Opuszczone Królestwo"A droga wiedzie w przód i w przód..."

Na równinie rozciągającej się od Mglistych Bagien aż po Pustynie Nanher znajduje się Opuszczone Królestwo, które kiedyś przeżyło Wielką Wojnę. Niestety niewiele zostało z ogromnych zamków i posiadłości tam położonych. Wojna pochłonęła większość ośrodków ludzkich. Dziś znajduje się tam tylko kilka ludzkich siedzib, odciętych od innych miast.
Awatar użytkownika
Barabasz
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje: Inna , Wędrowiec , Mędrzec
Kontakt:

"A droga wiedzie w przód i w przód..."

Post autor: Barabasz »

        Barabasz szedł gościńcem i mruczał zadowolony pod nosem. Ostatnie dni były wyjątkowo udane - wyleczył stado krów z owrzodzeń wymion (naprawdę, wystarczyło jedynie nauczyć wieśniaków odrobiny higieny w hodowli zwierząt, ale konieczna do tego była stosowna, mistyczna oprawa!) i sprowadził na świat ślicznego, różowiutkiego noworodka. Okoliczny znachor już dawno położył na nim krzyżyk, dzięki czemu satysfakcja była jeszcze większa. Co najważniejsze jednak, pomógł w rekonstrukcji studni, zapewniając wiosce świeżą wodę.
Spotkała go również miła niespodzianka, bo tym razem wieśniacy nie próbowali wymigać się od zapłaty, a nawet dołożyli co nieco od siebie. Zaopatrzony w świeżutki prowiant mógł wędrować dalej, nie martwiąc się przez chwilę o to co będzie jadł.
        Krasnolud zaczął pogwizdywać pod nosem, czując się bezpiecznie na trakcie. Był zbyt brzydki by ktoś chciał go napaść, a nawet gdyby w jego wielkim plecaku złodziej dopatrzył się jakiejś wartości, Styk umiał się obronić. Za pasem nosił zatknięte dwa toporki, które stawały się śmiercionośną bronią w jego rękach. Na szczęście tego dnia nikt nawet nie myślał o rabowaniu gościńca, bo cała śmietanka okolicznej braci przestępczej zgromadziła się w zupełnie innym miejscu.
        Wujcio zmarszczył brwi, gdy ktoś przerwał mu zasłużony relaks dobiegającymi z oddali okrzykami. Kilku ubranych na czarno mężczyzn zgromadziło się wokół drzewa, na które zarzucona była lina. Na jej drugim końcu znajdował się jeszcze jeden mężczyzna, podobny do reszty, z jedną tylko różnicą. Jego twarz była umazana od krwi, a na szyi zaciśnięta była gruba pętla. Egzekucja.
        Brew Wujcia powędrowała do góry w wyrazie niemego niezadowolenia. Zazwyczaj nie wtrącał się w sprawy wewnętrzne gangów i grup przestępczych. Wystarczająco długo był w wojsku, by wiedzieć, że każda z takich formacji ma własny sposób załatwiania problemów. Ci tutaj wyglądali jednak na wioskowych zawadiaków, a tym czego Barabasz nie cierpiał bardziej od wieśniaków nie płacących za jego usługi, byli wieśniacy organizujący samosądy. Poza tym od dawna już nie był w wojsku.
Krasnolud westchnął ciężko i skręcił ze ścieżki, kierując się w stronę grupki. Zamierzał ich przegadać, tak jak robił to setki razy z wioskowymi głupkami. Nie różnili się niczym, choć oczywiście nie mógł im tego powiedzieć. W ich małych móżdżkach byli absolutnie wyjątkowi i nie do pokonania.
- Dzień dobry, panowie! Widzę, że dzieją się tu ciekawe rzeczy - powiedział donośnym głosem, zbliżając się do nich.
Jeden z mężczyzn, najprawdopodobniej przywódca, wyszarpnął zza pasa nożyk i wyciągnął go w stronę nieznajomego. Wyjątkowo krótki nożyk.
- Cego fces psybłędo?! - zawarczał, robiąc groźną minę. Styk skłonił się, zachowując kamienną twarz. Tym, czego nauczył się na samym początku swojej pracy był fakt, że nie należy śmiać się ze sposobu w jaki mówiąc prości ludzie.
- Przechodziłem obok szanowny panie i zobaczyłem zbiegowisko. Co się tu dzieje? Oczywiście jeśli mogę szanownego pana zapytać.
Zbój przez chwilę milczał, wpatrując się w niegroźnego (z pozoru) krasnoluda i zastanawiając się nad jego słowami. Określenie “szanowny pan” mile połechtało jego ego. Lub “połeftało”, jak sam by zapewne powiedział.
- To nie tfoja sprafa staruchu! Samiesamy odprafić efseku...efseku… Do fiaska, fcemy go sabić! - warknął, ale opuścił mieczyk. Najwidoczniej nie czuł jakim zagrożeniem jest Styk. Ten zaś przechylił głowę i pokiwał z powagą, choć jego oczy uśmiechały się ciepło. Biedny, wioskowy głupek, myślał że jego sprawy są tak strasznie ważne. Ważne jest zniszczenie życia naturian przez wydobycie żywicy. Albo wojna, która spustoszyła ten kraj. Ważne…
- A powiedz mi synu, dlaczego chcesz go zabić?
- Bo naf sfradził!
W tym momencie skazaniec postanowił zaprotestować i zajęczał głośno. Jego usta zapychał jednak knebel, więc nie dało się nic więcej zrozumieć.
- Mógłbyś go rozwiązać, żebym usłyszał jego wersję wydarzeń, proszę?
Słowa Wujcia były łagodne acz stanowcze i nie pozostawiły hersztowi bandy żadnego wyboru. Mężczyzna już przegrał tę walkę, mimo że jeszcze nie zdawał sobie z tego sprawy. Pokiwał tylko potulnie głową i zdjął knebel z zakrwawionej twarzy.
- To był wypadek, przysięgam! - wrzasnął niedoszły wisielec, wpatrując się w Styka wyłupiastymi oczami. - Błagam, pomóż mi! - ryknął rozpaczliwie, nim znów został zakneblowany.
- A więc, drogi przyjacielu - powiedział Barabasz, rozsiadając się wygodnie na pieńku. - Opowiesz mi co właściwie się stało?
Awatar użytkownika
Lasse
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Arystokrata , Władca , Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Lasse »

        Lasse przechadzał się żwawym krokiem przed siebie. Często schodził z drogi by móc przejść się po jakimś wzniesieniu, które w minimalny sposób załagodziło jego górski głód. Teren był jednak okrutnie płaski i w dodatku słabo zalesiony. Przeszedł już wiele smoków by tu dotrzeć, do rozległych terenów Opuszczonego Królestwa, które jako ostatnie stały mu na drodze do Gór Dasso. Nikt by mu nie uwierzył, ile w tym czasie przeżył, ile dużych smoków przeszedł i ile przejechał. Nikt by mu też nie nie uwierzył kim tak naprawdę jest i że będąc kimś z wyższych sfer przetrwał niełatwą podróż, bo nie oszukujmy się, ale klimat tych ziem znacząco różniły się od tych, w których pierwotnie żył. Mówili tu z dziwnym akcentem, nawet elfy brzmiały jakoś inaczej, bardziej melodyjnie, świergotali jak skowronki a nie jak potężne orłosępy przemierzające surowy klimat Gór Księżycowych. To były wspaniałe zwierzęta. Dzikie, roztargnione, o płonącym tułowiu i mglistych skrzydłach, bystrych, surowych oczach, z ostrymi pazurami. Tak właśnie brzmiały górskie elfy z Ilargii. A te tutaj był jeszcze bardziej kruche i delikatne w samej budowie ciała niż mieszkaniec Gór Księżycowych.
        Erik jednak wiedział, że jest jednym z nielicznych szpiczastouchych, który łamie stereotypy łagodnego elfa. Nie mógł porównać się do smoków, ale wewnątrz serca nosił ten sam gorący płomień, co i one. Co ambitni czarodzieje, co uparci ludzie.
        Tak więc nikt by mu nie uwierzył kim jest i skąd przybył. Szczególnie, że na jego twarzy malowała się radość i ekscytacja. Był już tak blisko swego celu. Miał nadzieję, że już niedługo ujrzy zarys mroźnych gór. Już szykował w głowie projekt sztandaru, którym przekuje lód, lecz jego marzenia ucichły w głowie, gdy z dala usłyszał niepokojące okrzyki. Zwykła ciekawość zaprowadziła go bliżej wydarzenia. Zakradł się powoli do towarzystwa, szczególnie jego krok zwolnił gdy jeden z głosów okazał się niższy od tych ludzkich. Bardziej ochrypły, stanowczy, zdecydowany. Musiał mocno przyłożyć dłonie do ust by nie parsknąć śmiechem po jakże męczącej i długiej wypowiedzi wieśniaka. Lasse wysunął wyżej łeb kryjąc się za pagórkiem i wówczas dostrzegł plecy niskiego jegomościa. Potężnej budowy siwy gość, który wydawał się przez chwilę wolno stojącym plecakiem gdyby nie nogi. Oczy elfa rozparło zdziwienie i jego szyja stała się jeszcze dłuższa. „Krasnolud...”, pomyślał wolno Erik. Czy tego chciał czy też nie, Erik la Lawrance na swej drodze spotkał zaledwie kilku brodatych w swoim życiu. Jego państwo nie chciało wchodzić w układy z krasnoludami. Ich poglądy polityczne zdecydowanie zbyt mocno się różniły, by owe kontakty nabrały nieco cieplejszego klimatu, dlatego też tym bardziej Lasse szczypała w oczy cała ta szlachecka szajka Ilargii. Byli solą w oku. Mógł na palcach jednej ręki zliczyć przypadkowo napotkanych nordów, którzy niefartem znaleźli się w jego królestwie. Jeszcze większe zdziwienie ogarnęło go, gdy na żadnym szlaku kupieckim (jak na złość!) nie spotkał żadnego z nich. Teraz stał przed nim krasnolud z krwi i kości, który najwidoczniej starał się stanąć w obronie wisielca.
        Erik był nieco mniej moralny od siwowłosego, dobrego Wujcia. Chciał... wręcz musiał wykorzystać okazję by się do niego zbliżyć!
        - Hej! Wy tam! - krzyknął w stronę zebranych i podpierając się na boku machał do nich ręką.
        Szefo całego przedsięwzięcia spojrzał gniewnie na nazbyt pewnego siebie elfa. Długouchy stał w lekkim rozkroku i nie bał się przerwać pogawędki, gdy więc ruszył do nich równie mocnym, aczkolwiek nonszalanckim krokiem, napięcie zdecydowanie wzrosło.
        - Panowie, cóż to? Tak za dnia odprawiać diabelskie rytuały?
        - Tu się sprafiedliwość fymiesa! - żachnął się wieśniak.
        - O, doprawdy? Może kapłan z sąsiedniej wioski to osądzi, umazany ryj krwią to chyba pierwszy stopień do sprzedania duszy diabłu. Hm... - zamyślił się na krótką chwilę elf. - Dostrzegam okrąg, przecinające się linii krwi... Wydaje mi się, że to nieudolnie wymalowany pentagram – osądzał kłamliwie Lasse.
        - Co?! - wzburzył się bandzior, choć rzucił szybkie spojrzenie na wisielca. Twarz oprawcy pobladła, jakby teraz sam zaczął dostrzegać wszelkie wyznaczone przez elfa znaki. - Nieprafda! To oscerstfo!
        - Tak, dokładnie! - przytaknął drugi.
        - To sprowadzamy kapłana? - zaproponował luźno Lasse. - Myślę, że ten ma doprawdy wprawione oko, nie pozwolę powiesić niewinnego.
        - E... a... kurfa! Feś ty się odcep, co?
        - Ewentualnie możemy rozwiązać ten spór nieco inaczej. Bez sprowadzania kapłana i ściągania jakiegokolwiek sądu sprawiedliwości – ciągnął dalej książę zbliżając się do wisielca, który raz, że miał umrzeć to teraz jeszcze jego dusza mogła być sprowadzona do piekła. Był przerażony tą wizją.
        - Zagramy w prostą grę – kontynuował lekkim głosem Lasse. - Może w pokera?
        - Nie umje - burknął bandzior.
        - Hm, pasjans?
        - W co?
        - Dobrze, papier, kamień i nożyce. Jeżeli wygram gość przeżyje. – Uśmiechnął się paskudnie Lasse szturchając wisielca w nogi, jakby był jego kumplem, któremu ani trochę nie grozi śmierć.
        - A jeseli nie?
        - Powiesicie go.
        - Tak! - krzyknęła banda.
        - Nie! - ryknął rozpaczliwie skazaniec.
        - Ty milcz, właśnie gram o twoje życie – elf skarcił biedaka, po czym wysunął się krok przed przyszłym zmarłym. - A więc...
        - RAZ!
        - TFA!
        - Tsy!
        - Kamień – prychnął Erik wymierzając celny cios prosto w mordę oprychowi.
        Mężczyzna zatoczył się do tyłu zakrywając twarz dłońmi i momentalnie zalewając się krwią. Lasse podkradł spod stóp wisielca stołek, przez co podejrzany zawisł na pętli, którą w panicznym akcie starał się bezskutecznie zerwać. Elf wskoczył na niestabilny taborecik, a następnie sprzedał kolejnemu napastnikowi kopniaka w klatkę piersiową pozbywając się na krótką chwilę kolejnego wieśniaka. Erik płynnym ruchem wyjął krótki miecz, którym przeciął linę. Wisielec padł na ziemię łapiąc powietrze niczym wyrzucona z krągłej kuli złota rybka. Był czerwony na twarzy, ale żył, a jego karki nie uległ złamaniu. A to ci dopiero szczęściarz!
        Elf wysunął miecz przed siebie przybierając zgrabną pozycję, niemalże szermierską.
        - To jak panowie, idziemy w tango czy odpuszczamy grzechy?
Awatar użytkownika
Tioyoa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 71
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Tioyoa »

        Powrót do domu i swojej kuźni nie był wcale łatwy - okazało się, że o tej porze roku ruch karawan zmierzających na zachód mocno tracił na płynności i znalezienie wozu, który zabrałby pasażera w okolicę Thenderionu graniczyło z cudem. Chcąc nie chcąc Tioyoa była zmuszona kombinować i powoli, zygzakiem zmierzać do celu. Problem pojawił się jednak już niecały tydzień po opuszczeniu Fargoth. Przez niezrozumiały krasnoludzki akcent Tarunn bądź też z czystej złośliwości woźnica, który zgodził się ją zabrać ze sobą nie dogadał się z nią co do kierunku i zamiast na zachód, wywiózł kowalkę prawie na samo Wybrzeże Cieni. Tioyoa zorientowała się, że coś jest nie tak, rozmawiając z innymi gośćmi w jednej z karczm, gdzie zatrzymali się na nocleg - coś nie pasowały jej te pełne zaskoczenia spojrzenia, gdy pytała jak daleko muszą jeszcze jechać, by dotrzeć do Nandar-Ther. W końcu ktoś zebrał się w sobie i wyjaśnił jej, że tą drogą do górskiej warowni na pewno nie dotrą, chyba, że odkryją drogę po drugiej stronie Łuski, bo zmierzali w całkowicie innym kierunku. Tarunn nie zareagowała na to wbrew pozorom aż tak źle, jak mogłaby. Po puszczeniu szczerej wiązanki przekleństw w trzech językach, dosadnym poinformowaniu woźnicy co myśli o nim, jego dzieciach i jego szanownej małżonce, następnie daniu mu w pysk z jednej i z drugiej strony, z elfki zeszła para i odsapnąwszy zdecydowała, że nie ma co płakać, tylko trzeba się odwrócić i wracać, bo przecież siedząc na zadku i biadoląc nie zbliży się nawet o jeden palec do celu.
        Następnego dnia plan uległ jednak weryfikacji - Tioyoa uznała, że nie ma sensu wracać się po własnych śladach i zamiast się cofać, by wrócić na trakt prowadzący przez równiny theryjskie zdecydowała się wracać przez Opuszczone Królestwo, aby dopiero pod koniec podróży przekroczyć góry. Pomysł był według niej dobry, choć wielu jej go odradzało wspominając coś o niebezpieczeństwie, kowalka jednak szczerze te wyrazy troski wyśmiała. Taka podróż mogła być niebezpieczna dla samotnej kobiety, owszem, ale nie dla niej - nikt nie byłby tak zdesperowany, by napaść ją w celach, w jakich napada się kobiety, a ktokolwiek próbowałby napaść ją w innych celach, musiałby liczyć się z otrzymaniem klasycznego, krasnoludzkiego łomotu. Tarunn czuła się więc bezpieczna, a jej pewność siebie była tak widoczna, że nawet jeśli ktoś widząc ją z daleka sięgał po miecz i już szykował się do krzyczenia "pieniądze albo życie", podchodząc bliżej szybko broń chował i bąkał tylko pod nosem "szerokiej drogi", jak to zwykli witać się podróżni.
        Droga okazał się być jednak gorzej niż fatalna, bo po tej stronie Gór Dasso jeździło jeszcze mniej karawan niż po drugiej, a co więcej niechętnie brali takich pasażerów jak Tioyoa, która nie wyglądała na taką, co to groszem śmierdzi. Większość drogi przyszło jej więc pokonywać pieszo, od wioski do wioski, ale co tam, cały czas do przodu. Co więcej lokalni mieszkańcy okazali się być całkiem gościnni gdy przełamało się ich pierwszą podejrzliwość, a nic tak nie pomagało jak ogłaszanie, że jest się wędrownym kowalem, który za wikt i opierunek naprawi wszystko od ręki. W tych dniach Tioyoa wyjątkowo często musiała korzystać z magii, gdyż nie wszędzie miała dostęp do odpowiednich narzędzi, nie wspominając o palenisku - jej umiejętności czasami budziły pewien niepokój, ale skoro robota była zrobiona, elfka dostawała miejsce do spania albo michę jedzenia, w zależności od tego co potrzebowała. A co lepsze, czasami dostawała też podwózkę do następnej wioski! Jej podróż była więc całkiem owocna, choć wolna jak diabli.

        Tego dnia kowalce przyszło jednak iść pieszo. Nie przeszkadzało jej to, zasuwała jednak dziarskim krokiem, by zrobić jak najwięcej staj przed zachodem - nie lubiła, gdy noc zastawała ją na drodze. Pogoda jednak dopisywała i przyjemnie się podróżowało… Aż do jej uszu nie dotarły odgłosy, które jasno zwiastowały kłopoty - krzyki, błagania i awanturowanie się. Tarunn była jednak ostatnią osobą, która unikałaby takich okoliczności. Zeszła nieco z drogi i wytężając wzrok szukała miejsca, z którego dochodził ją ten harmider. Dojrzała bandę ubranych na czarno mężczyzn i jednego z nich ze stryczkiem na szyi. Zwróciła również uwagę na odstającego od nich wyglądem mężczyznę w goglach, który nagle znokautował jednego członka tej dziwnej grupy i odciął niedoszłego wisielca… Najciekawsza była jednak postać najbliżej niej - niska, lecz nie dziecięca, bo dość tęga, zwieńczona koroną siwych włosów.
        - Hej, Wujaszku! - zawołała elfka, zwracając na siebie od razu uwagę.

        Barabasza Unę Tioyoa poznała kilka dni wcześniej w jednej z tych bezimiennych wiosek, których pełno w Opuszczonym Królestwie. Oboje byli ludźmi czynu społecznego, nic więc dziwnego, że spotkali się nad miską gulaszu i przy kuflu lokalnego piwa, które dostali w zamian za wykonane roboty - w przypadku Tioyoi była to naprawa osi wozu. Elfka nie mogła odpuścić sobie rozmowy z krasnoludem, gdyż darzyła przedstawicieli tej rasy wielkim sentymentem. Ucięli sobie bardzo przyjemną pogaduszkę o kowalstwie, majsterkowaniu, naprawach, inżynierii i innych krasnoludzkich tematach, Tarunn przy okazji zapytała o kilka znajomych miejscówek, w których w Alaranii przesiadywali Nordowie w nadziei, że może mają jakiś wspólnych znajomych. Na dyskusji spędzili wiele godzin i Tioyoa chętnie podróżowałaby z Barabaszem dalej, problemem był jednak kierunek dalszej drogi - diametralnie inny w jego i jej przypadku. Z lekkim żalem, lecz bez rozpaczy, Tarunn pożegnała się z Wujciem i wyraziła nadzieję, że jeszcze będą mieli okazję się spotkać. I proszę: właśnie się ziściło.

        - Potrzeba może pomocnej dłoni? - zawołała z daleka do krasnoluda, patrząc na to zbiegowisko wielkimi, błyszczącymi oczami, podwijając w biegu rękawy. Wujcio wiedział, że ma do czynienia z elfią kobietą, lecz cała reszta nie była chyba tego świadoma. Patrzyli na porządnie zbudowanego jegomościa w długiej tunice z ognioodpornego materiału, z dziwacznymi karwaszami i długimi włosami, których dawno pewnie nie czesał. Widać było, że jeden jego cios wystarczył, by już nigdy nie wstać… Ale przecież on był jeden, a ich było wielu. Nawet jeśli liczyć tego typka w goglach, nadal było ich tylko dwóch… No a krasnolud nie wyglądał na takiego co to by się chciał bić, więc on do rozrachunku brany nie był.
Awatar użytkownika
Barabasz
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje: Inna , Wędrowiec , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Barabasz »

        Barabasz patrzył na rozwój wydarzeń z dłońmi opartymi o wielki plecak, który położył sobie na kolanach. Przez chwilę przyglądał się młodzieńcowi, który wparował w sam środek awantury, jak gdyby nigdy nic. Wykrzykiwał jakieś głupoty o bezbożnych obrzędach, co wyraźnie było pretekstem do zaczęcia bójki. Zresztą i sam chłopak na takiego wyglądał - potargany, ze skórą poznaczoną licznymi otarciami i ranami. Krasnolud westchnął ciężko i zaczął grzebać w plecaku. Walka to było dokładnie to, czego chciał uniknąć. Ale młodzi nigdy nie byli w stanie tego zrozumieć.
        Wyciągnął fajkę i spokojnym ruchem nabił ją tytoniem. Zaciągnął się z wyraźnym zadowoleniem, a kłębek dymu uwolniony z jego ust zamienił się w błękitną smużkę i rozpłynął w powietrzu.
        Zastanawiał się jak uniknąć niepotrzebnego rozlewu krwi. Jeśli młokosy chciały się prać po pyskach, nie zamierzał interweniować. Jednak gdyby któryś zamierzał zrobić drugiemu faktyczną krzywdę, odkryłby jak szybki potrafi być Styk i dostałby niemałą nauczkę.
- Mili panowie, po co te nerwy? - zapytał, wstając ciężko i prostując z trzaskiem plecy. Czarne jak węgiel oczy obserwowały zbirów uważnie, choć migała w nich również iskierka rozbawienia. Ach, ile razy brał się za łeb nawet ze swoimi własnymi kompanami. Czasami mężczyzna po prostu musi porządnie komuś przyłożyć. Z młodziutkiego elfa o niebieskich włosach ta potrzeba wylewała się wręcz strumieniami. Teraz, gdy odciął zbira zagrożonego stryczkiem, sytuacja nie wyglądała już tak niepokojąco. Nadal jednak wypadało pozostać czujnym.
        Za plecami usłyszał znajomy głos i odwrócił się z uśmiechem.
- Tioyoa! Jak miło cię znowu widzieć! - powitał kowalkę, unosząc w jej stronę fajkę w teatralnym ukłonie. Nagle rzeźbione drewienko wypadło z jego ręki, gdy jeden z rozbójników zamachnął się na Lassego, przy okazji trafiając Wujcia łokciem w brzuch.
        Krasnolud sapnął ciężko i ostrożnie poprawił monokl, który zadyndał beztrosko pod jego czerwoną twarzą. Młodość młodością, ale tego skurwysynowi nie daruje! Wyprostował się, podwinął rękawy i zdzielił młodzieńca w nerkę tak silnie, że ten wywinął się w precel, zwalając z hukiem na ziemię.
        Styk pochylił się i podniósł fajkę, dokładnie otrzepując ją z czerwonego pyłu. Dopiero gdy zapakował ją za pazuchę, ponownie zwrócił się do Tarunn.
- Trzeba przywołać do porządku tę hałastrę.
Zamachnął się na kolejnego rzezimieszka, jednak ten odskoczył, nim pięść krasnoluda zdążyła go dosięgnąć. Widać było, że ten osobnik miał skłonności do dandysowatości, bo jego uszy zdobiły liczne kolczyki, a szyję długa, muślinowa chusta. Doskonale! Barabasz chwycił za nią z całych sił, przyciągając jego twarz na wysokość swojej.
- Jak starszy pan prosi, żeby się uspokoić, wypadałoby posłuchać - mruknął, po czym pozbawił nieszczęśnika kilku niepotrzebnych zębów.
- A ty się tak nie ciesz - fuknął, wskazując palcem Lassego, który bawił się aż za dobrze. - To twoja wina, chłopcze.
Awatar użytkownika
Lasse
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Arystokrata , Władca , Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Lasse »

        Lasse bawił się w najlepsze zwodząc swoich przeciwników, choć im nie było ani trochę do śmiechu, lecz czy to obchodziło elfa? Nie bardzo. Nie w momencie gdy gnający na niego młokos potyka się o podrzucone krzesło, gdy wisielec stara się na czworaka uciec, a na drodze ewakuacyjnej staje mu jeden z osiłków i na krótki moment trzeba się sprężyć, by czasem ktoś w ekspresowym tempie nie ukatrupił skazańca. Tak więc zadowolenie nie schodziło z ust księcia, a rozlegający się po okolicy krzyk wcale go nie zdekoncentrował. Rzucił krótkie spojrzenie w tamtą stronę: jakiś barczysty gość w tunice chyba miał ochotę komuś przywalić. Lasse zmarszczył nos nieco niezadowolony, że jego chwała zaraz spłynie na drugiego łepka, jeszcze znającego się z krasnoludem. A skoro o nim mowa...
Tak przejęty błahostkami książę nie zdążył sparować odpowiednio uderzenia, by nord nie został tknięty. Kurczaki, spaprał! Lasse ugryzł się w język. A jednak został zdekoncentrowany.
        „Szlag!”, pomyślał górski elf stawiając dwa kroki w tył i przerzucając spojrzenie na krasnoluda, po którym od razu było widać złość. Wypieki szybko ujawniły się na twarzy mężczyzny, a dyndający okular był dowodem na to, że jego majestat został naruszony. Cios jakim nord obdarował jednego z oprychów stał się aktem godnym podziwu w oczach Erika. „Ten gość musiał rozkwasić niejeden nos!”, myślał z zachwytem książę jeszcze bardziej nabierając pewności siebie.
        Och, jakże Lasse był zadowolony! Czułby się jeszcze bardziej szczęśliwy gdyby nie ten... Tio... Gdyby nie ten typek. Jednak elf nie tracił werwy, nie należał do osób, które tracą zapał z powodu zazdrości, wręcz przeciwnie. To go motywowało, tym razem przestał się bawić w kotka i myszkę, a miał w planach sprzedać kilka celnych ciosów. Na koniec potyczki stanie w lekkim rozkroku otrzepując dłonie, taki z niego dobry pięściarz!
        Ale coś poszło nie tak. Krasnolud go skrytykował.
        - Moja wina? - żachnął się książę chwytając jeden z głównych rekwizytów - czyli krzesło - i rozwalając je na łbie podbiegającego do niego wieśniaka, który momentalnie padł na ziemię niczym rzucony na wóz worek ziemniaków.
        - Tej, to nie ja tu wprowadzam samosądy, tylko ta banda wsiórów – wtrącił się, bo Erik miał kilka słabości. Nie tylko skłonność do bitek, ale i pyskowania.
        - Poza tym, lepiej komuś obić mordę niż dać zabić biedaka, którego pewnie posądzono o jakąś plagę, bo rzuca klątwy... albo coś – rozwijał myśl wyciągając rękę w bok i chwytając kolejnego przeciwnika za twarz, jakby kazał mu chwilę poczekać.
        - Zabił ci żonę? - spytał książę.
        - Nie – wybełkotał jegomość próbując się uwolnić z uchwytu.
        - Dziecko?
        - Nie!
        - Sąsiada, psa, kogokolwiek?! - uniósł się Lasse.
        - Sąsiada bym nie pożałował! - Wieśniak w końcu wyrwał się z uścisku elfka, który dodatkowo go pchnął by upadł na ziemię.
        - To akurat widać... - burknął pod nosem. - Ten pan chce wiedzieć o co się rozchodzi, więc pytam o co się rozchodzi?
        - Bo on...
        - Jest twoim sąsiadem, to już się domyśliłem.
        - Ukradł mi połowę zboża!
        - Kurw... No wiedziałem.
        - I wpuścił lisa na moje podwórko by kury mi powybijał!
        - To jest lis! - uniósł się Lasse. - Lisy wpieprzają kury, nie potrzebują do tego twojego sąsiada! Na Prasmoka... - książę przetarł twarz dłonią.
        - Ta, ale to jego baba wróżyła, że mi wszystko tej wiosny poginie! Co ja teraz bynde jadł, jak pieniędzy nie mam ze zboża ani własnych kur?!
        - Ech... To dziadek stwierdzaj co mam zrobić, żebym prawilny był - Erik zwrócił się do krasnoluda, choć jego wzrok ewidentnie przykuwała zupełnie inna osoba w gronie. Tio... Ten typek.
Awatar użytkownika
Tioyoa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 71
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Tioyoa »

        Tioyoa już szła tak, że wiadomo było, że przywali. Pytanie tylko brzmiało: komu? Na pewno pierwszej osobie, która jej nie przypasuje. Z listy można było skreślić jedynie krasnoluda, z którym przywitała się serdecznie, choć z daleka, zdradzając, że na pewno go znała i co więcej darzyła sympatią.
        Jeden z wieśniaków pomyślał sobie pewnie, że dobrze będzie pozbyć się idącego w ich stronę elfa nim ten na dobre nabruździ, dlatego rzucił w niego kamieniem. Całkiem nieźle mu to wyszło - celował w głowę i prawie by trafił. Prawie, bo Tarunn jakby się tego spodziewała i uchyliła się przed pociskiem. Biedny miotacz napotkał jej rozeźlone spojrzenie i wymierzony w siebie w geście oskarżenia palec.
        - Ty oberwiesz pierwszy! - zawołała potężnym głosem. Wieśniak jęknął, wiedząc, że jeśli ona go dorwie, to po nim. Postąpił więc tym razem wyjątkowo roztropnie, bo zaraz wziął nogi za pas i zaczął wiać jakby go diabły z dna piekieł goniły. Ot, bohater! Tioyoa nie miała szans go dogonić, ale wyglądało na to, że nawet nie próbowała. Przystanęła. Schyliła się, podnosząc dokładnie ten sam kamień, którym miała oberwać. Wymierzyła. I rzuciła. Pocisk szybko dosięgnął celu i trafił go w nerki, czemu towarzyszył głośny krzyk bólu. Wieśniak złapał się za plecy i upadł na kolana, a wtedy kowalka już bez pośpiechu do niego dotarła i podniosła za koszulę na karku jak kociaka.
        - Jak ja cię przez kolano przełożę za takie wybryki to własną matkę będziesz wspominał z czułością - zagroziła, ale zamiast wykonać to co obiecała, dała mu w łeb tak mocno, że padł nieprzytomny. Później wróciła do reszty grupy. Ten typek w goglach, który tak piał wcześniej i prowokował, bawił się w najlepsze. A Wujaszek jak to on - klasa. Z odpowiednią lekcją dobrego wychowania.
        - O, o, spokojnie! - zawołała Tioyoa, gdy dwóch typków z grupy próbowało zaatakować krasnoluda od tyłu, by ten nie mógł się bronić. Złapała ich obu za koszule na grzbiecie, a chwyt miała mocarny, nie mogli więc zrobić kroku. Po chwili jednak już nie chodzili, a latali. Tarunn zafundowała im bardzo krótki przelot, bo tylko przerzuciła ich przez ramię i rąbnęła nimi o ziemię jak workami ziemniaków. Jednak żaden kowal na świecie nie miałby pewnie takiej krzepy, żeby dokonać tego wyczynu tylko siłą własnych mięśni, dlatego od razu dało się dostrzec blade światło przeświecające przez materiał jej tuniki na piersi. A mimo to jedna z jej ofiar była nadal przytomna, uciekać jednak nie za bardzo mogła, bo Tioyoa przydepnęła nieszczęśnika i nie pozwoliłą się ruszyć. Wtedy jednak zwróciła uwagę na zarzewie tego konfliktu - niedoszłego wisielca. Łatwo było go poznać w tym nijakim tłumie, bo jako jedyny miał na szyi pętlę. Kowalka poczuła się do matkowania mu, kopnęła więc w głowę wieśniaka, któremu nie dała uciec, aby wybić mu ten pomysł z głowy, po czym podeszła do nieszczęśnika. Złapała go za ramiona i postawiła na nogi. Jednym szarpnięciem potężnych ramion rozerwała sznur, na którym chciano go powiesić.
        - No! - uznała z satysfakcją, odrzucając zniszczoną pętlę za siebie. - Jak się trzymasz, człowieku? Czym ty sobie na to zasłużyłeś?
        Niedoszły wisielec chciał odpowiedzieć, ale się rozkaszlał, a poklepywanie po ramieniu w wykonaniu Tarunn nie za bardzo mu pomogło, bo przez przypadek prawie odbiła mu płuca.
        - O żesz, przepraszam! - zreflektowała się szybko, asekurując biedaka by się nie udusił.
Awatar użytkownika
Barabasz
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje: Inna , Wędrowiec , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Barabasz »

        Barabasz kątem oka obserwował dwójkę elfów, poczynających sobie z dużym zapałem między przeciwnikami. Młodziaki przypominały mu nieco jego samego z okresu wojny, tłukącego się ramię w ramię z Lotharem. Tamten długouchy to miał krzepę! Nie tak dużą jak krasnolud, ale bardzo zaskakującą jak na elfa.
        Wujcio uśmiechnął się pod wąsem i z prędkością nie pasującą do tak topornego cielska, uchylił się przed kolejnym ciosem. Zignorował napastnika, którym ochoczo zajęła się Tarunn i skierował swoją uwagę na Lassego, przesłuchującego jednego z wieśniaków.
        Słysząc tłumaczenie bandyty, pokiwał poważnie głową. Przyczyna była - jak zawsze w takich sporach - straszliwie głupia. Żona niedoszłego wisielca przepowiedziała nieszczęście, a reszta dopisała się już do tego sama. Styk podejrzewał, że najprawdopodobniej nie było w tym nawet żadnego wróżbiarstwa. Wiejskie niesnaski miały to do siebie, że budowały się na uprzedzeniach i brudnych uszach, które sprzyjały fałszywym oskarżeniom.
- Nie ma żadnego dowodu na to, że to jej wróżba wywołała nieszczęście. Lis też nie musiał być wypuszczony przez niego - powiedział poważnie, choć przez jego głowę przemknęło, że to akurat jest całkiem prawdopodobne. Zawiść sąsiedzka nie znała granic, jeśli chodzi o pomysłowość w uprzykrzaniu sobie wzajemnie życia.
- A jak to było z tym zbożem? - pytanie skierował w stronę brzydala ze sznurem dyndającym bezwładnie wokół szyi, którego Tioyoa przepraszała za zbyt silne uderzenie. Część o kradzieży go zaniepokoiła. Jeśli faktycznie do niej doszło, będą musieli bawić się w zadośćuczynienie.
- Nic nie ukradłem! Jednej nocy zboże było, a drugiej zeszło się w takie małe, czarne robale przy ziemi! No przecież ja tak nie umim! - zawołał, pomiędzy jednym kaszlnięciem a drugim. Gwałtownie wyplątał się ze sznura i odsunął od elfki, patrząc na nią nieufnie.
        W miejscu samosądu została ich tylko piątka: oskarżony i oskarżający, dwa bardzo nietypowe elfy i krasnolud. Reszta postanowiła dać nogę, zanim będą musieli zbierać swoje zęby i leczyć połamane kości. Las także ucichł, jakby z ciekawością przysłuchiwał się słowom wieśniaków.
- Kłamie! Na pewno zboże wziął, a robaki sami wypełźli! - żachnął się napastnik, zaplatając ręce na piersi.
- Spokój! Lis i wróżba to żadne dowody! Ale te robaki mnie zaintrygowały. Chcę zobaczyć to pole. Kiedy to się stało? - zapytał Wujcio, unosząc wysoko krzaczaste brwi. Zboże czerniejące w ciągu nocy brzmiało jak sprawka czarów. I to bardziej zaawansowanych niż takie, na jakie byłoby stać rozgoryczoną, wiejską babinę. Oczywiście o ile facet mówił prawdę.
- Dwie noce temu.
- I nie wydarzyło się od tego czasu nic podejrzanego?
- No… - zawahał się chłop, w panice unikając wzroku Styka. Przez chwilę gorączkowo rozważał, czy powiedzenie prawdy nie umniejszy jego racjom, jednak rozkazujący ton krasnoluda nie pozostawił mu dużego pola manewru.
- No gadaj! - warknął na niego Barabasz. Zaczynał się robić głodny. Nie zamierzał spędzić całego dnia, czekając aż ten dureń zbierze się na odwagę.
- W nocy coś wyło w stodole.
- I jedna z dziewek zniknęła!
- Przymknij mordę, durniu! Jeszcze z tobą nie skończyłem!
- Nikt tu nie będzie z nikim kończył! - ostrzegł Wujcio, groźnie unosząc sękaty paluch. - Nie dopóki nie wyjaśnimy tej sprawy. Jasne?!
Awatar użytkownika
Lasse
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Arystokrata , Władca , Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Lasse »

        Przez kolejne kilka minut, gdy rozmowę przejął krasnolud, Erik wydawał się być myślami zupełnie gdzie indziej. Powoli zdawał sobie sprawę z tego, co właśnie wydarzyło się tuż obok niego. I nie chodziło tu o klątwy, lisy, kurczaki czy też wisielca, a przybyłego gościa, który tak przyćmił poczynania samego księcia Ilargii! Jakby schodząca z elfa adrenalina sprawiła, że obraz stawał się jaśniejszy i wyraźniejszy.
        Przecież ten typ przerzucił dwoma rękoma dwóch wieśniaków za swoje plecy! Tak... tak po prostu!
Lasse wlepił wielkie i złociste oczy w Tio, a jego mina nie wykazywała choćby krzty inteligencji. Rozdziawione usta nie chciały się zamknąć, a opadnięte uszy unieść choćby o jeden palec. Gdy w końcu jeden z mieszkańców wioski krzyknął, Lasse łaskawie się wyprostował, a jego spojrzenie zboczyło na bok. Przemierzyło trawę, pobliskie buty uczestników całego zamieszania a potem utkwiło gdzieś w bliżej nieokreślonej przestrzeni.
        Wydawało się, że powoli dociera do niego błahe i kłamliwe wytłumaczenie, że poniosła go wyobraźnia. Niemożliwym jest by gość na miarę elfa dysponował siłą samego smoka. Wątpliwości dopadały księcia na każdym kroku. Nie był pewien czy to, co widział miało miejsce i czy to sugestywne „a” na końcu imienia na pewno należało do kobiety. Nie... ktoś z taką siłą nie mógł mieć cycków.
        - Proponuję więc pójść do waszej wioski. Najlepiej u samego źródła szukać przyczyny – wtrącił nagle książę, który wyrwał się z amoku. - Gdzie się ona znajduje?
        - O tam, za tymi wzgórzami.
        Lasse skierował wzrok we wskazanym kierunku i zmarszczył brwi, po czym ponownie spojrzał na wieśniaka. Tego, który uważał się za sędziego.
        - Doprawdy? Za tymi wzgórzami? To zaledwie pół godziny piechotą.
        Wkurzony mieszkaniec Opuszczonego Królestwa nic nie powiedział, tylko prychnął składając usta w dzióbek, niczym urażony księciunio, któremu panna odmówiła macania. Elf westchnął, po czym machnął ręką z krótkim hasłem „chodźmy”.
        Skazaniec blisko trzymał się Tioyoi, jakby instynktownie wyczuwał, że pod jej skrzydłem nie zginie. Przynajmniej do moment, w którym sobie u niej nie nagrabi (a w jego wersji „u niego”). Lasse zaś wrócił do luzackiego kroku rozglądając się dookoła i dręcząc „sędziego” głupimi rozmowami.
        - Jedno mnie zastanawia – zagaił książę pochylając się ku wieśniakowi, ale zaraz nabrał dystansu czując oddech mężczyzny. Lasse czasem zapominał, że inni zapominają o tym czym jest higiena. Mógłby chociaż raz na tydzień przepłukać zęby wodą z szałwią!
        - Zastanawia mnie... - powtórzył chrząkając i próbując nabrać świeżego, nieskażonego oddechem wieśniaka powietrza. - Dlaczego nie wyciągnąłeś go hen, hen daleko, za góry i łąki, i za rzekę?
        - Gdzie bym dźwignoł takiego ino jełopa... - mruknął wieśniak.
        - Przywiązać go liną do szkapy, klepnąć w dupsko i pognać przed siebie – proponował w cichej rozmowie książę Ilargii.
        - Myślałbym o tym, jakbym źrebięcia nie miał niedawno urodzonego. A klacz nietęga. Baby marudne, przed i po porodzie.
        - Jakbym wypchnął z siebie kopyta też bym był nietęgi.
        Mieszkaniec spojrzał z obrzydzeniem na Erika utwierdzając się w przekonaniu, że taki dziwak byłby w stanie sprać mu dupsko jednym ciosem. Chyba, że miałby widły! Widłom nie dałby rady taki cwaniaczek. Albo pochodnię i czary. Aż się prosił o wpiernicz za rogiem, gdy noc przysłania okolicę.
        - Witajcie w Saprens, w naszej wiosce – wydusił z siebie prowadzący ich wieśniak.
        Na tle malowniczego wzgórza znajdowało się kilka małych, kwadratowych punktów. Proste, wiejskie domy z dachami ze słomy wyglądały nawet przyjaźnie. Pomalowane białym wapnem wyglądałyby majestatycznie, ale niejeden artysta pominąłby w swym obrazie połamane płoty, krowie placki, chrumkające w błocie spasłe świnie oraz ogromne, a jednak dziurawe stodoły.
        - Metropolia... - mruknął pod nosem sam do siebie Lasse.
        - Grycjan! - rozległ się kobiecy głos, który przykuł uwagę wszystkich.
        Mieszkanka wioski podbiegła do wisielca czule głaszcząc jego policzki. Jej twarz była zmęczona i nieco czerwona od ciągłego wycierania łez.
        - Tak się bałam! Co ci się stało? - spytała z lękiem, a mężczyzna w pierwszej chwili spojrzał na sąsiada, który mierzył go wzrokiem.
        - Długa historia... - odparł wymijająco.
        Dopiero w tej chwili Erik dostrzegł jeszcze jedną postać. Młodą dziewczynę, która towarzyszyła żonie Grycjana. W pierwszej chwili zbliżyła się do mężczyzny, a na jej rumianej twarzy pojawił się uśmiech złożony z czystej radości. Skromnie, choć z wyraźnym szczęściem przyjęła obecność ojca. Już na pierwszy rzut oka malowała się na cichuteńką córeczkę o dobrotliwym serduszku. Żadna z tych kobiet nie wyglądała, jakby miała zaczarować stodołę sąsiada.
        Córka była zdecydowanie drobniejsza od matki. Bardziej wątła, szczuplejsza, z białym czepkiem na głowie oraz długim warkoczem, który został splątany z cienkich, brązowych włosów. W pewnym momencie jej niebieskie i duże oczy uniosły się wyżej napotykając na swej drodze długouchego mężczyznę. Choć skórę miał gładką to jednak pięknie ukształtowaną przez łaskę Matki Natury. Wąski podbródek i prosty nos oraz niespotykane oczy, które również na nią spojrzały. Zawstydzona dziewczyna spuściła delikatnie wzrok dostrzegając resztę jego fizjonomii. Niezbyt mocno rozbudowana, ale pełna wigoru i siły.
        - Panie... - wystękała w końcu córka Grycjana w poczuciu obowiązku, gdy matka czule rozmawiała z mężem.
        - Uratowaliście go? - spytała zbierając w sobie resztki odwagi by nieśmiało przetoczyć spojrzenie po mężczyznach i zatrzymując wzrok na Tio, która ponownie wywołała na twarzy młodego dziewczęcia rumieniec.
        - Podarliście tunikę, mogę zaszyć – zaproponowała wskazując z największa ostrożnością dziurawy materiał, ale zaraz splatając dłonie na wysokości piersi, jakby nie chciała zostać odebrana za nachalną, niegrzeczną lub też tym bardziej rozwiązłą.
Lasse zaś zdziwił się jeszcze bardziej, gdyż to ten typek sprawił, że młoda dziewczyna wręcz płonęła od środka i była gotów rzucić się w jego ramiona przy pierwszej lepszej okazji! A niech to! Książę pośpiesznie spojrzał na siebie. Faktycznie, nie wyglądał nazbyt wyjściowo. Musiał uprać spodnie, bluzkę, zdjąć w końcu bandaż z ramienia czy wyszorować paznokcie. Ostatnie za dużo czasu spędzał na tym pustkowi, gdzie dojście do wody zajmowało nawet kilka dni, dramat!
Awatar użytkownika
Tioyoa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 71
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Tioyoa »

        - Ej, Wujciu, w tej historii coś śmierdzi - zauważyła przytomnie, aczkolwiek mało odkrywczo Tioyoa, w opiekuńczy sposób kładąc rękę na ramieniu niedoszłego wisielca. On jednak znowu wysmyknął się spod jej łapy, a kowalce nie chciało się za nim ganiać - nie to nie.
        - Jak w ogóle się w to zamieszaliście? - drążyła z zainteresowaniem. - A no właśnie, maniery zostały w popiele! Moje imię Tarunn - przedstawiła się drugiemu elfowi, który towarzyszył Barabaszowi, podając mu grabę do krzepkiego kowalskiego uścisku. - Wujaszku, skąd go wytrzasnęliście? Jest ci to oryginał, pierwszej próby! - zauważyła, co w ustach elfa, który setki lat spędził w Tarigornie stanowiło niezły komplement.

        W drodze kowalka zatknęła kciuki za swój szeroki pas wokół talii i niespiesznym krokiem szła gdzieś pod koniec tego pochodu. Jej to nie dotyczyło, ale zdecydowała się towarzyszyć krasnoludowi i nietuzinkowemu elfowi z czystej ciekawości, bo czyż śpieszyło jej się do domu? Palenisko w kuźni było już zimne i zimniejsze nie będzie, a ona lubiła cieszyć się z prostych codziennych przyjemności i wcale nie było jej spieszno do roboty. Mogła zobaczyć co to tu się ciekawego wykluło…
        Saprens w oczach Tioyoi wcale nie było taką dziurą, jak w oczach Lassego - sama mieszkała w równie małej wsi. Co więcej, ta jej nawet nie miała nazwy! A tymczasem nadekspresyjny elf jakby wybrzydzał? W dupie się chłopakowi poprzewracało, doprawdy.

        Nie trzeba było specjalisty od odczytywania ludzkich emocji, by zobaczyć to, co było widoczne jak na dłoni - córka niedoszłego wisielca zadurzyła się w Tioyoi. Tarunn oczywiście również od razu to dostrzegła i uśmiechnęła się do dziewczyny. Oczywiście, że wiedziała, że doszło do pomyłki. Prawie zawsze była to kwestia pomyłki. Lecz ona nauczyła się to ignorować, z dwóch prostych przyczyn - po pierwsze nie była przywiązana do definicji własnej płci, a po drugie gdyby tak się za każdym razem krygowała, miałaby wyjątkowo smutne życie romantyczne. Czasami dziewczyny nawet orientując się, że piękny młodzieniec jest w istocie wyjątkowo mocarną niewiastą, były już tak oczarowane, że dawały ponieść się nastrojowi chwili, rzadko tego żałując. Dla obu stron takie epizody do końca życia miały pozostać słodkimi tajemnicami, ale dla Tarunn nie stanowiło to żadnego problemu - po co rozpamiętywać przygody na jedną noc. Gdyby z tej mąki miałby być chleb i jakaś panna wyraziłaby zainteresowanie takim monopłciowym związkiem, może Tioyoa by się przejmowała tym co ludzie powiedzą, ale w takim układzie po prostu świetnie się bawiła. Córka Grycjana nie sprawiała jednak wrażenia takiej co to mogłaby zaskoczyć swoją fantazją, więc Tioyoa - by nie łamać jej serduszka, ale też by samej coś z tego mieć - uprzejmie nie wyprowadzała jej z błędu w lokowaniu uczuć.
        - O, to ci dwaj jegomościowie uratowali twojego ojca, moja zasługa była w tym niewielka - odparła skromnie na jej pytanie, bo faktycznie dotarła na miejsce jako ostatnia, gdy walka już trwała, lecz z drugiej strony to na niej wieszał się jej ojciec w drodze do domu, jakieś zasługi mogła więc sobie przypisać.
        - Co...? A niech to! - sarknęła, szukając gdzie to podarła się jej niezniszczalna do tej pory tunika. Oklepywała się przy tym jakby przeszukiwała kieszenie, a głuchy dźwięk dłoni uderzających o twarde mięśnie jedynie rozbudzał wyobraźnię biednej sikoreczki, która przyglądała się temu bezradnie.
        - Tu, na ramieniu… - podpowiedziała w końcu, bo Tarunn w życiu sama by na to nie wpadła.
        - Gdzie… - mruknęła, owszem, zerkając na jedno i drugie ramię, ale niczego nie dostrzegając.
        - O, tu… - wyjaśniło dziewczę, dotykając bardzo ostrożnie i niepewnie miejsca niedaleko szyi Tarunn, gdyż rozdarciem, które zauważyła, był szew tuż przy kołnierzu, który musiał puścić w trakcie szarpaniny. Tioyoa odchyliła w tym momencie lekko głowę i chcąc ująć materiał w rękę, nakryła swoją dłonią dłoń córki Grycjana. Specjalnie? Może tak, może nie, ale patrząc na jej zniewalający uśmiech, jaki w tym momencie zaprezentowała, raczej to pierwsze.
        - A, faktycznie! - zreflektowała się, gdy już panienka zabrała spłoszona swoją drobną rączkę spod wielkiej kowalskiej łapy. Zabawne, że Tioyoa również mogła kiedyś mieć takie ręce, ale cóż, lata dzierżenia młota robią swoje. Jej łapy jednak nabrały masy, stały się wielkie jak u faceta, tak samo zresztą barki… Nietrudno o pomyłkę.
        - Jestem Tarunn. A ty jak się nazywasz, kwiatuszku? - zwróciła się do niej z czarującym uśmiechem.
        - Panowie uratowali mojego męża? - wtrąciła się w tym momencie żona Grycjana, zupełnie nieświadomie przerywając ten jakże egzotyczny w tych okolicach flirt. - Ja… zapraszam w takim razie do nas. Odpoczną panowie przed dalszą drogą…
        - Ej, chwila, moment! - obruszył się w tym momencie krewki sąsiad, który ich tu przywiódł. - Myśmy jeszcze nie skończyliśmy!
Awatar użytkownika
Barabasz
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje: Inna , Wędrowiec , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Barabasz »

        Wujcio, skupiony już na rozmyślaniu o obiedzie, zbył tylko pytanie Tioyoi burknięciem pod nosem.
- Znikąd go nie wziąłem, sam przylazł. Znam to Saprens, byłem tam kiedyś. Była tam taka jedna panienka Malwina, co robiła przepyszne bliny… - rozmarzył się, całkowicie ignorując Grycjana, który uparcie usiłował mu coś powiedzieć.

        Gdy we wsi zakończono już ckliwą scenkę rodzinnego powitania, Barabasz ziewnął szeroko, a na propozycję obiadu szczerze się ucieszył.
- Z miłą chęcią skorzystamy, dobra kobieto! A ty się tak nie gorączkuj, kochanieńki! - Wyciągnął w stronę krzyczącego sękaty paluch, na którego widok mężczyzna momentalnie zamilkł. - Do waszej sprawy jeszcze zdążymy wrócić. Nie wolno wydawać osądów o pustym żołądku.
Nie powiedział tego tylko dlatego, że już burczało mu w brzuchu, a trafiła się okazja na darmową wyżerkę. No, może głównie dlatego. Ale im więcej czasu upłynie, tym bardziej chłopy się uspokoją. Wtedy będzie można rozmawiać.
        Kiedy z zadowoloną miną ruszył w stronę chaty Grycjana, zza pobliskiej stodoły wyłonił się niski, pagórkowaty kształt. Z daleka wyglądał na czarno-szarą kupkę wełny, która poruszała się w ich stronę malutkimi kroczkami. Dopiero gdy się zbliżyła i odgarnęła z głowy ciemną chustę, Styk rozpoznał dawną znajomą, która robiła doskonałe bliny.
- Ach, witaj Malwino! - ucieszył się, podchodząc do staruszki i całując ją w oba policzki. Szczery uśmiech dobrze zamaskował myśli, które przeleciały przez jego głowę. ”Cholerka, to już tyle czasu się nie widzieliśmy? Trochę się zmieniła… Ale założę się, że nadal świetnie gotuje! Choć w innych sprawach pewnie nie jest już taka świetna…
- Barabasz, mój drogi! Nie widziałam cię dobre pięćdziesiąt lat! - Uściskała go kobiecina, wyciągając zapatulone w czarny pled ramiona.
”Aha… Przynajmniej teraz nie muszę zgadywać. Cóż, przynajmniej się baba nie kryje...”
- Doskonale się trzymasz moja piękna! A czy nadal robisz…
- Barabaszu Una, jak zwykle przemawia przez ciebie twoje wielkie brzuszysko?! Pod tym względem wcale się nie zmieniłeś!
Jej żartobliwy wzrok przesunął się w stronę obitych mężczyzn, Lassego i Tarunn i momentalnie spoważniał. Grycjan zbladł jak ściana.
- Co on znowu przeskrobał?! - zapytała ostrym głosem, podchodząc do niedoszłego wisielca.
- Któryś z tych gamoni jest twój? - zapytał Styk, ciekawie przekrzywiając głowę. Malwina, już wtedy gdy się poznali, szczyciła się tym, że połowa chłopów w okolicznych wsiach była jej synami. A oni, jak nigdzie indziej w Alaranii, byli dumni z tego, że mieli jedną matkę.
- Obaj! Grycjan i Antoni! - wykaszlała, wypluwając tytoń. - A głupi są jak but!
Styk przesunął spojrzeniem po jednym. Potem po drugim. Wrócił do pierwszego. Zmarszczył brwi. Za cholerę nie byli do siebie podobni. Dobrze, że Malwina przed nikim nie ukrywała swojej rozwiązłości.
- Bracia! Nie tylko sąsiedzi, ale też bracia! - ryknął krasnolud, obrzucając ich karcącym spojrzeniem. Mężczyźni nagle zaczęli wyglądać bardziej żałośnie, a ich opuszczone ramiona sugerowały, że woleliby się wymordować niż stanąć przed matką i wszystko jej wyjaśniać.
- A między sobą się żarli - powiedział bez litości Barabasz. Naważyli piwa, to teraz smarkacze muszą je wypić. Do dna.
- To normalne, bracia często się kłócą… - wymruczała sennie Malwina, machając ręką. - Jeśli będą sprawiali ci problemy, przetrzepię im obu skórę… - dodała, chwiejąc się od nadchodzącej drzemki. Wujcio odwrócił się i chrząknął głośno, strosząc siwe brwi. Widać Malwina nie kojarzyła już tak dobrze jak kiedyś. Tak nie mogli tej sprawy załatwić.
- Macie szczęście, że znam Malwinę i nie chcę jej martwić, nicponie! Czy wy żeście do końca zdurnieli, żeby brat brata wieszać chciał?! - syknął do nich, chwytając stojącego bliżej za ucho.
- To te czary, panie Barabasz! To łone nas omotały! - wyjąkał Grycjan z czerwoną od bólu i wstydu gębą. Styk dojrzał przestraszone spojrzenie młodziutkiej dziewczyny i puścił ucho jej ojca, teraz jaskrawe jak mak w słońcu. Pogroził drugiemu z nich palcem.
- Pomogę wam, bo obiecałem, ale jeszcze raz mi matkę zmartwicie, a nie skończy się na laniu! Ja mogę wam to obiecać! A teraz prowadźcie już na ten obiad!
Awatar użytkownika
Lasse
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Arystokrata , Władca , Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Lasse »

        Gdy Tio przyznała głośno, że największą zasługę w ocaleniu Grycjana mieli krasnolud oraz książę, Lasse od razu wypiął dumnie pierś. Dziewczyna zerknęła pobieżnie na dwójkę nie dostrzegając jak elf pręży się, niby to mimochodem, by zdobyć nieco więcej uwagi córki niedoszłego wisielca. Jego zapał szybko się rozproszył, gdy spostrzegł, że młoda dziewoja z chęcią i rumieńcem powraca spojrzeniem na muskularnego elfa. Wydął usta urażony tą sytuacją.
        Miał jeszcze nadzieję, że owa panienka wspomniana przez norda, Malwina, będzie jedną z piękności tutejszej wioski, tak żeby utrzeć nosa temu typowi, ale... grubo się pomylił.
        Nie spodziewał się tego, co wysnuje się zza stodoły. Można to było nawet pomylić z bawołem, gdyby tylko było większe. Takie to garbate i powolne. Kroki może i miało żwawe, ale tak malutkie, że musieli chwilę stać i czekać na przybycie tejże istoty.
        „Malwina?!”, myślał z rozpaczą Lasse przyglądając się staruszce. Panienką to ona może była ze sto lat temu... Szlag, ludzie tyle nie żyją. Książę pogłaskał swój gładki policzek ciesząc się wielosetletnią młodością, nawet na starość elfy nie były brzydkie jak Malwina. Dobrze, że urodził się elfem.
        Z drugiej strony był jeden plus tej sytuacji. Barabasz jest na pewno doświadczonym gościem! Lasse nie był pewien czy jego siwizna to oznaka starości czy naturalna barwa... elfy miały białe włosy albo siwe (może niekonieczne górskie, ale już się nauczył nie oceniać wieku po kolorze włosów). Krasnoludy rzadko kiedy widywał, a ten jest pierwszym siwym jakiego napotkał!
        Fakty z każdym kolejnym zdaniem staruchy wydawały się być coraz bardziej absurdalne. Lasse by jeszcze rozumiał gdyby chodziło o władzę, o tron, o bycie królem, ale o jakieś kurczaki? Nie mieściło mu się to w głowie. Śmierć za kurczęta. Bał się cokolwiek komentować by nie wyjść na skrajnego chama, nie chciał dostać mniejszej porcji albo mniej smacznego posiłku, bo wyraził swoje zdanie. Był głodny.
        A niech się i zabijają o te kurczaki, teraz musi jeść. Tylko wolał by jednak danie nie wyszło spod rąk Malwiny, której kudły mogły zaplątać się w zupie. Ohyda!
        - To... nie pozostanę nikomu dłużny: Lasse – przedstawił się elf lekko kłaniając się towarzystwu, a miał kilka powodów ku temu by zachować dystans.
        Pierwszym argumentem, i zdecydowanie najsilniejszym, była Malwina. Choć ona już skierowała krok ku chacie to bał się, że może będzie chciała zostać uraczona pocałunkiem w dłoń. Drugim była wątpliwa płeć elfa przypominającego posturą górala. Mimo że myśli Lasse kierowały się bardziej ku uznaniu go za mężczyznę, jakoś nie mógł się do końca do tego przekonać. Stracił tym, że nie ucałował dziewczęcej dłoni młodej piękności, ale aż tak się nie chciał dla niej poświęcać. Uraczy ją innymi subtelnościami.
        Żona Grycjana nazywała się Matylda, a córkę przedstawiła jako Mariia. To gospodyni zaprosiła gestem towarzystwo do chałupy. Tak, chałupy ze słomy i drewna. Dwa sąsiednie pokoje były klitkami. Była to sypialnia małżonków oraz pokój Marii. Trzeci pokój, większy, należał do Malwiny - widać staruszka zapracowała sobie na szacunek. Pomieszczenie, w którym się znajdowali było największe. Stanowiło kuchnię, salon i jadalnię naraz. Matylda zaprosiła wszystkich do dużego stołu z mało zgrabnymi krzesłami, ale Lasse nimi nie pogardził. Usiadł wspierając rękę o oparcie i na wylocie, tak by mieć najbliższy kontakt z Mariią. Również mógł objąć wzrokiem całe domostwo oraz wyłapać fakt, że młoda dziewczyna wyręczała we wszystkim Malwinę. Staruszka uparcie pchała się do kuchni, ale przyzwyczajona do tego córka gospodarzy sprawnie przejmowała obowiązki zajmując Malwinę błahymi czynnościami, które rosły do rangi koniecznych do wykonania. W tym na przykład przelanie wody z jednej michy do drugiej, jakby nie można się było bez tego obyć.
        - To może na rozgrzewkę zupę? Zostało nam jej jeszcze trochę, a potrzebujemy czasu na wyrobienie ciasta do blinów. – Matylda uśmiechnęła się przyjacielsko do Barabasza, a na przytaknięcie grupy zwróciła się w stronę kotła i kominka. To była idealna okazja by zagadać do krasnoluda, nie mówić o problemach i może poznać płeć krasnoelfa.
        - Nie mogę się doczekać – wtrącił jedynie Lasse, gdy gospodyni odchodziła od stołu.
        Elf spojrzał na towarzystwo przy stole. Bracia usiedli jak najdalej od siebie, chociaż znajdowanie się przy jednym stole to i tak było dla nich zdecydowanie za dużo. Oni jednak mało interesowali księcia.
        - A więc już się znacie... - zagaił elf kierując zdanie do interesującej go dwójki. - Jesteście podróżnikami, zwiedzacie świat czy to całkowity przypadek, że znaleźliście się na tym terenie? Zdziwiłbym się, gdybyś odpowiedział inaczej, Barabasz – zażartował odwołując się do tego całego targanego przez krasnoluda sprzętu.
        W tym czasie Mariia zaczęła roznosić talerze z zupą warzywną. Lasse podziękował napotykając oczy dziewczyny, która odrobinę się zmieszała, jakby niepewna intencji elfa. Odważyła się jednak odpowiedzieć delikatnym uśmiechem, po czym skierowała się po kolejny talerz. Ten przeznaczony była dla Tio. Ozdobiony dodatkowo listkami pietruszki i bazylii. Zupa pięknie prezentowała się w naczyniu bez najmniejszego uszczerbku. Lasse jeszcze raz spojrzał na swoje danie. Niedbale rzucona pietruszka już dawno odpłynęła na bok, a talerz na rogach był chropowaty. Nie chodziło o brak luksusu, ale o ten minimalny luksus, który otrzymał ten typek.
Awatar użytkownika
Tioyoa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 71
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Tioyoa »

        Wielka mądrość przemawiała przez Wujcia, gdy zarządził, że najpierw wszyscy powinni coś zjeść, a dopiero później wracać do sądzenia kto komu co zrobił złego. Tarunn jednak nie wierzyła w to, że zacietrzewieni sąsiedzi trochę złagodnieją tylko przez przez upływający czas - ona była zwolenniczką starej ludowej prawdy, że gdy mężczyzna jest głodny, to jest zły, a najedzony jest za to leniwy, lepiej więc go nakarmić, by tak rychło nie wyrywał się do urwania głowy sąsiadowi. Bez względu jednak na to, czy remedium na złość upatrywało się w czasie czy w jadle, efekt ostatecznie był taki sam.
        - Chodźmy. - Tioyoi nie pozostało nic innego jak przytaknąć reszcie i dziarskim krokiem podążyć w stronę domu gospodarza, niedoszłego wisielca Grycjana. Po drodze w naturalny sposób rozdzieliła się z uroczą Mariią, która zrównała się z matką, zaś kowalka pozostała nieco z tyłu, dając się prowadzić tym, którzy te ziemie znali lepiej od niej. Czuła się jak na wakacjach - ktoś się nią zajmował, proponował posiłek, a ona tylko sobie chodziła i oglądała. To było bardzo przyjemne, może powinna częściej fundować sobie takie wycieczki, a nie tylko kuźnia, kuźnia, kuźnia. ”Nieeee”, pomyślała zaraz z rozbawieniem. Samo wspomnienie paleniska i dźwięku kutego żelaza zaraz wywołało nostalgiczne bicie jej serca. Oj dawno sobie tak porządnie czegoś nie pokuła… Ale odbije to sobie.
        Tymczasem pojawiła się Malwina - dawna znajoma Barabasza. Tarunn przyjęła jej wiek i majestatyczną, bo podobną do góry sylwetkę bez cienia zaskoczenia. No bo co, “panienka” nie mogła być jednocześnie nad wyraz dojrzała? Każda kobieta mogła być taka, jaka miała ochotę być - jedna pozostanie panienką mając sto lat i ludzkie korzenie, a druga zostanie krasnoludzkim kowalem mimo niewątpliwie elfiego pochodzenia.
        Nim jednak Tioyoa zdołała się przywitać i przedstawić, nastąpił nagły zwrot akcji - zwaśnieni sąsiedzi okazali się nie tylko mieć wspólne ogrodzenie, ale również pochodzenie. Bracia! Tarunn nie powstrzymała serdecznego śmiechu na tę wieść, ba, nawet zdarzyło jej się zaklaskać.
        - O, to jest cudowne! - oświadczyła. - Jak za starych dobrych czasów w Tarigornie, naprawdę, przypomnieliście mi młodość - zapewniła, z kącika oka ocierając łezkę nostalgii. Tak, tam miłość braterska nabierała podobnych kształtów i bratem nazywało się nie tego, któremu pośpieszyłoby się bez chwili namysłu na pomoc, ale przede wszystkim tego, którego się w te kłopoty pakowało wiedząc, że sobie poradzi. Charakter należało wszak trenować tak samo jak mięśnie, jeśli chciało się przetrwać na niezwykle agresywnym rynku krasnoludzkich kowali, których w mieście pełno było na każdym rogu.
        - A, jasne, przepraszam. Ja jestem Tarunn, kowal z Tarigornu jak już się rzekło - przedstawił się szanownej nestorce i całej reszcie, która mogła być tym zainteresowana.

        Już w domu Grycjana Tioyoa nie wykazała się ani trochę damską solidarnością i nie pospieszyła z paniami do pieca, aby pomóc im w przygotowaniu posiłku albo chociaż nakryciu do stołu - zasiadła razem z mężczyznami, stanowiąc pewien bufor bezpieczeństwa między zwaśnionymi braćmi. Uśmiechała się do nich bardzo przyjaźnie, ale mięśnie jej chodziły, gdy tylko dostrzegła jakiś mniej sympatyczny wyraz na gębie któregoś z nich. Widzieli, co potrafi, więc jej nie wkurzali.
        - Oooo, bez formy mnogiej, to nadużycie - zaśmiała się, gdy Lasse zapytał o cel podróży jej i Barabasza. - Ledwie dwa dni temu nasze drogi się zeszły w jednej z wsi po drodze, a i to na jeden wieczór, jak robota była do wykonania. Do głowy by mi nie przyszło, że się jeszcze raz spotkamy, musimy w sumie za to wypić, Wujaszku - zauważyła nim przeszła do odpowiedzi na dalsze pytania. - Ja wracam akurat z Fargoth - interesy mnie tam zagnały, a teraz pora wracać, bo kuźnia mi już stanowczo zbyt długo stoi odłogiem. A paleniska jak baby nie można za długo zaniedbać, chwilę może stać wystygłe, ale później trzeba w nim z odpowiednim uczuciem i zapałem nahajcować, bo jak już tak zupełnie zgaśnie, to choćbym nie wiem jakie czary odprawiał, ognia nie będzie, a całe kowalstwo o dupę roztrzaść - podzieliła się starą krasnoludzką mądrością, mrugając porozumiewawczo do mężczyzn, bo oczywiście wiadomo jaka metafora kryła się pod tym kowalskim porzekadłem.
        - O, dzięki, kwiatuszku - Tarunn podziękowała Marii za talerz zupy, posyłając jej bardzo miły uśmiech. Nie zwróciła przy tym uwagi na to, że dostała jej się porcja na niewyszczerbionym talerzu, gdyż bardziej liczyło się dla niej to, że był to talerz pełny. Zakasała rękawy - ukazując przy tym przypadkiem swoje wtopione w ciało runy - i złapała za łyżkę, choć jeszcze nie skończyła gadać.
        - W okolice Thenderionu zmierzam - podjęła. - I tak, wiem, droga trochę okrężna, ale to nie moja wina, a tych złośliwych łajz z Fargoth, co to udają, że akcentu nie rozumieją i im się Thenderion z Trytonią pomerdał - prychnęła z wyraźną pogardą, ale nie dało się zaprzeczyć, akcent z północy miała konkretny. - Zanim coś mi zaczęło śmierdzieć to już mnie wywiedli tak, że wracam do domu jak żołdak po wypłacie. No ale ludzie przynajmniej życzliwi to jest gdzie się zahaczyć by za wikt i opierunek chociaż robotę jakąś wykonać. Dla kowala robota w takim miejscu się znajdzie, a jak nie, to chociaż dla porządnej krasnoludzkiej krzepy - oświadczyła, dumnie prezentując swój biceps. - Właśnie, może drwa wam trzeba narąbać? Albo co innego zrobić to mówce. Bo wiecie panie, wdzięczność wdzięcznością, ale jak takich trzech chłopa do stołu się dosiądzie, to naprawdę zeżremy tę wdzięczność z naddatkiem - oświadczyła, doskonale wiedząc, że ludziom w tych rejonach raczej się nie przelewa. - A ja nie chwaląc się świetnie drutuję garnki - pochwaliła się jeszcze, bo faktycznie sporo tego przewijało się przez jej ręce w normalnej codziennej pracy.
        Tarunn gadała, bo gadać lubiła, a tematu waśni sąsiedzkich unikała z pełną premedytacją, bo nie po to zasiedli do posiłku, by tylko atmosferę podgrzewać. Wrócą do tego jak już wszyscy będą najedzeni i w lepszych humorach - na co się z pewnością zapowiadało, bo już sama zupa była naprawdę dobra, a co dopiero te sławne bliny, który właśnie powstawały...
Awatar użytkownika
Barabasz
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje: Inna , Wędrowiec , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Barabasz »

        Barabasz z ulgą zrzucił z pleców toboły i opadł ciężko na drewniane krzesło. Przedmiot jęknął przeciągle pod jego ciężarem. ”Co za czasy”, westchnął krasnolud w duchu, ”Nawet krzesła są już jakieś takie dziadowskie. A nie ważę nawet połowy tego co w młodości!
        Jego ponure myśli momentalnie rozpogodziła Mariia, stawiając przed nim talerz aromatycznej zupy. Styk z zadowoleniem wciągnął w nozdrza lekko słodkawy zapach rosołu, podziwiając jego żółty kolor i pływające po powierzchni oka.
- Na pewno jest równie pożywny co apetyczny - pochwalił, z zapałem sięgając po łyżkę i nie czekając na resztę. Wszyscy towarzysze mieli zresztą przed sobą pełne talerze, nie było więc potrzeby bawić się w konwenanse i można było zacząć szamać.
        Pokrzepiony zupą, Wujcio rozsiadł się zadowolony i założył ręce na brzuchu. Westchnął błogo, patrząc z sympatią na otaczających go ludzi. Mariia zerkała ukradkiem na Tarunn, rumieniąc się co chwilę, tak jakby każdy kolejny łyk zupy, który znikał w gardle kowalki, był dla niej wyznacznikiem afektu. Matylda zagadywała co chwila jak na dobrą gospodynię przystało, nie pozwalając zapaść ciszy przy stole. Tylko dwaj bracia siedzieli skwaszeni bez słowa, ściśnięci po obu stronach umięśnionych ramion elfki.
- Dajcie spokój, jestem szczęśliwa, żeście tego durnia do domu przyprowadzili! Marudne to i się awanturuje, ale nie byłoby komu w polu robić.
W surowym spojrzeniu jakie posłała mężowi było jednak widać głęboko skrywaną ulgę. Chłop lepszy, gorszy, ale jednak własny.
- Choć parę garców faktycznie mam do załatania… - dodała z namysłem, przytakując na propozycję Tioyoi.
- Albo moglibyście pomóc nam z tymi czarami! - wypaliła Mariia i przestraszona zatkała usta dłonią, tak jakby kolejne słowa mogły same z nich wypaść. I wypadły.
- Mariia!
- Mamo, ale to prawda! Te wycia w stodole i zboże i Anka, która zniknęła! To czary! Panowie mogliby…
- Cicho! Wstyd nam przynosisz! Nie wolno gościom takich banialuków opowiadać!
Barabasz uniósł uspokajająco dłoń i zwrócił się do skłóconych kobiet.
- Spokojnie Matyldo, nie ma powodów do złości. Obiecałem, że przyjrzymy się tej sprawie i słowa zamierzam dotrzymać. Mariia ma dobre intencje, choć niewyparzoną buzię.
Zamierzał jeszcze coś dodać, jednak nie zdążył, bo drzemiąca w kącie Malwina przebudziła się i wrzasnęła na całe gardło:
- Wódki im dajcie! Co tak będą o suchym pysku siedzieć!
Jak na komendę, czując wybawienie z opresji, najmłodsza z kobiet poderwała się z miejsca i po paru chwilach wróciła, niosąc w fartuchu kilka glinianych kubeczków, a w garści butelkę czerwonego płynu.
- Mam tu nalewkę z aronii. Babunia zrobiła - powiedziała, rozstawiając płynnym ruchem kubeczki i nalewając każdemu porcję.
- Jest bardzo mocna - dodała, jakby było im potrzebne ostrzeżenie.
        Wujcio uniósł kubeczek i zaciągnął się ostrym, lekko owocowym aromatem. Faktycznie więcej tu było bimbru niż owoców. Szybko przełknął palącą ciecz, która rozlała się cudownym ciepłem w żołądku. Na języku pozostał cierpko-słodki posmak aronii i potężna woń alkoholu.
- A teraz pora na bliny! - zarządziła Matylda, widząc że po kieliszku nalewki na twarze wszystkich powrócił pogodny wyraz.
Awatar użytkownika
Lasse
Zbłąkana Dusza
Posty: 9
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Arystokrata , Władca , Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Lasse »

        Lasse na akcencie niezbyt się znał. Dla niego mowa w Środkowej Alaranii mocno odbiegała od tego jaką słyszał w Ilargii więc wszystko wydawało mu się tu inne, choć gość z pięknie ozdobioną zupą całkowicie odbiegał od elfich stereotypów. Nie aby sam książę był wypisz wymaluj górski elf, wręcz przeciwnie, ale gdyby nie elfie uszy to by nie uwierzył, że typek przed nim siedzący ma w sobie choćby szczyptę pokrewnej krwi. W jego ruchach nie było krzty gracji, a język miał jakiś taki wulgarny, głos niemelodyjny, chyba bociek pomylił kominy zrzucając go do pasma gór z gromadą krasnoludów zamiast puścić w korony drzew Szepczącego Lasu.
        Nie było jednak tak, że z tego powodu Lasse go nie lubił. Nie, nie. To akurat było mu doprawdy obojętne. Miał mnóstwo innych powodów, by nie obdarzyć sympatią owego koleżki, choćby fakt magnetycznego przyciągania do siebie Marii. I kilka jeszcze innych argumentów.
        To co zwróciło szczególną uwagę księcia, to tajemnicze runy wymalowane... nie, jakby zlane ze skórą Tio. Ciekawski Lasse był gotów niemalże od razu założyć swoje gogle i dowiedzieć się na jakiej zasadzie działają magiczne znaki, lecz zaraz przywołał się do porządku słuchając uważnie elfa. A więc był kowalem z grubiańskim poczuciem humoru, które (swoją drogą) Lasse lubił, tylko teraz już tak bardzo nie chciał lubić. On nie miał zbyt wielu okazji znaleźć się pośród nordów, nawet gdy ci pokazywali się we dworze, co zawsze wiązało się z wyjątkowymi konsekwencjami. Zero taktu, bezpośredniość oraz szczerość, tego żaden krasnolud nie potrafił wyplewić ze swojej duszy. Cenił sobie to książę Ilargii, ale już niekoniecznie jego rodzice oraz sąsiednie królestwa. Dlatego teraz siedzi w niezaznaczonej na mapie małej wsi i dzieli go wiele smoków od Gór Księżycowych.
        Górski elf tak zaintrygowany postacią Tio niezbyt prędko dostrzegł, dlaczego młoda gospodyni kryje twarz za fartuszkiem, choć gdy tylko się zorientował to zmarszczył delikatnie brwi, by bardziej wyrazić skupienie niż zdenerwowanie. Mariia niemalże mdlała na piecu widząc, jak ten napina biceps. Co za gościu! On to chyba robi specjalnie!
        - Co tylko panie zechcą! - wtrącił Lasse, najpierw jakby wyrywając się naprzód a nie za bardzo wiedząc, co dokładnie ma na myśli. Książę jednak był gościem inteligentnym i szybko potrafił wymyślić nie tylko wymówkę, ale także umiał wybrnąć z każdej sytuacji.
        - Wcześniej naprawiałem katapulty, balisty, trebusze, budowałem palisady... a gdy trzeba było to i studnię wykopałem dla pobliskiej piekarni. – Uśmiechnął się i ten grymas przyszedł mu niezwykle naturalnie. Lasse wielokrotnie łapał się na tym, że w przypadku rozmów o mechanizmach wszystko inne traci na znaczeniu. Przestawał myśleć o dziewczętach, a w głowie pojawiały się przekładnie i zębatki.
        Lecz powoli rozluźniający się Erik la Lawrance spiął się i wygiął słysząc krzyk Malwiny. A raczej skrzek dogorywającej wrony. Górski elf był w stanie momentalnie odmówić trunku. Wszystko, co wyszło spod rąk tej włochatej wiedźmy wydawało się trujące. A jak znajdzie w butelce, albo co gorsza, W SWOIM KIELISZKU, jej ohydny, długi, suchy, wygięty niczym pajęcza szkita czarny włos?!
        Lasse zadrżał na całym ciele. Może jeszcze pięćdziesiąt lat temu Malwina była warta uwagi, ale teraz strach było jej uścisnąć dłoń, a co dopiero coś od tych dłoni przyjąć jadalnego czy pitnego.
        Z drugiej strony siedział przy stole z dwoma wieśniakami, co pewnie gardła sobie nie żałowali wieczorami. Z elfem, co to chyba do beczki piwa wpadł, bo taki grubiański oraz przede wszystkim ze swoim największym autorytetem – krasnoludem, który wlałby w siebie wszystko, co może strawić żołądek. Nawet jeżeli byłby tam włos starej baby.
I tak też został postawiony przed księciem kieliszek, a z butli lał się alkohol. Lasse uważnie patrzył na jedno i drugie szukając niepokojących oznak, ale chyba wszystko było w porządku. Nie padną jak muchy. Nie mogą, bo Grycjan też by padł. Znaczy, paść to mogą z powodu ilości a nie czarnego włosa.
        Widząc śmiałość gości, książę sięgnął glinianego kubka i wlał w siebie nalewkę z aronii i... ku jego zaskoczeniu, musiał przyznać, że była bardzo dobra!
        - Łoł, dawno nie smakowałem czegoś tak aromatycznego – szczerze przyznał przyzwyczajony do tego, że na balach bardzo często wino było rozcieńczane albo tylko smakowane, lub trzymane w złoto-szklanym kieliszku dla pokazu a nie aromatu.
        Mariia czekała na reakcję krasnoelfa, ale słysząc temat blinów, od razu zawróciła do pieca polewając je pysznym syropem z malin oraz szykując w misce biały ser, o ile ktoś miał ochotę.
        - Chwila, jaka Anka? - zorientował się Lasse powracając do poruszonego przez dziewczynę tematu. - Jak to, zniknęła?
Awatar użytkownika
Tioyoa
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 71
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Górski Elf
Profesje: Rzemieślnik
Kontakt:

Post autor: Tioyoa »

        Tarunn uśmiechnęła się triumfalnie, zaraz jednak przysłaniając ten grymas łyżką, którą wpakowała sobie do ust. Wiedziała, że na coś się przyda - jeszcze nie trafiło się takie gospodarstwo, gdzie nie przydałaby się pomoc kowala albo chociażby silnego chłopa. Zawsze jest coś do zrobienia, zawsze coś leży zepsute czekając na jakiś cud: a to napływ pieniędzy, a to chęci, a to czas… Albo tak jak teraz, na przybycie osoby, która miała czas, chęci i umiejętności oraz jakieś tam poczucie wdzięczności, którą chciała spłacić w naturze.
        - A ty co, w woju mechanicznym byłeś? - zagadnęła z zainteresowaniem elfa, który również wyrywał się do pracy. Jego umiejętności brzmiały interesująco, ale cóż… Trebusz nijak miał się do cepa, a palisada do ogrodzenia dla bydła, choć dla laika byłaby to pewnie tylko kwestia skali.
        Miłe rozmowy o robocie i te mniej miłe o lokalnych tajemnicach przerwał sygnał do polania wódki. Kowalka zaraz się ożywiła.
        - Chłopie, ty masz pod dachem trzy anioły, a nie kobiety - pochwaliła Tioyoa, delikatnie (jak na nią!) poklepując Grycjana po ramieniu. - Karmią, że muszę pilnować by mi pas nie strzelił, a jeszcze same stawiają gorzałkę…
        Tio zatarła ręce patrząc jak jej kubeczek napełnia się gęstą, lśniącą rubinowo w promieniach słońca nalewką. Ona nie miała takich problemów jak Lasse i nie bała się otrucia. Po pierwsze: dobry alkohol po równi poniewierał, jak i konserwował, a przy tym zabijał wszelkie zarazki, które w nalewce mogłyby się znaleźć, nie było więc czego się obawiać. Poza tym ona była porządnym podrabianym krasnoludem i nie sieknie jej pierwsza lepsza wódeczka powstająca w warunkach domowych - trzeba czegoś więcej by powalić osobę, która dziesięciolecia stołowała się w karczmach Tarigornu. Kto tam był ten wie o co chodzi…
        - Tradycyjnie pierwszy toast za piękne panie - oświadczyła Tarunn, wznosząc swój kieliszek gdy Mariia jeszcze napełniała pozostałe. - I wyjątkowo, bo sytuacja sprzyjająca, od razu również za braterstwo.
        Nim kowalka skończyła mówić, wszyscy mieli już pełne kubeczki i chętnie wypili, choć może bracia niekoniecznie cieszyli się tym drugim toastem, no ale nie wypadało odmówić…
        - Ach, wyborna! - pochwaliła Tioyoa, po tym jak jednym sprawnym ruchem osuszyła swój kieliszek. - Jak to mówią, słodka jak niewiasta, a mocna jak czeladnik, dajcie nam Przodkowie częściej pić takie cymesy.
        To powiedziawszy Tarunn podstawiła kieliszek do kolejnek rundki, uśmiechając się do córki gospodarza. Gdy Mariia nalewała nalewki, książę zagadnął o zaginioną dziewczynę, a ona była pierwsza, by sytuację wyjaśnić.
        - Anka to córka Witka i Rundy, co mieszkają tam w takim domu z niebieskimi okiennicami - wyjaśniła ze słabo skrywaną ekscytacją. - Zaginęła cztery dni temu, dosłownie jak kamień w wodę! Wieczorem jak zganiałyśmy zwierzęta z pola to ją ostatni raz widziałam, a na następny dzień już jej nie było. Jej brat mówi, że wieczorem słyszał skrzypienie drzwi do domu jak już się wszyscy położyli, ale był przekonany, że to sen, bo umęczony po całym dniu roboty był… A rano jej łóżko było puste i wtedy pomyślał, że to mogła być wtedy ona…
        - Mogła uciec z mężczyzną - stwierdziła nieco kwaśno matka Marii, polewając omastą nową porcję blinów. - Wiecie panowie, to dziewczyna na wydaniu była, a kręcił się koło niej taki jeden przejezdny niedawno…
        - To było jeszcze przed pierwszymi sianokosami, mamo! - obruszyła się Maria. - Jej na pewno coś się musiało stać.
        - Nie mówię, że nie - odpowiedziała z niezadowoleniem starsza z kobiet, bo jak to córka się tak matce sprzeciwiała. - Ale nie jestem jedna co tak mówi.
        - Ale pewności nie ma - podłapała zaraz Tarunn. - A gdzie ta Anka mogła zniknąć, szukał jej ktoś?
        - Oczywiście, cała rodzina jej szukała, pół wsi!... Ale ostatnio przestali. Nie ma śladu po niej. Ja uważam, że ją porwał kusy…
        - Diabła tu macie? - podłapała z zaskoczeniem Tarunn, a wszyscy nagle spojrzeli na nią, jakby wypowiedziała imię, które ściągnie na nią boski gniew i zaraz porazi ją piorun. No pięknie… Nieźle się w tej wiosce działo.
Awatar użytkownika
Barabasz
Błądzący na granicy światów
Posty: 10
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje: Inna , Wędrowiec , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Barabasz »

        Propozycja budowy balisty była znacznie mniej atrakcyjna dla prostych ludzi niż załatanie garnków, dlatego na słowa Lassego obie kobiety pokiwały tylko głowami z uprzejmym zainteresowaniem. Matyldzie przeszło przez myśl, że ten delikatny chłopiec musiał mieć coś wspólnego z wojskiem, być może był jednym z tych śmiesznych ludzi, którzy noszą mundury i panoszą się po froncie, jednak nie walczą i tylko mówią innym, jak powinni to robić.
        Myśli Tarunn pobiegły najwyraźniej tym samym torem, bo zaraz zapytała elfa o domniemaną pracę w wojsku.

        Na wzmiankę o diable Mariia spłonęła rumieńcem i nagle znacznie bardziej zainteresowała się swoim talerzem. Tak jak dotychczas ochoczo dzieliła się wiedzą na temat dziwnych wydarzeń, tak teraz napakowała sobie do ust blin, choć z trudem była cokolwiek w stanie przełknąć. Wujcio przyjrzał się jej podejrzliwie, jednak nie powiedział nic na ten temat aż do końca obiadu. Prowadził pogodną wymianę zdań z Matyldą i uraczył wszystkich przezabawną historyjką o ucieczce z kopalni, w której zalęgły się gobliny. Dopiero gdy talerze zostały zebrane, a dziewczyna udała się do kuchni, by sprzątnąć resztki kolacji, dał sygnał swoim towarzyszom i podążył za nią. Oparł się o bieloną ścianę, zapalił fajkę i bez pośpiechu zaciągnął się aromatycznym dymem.
- No dobrze, panienko. To jak to dokładnie było z tym diabłem?
Na dźwięk tego słowa Mariia o mały włos nie upuściła trzymanego właśnie talerza. Jasne włosy opadły jej na nos, zasłaniając rumieniec, którym ponownie pokryła się gładka cera policzków i szyi. Co jak co, ale ta dziewczyna nie była w stanie ukrywać tajemnic przed otoczeniem. A przynajmniej takie sprawiała wrażenie.
- Wszystko tak wygląda, panie Barabaszu. Wycie w stodole, zniknięcie Anki, ślady kopyt na popalonym zbożu… - wyszeptała niepewnie.
- Mów mi Wujcio, skarbie. To wszystko mogło być tylko zbiegem okoliczności. Jak twoja matka mówiła, Anka mogła uciec…
Nie wierzył w tak zmyślnie zaplecione zbiegi okoliczności, co to to nie. Jednak Mariia wiedziała coś na ten temat i uparcie nie chciała im tego powiedzieć.
- Anka na pewno nie uciekła! Na pewno! Proszę mi uwierzyć! - odwróciła się do nich z determinacją wymalowaną na ładnej twarzyczce.
- A co z tym diabłem? - nie odpuszczał tematu krasnolud. - Wiesz może skąd mógł się tu wziąć?
Ponownie zacisnęła usta i zwróciła spojrzenie wielkich oczu na Tarunn, podchodząc do niej i dotykając delikatnie zaplecionych na piersi ramion.
- Proszę, panowie. Tylko wy możecie nam pomóc. Chodźmy na pole, wszystko wam pokażę.
Odłożyła ściereczkę, którą wycierała talerze i zaczęła szukać w szafce latarni. Wujcio zmarszczył lekko brwi i zgasił fajkę. Zamierzał jej pomóc, tak jak obiecał, jednak nie podobało mu się, że dziewczyna nie mówiła im całej prawdy. Przywykł do tego, że ludzie kłamią i zazwyczaj umiał zajrzeć poza założone przez nich maski. Jednak jeśli tutaj faktycznie chodziło o diabła albo jakąś inną siłę nieczystą, lepiej było wiedzieć wszystko zawczasu. Cały czas miał też niejasne przeczucie, że dziewczyna była w to bezpośrednio zamieszana, być może tak samo jak zaginiona Anka. Zerknął spod krzaczastych brwi na towarzyszy, posyłając im porozumiewawcze spojrzenie. Chłopaki były bystre i był pewien, że również wychwyciły jak bardzo Mariia szamotała się w swoich zeznaniach. To jest o ile Lasse nie skupił się za mocno na tym, że dotknęła ramion elfki zamiast jego własnych. Uśmiechnął się pod nosem i ruszył za nią w kierunku drzwi. Ach, młodość. Jak to dobrze, że dawno ma za sobą ten cielęcy wiek.
Zablokowany

Wróć do „Opuszczone Królestwo”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości