Strona 1 z 1

[Lasy na północny-zachód od Arturonu] Symfonia w śnieżycy

: Pią Lut 17, 2017 8:51 pm
autor: Mamaria
Przenikliwe zimno i sypiący śnieg dostawały się wszędzie za sprawą wiejącego ostrego wiatru. Nimfa już od dawna nie starała się powstrzymywać drżenia całego ciała, tylko próbowała wyciągnąć z niego jak najwięcej ciepła. Znajomość magii w jej przypadku niewiele dawała w takich sytuacjach - skorzystanie z dziedziny ognia zmusiłoby ją do postoju, bo dotykającej bez wody skóry nie zaszłaby daleko. W dodatku nie mogła zapomnieć o tym, co powiedział skrytobójca - nie wiedziała czy ktokolwiek przypadkiem nie podąża jej tropem, śledząc każdy jej ruch i czekając na odpowiedni moment aby uderzyć.
Szła więc przez śnieżycę, prąc cały czas w jednym kierunku. Już dawno porzuciła wędrówkę drogą - zasypana puchem stała się całkowicie nieprzejezdna. Po tym jak pogoda zmieniła się gwałtownie, w pierwszej napotkanej wsi wymieniła wierzchowca za prowiant i grube futra, którymi była teraz okutana od stóp do głów. W duchu dziękowała sobie za rozsądek, który kazał wynająć pokój w karczmie na trzy dni, podczas których minęły najgorsze godziny zadymki, a ona sama rzuciła na ubrania kilka ocieplających czarów. Gdyby nie to, w tym momencie pewnie leżałaby w jakiejś zaspie, kuląc się przy każdym mocniejszym podmuchu lodowatego powietrza i modląc się o ocieplenie. Tak przynajmniej mogła nie opóźniać dalej swojej marszruty.
Przypominając sobie wydarzenia na Nefari, mimo braku tchu rzuciła długą, paskudną wiązankę, której nie powstydziłby się nawet wieloletni marynarz. Chcąc uniknąć band wyprawiających się z ruin wyżej biegu rzeki, postanowiła przeprawić się znacznie bliżej Fargoth. A kapitan barki którą wynajęła okazał się być nie tylko krętaczem, ale i przeklętym przemytnikiem! Zmitrężyła sześć dni na wymuszoną przez strażników wizytę w mieście, gdzie przedstawiła część swojej historii - tę najbardziej wiarygodną oraz najbezpieczniejszą do opowiedzenia - i przekonała stróżów, iż naprawdę jest osobą za którą się podaje. Za to aktualnie, będąc zaledwie kilka dni drogi od Arturonu - spóźniona o jakieś cztery doby - miała wrażenie, że nawet natura przeciwstawia się jej powrotowi do dawnego życia. Zresztą, czy aby na pewno tego chciała? Czy ktokolwiek się na to zgodzi? To były pytania, na które odpowiedzi mogła dostać dopiero na miejscu.
Znów pomyślała o rozwiązaniu, podsuniętym jej - najpewniej mimowolnie - przez Ignis. Nie obawiała się, iż piromantka zrobiła to z premedytacją, bo do tego musiałaby być bardzo dobrze zorientowana w sprawach arturiańskiego dworu i potrzebowałaby niebywałych zdolności aktorskich. Owszem, nie lubiła niedoceniać innych, jednak w tym przypadku podejrzewanie tamtej o coś takiego zakrawałoby na prawdziwą paranoję. Kobieta chyba nie miała pojęcia, iż pomogła podjąć jej jedną z trudniejszych decyzji w życiu. I to metodą tak prostą, że ani chybi sama by o niej nie pomyślała.
Pamiętała słowa wynajętego zabójcy - ktoś z rodu Va Marlów chciał sięgnąć po władzę. I tu objawiał się geniusz najbanalniejszych koncepcji: pojawić się, przejąć - zgodnie z prawem! - kontrolę nad rodziną, ich majątkiem i politycznymi wpływami… A potem uczynić kogoś - może w ramach podziękowania dla tamtego człowieka, to jego wyróżnić pozycją? - pełnomocnikiem. Albo pełnomocniczką, przecież wiedziała że inteligencja nie omija też kobiet.
Pamiętała pałacowe gierki, chociaż sama nigdy w nich nie uczestniczyła. Takie wydarzenia za jej czasów nie były niczym nadzwyczajnym - w końcu królewska łaska na pstrym koniu jeździ. Cała reszta pominięta przy tym rozdawnictwie przywilejów próbowałaby pozbawić szczęśliwca awansu (albo nawet życia), lecz to byłby najlepszy sprawdzian przydatności i inteligencji wybranej osoby.
Oczywiście, w końcu zostanie oficjalnie odsunięta od przewodnictwa familii, ale wiedziała iż tak naprawdę jeśli dobrze to wszystko rozegra, nigdy nie utraci pozycji. Była przemienioną, wybrykiem magii kłującym wszystkich w oczy, jednak jej długowieczność będzie dla wszystkich politycznych graczy wielkim atutem. I rywale, i sojusznicy będa mieli odtąd jedną osobę, do której trzeba się udać. Jedną przez dziesiątki, jesli nie setki lat.
Zatrzymała się, żeby spojrzeć na kompas. Szczęśliwie nie zboczyła zbyt wiele, północ nadal pozostawała mniej więcej przed nią. Miała już ruszyć dalej, kiedy usłyszała grające instrumenty, całą harmonię. Ki czort? Nie miała najmniejszego pojęcia co to mogło być. Ruszyła w stronę dźwięku.
Po kilku chwilach zauważyła dużą polankę, a jej oczom ukazała się tańcząca para. Ale nie zwykła, tylko dwie postaci, których zarysy stworzone były ze śniegu. Ktoś blisko posługiwał się magią…

Re: [Lasy na północny-zachód od Arturonu] Symfonia w śnieżyc

: Sob Lut 18, 2017 10:19 pm
autor: Davros
Mimo tego, że teleportował się w ciepły, słoneczny poranek, to zdziwiła go nie panująca wokół śnieżyca. W Alaranii pogoda zmieniała się jak w kalejdoskopie i nikogo nie zaskakiwały takie zadymki jeśli kilkanaście mil było tak gorąco, że lał się z nich pot. Zaskoczył go fakt, iż nigdzie w okolicy nie widział Satorii, Hurna, ani jego wozu. Moment później wyczuł ukłucie założonego dawno temu zaklęcia - przemieniona o nim pomyślała, a on zdołał to odebrać. Podejrzewał że kobieta odpuści - raczej na pewno nie było to ich ostatnie spotkanie i ich ścieżki pewnie jeszcze niejednokrotnie się spotkają. W każdym razie on wolał nie podejmować się próby ponownego jej odnalezienia. Łączący ich czar ułatwiłby takie przedsięwzięcie; kiedyś jeden uczony znający się na matematyce tłumaczył mu, że jeśli druga osoba stałaby w miarę nieruchomo, mógłby wyznaczyć odległość za pomocą kilku prostych obliczeń. Dla niego, osoby która na codzień korzystała tylko z dodawania i odejmowania, okazjonalnie z procentów oraz rzadziej z mnożenia lub dzielenia, terminy takie jak funkcje trygonometryczne mówiły bardzo niewiele. Wiedział że chodzi o coś z trójkątami, bo na to wskazywała choćby logika, ale nie potrafił powiedzieć nic więcej.
Czuł za to ogromną ochotę na rozejrzenie się w terenie, lecz nie bardzo miał ku temu warunki, ponieważ padający śnieg skutecznie ograniczał widoczność, a zimno wdzierało się pod ubrania - gruby płasz wydobyty z bezdennej sakwy niewiele pomagał. Wiedział, że w podczas takiej pogody próba odnalezienia dobrego punktu obserwacyjnego mijała się z celem, a mogła dodatkowo przyprawić o zapalenie płuc. Nie miał pojęcia gdzie jest, więc wolał nie liczyć na pomoc innych.
Skierował się zatem na południe - Satoria wylądowała gdzieś na zachodzie, więc jeśli ona trafiła do celu, to powinien skierować się wgłąb kontynentu. Nie chciał ryzykować północy - może i morze mogło być za następnym wzgórzem, jednak równie dobrze mógłby iść paręnaście staj po równinach, nie napotykając dosłownie niczego. Teraz nie było lepiej - idąc przez gęsty las napotykał jedynie drzewa, krzaki, drzewa, więcej drzew i - co zaskakujące - powalone drzewa. Co najgorsze, na nic się to nie przydawało - gdyby chciał rozpalić ogień, musiałby się z tym nieźle namęczyć, bo leżące wokół gałęzie były namoknięte.
Tak naprawdę to gdyby nie jego przezorność, nic by nie usłyszał. Nie zakładał kaptura - wolał kiedy nic nie zasłaniało mu pola widzenia, lecz nawet bez niego ledwo ją zauważył - delikatne tony muzyki były na granicy słyszalności pośród szumu wiatru, skrzypiącego pod nogami śniegu i jego własnego oddechu - przez co przystanął na chwilę, aby przekonać się, czy przypadkiem nic mu się nie wydaje. Ale nie, dźwięki nie ustawały, co więcej chwilami były głośniejsze niż wcześniej.
Ruszył więc w tamtą stronę, sprawdzając jak łatwo będzie mu wyjąć Rękę Calirianne. Klinga jak zwykle chodziła w pochwie idealnie, bez najmniejszego zgrzytu. Obcą magię poczuł niedługo później, jednak żeby zbliżyć się do źródła niecodziennej muzyki, musiał przejść naprawdę spory kawałek; to tylko utwierdziło go w przekonaniu o magicznej naturze całego zjawiska. Miał nadzieję, iż to nie jest jakiś potwór - jeśli nie miał obiecanego honorarium, wolał się nie narażać. Mógłby zabrać truchło, ale widząc maszkarę martwą, każdy wójt stwierdziłby, że słyszy o niej po raz pierwszy - niezależnie od tego, jak było w rzeczywistości. Drugą przyczyną tej nadziei było to, że nie spotkał się jeszcze do tej pory z niczym, co zachowywałoby się w ten sposób. Nawet tak idealna imitacja gry skrzypiec nie była zapewnieniem znalezienia dobrej ofiary - tak naprawdę, to większość zwierząt po prostu przestraszyłoby się nieznajomych bodźców, skusić daliby się tylko prawdziwy, wielkomiejscy koneserzy sztuki.
– Tylko skąd koneserzy sztuki w lesie na jakimś zadupiu? – zapytał sam siebie, widząc nielogiczność swojej hipotezy.
Kto wie, może wykształcił się jakiś gatunek korzystający z tej niecodziennej niszy ekologicznej? Calirianne postanowiła wtrącić swoje trzy brązowe. Magia, magia i jeszcze raz magia. Rozmawiasz ze mną, a ja przecież nie żyję!
– Co racja to racja – odpowiedział. Wymiana zdań umarła, bo krydiana najwyraźniej nie miała już nic do powiedzenia. W samą porę, bo oczom przemienionego ukazała się spora polanka, na której tańczyła para. Para której kształt był widoczny tylko dzięki spadającym płatkom śniegu. Davros uznał, że to wystarczający powód, aby wyciągnąć miecz.

Re: [Lasy na północny-zachód od Arturonu] Symfonia w śnieżyc

: Nie Lut 19, 2017 11:32 am
autor: Marwolaeth
Ze snu wyrwały ją kroki skrzypiące na śniegu oraz głos jakiegoś mężczyzny. Wydawał się prowadzić z kimś rozmowę, ale ona nie słyszała żadnych odpowiedzi, więc albo był szalony, albo osoba do której mówił słyszała go z pomocą jakiejś magii. Od razu po przebudzeniu się wiedziała, co zwabiło go w tę stronę - przez sen rzuciła iluzję. Odkąd poznała magię, zdarzało jej się to co jakiś czas, ponieważ była przyzwyczajona do wyrażania swoich myśli i spostrzeżeń w taki sposób, przez co robiła to wręcz odruchowo. Zaczęła podtrzymywać ten czar - nie chciała żeby fenomen nagle zniknął, ponieważ mężcznyzna najpewniej zorientowałby się, że coś jest nie tak, a ona wolała zachować całkowite bezpieczeństwo.
Jeszcze raz zlustrowała swoją kryjówkę magicznym wzrokiem; w malutkiej grocie tuż za linią lasu była dla niego niewidoczna; po pierwsze nie było tam już żadnego ognia, a po drugie kiedy kładła się spać, przeniosła magicznie jedno z powalonych w okolicy drzew przed wejście do kryjówki. Dzięki temu ciepło z rozpalonego wcześniej ogniska cały czas utrzymywało się w pieczarze. Jednak nie to było dla niej najważniejsze - zrobiła to tylko z wpojonej przez Dilaga ostrożności, chcąc zminimalizować ryzyko wykrycia przez takich właśnie przypadkowych podróżnych. Ta sama przezorność kazała jej teraz zebrać cały swój skromny dobytek, na który składała się sakwa w której był prowiant na następne kilkanaście dni, dwa bukłaki wody oraz schowane w zręcznie poukrywanych kieszonkach woreczki z kamieniami szlachetnymi wraz z kilkoma fiolkami różnych alchemicznych specyfików.
Podczas tych przygotowań, wojownik zdążył podejść naprawdę blisko do efektu jej magii i postanowił to wykorzystać. Lecz zamiast ryzykować utratę ręki, okazał rozsądek, asekurancko tnąc miraż ostrzem swojego miecza jednym szybkim ruchem. Marwolaeth wykorzystała ten moment, aby pozwolić zaklęciu się rozpłynąć. To najwyraźniej go zdziwiło, bo zamyślił się, a potem zaczął uważnie rozglądać, jakby czegoś szukając. Jego wzrok natrafił w końcu na jamę, ale wtedy machnął ręką i zebrał się w dalszą drogę.
Arwena czuła niewysłowioną ulgę - nie chciała nadstawiać głowy przez walkę z tą istotą, ponieważ wyglądał na kogoś, kto potrafi posługiwać się swoją bronią. Nie wątpiła w swoje własne umiejętności, zapewne by go pokonała - w końcu była jedną z najlepszych skrytobójczyń w całej krainie - jednak nie wiedziała, czy na pewno jest sam. Gdzieś, poza zasięgiem jej zmysłów mogli czekać jego towarzysze, którzy na pewno zaniepokoiliby się gdyby długo nie wracał. Miała dość własnych problemów, żeby nie szukać guza. Kiedy już ledwo słyszała skrzypiący pod ciężkimi butami mężczyzny śnieg, postanowiła wyjść i udać się w dalszą podróż - niefortunnie, kierującą ją w mniej więcej tym samym kierunku w którym podążył podróżnik.
Tylko że wtedy za jej plecami coś się stało. Moc zawirowała, lecz nie zdążyła się odwrócić, bo niemal natychmiast jakaś - lewa - dłoń zasłoniła jej usta, a druga ręka owinęła się wokół jej talii, przyciskając ją mocno do siebie. Złapała ją wysoka kobieta; wnioskowała to po tym, że jej potylica zatrzymała się na sporych półkulach piersi. Irracjonalnie, zamiast przestraszyć się całą tą sytuacją, poczuła zazdrość - ona sama nie mogła się pochwalić nawet w połowie tak dorodnymi atutami co tamta. Co więcej, jakby wyczuwając jej kompleksy, stojąca za nią istota zaczęła krążyć prawą dłonią, lewą zaś jakby gładziła ją po twarzy. Mogła się wyrwać, bo jej niespodziewana towarzyszka musiała porzucić swój pewny, wyćwiczony chwyt żeby podjąć te wszystkie machinacje. Mogła, ale zamiast tego stała sparaliżowana, bo to był pierwszy raz w życiu, kiedy ktoś obchodził się z nią w ten sposób. Nie miała pojęcia co zrobić, jednak sama do końca nie wiedziała czy chce coś robić, bo działania kobiety były dziwnie przyjemne, jakby pochlebiające. Zaczęła poważnie zastanawiać się, czy aby na pewno się obudziła - czasem miewała podobne sny.
Na szczęście w przebłysku rozsądku zorientowała się, co się z nią dzieje, poczuła krew wypełniającą jej policzki i była pewna, że zaczęła przypominać dorodnego buraka. Miała już nawet podziękować wszystkim bogom za panujące ciemności, tylko że wtedy zapłonął ogień. Wyczuła, iż uczyniła to agresorka manipulując krzesiwem za pomocą magii. Następnie tamta wróciła do poprzedniej postawy, sprawnie uniemożliwiając jej jakikolwiek ruch.
– To naprawdę ty. Kto was na mnie nasłał?
Skołowana całą sytuacją elfka, nie wiedziała co odpowiedzieć. Niedoświadczone ciało żądało więcej, nawet jeśli dotyk miał być równie grubiański co przed chwilą. W dodatku niechciane odczucia dopiero zaczynały wygasać, więc cały czas skutecznie zasnuwały jej umysł rozkoszną mgiełką.
– Zadałam ci pytanie, teraz czekam na odpowiedź. Chciałabym ci przypomnieć, że to ja mam twoje życie w garści – te słowa wraz z karcącym szarpnięciem, przez które w umyśle elfki rozkwitły kwiaty bólu ostatecznie przywołały ją do rzeczywistości. Sięgnęła po magię i w powietrzu przed nimi wykwitły słowa.
Nie mam pojęcia o czym mówisz.
– Na pewno? Bo słyszałam, że pracujesz dla skrytobójcy, a na mnie niedawno chyba zaczęło się polowanie.
To ja jestem skrytobójczynią!
Tamta zaczęła się śmiać.
– Dobre sobie. Jesteś kaleką i nie wyobr… – znów rozluźniła ręce, chyba chcąc zaprezentować swoją wyższość. Tylko że teraz Marwolaeth myślała racjonalnie i pod jej piękną suknią zagrały mięśnie. Napastniczka najpierw zarobiła łokciem w podbrzusze, potem dostała jeszcze szybkim, wzmocnionym magią prostym uderzeniem w szczękę. Zatoczyła się, wpadła na ścianę i zaczęła się po niej zsuwać. Arwena przywołała sztylet, przesunęła tamtą aby móc wygodnie ją złapać i przystawiła jej ostrze do gardła. Miała zamiar spróbować przemówić tamtej do rozsądku, jednak wtedy powalone drzewo zagradzające wejście zaczęło się podnosić, a w końcu osiłek - mężczyzna który natrafił na iluzję! - odrzucił je na bok. Huknęło, a on zagrodził wejście do jaskini.

Re: [Lasy na północny-zachód od Arturonu] Symfonia w śnieżyc

: Pon Lut 20, 2017 7:01 pm
autor: Davros
Dlaczego odchodzisz? – zapytała Calirianne. Pytanie było bardzo trafne, ale on nie do końca znał na nie odpowiedź.
Nie był głupi, a częste polowania na przeróżne maszkarony wyrobiły w nim pewną spostrzegawczość, uzupełnianą dodatkowo przez umiejętność sprawnego łączenia tropów. Widział powalone drzewo, które musiało paść niedawno, bo igły jeszcze z niego nie opadły, jednak nigdzie w okolicy nie było żadnego pniaka. To świadczyło, że ktoś je przeniósł w tamto miejsce aby coś zasłonić. Wyciągnięcie odpowiednich wniosków nie było trudne - w szczególności że wystarczyło się uważnie przypatrzeć, aby zauważyć nieoświetloną jamę. Ten fakt był zastanawiający, lecz nie na tyle aby wzbudzać niepokój - był najemnikiem i ciężko było tego nie zauważyć. Dla większości, tacy jak on nie mają honoru za brązowego i są skłonni łupić podróżnych - co niestety zbyt często okazywało się prawdą. A ktokolwiek tam nocował, mógł zgasić ognisko słysząc jego kroki, w końcu zrobił wystarczająco hałasu, żeby obudzić nieboszczyka.
Nie chciał pozostawić tej sprawy w spokoju. Czy to przez podejrzliwość, którą obudziła dziwna iluzja…? A może podświadomie zauważył coś, co teraz starało przebić się do głównej części umysłu? Nie miał najmniejszego pojęcia, więc racjonalizował swoją decyzję, nie chcąc ryzykować życia dla jakichś mrzonek.
Na szczęście wtedy poczuł impuls energii. Może i nie był na nie tak wyczulony jak przeciętny mag, to i tak czytał moc lepiej od większości znanych mu istot. Teraz udało mu się zauważyć jedną ważną rzecz - ktoś teleportował się do tamtej jaskini. Punkt z regulaminu armii, Nie pozwól przeciwnikowi dostać się na tyły swojego oddziału, przypomniał mu się w momencie kiedy rzucił się z powrotem.
Zasadzka? – tym razem to on zwrócił się do Krydiany, mając nadzieję że nie dąsała się brakiem odpowiedzi.
A kto mógłby na ciebie czekać? Trafiłeś tu przypadkiem…
Skąd wiesz że przypadkiem? – przerwał jej błyskawicznie. – Że żaden anioł nie zmanipulował magii Satorii tak, aby nas rozdzielić? Słyszałaś jej opowieść, znowu zaczęli na nią poważnie polować.
A co ty masz z tym wspólnego, co? Po rozdzieleniu was, skupiliby się na niej, nie marnując siły na ciebie.
Miał już na końcu języka jakąś kąśliwą uwagę, ale dobiegł do miejsca gdzie musiały ukrywać się tamte osoby. Przez chwilę zastanawiał się jak powinien poradzić sobie z drzewem; nie chciał sięgać po magię, bo jeśli osoby za nim nie spodziewały się jego przybycia - chociaż podejrzewał że było dokładnie na odwrót - to tylko by je ostrzegł. Z drugiej strony przedzieranie się przez gałęzie lub próba przestawienia przeszkody wystawiłyby go na łatwy ostrzał. Pewnie tamci nie mieli na wyposażeniu broni palnej - takie cacuszka są czasem warte więcej niż mały dom - lecz na pewno potrafili posługiwać się magią w stopniu wystarczającym, żeby go poważnie uszkodzić.
W końcu podjął decyzję; chwycił leżący pień i zaparł się w sobie, podnosząc go szybko. Wyrobione ćwiczeniami, pracą i walką mięśnie napięły się, a ciężką chwilę później wejście było już widoczne. W środku stały dwie kobiety; pierwsza, wyraźnie zamroczona była nimfą: niebieska skóra, białe włosy i widoczne spod grubego płaszcza proste, acz kosztowne ubrania z kilkoma prostymi ozdobami. Na rękach miała założone fikuśne rękawiczki, jednak to nie one - tak samo jak obite kształty - przyciągały wzrok, ponieważ przykucnięta starała się nie ruszać z powodu sztyletu przyłożonego jej do gardła. Broń trzymała filigranowa elfka, wyglądająca jakby dopiero zaczynała dwudziestkę - czyli jak większość kobiet z jej rasy aż do późnej starości. Ubrała się w czarną suknię - bez żadnych cieplejszych elementów! - a na twarzy zawiązała sobie jakąś przepaskę, choć ta wydawała się jej nie przeszkadzać.
Musiał przyznać, że nie wie co jest bardziej niecodzienne - ich wygląd, czy też sytuacja w której je zastał.
Nie wiedział jak wszystko toczyło się wcześniej, jednak jego uwadze nie umknął rumieniec widoczny na twarzy tej o delikatniejszej urodzie, tak samo jak jej przyspieszony oddech. Normalnie ten pierwszy wytłumaczyłby zimnem, lecz ciuchy tamtej wskazywały, iż nie przeszkadzają jej niskie temperatury - pewnie dlatego, że powietrze w jamie było znacznie cieplejsze niż to na zewnątrz. Ten drugi mógłby wytłumaczyć wysiłkiem, jednak w świetle swoich podejrzeń wolał zrezygnować ze swoich domysłów.
– Ty jesteś z nią, co?! – krzyknęła naturianka, pokazując iż piękny głos nie idzie w parze z pięknymi emocjami. Co ważne, cały czas panowała nad swoim ciałem, pozostając tak nieruchomo, jak tylko potrafiła. – Też polujesz na moje życie?!
– Erm… chyba nie do końca. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia kim jesteś. Kim jesteście – poprawił się i wskazał na elfkę lewą ręką, prawej nie opuszczając z rękojeści Ręki Calirianne.
Nagle przed jego oczami pojawiły się błyszczące w półmroku litery
Nie uwierzy ci. Mi też nie uwierzyła.
– Bo kłamiesz. Słyszałam że pracujesz dla skrytobójcy… Do jasnej cholery, nie przyciskaj tego sztyletu ani trochę mocniej! Tak słyszałam! Nie moja wina że sam pomysł ślepej niemowy w roli asasynki jest tak irracjonalny, że nawet dobry zabójca go odrzucił.
– Zabijasz na zlecenie – zdziwił się Davros. Przecież wyglądała tak krucho…
Tak. To jak wyglądam stanowi świetny kamuflaż… Kurwa, nie ruszaj się!
– Stop – rzucił przemieniony, widząc że sytuacja zmierza ku coraz większemu chaosowi. – Puść ją, pomyślmy nad tym co tu się w ogóle dzieje.

Re: [Lasy na północny-zachód od Arturonu] Symfonia w śnieżyc

: Śro Lut 22, 2017 8:27 pm
autor: Mamaria
Czuła magię i widziała iluzję, a te dwie rzeczy sprawiały, że chciała się uważnie rozejrzeć po okolicy. Nie mogła odpędzić od siebie ostrzeżenia, które udzielił jej zabójca - nie mogła dłużej domniemywać swojego bezpieczeństwa, więc wolała być maksymalnie ostrożna. Miała już nawet wyjść spomiędzy drzew i krzewów - gdzie ukryła się wygodnie - ale zauważyła nadchodzącego mężczyznę. Ubrany był w lniane spodnie oraz skórzaną kamizelkę na którą narzucił gruby płaszcz. Nie mogła ocenić twarzy, ponieważ zasłaniały ją długie włosy, które wiatr nieustannie stroszył w różne strony. Przy boku przypasał miecz, którego silna aura docierała aż do niej.
Biorąc pod uwagę posiadany artefakt, sądziła że jest magiem i to on tka czary, jednak widząc jego zdezorientowanie napotkanym mirażem, doszła do wniosku że niedaleko jest ktoś jeszcze. Żeby się za to zabrać, musiała być sama, lecz podejrzewała, iż niespodziewany przechodzień szybko sobie odpuści.
Kiedy przystanął i zaczesał ręką swoje włosy na tył głowy, zdołała mu się dokładniej przyjrzeć; lico poznaczone bliznami mówiło wystarczająco wyraźnie, że nie chciałaby stanąć z nim do uczciwej walki dwójki szermierzy. Szczęśliwie to, jak prześlizgnął się wzrokiem po jej kryjówce i nijak nie zareagował, mówiło jej wystarczająco dużo o jego intelekcie.
Starała się nie marnować czasu spędzonego w czasach, tylko sama rozglądała się za wszystkimi możliwymi kryjówkami. Tam, gdzie nie poszczęściło się osiłkowi, ona wypatrzyła coś bardzo interesującego - dół, który równie dobrze mógł być jakąś jaskinią. Wypatrzyła ten szczegół w otoczeniu dopiero wtedy, kiedy mężczyzna już odszedł spory kawałek od niej. Postanowiła nie czekać, rzuciła proste zaklęcie z dziedziny życia. Nagle wokół niej rozjaśniły się mniejsze i większe kropeczki różnych żyjątek - widziała wędrujące pod śniegiem mrówki, skaczące po drzewach wiewiórki, krążące wysoko ptaki szukające zwierzyny… ale ją najbardziej interesowała jama. Natychmiast zauważyła, że trafiła idealnie - w środku jakby płonął mały stos. Kolejny czar przeniósł do wnętrza.
Miała tyle szczęścia, że znalazła się za plecami kobiety. Nie traciła ani chwili i to to ją uratowało, bo tamta była przerażająco szybka i zwinna. Zmusiła ją do opuszczenia rąk wzdłuż tułowia i chwyciła mocno. Jedną ręką zasłoniła usta, a wtedy natrafiła palcami na przewiązaną na wysokości oczu szmatkę. W jej głowie zaczęły rodzić się podejrzenia. Drżącymi ze strachu dłońmi starała przekonać siebie i rzeczywistość, że to jednak nie tak, że to tylko takie wrażenie, lecz dowody same dosłownie wchodziły jej w ręce.
A potem wszystko to wybuchło jej w twarz i nim się zorientowała, to ona była trzymana z nożem przy gardle. To była kara za przecenienie swoich sił. W dodatku tamta dwójka rozmawiała tak, jakby jej w ogóle nie było w tamtym miejscu, co niesamowicie ją denerwowało. Chwyciła więc najbliższą nadarzającą się okazję, aby zwrócić na siebie ich uwagę i możliwie wynegocjować jakąś cenę za siebie.
– Tak! Puść mnie, wszystko spokojnie wyjaśnimy, a potem rozejdziemy się, każde w swoją stronę…
W powietrzu pojawiły się słowa Odejść może on, a kobieta podkreśliła jeszcze swój przekaz wskazując ręką na najemnika. W twoim przypadku nie ma takiej możliwości ma takiej możliwości, nie jesteś jedyną osobą która ma coś do stracenia.
– Dziękuję za to wyróżnienie - odrzekł. – Nadal nalegam na to, żebyś ją puściła…
Nimfa czuła już, że znalazła się w patowej sytuacji. Pomimo tego co mówił, mężczyzna najwyraźniej nie był gotowy na bohaterskie ruszenie jej z pomocą, bo cały czas stał w przejściu, przy okazji uniemożliwiając jej ucieczkę. Przez dłuższą chwilę się nie odzywali, zamiast tego czekając na reakcję tej drugiej osoby. Przemieniona uznała, że nie ma nic do stracenia i przerwała ten - nomen omen - niemy pojedynek.
– Przecież nie możesz mnie trzymać tutaj w nieskończoność! W końcu będziesz musiała zająć się swoimi sprawami, co zrobisz wtedy?
A dlaczego miałabym zostawić cię przy życiu? Zabiłam już tyle osób, że ty nie będziesz ciążyć mi na sumieniu.
– Jesteś zabojczynią, tak? Powinnaś więc wiedzieć, że tacy jak ty… – urwała. Czy aby na pewno już sama nie zaliczała się do tej grupy? Postanowiła, że niezależnie od tego jaka jest odpowiedź, zaryzykuje uderzyć w ewentualną solidarność. – Takie jak my nie zabijają za darmo. Każde życie ma cenę i nie gasi się go bez jej uiszczenia. – Tą dość uniwersalną zasadą kierowała się większość skrytobójców. Dla postronnych mogło to wyglądać jak romantyczne oszczędzanie swej duszy, jednak przyczyny były znacznie bardziej pragmatyczne: nikt nie chciał psuć rynku, a ci którzy tego nie przestrzegali szybko otrzymywali łatkę morderców. Jedynym wyjątkiem od tej reguły byli członkowie osobistych gwardii możnych - wszyscy zgodnie doszli do wniosku, że pisząc się na taką pracę, byli świadomi podejmowanego ryzyka. Nawet mimo tego, starano się unikać ofiar postronnych - które nadal trąciły brakiem profesjonalizmu, choć nie tak poważnym jak w pozostałych przypadków. System sprawdzał się całkiem nieźle, ponieważ w ten sposób najbogatsi korzystali z usług poważanych asasynów, a i biedniejszi mieli spory wybór osób do wynajęcia.
Jej słowa musiały dać elfce do myślenia, bo ta długo myślała nad odpowiedzią, a gdy zdecydowała się przekazać swoje słowa, te długo krystalizowały się w powietrzu, jakby dawała sobie dodatkowy czas do wyważenia każdego z nich.
My? A kim ty jesteś żeby stawiać się na równi ze mną?
– Mamaria Va Marl – skorzystała ze skróconej wersji. – Czterysta lat temu z mojej ręki ginęli władcy, generałowie, arystokraci, możni kupcy czy filozofowie. Byłam jedną z najlepszych, zatem jeśli interesowałaś się historią swojego zawodu, to jestem pewna że coś o mnie słyszałaś, chociaż najczęściej określano mnie nymf, czyli po prostu nimfa. Zerwałam z tym dawno temu, a teraz wracam na łono swojego rodu.
Va Marlów? Tych Va Marlów z Arturonu?
– Tak.
Podaj mi wszystkie swoje imiona, wtedy uwierzę. Wykreślono cię z oficjalnej historii tego rodu jako domniemane dziecko ze zdrady, w pamiętnikach pozostało tylko pierwsze imię.
– Mamaria Papira Quogera Sidera.
Puściła ją. Tak bardzo się tego nie spodziewała, że upadła na kolana, ale to nie to było teraz istotne; wyrwała się!

Re: [Lasy na północny-zachód od Arturonu] Symfonia w śnieżyc

: Nie Lut 26, 2017 12:14 pm
autor: Davros
Davros wolał nie ryzykować, bo nie do końca rozumiał rozgrywając się przed jego oczami sytuację - najwyraźniej kobiety podejrzewały się o coś, co miało im zaszkodzić. Nie wydawało mu się to zbyt prawdopodobne - oskarżały się o zupełnie inne, niezwiązane ze sobą rzeczy. Dlatego też zachował się w tak asekurancki sposób - obie wyglądały na niebezpieczne i nie chciał aby któraś poczułą do niego szczególną antypatię.
Niestety, dalej sytuacja nie rozwijała się w zbyt bezpieczny sposób - wspomnienie o zabiciu naturianki doprowadzało do jednoznacznego wniosku - on byłby niewygodną osobą, która mogłaby tamtej sprowadzić na głowę jakieś kłopoty. Kiedy podjął decyzję, że lepiej będzie uciekać z tego tonącego okrętu, kiedy jeszcze była taka możliwość, ta z nożem przy gardle zaczęła mówić naprawdę zadziwiające rzeczy.
Otworzył szeroko oczy, w których było widać zdumienie - jeśli nimfa czterysta lat wcześniej zajmowała się zabijaniem na zlecenie, to jak długo żyła?! Mimo że nie był specjalistą na temat różnych ras, to nie był też ignorantem - kobieta powinna dawno dokonać żywota, a z jej ciała już dawno nie zostałby nawet proch. W dodatku wyglądała bardzo młodo, co sprawiało że tym bardziej jej nie doceniał. Do głowy przyszedł mu niewinny wygląd Satorii i to, czego razem dokonali na wschód od Rapsodii. Z początku Hunr nawet nie próbował wierzyć w to, co opowiadał mu o swojej przyjaciółce, tak samo zwiedzony jej aparycją. Zatem pozostawały dwie możliwości - tak jak i on była przemienioną, albo gdzieś w trakcie swojego życia zetknęła się z potężną magią, dzięki czemu stała się długowieczna.
Ale co bardziej zaskakujące, ta dzierżąca broń zdawała się jej wierzyć, bo nagle jej postawa się zmieniła - nie była już całkowicie wrogo nastawiona, a na jej przesłoniętej w połowie twarzy zauważył chyba ciekawość, podsyconą dodatkowo nazwiskiem. Nazwiskiem, które kojarzyło się i jemu, chociaż potrzebował długiej chwili aby przypomnieć sobie skąd i wszystkich imion nimfy.
– Cholera jasna, nigdy nie spodziewałem się, że rzeczywiście cię spotkam!
– Co? Człowieku, o czym ty do mnie mówisz? – zapytała zdziwiona, wciąż pozostając na klęczkach.
– Kilkaset lat temu Kavelach, twój ojciec płacił złotem za każdą informację która dotyczyła ciebie. Nawet udało mi się nieco dowiedzieć, nie pomijając faktu, że uciekłaś z dworu, a nie zostałaś porwana. Dzięki temu skapnęło mnóstwo pieniędzy, jednak potem usłyszałem że znaleźli twoje ciało i dałem sobie spokój. Uznałem że twój rodziciel nie odpuściłby nadziejom poszukiwania cię, gdyby pozostała choć szansa na odnalezienie cię żywej. To chyba nawet fortunne, że się myliłem…

Re: [Lasy na północny-zachód od Arturonu] Symfonia w śnieżyc

: Pon Lut 27, 2017 6:10 pm
autor: Marwolaeth
Arwena wiedziała, że sytuacja wymyka jej się spod kontroli. To było dla niej obce uczucie, bo do tej pory, żyjąc w swoim bezpiecznym otoczeniu wszystko wyglądało prosto: dostawała zlecenie i zaczynała obserwować osobę które miała wyeliminować. Robiła wszystko żeby się do niej zbliżyć - poznać nawyki, upodobania, gust, rozszyfrować relacje z innymi oraz charakter. Do tego przydało jej się doświadczenie nabrane podczas żebrania - dopóki się nie narzucała, mało kto w ogóle zwracał na nią uwagę, a jeśli już, to tylko aby wyrazić współczucie. Wystarczyło przebrać się w kapłańskie szaty i odrzucić opaskę odkrywającą makabryczny widok zrośniętych powiek, aby dostać się do każdej kuchni. Stamtąd mogła już pójść dosłownie wszędzie, zawsze mogąc spróbować wytłumaczyć swoją niespodziewaną obecność kalectwem i nieporadnością.
W międzyczasie rozglądała się za słabymi punktami w ich otoczeniu, niezależnie od tego jaką postać przybierały - od nieuważnej ochrony, przez ziejącą nienawiścią personę, aż po ich własne domy, które czasem umożliwiały niepostrzeżone przedostanie się w każde wymarzone miejsce.
Kiedy była pewna, że jest w stanie nie tylko niepowstrzymywana podejść do ofiary, ale też przewidzieć jej zachowanie, zaczynała rozglądać się za okazją. To był najłatwiejszy etap, bo osoby bywałe w towarzystwie musiały stale uczestniczyć w balach, imprezach, wieczorkach literackich, wspólnych rodowych obiadach lub dziesiątkach innych oficjalnych spotkań. Połączenie tych wszystkich czynników z immamentną arystokracji niechęcią do ascetycznego trybu życia sprawiało, iż rzadko kiedy wszystko trwało dłużej niż tydzień. Wszystkie przypadki odstępujące od tej reguły pamiętała wyśmienicie, ponieważ lubiła konfrontować wyćwiczenie swojego ciała, nabyte doświadczenie i umiejętności oraz wiedzę przekazaną przez Dilaga z rzeczywistością.
Rzadko kiedy na młodziutką, poszkodowaną przez los wyznawczynię bóstw spadał choćby cień podejrzeń, bo starała się powstrzymać od używania magii. Nawet jeśli działo się coś takiego, prawie wszyscy uważali samą ideę za irracjonalną.
A teraz opuściła swoją strefę komfortu, jednocześnie pozostawiając za sobą możliwość posiadania pełnej władzy nad swoim życiem. Zderzając się z masą ludzi, nawet ktoś przypominający skałę w końcu będzie musiał ustąpić.
Podejrzewała, że nie była w stanie zorientować się co do zamiarów tej dwójki, bo one dotyczyły w jakiś sposób jej. Dopóki spoglądała na innych z daleka, potrafiła przewidzieć każdy ich ruch, lecz teraz musiała osiągnąć coś takiego, nie wyłączając siebie ze sceny. Dopiero teraz zaczęła zauważać, jak wiele ją czeka - może i miała wiedzę na temat świata, jednak na pewno nie posiadała odpowiedniego obycia.
Jeszcze bardziej zadziwiło ją wyznanie Mamarii, otwarcie przyznającą, że tak jak i ona była kiedyś asasynką. W dodatku jej historia była wiarygodna - dzieje opisane w księgach przez stulecia traciły na wyrazistości niezależnie od tego, czy pierwotne źródła były cenzurowane. Liczba informacji była redukowana, wszystkie niepotrzebne wspominki przycinane, żeby pozostawić suche, najważniejsze fakty. Wszystkich imion nimfy nie znał praktycznie nikt, bo zawartość ksiąg była tracona od tamtego czasu przynajmniej kilkukrotnie - czy to za sprawą nieuważnych bibliotekarzy lub akolitów, czy też różnych pożarów. Przepisywane z pamięci herbarze z czasem traciły wygląd opasłych kolubryn.
Patrząc na stojącą przed nią cudem ocaloną prawowitą głowę rodu Va Marlów i dziwnego najemnika, który też przeżył kilkaset lat, czuła się jak niedorosłe dziecko. Bała się, że tak będą ją postrzegać ze względu na jej porywczość - zupełnie jakby zapomniała, iż to Mamaria zaatakowała ją jako pierwsza.
– Zależy jak dla kogo. – Odpowiedź nimfy wyrwała ją z zamyślenia.
Szczerze powiedziawszy, to ja nawet nie podejrzewałam że kiedykolwiek istniałaś. Nie jako Mamaria, ale jako Nymf. Niełatwo trafić na jakiekolwiek zapiski ludzi z naszego fachu, lecz w tamtych czasach to wymieniano cię zdecydowanie najczęściej. Byłaś aż taka dobra?
– Nie. Po prostu byłam kobietą. Chyba do tej pory zabójca niebędący mężczyzną to rzadkość, prawda?
Zgadza się. Mnie nazwali Marwolaeth

Re: [Lasy na północny-zachód od Arturonu] Symfonia w śnieżyc

: Wto Lut 28, 2017 6:29 pm
autor: Davros
– Marwolaeth… – Davros powiedział to tak, jakby sprawdzał, jak jej imię układa się na języku - i czy na pewno mu to pasuje. Po chwili kąśliwym tonem dodał: – Czy asasyni mają jakąś słabość do elfiego?
– Nie, po prostu doceniamy poetyckie brzmienie – odparowała Mamaria. Miał wrażenie, iż przez ułamek sekundy zobaczył na jej twarzy zaskoczenie, chociaż sam nie był do końca pewien czy aby na pewno się tam pojawiło i co miałoby być jego przyczyną.
– Poetyckie na pewno, ale brak temu przydomkowi za grosz symbolizmu.
– O czym ty… – chciała zapytać nimfa, jednak przerwały jej słowa, które pojawiły się w powietrzu.
Jednocześnie masz rację i nie masz racji. Po raz pierwszy określono mnie tak w Nowej Aerii. Nawet pracując najostrożniej jak potrafiłam, nie mogłam uniknąć wystawiania się na widok innych. Tamtejsi siepacze szybko zorientowali się, że moje zainteresowanie kimś często prowadziło do śmierci tej osoby. Uznali, iż jestem pośredniczką Dilaga, moim mentorem i nauczycielem z którym mieszkałam. On wtedy nie przyjmował już dłużej zleceń, choć z powodu domysłów dotyczących mojej osoby nieliczni potrafili w to uwierzyć. Dla nich to określenie było symbolicznym i nieco drwiącym określeniem mojej roli w życiu mistrza.
– A potem?
W jakim sensie „potem”?
– Nie mieszkałaś z nim chyba cały czas? – Najemnik domyślił się o co chodzi naturiance.
Nie. Później zaczęły pojawiać się najróżniejsze plotki, lecz nikt nie traktował mnie poważnie. Dopiero teraz chyba przejrzą na oczy.
– Dlaczego? – żywo zainteresowała się Mamaria. Widać po niej było, że to coś więcej niż zwykła ciekawość. Wyglądało to tak, że Davros zaczął zastanawiać się, czy aby przypadkiem nie miała z tym czegoś wspólnego.
Jakiś czas temu zobowiązałam się wyeliminować pewnego kupca. Długo mi wszystko zajmowało, bo wcześniej przeprowadzono na niego już dwa zamachy i postarał się o naprawdę wyśmienitą ochronę. W międzyczasie Dilag zmarł, a ja musiałam zająć się jego pogrzebem, ponieważ byłam jedyną bliską mu osobą. Poinformowałam moją klientkę, że w związku z tym będzie musiała nieco dłużej poczekać. Kontrakt wypełniłam przedwczoraj, bo to była najodpowiedniejsza okazja, tylko tak się składa, iż żadnego wystarczająco dobrego zabójcy nie było w mieście. Nie miałam zamiaru patrzeć, jak wszyscy dodają dwa do dwóch, zebrałam się i uciekłam.

Re: [Lasy na północny-zachód od Arturonu] Symfonia w śnieżyc

: Śro Mar 01, 2017 9:58 pm
autor: Marwolaeth
Uważnie obserwowała wymianę zdań pomiędzy nimfą a nieznajomym. W pewnym momencie zauważyła jak tamta zaskoczyła samą siebie własnymi słowami. Postawiła się w jednej linii z skrytobójcami, jakby wciąż przyjmowała zlecenia, a przecież wcale tak nie było. Czyżby z jakiegoś powodu tęskniła za takim trybem życia…? Elfka nie miała pojęcia dlaczego mogłoby tak być, ale postanowiła nie roztrząsać tej sprawy - kilka minut wcześniej zauważyła, że nie potrafi odgadnąć zamiarów tej dwójki, a nie chciała zniechęcić się do Mamarii za sprawą własnych nietrafionych podejrzeń.
Po tym jak udzieliła kilku wyczerpujących odpowiedzi, zaspakajając tym samym ciekawość tamtej dwójki, sama przeszła do zadawania pytań.
Jak ty się właściwie nazywasz?
– Ja? Cholera, rzeczywiście się nie przedstawiłem. Wybaczcie mój brak manier, jestem Davros Tavitian – z szerokim uśmiechem na twarzy wykonał akrobację, która miała chyba być niskim ukłonem. Arwena o mało nie parsknęła śmiechem, widząc jak świetnie sparodiował dworskie zachowanie. – Niektórzy mówią mi Szarm, co dla koczowników ze wschodu oznacza śmierć. Muszę przyznać, że razem z Marwolaeth tworzylibyśmy świetny duet, damska i męska kostucha. Nie obrażę się, jeśli przyznacie że nigdy o mnie nie słyszałyście, lecz nie jestem osobą łasą na atencję jakichkolwiek kronikarzy.
– Masz rację, twoje imię nie obiło mi się o uszy. Jednak moze mimo tego pomyślisz o pracy dla mnie? Coś czuję, iż niedługo będzie mi bardzo potrzebny ktoś zdolny pracować jako mój ochroniarz, a ty robisz użytek zarówno ze swojego miecza, jak i głowy.
– Spójrz na mnie. Gęba poznaczona bliznami, ręce sterane od dzierżenia głowni. Nie nadaję się, wszędzie będę wyglądał podejrzanie, za to z twojej strony to będzie afront całej arystokracji. Na szczęście mam dla ciebie kogoś równie dobrego.
– Kogo? – nimfa była wyraźnie zaskoczona takim obrotem sprawy.
– Ją. Co jak co, ale na pewno nie wygląda na kogoś niebezpiecznego. A nawet jeśli będzie już wiadome, dlaczego zawsze jest z tobą, będziesz miała usprawiedliwienie. To kobieta, oficjalnie może być twoją służącą. Albo, co jeszcze bardziej wiarygodne, powierniczką!
Zapominasz chyba o moim zdaniu – upomniała go elfka, która właśnie przypominała sobie słowa Dilaga: Jeśli ktoś będzie chciał żebyś go chroniła, zrezygnuj. Może ci się wydawać że doskonale sobie z tym poradzisz, ale tak naprawdę gówno wiesz w tej kwestii. Zabijanie a protekcja to dwie zupełnie różne rzeczy, wiesz o tym tyle ile uda ci się zauważyć, a nawet obserwując latami nie dostrzeżesz najważniejszych niuansów tej pracy, dokładnie tak samo jak ochroniarze nie wiedzą wszystkiego o naszej robocie. Chociaż to nieistotne, bo żeby zdjąć cel potrzebujesz mieć szczęście raz, a przy prewencji los musi się do ciebie uśmiechać cały czas. Nie potrafiła odmówić swojemu mistrzowi racji, ponieważ powody były bardzo logiczne… tylko że chciała spróbować. Nie wiedziała co, lecz coś na pewno ciągnęło ją do dziwnej kobiety, która nie dość że była chodzącą legendą, to jeszcze nie bała się położyć swojego życia na szali, żeby wiedzieć czy jej domysły są zgodne z prawdą. Nie powiedziałam jeszcze „tak”.
– To nie zmienia faktu, że jeszcze nie odmówiłaś. Przekonuje cię złoto? To jestem w stanie zaoferować każde pieniądze. Z tego co mówisz, to nieźle namieszałaś w mieście, a ja jeśli mam wracać, to tylko z hukiem. Więc jak?
Cisza trwała naprawdę długo - Marwolaeth była pewna, iż idealnie widać po niej wahanie wywołane walczeniem dwóch różnych poglądów. Jednak w końcu się zdecydowała.
No dobrze.


Ciąg dalszy przygód Davrosa, Mamarii i Marwolaeth: Nie ma to jak w domu…?