Opuszczone Królestwo[Zielony szlak] między Ostatnim Bastionem a Nową Aerią

Na równinie rozciągającej się od Mglistych Bagien aż po Pustynie Nanher znajduje się Opuszczone Królestwo, które kiedyś przeżyło Wielką Wojnę. Niestety niewiele zostało z ogromnych zamków i posiadłości tam położonych. Wojna pochłonęła większość ośrodków ludzkich. Dziś znajduje się tam tylko kilka ludzkich siedzib, odciętych od innych miast.
Zablokowany
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

[Zielony szlak] między Ostatnim Bastionem a Nową Aerią

Post autor: Jeremy »

Jeremy skąd przybywa

        Jechali już piątą dobę, a okolica, którą mijali była już dla Jeremy’ego nowa i nieznana. Znał na wylot swoje miasto i otaczające je lasy, ale nigdy nie zapuszczał się dalej niż na dzień - dwa dni drogi od Ostatniego Bastionu. Nigdy nie odczuwał takiej potrzeby, by z własnej woli wyrzekać się przyjemności noclegu we własnym łóżku. Wyjątkowo tylko zdarzało mu się, dla pozyskania surowca do budowy większych konstrukcji w mieście, spędzić z ekipą drwali dwa tygodnie w lesie na wycince, ale zawsze traktował to jako część zadania, jako środek do osiągnięcia celu, nigdy jako cel sam sobie. Jakkolwiek, w porównaniu ze spaniem na siedząco na koźle trzęsącej się jak ręce pijaka furmanki, każdy nocleg, nawet w lesie na twardej ziemi był luksusem godnym cesarza, toteż decyzję Francesco, o postoju do następnego świtu na leśnej polanie, aby dać czas na wypoczęcie ludziom i zwierzętom przyjął z radosnym uśmiechem.
        Załoga karawany z rutyną charakteryzującą starych wyjadaczy uwijała się i na łące szybko wyrastały kolejne, większe lub mniejsze namioty. Nie miał w swoich tobołach takich drogich przedmiotów, ale fach, jaki miał w rękach więcej wart był od każdych pieniędzy. Rozejrzał się po okolicy nowo zakładanego obozowiska, i w krótkim czasie wybrał miejsce, gdzie gęsto rosnące drzewa najlepiej osłaniały od wiatru i ewentualnych opadów, a wyciągnąwszy narzędzia, okorował kilka grubszych patyków na więźbę, przyciął parę gałęzi, powiązał je i zmontował sobie zgrabny szałas. Na samym końcu sprawił sobie z kilku kijów stojak do hamaka, zawiesił go i rozpostarł się wygodnie. Chwila sjesty po dobrze wykonanej robocie była jedną z tych przyjemności, których sobie nie odmawiał nigdy. Wyciągnął z zanadrza wrzosową fajkę, nabił ją do połowy najlepszym tytoniem, jaki dostępny był w Ostatnim Bastionie i puścił dymka, raz to okiem znawcy obserwując okoliczne drzewa, a to znów z ciekawości ludzi krzątających się w obozie. Akurat skończył palić, gdy słudzy starego kupca odpowiedzialni za żywienie zawołali go na kolację.
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

Post autor: Jeremy »

        Obudził się w środku nocy. Z kierunku obozowiska dochodził łoskot walki i krzyki zwyciężających i zwyciężanych. Ale jego nikt nie niepokoił. Widocznie nie zauważyli jego niepozornego szałasu pod iglakami, albo nie powiązali obozowiska kupieckiego z tymczasową drewutnią. Nie wzięli pod uwagę, że któryś z podróżujących w karawanie może nie będzie spał w namiocie, albo choćby w pobliżu ogniska.
        Jeremy nie wykonując gwałtownych ruchów przetarł oczy i rozejrzał się wokół, czy nie ma w pobliżu jakiegoś łucznika ubezpieczającego napaść, a gdy upewnił się, że na skraju polany jest sam, gładko wyskoczył z hamaka i uważniej przyjrzał się toczącej się na polanie bitwie. Napastników naliczył jakiś tuzin. Przybyli konno, ale część z nich po wyrżnięciu ochraniających strażników zeskoczyła z wierzchowców i zabierała się już do rabowania wozów.
        Przeżył niejedną bitwę, co prawda nie w otwartym polu, tylko na murach Ostatniego Bastionu, ale zdawał sobie świetnie sprawę z niezmiennych zasad, którymi rządziła się wojna. Wiedział, że broniąc się, najpierw należy wyłączyć z gry wrogich oficerów. Wtedy wszystko zależy od tego jak bardzo charyzmatyczny był poległy przywódca. Jeżeli mamy do czynienia z regularnym, zdyscyplinowanym wojskiem, to atak przynajmniej zwalnia. Ale najlepszym przypadkiem jest, jeżeli cała potęga armii opierała się na autorytecie i umiejętnościach dowódcy. Wtedy po jego wyeliminowaniu natarcie załamuje się całkowicie, a dzielni dotychczas atakujący pokazują obrońcom plecy w panicznym odwrocie. Szerokie, zwykle słabo opancerzone, już nie chronione murem pawęży, świetny cel dla strzelców na murach. Ot i prosta recepta na pogrom.
        Zlokalizować szefa tej bandy nie było trudno. Siedział na byczym koniu pośrodku obozowiska, wymachiwał błyszczącym w blaskach płomieni kordelasem, kręcił się w kółko i wrzeszczał na całe gardło rozkazy. Zbyt żądny sławy, by sobie przepuścić rozkoszowanie się chwilą triumfu, wystawił się na środek placu jak niedoświadczony młodziak albo zbyt pewny siebie półgłówek.
        „Osioł” – pomyślał Jeremy. Wyciągnął zza pasa najcięższy ze swoich toporków, upewnił się, że nie zawadzi o nic za plecami podczas zamachu, a gdy bandyta podczas kolejnego nawrotu odwrócił się do niego tyłem, z całej siły cisnął narzędzie prosto w cel.

        Złoczyńcy nie od razu zrozumieli, co się stało. Gdy komenda z charkotem urwała się w pół, a ciało herszta przebite na wysokości łopatek stalowym klinem zwaliło się z siodła, nie wpadli w popłoch. Wpatrywali się w mrok, ale zanim zlokalizowali miotacza kolejny oprych zapadł się między końskie kopyta z toporem wbitym w czaszkę. Wreszcie wypatrzyli biegnącą wzdłuż linii drzew postać. Mężczyzna nie był sprinterem. Mimo niespecjalnie wielkich gabarytów poruszał się ociężale jak stepowy nosorożec, a wrodzona ospałość i spokojne ruchy jeszcze ten flegmatyzm uwydatniały. W gęstym mroku na obrzeżach polany zadziałało to na jego korzyść, bo napastnicy doszli do wniosku, że jego dostojny trucht wynika z wielkiej pewności siebie. Bez dyscyplinującego wrzasku dowódcy żaden z nich nie był już na tyle przekonany do wielkich bogactw wynikających z tego napadu, żeby nadstawiać za to własny kark, i w ciemnościach nocy woleli nie ryzykować starcia z jakimś mistrzem wszechbroni, który powalił już dwóch z nich. Mało to samozwańczych obrońców biednej i uciśnionej ludzkości się po świecie włóczy? Zadowolili się tym, co już zdążyli zapakować w juki, spięli konie, ruszyli galopem w stronę zarośli i szybko zniknęli mu z oczu.
        Jeźdźcy uciekli, ale ci złodzieje, którzy ciągle zajęci byli dalszym rabowaniem dóbr kupieckich nie zauważyli, że sprawy przybrały dla nich znacznie mniej korzystny obrót. Jeszcze jeden bandyta padł od rzuconego przez cieślę toporka, a załoga konwoju widząc rejteradę większości łotrów z tym większą złością rzuciła się na pozostałych maruderów. Bastiończyk zaś, nie mając już przy pasie pocisków do rzucania sięgnął po swoją siekierę, i jakby na trochę zawieszając właściwą sobie powolność ruszył na odsiecz do wozu Dziadka. Pierwszy z bandziorów zauważył go i nawet próbował stawić mu czoła, ale marne miał szanse zatrzymać uzbrojonego mężczyznę. Jeremy co prawda był w wojsku, ale nigdy nie był szkolony na wojownika pierwszej linii, więc nie miał pojęcia, że w ogóle istnieją jakieś taktyki walki dwuręcznym orężem. Jakkolwiek, żadne jasnowidzenie nie jest potrzebne, by domyślić się, że stawanie naprzeciw kogoś, kto nawet pomimo braku umiejętności bojowych taką właśnie siekierą w kilka uderzeń potrafi powalić największe drzewa Alaranii, może skończyć się trudno gojącą się kontuzją. Bystrość umysłu nie była jednak cechą wiodącą u bandyty. Nie uwzględnił niczego, a zwłaszcza tego jakim zasięgiem dysponuje przeciwnik, bo przygotował zaledwie krótki sztylecik do odparcia nadchodzącego zagrożenia.
         - „Osioł” – pomyślał znowu drwal i zamachnął się. Najpierw zapracowały nabite muskułami nogi przekazując swoją krzepę, dalej plecy spięły się, usztywniły tułów i dodały swoją moc, ramiona napęczniały od pracujących pod skórą mięśni, i wreszcie łopatowate garście zaciśnięte na trzonku siekiery, której ostrze tą siłą wprawione w ruch płynęło gładko od prawej do lewej równolegle do ziemi. Finezja to nie jest słowo pasujące do takich zajęć jak rąbanie, więc należy powiedzieć, że wszystko zapracowało harmonijnie jak w dobrze nasmarowanym mechanizmie. I wszystko to w ułamku sekundy. Przeciwnik był na tyle uprzejmy, że nawet trafiony w lewe biodro, zupełnie nie przeszkadzał narzędziu i w żaden sposób nie wpłynął na jego trajektorię. Bez żadnych zahamowań razem z ostrzem wbił się w burtę wozu roztrzaskując ją w drzazgi. Niemożliwością byłoby to uczynić, gdyż przeniósł się w zaświaty już w momencie uderzenia topora, ale gdyby nie ta drobna niedogodność, zapewne wyraziłby on swoje zdziwienie, jak można tak szybko machać takim wielkim narzędziem.
        Drugi z chcących obrabować kupca łobuzów miał więcej oleju w głowie. Będąc nikczemnej postury nie ryzykował zderzenia z potężnym rębaczem. Szarpnięciem tylko wyrwał dwie skórzane sakwy z objęć starca, a zdobywszy łup uśmiechnął się parszywie i wyskoczył drugą stroną wozu, prosto na swojego rumaka.
         - Nie! – wrzasnął Francesco za uciekającym. – Moje księgi! Moje weksle!
– Ciesz się, że żyjesz Dziadku – mruknął do niego Jeremy i pomógł mu wstać – Pal licho jakieś tam papierki.
– Wskakuj na konia i goń za nim! – w odpowiedzi darł się handlarz. Próbował nim potrząsnąć, ale równie dobrze mógł próbować potrząsać granitowym posągiem. – Te księgi przedstawiają większą wartość niż mógłbyś się spodziewać!
        Choć kupiec gorączkował się z każdą chwilą coraz bardziej, Jeremy emanował spokojem. Mimo szarpania i wrzasków rozglądał się spokojnie po wozie. Nie było tego po nim widać, ale przejął się stratą kolegi. Chciał pomóc, bo miał z natury dobre serce, ale nie lubił robić nic na wariata, a wolał swoje metodyczne podejście. Nie wskoczył na konia jak oparzony, tylko jakby czegoś szukał. Wreszcie znalazł. Ciężka, bogato zdobiona kusza Francesco ciągle załadowana leżała pod kozłem wozu. Widać bogacz nie zdążył nawet jej użyć, choć bardzo możliwe, że głównym powodem, iż nie wystrzelono z niej w czasie napadu był fakt, że starzec miałby problemy nawet z uniesieniem jej, nie mówiąc już o wycelowaniu. Dla niego jednak nie była to pierwszyzna, więc pewnym ruchem złapał za kolbę, przyłożył broń do oka, przymierzył w rozmazujące się w oddali plecy jeźdźca i nacisnął spust. Bełt zafurkotał w powietrzu i śmignął za uciekającym. Dziki tętent końskich kopyt nie ustał, ale wyraźnie słyszalny był też łoskot spadającego ciała.
        - W Ostatnim była ino jedna szkołka jeździecka – rzucił do dziadka nie odwracając się, – ale mój fater ni mioł gelda, skuli tego nie umim jeździć wierzchem. - Następnie bez korby sprawnie przeładował kuszę.
- Za to takimi zabawkami bawiłech się jeszcze, kery jo był mały bajtel – mruknął ciszej i niespiesznie ruszył poszukać w stertach liści stygnącego truchła złodzieja i zrabowanych ksiąg.
Jeremy
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 72
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Rzemieślnik , Mieszczanin

Post autor: Jeremy »

        Było wczesne przedpołudnie, kiedy Jeremy skończył reperować uszkodzone w nocnej bitwie pojazdy. Wzmocnił nadwyrężone ośki, zestawił pojedyncze wyłamane koła i pozatykał z powrotem na miejsce, wymienił nadwęglone pałąki, na których zapalił się brezent kryjący wozy. Najdłużej zajęło mu zbudowanie od nowa burty, którą roztrzaskał wybitnie głupi złodziejaszek nabity na jego siekierę. Miał świadomość prowizoryczności tych prac, ale z drugiej strony był pewny, że wytrzymają trudy dalszej jazdy i nie wymuszą kolejnych postojów w szczerym polu. A musieli się spieszyć.
        Bilans po napadzie najgorzej prezentował się w stratach ludzkich. Z całej obsady, która wyruszyła w drogę z Ostatniego Bastionu połowę pochowali na polanie. Niewielu z tych, co przeżyli wyszli ze starcia bez szwanku. Część najciężej rannych jechała na wozach i dogorywała, a część, mimo obrażeń musiała wziąć się do roboty, bowiem według naczelnika konwoju, kolejnej nocy na pustkowiach mogli nie przeżyć. Stary nie dzielił się z nikim swoją wiedzą, ale z jego zachowania dało się domyślić, że atak na pewno nie był przypadkiem, a tamci wrócą prędzej czy później. Dlatego tak ważne było, by jak najszybciej dotrzeć do Nowej Aerii. Zaciągnąć nowych ludzi, uzupełnić zapasy, wzmocnić uzbrojenie ochrony i przede wszystkim również zwiększyć jej liczebność, a oprócz tego korzystając z okazji pohandlować w mieście i wymienić towary z północy na jakieś bogactwa tutejszej krainy. Ostatecznie konieczne było też znalezienie jakiegoś przewodnika, który karawanę wozów bezpiecznie przeprowadzi przez pasmo gór Dasso, ale to wszystko było preludium przyszłości. Najpierw trzeba było tam dotrzeć. Niestety, dzieliło ich od miasta co najmniej dziesięć dni jazdy, więc stary Francesco, który nie raz już tą trasę przebywał, jako, że ekipa, którą wynajął mocno się wykrwawiła, zdecydował się znaleźć przynajmniej tymczasowe remedium i dać im odetchnąć, wylizać jako tako rany przed dalszą przeprawą.
        - Zboczymy trochę ze szlaku, ale jak dobrze pamiętam to kiedyś był tu niedaleko umocniony zajazd! – wrzasnął swoim skrzekliwym tonem zdecydowanie zbyt blisko ucha drwala – "Dziwki kraczą"? "Pod dziką sraczą"? -zastanawiał się na głos - Jakoś tak! Nieważne! - stwierdził w końcu i zamilkł.
        Rudy woźnica, którego Jeremy zdążył już polubić za jego małomówność, poległ na polanie. Dlatego Dziadek sam prowadził swój wóz. Jadąc rozglądał się nerwowo, ale wreszcie wybrał ledwo widoczną ścieżkę i wyluzował się. Słońce chowało już za widnokrąg swoją rozczochraną głowę, gdy na horyzoncie zamajaczyły się zarysy wysokiego ziemno-drzewnego ostrokołu.

Jeremy Ciąg dalszy: [Zajazd "Pod Dziką Klaczą"] Odpoczynek
Zablokowany

Wróć do „Opuszczone Królestwo”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 9 gości