Strona 1 z 4

[Wschodnie Pustkowia] "Miłe" złego początki...

: Nie Paź 15, 2017 10:30 pm
autor: Dantalian
        Ciepłe, jesienne słońce wisiało wysoko na niebie i z radością zalewało swoimi promieniami wyższe wierzchołki drzew rosnących u podnóża jałowego wzniesienia znajdującego się niemal w środku tej części Alaranii. Te natomiast na przekór palącego lica, rzucały kojący cień na większy fragment wznoszącego się tu lasu, którego gęste listowie dodatkowo chroniło przestrzeń pod swoimi koronami, przed bezlitosnymi promieniami dziennego światła. Nie miało to jednak większego znaczenia. Upalny dzień wciąż był tylko, albo nawet aż, upalnym dniem, a bezchmurne niebo jedynie sugerowało ze złośliwością, że nie prędko miałoby się to zmienić.

        W środku tej niewielkiej, a może wielkiej puszczy, w zależności od tego kto się w niej znajdował, spoczywały nienazwane i nieodkryte ruiny większego dworku, bądź mniejszego zamczyska. Kamienne bryły tworzące ściany i pomieszczenia w większości porośnięte mchem i wchłaniane przez ziemię doskonale wtapiały się w otoczenie, przez co nawet ktoś z sokolim wzrokiem mógłby nie zauważyć kupy gruzów będącej kiedyś czyjąś posiadłością. Dla zagubionych wędrowców była to jedynie malownicza okolica, tym bardziej w okresie kiedy liście przybierały odcienie od ciemnej zieleni po martwy brąz, albo krwistą czerwień, zalewając ten niewielki region tysiącem barw. Dla innych mógł to być zwykły teren pełen mniejszych, bądź większych pagórków z rozsypanymi dokoła większymi głazami. Dla jednej osoby jednak było to miejsce, w którym mógł się całkowicie oddać nauce i samodoskonaleniu swoich umiejętności, a dodatkowo odkrywać tajniki rządzące, albo chociaż wpływające na życie i świat; a jednocześnie miejsce, które mógł w pełni nazwać SWOIM DOMEM.

        Do jednego z lepiej zachowanych części dworku, choć zapadającej się powoli pod ziemię wszedł całkiem młody jak na swoją rasę, może pięćdziesięcioletni czarownik, albo raczej wyrzucony z Akademii adept. Silumgar, bo tak miał na imię wrócił właśnie do swojego domu po kilku dniach nieobecności, na rzecz udania się do Arturonu po zakupienie potrzebnych do życia rzeczy, jak i samego jedzenia. Zmęczony podróżą chłopak z ledwością zdjął zaklęcie pieczętujące stare drewniane drzwi, by jakiś nieproszony gość nie włamał się do środka i przeszedł przez próg. Zamknął za sobą drzwi i energicznym ruchem dłoni sprawił, że ciemne pomieszczenie śmierdzące ziemią i wilgocią rozświetliły płomienie świec. Nie przeszedł nawet kilku kroków, by pochować zakupy, kiedy nagle potknął się o rozkładające się na podłodze ciało.
        - Co do...? - zdziwił się i przymrużył brązowe oczy, aby uważniej rozejrzeć się po pomieszczeniu. W zasięgu wzroku dostrzegł pięciu poćwiartowanych, a nawet rozdartych na kawałki ożywieńców i mniejszych demonów, którzy mieli pilnować ruin podczas jego nieobecności. Z gniewem w oczach przerwał wykonywane przez siebie zadanie i ruszył w głąb zrujnowanej rezydencji, która prezentowała się coraz to lepiej i schludniej im dalej się poszło od głównego wejścia.
        Pchnął dębowe drzwi na końcu ciemnego korytarza i pstryknął palcami. Świece okryte kryształowymi kopułami w wiszącym pod wysokim sufitem kandelabrem rozświetliły luksusowy salon, jakby chłopak został przeniesiony nagle do zupełnie innego miejsca, niż zarośnięte i zapadające się ruiny w większości już skryte pod ziemią. Tu znów został przywitany widokiem swoich pokonanych sług. Podniósł wzrok na aksamitny szezlong stojący tyłem do niego, jednak zdołał dostrzec leżący bezwładnie na podłodze fragment czarnego jak noc, skrzydła sprawcy całego zamieszania i kilka spoczywających na ziemi, całkowicie opróżnionych ze swojej zawartości, kryształowych karafek.
        Poirytowany, przechodząc z obojętnością nad porozrzucanymi ciałami, zbliżył się do mebla i przeszedł obok niego by przykucnąć przed pięknie rzeźbionym kominkiem na końcu salonu. W tym też momencie lodowy pocisk wystrzelił w stronę mężczyzny, który spał sobie w najlepsze i bezczelnie przy tym chrapał. W mgnieniu oka pierzaste skrzydło podniosło się z podłogi i osłoniło intruza przed tym atakiem. Rozległo się pełne niezadowolenia mruknięcie, które ani trochę nie usatysfakcjonowało właściciela tej kupy gruzów.
        - Jak to miło, że w końcu raczyłeś się obudzić, wielmożny książę. - Odezwał się z szyderstwem adept, na co leżący wygodnie osobnik jedynie machnął skrzydłem, zrzucając wbity w nie sopel i się przykrył pierzastą pierzyną.
        - Wal się Nekrosiu. - Burknął chcąc się przewrócić na bok plecami do niego, ale spod szezlonga zaczęły wyłaniać się mroczne, cierniowe kłącza jak macki jakiejś naprawdę obrzydliwej poczwary. Skrzydlaty mężczyzna lekko odchylił swoje skrzydło odsłaniając głowę, by zaspanym wzrokiem zobaczyć co się dzieje. Westchnął ciężko i usiadł przeciągając się sennie. - Czemu jesteś dla mnie taki okrutny? - zrobił urażoną minę, aby zaraz jego grymas zmienił się w pewny siebie, arogancki uśmiech, doskonale wiedział co było powodem złości młodzieńca.
        - To będzie szesnasty raz w tym miesiącu, jak przez ciebie będę musiał znów tworzyć i przywoływać nowych strażników do ochrony moich włości. Zostawiłem ci książki, w lochu masz uwięzionych kilkoro ludzi w tym ze trzy kobiety, żebyś się za bardzo nie nudził kiedy mnie nie będzie przez niecały tydzień...
        - To tam były jakieś kobiety?! - zdziwił się, ale to było jedynie aktorskie zagranie, ponieważ duszący w sobie rozbawienie ton głosu skrzydlatego, mówił sam za siebie. Silumgar nie musiał schodzić do wspomnianych lochów, by przekonać się, że więźniowie skonali tego samego dnia, co on opuścił dom. - Szczerze powiem, że umarlaki dostarczyły mi więcej rozrywki i przetrwały dłużej, choć przez brak jęków i krzyków nie byli tak satysfakcjonujący. - Znów się mocno przeciągnął, rozpościerając przy tym skrzydło. Miał zamiar się znów położyć, skoro temat został wyczerpany i zrobiłby to, gdyby mebla nie przebił od dołu ogromny lodowy sopel, w miejscu gdzie upadły trzymał jeszcze niedawno swoją głowę podczas snu. - Po co te nerwy? To był taki piękny szezlong.
        - Nie mam do ciebie słów. Zastanawiam się czemu cię w ogóle zaprosiłem do środka. - Warknął po raz pierwszy odwracając się twarzą do czerwonookiego mężczyzny z... jednym skrzydłem.
        - Przez mój urok osobisty - wyszczerzył się paskudnie.
        - Chyba za skromność - Silumgar przewrócił oczami z irytacją. - Milcz! - nakazał od razu kiedy tamten zamierzał skomentować jego słowa.
        - Trochę więcej szacunku, nekromanto - czarnoskrzydły spoważniał, ale zezłoszczony gospodarz nie usłuchał ostrzeżenia...

        Cała struktura tutejszego miejsca, podtrzymywana za pomocą magii młodego, acz niezwykle zdolnego czarodzieja zaczęła się od razu walić, wraz z jego śmiercią. Dla Dantaliana nie miało znaczenia to, że od półtora roku byli niemal współlokatorami, a ich relacja była bardziej symbiozą niż przyjaźnią, gdyż Upadły pozwalał badać swoje ciało pod kątem mutacji jakie w nim zaszły po zstąpienia do Piekła, w zamian za schronienie użyczone mu przez tego chłopaka. Teraz nie miało to jednak żadnego znaczenia. Wszystko co zostało nasączone magią pradawnego obróciło się w proch i jedynie zatęchły przedsionek, do którego piekielny uciekł, niemal się uchował. Niezadowolony z obrotu spraw mężczyzna, wyjrzał na zewnątrz przez lekko uchylone, spróchniałe drzwi, a po chwili z sykiem zamknął oczy i zamykając je za sobą cofnął się w mrok. Jak na złość słońce świeciło w najlepsze i nie zamierzało pokazać po sobie, że za moment miałoby ułożyć się do snu i zajść za horyzontem ustępując miejsca księżycowi otoczonemu niezliczoną ilością gwiazd.
        - Nie mogłeś sobie wybrać innej chwili do zdechnięcia, co? - Warknął cicho w głuchą przestrzeń zawalającego się dworku, po czym zebrał w sobie moc i przywołał na siebie swoją zbroję z piekła rodem, która schowała pod sobą nie tylko postać piekielnego, ale również jego skrzydło.
        Przyodziany od stóp do głów w czarną stal wyszedł na zewnątrz, nie będąc już oślepianym przez słońce. Uczynił to akurat w dobrym momencie, gdyż po przejściu kilku kroków zawalił się również przedsionek wznosząc tumany kurzu w powietrze.
        - Widzę, że wciąż się Ciebie trzyma to cholerne poczucie humoru, co? - westchnął ciężko podnosząc głowę w górę ku niebu. Nigdy nie żałował swojej ucieczki do piekielnych czeluści, a tym bardziej nie tęsknił za tym co stracił przez własną chciwość i arogancję. - No cóż... - burknął i ruszył przez las z towarzyszącym mu dźwiękiem ocierających o siebie i obijających się segmentów jego zbroi. Nie wiedział dokąd właściwie zmierzał, ale lepsze to niż stanie w miejscu i nudzenie się... Chooociaż z chęcią poszedłby dalej spać.

Re: [Wschodnie Pustkowia] "Miłe" złego początki...

: Pon Paź 16, 2017 7:09 pm
autor: Kelisha
- Ta, będzie bród przez rzekę na południe. Ale, panienko! Na południe nie idźcie, las omińcie. Widzicie, panienko, przy lesie ludzie znikajo. - Kelisha aż zazgrzytała zębami, słysząc, jak została nazwana przez lokalnego "karczmarza". Trafiła do zabitej dechami dziury, gdzie za przybytek najbliższy szynkowi robiła stara stodoła sołtysa. Chciała uzupełnić zapasy i upewnić, się, czy nie musiałaby stracić dnia czy dwóch zanim znalazłaby sensowną przeprawę. Poprzedni tydzień spędziła ze zbieraniną losowych najemników na eskortowaniu do Trytonii grupy kupców. Wyjątkowo gadatliwych kupców. Miała powyżej uszu pijackich przyśpiewek i trajkotania o niczym. A już szczególnie nazywania jej "panienką". Dlatego po zainkasowaniu zapłaty, pozdrowiła resztę siepaczy obelżywym gestem i poszła w cholerę. Nie tylko zignorowała szlaki kupieckie, ale zeszła nawet ze znanych sobie, rzadziej używanych ścieżek. Bardzo chciała odpocząć od towarzystwa i wprost marzyła o jakiejś zapomnianej przez bogów głuszy.
Zapomniała tylko, że oznaczało to też pewne niewygody, jak brak dobrze zaopatrzonych karczm z obsługą nawykłą do mrukliwych, niechętnych do rozmów najemników. I tak, zamiast wejść, rzucić monetą na stół i wyjść po chwili z sakwą dobra wszelakiego, musiała podzielić się z sołtysem wieściami z "wielkiego świata". Przypałętał się też tutejszy odpowiednik kowala, aby osobiście pożyczyć jej osełkę, o którą poprosiła i przy okazji obejrzeć obcego. Tak samo jak kilku innych mieszkańców. Na szczęście jej wkład w rozmowę o cudach miast mógł ograniczyć się do stwierdzenia, że piwo wciąż marne, a dziwki drogie. Bardziej interesowały ją szczegóły trasy, którą obrała. Całą resztę ignorowała skrzętnie, skupiając się na ostrzeniu swojego myśliwskiego noża i sączeniu wyjątkowo paskudnej wariacji na temat piwa.
- Z czego oni to pędzą?! Buraków? - Przemknęło jej przez myśl po kolejnym łyku. - Długo jeszcze żona będzie szykować ten prowiant? Łowczy do lasu chodzą?
- Od zeszłego lata rzadko chodzą, panienko, rzadko. Bo tam źle łazić, ludzie w lesie znikajo. A czego wy, panienko, tak ciągle w kapturze? Gorąco wam pewnie, zdejmijta. - Na tą propozycję panterołaczka docisnęła osełkę mocniej do ostrza, wywołując tym samym wystarczająco nieprzyjemny dźwięk, by sołtys darował sobie dalsze pytania. Posłał nawet któregoś chłopa, aby sprawdził, czy może sakwa dla mrukliwego gościa nie była gotowa. Kilka chwil później wrócił, niosąc pakunek z jakimiś suchymi plackami, kilkoma garściami suszonych jabłek i nawet kawałkiem wędzonego sera. Dziewczyna przejrzała jedzenie, mając cichą nadzieję, że nie okaże się gorsze od podróżnych sucharów. I obiecała sobie w duchu upolować coś solidnego na kolację.
- Dobrze zaostrzyliście nóż, panienko? Na południe niebezpiecznie. Wiecie, ludzie przy lesie znikajo. - Kelisha odłożyła tylko z trzaskiem osełkę na starą beczkę, służącą za stolik, postanowiwszy nie zaszczycać pytania, zadanego dla odmiany przez kowala, odpowiedzią. Zapakowała kupione zapasy do plecaka, a broń schowała do pochwy przy prawym boku, zaraz obok bliźniaczego ostrza. Dla równowagi z drugiej strony nosiła krótki miecz. Machnęła w charakterze pożegnania ręką i udała się do wyjścia.
- Panienko, czekajta! - Najemniczka zatrzymała się i zerknęła przez ramię, starając się wymienić w duchu dziesięć powodów, dla których nie należało dusić wieśniaków gołymi rękami w środku wsi. - Jak chcecie iść na południe, to może chociaż znak na ochronę od złego kupita? Wiecie, panienko, przy lesie...
- Ludzie znikajo. - Przerwała bez namysłu, po czym wyszczerzyła lekko zęby, widząc w dłoniach sołtysa krzywy znaczek wyrzeźbiony z drewna. Identyczne buble sprzedawali ochraniani przez nią niedawno kupcy. - A ochronę od złego już mam. Lepszą.
Na potwierdzenie swoich słów, poklepała kołczan pełen strzał, a drugą ręką chwyciła na chwilę przytroczony do plecaka łuk.

Panterołaczka rozważyła podczas leniwego spaceru na południe wszelkie za i przeciw okrążania lasu. Szybko doszła do wniosku, że w środku dnia nie miała wystarczających powodów, aby nadkładać drogi. Wszelkie szczególnie paskudne tałatajstwa wyłaziły z leża zwykle nocą. Do pełni było daleko, co zmniejszało zagrożenie ze strony kolejnej porcji paskudztw. A skoro myśliwi raczej unikali tej okolicy, równie dobrze za "znikanie" odpowiedzialne mogłyby być wilki, przerośnięte rysie, czy inne pospolite drapieżniki. Las o złej sławie dawał za to niemal pewność, że nikt nie będzie zakłócał jej spokoju. Dodatkowo, dziewczyna wolała zostawić sobie wiejskie specjały na czasy szczególnego głodu, a na razie zapolować na coś świeżego. Skierowała więc swoje kroki prosto ku majaczącym w oddali drzewom i przyspieszyła, by zdążyć opuścić bór przed zmrokiem. Mimo wszystko, chłopi nie obawiali się pewnie tej okolicy całkiem bez powodu.

Dzięki narzuceniu sobie porządnego, marszowego tępa, najemniczka wczesnym popołudniem była już głęboko w gęstwinie, wypatrując śladów kolacji. W duchu nazywała okolicę zagajniczkiem, ale musiała przyznać, że powoli paranoja chłopów zaczynała jej się udzielać. W lesie po prawdzie nie panowała martwa cisza, jednak coś instynktownie mówiło zmiennokształtnej, że nie wszystko było tu w porządku. Zignorowała ten podszept, gdy złapała świeży trop jeleni. Już dawno założyła cięciwę i upewniła się, że wszelka broń była łatwo dostępna, a sam plecak trzymał się dobrze. Bez dalszych przygotowań ruszyła po śladach, aż trafiła na niewielkie stadko roślinożerców. Ostrożnie zasadziła się w zaroślach, wybrawszy starannie miejsce i przygotowała się do strzału. Dobrą chwilę wybierała idealną ofiarę, aż wypatrzyła młodą łanię, stojącą trochę na uboczu. Wycelowała, chcąc powalić zwierzę jedną strzałą i już miała puścić cięciwę, gdy zarówno ona jak i całe stado drgnęli niespokojnie. Hałas przypominający walenie się budynków poniósł się po lesie, płosząc zwierzęta. Jelenie rzuciły się do ucieczki, a Kelisha zaklęła szpetnie. Ani myślała strzelać w takich warunkach, tylko zmarnowałaby amunicję. Zerwała się więc do biegu, by odciąć upatrzonej ofierze drogę ucieczki i odciąć ją od stada. Łania na widok agresora zawróciła zwinnie i pobiegła mniej-więcej w stronę hałasu. A łowca za nią.
Obie pędziły na złamanie karku przez zarośla, przeskakując zwinnie co niższe krzaki. Gonitwa w takim tempie po trudnym terenie nie mogła trwać długo, więc zmiennokształtna z ulgą powitała leśną dróżkę, na którą wypadły. Obie złapały równowagę na opadłych liściach i pognały dalej ścieżką. Zbliżały się do rozwidlenia i łania spróbowała zgubić pościg, skręcając gwałtownie. Zamiast jednak z gracją skoczyć przed siebie, kwiknęła przerażona, próbując zawrócić w miejscu. Z powodu rozpędu potknęła się i przewróciła. Ten moment wykorzystała łuczniczka, by opaść na jedno kolano, ślizgając się jeszcze trochę na niepewnym podłożu, a następnie strzelić w szyję wstającego zwierzęcia. Zaraz potem zerwała się na równe nogi i podbiegła, już znacznie ostrożniej do rozwidlenia. Zanim dotarła, była już gotowa do wypuszczenia kolejnej strzały, z kapturem naciągniętym na twarz. Wypadła zza zakrętu, celując w stronę, z której nadchodziło to, co tak przeraziło jej ofiarę. Spodziewała się wilka, może niedźwiedzia... ale nie kogoś w pełnej zbroi.
Dziewczyna zatrzymała się, niepewna, co powinna zrobić. Krótkie spojrzenie po całej postaci podpowiedziało panterołaczce, że łuk nie mógł zdać się tu na nic, opuściła więc broń. Musiałaby celować w szparę w hełmie, a i tak wydawała się za wąska, aby trafiła. W tym momencie przypomniało jej się, jak wieśniacy ostrzegali przed włażeniem do lasu. Odchrząknęła, chowając strzałę do kołczanu i ustawiając się w rozkroku między nieznajomym a swoją ofiarą.
- Ten... Mniej się nabiegam. Dzięki. - Mruknęła, pochyliwszy nieufnie głowę w marnej próbie udawania, że cała sytuacja wcale nie była dla niej aż tak niekomfortowa. Nawet mimo tego, że czuła, jak włoski stawały jej na karku i zrozumiała w pełni, dlaczego biedna łania wystraszyła się tak bardzo. Coś w tej postaci sprawiało, że dziewczyna miała ochotę przemienić się i dać dyla w las. Zamiast tego wyjęła zza pasa ciężki nóż myśliwski, po czym cofnęła się o dwa kroki. Instynkt kazał jej pilnować swojej zdobyczy, której powalenie nie było wcale takie proste. Im dłużej patrzyła na zakutego od stóp do głów obcego, tym bardziej musiała się pilnować, aby nie zacząć warczeć. Przyklękła więc i poderżnęła gardło zdychającemu zwierzęciu. W końcu zdrowy rozsądek podpowiadał, że jeśli trafiła właśnie na powód "znikania" ludzi, to i tak ucieczka dawała marne szanse. Ale za to solidny nóż mógł dać się wbić w jakieś szpary zbroi. Dziewczyna, dysząc ciężko, zabrała się za pośpieszne oprawianie łani, byle dorwać parę kawałków mięsa na później. Cały czas jednym okiem obserwowała obcego, niepewna, czy w razie czego powinna się na niego rzucić, czy wiać przez zarośla.

Re: [Wschodnie Pustkowia] "Miłe" złego początki...

: Pon Paź 16, 2017 11:31 pm
autor: Dantalian
        Ani brzęk wydawany przez jego zbroję, ani słońce przygrzewające w czarną stal nie były tak uciążliwe, jak właśnie chęć zatrzymania się i pójścia spać. Co chwile ocierające się o siebie płyty pancerza zagłuszane były przeciągłym ziewnięciem stłumionym przez hełm mężczyzny, któremu ta wędrówka już zbrzydła i nie miało żadnego znaczenia to, iż przeszedł dopiero niecałą odległość jednej z trzech części stai. Pasożytując, gdyż to było najlepsze określenie, na młodym magu i jego gościnności nie musiał się przejmować niczym poza jego obecnością oraz rozkładającymi się zwłokami służących mu jako osobiści lokaje, albo ochrona. Gdyby umarlaki nie gubiły fragmentów ciała na każdym kroku, poczułby się niemal jak w Piekle. Korzystał ze wszystkich wygód jakie tylko była w stanie zapewnić magia Silumgara, miał zapewnioną całodobową rozrywkę przez wszechobecne, chodzące worki treningowe i miał tę wygodę, że nie miał żadnych obowiązków i nie musiał robić nic poza ochroną pradawnego (jeśli Dantalian miał na to ochotę) oraz pozwoleniu wydalonemu z Akademii adeptowi na badanie i krojenie ciała Upadłego...

        Pokręcił energicznie głową i uderzył się w bok hełmu, który wydał charakterystyczny dźwięk. Nie tyle potrzebował się ocucić bo przysypiał, co powstrzymać się od wspominania ciemnej i zatęchłej nory, w której mógł sobie spać ile tylko dusza zapragnie na wygodnych i miękkich posłaniach, a jego najbardziej ulubionym miejscem do wiecznej drzemki był własnie przedziurawiony w swoich ostatnich momentach życia lodowymi soplami szezlong, na którym przerwano niedawną drzemkę piekielnego.
        - Beznadzieja... - mruknął z irytacją i znudzeniem, nawet już nie zwracając uwagi na mijane drzewa i przestając je liczyć. - Daleko jeszcze do jakiegoś miasta? Co za idiota nie wymyślił jeszcze zbudowania czegokolwiek przy tym cholernym lesie! - jęknął żałośnie rozglądając się jedynie w poszukiwaniu jakiegoś wygodnego miejsca na drzemkę.

        Po zrobieniu kilku kolejnych kroków zatrzymał się zaskoczony słysząc jakiś szmer i widząc poruszenie w gęstwinie przed sobą. Przechylił lekko na bok głowę zastanawiając się co się tam dzieje, ale zaraz się uśmiechnął podstępnie, z nadzieją, że napotka zaraz jakiś ciemnych wieśniaków, których będzie mógł postraszyć, albo może nawet pozbawić życia, a co najważniejsze za niedługo dotrze do jakieś, chociażby zabitej dechami, wiochy. Jego zawiedziona mina musiała być niezwykle komiczna kiedy zamiast chłopów wybiegła w jego stronę łania. Może nawet był tak samo skołowany co biedne, zestresowane zwierze, z którego obecności chciał skorzystać, gdyby zaraz nie padło na ziemię.

        Sytuacja niebywale dziwna, tym bardziej, że nawet piekielne bestie nie padały od tak sobie na jego widok. Doskonale wiedział o tym, że jest zabójczo przystojny, ale to była lekka przesada. Przykucnąłby i lepiej się przyjrzał roślinożercy, jednakże powstrzymała go obecność myśliwego, albo raczej myśliwej... Myśliwki? Cóż jak zwał tak zwał, nie miało to najmniejszego znaczenia.
        - Dziewka z łukiem... - burknął pod nosem przyglądając się zakapturzonej postaci. - Czego to ludzie nie wymyślą - zaśmiał się gardłowo kręcąc głową i wznowił marsz, póki nie zagrodziła mu drogi zasłaniając swoją ofiarę. - Zejdź mi z drogi, dziewczynko - warknął z ostrzeżeniem w głosie, a czerwień bijąca ze szpary wzrokowej jego hełmu rozbłysła złowrogo żywszym kolorem. Wymuszone podziękowanie łowczyni zostało przez mężczyznę całkowicie zignorowane.

        Spojrzał na wyciągany przez nią nóż i zacisnął pięści gotowy do walki, jednakże widząc, że cofnęła się do martwej łani, nie stając mu już na przeszkodzie, wznowił swój marsz, przechodząc po martwiej zdobyczy nieznajomej jak po dywanie. W ogóle nie brał pod uwagę zagrożenia z jej strony, wcale nie obawiając się nietypowej panny z bronią i umiejętnościami. Zatrzymał się kilka kroków od niej skierowany w gęstwinę, z której wyskoczyła razem z łanią. Nie było w nim żadnej obawy o to, że dziewczyna zaatakuje go odwróconego do niej tyłem. Spojrzał przed siebie, a następnie odwrócił w bok głowę by spojrzeć na nią kątem oka.
        - Te, wieśniaczko, nie skalecz się tylko. - Nie mógł sobie darować tego szyderstwa, ale zaraz przeszedł do rzeczy. - Może nawet obdaruję cię swoją pomocą, jeśli powiesz mi czy tędy dojdę do jakiejś wiochy i jak długo mi to zajmie. - Wcale nie silił się o miły ton głosu.

Re: [Wschodnie Pustkowia] "Miłe" złego początki...

: Wto Paź 17, 2017 7:03 pm
autor: Kelisha
Jak powszechnie wiadomo, zmiennokształtni słyną ze spokoju ducha i pokładów cierpliwości. A już w szczególności ci powiązani z drapieżnikami, wśród których prym wiodą osobniki o szczególnie silnym instynkcie. Konkretniej, słyną z ich braku. Kelisha, jako przykład takiego właśnie zmiennokształtnego, związana z łagodnym z natury kotkiem ledwo stłumiła warknięcie, gdy została nazwana dziewczynką. Zamurowało ją na chwilkę na widok obutej stopy na martwej łani, której właśnie rozcięła brzuch. Parujące wnętrzności wypadły na ściółkę pod wpływem nacisku, a panterołaczka spojrzała z niedowierzaniem na bezczelnego mężczyznę. Niemal natychmiast górna warga zaczęła jej drgać, zaś wokół szeroko rozwartych oczu pojawił się delikatny czarny meszek. Wciąż była pobudzona po pościgu, dodatkowo zapach krwi i jej gorąca lepkość na dłoniach napędzała instynkt dziewczyny. Jakby tego wszystkiego było mało, sama obecność cwaniaczka w jakiś sposób drażniła jej zwierzęcą cząstkę, zachęcając do ucieczki lub ataku. Lekceważący ton głosu obcego i nazwanie jej wieśniaczką sprawiły, że napięte jak postronki nerwy pękły, a najemniczka mogła niemal usłyszeć w wyobraźni ich trzask.
Nagle nabrała niesamowitej ochoty, aby skopać pewien obleczony w zbroję tyłek.
Dziewczyna odruchowo oblizała niedbale palce i przełknęła ślinę, aby głos jej nie zadrżał.
- Nie trzeba, panie... Wioska blisko, mniej niż ćwierć dnia. Jak raz na wprost was. Tylko tu niedobrze samemu chodzić. - Powiedziała tak przymilnie, jak chwilowo mogła, podchodząc na czworaka o krok i zapierając się wygodniej stopami o ziemię. Po prawdzie tyle kluczyła w pogoni za łanią, że chwilowo nie była pewna, gdzie znajdowało się cokolwiek. Byle tylko dupek nie postanowił obrócić się twarzą do niej w niewłaściwym momencie. - Bo wiesz, skarbeńku, w tym lesie ludzie znikajo.
Ostatnie słowa właściwie wywarczała robiąc to, co zrobiłby na jej miejscu każdy szanujący się wielki kot. Skoczyła z miejsca na plecy obcego. Tylko, że nie rzuciła się z pazurami, a ciężkim, wielgachnym nożem w dłoni. Lewą stopę oparła o biodro ofiary, a drugą objęła go w pasie. Podobnie zrobiła z ramionami, tylko dla równowagi to lewe oplotła wokół szyi mężczyzny, uzbrojoną rękę kierując gdzieś na jego twarz, z zamiarem poszerzenia mu otworu na oczy w hełmie za pomocą klingi. Przecież biedaczek musiał strasznie słabo widzieć z taką wąską szparką! Odruchowo zacisnęła też zęby na jego karku, na ile pozwalał na to chroniący go metal.
Dopiero wtedy gdzieś przez ślepą furię przebiła się myśl, że skoro mężczyzna łaził sam po "znikającym ludzi" lesie, nie mógł być bardziej bezbronny od niej. A dokładniej wpadła na to, gdy poczuła jego zapach, wyraźnie nieludzki. Ostry, kojarzący się instynktownie z niebezpieczeństwem. Tyle dobrze, że nie był to zapach wampira, wtedy pewnie odskoczyłaby jak oparzona. Warknęła głucho, po swojemu, próbując złapać pewniejszy chwyt na śliskiej zbroi i tylko nie dać się zrzucić.

Re: [Wschodnie Pustkowia] "Miłe" złego początki...

: Wto Paź 17, 2017 10:00 pm
autor: Dantalian
        - Prosto i blisko... Boże, dlaczego wieśniacy są tak tępi - westchnął z irytacją kręcąc głową. - Krótkie pytanie, krótka odpowiedź. Nie udawaj mądrzejszej niż wyglądasz. - Podsumował dodatkowo ją pouczając. Przyjemne z pożytecznym i nikt mu nie może zarzucić, że jest zły, bo przecież dał dobrą radę młodej damie i uzmysłowił jej przyjaźnie, że nie warto się specjalnie popisywać swoją elokwencją przed nieznajomymi. No... Przynajmniej tak to wyglądało w jego świecie.

        Szybkość nie była jego mocną stroną, a tym bardziej robienie bezsensownych uników. Fakt, ładnie one wyglądały i chyba miały jakieś swoje przeznaczenie skoro ktoś je wymyślił, ale on ich nie uznawał, dla Dantego nie miało to żadnego znaczenia. Walka miała być skuteczna, a nie przyjemna dla oka jak taniec. Praktycznie w ogóle nie zareagował, jedynie postąpił o krok może dwa by zachować równowagę i stać pewnie na nogach mimo uciążliwego przez swoje gabaryty, bagażu na własnych plecach jakim była napotkana łowczyni. Dodatkowo złapał dłonią za ostrze noża wycelowanego w szparę jego hełmu na wysokości oczu. Już miał piękną buźkę i nie potrzebował tego zmieniać w żaden sposób, przynajmniej na tę chwilę nie miał takiego zamiaru. Choć nic nie zrobił by ochronić się przed tą napaścią, nie można powiedzieć, że się jej nie podziewał. W pierwszej chwili zaalarmował go wyjęty przez dziewczynę nóż, następnie to, iż spięta cały czas mu się nieufnie, a nawet wrogo przyglądała, aż w końcu zdradził ją ton głosu. Może nie koniecznie w pierwszej części jej wypowiedzi, ale to szczegół.

        - W ogóle się nie znamy, a ty bez namysłu wskakujesz na mnie okrakiem. - Odezwał się z rozbawieniem, w którym pobrzmiewało szyderstwo. Zero niepokoju, zero napięcia, jakby ostry nóż wcale nie przeciął materiałowej części rękawicy i nie skaleczył dłoni, z której krew skapywała leniwie na ziemię i zbroję. - Skoroś taka szybka, nie mam prawa prosić o choćby króciutką grę wstępną. - Jego ton wciąż się nie zmienił, za to jego ciało lekko odchyliło się do tyłu i zaczęło kierować się w stronę ziemi. Drugą ręką przytrzymał jej nogę by nie mogła uciec, co skończyło się zejściem do parteru i miękkim dla niego lądowaniu, ponieważ ciało dziewczyny zamortyzowało jego upadek.
        - Wybacz, że miejsce mało komfortowe, ale sama zaczęłaś. Bądź tylko miła i wyrozumiała, to będzie mój pierwszy raz pod chmurką. - Czerwień znów intensywniej rozbłysła ze szpary w jego hełmie. Bez żadnych skrupułów naparł na nią bardziej plecami i wykorzystując moment chwycił w nadgarstku za jej uzbrojoną rękę, którą po chwili wykręcił z łatwością.
        - Nie dziwię się, że znikają skoro napadani są przez tak napaloną laskę. - Mruknął z okrutną przyjemnością wciąż jej nie puszczając. Trzymał ją jednak na tyle delikatnie, by nie złamać napastniczce ręki.

        Choć była bardzo wygodnym materacem nie mógł tak leżeć w nieskończoność, a tym bardziej zasnąć. Może to nie był pierwszy raz kiedy posłanie chciało go zabić i podobało mu się to, bo przynajmniej się nie nudził, ale stanowczo zaczynało to podchodzić pod lekką przesadę. Poza tym nie zamierzał spać pod gołym niebem. Jeszcze by go ktoś napadł, albo co gorsza deszcz by go złapał. Zacisnął dłoń mocniej i wykręcił ją minimalnie bardziej niż poprzednio, w tym czasie wstał i cofnął kilka kroków od napastniczki, by nie mogła sięgnąć go nożem. Nie wiadomo czy się rozmyślił, czy po prostu miał gdzieś kolejną ranę, po chwili znów się do niej zbliżył tylko po to by kopnąć nieznajomą od siebie, jak zawadzający na drodze kamień.
        - Jesteś szybka... Głupia, ale szybka - przyznał - więc wykorzystaj to i zabieraj stąd swoją zawszoną rzyć. Znaj łaskę pana i to, że mam dobry humor. - Warknął patrząc na nią z wyższością i odwrócił się w stronę drogi. Po chwili podrapał się po głowie i zaczął patrzeć to w jedną stronę to w drugą. Przez to wszystko zapomniał, w którą stronę miał iść. - Psia jucha - zaklął i znów spojrzał na łowczynię, a po tym na zabitą łanię, aby dzięki temu określić, gdzie iść dalej.

Re: [Wschodnie Pustkowia] "Miłe" złego początki...

: Śro Paź 18, 2017 6:41 pm
autor: Kelisha
Zanim oboje gruchnęli na leśne poszycie, dziewczyna zdążyła tylko lekko szarpnąć nogą, by zorientować się, że na własne życzenie wpakowała się w pułapkę. Mężczyzna był od niej dużo silniejszy i przez to jej atak obrócił się przeciw niej. Ot, jakoś jej instynkty zawsze zdawały się ignorować taki drobny szczegół jak to, że do bezpośredniego rzucania się na większych od siebie nadawała się raczej postać zwierzęcia.
Uderzenie o ziemię z pełnym ekwipunkiem na grzbiecie i zapakowanym w zbroję, złośliwym mięsem nie należało do przyjemnych. Ciężar niedoszłej ofiary wypchnął jej powietrze z płuc, a wbijające się w plecy drobiazgi upchnięte w plecaku były gwarancją kilku siniaków. Nawet gdyby zbrojny nie postanowił dodatkowo docisnąć jej do podłoża, nie mogłaby zbytnio bronić się przed wykręceniem ręki, skupiona na bólu w okolicach krzyża i próbie złapania oddechu. Zacharczała gwałtownie, przeklinając w duchu wszystko, co zaprowadziło ją do tego przeklętego lasu. Gdzieś mignęła jej też błagalna myśl, aby tylko gnojek nie złamał jej żadnej kości. Długa rekonwalescencja zmusiłaby ją chyba do pójścia na żebry.
Gdy już udało jej się wywalczyć haust powietrza i była święcie przekonana, że za chwilę zacznie skamleć, z gardła wyrwał jej się zdradziecki pisk wywołany mocniejszym naciskiem na ramię. Uwolniona najemniczka przetoczyła się na bok, dysząc ciężko i osłaniając obolałą kończynę. A zaraz potem jeszcze dostała z ciężkiego buciora, jakby za mało jej było szczęścia. Skuliła się jeszcze bardziej, spodziewając się kolejnych ciosów, ale wtedy obcy stracił nią zainteresowanie.
Podniosła się na kolana, oceniając pobieżnie szkody i z ulgą odkryła, że strzały nie ucierpiały, a i ona sama chyba miała wszystkie kości na swoim miejscu. Obiecała sama sobie, że w najbliższej porządnej karczmie przepuści choćby i cały zarobek na balię pełną gorącej wody, by ulżyć obolałemu ciału.
- Sam jesteś zawszony, popaprańcu. - Mruknęła pod nosem dla własnej, marnej z resztą, satysfakcji. Wiele musiało być z tym człowiekiem nie w porządku, skoro zdawał się nie przejmować w ogóle próbą wbicia mu klingi w oko. Ani raną, którą spowodował jej nóż. Dlatego też takie określenie, w jej mniemaniu, pasowało idealnie. Cały czas obserwowała cholerny, chodzący skład metalu, dzięki czemu zauważyła zarówno jego niepewność jak i moment, gdy jego wzrok zatrzymał się na upolowanej łani. Jej przeklętej zdobyczy, za którą najpierw nabiegała się po lesie, a potem oberwała. Zanim jakakolwiek myśl zakołatała się pod jej czaszką, dopadła truchła i stanęła nad nim na czworaka, odruchowo przypadając nisko do ziemi.
- Wara! - Warknęła po kociemu przez zaciśnięte, wyszczerzone zęby. Jakby zbrojny nie miał co robić z życiem, tylko zasadzać się na jej kolację. Kelisha nie była jednak ani tak całkowicie głupia, ani zdziczała. Zorientowała się, że coś było nie tak, jak powinno. W mgnieniu oka zdała sobie sprawę, że podczas niechlubnej szarpaniny kaptur opadł jej na plecy, odsłaniając zarówno położone do tyłu uszy, jak i zwężone do pionowych szparek źrenice. Naciągnęła tkaninę na twarz i cofnęła się o krok, mając nadzieję, że jednak nie rzucało się to aż tak bardzo w oczy. Natychmiast poczuła potrzebę zwrócenia myśli nieznajomego na cokolwiek innego niż jej wygląd. Bez względu na to, czy zwrócił na to uwagę, czy nie. W odsieczy przyszło jej skojarzenie chwili, zanim rzuciła się bronić zdobyczy.
- Och, biedactwo! Zgubiłeś się? - Spytała z wyraźnie udawaną, przesiąkniętą jadem troską. Kucnęła przy okazji i sięgnęła po nóż lewą ręką. Prawą starała się zasłaniać ciałem tak dla pewności. - Jak Ty teraz znajdziesz norę, z której wypełzłeś?
Panterołaczka spojrzała na ostrze i bez wahania oblizała je z krwi, po czym splunęła nią w bok. Większość swojej uwagi skupiała na niebezpiecznym obcym, ale chciała też wreszcie dobrać się do upolowanej łani, a potem zabrać się z tego przeklętego miejsca, póki miała jeszcze ogon na miejscu. Zaczęła więc ciąć trupa, by pozyskać kilka kawałków i upchnąć je w skórzanej sakwie przy pasie.
- Wiesz, słodziutki, jakby nie to, że mnie ktoś zdenerwował, mogłabym Cię wyprowadzić za drobną opłatą. Ale teraz stawka wzrosła. Właściwie... nah, nie stać Cię. - Wyszczerzyła się jeszcze złośliwie, po czym nachyliła nad zdobyczą, by pomóc sobie w ćwiartowaniu jej zębami. Prawą ręką wymacała leżący obok łuk, by w razie czego cofnąć się na bezpieczny dystans.

Re: [Wschodnie Pustkowia] "Miłe" złego początki...

: Śro Paź 18, 2017 8:09 pm
autor: Dantalian
        - Dla ciebie Panie Popaprańcu - powiedział z dumą w głosie i czymś co mogłoby wskazywać na jego obłąkanie, albo przynajmniej okrucieństwo. Odwrócił się w jej stronę i uważnie przyjrzał. Nie pojętym było dla niego, dlaczego w ogóle ona z nim zaczyna i ma jeszcze czelność mu pyskować. To była ciężka do rozwiązania zagadka, przez którą zaczęło mu się robić stanowczo za gorąco pod kopułą. Spojrzał po chwili w górę i przesłonił dłonią szparę wzrokową w hełmie, aby słońce go tak bardzo nie raziło. No tak, nie dość, że stał cały przyodziany w blachę, to jeszcze czarną blachę, więc to nie jego mózg się przegrzewał od zwykłej oczywistości na temat niespełna rozumu łowczyni, tylko właśnie ta cholerna ognista kula mu przygrzewała.

        Gwałtowne poruszenie ze strony napotkanej zmusiło go do ponownego przeniesienia na nią wzroku i z pytającym wyrazem twarzy, której nie mogła zobaczyć, przechylił na bok głowę. Zaraz ją jednak wyprostował, jego ramiona zaczęły drżeć jakby w konwulsjach, zgiął się na moment w przód łapiąc rękoma minimalnie powyżej brzucha z towarzyszącym temu niemiłym dla ucha chichotem, albo raczej rechotem. Nie mogąc się powstrzymać odchylił się do tyłu i wybuchnął śmiechem.
        - A więc to tak... - mruknął pod nosem, kiedy już się uspokoił, wyszczerzając się podstępnie, po tym jak dojrzał u niej kocie uszy, a zaraz po tym to jak gwałtownie i nerwowo znów ukryła niemal połowę twarzy w cieniu swojego kaptura.

        Zbliżył się w stronę jej i martwej ofiary. Spodobało mu się zachowanie niezwykłej łowczyni, dawno się tak świetnie nie bawił, dlatego miał zamiar ją pownerwiać jeszcze bardziej i z czystej ciekawości zobaczyć co się stanie. Z tego co zauważył po zachowaniu dziewczyny i odnoszeniu się do niego, mimo tego z jaką łatwością udowodnił jej, że po prostu jest silniejszy, ani trochę nie domyślała się kim on był. To zaintrygowało go jeszcze bardziej, jak również silniej zmotywowało do tego, by wcale tak łatwo jej nie odpuszczać i trochę podręczyć. Przykucnął przy łani i położył na niej dłoń, która już przestała krwawić i nie dość, że po ranie nie było śladu, to jeszcze materiał wewnętrznej części rękawicy zdawał się być nienaruszony, jakby wcale nie został zraniony.

        - Wielką szkodą byłoby pozbawianie cię możliwości mowy. Tak cięty język to niewątpliwie cenny dar... - zdjął z niej swoje spojrzenie i skupił się na zasłanianej przez nią dłoni, która musiała nieprzyjemnie pulsować bólem. Nie bardzo rozumiał czemu chciała chronić poszkodowaną kończynę, ale obecnie aż tak mocno go to nie obchodziło by o to spytać.

        Puścił mimo uszu uwagę o tym skąd wypełzł. Pozostawał przez moment bierny całej sytuacji po prostu obserwując łowczynię i jej pracę przy zdobyczy, aby w pewnym momencie po prostu zabrać zwierzynę i przełożyć sobie przez ramię. Może i był silny oraz nie czuł bólu, a dodatkowo ciężko go było zabić, ale nie znaczyło to, że nie potrzebował od czasu do czasu wrzucić czegoś na ząb, a skoro żarełko już się napatoczyło, to czemu by nie skorzystać? Póki miał zbroję nieznajoma nie była dla niego szczególnym zagrożeniem, a kiedy nie będzie miał pancerza zawsze miał Lewiatana dzięki, któremu mógł ją utrzymać na dystans, jakby napadła ją ochota wbicia mu w zadek kilku pazurów, albo nawet kłów.

        - Wiesz, słodziutka, - powtórzył po niej, siląc się nawet na udawanie jej głosu w złośliwej parodii - chyba właśnie zmieniły mi się plany. - Dokończył ze złośliwością i rozbawieniem, sugerującym, że wyśmienicie się bawił jej kosztem. - Właśnie znalazłem sobie urocze towarzystwo, uroczego kiciusia. - Mruknął beztrosko jak jakieś naprawdę zadowolone dziecko i pogwizdując sobie ruszył przed siebie. - Ah, byłbym zapomniał. Jeśli kiciuś nie zechce być mi maskotką, zawsze będę mógł podzielić się z wieśniakami informacjami na jego temat i... może dodać przez przypadek, że to przez kiciusia ludzie w tej okolicy znikajo? - zatrzymał się i złapał wolną dłonią za brodę, jakby się bardzo mocno zastanawiał nad tym. - Co o tym myślisz? Plan doskonały, nie? Nie wstydź się i wygłoś swoją opinię, w końcu jesteśmy przyjaciółmi, nie? - Dodał złowrogo zerkając w jej stronę. Jeśli dobrze zakładał, trzymał ją w szachu, w końcu zapewne nie od parady nosiła cały czas kaptur zakrywający twarz dziewczyny, a to znaczyło, że albo wstydziła się tego kim jest, albo bała się opinii publicznej na swój temat i zbiorowego linczu, choć bardziej obstawiał obławę. Te pościgi, te emocje...
        Z jego strony wydobyło się ciche nostalgiczne westchnięcie. W Piekle nie brakowało mu rozrywek, a polowania i pościgi za bestyjami, które mógłby uczynić sobie poddanymi i zrobić z nich świetne wierzchowce dla innych piekielnych, było tym co sprawiało mu najwięcej przyjemności, podobnie z resztą jak jego początki w Torturowni. Ah, to były czasy. Diabły są nieporównywalnie bardziej wytrzymałe niż ludzie, przez co dostarczają zabawy na bardzo długo w przeciwieństwie do kruchych ciał, które szybko pękały w jego dłoniach, jak suche źdźbła trawy łamane przez najlżejszy podmuch wiatru.

        - To jak będzie... Kiciu? - ponaglił ją, cierpliwość nie była jego mocną stroną, a ta tu zmiennokształtna czy chciała czy nie, nie pozbędzie się go tak łatwo. Jeśli ona nie pójdzie za nim, po prostu przerzuci ją sobie przez drugie ramię... Chociaż ona zapewne lepiej znała tę krainę, więc będzie wiedziała gdzie są jakieś miasta. Po krótkim namyśle doszedł do wniosku, że ostatecznie będzie mógł się z nią powłóczyć (nie za nią), w końcu w mieście będzie miał więcej możliwości rozerwania się.

Re: [Wschodnie Pustkowia] "Miłe" złego początki...

: Śro Paź 18, 2017 9:08 pm
autor: Kelisha
Kelisha była tak zaskoczona wyrwaną jej nagle zwierzyną, że nawet nie próbowała protestować. Odruchowo tylko przełknęła kawałek, który został jej w zębach, obserwując, jak cholernik zarzucił jej ofiarę na jedno ramię. Ona sama musiałaby przerzucić taką zdobycz przez oba barki, a i wtedy nie byłoby lekko. Słuchała słów nieznajomego, blednąc coraz bardziej. Może za samą zmiennokształtność by jej nie utłukli, ale jakby się trafił jakiś cwaniaczek, znający parę legend o panterołakach... A już z pewnością tubylcy łyknęliby bez mrugnięcia okiem, że to ona była winna zniknięciom mającym miejsce od ponad roku i z radością zebraliby tłumek do polowania na kozła ofiarnego. Wiedziała też, jaką siłę miała plotka i jak szybko lubiła się przenosić. Już raz miała przez to problemy ze zleceniami.
To był szantaż, do diabła!
Ponaglona, zerwała się z miejsca z przekleństwem na ustach i bez najmniejszego trudu wyprzedziła zbrojnego. Wypadła na ścieżkę kawałek przed nim, po czym obróciła się na pięcie i zaczęła iść tyłem. Miała serdecznie dosyć tego popaprańca, ale wyglądało, że zgodził się na zapłacenie sporej sumki za jej przewodnictwo. Przynajmniej tak chciała to widzieć. A to oznaczało, że należało ustalić parę zasad.
- Nigdy więcej mnie tak nie nazywaj, sukinsynu! - Syknęła, wycelowawszy w niego oskarżycielsko palcem. Nadal jednak utrzymywała mniej-więcej bezpieczny dystans. - Jak już musisz się do mnie odzywać, to Łapa. Kelisha. Najemnik, łucznik, kobieta. Ale nie Kicia. Nigdy. Ani panienka, dziewczynka, laleczka.
W miarę jak mówiła, szła coraz wolniej, nakręcając się coraz bardziej i mówiąc szybciej.
- Nikomu nie powiesz, kim... czym jestem, bo wyrwę Ci serce jak zaśniesz. Jak zasugerujesz chociaż przy ludziach, że nie wszystko jest ze mną w porządku, zasadzę Ci tyle strzał w rzyć, że będziesz miał nowego przyjaciela: jeżyka. - Zmiennokształtna schowała nóż oraz zarzuciła wygodniej łuk na ramię, zaczęła za to wściekle gestykulować. - Spróbujesz wydawać mi rozkazy, skończysz tak samo. Zwłaszcza jak spróbujesz mi nakazywać przemianę. Nie dotykasz moich uszu, ani... niczego! Masz mi zapłacić za eskortę w najbliższym mieście.
Zatrzymała się bez ostrzeżenia i zmniejszyła dystans, aż prawie dotykała własną piersią, wypiętą w marnej próbie przyjęcia dumnej postawy, czarnego napierśnika. Mówiła coraz głośniej i bardziej chrapliwie. Ciężko było powiedzieć, czy kolejne słowa jeszcze wywrzeszczała, czy już wyryczała.
- Nie będziesz mi groził. I to jest moja zdobycz, na wszystkie demony piekielne! - Walnęła z całej siły otwartą, lewą dłonią w kawał blachy osłaniający mostek parszywego złodzieja, jak nazywała go w myślach. Natychmiast po tym chwyciła truchło przewieszone przez ramię zbrojnego, zadzierając głowę, by spojrzeć mu w oczy i udowodnić, że się go nie obawiała. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że stała jednak ciut za blisko. Zrobiła więc krok w tył, chcąc odwrócić się i zwiększyć dystans. Jakoś nagle poczuła potrzebę zaznaczenia jasno granic swojej, całkiem sporej aktualnie, przestrzeni osobistej. - Najbliżej Fargoth.
Ostatnie słowa powiedziała znacznie, znacznie ciszej. Dlatego, że nie odczuwała już potrzeby krzyczeć. Absolutnie nie dlatego, że zaschło jej w ustach, a gardło się ścisnęło. Zdecydowanie musiała nauczyć się lepiej panować nad sobą. Miała podejrzane wrażenie, że ten osobnik, gdyby go rozdrażniła odrobinę za mocno, nie miałby oporów przed złamaniem jej ręki, czy dwóch.

Re: [Wschodnie Pustkowia] "Miłe" złego początki...

: Śro Paź 18, 2017 11:55 pm
autor: Dantalian
        - Ooo jak miło z twojej strony, że zechciałaś ze mną pójść - uniósł nieco wyżej głowę w dumnej i tryumfalnej pozie nie przystając ani na moment i nie spuszczając jej z oczu. Niesiony przez niego zwierz nie był żadnym obciążeniem, w Piekle zdarzało mu się nieraz targać ogromne bydlęcia postury niedźwiedzia, a wyglądem przypominające pokraczne skrzyżowanie jaszczurki z żółwiem i wielbłądem, z punktu A do punktu B. To dopiero był wysiłek, gdyż kupa zbitego i stężałego przez śmierć mięcha potrafiła ważyć więcej, niż by z cielska wnioskowano. Albo pokonane przez niego diabły, niektóre nawet trzy razy większe od niego, musiał jakoś wrzucić swoim pupilkom na pożarcie, a pomimo swojego uroku osobistego i nieziemsko pięknej buźki, nie miał za wielu przyjaciół. No chyba, że byli tymi, którzy czekaliby wieki w kolejce, aby go zabić, wtedy mógłby z czystym sumieniem powiedzieć, że całe Piekło wręcz go ubóstwiało... No, przynajmniej znaczna większość.

        - Nawet nie wiesz jak się cieszę - powiedział o dziwo łagodnym, wesołym, a co najważniejsze szczerym tonem. - Dawno nie miałem żadnego zwierzaka, brakowało mi tego. - Dokończył już z szyderstwem i wybuchnął pogardliwym śmiechem, co sugerowało, że poprzednia barwa głosu była jedynie blefem. - Dla ciebie Panie Sukinsynu - poprawił ją znowu, z rozbawieniem. Kto by pomyślał, że opuszczając luksusowy kącik młodego maga, gdzie praktycznie nie musiał za wiele robić i miał wszelkie wygody, znajdzie coś lepszego i dostarczającego więcej zabawy. Bez wątpienia musiał się jakoś odwdzięczyć nowej towarzyszce - postara się jej nie zabić w ciągu najbliższych minut. Uśmiechnął się pod nosem na tę myśl i przyjrzał się wytrąconej z równowagi i hardej dziewczynie, obliczając szanse na jej przeżycie. Jak na razie było dobrze, miał z jej powodu rozrywkę i pożytek, dzięki czemu zyskała dziesięć procent. No dobra, piętnaście, za to jak ślicznie do niego mówiła.

        - Nie ma problemu, panienko kiciu. Będę cię nazywał jak sobie życzysz - zgiął się w pasie w głębokim pokłonie do niej z trudem się powstrzymując, by znów się nie roześmiać na całe gardło. Oczywiście nie trzeba być geniuszem, by wiedzieć, że nie zamierzał rezygnować z nazywania jej tak jak mu się żywnie podobało, a że przez "kicię" najbardziej ją drażnił i miał z tego powodu masę śmiechu, postanowił przykleić jej to miano na stałe, albo przynajmniej do czasu aż mu się nie znudzi. Bliska przyszłość zapowiadała się ciekawie.
        - Musisz się ustawić do kolejki, bo nie jedna już mi obiecała, że wyrwie mi serce - zaśmiał się, jakby dopiero usłyszał świetny dowcip. Miał naprawdę dużą rzeszę anty-wielbicielek i łowczyni zapewne szybciej zmarłaby śmiercią naturalną, niż się doczekała. Poza tym nie miał pewności, czy posiadał taki organ w swojej piersi. Bardzo źle by się czuł gdyby rozczarował pod tym względem wszystkie kobiety, które kochają go tak samo jak Klisha, czy jak jej tam.

        Na jej słowa kiwał jedynie głową powstrzymując się od roześmiania. Musiał zachować powagę, przecież nie wypada się śmiać w takiej sytuacji. Coś mu się jednak nie zgadzało i nie mógł tego zdusić w sobie, jak kąśliwych komentarzach po każdym wypowiedzianym przez nią słowie. Podniósł więc rękę i nią lekko pomachał, zgłaszając chęć wypowiedzenia się. Odchrząknął teatralnie kiedy dostał taką możliwość.
        - Wiesz, że właśnie wykonujesz moje polecenie, nie? - spytał uśmiechając się pod hełmem arogancko. Był jednak na tyle łaskawy, że zaraz wyjaśnił o co mu chodziło, by dziewczynie przez przypadek nie przegrzała się ta jej śliczna, uszata główka schowana pod kapturem. - Właśnie ze mną idziesz, po tym jak powiedziałem, że ze mną pójdziesz. - Zaśmiał się wyjaśniając jej to najprościej jak umiał, by zrozumiała bez problemów. - Kumam. Patrzeć, ale nie dotykać! Nie rozumiem tylko czemu, jesteś tak stara jak eksponat w muzeum? - zachichotał. Ostatecznie powstrzymywanie się przed każdym komentarzem było zbyt trudne, a jeszcze bardziej męczące, więc szybko z tego zrezygnował i postanowił być sobą.

        Człapiąc dalej przed siebie, patrzył jak ta się nagle zatrzymuje. Także się zatrzymał nie wiedząc co zamierzała zrobić, może chciała od niego zabrać swoją własność, może nie mogła mu się oprzeć, albo znów chciała go nieco rozruszać w obawie, że mógłby pordzewieć tu i tam. Znów się uśmiechnął do własnych myśli, a nawet wyszczerzył zęby z czystą przyjemnością. Przekrzywił na bok głowę, co było jego wyraźnym znakiem na to, że nie wszystko jest dla niego zrozumiałe. Kiedy jednak podeszła do niego, spuścił wzrok by spojrzeć na jej piersi prawie przyciśnięte do jego czarnego napierśnika. Zamruczał z pożądaniem, podnosząc na nią spojrzenie. Ponownie wybuchnął śmiechem po tym jak rozległ się stłumiony brzdęk po jej uderzeniu w zbroję, który jednoznacznie sugerował, że pancerz nie był w środku pusty.

        - Ja?! Grozić?! Ależ jakże bym mógł - odpowiedział z udawanym oburzeniem, co było ciekawą odmianą, ponieważ jak na razie jedynie cały czas z niej szydził, albo się śmiał. Nie kłócił się z nią, ani nie szarpał o łanię, nie podał jej jednak dziewczynie i z czystą satysfakcją patrzył jak ona ją z niego ściąga i przerzuca przez własne barki. - Demony zamieszkują Otchłań, nie Piekło. Jeszcze tego by brakowało. - Pouczył ją przeciągając się i kilka razy kręcąc najpierw jednym ramieniem, po tym drugim, gdy pozbył się balastu (jakby w ogóle poczuł jakikolwiek ciężar).

        Nie wiedział czym mu bardziej imponowała - swoją głupotą, lekkomyślnością, czy może zawziętością. Pewnym było jedynie to, że miał przewodnika i maskotkę, przynajmniej na razie. Zamyślił się przez moment nad czymś bliżej nieokreślonym, co i tak w sumie nie miało bardziej znaczenia niż to, że podniósł rękę i położył ja na głowie dziewczyny, pogłaskał ją ze złośliwym uśmieszkiem i specjalnie zsunął z jej czupryny kaptur kiedy zabierał dłoń.

        - Oczywiście, że ci zapłacę... Zaraz jaką eskortę?! - jęknął zaskoczony, tracąc całą swoją arogancję i wbił w nią wzrok, jakby jelenie rogi wyrosły jej nosem. Dobre było chociaż to, że z takim opóźnieniem zarejestrował jej słowa, wypowiedziane już dobrą chwilę temu. Całkowicie stracił ten fragment jej warunków z pamięci, przez co teraz był trochę bardziej, niż lekko, skołowany. Nie wiedział czy to był przypadkowy dobór, źle przemyślanych słów, czy naprawdę myślała, że on będzie potrzebował czyjejkolwiek eskorty, a już w szczególności takiego chucherka. Jego mięśnie się spięły, a pięści zacisnęły. Patrzył na nią z ostrzeżeniem, domagając się wyjaśnień w tej kwestii. Nie był zadowolony i wcale tego nie ukrywał.

Re: [Wschodnie Pustkowia] "Miłe" złego początki...

: Czw Paź 19, 2017 6:39 pm
autor: Kelisha
Dopiero maszerując z truchłem przerzuconym przez oba ramiona, dziewczyna zdała sobie sprawę, jaki błąd popełniła. Łania była ciężka, najpewniej ważyła więcej od niej. Zdarzało jej się już dźwigać podobne zdobycze, ale obolałe po upadku plecy zaprotestowały przed takim traktowaniem. Z tego też powodu nie wyrwała do przodu, a zaczęła iść obok mężczyzny, utrzymując mniej-więcej komfortowy dystans.
- Niech to! Ogon za balię gorącej wody. I piwo. - Spojrzała w bok, na zbrojnego, po czym aż zazgrzytała zębami do własnych myśli. - Prędzej kupię różową obrożę, niż poproszę go o pomoc. Wolę, żeby mi kręgosłup trzasnął.
Poprawiła ciężar na ramionach, myślami będąc już przy najbliższym postoju. Większość wypowiedzi towarzysza kwitowała milczeniem, lub cichymi prychnięciami. Ot, głupia nadzieja, że złośliwości znudzą mu się dość szybko. Albo potknie się niefortunne i skręci kark. O, ta wizja wydawała się całkiem przyjemna.
Odsunęła się gwałtownie z cichym warknięciem, gdy cholernik zsunął jej kaptur z głowy. Kilkukrotnie pochyliła się gwałtownie i potrząsnęła ramionami w próbie przywrócenia go na właściwe miejsce, ale osiągnęła tylko tyle, że na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Nie zdążyła wyrazić swojego zdania o takiej bezczelności, bo nagle mężczyzna okazał głębokie niezrozumienie dla jej pracy. Postanowiła więc przyjść mu z pomocą i uśmiechnęła się z fałszywą przymilnością.
- Jaka eskorta, jaka eskorta... Skarbeńku, taka jak w lunaparze! Na pięterko i do łóżeczka! - Pokręciła głową z niedowierzaniem i rezygnacją, poprawiła kolację barkach, a dopiero potem wyjaśniła zmęczonym głosem. - Zacznijmy od tego, że nie wykonuję twojego polecenia, tylko zarabiam na dostateczną ilość alkoholu, żeby zapomnieć o dzisiejszym dniu. Podoba ci się to, czy nie, zrobię co będę mogła, żebyś dotarł do tego cholernego miasta żywy i z podobną liczbą kończyn. Martwi klienci zwykle nie płacą, wyobraź sobie.
Prawe ucho panterołaczki, ozdobione okrągłym kolczykiem, zaczęło nagle poruszać się gwałtownie. Miała wrażenie, że coś ją w nie ugryzło, więc zastrzygła nim kilkakrotnie.
- Piersią cię w walce zasłaniać nie będę, zapomnij. Ale przypilnuję, żebyś się nie otruł zielskiem, nie utopił w kałuży, czy nie próbował powiesić na moim pasie. Trzeba będzie to wlezę na drzewo, odetnę, zwiążę i zaciągnę na miejsce. Jak przyjdzie potrzeba, to zapoluję i nakryję cholernym kocykiem, żebyś mi, pysiaczku, zapalenia płuc nie dostał. Ale masz mnie nie nazywać Kicią, kanalio! - Łapa znów zaczęła strzyc wściekle jednym uchem, a nawet próbowała podrapać się w nie, wykorzystując nogę martwej łani. Zaczynała mieć paskudne wrażenie, że zwierzę miało pchły, które właśnie znalazły sobie nowe źródło pożywienia. - I chcę być w Fargoth przed upływem tygodnia. Więc nie wlecz się! A jak chcesz zwierzaczka, to go sobie złap. Tylko musisz go potem karmić, poić i zapewnić ciepłe schronienie. Właściwie chyba mam tu dla ciebie kilka idealnych. Dogadalibyście się. Tylko nie wiem, kto mnie bardziej irytuje.
Zmiennokształtna już nawet powarkiwała, potrząsając głową. Była wściekła, że miała zajęte ręce i nie mogła pozbyć się pasożyta, albo chociaż porządnie podrapać. Teraz już bezdyskusyjnie potrzebowała porządnej kąpieli. Powoli rozważała nawet kucnięcie i ulżenie sobie po kociemu - drapiąc się stopą.
Przynajmniej wiedziała doskonale, kogo obwinić za wszelkie spotykające ją nieszczęścia.
- Ten cholerny trup miał pchły, które teraz przełażą mi na włosy, bo mam zajęte ręce i nie mogę poprawić kaptura! Więc może być się, łajzo, na coś przydał i mi go założył spowrotem?! Co jest w ogóle z tobą nie tak, że nie słuchasz mnie, łazisz w przeklętej zbroi po przeklętym lesie i nie masz już śladu po moim przeklętym nożu?! No niechby cię wilkołak w rzyć użarł, szlag mnie trafi przez tą pchłę!
Dziewczyna już bez jakichkolwiek oporów to wymachiwała panterzym uchem, to usiłowała podrapać się nową zdobyczy. Była do tego stopnia rozdrażniona, że na jej twarzy i dłoniach zaczął pojawiać się miękki, czarny puszek, kły stały się wyraźnie za duże, a ogon ukryty pod koszulą poruszał się na tyle silnie, że kwestią chwili było, aż przestanie być utrzymywany na swoim miejscu przez rzemień.

Re: [Wschodnie Pustkowia] "Miłe" złego początki...

: Czw Paź 19, 2017 10:53 pm
autor: Dantalian
        Normalnie przeszkadzałoby mu to, że drepcze za dziewczyną, jak jakiś parobek albo świeży podróżnik nie znający terenu i obawiający się niebezpieczeństwa, ale jakąż satysfakcję dało mu patrzenie na tyły towarzyszki, a zaraz po tym jej zwalniający masz, aż ostatecznie się z nim zrównała. Domyślał się, że spowodowane to było zapewne niesieniem ciężaru przewyższającego jej możliwości, ale nie miał nic do gadania, w końcu sama zabrała od niego zwierze kiedy przerzucił je przez własne ramię. "Jej wybór", zachichotał podstępnie pod nosem. Po chwili spojrzał na nią, kiedy poczuł na sobie jej wzrok i, choć nie mogła tego zobaczyć, uśmiechnął się niewinni do zamyślonej unosząc dłoń i lekko do niej machając jakby się z nią dopiero co zobaczył i tak przywitał. Widział jakim wysiłkiem jest dla niej dźwiganie swojej zdobyczy i jeszcze niesieniem na plecach torby tak wypchanej nie wiadomo czym, ze aż pękającej w szwach. Wnerwiało go ślimacze tempo tej wycieczki i miał wielką ochotę jej łaskawie pomóc wbrew swojemu charakterowi, ale szybko pozbył się takiego nastawienia kiedy pomyślał o tym ile będzie miał satysfakcji i jak bardzo wnerwi zmiennokształtną tylko i wyłącznie przez to, że będzie musiał nieść zwierzynę i ją, tylko dlatego, że dziewczyna była nie zdolna do dalszego marszu. To był genialny plan!

        Jak się można było domyślić i ta wędrówka szybko zaczęła mu brzydnąć, z tą różnicą, że teraz mógł na kogoś przelać swoją frustrację i aż tak bardzo się nie nudzić, co sprowadzało się do ciągłego marudzenia na wszystko i zalewania jej toną pytań czy daleko jeszcze.
        - Jestem zmęczony, ile można iść? Ciężko mi, daleko jeszcze? Nudno tu, może pościgamy się do tamtego drzewa? Mówiłem już, że mi ciężko i jestem zmęczony? Plecy mnie bolą. Nie czuję nóg. Głodny jestem, daleko jeszcze? - Większość z tego było wyssanymi z palca bredniami tylko po to, by zobaczyć jak dziewczynie skacze żyłka. Był w siódmym niebie i choć nie do końca było to zgodne z jego przekonaniami i naturą, dziękował Najwyższemu, że przysłał mu łowczynię. Nie mógł sobie wyobrazić lepszego towarzystwa. Zabawa była przednia.
        - O! Mordka ci poczerwieniała - odezwał się z rozbawieniem wpatrując się w nią bezczelnie i podśmiewając się cicho. - To z wysiłku? - zachichotał złośliwie i pogłaskał ją już bezpośrednio po włosach między kocimi uszami, po czym nieco przyśpieszył wyprzedzając ją i samemu prowadząc przez moment. Miał wrażenie, że takiego klejnotu jeszcze nigdy nie trzymał w swoich rękach i choć nie wydawał się bardzo kruchy, musiał uważać by za szybko nie zmienić go jedynie w kupkę pyłu, co skończyło by całą zabawę. Nie mógł do tego dopuścić, bo nie wiedział czy ktoś po niej dałby radę zapewnić mu odpowiednią ilość rozrywki. Dodatkowo nie wiedział jak długo musiałby czekać, aż po niej pojawi się ktoś inny.

        - Oooo! Podoba mi się! - odparł z dziecięcym entuzjazmem, bardziej jej się przypatrując jakby już chciał ją rozebrać... I to samym spojrzeniem. Odkąd uciekł z Piekła nie miał żadnej kochanki, przez co zagnieździło się w nim bardzo, ale to bardzo dużo... Frustracji. Coś do niego mówiła, ale nie chciał tego słuchać zbyt skupiony na tym jak szybko zaoferowała mu oddanie swojego ciała, ale nie zamierzał z tego powodu narzekać, ani w jakikolwiek sposób wybrzydzać. Nie miało dla niego znaczenia, że podczas stosunku mógłby zapomnieć o tym, że nie była zapewne tak wytrzymała jak piekielne pokusy i mogłoby to się skończyć szybkim zniszczeniem tej niezwykłej zabawki, ale nie mógł się oprzeć tej myśli.

        - Usłyszałem coś na temat jedzenia - zawołał z radością i znów na nią spojrzał uśmiechając się podstępnie. Niby z jednej strony byłaby to dla niego ujma na honorze, że jakaś wiejska dziewucha i do tego śmiertelniczka miałaby się nim zajmować, jak dzieckiem, albo niedomagającym, niedołężnym starcem, dmuchając i chuchając przy tym na niego, ale kiedy tylko pomyślał o prawdopodobnym dźwięku zgrzytających zębów jakie by wtedy wydawała i jej minie, zastanawiał się czy sprzedanie honoru nie byłoby odpowiednią ceną za ten innowacyjny rodzaj upokarzania innych. Nie mógł wykluczyć możliwości takiego działania ze swojej strony w przyszłości, dlatego szybko zapisał sobie w pamięci ten pomysł.
        - A więc kocyk, jedzonko i buziak na dobranoc za to, że nie będę cię nazywał Kicią, tak? Nie ma problemu, laleczko - przystał na to bardzo szybko uśmiechając się niewinnie i pogwizdując radośnie, kątem oka obserwując jak co chwilę Kicia się drapie. - Ah, byłbym zapomniał - odezwał się nagle, a po chwili dodał z dumą - dla ciebie Panie Kanalio. - Zaśmiał się złośliwie.
        - Z tego co widzę to ty się wleczesz, Kelisho - zwrócił się do niej po imieniu mając nadzieję, że przez to zostanie rozpieszczony tak jak mu to przed chwilą obiecała i zaraz podstępnie ją wyprzedził idąc przodem. - Hodowanie i tresura... zwierzaków... Były kiedyś moją pracą i wcale ciepłe schronienie, jedzenie oraz picie nie jest im potrzebne, przynajmniej nie tak jak myślisz. - Powiedział poważnie, może nawet okrutnie, a jego głos nagle ochrypł złowrogo w tym momencie. To były podstawowe praktyki przy pomocy, których łamało się wolną wolę bestyj i narzucało poddaństwo oraz posłuszeństwo wobec piekielnych, którzy takie pupile później kupowali od niego i podzielającym jego profesję. Oczywiście bywało, że niektóre stworzenia przez to szybko zdychały, ale to było dobrą selekcją. Nikt by przecież nie chciał kupić słabego zwierzęcia.

        - Czyżbym miał ci pomóc? - spytał zaskoczonym tonem, jakby się nagle do niego odezwała. Oczywiście był to pełen ironii blef z jego strony, gdyż dziewczyna drapała się uporczywie od dłuższej chwili. Nie czekając na żadną jej odpowiedź stanął za nią i zaczął grzebać w jej plecaku, przez co nieco obciążał plecy dziewczyny. W szybko znalazł bukłaczek z czymś chlupoczącym w środku. Nie wiele się zastanawiając co mogło znajdować się w środku, otworzył naczynie i wylał jego zawartość na głowę Kici, szczerząc się przy tym jak głupi do sera z czystą przyjemnością. - Lepiej ci? - zapytał niewinnym głosem, który bardzo nie pasował do jego postaci, a przede wszystkim paskudnego charakteru. Zbyt czysty i dobry, by należał do kogoś takiego jak on, ten który nie silił się przedstawić jej swojego miana.
        - Wydajesz się być bardzo nerwową osobą, miałabyś pewnie spore kłopoty, gdybyś zaczęła się zmieniać w mieście, nie? - spytał takim tonem, który sugerował, że wpadł właśnie na genialny i podstępny pomysł, który wprowadziłby w życie bez żadnych skrupułów.

        Kiedy zastał ich wieczór wiadomym było, że rozbiją obozowisko. Mu może i by nic się nie stało gdyby miał iść dalej bez odpoczynku, albo coś by go zaatakowało, ale nie chciało mu się nieść wyczerpanej kocicy i jej chronić jeśli zaszłaby taka potrzeba. Poza tym od kilku ładnych godzin marudził, że chce mu się spać, więc miał teraz ku temu okazję. W końcu wypadałoby zregenerować siły i uwolnić na moment ciało ze zbroi, przewietrzyć się trochę. Przyniósł sam od siebie, z własnej inicjatywy połamanych i suchych gałęzi, a także grubszych kawałków drewna i przeciągnął się mocno po odłożeniu ich na ziemię. Wtedy otoczony został czymś w rodzaju czarno-czerwonej aury, albo nawet poświaty, a jego pancerz nagle zniknął. Wokół mężczyzny, który stał w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się rycerz, zaczęły na ziemię leniwie opadać dziesiątki, kruczoczarnych piór, a on składając schludnie skrzydło na swoich plecach spojrzał świecącymi w mroku nocy i cieniu nałożonego na głowę kaptura, czerwonymi jak krew oczami, albo raczej jednym.

        - Od razu lepiej - mruknął pod nosem z czymś w rodzaju przyjemności, albo raczej ulgi. - To co z tym jedzeniem i buziakiem? - spytał wyszczerzając szereg zadbanych, śnieżnobiałych zębów w parszywym, aroganckim uśmiechu. Na nagiej piersi, z prawej strony widniały cztery szramy i jedna na ramieniu, jakby pamiątka po czyiś pazurach. W rzeczywistości były to jego dodatkowe "pary" oczu, obecnie zamkniętych, gdyż nie miał potrzeby korzystać z ich mocy.

Re: [Wschodnie Pustkowia] "Miłe" złego początki...

: Pią Paź 20, 2017 6:25 pm
autor: Kelisha
Większość drogi biedna panterołaczka skupiała swoje myśli na dwóch tematach. Pierwszym było utrzymanie jakiegokolwiek tempa i nie rzucenie niesionej kolacji w diabły. Drugim było wyobrażanie sobie ze wszelkimi szczegółami uszkadzania towarzysza niedoli. Pomysły miała różne. Od zrobienia z niego żywej tarczy, przez dźganie nożami dopóki by się nie uspokoiła po całą serię obrazów odrywania mu różnych części ciała zębami. Wyjątkowo upodobała sobie wizję wygryzania wątroby na żywca. Za każdym razem, gdy przywołała tą myśl, uśmiechała się drapieżnie, demonstrując komplet uzębienia. Czasem nawet zerkała na niego i wtedy jej górna warga zaczynała nerwowo drgać.
Wszelkie pytania zbywała krótkimi, rzeczowymi odpowiedziami.
Ile można iść? Długo.
Daleko? Cholernie
Pościgamy się? Nie, ale możesz się gonić.
Zmęczony? Serce me z żalu krwawi.
Boli? No zaraz się ze współczucia popłaczę.
Głodny? Poszukaj sobie muchomorka.
Co jakiś czas tłumaczyła cierpliwie, a przynajmniej względnie cierpliwie, jak na jej stan, że postój zrobią wieczorem i wtedy będzie mógł zjeść i odpocząć. Miała po prawdzie w plecaku trochę suchego prowiantu, który nadawał się idealnie do przegryzienia podczas marszu, ale na nogach utrzymywała ją głównie myśl, że rycerzykowi było gorzej. W każdym razie, taką miała nadzieję. Unikała dłuższych dyskusji, skupiona na tym, żeby iść przed siebie i jednak go nie zabić.
Gdy cholernik zaczął grzebać w jej rzeczach, już miała go zwyzywać fachowo, popisując się znajomością wielu typowych dla najemników przekleństw. Nie zdążyła jednak. Woda wylana na jej głowę sprawiła, że tylko przez chwilę warczała, stojąc w miejscu, po czym gwałtownie obróciła na mężczyznę wzrok pełen żądzy mordu. Zamiast zacząć wrzeszczeć, lub go zaatakować, ruszyła do przodu, mamrocząc coś pod nosem o łączkach, kwiatkach i obdzieraniu ze skóry. Powzięła przy okazji mocne postanowienie, aby nie dać się sprowokować. Tego popaprańca najwyraźniej to bawiło.
Na pytanie o przemianę w mieście nie odpowiedziała głośno, a tylko zaszeptała do samej siebie.
- Nawet sobie nie wyobrażasz. - Ton głosu towarzysza nie wróżył nic dobrego. Kelisha zaczęła się zastanawiać, czy dla własnego bezpieczeństwa powinna w ogóle wchodzić do miasta. A jeśli już, to może powinna schować resztki godności i zrobić to, udając zwykłe zwierzę.
Cały spacer miał dla niej jedną zasadniczą zaletę. Miała okazję dokładnie zapoznać się z zapachem zbrojnego. Po prawdzie nie wyciągnęła z niego nic sensownego, ale mogłaby go w razie potrzeby wytropić. Głównie wyczuwała rozgrzany metal i woń martwej łani, co utrudniało jej dokładne przeanalizowanie zdobytej wiedzy. Za nic nie mogła zrozumieć, dlaczego czuła zapach pierza.

Gdy dotarli na miejsce w miarę odpowiadające potrzebom obozowiska na jedną noc, łuczniczka zrzuciła z ulgą ciężar z ramion. Pozbyła się też plecaka, a nawet płaszcza. Przeciągnęła się po kociemu, aż coś chrupnęło w jej stawach.
Jak dotrzemy do Fargoth, przez tydzień będę codziennie brała gorącą kąpiel. I schlewała się do nieprzytomności. Znaczy po nowiu.
Ułożyła sobie satysfakcjonujące plany na przyszłość, po czym zabrała się za wypakowywanie drobiazgów z plecaka. Odpięła od niego derkę, wygrzebała maleńki woreczek z wymieszanymi podstawowymi przyprawami oraz opróżniony przez zbrojnego bukłak. Zaklęła szpetnie pod nosem na myśl, że będzie musiała iść jeszcze po drewno oraz poszukać zdatnej do picia wody. Na dodatek nie uszli tak daleko, jak miała nadzieję. Po prawdzie miała jeszcze drugie naczynie z wodą, ale i tak należało uzupełnić zapasy.
Na dźwięk upuszczonego drewna aż podskoczyła lekko w miejscu i obejrzała się przez ramię. Nie powstrzymała się i zagwizdała przeciągle przez zęby, wyrażając swój podziw nad tym, że jej towarzysz wreszcie raczył się na cokolwiek przydać. Czegoś takiego się nie spodziewała. Jakoś nie odczuwała mimo wszystko potrzeby wyrażania słownych gratulacji, obróciła się więc znów do swoich rzeczy i przegapiła tym samym spektakularną metodę pozbywania się zbroi. Odpięła od pasa miecz, którego i tak właściwie nie używała. Ba, na jej płaszczu wylądował nawet kołczan i łuk. Na pytanie o jedzenie, wzniosła oczy ku niebu w niemym błaganiu o cierpliwość.
- Może jeszcze ci, zakuta pało, stópki wymasować i kołysankę zaśpiewać?! - Warknęła, postanowiwszy dokładnie wyjaśnić mu działanie ogniska oraz pieczenia mięsa. Wstała w tym celu z nożem w dłoni, aby zabrać się przy okazji za ćwiartowanie przytarganego trupa. Obróciła się z cichym westchnieniem i zamarła w miejscu.
- Upadły. Chędożony Upadły! - Zauważyła jakże błyskotliwie. W końcu widywała już takie okazy, tylko "nieco" bardziej anielskie. Gdy tylko przebiegła wzrokiem po pozbawionej zbroi postaci, poczuła ogarniający ją strach, którego nie umiała wytłumaczyć. Cofnęła się o kilka kroków, aż wpadła plecami na pień drzewa. Kocie źrenice były rozszerzone tak bardzo, że zasłaniały niemal całe tęczówki, błyskając w półmroku. W tej chwili przeklinała w duchu, że dobrze widziała w nocy, przez co nie umknął jej żaden szczegół.
Gdzieś w głębi umysłu najemniczki próbowały formować się myśli traktujące o niezrozumieniu całej sytuacji. Przecież widywała już Upadłe Anioły. Nie pchała się do ich towarzystwa, ale nigdy nie reagowała na nich tak źle. Wszelkie iskry opanowania znikały jednak pod napływającymi falami przerażenia. Serce waliło jej jak oszalałe i zimny pot spływał po plecach. Tyle dobrze, że nie miała w zwyczaju ani piszczeć, ani mdleć, gdy czegoś się wystraszyła.
Miała za to w zwyczaju się bronić. Bez namysłu rzuciła się do swoich rzeczy i chwyciła za łuk oraz strzałę. Napięła cięciwę na ile mogła i wycelowała. Drżenie całych ramion chciała tłumaczyć przed samą sobą zmęczeniem i obolałymi mięśniami, a nie narastającą w niej paniką. Zmęczenie rzeczywiście dawało jej się we znaki. Strzała pomknęła ze znacznie mniejszym impetem niż zwykle. Gdyby pierzasty "przyjaciel" Łapy miał oba skrzydła, nawet by trafiła. A tak, pocisk ominął nieszkodliwie ramię pięknisia i wylądował kawałek dalej, nie spełniwszy swojego zadania.
Dziewczyna natychmiastowo zaczęła się cofać, nawet nie próbując wstać. Po prostu porzuciła broń i odpełzła odrobinę do tyłu, nie mogąc oderwać wzroku od towarzysza podróży. Racjonalne myśli zastępował strach i instynkt. Ten drugi upierał się, że nie było czego się bać. W końcu rozpoznawała zapach istoty stojącej przed nią. Spędziła z nim cały dzień i nic większego jej się nie stało. Nie należało uciekać, tylko walczyć o swoją pozycję! Problem w tym, że wszelkie zalety zwierzęcia objawiały się z pełną siłą dopiero po zmianie postaci.
W przebłysku geniuszu to właśnie postanowiła zrobić. W końcu jako pantera była znacznie szybsza i silniejsza. Może mogłaby nawet schronić się na drzewie.
Jedynym mankamentem było to, że nie mogła się przemienić w większości ubrań. Tylko luźna, długa koszula była do tego celu przystosowana. Reszta nie pomieściłaby panterzego ciała i nie chodziło tu wcale o ochronę swojego dobytku. Sam proces nie był najprzyjemniejszym doświadczeniem w jej życiu, a cokolwiek uciskającego zbyt mocno zmieniające się, wrażliwe ciało niemal uniemożliwiało zakończenie go. Dlatego, siedząc na ziemi, Kelisha zaczęła ściągać buty. Nawet w jakimś kretyńskim odruchu rzuciła nimi w Upadłego. Zaraz potem odwiązała gruby rzemień trzymający ogon ukryty pod koszulą, który natychmiast zaczął wściekle młócić powietrze. Zerwała pas i w pośpiechu ściągnęła spodnie. Zostały tylko rzemienie wiążące koszulę pod szyją oraz ściągające rękawy przy dłoniach. Ten fragment odzienia został tak przygotowany, aby sięgał dziewczynie mniej-więcej połowy uda. Dekolt w rzeczywistości sięgał aż poniżej mostka by nie udusić jej w zwierzęcej postaci, ale wiązała go ciasno, by nie rzucał się w oczy. Szerokie rękawy mogły pomieścić masywne łapy, ale musiała związywać je, by nie podwijały się przy różnych pracach. Jak na złość nie mogła poradzić sobie tylko z węzłem pod szyją. Pozostałe dwa zerwała zębami.
W miarę jak pozwalała instynktom przejmować kontrolę, zbliżająca się przemiana stawała się coraz bardziej widoczna. Warknęła nawet na mężczyznę, sięgając po nóż i klękając na ziemi. Postanowiła zwyczajnie rozciąć rzemień i w pełni wpuścić za stery swoją dzikszą, prostszą stronę. Na tą jej cząstkę strach wywoływany w jakiś sposób przez anioła nie działał aż tak mocno. Był z pewnością niebezpieczny i nie mogła go pod żadnym pozorem lekceważyć. Ale w końcu łaziła z nim niemal cały dzień, znała jego zapach i kojarzył jej się co najwyżej z irytacją. Drobna bójka na "dzień dobry" nie robiła na drapieżniku szczególnego wrażenia. Ba, respektowała taki pokaz siły.
Jedyny problem, jaki dostrzegała panterołaczka w tej sytuacji stanowił czas przemiany. Zmęczona potrzebowała nawet kilkudziesięciu sekund, bez względu na adrenalinę. A żeby go przyspieszyć, nie mogła się zbytnio ruszać. Byle zdążyła i mogła wdrapać się na drzewo.

Re: [Wschodnie Pustkowia] "Miłe" złego początki...

: Pią Paź 20, 2017 10:49 pm
autor: Dantalian
        Jej pełne podziwu gwizdniecie zwróciło jego uwagę i po odłożeniu drewna zaszczycił ją swoim spojrzeniem. Nie do opisania było uczucie jakie w nim to wywołało, a przez które obrósł w piórka. Wyprostował się dumnie i lekko uniósł ku górze okutą w hełm głowę, ustawiając ją profilem do niej w iście bohaterskiej pozie, nawet jeśli nie miał zielonego pojęcia czemu tak zareagowała na fakt, że przyniósł drewno na opał. Może poczuła respekt po dostrzeżeniu jego siły? Zastanowił się przez moment czy nie powinien tak częściej postępować, wszak zrobił to tylko po to by rozeznać się nieco w okolicy i chciał trochę odpocząć od towarzystwa kocicy. No jak można być takim aroganckim i nieczułym na potrzeby innych?! Musiał przyznać nie brakowało jej bezczelności. Dzięki tej myśli dość szybko wpadł na pomysł, czy nie należałoby jej trochę wychować, nawet jeśli nic by z tego nie wyszło byłaby masa zabawy... A przynajmniej dla niego.

        Ta krótka chwila jego zamyślenia wystarczyła, by dać zmiennokształtnej chwilę na stracenie zainteresowania jego niebiańską osobą. Prychnął cicho widząc, że nie jest już w centrum uwagi i wzruszył ramionami, a po tym pozbył się swojej zbroi, tak jak ją na siebie przywdziewał - za pomocą magii. Przeciągnął się, jakby cały zdrętwiał i musiał się trochę rozruszać, jednocześnie rozprostował kilka razy skrzydło, a następnie złożył je na plecach. Miał dobry humor dzięki jej miłemu towarzystwu i temu, że się razem tak dobrze bawili, więc nawet, w przypływie swej łaskawości, zrobił okrąg z zebranych wcześniej większych kamieni, po czym w środku poustawiał starannie stosik z drewna i chrustu. Nie mógł się już doczekać jedzenia, na co wskazywał także jego co chwila pomrukujący brzuch.
        - Mam dziwne wrażenie, że mnie z jakiegoś powodu nie lubisz - mruknął cicho z urażoną miną, zastanawiając się, jak się robiło ogień. Po chwili na nią spojrzał i uśmiechnął się z dziką radością. - Tylko najpierw mi je umyj, bo wiesz przez cały dzień w ciężkich, metalowych buciorach trochę się pewnie spociły, a co do kołysanki to bomba tylko nie fałszuj. A i jeszcze cieplutkie mleczko i świeże ciasteczka na zdrowy sen dla urody poproszę. - Zakpił z niej perfidnie, ale nie mógł na to nic poradzić.

        Nie było przecież tak nudno jak ona się wściekała... Chociaż skubana zaczęła nad sobą panować i tak łatwo nie ulegać jego zaczepkom, co nie bardzo mu się podobało i z tego powodu również zaczął nią tracić zainteresowanie. Dlatego musiał coś koniecznie szybko wymyślić, bo z tego co rozumiał jeszcze kawał drogi przez nimi i nie mógł pozbyć się nowej zabawki po jednym dniu, nawet niecałym.
        - Hę? - spytał zaskoczony jej reakcją, przekrzywiając głowę z niezrozumieniem, wpatrując się w nią pytająco swoimi czerwonymi oczami, choć tylko jednym widocznym przez blask jaki z siebie wydobywało w cieniu kaptura. Szybko jednak zrozumiał o co chodzi i wyszczerzył się podstępnie zamierzając zakpić z niej jeszcze bardziej. - Upadły?! Co, gdzie? - zaczął się energicznie rozglądać, a po tym znów na nią spojrzał z zawiedzionym wyrazem twarzy, której efekt psuł jego parszywy uśmiech.

        Wstał po chwili od dymiącego się ogniska, które udało mu się rozpalić przez pocieranie o siebie suchych gałęzi i przeciągnął się demonstracyjnie, eksponując swoje wyrzeźbione i przyozdobione bliznami ciało, rozpościerając skrzydło na pełną szerokość, by mogła je lepiej obejrzeć, a przede wszystkim upajając się jej przerażeniem, który sprawiał mu czystą przyjemność. Przez to też oko błysnęło mu jak u jakiegoś drapieżnika, a grymas na twarzy zmienił się w złowrogi i niewróżący niczego dobrego. Nie spuszczając z niej oka, zaczął się do niej zbliżać, jakby od niechcenia. Strach bijący od niej zmusił go też do otworzenia dodatkowych par oczu z prawej strony klatki piersiowej i na prawym ramieniu, by ich właściciel mógł się lepiej przyjrzeć swojej towarzyszce, a dokładniej jej lękowi i przyśpieszonemu biciu serca, które widział dobrze jak na dłoni, nie musząc brudzić jej krwią. Dostrzegł też, że przyjaciółka nie tylko kocie uszy ukrywała, ale również ogon, którym teraz miał wielką ochotę się pobawić i sprawdzić czy działa tak samo jak u zwykłego zwierzaczka.
        - To co będzie z tym buziakiem, Kiciu? - spytał najłagodniejszym tonem do jakiego mógł się zmusić.

        Zatrzymał się nagle kiedy zobaczył jak ta dobywa broni. Zaklął paskudnie pod nosem i opuścił luźno prawą rękę wzdłuż prawego boku. Łańcuch oplatający kończynę, w którą obrzydliwie się wrósł, przedłużył się i z brzękiem opadł na ziemię, dość długim zwojem. Złapał go w miejscu, gdzie srebrny "sznur" wychodził z jego ręki i opadał lśniącym potokiem w stronę podłoża pod wpływem grawitacji. Zaraz po metalu zaczęła spływać czerwona stróżka, która skapywała na ziemię spomiędzy palców zaciśniętej, czarnej pięści, przypominającej bardziej szpony silnego i drapieżnego ptaka, a nie człowieka. Był gotowy do walki, jeśli tylko dziewczyna znów wykaże się brakiem rozsądku. Tak też się z początku zapowiadało, dopóki nie zobaczył jak bardzo targa nią lęk i jak silnie drży jej ciało. Uśmiechnął się, unosząc tylko jeden kącik ust, w którym też pojawiła się biel jego zębów i prychnął z pogardą, prostując się dumnie, dając jej jasny znak do tego by strzeliła.

        Nie obawiał się, że zostanie trafiony, obecny stan Kici nie pozwalał jej na precyzyjne trafienie, co zaraz zostało potwierdzone, gdy wypuszczona przez nią strzała przeleciała nad jego lewym ramieniem, nie wyrządzając mu żadnej szkody. Pionowe, podłużne źrenice niebieskich jak bezchmurne niebo, oczu powędrowały w ślad za odrzucanym łukiem, podczas gdy sam piekielny nie oderwał wzroku od przerażonej towarzyszki, do której znów zaczął się zbliżać. Dodatkowe ślepia na moment zniknęły, co wyglądało jakby mrugnęły i ponownie wpatrzyły się w dziewczynę.

        Jej nagłe i gwałtowne rozbieranie się sprawiły, że Upadły ponownie się zatrzymał i przekrzywił głowę ze zdziwieniem, zaraz się jednak wykrzywił w uśmiechu i oblizał sobie usta z pobłyskującym pożądaniem w oku. To co właśnie robiła odebrał jednoznacznie i jego myśli zaczęły krążyć tylko i wyłącznie wokół tego. Zrozumiał jednak wszystko, gdy zaczął ją pokrywać czarny meszek i powoli zmieniała się budowa jej ciała. Z zawiedzionym wyrazem twarzy podszedł do niej "chowając" rozwinięty łańcuch, tak jakby we wnętrzu swojej ręki i powalił ją na ziemię butem, żeby nie powiedzieć, że kopnął, a po tym... Na niej usiadł kiedy leżała na brzuchu. Nie miało już wtedy dla niego znaczenia, czy kocica się przemieni czy nie.
        - To co będzie z tą kolacją, no i oczywiście buziakiem? - zapytał jakby nigdy nic, siedząc sobie wygodnie na niej i głaszcząc ją po głowie czarną, ptasią i zakrwawioną dłonią z pełnym wyższości uśmiechem. Nagle wplótł ją w kosmyki przyjaciółki i szarpnął za nie unosząc lekko głowę dziewczyny, pochylając się jednocześnie do jej ucha. - Jak ręka? Już nie boli? Jeśli będziesz grzeczną Kicią, pożyjesz nieco dłużej, więc dobrze ci radzę nie robić żadnych głupstw. Co o tym myślisz? - spytał łagodnie, aksamitnie miękkim, anielskim głosem, który był kiedyś jego naturalnym, a obecnie całkowicie do niego niepasującym. Na zakończenie polizał ją delikatnie po uchu niczym kochanek, a następnie lekko je ugryzł i wciskając twarz towarzyszki w leśną ściółkę wstał z niej spoglądając ze smutkiem w stronę ogniska, nad którym tyle się męczył, a które teraz postanowiło wygasać.

Re: [Wschodnie Pustkowia] "Miłe" złego początki...

: Sob Paź 21, 2017 12:04 am
autor: Kelisha
Jeszcze zanim zaczęła przemianę, Kelisha zrozumiała, że z jej towarzyszem było znacznie gorzej, niż sądziła. Nie tylko zauważyła dziwaczne niebieskie tworzy, które wyglądały na oczy, ale szczególnie zmartwił ją łańcuch, który jakby wyrastał z jego dłoni. Aby być konkretnym - zaniepokoiło to zarówno jej racjonalną jak i dzikszą stronę. Przede wszystkim zastanawiało ją, czy w zbroi był równie niebezpieczny.
Zmiennokształtna obserwowała minę anioła, gdy się do niej zbliżał, wyplątując pospiesznie przecięty rzemyk spod szyi. W duchu powtarzała ciągle jak mantrę "muszę zdążyć". Miała wrażenie, że skrzydlaty źle odebrał jej intencje. I nie zdążyła.
Uderzenie butem było o tyle bolesne, że przesuwały się jej pod skórą żebra, poszerzając nieco klatkę piersiową. Dziewczyna była tak przerażona nagłą bliskością upadłego i własną bezbronnością, że spowolniła przemianę. Była przekonana, że unieruchomił ją po to, by zmusić do pozostania w ludzkiej postaci. A w pewnym momencie odwrócenie całego procesu było dla dziewczyny nieosiągalne. Musiałaby stać się wielkim kotem, a potem przejść wszystko od nowa, w drugą stronę. Tylko, że przemiany ją męczyły.
- Dostaniesz oba... - Szepnęła zdławionym głosem na pytanie o kolację. Ba, chwilowo obiecałaby go nosić na rękach, byle zszedł i pozwolił jej wyjść z etapu pomiędzy jedną a drugą postacią. Nie była tylko pewna, czy ją usłyszał. Nie przejmowała się tym, jakie taka obietnica mogła mieć konsekwencje w przyszłości. Była w bardzo niekomfortowej sytuacji i wciąż odczuwała zbyt silny strach, by myśleć logicznie.
Szarpnięta za włosy aż jęknęła cicho. Takie traktowanie podczas przemiany, gdy kości i mięśnie dostosowywały się do nowego ciała, ciężko było przyrównać do pieszczot. Ale przynajmniej dotarły do niej groźby, choć wypowiedziane zaskakująco przyjemnym głosem. Omal nie skusiła się na posłuchanie go. Polizana w ucho, zastrzygła nim bez namysłu, ale miała tyle przytomności umysłu, by nie ruszać się, gdy znalazło się między zębami cholernika.
- Wal się. - Warknęła gdy tylko wstał, po czym skuliła się, pozwalając swojemu ciału przybrać odpowiedni kształt we własnym tempie. Kilka chwil później zrzucała z siebie koszulę, zaczepiwszy ją pazurem.
W formie pantery Kelisha prezentowała się znacznie bardziej okazale. Większa i bardziej masywna od dzikich krewnych z wyraźnymi mięśniami drgającymi pod skórą. Nadal patrząc na Upadłego odczuwała lęk, ale nie był nawet w połowie tak silny. I tym razem, zamiast uciekać, miała ochotę udowodnić całemu światu, że potrafiła sobie z nim radzić.
Popatrzyła na mężczyznę, który wyraźnie nie radził sobie z krzesaniem i utrzymaniem ognia. Po prawdzie kierowały nią głównie instynkty, ale wciąż potrafiła obmyślić pewien plan. Podeszła do swojego plecaka i rozwłóczyła znajdujące się w nim rzeczy, aż trafiła na woreczek z hubką, krzesiwem i krzemieniem. Ot, podstawowe wyposażenie każdego najemnika. Chwyciła zawiniątko w pysk i zaczęła podchodzić nieco bliżej anioła, zachodząc go od boku. Była przy tym wyraźnie spięta i zbliżała się po okręgu, nieustannie prezentując kły oraz powarkując głucho. Zatrzymała się wreszcie po jego prawej stronie i rzuciła w jego kierunku pakunek.
Ot, przecież miała być grzecznym koteczkiem, to postanowiła pomóc.
A zaraz potem zerwała się z miejsca, by rzucić na prawe ramię współbiesiadnika. Wyglądało na to, że przytwierdzony do niego łańcuch był jego główną bronią, a bała się, że gdyby zaatakowała lewą rękę, pierzasty zdołałby uderzyć ją tym metalowym paskudztwem. Chwilowo zamierzała tylko udowodnić mu, że mogła go zranić, jeśli chciała. Tylko chwycić zębami i pazurami, przytrzymać przez mgnienie oka lub dwa i się wycofać. Dłuższego kontaktu wolała uniknąć. Jeszcze by się zreflektował i ją dorwał, albo pokaleczyłaby się ostrymi krawędziami łańcucha. Nie miało to nic wspólnego z tym, że mimo wszystko, bała się i miała raczej ochotę posiedzieć na drzewie. Bo przecież się nie bała.
No i musiała jeszcze przygotować kolację. Co w jej świecie oznaczało chwilowo urwanie sobie połaci mięsa i zawleczenie go na najbliższą gałąź.

Re: [Wschodnie Pustkowia] "Miłe" złego początki...

: Sob Paź 21, 2017 2:36 am
autor: Dantalian
        - Dobra dziewczynka - mruknął z dziką satysfakcją, w odpowiedzi na jej obietnicę. Nie zamierzał jednak tak szybko jej puścić, aby mieć stu procentową pewność, że dotarło do niej co do niej mówił, zrozumiała, że była na przegranej pozycji oraz uświadomiła swoje miejsce w ich duecie. Wolał nie pozostawiać żadnych niedomówień i wprost jej pokazać, że to on był tu panem, a to, że w niewielkim stopniu liczył się z jej słowem oraz jak dotąd jej nie zabił, było jedynie jego własnym kaprysem. Przynajmniej chciał by tak myślała. Byłby na przegranej pozycji, gdyby się dowiedziała, że bez niej pewnie nie trafi do żadnego miasta. Wtedy mogłaby sobie pozwolić na więcej i zapewne wlazłaby mu na głowę, a przez to chyba szybciej by ją rozszarpał na strzępy, niż przypomniałby sobie, że jest mu potrzebna.

        - Rozchmurz się, mamy taką piękną noc. - Powiedział z promiennym uśmiechem na twarzy po zejściu z niej. Jej warknięcie puścił mimo uszu, w końcu nie mogła być tak głupia, by nic z tego co do tej pory jej zrobił i jak ją traktował, nie dotarło do jej zapchlonej mózgownicy. Z drugiej strony była zwierzęciem, więc musiał brać sporą poprawkę na jej poziom intelektualny, nawet jeśli pod tym względem była całkowicie ludzka, co nie miało dla niego żadnego, większego znaczenia. - O jaki śliczny koteczek - zaśmiał się pogardliwie, kiedy spojrzał na nią po usłyszeniu szelestu za sobą.

        Nie widząc w niej większego zagrożenia i całkowicie wierząc, że wbiła sobie do głowy parę ważnych spraw odnośnie ich spółki, odwrócił od niej wzrok, przenosząc go w pełni na gasnące, jak na złość, ognisko. Potworne ślepia również straciły nią zainteresowanie i rozglądały się po okolicy rozciągającej się przed piekielnym. Poza tym miał je na klatce piersiowej, nie na plecach, więc wiadomym było, że nie będzie widział kocicy, która plątała się gdzieś tam za nim. Jednakże nie znaczyło to, że jej ufał. Drugi raz chciała mu zrobić krzywdę i udałoby jej się to gdyby nie drżące ze strachu dłonie, który wciąż czuł wydobywający się z jej ciała. Tym bardziej miał pewność jej nieszkodliwości. Trudne jednak było nie odwrócenie się i spojrzenie czym ona tam tak hałasuje, gdy docierały do niego dziwne dźwięki, czy to otwieranego plecaka, czy to szperania po rzeczach w poszukiwaniu czegoś, lecz udało mu się nad tym zapanować. Nie chciał jej dawać satysfakcji, że mógłby się czegoś z jej strony obawiać. Jakby nie patrzeć co mu mogło grozić? Kilka ran? Od tego się przecież nie umiera!
        - Co to...? - spytał z wrogością w oczach. Już chciał jej ździelić za to, że rzucała w niego jakimiś śmieciami, ale się opanował, kiedy zobaczył w środku to czego potrzebował do łatwego rozpalenia na nowo ognia. - Dzięki Kiciu. Widzisz? Jak chcesz to umiesz być przydatna. - Uśmiechnął się łagodnie odwracając by na nią spojrzeć. Nawet wyciągnął w stronę kiciusia rękę, by w ramach nagrody pogłaskać ją po głowie, ale wtedy zaatakowała.

        Nie wiedział co chciała tym osiągnąć, był jednak wielce zawiedziony, ze tego nie przewidział, co też było widać na jego twarzy. Jedynie to. Nie skrzywił się choćby na sekundę, co było by jasną oznaką na to, że go zabolało. Brew mu nawet nie drgnęła. Niby czuł, że coś mu się wbija w rękę i gorącą posokę spływającą po niej, ale nic poza tym. Żadnego bólu.
        - Lepiej ci? - spytał ze znudzeniem i irytacją, unosząc jedną brew w górę i obserwując ją uważnie. - To teraz zajmij się kolacją. Jestem głodny jak diabli. - Mruknął z rozdrażnieniem wstając z ziemi, po czym rzucił w nią krzesiwem i krzemieniem. Wciąż krwawiąca rana po jej pazurach zaczęła się powoli goić, co mogła doskonale zobaczyć. - I zajmij się tym chędożonym paleniskiem. - Burknął ochryple, niemiłym dla ucha tonem.

        Po tym odszedł kawałek od niej i ogniska. Jego mięśnie się napięły, a skrzydło rozpostarło szeroko sprawiając, że wokół jego postaci znów zaczęły opadać ku podłożu dziesiątki czarnych piór. Peleryna z lewej strony zatrzepotała jakby targana wyjątkowo silnym wiatrem, a spod niej zaczął wyłaniać się szkielet skrzydła wyrastający z pozostałości po nim na plecach mężczyzny. Szybko wokół kości zaczęły owijać się magicznie utworzone, albo raczej przedłużone, czy też skopiowane mięśnie, po tym skóra, a na samym końcu pióra. To wyczarowane od prawdziwego wyróżniało to, że wprawione oko dostrzeże cienkie, magiczne nici, z których było to zbudowane. Niestety nie mógł na stałe przywrócić utraconego skrzydła, a byle zadrapanie na tym tworze powodowało, że magiczny ściek pękał co mogło by się skończyć poważnymi obrażeniami przez upadek z wysokości jeśli w tym czasie upadłby byłby w przestworzach. Teraz właśnie zamierzał oddać się w ramiona wiatru choć na krótką chwilę, by znaleźć ciekawszy powód, dla którego miałby nie zabijać kocicy i chciał przede wszystkim rozprostować zdrowe skrzydło, by nie straciło dobrej formy.

        Kilka silnych machnięć skrzydłami sprawiło, że znalazł się w powietrzu wzbijając chmurę pyłu i paprochów leśnego podłoża, tworząc przy tym lekki podmuch wiatru rozchodzącego się na boki oraz gubiąc przy tym kilka piór. Co warto dodać, na prawdziwym skrzydle nie myło choćby małej oznaki tego ciągłego gubienia pierza. Dodatkowo kiedy startował pionowo, kaptur zleciał mu z tyłu na łopatki ukazując światu iście anielską i nieskazitelną twarz, gdyby nie znaczące ją blizny, a także kaskady czarnych jak jego pióra, długich kosmyków.
        - Postaraj się nie poparzyć kocie. Wrócę jak już zrobisz jeść. - Warknął z gniewem zawisając nad nią w powietrzu, aby zaraz po tym zniknąć za wierzchołkami drzew. Chciał trochę ochłonąć i może znaleźć jakąś sadzawkę by się wykąpać. Dodatkowo pragnął samemu zdobyć dla siebie jedzenie, nie wiedząc czego zmiennokształtna mogłaby dodać do jego porcji. Oczywiście, że nie zamierzał jeść niczego co ona by zrobiła, pragnął jedynie wymusić dla własnej przyjemności posłuszeństwo na niej i dokuczyć jej przez odmówienie posiłku, po tym jak ona pewnie sobie na jego przygotowanie żyły będzie wypruwać.

Re: [Wschodnie Pustkowia] "Miłe" złego początki...

: Sob Paź 21, 2017 12:54 pm
autor: Kelisha
Szczerze powiedziawszy, pantera nie spodziewała się, że uda jej się wbić zębiska w przedramię Upadłego. Ten drobny sukces tak ją zaskoczył, że nie wiedziała, co zrobić z taką ilością szczęścia. Trochę jak szczeniak, który goni własny ogon i wreszcie go dorwie. Udowodniła samej sobie i całemu światu, że nie tylko mogła go dopaść, ale wyszła z tego obronną łapą. Mimo wszystko martwiło ją, że ofiara wydawała się nie reagować na ból. Gdzieś w głębi umysłu zaświtała wątpliwość, czy takie zachowanie nie odbije się później na niej. Gdyby syknął, skrzywił się, czy w jakikolwiek sposób uzewnętrznił cierpienie, miałaby pewność, że zapamiętałby lekcję na długo. A tak, obawiała się zemsty z czystej złośliwości. Na domiar złego, rany Anioła goiły się piekielnie szybko. Przez chwilę zastanawiała się nawet, czy nie miał okazji opić się jej krwi.
Na pytanie, czy było jej lepiej zareagowała prosto. Przysiadła na zadzie i mruknęła gardłowo, z zadowoleniem. Wyszczerzyła przy tym zakrwawione zębiska. Cała sylwetka nie zdradzała aż takiego napięcia, jak wcześniej. Uszy nie przylegały do czaszki, tylko był czujnie postawione, ogon poruszał się trochę spokojniej. Kocica aż promieniowała dumą. Warknęła nawet z cicha i machnęła łapą na polecenie przygotowania kolacji. Chwilowo była zwyczajnie szczęśliwa, że nie spanikowała, utrzymała względną kontrolę. Wprawiło ją to w tak dobry humor, że gdyby nie groźba słyszalna w tonie mężczyzny, może nawet pozwoliłaby mu się pogłaskać po łbie. Może. Szybko rozważyła tą myśl i doszła do wniosku, że jednak nie. Na takie przywileje należało zasłużyć.
Pojawienie się drugiego skrzydła obserwowała z bezpiecznej odległości, przekrzywiając ze zdziwieniem łeb. Takie sztuczki jej się nie podobały. Przypadła do ziemi, znów czujna i gotowa do skoku. Robienie dwóch skrzydeł z jednego było nienormalne. Co innego, gdyby działo się w drugą stronę, to zaakceptowałaby w pełni. Urywanie kończyn było bardziej zbliżone do znanego jej świata, niż ich nagłe wyrastanie.
Gdy piekielnik wzbił się w powietrze, pozdrowiła go na odchodne ryknięciem godnym zwierzęcia jej gabarytów. Stanęła nawet na zadnich łapach i machnęła bez przekonania pazurami w jego stronę. Ot tak, żeby wiedział, że będzie pamiętać i tęsknić. Pozostawiona sama na polanie, w pierwszej chwili zebrała z ziemi swoje akcesoria do rozpalania ogniska. Miała w planach zmyć się z tego przeklętego miejsca w trybie natychmiastowym, a pierzasty niechby szukał wiatru w polu. Ledwie doniosła swoje rzeczy do plecaka, naszły ją wątpliwości.
Była zmęczona, temu nie mogła zaprzeczać. Może i dałaby radę iść całą noc, ale Upadły mógł ją znaleźć. A wtedy z pewnością by jej po brzuszku za to nie pogłaskał. Bała się go, ale właściwie tylko w jego obecności. Bez niego obok, czuła zdrowy niepokój, czy może nawet respekt, ale nie wywoływał u niej dreszczu strachu. Czyli musiało mieć to coś wspólnego z tymi... mamacjami, namacjami, czy jak się to nazywało.
Pantera podeszła do ledwie tlącego się zaczątku ogniska i dmuchnęła na nie przez nos, z zadowoleniem zauważając odrobinę żaru. Postanowiła kontynuować próbę rozdmuchania ognia w zwierzęcej postaci, dopóki nie podjęłaby sensownych decyzji. W tym celu pochyliła łeb niżej i wypuszczała z siebie powietrze powoli, miarowo.
Podczas tego, bądź co bądź, monotonnego zajęcia dokonała pewnego odkrycia. Anioł zaczął być agresywny chyba dopiero, gdy zauważył jej strach. Kocica aż usiadła i postawiła uszy na własny pomysł.
- Śliczny koteczek, tak? Urocza kicia, powiadasz? Och, dam ja ci, kanalio, uroku, aż wyjdzie ci uszami. - Zmiennokształtna dorzuciła ostrożnie kilka co mniejszych patyczków do ognia, dumna ze swojego planu. Postanowiła pozostać na razie w zwierzęcej postaci, po prawdzie przez to mogły pojawić się dziwne sytuacje związane z wpływem wielkiego kota, ale zdecydowanie lepiej znosiła w niej obecność pierzastego bez zbroi. Pomysł zakładał próby nie patrzenia w jego kierunku, aby sprawdzić, czy wtedy też wywoływał w niej ten dziwny lęk. W końcu zakutego w blachę się nie bała, a tylko czuła niepokój, gdy zerkała w szczelinę w jego hełmie. I zmuszenia się do bycia tak kochaną i milusią, jak tylko była w stanie. Miała cichą nadzieję, że jej cudownego towarzysza szybko trafi z tego powodu szlag.
Gdy już płomienie wydawały się móc wytrzymać chwilę bez jej obecności, Kelisha podeszła do martwej łani, niosąc w zębach kijek na tyle gruby, by wytrzymał nadziewanie na niego kolacji, który położyła obok trupa. Bez krępacji wsadziła łeb w wypatroszony brzuch i chwyciła zębami kawał mięsa, który następnie oderwała i umieściła na boku ofiary. Dalej zostało już tylko znów chwycić patyk w zęby i z zamachem wbić w przygotowaną porcję. Wymagało to kilku prób, ale pantera była uparta i wreszcie wróciła do ogniska, dzierżąc gotowy do upieczenia kęs. Znacznie trudniejsze okazało się wbicie wolnego końca w ziemię pod takim kątem, aby mięsko nie zsunęło się z kija, ale też znajdowało nad ogniem. Kilka prób poprzedzonych rozdrapaniem twardej gleby dało wreszcie zadowalający efekt. Przygotowała tak jeszcze dwa prowizoryczne ruszty, po czym dumna obserwowała przez chwilę swoje dzieło. Dorzuciła nawet trochę drewna do ognia i zakręciła się niespokojnie w miejscu.
Nie była pewna, co powinna ze sobą zrobić, w oczekiwaniu na powrót Anioła, więc postanowiła zebrać swoje rzeczy w jedno miejsce. Wrzucała rozwleczone drobiazgi do plecaka, aż coś nie ukłuło ją w nos. Bez namysłu wepchnęła pysk do torby i wyciągnęła winowajcę. Z zaskoczenia aż prychnęła, po czym rzuciła się starannie schować znalezisko. Od lat nie nosiła tego przedmiotu, kupionego specjalnie na polowanie na pewnego wampira. Wolała, aby jej pierzasty przyjaciel nie trafił przypadkiem na czarną, nabijana srebrem obrożę. Resztę drobiazgów byle jak wrzuciła do torby i odkryla, że zaczęła sie nudzić. Nikt jej nie irytował i nie wiedziała, co ze sobą zrobić.
Kocica postanowiła nie czekać na upieczenie się mięsa. Szczególnie, że w tej postaci i tak nie miała, jak go doprawić bez rozsypywania większości przypraw. Zaciągnęła zdobycz bliżej ognia i zaczęła ogryzać ją leniwie. Bardzo żałowała, że wypatroszyła ją tuż po zabiciu. Jako pantera wprost przepadała za surową wątróbką czy serduszkiem. Nie, żeby w ludzkiej postaci ich nie lubiła. Ale nie traktowała ich jak aż taki przysmak. Po zaspokojeniu pierwszego głodu, w oczekiwaniu na powrót Anioła, ułożyła się wygodnie obok ognia i zaczęła starannie myć futro językiem. Od czasu do czasu dorzucała pojedynczą gałąź z zebranych przez mężczyznę, by podsycić płomień.