanymi w kamiennych wazonach przed rezydencjami, lub w ceramicznych wazach wewnątrz. Słodka woń przywodziła jej na myśl tylko przepych i fałsz, sztuczne śmiechy i błysk biżuterii, zakorzeniając się w jej podświadomości tak głęboko, że dziewczyna patrzyła nieprzychylnie nawet na niewinne różowe pąki na prawie dzikich krzewach. Umyślnie utrzymanych, ale rosnących swobodnie i dla wszystkich. Ale stąd właśnie ta irytacja, gdy nawet nie mogła powiedzieć, by róż nie lubiła, lub nie uważała ich za piękne, bo przecież takie były nawet w jej oczach. Niestety w tym samych ślepiach reprezentowały tylko jedno i dziewczyna już nie umiała tego rozdzielić, a co gorsza przejść obok nich obojętnie, bez podobnej burzy w głowie.
Odwróciła od nich wzrok dopiero, gdy Dagon stanął przed nią, potężną sylwetką niemal przysłaniając cały widok i zmuszając ją do lekkiego zadarcia głowy, by spojrzeć mu w oczy. Nie przerywała mu, gdy mówił, a gdy sięgnął do jej szyi przełknęła ślinę, ale nawet nie drgnęła, a diabeł tylko odgarnął jej włosy za ramię w znajomym geście. To nie była konfrontacja, do jakich nawykła, nie było broni, krzyków i parskania koni, a jedynie ochrypły szept w ciemnościach. Kocie ślepia błyszczały na modłę nocnego drapieżnika, nieco skrywając wrażenia dziewczyny, ale ona nie dała czartowi długo czekać z odpowiedzią. Albo właściwie pytaniem.
- A mi ufasz?
Chciała to usłyszeć, jakakolwiek nie byłaby odpowiedź, po prostu nie na okrętkę i nie między wierszami. Ale nie po to, by zmienić tory rozmowy, więc kontynuowała niezależnie od tego jaka odpowiedź padła i czy w ogóle takową otrzymała.
– Ja nie należę do Nowej Aerii – zaczęła pewnym siebie głosem i po krótkim wdechu. – Nie należę też do ciebie, Dagon – powiedziała, mimo że takie słowa ze strony diabła nigdy nie padły. Widziała to jednak czasem w jego spojrzeniu i uśmiechu, czy to na poważnie, czy w wygłupach. Więc albo był bystry, a ona nieco przewrażliwiona i nie było tematu, albo diabeł był zbyt cwany, by ryzykować takie stwierdzenia, wiedząc, jak złodziejka może zareagować. Niemniej jednak, co jakiś czas czuła potrzebę zaznaczenia tego faktu, nawet jeśli ktoś mógłby powiedzieć, że uspokajała tylko własne sumienie. Kontynuowała wciąż niezmiennie spokojnie, śmiało spoglądając w czarcie ciemne ślepia.
- Nie tyczą się mnie wasze zasady, bo połowy nie znam, a drugą połowę mam w głębokim poważaniu. Ale jestem lojalna. Jak karty na stół, to karty na stół. Ufam ci Dagon i jestem po twojej stronie. Będę tak długo, jak długo tego zaufania nie zawiedziesz – „lub dopóki się o tym nie dowiem”, dodała w myślach. – Jesteś w moim stadzie. Są w nim tylko dwie osoby, więc wiesz, to przywilej – dopiero teraz uniosła lekko kącik ust w zaczepnym uśmiechu, by nieco załagodzić poważną atmosferę, za którą nigdy nie przepadała. – Czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuje?
Dopiero teraz było jednak widać, że dziewczyna naprawdę się diabła nie boi. Stali sami w jakimś zaułku obcego jej miasta, skryci nocną ciemnością i tak blisko siebie, że pewnie, jak kiedyś jej powiedziano, nawet nie zdążyłaby krzyknąć. A jednak była wyprostowana, z rękami w kieszeniach i opuszczonym wzdłuż nóg ogonem, a zadarta lekko głowa nietypowo przypominała odsłanianie gardła. Już nie dbała o nazywanie swojego zachowania. Głupia, nie głupia, naiwna, czy nie. Jak długo można samemu przed sobą łgać? Niech sobie czort myśli co chce, w dupie to ma. Lubiła drania i była po jego stronie, a może o innych niespecjalnie dbała, najpierw ratując zawsze własną skórę, ale biada temu, kto wchodził w drogę jej lub komuś, na kim jej zależało. Bo o tym, że za członka swojego stada potrafiła zabić bez mrugnięcia okiem już nie mówiła. To nie była cecha rasowa, tylko jej własna. I nikt nie musi o tym wiedzieć.
Ledwo przekroczyła próg kamienicy i wyczuła znajomą woń. Rzuciła tylko ochroniarzowi pytające spojrzenie i poszła za Laufeyem do baru, wiedząc już dobrze kogo tam zastaną. Nawet ona jednak zatrzymała się w pół kroku, widząc bezczelnie rozwalonego panterołaka i od razu strzeliła spojrzeniem do Dagona, jakby się zastanawiała, czy w ogóle zechce go wysłuchać, czy zatłucze na miejscu. Czart jednak spokojnie podszedł do nieproszonego gościa, a panterołaczka przez chwilę śledziła go spojrzeniem, słuchając stukotu obcasów i obserwując wydłużający się na ścianie rogaty cień. Wtedy zerknęła na Setha i uśmiechnęła się pod nosem. Skurczybyk nawet nie drgnął, ale akurat jeśli o niego chodzi, potrafiła dostrzec więcej niż czart. Nawet Aswad się go bał, i dobrze. Dać tego po sobie poznać jednak nie miał zamiaru i na nietypowe diable powitanie tylko spojrzał ostentacyjnie w swoją szklankę, unosząc brwi.
- Mówisz? Hm, to dobrze, że mam ich kilka, wartość powinna się przynajmniej wyrównać – mruknął i dopił resztkę whisky, pustą szklankę posyłając ślizgiem po pokrywie fortepianu i na powrót rozsiadając się w pufie. Fason trzymał, ale wodzić diabła za nos nie zamierzał. – Hm, tupet to jedno, nie ukrywam… Ale jeśli asem w rękawie można nazwać to, że wiem dokładnie, kto cię tak drażni, panosząc się po mieście, znam kilka jego celów i mogę poznać więcej, to tak, chyba mam – wyszczerzył się na nowo, jednak bez wesołości.
Kimiko słuchała uważnie, ale bezszelestnie skierowała się na tył baru, zaintrygowana, jak ten dupek się tu dostał. Drzwi prowadzące na podwórze były domknięte, ale zamek był rozwalony, a po podłodze walały się drzazgi i kawałki framugi. Uniosła brwi z pogardliwym prychnięciem. Co za partactwo. Wyjrzała na zewnątrz i jej wzrok padł na siedzącego pod ścianą mężczyznę, z butelką w ręku i kapeluszem nasuniętym na oczy. Z tym, że złodziejka już jakiś czas temu zorientowała się, że kręcący się w bramie i podwórzu człowiek nie był zwykłym przechodniem, a diablą czujką. I raczej nie zasnął pijany w pracy, tylko Seth ma durne poczucie humoru. Ze swoją wiedzą zdradziła się dopiero teraz, wracając do środka i rzucając znaczące spojrzenie brunetowi, który szybko domyślił się, co zaraz usłyszy i rozbawiony przezornie uniósł dłonie.
- Żyje. Odpoczywa sobie tylko, a rano przyda mu się coś na ból głowy. – Uśmiechnął się z samozadowoleniem i przeniósł znów wzrok na Dagona, podczas gdy Kimiko znalazła sobie jakieś krzesło przy podeście i usiadła na nim okrakiem, składając brodę na splecionych na oparciu rękach. Seth zaś skupił się na biesie.
- Dobra, Laufey. Późno jest, wiem, że nie masz czasu na pierdoły, a słyszałem, że rozsądny z ciebie gość. Moje informacje, aktualne i przyszłe, za czystą kartę u ciebie i minimum ochrony. Bez zlecenia na karku, bez żali z przeszłości; wybacz tamten sztylet, to nie było nic osobistego. Lubię swoje życie i wolność, więc możemy negocjować. Mam dużo do powiedzenia, chętnie się podzielę, a i tobie się chyba ktoś kompetentny w szeregach przyda, hm?
Dagon zaś po raz kolejny zwrócił na siebie jej uwagę oficjalnym zwrotem i dziewczyna spojrzała na niego zaskoczona, z wahaniem ujmując sztywno podane ramię. Chwilowo traktował ją, jak Chrysa i nie wiedziała, co o tym sądzić, ale nie drążyła, zakładając że musi tę złość przeczekać, jako że czart ciągnął wciąż spojrzeniem za znikającym panterołakiem.
Niezależnie od czarciego humoru, gdy tylko opuścili lokal, Kimiko zaczęła opowiadać o tym, co powiedział jej Seth. Zawahała się, zdziwiona nagłą zmianą kierunku, ale pozwoliła poprowadzić się okrężną drogą i kontynuowała, później słuchając diabła. O dziwo jego rozeźlone warczenie sprawiło, że nieco się rozluźniła, bo zwyczajnie ta złość wyjaśniała dziwne zachowanie mężczyzny. Początkowo nie wiedziała, czy powinna komentować jego słowa, czy przezornie trzymać język za zębami, w czym nigdy nie była dobra, ale tym razem wiedziała, że najlepiej będzie nie komentować. Nie znała jego relacji z Chrysem tak dobrze. Znali się długo i podobno przyjaźnili, więc poczucie zdrady Dagona było jak najbardziej zrozumiałe. Pytanie czy była to jedynie chwilowa przeszkoda i wystarczy znaleźć tego frajera, co diabłu w mieście mąci i urwać mu łeb, czy to co właśnie wydarzyło się w Chrysantemie było raczej ostatecznym zerwaniem znajomości z nordem. Nie wyglądało najlepiej, ale prawda była taka, że Kimiko nawet w relacjach międzyludzkich miała małe doświadczenie, a to które posiadała było pokręcone jak stara wierzba, więc wolała nie oceniać swoją miarą.
Spacerem dotarli do granicy dzielnicy jeszcze nie zwiedzonej przez panterołaczkę. Na unoszący się w powietrzu zapach róż uniosła się też delikatnie głowa dziewczyny, gdy ta węszyła w powietrzu, już wkrótce odnajdując źródło woni. Widok budził w niej mieszane uczucia. Każdy normalny człowiek powiedziałby, że rozścielone pod nocnym niebem i omiecione tylko blaskiem latarni różane krzewy prezentują się jak z bajki. Z tym, że Kimiko znów wyróżniała się swoimi dziwactwami spośród innych. Róże ją drażniły. Nawet nie mogła powiedzieć, by ich nie lubiła, czy jej się nie podobały, ale najzwyczajniej w świecie wywoływały w niej podświadomą irytację. Nie była ślepa, więc nie mogła odmówić im piękna, potrafiła to dostrzec, ale jednocześnie te kwiaty kojarzyły jej się z gęstymi bukietami upchanymi w kamiennych wazonach przed rezydencjami, lub w ceramicznych wazach wewnątrz. Słodka woń przywodziła jej na myśl tylko przepych i fałsz, sztuczne śmiechy i błysk biżuterii, zakorzeniając się w jej podświadomości tak głęboko, że dziewczyna patrzyła nieprzychylnie nawet na niewinne różowe pąki na prawie dzikich krzewach. Umyślnie utrzymanych, ale rosnących swobodnie i dla wszystkich. Ale stąd właśnie ta irytacja, gdy nawet nie mogła powiedzieć, by róż nie lubiła, lub nie uważała ich za piękne, bo przecież takie były nawet w jej oczach. Niestety w tym samych ślepiach reprezentowały tylko jedno i dziewczyna już nie umiała tego rozdzielić, a co gorsza przejść obok nich obojętnie, bez podobnej burzy w głowie.
Odwróciła od nich wzrok dopiero, gdy Dagon stanął przed nią, potężną sylwetką niemal przysłaniając cały widok i zmuszając ją do lekkiego zadarcia głowy, by spojrzeć mu w oczy. Nie przerywała mu, gdy mówił, a gdy sięgnął do jej szyi przełknęła ślinę, ale nawet nie drgnęła, a diabeł tylko odgarnął jej włosy za ramię w znajomym geście. To nie była konfrontacja, do jakich nawykła, nie było broni, krzyków i parskania koni, a jedynie ochrypły szept w ciemnościach. Kocie ślepia błyszczały na modłę nocnego drapieżnika, nieco skrywając wrażenia dziewczyny, ale ona nie dała czartowi długo czekać z odpowiedzią. Albo właściwie pytaniem.
- A mi ufasz?
Chciała to usłyszeć, jakakolwiek nie byłaby odpowiedź, po prostu nie na okrętkę i nie między wierszami. Ale nie po to, by zmienić tory rozmowy, więc kontynuowała niezależnie od tego jaka odpowiedź padła i czy w ogóle takową otrzymała.
– Ja nie należę do Nowej Aerii – zaczęła pewnym siebie głosem i po krótkim wdechu. – Nie należę też do ciebie, Dagon – powiedziała, mimo że takie słowa ze strony diabła nigdy nie padły. Widziała to jednak czasem w jego spojrzeniu i uśmiechu, czy to na poważnie, czy w wygłupach. Więc albo był bystry, a ona nieco przewrażliwiona i nie było tematu, albo diabeł był zbyt cwany, by ryzykować takie stwierdzenia, wiedząc, jak złodziejka może zareagować. Niemniej jednak, co jakiś czas czuła potrzebę zaznaczenia tego faktu, nawet jeśli ktoś mógłby powiedzieć, że uspokajała tylko własne sumienie. Kontynuowała wciąż niezmiennie spokojnie, śmiało spoglądając w czarcie ciemne ślepia.
- Nie tyczą się mnie wasze zasady, bo połowy nie znam, a drugą połowę mam w głębokim poważaniu. Ale jestem lojalna. Jak karty na stół, to karty na stół. Ufam ci Dagon i jestem po twojej stronie. Będę tak długo, jak długo tego zaufania nie zawiedziesz – „lub dopóki się o tym nie dowiem”, dodała w myślach. – Jesteś w moim stadzie. Są w nim tylko dwie osoby, więc wiesz, to przywilej – dopiero teraz uniosła lekko kącik ust w zaczepnym uśmiechu, by nieco załagodzić poważną atmosferę, za którą nigdy nie przepadała. – Czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuje?
Dopiero teraz było jednak widać, że dziewczyna naprawdę się diabła nie boi. Stali sami w jakimś zaułku obcego jej miasta, skryci nocną ciemnością i tak blisko siebie, że pewnie, jak kiedyś jej powiedziano, nawet nie zdążyłaby krzyknąć. A jednak była wyprostowana, z rękami w kieszeniach i opuszczonym wzdłuż nóg ogonem, a zadarta lekko głowa nietypowo przypominała odsłanianie gardła. Już nie dbała o nazywanie swojego zachowania. Głupia, nie głupia, naiwna, czy nie. Jak długo można samemu przed sobą łgać? Niech sobie czort myśli co chce, w dupie to ma. Lubiła drania i była po jego stronie, a może o innych niespecjalnie dbała, najpierw ratując zawsze własną skórę, ale biada temu, kto wchodził w drogę jej lub komuś, na kim jej zależało. Bo o tym, że za członka swojego stada potrafiła zabić bez mrugnięcia okiem już nie mówiła. To nie była cecha rasowa, tylko jej własna. I nikt nie musi o tym wiedzieć.
Ledwo przekroczyła próg kamienicy i wyczuła znajomą woń. Rzuciła tylko ochroniarzowi pytające spojrzenie i poszła za Laufeyem do baru, wiedząc już dobrze kogo tam zastaną. Nawet ona jednak zatrzymała się w pół kroku, widząc bezczelnie rozwalonego panterołaka i od razu strzeliła spojrzeniem do Dagona, jakby się zastanawiała, czy w ogóle zechce go wysłuchać, czy zatłucze na miejscu. Czart jednak spokojnie podszedł do nieproszonego gościa, a panterołaczka przez chwilę śledziła go spojrzeniem, słuchając stukotu obcasów i obserwując wydłużający się na ścianie rogaty cień. Wtedy zerknęła na Setha i uśmiechnęła się pod nosem. Skurczybyk nawet nie drgnął, ale akurat jeśli o niego chodzi, potrafiła dostrzec więcej niż czart. Nawet Aswad się go bał, i dobrze. Dać tego po sobie poznać jednak nie miał zamiaru i na nietypowe diable powitanie tylko spojrzał ostentacyjnie w swoją szklankę, unosząc brwi.
- Mówisz? Hm, to dobrze, że mam ich kilka, wartość powinna się przynajmniej wyrównać – mruknął i dopił resztkę whisky, pustą szklankę posyłając ślizgiem po pokrywie fortepianu i na powrót rozsiadając się w pufie. Fason trzymał, ale wodzić diabła za nos nie zamierzał. – Hm, tupet to jedno, nie ukrywam… Ale jeśli asem w rękawie można nazwać to, że wiem dokładnie, kto cię tak drażni, panosząc się po mieście, znam kilka jego celów i mogę poznać więcej, to tak, chyba mam – wyszczerzył się na nowo, jednak bez wesołości.
Kimiko słuchała uważnie, ale bezszelestnie skierowała się na tył baru, zaintrygowana, jak ten dupek się tu dostał. Drzwi prowadzące na podwórze były domknięte, ale zamek był rozwalony, a po podłodze walały się drzazgi i kawałki framugi. Uniosła brwi z pogardliwym prychnięciem. Co za partactwo. Wyjrzała na zewnątrz i jej wzrok padł na siedzącego pod ścianą mężczyznę, z butelką w ręku i kapeluszem nasuniętym na oczy. Z tym, że złodziejka już jakiś czas temu zorientowała się, że kręcący się w bramie i podwórzu człowiek nie był zwykłym przechodniem, a diablą czujką. I raczej nie zasnął pijany w pracy, tylko Seth ma durne poczucie humoru. Ze swoją wiedzą zdradziła się dopiero teraz, wracając do środka i rzucając znaczące spojrzenie brunetowi, który szybko domyślił się, co zaraz usłyszy i rozbawiony przezornie uniósł dłonie.
- Żyje. Odpoczywa sobie tylko, a rano przyda mu się coś na ból głowy. – Uśmiechnął się z samozadowoleniem i przeniósł znów wzrok na Dagona, podczas gdy Kimiko znalazła sobie jakieś krzesło przy podeście i usiadła na nim okrakiem, składając brodę na splecionych na oparciu rękach. Seth zaś skupił się na biesie.
- Dobra, Laufey. Późno jest, wiem, że nie masz czasu na pierdoły, a słyszałem, że rozsądny z ciebie gość. Moje informacje, aktualne i przyszłe, za czystą kartę u ciebie i minimum ochrony. Bez zlecenia na karku, bez żali z przeszłości; wybacz tamten sztylet, to nie było nic osobistego. Lubię swoje życie i wolność, więc możemy negocjować. Mam dużo do powiedzenia, chętnie się podzielę, a i tobie się chyba ktoś kompetentny w szeregach przyda, hm?
Czart starał się by złość nie wylewała się na kotkę, w końcu dziewczyna nic nie zawiniła, przynajmniej jeszcze nie. To, że poza popisem Chrysa pojawił się też Seth, również nie było jej winą. Spięta kocica była najlepszym dowodem jak mało wiarygodnie wyszło mu bycie spokojnym i łagodnym, lub jak bardzo rozsądną dziewczyna potrafiła być. Trudno, to nie było miejsce na rozmowy.
Okolice ogrodu wybrał z racji, że te dzielnice prawie całkowicie omijali ludzie z półświatka, zwykle nie mając tu czego szukać. Pośród pachnących krzewów spacerowano z raczej jasno określonych pobudek. Zazwyczaj jeśli ktoś włóczył się tutaj nocą, to miał w głowie schadzki i inne znacznie milsze rzeczy niż podsłuchiwanie.
Samo miejsce zainteresowało panterę ale w niezbyt zadowalający ją sposób. Nie dało się tego przeoczyć, gdy rozproszona kocica rozglądała się po krzewach, a trochę już znając zmiennokształtną czart poznawał czy coś jej się podobało czy nie. Jeśli miałby obstawiać, nie było to nic dziwnego, nie spodziewałby się po panterze niczego innego, ale teraz dodatkowo miał dowód, że zabranie złodziejki na obiad było znacznie lepszym prezentem niż kwiatki. Pytanie tylko brzmiało czy będzie miał chęć lub powód na jakiekolwiek następne prezenty, to się właśnie miało okazać. Dopiero postój w cieniu i jego głos wyrwały ją z zamyślenia.
Nie do końca spodziewał się otrzymać pytanie w ramach odpowiedzi. Popatrzył na dziewczynę oczami przymrużonymi z zaskoczenia i rodzącej się czujności. Przecież powiedział, że jej ufał jako jednej z niewielu, że nie zawiodła go do tej pory więc nie miał powodów do podejrzliwości, ale wolał się upewnić, a Kimiko zamiast odpowiedzieć, zadała pytanie, stawiając go pod ścianą. Za mało dał jej dowodów swojego zaufania? Patrzył z góry w połyskujące oczy drapieżnika, ale po odgarnięciu włosów nie dotykał już dziewczyny i nie wywierał większej presji. O dziwo nie wykręcał się też od odpowiedzi, ręce swobodnie chowając w kieszenie, tak, że wyglądali jak osobliwe połówki tej samej karty.
- Ufam - odpowiedział krótko. Niestety tak było czy mu się to podobało czy nie i wyznał to na głos.
- Nie, nie należysz - przytaknął równie spokojnie. Między innymi to właśnie było tak pociągające. Zaczęło się tylko butnie, ale zapowiadało się, że reszta odpowiedzi miała mu się nie spodobać. Nawet jeżeli przez moment kąt ust biesa chciał drgnąć, nie musiał długo powstrzymywać uśmiechu, wystarczyło słuchać dalej.
Jeszcze sam nie wiedział co zrobi gdy dziewczyna wreszcie podsumuje, że robi co chce i dla kogo chce. Czy zamordowałby ją tu i teraz kończąc niefortunną pomyłkę, czy może kazałby jej odejść i nigdy więcej nie pokazywać się na oczy, póki jeszcze wspaniałomyślnie na to pozwalał. Tym razem nie dane mu było się przekonać. Twarz czarta stopniowo się rozluźniała, a słysząc o dwuosobowym stadzie, nawet odwzajemnił uśmiech.
- Aż nadto. - Wyciągnął dłoń do Kimiko, układając ją na swoim ramieniu i wznawiając spacer do domu.
Seth już czekał na miejscu. Pieprzony kocur do wyboru miał cały bar, a wziął jeden z cenniejszych trunków. Bajer miał kilka unikatowych butelek zakupionych w różnych sytuacjach, trzymanych na specjalne okazje, a gnojek oczywiście musiał wybrać jedną z nich. Najbardziej drogocenna była bezpiecznie schowana, ale kocur wciąż wiedział co wybrać, dokładając sobie kolejnych przewinień.
Laufey podszedł do bezczelnego zmiennokształtnego i krzyżując ręce na piersi oparł się o pianino, tuż obok butów Setha.
- Reed Villain. Nie wiem czy masz aż tak wiele żyć i asów by się wypłacić - wychrypiał czart patrząc na mężczyznę z góry, gasząc nieco impet panterołaka, co odbiło się jedynie ledwie dostrzegalnym wahaniem w złotych ślepiach. Był to częściowo ślepy strzał. Przez ostatnie dni Dagon zdążył dodać parę faktów i raptem o dwóch osobach nie mógł dowiedzieć się nic, tajemniczy nieznajomy oraz poznany niedawno smokołak. Kram gada zamknięty w tym samym momencie co zamknięta Chryzantema. Zbyt wiele zbiegów okoliczności jak na tak krótki czas, ale wciąż nie miał bezpośredniego dowodu. Podejrzenia właśnie potwierdził kocur. Diabeł zerknął na niego ponaglająco, gdy dziewczyna rozglądała się po pomieszczeniu. Ale nim dostał jakikolwiek konkret, otrzymał kolejny kpiarski uśmiech z bezczelnym wytłumaczeniem rzucanym na pół jemu na pół Kimiko.
- Nie pomagasz sobie - skomentował, wbijając ciemne spojrzenie w żółte kocie oczy, wyraźnie oczekując czegoś sensownego.
Zmiennokształtny odezwał się ponownie, wywołując drapieżny uśmiech, w którym czart odsłonił kły.
- Widzisz informacje są w cenie, podobnie jak kompetentni ludzie... - zaczął diabeł i zniknął znienacka. W tym samym momencie pojawił się za barem, skąd wziął dwie szklanki, by znowu pojawić się przy pianinie, obok panterołaka. Tę samą, drogą whisky rozlał do trzech szklanek, jedną z nich podsuwając Kimiko, z krótkim uśmieszkiem sugerującym by spróbowała. Wiedział, że woli tequilę i szanował jej gust, ale nie był to moment by zabawiać się w barmana. Sethowi podsunął jego szkło. Sam znowu oparł się o klawiaturę, wziął łyk trunku mrużąc oczy z zadowoleniem i dopiero kontynuował - Tylko jak sam zauważyłeś masz dużo do powiedzenia, co niestety może działać w obie strony. Nie należysz do zbyt wiarygodnych osób. Czemu niby mam zaryzykować i zaufać ci na tyle by uwierzyć w to co powiesz? Właśnie zdradzasz aktualnego obrońcę, dzięki któremu możesz teraz negocjować. Powiedz mi kocurku czemu niby mam zrezygnować z czystej przyjemności wypatroszenia cię tu na miejscu na rzecz niezbyt sprawdzonych wieści od gościa, który strony zmienia częściej niż panna rękawiczki?
Okolice ogrodu wybrał z racji, że te dzielnice prawie całkowicie omijali ludzie z półświatka, zwykle nie mając tu czego szukać. Pośród pachnących krzewów spacerowano z raczej jasno określonych pobudek. Zazwyczaj jeśli ktoś włóczył się tutaj nocą, to miał w głowie schadzki i inne znacznie milsze rzeczy niż podsłuchiwanie.
Samo miejsce zainteresowało panterę ale w niezbyt zadowalający ją sposób. Nie dało się tego przeoczyć, gdy rozproszona kocica rozglądała się po krzewach, a trochę już znając zmiennokształtną czart poznawał czy coś jej się podobało czy nie. Jeśli miałby obstawiać, nie było to nic dziwnego, nie spodziewałby się po panterze niczego innego, ale teraz dodatkowo miał dowód, że zabranie złodziejki na obiad było znacznie lepszym prezentem niż kwiatki. Pytanie tylko brzmiało czy będzie miał chęć lub powód na jakiekolwiek następne prezenty, to się właśnie miało okazać. Dopiero postój w cieniu i jego głos wyrwały ją z zamyślenia.
Nie do końca spodziewał się otrzymać pytanie w ramach odpowiedzi. Popatrzył na dziewczynę oczami przymrużonymi z zaskoczenia i rodzącej się czujności. Przecież powiedział, że jej ufał jako jednej z niewielu, że nie zawiodła go do tej pory więc nie miał powodów do podejrzliwości, ale wolał się upewnić, a Kimiko zamiast odpowiedzieć, zadała pytanie, stawiając go pod ścianą. Za mało dał jej dowodów swojego zaufania? Patrzył z góry w połyskujące oczy drapieżnika, ale po odgarnięciu włosów nie dotykał już dziewczyny i nie wywierał większej presji. O dziwo nie wykręcał się też od odpowiedzi, ręce swobodnie chowając w kieszenie, tak, że wyglądali jak osobliwe połówki tej samej karty.
- Ufam - odpowiedział krótko. Niestety tak było czy mu się to podobało czy nie i wyznał to na głos.
- Nie, nie należysz - przytaknął równie spokojnie. Między innymi to właśnie było tak pociągające. Zaczęło się tylko butnie, ale zapowiadało się, że reszta odpowiedzi miała mu się nie spodobać. Nawet jeżeli przez moment kąt ust biesa chciał drgnąć, nie musiał długo powstrzymywać uśmiechu, wystarczyło słuchać dalej.
Jeszcze sam nie wiedział co zrobi gdy dziewczyna wreszcie podsumuje, że robi co chce i dla kogo chce. Czy zamordowałby ją tu i teraz kończąc niefortunną pomyłkę, czy może kazałby jej odejść i nigdy więcej nie pokazywać się na oczy, póki jeszcze wspaniałomyślnie na to pozwalał. Tym razem nie dane mu było się przekonać. Twarz czarta stopniowo się rozluźniała, a słysząc o dwuosobowym stadzie, nawet odwzajemnił uśmiech.
- Aż nadto. - Wyciągnął dłoń do Kimiko, układając ją na swoim ramieniu i wznawiając spacer do domu.
Seth już czekał na miejscu. Pieprzony kocur do wyboru miał cały bar, a wziął jeden z cenniejszych trunków. Bajer miał kilka unikatowych butelek zakupionych w różnych sytuacjach, trzymanych na specjalne okazje, a gnojek oczywiście musiał wybrać jedną z nich. Najbardziej drogocenna była bezpiecznie schowana, ale kocur wciąż wiedział co wybrać, dokładając sobie kolejnych przewinień.
Laufey podszedł do bezczelnego zmiennokształtnego i krzyżując ręce na piersi oparł się o pianino, tuż obok butów Setha.
- Reed Villain. Nie wiem czy masz aż tak wiele żyć i asów by się wypłacić - wychrypiał czart patrząc na mężczyznę z góry, gasząc nieco impet panterołaka, co odbiło się jedynie ledwie dostrzegalnym wahaniem w złotych ślepiach. Był to częściowo ślepy strzał. Przez ostatnie dni Dagon zdążył dodać parę faktów i raptem o dwóch osobach nie mógł dowiedzieć się nic, tajemniczy nieznajomy oraz poznany niedawno smokołak. Kram gada zamknięty w tym samym momencie co zamknięta Chryzantema. Zbyt wiele zbiegów okoliczności jak na tak krótki czas, ale wciąż nie miał bezpośredniego dowodu. Podejrzenia właśnie potwierdził kocur. Diabeł zerknął na niego ponaglająco, gdy dziewczyna rozglądała się po pomieszczeniu. Ale nim dostał jakikolwiek konkret, otrzymał kolejny kpiarski uśmiech z bezczelnym wytłumaczeniem rzucanym na pół jemu na pół Kimiko.
- Nie pomagasz sobie - skomentował, wbijając ciemne spojrzenie w żółte kocie oczy, wyraźnie oczekując czegoś sensownego.
Zmiennokształtny odezwał się ponownie, wywołując drapieżny uśmiech, w którym czart odsłonił kły.
- Widzisz informacje są w cenie, podobnie jak kompetentni ludzie... - zaczął diabeł i zniknął znienacka. W tym samym momencie pojawił się za barem, skąd wziął dwie szklanki, by znowu pojawić się przy pianinie, obok panterołaka. Tę samą, drogą whisky rozlał do trzech szklanek, jedną z nich podsuwając Kimiko, z krótkim uśmieszkiem sugerującym by spróbowała. Wiedział, że woli tequilę i szanował jej gust, ale nie był to moment by zabawiać się w barmana. Sethowi podsunął jego szkło. Sam znowu oparł się o klawiaturę, wziął łyk trunku mrużąc oczy z zadowoleniem i dopiero kontynuował - Tylko jak sam zauważyłeś masz dużo do powiedzenia, co niestety może działać w obie strony. Nie należysz do zbyt wiarygodnych osób. Czemu niby mam zaryzykować i zaufać ci na tyle by uwierzyć w to co powiesz? Właśnie zdradzasz aktualnego obrońcę, dzięki któremu możesz teraz negocjować. Powiedz mi kocurku czemu niby mam zrezygnować z czystej przyjemności wypatroszenia cię tu na miejscu na rzecz niezbyt sprawdzonych wieści od gościa, który strony zmienia częściej niż panna rękawiczki?
- Kimiko
- Kroczący w Snach
- Posty: 222
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
- Kontakt:
Zaskoczyła go swoim pytaniem, co właściwie nie powinno jej dziwić. Po raz kolejny przeciągała strunę. Dagon ewidentnie nie nawykł ani do stawiania mu się, ani do odpowiadania na pytania, których sam nie sprowokował. Kimiko jednak nie nawykła do hamowania się tylko dlatego, że komuś może się nie spodobać jej zdanie i teraz tylko spoglądała spokojnie w mrużące się niebezpiecznie czarcie oczy. Skoro chce rozmawiać szczerze, to proszę bardzo, ale ma to działać w dwie strony, czyli bez standardowego diablego kręcenia. A może on już sam tak bardzo nawykł do owijania w bawełnę, że nawet nie wiedział, że to robi?
Minimalnie przechyliła głowę, słysząc odpowiedź i powstrzymując cisnący się na usta łagodny uśmiech. Jej zadowolenie mogłoby zostać opacznie zrozumiane, a miało być poważnie, i też nie miała zamiaru spoczywać na laurach tylko dlatego, że Laufey robił dla niej jakiś wyjątek w rutynie swojego życia. Musiała wyjaśnić pewne kwestie i nie będzie już chyba lepszego momentu. Przypomniało jej się jednak, jak kiedyś powiedział, że lubi ufać innym tak jak ona, i chyba miał rację… Spokojne i krótkie odpowiedzi czarta brzmiały mimo wszystko szczerze, a ta druga sprawiła, że Kimiko otrząsnęła się niezauważalnie z nierzeczywistego ciężaru na barkach i odetchnęła spokojniej, spoglądając przychylniej na diabła. Gdy ten uśmiechnął się słabo w odpowiedzi, złodziejka opuściła lekko głowę i skinęła nią, spokojnie wznawiając spacer, gdy Dagon zabrał jej dłoń, układając sobie swobodnie na przedramieniu.
I ta krótka droga do kamienicy była jedyną chwilą oddechu, bo na miejscu znów trzeba było się z kimś użerać, a tego konkretnego typa złodziejka zaczynała mieć zdecydowanie powyżej uszu. Łypała więc na Setha spode łba, ewidentnie nie wyglądając na rozbawioną żartem i odkąd przyszli praktycznie się nie odzywała, wbijając tylko zielone ślepia w panterołaka. Dopiero słysząc znajome nazwisko spojrzała zaskoczona na Dagona, ale trzymała język za zębami, smagając tylko ogonem z niezadowoleniem. Seth zaś pogrążał się coraz bardziej, po pierwszym zawahaniu szybko odzyskując rezon. Kimiko zajęła swoje krzesło, na nowo wbijając wzrok w irytującego ją bruneta, który drgnął nieznacznie, gdy diabeł dosłownie zniknął mu z oczu. Zerknął pytająco na dziewczynę, ale nie otrzymał nawet złośliwego uśmiechu, a tylko wrogie spojrzenie wwiercających się w niego zielonych ślepi, co powitał z kpiarskim uśmiechem, podobnie jak powracającego ze szklankami Laufeya.
Kimiko przyjęła drinka, zerkając krótko na diabła, a na jego zachęcający uśmiech uniosła jeden kącik ust i upiła łyk. Jej spojrzenie zmieniło się lekko, gdy zaintrygowana zerknęła w szklankę, wyczuwając znaczącą różnicę w smaku. Nie była znawczynią alkoholi (ważne, że trzepie, jak to mówią) i whisky nadal nie była jej pierwszym wyborem, ale umiała dostrzec, że jest to o wiele lepszy trunek niż ten, który próbowała ostatnio. Dodatkowo też nie zamierzała wybrzydzać. Chciała mieć gdzie utopić własną irytację, gdy tylko spoglądała na panterołaka. Wciąż jednak milczała, przysłuchując się prowadzonej rozmowie. Seth zaś w końcu pogodził się z tym, że tory rozmowy miał wyznaczać diabeł i skinął głową, wciąż z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Właśnie dlatego, że jesteś rozsądny, z furiatem nie ma co prowadzić interesów – zaczął beztrosko, ale powoli dobierając słowa, chociaż nie wyglądał na przejętego czarcimi słowami, malującymi obraz wypatroszenia go na miejscu. Zaraz też wzruszył ramionami. – Póki co, nic nie ryzykujesz, a możesz tylko zyskać. Ze zmiany stron nie będę się tłumaczył, moja sprawa. Jak oczekujesz wierności do grobowej deski to kup sobie psa. – Wyszczerzył się i zerknął porozumiewawczo na Kimiko, która nawet nie mrugnęła. Seth wrócił spojrzeniem do diabła. – Ale z umowy się rozliczam. Z Reedem również. On póki co chce ode mnie tylko tyle, bym miał oko na Kimi…
- Hej, mnie w to nie mieszaj – warknęła złodziejka, podnosząc głowę, a Seth wywrócił oczami.
- Już jesteś zamieszana, skarbie, nadążaj - mruknął kocur spokojnie, ale odpowiedziało mu tylko warknięcie, na które znów się uśmiechnął. - Wracając, Bajer, ja pilnuję młodej, on trzyma twoich chłopców z dala ode mnie. Odwołaj psy, to nic mnie tam trzymać nie będzie, też mam gada powyżej uszu. Koleś jest stuknięty, wolę pracować z kimś, kto ma równo pod sufitem, nawet jeśli chwilowo rozważa wypatroszenie mnie tu i teraz. – Spojrzał porozumiewawczo na czarta i poprawił się na pufie, popijając whisky.
- A jeśli chodzi o konkrety. Jak chcesz, to robota na dwa fronty mi nie wadzi, mogę się dowiedzieć co dokładnie gad knuje. Chryzantema jest spalona, więc tam nie pogadamy. Tutaj mogę wpadać pod pretekstem zaglądania do dziewczyny – kontynuował, uśmiechając się pod nosem, gdy kątem oka dojrzał bujający się nerwowo ogon panterołaczki i odsłaniające się ostrzegawczo kły.
– Villain nie wiedział wcześniej gdzie mieszkasz, pojawiałeś się i znikałeś na terenie całego miasta. Niestety, pechowo dla ciebie, Kimi prawie co noc wraca w jedno miejsce. Czasem ciężko było ją dośledzić, ale gdy już się udało, to wracała do jednej kamienicy, twojego baru. I chociaż można założyć, że ugościłeś ją po prostu z resztą swoich dziewczyn, to równie możliwym jest fakt, że sam masz gdzieś tutaj swoje lokum. I on to wyłapał.
Kimiko, chociaż pozornie spokojna, była o krok od rzucenia się na dupka z pazurami. Znowu. Nie miała pojęcia, jak on to robi, ale dosłownie wywoływał w niej furię co drugim swoim słowem i tym kretyńskim uśmieszkiem samozadowolenia, gdy widział, że ją drażni. Jemu nie umykała nerwowość w ruchach jej ogona ani palce zaciskające się na oparciu krzesła, chociaż Dagonowi już pewnie też nie – trochę zdążył ją poznać. I tylko dlatego się zachowywała, skoro właśnie się dowiedziała, że naprawdę mogła niechcący narobić mu kłopotów. I to powstrzymywało ją od pyskówki na bezczelne teksty kocura. Szlag by to. Spojrzała na Laufeya, ciekawa czy to jego zaufanie sprawi też, że nie życzy jej śmierci, również z własnych rąk. Poza tym, cholera, naprawdę żałowała, że sprawiła mu problem. Seth jednak znowu zwrócił na siebie uwagę. Naprawdę, gęba mu się nie zamykała.
- Co miałem powiedzieć Reedowi, żeby uratować skórę, to powiedziałem. Jak dojdziemy dzisiaj do porozumienia to będę powtarzał już tylko to co mam albo nic, jeśli tak ma być. Nad Kimi oczywiście nadal będę czuwał, dla pozorów, a i może jej wstawiennictwo u ciebie da mi jedną cenną chwilę, by stąd prysnąć, gdybyś jednak nie chciał współpracować.
- Zapomnij – prychnęła złodziejka, dopijając resztę drinka, podczas gdy panterołak uśmiechał się z niezmiennym zadowoleniem.
- Na deser dorzucę ciekawostkę, że to Reed stoi za zniknięciem karawany z Trytonii oraz ploteczką puszczoną w Nowej Aerii, jakobyś to ty nie dotrzymał swojej części umowy, przez co jakiś tam gość ileś tam stracił. – Brunet wywinął niedbale szklanką. – Więc jakby ci się jacyś klienci wycofali to się nie zdziw. Kazał też cię śledzić, ale to upierdliwa robota, jak co chwila znikasz i pojawiasz się w innym miejscu, więc odpuścił i odwiedził cię osobiście w barze, a ja wróciłem do deptania po ogonie Kimi. Nie wiem co jeszcze chcesz wiedzieć, Bajer. Po prostu ci się przydam, i tyle. Jak rozwiążemy ten gadzi problem to możemy rozmawiać o dalszej współpracy już za normalnym wynagrodzeniem, innym niż mój cenny żywot, albo po prostu dam drapaka i więcej ci w drogę nie wejdę. To jak będzie?
Minimalnie przechyliła głowę, słysząc odpowiedź i powstrzymując cisnący się na usta łagodny uśmiech. Jej zadowolenie mogłoby zostać opacznie zrozumiane, a miało być poważnie, i też nie miała zamiaru spoczywać na laurach tylko dlatego, że Laufey robił dla niej jakiś wyjątek w rutynie swojego życia. Musiała wyjaśnić pewne kwestie i nie będzie już chyba lepszego momentu. Przypomniało jej się jednak, jak kiedyś powiedział, że lubi ufać innym tak jak ona, i chyba miał rację… Spokojne i krótkie odpowiedzi czarta brzmiały mimo wszystko szczerze, a ta druga sprawiła, że Kimiko otrząsnęła się niezauważalnie z nierzeczywistego ciężaru na barkach i odetchnęła spokojniej, spoglądając przychylniej na diabła. Gdy ten uśmiechnął się słabo w odpowiedzi, złodziejka opuściła lekko głowę i skinęła nią, spokojnie wznawiając spacer, gdy Dagon zabrał jej dłoń, układając sobie swobodnie na przedramieniu.
I ta krótka droga do kamienicy była jedyną chwilą oddechu, bo na miejscu znów trzeba było się z kimś użerać, a tego konkretnego typa złodziejka zaczynała mieć zdecydowanie powyżej uszu. Łypała więc na Setha spode łba, ewidentnie nie wyglądając na rozbawioną żartem i odkąd przyszli praktycznie się nie odzywała, wbijając tylko zielone ślepia w panterołaka. Dopiero słysząc znajome nazwisko spojrzała zaskoczona na Dagona, ale trzymała język za zębami, smagając tylko ogonem z niezadowoleniem. Seth zaś pogrążał się coraz bardziej, po pierwszym zawahaniu szybko odzyskując rezon. Kimiko zajęła swoje krzesło, na nowo wbijając wzrok w irytującego ją bruneta, który drgnął nieznacznie, gdy diabeł dosłownie zniknął mu z oczu. Zerknął pytająco na dziewczynę, ale nie otrzymał nawet złośliwego uśmiechu, a tylko wrogie spojrzenie wwiercających się w niego zielonych ślepi, co powitał z kpiarskim uśmiechem, podobnie jak powracającego ze szklankami Laufeya.
Kimiko przyjęła drinka, zerkając krótko na diabła, a na jego zachęcający uśmiech uniosła jeden kącik ust i upiła łyk. Jej spojrzenie zmieniło się lekko, gdy zaintrygowana zerknęła w szklankę, wyczuwając znaczącą różnicę w smaku. Nie była znawczynią alkoholi (ważne, że trzepie, jak to mówią) i whisky nadal nie była jej pierwszym wyborem, ale umiała dostrzec, że jest to o wiele lepszy trunek niż ten, który próbowała ostatnio. Dodatkowo też nie zamierzała wybrzydzać. Chciała mieć gdzie utopić własną irytację, gdy tylko spoglądała na panterołaka. Wciąż jednak milczała, przysłuchując się prowadzonej rozmowie. Seth zaś w końcu pogodził się z tym, że tory rozmowy miał wyznaczać diabeł i skinął głową, wciąż z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Właśnie dlatego, że jesteś rozsądny, z furiatem nie ma co prowadzić interesów – zaczął beztrosko, ale powoli dobierając słowa, chociaż nie wyglądał na przejętego czarcimi słowami, malującymi obraz wypatroszenia go na miejscu. Zaraz też wzruszył ramionami. – Póki co, nic nie ryzykujesz, a możesz tylko zyskać. Ze zmiany stron nie będę się tłumaczył, moja sprawa. Jak oczekujesz wierności do grobowej deski to kup sobie psa. – Wyszczerzył się i zerknął porozumiewawczo na Kimiko, która nawet nie mrugnęła. Seth wrócił spojrzeniem do diabła. – Ale z umowy się rozliczam. Z Reedem również. On póki co chce ode mnie tylko tyle, bym miał oko na Kimi…
- Hej, mnie w to nie mieszaj – warknęła złodziejka, podnosząc głowę, a Seth wywrócił oczami.
- Już jesteś zamieszana, skarbie, nadążaj - mruknął kocur spokojnie, ale odpowiedziało mu tylko warknięcie, na które znów się uśmiechnął. - Wracając, Bajer, ja pilnuję młodej, on trzyma twoich chłopców z dala ode mnie. Odwołaj psy, to nic mnie tam trzymać nie będzie, też mam gada powyżej uszu. Koleś jest stuknięty, wolę pracować z kimś, kto ma równo pod sufitem, nawet jeśli chwilowo rozważa wypatroszenie mnie tu i teraz. – Spojrzał porozumiewawczo na czarta i poprawił się na pufie, popijając whisky.
- A jeśli chodzi o konkrety. Jak chcesz, to robota na dwa fronty mi nie wadzi, mogę się dowiedzieć co dokładnie gad knuje. Chryzantema jest spalona, więc tam nie pogadamy. Tutaj mogę wpadać pod pretekstem zaglądania do dziewczyny – kontynuował, uśmiechając się pod nosem, gdy kątem oka dojrzał bujający się nerwowo ogon panterołaczki i odsłaniające się ostrzegawczo kły.
– Villain nie wiedział wcześniej gdzie mieszkasz, pojawiałeś się i znikałeś na terenie całego miasta. Niestety, pechowo dla ciebie, Kimi prawie co noc wraca w jedno miejsce. Czasem ciężko było ją dośledzić, ale gdy już się udało, to wracała do jednej kamienicy, twojego baru. I chociaż można założyć, że ugościłeś ją po prostu z resztą swoich dziewczyn, to równie możliwym jest fakt, że sam masz gdzieś tutaj swoje lokum. I on to wyłapał.
Kimiko, chociaż pozornie spokojna, była o krok od rzucenia się na dupka z pazurami. Znowu. Nie miała pojęcia, jak on to robi, ale dosłownie wywoływał w niej furię co drugim swoim słowem i tym kretyńskim uśmieszkiem samozadowolenia, gdy widział, że ją drażni. Jemu nie umykała nerwowość w ruchach jej ogona ani palce zaciskające się na oparciu krzesła, chociaż Dagonowi już pewnie też nie – trochę zdążył ją poznać. I tylko dlatego się zachowywała, skoro właśnie się dowiedziała, że naprawdę mogła niechcący narobić mu kłopotów. I to powstrzymywało ją od pyskówki na bezczelne teksty kocura. Szlag by to. Spojrzała na Laufeya, ciekawa czy to jego zaufanie sprawi też, że nie życzy jej śmierci, również z własnych rąk. Poza tym, cholera, naprawdę żałowała, że sprawiła mu problem. Seth jednak znowu zwrócił na siebie uwagę. Naprawdę, gęba mu się nie zamykała.
- Co miałem powiedzieć Reedowi, żeby uratować skórę, to powiedziałem. Jak dojdziemy dzisiaj do porozumienia to będę powtarzał już tylko to co mam albo nic, jeśli tak ma być. Nad Kimi oczywiście nadal będę czuwał, dla pozorów, a i może jej wstawiennictwo u ciebie da mi jedną cenną chwilę, by stąd prysnąć, gdybyś jednak nie chciał współpracować.
- Zapomnij – prychnęła złodziejka, dopijając resztę drinka, podczas gdy panterołak uśmiechał się z niezmiennym zadowoleniem.
- Na deser dorzucę ciekawostkę, że to Reed stoi za zniknięciem karawany z Trytonii oraz ploteczką puszczoną w Nowej Aerii, jakobyś to ty nie dotrzymał swojej części umowy, przez co jakiś tam gość ileś tam stracił. – Brunet wywinął niedbale szklanką. – Więc jakby ci się jacyś klienci wycofali to się nie zdziw. Kazał też cię śledzić, ale to upierdliwa robota, jak co chwila znikasz i pojawiasz się w innym miejscu, więc odpuścił i odwiedził cię osobiście w barze, a ja wróciłem do deptania po ogonie Kimi. Nie wiem co jeszcze chcesz wiedzieć, Bajer. Po prostu ci się przydam, i tyle. Jak rozwiążemy ten gadzi problem to możemy rozmawiać o dalszej współpracy już za normalnym wynagrodzeniem, innym niż mój cenny żywot, albo po prostu dam drapaka i więcej ci w drogę nie wejdę. To jak będzie?
Przez całe negocjacje Laufey był niewzruszoną oazą spokoju, chociaż panterołak ani myślał nawet przez chwilę uważać czy przytemperować swoją butę. I przez całą rozmowę czart miał dziwne deja vu, czy przypadkiem już kiedyś (całkiem niedawno) nie pomyślał, że jak coś się pieprzyło, to się pieprzyło na całego. Co gorsza miał nieodparte wrażenie, że jak już zaczęło się chrzanić, tak jeszcze do tej pory nie przestało, a tylko się rozkręcało.
Może nie do końca podzielał zdanie kocura, jakoby nic nie tracił. Nie dosłownie, ale samo dopuszczenie osoby o tak wątpliwej reputacji do swoich interesów było ryzykiem. Tylko jak sam wcześniej niejednokrotnie stwierdzał, nigdy nie grał asekuracyjnie, a teraz niespecjalnie miał wybór czy czas na zabawę w podchody. Ale względnie przemawiał do niego pragmatyzm Setha, więc wciąż słuchał bruneta, spoglądając na niego sporadycznie znad szklanki.
Nawet gdy panterołak wytknął Kimiko wplątanie się w całą sprawę, diabłu nie drgnęła powieka. Piekielnik wręcz wyczuwał rządzę mordu gdy zmiennokształtny trafnie zgasił kocicę zupełnie niewzruszony jej zbulwersowaniem. Więcej: cała sytuacja setnie go bawiła i miał ogromna ochotę po raz kolejny spytać jakim cudem Kimiko zawsze ściągnęła na siebie kłopoty, ale zachował kamienną twarz. Droczyć się z dziewczyną zamierzał na osobności, a nie pogrążać ją przed potencjalnym wrogiem, nawet jeżeli rozważali grę w jednej drużynie.
- Znowu wszystko rozchodzi się o jedną panterę - skomentował zawieszając głos, gdy Seth tłumaczył powody swojego działania. Co do świra się zgadzał. Gad trącił sukinkotem, ale takim z którym nie szło pertraktować, ponieważ on nie rozmawiał, on wydawał rozkazy. Draniem, który miał wszystko albo nic, a jeśli czegoś zapragnął to osiągał to idąc po trupach. Takim gnojkiem znającym dwie prawdy, mogłeś być z nim, a dokładniej na jego skinienie, albo przeciw niemu czyli wybierać się na drugą stronę. I nawet jeśli brzmiało to znajomo, to różnice tkwiły w całkiem istotnych detalach.
Czart lubił dominować, ale zazwyczaj szło się z nim dogadać. Zwyczajnie w tej branży bycie miłym się nie opłacało. Ale nie pomiatał i nie sprowadzał każdego do poziomu swoich obcasów tylko dlatego, że mógł. Wpierw trzeba było go wkurzyć. Nie rządził w pełnym tego słowa znaczeniu a korzystał z przysług i zależności, to było zabawniejsze i mniej upierdliwe zarówno dla piekielnika jak i otoczenia oczywiście o ile ono umiało się z nim układać.
Zakręcił whisky w szklance i spoglądając w złote, bezczelne ślepia, subtelnie zasalutował kocurowi szklanką, uznając jego punkt widzenia dotyczący faktu, że chociaż rozważał wybebeszenie go na środku baru to miał równo pod sufitem.
Oczywiście podczas pobytu w barze Seth robił wszystko by dziewczynę rozdrażnić, chociaż fakt był faktem, że facet nie musiał się nawet starać by komukolwiek działać na nerwy. Moment później jeszcze dołożył do ognia. Chociaż Dagon był przez cały czas spokojny, jakby nowiny nie zrobiły na nim wrażenia, zdenerwowanie panterołaczki dawało się wyczuć, a gdyby przegapić subtelne odczucia, sygnały słane jej mową ciała były wystarczająco wymowne. Dziewczyna całą rozmowę siedziała napięta jak struna albo lepiej - jak pantera przed skokiem. Laufey wręcz słyszał ogon przecinający powietrze. A teraz gotowa była w każdej chwili rzucić się do gardła zmiennokształtnego. Bajer widział wszystko kątem oka i nie mógł nie dostrzegać zmian zachodzących w dziewczynie, a poznał ją na tyle dobrze, by czytać je względnie poprawnie.
Mimo to bies upił łyk whisky, nie reagując w żaden inny sposób na coraz mniej pomyślne nowiny. Gadzina miała znacznie bardziej skonkretyzowane plany niż Dagon sądził i działał, zanim diabeł zdążył się o tym dowiedzieć. A tym razem podjął ryzyko, którego zawsze unikał. Nie zachował zwykłych środków ostrożności i pech, jak to ładnie kocur określił, uczynił to w dość nieciekawym czasie. Cóż, jego kłopot, i tym razem na twarzy nie pojawiły się żadne oznaki możliwego zdenerwowania czy złości.
I to wcale nie był koniec. Kocur okazał się prawdziwą gadułą: najwyraźniej rzeczywiście zależało mu na koalicji, a wkurzający charakter i sposób bycia zwyczajnie były jego częścią jak ogon.
Pierwszą oznaką, że czart rzeczywiście słuchał a nie był tylko biernym obserwatorem niezbyt zainteresowanym tematem, był kąśliwy komentarz, gdy Seth uznał, że nadal będzie czuwał nad panterołaczką.
- A kto będzie czuwał nad tobą, gdy już zostaniecie sami? - zadrwił z kpiącym uśmieszkiem, który moment później poszerzył się arogancko, odsłaniając kły piekielnika. Grymas znacznie lepiej niż słowa wyrażał myśl czarta, że gdyby chciał, to ani perswazje Kimiko, ani zyskany czas nie wystarczyłyby by kocur uszedł z życiem skoro już sam wszedł w diable łapy, wykonując za niego najtrudniejsze zadania i pozostawiając do wykonania jedynie tę przyjemną część.
Dalszych rewelacji wysłuchał nie odzywając się aż do samego końca. Dlatego właśnie Dagon “skakał” po mieście. Jak to już dwukrotnie kocur zdążył wytknąć, nie tylko ciężko było go śledzić, ale i znaleźć jego siedlisko. Do tego podobne zjawianie się znienacka zawsze robiło odpowiednie wrażenie. Zawsze brał pod uwagę, że ktoś, w tym momencie akurat jaszczur, mógłby chcieć podpiąć mu ogon, ale karawanę początkowo miał za kijowy zbieg okoliczności, nie chciał popadać w paranoję. Jak się właśnie dowiadywał, paranoja była wyższym stanem świadomości, a gad zawziął się bardziej niż piekielnik początkowo sądził i prawie jawnie wypowiadał mu wojnę.
- To może życie za życie, rozwiąż mi gadzi problem i jesteśmy kwita - rzucił znad szklanki, łypiąc na kocura, który w tym samym momencie parsknął bezczelnym śmiechem.
- Gdyby to było takie proste, nie negocjowałbym teraz - brunet odpyskował szczerząc kły.
Nie by Bajer liczył na inną odpowiedź. Łatwym do wydedukowania było, że gdyby kocur tylko mógł, to sprzedałby gadowi kosę, co szło mu przecież całkiem nieźle. Bardziej miał kaprys by skłonić panterołaka do przyznania iż bardziej obawiał się smokołaka niż jego. Ostateczne potwierdzenie jego przypuszczeń, chociaż ani optymistycznych ani tym bardziej nie poprawiających diablego nastroju czy sytuacji.
- Jutro odwołam zlecenie, nie chce mi się biegać w tę i z powrotem - wychrypiał odpychając się od fortepianu.
- I jutro w drzwiach chcę widzieć nowy zamek, kocie. - Diabeł poczuł powiew nocnego powietrza gdy sięgał po szklanki, reszty się domyślił. Kimiko sprawdzała właśnie to miejsce. Okien w tej ścianie nie było, więc dupek musiał wleźć drzwiami, a z jakiegoś powodu ich nie zamknął.
Kończąc rozmowę, odstawił szklankę na czarne drewno, w zamian sięgając po butelkę i zniknął. Kimiko była dużą dziewczynką. Będzie chciała to porozmawia z kocurem, pójdzie na spacer albo trafi do mieszkania. Bajer chciał poukładać sobie wszystko w głowie, a bar był chwilowo zajęty. Z kolei jeszcze moment patrzenia na zadowoloną z siebie facjatę kocura, a pertraktacje poszłyby się bujać, gdy uznałby, że bardziej musi poprawić sobie nastrój niż układać się ze zmiennokształtnym.
Nawet nie palił światła. Usiadł na kanapie popijając whisky z gwinta butelki i obserwując niebo nad miastem przez wysokie okno. Trochę się wszystko pokomplikowało. Jak na jedną rogatą głowę, chyba trochę za wiele. To co zazwyczaj ułatwiało piekielnikowi życie, teraz działało na jego niekorzyść. Nie miał ludzi i nie rządził żadną organizacją. Kontrolował informacje i zbiegi okoliczności. Zwyczajnie pilnował by znajdować się we właściwych miejscach i o czasie, a teraz gad dawał diabłu do zrozumienia, że był zdecydowanie w niewłaściwym miejscu i miał fatalne wyczucie czasu.
Może nie do końca podzielał zdanie kocura, jakoby nic nie tracił. Nie dosłownie, ale samo dopuszczenie osoby o tak wątpliwej reputacji do swoich interesów było ryzykiem. Tylko jak sam wcześniej niejednokrotnie stwierdzał, nigdy nie grał asekuracyjnie, a teraz niespecjalnie miał wybór czy czas na zabawę w podchody. Ale względnie przemawiał do niego pragmatyzm Setha, więc wciąż słuchał bruneta, spoglądając na niego sporadycznie znad szklanki.
Nawet gdy panterołak wytknął Kimiko wplątanie się w całą sprawę, diabłu nie drgnęła powieka. Piekielnik wręcz wyczuwał rządzę mordu gdy zmiennokształtny trafnie zgasił kocicę zupełnie niewzruszony jej zbulwersowaniem. Więcej: cała sytuacja setnie go bawiła i miał ogromna ochotę po raz kolejny spytać jakim cudem Kimiko zawsze ściągnęła na siebie kłopoty, ale zachował kamienną twarz. Droczyć się z dziewczyną zamierzał na osobności, a nie pogrążać ją przed potencjalnym wrogiem, nawet jeżeli rozważali grę w jednej drużynie.
- Znowu wszystko rozchodzi się o jedną panterę - skomentował zawieszając głos, gdy Seth tłumaczył powody swojego działania. Co do świra się zgadzał. Gad trącił sukinkotem, ale takim z którym nie szło pertraktować, ponieważ on nie rozmawiał, on wydawał rozkazy. Draniem, który miał wszystko albo nic, a jeśli czegoś zapragnął to osiągał to idąc po trupach. Takim gnojkiem znającym dwie prawdy, mogłeś być z nim, a dokładniej na jego skinienie, albo przeciw niemu czyli wybierać się na drugą stronę. I nawet jeśli brzmiało to znajomo, to różnice tkwiły w całkiem istotnych detalach.
Czart lubił dominować, ale zazwyczaj szło się z nim dogadać. Zwyczajnie w tej branży bycie miłym się nie opłacało. Ale nie pomiatał i nie sprowadzał każdego do poziomu swoich obcasów tylko dlatego, że mógł. Wpierw trzeba było go wkurzyć. Nie rządził w pełnym tego słowa znaczeniu a korzystał z przysług i zależności, to było zabawniejsze i mniej upierdliwe zarówno dla piekielnika jak i otoczenia oczywiście o ile ono umiało się z nim układać.
Zakręcił whisky w szklance i spoglądając w złote, bezczelne ślepia, subtelnie zasalutował kocurowi szklanką, uznając jego punkt widzenia dotyczący faktu, że chociaż rozważał wybebeszenie go na środku baru to miał równo pod sufitem.
Oczywiście podczas pobytu w barze Seth robił wszystko by dziewczynę rozdrażnić, chociaż fakt był faktem, że facet nie musiał się nawet starać by komukolwiek działać na nerwy. Moment później jeszcze dołożył do ognia. Chociaż Dagon był przez cały czas spokojny, jakby nowiny nie zrobiły na nim wrażenia, zdenerwowanie panterołaczki dawało się wyczuć, a gdyby przegapić subtelne odczucia, sygnały słane jej mową ciała były wystarczająco wymowne. Dziewczyna całą rozmowę siedziała napięta jak struna albo lepiej - jak pantera przed skokiem. Laufey wręcz słyszał ogon przecinający powietrze. A teraz gotowa była w każdej chwili rzucić się do gardła zmiennokształtnego. Bajer widział wszystko kątem oka i nie mógł nie dostrzegać zmian zachodzących w dziewczynie, a poznał ją na tyle dobrze, by czytać je względnie poprawnie.
Mimo to bies upił łyk whisky, nie reagując w żaden inny sposób na coraz mniej pomyślne nowiny. Gadzina miała znacznie bardziej skonkretyzowane plany niż Dagon sądził i działał, zanim diabeł zdążył się o tym dowiedzieć. A tym razem podjął ryzyko, którego zawsze unikał. Nie zachował zwykłych środków ostrożności i pech, jak to ładnie kocur określił, uczynił to w dość nieciekawym czasie. Cóż, jego kłopot, i tym razem na twarzy nie pojawiły się żadne oznaki możliwego zdenerwowania czy złości.
I to wcale nie był koniec. Kocur okazał się prawdziwą gadułą: najwyraźniej rzeczywiście zależało mu na koalicji, a wkurzający charakter i sposób bycia zwyczajnie były jego częścią jak ogon.
Pierwszą oznaką, że czart rzeczywiście słuchał a nie był tylko biernym obserwatorem niezbyt zainteresowanym tematem, był kąśliwy komentarz, gdy Seth uznał, że nadal będzie czuwał nad panterołaczką.
- A kto będzie czuwał nad tobą, gdy już zostaniecie sami? - zadrwił z kpiącym uśmieszkiem, który moment później poszerzył się arogancko, odsłaniając kły piekielnika. Grymas znacznie lepiej niż słowa wyrażał myśl czarta, że gdyby chciał, to ani perswazje Kimiko, ani zyskany czas nie wystarczyłyby by kocur uszedł z życiem skoro już sam wszedł w diable łapy, wykonując za niego najtrudniejsze zadania i pozostawiając do wykonania jedynie tę przyjemną część.
Dalszych rewelacji wysłuchał nie odzywając się aż do samego końca. Dlatego właśnie Dagon “skakał” po mieście. Jak to już dwukrotnie kocur zdążył wytknąć, nie tylko ciężko było go śledzić, ale i znaleźć jego siedlisko. Do tego podobne zjawianie się znienacka zawsze robiło odpowiednie wrażenie. Zawsze brał pod uwagę, że ktoś, w tym momencie akurat jaszczur, mógłby chcieć podpiąć mu ogon, ale karawanę początkowo miał za kijowy zbieg okoliczności, nie chciał popadać w paranoję. Jak się właśnie dowiadywał, paranoja była wyższym stanem świadomości, a gad zawziął się bardziej niż piekielnik początkowo sądził i prawie jawnie wypowiadał mu wojnę.
- To może życie za życie, rozwiąż mi gadzi problem i jesteśmy kwita - rzucił znad szklanki, łypiąc na kocura, który w tym samym momencie parsknął bezczelnym śmiechem.
- Gdyby to było takie proste, nie negocjowałbym teraz - brunet odpyskował szczerząc kły.
Nie by Bajer liczył na inną odpowiedź. Łatwym do wydedukowania było, że gdyby kocur tylko mógł, to sprzedałby gadowi kosę, co szło mu przecież całkiem nieźle. Bardziej miał kaprys by skłonić panterołaka do przyznania iż bardziej obawiał się smokołaka niż jego. Ostateczne potwierdzenie jego przypuszczeń, chociaż ani optymistycznych ani tym bardziej nie poprawiających diablego nastroju czy sytuacji.
- Jutro odwołam zlecenie, nie chce mi się biegać w tę i z powrotem - wychrypiał odpychając się od fortepianu.
- I jutro w drzwiach chcę widzieć nowy zamek, kocie. - Diabeł poczuł powiew nocnego powietrza gdy sięgał po szklanki, reszty się domyślił. Kimiko sprawdzała właśnie to miejsce. Okien w tej ścianie nie było, więc dupek musiał wleźć drzwiami, a z jakiegoś powodu ich nie zamknął.
Kończąc rozmowę, odstawił szklankę na czarne drewno, w zamian sięgając po butelkę i zniknął. Kimiko była dużą dziewczynką. Będzie chciała to porozmawia z kocurem, pójdzie na spacer albo trafi do mieszkania. Bajer chciał poukładać sobie wszystko w głowie, a bar był chwilowo zajęty. Z kolei jeszcze moment patrzenia na zadowoloną z siebie facjatę kocura, a pertraktacje poszłyby się bujać, gdy uznałby, że bardziej musi poprawić sobie nastrój niż układać się ze zmiennokształtnym.
Nawet nie palił światła. Usiadł na kanapie popijając whisky z gwinta butelki i obserwując niebo nad miastem przez wysokie okno. Trochę się wszystko pokomplikowało. Jak na jedną rogatą głowę, chyba trochę za wiele. To co zazwyczaj ułatwiało piekielnikowi życie, teraz działało na jego niekorzyść. Nie miał ludzi i nie rządził żadną organizacją. Kontrolował informacje i zbiegi okoliczności. Zwyczajnie pilnował by znajdować się we właściwych miejscach i o czasie, a teraz gad dawał diabłu do zrozumienia, że był zdecydowanie w niewłaściwym miejscu i miał fatalne wyczucie czasu.
- Kimiko
- Kroczący w Snach
- Posty: 222
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
- Kontakt:
Kimiko może i była spięta, ale nie licząc jednej czy drugiej pyskówki milczała, trzymając jeszcze nerwy na wodzy. Słysząc podsumowanie Laufeya, że znowu się wszystko o nią rozchodzi, łypnęła na niego ciężko, nie kontrolując spojrzenia, ale on skupiony był na panterołaku i może lepiej. Też się dobrali, jak w korcu maku, dranie. Z tym, że jednego jakoś polubiła, a drugiego nie znosiła. Oni też różnili się chyba w każdym możliwym aspekcie, nie licząc tupetu, arogancji i magicznego słowa „interesy”, przy którym zdawały się odchodzić w niepamięć wszelkie zwady. Jeszcze tydzień temu jeden drugiemu wyrwałby serce z piersi, gdyby mógł, a teraz rozprawiają przy drinku, bo przecież zapewne „to nic osobistego”. Szlag by ich obu trafił. I ją na zapas, że wciąż tu jest. Do tej pory, chociaż cierpliwie przekazywała informacje, nie brała zbyt na poważnie możliwości, że Bajer naprawdę Sethowi odpuści. To nie tak, by życzyła panterołakowi źle, ale chyba spodziewała się, że jakoś to się rozejdzie po kościach i nie będzie musiała więcej kocura na oczy oglądać. A gdzieś w międzyczasie tak się porobiło, że panowie właśnie rozprawiali o możliwej współpracy, a do Kimiko z pełną mocą docierało, jak bardzo jej to nie na rękę.
Tyle dobrego, że o ile diabeł uznał potencjalną przydatność Setha, to wciąż nie pałał do niego sympatią, co przejawiało się w drobnych złośliwościach, które przy drapieżnym uśmiechu biesa jakoś nie nastrajały do żartów. A Kimiko, chociaż doceniła pogrożenie nią kocurowi, nawet jeśli ten wciąż nie traktował jej poważnie, nie odezwała się, wciąż nie w sosie przez dzisiejsze rewelacje. Zwłaszcza te, w których wyszedł jej udział.
Ostatecznie jednak panowie niemal uścisnęli sobie dłonie i Kimiko skrzywiła się nieznacznie. Seth skinął głową w niemym, ale widocznym podziękowaniu i jednocześnie przypieczętowaniu współpracy, a słysząc pierwsze polecenie wyszczerzył się z pełnym zadowoleniem i zasalutował nieco przyjaźniej niż ostatnim razem w Chrysantemie.
- Tak jest, szefie - odparł niezmiennie czymś rozbawiony, chociaż z pełną powagą, i przy jednoczesnym, ewidentnym już niezadowoleniu Kimiko, która podążyła pytającym spojrzeniem za diabłem, ale ten po prostu złapał butelkę i zniknął. „Fantastycznie”, pomyślała dziewczyna, ale tylko zacisnęła usta.
- To co wspólniczko, rozchodniaczek? - Brunet wciąż się szczerzył, poruszając teraz pustą szklanką i spoglądając w zielone kocie ślepia, które w istocie pałały żądzą mordu.
- Nie jestem twoją wspólniczką. Nie pracuję dla niego.
- A co dla niego robisz? - zamruczał zaraz Seth z wrednym uśmiechem, a ten zaś przeszedł w krótki śmiech, gdy dziewczyna prychnęła z pogardą i wstała z krzesła, kierując się do baru.
Na górze też był alkohol, ale nie chciała tam iść dopóki ten dupek się stąd nie ewakuuje. Może już było po ptakach i diable lokum nie stanowiło tajemnicy, ale wciąż miała opory przez tak ostentacyjnym sypaniem okruszków, zwłaszcza gdy sam Laufey zniknął, a nie udał się po schodach. Chociaż to już mógł być nawyk. Nieważne. Miała zamiar odczekać, aż Seth się ulotni, więc nalała sobie whisky za barem, łypiąc spode łba na panterołaka, który nie wyglądał, jakby się gdzieś wybierał.
- Po cholerę mnie w to wciągałeś? - zapytała, upijając łyk drinka. Wolała tequilę, ale wystarczająco już dzisiaj namieszała z alkoholami i w tej chwili satysfakcjonowało ją wszystko, co miało procenty.
- Mówiłem, że już byłaś w to uwikłana. Przecież wiesz, uprzedzałem cię jeszcze wcześniej niż jego. - Panterołak w końcu podniósł cztery litery z siedziska i bujając swobodnie ogonem skierował się w jej stronę, wymownie stawiając pustą szklankę na ladzie i opierając się o blat z bezczelnym uśmiechem.
- Wiesz o co mi chodzi. - Kimiko szkło zabrała, ale nie uzupełniła go, tylko odstawiła pod ladę, co w komplecie z jej słowami skwitowane zostało wywróceniem oczami.
- Och nie bocz się, dawałem, co miałem. Zresztą, co to za tajemnica, i tak się dowie.
- Czego się do cholery dowie, jak sam nie wiesz o co chodzi? - warknęła złodziejka, podnosząc głos i pochylając się przez blat. - Nic tylko mielisz ozorem, a nie masz żadnych konkretów. Robisz z igły widły. Na twoim miejscu nie opierałabym się tak bardzo na mojej roli w tym wszystkim, bo możesz się srogo przeliczyć - prychnęła i duszkiem dopiła drinka, pod czujną obserwacją złotych ślepi.
- A może to ty nie doceniasz swojej roli, w “tym wszystkim”, jak pięknie i oględnie to ujęłaś - mruczał rozbawiony kocur. - Nawet Laufey zauważył, że jakimś dziwnym trafem po raz kolejny jesteś w centrum wydarzeń, a nawet nie musisz mi mówić, że kłopotów nie szukasz, już sam zdążyłem zauważyć, że to one znajdują ciebie. Masz talent dziewczyno, jeszcze trochę i mnie dogonisz. Ale spokojnie, dowiem się, co gadowi po głowie chodzi.
- Idź już – mruknęła zmęczonym tonem, wychodząc zza lady, ale Seth jednym krokiem zgrabnie znalazł się przed nią, tarasując drogę. Zielone oczy podniosły się na niego powoli, jasno błyszcząc ostrzeżeniem o coraz szybciej wyczerpującej się cierpliwości Kimiko. Groźba niestety nie została poprawnie odczytana, lub najzwyczajniej w świecie zignorowana, gdy kocur zrobił jeszcze jeden krok w jej kierunku.
- Bądź milsza, jesteśmy po tej samej stronie - powiedział cicho brunet, bezczelnie sięgając do dziewczyny i obejmując ją w pasie jedną ręką. W tym samym momencie złodziejka błyskawicznie wyciągnęła sztylet, a mężczyzna prychnął śmiechem, czując ostrze dość silnie napierające na skórę i mięśnie pod żebrami. Nawet nie próbował się cofnąć, więc albo potraktował to jako uczciwe ostrzeżenie, którego granic miał zamiar się trzymać, albo jej nie doceniał, czego zdecydowanie trzeba będzie go oduczyć. - Spokojnie, nie zjem cię przecież. Będziemy teraz spędzać więcej czasu razem, zaprzyjaźniam się tylko...
- Łapy precz.
- Czemu mnie tak nie lubisz, co? Wolisz piekielnika od pobratymca? – wytknął złośliwie, kiwając z zadowoleniem uniesionym ogonem, podczas gdy ten panterołaczki chodził wściekle, smagając otaczające ją ścianki baru.
- To ja ciebie powinnam zapytać, czemu tak niestrudzenie pracujesz na to, żebym cię nie znosiła. Łapy precz, Seth - wysyczała przez zęby, sugestię wspomagając wzmożonym naciskiem ostrza na bok panterołaka, a gdy i to zostało zignorowane, na dodatek z niezmiennie bezczelnym uśmiechem zadowolonego z siebie kocura, zmrużyła ślepia i po prostu go dźgnęła. Nawet nie pół długości klingi zniknęło w ciele panterołaka, ale wystarczająco, by sapnął zaskoczony, na moment odruchowo wzmacniając uścisk nim puścił dziewczynę.
- Cholera jasna - warknął, cofając się o krok i zadzierając przedziurawioną koszulę. Złodziejka mimowolnie zerknęła na umięśniony brzuch i szybko przesunęła spojrzeniem na ziejącą wyżej ranę, która zasklepiała się na jej oczach. Podniosła niewinne spojrzenie na łypiącego na nią Setha, u którego lekko niedowierzający uśmiech na nowo zastępował zaskoczenie. - To może potrwać dłużej niż myślałem...
- Dobranoc, Seth.
- Ta, dobranoc, Kimi - zaśmiał się kocur i puścił jeszcze do dziewczyny oko, nim opuścił bar tylnym wyjściem, z rozbawieniem zamykając za sobą ostentacyjnie rozwalone drzwi.
Panterołaczka dopiero wtedy poruszyła lekko palcami, rozluźniając uchwyt na sztylecie i chowając go do pochwy. Przez uchylone krótko drzwi widziała, że facet z bramy wciąż jest nieprzytomny, ale nie była dzisiaj w miłosiernym nastroju, więc tylko odetchnęła głębiej i skierowała się w stronę mieszkania. Zatrzymała się zaskoczona w korytarzu, przez moment spoglądając na puste fotele, gdzie zawsze siedział ochroniarz, a co więcej, był tam jeszcze godzinę czy dwie temu, ale i do tego nie miała głowy. Chwilowo najważniejszy był potencjalnie nieprzychylny diabeł z więcej niż jednym powodem, by ukręcić jej kark.
A jednak wspięła się bezszelestnie po schodach, tak samo cicho zjawiając się w mieszkaniu. Stała chwilę w ciemności, przyglądając się sylwetce odcinającej czarnym cieniem na tle nikłego blasku nocy za oknem. Nie odzywała się jednak zza jego pleców, tę fazę ostrożności już przerobili; jakby miała kłopoty to te dwa kroki różnicy by jej nie pomogły. Podeszła więc do Dagona i przysiadła obok na kanapie, podbierając mu butelkę i pociągając z niej kilka łyków z gwinta, co najlepiej prezentowało aktualne samopoczucie dziewczyny. Trzymając ją wciąż za szyjkę, oparła butelkę na udzie i dopiero spojrzała na Laufeya.
- Wybacz – mruknęła pokornie, odwracając błyszczące ślepia w stronę okna, śledząc wzrokiem ten sam widok, co diabeł przed chwilą. – Nie chciałam, żebyś miał z mojego powodu problemy – szeptała wciąż łagodnym głosem, doskonale słyszalna w niezakłóconej niczym ciszy pomieszczenia i dopiero po chwili zerknęła znów pytająco na czarta, ale sama nie wiedziała, które pytanie chce zadać ani co powiedzieć więc tylko otworzyła i zamknęła usta, po czym westchnęła zirytowana. Pieprzony gad. I pieprzony kocur.
- Na dole nikogo nie ma. To znaczy Seth już poszedł, ale nie ma też tego faceta, który pilnował wejścia, nie pamiętam, jak ma na imię. Ten typek z podwórza jest nieprzytomny. Zostawiłam go tak, nie chciało mi się targać, a wygląda jak zwyczajny pijak, więc nikt nie zwróci na niego uwagi – powiedziała zamiast innych, kłębiących się po głowie myśli, spoglądając znów za okno.
Tyle dobrego, że o ile diabeł uznał potencjalną przydatność Setha, to wciąż nie pałał do niego sympatią, co przejawiało się w drobnych złośliwościach, które przy drapieżnym uśmiechu biesa jakoś nie nastrajały do żartów. A Kimiko, chociaż doceniła pogrożenie nią kocurowi, nawet jeśli ten wciąż nie traktował jej poważnie, nie odezwała się, wciąż nie w sosie przez dzisiejsze rewelacje. Zwłaszcza te, w których wyszedł jej udział.
Ostatecznie jednak panowie niemal uścisnęli sobie dłonie i Kimiko skrzywiła się nieznacznie. Seth skinął głową w niemym, ale widocznym podziękowaniu i jednocześnie przypieczętowaniu współpracy, a słysząc pierwsze polecenie wyszczerzył się z pełnym zadowoleniem i zasalutował nieco przyjaźniej niż ostatnim razem w Chrysantemie.
- Tak jest, szefie - odparł niezmiennie czymś rozbawiony, chociaż z pełną powagą, i przy jednoczesnym, ewidentnym już niezadowoleniu Kimiko, która podążyła pytającym spojrzeniem za diabłem, ale ten po prostu złapał butelkę i zniknął. „Fantastycznie”, pomyślała dziewczyna, ale tylko zacisnęła usta.
- To co wspólniczko, rozchodniaczek? - Brunet wciąż się szczerzył, poruszając teraz pustą szklanką i spoglądając w zielone kocie ślepia, które w istocie pałały żądzą mordu.
- Nie jestem twoją wspólniczką. Nie pracuję dla niego.
- A co dla niego robisz? - zamruczał zaraz Seth z wrednym uśmiechem, a ten zaś przeszedł w krótki śmiech, gdy dziewczyna prychnęła z pogardą i wstała z krzesła, kierując się do baru.
Na górze też był alkohol, ale nie chciała tam iść dopóki ten dupek się stąd nie ewakuuje. Może już było po ptakach i diable lokum nie stanowiło tajemnicy, ale wciąż miała opory przez tak ostentacyjnym sypaniem okruszków, zwłaszcza gdy sam Laufey zniknął, a nie udał się po schodach. Chociaż to już mógł być nawyk. Nieważne. Miała zamiar odczekać, aż Seth się ulotni, więc nalała sobie whisky za barem, łypiąc spode łba na panterołaka, który nie wyglądał, jakby się gdzieś wybierał.
- Po cholerę mnie w to wciągałeś? - zapytała, upijając łyk drinka. Wolała tequilę, ale wystarczająco już dzisiaj namieszała z alkoholami i w tej chwili satysfakcjonowało ją wszystko, co miało procenty.
- Mówiłem, że już byłaś w to uwikłana. Przecież wiesz, uprzedzałem cię jeszcze wcześniej niż jego. - Panterołak w końcu podniósł cztery litery z siedziska i bujając swobodnie ogonem skierował się w jej stronę, wymownie stawiając pustą szklankę na ladzie i opierając się o blat z bezczelnym uśmiechem.
- Wiesz o co mi chodzi. - Kimiko szkło zabrała, ale nie uzupełniła go, tylko odstawiła pod ladę, co w komplecie z jej słowami skwitowane zostało wywróceniem oczami.
- Och nie bocz się, dawałem, co miałem. Zresztą, co to za tajemnica, i tak się dowie.
- Czego się do cholery dowie, jak sam nie wiesz o co chodzi? - warknęła złodziejka, podnosząc głos i pochylając się przez blat. - Nic tylko mielisz ozorem, a nie masz żadnych konkretów. Robisz z igły widły. Na twoim miejscu nie opierałabym się tak bardzo na mojej roli w tym wszystkim, bo możesz się srogo przeliczyć - prychnęła i duszkiem dopiła drinka, pod czujną obserwacją złotych ślepi.
- A może to ty nie doceniasz swojej roli, w “tym wszystkim”, jak pięknie i oględnie to ujęłaś - mruczał rozbawiony kocur. - Nawet Laufey zauważył, że jakimś dziwnym trafem po raz kolejny jesteś w centrum wydarzeń, a nawet nie musisz mi mówić, że kłopotów nie szukasz, już sam zdążyłem zauważyć, że to one znajdują ciebie. Masz talent dziewczyno, jeszcze trochę i mnie dogonisz. Ale spokojnie, dowiem się, co gadowi po głowie chodzi.
- Idź już – mruknęła zmęczonym tonem, wychodząc zza lady, ale Seth jednym krokiem zgrabnie znalazł się przed nią, tarasując drogę. Zielone oczy podniosły się na niego powoli, jasno błyszcząc ostrzeżeniem o coraz szybciej wyczerpującej się cierpliwości Kimiko. Groźba niestety nie została poprawnie odczytana, lub najzwyczajniej w świecie zignorowana, gdy kocur zrobił jeszcze jeden krok w jej kierunku.
- Bądź milsza, jesteśmy po tej samej stronie - powiedział cicho brunet, bezczelnie sięgając do dziewczyny i obejmując ją w pasie jedną ręką. W tym samym momencie złodziejka błyskawicznie wyciągnęła sztylet, a mężczyzna prychnął śmiechem, czując ostrze dość silnie napierające na skórę i mięśnie pod żebrami. Nawet nie próbował się cofnąć, więc albo potraktował to jako uczciwe ostrzeżenie, którego granic miał zamiar się trzymać, albo jej nie doceniał, czego zdecydowanie trzeba będzie go oduczyć. - Spokojnie, nie zjem cię przecież. Będziemy teraz spędzać więcej czasu razem, zaprzyjaźniam się tylko...
- Łapy precz.
- Czemu mnie tak nie lubisz, co? Wolisz piekielnika od pobratymca? – wytknął złośliwie, kiwając z zadowoleniem uniesionym ogonem, podczas gdy ten panterołaczki chodził wściekle, smagając otaczające ją ścianki baru.
- To ja ciebie powinnam zapytać, czemu tak niestrudzenie pracujesz na to, żebym cię nie znosiła. Łapy precz, Seth - wysyczała przez zęby, sugestię wspomagając wzmożonym naciskiem ostrza na bok panterołaka, a gdy i to zostało zignorowane, na dodatek z niezmiennie bezczelnym uśmiechem zadowolonego z siebie kocura, zmrużyła ślepia i po prostu go dźgnęła. Nawet nie pół długości klingi zniknęło w ciele panterołaka, ale wystarczająco, by sapnął zaskoczony, na moment odruchowo wzmacniając uścisk nim puścił dziewczynę.
- Cholera jasna - warknął, cofając się o krok i zadzierając przedziurawioną koszulę. Złodziejka mimowolnie zerknęła na umięśniony brzuch i szybko przesunęła spojrzeniem na ziejącą wyżej ranę, która zasklepiała się na jej oczach. Podniosła niewinne spojrzenie na łypiącego na nią Setha, u którego lekko niedowierzający uśmiech na nowo zastępował zaskoczenie. - To może potrwać dłużej niż myślałem...
- Dobranoc, Seth.
- Ta, dobranoc, Kimi - zaśmiał się kocur i puścił jeszcze do dziewczyny oko, nim opuścił bar tylnym wyjściem, z rozbawieniem zamykając za sobą ostentacyjnie rozwalone drzwi.
Panterołaczka dopiero wtedy poruszyła lekko palcami, rozluźniając uchwyt na sztylecie i chowając go do pochwy. Przez uchylone krótko drzwi widziała, że facet z bramy wciąż jest nieprzytomny, ale nie była dzisiaj w miłosiernym nastroju, więc tylko odetchnęła głębiej i skierowała się w stronę mieszkania. Zatrzymała się zaskoczona w korytarzu, przez moment spoglądając na puste fotele, gdzie zawsze siedział ochroniarz, a co więcej, był tam jeszcze godzinę czy dwie temu, ale i do tego nie miała głowy. Chwilowo najważniejszy był potencjalnie nieprzychylny diabeł z więcej niż jednym powodem, by ukręcić jej kark.
A jednak wspięła się bezszelestnie po schodach, tak samo cicho zjawiając się w mieszkaniu. Stała chwilę w ciemności, przyglądając się sylwetce odcinającej czarnym cieniem na tle nikłego blasku nocy za oknem. Nie odzywała się jednak zza jego pleców, tę fazę ostrożności już przerobili; jakby miała kłopoty to te dwa kroki różnicy by jej nie pomogły. Podeszła więc do Dagona i przysiadła obok na kanapie, podbierając mu butelkę i pociągając z niej kilka łyków z gwinta, co najlepiej prezentowało aktualne samopoczucie dziewczyny. Trzymając ją wciąż za szyjkę, oparła butelkę na udzie i dopiero spojrzała na Laufeya.
- Wybacz – mruknęła pokornie, odwracając błyszczące ślepia w stronę okna, śledząc wzrokiem ten sam widok, co diabeł przed chwilą. – Nie chciałam, żebyś miał z mojego powodu problemy – szeptała wciąż łagodnym głosem, doskonale słyszalna w niezakłóconej niczym ciszy pomieszczenia i dopiero po chwili zerknęła znów pytająco na czarta, ale sama nie wiedziała, które pytanie chce zadać ani co powiedzieć więc tylko otworzyła i zamknęła usta, po czym westchnęła zirytowana. Pieprzony gad. I pieprzony kocur.
- Na dole nikogo nie ma. To znaczy Seth już poszedł, ale nie ma też tego faceta, który pilnował wejścia, nie pamiętam, jak ma na imię. Ten typek z podwórza jest nieprzytomny. Zostawiłam go tak, nie chciało mi się targać, a wygląda jak zwyczajny pijak, więc nikt nie zwróci na niego uwagi – powiedziała zamiast innych, kłębiących się po głowie myśli, spoglądając znów za okno.
Światło księżyca odbijało się od dachówek miasta jeszcze nie tak dawno będącego bezpieczną przystanią, drwiąc wesoło z czarnych myśli, które ogarnęły diabła. Niebo powinno zasnuć się ciemnymi burzowymi chmurami dla podkreślenia dramatu sytuacji. Tymczasem pogoda nic sobie nie czyniła z diablich kłopotów ani wisielczego nastroju. Jesień rozpieszczała niemal letnią aurą, a ciepłe romantyczne noce aż zapraszały do schadzek.
Niechby to najczarniejsza cholera trafiła wszystkich razem i z osobna. “Tak jest szefie” będzie mu się odbijać czkawką jeszcze przez długi czas. Ani kocurowi nie ufał, ani nie cieszył się na przymusową współpracę, ale nie miał wielu opcji do wyboru i ten bezczelny sukinkot doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Z kolei Laufey nie byłby sobą, gdyby coś tak trywialnego jak złość powstrzymała go od kolejnego knucia i prób wpływania na następne rozdanie kart w partii życia. Był diabłem, ale w zasadzie jedynie rogi i nienasycona dusza łączyła go z pobratymcami. Pokrętnym charakterem i bezwzględną przemyślnością znacznie bliżej było mu do jakiegoś piekielnego demona. Z jednej strony wada, która uniemożliwiła mu czerpanie z prostych przyjemności codzienności jak rozczłonkowania panterołaka. Z drugiej zaleta, dzięki której przez całe swoje życie serwował sobie inne uciechy jak osiąganie wyznaczonych celów zamiast bezsensownej egzystencji upływającej na nieustannych rękoczynach. Teraz na listę wpłynęła zemsta serwowana na chłodno, obejmująca zimnego trupa jaszczurki. Niby pan Reed Villain nie zrobił jeszcze nic wycenianego zgonem, ale obserwując jego poczynania, Dagon zakładał, że to jedynie kwestia czasu. Jedynym pytaniem było, komu pierwszemu puszczą nerwy by otwarcie wypowiedzieć wojnę temu drugiemu.
Rozsądek nakazywałby opuszczenie mieszkania i zadekowanie się gdzieś w nowej sekretnej kryjówce. Czart miał w zanadrzu ze dwie miejscówki w innych całkiem przyjaznych dla niego miejscach, tak na wszelki wypadek. Może nie aż tak dramatyczny, zazwyczaj rozpatrywał je jako lokum w razie dłuższych interesów, ale nadały by się również na obecną sytuację. Tylko opuszczenie miasta oznaczałoby ucieczkę. Niedoczekanie. Bajer jeszcze fortu nie poddawał. Zazwyczaj wiedział kiedy należało się wycofać, ale do tego punktu jeszcze nie dotarł. To co zastanawiało go najbardziej, to samo podejście smokołaka. Zazwyczaj każdy wolał się z nim układać i dogadywać, czerpiąc korzyści z podobnej znajomości. Tymczasem gad niby nie był przeciw, ale też robił wszystko by utrudnić diabłu życie. Upierdliwy pat. Może właśnie dzięki kocurowi wreszcie dowie się o co tak naprawdę dupkowi chodziło.
Kimiko jak zawsze zjawiła się bezszelestnie. Zdradzała ją jedynie aura, do której zdążył przywyknąć, wyczuwając ją bez większych problemów. Przysiadła obok podkradając butelkę i dopiero przełamała ciszę po upiciu kilku łyków.
- A mam je? - zapytał spoglądając na profil dziewczyny, szybko jednak zaniechał odruchowej rozmowy półsłówkami. Kimiko po mało przyjemnym spotkaniu nie cierpiała na nadmiar cierpliwości. Do tego wyraźnie się martwiła możliwym ściągnięciem mu na głowę kłopotów. To nie był moment na rozmowę w takim stylu. A kto mógł przypuszczać, że będzie śledzona. Cóż, diabeł tej możliwości nie rozpatrzył i teraz mogły pojawić się tego konsekwencje.
- Nie przysporzyłaś mi problemów. To ja popełniłem błąd - rozwinął spokojnie patrząc krótko w pytające oczy. To zdanie również miało zbyt wiele półcieni. Zazwyczaj bawiłby się nimi celowo, przecież błędem mogło być zarówno zbyt swobodne zachowanie w mieście, które nieopatrznie uważał za swoje, zaproszenie panterołaczki do własnego domu jak i sama znajomość z nią, wszystko zależało od tego co czart mógł w danej chwili mieć na myśli i który błąd ewentualnie planował naprawić... Ale nie dziś wieczór. Ale z kolei tłumaczyć wszystko krok po kroku mu się nie chciało. Do tej pory złodziejka radziła sobie przy nim niezgorzej to i teraz powinna załapać o co chodzi, w końcu już teraz świadków wokół nie było, a i ostatni drink w postaci flaszki whisky na pożegnanie brzmiał mało prawdopodobnie. Bies nie złościł się na złodziejkę za coś, czego sam nie dopatrzył, bardziej przejmując się kwestią, że ktoś chciał go śledzić niż tym, że się to udało. Skinął dziewczynie głową, odbierając flaszkę.
- Ludzie się wykruszają, zobaczył co miał zobaczyć to się ulotnił. Nie minie wiele czasu a i sępy się zlecą, wyczuwające świeżego trupa - dokończył pochmurnym tonem pociągając łyk alkoholu.
Może należało zabierać dupę do Trytonii i tam na nowo ułożyć sobie życie. Problem w tym, że ewakuacja z podkulonym ogonem ani nic nie ułatwiała, ani tym bardziej nie dawała gwarancji, że tam będzie miał spokój. Wręcz przeciwnie, nawet jeśli nie macki smoka, bo kto wiedział gdzie gad chciał zakończyć swój rewir, to dosięgłaby go renoma prędzej czy później rujnując wszystkie interesy. Nie po to tyle czasu walczył by wyrwać się z piekła, żeby teraz odpuścić.
Wierzchem palców pogładził policzek Kimiko, podał jej butelkę i z westchnięciem wstał, kierując się do biblioteczki. Nie szukał długo, dokładnie pamiętając gdzie potrzebne księgi spoczywały. Wracając zapalił oliwną lampkę i postawił ją na ławie, obok niej rzucając niepozorne tomy. Przy okazji, od płomyka zapalił jeszcze cygaro i sięgnął po pierwszą z ksiąg, rozsiadając się z powrotem na kanapie.
Skórzane okładki były mocno zniszczone. Rogi miały powycierane, skóra gdzieniegdzie popękała i pociemniała, a kilka plam bynajmniej nie przypominało śladów po winie czy herbacie.
- Wiesz jak nie lubię dymu - odezwała się księga. Czart wydmuchnął szarą chmurę wprost w pergaminowe stronice, wywołując widmowy kaszel tomiszcza.
- Daj mi coś na smokołaka - odezwał się spokojnie, kątem oka obserwując kocicę.
- Na przywołanie? Na połysk łusek? - zapytała książka pokasłując między zdaniami.
- Na skuteczne ukatrupienie - burknął czart.
- Nic takiego nie mam - odpyskowało tomiszcze przerzucając swoje kartki z rozmachem i zamykając się w piekielnych rękach.
- Nie pieprz mi głupot tylko otwieraj co masz - warknął.
- Mówiłam co mam, z pustego nic ci nie wymyślę - zawzięła się księga. Na palcach jednej ręki mógł policzyć razy gdy książka raczyła nie utrudniać.
- Jak cię przypalę, to od razu nabierzesz chęci do rozmowy - zastrzegł bies, zaciągając się cygarem. - Z kim ja muszę się użerać - mruknął dodatkowo gdy książka poruszyła się na kolanach i zaczęła wertować strony.
- Potrzebujesz czegoś co umknie czułym zmysłom, tym zwykłym i magicznym - tom zaczął gadać, nieregularnie przerzucając stronice.
- Co ty nie powiesz - zamarudził Bajer.
- Jak takiś mądry, to sam szukaj.
- Nie utyskuj tylko skup się na robocie - burknął czart, osypując popiół do popielniczki stojącej obok drugiej z ksiąg.
Niechby to najczarniejsza cholera trafiła wszystkich razem i z osobna. “Tak jest szefie” będzie mu się odbijać czkawką jeszcze przez długi czas. Ani kocurowi nie ufał, ani nie cieszył się na przymusową współpracę, ale nie miał wielu opcji do wyboru i ten bezczelny sukinkot doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Z kolei Laufey nie byłby sobą, gdyby coś tak trywialnego jak złość powstrzymała go od kolejnego knucia i prób wpływania na następne rozdanie kart w partii życia. Był diabłem, ale w zasadzie jedynie rogi i nienasycona dusza łączyła go z pobratymcami. Pokrętnym charakterem i bezwzględną przemyślnością znacznie bliżej było mu do jakiegoś piekielnego demona. Z jednej strony wada, która uniemożliwiła mu czerpanie z prostych przyjemności codzienności jak rozczłonkowania panterołaka. Z drugiej zaleta, dzięki której przez całe swoje życie serwował sobie inne uciechy jak osiąganie wyznaczonych celów zamiast bezsensownej egzystencji upływającej na nieustannych rękoczynach. Teraz na listę wpłynęła zemsta serwowana na chłodno, obejmująca zimnego trupa jaszczurki. Niby pan Reed Villain nie zrobił jeszcze nic wycenianego zgonem, ale obserwując jego poczynania, Dagon zakładał, że to jedynie kwestia czasu. Jedynym pytaniem było, komu pierwszemu puszczą nerwy by otwarcie wypowiedzieć wojnę temu drugiemu.
Rozsądek nakazywałby opuszczenie mieszkania i zadekowanie się gdzieś w nowej sekretnej kryjówce. Czart miał w zanadrzu ze dwie miejscówki w innych całkiem przyjaznych dla niego miejscach, tak na wszelki wypadek. Może nie aż tak dramatyczny, zazwyczaj rozpatrywał je jako lokum w razie dłuższych interesów, ale nadały by się również na obecną sytuację. Tylko opuszczenie miasta oznaczałoby ucieczkę. Niedoczekanie. Bajer jeszcze fortu nie poddawał. Zazwyczaj wiedział kiedy należało się wycofać, ale do tego punktu jeszcze nie dotarł. To co zastanawiało go najbardziej, to samo podejście smokołaka. Zazwyczaj każdy wolał się z nim układać i dogadywać, czerpiąc korzyści z podobnej znajomości. Tymczasem gad niby nie był przeciw, ale też robił wszystko by utrudnić diabłu życie. Upierdliwy pat. Może właśnie dzięki kocurowi wreszcie dowie się o co tak naprawdę dupkowi chodziło.
Kimiko jak zawsze zjawiła się bezszelestnie. Zdradzała ją jedynie aura, do której zdążył przywyknąć, wyczuwając ją bez większych problemów. Przysiadła obok podkradając butelkę i dopiero przełamała ciszę po upiciu kilku łyków.
- A mam je? - zapytał spoglądając na profil dziewczyny, szybko jednak zaniechał odruchowej rozmowy półsłówkami. Kimiko po mało przyjemnym spotkaniu nie cierpiała na nadmiar cierpliwości. Do tego wyraźnie się martwiła możliwym ściągnięciem mu na głowę kłopotów. To nie był moment na rozmowę w takim stylu. A kto mógł przypuszczać, że będzie śledzona. Cóż, diabeł tej możliwości nie rozpatrzył i teraz mogły pojawić się tego konsekwencje.
- Nie przysporzyłaś mi problemów. To ja popełniłem błąd - rozwinął spokojnie patrząc krótko w pytające oczy. To zdanie również miało zbyt wiele półcieni. Zazwyczaj bawiłby się nimi celowo, przecież błędem mogło być zarówno zbyt swobodne zachowanie w mieście, które nieopatrznie uważał za swoje, zaproszenie panterołaczki do własnego domu jak i sama znajomość z nią, wszystko zależało od tego co czart mógł w danej chwili mieć na myśli i który błąd ewentualnie planował naprawić... Ale nie dziś wieczór. Ale z kolei tłumaczyć wszystko krok po kroku mu się nie chciało. Do tej pory złodziejka radziła sobie przy nim niezgorzej to i teraz powinna załapać o co chodzi, w końcu już teraz świadków wokół nie było, a i ostatni drink w postaci flaszki whisky na pożegnanie brzmiał mało prawdopodobnie. Bies nie złościł się na złodziejkę za coś, czego sam nie dopatrzył, bardziej przejmując się kwestią, że ktoś chciał go śledzić niż tym, że się to udało. Skinął dziewczynie głową, odbierając flaszkę.
- Ludzie się wykruszają, zobaczył co miał zobaczyć to się ulotnił. Nie minie wiele czasu a i sępy się zlecą, wyczuwające świeżego trupa - dokończył pochmurnym tonem pociągając łyk alkoholu.
Może należało zabierać dupę do Trytonii i tam na nowo ułożyć sobie życie. Problem w tym, że ewakuacja z podkulonym ogonem ani nic nie ułatwiała, ani tym bardziej nie dawała gwarancji, że tam będzie miał spokój. Wręcz przeciwnie, nawet jeśli nie macki smoka, bo kto wiedział gdzie gad chciał zakończyć swój rewir, to dosięgłaby go renoma prędzej czy później rujnując wszystkie interesy. Nie po to tyle czasu walczył by wyrwać się z piekła, żeby teraz odpuścić.
Wierzchem palców pogładził policzek Kimiko, podał jej butelkę i z westchnięciem wstał, kierując się do biblioteczki. Nie szukał długo, dokładnie pamiętając gdzie potrzebne księgi spoczywały. Wracając zapalił oliwną lampkę i postawił ją na ławie, obok niej rzucając niepozorne tomy. Przy okazji, od płomyka zapalił jeszcze cygaro i sięgnął po pierwszą z ksiąg, rozsiadając się z powrotem na kanapie.
Skórzane okładki były mocno zniszczone. Rogi miały powycierane, skóra gdzieniegdzie popękała i pociemniała, a kilka plam bynajmniej nie przypominało śladów po winie czy herbacie.
- Wiesz jak nie lubię dymu - odezwała się księga. Czart wydmuchnął szarą chmurę wprost w pergaminowe stronice, wywołując widmowy kaszel tomiszcza.
- Daj mi coś na smokołaka - odezwał się spokojnie, kątem oka obserwując kocicę.
- Na przywołanie? Na połysk łusek? - zapytała książka pokasłując między zdaniami.
- Na skuteczne ukatrupienie - burknął czart.
- Nic takiego nie mam - odpyskowało tomiszcze przerzucając swoje kartki z rozmachem i zamykając się w piekielnych rękach.
- Nie pieprz mi głupot tylko otwieraj co masz - warknął.
- Mówiłam co mam, z pustego nic ci nie wymyślę - zawzięła się księga. Na palcach jednej ręki mógł policzyć razy gdy książka raczyła nie utrudniać.
- Jak cię przypalę, to od razu nabierzesz chęci do rozmowy - zastrzegł bies, zaciągając się cygarem. - Z kim ja muszę się użerać - mruknął dodatkowo gdy książka poruszyła się na kolanach i zaczęła wertować strony.
- Potrzebujesz czegoś co umknie czułym zmysłom, tym zwykłym i magicznym - tom zaczął gadać, nieregularnie przerzucając stronice.
- Co ty nie powiesz - zamarudził Bajer.
- Jak takiś mądry, to sam szukaj.
- Nie utyskuj tylko skup się na robocie - burknął czart, osypując popiół do popielniczki stojącej obok drugiej z ksiąg.
- Kimiko
- Kroczący w Snach
- Posty: 222
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
- Kontakt:
Kimiko podeszła do diabła spokojnie i wręcz swobodnie, widocznie czując się jak u siebie, mimo wszystko jednak rozpoczynając od przeprosin (to, że w tym samym momencie podkradała alkohol było zupełnie niezwiązane z tematem). Nie było co ukrywać, że czuła się winna, bo ciąg przyczynowo–skutkowy był aż nadto dostrzegalny, a jej nie było wszystko jedno. Mimo wszystko jednak, gdy Dagon odruchowo już chyba złapał ją za słówko, spojrzała na niego pustym wzrokiem. Poczucie winy nie pozwalało na posłanie mu morderczego spojrzenia, ale ewidentnie nie wyglądała na rozbawioną. Wyjaśnienie, które padło po chwili, również nie poprawiło jej humoru i dziewczyna zacisnęła usta w niezadowoleniu. Owszem, przysporzyła. A co do błędów… to była osobna sprawa, której nawet nie miała zamiaru roztrząsać, bo by jej ta butelka nie starczyła. Spojrzała tylko na diabła mrużąc lekko ślepia, jakby odruchowo oceniając czy wciąż jest przy nim bezpieczna, a po chwili o dziwo rozluźniła się lekko, wzruszając ramionami. Chyba oboje byli zbyt zmęczeni i zniechęceni, by analizować własne zachowanie (głównie diabła, bo tego, że jeśli chodzi o czarta to rozsądek Kimiko ewidentnie został w Demarze, chyba oboje byli świadomi; obojgu też to chyba niespecjalnie przeszkadzało).
Zdawało się więc, że w milczeniu uzgodniono, że panterołaczka dożyje następnego ranka i tematu nie ma co więcej poruszać. Posłusznie oddała butelkę, lekko już wstawiona i na nowo przymrużyła oczy, słysząc słowa Laufeya o wątpliwej lojalności jego pracowników. Nie rozumiała jego zupełnej beztroski, spodziewając się już może nie gniewu, bo na tyle poznała piekielnika, by wiedzieć czego oczekiwać po jego niezadowoleniu, ale chociaż jakiejś zawoalowanej groźby, czy zapewnienia, że faceta nie ma, bo wącha kwiatki od spodu za niedopilnowanie knajpy. Bajer zaś miał ewidentnie wywalone. Chyba też miał już dość wszechogarniających trudności i zawód ze strony pracownika po prostu dorzucał do puli, jako zaledwie okruch jego problemów w tej chwili.
Uniosła lekko kącik ust, czując dotyk na policzku i odprowadziła diabła spojrzeniem, podciągając nogi na kanapę i siadając na niej bokiem, o oparcie wspierając się na łokciu. Ciężka głowa spoczęła w dłoni, mimowolnie mierzwiąc długie czarne włosy, gdy Kimiko spod półprzymkniętych powiek obserwowała mężczyznę, który wracał w jej stronę, tym razem bogatszy o lampkę i księgi. Przyglądała mu się, jak odpala cygaro, a gdy rozsiadł się wygodniej na kanapie, przysunęła się bliżej, układając wygodnie, najwyraźniej mając zamiar mu towarzyszyć, cokolwiek nie miał w planach. Złożone kolana wsunęła pod rękę Dagona, opierając je na jego udzie, a ze swoich czyniąc niemalże podłokietnik. Dłonie zaś splotła przy sobie, głowę przekładając na męskie ramię i, wtulając się wygodnie w piekielnika, obserwowała znad materiału marynarki jego poczynania. Pewnie przysnęłaby po krótkim czasie, mrucząc cicho, ukojona ciepłem towarzysza, alkoholem i przyjemnym zapachem pergaminu, gdyby stara księga nie okazała się takim zaskoczeniem.
Niczym w zwolnionym tempie dym z cygara prześlizgnął się po zmurszałym grzbiecie i okładce, wywołując spokojny głos, który jednak nie należał ani do diabła, ani do Kimiko. Panterołaczka zacisnęła dłonie na ramieniu Dagona, a jej źrenice rozszerzyły się do granic możliwości, gdy nad męskim ramieniem pochylała się w stronę księgi, jednocześnie całe ciało wycofując w poduchy kanapy, w której by się chyba zapadła, gdyby mogła. Wszystko wydarzyło się tak naturalnie i spokojnie, że dziewczyna nawet nie spanikowała, zwyczajnie nie dowierzając własnym uszom, pewna, że to zamroczony alkoholem umysł płata jej figle. A gdy już pojęła, że w istocie, na kolanach Dagona leży książka, która pokasłuje, gada i do tego pyskuje, chaos zdążył już przerodzić się w czystą fascynację, którą złodziejka wyrażała jak zawsze po swojemu, jednocześnie chcąc i nie chcąc zbliżyć się do intrygującego przedmiotu.
Wytrzeźwiała momentalnie. Uszy strzygły w zaciekawieniu, a ogon wymknął się spomiędzy poduch, opadając miękko na podłogę i podrygując niespokojnie końcówką. Szczupłe palce wciąż zaciskały się kurczowo na rękawie marynarki, ale wielkie ślepia nie opuszczały księgi na moment. Kimiko z każdym zdaniem księgi cofała głowę w niepojętym zdziwieniu, a gdy wolumin milknął (przewracając stronice lub zatrzaskując się diabłu przed nosem, co panterołaczka skwitowała zduszonym fuknięciem), pochylała się znów w jego stronę.
Rozmowę biesa z książką rejestrowała, ale nie skupiała się na niej specjalnie, gładko przyjmując treść do wiadomości, jako że bardziej zaaferowana była formą dialogu. Dziewczyna nawet nie spojrzała na diabła, by szukać u niego odpowiedzi, bo widziała swobodę z jaką obchodził się z przedmiotem. Ewidentnie nie pierwszy raz kłócił się ze starą księgą – autentycznie nie miała pytań. Za to niemalże na Dagona wpełzła, próbując zbliżyć się do tomiszcza i jednocześnie przypadkiem go nie dotknąć, chociaż jedna z dłoni sunęła już ciekawsko po diablim udzie, kierując się w stronę przewracających się niedbale kartek. Nieprawdopodobne, jak daleko od siebie dziewczyna potrafiła wyciągnąć rękę, jednocześnie nie zbliżając się ciałem nawet o włos. Palce przysuwały się i odsuwały od księgi, jakby Kimiko sama nie wiedziała, czy chce pacnąć, czy nie, aż w końcu odskoczyły jak oparzone, gdy wolumin poruszył się na diablich kolanach.
- Gdzie z łapami! – wydarła się książka, a Kimi zasyczała i odruchowo trzasnęła w książkę ręką. – Aua, cholero jedna! Tej, Bajer, może ci coś na panterołaka znaleźć? Tego mam więcej.
Zdawało się więc, że w milczeniu uzgodniono, że panterołaczka dożyje następnego ranka i tematu nie ma co więcej poruszać. Posłusznie oddała butelkę, lekko już wstawiona i na nowo przymrużyła oczy, słysząc słowa Laufeya o wątpliwej lojalności jego pracowników. Nie rozumiała jego zupełnej beztroski, spodziewając się już może nie gniewu, bo na tyle poznała piekielnika, by wiedzieć czego oczekiwać po jego niezadowoleniu, ale chociaż jakiejś zawoalowanej groźby, czy zapewnienia, że faceta nie ma, bo wącha kwiatki od spodu za niedopilnowanie knajpy. Bajer zaś miał ewidentnie wywalone. Chyba też miał już dość wszechogarniających trudności i zawód ze strony pracownika po prostu dorzucał do puli, jako zaledwie okruch jego problemów w tej chwili.
Uniosła lekko kącik ust, czując dotyk na policzku i odprowadziła diabła spojrzeniem, podciągając nogi na kanapę i siadając na niej bokiem, o oparcie wspierając się na łokciu. Ciężka głowa spoczęła w dłoni, mimowolnie mierzwiąc długie czarne włosy, gdy Kimiko spod półprzymkniętych powiek obserwowała mężczyznę, który wracał w jej stronę, tym razem bogatszy o lampkę i księgi. Przyglądała mu się, jak odpala cygaro, a gdy rozsiadł się wygodniej na kanapie, przysunęła się bliżej, układając wygodnie, najwyraźniej mając zamiar mu towarzyszyć, cokolwiek nie miał w planach. Złożone kolana wsunęła pod rękę Dagona, opierając je na jego udzie, a ze swoich czyniąc niemalże podłokietnik. Dłonie zaś splotła przy sobie, głowę przekładając na męskie ramię i, wtulając się wygodnie w piekielnika, obserwowała znad materiału marynarki jego poczynania. Pewnie przysnęłaby po krótkim czasie, mrucząc cicho, ukojona ciepłem towarzysza, alkoholem i przyjemnym zapachem pergaminu, gdyby stara księga nie okazała się takim zaskoczeniem.
Niczym w zwolnionym tempie dym z cygara prześlizgnął się po zmurszałym grzbiecie i okładce, wywołując spokojny głos, który jednak nie należał ani do diabła, ani do Kimiko. Panterołaczka zacisnęła dłonie na ramieniu Dagona, a jej źrenice rozszerzyły się do granic możliwości, gdy nad męskim ramieniem pochylała się w stronę księgi, jednocześnie całe ciało wycofując w poduchy kanapy, w której by się chyba zapadła, gdyby mogła. Wszystko wydarzyło się tak naturalnie i spokojnie, że dziewczyna nawet nie spanikowała, zwyczajnie nie dowierzając własnym uszom, pewna, że to zamroczony alkoholem umysł płata jej figle. A gdy już pojęła, że w istocie, na kolanach Dagona leży książka, która pokasłuje, gada i do tego pyskuje, chaos zdążył już przerodzić się w czystą fascynację, którą złodziejka wyrażała jak zawsze po swojemu, jednocześnie chcąc i nie chcąc zbliżyć się do intrygującego przedmiotu.
Wytrzeźwiała momentalnie. Uszy strzygły w zaciekawieniu, a ogon wymknął się spomiędzy poduch, opadając miękko na podłogę i podrygując niespokojnie końcówką. Szczupłe palce wciąż zaciskały się kurczowo na rękawie marynarki, ale wielkie ślepia nie opuszczały księgi na moment. Kimiko z każdym zdaniem księgi cofała głowę w niepojętym zdziwieniu, a gdy wolumin milknął (przewracając stronice lub zatrzaskując się diabłu przed nosem, co panterołaczka skwitowała zduszonym fuknięciem), pochylała się znów w jego stronę.
Rozmowę biesa z książką rejestrowała, ale nie skupiała się na niej specjalnie, gładko przyjmując treść do wiadomości, jako że bardziej zaaferowana była formą dialogu. Dziewczyna nawet nie spojrzała na diabła, by szukać u niego odpowiedzi, bo widziała swobodę z jaką obchodził się z przedmiotem. Ewidentnie nie pierwszy raz kłócił się ze starą księgą – autentycznie nie miała pytań. Za to niemalże na Dagona wpełzła, próbując zbliżyć się do tomiszcza i jednocześnie przypadkiem go nie dotknąć, chociaż jedna z dłoni sunęła już ciekawsko po diablim udzie, kierując się w stronę przewracających się niedbale kartek. Nieprawdopodobne, jak daleko od siebie dziewczyna potrafiła wyciągnąć rękę, jednocześnie nie zbliżając się ciałem nawet o włos. Palce przysuwały się i odsuwały od księgi, jakby Kimiko sama nie wiedziała, czy chce pacnąć, czy nie, aż w końcu odskoczyły jak oparzone, gdy wolumin poruszył się na diablich kolanach.
- Gdzie z łapami! – wydarła się książka, a Kimi zasyczała i odruchowo trzasnęła w książkę ręką. – Aua, cholero jedna! Tej, Bajer, może ci coś na panterołaka znaleźć? Tego mam więcej.
W tej chwili czart miał stanowczo zbyt wiele na swojej głowie by przejmować się jeszcze nieumyślną wpadką Kimiko. Przy bezczelnym smokołaku spychającym go z pozycji czołowego negocjatora miasta na zwykłego rzezimieszka z koneksjami, czy panterołaku, który miał obejrzeć swoje wnętrzności a został objęty amnestią, panterołaczka, która przegapiła dopięty jej ogon była kłopotem, ale raczej pogarszającym sprawę w nieznacznej mierze. Wypadki się zdarzały. Większości pechowców nie były darowywane, ale niektórym wyraźnie czasem się upiekło, życie i jego “sprawiedliwość”. Oboje zgodnie i bez słów uznali, że temat nie był godzien jego rozdrapywania.
Szkoda też było energii na wściekanie się o coś, czego zmienić ani naprawić się nie dało. Znacznie lepiej było spożytkować ją na rozwiązanie sedna problemu - jednego smokołaka.
Wpierw zaplecze i kwestie podstawowe, czyli to co mógł zorganizować w mieszkaniu. Na miasto zamierzał ruszyć później, jak trochę ochłonie i będzie miał chociażby zarys planu.
Księgi miały mu pomóc znaleźć punkt zaczepienia. Oczywiście książka ułatwiać nie zamierzała, jak zwykle zresztą. Kłapała nieistniejącą jadaczką, marudziła i gadała o wszystkim tylko nie odpowiadała na pytanie. Bies już nauczył się brać ją na przeczekanie, wdając się jedynie w niezbędne pyskówki. Teraz czas dodatkowo mu umilono.
Zwyczajnie nie szło nie zauważyć zaskoczenia dziewczyny, czy może powinien powiedzieć - kotki. Jeszcze moment temu Kimiko przytuliła się do niego w znajomy sposób, przymierzając się do spania czy po prostu relaksu, teraz zbystrzała obserwując nieznane jej dziwo jak niegdyś jego rogi.
Kątem oka zaczął obserwować złodziejkę, która kurczowo chwyciła go za rękaw i zupełnie jak najprawdziwszy kot cofała się i przybliżała do źródła niepokoju jakby wahała się czy polować czy uciekać. Po pieszczotliwym wtulaniu się w diable ramię nie pozostał ślad, gdy brunetka może nie zerwała fizycznego kontaktu, w pewnym sensie nawet go nasilała, ale diametralnie zmieniła jego formę.
Dagon uśmiechnął się kątem ust, gdy drobna ręka popełzła po jego nodze od razu zdając sobie sprawę z celu wędrówki. Kimiko podstępnie traktowała go jako ochronę i osłonę podczas swojego polowania, zupełnie jak to drapieżniki zwykły traktować elementy otoczenia. A to przycupnę za konarem. Może zaczaję się w trawie. Skryję się na gałęzi. Jednym słowem sprowadzono go roli korzystnego fragmentu terenu. Pozostało mu tylko kontynuować śledzenie widowiska.
Księga okazała się wcale nie mniej czujna. Podskoczyła na kolanach piekielnika, trzepocząc stronami i krzykiem karcąc panterę, gdy tylko palce zmiennokształtnej zanadto się zbliżyły. Reakcja kocicy była równie szybka. Kimiko zasyczała groźnie i trzasnęła okładkę łapą, znaczy ręką, a w tym momencie diabeł parsknął ochrypłym śmiechem, na moment całkowicie zapominając o gorszym nastroju. Z rozpędu aż oparł łeb o oparcie kanapy jeszcze przez chwilę zanosząc się rechotem. Wolną ręką, odruchowo już chyba, pogłaskał złodziejkę po uszach i włosach w uspokajającym geście, podczas gdy druga wciąż robiła za kocią kryjówkę. Dopiero jak się uspokoił, odezwał się do tomu.
- Z nimi radzę sobie całkiem przyzwoicie. Nawet drugiego się dorobiłem - czart prychnął pogardliwie, tracąc rozbawienie, wyraźnie poirytowany faktem rozmnożenia menażerii.
- Za to smokołaka mam o jednego za dużo, dawaj coś skutecznego na gadzinę - zakończył, ponaglając wolumin. Księga postękała, powzdychała i pomamrotała coś pod nosem, wreszcie otwierając się na stałe na konkretnej stronicy. Dagon zaczytał się w runach i tchnienie później zmarszczył brwi, ze złością uderzając ręką w zapisany pergamin.
- A skąd ci ja wezmę czarci ozór? - fuknął rozdrażniony.
- A skąd mam to wiedzieć? - książka odbiła pytanie. - To już nie moja sprawa. Chciałeś receptę to masz, a jak sporządzisz napar to już twój problem. Coś jeszcze chcesz?
- Nie - burknął bies zamykając okładkę z rozpędem i rzucając książkę na ławę, wywołując jej przeciągły, buntujący się jęk. Przez chwilę jakby piekielnik wahał się czy sięgnąć po drugi tom, ale ostatecznie zrezygnował rozpierając się na kanapie, uprzednio sięgając po coś znacznie pożyteczniejszego - wciąż jeszcze nieopróżnioną butelkę whisky. Magia potrzebowała czasu, a ten nie zawsze był pod ręką. Złożona i odpowiednio silna magia, dodatkowo pochłaniała dużo sił. W obecnej chwili i układzie sił nie mógł sobie pozwolić ani na nadszarpnięcie jednego ani na liczenie na drugie.
Szukanie składników do trucizny u dostawców w tej chwili nie było zbyt bezpiecznie. Z ostrożności należało uznać, że smok w garści miał całe miasto i podobne zakupy na pewno nie umknęły by jego uwadze. Jeśli sam nie byłby zaznajomiony z miksturami, to zapewne znalazłby się ktoś życzliwy, który odpowiednio by go uświadomił.
Skoro jednak jaszczurka lubiła bruździć mu w biznesie, przy okazji pewnie odnosząc korzyści jak przy karawanie, która zaginęła, to przecież wątpliwe by zadowolił się samą stratą diabła i nie upiekł drugiej pieczeni, jednocześnie na niej zarabiając. Przynajmniej Laufey by tak uczynił. Należało więc zabrać się za gada w bardziej tradycyjny sposób. Podrzucić mu fałszywą owieczkę jak temu nieszczęsnemu smokowi z wieśniackich bajań. Przekąskę, która stanęłaby mu w gardle i przyprawiła o solidną niestrawność. Pytanie tylko brzmiało co temu smokowi podrzucić. Pomysł był dobry, tylko teraz należało wymyślić konkrety.
Szkoda też było energii na wściekanie się o coś, czego zmienić ani naprawić się nie dało. Znacznie lepiej było spożytkować ją na rozwiązanie sedna problemu - jednego smokołaka.
Wpierw zaplecze i kwestie podstawowe, czyli to co mógł zorganizować w mieszkaniu. Na miasto zamierzał ruszyć później, jak trochę ochłonie i będzie miał chociażby zarys planu.
Księgi miały mu pomóc znaleźć punkt zaczepienia. Oczywiście książka ułatwiać nie zamierzała, jak zwykle zresztą. Kłapała nieistniejącą jadaczką, marudziła i gadała o wszystkim tylko nie odpowiadała na pytanie. Bies już nauczył się brać ją na przeczekanie, wdając się jedynie w niezbędne pyskówki. Teraz czas dodatkowo mu umilono.
Zwyczajnie nie szło nie zauważyć zaskoczenia dziewczyny, czy może powinien powiedzieć - kotki. Jeszcze moment temu Kimiko przytuliła się do niego w znajomy sposób, przymierzając się do spania czy po prostu relaksu, teraz zbystrzała obserwując nieznane jej dziwo jak niegdyś jego rogi.
Kątem oka zaczął obserwować złodziejkę, która kurczowo chwyciła go za rękaw i zupełnie jak najprawdziwszy kot cofała się i przybliżała do źródła niepokoju jakby wahała się czy polować czy uciekać. Po pieszczotliwym wtulaniu się w diable ramię nie pozostał ślad, gdy brunetka może nie zerwała fizycznego kontaktu, w pewnym sensie nawet go nasilała, ale diametralnie zmieniła jego formę.
Dagon uśmiechnął się kątem ust, gdy drobna ręka popełzła po jego nodze od razu zdając sobie sprawę z celu wędrówki. Kimiko podstępnie traktowała go jako ochronę i osłonę podczas swojego polowania, zupełnie jak to drapieżniki zwykły traktować elementy otoczenia. A to przycupnę za konarem. Może zaczaję się w trawie. Skryję się na gałęzi. Jednym słowem sprowadzono go roli korzystnego fragmentu terenu. Pozostało mu tylko kontynuować śledzenie widowiska.
Księga okazała się wcale nie mniej czujna. Podskoczyła na kolanach piekielnika, trzepocząc stronami i krzykiem karcąc panterę, gdy tylko palce zmiennokształtnej zanadto się zbliżyły. Reakcja kocicy była równie szybka. Kimiko zasyczała groźnie i trzasnęła okładkę łapą, znaczy ręką, a w tym momencie diabeł parsknął ochrypłym śmiechem, na moment całkowicie zapominając o gorszym nastroju. Z rozpędu aż oparł łeb o oparcie kanapy jeszcze przez chwilę zanosząc się rechotem. Wolną ręką, odruchowo już chyba, pogłaskał złodziejkę po uszach i włosach w uspokajającym geście, podczas gdy druga wciąż robiła za kocią kryjówkę. Dopiero jak się uspokoił, odezwał się do tomu.
- Z nimi radzę sobie całkiem przyzwoicie. Nawet drugiego się dorobiłem - czart prychnął pogardliwie, tracąc rozbawienie, wyraźnie poirytowany faktem rozmnożenia menażerii.
- Za to smokołaka mam o jednego za dużo, dawaj coś skutecznego na gadzinę - zakończył, ponaglając wolumin. Księga postękała, powzdychała i pomamrotała coś pod nosem, wreszcie otwierając się na stałe na konkretnej stronicy. Dagon zaczytał się w runach i tchnienie później zmarszczył brwi, ze złością uderzając ręką w zapisany pergamin.
- A skąd ci ja wezmę czarci ozór? - fuknął rozdrażniony.
- A skąd mam to wiedzieć? - książka odbiła pytanie. - To już nie moja sprawa. Chciałeś receptę to masz, a jak sporządzisz napar to już twój problem. Coś jeszcze chcesz?
- Nie - burknął bies zamykając okładkę z rozpędem i rzucając książkę na ławę, wywołując jej przeciągły, buntujący się jęk. Przez chwilę jakby piekielnik wahał się czy sięgnąć po drugi tom, ale ostatecznie zrezygnował rozpierając się na kanapie, uprzednio sięgając po coś znacznie pożyteczniejszego - wciąż jeszcze nieopróżnioną butelkę whisky. Magia potrzebowała czasu, a ten nie zawsze był pod ręką. Złożona i odpowiednio silna magia, dodatkowo pochłaniała dużo sił. W obecnej chwili i układzie sił nie mógł sobie pozwolić ani na nadszarpnięcie jednego ani na liczenie na drugie.
Szukanie składników do trucizny u dostawców w tej chwili nie było zbyt bezpiecznie. Z ostrożności należało uznać, że smok w garści miał całe miasto i podobne zakupy na pewno nie umknęły by jego uwadze. Jeśli sam nie byłby zaznajomiony z miksturami, to zapewne znalazłby się ktoś życzliwy, który odpowiednio by go uświadomił.
Skoro jednak jaszczurka lubiła bruździć mu w biznesie, przy okazji pewnie odnosząc korzyści jak przy karawanie, która zaginęła, to przecież wątpliwe by zadowolił się samą stratą diabła i nie upiekł drugiej pieczeni, jednocześnie na niej zarabiając. Przynajmniej Laufey by tak uczynił. Należało więc zabrać się za gada w bardziej tradycyjny sposób. Podrzucić mu fałszywą owieczkę jak temu nieszczęsnemu smokowi z wieśniackich bajań. Przekąskę, która stanęłaby mu w gardle i przyprawiła o solidną niestrawność. Pytanie tylko brzmiało co temu smokowi podrzucić. Pomysł był dobry, tylko teraz należało wymyślić konkrety.
- Kimiko
- Kroczący w Snach
- Posty: 222
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
- Kontakt:
Gadająca książka. Też wynalazek. Jakby jej nie wystarczyły komentarze przeświadczonych o swojej wyższości ludzi i przedstawicieli innych ras, to teraz ją będzie wolumin opierniczał, no jeszcze czego! Solidny cios ręką był odruchowy, Kimiko zwyczajnie zapomniała, że jest w ludzkiej postaci, ale efekt został osiągnięty. Uśmiechnęła się złośliwie na jęk, który wydobył się spomiędzy stronnic i prychnęła pogardliwie na zawoalowaną groźbę. Czego by tam nie chowała spisane, złodziejka nie miała zamiaru przejmować się starą książką. Orientując się, że zawiera liczne receptury na napary i trucizny zainteresowała się nieznacznie, ale wątpiła, by była aż tak ciekawa, by użerać się z głupim przedmiotem.
Humor jednak poprawił jej się niezwłocznie, gdy usłyszała diabli śmiech. Najpierw co prawda spojrzała na niego zaskoczona, jakby dopiero przypominając sobie, że tu siedzi, ale gdy rogata głowa aż opadła na oparcie kanapy, a Dagon rechotał w głos, usta złodziejki rozciągnęły się w uroczym uśmiechu. Lubiła jak miał dobry humor, ale szczery śmiech był czymś zupełnie nowym. I nie przeszkadzało jej nawet, że paskud śmieje się z niej.
- No co? Bardzo zabawne – fuknęła na niego, udając obruszenie, ale zielone ślepia błyszczały wesołością.
Usadowiła się już wygodniej, zsuwając lekko w kanapie i opierając buty o stolik, zanurzyła się w poduchach, tylko kolana pozostawiając na bajerowym udzie. Prychnęła pogardliwie na zrównanie jej z Sethem, ale nie odzywała się więcej, zezując już tylko na samowertującą się księgę, ciekawa czy jest równie przydatna, co pyskata. Złośliwy grymas znów pojawił się na twarzy dziewczyny, gdy diabeł prychał nad składnikami trucizny.
- No wiesz, jeden mamy – zamruczała niewinnym tonem, ale szczerząc wrednie zęby, gdy złapała diable spojrzenie. – Trochę byłoby szkoda twojego bajerowania, ale smoka miałbyś z głowy – droczyła się, leniwie wiercąc w kanapie i gdy Laufey odrzucił już wredną księgę, oparła głowę na jego ramieniu i zapatrzyła się za okno.
- Seth mówił, że Reed czegoś ode mnie chce, dlatego ostatnio go unikam – powiedziała po dłuższej chwili milczenia, lekko przeciągając słowa, jakby wciąż nie była pewna, czy chce się tym podzielić. Gdy jednak już zaczęła, westchnęła cicho i kontynuowała normalnym głosem, gdy diabeł popijał whisky.
- Mówił, że nie chodzi o krew. On własną normalnie sprzedaje, dupek, więc pewnie mu zaproponował. Ale nie wiem, o co innego może chodzić, nic więcej nas nie wyróżnia. Nic, co można odebrać – mówiła cicho, zastanawiając się jednocześnie nad własnymi słowami.
Miała oczywiście na myśli swoją rasę. Charakteryzowało ją wiele cech, które możnaby określić jako szczególne, czy spisać jako właściwe dla panterołaków, ale tylko krew była czymś ogólnie uznawanym za cenne, co można było im odebrać. To dzięki niej się regenerowali i nią mogli uleczać innych, chociaż mało kto się na to decydował, jednak rozstrzał był spory. Od typów sprzedających swoją krew jak Seth, po zmiennokształtnych, którzy w ogóle się nie przyznawali do jej magicznych zdolności, jak Kimiko właśnie. Dagon był wyjątkiem. I wcześniej Zona i Owen… cóż, przeszłość nie nastrajała pozytywnie, ale mleko się już rozlało. W każdym razie, gdy rozmawiała z Sethem na dachu przeszło jej nawet przez myśl, że może Villainowi chodzi o wisior od Zony, ale ten przecież mógł jej zabrać, gdy odurzył ją za pierwszym razem. Teraz już nie wątpiła, że to nie był wypadek i od wczoraj zastanawiała się tylko, o co chodziło. Nic jej nie zginęło. I naprawdę nie widziała w sobie nic więcej, czym można by się aż tak interesować. Krew i medalion, to tylko mogło być dla innych cenne.
Westchnęła znów, przymykając ślepia i poruszając się w poduchach. Przeciągłego ziewnięcia nawet nie zasłaniała dłonią, trzymając je splecione przy sobie, tak jak podwinęłaby pod siebie łapy w kociej postaci. Głos Dagona by ją obudził, ale o ile nie padłoby pytanie pewnie by go zignorowała, jako coś stanowiącego przyjemne i znajome tło. Czuła się na tyle bezpiecznie, by nie dbać o to, gdzie przysypia i chociaż w sytuacji zagrożenia poderwałaby się natychmiast, diabła traktowała już jako coś swojego, czym nie trzeba się stresować. Nie powinno być więc zaskoczeniem ciche mruczenie, które rozległo się po dłuższej chwili ciszy, wnosząc się i opadając w rytm miarowego oddechu śpiącej złodziejki.
Humor jednak poprawił jej się niezwłocznie, gdy usłyszała diabli śmiech. Najpierw co prawda spojrzała na niego zaskoczona, jakby dopiero przypominając sobie, że tu siedzi, ale gdy rogata głowa aż opadła na oparcie kanapy, a Dagon rechotał w głos, usta złodziejki rozciągnęły się w uroczym uśmiechu. Lubiła jak miał dobry humor, ale szczery śmiech był czymś zupełnie nowym. I nie przeszkadzało jej nawet, że paskud śmieje się z niej.
- No co? Bardzo zabawne – fuknęła na niego, udając obruszenie, ale zielone ślepia błyszczały wesołością.
Usadowiła się już wygodniej, zsuwając lekko w kanapie i opierając buty o stolik, zanurzyła się w poduchach, tylko kolana pozostawiając na bajerowym udzie. Prychnęła pogardliwie na zrównanie jej z Sethem, ale nie odzywała się więcej, zezując już tylko na samowertującą się księgę, ciekawa czy jest równie przydatna, co pyskata. Złośliwy grymas znów pojawił się na twarzy dziewczyny, gdy diabeł prychał nad składnikami trucizny.
- No wiesz, jeden mamy – zamruczała niewinnym tonem, ale szczerząc wrednie zęby, gdy złapała diable spojrzenie. – Trochę byłoby szkoda twojego bajerowania, ale smoka miałbyś z głowy – droczyła się, leniwie wiercąc w kanapie i gdy Laufey odrzucił już wredną księgę, oparła głowę na jego ramieniu i zapatrzyła się za okno.
- Seth mówił, że Reed czegoś ode mnie chce, dlatego ostatnio go unikam – powiedziała po dłuższej chwili milczenia, lekko przeciągając słowa, jakby wciąż nie była pewna, czy chce się tym podzielić. Gdy jednak już zaczęła, westchnęła cicho i kontynuowała normalnym głosem, gdy diabeł popijał whisky.
- Mówił, że nie chodzi o krew. On własną normalnie sprzedaje, dupek, więc pewnie mu zaproponował. Ale nie wiem, o co innego może chodzić, nic więcej nas nie wyróżnia. Nic, co można odebrać – mówiła cicho, zastanawiając się jednocześnie nad własnymi słowami.
Miała oczywiście na myśli swoją rasę. Charakteryzowało ją wiele cech, które możnaby określić jako szczególne, czy spisać jako właściwe dla panterołaków, ale tylko krew była czymś ogólnie uznawanym za cenne, co można było im odebrać. To dzięki niej się regenerowali i nią mogli uleczać innych, chociaż mało kto się na to decydował, jednak rozstrzał był spory. Od typów sprzedających swoją krew jak Seth, po zmiennokształtnych, którzy w ogóle się nie przyznawali do jej magicznych zdolności, jak Kimiko właśnie. Dagon był wyjątkiem. I wcześniej Zona i Owen… cóż, przeszłość nie nastrajała pozytywnie, ale mleko się już rozlało. W każdym razie, gdy rozmawiała z Sethem na dachu przeszło jej nawet przez myśl, że może Villainowi chodzi o wisior od Zony, ale ten przecież mógł jej zabrać, gdy odurzył ją za pierwszym razem. Teraz już nie wątpiła, że to nie był wypadek i od wczoraj zastanawiała się tylko, o co chodziło. Nic jej nie zginęło. I naprawdę nie widziała w sobie nic więcej, czym można by się aż tak interesować. Krew i medalion, to tylko mogło być dla innych cenne.
Westchnęła znów, przymykając ślepia i poruszając się w poduchach. Przeciągłego ziewnięcia nawet nie zasłaniała dłonią, trzymając je splecione przy sobie, tak jak podwinęłaby pod siebie łapy w kociej postaci. Głos Dagona by ją obudził, ale o ile nie padłoby pytanie pewnie by go zignorowała, jako coś stanowiącego przyjemne i znajome tło. Czuła się na tyle bezpiecznie, by nie dbać o to, gdzie przysypia i chociaż w sytuacji zagrożenia poderwałaby się natychmiast, diabła traktowała już jako coś swojego, czym nie trzeba się stresować. Nie powinno być więc zaskoczeniem ciche mruczenie, które rozległo się po dłuższej chwili ciszy, wnosząc się i opadając w rytm miarowego oddechu śpiącej złodziejki.
Wybuch diablego śmiechu nie był może wyjątkowo długim objawem radości, ale i tak raczej niespotykanym chociażby ze względu na jego szczerość.
- Owszem, bardzo - odparł, pomiędzy ostatnimi falami rechotu. Połączenie kotki z kobietą było dla Dagona na przemian fascynujące i zabawne właśnie. Do tego okazywało się po raz kolejny, że jej obecność potrafiła poprawić mu nawet paskudny dzień. Komiczne. Nie raz poprawiał sobie humor innymi, ich kosztem. Ale by ktoś go pocieszał z własnej woli, nawet jeśli nie zawsze świadomie, niezmiennie bez uszczerbku na własnym dobru, nie zdarzało się. Kocica z charakterystycznym dla siebie drapieżnym wdziękiem, w sposób niezrozumiały i zupełnie nieracjonalny dla czarta i pewnie dla kogokolwiek, kto zostałby zapoznany z całą sytuacją, umościła sobie miejsce na metaforycznych diablich kolanach (by uniknąć nadmiernie optymistycznych i naiwnych określeń, używając sformułowania w sercu), i rozsiadła się na nich na dobre. Nawet głaskał dziewczynę chociaż z niezmienną sympatią, coraz częściej odruchowo niż z premedytacją i pełną świadomością.
Laufey dokończył przepytywanie księgi, nic przy tym nie zyskując i jak to ostatnio często bywało znów został sam z problemem na łbie. Nie było mu dane jednak pogrążyć się w czarnowidztwie, w zamian spotkał się z zielonymi oczyskami błyszczącymi wesołością i ilością wypitego alkoholu.
- To zioło jest, ty złośliwa bestio. Rośnie w piekle a zrywając je można stracić palce - odmruczał podobnym tonem jak drażniąca się z nim kotka, przysuwając twarz do wyszczerzonych ząbków. Potem już tylko śladem brunetki, wygodniej usadowił się na kanapie. Objął dziewczynę gdy głowa Kimiko opadła mu na ramię i pogrążył się w rozmyślaniach korzystając z ciszy. Nie by nagle przybyło mu pomysłów. Wciąż był na etapie fałszywej i letalnej owieczki, tylko nie miał pomysłu na podstępną trzodę. Siedzieli tak dobrą chwilę, oboje wpatrujący się w okno i promienie księżyca odbijające się od nierówności murów i gontów sąsiednich budynków. Płynące po niebie chmury co jakiś czas przykrywały nocne światło nasilając grę cieni, które rosły i malały pełgając po mieście jakby żyły własnym życiem. Czart do podziwiania widoków dołączył raczenie się starym trunkiem, który miał służyć do uczczenia jakiejś wyjątkowej okazji a nie zalewania problemów.
Gdy Kimiko przełamała ciszę, czart początkowo tylko westchnął ochryple. Wysłuchał jej do końca i dopiero się odezwał.
- Jesteś pewna, że kocurek cię nie wkręca by poświęcić ciebie zamiast własnego zadka? - Kto mógł wiedzieć o co chodziło jaszczurce. Przecież od kilku dni dokładnie to chciał rozgryźć, chociaż niezupełnie pod kątem ciągot do kota. O nich wcześniej nie wiedział.
Nad kwestiami wyjątkowości złodziejki się nie rozwodził. Dla każdego oznaczały coś innego. Dziewczyna mówiła, że wyróżniała ją tylko magiczna krew, ale już za sam ogon i charakterek będące w komplecie z kobietą, wielu zapłaciłoby nierozsądną sumę, więc punkt widzenia zależał od preferencji i punkt siedzenia.
- A może chce założyć hodowlę panterek… Ma kocurka, potrzeba mu teraz samiczki - odgryzł się za "ozór" i rechocząc z własnego pomysłu odstawił flaszkę na podłogę. Nie chciało mu się sięgać do stolika. Sięgnął za to do czarnego uszka by pogłaskać je palcami na ewentualną zgodę i sam również zapadł się w kanapie.
Powoli przysypiającą dziewczynę zagarnął bliżej do siebie i wplótł palce w długie czarne włosy gdzieś w okolicy karku. Kolejna zabawna sprawa z kociakiem: głaskał jak zwierzaka, drapał za uchem, a wszystko czynił z intencją typową dla postępowania z kobietami.
Księga milczała, pora była bardziej wczesna niż późna, więc miasto już zasnęło zaciągając na siebie zupełną i tak rzadką ciszę, spała również pantera, a bies knuł. Cały czas palcami muskał leniwie skórę dziewczyny, a monotonny ruch i ciche mruczenie nawet pomagała mu się skupić. W myślach robił przegląd możliwych biznesów mając w głowie ciągłą ideę pod szyldem owieczka dla smoka. Wtedy go olśniło. Gdy ostatnio dogrywał końcowe sprawy związane z karawaną, zaczepił go jakiś leszcz i zaczął proponować zakup znacznej ilości importowanego zielicha. Sposób w jaki zagadał, wyraźny pośpiech z jakim to czynił i rzucająca się w oczy desperacja były wystarczającymi argumentami przeciw. Nie handlował z desperatami. Nie, może inaczej. Handlował, ale nie dużą ilością dóbr, które równie dobrze mógłby mieć nad sobą transparent - trefny towar. Ale w tej sytuacji… Gość co prawda chciał pozbyć się ziółek na pniu i raczej tanio, ale jednocześnie transakcja budziła tyle dzwonków alarmowych i resztek pokładów rozsądku u każdego myślącego, iż można było mieć całkiem uzasadnioną nadzieję, że przez te kilka dni nikt się nie skusił.
Wyprostował się, chcąc nie chcąc wybudzając Kimiko, nie mogąc ruszyć się z kanapy nie ruszając kotki.
- Pa, moje natchnienie, wychodzę na trochę - wymruczał biorąc podbródek dziewczyny w palce i cmoknął ją w nos. Zaraz potem zniknął.
Garnitur nie zaplamiony, nie zapluty, nie jakoś bardzo wymięty więc musiał wystarczyć. W tym momencie szkoda było diabłu czasu na kąpiele i przebieranki. Fakt, wcale nie chciało mu się dzisiaj iść na miasto, ale dobre pomysły nie mogły czekać następnej nocy.
Zahaczył o swój stały kontakt biznesowy, wypytał o odpowiednie osoby, jako że dostał cynk o interesie wymagającym szybkiej realizacji, dostał namiary na jednego krasnoluda, który znał wszystkich graczy i handlarzy z Trytonii i powinien być w temacie, po czym zniknął mając nadzieję, że informacja o jego planach rychłego odkucia się po stratach z karawany dotrze do odpowiednich gadzich uszek.
Zjawił się przed drzwiami kantoru i zastukał do drzwi o porze nieprzyzwoitej zarówno dla dziennych jak i nocnych mieszkańców, nietrudno więc się dziwić, że przywitały go kaprawe i rozdrażnione, krasnoludzkie oczka. Nazwisko mówiło jednak za siebie, gdy więc tylko czart się przedstawił, został wpuszczony do środka.
- Co sprowadza biznesmena o takiej porze? - zagaił krasnolud ze standardową grzecznością, która właśnie liczyła monety jakie można było zyskać.
- Szukam jednego łosia florysty, miał do sprzedania dużo importowanych roślinek - melodyjnym tonem odpowiedział mu bies, a oczy norda powoli się powiększały.
- Nie mów mi panie Laufey, żeś się nabrał na tego kwiatka. - Ślepka zmrużyły się chytrze, obserwując czarta i czekając jego odpowiedzi.
- Kto wie, może... - odpowiedział z miną odpowiednią do pytania, z bezczelnym uśmieszkiem unoszącym kąt ust.
- To nie będzie łatwe, gówniarz świetnie się kryje. Tylko dlatego żyje - zadrwił nord. Ściągnięto go z łóżka o takiej chorej porze, ale temat był tak absurdalny, że wręcz ciekawy. Krasnolud nie miał przyjemności osobiście handlować z diabłem z Nowej Aerii, ale wiedział o nim sporo, jak każdy szanujący się biznesmen pokrewnych branży. Teraz był pewien, że Laufey coś kombinował bo aż tak głupi raczej nie był, tylko nie miał pojęcia co.
- Aż tak ostro? Komu zwinął towar? - zaśmiał się bies szczerząc się szeroko, wywołując podobny grymas u właściciela kantoru.
- Czarnym chustom - odpowiedział krasnolud licząc na jakieś zawahanie albo inną ciekawą reakcję.
- Żartujesz sobie? Jakim cudem podpieprzył towar Czarnym bandamkom? - zapytał bies kpiąco, z twarzą, na której uśmiech zastąpił grymas głodnego wilka. Się krasnolud doczekał nawet bardzo ciekawego zachowania. Ten piekielnik na bank coś knuł, skoro cieszył się z wiadomości, że właścicielem przemycanych, nielegalnych roślin, był kartel.
- Jest kapitanem statku, którym go transportowali - odparł niby od niechcenia nord.
- Przednio. Możesz mnie z nim umówić?
- Idź do doków, zarzucę nici, a dzieciuch sam cię znajdzie.
- Owszem, bardzo - odparł, pomiędzy ostatnimi falami rechotu. Połączenie kotki z kobietą było dla Dagona na przemian fascynujące i zabawne właśnie. Do tego okazywało się po raz kolejny, że jej obecność potrafiła poprawić mu nawet paskudny dzień. Komiczne. Nie raz poprawiał sobie humor innymi, ich kosztem. Ale by ktoś go pocieszał z własnej woli, nawet jeśli nie zawsze świadomie, niezmiennie bez uszczerbku na własnym dobru, nie zdarzało się. Kocica z charakterystycznym dla siebie drapieżnym wdziękiem, w sposób niezrozumiały i zupełnie nieracjonalny dla czarta i pewnie dla kogokolwiek, kto zostałby zapoznany z całą sytuacją, umościła sobie miejsce na metaforycznych diablich kolanach (by uniknąć nadmiernie optymistycznych i naiwnych określeń, używając sformułowania w sercu), i rozsiadła się na nich na dobre. Nawet głaskał dziewczynę chociaż z niezmienną sympatią, coraz częściej odruchowo niż z premedytacją i pełną świadomością.
Laufey dokończył przepytywanie księgi, nic przy tym nie zyskując i jak to ostatnio często bywało znów został sam z problemem na łbie. Nie było mu dane jednak pogrążyć się w czarnowidztwie, w zamian spotkał się z zielonymi oczyskami błyszczącymi wesołością i ilością wypitego alkoholu.
- To zioło jest, ty złośliwa bestio. Rośnie w piekle a zrywając je można stracić palce - odmruczał podobnym tonem jak drażniąca się z nim kotka, przysuwając twarz do wyszczerzonych ząbków. Potem już tylko śladem brunetki, wygodniej usadowił się na kanapie. Objął dziewczynę gdy głowa Kimiko opadła mu na ramię i pogrążył się w rozmyślaniach korzystając z ciszy. Nie by nagle przybyło mu pomysłów. Wciąż był na etapie fałszywej i letalnej owieczki, tylko nie miał pomysłu na podstępną trzodę. Siedzieli tak dobrą chwilę, oboje wpatrujący się w okno i promienie księżyca odbijające się od nierówności murów i gontów sąsiednich budynków. Płynące po niebie chmury co jakiś czas przykrywały nocne światło nasilając grę cieni, które rosły i malały pełgając po mieście jakby żyły własnym życiem. Czart do podziwiania widoków dołączył raczenie się starym trunkiem, który miał służyć do uczczenia jakiejś wyjątkowej okazji a nie zalewania problemów.
Gdy Kimiko przełamała ciszę, czart początkowo tylko westchnął ochryple. Wysłuchał jej do końca i dopiero się odezwał.
- Jesteś pewna, że kocurek cię nie wkręca by poświęcić ciebie zamiast własnego zadka? - Kto mógł wiedzieć o co chodziło jaszczurce. Przecież od kilku dni dokładnie to chciał rozgryźć, chociaż niezupełnie pod kątem ciągot do kota. O nich wcześniej nie wiedział.
Nad kwestiami wyjątkowości złodziejki się nie rozwodził. Dla każdego oznaczały coś innego. Dziewczyna mówiła, że wyróżniała ją tylko magiczna krew, ale już za sam ogon i charakterek będące w komplecie z kobietą, wielu zapłaciłoby nierozsądną sumę, więc punkt widzenia zależał od preferencji i punkt siedzenia.
- A może chce założyć hodowlę panterek… Ma kocurka, potrzeba mu teraz samiczki - odgryzł się za "ozór" i rechocząc z własnego pomysłu odstawił flaszkę na podłogę. Nie chciało mu się sięgać do stolika. Sięgnął za to do czarnego uszka by pogłaskać je palcami na ewentualną zgodę i sam również zapadł się w kanapie.
Powoli przysypiającą dziewczynę zagarnął bliżej do siebie i wplótł palce w długie czarne włosy gdzieś w okolicy karku. Kolejna zabawna sprawa z kociakiem: głaskał jak zwierzaka, drapał za uchem, a wszystko czynił z intencją typową dla postępowania z kobietami.
Księga milczała, pora była bardziej wczesna niż późna, więc miasto już zasnęło zaciągając na siebie zupełną i tak rzadką ciszę, spała również pantera, a bies knuł. Cały czas palcami muskał leniwie skórę dziewczyny, a monotonny ruch i ciche mruczenie nawet pomagała mu się skupić. W myślach robił przegląd możliwych biznesów mając w głowie ciągłą ideę pod szyldem owieczka dla smoka. Wtedy go olśniło. Gdy ostatnio dogrywał końcowe sprawy związane z karawaną, zaczepił go jakiś leszcz i zaczął proponować zakup znacznej ilości importowanego zielicha. Sposób w jaki zagadał, wyraźny pośpiech z jakim to czynił i rzucająca się w oczy desperacja były wystarczającymi argumentami przeciw. Nie handlował z desperatami. Nie, może inaczej. Handlował, ale nie dużą ilością dóbr, które równie dobrze mógłby mieć nad sobą transparent - trefny towar. Ale w tej sytuacji… Gość co prawda chciał pozbyć się ziółek na pniu i raczej tanio, ale jednocześnie transakcja budziła tyle dzwonków alarmowych i resztek pokładów rozsądku u każdego myślącego, iż można było mieć całkiem uzasadnioną nadzieję, że przez te kilka dni nikt się nie skusił.
Wyprostował się, chcąc nie chcąc wybudzając Kimiko, nie mogąc ruszyć się z kanapy nie ruszając kotki.
- Pa, moje natchnienie, wychodzę na trochę - wymruczał biorąc podbródek dziewczyny w palce i cmoknął ją w nos. Zaraz potem zniknął.
Garnitur nie zaplamiony, nie zapluty, nie jakoś bardzo wymięty więc musiał wystarczyć. W tym momencie szkoda było diabłu czasu na kąpiele i przebieranki. Fakt, wcale nie chciało mu się dzisiaj iść na miasto, ale dobre pomysły nie mogły czekać następnej nocy.
Zahaczył o swój stały kontakt biznesowy, wypytał o odpowiednie osoby, jako że dostał cynk o interesie wymagającym szybkiej realizacji, dostał namiary na jednego krasnoluda, który znał wszystkich graczy i handlarzy z Trytonii i powinien być w temacie, po czym zniknął mając nadzieję, że informacja o jego planach rychłego odkucia się po stratach z karawany dotrze do odpowiednich gadzich uszek.
Zjawił się przed drzwiami kantoru i zastukał do drzwi o porze nieprzyzwoitej zarówno dla dziennych jak i nocnych mieszkańców, nietrudno więc się dziwić, że przywitały go kaprawe i rozdrażnione, krasnoludzkie oczka. Nazwisko mówiło jednak za siebie, gdy więc tylko czart się przedstawił, został wpuszczony do środka.
- Co sprowadza biznesmena o takiej porze? - zagaił krasnolud ze standardową grzecznością, która właśnie liczyła monety jakie można było zyskać.
- Szukam jednego łosia florysty, miał do sprzedania dużo importowanych roślinek - melodyjnym tonem odpowiedział mu bies, a oczy norda powoli się powiększały.
- Nie mów mi panie Laufey, żeś się nabrał na tego kwiatka. - Ślepka zmrużyły się chytrze, obserwując czarta i czekając jego odpowiedzi.
- Kto wie, może... - odpowiedział z miną odpowiednią do pytania, z bezczelnym uśmieszkiem unoszącym kąt ust.
- To nie będzie łatwe, gówniarz świetnie się kryje. Tylko dlatego żyje - zadrwił nord. Ściągnięto go z łóżka o takiej chorej porze, ale temat był tak absurdalny, że wręcz ciekawy. Krasnolud nie miał przyjemności osobiście handlować z diabłem z Nowej Aerii, ale wiedział o nim sporo, jak każdy szanujący się biznesmen pokrewnych branży. Teraz był pewien, że Laufey coś kombinował bo aż tak głupi raczej nie był, tylko nie miał pojęcia co.
- Aż tak ostro? Komu zwinął towar? - zaśmiał się bies szczerząc się szeroko, wywołując podobny grymas u właściciela kantoru.
- Czarnym chustom - odpowiedział krasnolud licząc na jakieś zawahanie albo inną ciekawą reakcję.
- Żartujesz sobie? Jakim cudem podpieprzył towar Czarnym bandamkom? - zapytał bies kpiąco, z twarzą, na której uśmiech zastąpił grymas głodnego wilka. Się krasnolud doczekał nawet bardzo ciekawego zachowania. Ten piekielnik na bank coś knuł, skoro cieszył się z wiadomości, że właścicielem przemycanych, nielegalnych roślin, był kartel.
- Jest kapitanem statku, którym go transportowali - odparł niby od niechcenia nord.
- Przednio. Możesz mnie z nim umówić?
- Idź do doków, zarzucę nici, a dzieciuch sam cię znajdzie.
- Kimiko
- Kroczący w Snach
- Posty: 222
- Rejestracja: 7 lat temu
- Rasa: Panterołak
- Profesje: Złodziej , Rozbójnik , Łowca
- Kontakt:
Roześmiana złodziejka jeszcze długo szczerzyła ząbki, chichocząc pod nosem, gdy diabeł odpowiadał na jej zaczepki. Nazwana „złośliwą bestią” nawet nie mrugnęła, szerokim uśmiechem i aparycją tylko dopasowując się do niecnego stworzenia, którym bycie jej przypisywano. Jedynie zmrużyła lekko ślepia, gdy Dagon zbliżył do niej twarz, ale i tym razem zadarła butnie brodę, wciąż wyszczerzona, nie wyglądając ani trochę na poczuwającą się do winy.
- Jesteś diabłem, to nie możesz kopsnąć się do piekła po roślinkę? – zapytała swobodnie, podnosząc się lekko i pozwalając objąć ramieniem, podczas gdy sama przytulała się wygodniej do piekielnika.
Dopiero przedłużająca się cisza i rozmyślania sunące powoli przez lekko zamroczony umysł, starły uśmiech z jej ust. Wahała się chwilę, czy dzielić się z Dagonem tym, co powiedział jej Seth, ale nawet nie z braku zaufania do niego, co właśnie z niepewności, czy informacje są w ogóle istotne. Kocurowi bowiem nie ufała za grosz, to pogrzebał sobie już w momencie, w którym wyszedł na jaw jego udział w planie Whitakera, i to dość spory, delikatnie mówiąc. Raz zdradzona złodziejka nie zapominała łatwo i nawet jeśli potrafiła obecność zmiennokształtnego tolerować, a nawet posuwać się do względnie przyjaznego zachowania, to tylko z pragmatyzmu, nie amnestii na przewiny.
- Ta, to by do niego pasowało – westchnęła. – Myślałam o tym, ale dlaczego by mi wtedy kazał trzymać się od Reeda z daleka? Może i jestem przekorna, ale nie głupia, a on nie wygląda na mistrza knowań – mruknęła.
Ostatnie co przypisałaby kocurowi to ponadprzeciętną inteligencję. Był sprytny, ale bez przesady. Gdy Dagon znów się odezwał, nadstawiła lekko ucha myśląc, że być może ma jakiś pomysł, ale szybko okazało się, że złośliwiec odgryza się za jej wcześniejszą zaczepkę. Powierciła się zaraz w objęciu, by trzepnąć głupka w pierś.
- No jużci! – prychnęła oburzona samym pomysłem. Nie uznawała go nawet za tyle zabawny, by się zaśmiać, bo przerażała ją sama wizja kociąt. – Ja ci dam samiczkę… – mruknęła już nieco bardziej wesoło, tym razem dźgając rechoczącego biesa łokciem w brzuch. Dupek.
Zasnęła szybko. Pora była późna, alkohol przyjemnie rozgrzał i rozluźnił ciało, a Laufey się nie odzywał, pogrążony w swoich przemyśleniach, stanowiąc idealne panterze legowisko. Pomrukiwała przez sen, beztrosko wtulona w diablą pierś i przytulana ramieniem, dopóki jej towarzysz nie zaczął się wiercić. Mruknęła coś pod nosem w proteście i podniosła się, gdy Dagon wymykał się z objęcia. Podniosła na niego zaspane ślepia, zastanawiając się, jak długo spała i uśmiechnęła się lekko na to urocze „moje natchnienie”, którego rano miała nawet nie pamiętać.
- Mhm – mruknęła przesuwając się lekko na zwolnione miejsce. Nawet nie chciało jej się przenosić na łóżko. Kanapa była przewygodna i wygrzana, więc złodziejka wyciągnęła się na plecach na całej jej długości i delikatnym kręceniem się, mościła sobie posłanie.
- Uważaj na siebie, Dagon – wymamrotała jeszcze, nim z zarzuconym na oczy przedramieniem pogrążyła się w dalszym niezmąconym śnie.
Obudziło ją skrzypnięcie deski przy wejściu. W nocy zdążyła przekręcić się na brzuch i teraz kocie oczy otworzyły się szeroko, wyłapując spojrzeniem tylko fragment obicia kanapy i podłogę. Uszka stanęły na sztorc, podczas gdy Kimiko powolnym ruchem sięgała do ostrza w cholewie buta. Trzymając już jego rękojeść, podniosła się gwałtownie, nie wyciągając jeszcze broni, nim nie oceni powagi zagrożenia.
- Na Prasmoka! – wykrzyknęła Helen, podskakując i upuszczając naręcze pościeli i ręczników. Kimiko zaś opadła ramieniem na oparcie, wzdychając z ulgą i rozbawieniem. – Przepraszam, myślałam, że was nie ma – mamrotała pokojówka i złodziejka machnęła dłonią.
- Nie ma sprawy. Wybacz, że cię wystraszyłam – mruknęła panterołaczka, przeciągając się mocno, aż strzeliły jej kręgi. Rozczochrane włosy uklepała lekko na oślep, skupiając w końcu spojrzenie na wgapiającej się w nią dziewczynie.
- Emm… zaraz zmienię pościele… coś nie tak z łóżkiem? – zapytała pokrętnie Helen, która zdążyła już pozbierać wszystko z podłogi, ale wciąż stała, przyglądając się brunetce. Ta zaś tylko zaśmiała się lekko.
- Nie, siedzieliśmy tu wczoraj i po prostu zasnęłam. Diablo wygodna ta kanapa – zamruczała, wciąż dochodząc do siebie, nieświadoma poszerzających się oczu głodnej na plotki pokojówki.
- Szef już wyszedł?
- Tak.
- Jesteś może głodna? Rika zaraz będzie robić śniadanie… - podpowiedziała nieśmiało dziewczyna, wreszcie przykuwając na dłużej zielone oczy.
- Mmm… wiesz co, chyba później wpadnę, chciałam iść pobiegać – mruknęła Kimi, klęcząc wciąż na kanapie i próbując okiełznać zmierzwione przez noc włosy. Odplątała z nadgarstka rzemień, by zawinąć go wokół uniesionych wysoko pukli.
- Pomogę ci! – rzuciła szybko Helen i nim zaskoczona Kimiko zdążyła w ogóle zapytać „w czym?”, dziewczynka zabrała jej przytrzymywany zębami rzemyk i zaczęła przeczesywać palcami czarne włosy.
- Emm… dzięki – wydukała zaskoczona panterołaczka, rzucając jeszcze kilka ukradkowych i zaskoczonych spojrzeń w stronę dziewczyny, ale w końcu siadając posłusznie na kanapie, tyłem do stojącej za oparciem Helen, i pozwoliła dłubać sobie przy głowie.
- Masz bardzo ładne włosy, takie długie.
- Eee, dzięki. Ty też. – Kimiko strzeliła lekko spłoszonym spojrzeniem na boki, coraz mniej pewna, czy to był dobry pomysł.
- Nah, moje sterczą na wszystkie strony, nieważne co próbuję z nimi zrobić.
- Uhm… - ”Losie drogi, ratuj mnie”, pomyślała złodziejka, nie nawykła to takich pogaduszek.
- Zostajesz już na stałe?
- Słucham? – Zaskoczona Kimiko chciała się odwrócić, ale w miejscu utrzymała ją nieświadomie dziewczyna, trzymając wciąż za włosy. Delikatnie, ale na tyle pewnie, by unieruchomić rozmówczynię.
- No u szefa w domu.
- Nie, no co ty – zaśmiała się złodziejka, nieświadomie powodując konsternację u Helen. Dziewczyna jednak nie zamierzała się poddać.
- Szef nigdy z nikim nie mieszkał.
- Uhm…
- Gości też nie zaprasza. No, tylko dziewczyny. Nasze, znaczy się.
- Tak słyszałam – odparła już z nieco większą premedytacją ubawiona panterołaczka. Będzie ją mała brała na spytki, jeszcze czego. Trybiki w głowie Helen chodziły jak szalone, ale nijak nie wiedziała, jak to rozegrać, bo już bardziej bezpośrednich pytań chyba nie mogła zadać. Na razie postanowiła więc ruszyć nieco naokoło.
- Będziesz biegała po rynku?
- Co?
- No mówiłaś, że musisz pobiegać. Szukasz czegoś konkretnego? Lafayette ma ładne sukienki… drogie bardzo, ale ładne – westchnęła Helen, a Kimiko w końcu zaskoczyła i parsknęła lekko, rozbawiona nieporozumieniem.
- Nie, Helen. Chcę pobiegać, dla rozrywki. Po ulicy póki jest wcześnie i nie ma ludzi, później może po lesie – dodała, czując, że dziewczynka za nią zamiera skołowana, próbując nadążyć.
- Ach! Tak… dla sportu?
- Uhm – potwierdziła złodziejka i tak samo odpowiedziała jej pokojówka.
Drobne dłonie sprawnie rozczesały włosy i końcówką rzemienia uwiązały je wysoko z tyłu głowy. Kimiko poczuła też, że dziewczyna nie zostawiła jej kitki, tylko coś tam plącze z tyłu. Dopiero, gdy skończyła, brunetka przeciągnęła dłonią po swoich włosach. Od uwiązania ciągnął się długi warkocz, przeplatany dalszą częścią rzemienia, którym związana była też końcówka. Jednym słowem Helen uplotła jej całkiem solidną fryzurę.
- Nieźle. Dobra w tym jesteś – uśmiechnęła się Kimiko, zarzucając lekko głową na próbę. Czarny warkocz niczym bicz smagnął powietrze za nią. Helen zarumieniła się z zadowolenia.
- Dzięki. Czeszę wszystkie dziewczyny – dodała dumnie i zawahała się na chwilę, jednak jej natura wygrała. – To kim właściwie jesteś dla szefa? – wyrzuciła z siebie, siląc się na obojętny ton, chociaż mimowolnie otworzyła szerzej oczy w przestrachu, widząc ostre jak sztylet spojrzenie Kimiko, które wbiło się w nią nagle, mimo lekkiego uśmiechu na ustach panterołaczki.
- Wścibska z ciebie dziewczyna, co? – uśmiechała się złodziejka, nie spuszczając jednak karcącego spojrzenia z blondynki, która zmieszała się jeszcze bardziej.
- Przepraszam.
- Nic się nie stało. – Kimiko znów machnęła niedbale ręką, ewidentnie nieurażona, ale… ale znów nie zaspokajając ciekawości Helen, która przygryzała już wargę. Pociągnęła wzrokiem za wstającą dziewczyną, która znów się przeciągnęła, poprawiła ubranie i odkładając kąpiel na po bieganiu, skierowała się do wyjścia. – Dzięki za pomoc Helen!
- To wpadniesz na śniadanie? – zawołała jeszcze za nią pokojówka, zdeterminowana, by dowiedzieć się czegoś więcej.
- Będę za godzinkę, może dwie – dobiegł ją jeszcze okrzyk ze schodów i szybkie kroki obwieściły zniknięcie Kimiko.
Helen westchnęła, spoglądając za nową znajomą, nim w końcu otrząsnęła się i zabrała za porządki. Dopiero będzie, jak pan Laufey wróci, a tu nieposprzątane! A dziewczynę szefa przydybie na śniadaniu, o! Rohanna na pewno jej pomoże!
Niestety Kimiko nie pojawiła się na śniadaniu, jak obiecała. Helen liczyła jeszcze, że zobaczą się w porze obiadowej, ale czarnowłosej panterołaczki nie było nigdzie widać. Pokojówka nie wiedziała już, że nikt nie widział Kimiko przez następne trzy dni.
- Jesteś diabłem, to nie możesz kopsnąć się do piekła po roślinkę? – zapytała swobodnie, podnosząc się lekko i pozwalając objąć ramieniem, podczas gdy sama przytulała się wygodniej do piekielnika.
Dopiero przedłużająca się cisza i rozmyślania sunące powoli przez lekko zamroczony umysł, starły uśmiech z jej ust. Wahała się chwilę, czy dzielić się z Dagonem tym, co powiedział jej Seth, ale nawet nie z braku zaufania do niego, co właśnie z niepewności, czy informacje są w ogóle istotne. Kocurowi bowiem nie ufała za grosz, to pogrzebał sobie już w momencie, w którym wyszedł na jaw jego udział w planie Whitakera, i to dość spory, delikatnie mówiąc. Raz zdradzona złodziejka nie zapominała łatwo i nawet jeśli potrafiła obecność zmiennokształtnego tolerować, a nawet posuwać się do względnie przyjaznego zachowania, to tylko z pragmatyzmu, nie amnestii na przewiny.
- Ta, to by do niego pasowało – westchnęła. – Myślałam o tym, ale dlaczego by mi wtedy kazał trzymać się od Reeda z daleka? Może i jestem przekorna, ale nie głupia, a on nie wygląda na mistrza knowań – mruknęła.
Ostatnie co przypisałaby kocurowi to ponadprzeciętną inteligencję. Był sprytny, ale bez przesady. Gdy Dagon znów się odezwał, nadstawiła lekko ucha myśląc, że być może ma jakiś pomysł, ale szybko okazało się, że złośliwiec odgryza się za jej wcześniejszą zaczepkę. Powierciła się zaraz w objęciu, by trzepnąć głupka w pierś.
- No jużci! – prychnęła oburzona samym pomysłem. Nie uznawała go nawet za tyle zabawny, by się zaśmiać, bo przerażała ją sama wizja kociąt. – Ja ci dam samiczkę… – mruknęła już nieco bardziej wesoło, tym razem dźgając rechoczącego biesa łokciem w brzuch. Dupek.
Zasnęła szybko. Pora była późna, alkohol przyjemnie rozgrzał i rozluźnił ciało, a Laufey się nie odzywał, pogrążony w swoich przemyśleniach, stanowiąc idealne panterze legowisko. Pomrukiwała przez sen, beztrosko wtulona w diablą pierś i przytulana ramieniem, dopóki jej towarzysz nie zaczął się wiercić. Mruknęła coś pod nosem w proteście i podniosła się, gdy Dagon wymykał się z objęcia. Podniosła na niego zaspane ślepia, zastanawiając się, jak długo spała i uśmiechnęła się lekko na to urocze „moje natchnienie”, którego rano miała nawet nie pamiętać.
- Mhm – mruknęła przesuwając się lekko na zwolnione miejsce. Nawet nie chciało jej się przenosić na łóżko. Kanapa była przewygodna i wygrzana, więc złodziejka wyciągnęła się na plecach na całej jej długości i delikatnym kręceniem się, mościła sobie posłanie.
- Uważaj na siebie, Dagon – wymamrotała jeszcze, nim z zarzuconym na oczy przedramieniem pogrążyła się w dalszym niezmąconym śnie.
Obudziło ją skrzypnięcie deski przy wejściu. W nocy zdążyła przekręcić się na brzuch i teraz kocie oczy otworzyły się szeroko, wyłapując spojrzeniem tylko fragment obicia kanapy i podłogę. Uszka stanęły na sztorc, podczas gdy Kimiko powolnym ruchem sięgała do ostrza w cholewie buta. Trzymając już jego rękojeść, podniosła się gwałtownie, nie wyciągając jeszcze broni, nim nie oceni powagi zagrożenia.
- Na Prasmoka! – wykrzyknęła Helen, podskakując i upuszczając naręcze pościeli i ręczników. Kimiko zaś opadła ramieniem na oparcie, wzdychając z ulgą i rozbawieniem. – Przepraszam, myślałam, że was nie ma – mamrotała pokojówka i złodziejka machnęła dłonią.
- Nie ma sprawy. Wybacz, że cię wystraszyłam – mruknęła panterołaczka, przeciągając się mocno, aż strzeliły jej kręgi. Rozczochrane włosy uklepała lekko na oślep, skupiając w końcu spojrzenie na wgapiającej się w nią dziewczynie.
- Emm… zaraz zmienię pościele… coś nie tak z łóżkiem? – zapytała pokrętnie Helen, która zdążyła już pozbierać wszystko z podłogi, ale wciąż stała, przyglądając się brunetce. Ta zaś tylko zaśmiała się lekko.
- Nie, siedzieliśmy tu wczoraj i po prostu zasnęłam. Diablo wygodna ta kanapa – zamruczała, wciąż dochodząc do siebie, nieświadoma poszerzających się oczu głodnej na plotki pokojówki.
- Szef już wyszedł?
- Tak.
- Jesteś może głodna? Rika zaraz będzie robić śniadanie… - podpowiedziała nieśmiało dziewczyna, wreszcie przykuwając na dłużej zielone oczy.
- Mmm… wiesz co, chyba później wpadnę, chciałam iść pobiegać – mruknęła Kimi, klęcząc wciąż na kanapie i próbując okiełznać zmierzwione przez noc włosy. Odplątała z nadgarstka rzemień, by zawinąć go wokół uniesionych wysoko pukli.
- Pomogę ci! – rzuciła szybko Helen i nim zaskoczona Kimiko zdążyła w ogóle zapytać „w czym?”, dziewczynka zabrała jej przytrzymywany zębami rzemyk i zaczęła przeczesywać palcami czarne włosy.
- Emm… dzięki – wydukała zaskoczona panterołaczka, rzucając jeszcze kilka ukradkowych i zaskoczonych spojrzeń w stronę dziewczyny, ale w końcu siadając posłusznie na kanapie, tyłem do stojącej za oparciem Helen, i pozwoliła dłubać sobie przy głowie.
- Masz bardzo ładne włosy, takie długie.
- Eee, dzięki. Ty też. – Kimiko strzeliła lekko spłoszonym spojrzeniem na boki, coraz mniej pewna, czy to był dobry pomysł.
- Nah, moje sterczą na wszystkie strony, nieważne co próbuję z nimi zrobić.
- Uhm… - ”Losie drogi, ratuj mnie”, pomyślała złodziejka, nie nawykła to takich pogaduszek.
- Zostajesz już na stałe?
- Słucham? – Zaskoczona Kimiko chciała się odwrócić, ale w miejscu utrzymała ją nieświadomie dziewczyna, trzymając wciąż za włosy. Delikatnie, ale na tyle pewnie, by unieruchomić rozmówczynię.
- No u szefa w domu.
- Nie, no co ty – zaśmiała się złodziejka, nieświadomie powodując konsternację u Helen. Dziewczyna jednak nie zamierzała się poddać.
- Szef nigdy z nikim nie mieszkał.
- Uhm…
- Gości też nie zaprasza. No, tylko dziewczyny. Nasze, znaczy się.
- Tak słyszałam – odparła już z nieco większą premedytacją ubawiona panterołaczka. Będzie ją mała brała na spytki, jeszcze czego. Trybiki w głowie Helen chodziły jak szalone, ale nijak nie wiedziała, jak to rozegrać, bo już bardziej bezpośrednich pytań chyba nie mogła zadać. Na razie postanowiła więc ruszyć nieco naokoło.
- Będziesz biegała po rynku?
- Co?
- No mówiłaś, że musisz pobiegać. Szukasz czegoś konkretnego? Lafayette ma ładne sukienki… drogie bardzo, ale ładne – westchnęła Helen, a Kimiko w końcu zaskoczyła i parsknęła lekko, rozbawiona nieporozumieniem.
- Nie, Helen. Chcę pobiegać, dla rozrywki. Po ulicy póki jest wcześnie i nie ma ludzi, później może po lesie – dodała, czując, że dziewczynka za nią zamiera skołowana, próbując nadążyć.
- Ach! Tak… dla sportu?
- Uhm – potwierdziła złodziejka i tak samo odpowiedziała jej pokojówka.
Drobne dłonie sprawnie rozczesały włosy i końcówką rzemienia uwiązały je wysoko z tyłu głowy. Kimiko poczuła też, że dziewczyna nie zostawiła jej kitki, tylko coś tam plącze z tyłu. Dopiero, gdy skończyła, brunetka przeciągnęła dłonią po swoich włosach. Od uwiązania ciągnął się długi warkocz, przeplatany dalszą częścią rzemienia, którym związana była też końcówka. Jednym słowem Helen uplotła jej całkiem solidną fryzurę.
- Nieźle. Dobra w tym jesteś – uśmiechnęła się Kimiko, zarzucając lekko głową na próbę. Czarny warkocz niczym bicz smagnął powietrze za nią. Helen zarumieniła się z zadowolenia.
- Dzięki. Czeszę wszystkie dziewczyny – dodała dumnie i zawahała się na chwilę, jednak jej natura wygrała. – To kim właściwie jesteś dla szefa? – wyrzuciła z siebie, siląc się na obojętny ton, chociaż mimowolnie otworzyła szerzej oczy w przestrachu, widząc ostre jak sztylet spojrzenie Kimiko, które wbiło się w nią nagle, mimo lekkiego uśmiechu na ustach panterołaczki.
- Wścibska z ciebie dziewczyna, co? – uśmiechała się złodziejka, nie spuszczając jednak karcącego spojrzenia z blondynki, która zmieszała się jeszcze bardziej.
- Przepraszam.
- Nic się nie stało. – Kimiko znów machnęła niedbale ręką, ewidentnie nieurażona, ale… ale znów nie zaspokajając ciekawości Helen, która przygryzała już wargę. Pociągnęła wzrokiem za wstającą dziewczyną, która znów się przeciągnęła, poprawiła ubranie i odkładając kąpiel na po bieganiu, skierowała się do wyjścia. – Dzięki za pomoc Helen!
- To wpadniesz na śniadanie? – zawołała jeszcze za nią pokojówka, zdeterminowana, by dowiedzieć się czegoś więcej.
- Będę za godzinkę, może dwie – dobiegł ją jeszcze okrzyk ze schodów i szybkie kroki obwieściły zniknięcie Kimiko.
Helen westchnęła, spoglądając za nową znajomą, nim w końcu otrząsnęła się i zabrała za porządki. Dopiero będzie, jak pan Laufey wróci, a tu nieposprzątane! A dziewczynę szefa przydybie na śniadaniu, o! Rohanna na pewno jej pomoże!
Niestety Kimiko nie pojawiła się na śniadaniu, jak obiecała. Helen liczyła jeszcze, że zobaczą się w porze obiadowej, ale czarnowłosej panterołaczki nie było nigdzie widać. Pokojówka nie wiedziała już, że nikt nie widział Kimiko przez następne trzy dni.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości