Nowa Aeria[Uliczki miasta] Podróże bawią i uczą

Podczas Wielkiej Wojny Aeria została zrównana z ziemią, jedyne co po niej pozostało to sterta gruzów. Zanim Wielka Armia dotarła do miasta Król ewakuował ludność w góry, sam zaś zginą broniąc bram miasta. Po wojnie Aerczycy postanowili odbudować miasto, dziś na jego gruzach powstała Nowa Aeria - piękne, przyjazne, nowe miasto, niesplamione jeszcze żadną wojną.
Awatar użytkownika
Cętka
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cętka »

        Gdyby ktoś znał zarówno Cętkę jak i Malawiasza, był w stanie odczytać ich myśli i spojrzał na całą sprawę z boku, doszedłby zapewne do wniosku, że oboje mieli szczęście. Nie chodziło nawet o to, że dziewczyna znów była wolna i nawet w jednym kawałku. Gdyby nie uciekła i dowiedziała się, że zdaniem człowieka bestialskie sceny, jakie miały miejsce w niedawnym miejscu handlu niewolnikami były jej winą, nie wytrzymałaby i zaatakowała. Nawet nie z chęci zrobienia mu krzywdy, ale bronienia własnego honoru, przekonań, lub w głupiej próbie wybicia mu takich pomysłów z głowy. A panterołaczka nawykła do twardych, żylastych ludzi wychowanych w surowych górach. W barbarzyńskim plemieniu, choć sama by go tak nie nazwała, większość mężczyzn była znacznie cięższa od niej i niewielu mogło pozwolić sobie na odkładanie tłuszczyku na mięśniach. Dlatego nawet w zabawie mogłaby poważnie poranić psychiatrę lubiącego nosić dziwną maskę. O ile ten nie zdołałby najpierw uszkodzić jej umysłu.

        Wysmarowana na czarno zmiennokształtna całkiem nieźle wtapiała się w nocne tło. Szczególnie, gdy nieświadomie ubrudziła ubranie, czołgając się po dachach. Przypadkowy przechodzeń swobodnie mógłby wziąć ją za przynajmniej strzygę. Długi warkocz często zwisał przez krawędź, gdy przyglądała się idącemu mężczyźnie, leżąc płasko na brzuchu. Znaczy, na tyle płasko, na ile da się na skośnym zadaszeniu. Niemal nieustannie poruszała się na czworaka, przepełzając od cienia do cienia. Nie musiała nawet się spieszyć, śledzenie kogoś idącego uliczkami poniżej jej punktów obserwacyjnych okazało się wręcz banalne. Przynajmniej dla drapieżnika przyzwyczajonego do polowań na stromym stokach. Gdy tylko Malawiasz i niewidoczny jaszczur oddalali się w jej mniemaniu dostatecznie, przykucała jak najbliżej krawędzi, lub cofała kilka kroków, by wziąć rozpęd i pokonywała potężnymi skokami przepaści dzielące ją od kolejnych dachów. Wciąż nie widziała własnego ogona, ale przy susie czuła, jak wiernie wspomagał jej utrzymanie równowagi.
        Cętka być może zbyt skupiła się na śledzeniu, a może czuła się zbyt pewnie, jeszcze nienawykła do tego, że w tym świecie nie chronił jej majestat Opiekuna, ani nie była nawet jednym z dominujących drapieżników. W każdym razie nie zauważyła, że ktoś podążał jej tropem, czy też raczej zignorowała delikatne podszepty instynktu czy ledwie słyszalny szmer. Miała zbyt ważną zdobycz na oku.

        Gdy "szaman" zatrzymał się przy jednym z wyższych budynków, panterołaczka zsunęła się niemal do połowy długości skosu swojej najnowszej kryjówki. Poprawiła lekkim ruchem zawieszoną na plecach włócznię, by nie wystawała nadmiernie za krawędź i przyczołgała się bliżej. Uważnie obserwowała całą sytuację, a gdy znikł za drzwiami z drugim mężczyzną, zaklęła pod nosem. To nieco zwiększało ryzyko, choć wciąż nie wystarczało, by porzuciła swój plan. Najwyraźniej trafili do miejsca, które tutaj określano gospodą, a które wcale nie przypominało niskiego, szerokiego budyneczku przylegającego do zbocza góry i osłaniającego wejście do przestronnej jaskini, gdzie w zimowe wieczory wspólnie czas mogło spędzać całe plemię. Nazewnictwo było jedynie nieistotnym szczegółem. Najważniejsze, że zaprowadził ją do swojej kryjówki. Musiała tylko upewnić się, które okno ją interesowało.
        Łowczyni leżała płasko na dachu, chroniąc się przed ześlizgnięciem przez szerokie rozłożenie rąk i nóg. Czujnie spojrzenie błyszczących w mroku ślepi prześlizgiwało się po fasadzie budynku naprzeciw, rejestrując każdy ruch. Wreszcie sapnęła cicho, z satysfakcją, widząc w jednym z jasnych prostokątów fragment ciała pokrytego znajomą łuską. Wcześniej w tym samym pomieszczeniu poruszył się również ktoś o kobiecej sylwetce. Panterołaczka miała spory dylemat. Nie wiedziała, czy wewnątrz jest ktoś jeszcze, a sam budynek był duży jak na jej standardy. Z drugiej strony, Malawiasz mógł nie mieć jeszcze czasu poinformować swoich konfratrów o wszystkim i teraz mogła mieć jedyną szansę, by uratować chociaż jedno z dwójki, zanim zaczną być lepiej pilnowani. Odetchnęła głęboko, podjąwszy ostateczną decyzję i przyglądając się uważniej celowi. Nie widziała idealnie, ale framuga okna nie wyglądała na wybitnie wytrzymałą. Widocznie osoba odpowiedzialna za naprawy gospody nie spełniała swoich obowiązków w pełni, co tylko było Cętce na łapę.

        Zmiennokształtna, wiedząc już, co należało uczynić, wycofała się gdzieś do połowy dachu, na którym się ukrywała i podpełzła wyżej, gdzie dwa skosy łączyły się, tworząc wąską ścieżkę. Tam dziewczyna wyprostowała się i zdjęła z pleców włócznię, by o nic nie zawadziła. Dopiero wtedy puściła się pełnym pędem, nawet nie patrząc pod nogi i ufając własnemu zmysłowi równowagi. Doskonale pamiętała, gdzie znajdował się jej cel. Wystarczyło tylko nie zawahać się i pamiętać o osłanianiu głowy. Gdy dotarła niemal do krawędzi, rzuciła się szczupakiem we właściwym kierunku, lewym ramieniem zasłaniając oczy, a prawym trzymając drzewce broni przyciśnięte do ciała. Już w locie pomyślała, że powinna była jednak najpierw założyć buty.
        A potem poczuła solidne uderzenie i usłyszała brzdęk pękającego szkła oraz pełne protestu trzaski pękającego drewna, gdy wpadła do pokoju wraz z futryną. Przekoziołkowała po ostrych drobinkach, nie przejmując się ani trochę niewielkimi ranami do ramieniu, a nawet znajdującymi się w nich odłamkami. Zachrzęściło, gdy przebiegła bosymi stopami po podłodze błyszczącej od resztek okna. Tyle dobrze, że miała grubą skórę na podeszwach. Zanim rozejrzała się po pomieszczeniu, już stała plecami do jaszczura, dla pewności celując ostrzem włóczni wgłąb pokoju. Potrząsnęła lekko głową, by pozbyć się mroczków sprzed oczu i spojrzała szybkim ruchem za siebie. Pierwotnie ustawiła się prawie idealnie, musiała tylko trochę przesunąć się odrobinę bliżej łóżka, by zasłonić własnym ciałem oboje niedoszłych niewolników przed, jak sądziła, zagrożeniem ze strony "szamana", kobiety, która wcześniej wyglądała zupełnie inaczej i obcego humanoida. Warknęła głucho na całą trójkę, prezentując w pełnej krasie białe kły, odcinające się ślicznie na tle uwalanej sadzą twarzy. Drzewce włóczni opierała na biodrze, wodząc jej czubkiem od jednej istoty do drugiej. Kołysała się przy tym lekko na szeroko rozstawionych nogach, gotowa rzucić się na troje przeciwników przy jakimkolwiek agresywnym geście.
        - Anaaariiia? - Rzuciła chrapliwie, choć z wyraźną troską w głosie. Czujny obserwator zauważyłby drobne szare obłoczki, które pojawiały się czasem przy którymś z boków zwierzołaczki, gdy machnęła ukrytym ogonem szczególnie gwałtownie. Również uszy płasko stulone przy czaszce oraz źrenice zajmujące całe tęczówki nie sugerowały przyjacielskich zamiarów dziewczyny.
Awatar użytkownika
Malawiasz
Szukający drogi
Posty: 30
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Malawiasz »

        Ejra tkwiła w ramionach Malawiasza i pomimo jego wysiłku, aby odciągnąć jej myśli od kierunku, w którym by naturalnie zmierzały; myśli kobiety były w tej chwili wartkie niczym strumień wytryskający ze skały i, podobnież jak on, nie może zostać powstrzymany przez różne przeszkody, lecz swą siłą drąży w nich koryto, dostosowując do swoich potrzeb. Ponoć takie rzeczy działy się tylko w książkach, lecz oto kobieta, która od dawna starała się zlikwidować gniazdo handlu niewolnikami, po spełnieniu swojego marzenia – choć w tak dziwny sposób – stała się o wiele bardziej... podatna na sugestie emocji. Dochodziła do tego bliskość Malawiasza oraz jeden, bardzo istotny fakt – bardzo, ale to bardzo się różnili. O tym, że przyciąganie się przeciwieństw nie jest tylko ludowym wymysłem, mężczyzna wiedział już doskonale od bardzo dawna – powód był taki sam, jak ten, dla którego bliska rodzina nie płodziła dzieci; najwidoczniej wszelkie istoty nastawione były na odnajdywanie partnerów, którzy znacząco się od nich różnili. Najpewniej dlatego, aby ich potomstwo mogło przejmować cechy każdego z nich, które, mieszając się, mogłyby zapełniać nimi luki obecne u ich rodziców oraz tworzyć zupełnie nowe konsystencje tychże. Magowie twierdzili, że jest w tym związek, ale nie trzeba było znać się na magii, by dostrzec, że dzieci podobne są do ich rodzicieli.
        Malawiaszowi wizja związku zdecydowanie nie tkwiła w głowie, jednak wiedział także, że zbyt stanowcze działanie niezbyt dobrze zadziała na i tak skołowaną już kobietę. Starał się więc mimo wszystko delikatnie zbijać ją z tropu, jednak to nie odniosło większego skutku – kobieta przybliżyła się jeszcze bardziej, mocniej przyciskając się do jego ciała. Uniosła wzrok, a ich oczy się spotkały...
        Nagle odskoczyli od siebie, gdy rozległ się odgłos pękającego szkła, trzaskającego drewna oraz czegoś masywnego, co właśnie uderzyło w podłogę. Ejra otworzyła szeroko oczy, gdy ujrzała nie tak dawno widzianą sylwetkę, teraz jednak całą zalaną czernią, celującą w jej stronę włócznią, jakiej jeszcze w życiu nie widziała – dzieło plemienne znacznie różniło się od wyrobów miejskich rzemieślników; Malawiasz był zdziwiony tylko odrobinę mniej. Dwójka ludzi tkwiła w bezruchu, nie do końca rozumiejąc, co właśnie zaszło. Elf zachował się o wiele trzeźwiej – szybko dobył ostrza oraz znalazł się przed osłupionymi, celując mieczem w stronę intruza, ustawiwszy się w pozycji obronnej, przyglądając się panterołaczce, gotów w każdej chwili zareagować na jej śmielszy ruch. Anaria także zareagowała wielkim zdziwieniem; uniosła się nieco na ramionach, panikując, ale brak sił szybko sprawił, że opadła na bok, jęcząc z zaskoczenia oraz bólu. Serce biło jej nadzwyczaj szybko, gdy szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w istotę, którą z początku nie poznała; dopiero jej głos sprawił, że rozdziawiła usta w zdumieniu, przez chwilę nie będąc w stanie wykrztusić z siebie słowa.         - To... ty...? - zdołała w końcu powiedzieć, wpatrzona w Cętkę.
        Smokołak okazał się nieco bardziej... śmiały. Kiedy panterołaczka wpadła do pomieszczenia, skinął jej głową z wyrazem panicza, ale po kilku sekundach jakby coś w niego wstąpiło. Zerwał się na równe nogi, a w jego dłoniach znikąd pojawiła się taca, pełna filetowanych, apetycznych ryb. Z dołu karczmy dobył się zaskoczony okrzyk.
        - Wyglądasz jak siedem nieszczęść! Zjedz coś! - Machał tacą pełną apetycznego mięska tuż obok niej, podczas gdy sytuacja robiła się naprawdę napięta.

        Na ulicy cień śledzący Cętkę przystanął, gdy ta przemknęła nad jego głową; łańcuchy obijające się o bruk ucichły, a mężczyzna podniósł wzrok na dziurę, którą stworzyła w ścianie – cała ulica przystanęła, wpatrując się w tak niecodzienne zjawisko, przez co nikt nie dostrzegł, jak człowiek w łachmanach zaczął się trząść, nie mogąc dłużej powstrzymać swoich instynktów. Dopiero gdy rozległo się pękanie materiału, warknięcia bólu oraz piski kilku osób, wszyscy spostrzegli ze zgrozą istotę, która objawiła się pomiędzy nimi – czym prędzej odsunęli się, tworząc wokół niej krąg o dosyć dużym promieniu. Bestia potoczyła tylko po nich spojrzeniem, po czym wydała z siebie ostrzegawcze warknięcie, by po chwili skupić się ponownie na swoim najważniejszym celu.

        Po raz kolejny rozległ się dźwięk pękającego drewna, tym razem jednak znaczenie, znacznie głośniejsze, któremu towarzyszył odgłos opadania czegoś bardzo masywnego na podłogę. Malawiasz, Ejra oraz elf wytrzeszczyli oczy, cofając się o zgodnie o krok z zaskoczenia. Anaria, która leżała bokiem, także dostrzegła, jak monstrum jeszcze bardziej poszerza otwór stworzony przez Cętkę – rozpaczliwie zaczęła się cofać na łóżku, uderzając plecami o ścianę, przebierając nogami oraz rękami, jakby starała się przejść przez nią na drugą stronę. Jedynym spokojnym okazał się smokołak, który obrócił się, po czym wyciągnął w stronę intruza tacę z mięsem.
        - Zjedz coś!
        Gdy Cętka się odwróciła, ujrzała masywne, nieco człekokształtne stworzenie o wzroście dochodzącym niewątpliwie do siedmiu stóp, skórze pokrytej grubym, czarnym futrem, pazurach mogących bez problemu rozszarpać mięso oraz podłużnym, wilczym pysku obdarzonym parą żółtych, świecących oczu, które skierowane były dokładnie na nią. Na nadgarstkach zaciśnięte były dwie żelazne obroże, do których przyczepione były zerwane łańcuchy, pobrzekujące, ilekroć ramiona się choćby trochę poruszyły. Wilkołak zniżył się, opadając na cztery łapy i zaczął powoli się zbliżać, wyszczerzając zęby oraz machając agresywnie swoim ogonem. Jego pazury wbijały się w podłogę, pozostawiając głębokie rysy, jego tułów kołysał się na boki, wciąż skoncentrowany na osobie panterołaczki.
        - Uciekaj! - wykrzyknął w jej stronę Malwiasz, zastanawiając się, co najlepszego ma teraz począć. Ejra także widocznie była oszołomiona, nie wiedząc kompletnie, co ma teraz zrobić. Mężczyzna postanowił przejąć w tym momencie nieco inicjatywy. - Ejra, biegnij po pomoc. Teraz! Ktokolwiek!
        Miał ochotę wytłumaczyć wszystko nieco dokładniej, ale w tej sytuacji naprawdę nie było to miejsce na dokładne instrukcje, umysł w podobnym stanie potrzebował prostych, jasnych poleceń. Ejra pokiwała głową oraz czym prędzej wypadła z pomieszczenia. W międzyczasie elf zaczął zbliżać się do panterołaczki, choć przy tym starał się zajść wilkołaka od boku. Bestia rzuciła mu pobieżne spojrzenie, powarkując, ale nie uznała go widocznie za zbyt wielkie zagrożenie. Jej mięśnie się napięły, ona sama wystrzeliła w powietrze, zmierzając prosto w kierunku panterołaczki, wyciągając w przód łapy, by móc zacisnąć je na kobiecie oraz samą siłą uderzenia powalić na ziemię.
Awatar użytkownika
Cętka
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cętka »

        Towarzystwo znajdujące się w karczemnym pokoju swobodnie można było określić mianem ekscentrycznego. Na dobrą sprawę żadna z istot nie przypominała drugiej. Nawet para ludzi mocno różniła się od siebie. Chwilowo najbardziej podobni wizualnie byli wysmarowana sadzą panterołaczka i mroczny elf. Na dodatek oboje dzierżyli w dłoniach broń i celowali w siebie nawzajem. Oboje przyjęli postawy bojowe w niewymuszoną, wrodzoną gracją zabójców, podkreśloną tylko przez lata ćwiczeń i napięte mięśnie. Kobieta stała jednak na szeroko rozstawionych nogach, szczerząc cztery ostre kły i sprawiając wrażenie, jakby tylko czekała na okazję by odrzucić włócznię i przejść do walki na pięści, pazury i zęby, pozbawionej wszelkich zasad. Jęk zza jej pleców sprawił, że spojrzała kątem oka za siebie i skierowała oboje uszu do tyłu. Stan skrzydlatej martwił Cętkę. Nie wiedziała, czy łuskowaty zdoła na tyle długo zachować trzeźwość myśli, by ją nieść. Ona sama zrobiłaby to bez problemu, ale musiałaby przerzucić sobie poszkodowaną przez barki, czym mogłaby jej zaszkodzić. Ktoś też musiał ich bronić, a gadzi człowiek mógł równie dobrze poradzić sobie z tym znakomicie, co nagle uznać wroga za przyjaciela. Szybkie uratowanie obojga i ucieczka po stromych dachach odpadały. Potrzebowała czasu.
        Dziewczyna podjęła trudną decyzję, by zabić lub ogłuszyć całą trójkę zagrażającą byłym niewolnikom, zanim zaczęłaby planować, jak ich uratować. Nie wiedziała tylko, od kogo zacząć. Kobieta wydawała się chwilowo najmniejszym zagrożeniem, ale Malawiasz też był niepozorny, za to władał magią. Za najbezpieczniejsze rozwiązanie uznała wybicie broni z dłoni ciemnoskórego, a potem rzucenie się na pozostałą dwójkę. Chwyciła pewniej włócznię, ale zanim zdążyła zaatakować, przed jej twarzą pojawiła się taca z mięsem, która całkowicie ją rozproszyła. Zamrugała gwałtownie, po czym spojrzała na Pokrytego Łuską z miną wyrażającą całkowite zdziwienie i niezrozumienie.

        - Czyś ty do reszty - zaćwierkotała po swojemu, ale nie zdążyła dokończyć myśli. Przerwał jej trzask pękającego drewna. Zanim jeszcze zrozumiała, co się działo, zakręciła drzewcem broni i wcisnęła je między smokołaka za źródło dźwięku. Dopiero wtedy, widząc miny całej reszty spojrzała na miejsce, gdzie niedawno było okno. Bestia, która wpadła do pomieszczenia zaskoczyła Cętkę. Pierwszy raz widziała taką istotę, coś pomiędzy człowiekiem a ogromnym psowatym. Dostatecznie często widywała w górach wilki, by zrozumieć, że nowy gość nie miał przyjaznych zamiarów. Gdy monstrum zaczęło iść w jej kierunku, ona sama cofała się po lekkim łuku, szczerząc własne kły. Musiała odciągnąć go od pozostałych. Kątem oka zauważyła elfa zachodzącego przeciwnika od boku i warknęła na niego jednocześnie z wilkołakiem. Zapowiadało się na walkę, podczas której pazury mogły sprawdzić się znacznie lepiej. Całkowicie zignorowała polecenie Malawiasza, którego nawet nie zrozumiała. Gdyby było inaczej, postąpiłaby identycznie. Nie wyobrażała sobie oddania pola psu. Nawet tak wielkiemu.

        Gdy bestia rzuciła się w jej stronę, panterołaczka zareagowała całkowicie instynktownie. Skoczyła wysoko w górę, podciągając kolana pod brodę i obracając się w powietrzu. Na szczęście irbisy były swoistymi mistrzami tego typu akrobacji. Tylko to uratowało ją od przygniecenia przez wielkie cielsko. Zamiast tego wylądowała na grzbiecie agresora i natychmiast objęła go ciasno nogami, a ramiona oplotła wokół szerokiego karku. Włócznię przerzuciła mu pod gardłem i zaczęła ciągnąć do siebie, by spróbować przydusić wilkołaka. Zębami chwyciła za podstawę czaszki, wydając z siebie wściekłe ryknięcie, po czym szarpnęła głową. Długie włosie przeciwnika sprawiło, że udało jej się tylko wyrwać mu garść futra, zamiast skręcić kark. Bestia pod nią rzucała się, próbując pozbyć jeźdźca i Cętka szybko zrozumiała, że zbytnio ryzykowała nadzianie kogoś przypadkiem na własną broń. Wypuściła drzewce i znów zaczęła próbować wgryzać się i podduszać potwora gołymi rękami. Wilcza i kocia sierść latała w powietrzu. Dwójka zmiennokształtnych tarzała się po pokoju, obijając o ściany i meble. Co rusz zadawali sobie wzajemnie płytkie rany. Kocica nie mogła przebić się skutecznie przez grube futro, a psowaty nie radził sobie ze skutecznym chwyceniem zwinnej przeciwniczki, trzymającej się uparcie jego grzbietu. Problem polegał na tym, że oboje mieli pewne pierwiastki ludzkiej inteligencji.
        Większy ze zwierzołaków zdał sobie wreszcie sprawę, że to on odnosił więcej ran, a pantera na jego karku ani myślała odpuścić i postanowił poradzić sobie z nią w najprostszy możliwy sposób. Cętka zrozumiała swój błąd, gdy było już za późno. Wilkołak wyrżnął z całej siły w ścianę grzbietem, co dziewczyna odczuła wybitnie dotkliwie. Zamroczyło ją i omal całkiem nie puściła przeciwnika. Tylko instynkt, który podpowiadał, że jeśli w pełni rozluźni chwyt, zginie pozwolił jej wciąż zaciskać zęby i palce jednej ręki. Przy okazji oświeciło ją, że sama nie znajdowała się w zwierzęcej formie i również mogła korzystać z nieczystych zagrań. Wolną dłoń wcisnęła między siebie a wilczy grzbiet, by dobyć noża zwisającego z pasa przecinającego jej pierś. Ogłuszona pierwszym uderzeniem nie była dostatecznie szybka, by dźgnąć cholernika, zanim drugi raz wbili się w twardą ścianę. Tym razem walnęła o nią głową na tyle mocno, by na chwilę całkiem pociemniało jej przed oczami. Potrząsnęła głową już siedząc na podłodze, zamiast futrzastym grzbiecie. Tyle dobrze, że przerośnięty kundel również potrzebował chwili by dojść do siebie. Zmiennokształtni znów stali naprzeciw siebie, oboje na czworaka, szczerząc zęby. Cała różnica polegała na tym, że panterołaczka wciąż była w ludzkiej postaci i z trudem poruszała się nawet na kolanach. W jeden ręce ściskała rękojeść topornego noża i usiłowała pojąć, którego z dwóch widzianych wilkołaków miała atakować. Jedyne, czego była pewna, to że powinna skupiać jego uwagę na sobie i nie pozwolić, by rzucił się na kogoś innego.
Awatar użytkownika
Malawiasz
Szukający drogi
Posty: 30
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Malawiasz »

        W chwili, w której wilkołak rzucił się na panterołaczkę, a ta postanowiła poradzić sobie z zagrożeniem w sposób inny, niż ucieczka – co zresztą wcale skutecznie jej wychodziło – zapanował kompletny chaos. Elf odskoczył od rzucającego się na wszystkie strony zmiennokształtnego, gdy włócznia o mało nie zahaczyła o jego głowę. Skakał wokół dwójki szamoczących się, starając się w jakiś sposób pomóc Cętce, jednakże nie mógł odnaleźć punktu, w którym mógłby bezpiecznie oraz sprawnie zaatakować. Zamiast tego więc trzymał się na dystans, uważnie przyglądając się ruchom obu przeciwników. Tymczasem smokołak, wyglądający na dosyć zasmuconego, siedział na drewnianej podłodze, na samym środku pomieszczenia, powoli jedząc zdobyty przez siebie posiłek. Rozkoszował się mięsem, z pełnym spokojem unosząc kolejne kawałki i wsadzając do swojej uroczej paszczy, podczas kiedy dosłownie wokół niego miotał się wilkołak, wierzgając i starając się zrzucić z siebie niechcianego jeźdźca. Malawiasz przyglądał się temu wszystkiemu w stanie bliskim załamania; jego uwaga przeniosła się jednak na coś innego, gdy jego spojrzenie spotkało się w przerażonym wzrokiem Anarii, która próbowała podnieść się, jednak nie wychodziło jej to najlepiej. Mężczyzna ominął szerokim łukiem walczących, podbiegając do fellarianki i obejmując ramieniem, pomagając wstać.
        - Możesz chodzić?
        - Tylko, jak mi pomożesz... nogi mi drżą i...
        - Nie musisz mówić nic więcej.
        Kiedy kobieta stanęła na dwóch nogach, zarzucił sobie jej rękę na ramię i, chwytając wolną ręką za talię, pociągnął ją za sobą, zmierzając razem z nią w stronę wyjścia, w pozycji podobnej do tej, w której jeszcze niedawno szedł razem z Cętką, choć w odwrotnej roli. Gdziekolwiek by się miała nie znaleźć, Anaria zdecydowanie będzie bezpieczniejsza, niż w tym pomieszczeniu. Jego plany pokrzyżowała jednak jedna rzecz.
        Wilkołak, który zdołał zrzucić z siebie Cętkę, początkowo poczynił krok w jej kierunku, z niepokojącym uśmiechem na paszczy, chcąc zrobić to, po co za nią przyszedł, jednak wtedy coś odwróciło jego uwagę; jako, iż panterołaczka jego zdaniem przestała już stanowić jakiekolwiek zagrożenie, jego uwaga powędrowała na inne osoby w pomieszczeniu, mogące tylko przeszkodzić mu w tym, co za chwilę nastąpi – może i był teraz w szale, ale wciąż cisza i spokój były czymś, co potrafił docenić. Dlatego odwrócił się w stronę uciekającej dwójki, rzucając się w ich stronę z rykiem. Malawiasz zdołał się tylko obejrzeć i odepchnąć Anarię, która upadła na ziemię z jękiem, jednak poza zasięgiem bestii. Mężczyźnie udało się stanąć do niej przodem, zanim uderzyła w niego ta wielka masa, przewracając na ziemię; ujrzał rozwartą paszczę zbliżająca się do jego gardła i jedyne, co udało mu się zrobić, to unieść rękę, zasłaniając twarz. Po chwili pomieszczenie wypełnił krzyk bólu, gdy zęby potwora zacisnęły się na jego przedramieniu, a wilkołak zaczął szarpać głową, próbując odgryźć ten kawałek kończyny.
        Zanim się mu to jednak udało, elf wykorzystał okazję, doskoczył i wbił miecz w jego plecy, przez co bestia ryknęła, wypuszczając z paszczy rękę Malawiasza, odwracając się i rzucając na długouchego śmiałka. Mężczyzna spojrzał z przerażeniem na swoje przedramię, całe w krwi oraz ślinie bestii, otwierając szeroko oczy, gdy uświadamiał sobie, co się właśnie stało. Przez kilka sekund, gdy serce biło mu niczym młot, był w kompletnym szoku, a jego myśli zdawały się galopować, a mimo to nie ruszać z miejsca. Potem jednak podniósł się, czując, jak z niespodziewaną gwałtownością zalewa go gniew; wstał na drżące nogi, a jego wzrok powędrował na włócznie, porzuconą wcześniej przez panterołaczkę. Podniósł ją, bo była mu po drodze do bestii, z której szczęką właśnie siłował się elf, leżąc na podłodze, przytłoczony masą zmiennokształtnego. Malawiasz chwycił pewnie broń, łapiąc część bliższą ostrzu niezranioną, silniejszą kończyną, po czym zbliżył się do wilkołaka i całej siły wbił włócznię w jego łeb.
        Jako, że nie był szczególnie silną osobą, nie zabiło to zmiennokształtnego na miejscu, jak zapewne by się stało, gdyby broń trzymała Cętka. Sprawiło mu jednak dostatecznie wielki ból, że elfowi udało się zdobyć przewagę, wbijając swój miecz prosto w jego gardło. Malawiasz upadł na podłogę, gdy bestia szarpnęła ciałem, czując, jak adrenalina, która pozwoliła mu dokonać wcześniejszego czynu, powoli opuszcza jego żyły. Leżał na boku, spoglądając z szeroko otwartymi oczami na ranę po ugryzieniu, zastanawiając się rozpaczliwie, czy to możliwe, aby działo się to, co właśnie się dzieje. Jego myśli pędziły jak szalone, zmierzając ku najmroczniejszym, najbardziej pozbawionych nadziei miejsc.
        - Nie ruszać się!
        Do środka pomieszczenia wpadł oddział straży, których halabardy od razu skierowały się w stronę powalonej już bestii. Rozglądali się ze zdumieniem po pokoju, dostrzegając coraz to więcej dziwnych szczegółów; elfa całego w wilkołaczej krwi, leżącej niemalże pod ich stopami fellariance, której wzrok wędrował pomiędzy wszystkimi obecnymi, mężczyźnie leżącemu na podłodze oraz dociskającego do ciała swoją rękę oraz kobiecie w nietypowym stroju, w dodatku całej w czerni. Ale nagle cała ich uwaga skierowała się na...
        - Imperialiści! - zakrzyknął smokołak, który zerwał się na równe nogi na widok straży, a jego oczy zabłysnęły magią. - Ewakuacja-a-a-a-a-a-a!
        Zanim ktokolwiek zdołał cokolwiek zrobić, błysnęło, oślepiając wszystkich obecnych w pomieszczeniu, a gdy ponownie można było cokolwiek dostrzec, okazało się, iż coś się zmieniło. Anaria podniosła się na ramiona, spoglądając ze zdziwieniem na elfa, który pozostał jedyną osobą w pokoju, nie licząc strażników. Nawet truchło wilkołaka wyparowało.
        - Czarownik! - poniosło się po mężczyznach, którzy opuścili halabardy.
        Pomiędzy nimi przecisnęła się kobieta, która wpadła do pomieszczenia, ale zatrzymała się, spoglądając ze zdumieniem na zastaną scenę.
        - Gdzie... gdzie oni są? - spytała Ejra, spoglądając na nie mniej zdziwioną fellariankę.

        Zaginiona trójka – oraz trup wilkołaka – zmaterializowała się natomiast w jaskini, skąpanej w zupełnej ciemności, którą rozproszyła magia smokołaka, który ich tutaj wyteleportował; w świetle migoczących iskierkach, które unosiły się w powietrzu, można było dostrzec, że bez wątpienia znajdują się w jakimś głębszym kompleksie jaskiń, gdyż nigdzie nawet nie było widać śladu po żadnym wyjściu – tylko zdające się ciągnąć w nieskończoność tunele, a dokładniej trzy – dwa tworzące linię prostą, w której jaskinia zdawała się jedynie rozszerzeniem, oraz trzeci, skierowany do nich prostopadle. Z tego ostatniego zdawało się dobywać odrobinę bardziej rześkie powietrze niż z pozostałych, co niezawodnie świadczyło o tym, że tam właśnie znajduje się wyjście.
        Malawiasz leżał wciąż na boku, nie do końca przejmując się tym, co dzieje się wokół, Cętka wylądowała dosyć wygodnie na skale, która zdawała się wręcz stworzona do siedzenia na niej, natomiast ciało wilkołaka zmaterializowało się w powietrzu, po czym upadło na kamienną podłogę z trzaskiem kości. Smokołak rozglądał się z wyraźną konsternacją, po czym zakrzyknął „nie tutaj!” i po chwili już go nie było. Iskierki magii zaczęły przygasać, sprawiając, że ranny mężczyzna widział coraz mniej. Zdołał obrzucić się na drugą stronę, spoglądając na Cętkę wzrokiem, w którym malował się ból, rozpacz oraz przerażenie. Jego pewność siebie zniknęła i stanowił teraz doprawdy żałosny widok. Po chwili jego oczy przykryła mgła, gdy zaczął odpływać z wyczerpania oraz utraty krwi, która lała się z jego ręki, zabrudzając jego ubrania oraz tworząc wokół niego niemałą kałużę. Jeszcze nie zemdlał, walczył o przytomność, ale był tego bliski.
Awatar użytkownika
Cętka
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cętka »

        Ogłupiała, zamroczona po uderzeniu panterołaczka nie zdołała skupić na sobie uwagi bestii na dostatecznie długo, by zapewnić towarzyszom bezpieczeństwo. Psowaty bydlak stracił nią zainteresowanie, gdy nie mogła się podnieść. Nawet pełzanie na czworaka chwilowo sprawiało jej problem, choć osobiście i tak raczej dobiłaby pierwszego przeciwnika, zanim rzuciłaby się na innych. Większy futrzak widocznie chciał zostawić sobie ogoniastą na swoisty deser. Najgorszym był jego wybór kolejnych ofiar. Zamiast zaatakować uzbrojonego elfa, czy nawet łuskowatego o twardej skórze i zaskakujących zdolnościach, skierował się na najbardziej bezbronnych.
        Zmiennokształtna czuła się, jakby obserwowała wydarzenia gdzieś z boku, oddzielona od nich odległością lub grubą choć przejrzystą ścianą. Wszystko widziała i słyszała, ale wcale nie czuła się ich częścią. Patrzyła na upadającą po odepchnięciu kobietę i skaczącą bestię, która na chwilę zasłoniła cielskiem swoją ofiarę. Słyszała krzyk bólu, ale nie mogła połączyć go z niczym sensownym przez uparte dzwonienie w uszach. Patrzyła na gwałtownie poruszający się kark wilkołaka i czuła intensywną woń świeżej krwi. Obróciła nawet głowę, by śledzić każdy ruch elfa atakującego zwierzołaka. Usiłowała skupić myśli, ale wciąż wszystko wydawało się dziać w dziwnym zwolnionym tempie, za którym i tak jej umysł nie nadążał. Powoli podniosła się do względnego pionu, omiatając wzrokiem pokój.
        - Źle trzyma. Nie uderzy z całą siłą - pomyślała z dziwną jasnością, patrząc na Malawiasza trzymającego jej włócznię. Nawet śmierć kudłatej bestii nie pomogła jej powrócić w pełni do rzeczywistości. Z jakiegoś powodu stało się to dopiero, gdy do pomieszczenia wtargnęli strażnicy a łuskowaty zaczął coś krzyczeć. Najpewniej zadziałał strach przed pojmaniem, wypełniając jej żyły świeżą dawką adrenaliny.
        Nagle umysł Cętki zalały zbierane wcześniej bodźce niemal boleśnie uświadamiając jej, co się działo, gdy nie była w stanie reagować. Spięła się cała, nie wiedząc, co zrobić. Powinna zająć się Anarią, Malawiaszem, uspokoić gadziego albo osłonić wszystkich przed uzbrojonymi mężczyznami. Nie zdążyła zrobić nic, oślepiona rozbłyskiem światła.

        Delikatne kocie oczy potrzebowały więcej czasu na pozbycie się powidoku, przez co dziewczyna nie widziała nic dłużej niż jej towarzysze. Właściwie zaczynała dostrzegać swoje otoczenie dopiero, gdy magiczne iskry przygasały, pogrążając je w półmroku. Pionowe źrenice rozszerzyły się i zaczęły błyszczeć nieco surrealistycznie, korzystając z każdej odrobiny światła.
        - Malaaaafiiiasz? - szepnęła po swojemu, przeciągając głoski. Nigdzie nie widziała smokołaka, skrzydlatej, ani nikogo innego. Tylko ciemny kształt leżący na ziemi. Czuła przy tym intensywną woń krwi, przez którą poczuła głód, choć wiedziała, że nie była ona zwierzęca. Ot, kwestia instynktu drapieżnika, który nie jadł prawie nic przez cały dzień. Mina mężczyzny sprawiła, że natychmiast poczuła wyrzuty sumienia. Wciąż nie wybaczyła mu tego, jak zareagował na wydarzenia na licytacji niewolników, ale próbował ratować Anarię i osłonił ją własnym ciałem. Zeskoczyła miękko ze skały, ale zamiast podejść do rannego, przebiegła na samych palcach po kilka kroków wgłąb każdego z tuneli. Najpierw musiała upewnić się, że było bezpiecznie, węszyła więc i wypatrywała jakiegokolwiek zagrożenia. Gdy doszła do wniosku, że nic nie czyhało na nich w pobliżu, podeszła ostrożnie do "szamana".
        - Malaaafiiiiaaasz? Nie śpij - poleciła, klękając obok niego i klepiąc lekko dłonią po policzku. Ze strachem spojrzała na jego zakrwawioną rękę, po czym zaczęła pospiesznie ściągać z siebie kamizelkę i krótką opończę, którymi otuliła człowieka. Ranną kończynę zostawiła na wierzchu, dotykając jej możliwie ostrożnie. Nie znała się na opatrywaniu, ale wiedziała, że przy utracie krwi ciało szybko się wychładzało. - Nie zasypiaj. Zaraz będzie lepiej. Gorzej poszarpanych widziałam, wyliżesz się.
Nagle kocica uśmiechnęła się szeroko, zachwycona pomysłem, który pojawił się w jej głowie. Miała pewne wątpliwości co do szans towarzysza na przeżycie. Owszem, widywała cięższe rany, które stawały się później poszarpanymi bliznami, ale dotyczyło to głównie silnych, potężnie zbudowanych i zahartowanych myśliwych. Mogła jednak zwiększyć nieco jego szanse. Raz jeszcze zapewniła szeptem ni to jego, ni samą siebie, że wszystko będzie dobrze i rozejrzała się po jaskini, chcąc położyć bliżej swoją włócznię. Problem polegał na tym, że nigdzie jej nie widziała. Najwidoczniej szalony gad przeniósł tylko ich, trupa i rzeczy, które mieli na sobie. Cętka wstała i z uczuciem kopnęła truchło, po czym pomyślała o ściągnięciu z niego później skóry. Takie futro mogło się przydać i posłużyć jako świetne legowisko, ale chwilowo nie miała na to czasu. Dla pewności wsunęła mu w palce zdrowej ręki swój ciężki nóż. W końcu byli w całkiem obcym miejscu, a z głębin tuneli mogło wyleźć dosłownie wszystko. Nawet wściekły niedźwiedź.
        Ostrożnie podniosła głowę oraz ramiona Malawiasza i wsunęła się pod niego, układając na własnym biodrze. Chciała jak najbardziej oddzielić go od ziemnego podłoża. Kątem oka zauważyła pierwsze jasne iskierki, obróciła więc głowę by nie dać się oślepić.
        - Pokryty Łuską! Potrzebujemy drewna! Na ognisko, wody, jakiegoś jedzenia. Szaman potrzebuje teraz siły. Ej, czekaj! - warknęła wściekła i sfrustrowana, gdy znów błysnęło, a smokołak zniknął tak szybko, jak się pojawił. Miała tylko nadzieję, że ją usłyszał. Sama bała się zostawić rannego samego, by przypadkiem nie postanowił podstępnie umrzeć pod jej nieobecność. Zamiast tego przemieniła się powoli, nie chcąc by drgawki targające przy tym jej ciałem sprawiły mu nadmierny dyskomfort. Już w zwierzęcej formie przytuliła się do człowieka, którego niedawno chciała zabić. Otuliła nawet ogonem jego szyję i wyciągnęła pysk, by dosięgnąć poszarpanej kończyny. Starała się pomóc mu, jak mogła najlepiej. Dlatego posłużyła za żywą, gorącą poduszkę a szorstkim językiem zaczęła lizać ranę. Żelazisty smak krwi wywołał ciche burczenie w jej żołądku, ale tylko mruknęła przepraszająco, nie przerywając oczyszczania kończyny. Co chwilę szturchała lekko nosem policzek "szamana", by upewnić się, że jeszcze kontaktował, albo chociaż oddychał. W jej rodzimym plemieniu nie używano surowej krwi panterołaków do leczenia, nie zdawała więc sobie sprawy z tego, że mogła pomóc mu w ten sposób. Posoka opiekunów była podawana w szczególnych przypadkach dla wzmocnienia wybitnie zasłużonych barbarzyńców, ale wcześniej odprawiano wiele rytuałów zarówno nad zmiennokształtnym jak i jego utoczoną krwią. A chociaż Cętka znała teorię, nie potrafiłaby przeprowadzić ich samodzielnie. Nie miała nawet potrzebnych składników. Pozostawało jej więc tylko mieć nadzieję, że magia Malawiasza i jej troska mogły wystarczyć.
Awatar użytkownika
Malawiasz
Szukający drogi
Posty: 30
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Malawiasz »

        Mężczyzna nawet nie dosłyszał, jak Cętka wypowiada jego imię – w jego uszach pobrzmiewał teraz metaliczny dźwięk, od którego zdawało mu się, że czaszka za chwilę pęknie na połowę. Gdzieś kątem umysłu dostrzegł fakt, że przebiegał obok niego, jednak nie przykuł do tego wielkiej uwagi, zajęty własnym nieszczęściem. Część jego bytu krzyczała, że musi coś zrobić, że musi zablokować krwotok, musi żyć, druga zaś... został ugryziony przez wilkołaka. Coś takiego uderzyło w niego o wiele bardziej niż w jakiegokolwiek innego człowieka. Zmiennokształtni napawali Malawiasza swoistą odrazą, jako istoty tak odmienne, tak bardzo swoim bytem niepasujące do społeczeństwa... a teraz miałby stać się jednym z nich? Ta część jego sądziła, że nie ma już po co żyć i śmierć była w tej chwili najlepszym, co mu pozostawała.
        Zamrugał, gdy ze swoich najgłębszych myśli wyrwał go dotyk; spojrzał półprzytomnym wzrokiem na Cętkę, która poklepała go po policzku. Nie spać? Ależ sen wydawał się teraz tak przyjemnym rozwiązaniem... pogrążyć się w nieświadomości i zapomnieć... Pozwolić życiu wyciekać wraz z bezcenną cieczą... Nie zareagował zbytnio, gdy panterołaczka nałożyła na niego swoje ubranie; chłód pochodzący z jego wnętrza wciąż rósł na sile. Dalsze słowa Cętki także nie wywołały u niego większej reakcji – wpatrywał się w nią tylko zamglonymi oczami, o których nie było do końca pewne, czy są skupione na zmiennokształtnej, czy na pustej przestrzeni za nią.
        Nie sprzeciwiał się, gdy Cętka chwyciła oraz uniosła jego tułów, choć od tego ruchu zakręciło mu się w głowie, przez co na chwilę utracił w znacznym stopniu kontakt z rzeczywistością. Kiedy to się stało, odkrył, że pod swoim ciałem czuje kolejne, z którego dochodziły fale ciepła, tak bardzo odmienne od tego, co go wypełniało. Poczuł także, ze w swojej dłoni ma jakiś przedmiot; zacisnął na nim palce i przeniósł na niego zamglony wzrok, aby odkryć, że jest to nóż Cętki. Nie rozumiał, dlaczego miałaby mu go dać, nie do końca także był pewien, co chce osiągnąć zmiennokształtna. Ta po chwili zrobiła to, co nazwa jej gatunku wskazywała, a mężczyzna znalazł się w nietypowym uścisku pantery. Wzdrygnął się, gdy zaczęła lizać jego ranę – szorstki język wywoływał ból, ale kocia ślina przynosiła ze sobą coś... nieco kojącego.
        Malawiasz zamrugał, gdy przypomniał sobie o pewnej dosyć znaczącym aspekcie dotyczącym każdego panterołaka – a przynajmniej zdawało mu się, że tak było. Lecznica krew. Wcześniej zupełnie o tym fakcie zapomniał, mając głowę oraz myśli zajętą bardziej zachowaniem Cętki oraz sposobem, w jaki można by go poprawić, jednak teraz... Przyszła do niego myśl, że krew zmiennokształtnej mogłaby uratować jego życie, ale to wciąż nie było coś na tyle mocnego, aby popchnąć go do działania. Zrobiła to nadzieja, która przyszła zaraz po tym. Jeżeli ta krew była w stanie uleczyć ranę... to może mogłaby także wyplenić tę zarazę, która w jego wnętrzu się pojawiła. Może proces przemiany dało się zatrzymać... Tchnięty tą myślą umysł nabrał dość sił, aby móc sięgnąć po magię. Ponownie – ukryty ogon Cętki pojawił się na nowo w chwili, kiedy tylko Malawiasz został ugryziony przez wilkołaka, a teraz otaczał jego szyję.
        - Krew... Cętka krew... leczyć... krew... potrzeba... krwi.... niedużo... aby... przestało...
        Drżącą dłonią – której zachowanie nie było wcale tak odmienne od jego całego ciała – chwycił łapę pantery, jednak był nazbyt słaby, aby móc w jakikolwiek sposób ją przesunąć; Cętka jednak najwidoczniej zrozumiała, o co mu chodzi, a nawet zgodziła się, gdyż sama przesunęła swoją kończynę tak, aby znajdował się nad zranionym ramieniem Malawiasza. Wtedy ten uniósł drugą dłoń, w której tkwił nóż, z całej siły starając się, aby ten nie wypadł mu z dłoni. Gdyby nie to, że broń była dosyć porządna, przecięcie skóry panterołaczki mogłoby być dla mężczyzny sporym wyzwaniem; na szczęście jednak ostrze przecięło ciało, zostawiając niewielką rankę, która bez cienia wątpliwości szybko się zagoi. Teraz zaś pociekła z niej stróżka krwi, która oblała przedramię mężczyzny, mieszając się z jego własną krwią oraz śliną Cętki. Kolejne sekundy mijały w milczeniu, gdy rany mężczyzny powoli się zasklepiały, aby w końcu całkowicie się zamknąć, pozostawiając po sobie tylko blizny. Niedługo potem także ranka na ciele pantery przestała krwawić.
        Malawiasz opadł całkowicie na ciało zmiennokształtnej, czując się wyczerpany; stracił dużo krwi, ale wciąż wiele brakowało do tego, aby się wykrwawił. Teraz zaś... potrzebował wielu rzeczy, ale najważniejszą na ten moment był sen. Sen, który nie tylko pomoże jego organizmowi w tej sytuacji, ale i jego umysłowi – ucieczka od rzeczywistości była czymś, czego w tej chwili najbardziej pragnął. Jego palce rozszerzyły się, wypuszczając zakrwawiony nóż, a on sam przymknął powieki; Cętka przez chwilę mogła się obawiać, że wybiera się na drugą stronę, jednak jego wciąż silny oddech oraz regularne, szybkie bicie serca zasygnalizowało, że jest to całkowicie normalny oraz należący się Malawiaszowi sen. Spał więc głęboko, w objęciach pantery, w ciemnej jaskini Prasmok jeden wie gdzie, umazany krwią, śliną oraz sadzą, którą tak bardzo nie wahała się podzielić z nim panterołaczka. Zdecydowanie nie podejrzewał kiedykolwiek, że znajdzie się w podobnej sytuacji. Na domiar złego w jego ciele zaczynała rozprzestrzeniać się klątwa, w tempie wybijanym przez jego serce, starające się nadrobić straty, jakie mężczyzna poniósł i jak najszybciej dostarczać po organizmie tę uszczuploną ilość posoki, jeszcze bardziej przyspieszając proces, który zapoczątkowało ugryzienie. Jednak wciąż nie zostało powiedziane najgorsze; albowiem w tej właśnie chwili znajdował się w opiekuńczych łapkach Cętki, przed którą stawało niełatwe zadanie. Tyle dobrego, że nie była amatorką w sztuce przetrwania.
Awatar użytkownika
Cętka
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cętka »

        Sytuacja w jakiej znaleźli się zmiennokształtni, teraz już oboje, wydawała się beznadziejna. Przynajmniej z perspektywy panterołaczki, która nie znała świata poza swoją rodzinną osadą. Nie wiedziała o możliwości zarażania przez niektóre rodzaje zwierzołaków. W jej mniemaniu takie zdolności zsyłane były jako błogosławieństwo przez przodków, by zapewnić godnym tego ludziom potężnych sprzymierzeńców. Nigdy nawet nie myślała o tym jako o klątwie. Za młodu często zdarzało jej się w zabawie nieco zbyt mocno ugryźć jakiegoś myśliwego i żadnemu nigdy nie wyrósł ogon. Dlatego patrzyła na Malawiasza z troską, modląc się w myślach do opiekuńczych duchów, by pomogli temu człowiekowi, nieświadoma zmian zachodzących w jego organizmie, które miały uczynić go znacznie silniejszym. Wylizywanie rany zdawało się nie przynosić najlepszych rezultatów. Krew wciąż uparcie wypływała z ciała mężczyzny, osłabiając go i zmniejszając szanse na przeżycie. Ale chwilowo mogła zrobić tylko to. Potrzebował ciepła i opieki, nie mogła na razie zostawić go, by zapolować.
        Znajomy głos w głowie zaskoczył ją. "Szaman" wyraźnie miał w sobie więcej sił i woli przeżycia, niż podejrzewała. Nie wiedziała, jak planował wykorzystać jej krew, ale też wydawał jej się w pewien sposób potężniejszy od magów z jej plemienia. Oni do większości czarów potrzebowali długich, specjalistycznych przygotowań, a on pozornie bez wysiłku potrafił chociażby stworzyć obrazy w powietrzu, gdy tylko tego zapragnął. Nie protestowała więc, a nawet podsunęła bliżej swoją łapę, gdy wyciągnął po nią rękę. Nie była pewna, czy mężczyzna da radę naciąć jej skórę przez osłabienie, ale starannie ostrzony, ciężki i nieco toporny nóż idealnie nadawał się do takiego zadania. Nawet ucho pantery nie drgnęło, gdy na jej ciele pojawiła się świeża rana. Tak słaby ból ledwie zauważała. Obserwowała uważnie twarz towarzysza, nie spodziewając się by jej krew sącząca się na jego ramię dała jakiekolwiek efekty. Miała tylko nadzieję, że wpłynie pozytywnie chociaż na jego psychikę. Dopiero po dłuższej chwili spojrzała na ranę Malawiasza i z zaskoczenia aż sapnęła, po czym uważnie obwąchała powstające na jej oczach blizny. Jej zdaniem efekt był niesamowity, biorąc pod uwagę wykorzystanie surowej krwi bez przeprowadzenia skomplikowanych rytuałów. Od badania oderwał ją dopiero dźwięk upadającego noża. Gwałtownie podniosła łeb i dotknęła nosem policzka śpiącego mężczyzny. Przysłuchiwała się jego oddechowi i biciu serca, dopóki nie upewniła się, że jego stan się nie pogarszał.
        Kolejne minuty Cętka spędziła leżąc z napuszonym futrem, by jak najlepiej ogrzewać rannego i zlizując zasychającą krew z jego ramienia. Przez łeb przemykało jej mnóstwo myśli i planów dotyczących najbliższych działań. Podejrzewała, że przez kilka dni "szaman" nie będzie w stanie opuścić jaskini, należało więc uczynić z niej bezpieczne schronienie. Musiała w tym celu pozbyć się trupa wilkołaka, by woń padliny nie ściągnęła padlinożerców i dokładnie zbadać otoczenie. Powinna też zdobyć jedzenie, lub w najgorszym wypadku spróbować przygotować mięso, które miała pod ręką. Potrzebowali drewna na ogień, skór lub świerkowych gałęzi na legowisko, świeżej wody, zapasów, wzmacniających ziół, run ochronnych wokół kryjówki, oznaczenia i ewentualnego wywalczenia praw do tymczasowego terenu. Lista koniecznych przygotowań była długa, a panterołaczka piekielnie zmęczona. Zazdrościła mężczyźnie snu i była głodna, ale nie mogła pozwolić sobie chwilowo na odpoczynek inny niż leżenie przy nim i pilnowanie.

        Przez kilkadziesiąt minut walczyła z zamykającymi się powiekami, zanim odważyła się ostrożnie wypełznąć spod towarzysza, by go nie obudzić. W międzyczasie ułożyła sobie starannie plan działania obejmujący wszelkie scenariusze, jakie tylko przyszły jej do głowy. Najpierw postanowiła dokładnie zbadać jaskinię. Musiała zostawić na jakiś czas Malawiasza samego, a nie mogła zrobić tego bez odpowiednich przygotowań. Ostrożnie i cichutko zaczęła badać jaskinię, gotowa w każdej chwili do ataku lub ucieczki. Korytarz prowadzący najpewniej do wyjścia zostawiła sobie na koniec, jako pierwszy wybrała ten, który wydawał się pachnieć najbardziej podejrzanie. Wsadzała nos w każdą napotkaną szczelinę, ale nie trafiła na żadnego lokatora większego od pająka. Szybko zrozumiała dlaczego, choć z początku martwiło ją to. Korytarz skończył się po kilkunastu krokach ślepym zaułkiem z szeroką półką skalną oraz niższym wgłębieniem, z którego czuć było wciąż intensywny, choć wyraźnie stary zapach wielkiego kota. Kiedyś musiało mieszkać tu niebezpieczne zwierzę, ale od dawna nie wracało, choć jego woń nadal odstraszała potencjalnych nowych mieszkańców. Cętka nie potrafiła chwilowo wyobrazić sobie lepszego miejsca na legowisko, więc bez namysłu zaczęła ocierać się o ściany i podłogę, by oznaczyć miejsce jako swoje. Cichym mruknięciem podziękowała opiekuńczym duchom za taki dar, po czym truchtem wróciła do rannego, by sprawdzić jego stan i już w znacznie lepszym humorze wybrała się obejrzeć drugą część korytarza. Ta okazała się dużo głębsza, być może nawet w mroku kryły się jakieś rozwidlenia, ale dziewczyna nie zamierzała znikać w kompleksie tuneli na całe godziny. Wystarczyło, że wydawały się zamieszkałe wyłącznie przez niezbyt liczną kolonię nietoperzy, jak wywnioskowała po zapachu. Panterołaczka upewniła się tylko, że w mroku nie kryło się żadne niebezpieczeństwo, ale nie badała okolicy dokładniej, zniechęcona ostrym, drażniącym odorem guana. Najważniejsze, że jaskinia wydawała się względnie bezpieczna. Pozostawało jeszcze tylko dowiedzieć się, gdzie w ogóle się znajdowała.
        Gdy przemykała przez centralną jaskinię, nie powstrzymała się i otarła lekko łbem o policzek Malawiasza, sprawdzając przy okazji jego stan. Spał głęboko, co było generalnie dobrą wróżbą. Potrzebował sił i odpoczynku nie tylko z powodu rany, ale również wielu wrażeń oraz nerwów. Zadowolona pantera skierowała się do ostatniego korytarza, po drodze przeskakując zgrabnie nad truchłem wilkołaka. Wyjście okazało się być bardzo blisko. Już po kilkunastu krokach wielka kocica stała na szerokiej półce skalnej i patrzyła w dół stromego zbocza. Trafili chyba na największe wzgórze w okolicy pokrytej mnóstwem mniejszych pagórków porośniętych lasem. Cętka usiadła na chwilę, by podziwiać widok. Najbardziej jej uwagę przykuwało miasto widoczne po drugiej stronie jakiejś rzeczki błyszczącej między drzewami. Nigdy nie widziała tylu budynków w jednym miejscu, a choć wcześniej skakała po ich dachach, nie potrafiła wyobrazić sobie, jak ogromne było. Przynajmniej dla niej. Z trudem powstrzymywała się od głośnego ryknięcia, ale nie mogła ryzykować sprowadzenia zagrożenia. Tyle dobrze, że aby dostać się do jaskini trzeba było umieć się choć trochę wspinać, co zmniejszało szanse na niezapowiedzianą wizytę niektórych typów drapieżników. Panterołaczka przymknęła oczy i już po chwili siedziała na kamiennym podłożu w swojej ludzkiej postaci. Cieszyła się delikatnym wiatrem i intensywnym zapachem pogrążonego we śnie lasu. Zanim jednak mogła zejść i zapolować, miała jeszcze kilka rzeczy do zrobienia, choć wcale nie miała ochoty wracać do wnętrza kryjówki. Wolałaby podziwiać gwiazdy i miasto, w którym wciąż widać było trochę świateł.
        - Pięknie tu. Dziękuję, ale wciąż potrzebuję waszej pomocy. Mam nadzieję, że wciąż jesteś przy mnie, swoim wcieleniu, Ta Która Chodzi W Cętkach. Zaopiekujcie się nim, Duchy. Dajcie mu siłę, by przeżył i odciągnijcie tej nocy drapieżniki, gdy będę polować. To dobra okolica, więc ja dam sobie radę sama. Bądźcie przy nim. Czuwajcie nad nim, a oddam wam przez niego serce i wątrobę mojej pierwszej wartościowej ofiary w tym świecie. Nirwar, ani ci siepacze nie byli nimi. Gwałcili wszystkie wasze prawa, a on jeszcze ich nie zna. Ale nauczę go - Wyszeptała krótką modlitwę, patrząc na nocne niebo i zaciskając palce na panterzym kle zwisającym z jej szyi. Następnie założyła buty, które wciąż zwisały przywiązane do pasa, wstała i wróciła do jaskini. Malawiasz wciąż spał, ale to jej nie dziwiło. Kucnęła i przyłożyła policzek do jego czoła, które wydawało się delikatnie rozpalone. - Zajmą się tobą. Wiem to.
Zmiennokształtnej wydawało się, że coś zmieniło się w mężczyźnie, ale nie mogła dokładnie określić, co takiego. Bezczelnie obwąchała jego szyję i klatkę piersiową. Była pewna, że wcześniej pachniał nieco inaczej. Różnica była bardzo subtelna, ale jednak obecna. Zaciekawiona tą zmianą postanowiła dokładniej obserwować towarzysza, choć nie była to niepokojąca woń. Białowłosa złapała swój nóż i podeszła do trupa wilkołaka. Z ciężkim westchnieniem przewróciła truchło na grzbiet i zaczęła ściągać z niego futro. Praca nie była łatwa, bydle miało grubą skórę i było wielgachne. Ale długa, gęsta sierść była warta zachodu. A jeszcze później trzeba było oczyścić zdobycz ze ścięgien. Po wszystkim żałowała, że nie miała odpowiednich mieszanek, ani nie potrafiła konserwować skór. Z takiego futra wyszedłby wspaniały płaszcz, na legowisko też nadawało się idealnie, zaniosła je więc na znalezioną półkę skalną na końcu krótszego z tuneli. Ułożyła starannie, sierścią do góry i wrócił po Malawiasza. Ostrożnie podniosła śpiącego, czy może raczej nieprzytomnego mężczyznę i z pewnym trudem przeniosła na nowe posłanie. Starannie zawinęła rannego w wilkołaczą skórę, by nie wychłodził się nadmiernie od leżenia na kamiennym podłożu. Zadowolona z efektu pogłaskała go jeszcze po włosach, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że ubabrała je krwią, którą miała na rękach po skórowaniu. I tak później oboje musieli się umyć, więc jedna smuga więcej czy mniej nie robiła jej zdaniem różnicy.
        Po powrocie do centralnej jaskini zabrała się za tą mniej przyjemną część roboty, czyli pozbycie się ścierwa. Ani myślała próbować jeść tego mięsa, w lesie powinna znaleźć dość pożywienia nawet dla dużej grupy, a drapieżniki z reguły były zwyczajnie niesmaczne. Wytarganie wielkiego cielska na zewnątrz nie było łatwe, ale już zepchnięcie go z półki skalnej i obserwowanie, jak staczało się w dół było całkiem zabawne. Chwilę później panterołaczka podążyła podobną trasą, ale ze znacznie większą gracją, płynnie zbiegając po stromym zboczu. Ruszyła natychmiast przed siebie, próbując wytropić jakąś zwierzynę. Niestety śnieżna pantera była przyzwyczajona do polowania w wysokich górach i gęsty las był dla niej całkiem obcym środowiskiem. Intensywne zapachy, gruba warstwa liści pokrywająca ziemię, szelesty drobnych zwierzątek i brzęczenie nocnych owadów rozpraszały ją. Musiała pamiętać, aby wycinać proste symbole na korze drzew oraz oznaczać trasę swoim zapachem, by później się nie zgubić. Przynajmniej wiedziała, że nie tak daleko była rzeka, gdzie mogła zdobyć wodę. Błądziła po okolicy dobrą godzinę, zanim drzewa przerzedziły się i zobaczyła łąkę. Już z daleka wyczuła znajomą woń kóz, jednej z jej ulubionych zdobyczy. Problem polegał na tym, że to stado wyraźnie do kogoś należało. Część zwierząt była uwiązana na postronkach, pomiędzy nimi kręciły się psy, a kawałek dalej płonęło ognisko, przy którym siedziało dwóch młodych mężczyzn, a kolejnych trzech spało zawiniętych w koce. Ale Cętka była piekielnie głodna, a w jaskini czekał ranny Malawiasz. Zaczaiła się więc w krzakach, obserwując otoczenie. Wreszcie jedna sztuka oddaliła się nieco od reszty, skuszona aromatycznymi ziołami rosnącymi bliżej drzew. Dziewczyna odczekała jeszcze trochę, aż koza znalazła się w zasięgu skoku, dopiero wtedy rzuciła się na ofiarę. Po prawdzie zwierzę zauważyło zagrożenie i zaczęło uciekać, ale zdesperowana panterołaczka dogoniła je w kilku krokach i przewróciła. Zdążyła nawet poderżnąć jej gardło, zanim pasterze zorientowali się w sytuacji, a psy rzuciły do obrony stada, ujadając. Jedno ryknięcie zniechęciło kundle, ale ludzie poganiali je krzykami i sami zaczynali szukać broni. Ogoniasta chwyciła więc swoją zdobycz i czmychnęła do lasu. Nie była z siebie dumna, ani trochę, ale jeść trzeba było. Uciekała klucząc między drzewami, dopóki pościg nie zrezygnował. Dla dania nauczki jednemu złodziejowi nie można było przecież porzucić reszty zwierząt. Dziewczyna dopiero wtedy wróciła do jaskini, co też nie było wcale takie proste. Jeszcze kilka razy wykonywała podobne kursy, choć nie próbowała więcej polować. Zamiast mięsa znosiła do kryjówki suche drewno i rośliny, które wydawały jej się jadalne, ale o to wolała podpytać "szamana", którego stan sprawdzała przy każdej okazji. Ostatni spacer skończyła nad rzeką, dopiero tam zdała sobie sprawę, że nie miała przecież w czym przynieść wody. Zrobiła więc jedyną rzecz, na jaką wpadła. Zdjęła z siebie tunikę i dokładnie opłukała w rzece. Gdy była już względnie czysta, pozwoliła jej nasiąknąć wodą i następnie schowała do wiszącej u pasa torby z szopa, wyjąwszy z niej różne drobiazgi, które wolała nieść w rękach.

        Do jaskini Cętka wróciła zmęczona jak wszyscy diabli. Tyle dobrze, że nie przeszkadzało jej łażenie nocą po lesie będąc półnagą. Natychmiast po powrocie wytrząsnęła mokrą tunikę na wklęsły kamień blisko nowego legowiska, gdzie mogła swobodnie leżeć przez jakiś czas. Dziewczyna marzyła już tylko o śnie, ale musiała dokończyć swoje przygotowania. Chociaż miała suche drewno, nie rozpaliła ogniska w kryjówce, by nie zadusili się dymem. Wolała zrobić to później na półce skalnej u wejścia, by przygotować jedzenie. Oskórowała za to i oczyściła martwą kozę, by później tylko ją upiec. Gdy wreszcie była zadowolona z efektu swojej pracy, odkryła częściowo Malawiasza i wsunęła obok niego na wilkołacze futro. Od porwania nie mogła się porządnie wyspać, brakowało jej obecności drugiej osoby. Więc z zadowoleniem ułożyła głowę na piersi towarzysza, wtulając się w niego mocno. Otuliła oboje ciepłą skórą, wciąż pachnącą bestią, która pogryzła "szamana". Zasnęła niemal natychmiast, słuchając bicia serca mężczyzny, które wydawało się znacznie silniejsze niż gdy wychodziła na polowanie.

        Panterołaczka spała bardzo czujnie. Otwierała oko niemal na każdy szmer, czy poruszenie Malawiasza. Przy jednym z takich przebudzeń wydawało jej się, że mężczyzna oddychał inaczej, wyciągnęła więc rękę, by przyłożyć mu ją do czoła i spojrzała na jego twarz.
        - Malafffiiiaaasz? Jak się czujesz? Chcesz wody? - mruknęła, ani przez chwilę nie zastanawiając się, jak ten zareaguje, gdy obudzi się z jej skromną osobą leżącą częściowo na nim i to w niepełnym odzieniu. W jej rodzinnym plemieniu wszyscy przyzwyczaili się do panterołaczych ekscesów i nikogo nie dziwiło, że Cętka od czasu do czasu wpychała się do łóżka każdemu, kogo lubiła. Ot, po prostu lubiła bliskość.
Awatar użytkownika
Malawiasz
Szukający drogi
Posty: 30
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Malawiasz »

        Do ogarniętego gorączką, wyczerpanego zarówno przez czynniki zewnętrzne, jak i wszystkie procesy odbywające się wewnątrz jego ciała, umysłu Malawiasza świadomość wracała powoli. Pierwszym zmysłem, który dotarł do niej, był węch; nozdrza mężczyzny rozchyliły się, wciągając silną mieszankę wyjątkowo nieprzyjemnych dla niego woni. Krwi była tą, która dominowała w powietrzu, jednak oprócz niej pełno było w nim zapachu potu, wilkołaczej sierści, sadzy, a także czegoś, czego świadomość mężczyzny nie była w stanie rozpoznać, ale zwierzęcy instynkt, który rozbudzało w nim to, co dostało się do jego ciała wraz z ugryzieniem zmiennokształtnego, już jak najbardziej tak. Kolejnym aktywującym się zmysłem był słuch, który jednak nie przyniósł zbyt wiele informacji, ale zaraz po nim nadeszło czucie; krew, którą ubrania Malawiasza mocno nasiąknęła, zdążyła wyschnąć, przez co strój stał się sztywny oraz bardzo niewygodny, a do tego miejscami wciąż wilgotny. I brudny. Niemal mógł czuć ów brud. Czuł jednak także ciepło, a nawet trzech zupełnie innych rodzajów: jedno pochodziło z jego wnętrza, rozpalając jego organizm oraz przyspieszając krążenie krwi, a także wywołując wzmożone pocenie; drugie zdawało się jakby go otaczać, być swoistą barierą, odbijającą właściwie tylko cudzą temperaturę z powrotem do właściciela. Do tego drapało go w skórę. Trzecie natomiast... było o wiele bardziej zogniskowane. Przyczepione do jednego boku jego ciała oraz... zaskakująco przyjemne. O sobie dały jednak znać także zupełnie inne rzeczy; żołądek Malawiasza kurczył się z głodu, tym silniejszego, że ostatnie godziny były dla organizmu naprawdę rozpaczliwe. W ustach natomiast miał kompletną pustynię. Oprócz tego czuł dreszcze oraz gorączkę ogarniającą jego całe ciało, otępiającą umysł. W końcu jednak powrócił do świadomości na tyle, aby otworzyć oczy.
        Od razu zmrużył powieki, widząc przez sobą sufit jaskini; jego oczy drażniło światło nieśmiało wpadające przez korytarz prowadzący do wyjścia, a wszystko wokół wydawało się dziwnie jaskrawe, choć tylko w niewielkim stopniu, pozwalającym mu wciąż doskonale widząc, a jedynie nieco kując w oczy. Przez chwilę leżał tak, ciężko oddychając i zastanawiając się, co się właściwie stało. Potem spojrzał w dół. To był zdecydowany błąd.
        Jego oczy rozszerzyły się, choć był zbyt ospały oraz obciążony gorączką, aby przeżyć szok, jaki normalnie by go naszedł. Wpatrywał się przez chwilę z niezrozumieniem na kobietę przytuloną do jego ciała, przykrytą czymś, co wyglądało na gruby koc; w sumie obydwoje byli nim przykryci. Umysł zaczął poruszać swoimi trybikami, starając poradzić sobie z tą sytuacją oraz wyjaśnić, co właściwie się dzieje. Wtedy do Cętka otworzyła oczy, wyciągając w jego stronę rękę oraz spoglądając na jego twarz; zdumiony mężczyzna spojrzał w jej oczy, po czym otaksował jej całą sylwetkę, wstrzymując oddech. Teraz myśli popędziły tak szybko, jak tylko były w stanie na torze tak podziurawionym, jak obecny stan Malawiasza. Mężczyzna nabrał ochoty wstać i zrzucić z siebie półnagą panterołaczkę, ale nie był w stanie; zdołał jedynie poruszyć kilkoma mięśniami, które nie miały dość siły, aby podźwignąć jego samego, o Cętce nie wspominając. Serce zabiło znacznie szybciej, zmęczone tak niewielkim wysiłkiem, zaś oddech pogłębił się i przyspieszył. Przed oczami Malawiasza pojawiły się czarne plamki. Chwilę dochodził do siebie, przysłuchując się słowom panterołaczki, od których zakręciło mu się w głowie. Nie był w stanie połączyć teraz ich umysłów, a tym bardziej domyślić się, co zmiennokształtna chce mu przekazać. Zamiast tego więc otworzył usta.
        - Cętka... - wysapał, słabym, zachrypniętym głosem, od którego samego słuchania niemal chciało się pić. - Co... co robisz? Dlaczego... dlaczego jesteś...? I dlaczego na mnie? Czemu tu tak śmierdzi? Gdzie jesteśmy?
        Miał o wiele więcej kwestii do poruszenia oraz pytań do zadania, ale chaos w jego głowie nie pozwalał na zbyt wiele; mężczyzna ponownie zasapał, zmęczony tymi słowami, a wtedy... poczuł coś, co wcześniej mu umknęło, a teraz zdawało się wypełniać niemal całą przestrzeń jego umysłu, która zajmowała się rozpoznawaniem zapachu. Poczuł się, jakby znajdował się wewnątrz rzeźni – intensywny zapach mięsa, surowego, zakrwawionego, które dotkliwie uświadomiło mu to, jak bardzo jest głodny; jego brzuch głośno zaburczał, domagając się posiłku, zaś na kącikach warg pojawiła się ślina, powoli ściekająca po jego podbródku. Tego pierwszego trudno było, aby mężczyzna nie zauważył, gdyby jednak był świadom tego drugiego, przestraszyłby się nie na żarty. Teraz jednak na szczęście był wciąż nieświadomy. Podobnie jak tego, w co właściwie został opatulony.
Awatar użytkownika
Cętka
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cętka »

        Panterołaczka z łatwością wyczuwała, że czoło Malawiasza było zbyt gorące, choć jej własne ciało naturalnie było nieco cieplejsze od ludzkiego. Dodatkowo wyglądał tragicznie. Blady od utraty krwi z rumieńcami wywołanymi gorączką, szeroko otwartymi oczami wyglądał, jakby nagle zmienił zdanie co do swojego przeżycia. Chyba próbował się poruszyć, ale tylko stracił przez to tę niewielką porcję sił, jakie odzyskał dzięki długiemu snu. Prawdopodobnie nawet jej nie rozumiał, bo zamiast odpowiedzieć normalnie, choć kalecząc piękny język Cętki, wychrypiał coś w dziwacznym dialekcie, jakiego wszyscy używali na tej szalonej ziemi. Dziewczyna podniosła się do pozycji siedzącej i położyła jedną rękę na mostku towarzysza.
        - Leż. Leż spokojnie, Malafiiiasz. Zajmę się tobą - mruknęła, z uśmiechem, gdy usłyszała, jak zaburczało mu w brzuchu. Głód był dobrą oznaką. Bardziej obawiałaby się, gdyby nie chciał pić ani jeść. Wstała z posłania i starannie otuliła mężczyznę wilkołaczym futrem, zupełnie nie przejmując się swoją częściową nagością. Jako panterołacza opiekunka mogła przecież paradować w samym amulecie środkiem miasta i nikt nie powinien się tym dziwić. - Jesteś głodny, to dobrze. Jak to powiedzieć, żebyś zrozumiał? Wiem! Jeeeeeedz?
        Ostatnie słowo dziewczyna wypowiedziała nieco niepewnie, ale znała tylko kilka wyrazów w języku kontynentu. Ostrożnie, ale stanowczo uniosła tułów "szamana" i zrolowała za nim część skóry oraz swoją kamizelkę i opończę, by mógł półsiedzieć. Bez dalszej zwłoki podeszła do kamienia, na którym leżała jej wciąż mokra tunika. Część wody zebrała się już w zagłębieniu w głazie. Wycisnęła jeszcze trochę, by mogła nabrać jej w złożone w łódkę dłonie. W takim prowizorycznym "naczynku" zaniosła płyn do legowiska i przykucnęła przy osłabionym, podsuwając mu dłonie pod usta.
        - Jeeeedz! Tylko powoli, zimna - nakazała już znacznie pewniejszym tonem, niemal zmuszając człowieka do przełykania wody spływającej z jej palców prosto na jego wargi. Potem przetarła obiema rękami jego czoło, by zwilżyć je i schłodzić. Następnie sama zaspokoiła pragnienie, wysysając cenny płyn prosto ze swojej mokrej tuniki. - Obiecałam coś Duchom za to, że się tobą zaopiekują. I zrobiły to. Przodkowie czuwają nad tobą, więc trzeba im podziękować. Nie wiem, czy to godna ofiara, ale pierwsza, jaką tu upolowałam. Potem dorwę coś lepszego, dzikiego. Ale dla pewności damy im też coś z tej.
        Cętka dzielnie tłumaczyła swoje działania, choć wątpiła, by Malawiasz rozumiał jej słowa. Czuła się za to lepiej, mogąc mówić o tym, co robiła. Podeszła do obrobionej wcześniej koziej tuszki, którą rozłożyła na uzyskanej z tego samego zwierzęcia skórze. Ostrożnie przyciągnęła całość bliżej legowiska i sięgnęła po nóż leżący obok mięsa. Odkroiła mały kawałek ciemnej wątroby i przez chwilę trzymała go w palcach, czując, jak jej również ślinka ciekła od samego zapachu. Zanim mężczyzna zdążyłby zaprotestować, czy w ogóle zacząć myśleć o tym, co planowała, wepchnęła mu kęs do ust i zasłoniła dłonią, by nie mógł wypluć.
        - Jeeedz! To dobre mięso, da ci siły. I podziękujemy w ten sposób Duchom. Musisz zjeść całą wątrobę i serce. Będą się tobą opiekować, bo ich o to prosiłam, ale potrzebują ofiar, żeby mieć siłę, którą przekażą tobie. Dlatego ty musisz zjeść. No już, łykaj - panterołaczka zaczekała, aż miała pewność, że przełknął poczęstunek. Dopiero wtedy odsłoniła mu usta i ucięła solidny kawałek płuca, który zaczęła przeżuwać, zanim zabrała się za karmienie rannego kolejnymi fragmentami wątroby. Z zadowoleniem zauważyła, że z każdym podanym kęsem protestował coraz mniej. Dlatego w pewnej chwili przygotowała sobie ich całą garść i bezczelnie rozłożyła mu się na klatce piersiowej, karmiąc po jednym kawałeczku. Gdy skończyła się wątroba, znów przyniosła trochę wody do popicia i powtórzyła całą zabawę z kozim sercem. To było znacznie twardsze, ale też osobiście uważała je za smaczniejsze.
        - Maaalaaaafiaasz? Pachniesz inaczej, wiesz? Wczoraj ledwo to wyczułam, ale trochę tak jak to futro. Tylko że to nie od niego. To był opiekun waszego plemienia i teraz ty będziesz wcieleniem? - zapytała znów leżąc wygodnie na otulonej wilkołaczą skórą piersi "człowieka". Od czasu do czasu podawała mu małe kawałki surowego serca, które trzymała w jednej dłoni. W drugiej miała pasek mięsa z uda, z którego odgryzała kolejne kęsy. - Z tego wilka jest dobra skóra. Trzeba będzie ją obrobić do końca, chociaż natrzeć tłuszczem. Musisz teraz dużo jeść, więc jak skończysz, zaniosę cię na dwór, zrobię ognisko i upiekę resztę kozy. Chyba że wolisz surową?
Cętka wyszczerzyła się radośnie na własny żart, po czym pacnęła mężczyznę ogonem w nos. Jadła znacznie szybciej od osłabionego towarzysza, więc pierwszy głód zaspokoiła, zanim ten przełknął chociaż pół serca. Wyłuskała spod ciepłego okrycia jego rękę pogryzioną przez bestię. Przez chwilę przyglądała jej się uważnie śladom po ranie. Zadowolona z inspekcji zaczęła zwyczajnie zlizywać zaschnięte resztki krwi, sadzy i kurzu, wciąż podsuwając mężczyźnie kąski, jakby było to najnormalniejsze w świecie zachowanie. W końcu nie miała dobrego naczynia do przenoszenia wody, musiała więc radzić sobie tak, jak robili to zawsze z innymi panterołakami. Dodatkowo jej starsza "siostra" zawsze powtarzała, że takie dbanie o kogoś zacieśnia więzy i uspokaja mytego, pomaga się odprężyć. Cętce wydawało się więc to doskonałym pomysłem.
Awatar użytkownika
Malawiasz
Szukający drogi
Posty: 30
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Malawiasz »

        Błyszczące gorączką oczy podniosły się, śledząc twarz zmiennokształtnej, na której pojawił się uśmiech; Malawiasz nie był pewien, czy powinien się z tego powodu cieszyć, przypominając sobie wcześniejsze ekstrawagancje Cętki. A jedną miał okazję obserwować teraz. ”Dlaczego ona, do cholery, się rozebrała?” Myśl dopiero teraz uformowała się w umyśle mężczyzny, przez co w końcu mógł poczuć wyraźny sprzeciw oraz oburzenie tym faktem. Zaraz potem jednak nie mógł zbytnio narzekać; panterołaczka z niego zeszła, czym znacznie mu ulżyła. Dopiero teraz, kiedy się oddaliła, poczuł w powietrzu nowy zapach, a dokładniej zauważył jego brak – zapach kobiety. Wcześniej nie zwracał na niego uwagi, ale był silny, zwierzęcy, nęcący, niepokojący... niemalże odurzający dla nieprzystosowanego do wzmożonego węchu człowieka. Nie mógł zareagować, gdy Cętka nakryła go do szyi tym kocem, przy tym ponownie szczebiocąc w języku, na którego próbę zrozumienia brakowało mu sił. Wtedy jednak usłyszał znajome, choć nieco kaleczone słowo, które jednak... tak bardzo proste, a od razu sprawiło, że jego źrenica się rozszerzyła, choć w zupełnie ludzki sposób.
        Stęknął cicho, gdy Cętka go uniosła do pozycji, zdecydowanie bardziej odpowiedniej do spożywania jakiegokolwiek pokarmu. Śledził spojrzeniem panterołaczkę, a mogłoby w tym być coś lubieżnego, gdyby nie fakt, że był Malawiaszem oraz to, że teraz w jego piramidzie potrzeb zdecydowanie przeważały te znacznie, znacznie bardziej podstawowe, zajmując sobą całą uwagę jego umysłu. Prawie się nie zdziwił, gdy Cętka zamiast jedzenia przyniosła mu wodę zebraną w dłoni – obu rzeczy potrzebował rozpaczliwie, dlatego zdecydowanie nie zamierzał wybrzydzać oraz kłócić się co do szczegółów. Otworzył zaschnięte, popękane usta, zachłannie pijąc wodę spływającą po palcach paneterołaczki; jeszcze nie wiedział, że można przeżyć tak wspaniały moment za sprawą tak prostej rzeczy. Zwykła woda zdawała mu się być boskim nektarem, który koił suchość, jaka zapanowała w jego ustach oraz nieco koił chaos myśli. Na tyle, aby mógł zacząć analizować, kiedy tylko strumień wody się przerwał. Poczuł wręcz wdzięczność do panterołaczki, gdy ta ochłodziła i jego ciało; w tej chwili choroba oraz jej symptomy zajmowały tak wielką część uwagi mężczyzny, że dążenie do poradzenia sobie z nimi zdawało się być celem nadrzędnym. Widząc, jak Cętka wypija wodę bezpośrednio ze swojej tuniki, zracjonalizował sobie, dlaczego pałęta się półnago i teraz był w stanie to zaakceptować. Przynajmniej na kilka godzin, po których tunika wszak powinna wyschnąć...
        Spojrzał na jej usta nieco bardziej przytomny, wciąż jednak nie mogąc nawiązać mentalnej więzi, a co za tym szło – zrozumieć mowy Cętki. Jego oczy jednak śledziły jej ruchy, gdy podeszła do czegoś, co wydzielało z siebie tak intensywny zapach – jeszcze kilka godzin wywołałby on u Malawiasza jedynie odrazę – iż od razu nabrał ochoty, aby rzucić się na to i rozszarpać na kawałki, pożerając w zwierzęcy sposób. Całe szczęście jednak miał zdecydowanie za mało sił aby to zrobić. Pociągnął nosem, wyczuwając intensywny zapach czegoś, czego nie potrafił rozpoznać; czegoś dzikiego. W dodatku bardzo blisko siebie. Spojrzał w dół i nagle mina kompletnie mu zrzedła. Zorientował się, że to coś, na czym leżał i czym był przykryty, to wcale nie był koc, ale futro wilka... a właściwie wilkołaka. Zrobiło mu się momentalnie niedobrze, a każdy kawałek jego ciała zaczął go swędzić. Najgorsze było to, że nie mógł nic z tym poradzić.
        Zanim jednak kolejne myśli zdążyły przelecieć przez jego umysł, panterołaczka powróciła, wkładając mu do ust kawałek mięsa. Ciało Malawiasza zaprotestowało, czując surowy smak, potencjalnie niebezpieczny, a przy tym odrażający, ale z drugiej strony wilczy głód sprawiał, że nie mógł pozwolić sobie na wybrzydzanie. Przez chwilę pojedynkował się razem z sobą oraz dłonią panterołaczki, która zasłaniała jego usta, w końcu jednak poddał się i przełknął nieugotowaną wątrobę, krzywiąc się przy tym z obrzydzenia. Zarejestrował wcześniej kilka, nawet całkiem sporo, słów wypowiedzianych przez zmiennokształtną, ale zupełnie, jakby przez mgłę. Ta szybko powróciła z kolejną porcją, na którą jego organizm znowu zareagował z odrzuceniem, ale tym razem walka trwała o wiele krócej. W końcu zaczął coraz sprawniej przełykać kolejne kawałki wątroby, a jego ciało – po początkowym szoku – było całkiem zadowolone z pożywnego posiłku, wysyłając pozytywne substancje w stronę umysłu Malawiasza. Zaraz potem Cętka bezczelnie rozsiadła się na futrze okrywającym jego klatkę piersiową. Mężcyzna tylko mruknął protestując, ale nic nie mógł poradzić, gdyż wciąż był głodny i niemal już wyszarpywał kawałki wątroby z rąk dziewczyny. Łapczywie także popił surowy posiłek, ponownie przyniesiony w dłoniach przez panterołaczkę. To wszystko wzmocniło go na tyle, że mógł połączyć umysł w tym należącym do Cętki... czego niedługo pożałował – kiedy zaczęła wpychać mu do ust kolejne porcje mięsa, tym razem smakujące zupełnie inaczej, a mężczyzna bez problemu odczytał, czym to jest. Przeżuwał jednak mięso, kiedy nagle... o mało się nie zakrztusił, gdy Cętka wypowiedziała słowa, które już doskonale rozumiał. ”Nie... to niemożliwe... nie...”
        Przeżuwał beznamiętnie serce, przysłuchując się myślom panterołaczki, które zdawały się lecieć jakby gdzieś poza i nie dotyczyć jego. Nie zareagował na pacnięcie w nos ani fakt, że zmiennokształtna zaczęła lizać jego zamkniętą już ranę, od czego lekko go zapiekła. Z jego oczu pociekły łzy rozpaczy; pewnie wstrząsnąłby nim szloch, gdyby miał teraz więcej sił. Malawiasz... nie wiedział, co teraz zrobić. Wszystko, co kiedykolwiek coś znaczyło dla człowieka... teraz było kompletnie nieosiągalne. Z apatią patrzył w przestrzeń, gotów nawet nie zwrócić uwagi na to, gdyby Cętka miała zamiar karmić go surowym mięsem.
        Nie zwrócił uwagi również na to, gdy znikąd pojawiła się niewielka, pokryta łuską kulka, przetaczająca się przez jaskinię, aż dotoczyła się do nich i zatrzymała się, formując się w kształt znajomego smokołaka, który widocznie turlał się przez cały ten czas – z jakiegoś niewiadomego powodu. Tkwił teraz tuż przed dwójką zmiennokształtnych, w przyklęku, trzymając w dłoniach włócznię Cętki oraz unosząc ją przed nią z czcią, pochylając głowę.
        - Krok za mocą podąża odpowiedzialność – powiedział, kiedy tylko włócznia opuściła jego dłonie, a następnie, kiedy panterołaczka go już nie dotykała, zniknął zupełnie tak, jakby się pojawił.
Awatar użytkownika
Cętka
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cętka »

        Nieco nadopiekuńcza panterołaczka z zadowoleniem obserwowała rosnący apetyt rannego. Początkowo, jak się spodziewała, nie chciał jeść surowego mięsa, ale szybko zmienił zdanie. Trochę podejrzanie szybko, ale być może tutaj również ludziom zdarzało się jadać surowiznę w ramach pewnych rytuałów lub przy specyficznych świętach, więc nie był to wcale jego pierwszy raz. Najważniejsze, że jadł i mógł dzięki temu odzyskiwać siły. Oznaczało to po prawdzie, że Cętka przez najbliższe dni będzie musiała polować znacznie częściej niż zwykle, ale nie przeszkadzało jej to. Być może niedługo mogłaby nawet zostawiać Malawiasza samego na cały dzień, by zdobyć coś szczególnie smacznego i przy okazji dokładnie poznać teren. Powinna znaleźć wszystkie drogi do miasta widzianego z wejścia jaskini. Zarówno na wypadek, gdyby potrzebowali szybko się tam dostać, jak i aby wiedzieć, skąd mogło nadejść zagrożenie w postaci nieprzyjaznych ludzi. Na razie musiała zadowolić się krótszymi wypadami w pobliże kryjówki, jednak wolała unikać terenu, gdzie znalazła wcześniej kozy. Pasterzy było niewielu i nie spodziewali się pewnie wcześniej ataku panterołaka, ale przy drugiej próbie mogliby zareagować znacznie skuteczniej. Najbardziej obawiała się jednak, że zapamiętaliby jej charakterystyczny wygląd i sprowadzili łowców, by pozbyć się niebezpiecznego drapieżnika. Gdyby była sama, mogłaby zaryzykować i później uciec gdzieś dalej, szukając wysokich gór, ale osłabiony Malawiasz uniemożliwiał takie eksperymenty.
        Dziewczyna ledwie zaczęła oczyszczenie ramienia towarzysza, by dokładniej przyjrzeć się ranie, gdy jej uwagę zwrócił niespodziewany hałas dochodzący z głębi jaskini. Czujnie podniosła głowę i położyła po sobie uszy, szczerząc wszystkie cztery kły w bezgłośnym warknięciu. Nie spodziewała się gości, a nietoperze zdecydowanie nie wydawały takich dźwięków. Na widok pokrytej łuską kulki puchate małżowiny uniosły się w zaskoczeniu do pionu. Cała postać zmiennokształtnej rozluźniła się, gdy rozpoznała ich dziwacznego znajomego. Niby zdawała sobie sprawę, że był szalony i nieprzewidywalny, ale ufała mu na swój sposób i cieszyła się, że najwyraźniej nie stało mu się nic złego. Gdy ujrzała swoją włócznię, zerwała się z posłania i sama przyklęknęła naprzeciw smokołaka, zanim odebrała od niego ulubioną broń.
        - Dziękuję - mruknęła i nie zdążyła zrobić nic więcej, zanim gad powiedział coś w tym dziwacznym języku i zaczął się oddalać. Przez chwilę Cętkę korciło, by ruszyć za nim i zatrzymać go, ale zrezygnowała. Pewnie i tak nie zostałby z nimi na długo, a sam wydawał się doskonale sobie radzić. Dodatkowo potrafił bezbłędnie ich znaleźć, więc gdyby wpadł w kłopoty, powinien się pojawić. - Malafiaaasz? Jak się w waszym języku składa podziękowania? Hej, szamanie! Dobrze się czujesz? Coś cię boli?
        Panterołaczka porzuciła swoją broń i klęknęła tuż przy rannym. Wcześniej nie zauważyła, że coś było nie w porządku, ale też nie patrzyła na jego twarz. Wyraz twarzy i łzy ściekające po policzkach mężczyzny przeraziły ją. Podejrzewała, że musiał niesamowicie cierpieć lub nagle jego stan bardzo się pogorszył. Ostrożnie dotknęła dłonią jego czoła, ale gorączka nie wydawała się zwiększać. Bez większego namysłu zlizała szorstkim językiem łzy z jego twarzy, po czym spojrzała mu z determinacją w oczy.
        - Zabieram cię stąd. Potrzebujesz świeżego powietrza - po tym stwierdzeniu stanęła na nogi i uwolniła Malawiasza z futrzanego kokonu. Powoli zsunęła go z posłania i zarzuciła sobie wilkołaczą skórę na ramię, po czym wsunęła ręce pod plecy i kolana mężczyzny, by go podnieść. Z wyraźnym trudem wyprostowała się, nieprzyzwyczajona do takiego noszenia ciężarów, ale wolała nie potraktować rannego jak martwego jelenia, przerzucając go przez drugi bark. Tak objuczona skierowała się do wyjścia z jaskini. Już na półce skalnej, w promieniach słońca późnego poranka przykucnęła i posadziła sobie rannego na kolanach, wciąż obejmując go jednym ramieniem na wypadek, gdyby wpadł na genialny pomysł stanięcia o własnych siłach. Wolną ręką zrzuciła z barku ciężkie futro i rozłożyła przy samym wejściu, po czym zmusiła podopiecznego do ułożenia się na nim tak, by mógł opierać się plecami o skałę i zawinęła dokładnie.
        - Zaraz wrócę, Malaafiaaasz. Przyniosę parę rzeczy - oznajmiła i wstała, nie czekając na jego reakcję. Wbiegła lekkim krokiem do wnętrza jaskini i po kilku chwilach wróciła, pod jedną pachą niosąc zawinięte w kozią skórę mięso, a pod drugą część zebranego w nocy drewna. Na plecy zarzuciła własną futrzaną kamizelkę, a znad barku wystawała włócznia, umieszczona na swoistej uprzęży z dwóch pasów. - Upiekę trochę mięsa, a potem zapoluję. Przyniosę też wody, ale muszę przygotować jakoś tą skórę, żeby w niej przynieść. W ubraniach da się trochę nosić, ale za mało. Znasz te korzenie, szamanie? Są jadalne?
Przy ostatnim pytaniu wyjęła z zawieszonej na piersi torby kilka przywiędniętych roślinek z grubymi korzeniami. Dla pewności nie odrywała liści, ani kwiatów, aby ułatwić ich rozpoznanie. Położyła wszystkie obok mężczyzny i zabrała się za szykowanie ogniska. Po kilku chwilach niewielkie palenisko było gotowe i nawet pierwsze drobniutko połamane patyczki zaczynały się lekko żarzyć. Wystarczyło jeszcze tylko je rozdmuchać i dziewczyna mogła rozwinąć pakunek z truchłem kozy. Mięso bezceremonialnie położyła na kamieniu i ucięła kilka cienkich pasków, które nabiła na długi patyk. Usiadła obok Malawiasza, opierając się o niego bokiem. Kij wsunęła między kolana, by upiec kawałki koziny, a wolnymi rękami przyciągnęła do siebie zarówno niewytrawioną skórę, jak i truchło. Odcięła nożem kawałek jasnego tłuszczu i zaczęła nacierać niepokrytą sierścią stronę futra.
        - Nie martw się, szamanie. Zajmę się tobą, dopóki nie wrócisz do zdrowia. Nie znam tej krainy, ale poradzę sobie. Widać stąd miasto. Jeśli potrzebujesz innego szamana, żeby cię uleczył, obejrzał, znajdę jakiegoś. Nie dam się drugi raz złapać.
Awatar użytkownika
Malawiasz
Szukający drogi
Posty: 30
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Malawiasz »

        Cętka zdołała dosyć szybko dostrzec łzy spływające po policzkach Malawiasza, choć zdecydowanie nazbyt prawidłowo je zinterpretowała; zanim mężczyzna zdołał się zorientować, troskliwa panterołaczka była już przy nim, sprawdzając jego stan. Zdecydowanie nie takiej reakcji chciałby teraz doświadczyć Malawiasz, jednak po chwili stało się coś, czego nawet nie potrafił sobie wyobrazić; zmiennokształtna jak gdyby nigdy nic polizała jego policzki, pozbywając się w ten sposób słonych łez. Mężczyzna wzdrygnął się, zarówno przez fakt, że jej język nie był najprzyjemniejszy w dotyku, ale przede wszystkim przez to, że coś takiego było o wiele zbyt otwarte oraz bezwstydne jak na niego – jakby nie wystarczyło, że kobieta paradowała sobie po jaskini półnaga. Spojrzał na nią, marszcząc brwi i spoglądając lekko zaczerwienionymi oczami, napotykając zadziwiającą determinację. Dzięki więzi zdołał zrozumieć jej słowa, przez które tylko zacisnął zęby. ”Nic nie rozumie...”
        Jakkolwiek jego stan psychiczny nie uległ poprawie, tak uwolnienie się z futra przyjął z westchnięciem ulgi; wilczy zapach znacznie osłabł, przez co wyczulone coraz bardziej nozdrza Malawiasza mogły nieco odsapnąć. Nie był w stanie zbytnio opierać się, gdy Cętka go podniosła, choć czuł się w takiej pozycji upokarzająco. Po chwili wyszli na zewnątrz, a nie trwało długo, zanim mężczyzna ponownie nie został otoczony drapiącym jego skórę futrem. Spoglądał z powątpiewaniem na panterołaczkę, a gdy ta odeszła, westchnął, po czym spojrzał na rozciągającą się przed nim panoramę. W oddali widoczne było miasto, wyglądające naprawdę pięknie z tego miejsca. Przypomniało to mężczyźnie, że nigdy już nie będzie jednym z ludzi i nigdy nie będzie mógł tak po prostu chodzić pomiędzy domami, jako jeden z nich. Tak po prostu... zawsze będzie czymś innym. Przez to oczy ponownie Malawiaszowi zwilgotniały, ale tym razem powstrzymał łzy, będąc pewnym, że Cętce wpadnie kolejny szalony pomysł do głowy.
        Ta nie dała nawet na chwilę o sobie zapomnieć, powracając. Malawiasz wysłuchiwał jej myśli, będąc zaskoczonym, jak bardzo zaradną okazywała się panterołaczka. Gdy znajdowali się jeszcze w targu niewolników, wydawała mu się bezbronna – nawet pomimo umiejętności walki – oraz całkowicie nie w swoim świecie. Teraz zaś... Ostatnie zapytania Cętki tym bardziej sprawiły, że zrozumiał, jak bardzo teraz jest bezbronny. Spojrzał na korzenie, w nadziei, że może jakiś skojarzy, ale kompletnie nie znał się na roślinach.
        - Cętka... nie wiem... ja... korzenie... – jego słaby głos odbił się kilkakrotnie w jej umyśle.
        Obserwował w milczeniu, jak panterołaczka sprawnie rozpala ognisko oraz przystępuje do smażenia mięsa. Jego nos zadrżał, gdy dobiegł go zapach pieczonego mięsiwa. Różniło się znacząco od tego, co jak dotąd miał okazję jeść. Inaczej. Ten zapach Malawiasz już znał, ale tym razem wydawał mu się o wiele bardziej... szczegółowy. Indywidualny, niebędący tak podobny do woni wszystkich rodzajów mięsa. Przeniósł wzrok na Cętkę, która zaczęła pocierać zewnętrzną stronę koziej skóry tłuszczem. Mężczyzna nawet nie wiedział, dlaczego kobieta to robi oraz czemu ma to służyć. Zadumał się na dobrą chwilkę, zapytując samego siebie, czy rzeczywiście wie tak wiele, jak niegdyś podejrzewał.
        - Cętka, ja... – Głos jego umysłu zdecydowanie nabrał sił, ponieważ jego ciało zareagowało na zapach pieczonej koziny, a naturalne instynkty, które u mężczyzny powoli stawały się coraz silniejsze, dało mu siły i popchnęło ku zaspokajaniu podstawowych, zwierzęcych potrzeb.
        Dało się jednak w owym głosie wyczuć wahanie. Malawiasz najlepiej znał się na psychologii i wiedział, że zdrowie psychiczne nieraz jest równie ważne, jak zdrowie fizyczne. Wiedział także, że w obecnej sytuacji jego ciało naprawdę nie jest największym zmartwieniem – rana nie stanowiła prawdziwego zagrożenia, a krew Cętki tak czy owak poradzi sobie z ewentualnymi powikłaniami. Nie, to nie zewnątrz brały się problemy. Jedynym, co teraz przeszkadzało Malawiaszowi w poprawnym funkcjonowaniu – jeżeli nie liczyć infekcji likantropii – był jedynie jego umysł, pogrążony w najczarniejszych myślach. Trudno oczekiwać, aby wyzdrowiało ciało, któremu mózgowi nawet na tym nie zależało. Dręczyło go wiele zmartwień, a najlepszym sposobem, aby sobie z nimi poradzić, była rozmowa. Jako psycholog zdawał sobie sprawę, jak istotne jest podzielenie się problemami z drugim człowiekiem. Tyle że... nie czuł się już człowiekiem, a słowa Cętki o tym, że może sprowadzić kogoś jeszcze, uświadomiły mu coś strasznego. Nie chce, aby ktokolwiek przychodził. Nie chce, aby jakikolwiek człowiek zdawał sobie sprawę z tego, czym się staje. Nie był gotowy do takiej rozmowy z ludźmi. A jako, iż jedyną rozumną istotą w okolicy była Cętka...
        - Cętka nie bój, nie umrze. Ja... umysł umiera. Bo... bo nie jest już człowiek. Ja... nie jest człowiek. Ta wilczypazur, nosi zmienne kształty. Nosiła... zmiennokształtność. Pół duszy człowiek pół duszy zwierzę. Zęby zaciskać na ciele... rzeka dla wilczy pazur, rzeka dla zmiennokształtność. Ja teraz wilczypazur, ja zmienno... zmiennokształtny. Cętka, ja... nie wie, co teraz zrobić. Nie dom. Nie rodzina. Nie nadzieja. Nie człowiek. Nie miejsce dla siebie. Ja wyrzutek. Przez zmiennokształtny. Wilczypazur. Nie wie, czy nie lepsze rzucenie w dół. Nie wie, czy nie lepsze odejść do Duchów. Cętka... tu brak droga dokąd iść. Nie wie, czy nie widzi, czy nie ma.
        Wyrzucenie z siebie wszystkich żalów, nawet samo w sobie było dla niego czymś, co sprawiło, że sprawiło, że zrobiło mu się lżej na sercu. Niektóre z najczarniejszych myśli zniknęły, a umysł zrobił się bardziej klarowny. Teraz zaś przyszły mu zupełnie inne do głowy. Część z odpowiedzi znał z umysłu panterołaczki, ale znowu nie tak wiele.
        - Ta, która chodzi w cętkach... Jak twój dom? Dużo tacy jak ty? Zmiennokształtny? Żyjecie dziko? Rodziny? Rodzina Cętka? Co robi? Jak schwytana? Gdzie dom? Czym zajmuje?
Awatar użytkownika
Cętka
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cętka »

        Cętka wysłuchiwała rozterek Malawiasza w milczeniu, uparcie nacierając kozią skórę tłuszczem. Zaprzestała monotonnych ruchów bez żadnego ostrzeżenia, gdy ten wspomniał o odejściu i zaczęła przyglądać mu się kątem oka. Jej umysłu nie zaszczyciła też żadna myśl, która mogłaby ostrzec biednego mężczyznę przed dalszymi wydarzeniami. Powoli odłożyła trzymane w rękach przedmioty, a kij wciśnięty między kolana oparła na pobliskim kamieniu dostatecznie blisko płomienia, by nie przerwać pieczenia mięsa. Przez cały czas zachowywała pozorny i przesadny spokój.
        W przeciwieństwie do świeżo przemienionego wilkołaka, urodziła się zmiennokształtnym drapieżnikiem i uwielbiała to, potrafiła więc znacznie lepiej wykorzystać wszelkie tego błogosławieństwa. Gwałtownie obróciła się do towarzysza, usiadła na nim okrakiem, a obie ręce oparła na skale po bokach jego głowy. Malawiasz zyskał wspaniałą okazję, by przyjrzeć się czterem kocim kłom, gdy wyszczerzyła je tuż przed jego twarzą. Powolutku podniosła jedną dłoń i przyłożyła palec do czoła mężczyzny.
        - Nawet tak nie myśl - rozkazała szeptem, wyraźnie artykułując każde słowo, po czym obie ręce oparła o własne uda. - Samobójstwo to zbrodnia przeciw naturze. Nie pozwolę ci, szamanie. Jeśli będzie trzeba, to cię w tym futrze zwiążę i będę polować, jak będziesz spał!
        Chociaż słowa dziewczyny mogły wydawać się ostre, łagodny wzrok i podniesione uszy świadczyły doskonale o tym, że nie były to groźby. Chwilę jeszcze przyglądała się towarzyszowi, przechyliwszy głowę na jedno ramię, zanim zlazła z niego i znów usiadła już obok, przytulając się do jego boku. Niezbyt chętnie wróciła do przerwanej pracy, tak samo jak zabezpieczyła kij z nabitą koziną kolanami.
        - Ja też nie jestem człowiekiem. Czy uważasz mnie przez to za gorszą? Jestem daleko, daleko od domu. Nie mam tutaj rodziny. Jeszcze. Rodzina to nie tylko krew, wiesz? - Paneterołaczka nawet nie zaczekała na odpowiedź. Zamiast tego uniosła się lekko i otarła kącikiem ust o policzek Malawiasza. - Czyli będziesz teraz opiekunem takim jak tamten? Był silny i nawet szybki. To dobrze. Też taki będziesz. Nie wiedziałam, że tak się w ogóle da! U nas nigdy nikt nie stał się zmiennokształnym, tylko tacy się rodzimy. Duchy wybierają dziecko jeszcze w matce, gdy przychodzi czas, aby stare wcielenie odeszło. Przodkowie musieli wiedzieć, że tamci ludzie zabiorą mnie do tej wszy, której wyrwałam serce. Miałam zrobić to dawno temu. Ale on nie jest wart wspominania! Chcesz, żebym opowiedziała ci o moim domu, szamanie. Więc słuchaj. I masz. Jedz.
        Białowłosa oderwała zębami kawałek na wpół upieczonego mięsa, po czym chwyciła go w palce i wsunęła w usta towarzysza. Biorąc pod uwagę jej specyficznie okazywaną troskę, powinien cieszyć się, że nie postanowiła również go przeżuć. Co jakiś czas podawała mu tak pozyskane kęsy, sama raptem kilka razy skubnęła kozinę. W końcu jeść mogła choćby i podczas polowania, a mężczyzna potrzebował sił, by dojść do siebie. Rozsiadła się wygodniej, nadziawszy na kij kolejny pasek mięsa i zapatrzyła w niebo. Mechanicznie tarła palcami kozią skórę, rozprowadzając równomierniej tłuszcz, by dobrze wsiąkł.
        - Mieszkałam w górach. Tak wysokich, że na szczycie zawsze był śnieg. Kiedyś zeszły z nich cztery panterołaki i wybrały jedno z plemion, by zamieszkać przy nim i zaopiekować się ludźmi. Dlatego zawsze jest nas tam czwórka. Cętka, Łapa, Kieł i Pazur. Gdy zmarli, ich dusze zaczęły objawiać się w dzieciach plemienia. Nigdy nie porzuciliśmy naszych ludzi. Wracamy w nowych wcieleniach. Dlatego ja musiałam odejść. Urodziło się nowe wcielenie Tej, Która Chodzi W Cętkach. To ważne wydarzenie, święto. Znaczy, że poprzedni panterołak wypełnił swoje zadanie, może odejść w góry, a młody nauczyć się, jak służyć przodkom i dbać o plemię. Kieł i ja jesteśmy wojownikami. On jest głównym myśliwym, a ja zwykle mu pomagam. Chyba że muszę wykonać jakiś wyrok. Pilnuję, by nikt nie łamał praw przodków, natury i tych wyznaczanych przez starszyznę. Znaczy, teraz będzie to robić nowa Cętka, gdy podrośnie. Łapa i Pazur to szamani. Leczą, rozmawiają z duchami, przeprowadzają rytuały. On też umie robić specjalne ochronne i pomagające znaki. Spójrz.
        Dziewczyna bez ostrzeżenia odłożyła trzymane przedmioty na bok i uklękła tuż przed Malawiaszem, twarzą do niego, znów zdejmując kamizelkę. W świetle dnia doskonale widać było jasne, wypukłe linie blizn. Jako pierwszą wskazała wielki wzór w kształcie łapy, znajdujący się między piersiami. Wygrzebała nawet dłoń wilkołaka schowaną pod grubym futrem i umieściła na zdobieniu, by mógł poczuć jego kształt palcami.
        - Taki symbol zwykle nosi tylko Cętka. Jest po to, żebym się nie zawahała, gdy będę musiała zabić. Kieł ma podobny - oznajmiła, po czym przesunęła dłoń towarzysza na swoje prawe ramię i obróciła się tak, by wyraźniej je widział. - Ten i runy na drugiej ręce albo nodze mamy wszyscy. One mają dać nam siłę i zręczność.
        Bez jakichkolwiek oporów dziewczyna zdjęła z siebie buty oraz spodnie, zostając wyłącznie w przepasce na biodrach oraz naszyjniku, po czym wstała, by pokazać mężczyźnie blizny biegnące od lewego biodra po stopę. Na końcu znów uklękła, tuż przy nim, ale tym razem prezentowała plecy, przerzuciwszy długi warkocz przez ramię.
        - Te wzdłuż kręgosłupa mają dać mu giętkość. A ten wielki na środku Pazur robi każdemu inny. Śmiało, dotknij. Wszystkie wycinał mi na środku osady i cały czas obserwował ktoś z plemienia, czy nie okazuję bólu albo się nie ruszam. To było bardzo ważne dla rytuału - dziewczyna odczekała kilka chwil, zanim znów oparła się plecami o zawiniętego w wilkołacze futro Malawiasza. - Wszyscy traktowali mnie tam dobrze. Moje ciało służyło duchowi jednego z opiekunów. Mieszkaliśmy we czwórkę w jaskini, trochę nad osadą. Większość czasu spędzałam z Kłem na polowaniach. Zresztą on i Pazur często wracali późno. Wiele kobiet lubiło ich... towarzystwo. Jak za długo żadnej nie odwiedzali, robili się nerwowi, skakali sobie do oczu. Wtedy zwykle Łapa zabierała Pazura zbierać zioła, a ja Kła na polowanie i mały trening albo popływać w rzece... Tylko tak mogłyśmy im pomóc. Mi nie wolno obcować z mężczyznami. Starsi zakazali. Ale to mniejsza. Kiedy nie mieliśmy żadnych obowiązków, bawiliśmy się. Ja najbardziej lubiłam ścigać się w górach. Czasem wspinaliśmy się tak wysoko, jak tylko mogliśmy, a potem zbiegaliśmy jak najszybciej do naszej jaskini. Łapa tylko nie brała w tym udziału i wściekała się na nas. Mówiła, że poskręcamy karki. Nie lubiłam tylko z początku, gdy musiałam wykonać na kimś wyrok. Zależnie od win były różne. Czasem miałam tylko nastraszyć, a czasem zamęczyć ścigając po głuszy, wyciąć na sercu runy wiążące duszę i wyrwać je. Zawsze musiałam wtedy pomalować twarz i pokazać się kilka razy skazanemu lub skazanej. Żeby wiedzieli o zbliżającej się karze.
        Panterołaczka przerwała na chwilę i ułożyła się wygodniej. Obróciła się na bok i mocniej wtuliła w towarzysza, a końcówką ogona zaczęła łaskotać go delikatnie po szyi. Na ślepo wymacała za plecami kawałek podpieczonej kozy i odgryzła kęs, po czym zaproponowała poczęstunek wilkołakowi.
        - Złapali mnie, bo wiedzieli, że będę sama. Nie ukrywaliśmy urodzenia się nowego wcielenia Cętki. Musieli dowiedzieć się od jakichś kupców, którzy czasem odwiedzali moje plemię po skóry, że wyruszę sama w góry. Mieli... to coś, co strzela małymi włóczniami. Takie, jak ci w miejscu z klatkami, których zabiłam, jak szukaliśmy łuskowatego. Próbowałam z nimi walczyć, ale ogłuszyli mnie. Szamanie? Po co oni mnie złapali? Po co przywieźli tutaj? Powiedz mi, jak się czujesz?
        Cętka wyciągnęła jedną rękę i zaczęła przeczesywać palcami włosy mężczyzny. Sama nie wiedziała, co jeszcze mogła dodać, ale za to miała dobrą okazję dowiedzieć się czegoś więcej o tym dziwnym świecie. Wydawało się, że chłód w ogóle jej nie przeszkadzał i nie miała w planach na razie się ubierać. Ale jak miała zmarznąć, skoro wtulała się w ciepłe zawiniątko i długą wilkołaczą sierść?
Awatar użytkownika
Malawiasz
Szukający drogi
Posty: 30
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Malawiasz »

        Malawiasz nie był w stanie przewidzieć tego, co zrobi Cętka po wysłuchaniu go. Po chwili jednak otworzył szerzej oczy, gdy ta niespodziewanie się niemal na niego nie rzuciła. Przez moment przed jego oczami znalazł się widok, za który niejeden z mężczyzn dałby się pogryźć wilkołakowi; psychiatra nie potrzebował jednak nawet przyzwoitości czy zawstydzenia, aby prędko odwrócić wzrok – skutecznie zrobiły to jej kły, które to znalazły się niepokojąco blisko jego twarzy; mężczyzna mimowolnie poczuł przypływ adrenaliny wywołany zaskoczeniem przez tak gwałtowną akcję. Nigdy wcześniej w życiu nie reagował tak agresywnie... Jego głowa cofnęła się od razu, gdy spoglądał na Cętkę, a jego serce szybciej biło; nie mógł teraz walczyć, bo był za słaby, dlatego odruch „walcz lub uciekaj” podpowiadał mu jedno wyjście. Po chwili jednak jego tętno się uspokoiło, gdy mowa ciała panterołaczki oraz fakt, że jeszcze go nie zaatakowała, jednoznacznie sugerowały, że nie ma zamiaru zrobić mu krzywdy. Jednak jej słowa bardzo mocno zapisały mu się w umyśle przez ten fakt. Wszak o wiele lepiej zapamiętuje się właśnie takie chwile. Zerknął na przyłożony do jego czoła palec Cętki w gorączkowym zamyśleniu. Taaak... myśl o samobójstwie mógł sobie na ten moment zupełnie odpuścić. Nie mogłoby to pójść tak łatwo.
        Po chwili się od niego odsunęła, co on przyjął z westchnięciem ulgi – już teraz było mu duszno przez gorączkę – chłodny powiew powietrza nieco pomagał, ale tak wielka bliskość półnagiej kobiety – już niekoniecznie; w dodatku w sposób, którego nie miał okazji zbyt często uraczyć. Po chwili przytuliła się do jego boku – nie było to już aż tak bardzo obciążające, gdyż ciepło jego ciała oraz futra znacząco zagłuszało to, które pochodziło od panterołaczki i mogłoby wywołać jakieś dalsze efekty. Dlatego też Malawiasz leżał spokojnie, ciesząc się z tego, co ma. Dopóki panterołaczka nie mówiła dalej.
        Uciekł wzrokiem w przeciwną do niej stronę, gdy dalej odpowiadała na jego pytania. Odpowiedź na jej brzmiałoby albowiem: „tak”. Malawiasz uważał ją za gorszą od człowieka, jak teraz i samego siebie. Udawało mu się już to mówić podobnym istotom prosto w twarz, ale w takiej sytuacji... jakoś brakowało mu sił. Był wymęczony, chory, a w dodatku przemieniony... W dodatku Cętka jak dotąd zapewniała mu całkiem sporo. Może niekoniecznie w najbardziej odpowiedni według niego sposób, ale... gdyby nie ona, nie przeżyłby tej nocy, zdecydowanie. Nieważne było, czy się teraz z tego cieszył, czy nie. Dlatego też na słowa o rodzinie, zerknął na nią przelotnie, z jakimś błyskiem wahania – a może to była tylko gorączka - ale spłoszony wzrok szybko uciekł ponownie. Takie umiejscowienie twarzy sprawiło, że panterołaczka bez trudu zdołała się otrzeć o jego policzek, na co ten szeroko otworzył oczy i spojrzał na nią zdumiony. Tym bardziej że zrobiła to akurat po takich słowach... Serce Malawiasza przez chwilę zabiło szybciej, choć z zupełnie innego powodu. Szybko jednak... ”Przestań, to śmieszne. Nie może cię przecież uznawać za rodzinę, nawet w najmniejszym stopniu, nawet w zalążku. To było tylko do pokrzepienia ciebie, nic więcej.”
        Kolejne zaś słowa... choć Cętka próbowała chyba pocieszyć Malawiasza, to jednak wywołała zupełnie inny efekt. Dla niej słowa o sile oraz szybkości mogły być pokrzepiające, ale przez nie mężczyzna od razu przywołał do siebie obraz wilkołaka – wielkiej, krwiożerczej bestii o gabarycznych kształtach oraz nieludzkim pysku, a także futrze, w które był teraz owinięty. Myśl, że to jego ciało może przyjąć taki kształt, jego głowa zmienić się w wilczy pysk, a skórę pokryć wilcze futro... Malawiasz wstrząsał się z odrazą. Jego całe ciało reagowało gwałtownie, a pojawiał się nawet odruch wymiotny. Przez takie przeżywanie wilkołak nie zwracał uwagi na resztę słów wypowiadanych przez Cętkę, dopóki ta nie nakazała mu jeść, wsuwając mu mięso do ust. Postanowił więc odrzucić od siebie te myśli i skupić się na jedzeniu. Mięso doprawdy smakowało zaskakująco dobrze.
        Malawiasz przysłuchiwał się opowieści Cętki ze sceptycyzmem, ale i w skupieniu, przygotowując się już do odpowiedzi na ową. Wcześniej jednak chciał dobrze ułożyć argumenty oraz usłyszeć wszystko do końca; miał już styczność z podobnego rodzaju przypadkami i doskonale wiedział, jak trudno było je przekonać do czegokolwiek, co nie zgadzało się z ich sposobem widzenia świata. Tutaj zaś... mężczyzna miał zamiar podjąć dosyć szeroką polemikę. Wtedy jednak nagle... bez ostrzeżenia Cętka zrobiła coś... niepokojącego. Malawiasz przez chwilę zdziwiony przyglądał się jej bliznom, ale następnie uciekł spojrzeniem od niej, lekko się rumieniąc. Nie opierał się, kiedy panterołaczka wygrzebała jego dłoń, nie podejrzewając, co ma zamiar zrobić – więź pomiędzy ich umysłami była dosyć lekka.
        Trochę spanikował, gdy położyła ją na swoim ciele, drżał, nie wiedząc, co zrobić. Zdecydowanie brakowało mu sił, aby opierać się Cętce, pozostawało mu się więc postarać naprawdę skupić na fakturze owej łapy. Co nie należało wcale do łatwych rzeczy. Na szczęście szybko Cętka przeniosła ją na kolejny wzór, tym razem położony na jej ramieniu; mężczyzna zamknął oczy, aby nie mieć aż takich problemów ze skupieniem się. Później jednak jego ręka opadła, gdy panterołaczka wstała, a Malawiasz z przerażeniem przyglądał się, jak się jeszcze bardziej rozbiera. Przełknął ślinę, po czym spojrzał na wskazywane przez nią blizny. W końcu odwróciła się do niego, klękając. Niewiele to pomogło. Mężczyzna dopiero teraz dostrzegł, jak piękne ma ramiona – szczególnie w połączeniu z tym warkoczem. Nie zamierzał sprzeczać się z nią i posłusznie wyciągnął rękę, przejeżdżając nią po bliznach. Miał wrażenie, że jeżeli tego nie zrobi, to nie da mu spokoju. Chwilę potem istotnie, położyła się na jego futrze, przez co Malawiasz wciągnął powietrze. Oj tak, wielu mężczyzn dałoby się za coś takiego ugryźć wilkołakowi.
        Po chwili przystąpiła do kontynuacji swojej opowieści, a mężczyzna i tej ponownie słuchał z uwagą. Zmarszczył brwi, kiedy wspomniała o tym, że obowiązuje ją celibat. W świetle tego, jak frywolnie się zachowywała, było to zaskakujące. Z jednej strony niezwykle mogło dziwić, z drugiej... fakt, że w jej przypadku nie mogło pojawić się nic więcej, sprawiał, że i wstyd niekończenie musiał obowiązywać w ten sam sposób. Po chwili jednak panterołaczka przekręciła się na futrze, a jej ogon zaczął łaskotać go po szyi. Otwierał już usta, aby coś powiedzieć, ale wtedy... nie śmiał nie przyjąć poczęstunku. Kiedy jadł, Cętka zadała kolejne pytania, a twarz mężczyzny nieco złagodniała. Przygotowywał się do próby obalenia całego światopoglądu Cętki bez znieczulenia, ale teraz... westchnął. Panterołaczka zaczęła przeczesywać jego włosy, więc zerknął na nią. Ten widok... zdecydowanie wielu mężczyzn...
        - Pewnie chodziło im o pieniądze. – Malawiasz spostrzegł, że jego sposób komunikacji straszliwie się polepszył; najpewniej przez to, że po raz pierwszy Cętka powiedziała tak dużo rzeczy, w dodatku tak dla niej ważny. - Wiesz, co to pieniądz? Pewnie nie. To pewne metale, bite w określone kształty, które reprezentują pewną wartość. W handlu wymiennym wymieniasz jedzenie za broń na przykład. Pieniądze są bardzo elastyczne. Możesz je wymienić na cokolwiek. I są małe. Lekkie. Taki wynalazek społeczeństwa... ale tak czy owak, pokierowała nimi chciwość. Mężczyzna, który chciał cię dla siebie, płacił im. Dawał rzeczy w posiadanie. Chcieli więcej. Dużo chciwości jest w tym świecie, Cętko... Jak się czuję... lepiej. I na ciele i na duchu. Cętko... dziękuję, że ze mną zostałaś. Nie wiem, czemu to robisz, jaki w tym sens widzisz, ale dziękuję.
        Oczy Malawiasza lekko zwilgotniały, gdy uprzytomnił sobie, że panterołaczka była pierwszą osobą, która nie zostawiła go, kiedy tylko sprawy przybrały zły obrót. Jej bezinteresowność była dla niego... niezrozumiała. Niemniej...
        - Ale posłuchaj... Tamta istota nie była niczyim opiekunem. Była krwawą bestią, która troszczyła się tylko o zaspokajanie swoich potrzeb. Kiedyś człowiek, ale zatracił się w zwierzęcej naturze, którą został przeklęty. A teraz i ja... tutaj sprawy mają się inaczej niż u was, Cętko. Mamy wielu zmiennokształtnych. Wielu z nich jest złodziejami, wielu z nich bandytami, wielu z nich stara się żyć normalnie, wielu też szaleje i staje się po prostu zwierzętami. Ja.... nie widzę siebie jako żaden z nich. I nie wiem... nie wiem, co miałbym robić teraz. Ale jest też coś, co muszę ci wyjaśnić. Wiem, że wierzysz głęboko w to wszystko, co mówiono ci przez życie, nie ma w tym nic dziwnego, ale słuchając tej historii... jest tu kilka problemów. Te dusze... nasz świat wie nieco o tym. Widziałem przypadki osób noszących dwie dusze w sobie – to nie jest coś, czego można by nie zauważyć. Szaleństwo. Ciągła walka i ból. Wątpię, abyś tego uraczyła. Rozerwania swojego umysłu na dwie części. Albo więc teraz nie masz w sobie w ogóle duszy – a nasz świat zna i takie przypadki i kompletnie nie pasują one do ciebie – albo wciąż jest w tobie dusza Cętki, ale przecież wtedy nie powinna narodzić się nowa, prawda? Szanuję to, co dla ciebie znaczy tradycja oraz widzę, jaką ma to dla ciebie wartość, ale... wasz gatunek może rozmnażać się z ludźmi, choć rzadko powstaje z tego dziecko. Kiedy mówiłaś, jak twoi towarzysze znikali z kobietami... to najpewniej przez to właśnie rodzą się kolejne panterołaki. A to, że oni mogą, a ty nie... to bardzo wygodne. Gdybyś to ty urodziła panterołaka... trudno byłoby oszukiwać, że chodzi tu o coś innego, niż geny. W przypadku owych kobiet można twierdzić, że to łaska duchów. No i w dodatku... gdybyście mogli krzyżować się ze sobą... zapewniam, że panterołaków pojawiałoby się o wiele więcej. Trudno byłoby wytłumaczyć, jak to możliwe, że jednego roku narodziło się pięć wcieleń, prawda? Nie chcę nic mówić, rozumiem, dlaczego to zrobili, ale... teraz już nie jesteś wśród nich... tym światem rządzą inne reguły, a trudno tutaj oczekiwać, aby ktoś inny uszanował duchy przodków. Ten świat ma własnych bogów. Chciałbym... chciałbym po prostu, abyś była otwarta na pewne możliwości. To wszystko...
Awatar użytkownika
Cętka
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Panterołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Cętka »

        - Pie.. pieeeniioc - Cętka powtórzyła niepewnie obce słowo. W jej plemieniu stosowano wyłącznie handel wymienny, więc w jej ojczystym języku nie było nawet takiego słowa. Nieszczęśliwie dla Malawiasza nie rozumiała też jego rozterek i problemów, jakie mogła przysparzać nadmierna bliskość. Dlatego bezczelnie tuliła się do niego i pozwoliła sobie nawet położyć mu głowę na piersi. Tyle dobrze, że puchaty ogon wystawał nad brzegiem przepaski, nie siała więc całkowitego zgorszenia, poruszając nim. W pewnej chwili, słuchając słów mężczyzny, chwyciła puchatą kitę w zęby, niemal całkiem ukrywając twarz w futrze. Chwilami marszczyła brwi, próbując w pełni przyswoić to, co mówił. Bezmyślnie wciąż przeczesywała palcami jego włosy, skubała lekko płatek ucha lub delikatnie dotykała opuszkami twarzy. Gdy skończył, przesunęła nimi po obrysie jego ust, po czym rozluźniła szczęki, pozwalając ogonowi swobodnie owinąć się wokół jego ramion i karku.
        - Jakie możliwości? Tutejsi bogowie mogą czegoś ode mnie chcieć? Kto mi to przekaże? W sumie ty jesteś szamanem - mruknęła jakby całkowicie od rzeczy, a następnie podniosła się lekko i bezczelnie obwąchała jego ucho, dotykając nosem. Poprawiła się ostrożnie na futrze i została już w takiej pozycji, dzięki czemu mogła mówić szeptem. Dokładnie tak, jak lubiła, oparta o rozmówcę, z ustami przy samym policzku. - Widocznie przodkowie postawili tamtego wilkołaka na naszej drodze właśnie dlatego, że stał się bestią. Nie panował nad sobą i potrzebowali kogoś nowego na jego miejsce. Uznali cię za godnego. A zrobili to dokładnie wtedy, gdy byłam przy tobie, żebym ci pomogła. Nauczę cię, jak wykorzystać każdą cechę twojego nowego ducha, wilku. Dopilnuję, żebyś nie stał się taki, jak tamten. Ale najpierw nabierz sił.
Panterołaczka znów otarła się kącikiem ust o szczękę drugiego zmiennokształtnego i puściła go. Bez ostrzeżenia wstała i zniknęła w jaskini. Na półkę skalną wróciła równie szybko, jak z niej uciekła, trzymając przed sobą skulone w łódeczkę dłonie, z których spadały pojedyncze krople wody.
        - Kończy się. Potem przyniosę więcej. Jeeedz - nakazała, ostrożnie klękając przy swoim "pacjencie" i podsuwając mu ręce pod usta. Tym razem nie zmuszała go jednak do picia, pozwalając, by sam zadecydował ile i jak szybko chciał wypić. - Nie martw się o moją duszę, szamanie. Nie jestem w pełni taka jak Ta Która Chodzi W Cętkach. Jestem tylko cząstką jej i w pewien sposób jej obecność będzie ze mną zawsze. Choćby wspomnienie, a nawet ono jest potężne. Inaczej nie mogłabym się przecież przemieniać. I gdybym była całą duszą Cętki, nowe wcielenie mogłoby się pojawić dopiero po mojej śmierci. I byłabym dokładnie taka sama jak pierwsza, a nie jestem. Mam też w sobie wiele z kobiety, którą stałabym się, gdyby nie wybrały mnie duchy. Starszyzna dokładnie mi to wyjaśniła. Dzieci nie mogę mieć, bo moim zadaniem jest... była opieka nad plemieniem. W ciąży nie mogłabym tak dobrze spełniać swoich obowiązków.
        Białowłosa nachyliła się i sama uszczknęła kilka kropel wody, kocim sposobem zanurzając w niej język i gwałtownie unosząc do ust, po czym polizała towarzysza po czubku nosa i uśmiechnęła się szeroko. Gdy skończył pić, potarła o siebie dłonie, po czym przyłożyła je do jego czoła a następnie splotła na karku, by w ten sposób go ochłodzić.
        - Mówili też, że uraziłabym duchy oddając się mężczyźnie. Bo ryzykowałabym, że nie mogłabym spełniać swoich powinności. Kieł i Pazur... oni są dla mnie jak bracia! choćby starsi mi kazali, nie umiałabym nawet tak o nich pomyśleć! Szamanie? Jak się czujesz? Powiedz mi, proszę, jeśli będziesz chciał wrócić do środka, zjeść jeszcze, przespać się. Gdy będziesz na siłach, pomogę ci zejść i dotrzeć do rzeki, trzeba będzie cię umyć. I jak tylko wrócimy na legowisko, zdjąć z ciebie te brudne ubrania, nie pomogą zdrowieć. A, dobrze mówiłam? Pieeeeniiodz? Znam pieeeeniiodz - wskazała jedną dłonią grot swojej włóczni leżącej na skale, po czym odchyliła odrobinę wilkołacze futru i wsunęła pod nie palce, by sprawdzić, czy Malawiasz nie pocił się nadmiernie w pod tak grubym przykryciem. - Metal. Mały, lekki i cenny. Przynajmniej dla mnie.
Awatar użytkownika
Malawiasz
Szukający drogi
Posty: 30
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Malawiasz »

        Mimika towarzysząca Cętce, gdy ta przysłuchiwała się jego wywodom, zdecydowanie nie ułatwiała skupienie się na temacie. Panterołaczka bawiła się ogonem, w dodatku nic sobie nie robiąc z ich bliskości, dotykała jego włosów, ucha, a także twarzy. Malawiasz starał się to ignorować, choć zważając na jego stan, zdecydowanie nie należało to do najłatwiejszych zadań. Zmarszczył brwi, gdy puchaty ogon owinął się wokół jego szyi, a Cętka odpowiedziała. Ze zdziwieniem przyjął jej słowa, gdyż spodziewał się, że okaże się nieco bardziej skłonna do przemyśleń. Zamiast tego... wilkołak wyczuwał, że zmiennokształtna jest jak najbardziej skłonna przyjmować od niego polecenia od „bogów” tej krainy. Wciąż wierzyła, że jest jakimś szamanem... Jakby się nad tym zastanowić... Malawiasz zagryzł wargę. To mogło być jakieś wyjście. Nie doskonałe, ale dzięki temu mógłby mieć znaczący wpływ na panterołaczkę... Na razie postanowił więc nie wyprowadzać jej z błędu. Nie ma co robić rzeczy, których się potem pożałuje. Szczególnie gdy nie ma się klarownych myśli.
        Wzdrygnął się, kiedy Cętka powąchała go po uchu i odwrócił wzrok, spoglądając teraz na jej twarz z niebezpiecznie bliskiej odległości. Zmarszczył brwi. To, co mówiła panterołaczka było logiczne. Na pewno nie prawdziwe, bo przecież nie mogło być, ale było ze sobą wewnętrznie zgodne. Spojrzał w sufit, zastawiając się. Jeżeli Cętka miałaby go nauczyć, jak poradzić sobie jako wilkołak... może jakieś nadzieje wciąż były? Nigdy nie pomyślałby, aby mógł mieć podobne umiejętności do zmiennokształtnej, ale... co właściwie mu pozostawało? Może... może jakoś będzie w stanie funkcjonować?
        - Nauczysz? Naprawdę?
        W jego myślach dało się wyraźnie wyczuć niedowierzanie. Wzdrygnął się, kiedy panterołaczka otarła się o jego szczękę, ale tym razem było to... dziwnie miłe. Może dzięki obietnicy złożonej przez nią? Malawiasz nie oczekiwał, że ta będzie skłonna dać mu coś takiego jak własne umiejętności. A może nie powinien się aż tak dziwić? Sprawiło to jednak, że Cętkę zaczął postrzegać jako istotę nieco bardziej... przyjazną. Głupiutką, ale jednak przyjazną. Teraz zaczął doceniać to wszystko, co dla niego zrobiła – a kolejną szansę miał po chwili, gdy kobieta przyniosła kolejną porcję wody. Pił spokojnie, ale wciąż był spragniony.
        - Wody się nie je, Cętko. Wodę się pije. „PIJ”.
        Wysłuchiwał kolejnych jej słów już ze znacznie mniejszą dozą wrogości. Westchnął, gdyż dla niego wciąż to wszystko nie nabierało żadnego sensu, ale zrozumiał, że na ten moment nie ma szans, aby mógł przekonać panterołaczkę do własnego zdania. Jeżeliby stwierdził, że bogowie mówią co innego, pewnie zaczęłaby coś podejrzewać. Aż tak bardzo nie mógł jeszcze ryzykować. Obserwował ją, gdy sama piła, w dosyć niecodzienny sposób, ale zamarł, gdy niespodziewanie polizała go po nosie. Gdyby była w kociej formie, to by jeszcze mógł zrozumieć, ale na bogów, w których ta wierzyła, dlaczego zachowuje się niemal identycznie jako człowiek? Czy z nim będzie podobnie? Będzie warczał, gdy będzie mu nieprzyjemnie, oblizywał ludzi, gdy będzie zadowolony? Zdecydowanie taka wizja była czymś, co mroziła mu całe ciało.
        Po chwili Cętka ponownie się odezwała. Nie skupiał się już tak bardzo na aspektach związanych z jej plemieniem, choć zerknął na nią na chwilę, po raz kolejny zaskoczony, że pozwala sobie na takie paradowanie, pomimo tego, że nie wolno jej obcować z mężczyznami. Czy ona zdawała sobie w ogóle sprawę, jak na tych musiało to działać? Jeżeli nie, to lepiej będzie, jeżeli wkrótce jej wytłumaczy... Zresztą... zmrużył brwi. Jeżeli chodziło tylko o ciążę, to czy to nie było tak, że wilkołaki z panterołakami... nie wiedział, były rzadką rasą, ale... potrząsnął głową. Dlaczego mu do głowy w ogóle przychodzą takie myśli. W sumie wiedział dlaczego.
        - Nie tak złe rozumowanie. Ale to nie pieniądz. PIENIĄDZ. Pieniądz nie jest cenny dlatego, że możesz go użyć, ale dlatego, że możesz go wymienić na wszystko. Jest umowną wartością. Pieniądz... to jest pieniądz...
        Malawiasz drżącą dłonią sięgnął do pasa i wygrzebał ramię spod futra, wyciągając mieszek, w którym już znajdowały się ostatki pieniędzy. Położył go na ziemi, po czym palcami z trudem go rozwiązał i wyciągnął srebrną monetę.
        - To jest pieniądz. A nawet będziesz mogła się przekonać, jak to działa. Potrzebuję nowego ubrania, to prawda. Weźmiesz cztery te monety. To jest moneta. Srebrne. Te bardziej świecące. Cztery. Znajdziesz jakichś ludzi, takich bardziej pokojowych, może jakichś rolników? Pokażesz im te monety i wskażesz na jakieś ubranie. Powiesz „potrzebuję”. POTRZEBUJĘ. Jeżeli się zgodzą, dadzą ci ubranie, a ty dasz im w zamian te monety. Cztery monety. Tylko lepiej nałóż coś wcześniej na siebie. Jeżeli zobaczą cię nagą, raczej nie będą skłonni do wymiany. Zrobisz to dla mnie, Cętka?
        Ciało Malawiasza rozluźniło się, gdy ten opadł swobodniej na plecy. Był najedzony, napojony, a gorączka dostarczała otępienia, które jednak było dziwnie miłe. Oczy wilkołaka robiły się coraz cięższe, a myśli zwalniały.
        - W nocy będzie trzeba spojrzeć na księżyc. To bardzo ważne. Trzeba dostrzec, w której fazie jest. Jak wiele go widać... Wilkołaki są mocno od niego... kiedy porusza się, to wyją... potem psy... a wtedy robi się ciemno i... bafara... fafa... auuu...
        W końcu potok myśli się urwał, a Malawiasz zapadł w sen, o wiele spokojniejszy od poprzedniego, gdy jego organizmowi dostarczono wszystko, co potrzebował. Spał długo, a gdy się obudził, powoli rozpoczynał się już wieczór. Rozejrzał się, ale o dziwo nigdzie nie dostrzegł Cętki. Czuł pot spływający po jego ciele, lepiący się paskudnie do ubrań. Przede wszystkim musiał pozbyć się grubego futra. Powoli i ostrożnie się odwinął, a następnie wstał. Na początku się przewrócił, ale po chwili udało mu się utrzymać na drżących nogach. Wszystko było tak intensywne.... Będzie potrzebował długiego czasu, aby przyzwyczaić się do pobudek z taką mozaiką zapachów. Ale tym razem było jeszcze gorzej. Słuch. Słyszał ptaki ćwierkające daleko i wydawało mu się, że są blisko. Wiatr świszczał mu w uszach. Musiał... musiał wejść do środka, uciec od tej katatonii w jego głowie. Opierając się o ściany, udało mu się dostać do środka jaskini. Rozejrzał się, wzrokiem szukając panterołaczki.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Nowa Aeria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości