Nowa Aeria[Dzielnica elfów] Spacer ulicami miasta

Podczas Wielkiej Wojny Aeria została zrównana z ziemią, jedyne co po niej pozostało to sterta gruzów. Zanim Wielka Armia dotarła do miasta Król ewakuował ludność w góry, sam zaś zginą broniąc bram miasta. Po wojnie Aerczycy postanowili odbudować miasto, dziś na jego gruzach powstała Nowa Aeria - piękne, przyjazne, nowe miasto, niesplamione jeszcze żadną wojną.
Zablokowany
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

[Dzielnica elfów] Spacer ulicami miasta

Post autor: Jeremy »

Jeremy skąd przybywa

         "Ale nędza" – przemknęło przez myśl mężczyźnie.
Przechadzając się przez elfią dzielnicę, szeroką, wybrukowaną kocimi łbami arterią, przyglądał się okiem fachowca budynkom wzdłuż niej. Wiedział o elfach niewiele, w zasadzie tyle tylko, co złapał przypadkiem, słuchając jednym uchem różnych opowieści i bajań starych bardów, których włóczęga przyprowadziła do tawern Ostatniego Bastionu. Różne opinie słyszał. „Leśni ludzie”, „Synowie Puszczy”, „Małpy, co to jeszcze nie zeszli z drzewa”, ale również: „Mistrzowie wszech dziedzin”. Arcymagowie, druidzi, łucznicy i wojownicy, ale co było najciekawsze, niezmiennie przedstawiani jako świetni rzemieślnicy i artyści. A tu taka kupa. Szmelc, próchno i rdza. Wielkie, ale rozlatujące się gmachy, które nawet w czasach świetności musiały wyglądać jak szopy na bydło. To prawda, dwu i więcej piętrowe, ale ciągle szopy na bydło. Futryny i dźwigary wykonane ewidentnie z niesezonowanego drewna, które czas i warunki atmosferyczne porozszczepiały tak niemiłosiernie, że mógłby całą dłoń w niejedną szczelinę wsadzić. Więźby pozbijane żeliwnymi kotwami jak w prostackich konstrukcjach machin oblężniczych. Strzechy powiązane drutem. Nowa, owszem, stolarka okienna, ale zrobiona z iglaków, ociekająca jeszcze łzami żywicy. Ściany konstruowane z tego co się nawinęło, tworzące w sumie pewien rodzaj sztuki, bowiem z rzadka mógł dostrzec dwie sąsiednie deski czy belki, które byłyby jednego rodzaju drewna. Trudno dociekać jakości budulca, bo elementy nieprzeżarte próchnem, pokrywał grzyb, pleśni i wszelkie chyba gatunki porostów. Najpopularniejszy środek mocujący używany przy budowie to była zdaje się ślina, a gwoździe stosowane z rzadka i oszczędnie. Węgielnica się widocznie inżynierom zaplątała w supeł, bo wszystko to było krzywe jak bawole rogi i brak było jakichkolwiek kątów prostych. Najprostsze łączenia na jaskółczy ogon budowniczowie chyba znali, bo pojawiały się pojedyncze egzemplarze, ale w zasadzie po co je powszechnie stosować, skoro można połączyć na styk. Prowizorka całkowita i pełna improwizacja. Od samego zbliżenia się do tych konstruktów, zwykły pion ciężarkowy byłby się zaciął i odmówił współpracy, a mierniczy dostałby zawrotów głowy i wymiotów. Miał ciągle na uwadze, że to po prostu takie zaniedbane miasto i widocznie tu nie zobaczył wytworów elity elfiego rodu, ale i tak pierwsze wrażenie Jeremy’ego po zetknięciu z cywilizacją elfów pozostało delikatnie mówiąc krytyczne.
        Szedł w ciszy dalej, roztaczając za sobą przyjemną, coś jakby śliwkową woń z leniwie tlącej się fajki.
"Za to mają tu dobry tytoń." – przemknęło mu przez myśl.
– Dobry i tani. – skwitował krótko swoje myśli i uśmiechnął się beztrosko, wypuszczając z ust kłęby sinego dymu.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

Między nogami mężczyzny przebiegło białe stworzenie biegnąc uliczkami na trzech łapach. Zwierze trzymało kilka jabłek przyciśniętych do piersi i uciekało z nimi przez miasto w popłochu. Nie oglądało się za siebie i nie zważało na to czy mężczyzna nie upadł na ziemię przez straconą równowagę, gdy malec przeciął mu drogę. W kilka sekund później czmychnęło w jedną z uliczek, robiąc ostry zakręt. Był to ślepy zaułek, w którym oparty o ścianę stał postawny mężczyzna w płaszczu i kapeluszu, który swoim postrzępionym rondem zasłaniał mu twarz. Uciekinierowi wcale to nie przeszkadzało i nie bał się czekającego tam człowieka.
Chłopak spojrzał na istotkę i przykucnął głaskając ją po białej, emanującej delikatną poświatą główce.
- Świetnie się spisałeś, Chibi. Trzeba będzie znaleźć jakąś robotę, w końcu kradzież jest zła, a do tego to domena ludzi. - zaśmiał się i wziął jedno jabłko od stworka, który po chwili usiadł przy jego nodze i radośnie machając na boki długim ogonem jadł zdobyte owoce.
River przetarł swoje o płaszcz i ugryzł zastanawiając się ile to już minęło. Biorąc pod uwagę, że trzy dni tu jechali pod jakimś powozem i fakt, że od jakiegoś czasu zabawiali się w mieście, wychodziło na to, że chłopakowi nie chciało się tego wszystkiego liczyć, ale tydzień na pewno już tu spędzili. Nie uśmiechało mu się by dalej kraść jedzenie i sypiać po szopach czy opuszczonych domostwach. Wolałby przebywać gdzieś w lesie, gdzie Chibi by się świetnie czuł i miał dostęp do świeżych owoców, a mężczyźnie najlepiej by było gdyby skrył się w jakiejś grocie. Niestety w tym mieście się gubił z braku orientacji w takich terenach, ludzie by źle zareagowali gdyby się zmienił, a poza tym było tu za dużo ciekawych rzeczy by opuszczać to miejsce, choć źle się w nim czuł. Bawiło go zachowanie pijaków, w karczmach mógł podsłuchać plotek i mimo niechęci wobec ludzi, niezwykle go intrygowali.
Zastanawiał się jeszcze przez chwilę, po czym spojrzał na zwierzaka myjącego sobie pyszczek i łapki po posiłku. Uśmiechnął się lekko i przeciągnął.
- Chodź mały. - powiedział spokojnie, a białe dziwo wdrapało się na mężczyznę i siadło mu na plecach trzymając przednimi łapkami jego ramienia, którego zniszczony rękaw płaszczu powiewał pusto na wietrze jakby chłopak nie miał tam ręki. River lekko odwrócił głowę w stronę przyjaciela, błysnął złotym okiem spod ronda kapelusza i pogłaskał towarzysza wychodząc z zaułka.
- Patrz jak leziesz buraku. - burknął wymijając palącego mężczyznę i ruszył przez miasto w poszukiwaniu wyjścia.
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

Post autor: Jeremy »

        Jeremy zatrzymał się i obejrzał za oddalającym się obwiesiem, który dziwnym trafem wypadł z zaułka akurat na niego.
"Doprawdy ciekawy okaz idioty" - pomyślał. Wyciągnął ręce z kieszeni i rozpostarł je szeroko, by tym niemym gestem pokazać facetowi jak szeroki i pusty jest gościniec, na którym się spotkali. Tamten jednak nie popatrzył więcej na Bastiończyka, więc Jeremy pokręcił tylko głową, po czym zaplótł ręce na piersi i rzucił okiem na to białe stworzonko.
"Kruuuca.." - przemknęła mu przez głowę refleksja – "..nędza nędzą, ale nie może być aż tak źle, skoro biegają tu myszy takie wielkie jak koty."
Przypomniał sobie jak kiedyś, gdy był młody, przez Ostatni Bastion przetoczyła się plaga gryzoni. Roznosiły choróbska i niszczyły skromne zapasy żywności i lekarstw. Mocno osłabiało to zdolności obronne Twierdzy, więc wytępienie intruzów z miejsca stało się kwestią priorytetową. Dla niego i ojca był to dobry okres, bowiem produkowali mnóstwo pułapek na zamówienie miasta, a jedynymi, którzy zarobili wtedy więcej byli wynajęci szczurołapi. Nieciekawa to jednak była robota. Włóczyć się po wysypiskach, kanałach miejskich i innych brudnych i śmierdzących miejscach, by rozkładać pułapki, niszczyć gniazda, czasem kijem zatłuc matkę z młodymi lub jakiegoś nie do końca zdechłego w potrzasku zwierzaka, a potem zbierać truchła, wiązać w pęczki i znosić wszystko do rachmistrza, który za każdego trupa płacił kilka miedziaków. W czasie plagi należne jeszcze podskakiwało do prawie dwu i pół srebrnego orła, więc można się było nieźle dorobić, ale i tak mało kto decydował się na taki zawód. Ludzie patrzyli na jego przedstawicieli z mieszanką wstrętu i bojaźni. A po wszystkim, gdy już zrobili swoje i przestali być potrzebni, w każdym miejscu mogli odczuć nie wdzięczność, tylko raczej niechęć i oczekiwanie, kiedy wreszcie opuszczą miasto. Nieszczęśliwi ludzie. Wykonujący brudną, ale pożyteczną robotę, a mimo to niestety skazani na samotność i ciągłą włóczęgę.
        Zadumał się nad parszywym losem szczurołapów. Przerwał te rozważania dopiero, gdy nieznajomy z białym szczuro-zającem na ramieniu zniknął w kolejnym zaułku. Fajka, którą cieśla trzymał w zębach niepodtrzymywana wygasła. Delikatnie zdmuchnął więc wierzchnią warstwę popiołu i odpalił ponownie, po czym odwrócił się jak gdyby nigdy nic i zapominając o całym zajściu kontynuował swoją przechadzkę.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

Zwierzak obrócił głowę i spoglądał przez ramię jak obcy mężczyzna się oddala, wydawał mu się jakiś dziwny . Wyjął z torby swojego ludzkiego przyjaciela jabłko i patrząc już nad drogę przed sobą zaczął je jeść. River szedł spokojnie przed siebie rozglądając się i zastanawiając, w którą stronę powinien pójść aby wydostać się z tego cholernego miasta, w którym utknęli. Nie miał zamiaru się nikogo pytać o drogę, no chyba, że natrafi na jakąś przemiłą elfkę. Jednakże z każdym ślepym zaułkiem w jaki wleźli, z każdym minięciem tego samego budynku w chłopaku rósł coraz większy gniew, a już tym bardziej jak Chibi idący mu przy nodze w pewnym momencie padł na ziemię i zaczął się śmiać z nieudolnych poczynań towarzysza.
Mężczyzna spojrzał na białe stworzenie wrogo mrużąc złote oko z gadzią źrenicą i wypuścił zły powietrze przez nos, z którego wydobył się cuchnący spalenizną dym. Pochylił się i chwycił malca za futro na karku podnosząc na wysokość swojej twarzy patrząc mu w oczy.
- Tylko do kradzieży się nadajesz, jesz i śpisz i nic więcej. Sprawiasz tylko problemy nie wiem po jaką cholerę cię w ogóle z sobą zabrałem. - powiedział zły na małego przyjaciela. - Mogłem cię tam zostawić, albo posiedzieć i patrzeć jak zdychasz z głodu. - warknął i dmuchnął mu w mordkę ciemnym dymem.
Chibi zawarczał obrażony i zaczął wyzywać człowieka w swoim języku po części brzmiało to jak szczekanie po części jak piszczenie. Przypominało odgłosy wydawane przez lisa. Długo to nie trwało bo River po prostu go puścił tak jak trzymał i mały zarył w ziemię.
- Szlag mnie zaraz trafi, nienawidzę miast, no chyba, że na gorąco. - burknął gniewnie, a po chwili się zamyślił i wybuchnął śmiechem. Przyszedł mu do głowy świetny pomysł. Podniósł obrażonego zwierzaka i posadził sobie na ramieniu po czym spojrzał z dzikim uśmiechem na swoją lewą dłoń, która zapłonęła. Wyszczerzył się z satysfakcją pokazując białe zęby z wydłużonymi kłami i rozejrzał się po okolicy. "Jak to mówią jeśli nie ma wyjścia - zrób je." - pomyślał i idąc przed siebie przesuwał płonącą dłonią to po murze to po jakimś straganiku tym samym je podpalając. Pogwizdywał by tym niewinnie i radośnie. Przynajmniej teraz nie miał prawa się zgubić, mógł unikać miejsc, gdzie było coś spalone, albo osmolone.
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

Post autor: Jeremy »

        Drewniane chałupy ustąpiły kamiennym domostwom. Widać było wyraźnie, że opuścił część zamieszkaną przez niziny społeczne, a wędrował przez bogatszą część mieszczańską. Kamienice o stosunkowo cienkich, ceglanych murach, obie boczne ściany wolne od otworów okiennych, dach z dwoma krótkimi kominami, zasłonięty od strony frontowej elewacji attyką, pilastry i ciągnące się na wysokości półpięter gzymsy. Wszystko zadbane i ozdobione płaskorzeźbami; z dobrym smakiem, jednak bez przesadnej dbałości o szczegóły. Wysokie, choć zaledwie dwupiętrowe, a na każde piętro wypadało ponad cztery metry. Wszystkie budynki nieco zbyt delikatne na pierwszy rzut oka, ale Jeremy sam przyznał, że do spokojnej Nowej Aerii nijak nie pasowałyby te, które dobrze pamiętał z Ostatniego Bastionu - solidne murowane gmaszyska, z których każde spokojnie mogło stanowić osobną twierdzę w przypadku wyłamania głównych bram fortecy, a nawet nieliczna, zgrana załoga mogła mieczem, ogniem i kamieniem skutecznie i przez dłuższy czas bronić wstępu nacierającym.
        Szedł spokojnie i dopalał fajkę. "Tytoń mają dobry" – pomyślał. – "Teraz spróbujmy tutejszego piwa."
Podszedł do ladu baru zorganizowanego według zupełnie nowej dla niego koncepcji. Tylko niewielka część lokalu znajdowała się wewnątrz budynku, większość ław i stołów poustawiana była na brukowanym dziedzińcu przed budynkiem. Doszedł do wniosku, że to tutejszy łagodny klimat pozwolił na takie zagospodarowanie przestrzeni na interes, a przedsiębiorczy właściciel do cna wykorzystał tą nadarzającą się możliwość do wypracowania zysku. Pogadał z otyłym szynkarzem i zamówił specjalność zakładu. Z zadowoleniem również stwierdził, że nie wykosztuje się zbytnio, nawet gdyby zachciało mu się uchlać do nieprzytomności. Jednak gdy tłuścioch postawił przed nim wreszcie zieloną szklankę wypełnioną piwem, a on już miał skosztować najlepszego wytworu tutejszych browarników, szmer nienaturalnie podnieconych głosów zakłócił normalny tawerniany gwar. Odciągnęło go to od kufelka pienistego napoju, bo z rozmów dało się wyłapać co było przyczyną poruszenia.
- Pali się! Pali się! – trajkotali zgromadzeni wokół i wskazywali słup smolistego dymu na horyzoncie. Ledwie spojrzał w tamtą stronę, gdy nagle na gościńcu pojawiła się liczna czereda ludzi w czerwonych kubrakach. Przy akompaniamencie raz po raz rozlegającego się rogu biegli w kierunku, z którego wcześniej nadszedł Jeremy. Każdy z elegancko wypolerowanym na wysoki połysk mosiężnym kaskiem na głowie, przy pasie każdemu majtał się niewielki toporek, co któryś miał przewieszonego przez ramię płóciennego szlaucha zakończonego mosiężnym okuciem albo linę z hakiem, naliczył też kilka par chłopców niosących długie, coś jakby oblężnicze drabiny, a między nimi terkotało co najmniej z tuzin wózków z wielkimi baryłami napełnionymi wodą, ciągniętych każdy przez dwa muły. Jeremy z półotwartą gębą przyglądał się temu przedstawieniu. Pierwszy raz w życiu widział coś takiego, a jego stan osłupienia jeszcze dopełniło, gdy dosłownie chwilę później, od strony wznoszącego się na wzgórzu pałacu, na białym rumaku śmignął cwałem łysy mężczyzna o śniadej cerze, na oko czterdziestoletni, goniąc czerwoną kawalkadę.
- Co się tu dzieje? Co to za ludzie? – zapytał głupio, gdy odzyskał mowę, ale nie kierował tego pytania do nikogo konkretnego.
- Nasze brygady strażackie – odparł rubaszny karczmarz. – Każda dzielnica ma ich kilka.
- Brygady strażackie? – zdziwił się mężczyzna, dalej wpatrując się w słup czarnego dymu unoszący się w oddali – Do czego?
- Do gaszenia pożarów – właściciel baru wykazał się ojcowską cierpliwością przy odpowiadaniu nawet na najdurniejsze pytania. Gdy jednak nie usłyszał jakiegokolwiek potwierdzenia, że drwal z Opuszczonego Królestwa połapał się w tym wyjaśnieniu, dodał jeszcze dobrotliwie – Rozumiesz, w naszym mieście to co najcenniejsze jest bardzo łatwopalne.
- Nie rozumiem. Przecież wasze mury obronne, piękne pałace władzy, kruca, nawet Arsenał i Zbrojownia są solidne i kamienne. Cóż w tym łatwopalnego?
- Pomyśl chłopie przez chwilę. – szynkarz dalej zajęty pucowaniem szkliwa z politowaniem przyglądał się zmarszczonemu w procesie rozumowania czołu i rosnącym wypiekom wstydu na twarzy Bastiończyka. W końcu się zlitował – Jesteśmy stolicą światowego handlu przybyszu, położoną na skrzyżowaniu trzech ważnych szlaków handlowych. Gdzie bije serce takiego miasta? Co stanowi o jego potędze? Co tu jest najważniejsze? Kamienne pałace szlacheckie? Mury obronne? Czy może jednak sklecone naprędce kupieckie stragany, całe tabory wozów, stajnie dla tych wszystkich koni pociągowych, baraki i magazyny na żywność i co delikatniejsze surowce, albo kufry, paki, skrzynie, toboły, wory i bele materiału?
Cieśla przy takiej argumentacji uległ logice wywodu karczmarza i pokiwał ze zrozumieniem głową. To co miał w głowie odnośnie zarządzania miastem i jego obroną runęło jak domek z kart. Jego taktyka sprawdzała się w kamiennym forcie, zdobycie którego dawało jedynie przewagę posiadania punktu strategicznego. Takim miejscem był jego rodzinny Ostatni Bastion. Jednak gdy oprócz zdobycia danego miejsca w grę wchodziło również, a może nawet przede wszystkim przejęcie znajdującego się tu bogactwa, jego podejście nie było wiele warte. Milczał chwilę zmieszany, po czym dopytał jeszcze o ostatnią niezrozumiałą kwestię:
- A ten murzyn na koniu to kto?
- Sir Philippe Feu.. syn jednego z tutejszych magnatów, a prywatnie Arcymag Wody. Sam z siebie pomaga przy walce z ogniem w mieście. Zupełnie bezinteresownie, no chyba, że za interes mu liczyć, że mu dzielnica nie płonie i poddani nie giną. Ale tak naprawdę nie obchodzi go gdzie wybuchają płomienie. Równie ochoczo pędzi ratować części stolicy zarządzane przez innych magnatów. Chłop z wielką mocą magiczną i jeszcze większym sercem. A mieszkańcy go kochają. Gdyby kiedyś naszemu miastu przyszło się zjednoczyć pod jednym berłem, to jestem pewien, że jednogłośnie zostałby obrany za monarchę.
- Nieźle to mają tu zorganizowane – szepnął Jeremy sam do siebie i napił się piwa – ..i piwo też mają nienajgorsze.
- W sumie fajne miejsce do życia.. – po chwili milczenia wyszeptał jeszcze, a karczmarz uśmiechnął się tylko pod wąsem, zadowolony z wrażenia, jakie Nowa Aeria wywierała na obcych.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

Chłopak szedł radośnie przez miasto znacząc sobie ognistą drogę w tym labiryncie. Zaprzestał, gdy do rosnącego ognia zaczęli zbiegać się gapie, a niedługo po tym straż pożarna. Był usatysfakcjonowany takim obrotem spraw, przynajmniej się nieco odstresował. Przed jeźdźciem skrył się w zaułku, z którego chwilę później wybiegł jego towarzysz. Chibi zwinnie przebiegał między tłumem i podkradał co mu wpadło w łapki pakując do mniejszej torby, acz podobnej do tej, którą miał River. Mężczyzna stojący w cieniu kamienic nadzorował czy malcowi nic się nie dzieje złego, obserwując wszystko złotym okiem spod ronda swojego kapelusza. Sam był zbyt dumny na to by cokolwiek kraść, ale kto powiedział, że nie można się wysługiwać innymi? Pożytek z białego stworzonka miał taki, że było szybkie i zwinne, przez co nie głodowali, a i można było pokój wynająć w karczmie i dziewki.
Zwierzak nie ładował dużo uważając by żaden okradziony go nie przyłapał i starając się by nikt nie zauważył co robi. Z niewielkim łupem wracał do chłopaka w zaułku, ten przebierał w skradzionych rzeczach i zatrzymywał jedynie jedzenie błyskotki i pieniądze, a resztę wyrzucał. Chibi znów ruszył w tłum na łowy, a mu udało się podpalić śmieci w ślepej uliczce, gdzie był. Po chwili z niej wybiegł udając, że się dusi dymem.
- Tu pali się. - krzyknął do tłumu zanosząc się kaszlem teatralnie gięty w pół. - Widziałem jak podpalacz przeskakuje przez mur i ucieka. - dodał znów się krztusząc. "Uwielbiam zapach spalenizny o poranku." pomyślał starając się nie roześmiać choć wcale nie był poranek.
Pokasłując raz po raz doszedł do knajpy i usiadł przy ścianie karczmy poszukując w tłumie białej istotki. Wiedział, że mały nie przybiegnie teraz do niego z łupem, zwierzak nie był tak głupi. Miał tylko nadzieję, że futrzak nie zapomni gdzie schował graty.
- Szlachetny mości panie, poradziłby mi pan jak opuścić to miasto? Żona w domu chora, a ja w tym jakże pięknym labiryncie ulic i budowli się pogubiłem. - powiedział zrozpaczony do karczmarza znów udając napady kaszlu. Robiło mu się niedobrze za każdym razem jak jego własne słowa rozbrzmiewały mu w głowie, ale starannie ukrył odrazę pod maską niepokoju i troski o "żonę".
Niedługo po tym na kolana wskoczył mu biały stworek, którego głaskał łagodnie po głowie.
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

Post autor: Jeremy »

        Rozsmakował sie w tutejszych alkoholach. Po piwku zamówił szklaneczkę koniaku, potem cherry, burbona wypił kilkanaście, a zakończył dwoma solidnymi szklanicami krasnoludzkiej okowity spod lady. Przy rozmowach dowiedział się całkiem sporo o tutejszych stosunkach między władzą a obywatelem, podejściu do życia, praktyce dnia codziennego mieszkańców Nowej Aerii. Im jednak bardziej miał w czubie, tym mniej towarzyszy rozmów znajdował. Kolejno wykruszali się ludzie, którzy po kolejnych kielichach przestawali rozumieć coraz bardziej bełkotliwą gwarę Bastiończyka. Przy samogonie w zasadzie tylko tłusty karczmarz odpowiadał Jeremy'emu. Gdy ostatecznie odmówił serwowania kolejnych porcji alkoholu cieśla był w takim stanie, że nie było sensu wracać do taboru, więc wynajął niedużą izdebkę w sąsiadującej z barem gospodzie i zwalił się na łóżko, a zasypiając powziął twarde pijackie postanowienie, że jutro jak wytrzeźwieje pójdzie zobaczyć co się sfajczyło i zaproponuje lokalnej społeczności swoje usługi przy odbudowie.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

Chłopak wysłuchał wskazówek wskazówek udzielonych przez karczmarza, gdy ten obsłużył mężczyznę, na którego wcześniej wpadli z Chibim. Odprowadził pijanego wrogim spojrzeniem zamawiając sobie i towarzyszącemu zwierzakowi jedzenie.
- Ludzie... - mruknął z pogardą kręcąc głową. - Za grosz samo kontroli, aż dziw bierze, że to jeszcze nie powyzdychało. - westchnął z odrazą. Zastanawiał się czy ten cieśla miałby przy sobie coś wartego uwagi. Pomijając oczywiście jego mieszek. Przyszło mu nawet do głowy by się nieco zabawić. Skoro wiedział już jak wyjść z tego cholernego miasta, bez konieczności zmieniania się to mógł tu nieco zabawić.
Wymusił w sobie przyjazny uśmiech posłany karczmarzowi, gdy ten przyniósł mu jego zamówienie. Wręczył mu sakiewkę ze skradzionymi nie dawno pieniędzmi i podziękował biorąc się za posiłek. Taki jeleń, albo wieśniak byłby lepszym posiłkiem, ale musiał sprawiać pozory normalności. W końcu niedawno się obudził i nie za bardzo rozeznawał się w nowym świecie. Białe stworzonko radośnie się zajadało mrucząc i siedząc na jego kolanach, a on głaskał je i myślał jak by tu jeszcze nadpsuć krwi mieszkańcom. W końcu musiał się jakoś zemścić, przez to, że zgubił się w ich mieście.
Nie zamierzał wydawać pieniędzy na pokój w jakiejś melinie, to było po niżej jego godności. Kiedy zjedli, poszedł za Chibim do miejsca gdzie ten skrył resztę łupu, który ktoś znalazł. River się wściekł i miał już ryknąć na futrzaka, lecz lepszym pomysłem wydało mu się wyładowanie na złodzieju.
- Nie sądzę by mądrym posunięciem było tykanie nieswoich rzeczy. - zawarczał z szyderczym uśmiechem szczerząc swoje kły.
- Zjeżdżaj przybłędo. - odparł mu wrogo złodziejaszek wyjmując zza pasa sztylet. Ocenił pobieżnie chłopaka i nie dostrzegł w nim zagrożenia z powodu braku jednej ręki.
River posadził Chibiego na ziemi i rozejrzał się, czy aby nie ma żadnych gapiów. Nie potrzebował widowni skandujących jego imię. Spojrzał także po oknach czy nikt nic nie widzi z sąsiadującej z barem gospody i przemienił się widząc w oczach napastnika rosnący strach. Smok opadł z tylnych łap na przednią i zaryczał groźnie na złodzieja, który wyglądał jakby miał się zaraz zmoczyć ze strachu.
- SMOK! - krzyknął spanikowany rzucając ostrze, które z brzdękiem upadło na ziemię. Chciał się ratować ucieczką, ale potknął się o własne nogi i niezgrabie upadł na torbę z rzeczami ukradzionymi przez zwierzątko jaszczura.
Gad uśmiechnął się z satysfakcją i popisując się wypuścił w niebo kulę ognią z pyska. Nie miał zamiaru zostawić przy życiu tego mężczyzny, niewiele starszego od niego, w końcu ten widział jak smok wygląda w ludzkiej postaci.
- Bierz torbę i schowaj ją tym razem lepiej inaczej nie będę już taki miły. - warknął na Chibiego, który zadrżał wystraszony i kiwając energicznie główką skoczył w stronę człowieka, by zabrać od niego rzeczy które stworzonko ukradło. Włożyło wszystko do torby i zwinnie wspinając się po ścianie kamienicy, zniknęło za krawędzią dachu.
Jednooki odprowadził stworzonko wzrokiem i spojrzał na wołającego o pomoc złodzieja. Wiedział, że niedługo przybędą tu inni, w końcu już słyszał jak podnosiły się krzyki tych co doszli do okien lub powychodzili z domów na pierwszy krzyk wyduszony z piersi tego człowieka. Gad zbliżył się do niego i kładąc mu łapę na piersi uniemożliwił mu ucieczkę, przy okazji z wolna go dusząc i miażdżąc żebra. Nie miał zamiaru udzielać mu żadnych rad, w końcu i tak by z nich nie skorzystał. W pierwszej kolejności zacisnął szczęki na jego prawej ręce, bo wcześniej zauważył, że ten go nie docenił przez właśnie brak ręki. Wcześniejsza ochota na ludzkie mięso mu przeszła. Ten człowiek nie był godzien by być pożarty przez Firegrowl'a, który uśmiechnął się z przyjemnością, gdy wrzask nieszczęśnika wypełnił całą okolice, podczas odrywania mu nieśpiesznie ręki. Odwrócił łeb i zionął ogniem na ulicę, z której co odważniejszy chciał dopomóc pechowemu mieszkańcowi. Po tym znów zwrócił się w stronę swojej ofiary, której to oderwał z łatwością nogę rzucając ją z odrazą za siebie w stronę tłumu. Tym razem nie mógł już liczyć na cudowną pieśń cierpiącego. Mężczyzna musiał być zwykłym handlarzem, albo czymś takim bo nie wykazywał się dużą wytrzymałością i stracił przytomność. Z powodu braku zabawy chwycił umierającego między swoje szczęki i zatrzasnął je przegryzając go na pół. Czuł jak jego pysk wypełnia się krwią i wnętrznościami, a następnie wszystko mu wypływa spomiędzy zębów. Splunął z odrazą wypuszczając z paszczy szczątki i wzbił się w powietrze słysząc nadciągających zbrojnych. Gniew mu ani trochę nie minął, ale nie miał za wiele sił, które i tak nadwyrężał przez poprzednią zabawę w piromana. Krążąc nad miastem szukał w dole białego, lśniącego nocą punktu. Kiedy dostrzegł pupila, rozejrzał się nad miejscem do lądowania i kryjówką, gdzie nikt by nie zobaczył przemiany w człowieka.
By zająć trochę ludzi i odwrócić od siebie uwagę, podpalił różne części miasta i pod osłoną dymu wylądował zmieniając się. Po czym podążył za Chibim do kryjówki przejrzeć łupy i odpocząć. Po dotarciu na miejsce, skończyło się tylko na odpoczynku, chłopak padł jak kłoda na siano, nawet nie musiał starać się zasnąć.
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

Post autor: Jeremy »

        - Jeremy Favagó?
- Chrrrrr... Chrrrrr...
- Jeremy Favagó? - nadal nie było reakcji. Dowódca patrolu chrząknął wymownie i powtórzył głośniej - Czy Jeremy Favagó?
Drwal z wysiłkiem otworzył jedno oko. Za mgłą zobaczył przed sobą kawałek błyszczącego stalowego nagolennika. Ze stęknięciem wyrzucił z płuc spory haust powietrza, a wylatująca przy tym przez półotwarte usta flegma obryzgała wypolerowany pancerz.
- Jeremy Favagó? - żołnierz zignorował ściekającą mu po nodze wydzielinę.
- Oo.... so chozi.. ? - wycharczał ledwie słyszalnym szeptem Bastiończyk.
- Szukamy Jeremy'ego Favagó.
- To s...snales...znaleźliście.. dobranoc... - facet przewrócił głowę na drugą stronę i ponownie zachrapał.
- Pójdzie pan z nami.
- Chrrrrr...
Dowódca nie bawił się w dalsze ceregiele, tylko skinął na dwóch ludzi, którzy przybyli z nim. Tamci chwycili śpiącego i wynieśli przed budynek. Następnie wrzucili na podłogę rydwanu i oddział galopem popędził w kierunku centrum.

        Wywlekli go do całkiem przestronnej komnaty. Na środku stała wielka ława z rozłożonym na niej planem miasta. Nad stołem wisiał pyszny kandelabr, jednak nie wszystkie świece były odpalone. Było ich akurat tyle, by oświetlić środek pomieszczenia, natomiast pod ścianami czaił się półmrok. Drugim meblem, który również znajdował się w pomieszczeniu był szezlong, ustawiony w cieniu, pomiędzy kolumnami, naprzeciwko wejścia, którym wniesiono nieprzytomnego Jeremy’ego. Spoczywająca nim postać zdawała się być niedźwiedziej postury, ale w słabym świetle nie dało się nic więcej o niej powiedzieć. Oprócz niego w pomieszczeniu znajdowało się jeszcze dwóch mężczyzn w podeszłym wieku. W pierwszym Jeremy, gdyby tylko był przytomny rozpoznałby swojego przyjaciela z karawany - Francesco, natomiast drugi, ubrany na czerwono zgarbiony jegomość był namiestnikiem tego pałacu i doradcą patriarchy rodu go zamieszkującego. Leżący milczał, a dwóch starców kłóciło się.
- Ja swoje wykonałem, to wy nie panujecie nad miastem! Jakieś smoki wam się tu wałęsają! – piszczał Francesco.
- To gdzie to wszystko jest, po co żeśmy Cię tam wysłali?
- Spaliło się! Doszczętnie!
- Wszystko?
- Wszystko! Została tylko ta księga!
- Co za księga?
- Nieważne! Nie dla was!
- No to czego chcesz?
- Ja?! Ja żądam satysfakcji!
- Od nas żądasz satysfakcji, za coś, co miałeś nam przywieźć?
- Nie, nie interesuje mnie to już! Wasze miasto, wasz problem! Przywiozłem, spaliło się przez was, to żądam kasy!
- No to na coś się tak uwziął?
- Za to co wiozłem do Leonii królowi Georowi chcę się zemścić! Też poszło z dymem!
- I chcesz to zrobić naszymi rękami?
Francesco spuścił nieco z tonu, zmieszał się, ale widać było, że nie odpuści. Namiestnik westchnął, i popatrzył w półmrok, na przysłuchującą się wymianie zdań postać. Widocznie zobaczył skinienie głową, lub w każdym bądź razie coś, co pozwoliło mu kontynuować rozmowę w kierunku zgodnym z wolą leżącego na rekamierze decydenta. Przeniósł wzrok spowrotem na świadczącego im dotąd nieocenione usługi wywiadowcze handlarza i rzekł pojednawczo:
- Dobra, ubijemy go dla przykładu. Przez wzgląd na króla Geora. A i niech Nowa Aeria zdobędzie splendor pogromców smoków.
Francesco uśmiechnął się i wycofał ze swojej roszczeniowej postawy. Przybrał na powrót niewinny uśmieszek i uprzejmą kupiecką pozę „klient nasz pan”. Urzędnik natomiast wskazał zwisającego pomiędzy dwoma strażnikami mężczyznę i spytał:
- A ten to kto?
- Balistyk z Ostatniego. Nie raz radzili sobie z gadami.
- I po co chciałeś go tu ściągnąć?
- Pomyślałem że może pomóc.
- Jak niby?
- Dobry jest.
Namiestnik obruszył się.
- Mamy swoje obsady artylerii. Też dobre.
- Ale on ma doświadczenie, a wasi nie.
- Nie oddam naszych balist jakiemuś żałosnemu menelowi z rynsztoka! – zaprotestował, ale zaraz przerwał, bo doszedł ich tubalny głos postaci leżącej w cieniu.
- Znam jego dowódcę z Bastionu, generała Bardaliego. Widujemy się co jakiś czas i wspominamy dawne wspólne kampanie. Dobry żołnierz i świetny dowódca. – Przerwał, ale w taki sposób, że pozostali milczeli i czekali potulnie aż pozwoli zabrać głos. On jednak po chwili ciszy kontynuował – Nazwisko tego chłopaka też słyszałem, miał o nim dobrą opinię. Oko jak snajper. Kleofas mawiał, że byłby solidnym oficerem, gdyby tylko chciał i nauczył się jeszcze czytać i pisać. Może nam się przydać.
Zapadło milczenie. Doradca dopiero upewniwszy się, że może zabrać głos, zwrócił do Dziadka.
- Skoro jest taki dobry to co on robi tu z Tobą?
- Najął się za cieślę, kołodzieja i tragarza.
- I gdzie go ciągniesz?
- Do Leonii. Morza mu się zachciało. Ciekawe jak sobie poradzi. - jakby w nawiązaniu Jeremy puścił pawia na kamienną mozaikę ułożoną na ziemi. Podtrzymujący go strażnicy spojrzeli przepraszająco, ale namiestnik wzruszył tylko ramionami.
- Pomoże nam?
- Myślę, że tak. Z tego co go poznałem, to ma gołębie serce. Ale zapytaj.
Zarządca pałacu podszedł do Jeremy’ego.
- Słyszysz mnie? – odpowiedzi nie było, więc tupnął, omijając jednak kałużę wymiocin, i wrzasnął kilka centymetrów od ucha Bastiończyka - Halo!!
- Ssso? – drwal przebudził się, uniósł głowę, ale wzrok miał nadal mętny.
- Skąd jesteś?
- Oss...niego Bass..tionu.
- Byłeś w wojsku?
- Nie... - Jeremy przerwał i ziewnął. Powyginał trochę wargi dla lepszego czucia i z wysiłkiem, powoli wymawiając każde słowo, udawało mu się przezwyciężyć bełkot na tyle, że był zrozumiały – Ale bywałem na murach... Strzelałech z kuszy...i z balist.
- Pomożesz nam pan?
- Ale w czym?
- Mamy problem ze smokiem.
Cieśla spoważniał i na miarę możliwości zalanego błędnika wyprostował się. Nawet pijany był w stanie walczyć. Miał to przećwiczone w rodzinnej fortecy, gdzie nieustannie życie toczy się w ciągłym oczekiwaniu na oblężenie i zawsze trzeba być gotowym do obrony. Szybko trzeźwiał w obliczu niebezpieczeństwa. Chrząknął, spojrzał w oczy urzędnikowi i spytał krótko i rzeczowo:
- Duży?
- Biorąc pod uwagę, że wyleciał i potem zniknął w zaułkach, gdzie za wiele miejsca nie ma, ale także z obserwacji poczynionych przy jego przelocie nad miastem, szacujemy, że ma około sześciu kroków, plus ogon.
Jeremy przyglądał się mężczyźnie długo, jakby nie rozumiał. Jednocześnie coraz bardziej przybliżał swoją twarz do jego twarzy i coraz bardziej wybałuszał oczy. W końcu ryknął tak głośnym śmiechem, że stojący przed nim facet w czerwonym kaftanie odskoczył zmieszany, a Dziadek ze wstydem ukrył twarz w dłoniach. Po dobrej minucie, kiedy ten nagły atak wesołości zdawał się słabnąć urzędnik stwierdził sucho.
- Nie rozumiem, co w tym śmiesznego.
- Panie!... - na nowo ryknął Jeremy, - sześć kroków, plus ogon?... To wy macie z jaszczurką problem, a nie ze smokiem... Panie!
Jasno okazało się, że drwal udawał powrót przytomności i wcale nie wytrzeźwiał. Ale też warunek nie został spełniony. Nie było niebezpieczeństwa. Smok, który zmieścił się w ciasnym zaułku pomiędzy kamienicami, gdzie nawet dwa wozy miał problem się minąć, nie robił żadnego wrażenia na człowieku, który wielokrotnie stawał na obwarowaniach Ostatniego Bastionu i widział gady wielkie jak katedry, które w locie mogły przesłonić słońce, których jedno skrzydło miało taką powierzchnię, że wystarczyłoby go na wszystkie żagle trzymasztowej fregaty, które machnięciem ogona mogły górskie wierzchołki ścinać, o zębach wysokości dorosłego mężczyzny, o szponach większych od słonia, o łuskach wielkich i twardych jak krasnoludzkie pawęże. Nie tylko widział, ale też zabijał. Teraz tylko zrywał boki.
- Panie! .. Trochę wypiłem... no toż się przeca do takiego wypierdka nie będę schylał... sześć kroków... Panie!... To ja dalej dosikam... Oo... pokażę...
Spojrzał w dół.
- Oo....o kruca... Zapomniałem rozpiąć.
Faktycznie, pijaczyna w tym całkowitym rozbawieniu zsikał się w gacie. W sali nastąpiła pełna konsternacja, ale sam on tylko w niewielkim stopniu wydawał się tym zafrasowany. Do momentu, kiedy zdał sobie sprawę z konsekwencji.
- Kruca! Buty mi przemokną!
Wrzasnął, wyrwał się podtrzymującym go żołnierzom i spróbował się pochylić, ale nie był to dobry pomysł, bowiem po chwili wywinął orła i zarył nosem w posadzkę. Pozbierał się jednak niezgrabnie, usiadł na ziemi i jął rozwiązywać sznurówki swoich wysokich buciorów.
         W tym momencie ze swego szezlonga podniósł się senior rodu, Sir Stephen Braws i podszedł do światła. Był to postawny mężczyzna w wieku lat sześćdziesięciu, z wygoloną głową, szpecącą prawy policzek szkaradną blizną po jakimś kwasowym oparzeniu i bujnymi wąsami. Był w przeszywanicy, a przy pasie przytroczony miał bogato zdobiony półtoraręczny miecz. Gestem uciszył Francesco, który już chciał przepraszać za zachowanie swojego przyjaciela i jakby dla uspokojenia go powiedział:
- Też byliśmy żołnierzami, też byliśmy młodzi, nie takie rzeczy robiliśmy. Zwłaszcza po pijaku. Wytrzeźwieje, to z nim pogadamy. - A zwracając się do swojego doradcy rzekł: - A póki co brać się do roboty. Obsadzić wszystkie mury, ustawić punkty kontrolne przy bramach, rozesłać patrole wzmocnione czytającymi aury i psami, przygotować maszyny miotające, ściągnąć mi tu zaklinaczy i tych konowałów od trucizn, niech szykują prezenty dla tego żmija, powiadomić pozostałe pałace o naszych planach i poprosić o pomoc, a do siedziby rodu Feu dodatkowo zawieźć podziękowania dla dziedzica za sprawne poradzenie sobie z pożogą. Tego tu - wskazał na Bastiończyka - umieścić na kwaterze, niech trzeźwieje. Rano ma być świeży i gotów do walki. Przed śniadaniem chcę z nim gadać. Pytania?
- Brak.
- Wykonać.
- Tak jest!
Wydający rozkazy mężczyzna oparł ręce na stole z planem miasta i zamyślił się, wlepiając wzrok w zaznaczone na czerwono miejsca pożarów. Francesco podszedł do niego i szeptem przekazywał mu jakieś informacje, natomiast drugi Aerianin ledwo zauważalnym ruchem podbródka wskazał żołnierzom pijanego drwala, który zdążył zdjąć swoje trepy i przechylając je wylewał z nich urynę. Ten krótki gest naczelnika w zupełności wystarczył gwardzistom, rozkazy słyszeli, wiedzieli co mają robić. Pochylili się i wziąwszy cieślę pod ramiona chcieli wynieść z komnaty. Ten jednak będąc w drzwiach zaparł się o futrynę i zaczął protestować.
- E! Ej! Moje buty!.. - trzeci strażnik wziął mokre obuwie i poszedł za tamtymi. Jeremy widząc to przestał się szamotać i pozwolił się prowadzić uśmiechając się przy tym radośnie - Dobrzy ludzie jesteście.. Pomogę wam z tym jaszczurzym knypkiem. Wystrugam wam rano packę na muchy.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

Chibi wcześnie rano wyszedł na miasto poszukać sobie czegoś do jedzenia. Szedł radośnie na czterech łapkach z tym że przednie były jakby zaciśnięte w pięści, tak jak poruszały się małpy. Stworek zaglądał na stragany, z których wcześniej brał sobie jabłka, ale zastał tylko kupkę popiołu, lub zwęglone szczątki stoiska. Smutny położył po sobie uszy i poszedł szukać dalej. Jakimś cudem udało mu się znaleźć owoce i ukradł jedno szybko uciekając na dach, przed wkurzonym właścicielem. Przysiadł sobie spokojnie na niewysokim daszku jednego z domów i jadł przypatrując się poruszeniu w dole. Niektórzy sprzątali zniszczenia i dogaszali jeszcze żarzące się części targowisk, inni kręcili się to tu to tam, jakby się do czegoś szykowali.
- ... ten jaszczur jest już martwy. - usłyszał fragment rozmowy zbrojnych niosących bronie ze zbrojowni na mury by przygotować się do ochrony miastem przed gadem. Śnieżnobiały futrzak zaniepokoił się i upuszczając jabłko wspiął się po ścianie kamienicy by jak najszybciej wrócić do przyjaciela. Nie oglądał się nawet za siebie, gdy owoc spadł na głowę jednego z rycerzy i ten zaczął kląć na zwierzaka.
Mały w panice biegł wpierw po dachach zwinnie skacząc z jednego na drugi, a po tym ulicami, tym razem na tylnych łapkach nieco pochylony do przodu dla lepszej równowagi i pędu, przednie ramiona za to miał nieco wyciągnięte w tył. Wpadł do zawalonego domu, w którym nocowali i zaczął mocno szturchać śpiącego by go obudzić. Przy okazji już mu niezrozumiale tłumaczył jakie mają kłopoty.
Chłopak obudził się z ociąganiem, by po chwili złapać się z bólem za głowę. Ziewnął leniwie, siadając i przetarł sobie oko. Był już przyzwyczajony do przecierania prawego ślepia, lewą ręką, więc nie sprawiało mu to teraz żadnego problemu. Zignorował fakt, że podczas legnięcia na posłanie z siana spadł mu z głowy jego umiłowany kapelusz. Przeciągnął się i dłonią zgarnął z oczu do tyłu rozczochrane włosy w kolorze kruczych piór.
- Co jest mały? - spytał spokojnie głaszcząc go po głowie. Istotce nie spodobało się, że towarzysz go zignorował i z gniewem strącił jego dłoń ze swojego łebka. Zawarczał i znów zaczął mu wszystko opowiadać swoim językiem, choć wiedział, że mężczyzna i tak go nie zrozumie. - Wiem, że ciężko tu o świeże owoce i drzewa, na których mógłbyś się pobawić. Za parę dni stąd wyjedziemy, obiecuję ci to, wpierw chciałbym się nieco zabawić z tym pijanym burakiem, który na nas wpadł jak wychodziliśmy z zaułka. - wyszczerzył kły w podłym uśmiechu, a gadzie oko mu błysnęło złowrogo.
Chibi jęknął załamany i skoczył mu na pierś chwytając go za brudną lnianą koszulę i potrząsając nim wyzywając go od najgorszych, i raz jeszcze tłumacząc mu jak krowie na rowie, że mają kłopoty.
- Później mi wyjaśnisz o co chodzi, słyszałeś to? - spytał wyglądając ostrożnie na ulicę ze swojej kryjówki.
- Olaboga, cóż to się porobiło. Świat całkowicie zwariował, żeby to smoki latały po miastach i gnębiły przyzwoitych mieszkańców. - odezwała się podekscytowana, puszysta kobiecina z wiklinowym koszem na zakupy, do innej, tym razem szczuplejszej białogłowy.
- A gdzież tam smok. Słyszałam, że to tylko zmutowany gatunek wiwery.- powiedziała ta druga ze spokojem i machnięciem ręki. - Smoki przecie ogromne jak góry, są a to ponoć jakiś karypel gadziego pokroju. Już zbrojni na niego...
Riverowi jak tego słuchał szczęka opadła w niedowierzaniu, po czym ją zamknął z gniewem zgrzytając zębami, w jego oku zapłonęła żądza mordu.
- Ja karypel? - niemal jęknął wkurzony, a przy każdym wydechu z jego nosa wydobywał się dym. - Ja im pokażę karypla. - warknął wstając z legowiska. Miał zamiar wyjść z kryjówki i dać nauczkę tym kobietom, a po tym wszystkim którzy mają to same zdanie o nim, choćby miał nawet wyrżnąć w pień całe to miasto i zrównać je z ziemią. Nawet nie zwrócił uwagi na przyszykowania zbrojnych do ubicia gada.
Przed zrobieniem największego głupstwa w swoim życiu powstrzymał go Chibi spanikowanym gestem kręcąc główką i proszący go o opuszczenie miasta. Odpuszczenie takiej zniewagi uwłaczało smoczej godności, ale ostatecznie chłopak postanowił pozostać w zawalonym domu, patrząc wściekle na ulicę, którą przechodzili różni ludzie szykując się do ataku. Westchnął ciężko z niezadowoleniem i usiadł na posłaniu głaszcząc białego stworka.
- Jeszcze dziś opuścimy to miasto i znajdziemy dziki sad z jabłkami. - powiedział przez zaciśnięte zęby. - "A kiedy ty będziesz jadł, ja tu wrócę i obrócę to wszystko w perzynę." - pomyślał z nienawiścią.
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

Post autor: Jeremy »

        Jeremy ubrany był w ciemnogranatowy kaftan z misternie wyszydełkowanym herbem jakiegoś rodu, spodnie kolcze i wysokie skórzane buty oficerskie. Jego własne ciuchy nie nadawało się do założenia, zwłaszcza w takich okolicznościach. Dowiedział się tylko, że prowadzili go na zebranie jakiejś Rady Najwyższej. Nie wiedział po co. Nie wiedział dlaczego. Wiedział tylko, że będą go pytać i stres go zżerał od środka. Zdecydowanie wolałby być gdzie indziej. Nie miał jednak nic do gadania. Strażnicy wyjęli go z wyra, umyli zlewając zimną wodą ze szlaucha jak w więzieniu, dali mu to ubranie i zaprowadzili na miejsce. Gdy drzwi się otworzyły wepchnęli go do środka. Znalazł się w przestronnej komnacie, dzięki ogromnym oknom bardzo dobrze oświetlonej. Na środku w półkolu ustawiono trzynaście bogato zdobionych foteli. Od siedzących na nich mężczyzn biło dostojeństwo i powaga. Ubrani byli bogato, ale ze smakiem, a po stroju łatwo poznać można było, czym zajmowali się oprócz handlu. Byli w różnym wieku, od starców, po młodych ludzi około trzydziestu lat. Za plecami siedzących stali kolejni, też dobrze ubrani, ale wyraźnie młodsi, tu wiek nie przekraczał czterdziestu lat, choć najmłodszy chłopiec wyglądał na około dziesięć. Jak po wszystkim dowiedział się, seniorzy największych rodów magnackich Nowej Aerii i ich dziedzice. Jednym wyjątkiem, był siedzący na honorowym, środkowym miejscu, wielki jak goryl starszy mężczyzna, który za plecami miał równie starego mężczyznę, którego zdawało mu się skądś kojarzył. Nie miał jednak czasu na zastanawianie się, bo przewodniczący przemówił do niego.
- Witaj synu. Nazywam się Stephen Braws, a to jest zgromadzenie Rady Najwyższej Nowej Aerii. Czekaliśmy na Ciebie. Pewnie mnie nie kojarzysz, ja natomiast znam twojego dowódcę z Bastionu i o Tobie i twoich dokonaniach wiele słyszałem. Przedstaw się pozostałym członkom Rady.
- Jeremy Favagó. - głos mu drżał, a wzrok mimowolnie opadał na podłogę.
- Skąd pochodzisz?
- Z Ostatniego Bastionu.
- Czym się tam zajmowałeś?
- Ciesielką.
Po zgromadzonych przeszedł szmer niezadowolenia. Jeremy zmieszał się jeszcze bardziej. Stał przed zgromadzeniem ludzi z wyższych sfer, daleko lepiej wykształconych we wszelkich możliwych kierunkach, bowiem byli tu i absolwenci wszelakich akademii, kupcy, uczeni, pisarze magii, czytacze aur, znawcy ksiąg, najwyżsi urzędnicy, generałowie jak Braws, i arcymagowie, jak młody Feu. A on miał im radzić? Nogi mu drżały, głos grzązł w gardle.
        Jeden z magnatów nie wytrzymał, wstał i z oburzeniem zwrócił się do Brawsa:
- Czemu Pan nam zawraca głowę i na Najwyższą Radę przyprowadza takie osoby. Co nam po nim? Roboli mamy w Nowej Aerii od groma. Z wszystkimi będziemy gadać?
- Wie pan jak się zabija smoki? – odparł generał spokojnie.
- Nie. – tamten spuścił nieco z tonu – To nie moja branża.
- To może warto posłuchać kogoś, kto ma w tej dziedzinie pewne osiągnięcia.
Na twarzach zgromadzonych odmalowało się zdziwienie. Ten niepozorny chłop zabójcą smoków? Protestujący magnat zwrócił się zatem bezpośrednio do Jeremy’ego:
- No więc ile smoków zabiłeś?
- Sam osobiście? – w oczach Bastiończyka odmalowało się przerażenie – Żadnego.
- No to nie mamy o czym gadać. Nie będziemy słuchać cieśli.
- A Pan przepraszam ile zaciukał? - Stephen Braws wściekły stanął w obronie speszonego drwala – Sam nie zabijał. Jest prostym człowiekiem. Ale za mojego życia Bastiończycy ubili osiem jaszczurów, a ranili dwa następne. On tylko obsługuje balistę i jest w tym świetny. Nie zabija smoków dla sportu. Broni miasta przed nimi. A Pan jesteś ignorant i bufon. Pan jesteś w swoim mniemaniu taki wielki, że z cieślą nie będziesz gadać. Jak Pan naciskasz to powiem, że od strzałów z balisty wymierzonej przez tego cieślę trzy smoki padły, a jeden stracił oko i uciekł. A teraz Pan się pochwal, coś Pan zdziałał wielkiego?
Zapadła cisza, bowiem nikt nie chciał ściągać na siebie gniewu generała, który może i był stary, ale wszyscy znali jego wojenną przeszłość, a i byli pewni, że tego zdobionego bastarda przy pasie nosił nie od parady, i w razie napadów szału mógłby zrobić z niego użytek. Przewodniczący rady uspokoił się, i ponownie zwrócił do Jeremy’ego.
- Powie nam Pan jak Pan ocenia naszą sytuację?
- Panowie pytacie… Mnie pytacie o radę? – drżącym głosem odpowiedział cieśla.
- Odpowiedz.
- Nie potrafię... – mężczyzna skulił się zawstydzony – Ja tylko prosty rzemieślnik.
Sir Stephen Braws podniósł się ze swojego miejsca i podszedł do drwala. Położył mu swoją ciężką, zakutą w rękawicę kolczą rękę na ramieniu, i z uśmiechem ledwo dostrzegalnym pod sumiastymi wąsiskami, uprzejmie, ale stanowczo i na tyle głośno, żeby wszyscy zebrani go słyszeli powiedział do niego.
- Jesteśmy Radą Najwyższą, ale nie jesteśmy wszechwiedzący. O sprawach, o które zapytujemy wiesz więcej od nas. Dlatego chcę, żebyś mówił prosto i bez owijania w bawełnę. Mów co myślisz, jakie jest twoje zdanie. Jeśli ci to pomoże, potraktuj to jako rozkaz.
Jeremy wyprostował się, spojrzał w oczy postawnego weterana i zobaczywszy w nich to coś, co ma w oczach każdy dobry dowódca wojskowy, widocznie rozluźnił się. Kiwnął głową i rzekł pewniejszym głosem, już bez drżenia.
- Chcielibyście Panowie znać moje zdanie, dobrze. Postaram się mówić wprost.
- Cieszę się, że się rozumiemy. – Braws uniósł brwi z zadowoleniem i ponownie zajął swoje miejsce.
- Zatem powtórzę pytanie. Jak Pan ocenia naszą sytuację?
- Przepraszam Panie, ale nie znam waszej sytuacji.
- Chodzi mi o wydarzenia z ostatniej doby.
- Przepraszam Panie, ale ostatnie co pamiętam z wczoraj, to siódma szklaneczka burbona. A wcześniej było cherry, koniak i piwo. Sam pan rozumie.
Stary generał pokiwał głową ze zrozumieniem. Skinął tylko na swojego doradcę, a ten wyszedł zza swojego patriarchy i w zwięzły sposób opisał wydarzenia, które zeszłego wieczora i w nocy zatrzęsły spokojnym życiem mieszkańców Nowej Aerii. Jeremy wysłuchał wszystkiego w spokoju i zapytał rzeczowo:
- Duży?
- Mały.
- Co to znaczy mały? Ile kroków?
- Szacujemy, że sześć, plus ogon. Mały.
- Mały jak mały. – wzruszył ramionami drwal – Są na świecie wielkie słonie, które jedzą tylko rośliny i są małe piranie, które zeżrą słonia. Rozmiar to żaden wyznacznik.
- Wczoraj mówiłeś co innego. Pozwolę sobie zacytować: "jaszczurka", "wypierdek", "knypek".
- Już mówiłem Panie, że wczorajszej nocy nie byłem sobą.
- A, tak, tak.
- Sześć kroków, to zawsze coś, choć jak na smoka faktycznie niewiele. A co mu zrobiliście?
- Nic.
- Nic? Tak sam z siebie wyleciał nie wiadomo skąd i pojarał wam targowiska?
- Na to wygląda. Chyba głupi jakiś, że strzeliło mu do łba bez celu podpalić miasto.
- Widocznie nie kontroluje się.
- Więc twierdzisz pan, że on nie ma samokontroli?
- Nie znam smoczej psychice. Ale jakby spojrzeć na niego jak na człowieka. Albo jest mały, bo jest jeszcze młody, dlatego robi głupstwa; albo jest mały i stary, zatem może trawią go jakieś kompleksy mniejszości i wyżywa się na słabszych. Jakby nie patrzeć, nie kontroluje się. - Jeremy potarł dłonią podbródek i zrobił przerwę dla zastanowienia się. Po chwili kontynuował - I postanowiliście go zabić?
- Taki mamy zamiar. Ale ta Rada zebrała się, aby powziąć ostateczną decyzję. A pan co nam radzi?
- Panowie, nie wiem czy podołam wypełnić wymagania, które do mnie kierujecie. jednak jak obiecałem, odpowiem prosto z mostu. Jak dla mnie przede wszystkim warto się zastanowić, czy wam to potrzebne.
- Co?
- Zabijanie smoków.
- A pan co by zrobił?
- Dał mu uciec. Obsadzić miasto, przyszykować do obrony, w razie jakby zaczął znowu szaleć. Ale zostawić mu jakąś drogę wyjścia.
- Pozwolić uciec?
- No tak. Nie każdego młodzika za awanturę w karczmie trzeba od razu zabijać. Czasem wystarczy dać kopa w dupę i za drzwi. Może nauczy się czegoś, zmądrzeje i nie wróci.
- A jak będzie się mścił?
- Za co? Przecież to on wam napsuł krwi, nie wy jemu. Póki co nic mu nie zrobiliście, prawda? To raczej do was mówię, żeby poniechać mszczenia się. Dlatego, żeby nie ściągać sobie na miasto złej sławy. Nastraszcie go, żeby zwiał z podkulonym ogonem i tyle.
- Ale jak faktycznie wróci?
- No to bądźcie gotowi. Sam jeden nie da rady takiemu miastu. Zwłaszcza jak jest takich mizernych rozmiarów. Jak faktycznie jest głupi, to spróbuje się mścić. Wtedy go ubijecie w obronie własnej.
Zza pleców jednego z magnatów - zgrzybiałego staruszka, który zdawało się ledwo siedział i już jedną nogą był na tamtym świecie, na środek komnaty wypadł młody mężczyzna w lśniącej zbroi, ze złotymi złoceniami. Długa blond czupryna opadała mu na ramiona, ale przewiązana była siatką, tak jakby właściciel miał za moment zakładać hełm i ruszać do boju. Przy boku wisiał piękny długi miecz z wielkim rubinem osadzonym w głowicy. W jednej ręce trzymał tarczę z dwoma walczącymi lwami, a drugą miał uniesioną wysoko w górę. Stanął pomiędzy drwalem a przewodniczącym Rady, zwrócony jednak twarzą do starego generała. Opuścił rękę i powiedział do niego.
- Proszę o pozwolenie zabrania głosu, sir.
- Młody panie DeKerekes – groźnie spojrzał na niego Braws – przez szacunek do pańskiego rodu, ale i do nas, proszę się wytłumaczyć dlaczego tak obcesowy sposób zakłóca pan naszą Radę, w której, przypomnę panu, ma pan status zaledwie obserwatora, tak jak pozostali dziedzice.
- Myślę, że powinniśmy zakończyć tę farsę. Zastanówcie się panowie co robimy. Słuchamy cieśli? Ten prostak działa ewidentnie w interesie Ostatniego Bastionu i próbuje odwieść nas od zamiaru ubicia smoka, żeby nadal tylko jego miasto mogło grzać się w tej chwale. Należałoby się zastanowić raczej jak go ukarać jako agenturę obcych mocarstw. My natomiast powinniśmy zrobić co do nas należy i poczwarę zabić. Też powinniśmy sięgnąć po ten splendor. Należy się to nam, i naszym mieszkańcom. Radzimy już długo, ale nie padł ani jeden argument, dlaczegoż byśmy nie mieli zabijać smoka.
- Macie więcej do stracenia. – przerwał mu drwal – Nasze kamienie się nie palą.
- Nasze kamienie też się nie palą. - młodzian odwrócił się gwałtownie i odpalił mu całkiem zgodnie z prawdą.
- Ale waszą siłą nie są kamienie – Jeremy lekcję, którą poprzedniego dnia sam odebrał od karczmarza przy piwie, teraz wykładał dziedzicowi magnackiemu – tylko te łatwopalne targowiska, składy i magazyny.
Dał mu chwilę na przetrawienie tego co przed chwilą powiedział, ale zaraz uderzył prostym pytaniem w czuły punkt jego ego.
- Ile masz lat chłopcze?
- Jak śmiesz się tak do mnie zwracać...
- Odpowiedz! - buńczucznego młodzieńca usadził jego ojciec. Głos był stanowczy i mocny, co tym bardziej dziwiło, bowiem wypowiadający słowa wyglądał na zasuszonego i niezdolnego do żadnego wysiłku. Chłopak spojrzał na swojego seniora z niedowierzaniem, ale odpowiedział posłusznie:
- Dziewiętnaście.
- Jak myślisz, dlaczego wszelkie plugastwo jakie jest na świecie ciągnie właśnie do nas? Te czeredy koboldów, hordy i watahy goblińskiej jazdy, stada demonów, nawiedzeni nekromanci prowadzący nieprzejrzane zastępy kościotrupów, czarownicy wszelkiej maści i najpotężniejsze smoki. Jak pan myśli, po co oni atakują moje rodzinne miasto? Byłeś kiedyś w Ostatnim Bastionie?
- Nie.
- Pozwól, że Ci o nim opowiem. Nie śpimy na złocie jak Efne, nie mamy tam surowców jak Meot, nie mamy znaczenia strategicznego jak wy. Okolica to spustoszone ziemie nienadające się do uprawy ani hodowli zwierząt. Nie mamy czakramów, gajów, źródeł magicznych. Budynki uniwersyteckie przerobiono na lazarety. Nasza biblioteka, a raczej jej wypalone ruiny są tylko punktem azymutalnym dla namierzania się artylerii na południowych murach. Podobnie wieża magów na wschodzie. Z sześciu tarasów Bastionu stoją tylko dwa, a cztery najniższe straszą rumowiskami z zgliszczami i stanowią wylęgarnię epidemii, szczurów, a ntakże nowych zjaw i umarlaków atakujących nasze mury. – młodzieniec chciał mu przerwać, ale ojciec kolejny raz powstrzymał go. Jeremy zaś mówił dalej – Nie mamy nic cennego. A jednak przychodzą. Rok w rok. Nieprzerwanie. Jak Pan myśli, dlaczego? – zrobił wymowną pauzę, ale jeszcze nie zakończył przemowy – Jedyne co mamy to ten splendor, jak Pan to ujął. Ostatni Bastion nosi miano pogromców smoków. Owszem, mamy najdzielniejszych ludzi, ale mamy ich coraz mniej. Bo wszystkie szumowiny świata chcą nosić miano pogromcy Ostatniego Bastionu. Ot i tyle. I aż tyle. Dlatego moja Ojczyzna jest Opuszczonym Królestwem, a moje miasto Ostatnim Bastionem. – Drwal kolejny raz przerwał swój smutny wywód. Wreszcie oderwał wzrok od zaledwie dorosłego adwersarza i powiódł po wszystkich twarzach w komnacie. Wreszcie odezwał się ponownie. – Pytaliście mnie Panowie o radę, oto moja rada. Przygotujcie się do obrony, ale wypuście go i nie ścigajcie. A kto chce się mścić, proszę bardzo, niech wynajmie specjalistów i zabija smoki na swoje konto. I ściąga nieszczęście na swój ród, a nie na swoje miasto i na niewinnych ludzi.
        Długo nikt się nie odezwał, oprócz jednego krótkiego rozkazu: „Wykonać”, który szepnął Braws do ucha swego doradcy.
Awatar użytkownika
River
Zsyłający Sny
Posty: 315
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Wędrowiec , Rozbójnik , Najemnik
Kontakt:

Post autor: River »

Westchnął niezadowolony, że ludzie tak szybko zareagowali i popsuli mu całą zabawę. Nawet przez chwilę przyszło mu do głowy by się tym nie przejmować i dalej "zwiedzać" to jakże przepiękne, acz trochę za mało przypalone miasto, ale wtedy spojrzał na swojego towarzysza. Chibi wyraźnie nie czuł się za dobrze w mieście, wyglądał słabo jakby był chory i jego futerko nie lśniło, jak zwykle. Zmartwiło to Rivera i sprawiło, że zaczął być na siebie zły, przez to, iż wcześniej nie zauważył złego stanu zdrowia swojego przyjaciela. W tym miejscu byli najdłużej i było to pierwsze duże miasto, do którego razem zawitali. Po raz pierwszy coś takiego przytrafiło się Chibiemu, bo zwykle tylko przechodzili przez większe osady, a zazwyczaj odwiedzali karczmy w małych wioskach. Dodatkowo kmiotki... Em, to znaczy rolnicy nie byli tacy zapaleni do boju. Riverowi wystarczyło przelecieć się nad osadką by wszcząć panikę i do tej pory mu to w zupełności wystarczało. Nie miał pojęcia czemu za wszelką cenę chciał uprzykrzyć życie mieszkańcom tego miasta.
Znów westchnął i podniósł z ziemi swój kapelusz i wziął na "ręce" białego futrzaka.
- Poszukamy tego sadu, poczujesz się lepiej. - powiedział łagodnie do przyjaciela, który mruknął jak szop i wtulił główkę w pierś chłopaka.
Jednooki uśmiechnął się i zmienił w gada od środka jeszcze bardziej rozwalając zrujnowaną kamienicę, w której nocowali.
- Nie jestem kurduplem! - ryknął wściekle otrząsając się z gruzów i wzbił się w powietrze porywając jedną z plotkujących kobiet, a konkretnie tą szczupłą. Ignorując jej krzyki zerknął na swój grzbiet, czy stworek na nim siedzi i się mocno trzyma. Zawisł w powietrzu na tyle wysoko nad miastem by strzały go nie sięgnęły i zrzucił demonstracyjnie wrzeszczącą ofiarę. Patrzył wściekle na miasto i ludzi, a z jego nosa i paszczy wydobywał się dym, ale tym razem powstrzymał się od podpalania czegokolwiek. Machnął jeszcze dwa razy skrzydłami w kolorze wulkanu wypluwającego lawę i odleciał w stronę lasów.
Między gruzami zawalonej kamienicy wypalony był na bruku napis: "Jednooki Firegrowl tu był, kmiotki."

/z.t. Las Driad
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

Post autor: Jeremy »

        Stary Francesco, kiedy dowiedział się, kto odwiódł włodarzy Nowej Aerii od zamiaru upolowania gada wściekł się niemiłosiernie. Wrzeszczał, piszczał, klął jak szewc, a na koniec tej tyrady powiedział, że nie chce Jeremy'ego więcej widzieć, zerwał ich umowę i wygonił go.
        Cieśla znalazł się w sytuacji, gdzie został sam w obcym mieście i nie miał kasy ani na powrót, ani żeby jechać dalej. Zresztą po tym jak zadarł królewskim wywiadem Leonii nie miał po co tam jechać. Był spalony. Po ich ostatniej rozmowie był pewien, że imć Francesco zadba, aby w najlepszym wypadku trafił spod bram miasta prosto do kazamat. Morza by ani nie powąchał, a floty nawet nie zobaczył. Co prawda stary doradca Brawsa pocieszył go, mówiąc, że Leonia to nie jedyne państwo na świecie mające własną marynarkę wojenną, więc nie musi definitywnie żegnać się z myślą o służbie na okrętach, ale póki był bez grosza przy duszy równie dobrze mógł marzyć o wyprawie na księżyc. Osiadł więc w Nowej Aerii. W kufrze przywiózł z Ostatniego niezbędne narzędzia do tego, żeby wykonywać swój zawód. Jeremy był rzeczowy i słowny, pracował szybko i solidnie, a poza tym nie żądał za to ciężkich pieniędzy. Ustalił stawki na poziomie z rodzinnego miasta, ale w tutejszych warunkach były one na granicach opłacalności, oczywiście według zawyżającego stawki Miejskiego Stowarzyszenia Pracowników Leśnych "Piła i Topór", mającego (dotychczas) monopol na wszelkie prace drewniane. Przez pierwsze tygodnie, będąc jako przybysz kompletnym gołodupcem pracował tylko za wikt i opierunek, remontując w zasadzie charytatywnie budynki zniszczone lub uszkodzone przez pożar w dzielnicy elfiej biedoty, które tak rozczarowały go pierwszego dnia pobytu. Z tego oczywiście również dało się wyciągnąć jakieś pieniądze i "Piła i Topór" próbowali go nawet w tym miejscu wygryźć z rynku, ale szybko dali sobie spokój, gdy okazało się, że cieśla ma nad sobą rozciągniętą protekcję sir Brawsa, z którym przy tak małej stawce nikt nie miał ochoty zadzierać. Pozostawał więc Bastiończyk tylko rysą, zaledwie niezauważalnym zaburzeniem równowagi wewnętrznego rynku wielkiej metropolii.
        Wkrótce jednak jego praca stała się zupełnie marginalnym problemem nawet dla miejskiego stowarzyszenia, bo gdy wygospodarował dla siebie między odbudowywanymi gmachami skromny, niewielki warsztat, na zlecenie od Rady Najwyższej skupił się głównie na działalności dobrze mu znanej z Ostatniego Bastionu, czyli naprawie i produkcji balist. Do tej pory była to dziedzina zbędna w bezpiecznej Nowej Aerii, jednak przy możliwym odwecie szalonego smoka o skórze w barwach wulkanu, uchwalono środki na modernizację miejskich maszyn miotających. Wynajął wózek i parę osiołków do jego ciągania, żeby mieć czym z pobliskich lasów transportować materiał, po czym wziął się za robotę i systematycznie modernizował miejską artylerię forteczną.

Jeremy ciąg dalszy
Zablokowany

Wróć do „Nowa Aeria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości