Opuszczone KrólestwoZapach deszczu

Na równinie rozciągającej się od Mglistych Bagien aż po Pustynie Nanher znajduje się Opuszczone Królestwo, które kiedyś przeżyło Wielką Wojnę. Niestety niewiele zostało z ogromnych zamków i posiadłości tam położonych. Wojna pochłonęła większość ośrodków ludzkich. Dziś znajduje się tam tylko kilka ludzkich siedzib, odciętych od innych miast.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Łagodne zaprzeczenie ze strony bruneta przyjęła uśmiechem raczej nikłym i delikatnym wzruszeniem ramion. W jej mniemaniu stanowiła pewien rodzaj ciężaru dla Luciena, odkąd zabrał ją ze sobą do Otchłani, przynajmniej oceniając po reakcji Sheitana. Nie znała najmłodszego nemorianina zbyt dobrze, ale jego lekko kpiarskie zadowolenie nie wróżyło nic dobrego, tyle potrafiła rozpoznać w ludziach. Poza tym bądźmy szczerzy, wystarczył jeden rzut oka na nią, by wiedzieć, że dziewczyna nawet nie przebywała w towarzystwie szlachty, nie wspominając już o jej własnym pochodzeniu. W najlepszym razie mogła zostać uznana za mieszczankę, ale jej strój nie działał na jej korzyść. I o ile rzeczywiście nie miała nigdy do czynienia z arystokracją (poza Lucienem), nie była ślepa ani naiwna. Znała swoje miejsce, a co więcej, wcale nie uważała, by było ono gorsze niż inne. Wrodzona duma i wychowanie wpoiły jej odpowiednie wartości i chociaż sama nigdy nie oceniała nikogo przez pryzmat jego powierzchowności, doskonale zdawała sobie sprawę, że ze swoimi poglądami jest raczej w mniejszości. Nie protestowała jednak, postanawiając po prostu pokazać się z najlepszej strony i nie dać rodzinie Luciena zbyt wielu powodów do kpin, ani stawiać go w niezręcznej sytuacji. To była dla niej nowa sytuacja, ale liczyła że potrwa ona na tyle krótko, że sobie z nią poradzi.
        Objęła dłońmi ramiona i przechadzała się wolnym krokiem po pokoju, przyglądając się interesującym ją elementom wystroju. Zatrzymała się dopiero, gdy brunet zaczął mówić; zwłaszcza, że w jego głosie, zazwyczaj spokojnym i opanowanym, w krótkim czasie zadźwięczał sarkazm i zmęczony szept. Spojrzała na niego łagodnie, wcześniej nawet nie świadoma, że odpowiedzi na jej pytania mogą być takie skomplikowane. Przyglądała mu się w milczeniu, gdy parsknął gorzko, po czym z widocznym trudem szukał słów. Widząc, jak się męczy, mamrocząc i pocierając oczy, Rakel podeszła bliżej i powoli oparła się o biurko obok niego, a gdy dłoń nemorianina na powrót wylądowała na blacie, przykryły ją szczupłe palce dziewczyny. Pogłaskała go delikatnie kciukiem, jakby dla wsparcia i chyba też trochę dla siebie, może nawet nieco bezwiednie. Przesunęła dłoń na powrót na blat, gdy Lucien zebrał myśli, spoglądając na nią zza zasłony czarnych włosów.
        Słuchała uważnie, nie przerywając mu, chociaż miała wrażenie, że informacje sypią jej się na głowę i jeśli ich teraz nie złapie, to przepadną i nie będzie mogła do nich powrócić. Poznała pełne miano znajomego demona, mimo że wcześniej nawet nie odczuwała tego braku. Oczy miała utkwione w znajomym, ale nie odbijało się w nich nic więcej poza uwagą i skupieniem. Dopiero na dźwięk swojego imienia i dalsze słowa, zdawało się, że dziewczyna na moment zapadła się nieco w sobie, zaraz jednak odzyskując bystrość spojrzenia.
        - Rozumiem – powiedziała i milczała chwilę, chociaż było widać, że przeżuwa jakieś słowa. W końcu odwróciła głowę bardziej w jego stronę i opierając brodę na swoim ramieniu, utkwiła barwne oczy w morskich tęczówkach. – Tylko powiedz mi… który Lucien jest prawdziwy? – zapytała cicho. – Chłodny szlachcic bez emocji i skrupułów, którego oni znają, czy troskliwy przyjaciel z artystyczną duszą, którego ja poznałam? Wolę tego drugiego, ale nie miej mi za złe, że czuję się zagubiona, gdy tak często zmieniasz maskę – zakończyła, splatając dłonie przed sobą i wbijając wzrok w swoje buty. Rany, ale były brudne.
Słysząc kolejne słowa demona Rakel uśmiechnęła się o wiele szerzej, chociaż wciąż miała opuszczone spojrzenie.
- Lubię jak mówisz – powiedziała i dopiero zerknęła na Luciena kątem oka. – Będę cię częściej ciągnęła za język.

        Szybko okazało się, że „nienajlepsze kontakty z rodziną” to był z jej strony nie tylko taktowny eufemizm, ale w kontekście dalszej wypowiedzi Luciena, niemalże sarkazm. Już bez uśmiechu słuchała ostrzeżeń i pouczeń, przytakując w milczeniu i nie podnosząc na mężczyznę spojrzenia, by nie poznał, że jest niespokojna. Dopiero gdy zawiesił głos, zerknęła na niego pytająco, spodziewając się kontynuacji, a słysząc wypomnianą prośbę uśmiechnęła się nieśmiało, chociaż skrzywiła usta w udawanej urazie. Nie miał pojęcia, że pożałowała swoich słów, jak tylko powróciła jej pełna świadomość. Rzucony zaś przykład skomentowała już jednak spoglądając bystro przez ramię na Luciena.
- Jeszcze? – uśmiechnęła się figlarnie, nim speszona własną zaczepką, bardziej odruchową niż umyślną, spuściła wzrok.
        Na pozostałe słowa zareagowała z widoczną ulgą, prostując się nieco rozluźniona i przytakując. Powiedział jej dokładnie to, co chciała usłyszeć, nawet nie mając pojęcia, że dokładnie tym nieszczęsnym dyganiem zdążyła się zamartwiać. Na wspomnienie Sheitana zaś parsknęła cicho.
- Postaram się – obiecała, by zaraz spojrzeć uważniej na Luciena. Ten wpatrywał się w nią, najwyraźniej mówiąc szczerze. Skinęła głową i za gestem znajomego zerknęła przez okno. Cichy śmiech obiegł pomieszczenie, gdy Rakel obserwowała demonicznego wierzchowca, który znalazł właściwą sobie rozrywkę, siejąc wokół strach, podczas gdy sam najwyraźniej doskonale się bawił.
- Jest piękny – powiedziała jeszcze, spoglądając na Luciena. – Ucałuj go ode mnie – dodała żartobliwie i ściągnęła usta, gdy nemorianin jak zawsze kulturalnie ucałował jej dłoń. Przytaknęła, a słysząc prezentację podniosła gwałtownie głowę, spostrzegając bezszelestnie pojawiającą się pokojówkę.
- Co? – zająknęła się jeszcze, ale tyle go widziała, zostając sama z Sayą.

        Nemorianka nie zwlekała, niezwłocznie podchodząc do Rakel, i gestem i słowem nakłaniając ją, by podążyła do łazienki. Prowadziła ją przed sobą, a Evans intensywnie starała się nie obracać co chwila na dziewczynę z pytającym spojrzeniem, bo z pełni sytuacji sprawę zdała sobie chyba dopiero po przekroczeniu progu.
- Już panience szykuję kąpiel – odezwała się Saya, zamykając za nimi drzwi i omijając skołowaną Rakel, jakby zupełnie nie dostrzegała jej konsternacji. Ta nawet nie protestowała, chyba nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co się dzieje, dopóki nemorianka nie zaczęła się krzątać po łazience, jakby naprawdę nie miała zamiaru wyjść stąd w najbliższym czasie.
- Em.. Saya, tak?
- Tak, panienko.
- Możesz mi mówić Rakel…
- Dobrze, panienko Rakel.
Zbrojmistrzyni dosłownie zawiesiła się na moment, obserwując szykującą kąpiel pokojówkę, nim w końcu doszła do siebie.
- Dziękuję ci, ale to naprawdę nie jest konieczne – powiedziała, nie bardzo wiedząc jak dobitniej się wyrazić, bo nie chciała być niegrzeczna, a też stwierdzanie „umiem się wykąpać” wydawało się zbyt oczywiste, by w ogóle wypowiadać je na głos.
- Żaden problem, panienko Rakel. Woda jest już ciepła – powiedziała, wskazując na balię, a Evans wciąż stała jak wryta w miejscu.
        Po pierwsze, umiała się sama wykąpać. Nie wiedziała, że w ogóle trzeba kogoś o tym informować. Po drugie, nie wiedziała czy to normalne, że pokojówka jej towarzyszy, czy Lucien nie chciał, by zostawał sama. Cóż, czasem się dość mocno rozmijali w „normalności” i dobrych intencjach, więc nic nie wykluczała. Nie chciała być jednak niegrzeczna, a nawet gdy bała się, że już zdążyła być, nemorianka zdawała się w ogóle nie reagować. Po trzecie… dobra, nie no, to po prostu jest dziwne, nie ma co odliczać. Obca babka nie będzie jej gąbką smyrać, no bez przesady!
- Panienko Rakel?
- Tak, już – oprzytomniała i spojrzała wyczekująco na pokojówkę, ale ta oprócz tego, że wciąż miała spuszczony wzrok, najwyraźniej nie miała najmniejszego zamiaru nawet się odwrócić. – A pieprzyć to – mruknęła ledwo słyszalnie pod nosem i zrzuciła ubrania, zakrywając się w miarę możliwości i szybko chowając w wodzie.
        Po kilku uwagach w końcu się dogadały. Saya na szczęście nie była zbyt nachalna i ograniczyła się do podawania jej mydła, gąbek i myjek w zatrważających ilościach, a gdy Rakel zajęła się myciem, pokojówka dobrała się do jej włosów. Brunetka już wcześniej zauważyła blizny na jej rękach i od tamtego czasu nie protestowała już słowem, w milczeniu pozwalając myć i spłukiwać swoje loki, co Saya robiła z takim pietyzmem, jakby miały pokruszyć jej się w rękach. Na komplement, Rakel uśmiechnęła się delikatnie i podziękowała.
        Drgnęła, słysząc głos Luciena za drzwiami i odruchowo zanurzyła się głębiej w wodzie, gdy nemorianka skierowała się w stronę drzwi. Ta jednak tylko rzuciła pytanie, które było dla Rakel równie szokujące co odpowiedź.
- Suknia? – zapytała już bezradnie, a Saya skinęła głową.
- Ma panienka jakieś preferencje?
„Tak, jestem dość wybredna, bo gustuję głównie w swoich ubraniach.”
Co teraz? Co ma zrobić? Przecież nawet gdyby Saya już nie zmieniła jej starych ubrań w kłębek pachnących koniem szmatek, to i tak nie mogłaby tego założyć. Oczywiście, że wolałaby jakieś spodnie, nie nosiła sukienek, nigdy! Miała jedną spódnicę, no i dobra, jedną upokarzająco pstrokatą sukienkę, której i tak już nigdy nie założy i ma ją tylko dlatego, że spaliła swoje ubranie na jarmarku.
Założyć nieswoje ubrania i tak będzie musiała, a przez gardło nie mogła jej przejść prośba o cokolwiek innego, bo czuła, że odkąd się pojawiła to sprawia problemy, a teraz jeszcze będzie wydziwiać.
- Panienko?
- Coś skromnego, Sayo, proszę. Bez szaleństw – uśmiechnęła się, miała nadzieję, że porozumiewawczo, ale pokojówka tylko dygnęła posłusznie i zniknęła za drzwiami. Rakel skryła twarz w dłoniach. Oddychaj dziewczyno.

        Gdy drzwi znów się otworzyły, Rakel właśnie wychodziła z balii, owijając się ręcznikiem i zamarła na widok naręcza materiałów w rękach nemorianki. Już chciała się odezwać, że mogła wybrać coś za nią, gdy dostrzegła, że to nie jest kilka sukien, tylko kilka części jednej. Matko kochana…
- Wzięłam ciemnoniebieską, Pan lubi ten kolor – powiedziała Saya, rozwieszając na przygotowanych do tego stojakach sukienkę, jakieś koło na pasku i dwa gorsety. – Wszystko dobrze panienko Rakel? – zapytała, pierwszy raz spoglądając na nią dłużej.
Rakel była blada jak ściana.
- Tak… tak, oczywiście. Sayo, założę tylko sukienkę – powiedziała możliwie pewnym siebie głosem, a nemorianka zamarła, nie podnosząc jednak wzroku i chyba walcząc ze sobą, czy może coś powiedzieć.
- Oczywiście panienko, usztywnienie zbędne. Ale gorset ładnie ukaże biust, sukienka ma mały dekolt.
- Tylko sukienka.
- Tak, panienko.
        Saya mimo wszystko zabrała jednak najpierw cienki gorset, ale Rakel stwierdziła, że już się nie będzie wykłócać, bo to chyba była taka bardziej zabudowana bielizna po prostu. Z gorsetami miała złe doświadczenia, tylko raz obserwując jak matka Niny związuje jej gorset, przytrzymując sobie plecy dziewczyny kolanem. To nie wyglądało normalnie.
To, co nemorianka miała w rękach, to jednak była właściwie cienka koszulka, lekko tylko profilowana, którą Saya w mgnieniu oka pozapinała na haftki. Później narzuciła na nią sukienkę, sprawnie sznurując ją mocno na plecach.
- Bez gorsetu jest troszkę luźna, proszę dać mi chwilkę, zaraz ją dopasuję.
        Rakel stała nieruchomo, przeczesując palcami loki, które Saya wcześniej musnęła olejkiem i teraz układały się ładnymi lokami, zamiast stroszyć jak zwykle. Sukienka była faktycznie ciemnoniebieska, ale nie błyszcząca tylko matowa, przez co zdawała się jeszcze ciemniejsza niż była w rzeczywistości, dopóki nie padło na nią światło świec. I chociaż dla dziewczyny była strojem niemal królewskim, to większość osób uznałaby ją wręcz za prostą. Bez ozdób, nawet bez odcięcia w talii, lekko dopasowana opadała jednym ciągiem do stóp. Długi rękaw i niewielki dekolt, ukazujący naprawdę niewiele poza obojczykami sprawiały, że Rakel, o zgrozo, czuła się w niej nawet komfortowo. Musnęła jeszcze swój złoty łańcuszek, który teraz dumnie prezentował skryte zazwyczaj pod koszulką żurawie, gdy Saya oświadczyła, że skończyła. Sukienkę zasznurowała praktycznie do granic możliwości, dopinając jeszcze na haftki, a mimo to nie była wcale ciasna. Rakel prawie ją ucałowała, widząc, że przyniosła jej płaskie buty. Miała dziewczyna instynkt.

        Rakel wsunęła czarne pantofelki i poprawiła na sobie niepewnie sukienkę, spoglądając na drzwi, jak na wrota do piekieł. Zerknęła jeszcze na Sayę, ale ta już zabrała się za porządkowanie łazienki po kąpieli, więc Evans wyszła powoli, odszukując Luciena wzrokiem.
- Teraz to już się denerwuję – powiedziała, zatrzymując się i poprawiając niepewnie włosy. Milczała chwilę, po czym podeszła do znajomego, ściszając już głos. – Lucien… rozumiem, że tutaj będziesz dla mnie taki… jak wtedy, gdy Sheitan nas pierwszy raz znalazł, tak?
        Nie wiedziała zupełnie na co się nastawić. Z jednej strony demon dał jej do zrozumienia, że tutaj nie tylko ona, ale i on musi uważać na to, jak się zachowuje. Ale jednak gdy jechali podjazdem do zamku to… chyba ją przytulił, mimo że jego brat to widział. Nie wiedziała więc zupełnie czego się spodziewać, a wolała wiedzieć to teraz, niż strzelać pytającym spojrzeniem przy innych.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Czy rozmowy naprawdę były aż tak konieczne? Czy dziewczyna nie mogła skupić się na czynach i innych fizycznych dowodach, naprawdę potrzebowała słów? Najwyraźniej tak, więc demon opowiadał i tłumaczył rzeczy, o których nigdy nikomu nie mówił i pewnie nie przyparty do muru, nigdy by nie wspomniał.
        - Obawiam się, że obaj - odparł poważnie, patrząc dziewczynie głęboko w oczy.
        - Nie skłamię tylko po to by zapewnić cię, że żałuję swoich czynów czy decyzji. Nie powiem, że postąpiłbym inaczej. Rozumiem, że jest ci trudno, ale postaraj się pamiętać, że nigdy też nie kłamałem wobec ciebie. Tutejszego Luciena stworzyła Otchłań i jest on jej nieodłączną częścią, tak jak on jest częścią mnie. Tylko dzięki niemu żyję. Wędrowca zrodziła tęsknota i pytanie, czy zwykłe trwanie jest życiem - tłumaczył łagodnym głosem, coraz mniej błądząc wzrokiem a częściej w źrenicach Rakel szukając zrozumienia. W zamian otrzymał wyznanie, które na moment go rozbawiło.
        - Terrorystka - prychnął wcale nie zmieniając zdania, może Rakel lubiła jak mówił, on niezmiennie za mówieniem nie przepadał, nawet gdy łagodziły je obecność Czarnulki czy jej wcześniejszy delikatny dotyk, na który nie wiedział jak powinien odpowiedzieć, więc zachował się jakby sytuacja nie miała miejsca.

        Żart zbrojmistrzyni nie speszył, a przynajmniej nie od razu. Wręcz przeciwnie, spotkał się z flirtującą odpowiedzią dziewczyny. Uciekający wzrok brunetki, pożegnał bezczelny uśmiech demona, wystarczająco zadziorny by nie musiał odpowiadać słowami. Dryfowali w zdecydowanie złym kierunku. Ostatnie dni chcąc nie chcąc zbliżyły ich do siebie i teraz pozwolili sobie na zbyt swawolne samopoczucie. Należało wrócić na właściwe tory, a on powinien chyba lepiej się pilnować przy tym ciekawym stworzonku, które potrafiło zaczepiać i uciekać jednocześnie.
Spoważniał, poczekał na zgodę dziewczyny by po uderzeniu serca roześmiać się pod nosem.
        - Ciekawy dobór komplementu - rozbawienie minęło jednak równie szybko jak się zjawiło, a brunet uniósł brew w celowo przesadzonym oburzeniu.
        - Wyrazy uznania przekażesz mu osobiście - prychnął i zaraz potem zniknął.

        Przebraną dziewczynę, demon powitał ponownie oparty o biurko. Z łagodnym uśmiechem, przechylając głowę na bok, przyjrzał się sunącej w jego kierunku zgrabnej sylwetce.
        - Zupełnie niepotrzebnie - odpowiedział, odpychając się od blatu - Kto by pomyślał, że Saya wystroi cię w mój ulubiony kolor, intrygantka - podsumował z uśmiechem. Dobry humor szybko jednak prysł.
        - Może niezupełnie, ale koncertu na lutni nie oczekuj - odparł delikatnie. Zamknął oczy, szybko uciekając spojrzeniem, jakby otrząsał się z niechcianych myśli i odsunął się od brunetki o krok.
        - Też doprowadzę się do porządku i zaraz idziemy - odezwał się krótko samemu wędrując do łazienki. Pokojówka, która chciała podążyć za swoim panem, zatrzymała się na jedno machnięcie ręki i stanęła cicho pod ścianą, ze spuszczonym wzrokiem i palcami splecionymi na podołku czekając ewentualnych poleceń. Krótkie “możesz odejść”, które dobiegło z krańca sypialni, sprawiło, że wyszła równie cicho jak wcześniej przybyła.
        Darował sobie relaks, szybko będąc z powrotem. Spodnie poza brakiem kurzu z duktów niczym się nie różniły od poprzednich. Koszula zamiast czarnej była w kolorze bezchmurnego nocnego nieba, czyli gdzieś w głębi barwy przebijał się granat, ale należało wytężyć wzrok by mieć pewność czy nie płatał on jedynie figli. Poza tym w pełnym szacunku do świata i gospodarzy była jak zawsze niedopięta. Tym razem jednak, chyba ze względu na specjalną okazję Lucien nie zapiął nawet mankietów. Ich jednokrotnie odwinięta sztywna część plątała się zupełnie luźno po nadgarstkach demona, który gotowy wyszedł z sypialni.
Wygląd szlachcica wiecznie budził kontrowersje nie mniejsze od jego zachowania, zupełnie jakby brunet czynił tak celowo. Uznawano go za lekkoducha i niebieskiego ptaka, a wielu nawet do tej pory wielu spoglądało na niego z góry jak na niedorośniętego chłopca prowadzającego się po dworze jakby był u siebie w sypialni. Już jednak mało kto miał odwagę tego chłopca sprawdzać.
Podał Rakel ramię odzywając się cicho, gdy prowadził dziewczynę do drzwi.
        - Ostatnie wskazówki. Nie kłam. Kłamstwo wyczują zanim dokończysz zdanie. Musisz manewrować i błądzić półsłówkami. I ani słowa o lekcjach magii - dokończył wyprowadzając brunetkę na jasno oświetlony hol. By dotrzeć do oranżerii, mieli do pokonania całą szerokość zamku. Szli jednak w milczeniu. Odległość w tej chwili może uciążliwa, zwykle raczej cieszyła Lu. Im dalej jego pokój znajdował się od ulubionych miejsc macochy, tym lepiej.

        Sama oranżeria była czymś pomiędzy salonem a salą balową. Głównymi meblami były wygodne fotele i niewielkie stoliki. Rośliny ograniczały się do raptem kilku, w zamian wyjątkowo egzotycznych egzemplarzy, pnących się do sufitu z wielkich, zdobionych donic.
W centrum pokoju siedziała piękna brunetka o intensywnie zielonych oczach, które Rakel miała okazję już widywać u dwójki młodszych nemorian. Obok kobiety siedział Sheitan. Najmłodszy z braci wpierw zerknął na Rakel robiąc znudzoną minę. Moment później jednak jakby nagle złapał ostrość widzenia, skupił wzrok na dziewczynie, prowadząc ją już przez każdy krok. Drugi z brunetów podpierał ścianę, nie zaszczycając brata i dziewczyny niczym więcej niż znudzonym zerknięciem.
        - Czemu przerwaliście mi podróż? - Lucien odezwał się nieprzyjemnym głosem, do foteli mając jeszcze dobrych kilka kroków.
        - Ładnie witasz matkę - kobieta odezwałą się z urazą i naganą we wzroku.
        - Nawet nie raczysz się przyzwoicie ubrać by oddać mi chociaż minimum szacunku. Przynajmniej wykazałbyś się dostatecznym taktem by przedstawić swoją… - nemorianka zawiesiła na chwilę głos, z ciepłym uśmiechem przyglądając się Rakel - przyjaciółkę…?
        - Rakel, moja matka. Matko, Rakel - przedstawił zbrojmistrzynię bez zbędnych kurtuazji.
        - Felicity - dopełniła nemorianka. - Witaj moja droga - zielonooka brunetka wstała i chwyciła ręce Rakel w swoje dłonie - Wybacz tak nagłe wezwanie. Pewnie wolałabyś wypocząć, ale sprawa nie cierpi zwłoki - przemówiła wskazując Evans fotel obok siebie.
        - Mnie już znasz - Sheitan jak zwykle nie zniósł pomijania jego szlachetnej osoby i przywitał się ponownie całując dłoń Rakel, zanim zdążyła usiąść. Tymczasem demonica zerknęła krótko na średniego z braci.
        - Gadriell, to zaszczyt cię poznać - prychnął cicho i skłonił się nie wykraczając ponad niezbędne minimum grzeczności.
Lucien przysiadł niedbale na podłokietniku wolnego fotela, akurat gdy lokaj podawał Rakel kieliszek prosecco.
        - Jak widzisz jestem najbardziej czarującym z naszej trójki - ponownie odezwał się najmłodszy z brunetów, uśmiechając się przymilnie.
        - I najbardziej zdesperowanym - Gadriell parsknął złośliwie. - Zachowujesz się nawet nie tyle jak ogier, a jak grzejąca się klacz, interesuje cię wszystko co się rusza - drwił złośliwie, chociaż matka momentalnie zgromiła go wzrokiem.
        - Prawda boli nawet jeśli brzmi nietaktownie - mruknął w odpowiedzi, wzruszając ramionami i biorąc sobie drinka.
        - Wybacz moim synom, mężczyźni dorastają tylko do pewnego wieku, później jedynie rosną zachowując się nadal jak mali, niesforni chłopcy - demonica odezwała się z przepraszającą miną. Sheitan nachmurzył się momentalnie, ale i szybko odzyskał rezon, jakby prosząc się o kolejne docinki, samemu również biorąc kieliszek.
        - Doprawdy zupełnie nie wiem co trzyma cię przy moim bracie. Jeszcze krótką zabawę bym zrozumiał, ale razem podróżujecie, jak znosisz jego uciążliwy charakter? - zagaił przyglądając się dziewczynie ciekawie.
        - Jest dziedzicem, każdy charakter staje się wtedy znośny - ponownie uczynnie udzielił się Gadriell. Przytyk spokojnie można było odnieść na równi do młodszego brata, który do dziedziczenia był ostatni w kolejce i właśnie boleśnie mu o tym przypomniano, jak i do dziewczyny, której zarzucano wtedy materializm.
Felicity westchnęła ciężko, masując skronie, zupełnie jakby popisy nie były pierwszorazowe i taktownie zmieniła temat.
        - Jak się poznaliście moja droga? Doprawdy niebywałe, że Lucien miał tak uroczą przyjaciółkę. Nie jest zbyt towarzyski. W zasadzie to już od dłuższego czasu martwię się, czy ród nie zginie. Tym bardziej dziwi mnie, że wciąż cię nie przedstawił, musisz być kimś specjalnym - mówiła ciepłym przyjemnym głosem, traktując Rakel jak faktyczną, dawno upragnioną synową.
        - O ród się matko nie bój, Scheitan pracuje za nas trzech - tym razem to Lucien się odezwał, ignorując część wypowiedzi i zaciekawione spojrzenia zbyt wielu par zielonych oczu w tak ciasnym pokoju.
        - Ale to ty jesteś najstarszy i to powinien być twój obowiązek - uczynnie przypomniała demonica, nie wywołując jednak poruszenia na obliczu Asmodeusa.
        - Szlachcianki mnie nudzą, uznajmy więc, że jestem już za stary - odparł niezmiennie chłodno. Doprawdy tylko Felicity mogła go wezwać by wywlekać sprawę wnuka, zupełnie jakby rzeczywiście go pragnęła. Tymczasem jeśli takowy by się pojawił, zapewne najchętniej utopiłaby go w pitym właśnie prosecco i zaraz potem pożarła na surowo. Myśli oczywiście nie znalazły ujścia na twarzy Luciena, który kontynuował równie chłodno jak zaczynał.
        - Dojdziemy do tej sprawy niecierpiącej zwłoki czy to poznanie Rakel tak cię matko dręczyło?
        - Hrabia Saide - odparła Felicity, nagle przybierając pełen żalu wyraz twarzy.
        - Nie żyje, wątpię by coś się w tej materii zmieniło. - Lucien odparł beznamiętnie - Coś ostatnio często przypomina mi się tę sprawę - dodał na koniec nabierając znudzonej maniery. Bracia i macocha niespecjalnie zrozumieli co dokładnie miał na myśli, ale mimo to nemorianka zmarszczyła kształtne brwi...
        - Nic dziwnego. Myślałeś, że można zamordować hrabiego podczas jego własnego przyjęcia i obędzie się to bez konsekwencji? - zapytała srogim tonem.
        - Nie wiem czy rodzaj przyjęcia ma tutaj znaczenie, ale owszem, zakładałem, że szlachta lepiej przyswaja lekcje odebrane na cudzych błędach - odpowiedział z obojętnością graniczącą z nonszalancją.
        - Syn hrabiego wrócił kilka dni temu i pragnie żądać satysfakcji - kontynuowała Felicity, dla odmiany nie kryjąc swojego poruszenia. Tym razem to Lucien zmarszczył brwi.
        - Syn? Wrócił…? Znaczy się bękart wrócił i chce mnie wyzwać?
        - Jutro na przyjęciu zamierzają go usynowić. Prawowity syn znalazł list, w którym tragicznie zmarły chciał uznać drugiego ze swoich potomków, ale nie zdążył - dramatycznie zawiesiła głos.
        - Wzruszające... - Niestety przerwało jej bezczelne prychnięcie przybranego syna - I znalazł się w takim momencie. Czyli jutro otrzyma nazwisko. Zakładam, że jesteśmy zaproszeni na przyjęcie?
        - Oczywiście.
        - Oby wziął na piśmie poświadczenie, że nowe nazwisko napiszą mu to na nagrobku, w razie gdyby faktynie nie zamierzał się nim nacieszyć - chłodna maska pozostała na miejscu, ale Lucien prychnął nieprzyjemnie, wywołując na twarzy macochy oburzony grymas.
        - Nie lekceważ go, jest doskonałym szermierzem.
        - Domyślam się. Służył u Księcia. Sheitana nie wzięliby tam nawet z posagiem, co jest wystarczającym poręczeniem - najmłodszy nastroszył się oburzony, a w oczach Lu zabrakło tylko “mamo on mi dokucza” słyszane za dziecinnych lat. Przyjemny widok podczas tak irytującego spotkania.
        - Zresztą inaczej nie mieliby interesu w dawaniu mu nazwiska jeśli brakłoby chociaż cienia nadziei, że ma szanse - dokończył od niechcenia sięgając po kieliszek, skoro lokaj i tak wiecznie plątał się wokół.
        - Nieoficjalnie wiemy, że już jutro od razu chce cię wyzwać - matka starała się ignorować głupie przytyki i bardzo zgrabnie zagrała poważne zmartwienie losem pasierba.
        - Zaite, opera mydlana - Lucien znów nie darował sobie sarkazmu, wywołując odrobinę złości wśród ckliwej troski. Jeszcze moment patrzenia na tę łgającą jak z nut twarzyczkę i sam gotów był uwierzyć, że Felicity obawiała się o jego życie.
-         Jesteś zbyt pewny siebie. Kiedyś noga ci się powinie - ale jej troska spotkała się ze wzruszeniem ramion głównego zainteresowanego.
        - Na każdego przychodzi czas jeśli trafi na lepszego - mruknął oschle, powoli mając dość szopki, która zaczynała się niepotrzebnie przedłużać. Mieli wpaść, przywitać się, poznać powód, który jużmu zdradzono i znikać. Czyli właśnie przyszła pora na wychodzenie z rodzinnego podwieczorku.
        - Spoważniej i zacznij się wreszcie przejmować. Wiele lat spędził przy księciu, to nie będzie zwykłe zamordowanie bezbronnego szlachcica - w końcu nemorianka uniosłą się oburzeniem godnym każdej matki broniącej swego syna przed popełnieniem tragicznego w skutkach błędu.
        - Nie był bezbronny, a nieudolny. Miał broń, tylko nie umiał jej używać - uczynnie sprostował Lucien.
        - Przestań kpić.
        - Nie kpię. Rozumiem że tego tyczy się ten podwieczorek. Dlaczego więc kazałaś mi tu ciągnąć Rakel? - zapytał już bez ogródek.
        - Oczywiście jak już mówiłam, chciałam poznać twoją przyjaciółkę, tylko okoliczności są niesprzyjające. Najmocniej cię kochana przepraszam - przyjazny uśmiech powróćił na twarz demonicy.
        - Rozumiem moja droga, że zostaniesz przez najbliższe dni i będziemy mogły lepiej się poznać? - kontynuowała. Lucien zerknął poważnie na zbrojmistrzynię, jednocześnie odzywając się za nią - Rakel nie ma czasu.
        - Jak to nie ma czasu? - zapowietrzyła się Felicity, patrząc na brunetkę z czyzstym zdziwieniem.
        - Niektórzy mają normalne życie poza zamkiem droga matko? - po raz kolejny Lu przyszedł z wyjaśnieniami, starając się zgasić pytanie w zarodku.
        - Rozumiem, że nie ja cię wychowałam i może w twojej edukacji są luki, ale kobiety mają prawo mówić za siebie. I nie łyp, na mnie nie działają te spojrzenia - Próbował bo macocha nie tylko nie dała się utemperować, będąc znacznie sprytniejszą od młodszych braci, ale postanwoiła grać feministkę. Tego jeszcze nie było. Czysty kabaret. Z prawdziwą przyjemnością zamordował by tę żmiję chociażby tu i teraz.
        - Chciałem tylko wyrazić opinię, że…
        - Wyraziłeś. Rakel zostawisz nas tak szybko? Doprawdy nie zostaniesz nawet by być przy swoim przyjacielu, gdy będzie walczył o życie? Czy jest coś ważniejszego? - zapytała w pełni przejęta, patrząc Evans w oczy.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Pytanie, które zadała, było bardziej instynktowne niż intencjonalne, i Rakel sama nie wiedziała, jakiej odpowiedzi oczekuje, jednak gdy ta już padła, dziewczyna nie wyglądała na zaskoczoną. Bardziej jakby potwierdzono jej obawy, czy też, jakby równie dobrze Lucien mógł odpowiedzieć: „ten pierwszy”. Przyjęła więc tylko do wiadomości kolejną komplikację, słuchając dalszych wyjaśnień.
        Początkowo oczy miała spuszczone, nie chcąc Luiena naciskać, ale kątem oka widziała, że ten się jej przypatruje, prawdopodobnie w poszukiwaniu reakcji na swoje słowa, więc barwne tęczówki skupiły się na nim w łagodnym, choć być może nieco smutnym wyrazie. Doceniała tę szczerość, którą zawsze deklarował, ale jego słowa rzeczywiście były trudne do przyswojenia, nawet jeśli bardzo logiczne. Nie wiedziała, jaką ilość swojego życia spędził tutaj, a ile lat wędrował po Alaranii. Sama nie umiałaby wyobrazić sobie powrotu w takie miejsce po tym, co widział na Łusce, ale być może więzi rodzinne były silniejsze niż wszyscy myśleli i nawet ktoś, kto deklarował chęć odcięcia się od nich, wcale tak naprawdę nie mógł nigdy rodziny porzucić.
        Uśmiechnęła się słabo, spoglądając na Luciena z lekkim pobłażaniem, gdy zarzucono jej terroryzowanie go. Bez przesady, aż takich katuszy chyba nie cierpiał mówiąc, a przecież sam stwierdził, że czuje, że przy niej może być sobą i ona nie wykorzysta jego słabości. Naprawdę chciałaby uczynić zadość temu zaufaniu.
W porządku więc, niech to pozostanie żartobliwą groźbą. Nie będzie go ciągnąć za język, jeśli nie będzie chciał o czymś mówić, a nie będzie to dotyczyło jej bezpośrednio. Martwiła się, że mogą z tego wyniknąć nieporozumienia, ale może wtedy zrozumie, co ona ma na myśli? Przecież sama nie jest najbardziej otwartą osobą… chociaż to też może wynikać z faktu, że nie posiada zbyt wielu tajemnic. On jednak zna je prawie wszystkie. Chciała tylko by działało to w dwie strony.
        Gdy Lucien żartował, niemal odruchowo, ale nie nieświadomie, odbiła piłeczkę, uciekając na moment spojrzeniem, jakby ktoś miał ją przyłapać na tak bezczelnym flirtowaniu. Zdążyła jednak zobaczyć zadziorny uśmiech mężczyzny, samej uśmiechając się już później do własnych butów i tylko co jakiś czas kątem oka śledząc Luciena.
Ten jednak szybko zmienił temat, najpierw wyśmiewając, a później naburmuszając się o jej słowa, co zbyła już tylko machnięciem ręki, świadoma, że mężczyzna jest o krok od teleportacji. Poza tym zaskoczyła ją Saya.

        Z łazienki wychodziła ostrożnie, niepewna tego, jak wygląda i czy prezentuje się odpowiednio na ten cały podwieczorek. Uważała też, czy nie natknie się nigdzie na przebierającego się Luciena, była więc gotowa w każdej chwili taktownie odwrócić się na pięcie. Brunet opierał się jednak o biurko i tam też się skierowała, wyrażając na głos swoje obawy. Śledzona spojrzeniem zatrzymała się pośrodku pomieszczenia, marną pociechę komentując znacząco niedowierzającym spojrzeniem, natomiast aluzję co do wyboru sukienki już niezręcznym przesunięciem dłonią po materiale.
- Jest bardzo ładna, dziękuję… Właściwie nawet nie wiem komu mam za nią podziękować, ale rzeczywiście nie powinnam stawiać się tam w stroju do jazdy.
Wykrętna odpowiedź, dla niepoznaki chyba przebrana w jakiś dowcip, niespecjalnie rozbawiła zbrojmistrzynię. Już teraz miała problem, jak odczytywać zachowania Luciena, który naprawdę był dość tajemniczy w swoim sposobie bycia i praktycznie wszystkiego musiała się sama domyślać, albo ewentualnie zapytać i przygotować się na ciężkie westchnienie. Fakt, nigdy nie kłamał, ale właśnie takich odpowiedzi zazwyczaj jej udzielał, a później dziwił się, czego ona nie rozumie. Westchnęła, odsuwając się, gdy Lucien skierował się do łazienki, nawet nie odpowiadając. Zamiast tego zajęła jego miejsce przy biurku i oparła się o nie tyłem, tocząc spojrzeniem po bogatym wnętrzu i mimowolnie przewlekając przez palce tkaninę sukni. Nawet nie zauważyła, kiedy Saya wymknęła się z pokoju.

        Lucien rzeczywiście uwinął się szybciej, chociaż gdy dziewczyna go zobaczyła, pewna była, że dopnie jeszcze te kilka guzików po drodze. Naiwna. Tak porozpinany, jak zazwyczaj się nosił, tak podszedł do niej, podając ramię. Ujęła je posłusznie, przyglądając się rozpiętymi i wywiniętymi mankietami, ale nie skomentowała tego słowem. Można byłoby uznać, że to nie fair, że jej się każą stroić w sukienki, podczas gdy on nawet koszuli porządnie nie zapnie, jednak właśnie na tym opierało się taktowne milczenie – bo on wciąż wyglądał lepiej.
        Ostatnie wskazówki przyjmowała w milczeniu i z utkwionym przed sobą spokojnym wzrokiem. I tak nigdy nie kłamała, więc z tym nie powinno być problemu. Do spokoju ducha było jej daleko, ale umiała być opanowana, gdy sytuacja tego wymagała. Powtarzała sobie też wciąż wszystkie przestrogi, które usłyszała od Luciena do tej pory, i doszła do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli będzie siedziała cicho i z uśmiechem, starając się nie dać sprowokować, ani miłym, ani złośliwym słowem. Teoretycznie nic trudnego, ale brała poprawkę na to, że znajdowała się na obcym terenie, który przypadkiem okazał się być dworem nemoriańskiej szlachty w Otchłani. Nie wszystko mogło więc pójść gładko.
A żeby być kompletnie szczerym – już ta milcząca podróż przez całe staje pałacu zdawała się mordęgą, gdy tylko niekończące się pasma dywanów ratowały ich przed ponurym echo ich kroków. Raz tylko spojrzała na Luciena, ale ten wciąż milczał.

        Gdy wreszcie dotarli do oranżerii, Rakel starała się nie rozglądać zbyt entuzjastycznie i pozwoliła sobie tylko wodzić zainteresowanym spojrzeniem za pnącymi się w górę egzotycznymi roślinami, których nigdy nie widziała na oczy. A i to tylko do czasu, gdy zbliżyli się do obecnych w pomieszczeniu nemorian – dwóch poznanych już przez nią wcześniej braci i chyba najpiękniejszej kobiecie, jaką Rakel w życiu widziała. Zapatrzona na demonicę nie zauważyła na sobie ciężkiego wzroku Sheitana, odprowadzającego ją aż na miejsce, i do rzeczywistości wróciła dopiero słysząc nad głową nieprzyjemny głos. Lucien – chłodny szlachcic w pełnej odsłonie.
        Nie wtrącała się do wymiany zdań między nim, a jego matką, ale puściła ramię demona, stając skromnie obok, gdy Lucien dokonywał prezentacji.
- Bardzo mi miło panią poznać. - Rakel dygnęła nieznacznie, gdy ją przedstawiono, skłaniając z szacunkiem głowę, jednak gdy nemorianka złapała ją za dłonie, dziewczyna jakby wybiła się z rytmu, spoglądając na to zachowanie niepewnie, chociaż zachowując kamienną twarz. - Oczywiście, żaden problem – powiedziała grzecznie, chociaż atmosfera panowała dość luźna, jak na sprawy niecierpiące zwłoki.
        Do Sheitana uśmiechnęła się wręcz miło, gdy ją przywitał, bo chociaż jego zachowanie wciąż pełne było teatralnego rozmachu, wciąż było przyjemniejsze niż ziejący zewsząd wokół lód. Wszyscy tutaj grali, więc jeśli się już miało brać w tym udział to zwyczajnie łatwiej było wokół kogoś pozytywnego.
Dygnęła jeszcze grzecznie, gdy Gadriell przedstawił się od niechcenia i usiadła na wskazanym jej fotelu.
        Rakel zawahała się na moment widząc przed sobą kelnera z kieliszkiem, ale w tej sytuacji już niegrzecznie byłoby odmówić, więc odebrała trunek, na razie opierając szkło o złożone kolana. Skierowała głowę ku Sheitanowi, uśmiechając się nieznacznie. O dziwo Rakel wcale nie przeszkadzało jego wtrącenie, bo chociaż musiała przyznać rację jego starszemu bratu, że wypowiedź rzeczywiście zakrawała lekką desperacją to była też zaskakująco prawdziwa. Czarujący czy uprzejmy, to już zwał jak zwał, ale wprowadzał minimum swobody w tym sztywnym dość towarzystwie.
        Uśmiechnęła się więc w odpowiedzi, ignorując wtrącenia Gadriella, chociaż sama poczuła się urażona jego słowami, nawet jeśli przytyk nie był kierowany bezpośrednio w jej stronę. Powoli przestawała się dziwić, że Sheitan szuka wszędzie najmniejszej nawet okazji do rozrywki, żyjąc w tym ponurym, jak grobowiec, dworze. Nie zapomniała o tym, co mówił jej o najmłodszym bracie Lucien, ale w tej chwili nie miało to większego znaczenia.
        Komentarz Felicity skomentowała tylko grzecznym, nikłym uśmiechem. Niby coś o tym wiedziała, ale z jakiegoś powodu łudziła się, że nie dotyczy to mężczyzn żyjących dłużej niż sto lat. Błędne założenie, ewidentnie.
        Gdy Sheitan znów się odezwał, uśmiechnęła się nieco szczerzej, chociaż wciąż powściągliwie, próbując opanować rozbawienie. Rosnąca tolerancja na wybryki najmłodszego nemorianina i całkiem trafne spostrzeżenie byłyby wręcz wystarczające do rozpoczęcia niezobowiązującej rozmowy, gdyby nie to, że dziewczynie kazano pilnować każdego słowa.
Gadriell zaś ewidentnie miał jakiś kompleks. Na rzucony komentarz spojrzała na niego, z trudem maskując poirytowanie i niedowierzanie, i starając się, by nie przebiło w jej oczach, chociaż najchętniej westchnęłaby ciężko na wzór ich matki. O ile wcześniej sądziła, że Lucien jest sztywny, jakby się na kij nadział, to ten Gadriella ktoś chyba najpierw zanurzył w ostrym sosie. Wiele ją kosztowało, by się nie odgryźć po durnej zaczepce, więc przeniosła znów wzrok na Sheitana.
- A kto mówi, że go znoszę? – zapytała z uśmiechem, niby żartobliwie, trochę dla rozładowania atmosfery, a trochę by uniknąć odpowiedzi. W końcu jednak wzruszyła lekko ramionami. – Poza tym podobno sama mam trudny charakter, więc nie mnie oceniać.
        Mimo wszystko Sheitan miał trochę racji i charakter Luciena z jednej strony faktycznie był dość uciążliwy i trudny do zrozumienia, ale jednak czuła podświadomie, że kryje się tam coś więcej. Dlatego była ciekawska, dlatego spoglądała na niego, gdy nie patrzył (no, między innymi tylko dlatego…) i dlatego ciągnęła go za język, gdy czegoś nie rozumiała. Nie zadowalała się półsłówkami i wykrętnymi odpowiedziami, bo jeśli on się czuł na tyle swobodnie, by spacerować po jej sypialni, gdy ona spała, co w tym świecie i w tych czasach było absolutnie nie do przyjęcia, to ona chyba mogła czasem domagać się wyjaśnień niezrozumiałych dla niej zachowań czy wypowiedzi. Poza tym… facet miał kilkaset lat na karku. Ciężko byłoby dożyć takiego wieku i nie dorobić się skomplikowanego charakteru, a Rakel chyba zwyczajnie była ciekawa, co znajdzie, gdy już do niego dotrze.
- Obawiam się, że przecenia pani moją wagę i naszą relację – zaczęła uprzejmie Rakel, zerkając krótko na znajomego. – Spotkaliśmy się przypadkiem i jest mi miło, że Lucien towarzyszy mi w podróży, ale jego powódki są mi szczerze nieznane. Nie jestem nikim specjalnym i to zapewne był powód, dla którego mnie nie przedstawił – dodała z nieśmiałym uśmiechem.
        Miała nie kłamać, więc powiedziała brutalną prawdę, tylko ubraną w ładne słowa. Taką, jaką ona znała. Jeśli Lucien poczuje się urażony i niezrozumiany to trudno. Trochę go przecież nie rozumiała, więc wina leży po obu stronach. Poza tym już chyba lepiej tak, niż miałaby tajemniczo milczeć czy mówić o jakiejś więzi między nimi, co do której nawet nie miała pewności, czy faktycznie istnieje. A o magii „ani słowa”. Więc… co najwyżej wyjdzie na to, że jest zwykłą fanaberią znudzonego szlachcica; czy nie za taką miała uchodzić? Być może przemawiała przez nią częściowo nagła gorycz, której źródła nie mogła chwilowo odnaleźć, a także zwykłe zagubienie w zupełnie nowych dla niej realiach, ale radziła sobie, jak umiała najlepiej.
Jedyne, co nie do końca było prawdą to fakt, że Lucien powiedział jej, dlaczego nie chce, by jego rodzina się o niej dowiedziała. To czy tak było naprawdę to w sumie osobna kwestia, ale szczerze mówiąc Rakel była w tym temacie tak zdezorientowana, że nie sposób było zarzucić jej kłamstwa. Poza tym szczerze wątpiła w jakiekolwiek dobre intencje Felicity d’Notte i nie czuła się w obowiązku bycia szczerą wobec niej. Właściwie wątpiła w jakiekolwiek dobre słowo, które padło w jej kierunku z tu obecnych, wciąż mając w pamięci słowa Luciena. Nie mogła jednak wprost wykpić manier pani domu, jak również zapomnieć o własnych. A już na pewno nie miała zamiaru wypowiadać się w temacie rzekomo ginącego szlacheckiego rodu.
        Zagadnienie dotyczące rodu d’Notte taktowanie pominęła, a później udawała, że nie słyszy rozmowy na ten temat. Nie dotyczyło jej to w żadnym stopniu, a po części też krępowało, bo mimo wszystko trudno było odmówić Felicity racji. Jakiekolwiek zdanie miał na ten temat Lucien, to mając tyle lat, co on, to i przez przypadek można było się dorobić potomka. Chyba. Logicznie rzecz biorąc. Nie żeby miała jakieś doświadczenie, ale tak statystycznie…

        Wspomnienie jakiegoś hrabiego początkowo nie zrobiło na Rakel większego wrażenia. Stała się nie wiercić, nie rozglądać zbyt ostentacyjnie i w razie czego nie dać wciągnąć się w rozmowę, w której mogłaby za wiele wyjawić. Jednak z każdym kolejnym słowem temat klarował się coraz bardziej i gdy rozmowa doszła do zabójstwa hrabiego przez Luciena, dziewczyna momentalnie poświęciła im pełnię uwagi.
Słyszała już tyle wersji tego zdarzenia, ale każda brzmiała inaczej i nie zamykała się w nie więcej niż dwóch zdaniach; jak zawsze w takich sytuacjach rodząc więcej pytań niż odpowiedzi. Zamieniła się więc w słuch.
        A Lucien był bezczelny. Naprawdę. I już nie tak zabawnie niepoprawny, po raz kolejny pojawiając się w jej domu z babeczkami na śniadanie, ale nieprzyjemnie arogancki, swoje czyny nazywając nauczką dla innych. Nie podobało jej się to bardzo i coraz mocniej kłóciło z uzasadnieniem czynu, które jej przedstawił. Czy i z tym się krył przed rodziną? Czy po prostu to ona otrzymała bardziej strawną wersję wydarzeń? Mówił, że nigdy jej nie okłamał, ale nauczyła się też, że mistrzowsko pomija niewygodne elementy wydarzeń.
Po chwili jednak niepełna prawda i ewentualne kłamstwa przestały mieć znaczenie, gdy usłyszała o wyzywaniu się na pojedynki. Chociaż udało jej się trzymać buzię na kłódkę, to zdziwienie i niepokój mieszały się w jej oczach. Pytanie tylko dla kogo była przewidziana jej troska.
Odpowiedź klarowała się powoli i niepewnie, ale podpowiedzią mogło być poirytowane spojrzenie rzucone hojrakującemu, prychającemu, sarkastycznemu, kpiącemu i oschłemu Lucienowi. Ależ miała ochotę zdzielić go w łeb.
Obaj są prawdziwi”, przypomniała sobie i westchnęła bezgłośnie. Ciekawe, czy gdyby właśnie dostał czymś w Otchłanii to zareagowałby inaczej niż gdy rzuciła go szyszką w lesie, albo ostrzałką u siebie w pokoju.
        Zainteresowała się na powrót rozmową, gdy padło jej imię. Mógł jednak wprost powiedzieć, że będzie traktował ją tak jak wtedy. Fakt, że potrafi wymówić jej imię niewiele zmieniał w oczach dziewczyny. Uśmiechnęła się szybko, gdy Felicity zwróciła się w jej stronę.
- Żaden problem, to powinnam przeprosić za czynienie zamieszania – odpowiedziała grzecznie.
Uśmiech jednak spłynął szybko z jej twarzy, gdy usłyszała dalsze słowa i odruchowo zerknęła na Luciena, napotykając jego poważne spojrzenie. Demon odpowiedział matce nie spuszczając oczu z dziewczyny, mógł więc dostrzec jej tężejące spojrzenie. „Rakel nie ma czasu”. Też wymyślił! Ma zostać jutro wyzwany na pojedynek, który wątpliwe by skończył się honorowym uznaniem zwycięzcy i uściskiem dłoni, a jej ma przy nim nie być, bo „nie ma czasu”!
- Najmocniej przepraszam, ale naprawdę nie spodziewałam się zaproszenia do pani domu i nie mam ze sobą żadnych bagaży…
A już na pewno nic odpowiedniego na jakiekolwiek przyjęcie”. Nie żeby w domu miała, ale w razie czego mogłaby pożyczyć jakąś sukienkę od Niny (która chyba umarłaby z podekscytowania, albo w ogóle poszła za nią – co nie byłoby wcale złym pomysłem), gdyby w ogóle miała jakiekolwiek intencje wybierania się gdziekolwiek. Po prawdzie liczyła wieczorem wybić Lucienowi ten pomysł z głowy i namówić go, by wracali jeszcze dziś.
Jeśli w ogóle on będzie chciał z nią wracać.
        Spoglądała właśnie na nemoriankę, by wytłumaczyć się lub może podchwycić niezgrabną wymówkę, gdy Lucien znów dorzucił swoje trzy grosze. Nieco sensowniej tym razem, ale na równi już chyba zirytował obie kobiety, jedną mniej, ale szczerzej, drugą bardziej, bo zapewne psując jej szyki. Rakel nie wyrobiła sobie najmniejszego ziarna sympatii do Felicity d’Notte, ale musiała jej oddać, że całkiem zgrabnie potrafiła powiedzieć Luckowi, że ma zawrzeć japę i pozwolić jej mówić. Miała zapewne w tym swój cel, ale Rakel wciąż doceniała kunszt wypowiedzi. Gdy pytanie do niej powróciło, na nowo uśmiechnęła się grzecznie, ale teraz nieco nerwowo obracała w palcach kieliszek z nietkniętym prosecco.
Kurwa mać, nie bierz mnie pod włos”, pomyślała z pełnym spokojem, ale raczej to nie była dobra odpowiedź.
- Ciężko odmówić racji takim argumentom – powiedziała zamiast tego i uśmiechnęła się uprzejmie, chociaż za grosz nie wierzyła w niewinność sformułowanych w ten sposób pytań. Mimo to, też nie podobało jej się zachowanie Luciena i ogólnie zaczynała tracić cierpliwość całą tą szopką. Demon niby ją przed tym wszystkim ostrzegał, ale prawda była taka, że sam brał w tym udział, a Rakel czuła się jak pluszowa zabawka, ciągnięta za wszystkie rączki i nóżki przez znudzone dzieci.
- Oczywiście, dotrzymam Lucienowi towarzystwa… jeśli on wyrazi taką chęć.
Bezczelne przerzucenie odpowiedzialności, ha! Dokładnie tak się to robi w Otchłani. Zapewne. W każdym razie była już wykończona tym „podwieczorkiem” i skoro Lucienowi się tak paliło do mówienia za nią, to niech kontynuuje. Wiedziała, że robi to dla jej dobra, bo nie jest tu bezpieczna i w ogóle… Tylko co ona miała właściwie powiedzieć? „Nie, mam ważniejsze sprawy na głowie, możecie mi wysłać kruka z wynikiem pojedynku”?
No cóż. Miała nie kłamać.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Niedowierzanie w oczach Rakel zignorował. Była śliczną dziewczyną, chociaż chyba nie zupełnie zdawała sobie z tego sprawę, a w ciemnej sukni kontrastującej z karnacją, nabrała pewnego ulotnego powabu. Płynący materiał chcąc czy nie, bardziej przyciągał wzrok niż bryczesy, chociażby samą niecodziennością wyglądu praktycznej zwykle zbrojmistrzyni.
        - Dziękuj raczej Sayi. Nie mam w swojej szafie sukien - zażartował lekko, po czym kontynuował z pogodnym uśmiechem - Nie widzę problemu. Trzeba było powiedzieć, że chcesz spodnie. Tak po prawdzie, mogliśmy zjawić się z marszu, ale chciałem zamienić z tobą kilka słów, a do tego potrzebna była wymówka. Pomijam już, że pewnie w ubraniach z drogi, czułabyś się bardziej niekomfortowo nawet niż w sukience.
        Dalsza gra na zwłokę nic by nie zmieniła. Udzielił więc ostatnich wskazówek i wybrali się na spacer prowadzący do oranżerii.
Mógł przenieść ich prosto do pomieszczenia, ale wolał by Rakel chociaż trochę poznała wnętrza i oswoiła się z lokalizacją zamiast szarpać nią z pokoju do pokoju. A że wędrówka bardziej przypominała drogę na szafot… Ściany miały uszy i oczy, więc Lucien milczał, niezupełnie z premedytacją budując grobowy nastrój.

        Spotkanie i całe rozmowy albo go zwyczajnie nużyły, albo irytowały, czego oczywiście nie krył. Gadriell wyglądał na bardziej znudzonego, rozrywkę znajdując sobie w docinkach. Felicity była oczywiście troskliwa i słodka jak najdelikatniejsze wino, czego innego oczekiwałby po tej dwulicowej bestii, sprytniejszej niż ojciec i bracia razem wzięci. A Sheitan oczywiście się świetnie bawił, poza krótkimi chwilami, gdy dotknięty słowami krótkowłosego nemorianina, przypominał Lu naburmuszonego chłopca, którego pamiętał sprzed paru ładnych dekad.
        - Nie tylko śliczna, ale i bystra - Sheitan zasalutował Rakel kieliszkiem - Temperament nie oznacza uciążliwości - dodał jeszcze, uśmiechając się znad rantu kieliszka, gdy popijał alkohol i jednocześnie spoglądał Rakel w oczy. W opinii Lu, niestety zbyt szybko wracał do siebie i do dyskusji, ale był całe szczęśćie raczej nieszkodliwy. Bracia wciąż jeszcze znali swoje miejsce i nieprzekraczalne granice. Macocha, ona granicę i zasady gry wyznaczała. Czasami zastanawiał się czemu jeszcze ta żmija nie zapragnęła dostać w swoje pazury Księcia. Wyjaśnienie wpadało mu raptem jedno, nie pokrywało się to z jej bieżącymi planami, ale jeśli kiedykolwiek zacznie, niech Książe ma się na baczności.
        Rakel radziła sobie bardzo dobrze. Siedziała cicho, uśmiechała się grzecznie, nie dawała się podpuścić czy sprowokować, a z pierwszych poważniejszych sideł i kolejnych wykaraskała się wręcz śpiewająco. Odpowiedzi były doskonałe i ucieszyły Luciena, czego jakżeby inaczej, nie dał po sobie poznać. Przy okazji nie podejrzewał nawet, że Czarnulka dopasowała się do sytuacji z taką łatwością dzięki częściowemu podparciu się na własnych prawdziwych rozterkach.
        Szło pięknie, ale niestety padło w biegu. Matka była w swoje klocki mistrzynią i od razu ugryzła upatrzony cel z innej strony.
        - To na pewno nie będzie problemem - zapewniła Rakel martwiącą się o brak bagażu - Służba z pewnością przygotuje właściwe rzeczy, tak jak uczyniła tym razem - dodała z przyjaznym uśmiechem, który wraz z kolejnymi słowami dziewczyny tylko się poszerzył na ledwie uchwytny moment przywodząc na myśl najedzoną panterę.
        - W takim razie postanowione. Zostajesz. Lucien sam z siebie nigdy czegoś podobnego nie przyzna, a z całą pewnością będzie mu miło - Felicity odezwała ignorując kto tak naprawdę był wskazany przez dziewczynę, swoje zdanie mając za najważniejsze, zanim pasierb zdążył choćby nabrać powietrza. Sheitan parsknął bezczelnym śmiechem, podczas gdy wokół Lu spokojnie można było podawać mrożonego szampana.
        - Jak widać, nie wszyscy aż tak się ciebie boją braciszku, dziwnym trafem najgroźniejsze dla ciebie są kobiety. Jeszcze jeden taki przypadek a uznam cię za pantoflarza - naigrywał się najmłodszy, chyba odbijając sobie wcześniejsze zniewagi. Asmodeus spojrzał na niego pogardliwie, po czym wzrok ulokował w oczach macochy.
        - Pozwolisz więc matko, że udamy się na spoczynek. Rakel na pewno jest wyczerpana.
        - Apodyktyczny i do tego zachowuje się jak niańka. Doprawdy moja droga musisz mieć kamienną cierpliwość - nemorianka zbyła syna pobłażliwym uśmieszkiem, znów za ważniejszego rozmówcę uważając zbrojmistrzynię.
        - Jeszcze jakieś złote myśli? - zapytał wyraźnie coraz bardziej poirytowany Lucien, co powoli zaczynał okazywać ze szlacheckim manieryzmem.
        - Pomyślałby bracie, że jak ktoś cię utuli do sny od czasu do czasu, to odrobina uczucia przytępi chociaż kilka twoich kantów, ale najwyraźniej szkoda afektu - na pomocnego Sheitana można było liczyć jak na najprawdziwszego filantropa - Rakel, moje drzwi są dla ciebie otwarte gdybyś miała dość tego marudy.
        - Tylko się nie przezięb, bo u Sheitana wieczne przeciągi - prychnął Gadriell. Najwyraźniej usłużność na podobieństwo innych cech, również się dziedziczyła. Skłonił się krótko i niespiesznie opuścił oranżerię, spotkanie uznając za skończone.
        Jego Lucien nawet mógłby polubić. W zasadzie to młody przeciwnie do Sheitana nie tylko miał potencjał fechmstrza ale był nawet moment, gdy bracia przyrodni się dogadywali. Więcej. Przez jakiś czas Lucien uczył Gadriella, a młodzik wpatrzony był w starszego brata jak tylko prawdziwe rodzeństwo potrafi. Sielanka jednak nie mogła trwać zbyt długo. W którymś momencie Gadriell zaczął obstawać przy lekcjach prawdziwą bronią. Asmodeus był niemal pewien, że pod wpływem matki, która wiecznie starała się wypromować swoje potomstwo. W oczach Lu, przyczyna była jednak mało istotna. Gadriell wziął ostry rapier skoro tak nalegał, a Lucien udzielił mu brutalnej lekcji. W kilku krokach przeszedł zastawę. Jedno uderzenie pochwą zgięło młodzika w pół, drugie wymierzone na odlew w twarz, posłało go na ziemię obwieszczając upokarzający koniec pojedynku. “Nie broń jest najważniejsza. Naucz się mądrze wybierać przeciwnika, bo możesz zginąć” do tej pory dźwięczało w uszach Gadriella gdy przypominał sobie tamten dzień.
        Może młody szermierz przełknąłby uwłaczającą porażkę, fizyczny ślad po niej zniknął równie szybko jak się pojawił, gdyby nie wspaniały i wścibski najmłodszy braciszek, który narobił rabanu.
“Lucien bije Gadriella”, które przywołało Felicity, znacznie trudniej było strawić. Matka stająca w jego obronie była upokorzeniem nie do zmycia. Początkowo wydawałoby się niewielka i zwykła dla rodzeństwa niesnaska stała się przepaścią nie do pokonania i niezdrową wręcz motywacją dla młodszego mężczyzny. Gadriell od tamtej pory miał tylko jeden cel, który chociaż niewypowiedziany wcale sekretem nie był. Do dziś dnia bracia starali się względnie nie wchodzić sobie w drogę, unikając nieuchronnego, chociaż każdy z nich doskonale rozumiał, że to jedynie tymczasowe rozwiązanie.
        - Ale rozumiem, że rzeczywiście możesz być zmęczona. Podróż, tyle wrażeń - Felicity znów rozjaśniła pokój swoim dźwięcznym głosem.
        - Wypocznij moja droga - dodała jeszcze, żegnając się z Rakel, również szykując się do wyjścia. Sheitan tylko uśmiechnął się miną wyraźnie nawiązując do otwartości swojej i komnat.
        Lucien podał Rakel dłoń, drugą ręką otaczając ją w pasie i zamiast wyjść, zniknął jak lubił czynić wcześniej.
W pokoju już nie krył złości, ale nie chłodnej jak zazwyczaj dało się obserwować, a wyraźnie kontrolował się by nie unieść głosu.
        - Szło ci tak dobrze. Doprawdy co cię podkusiło? "Nie ma czasu" było niedostateczną sugestią? Powiedz mi, jak niby masz zamiar wrócić do domu jeśli jutro przegram? - zapytał pilnując się by ostatniego zdania nie warknąć, szybkim krokiem ruszając przez pokój, by też nie musieć patrzeć Rakel w oczy.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Myślała, że będzie gorzej. Nie, żeby teraz było łatwo, umiała dostrzec zagrożenie czające się pod uprzejmymi maskami, ale chyba wbrew temu co deklarowałaby wcześniej, gdyby ją o to zapytać, takie fałszywe uśmiechy męczyły ją mniej niż otwarta wrogość, czy pogarda. Tej ostatniej mimo wszystko się trochę spodziewała, nawet jeśli miałaby jej się nie poddawać. Pilnować się musiała tak czy siak, ale piękna i uśmiechnięta Felicity, nawet jeśli wyraźnie czaiła się na jej potknięcie, przyjemnie łagodziła nerwy, które z kolei z rozbawieniem trącał Sheitan.
Na odpowiedź i salut ze sztucznym uznaniem uśmiechnęła się lekko, dyplomatycznie gryząc się w język. Zastanawiała się, czy świadom był, jak protekcjonalnie wypadają jego słowa, czy tylko ona była przewrażliwiona. Dopiero na nazwanie trudnego charakteru temperamentem uśmiechnęła się nieco szczerzej, wciąż jednak się nie odzywając i twardo znosząc rzucane jej znad kieliszka spojrzenie. Zresztą miał ładne oczy. Nawet jeśli był ukrytym dupkiem.
        Później wydarzenia potoczyły się dość szybko, niestety sprowokowane przez nią. Nie wiedząc jak wybrnąć, a nie chcąc się wprost przeciwstawiać, najpierw wysunęła argument logistyczny a później oddała decyzję Lucienowi.
        Niestety ten pierwszy został zbombardowany przez Felicity z taką lekkością, jakby odganiała muchę. Wciąż jednak dyskomfort związany z pozostawaniem na łasce gospodarza schodził na dalszy plan, gdy Rakel miała w głowie rozmowy o pojedynku i tym, czy Lucien sobie poradzi. Czuła się jakby dostała w żołądek. Broń nigdy nie była jej obca, walki już może mniej bezpośrednio, ale na pewno nie była nawykła do tak beztroskiego rozważania, kto kogo zabije. Próbowała nie okazywać za bardzo uczuć, ale trudno też było jej udawać zupełną obojętność. Może przez to poległa przy kolejnej próbie i oddając pole Lucienowi, nieświadomie oddała je nemoriance.
Spojrzała na nią zaskoczona, gdy Felicity uznała sprawę za zamkniętą i o mało co nie rzuciła przerażonym spojrzeniem w stronę znajomego. Uśmiechnęła się niepewnie, czując jednak jakby nadepnęła w potrzask na wilki. Śmiech Sheitana tylko ją dobił. Co tu właściwie miało miejsce?
        Miała wrażenie, że koncertowo spieprzyła sprawę. Odcięła się od kpin pomiędzy braćmi i zerknęła na Luciena dopiero słysząc swoje imię. Praktycznie przykleiła już sobie grzeczny uśmiech na twarz, odpowiadając nim zarówno na komentarz nemorianki, jak i niezbyt subtelne aluzje Sheitana. Docinek Gadriella w normalnej sytuacji pewnie wywołałby u niej rozbawienie, ale teraz ledwo go usłyszała, odprowadzając wszystkich po kolei wzrokiem. Już prawie koniec.
- Jeszcze raz dziękuję za gościnę – odpowiedziała na słowa Felicity, dygając krótko, gdy gospodyni się oddalała. Rozbawionego Sheitana tylko odprowadziła spojrzeniem i odwróciła się w stronę Luciena, od którego dosłownie ziało lodem. Niedobrze.
Najwyraźniej nie planował dalszych spacerów, bo gdy ujęła podawaną dłoń, drugą objął ją w pasie i przyciągnął lekko, a dziewczyna odruchowo zamknęła oczy w oczekiwaniu na lekkie szarpnięcie.

        W pokoju od razu się od niej odsunął, zły jak osa. Chłodne niezadowolenie było jej znajome, ale takiego rozgorączkowania jeszcze nie widziała. Zerknęła odruchowo na drzwi, ale nie ruszyła się z miejsca, splatając nerwowo palce przed sobą, ale prostując się, jakby w oczekiwaniu na zasłużoną burę. W końcu westchnęła i odezwała się niemal równo z demonem.
- Lucien, przepraszam, nie chciałam nic zepsuć. Ja…
        Rakel urwała nagle, słysząc ostatnie pytanie, a słowa ugrzęzły jej w gardle. Otworzyła usta, mrugając szybko i spoglądając na demona wielkimi z rozczarowania i niedowierzania oczami. Wyglądała, jakby dostała w twarz i milczała dobrą chwilę, z trudem zbierając myśli.
- A co twoim zdaniem miałam właściwie zrobić? – zapytała cicho.
- Miałam skłamać i powiedzieć, że o to nie dbam? Czy że, na litość, „nie mam czasu”?! – zapytała, opanowując łamiący się głos, spoglądając nagle niedowierzająco na nemorianina.
- Miałam powiedzieć, że mam gdzieś wynik tego pieprzonego pojedynku? Co wtedy? Odstawiłbyś mnie do domu, a ja jutro zastanawiałabym się, czy jeszcze żyjesz? Ale tak czy inaczej już nigdy bym o tobie nie usłyszała? A może, jeśli byś „zwyciężył”, to pojawiłbyś się, jak gdyby nigdy nic, w moim pokoju, z bułeczkami w papierowej torbie? – prychnęła, coraz bardziej rozgniewana. Tylko ból w głosie zmiękczał bijącą z niego złość.
- Czy ty naprawdę nie widzisz, że mi na tobie zależy, czy po prostu cię to nie obchodzi? Jak ja wrócę do domu, jeśli przegrasz?! Wiesz, chwilowo co innego mnie martwiło na myśl o tym, co oznacza przegrana w takim pojedynku. Nie chcesz mnie tutaj to powiedz mi to wprost, do cholery! A nie zasłaniaj się jakimiś rodzinnymi szopkami, każąc mi się samej z tego wszystkiego wykręcić, a na dodatek kłamać twojej rodzinie, żebyś ty nie musiał się tłumaczyć z niewygodnej znajomości – mówiła, podnosząc już głos, teraz już na dobre rozgniewana.
        Umilkła jednak nagle i uspokoiła się szybko, jakby na siłę i własne polecenie, po czym odwróciła wzrok. Prawie nie mrugała, bojąc się, że spod chociaż na moment zamkniętych powiek, zaraz wytoczą się odruchowo łzy, osłabiając jej słowa i tylko irytując.
- Masz udział w każdym fragmencie mojego życia, odkąd się poznaliśmy, każde apodyktyczne zachowanie tłumacząc troską o mnie. Ty robisz, co chcesz, ale ja nie mam prawa nawet się o ciebie martwić – ściszyła głos i znów zamilkła na chwilę, obejmując ramiona dłońmi.
        Oparła się plecami o ścianę i spuściła wzrok, śledząc nim krawędź sukni, układającą się idealnie równo na drewnianej podłodze. Westchnęła cicho i kontynuowała już normalnym głosem, chociaż zrezygnowanym.
- Nie wiedziałam, jak z tego wybrnąć, więc zostawiłam to tobie. Uznałam, że, jak zawsze, zrobisz jak uważasz, że będzie najlepiej. Nie wiedziałam, że decyzje za ciebie podejmuje matka – mruknęła, znacząco kładąc nacisk na pewne słowa, ale nie była złośliwa, po prostu stwierdzała fakt. – Bo nie, nie myślałam o tym jak wrócę do domu, bo martwiłam się o ciebie. Myślałam, że jeszcze o tym na spokojnie porozmawiamy po tym nieszczęsnym podwieczorku.
– Jeśli ci to nie na rękę to możesz mnie odstawić do Alaranii, czy po prostu wskazać kierunek do portalu, znajdę drogę. A rodzince powiedz, że zmieniłam zdanie i tyle. Zresztą nie wiem, rób co chcesz, przepraszam, że namieszałam. O mnie się nie martw, poradzę sobie, wiedziałam na co się piszę – szepnęła zrezygnowana, przecierając twarz dłońmi i sięgając nimi aż do czarnych włosów. Te z łatwością dały przeczesać się palcami, opadając miękko na ramiona Rakel, która skubała teraz bezwiednie końcówki loków. Oparła głowę o ścianę, przymykając oczy.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Był wściekły i nawet nie próbował tego faktu kryć, co już świadczyło powadze stanu demona. Był zły nawet o to, że się tak wściekał, domyślając się, że wszyscy pewnie czytali go lepiej niż chciałby przyznać. Zupełnie stracił kontrolę nad sytuacją, co macocha wykorzystała z wesołością pannicy zbierającej kwiaty na łące. Przeprosiny, które zasłyszał gdzieś między swoimi słowami ledwie dotarły do jego świadomości nie tylko nie uspokajając go a wręcz podsycając niezadowolenie.
        Poczucie winy wcale nie łagodziło sprawy, nie mogła myśleć i robić tak by potem nie musieć przepraszać? Tyle ostrzegał, tłumaczył, sugerował. Przecież nie bez powodu wcinał się w każde zdanie Felicity i odpowiadał za Rakel, dodatkowo chyba tylko wzmagając ciekawość nemorianki i ostatecznie dając jej całą garść gwoździ do własnej trumny.
Przeszedł przez pokój i zawrócił jak drapieżnik zamknięty w zaciasnej w klatce, żeby w połowie drogi zrezygnować i oprzeć się o blat biurka. Skrzyżował ręce na piersi i spojrzał na odzywającą się dziewczynę. Dystans pomagał ochłonąć, przeciwnie do rozeźlonego marszu, który działał odwrotnie.
        - Nie skłamać, ale przyznać, że się spieszysz - odpowiedział stopniowo tracąc impet, lepiej panując nad temperamentem, chociaż głos wciąż miał oschły.
        Następne słowa i spojrzenie dziewczyny, napotkały milczenie i wzrok demona, który widocznie w pełni się zgadzał z przedstawionymi mu możliwymi scenariuszami i wyraźnie nie widział w niej nic złego. Dokładnie tak. Wystarczyło powiedzieć, "To miłe, ale nie skorzystam, bawcie się dobrze" i z czystym sumieniem odwiózł by ją do Fargoth. Jeśli po czymś takim Felicity nie straciłaby zainteresowania, to Lu chyba uznałby, że był czartem. Co złego było w takim rozwiązaniu? Przecież jeśli miał zginąć, to w żaden sposób nie mogła mu pomóc. Jeśli by przeżył, to na pewno… chyba… Przecież dałby jej znać, że wszystko jest dobrze… Przecież z przyjemnością znów by ją odwiedził, gdy tylko znów byłoby bezpiecznie… Pewnie w Fargoth by nie dołączył, ale… No i co złego było w bułeczkach, przecież jej smakowały! Ale już od jakiegoś czasu zaczynał zauważać, że chyba najlepiej było pozwolić Rakel wyrzucić z siebie wszystkie złości i dopiero potem wychodzić z tłumaczeniami, więc swoje przemyślenia zachowywał dla siebie by nie dolewać oliwy do ognia. I wtedy ramiona demona oklapły a dłonie opadły do jego boków.
        Domyślał się, że jego obecność nie była dla dziewczyny przykra, bo przecież chyba by mu powiedziała, że go nie znosi zamiast uśmiechać się coraz częściej, ale że jej na nim zależało… A skąd niby miał wiedzieć…? I oczywiście, że mimo wszystko powinna martwić się jak wrócić do domu, bo co jej było po trosce jeśli utknęłaby w Otchłani. Zaskoczone oczy zmrużyły się jednak razem z brwiami, gdy piorunujący efekt popsuła reszta wypowiedzi.
        Nie kazał jej kłamać, to po pierwsze, nawet to podkreślał przed wyjściem. Po drugie całe jego przeklęte życie było jedną wielką rodzinną szopką, przecież już jej o tym mówił. Nie miał na to wpływu i próbował wszystko rozegrać możliwie bezpiecznie, przecież to też już jej tłumaczył, a Rakel wyskakiwała nagle z jakąś bzdurą o niewygodnej znajomości. Już nawet byłby się wtrącił, gdyby dziewczyna znów nie urwała i nie rozbroiła go ponownie ze wszystkich poirytowanych odpowiedzi, wyrzutem w swoim głosie. Stała tam pod ścianą, jakby wyrządził jej wielką krzywdę. A za tego apodyktycznego to powinien matkę ukatrupić.
Jeszcze zdążył prychnąć oburzony na wypominanie mu podległości macosze, ale Rakel już chyba z premedytacją zacierała wszystkie gorzkie słowa, o które chciał się oburzać, wyrazami troski o jego osobę. Prawie wszystkie. Ostatnie przykre wyznanie może nie zezłościło bruneta, ale wywołało oburzenie równie zrezygnowane jak głos brunetki.
        - Ty uparta… - cedził odpychając się od biurka i powoli idąc w stronę Rakel - Niemądra dziewczyno. Myślisz, że miotałbym się tak gdyby wszystko było mi równie obojętne jak twierdzisz? - zatrzymał się kilka kroków od brunetki.
        - Drwij do woli, ale to głowa rodu ma decydujące słowo zawsze i wszędzie, a za nią nieformalnie, większość czasu służy moja macocha. Zmieniłaś zdanie? Obrazę jaśnie pani masz gwarantowaną. Już nie pomnę, że posypią się pytania dlaczego cię nie zatrzymałem. Wierz mi dużo łatwiej byłoby odstawić cię rozzłoszczoną do Fargoth ze świadomością, że będziesz mnie wyklinać póki wart byłbym pamięci, niż pozwolić ci spędzić chociaż jeszcze jeden dzień tutaj, tylko to dopiero otworzy drogę do domysłów dlaczego tak usilnie zapragnąłem się ciebie pozbyć.
        - Niewygodna znajomość? - sarknął oburzony. - Też wymyśliłaś. Niemal wszystko można prosto wytłumaczyć. Jeśli zrobiłabyś z siebie błazna można byłoby uznać, że szlachetka znalazł sobie zabawkę a dwór bawi się przy nim. Wszystko dałoby się podciągnąć pod znudzenie z czego wcześniej drwił Sheitan, wszystko gdybym nie chciał za wszelką cenę byś wróciła bezpiecznie. Nie rozumiesz, nawet jeśli im powiem, że mi nie zależy, to zechcą przetestowac ile prawdy jest w mojej deklaracji. Czemu pozwoliłem ci obrazić matkę, czemu ja ją obrażam, bardziej niż zwykle - dodał cicho półgębkiem - Dlaczego z całych sił chcę cię stąd zabrać skoro jesteś mi obojętna?
        - Tutaj, jeśli skończyłabyś w sypialni Sheitana czy dobrowolnie czy na na siłę, byłby to ciekawy obrót sprawy i dobry materiał na plotki, nic więcej. Dla nich zabawą będzie nawet to jak przejmujesz się pojedynkiem - tłumaczył z nutą irytacji wciąż brzmiącą w głosie.
        - Jakbyś była zawadą, jakbyś była obojętna, to w ogóle bym się w całe to przedstawienie nie dawał wplątać- głos demona z każdym zdaniem był coraz cichszy.
        - Nie możesz z troski o mnie lepiej dbać o siebie? - zapytał niemal z żalem - Ja ponoszę koszty swoich decyzji, ty do tej ceny nie powinnaś mieć nic. Nawet zamiast skupić się na walce to będę się o ciebie martwił - westchnął w wyrazie kapitulacji, a kąt ust Luciena uniósł się w gorzkim uśmiechu. Odwrócił się na pięcie by wrócić do miejsca przy biurku.
        - Jakim cudem zaczęło się całe to szaleństwo... - przetarł oczy palcami, szepcząc do siebie pod nosem.
Ostatnio edytowane przez Lucien 5 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Próbowała mu wyjaśnić, a on spoglądał na nią, jak na idiotkę. Przyzwyczajona była do jego raczej chłodnego niezadowoleni, ale i tak już wolała, jak chodził wściekły, niż spoglądał na nią, jakby miał do czynienia z kimś niespełna rozumu. Najpierw zwyczajnie przytaknął, a później łypał, ewidentnie nie rozumiejąc o co jej chodzi. Naprawdę był taki niedomyślny, to w ogóle jest możliwe? Aż tak bardzo ich światy różniły się od siebie, żeby w prostej kwestii życia i śmierci nie móc się porozumieć? Czy to naprawdę było takie cholernie niezrozumiałe, dlaczego się przejęła?
Ale pozwolił jej się wygadać, chociaż tyle dobrego. Powiedziała, co wiedziała, przeprosiła… nie wiedziała, co więcej mogła zrobić, jak inaczej wytłumaczyć, czemu się tak zachowała. Nie widziała w swoich słowach nic, co mogłoby go urazić (no dobra, mogła mu nie zarzucać zasłaniania się rodziną), ale reakcja demona była dla niej szokująca.
        Pierwsze wycedzone słowa sprawiły, że Rakel otworzyła w niedowierzaniu oczy i rozchyliła usta, przekonana, że się przesłyszała. Błyskawicznie jednak zmrużyła powieki i postąpiła krok w stronę kierującego się do niej Luciena.
- Dokończ – syknęła prowokacyjnym szeptem.
Mimo spokojnego, chłodnego tonu głosu dziewczyny, temperatura powietrza w pomieszczeniu momentalnie wzrosła. W oczach Rakel strzelały języki ognia tak rzeczywiste, jakby zaglądało się wgłąb piekielnych czeluści. Słysząc niezgrabne wybrnięcie prychnęła, odwracając wzrok. Teraz jeszcze nazwano ją głupią, cudownie. Mimo parującej złości opanowała swoją magię; tylko i wyłącznie dlatego, żeby i jej się Lucien nie uczepił, znów dramatyzując, że jest poza kontrolą. Najchętniej spaliłaby wszystko na popiół, ale tylko dostarczyłaby mu amunicji.
        Nie spoglądała na niego, gdy przekręcał jej słowa, ale zacisnęła zęby, zirytowana. Nigdy nie powiedziała, że jest mu obojętna. Przecież do cholery właśnie ciągle i do znudzenia powtarzał, że się o nią troszczy. Spojrzała na Luciena dopiero gdy zarzucił jej drwinę, ale potok słów dopiero się rozpoczął. A podobno nie lubił mówić…
        Z wyrazem bolesnej niesprawiedliwości w oczach słuchała teraz, jak nic nie rozumiała, jak nic nie było tak jak mówiła, lub proponowała i jak bardzo we wszystkim się myli. Chłonęła jego oburzenie, z zaciśniętymi zębami i oddychając przez nos, próbowała nie dać się sprowokować, ale na policzkach wykwitły jej rumieńce gniewu, gdy słuchała o tym jak bardzo jest nieistotna w oczach wszystkich poza nim i jak to mogłaby wylądować w sypialni Sheitana. Co za bezczelny, arogancki dureń. Idzie się porzygać, słuchając jak bardzo się o nią troszczy, ale pierwszy jest do snucia alternatywnych wersji wydarzeń i szastania dziewczyną po tych czarnych scenariuszach.
        Przełknęła ślinę, próbując się uspokoić, gdy i ton głosu Luciena powoli cichnął, ale słysząc ostatnie zdanie parsknęła niedowierzająco w głos. Z wytrzeszczonymi oczami patrzyła jak demon spokojnie wraca do biurka, niemal głucha już na jego ostatnie słowa, poza tym tylko, że dla odmiany nie był to żaden wyrzut. Na jego gorzki uśmiech prawie się wzdrygnęła.
        Stała jak słup soli, z napiętymi wszystkimi mięśniami i ogniem szalejącym pod skórą, usilnie doprowadzając się do porządku. Z każdą chwilą uspokajała się i kiełznała magię, oddychając swobodniej i rozluźniając mięśnie. Luciena nie spuściła z oczu.
        - Zdajesz sobie sprawę, że właśnie dałeś mi do zrozumienia, że jak jutro zginiesz to mogę się czuć winna? Bo się o mnie martwiłeś i nie skupiłeś na walce? – zapytała spokojnie. – I nawet nie myśl o tym, by zarzucać mi nadinterpretację, od tego zawsze jestem daleka. Najchętniej powiedziałabym ci, że jesteś cholernym manipulantem i wyszła, trzaskając drzwiami – mruknęła gorzko. - Ale nie mogę, bo wszyscy chcą mnie tutaj zjeść, a ja już wystarczająco zaświadczyłam o swojej głupocie, więc na bieganie po korytarzu już nie mogę sobie pozwolić. I, dla twojej wiedzy, to jest drwina – syknęła, wciąż zraniona jego oskarżeniami.
        - Ile razy mam przepraszać, Lucien? Czego ty ode mnie chcesz? Spieprzyłam, wiem, ale nie cofnę czasu. Wiem, że masz gdzieś moje wyrzuty sumienia, ale i tak to nie daje ci prawa do ciągłego wyżywania się na mnie i uzmysławiania mi, jak bardzo nic nie wiem, jak wszystko zrujnowałam, utrudniłam tobie i sobie, i jak ty robisz wszystko, bo się o mnie troszczysz! W takim razie przestań lepiej, bo wykończysz nas oboje! – wydarła się w końcu, a w oczach na nowo zapłonął ogień, odbijając się w zbierających na rzęsach łzach.
        - Nie wiem tego wszystkiego, Lucien, bo to nie jest normalne, jasne? Robiłam co mogłam, stosowałam się do twoich pieprzonych poleceń, żeby nie zginąć w twoim domu; nie kłamałam, nic o sobie nie mówiłam, kręciłam jak mogłam. Ale później dałam się zaskoczyć i popełniłam błąd, bo usłyszałam o pojedynku i się zaczęłam martwić. Tak, nie wiedziałam, że to będzie aż taki problem, wieszaj za to na mnie psy – warknęła.
        – Ciągle zachowujesz się, jakbym nie miała pojęcia, co robię i błąkała się jak dziecko we mgle. Może i z twojego punktu widzenia jestem smarkata, ale tak się składa, że zazwyczaj wiem co robię i po prostu mam swoje powody. Nie wiń mnie, że nie przewiduję na swojej drodze bandy krwiożerczych demonów. A błędy popełniam jak każdy człowiek. Nie tylko zresztą… Ale naprawdę dość mam już nieustannego tłumaczenia się z tego, że nie chcę żebyś umarł, wybacz - żachnęła się, odwracając spojrzenie. Teraz ona zrobiła krok w tę i z powrotem, próbując pozbyć się ciężaru na sercu.
- Kurwa… - mruknęła bezradnie i odwróciła się, wierzchem dłoni ocierając oczy. Jeszcze tego brakuje.
        Otarła twarz, wracając pod ścianę i oparła się znów o nią, po czym bezradnie zjechała w dół, siadając na ziemi. Powstrzymała się od zirytowanego kopnięcia sukni, która plątała się między nogami i tylko ułożyła ją ostrożnie, by móc podkurczyć pod nią nogę i oprzeć ręce na kolanie. Ani wyjść, ani żadnymi drzwiami trzasnąć, nawet w swoim pokoju nie mogła się zamknąć i tylko ten kawałek podłogi wydawał się Rakel znajomy. Zmęczone i bezsilne spojrzenie wbijała w podłogę, ale rysy wciąż miała zaostrzone, jakby była gotowa do dalszej kłótni. Prawda była jednak taka, że nie miała już siły i powoli było jej wszystko jedno, bo już drugi raz w tak krótkim czasie została sprowadzona do parteru za to, że się o kogoś martwi. Tak właśnie rodzi się cynizm, panie i panowie.
No i osobna sprawa, że wdepnęła w gówno i nie widziała jeszcze, jak się z tego wyplącze.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Kto mówił, że rozmowy były dobre? Próbując wszystko wyjaśnić, wyszło zupełnie na opak i zamiast uspokoić Rakel to ją najzwyczajniej w świecie rozsierdził. Zamiast wytłumaczyć sprawił jej jedynie ból. Widział złość i widział urazę, te emocje rozpoznawał bez problemów. I z każdym kolejnym zdaniem wcale nie było lepiej. Całym wywodem chciał załagodzić kłótnię i swoje początkowe wystąpienie, ale doprawdy lepiej szło mu mordowanie przeciwników.
        - Nie to miałem na myśli - szepnął cicho. Ale przecież właśnie to powiedział wspominając o możliwym wyniku walki, nie prawdaż? Nawet jeśli chodziło mu o coś innego, o co właściwie tak na marginesie to nie wiedział, to argument godny był Felicity czyż nie?
A sobie porozmawiali. Przy okazji słyszała ich połowa zamku, przynajmniej krzyk Rakel doprowadzonej na skraj, aż dziw, że powstrzymała płomienie, szybko się uczyła. Dobrze, że we wspólnym mało kto mówił, co najwyżej uzyskali temat do plotek dodatkowo nie znając treści rozmowy.
Potem było ciszej, ale wcale nie znaczyło, że lepiej. Normalnie zaczął wątpić kto tak naprawdę wyrządziłby dziewczynie większą krzywdę, on czy Sheitan. Z bratem pewnie przynajmniej na początku dobrze by się bawiła. A przy nim wiecznie spotykała ją jakaś przykrość, oczywiście z jego winy. Już w bezpiecznej odległości, oparty o biurko, spuścił wzrok chowając się za włosami.
        - Nie uważam cię za smarkulę, tylko za zbyt odważnego uparciucha - zaczął cicho, chociaż nie miał pewności czy w ogóle powinien się odzywać, skoro Czarnulka już umilkła. Najchętniej złapał by broń i poszedł na trening by zmęczenie wygnało z głowy wszystkie niechciane myśli. Tylko miał dziwne wrażenie, że po wszystkim, po rzuconych w złości słowach, równie dobrze mógłby nie wracać. Rakel pewnie trwałaby dzielnie obok. Może nawet nie dałaby po sobie poznać jak wielce ją zranił. A tak chyba jej jeszcze nie skrzywdził. Im bardziej się starał tym gorzej wychodziło. Rozsądek nakazywał więc działanie odwrotne, ale oznaczałoby wycofanie się jakby sprawy nie było, jakby zupełnie nie przejął się tym co uczynił, a tego zrobić nie mógł, więc brnął dalej godząc się w zasadzie na wszystko co mogło nastąpić, z wyjątkiem pozostawienia sprawy w takiej postaci.
        - Takiego, który broni obcego mężczyznę przed drzwiami wyważanymi przez dwóch drabów - westchnął chowając twarz w dłonie.
        - Nie chcę żebyś przepraszała i nie jesteś utrudnieniem - wyszeptał, we frustracji przeczesując włosy palcami.
        - I nie ty błądzisz jak dziecko we mgle, tylko ja - mówił niespiesznie, głównie w swoje mankiety, ledwie słyszalnym głosem w którym przebijała się bezradność.
        - Nie wiem jak z tobą rozmawiać by było dobrze, by nie sprawiać ci przykrości. Nie chcę się nawet złościć, przynajmniej nie na ciebie, a wszystko i tak wymyka mi się z rąk - wyplątał palce z włosów, które w nieładzie opadły na oczy demona i bardzo powoli opuścił swoją niby kryjówkę by zacząć podchodzić do dziewczyny, zupełnie jakby się bał jak brunetka mogła zareagować.
        - Nie wiem jak to jest się o kogoś troszczyć. Większości rzeczy ostatnio nie pojmuję i nie rozumiem jak komuś może na mnie zależeć. A już zupełnie nie tak bardzo by mocniej martwić się o mnie zamiast o siebie. Wiem tylko, że nie chcę by cię skrzywdzili, chociaż nie jestem lepszy od nich - wyszeptał, klękając obok Rakel siedzącej pod ścianą.
        Nawet nie zaplanował co dalej powinien zrobić. W szermierce na atak odpowiadało się blokiem, na lukę w obronie atakiem. A jak powinno się reagować na młodą dziewczynę, którą wpierw doprowadził na skraj furii a teraz do łez, patrząc po roztartych, wilgotnych śladach na policzkach. Wprost wspaniale. Co mógł zrobić by nie przekroczyć granic i gdzie tak naprawdę były granice ich znajomości. Żeby chociaż miał więcej doświadczenia. Jakieś romanse i krótkotrwałe przygody miewał, ale specjalistą w relacjach społecznych nie był jeśli chciało się użyć subtelnych słów. Zresztą, właśnie mieli tego przykład. To już Sheitan, nawet jeśli manipulant, lepiej by sobie poradził. W zasadzie nie bez powodu kobiety go lubiły, i pewnie było to zależne nie tylko od urody. On od zawsze lepiej odnajdywał się na ubitej ziemi, czy taką drogę wybrał czy wybrano za niego, w sumie już nie pamiętał. Czy w ogóle dokonywał jakichkolwiek wyborów sam, poza uskutecznianym co jakiś czas egzaltowanym buntem…? Też lista jakoś nie pojawiała się w głowie. Zamiast więc dłużej zastanawiać się co powinien, postanowił zrobić to co chciał. Gorzej już być nie mogło. Co najwyżej groził mu strzał w twarz, a i tak wcale nie pogorszyłoby to jego sytuacji.
Sama Rakel w sumie wcześniej dawała wskazówki jak można było postępować. Starał się uczyć, naprawdę próbował, tylko wszystko było zupełnie nowe i obce, często niezbyt zrozumiałe. Teraz więc nie wiedział czy chwila była właściwa. Pozostało się przekonać. Najpierw ostrożnie, jakby miał wziąć w ręce kruchą porcelanę, opuszkami palców dotknął ramienia Rakel. Potem delikatnie, drugą ręką otoczył plecy dziewczyny i przyciągnął brunetkę do siebie.
        - Przepraszam - szepnął ostrożnie - Przepraszam, że jestem oziębłym draniem i zamiast podziękować, że się o mnie martwisz to zrugałem cię, że to nierozsądne. - Oparł czoło o czarne loki, mocniej przytulając brunetkę.
        - Dziękuję, że się o mnie martwisz - zakończył niemal bezgłośnie, zamykając oczy i kryjąc twarz w kręconych puklach dziewczyny. Śmiał się z Onyxa, ale teraz gdy otoczył go zapach włosów Czarnulki, spokojnie mógł przyznać mu rację, że było to wyjątkowo przyjemne uczucie. Gdyby to zależało od niego, mógłby tak trwać przez dłuższą chwilę, zupełnie jakby czas przestał istnieć.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Trochę krępowało ją, że siedzi na ziemi w sukni, ale stojąc pod ścianą, jakby w oczekiwaniu na odstrzał, wcale nie byłoby to mniej dziwne, a naprawdę nie miała już siły. Nie nawykła zupełnie do takich emocjonalnych kłótni. Jasne, miała z ludźmi różnice zdań, ale jakoś nigdy nie eskalowało to do poziomu, w którym podnosiła głos; przynajmniej nie jako “dorosła”. Opanowanie i odpowiednie argumenty były kluczem do wygrania dyskusji.
A teraz siedziała na podłodze w czyimś pokoju, dosłownie wykończona. Głos podniosła tylko raz, a granicy płaczu nie przekroczyła; kilka łez wydarło się spod powiek wbrew jej woli. A mimo to czuła się okropnie.
        Na wcześniej wyszeptany protest Luciena nawet nie odpowiedziała, doskonale widząc, że on sam nie wierzy we własne słowa. Poza tym pozwolił jej się wygadać, opierając się w milczeniu o biurko. Unikała jego wzroku, własny wbijając twardo w podłogę i próbując zająć myśli liniami słojów i kształtami sęków widocznych w deskach.
Gdy demon odezwał się cicho po dłużej chwili, podniosła na niego niepewnie spojrzenie, opuszczając je zaraz w znajome szczeliny w podłodze. Wciąż czuła się zraniona, a wycieńczone emocjami serce rwało się do przyjmowania miłych słów. Były jak chłodna woda na spaloną skórę.
        Rakel zerknęła krótko na Luciena, zamyślona, gdy przypominała sobie o czym mężczyzna mówi, aż wróciło do niej wspomnienie jego pierwszej wizyty w sklepie. Siłą rzeczy stała się ona dość trudna do zapomnienia, skoro to właśnie wtedy Morgan wpadł do jej kramu razem z drzwiami, wyrywając je z futryny. Dziewczyna poruszyła się nieznacznie, siadając lekko na boku i składając na podłodze zgięte nogi i znów podniosła wzrok na znajomego.
Przykro jej było patrzeć, jak się martwi. Nie chciała go zdenerwować i teraz zaciskała usta, by nie wcinać, gdy Lucien po kolei ze wszystkiego się wycofywał i brał winę znów na siebie. Zamotany we własnych myślach i słowach, wyglądał na zupełnie skołowanego więc teraz i ona zastanawiała się, jakim cudem się tak pogryźli. Spojrzała na niego łagodnie, gdy podchodził i przechyliła lekko głowę, mimowolnie uśmiechając się słabo na jego kolejne słowa.
- Nie mów głupstw, przecież tak to wszystko się zaczęło, że się za bardzo o mnie troszczyłeś - powiedziała łagodnie, wzdychając w myślach nad tym, że Lucien naprawdę nie wiedział, że jej na nim zależy. Tyle lat na karku, ale czasem straszny z niego kołek.
- Jesteś lepszy, właśnie przez to - powtórzyła cierpliwie, spoglądając na klękającego przy niej bruneta. - Jakoś to będzie, poradzimy sobie - powiedziała ciszej, na równi do siebie i do niego, przenosząc spojrzenie za okno. Dopiero teraz dotarło do niej, jak ciemno się już zrobiło. Zachmurzone ciągle niebo powodowało konieczność nieustannego palenia kandelabrów na ścianie, przez co łatwo było przeoczyć moment, w którym mrok na dobre skrywał świat.
        A co do kłopotów… no już nic nie zrobią, trzeba będzie na bieżąco radzić sobie z kłodami, które Luciena rodzinka będzie im ponoć rzucała pod nogi. Rakel wciąż nie mogła pojąć, jak można się aż tak nienawidzić, własnej krwi. Ona za swoimi braćmi skoczyłaby w ogień. Sheitan i Gadriell nawet nie mrugną, gdy Lucien będzie walczył o życie. To niesprawiedliwe. Trzeba mieć w życiu kogoś, na kim można polegać. Jakiś dom, do którego chce się wracać; albo chociaż wiedzieć, że można i zostanie się ciepło przyjętym. A nie to co tutaj, gniazdo żmij.

        Zerknęła na Luciena, czując dotyk na ramieniu. Spojrzenie miała łagodne i pytające; minimalnie błysnęło zaskoczeniem, gdy demon objął jej plecy i przyciągnął do siebie. Przysunęła się niepewnie, ale gdy zrozumiała, że on po prostu chce ją przytulić, i usłyszała przeprosiny, rozluźniła się momentalnie, zapadając w objęciu mężczyzny i składając głowę pod jego brodą. Odetchnęła głęboko przez nos, owiewajac szyję Luciena ciepłym oddechem.
- Nie jesteś draniem - wymamrotała gdzieś w kołnierzyk koszuli bruneta. - Mam nadzieję, że nie mówisz mi tego wszystkiego tylko dlatego, że chcę to usłyszeć... Ja też przepraszam. Nie powinnam była krzyczeć, to było wredne, wybacz.
Później uśmiechnęła się lekko rozbawiona, słysząc te same słowa, które ona wypowiadała dwa dni temu. No tak, przecież wtedy też się pokłócili. Co za okropny zwyczaj, już nie będzie się z nim kłócić, to postanowione. No, chyba że znowu coś wywinie. Ale nie będzie krzyczała, tego żałowała strasznie.
        Pokręciła się chwilę, wydostając ręce i oplatając szyję Luciena ramionami znowu opadła, przytulając go mocno. Nie przeszkadzało jej siedzenie tak chwilę w milczeniu, było wygodnie. Niezręcznej ciszy nie uznawała, umiejąc tylko rozpoznać kiedy ktoś się czuł już zakłoptany i na siłę wymuszał konwersację. A Lucienowi chyba cisza nie przeskadzała, bo twarz zanurzoną miał w jej włosach. Rakel oparła swobodnie brodę o ramię bruneta i spoglądała gdzieś wgłąb pokoju, ciesząc się spokojem i bliskością, zanim ta zacznie ją peszyć.
W końcu jednak puszczone samopas myśli o ostatnich wydarzeniach dały o sobie znać i dziewczyna westchnęła, wycofując się lekko i odgarniając włosy za ucho.
- Musisz z nim walczyć? - zapytała, zerkając na bruneta. - Przecież jeszcze cię nie wyzwał, więc nie narazisz honoru. Nie możemy po prostu wrócić do Alaranii? Dzisiaj nawet. Nie musimy nawet jechać na te targi. Po prostu… też nie chcę żebyś tu zostawał, nie dziwię się, że uciekłeś na Łuskę. Bez urazy - dodała szybko, zerkając na Luciena niepewnie. Po chwili też uśmiechnęła się z zażenowaniem i potarła ręką oczy.
- I… hm, wiem, że to może nieodpowiednia chwila i trochę mi głupio pytać, ale… jadłam dzisiaj tylko jabłko i skręca mnie z głodu - mruknęła zakłopotana, spoglądając na Luciena spod palców. - Macie tu jakieś jedzenie? - zapytała niepewnie. Brzmiało głupio, ale przecież oni nie jedzą, więc...
Ostatnio edytowane przez Rakel 5 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Zbliżał się do Rakel trochę jakby przyszło mu złapać znarowionego konia, bez pośpiechu, obserwując reakcje i mowę ciała. Jej wzrok już nie sypał iskier i nie rzucał gromów, a i krótkie urażone spojrzenia zaczynały łagodnieć, więc jeszcze nie zdążył jej ponownie zezłościć.
W momencie gdy delikatny uśmiech pojawił się na ustach dziewczyny, a ona niemal pobłażliwie wytknęła mu przyczynę sprzeczki i chyba większości kłopotów, westchnął bezradnie - Dlatego właśnie mówię, że się na tym nie znam.
Co za złośliwa istota, jeszcze go za słówka łapała, ale uśmiechu jeszcze nie odwzajemnił, poczucie winy zdecydowanie zbyt mocno doskwierało demonowi.
Czy był lepszy? Nie zamierzał tej dysputy rozpoczynać bo tym razem może kontrola Czarnulki okazałaby się gorsza. To byłby dopiero temat do plotek. Pokój spłonął doszczętnie. Nie wyplątaliby się żadnym tłumaczeniem z coraz to pewnie głupszych domysłów. A w czym był lepszy, że najpierw nawiązał znajomość ze zbrojmistrzynią, a teraz próbował spleść wszystkie wątki i jednocześnie nie tylko nie zaplątać się w powstający sznur, ale i nie ukręcić pętli na szyję Rakel? Faktycznie, był chodzącym wszetecznym aniołem. Przywiązał się do dziewczyny, dobrze wiedząc, że nie powinien. Tłumaczenie się niewiedzą tylko dlatego, że dla własnego szczęścia nie zbyt dokładnie wszystko przemyślał wcale go nie wybielało. Zdecydowanie była to dyskusja na inną noc.
Na wypowiedzianą pociechę przymknął powieki w potwierdzeniu. Co do tego nie miał wątpliwości, choćby miał same czarty zaangażować w pomoc.

        Przytulenie chyba nie okazało się aż tak złym pomysłem. Co prawda już miał stracić rezon i zrezygnować gdy Rakel spięła się pod dotykiem, ale szybko zrezygnował z dramatyzowania czując opierającą się o niego dziewczynę.
        - Tak, bo jestem specjalistą od mówienie co inni chcą usłyszeć. Nawet nie wiedziałem czy zwyczajnie mi nie przyłożysz - prychnął żartobliwie. Potem już tylko zamknął oczy. Lepiej było zakończyć temat bo zaraz się posprzeczają o to kto tak naprawdę bardziej przeprasza.
Krótkie poruszenie Rakel sprawiło, że gwałtownie otworzył oczy i poluźnił objęcia, myśląc, że dziewczyna chce się odsunąć, ale w zamian objęła go za szyję. Zdecydowanie przytulenie brunetki nie było złym pomysłem i postanowił zapamiętać lę lekcję. Słowa były zbędne, zawsze preferował czyny, a taka chwila bliskości mówiła więcej niż tysiąc słów.
Wypuścił Rakel chwilę później, ale już bez zaskoczenia, swobodnie i naturalnie jakby taka była kolej rzeczy. Usiadł obok pod ścianą. Jedną z nóg przyciągnął do siebie żeby oprzeć przedramię na kolanie, drugą wyciągnął przed sobą.
        - Nie muszę i wbrew pozorom nie chcę - odparł spokojnie. Odchylił głowę i oparł ją o mur, z półprzymkniętymi powiekami spoglądając w sufit. Nie miał już dwudziestu lat i stawanie w szranki dla samej idei sprawdzenia się dawno przestało go bawić.
        - Ale na przyjęciu muszę być - kontynuował cicho. - Prawdopodobnie to była przyczyna wizyty Sheia, tylko wrzód wolał się pobawić w jakąś swoją gierkę. Przecież to ja kazałem mu się wynosić, a że pajacował zamiast przekazać istotną wiadomość… Zagrał na zwłokę zabierając mi czas i pole do manewru. Jeśli się nie zjawię, a byłem w domu, tego się dowiedzą wszyscy, to mogę zagwarantować, to Saide poczują się urażeni i wtedy dopiero będzie dym.
Najpierw zamordowałem głowę rodu, teraz ich ostentacyjnie ignoruję, żadna opcja nie jest dobra, ale ta jest tą gorszą. Jedyna nadzieja w rozsądku drugiego syna - westchnął posępnie, wyraźnie niezbyt w ten rozsądek wierząc.
        - Szkoda byłoby targów - szepnął niemal wesoło, starając się złagodzić ponurą atmosferę. Potem znowu zamknął oczy. Tak łatwiej było zebrać myśli i słowa.
        - Długi czas takie życie nawet mi nie przeszkadzało. Dzień jest podobny do dnia, trwasz w swojej rutynie i nie myślisz jak jest w innym miejscu, tę rzeczywistość uznając za normalną. Nieświadomość nie boli - podsumował zupełnie spokojnie. Z zamyślenia wyrwał go głos dziewczyny. Poruszył się gwałtownie słysząc następne słowa Rakel i spojrzał na nią z nieudawanym przestrachem.
        - Nieodpowiednia? Ładnie… nie wróciła do domu bo padła z głodu, to dopiero byłaby heca - niemal parsknął śmiechem - Nieodpowiednia… - mruczał jeszcze pod nosem kręcąc głową z niedowierzaniem gdy podnosił się z podłogi - Uparty głuptas - prychnął z pełną premedytacją, ale jawnie rozbawiony.
        - Nie wszyscy muszą jeść i raczej nie wszystko co niektórzy jedzą nadawałoby się dla ciebie, ale zaraz coś wymyślimy - odpowiedział pogodnie.
        - Palugh do mnie - syknął cicho, i dwa uderzenia serca później, przy podłodze zaczął się materializować ciemny dym. Smugi zagęszczały się aż do chwili gdy ułożyły się w koci kształt, który zaraz nabrał ostrości i szczegółów, a różnokolorowe ślepia zabłyszczały bystro w półmroku. Kot już miał otworzyć pysk, ale błyskawicznie zakrył go przednimi łapami, jakby fakt, że gest był w pełni niezwierzęcy a on do tego stał przecież na dwóch tylnych łapach niedostatecznie go zdradzały. - Miau? - odezwał się zupełnie męskim głosem ostrożnie opuszczając łapy i zerkając to na Rakel to na swojego pana.
        - Nie musisz zgrywać idioty, już się wydałeś - mruknął Lucien wywołując nieco obrażoną minę na kocim pysku. Ta szybko jednak zniknęła, gdy kot spojrzał na nemorianina odzywając się takim samym głosem jakim udał miauczenie - Panie?
        - Cath Palugh - przedstawił demona dziewczynie - Rakel - wskazał zbrojmistrzynię. Kot przednimi łapkami strzepnął futerko na brzuchu jakby poprawiał marynarkę i skłonił się dworskimi manierami nie ustępując Sheitanowi - To zaszczyt wreszcie należycie cię poznać.
        - Rakel powinna coś zjeść zanim zemrze mi tu z głodu - Lucien wyjaśnił łaskawie przyczynę wezwania, jak to pan zwykł mówić do służby.
        - Nie może być! Zaraz przyniosę kolację! - kot przejął się dramatem sytuacji kłaniając się w pośpiechu - Ale… na co panienka ma ochotę? - wstrzymał się w półkroku od zniknięcia, spoglądając pytająco na dziewczynę.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Stłumione parsknięcie śmiechu minimalnie poruszyło piersią dziewczyny, wtulonej w demona. Przyłożyć mu, jasne. Jakby kiedykolwiek się odważyła. Nie powiedziała tego oczywiście na głos, bo zaraz wyrzuciłby jej osełkę i szyszkę, a to były zupełnie inne sytuacje! Kamieniem rzuciła, bo została zaskoczona i czuła się zagrożona, więc to się nie liczy. A szyszką… no zdenerwował ją trochę wtedy, a że udawał przy okazji, że jej nie widzi, to zwróciła na siebie uwagę tak, jak zwykła robić to w domu, gdy bracia ją ignorowali. Wbrew temu, jak być może się czasem zachowywała, doskonale znała swoje miejsce i była świadoma pozycji Luciena. Pomijając więc nawet fakt, że nie miała w zwyczaju na nikogo podnosić ręki, to i tak instynktownie zastanowiłaby się dwa razy nim walnęłaby szlachcicowi.
        Gdy się odsunęła, a Lucien usiadł obok niej pod ścianą, przekręciła się lekko, opierając bokiem i głową o mur, słuchając go w milczeniu. Nie dziwiło jej wcale, że nie mężczyzna nie chce walczyć. Widziała jak trenował i zdawała sobie sprawę, że to nie z obawy o siebie unika walki, ale chyba właśnie dlatego, że wie, że wygra. Szanowała to. Nie było nic godnego uznania w obnażaniu ostrza przy każdej okazji, byle tylko nim pomachać i coś komuś udowodnić. Fakt jednak, że na przyjęciu musi się pojawić, sprawiał, że wyzwanie stawało się nieuniknione, a nieważne, jak bardzo się o niego martwiła, nawet nie myślała, by namawiać go, by odstąpił od pojedynku. Wiedziała, że to przede wszystkim byłoby ogromną ujmą na honorze, nie tylko dla wojownika, ale i dla jego rodziny (którą w tym konkretnym wypadku akurat miała w głębokim poważaniu; wciąż jednak pozostawał sam Lucien). Poza tym na niewiele by się to zdało. Jeśli ktoś chciał żądać satysfakcji, osiągnąłby to w inny sposób, chociażby atakując do skutku. W którymś momencie trzeba zacząć się bronić, by nie zginąć. Westchnęła zirytowana przez nos.
- Strasznie tutaj wszyscy wrażliwi – mruknęła, słysząc o kolejnej urazie. Felicity uznałaby jej wyjazd za dyshonor, podobnie rodzina hrabiego, gdyby Lucien nie stawił się na jakimś głupim przyjęciu. O ile rzucanie komuś wyzwania i odpowiedź na nie wciąż były czymś poważnym i wymagającym zachowania się z godnością, o tyle pojawianie się na balach już nie powinno stanowić obowiązku decydującego o czyimś charakterze.
        Na rzuconą spokojnie wzmiankę o zamordowaniu głowy rodu Rakel zacisnęła usta, wciąż przetwarzając ten fakt. Nie chciała się jednak wcinać Lucienowi w słowo, ani sama dobrze nie wiedziała co chce powiedzieć, więc tylko przyglądała mu się w milczeniu. Przez to jednak nie dała się porwać próbie zażartowania i wzmianka o targach pozostała bez komentarza z jej strony. Dziewczyna tylko spuściła wzrok, by nie dać nic po sobie poznać.
        Z tym, że Lucien nawet nie wiedział, jak bardzo jego rzeczywistość różni się od innych, chociażby tej w Alaranii, nawet nie dyskutowała, milcząco przyznając mu rację. Sama przecież widziała jak ogromną zmianą były dla niej ostatnie dni, a przecież była jeszcze młoda i wyjechała zaledwie trzy dni drogi od domu. Praktycznie żadna zmiana, a Rakel czuła się jakby wpadła w jakiś wir i nie mogła już sobie przypomnieć swojego rutynowego dnia w sklepie. Zdawało jej się jakby to było całe lata temu.
        Zmieniając nieco temat na bardziej bieżący, najwyraźniej Luciena też wyrwała z zamyślenia i w pierwszej chwili aż się zaniepokoiła widząc jego wystraszone spojrzenie. Wzruszyła minimalnie ramionami z przepraszającym wyrazem twarzy, ale po chwili okazało się, że problemem nie jest jej prośba, ale fakt, że dopiero teraz poruszyła ten temat i Rakel mimowolnie uśmiechnęła się z zakłopotaniem.
- Sam wiesz, że jakoś nie było okazji na drugie śniadanie – mruknęła nieśmiało, odprowadzając nemorianina spojrzeniem, ale rozpogodziła się trochę słysząc złośliwy przytyk. Buzię zasznurowała, by się nie odgryźć i tylko skinęła głową, wciąż czując, że mimo wszystko sprawia kłopot.
- Hm? – podniosła lekko głowę, gdy wydawało jej się, że Lucien coś do niej mówi, ale nie zrozumiała. On jednak nie powtórzył, a po chwili zrozumiała, że to nie było do niej.
        Początkowo nie zauważyła kłębiącej się przy podłodze ciemności, podświadomie chyba uznając, że to dziwnie padający cień. Dopiero, gdy dym skupił się w kocią sylwetkę, spojrzenie dziewczyny wystrzeliło w tamtą stronę. Mimo, że raz już była tego świadkiem, Rakel i tak zerwała się przestraszona na nogi. Kot właśnie zamierzał się odezwać, gdy napotkał spojrzeniem jej wielkie oczy i, tak, nie przewidziało jej się, zakrył pyszczek łapami. Sapnęła przez nos, słysząc wypowiedziane męskim głosem „miau”.
Prychnęłaby śmiechem na słowa Luciena, gdyby nie to, że ciągle była w szoku, który tylko się pogłębiał, gdy kot poprawił na sobie futerko i skłonił się przed nią z rozmachem, wyrażając radość ze spotkania. Dobrze, że nemorianin ją przedstawił, bo osłupiała dziewczyna nie była w stanie wydusić z siebie słowa i tylko niepewnie skinęła głową. Kotu.
- Emm… cokolwiek, naprawdę – powiedziała w końcu cicho, ale kot wciąż się nie ruszał, wpatrując się w nią uprzejmie. – Kawałek pieczywa i jakieś owoce wystarczą. Jeśli są…
        Było jej głupio tak zamawiać, bo ani nie było to dla niej komfortowe, jako dla gościa, ani też po słowach Luciena nie wiedziała, jak bardzo jej zestawy potraw rozmijają się z tymi serwowanymi w Otchłani. Cath jednak jeśli wydawał się niepewny to tylko dlatego, że słysząc o kolacji planował kilka kursów z kolejnymi daniami, a dziewczyna go o coś tak banalnego prosi. Żeby jakieś mięso zjadła, chuda taka! No ale, żeby d’Notte nie zdążył na niego spojrzeć karcąco, skłonił się zamaszyście z obietnicą rychłego powrotu z posiłkiem i zniknął tak szybko, jak się pojawił. Coś tam już uknuje.

        Rakel jeszcze chwilę wpatrywała się w miejsce, w którym zniknął Palugh, przenosząc później spojrzenie na Luciena. Milczała chwilę, dochodząc do siebie, ale odeszła w końcu od ściany, podchodząc do biurka, o które opierał się demon i po chwili wahania przysiadając w wielkim fotelu, w którym dosłownie się zapadła. Dłonie złożyła na kolanach, kręcąc w zamyśleniu obrączką na palcu.
- Dlaczego obrączka? – zapytała w końcu, podnosząc wzrok na bruneta i w razie gdyby nie od razu zrozumiał, co ma na myśli, rozłożyła palce, a czarny kamień błysnął w świetle świec. – Nie znam się co prawda na tym, ale zgaduję, że to nie jest standardowa forma artefaktu – mruknęła, rumieniąc się trochę i unikając jego wzroku.
Dziwnie jej było o to pytać, ale nie dawało jej to spokoju, a Lucien beztrosko przyznał ostatnio, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że to symbol małżeństwa. Nie wyglądał na dowcipnisia i zwyczajnie była zaciekawiona, nie będąc w stanie samej wymyślić nawet potencjalnego wyjaśnienia.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Po wezwaniu demona, Lucien wrócił przycupnąć przy biurku. Cały czas ani razu nie skorzystał z fotela, opierając się o blat co przy dłuższych obserwacjach bruneta przywodziło na myśl utartą manierę a nie chwilowe zachowanie. Demon zachowywał się jakby właśnie blaty preferował nad wszelkiej maści krzesła, co dało się zauważyć nie tylko teraz w jego własnym gabinecie ale wcześniej, na przykład w sklepie Rakel.
        Szok dziewczyny po zjawieniu się kocura był niemały i biorąc pod rozwagę wszystkie wydarzenia dzisiejszego dnia, nemorianin powinien oszczędzić jej kolejnych rewelacji. Równie dobrze mógł zawołać Sayię by ta znalazła coś zjadliwego dla Czarnulki. Problem w tym, że Cath Palugh został planem awaryjnym Lu. Gdyby jutrzejszego dnia coś poszło nie tak, gdyby bękart okazał się dość dobry by odwrócić upodobanie fortuny na swoją korzyść i Asmodeus tym razem nie opuściłby placu boju, to właśnie koci demon będzie miał przykazane by zabrać Rakel na właściwy jej Plan. Lepiej więc było, by dziewczyna chociaż trochę się z kotem zaznajomiła niezależnie od tego jak bardzo już była zestresowana. Żeby poznała Palugha od rozumnej i gadatliwej strony teraz, we względnie spokojnej atmosferze, niż po pojedynku gdy warunki jeszcze mniej sprzyjałyby nowościom. Oczywiście tego jeszcze Rakel nie powiedział. W zasadzie tę wiadomość zachował na jutrzejszy dzień. Tylko znów zdenerwowałby Czarnulkę i jedyne co by jej dał to więcej czasu do zamartwiania się rzeczami, na które ani ona ani on nie mieli wpływu. Przynajmniej w tym zakresie mógł jej oszczędzić stresu. Po ostatnich reakcjach przypuszczał, że za podobne rozumowanie groziła mu co najmniej kolejna bura, ale "czego oczy nie widzą..." jak to mawiali mędrcy, a wciąż i niezmiennie ważniejsze było dobro Rakel, chociażby w postaci względnego wyspania się po kolacji, zamiast kolejnego starcia poglądów. Chociaż nie potrafił zaprzeczyć, że dziwnie przyjemnie było dowiedzieć się, że komuś zależało by przeżył. A po drugie jeśli zginie, to złość zbrojmistrzyni raczej nie będzie już problemem. Ogółem bilans zysków i strat wychodził na plus dla milczenia.
Tak samo jak bezsensem było uświadamiać Rakel, że w razie jego zgonu i na pogrzeb nie miałaa się co wybierać, chyba, że weźmie ze sobą miotełkę z szufelką. Tę informację również mogłaby uznać za istotną, ale ją również jak poprzednią wolał zataić wybierając mniejsze zło.
Ogółem zamierzał się raczej postarać by czarne scenariusze się nie ziściły, by razem wrócili do Alaranii i pojechali na targii, zamiast serwować Czarnulce przymusowe odesłanie kotem na jej plan, będąc w tym czasie rozwiewanym by dołączyć do wszechobecnego prochu Otchłani. Kiedyś był bardziej liberalnie nastawiony do kwestii stania się pyłem na wietrze, cóż przyszedł lepszy, takie było życie szermierza, dzisiaj trochę miał silniejszą motywację niż sam brak samobójczych skłonności i wszystko przez i dzięki tej kruchej istotce. Palugh tymczasem tak się dobrze przy okazji składało, że miał trochę większe pole do popisu niż pokojówka, więc Lucien ubijał dwa ptaki jednym kamieniem.

        Rakel przyłączyła się do niego przy biurku siadając w fotelu i czekali jeszcze na doręczenie kolacji, kiedy brunetka przerwała ciszę pytaniem dość nieoczekiwanym w tej akurat chwili.
        - Prędzej czy później musiało paść to pytanie prawda? - uśmiechnął się dość wesoło, zerkając na brunetkę znad ramienia. Ponieważ zapowiadała się dłuższa rozmowa, stanął wygodniej, bokiem opierając się o biurko i spojrzał na dziewczynę. Refleksy świec mieniły się nie tylko w czarnym, wypolerowanym kamieniu ale i w oczach Rakel spoglądających na obrączkę i to właśnie na nie spoglądał z taką przyjemnością. Jej wzrok szybko jednak stał się trudny do pochwycenia. Przy okazji Lu miał przez moment wrażenie jakby na jej policzkach wykwitł niewielki rumieniec, ale mogło to być jedynie złudzenie wywołane przez ciepłe światło ogników. Zamiast więc zastanawiać się nad niekoniecznie najważniejszą w tym momencie kwestią, przystąpił do nieuniknionego, czyli do odpowiedzi.
        - Niekoniecznie - odparł swobodnie, nawiązując do formy biżuterii, ale jak zawsze obchodząc problem dookoła, nie spiesząc się w swoim dążeniu do sedna pytania.
        - Pierścienie często się stosuje, są dość poręczne z racji na niewielkie rozmiary i nieuciążliwą formę, oraz walory ozdobne - wytłumaczył uczynnie, krok po kroku kontynuując wypowiedź, wyraźnie ani myśląc przyspieszyć. Po prawdzie odpowiedź na pytanie nie była wystarczająco prosta by móc udzielić jej jednym zdaniem, tym bardziej, że zdawało się iż kilka dodatkowych kwestii należało Rakel przybliżyć.
        - Każdy artefakt ma swoje zasady działania. Ten musi być blisko ciała, mieć z tobą bezpośredni kontakt. Kolczyków nie nosisz - w ramach ubarwienia wypowiedzi trącił wiszący między swoimi włosami rubin.
        - Sztywna bransoleta mogłaby przeszkadzać ci w pracy - wzrokiem wskazał czarną obręcz spoczywającą mu na nadgarstku.
        - Przedmiot musiał też móc łatwo do ciebie wrócić, gdybyś go z jakichś powodów straciła. Łańcuszek czy rzemyk jeśli zostałby zerwany, powracałby na twoją szyję i spadał w uciążliwej i niekończącej się pętli, dopóki byś się nie zorientowała i go nie naprawiła. Poza tym musiałby być dodatkowo zaklęty ponieważ materiał z jakiego wykonujemy magiczny przedmiot też nie jest bez znaczenia. Onyks i obsydian same w swej naturze mają działanie ochronne, odpędzające negatywną energię i złe intencje, więc są idealne pod magię chroniącą i osłaniającą. Zrobić z kamienia naszyjnik byłoby dość trudno, oraz ponownie wracamy do kwestii zerwania - starał się tłumaczyć powoli, zwalniając za każdym razem, gdy miał wrażenie, że Rakel może potrzebować więcej czasu do uporządkowywania nowej wiedzy.
        - Pierścionek wydawał się najbardziej logicznym i praktycznym wyjściem - dokończył wywód teoretyczny, powoli wreszcie zbliżając się do szczegółowego wyboru tej a nie innej formy.
        - Że demony można przyzywać już wiesz i pewnie wiedziałaś. Od siły maga zależy ranga demona jakiego jest w stanie przywołać i przy okazji nie zginąć. Nikt nie lubi gdy robi się z niego chłopca na posyłki, a demony i piekielnicy nie należą do szczególnie pokojowych istot - zażartował delikatnie, zanim kontynuował dalej.
        - Z demona można też uczynić coś na kształt służącego czy niewolnika, zależnie jak ładnych słów chcesz użyć. Demon zobowiązany kontraktem nazywany jest Domownikiem. Przez czas trwania paktu jest związany ze swoim właścicielem czy mistrzem, kwestie semantyki. Niezależnie jednak czy jest to jednorazowe wezwanie czy stała służba, jedno jest niezmienne, przyzwać można jedynie demony niższych kast, może poza nielicznymi wyjątkami. Rozumiesz mniej więcej co mam na myśli, prawda? - upewnił się zupełnie swobodnie by w razie potrzeby uściślić niektóre kwestie, ale Rakel była bystrą dziewczyną, więc przypuszczał, że zaczynała się domyślać do czego zmierzał.
        - Dzięki pierścieniowi, możesz mnie zawołać. Nie tyle wezwać, ponieważ przybędę sam a nie ściągnięty twoją magią, ale to trochę tak jakbym uczynił z siebie domownika - stopniowo podsumowywał, szukając spojrzenia dziewczyny.
        - Obrączka wydała mi się oddawać powagę tej sytuacji, więc to trochę moja... - zawiesił głos jakby szukał właściwego słowa, ale żadne nie brzmiało dość dobrze, więc wybrał to najbardziej obiektywne - Bezczelność - dokończył z psotnym uśmiechem.
        - Wybacz - doda przepraszająco, chociaż niespecjalnie wyglądając na skruszonego. W samą porę wrócił koci demon, na dwóch łapkach, z gracją zawodowego kelnera niosąc dwie spore tace. Wpierw zmaterializował się na podłodze, ale, że nie miał jak sięgnąć do biurka przy, którym siedziała Rakel, zniknął by zjawić się na środku blatu.
        - Proszę bardzo, i życzę smacznego - odezwał się rozstawiając zastawę z jedzeniem przed dziewczyną.
Na jednym talerzyku były świeżutkie, gorące tosty. Obok rozłożył dwa spodeczki z konfiturami z jeżyn oraz malin. Obok nich wylądował elegancki pucharek z rozmaitymi owocami pokrojonymi w kostkę i plastry, zależnie od rodzaju ze srebrnym widelczykiem ułożonym przy nóżce. Na koniec w kryształowym, pękatym kielichu, czekał mus mleczno-owocowy. Po krótkim skinieniu głowy Asmodeusa kot uznał, że się spisał i z zadowolonym pyszczkiem skłonił się raz jeszcze przed dziewczyną.
        - Czy może coś jeszcze panienka sobie życzy? - zapytał, po czym zniknął.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Trochę obawiała się jego reakcji na to pytanie. Po pierwsze demon już niejednokrotnie dał do zrozumienia, że rozmawiać nie lubi, a ona zdawała sobie sprawę, że przy niej co chwila o czymś opowiada lub odpowiada na jej pytania. Te zaś z jednej strony zdawały się nie mieć końca, a z drugiej, o czym nemorianin nie mógł mieć pojęcia, były raptem kroplą w morzu tego, co Rakel ciekawiło i czego chciała się o nim dowiedzieć. Z natury była dociekliwa, a osoba Luciena była, jakkolwiek przesadnie to nie zabrzmi, fascynująca. Gdyby nie jego widoczna niechęć do odzywania się, zwyczajnie zalałaby go falą pytań, od każdego wychodząc do dwóch kolejnych i pozostałe kilka mając w zanadrzu. Żartobliwie można wręcz było powiedzieć, że pilnowała się, jakby miała ograniczoną pulę pytań, nim demon się zirytuje i z wielką uwagą ważyła każde z nich, czy warte jest zadania w tej chwili.
        Aktualnie pytanie o obrączkę nie należało do najbardziej istotnych, ale wyraźnie trzeszczało jej nad głową. Każdy inny temat który chciałaby poruszyć wydawał się w tej chwili zbyt błahy w kontekście koszmarnych jej zdaniem okoliczności, zaś pytania poważniejsze oscylowały właśnie wokół pojedynku i rodziny Luciena, a zarówno on, jak i ona mieli już chyba dosyć na dzisiaj nieprzyjemnych tematów.
Gdy więc Lucien odpowiedział jej pytaniem na pytanie, uśmiechnęła się niewinnie i wzruszyła lekko ramionami, z zadowoleniem przyjmując wesołe spojrzenie bruneta i brak widocznej niechęci co do odpowiedzi. Widząc, że przyjmuje wygodniejszą pozycję, jakby naprawdę planował się rozgadać, usiadła wygodniej w fotelu i opierając skroń o wyprofilowany bok zagłówka, utkwiła spojrzenie w znajomym.
        Nie odpowiedział od razu, ale nie niecierpliwiła się. Przysłuchiwała mu się i przyglądała, gdy opowiadał, tonem dość akademickim i pomocnym w zapamiętywaniu nowych faktów. Przesuwała spojrzeniem do jego kolczyka, gdy o nim wspomniał, a później do bransolety, nim wróciła spojrzeniem do oczu bruneta. Przemyślał to znacznie bardziej niż sądziła. Jej wydawało się, że to pierścionek może przeszkadzać jej w pracy, ale skoro to musiało być przy skórze, to rzeczywiście nie było lepszego wyboru, przynajmniej w jej przypadku, bo najlepszą opcją byłby zapewne kolczyk. Skinęła głową, w milczeniu przyznając mu rację i bezwiednie bawiąc się zawieszką od łańcuszka.
Czyli to jednak był onyks. Zbladła wewnętrznie na myśl o tym, ile taki artefakt musiał kosztować, biorąc pod uwagę już sam materiał, z którego był zrobiony, o mocy magicznej nawet nie wspominając. Już przez sam ten fakt powinna odmówić przyjęcia podarku, ale z drugiej strony widziała gdzie jest. Ona i Lucien z pewnością mają odmienne pojęcie o tym, co jest absurdalnie drogie, a co nie.
        Podniosła oczy na demona, gdy przeszedł do dalszego tłumaczenia i skinęła głową, nie odpowiadając jednak uśmiechem na żart; fakt przyzywania demonów wciąż wydawał jej się bardziej upiorny niż zabawny. Nawet jeśli bardzo łatwo byłoby sobie wyobrazić komiczne następstwa jakiejś pomyłki w zaklęciu i wezwaniu kogoś innego niż się planowało, to dziewczynie w pierwszej chwili pojawiały się jednak te bardziej makabryczne komplikacje. Słuchała jednak uważnie, zapamiętując wszystko i kiwając głową, gdy Lucien upewniał się, że rozumie.
- Cath jest twoim Domownikiem, tak? – zapytała jeszcze, jakby upewnić się w naturze demona, który pojawił się tu niedawno, jak i w praktyce zweryfikować wiedzę.
Później przypomniał jej o tym, że dzięki obrączce może go zawołać i Rakel zrobiła trochę większe oczy, starając się jednak zachować względnie kamienną twarz. Podniosła wzrok, gdy Lucien zawiesił głos, szukając jakiegoś słowa, a gdy w końcu zdecydował się na jedno, z psotnym uśmiechem, ona odpowiedziała zupełnie poważnym spojrzeniem.
- To nie jest bezczelność, rozumiem. Chociaż chyba wolę wersję, że po prostu mnie usłyszysz, zamiast porównania do Domownika.
Uśmiechnęła się niepewnie, już coraz bardziej speszona wagą podarunku, skupiając znów na nim spojrzenie i obracając obrączką na palcu. Żeby tylko nie przeszło jej to w tik. Na przeprosiny spojrzała na niego niemal pobłażliwie.
- Nie mam czego wybaczać. Dziękuję – powiedziała szczerze, chociaż miała wrażenie, że jedno słowo to w tym kontekście żałośnie mało.
        Ciągle gryzła się w język, żeby nie zapytać „ale czemu? Czemu, do cholery?”, ale próbę podjęła już przy samym troszczeniu się o nią. Brunet stwierdził wtedy, że nie wie, więc chociaż brała pod uwagę również wersję, że po prostu nie chce jej powiedzieć, to nie wyciągała znowu tego samego pytania w kontekście obrączki, która przecież była już namacalnym przejawem tej troski. Może później znowu spróbuje o to zapytać.
        Zresztą teraz i tak przerwałoby jej pojawienie się Palugha, gdyby się w ogóle zebrała by odezwać. Nie widziała jak początkowo materializuje się na podłodze, nie zdradziło go najmniejsze stuknięcie spodeczka, więc drgnęła na fotelu, gdy przed nosem pojawił jej się demoni kot z pełną zastawą.
- Matko kochana. – Rakel spojrzała wielkimi oczami na tosty, owoce, dżemy i mus. – Nie, to aż nadto, dziękuję bardzo – powiedziała uprzejmie i zamrugała, spoglądając jeszcze chwilę w miejsce, gdzie zniknął kot.
Przez chwilę podziwiała piękne i pachnące jedzenie, ale zapach gorących tostów przypomniał jej, jak bardzo jest głodna. Dziewczyna poprawiła się w fotelu, przysiadając na zgiętej nodze, by wygodniej sięgać do blatu.
- Opowiedz mi coś, żeby nie było słychać, jak mlaszczę – powiedziała rozbawiona i zabrała się za jedzenie. Pierwszy kawałek tosta z konfiturą uniosła jednak z uśmiechem w stronę demona. – Chcesz kawałek?
        Starała się nie wcinać zbyt żarłocznie, ze względu na siedzącego obok Luciena, ale mało nie wzdychała z zadowolenia nad tostami z konfiturą. Losie, jakie to dobre. Musi kupić sobie dżem w domu. Albo pójdzie do Marlene, ona na pewno ma jakieś zaprawy porobione; coś jej kiedyś proponowała, ale Rakel machnęła wtedy na to ręką, głupia.
Później zabrała się za mus i za owoce, niektóre oglądając chwilę i próbując niepewnie, gdy były jej nie znane. Wszystko było jednak pyszne albo bardzo słodkie albo przyjemnie kwaśne i nie trwało długo nim dziewczyna odłożyła widelczyk do pustego kielicha. Nigdy nie miała skłonności do przejadania się, ale teraz ostatnie łyżki musu wciągnęła już z łakomstwa.
- Umrę – sapnęła, opadając w fotelu i nagle zamarła, spoglądając przestraszona na Luciena. – Przepraszam, nie pomyślałam – mruknęła, prostując się i wyciągając spod siebie nogę, usiadła normalnie. – To… jaki jest plan na jutro? – zapytała, żeby wiedzieć mniej więcej czego się spodziewać i spisać się może trochę lepiej niż dzisiaj.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Podczas rozmowy Rakel słuchała uważnie i bardzo cierpliwie, dając Lucienowi wszystko wyjaśnić mimo iż przedłużał, co nie tylko ułatwiało demonowi tłumaczenie ale i dodawało odwagi. Całych tabunów pytań krążących w dziewczęcej głowie nie był świadom, chociaż wbrew obawom Czarnulki, nemorianin nie oburzałby się za jej pytania. Wręcz przeciwnie, ciekawość świata jaką przejawiała brunetka była odświeżająca i fascynująca. Lu chętnie rozmawiał z Rakel tłumacząc, pomagając rozwiewać wątpliwości i wyjaśniając co mógł. Czasem było ciężko, nie przywykł do rozmów, o tłumaczeniu czegokolwiek nie mówiąc. Nieraz musiał się dobrze zastanowić, ale wzdychał i kombinował nie z irytacji czy niechęci. Nie w przypadku Rakel, z którą zdążył się oswoić na tyle by swobodnie się przy niej czuć dzieląc się myślami czy wiedzą.
W trakcie dialogu skinął głową, potwierdzając tożsamość kota nim kontynuował. Spokój z jakim dziewczyna wszystko przyjęła był miło zaskakujący i wciąż nieodmiennie ułatwiał.
        - Też wolę ten sposób przedstawiania sprawy. Ale chcąc być złośliwym można takie wołanie sprowadzić do Domownika - twarz demona rozpogadzała się coraz bardziej, gdy widział, że Czarnulka nie wygląda na zezłoszczoną obrączką. - Jeśli mogę prosić, wolałbym by ta szczególna właściwość pozostała naszą tajemnicą - dodał z proszącym uśmiechem. Zaraz potem spoważniał, ale nie tracąc łagodności. Zwyczajnie słowa, które chciał powiedzieć wymagały większej powagi, adekwatnej do zachowania Rakel.
        - Proszę bardzo - odpowiedział ciepło, chcąc by dziewczyna przestała się stresować i krępować podarkiem.

        Kot się spisał należycie, dzięki czemu Rakel zjadła chociaż jeden porządny posiłek w ciągu dzisiejszego dnia. Nie wiedzieć czemu wzmianka o mlaskaniu przypomniała Lucienowi chrapanie, wywołując na jego twarzy wesoły uśmiech. Niestety w głowie chwilowo miał pustkę zupełnie nie mając pojęcia co opowiadać do posiłku. O dziwo temat podsunęła sama dziewczyna. Za poczęstunek podziękował, przeczącym ruchem głowy, ale w zamian zaczął mówić.
        - Nie musimy jeść - zaczął, jak Rakel sprawiała aby jeszcze ciepły i chrupki tost się nie zmarnował.
        - Z tego samego powodu zbędna jest nam zdolność wyczucia goryczy trucizny, skrytej w potrawie i nie potrzebujemy odróżniać czy jedzenie nie jest zepsute. Tak więc, tak samo jak jedzenie jest nam zbędne, tak i niespecjalnie możemy się nim cieszyć, ponieważ nie czujemy smaku. Wszystko przypomina pył, różni się jedynie konsystencją. Jedyne co czuję to zapach - opowiadał z uśmieszkiem plączącym się po ustach, gdy widział reakcje jedzącej Czarnulki. Cóż pewnie nie był to fakt, którego oczekiwała dowiedzieć się akurat podczas kolacji. Jednocześnie miło było cieszyć oczy przyjemnością z jaką jadła przyniesione owoce i ich wariacje.
Niewiele później, dosłownie się roześmiał gdy dziewczyna oznajmiła, że chyba umrze z przejedzenia. Zwyczajnie nie potrafił się powstrzymać widząc przerażoną minę jak uświadomiła sobie możliwą gafę. Nawet by nie zauważył trafnego zbiegu słowa z jutrzejszym dniem, ale gdy Rakel to wypomniała, moment wręcz nabrał dla bruneta komizmu. Szybko się uspokoił i odezwał się uspokajająco - Po tylu latach trochę inaczej patrzy się na życie i śmierć. Tylko się nie wściekaj - zastrzegł wciąż rozbawiony, od razu w geście poddania podnosząc ręce
        - Naprawdę gdyby nie ty, nie przejmowałbym się bardziej niż walką do pierwszej krwi. Z upływem czasu wszystko się zaciera i powszednieje, granica życia i śmierci również - spojrzał na dziewczynę przepraszająco, jakby zaraz miał oberwać za mówienie rzeczy niepoprawnych politycznie przy tej oto osóbce.
        - W zasadzie większość pojedynków toczy się taki sposób, do uznania zwycięzcy nie śmierci jednego z walczących, tym akurat nie różnimy aż tak bardzo od was. Również w Otchłani raczej mało komu spieszy się na drugą stronę, a ja nawet dokładnie nie pamiętam kiedy granice się tak poprzesuwały i każdy mój pojedynek stał się walką na poważnie - uśmiechnął się przepraszająco do dziewczyny, jednocześnie próbując sobie przypomnieć coś więcej i zastanawiając się dlaczego jej to wszystko mówił.
Czy był to jeden wyjątkowo irytujący typ ścigający go ciągłymi rewanżami, czy było to później. W którymś momencie miarka się przebrała, nie miał na karku już marnej setki czy dwóch. Uprzedził przeciwnika by nie obnażał klingi jeśli nie jest gotów spotkać kostuchy. Nie został potraktowany poważnie, szlachta raczej uważała nie tylko na swoje żywoty, ale i niepochlebne opinie o swoich osobach, więc realizacje podobnych gróźb raczej się nie zdarzały. Nikt nie chciał zostać rzeźnikiem, nie było to w dobrym tonie. Za pierwszym pojedynkiem poszła zemsta, a wraz z nimi plotka, że d’Notte nie zna litości. Przynajmniej zmalała ilość wyzwań. Co jakiś czas trafiał się nadmiernie ambitny i nazbyt odważny arystokrata, ale do tej pory rozpoczętą tradycją ginął jako nauczka dla pozostałych.
        - Plan nie jest zbyt skomplikowany. Przetrwać przyjęcie trzymając nerwy i emocje na wodzy. Niezależnie jakby ci zależało i jak bardzo byś się bała czy przejmowała, postaraj się nie dać po sobie tego znać. Przynajmniej w miarę swoich możliwości, nie pokazuj że ci zależy, że można cię tak zranić - odpowiedział gubiąc rozbawienie, ale nie tracąc pogodnego tonu. Liczył, że jego spokój udzieli się Rakel a reszta, cóż jakoś może to będzie. A co rodzina sobie pomyśli, jaki dołek zacznie kopać, będzie się martwił w następnej kolejności, ostatnio martwił się w nadmiarze i na zapas a i tak wszystko się posypało.
        - Twoim zadaniem będzie przetrwać przyjęcie. To nie będzie milutki podwieczorek, więc musisz być dzielna, o resztę się nie martw. Ale wcześniej... - zmienił temat z nutką rozbawienia snującą się gdzieś mimo całkiem poważnej sytuacji, wstając od biurka i kierując się do niewielkiej biblioteczki. Stał chwilę przyglądając się wysłużonym oprawom aż wybrał jedną z ksiąg. Z tomem w ręce wrócił do dziewczyny i wyciągnął do niej dłoń, by zachęcić ją do wstania z fotela.
        - Apodyktyczna niańka zarządza odpoczynek - powiedział z łagodną pobłażliwością, otaczając ramieniem plecy dziewczyny i prowadząc ją chcącą czy nie, do sypialni.
        - Musisz się wyspać - powiedział niedaleko ucha dziewczyny - A to do snu - podał jej książkę, gdy już stali przy łożu.
        - Wiele się nie naczytasz, nie mam nic we wspólnym, ale tu znajdziesz piękne ryciny stworzeń stąpających po światach - uśmiechnął się podając Rakel bestiariusz.
Na pościeli leżała koszula nocna, którą nie wiedzieć kiedy pokojówka przygotowała i skąd ją wzięła. Obok leżały też złożone czyste ubrania dziewczyny.
        - Wszystko jest do twojej dyspozycji. W łazience już powinnaś się odnaleźć. Spróbuj odpocząć, a ja zniknę na trochę, muszę się rozciągnąć przed jutrem - zakończył jak zawsze biorąc rękę brunetki by pożegnać ją pocałunkiem w wierzch dłoni. Nie napotykając kolejnych pytań i próśb, zniknął.

        Wrócił wraz ze świtem, w pokoju zjawiając się niemal bezgłośnie. Równie cicho sięgnął do szafy po świeże ubrania, rapier zostawiając oparty o biurko w salonie i zniknął w łazience. Tymczasem Palugh już szykował śniadanie.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Wszystko to, czego się dzisiaj zdążyła dowiedzieć, zdecydowanie ją przerastało. Nie przyznałaby tego nawet sama przed sobą, jedynie zmieszana własnymi uczuciami, ale to zwyczajnie było dla niej zbyt wiele. Życie Evans było proste do bólu, rządziło się swoją rutyną, było przewidywalne i spokojne. Nawet ewentualne problemy były powtarzalne i jej nie zaskakiwały, tylko zmuszały do reakcji. To, co wydarzyło się dzisiaj i właściwie odkąd poznała Luciena, było po prostu skomplikowane i nowe. Na żadne zdarzenie, które ją zaskakiwało nie była siłą rzeczy przygotowana, ale też nigdy by takiego na swojej drodze nie przewidziała. Proces radzenia sobie z tym wszystkim, obejmowania nowych faktów umysłem i przepracowywania związanych z tym emocji był dla niej wyczerpujący, z czego dziewczyna nie zdawała sobie sprawy, a wszelkie tego symptomy konsekwentnie ignorowała, nieprzyzwyczajona do takiej słabości.
        Między innymi dlatego właśnie informacje związane z obrączką spotkały się z niemal stoickim spokojem dziewczyny. To, że naprawdę doceniała podarek i była świadoma jego wagi to była jedna sprawa; drugą było to, czy w ogóle poradziłaby sobie w tej chwili, gdyby wyjaśnienia wywołały silniejsze wrażenia. Najważniejsze było to, że temat został wyjaśniony i przyjęty przez obie strony, na dodatek chyba w sposób dla nich satysfakcjonujący. Pytanie, a właściwie prośba demona, spotkała się więc niemal z urażonym spojrzeniem Rakel.
- Oczywiście – odpowiedziała, chcąc nawet dodać jakieś większe zapewnienia o swojej dyskrecji, ale ostatecznie uznała, że na tym poprzestanie; taka odpowiedź chyba i tak miała silniejszy przekaz niż wielozdaniowe tłumaczenia.

        Kolacja przebiegła szybko, jako że jej jedynym uczestnikiem była głodna jak wilk zbrojmistrzyni. Lucien kanapką wzgardził, ale też pierwszy raz wyjaśnił dokładniej, co ma na myśli mówiąc, że nemorianie nie muszą jeść. Rakel była zbyt głodna, by przejmować się takimi opowieściami i spokojnie chrupała tosta, gdy demon opowiadał jej o tym, jak sam czuje tylko pył, ewentualnie o odmiennej konsystencji. Z jednej strony było trochę szkoda, bo dla wielu przecież jedzenie było przyjemnością ogromną, nie raz zbyt wielką by było to rozsądne. Ostatecznie jednak przecież krzywda mu się nie działa, głodu nie odczuwał, a brak smaku z pewnością rekompensowało kilkusetletnie życie pozwalające na zgłębianie innych aspektów życia.
        Zakończyła jedzenie zaś typowo w swoim stylu, z przytupem i gafą stulecia, która o dziwo rozbawiła Luciena niepomiernie. Wystraszone spojrzenie dziewczyny szybko zmieniło się w zdziwienie, a później gładko przeszło w niezadowolenie, gdy usłyszała komentarz. Brunet chyba jednak zdawał sobie sprawę z tego, jak kontrowersyjne są jego słowa, a swoje już dzisiaj przedyskutowali, więc Rakel zacisnęła tylko usta z niezadowoleniem, całą swoją postawę zmieniając już wyłącznie w kłębek trosk.
        To co mówił miało sens, oczywiście. Nie podważała tego absolutnie, nie próbowałaby wyjaśnić mu piękna życia nawet, gdyby nie pokłócili się przed chwilą. Uważała, że każdy ma prawo przeżyć swój żywot tak, jak chce (oczywiście najlepiej, gdyby jak najwięcej z niego wyciągnął), a ktoś kto żyje kilkaset lat zdecydowanie ma prawo być już nim zmęczonym. Nie zmieniało to jednak faktu, że ona nie znała Luciena aż tak długo, raptem chwilę przecież i nie chciała się z nim już żegnać. Swojej matki nigdy nie poznała, czego nie przestanie żałować do śmierci chyba. Ojciec zginął tragicznie, pozostawiając ją samą w momencie, w którym desperacko potrzebowała kogokolwiek wokół siebie. Przesadą byłoby twierdzenie, że Lucien był dla niej jak rodzina, ale z pewnością był już przyjacielem i kimś dla niej ważnym, i po prostu nie chciała go tracić, nawet jeśli jemu było wszystko jedno.
Nie dyskutowała już jednak, godząc oficjalnie z jego racją i nie utrudniając już tego bardziej. Wystarczająco nabroiła na tym podwieczorku, dostarczając demonowi kolejnych zmartwień i chociaż samolubnie chciała przy nim być, to nie zamierzała więcej tak zawalić sprawy. Nawet jeśli będzie musiała udawać, że wcale nie obchodzi jej jego los.
- Postaram się – obiecała nieco ciężkim głosem, podnosząc oczy na Luciena. – Ostrzegam, że nie wiem nawet czy umiem kłamać, nie mam tego w zwyczaju, a co dopiero udawać obojętność… ale naprawdę się postaram, żeby nie było nic po mnie widać.
Być dzielna. To chyba da radę. To jej mówili bracia, gdy wyjeżdżali, żeby opiekowała się ojcem i była dzielna. W tym pierwszym… zawaliła. Ale… postara się.
        Wyrwała się z zamyślenia, spoglądając za odchodzącym brunetem; jego nagła pogoda ducha zaczęła być podejrzana. Po chwili jednak mężczyzna wrócił z książką, podając jej dłoń i nakłaniając do wstania. Prychnęła śmiechem pod nosem, słysząc jak kpi z nadanego mu przydomku, nie zdając sobie chyba sprawy, że to naprawdę bardzo mu pasuje. Nie protestowała jednak, posłusznie (chociaż niepewnie) dając prowadzić się do sypialni. Skinęła głową i odebrała książkę, spoglądając na nią z zaciekawieniem, nim wyjaśniono jej, że raczej sobie nie poczyta. Normalnie oglądanie obrazków, jak za dzieciaka, jak słodko.
Na wieść o tym, że Lucien znika trenować, spojrzała na niego z niepokojem, ale posłusznie sobie nie powiedziała słowa. Po prostu chciałaby, żeby nie musiał.
- Och, jasne. Poczekam na ciebie, jeśli nie zasnę – powiedziała, ale nie potrafiła zmusić się do uśmiechu nawet, gdy zwyczajowo całował jej dłoń.
        Później zniknął, a Rakel stała jeszcze przez chwilę w pustym pokoju, z książką w ręce. Była niespokojna, zarówno przez to, że myślała ciągle o jutrzejszym niebezpieczeństwie, jak i zwyczajnie czuła się niekomfortowo, śpiąc w nowym miejscu. Zmusiła się w końcu do ruchu i zostawiła książkę na łóżku, biorąc z niego ubrania i znikając w łazience. Przebrała się w koszulę nocną, szybko umyła i zostawiła sobie spodnie i koszulkę na rano, po czym wróciła do sypialni.
Do łóżka weszła niepewnie; wciąż czuła się trochę głupio, włażąc komuś pod kołdrę, ale sprawę ułatwiał fakt, że była sama. Puchowa pierzyna zapadła się pod ciężarem bestiariusza, który Rakel ułożyła sobie na kolanach.
Po niecałej godzinie odrzuciła książkę na drugą stronę łóżka, zdając sobie sprawę, że przez cały ten czas wpatrywała się bezmyślnie w jedną rycinę, myślami błądząc daleko stąd. Bez sensu.
Opadła na poduszkę z westchnięciem, przykrywając się kołdrą i zamykając oczy, ale powieki po chwili znów się uniosły, wielkie barwne oczy spoglądały w ciemność zwisającego nad nią baldachimu, a dziewczyna nasłuchiwała podejrzanych hałasów, nie chcąc się wystraszyć, gdyby Lucien się nagle pojawił.
Paranoja.

        Zasnęła późno, ale spała jak zabita, jak jej słusznie się zarzucało nie raz… Przybycia Luciena nie usłyszała, podobnie jak cichego skrzypnięcia drzwiczek szafy i drzwi łazienki. Dopiero lecąca woda przebiła się przez senne mary i dziewczyna powoli zaczęła wracać do świadomości. Otworzyła oczy, przez chwilę widząc tylko ciemnoniebieski materiał pościeli w której się zapadła, nim z westchnieniem podniosła się na łokciach, chcąc spojrzeć na miejsce obok siebie.
W tym samym momencie wydała z siebie z duszony okrzyk, cofając się gwałtownie pod wezgłowie, nim dotarło do niej, że nie jest atakowana.
- Przepraszam najmocniej panienko! Nie chciałem panienki wystraszyć, ani obudzić!
        Przerażony do granic możliwości Cath stał w nogach łóżka i spoglądał na nią wielkimi oczami, podczas gdy w łapkach trzęsła mu się taca ze śniadaniem. Gdy tylko zobaczył, że Rakel była po prostu zaskoczona, zaczął zerkać z przestrachem w stronę łazienki. Dziewczyna zaś w międzyczasie uspokoiła serce i nabrała powietrza.
- Nic się nie stało – powiedziała. – Nie spałam już, wystraszyłam się tylko, wybacz, ciebie pewnie też.
- Ależ absolutnie proszę mnie nie przepraszać, to moja wina, jeszcze raz proszę o wybaczenie, pozwoliłem sobie przynieść panience śniadanie. Smacznego! - Palugh wyrzucił z siebie potok słów, odkładając ostrożnie tacę na pościeli i zniknął, zanim pojawi się d’Notte i wyrwie mu ogon z dupy.
Brunetka zaś westchnęła ciężko i przetarła twarz dłońmi. To się wybudziła…

        Wychodzącego z łazienki Luciena powitała siedząc wciąż pod kołdrą, ale już z tacą na kolanach i tostem z konfiturą w dłoni.
- Cześć – powiedziała, gdy już miała wolne usta i spojrzała z niepokojem na znajomego. – Dopiero wróciłeś? Jak się czujesz?
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Nie było łatwo, wręcz przeciwnie, w życiu nie sądził, że fakt stawania w szranki może kiedykolwiek nastręczyć mu aż takich trudności, nawet nie wspominając o próbach wytłumaczenia, że jego życie nie miało zbyt wiele sensu czy celów. Brzmiało to jak dramatyzowanie, ale taka była prawda. Dziewczyna jednak wyraźnie godziła się z nim tylko ponieważ nie miała innego wyjścia. Chociaż taki dobór słów nie był najtrafniejszy. Trochę już z Rakel przebywał i powoli zaczynał poznawać jej emocje po sposobi patrzenia, więc Czarnulka nie zgadzała się z nim w najmniejszym stopniu, ona zwyczajnie zaniechała kłótni. To bynajmniej nie znaczyło, że przyznawała mu rację a jedynie, że mu odpuściła, prawdopodobnie głównie by oszczędzić i sobie i jemu dodatkowego stresu i frustracji. Tych mieli dzisiaj aż nadto.
Znieść zamartwianie się dziewczyny było wcale nie łatwiej. Naprawdę pragnąłby by przestała się tak przejmować, ale na ten wieczór starczyło już chyba tłumaczenia, prostowania i szukania sposobów by Rakel spojrzała na zagadnienie jego oczami. Tak samo zaniechał przypominania, że kłamstw miała unikać. Ani jedno jego słowo do tej pory nie pomagało zbrojmistrzyni, przynajmniej demon nie widział by jego starania przynosiły większy efekt, więc tak jako ona jemu, tak i on jej najzwyczajniej w świecie darował już wiercenie dziury w brzuchu. Najważniejsze, że przytaknęła iż spróbuje być dzielną, więcej nie potrzebował. Uśmiechnął się więc krótko, przyjmując jej zapewnienie.
        Nie chciał zostawiać Rakel samej. Nie gdy nietylko stresowała się w obcym miejscu, ale dodatkowo martwiła się o niego. Lepiej jednak było opuścić Rakel na jedną noc niż zawsze.
Ale to nie jego ciało potrzebowało ruchu, na poprawę umiejętności czy kondycji nie mógł przecież wpłynąć w jeden wieczór. Trening oczyszczał umysł i ustawiał go na właściwe tory. Tego właśnie potrzebował, szczególnie, że myśli ostatnio wyjątkowo często dryfowały w nieznane mu, emocjonalne obszary, rozpraszając, wprowadzając zamęt.
Z bólem żegnał się z dziewczyną, tym większym widząc jej niepokój, mimo to zostawił krótki pocałunek na jej dłoni, powtarzając sobie, że wybiera mniejsze zło.

        Dziewczyna jeszcze smacznie spała gdy wrócił. Bezszelestnie podszedł do łóżka i zatrzymał się na chwilę by popatrzeć na osóbkę zaplątaną w ciemnej pościeli. Przez moment przyglądał się Rakel, zastanawiając się czy malarz byłby w stanie na płótnie utrwalić efemeryczną chwilę. Po kilku uderzeniach serca uznał, że nie widział dość utalentowanego artysty. Pora była doprowadzić się do porządku, zamiast sterczeć nad śpiącą jak ponury żniwiarz.
        Z łazienki wyszedł zastając w pełni już obudzoną Rakel jedzącą śniadanie.
        - Dzień dobry. Wróciłem chwilę temu - odpowiedział, dopinając koszulę i ruszył w stronę łóżka. Będąc już obok brunetki, usiadł na rogu materaca z westchnięciem. Zaczynał rozumieć jak potrafiła ciążyć nadmierna troska. Przy czym jego matrwił stopień zmartwienia dziewczyny. Błędne koło.
        - Przecież jeszcze nic mi nie jest - odpowiedział z przymrużeniem oka, opierając się plecami o jeden ze słupków podtrzymujących baldachim.
        - Co ważniejsze jak ty się masz? - zapytał dotrzymując dziewczynie towarzystwa przy śniadaniu.

        - Ubieraj się - zarządził wesoło, widząc, że dziewczyna skończyła posiłek. - Do przyjęcia jeszcze parę godzin, nie będziemy rozpaczać całego przedpołudnia - wstał z łóżka i zniknął w salonie, by dać Rakel trochę prywatności.
        Potem demon zaprowadził ich do stajni, wędrując z dziewczyną przez posiadłość i dziedziniec pod ramię. Znowu nie rozmawiali, ale Lucien starał się aż tak nie dystansować się od Czarnulki, aż tak ścisłe pozory ustawiając na drugim planie.
Stajnie składały się z czterech odrębnych budynków. Lu zaprowadził ich do jednego z nich, gdzie od razu u wejścia pokłonami przywitał ich masztalerz.
        - Znajdą się jakieś dwa nie zepsute trzylatki? - nemorianin zapytał jak zwykle chłodnym tonem.
        - Siodło damskie? - spytał koniuszy, a po zaprzeczeniu skłonił się krótko i raźnym marszem zniknął wśród boksów. Niedługo później wraz z drugim stajennym przyprowadził dwa ogierki.
        - Dopiero niedawno zaakceptowały siodło. Nie jeździł na nich nikt poza masztalerzami - zapewnił, oczekując uznania lorda. Znał Asmodeusa dość długo by rozpoznać ledwie widoczne, aprobujące przymrużenie oczu.
        - Panienko - służący odezwał się do Rakel podstawiając rękę by pomóc jej wsiąść, gdy drugi trzymał konia za uzdę. Stajnie opuścili wierzchem. Pokonali długi dziedziniec i przez posępną bramę, otwieraną przez dwójkę odźwiernych, wyjechali na mało przyjazną równinę. Początkowo Lucien prowadził ich stępem po brukowanym trakcie, potem zjechali w ostępy. Pyliste stepy szybko przeszły w teren pełen pagórków i jarów, którymi wiodła nierówna kamienista ścieżka, prowadząc to w górę wzniesienia, to stromo w dół, nieraz blisko brzegu urwiska, zmuszając konie i jeźdźców do uważności.
W niektórych miejscach dróżka była dość szeroka i bezpieczna by jechać kłusem obok siebie, kiedy indziej należało stępować gęsiego. Tak czy inaczej przejażdżka, chociaż nie wiodła kwitnącymi krainami była urozmaicona i stanowiła doskonałe ćwiczenie dla młodych koni i dobrą rozrywkę dla jeźdźców, chociaż tempo było rekreacyjne.
        - Lubisz żurawie? Na nowych drzwiach masz wyrzeźbiony taki sam wzór jak na wisiorku - Zagaił w jednym z momentów gdy jechali łeb w łeb.
Zablokowany

Wróć do „Opuszczone Królestwo”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości