Opuszczone KrólestwoZapach deszczu

Na równinie rozciągającej się od Mglistych Bagien aż po Pustynie Nanher znajduje się Opuszczone Królestwo, które kiedyś przeżyło Wielką Wojnę. Niestety niewiele zostało z ogromnych zamków i posiadłości tam położonych. Wojna pochłonęła większość ośrodków ludzkich. Dziś znajduje się tam tylko kilka ludzkich siedzib, odciętych od innych miast.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Nieświadom wrażenia jakie wywarł samowolny wierzchowiec, Lucien bynajmniej nie spieszył się z powrotem do obozowiska, sugerując się dobrem klaczki.
“Pustynny skarb” - tak je nazywano, a przynajmniej tak było przed laty gdy konie te dostępne były jedynie na pustynnych obszarach. Siwki eleganckie, charakterne nie łatwo było dostać, gdyż plemiona żyjące w tych niedostępnych i surowych regionach niechętnie je sprzedawały. Nie orientował się jak do tego czasu ewoluował koński rynek na ziemskich planach. Nigdy nie zajmował on myśli demona więcej niż powinien z racji pochodzenia i skłonności nemorian do hodowli koni właśnie. Ten sam typ rzadkiego i wartościowego rumaka można było spotkać i w Otchłani. Odrobinę mniej urodziwe. Nie siwki, lecz karosze wyglądające jak samo piekło, wierzchowce barwy ziemi z rubieży, oraz gniadosze rdzawe niczym świeża krew, prawie zupełnie pozbawione białych odmian. O nieco mocniejszych nogach i twardszych charakterach. Dokładnie takie, jakie mogły zrodzić rozległe stepy domu. Ze wszystkich koni hodowanych w jego okolicach, najcenniejsze.
Normalnie dla rumaka jej pokroju podobny rajd był niczym parsknięcie. "Niestrudzone niby pustynny wiatr" - tak zwykło się mawiać. Pod warunkiem oczywiście, że wcześniej przygotowano go do podobnego wysiłku. Klacz nabyli u handlarza, więc prawdopodobnie większość życia spędziła w zagrodach lub podróży stępem w hordzie innych koni, tak też raczej nie miała kondycji poza przyrodzonymi atrybutami. Całe szczęście obyło się bez wypadku i nie okulała do tej pory, konsekwencje gonitwy zależały więc w dużej mierze od dalszego postępowania. Kobyłka musiała ochłonąć, bez dwóch zdań. Porządnie się rozstępować, a nogi rano będą suche i niespuchnięte.
W tym momencie zimny deszcz działał na ich korzyść na bieżąco chłodząc pęciny. A ten sam tryb życia jaki może nie dawał klaczy godnej jej pochodzenia wytrzymałości, dawał jej względną odporność na pogodę więc przeziębić się również się nie powinna. A on? On i tak był mokry a suchoty organizmowi demona nie były straszne.
        Jakież było jego zdziwienie kiedy spokojnie wjeżdżając na skraj obozowiska gdzie skryli wierzchowce, stała wciąż albo na nowo mokra Rakel. Niepokój na jej twarzy początkowo poruszył również Lu. Artefakty potrzebowały kilku godzin przy ciele by mimo tworzących je zaklęć, zgrać wszystkie subtelności z właścicielem i jego aurą, ale gdyby stało się coś złego przecież by poczuł.
        Podszedł do dziewczyny z zagubieniem wymalowanym na twarzy, które dość szybko przekształciło się w nieśmiały uśmiech gdy tylko poznał przyczynę zachowania Czarnulki.
        - Przepraszam - odpowiedział cicho, stając przed dziewczyną. - I dziękuję… - odezwał się jeszcze ciszej.
Zaczął nieznacznie unosić rękę by najostrożniej jak umiał odsunąć jeden z mokrych kosmków z twarzy Rakel, ale zawahał się w ostatniej chwili. W tym momencie cisza, która zapadła zaczęła dawać o sobie znać. By nie przedłużać niezręczności, uśmiechnął się jeszcze do dziewczyny i podszedł do ogniska susząc się po drodze.

        Onyx okazał się znacznie bardziej rezolutnym stworzeniem niż właściciel i w nosie mając konwenanse wpakował łeb na kolana zbrojmistrzyni, przyciągając uwagę demona. Skoro tylko czułości umbrisa zyskały odzew, ten przesunął się w objęciach opierając pysk o brodę brunetki, głęboko wciągając powietrze i równie intensywnie je wydychając. Pionowe źrenice czerwonych ślepi zezowały wprost w oczy dziewczyny z namolną fascynacją. Łeb dopiero po chwili, usatysfakcjonowany sobie tylko znanymi czynnikami wrócił na uda, a ogon owinął się wokół pleców jego ulubionego, ładnie pachnącego dwunoga.
Lucien przyglądał się wszystkiemu z niemym rozbawieniem. Nigdy nie wierzył w możliwą niewierność wierzchowca. Gdyby groziło mu niebezpieczeństwo piekielny zwierz nie porzucił by go choćby w najgorszej ulewie, ale to co widział było kuriozalne. “Piękna oczarowała bestię” - pomyślał unosząc brew w pełnym niedowierzaniu dla szopki urządzanej przez piekielnika. Niby pół żartem, pół serio, a jednak w tym momencie wcale nie miał pewności czy następnego dnia nie będzie zmuszony jechać na siwce.
        Patrząc na Rakel i Onyxa, jeszcze jedno nie dawało mu spokoju. Cielsko bestii było całkiem niezłym ocieplaczem, lecz do wysuszenia dziewczyny mogło okazać się niewystarczające. Chociaż chciał w podobny sobie sposób wysuszyć Rakel, nie mógł a w zasadzie wolał nie ryzykować. By czar był precyzyjny, by nie zrobić dziewczynie krzywdy zamiast pomóc, wymagałby nie tylko bliskości ale i złożonego plecenia zaklęcia. To dopiero byłby niezręczny moment. Wpadł za to na metodę pośrednią spostrzegając płaszcz wiszący na gałęzi obok.
Poszedł po odzienie szepcząc kilka cichych słów. Już z ciepłym płaszczem w rękach stanął nad Rakel i odezwał się cicho - Mogę?
Onyx otworzył jedno oko łypiąc krótko na dawnego pana, i znowu zamknął oczy uznając go za nieistotny element krajobrazu.
        - Dorian wyrwie mi wszystkie kończyny jak się dowie, że zachorowałaś - uargumentował z niewielkim uśmiechem. Jego zdanie mogło się przecież nie liczyć, ale autorytet starszego brata był niepodważalny.
        Usiadł ponownie na swoim miejscu, wyciągając nogi w stronę przyjemnie strzelających płomieni.
Obcy przy ognisku cały czas niepokoił bruneta. Chociaż mogło się wydawać, że demon zupełnie nie zwracał na niego uwagi, kątem oka co jakiś czas przyglądał się mężczyźnie - niebianinowi. Co prawda nieco odpuścił sztywną prezencję, nie traktując wędrowca jako pełnego zagrożenia, wracając do zachowań, które Rakel znała, ale uczynił to głównie dla niej.

        Magia miała to do siebie, że każde działanie zawsze wiązało się z następstwami. Nie można było rzucić tak wielkiego czaru jak burza i liczyć, że wszystko rozejdzie się po kościach. Owszem deszcz przestał padać, a wiatr nie hulał tak potężnie, ale chmury wciąż ponuro zasnuwały niebo, utrudniając ocenę czy było tylko popołudnie czy już wieczór.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Linman okazał się miły. Określenie banalne, ale najlepiej oddające chyba charakter mężczyzny, a przynajmniej tak się aktualnie przedstawiał. Nawet nie odpowiadała na pytanie, czy ognisty koń jej się podoba, bo podejrzewała, że nietrudno było dostrzec zachwyt, który pojawił się w jej oczach zaraz po zaskoczeniu. Kolejne zdanie zaś sprawiło, że z trudem oderwała wzrok od hipnotyzujących płomieni i wbiła go w podróżnego z siłą kowalskiego młota. A więc nie tylko władał ogniem, ale i czytał aury. Świetnie. Czyli to ona jest po prostu skrajnie niewykształcona magicznie, dobrze wiedzieć. Opanowała jednak absurdalną irytację, przymykając na moment oczy i dopiero gdy zdobyła się na uprzejmy uśmiech, podniosła znów oczy na Linmana.
        - Dopiero się uczę – sprostowała niechętnie, zastanawiając się nad propozycją. Rzucona błaho, niezobowiązująca i typowo sytuacyjna brzmiała dość szczerze, ale Rakel nie odpowiedziała przez dłuższą chwilę.
        – Lucien mi pomaga – dodała w końcu, zawieszając głos, jakby chciała coś jeszcze dodać, ale jednak zrezygnowała.

        Rand zawsze się śmiał, że jego siostra jest najbardziej upartym stworzeniem na tej Łusce i jak się na coś uprze, to nie ma zmiłuj – osiągnie to z determinacją, o którą nikt nie podejrzewałby nastoletniej dziewczynki, jaką wtedy była. Ewidentnie nie poznał nigdy żadnego umbrisa. Chyba, że to wyjątkowy charakter Onyxa czynił go takim, a nie innym, jednocześnie sprawiając, że bezradna Rakel równie dobrze mogła prosić drzewa o uprzejme przesunięcie się w inne miejsce. Piekielna bestia znalazła legowisko oraz schronienie przed deszczem i koniec. Bez bata nie ruszysz, a wątpiła by nawet i to wywarło na umbrisie jakiekolwiek wrażenie, poza pogardliwym spojrzeniem inteligentnych, czerwonych ślepi.
        Dopiero głos Linmana sprawił, że Rakel lekko oprzytomniała i spojrzała na niego zaskoczona. Kim on był, by jej mówić, kiedy ma się martwić, a kiedy nie? Uspokoiła się jednak zaraz, niby posłuszna słowom mężczyzny, ale w istocie odnajdując w nich sens. No tak, bo co właściwie mogło się Lucienowi stać? Jej pierwszą myślą na widok samotnego wierzchowca było to, że jego jeździec spadł, robiąc sobie krzywdę, ale na los, nie chciałaby spotkać tego, co może jej znajomemu nemorianinowi zagrozić. Czyli najzwyczajniej w świecie zareagowała zbyt emocjonalnie, albo zapominając o prawdziwej naturze bruneta albo…
        Rakel pokręciła głową, protestując przeciwko własnym myślom i już tylko zaniepokojona wypatrywała jeźdźca, który w końcu powrócił na grzbiecie jej zaginionej klaczy. Nie wiedziała na widok którego z nich bardziej się cieszy. Lucien wydawał się zaskoczony jej troską, co tylko dziewczynę speszyło, a gdy po chwili uśmiechnął się lekko, sama nie wiedziała, czy chce przywalić jemu czy sobie w łeb. To nie było zabawne! Jej spojrzenie złagodniało jednak, gdy usłyszała przeprosiny, zaś podziękowanie, chociaż sama nie wiedziała za co mężczyzna jej dziękuje, skwitowała równie delikatnym uśmiechem. Oczywiście dopiero, gdy on i jego mokra koszula już ją minęli.
        Gdy wróciła do ogniska i usiadła na powrót przy Onyxie, koń zajął już pełnię uwagi dziewczyny. Najpierw (niby bezceremonialnie, ale w kontekście następnych wyczynów całkiem niewinnie) wpakował jej łeb na kolana, a gdy tylko dziewczyna okazała mu nieco czułości, rozpoczęła się szopka. Rakel zaśmiała się cicho, gdy łeb umbrisa podniósł się, niemal uderzając ją w brodę, a wielkie czerwone ślepia o pionowych źrenicach spotkały barwne tęczówki. Właściwie wyglądał niezwykle przerażająco, ale też dziewczyna zdążyła się już trochę z wierzchowcem zapoznać, a na dodatek ten łasił się teraz niby udomowiony kot, więc nie było po niej widać lęku. Brakowało tylko popisowego merdania łysym ogonem.
        - Tylko mnie nie zjedz – zastrzegła rozbawionym tonem, a gdy umbris sapnął, potężnym westchnięciem wzbijając w powietrze nawet ciężkie od wody włosy dziewczyny, zaśmiała się już głośniej, obejmując natrętny pysk i usiłując odsunąć go od twarzy.
        – Tak, ja też cię lubię – szepnęła cicho, prawie w same chrapy bestii, spoglądając w czerwone ślepia, które mrugnęły kilka razy, nim łeb w końcu opadł spokojnie na uda dziewczyny, a ogon objął zaborczo jej plecy i biodro.
        Kto by pomyślał, nigdy nie miała nawet kota, a teraz zostawiła w Valladonie psa, kupiła konia i zabawiała pieszczotami czterokopytną bestię z piekła rodem. Świat stawał na głowie. Głaskała właśnie Onyxa, który przymknął już ślepia, gdy wstający Lucien zwrócił na siebie jej uwagę. Odprowadziła go wzrokiem aż do drzewa, skąd zabrał jej płaszcz, zbliżając się z nim w dłoniach i po chwili zakładając dziewczynie na ramiona, gdy skinęła głową w milczącym przyzwoleniu.
        - Bez przesady – mruknęła rozbawiona komentarzem odnośnie starszego brata, zerkając na demona przez ramię, gdy przez przypadek musnęła palcami jego dłonie, odbierając okrycie. Czerń obrączki błysnęła w blasku ognia. – Dzięki – powiedziała ciszej, poprawiając płaszcz i otulając się nim. Był taki ciepły!
        Była pewna, że gdyby coś jej się stało Dorian z pewnością straciłby nad sobą panowanie, ale raczej nie obejmowało to czegoś tak losowego, jak przeziębienie. Prędzej ona dostałaby burę i termofor na głowę. Rozbawiła ją jednak taka argumentacja, która zdawała się usprawiedliwiać ich oboje. Przeniosła swoją uwagę na trzaskający przed nią ogień i zerknęła ponad nim na Linmana.
        Nic jej nie zdradziło po za lekkim przekręceniem dłoni, by nie zasłaniał ich łeb umbrisa, i skupieniem w spojrzeniu, aż niewielki płomień nie oderwał się od ogniska i nie uniósł ponad niego, kształtując najpierw w idealną kulę, a później falując, niby kształtowana czyjąś wolą kropla wody. Rakel zmarszczyła lekko brwi i przechyliła nieznacznie głowę, próbując ukształtować ognistego rumaka, na wzór tego, którego widziała wcześniej, stworzonego przez Linmana. Ogień w palenisku nagle uniósł się, zwiększając swoją objętość i odbijając się w barwnych oczach, które dosłownie wwiercały się w płomienie, a po chwili jakby zmienił się cel mocy i surowa energia wezbrała wokół podróżnych. Dopiero po chwili Rakel zamrugała krótko, upuszczając kulę na powrót do ogniska, które szybko zmalało i teraz znów trzaskało przyjaźnie, grzejąc swym ciepłem strudzonych wędrowców.
        - Na konia chyba jeszcze za wcześnie – mruknęła, jak gdyby nigdy nic, siląc się na słaby uśmiech.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

        Tak to czasem bywało, że to co dobre musiało się czasem skończyć nim w ogóle się rozpoczęło. Tak było i tym razem.
Fioletowa nie znała całej historii - Rakel i Luciena obserwowała dopiero odkąd opuścili miasto. Wyprawa jak wyprawa, czemu nie - dobrze im się razem jechało to niech jadą. Albo i stoją, jak wolą. Ale niestety… sami.
Złote oczy momentalnie zwróciły się na Linmana. Mógłby być dla nich ciekawym towarzystwem. Nie zraża się zanadto, ,,miły jest” jak to stwierdziła dziewczyna… no, ale trudno. Zadanie zadaniem, trzeba się go pozbyć.
Zaczęła odliczać.

Jedna.
Dwie.
Trzy.
Cztery.
Pięć.
Sześć.

Sześć koszul w trakcie tej krótkiej przygody. Co mogła za to oferować?
Zastanowiła się i uśmiechnęła. Ukryta w międzywymiarowej przestrzeni, nieosiągalna dla nikogo - ani ,,amatorki” ani jaśniepana - mogła knuć w spokoju jak długo jej się marzyło.
Każdy coś dostanie.
Rakel była rozsądną kobitką. Może nieco zagubioną chwilowo, ale ze łbem na karku i to było dość aby ją polubić.
Dostanie spokój.
Linman… trochę niefortunnie mu się odezwało, ale właśnie dlatego jego obecność była naprawdę ciekawym dodatkiem. Co prawda musiał odejść, ale nie trzeba było mu dodatkowo utrudniać.
Dostanie pogodę. Dosłownie.

        Dla Fioletowej istotki rozgarnięcie magicznie nagromadzonych chmur nie było problemem - ale i nie pozbywała się wszystkich. Rozsunęła je tylko trochę, by na drogę jaką wybrała dla błogosławionego nie kapało z nieba. Wystarczy, że gość jak nic napatoczy się na jakieś kałuże, a po pewnym czasie pewnie i na kolejne zbłąkane duszyczki.
Pomogła też nieco jego klaczce. Należało dodać jej sił, zregenerować w przyzwoitym stopniu - może nie będzie póki co zdatna do galopu, ale przejść przejdzie.
Wstępne przygotowania zostały zakończone. Używała swych mocy tak, by nikt ich nie wyczuł - czy alarianie czy mieszkańcy Otchłani - wszystko jedno i tak nie byli tak fajnie fioletowi jak ona. Ha! Nie mieli szans!
Ale nie planowała niczego wielkiego. Musiała jedynie włożyć do głowy Linmana chęć udania się w dalszą podróż i zatrzeć jego ciekawość względem nowo poznanych twarzy. Należyte słowa podziękowania i pożegnań padły już same z jego ust, nie musiała do tego przykładać ręki. Dobrze wychowany był gość, naprawdę szkoda, że nie mógł tu zostać.
Może kiedyś wróci?

        Kiedy on się grzeczniutko ulatniał, by nie przeszkadzać parce, Istotka właśnie ją sobie obrała za następny cel.
Dokładnie jedną jej część.
Setnie bawiło ją już samo to, że przewielki jaśniedemon jej nie dostrzega i może mu latać pod nosem ile jej się spodoba - ale to było nudne na dłuższą metę, tak mogła z każdym. On za swoją irytacyjność zasługiwał na coś ekstra. Niemalże sam się prosił; jak pannica o ładnych nogach nosząca za krótką kieckę w ciemnych uliczkach szemranej wiochy.
Już ona się nim zajmie.
Najpierw koszula - nie obchodziło jej co sobie pomyślał, gdy ta czarna i sucha powłoka chroniąca przed kobiecymi spojrzeniami powoli zaczęła znikać z jego ciała, wymazywać się i przepadać. Przepadać dla niego oczywiście, bo w miarę znikania z demona pojawiała się na biureczku w pewnym małym pokoiku w Turmalii, gdzie ktoś należycie się nią zajmie.
Taki prezencik.
Żeby jednak Rakelka nie dostała zawału na widok ostatniego zadka bez przyodziewku na miejscu starej koszuli zaczęła pojawiać się nowa - równie dobra, lepsza wręcz!, bo magiczna - stale pachnąca miętą. Wyglądała także bardzo atrakcyjnie - podstawowo w kolorze pasującym do woni pokryta była we wszystkich zakamarkach biało-niebieskim kwieciem egzotycznym i graficznymi przedstawieniami ciepłokrajowych liści. Pasowała Lucienowi do oczu.
Gdyby jednak na tym się skończyło Fioletowa by sobie nie wybaczyła - na plecach, tuż pod łopatkami demona (który jakimś przedziwnym sposobem, chyba naprawdę musiał jej podpaść) pojawił się czarny napis ,,zły chłopiec”, który zniknąć miał dopiero kiedy zobaczą go co najmniej dwie rozumne istoty.
Pysznie!

Ubawiona mogła odetchnąć i jeszcze raz podsumować swoje dzieło - Linman oddalony, kobitka uraczona pokazem, jaśniepan dostał. Miała nadzieję, że się nie ucieszy.

- Trzymajcie się grzecznie i nie wariujcie mi tu! - Pożegnała ich, choć nie mogli usłyszeć i pogroziwszy im paluszkiem z uśmiechem, zniknęła rozwiązywać ludzkie problemy gdzie indziej.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Zapowiadała się zasłużona i wreszcie spokojna chwila wytchnienia w wędrówce, walce ze zjawami czy pościgach w deszczu. Lucien przymknął oczy sadowiąc się wygodnie i wsłuchiwał się w trzask ogniska i szmer ostatnich kropel kończących burzowy popis. Powietrze nabrało czystego i rześkiego aromatu gdy po wrogiej magii ulotniły się ostatnie ślady, a płonące gałązki roztaczały woń ciepła i lasu. Gdyby nie uprzednie wydarzenia, wszystko aż przesączone było beztroską biwaku po trudach dnia.
Zapowiadało się nawet zawarcie nowej znajomości. Dziewczyna wyraźnie zapoznała się już z Linmanem, nawet chyba ognistym popisem nawiązała do ich rozmów. Bo w końcu skąd nagle wyskoczyła z koniem.
Demon zerknął na ognistą kulę, przymrużeniem powiek przytakując dziewczynie. Zdecydowanie było zbyt wcześnie. Może jakby Rakel chciała puścić po lesie pożogę przypominającą piekielne rumaki to by jej się udało. Zazwyczaj byłby to wyższy poziom trudności niż maleńki płomienny konik, bo chyba to chciała utworzyć, ale w jej przypadku wszystko szło nieco niestandardowym torem, więc nemorianin gotów był uwierzyć, że taki onieśmielający popis mógłby się udać. Na wszystko był czas, i też czasu potrzeba było do odrobienia wieloletnich zaległości. Teraz był moment na odpoczynek. Tak przynajmniej się zdawało.
        Zupełnie niezapowiedzianie niebianin wstał. Pożegnał się z dziewczyną życząc jej bezpiecznej drogi i zdawkowo z demonem, który odpowiedział równie oszczędnym pożegnaniem. Dosiadł swojej klaczki i stępem wjechał w noc.
        Tak jak pierwsi ludzie napotkani w Alaranii zafascynowali demona wręcz kradnąc jego serce, tak teraz im więcej i lepiej ich poznawał, częściej wiązało się to z rozczarowaniem. Może to dlatego, że z nadziejami i optymizmem połączona była pewna śmieszna prawidłowość, że podążał za nimi zawód. Gdy zaś nie oczekiwałeś nic mogłeś tylko zostać mile zaskoczonym… A może zwyczajnie na starcie los mu sprzyjał by skłonić go do podróży, teraz zaś uczył się, że to nie tylko rasa decydowała o tym co tak ciągnęło Luciena do śmiertelnych. Niektórzy potrafili być fascynujący i kierowali się uczuciami i emocjami, które tak bardzo chciał poznać. Inni zaś nie różnili się od mieszkańców Otchłani aż tak bardzo. Zawodzili zaufanie, zniechęcali do siebie, byli nieprzystępni a zamiast cieszyć się życiem i zarażać innych tą radością jak wędrowni muzycy, machali mieczami przed nosem, kłamali i krzywdzili się nawzajem.
Asmodeus nigdy nie był zbyt wylewny w obdarowywaniem swoim zaufaniem, co było widać przy pierwszych kontaktach z nim. Podczas swojego pobytu w Valladonie tylko utwierdził się w tym postępowaniu. Wpierw musiał oswoić się z osobą, przekonać, że można bezpiecznie i co najważniejsze, że warto zacząć opuszczać chłodną maskę. A chociaż Linman nie był czystym człowiekiem, Lu odruchowo wciągnął go w ich kategorię, dodając do grupy tych mało przyjaznych i radosnych. Przecież spokojnie mógł poczekać do rana wraz z nimi. Przywlókł ze sobą zjawę, nie przywitał się właściwie, ale nikt go z obozowiska nie wyrzucał.
        Chcąc nie chcąc, brunet zrzucił wszystko na karb niechęci wobec swojej rasy, co chociaż zazwyczaj nie było bezpodstawne, podczas podróży, która miała być czystym startem podświadomie raniło i dystansowało Luciena, tym silniej przywołując nemoriańskiego szlachcica. Odprowadził jeźdźca obojętnym wzrokiem aż ten zniknął w ciemnościach i dopiero zerknął na Rakel. Dziewczyna doświadczyła sporo wrażeń tego dnia i dopiero znów nastała chwila, gdy mogli spokojnie porozmawiać.
        - Wszystko dobrze?... - Pytał delikatnym głosem, ale w oczach Lu odbijało się poczucie winy. Naraził dziewczynę, niecelowo, ale czy nieświadomie? Przecież wystarczyło pomyśleć. Zdecydowanie zasłanianie się nieświadomością we własnym osądzie wcale go nie usprawiedliwiało, nie zwalniało z braku przemyślności. Kto stworzył czy puścił zjawę było mniej istotne, gdy ona poszła za nim właśnie, a przecież wrogich mu stworzeń było znacznie więcej niż ten jeden duch powstały z winy głupich braci. Wtedy nagle zmarszczył brwi, czując chłód, który przepełzł po skórze, jakby ściągnięto z niego koszulę. Mgnienie później koszula była na swoim miejscu, ale zupełnie inna, bijąca po oczach swoją pstrokacizną i drażniąca nos ostrym zapachem. Demon wstał gwałtownie wyciągając ręce przed siebie, oglądając rękawy.
        - Co do stu piekieł - szepnął wyraźnie zbity z tropu, co nieczęsto się zdarzało. Złapał za przód koszuli podciągając ją do twarzy i zaraz skwaszony grymas przeciął twarz nemorianina. To ta koszula tak cuchnęła. Sam zapach mięty nie był nieprzyjemny, raczej rześki i odświeżający, dla nemorianina plasujący się w kręgu tych mu neutralnych, ale w takim natężeniu kojarzył się z całym kramem z ziołami. Zatęchłe szalety się tak odświeżało, albo stare szafy, przecież podobno zapach mięty odstraszał myszy. Jeśli kolące oczy paskudztwo musiało pachnieć jakimś ziołem na szkodniki, to lawenda mniej by drażniła i lepiej pasowałaby do odzienia. A jeśli nasilenie aromatu byłoby podobne, to żaden mol w promieniu stai by go nie tknął. Na umbrisy zapach na pewno działał, gdyż przy pierwszym ruchu Luciena, jak tylko woń mięty poniosła się w powietrzu, leżący na kolanach Rakel wierzchowiec zmarszczył pysk odsłaniając zęby i sapiąc w niezadowoleniu.
        Rozdrażniony brunet ściągnął ubranie przez głowę, nie zawracając sobie myśli guzikami. Koszulę i tak zawsze nosił niedopiętą, więc szybkie pozbycie się odzienia nawet nie stanowiło problemu. Z niesmakiem spojrzał na materiał, gdy wyszarpywał nadgarstki z mankietów. Co za bezguście spłatało mu taki zupełnie niezabawny żart. Dla niebianina, przy ewentualnym następnym spotkaniu, byłoby lepiej jeśli to nie on był winowajcą. Problem w tym, że nikogo innego tu nie było, poza nim, Rakel i jeszcze chwilę temu Linmanem właśnie.
        - Bezczelna kpina - mruknął, gdy jego oczom ukazała się nie tylko pełnia wzoru, ale i napis.
Rzucił koszulę w okolicę ogniska i usiadł ze skrzyżowanymi na piersi rękoma, mając nie lada dylemat. Lepiej było jechać do najbliższego miasta czy wsi bez koszuli czy w tym woniącym, pstrokatym paskudztwie?
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Rakel podniosła zaskoczone spojrzenie na Linmana, gdy ten postanowił ich opuścić. Pożegnała się grzecznie, chociaż nie kryła zdziwienia porą, jako że noc nadchodziła wielkimi krokami. Może i mężczyzna wyglądał na zaprawionego podróżnika, ale to nie znaczyło, że mając taką możliwość nie wolałby spędzić nocy w obozowisku, zamiast siodle. Odprowadzała przez chwilę jeźdźca spojrzeniem, później przenosząc je na Luciena, ale nim zdążyła podzielić się z towarzyszem swoją refleksją na to nietypowe zachowanie, to demon pierwszy zadał pytanie, a ona zamrugała zaskoczona.
        - Tak, jasne… - zawahała się, niepewna przyczyn tego łagodnego tonu. Zapewne chodziło mężczyźnie o to zamieszanie, które miało miejsce na polanie, ale nie miała pewności, a odpowiedź chyba i tak zostałaby taka sama. Nawet jeśli nie było w porządku, to przecież by nie powiedziała, odruchowo udając twardszą niż była. Chociaż tyle mogła zrobić, po szoku, jaki wtedy ją ogarnął.
        Zresztą… po chwili to nie miało znaczenia. Wszystkie myśli Rakel prysnęły jak bańka mydlana i dziewczyna zaczęła się tylko zastanawiać, czy może to wszystko nie jest jakimś głupim snem? Może w ogóle jeszcze nie wyjechała z Valladonu, Morgan wcale nie zachlał i dopiero obudzi się w swoim pokoju, zbierając do wyjazdu (który, po takim śnie w życiu by się nie odbył)? Bo jak inaczej wytłumaczyć zjawy, ogary piekielne i… wyparowującą w niebyt koszulę Luciena, na miejsce której pojawia się jakiś dziwnie pstrokaty, intensywnie pachnący materiał, którego twórca miał paskudne poczucie humoru i postanowił stworzyć z tego czegoś odzież? Nawet nie spanikowała, zwyczajnie nie dowierzając własnym oczom i tylko mrużąc je lekko, i marszcząc nos, śledziła wzrokiem zmiany.
        - Emm… Lucien? – mruknęła w końcu niepewnie, ale demon też się już zorientował w sytuacji i zerwał na równe nogi.
        Rakel parsknęła krótkim śmiechem i szybko przygryzła wargę, próbując powstrzymać cisnący się na usta chichot, ale oczy śmiały się za nią. Wbijający się w nozdrza absurdalny zapach wcale nie pomagał, a widok Luciena miotającego się w pstrokatym okryciu, jak kot z przywiązanym do ogona papierkiem, był ewidentnie ponad jej siły. Teraz już zasłaniała dłonią usta, obserwując oburzonego do granic możliwości bruneta, co było właściwie w połowie przyczyną jej wesołości, chociaż rozbawienie przeszło jej na moment, gdy mężczyzna jednym ruchem zdjął z siebie koszulę. Cóż… tak mu było… zdecydowanie lepiej.
        Dziewczyna odchrząknęła speszona, rumieniąc się nieznacznie i odwracając wzrok w stronę ogniska, ale usta wciąż drgały jej w powstrzymywanym śmiechu, a Lucien sam przyciągał spojrzenie i to nie tylko obnażonym torsem (chociaż też, zdecydowanie), ale skrajnie dynamiczną, jak na niego, gestykulacją. Apogeum nastąpiło, gdy Rakel znów zerknęła ukradkiem na pstrokatą tkaninę, którą demon trzymał teraz w wyciągniętych przed sobą rękach, i dostrzegła napis na plecach. Tego już nie wytrzymała i wybuchła tak długo powstrzymywanym śmiechem, wyrzucając z siebie w ten sposób cały stres dzisiejszego dnia, całe napięcie i zmęczenie. Z wręcz histerycznym napadem chichotu, od którego łzy stanęły jej w oczach, złożona na szyi Onyxa próbowała złapać oddech, ale za każdym razem gdy jej spojrzenie padało na majestatycznie skrzywione oblicze nemorianina, brało ją na nowo, a kolejna salwa dźwięcznego dziewczęcego śmiechu toczyła się echem wśród zagajnika.
        - Przepraszam – mruknęła w końcu, wciąż rozbawiona, ale próbując dojść do siebie.
        Nawet jej wychodziło, nie licząc okazjonalnych prychnięć, rozwijających się w niekontrolowany chichot, jeśli na czas się nie powstrzymała. A na wspomnienie pierwszej reakcji Luciena miała wrażenie, że jej zachowanie jest wręcz obrazoburcze, ale los jej świadkiem, ledwie oddychała z rozbawienia. „Zły chłopiec” będzie jej się czkawką odbijał przez najbliższe kilka dni, sprawiając, że dziewczyna będzie uśmiechała się nagle w zupełnie nieadekwatnych okolicznościach, speszonym kręceniem głowy tylko tłumacząc, że nie, nic się nie stało, tylko przypomniało jej się coś zabawnego…
        Rakel otarła ukradkiem łzy rozbawienia i wydała z siebie kolejne zduszone parsknięcie na widok siedzącego z zaplecionymi na piersi rękami, skrajnie obrażonego Luciena. Nie no, ona nie da rady…
        Pozbierała się jednak w końcu, siłą tylko powstrzymując od trzeźwiącego poklepania się po policzkach, jak również od nieustannego wpatrywania w mężczyznę. Bo, śmiechy śmiechami, ale było na co popatrzeć… Ale nic to! Wzrok na ogień. Wdech i wydech. I kolejne stłumione prychnięcie, gdy jej wzrok padł na zmięty miętowy materiał, niebezpiecznie blisko paleniska. Oddychaj, Rakel!
        - Co się właściwie stało? – zapytała w końcu cicho, zerkając na Luciena kątem oka. Z grzeczności starała się powstrzymać wesołość, ale tak samo zdawała sobie sprawę, że jej to absolutnie nie wychodzi. – Nie masz… um… zapasowej koszuli? - „Nie żeby mi przeszkadzało…”, dodała w myślach i znów się skarciła, chociaż nieustanne rozbawienie zupełnie popuściło jej wszelkich wodzy. – Może do jutra wywietrzeje? Chociaż zapach… - zaczęła, po czym jej wzrok padł na barwny materiał, a wyobraźnia podsunęła widoczny na plecach koszuli napis i dziewczyna znów uderzyła w niepochamowany chichot. Z trudem jeszcze wydukała kolejne przeprosiny, niezmiennie jednak chowając głowę w szyi umbrisa.

        Na wszystko jednak przychodzi pora, również na koniec kpin z demona. Przestało padać, ale Onyxa nie udało jej się odepchnąć nigdzie dalej. Echo spała już spokojnie uwiązana do drzewa, ale piekielnemu wierzchowcowi musiało być przy niej nadzwyczaj wygodnie, bo wyciągnął się niczym zadowolony kot przy kominku, a gdy dziewczyna próbowała sama zmienić miejsce, po prostu pełzł za nią. W końcu nie pozostało jej nic innego, jak rozwinąć swoje posłanie przy umbrisowym grzbiecie i tam ułożyć się do snu. Dzień był upalny, a wieczór przyjemny, ale noc mogła być chłodna, wiec dodatkowe źródło ciepła na pewno nie zawadzi, gdy ognisko dogaśnie. Myślała, że wycieńczona zaśnie w momencie, ale leżała jeszcze dłuższą chwilę, w końcu przekręcając lekko głowę, by spojrzeć na Luciena. Na usta cisnęło się, czy nie jest mu zimno, ale to byłoby już złośliwe i dziewczyna uśmiechnęła się tylko lekko.
        - To był… ciekawy pierwszy dzień podróży – szepnęła cicho, ale wciąż z uśmiechem na ustach. Jakkolwiek ten dzień nie przebiegał, potrzebowała chyba tego śmiechu, by oczyścić się ze skumulowanych w sobie emocji. Zerknęła na obrączkę na swoim palcu, znów bezwiednie trącając kciukiem czarny kamień.
        - Lucien? Ta zjawa coś do ciebie mówiła, wcześniej… - zaczęła, niepewna czy to dobry pomysł wracać do tamtego wydarzenia. – O co jej chodziło?
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Sam materiał oczywiście był obrzydliwy, fakturą, która nie była wystarczająco miękka, ale przede wszystkim z racji paskudnego wzoru. Malarzowi, który wymyślił takie barwienie tkaniny powinno wyłupić się oczy skoro i tak ich nie używał, oraz obciąć ręce by nigdy więcej nie stworzył czegoś równie rażącego.
Zapach magicznym sposobem unoszący się nad tkaniną był nad wyraz uciążliwy i drażnił wrażliwy nos nemorianina wcale nie pomagając zaakceptować dowcipu.
Lecz najbardziej rozdrażnił go popis magii. Czarów bezpośrednio ingerujących w jego osobę, plecionych tuż pod jego nosem, których nie wyczuł. Bezguście żartownisia irytowało, ale prawdziwie denerwowała niewykrywalność maga i jego zaklęcie. Cóż kryć, nikt nie płatał podobnych figli szlachcicowi, zbyt obawiając się o swój żywot, słusznie zresztą.
        Tylko demon się denerwował. Dziewczyna parsknęła śmiechem, gdy brunet oswobadzał się z paskudztwa.
Onyx zastrzygł uszami i zaintrygowany poderwał głowę łypiąc okiem na źródło niesłyszanego wcześniej dźwięku, gdy brunetka ginęła w jego szyi. Obruszony demon dopiero już siedząc na swoim miejscu z daleka od obmierzłego ubrania, zwrócił uwagę na kolejny wybuch śmiechu Rakel. Perlisty i radosny, dźwięcznie ubarwiający noc. Rozluźnił ręce, które swobodnie opadły po jego bokach i zerknął na oczy śmiejące się razem z twarzą Czarnulki. Oburzenie zeszło gdzieś na dalszy plan.
        - Ktoś robi sobie magiczne żarty - odpowiedział znacznie spokojniejszym tonem, gdy Lu spoglądał w tęczówki lśniące od pełnych radości łez. To był piękny widok. Obrazek wart spotkania z tą odstręczającą swą formą garderobą.
        - Przy sobie, w jukach? Nie mam. Nigdy nie zdarzyła mi się podobnie awaryjna sytuacja - odpowiedział, na moment podążając w płomienie za wzrokiem dziewczyny. Po kolejnych słowach Rakel jakoby mogli mieć nadzieję by koszula wywietrzała, nawet demon parsknął krótkim i cichym śmiechem - Szczerze wątpię.
Właśnie otrzymał odpowiedź. Znacznie lepiej było jechać bez koszuli. Zresztą zaraz sobie jakąś sprawi. Wystarczyło skoczyć na rozlewisko, tam zostawił przecież zapasowe ubrania, gdy znacznie wcześniej planował nigdy więcej nie wracać do posiadłości. A jak nie, to zawsze miał szafę w domu. Odległości nie ograniczały go w najmniejszym stopniu, co najwyżej lęk przed pozostawieniem Czarnulki samej. Tylko dlatego jeszcze nie zniknął po właściwe mu odzienie.
        Machnął ręką a kwiecisty materiał momentalnie buchnął płomieniem niczym drugie ognisko i równie gwałtownie dogasł, zostawiając jedynie kupkę popiołu. Tylko zapach mięty uniósł się intensywnie po obozowisku jakby ktoś go nagle rozpylił, przeciwnie do materiału znikając powoli wraz z wędrówką powietrza.
        Widok rozbawionej Rakel trwale utknął w umyśle bruneta, który rozmawiając z dziewczyną, nieprzerwanie przyglądał się ostatnim chichotom, nie mogąc nacieszyć oczu.
Umbris z dziwnym zachowaniem przeszedł do porządku dziennego, zadowalając się pieszczotami, w podobny sobie sposób wymuszając sen obok upodobanej zbrojmistrzyni. Zamknął czerwone ślepia i przysypiał oddychając głęboko, gdy Rakel wciąż się wierciła. Lu pochylony do przodu, siedział nieopodal dziewczyny, z ramieniem opartym na kolanie zgiętej nogi, i pełniąc bezgłośną wartę przyglądał się rubinom tworzącym ślepia bestii skaczącej z rapiera. Słysząc głos dziewczyny wyprostował nogi, odłożył broń u swojego boku i podpierając ręce na trawie spojrzał na Czarnulkę.
        - Sporo wrażeń jak na jedno popołudnie - przytaknął szeptem. Był egoistą. Nie potrafił żałować, że poznał istotkę o różnobarwnych oczach, nie umiał zerwać tej znajomości, nie tak wcześnie. Nawet nie wiedział, kiedy będzie dość by rozsądnie uznać, że przysporzył jej dość kłopotów i wreszcie powinien odejść. Nie umiał, nie gdy się tak uśmiechała, nawet jeśli był to niewielki cień radości przemykający po ustach. Jakby na ocucenie, by przypomnieć mu o realnym zagrożeniu, Rakel spytała o zjawę. Demon spuścił na chwilę wzrok, by powoli przenieść spojrzenie na ognisko. Milczał krótką chwilę, jakby zbierając właściwe słowa i odezwał się wciąż zapatrzony w płomienie.
        - Przybył po zemstę - odpowiedział równie cicho jak wcześniej. - Zjawa może powstać naturalnie gdy śmierć przychodzi zbyt nagle lub w traumatyczny sposób, ale może też zrodzić się z przekleństwa. Ten mag żądał ofiary z krwi oprawców swoich i swojej córki. To właśnie krew mnie z nimi łączy.
To nie był najlepszy temat na rozmowę przed snem. Pytanie brzmiało jednak czy w ogóle kiedykolwiek byłby dobry moment na podobną rozmowę. Przez chwilę bał się spojrzeć i samotne oczy wpatrywały się w coraz słabsze płomyki ogniska, które strawiło już połowę poświęconego mu paliwa. Nie mógł jednak zachować wszystkiego dla siebie, nie gdy Rakel sama spytała o zajście. Powinien dać jej świadomy wybór z kim przebywała.
        - Nie mógł wyrządzić mi krzywdy, dlatego chciał skrzywdzić ciebie. To właśnie powiedział - nemorianin skończył tym razem nie unikając wzroku dziewczyny, a przyglądając jej się uważnie. Czekał, sam nie wiedział czego wyczekiwał. Złości? Żądania zostawienia jej w spokoju? Dokładniejszego tłumaczenie? Nie miał pojęcia. Więcej, nie wiedział co uczyni gdy już usłyszy wyrzuty czy nakaz pożegnania się.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Śmiech Rakel dogasał powoli, tak jak ognisko, przy którym obozowali i wkrótce był tylko cieniem snującym się po jej ustach i nadającym twarzy łagodności, i lekkiej beztroski, za którą tak tęsknił jej brat. Ostatnim wybuchem wesołości dziewczyna pożegnała natychmiastowe spopielenie pechowej koszuli, której tajemnicze pojawienie się wciąż pozostawało zagadką, później układając się już do snu. Kręciła się chwilę w milczeniu, szykując sobie posłanie, a później wiercąc na nim co jakiś czas, gdy okazało się, że sen nie przyjdzie tak prędko. To zaś pewnie na równi było winą emocjonującego dnia, co też faktu, że Rakel zwyczajnie nie nawykła do spania pod gołym niebem. Niewygody nie były jej straszne, ot jedna czy druga szyszka pod posłaniem, którą wystarczyło odrzucić na bok. Bogactwo dźwięków natomiast, tak odmiennych od tych produkowanych przez miasto, zdecydowanie rozpraszało, co chwila otwierając przymykające się powieki. Pohukiwanie sowy zamiast pijackiej serenady pod oknem jakiejś pechowej niewiasty, hałas pękających gałązek w lesie zamiast tłuczonych na bruku butelek oraz szum wiatru i trzaski ogniska, zamiast zupełnej ciszy wewnątrz mieszkania, przerywanej co najwyżej skrzypiącymi ze starości deskami (i ostatnimi czasy chrapaniem Sierżanta).
        Ale jeszcze nie zatęskniła za domem. Po jakimś czasie po prostu poddała się i porzuciła próby usilnego zaśnięcia na rzecz zwyczajnego dobicia się na koniec tego wyczerpującego dnia. W końcu przecież sama padnie, tak działa organizm. W międzyczasie zaczepiła Luciena pytaniem, którego obawiała się zadać w tak wesołej wcześniej atmosferze, ale wiedziała, że z niego nie zrezygnuje. Może więc nawet lepiej, że padło ono w świetle ostatnich śmiechów (wszak w pewnym momencie rozbawienie sięgnęło nawet demona).
        Na twarz nemorianina na nowo wpłynął ten poważny wyraz i gdy spojrzał zamyślony w ognisko, Rakel przyglądała mu się ukradkiem ze swojego miejsca. Był nieprzyzwoicie przystojny. Nigdy nie miała problemów z przyznaniem się do takiej opinii, bo zwyczajnie nigdy nie spotkała kogoś tak… hm, chyba najlepszym określeniem będzie – fizycznie idealnego. Nawet nie wiedziała, czy Lucien jest w jej guście (co było jednym z pierwszych pytań Niny, gdy się spotkały przed wyjazdem), bo nawet nie wiedziała, jaki gust posiada; nigdy nie zwracała na mężczyzn aż takiej uwagi jak jej koleżanki, zwyczajnie nie mając do tego głowy i patrząc na nich z właściwym sobie pragmatyzmem. A demon, zwłaszcza gdy, tak jak teraz, zamierał w bezruchu (i nie miał koszuli), wyglądał jak wyrzeźbiony w marmurze posąg i udawanie, że nie wywoływał odpowiedniego wrażenia, byłoby okłamywaniem samej siebie. Włosy miał tak czarne, że zlewałyby się z nocą, gdyby nie odbijający się w nich blask ogniska. Podobnie płomienie tańczyły w nietypowych, nieludzkich oczach i pełzały po alabastrowej skórze, tworząc cienie na liniach mięśni…
        Rakel fuknęła na siebie pod nosem i odwróciła spojrzenie, poprawiając pod głową zwinięty w rulon płaszcz. Planowała w ten sposób wysłuchać odpowiedzi i pójść spać, czy organizm tego chciał, czy nie, ale odpowiedź Luciena sprawiła, że znów spojrzała na niego, zapominając zupełnie o wcześniejszych rozterkach.
        Zemsta?
        Przekręciła się powoli na brzuch, obejmując ramionami wałek z płaszcza i wsłuchała się w słowa bruneta, jako że wciąż wypowiadał je cicho, a były o wiele poważniejsze, niż się spodziewała. Zadając pytanie, oczekiwała chyba wzruszenia ramion, standardowego „kto wie”, stwierdzenia że było to niefortunne zrządzenie losu, że byli w złym miejscu, w złym czasie… Nie wiedziała co zjawa mówiła do Luciena, ale też widziała, że ten jej nie odpowiedział, tylko od razu ruszył do ataku – co w przypadku nagłego zagrożenia, nie było niczym zaskakującym.
        Nie spodziewała się tkwiącej za tym większej historii i teraz słuchała jej, z rozchylonymi lekko ustami, starając się nadążyć za informacjami, które demon przekazywał z właściwym sobie zawoalowaniem, a które jej zmęczony umysł musiał najpierw rozszyfrować, opóźniając tym samym reakcje.
        To, że zjawa powstaje, gdy ktoś umarł śmiercią nagłą lub tragiczną, powiedział jej już Linman (który najwyraźniej też nie zdawał sobie sprawy z powiązania ducha z demonem, nawet jeśli próbował uzyskać w tej sprawie więcej informacji). Przekleństwo było już nowością, a dalsze wyjaśnienia sprawiły, że Rakel musiała sobie je jeszcze raz powtórzyć w głowie, by źle nie zrozumieć.
        Lucien był spokrewniony z oprawcami zmarłego maga i jego córki.
        Otworzyła buzię szerzej ze zdziwienia. Zamknęła ją i znów otworzyła, by o coś zapytać, ale brunet rozwinął myśl, spoglądając na nią wyczekująco, więc znów się zamknęła, by przemyśleć, to co usłyszała. Chciał skrzywdzić Luciena tylko dlatego, że był spokrewniony z tymi, którzy skrzywdzili jego? To jeszcze miało względy sens, biorąc pod uwagę fakt, że zemsta była okrutnym i nieracjonalnym uczuciem, popychającym ludzi do różnych głupot. Ale czemu chciał skrzywdzić ją? Założył, że jest mu w jakiś sposób bliska i w ten sposób ukarze jego? Może, że jest jego kobietą? Siostrą? Albo córką właśnie?
        Nagła myśl, czy Lucien nie ma przypadkiem jakichś dzieci pojawiła się sama w jej głowie, a myśli później pogalopowały, niczym zerwana wcześniej z uwięzi Echo. Przecież ona nic nie wie o tym facecie. Może mieć żonę i dzieci… gdzieś tam. W Otchłani. Ale chyba nie szlajałby się wtedy tak beztrosko po świecie, podróżując, jak to mówił? Ale mając tyle lat… kto wie? O na los, przecież jak oni tak długo żyją, to jak ogromne rodziny muszą posiadać?! Ile pokoleń tego samego rodu żyje na raz? Cóż, w takim wypadku nie jest trudno być spokrewnionym z jakąś czarną owcą. Chociaż z mordercą… to już trzeba mieć pecha. Ludzkie rodziny zamykają się w maksymalnie trzech pokoleniach w linii prostej i rozgałęziają też raptem na kilka, a i tak zawsze znajdzie się jakaś ciotka, kuzynka, wuj czy dziadek, o którym się nie mówi, bo coś tam wywinęli lata temu. Lucien ma 669 lat…
        - O rany… – potarła czoło nasadą dłoni w zamyśleniu i podsumowaniu własnych analiz, przeprowadzonych w swojej głowie tylko, z czego boleśnie zdała sobie sprawę, gdy zobaczyła utkwione w niej wciąż spojrzenie demona.
        - Ale już nie wróci, prawda? To znaczy… to co go porwało, to co przywołałeś… nie wyglądało, jakby miało zamiar go oddać. To było dziwne – westchnęła jeszcze ciszej niż zwykle i zaczęła bawić się lisim futrem, którym podszyty był jej (Niny) płaszczyk.
        - To ktoś z twojej rodziny go zabił? – zapytała w końcu, podnosząc znów spojrzenie na demona.
        Było o dziwo zupełnie spokojne, oddając jedynie burzę myśli, kłębiącą się w głowie dziewczyny, ale i za sto lat trudno byłoby doszukać się tam strachu. Nie teraz, nie gdy było już po wszystkim. Teraz po prostu starała się pojąć to umysłem. Dodałaby, że to wredne, gonić nie tylko za kimś innym niż za własnym oprawcą, ale jeszcze za kimś, kogo uważało się za bliskiego upatrzonej ofiary. Przecież to ze trzy punkty od prawdziwie winnego! Absurd. Czyli inaczej zemsta, eh. Nie wspominała też nic o posiadaniu mordercy w rodzinie, bo rodziny się nie wybiera. Ale to też nie musiało być łatwe. Nic tu nie było proste.
        - Spanikowałam strasznie wtedy. Powinnam była coś zrobić, ale zdębiałam. Wiesz, uczyłam się jak władać nad ogniem, by mi się niekontrolowany nie wymknął przypadkiem, a jak przyszło co do czego, to dosłownie zapomniałam, że go mam, nawet go nie czułam – głos miała spokojny, chociaż była w nim nuta goryczy, ale Rakel nie użalała się już nad minionymi wydarzeniami, próbując z nich tylko wyciągnąć lekcję na przyszłość. – Nie spodziewałam się, że możemy natknąć się na naszej drodze na coś takiego. Zupełnie nie pomyślałam… Mieszczuch na trakcie! – cichym, choć lekko niezadowolonym głosem sparodiowała ton herolda wykrzykującego obwieszczenia i zaśmiała się gorzko, wciąż wbijając wzrok w swój płaszcz.
        - Dzięki, że mnie ochroniłeś – powiedziała w końcu, zerkając na demona i zastanawiając się, czy zadać kolejne pytanie, ale wyrwało jej się samo. – Coś jeszcze może nam grozić?
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Pora była późna a dzień pełen wrażeń, gdy więc tylko deszcz przestał padać, nic dziwnego, że wszystkie sypiające stworzenia przysposobiły się do zasłużonego odpoczynku. Demon został przy ognisku przejmując wartę. Przywołał starszy rapier i zamarł w bezruchu, wzrokiem skupiając się na płomieniach lub iskrach odbijających się w metalu, uciekając w czarne myśli.
Dlaczego nie pogodził się z losem. Jakim prawem dla własnego widzimisię, dla poszukiwania własnego szczęścia ryzykował życiem istot, które rzekomo budziły jego troskę. Czym w tej chwili różnił się od swoich zblazowanych braci. Odpowiedź była okrutna. Niczym. Szukał zaspokojenia kosztem bytów słabszych, czy wręcz bezbronnych w jego otoczeniu. Jakie miało znaczenie, że nie ranił ich bezpośrednio i z taką intencją, skoro zagrożenie i krzywda mogły być takie same.
        Jedynie rzęsy co jakiś czas przykrywające źrenice i oddech ujawniały życie tlące się w czarnowłosej postaci. Momentami demon chciał spojrzeć na śpiącą sylwetkę dziewczyny, jakby to miało rozjaśnić mętlik panujący w jego głowie, albo chociaż uspokoić myśli i wyrzuty, ale co jakiś czas do jego uszu dochodziło szuranie i wiercenie się, świadczące o tym, że dziewczyna wciąż nie spała. Przynajmniej w tym chciał jej nie przeszkadzać, by chociaż wypoczęła, więc nie odwrócił się do niej nawet na moment. Z zamyślenia wyrwał go dopiero głos Czarnulki. Początkowo nie miał odwagi spojrzeć jej w twarz, odwlekając ten moment do samego końca, odnajdując oczy dziewczyny dopiero pod koniec wypowiedzi.
        - Nie, nie wróci. To jest koniec jego tułaczki - przytaknął niezmiennie cichym i słabym głosem. Potem pozostało mu tylko skinąć głową i znów uciec w płomienie.
        - Tak - potwierdził, nie mogąc zobaczyć racjonalnego spokoju dziewczyny. Kwestia odbierania życia nie była taka prosta i jednoznaczna. Przecież czy zabicie przestępcy było równie karygodne? Czy pojedynek zwieńczony śmiercią jednego z walczących, a i tak bywało, równał się morderstwu? Lucien raczej wartościował sposoby zadawania śmierci i nie każdy uznawał za czyn godny potępienia. Nie mniej zabawy braci uważał za karygodne. Jednak czy coś z tym zrobił? Może powinien stanąć na wysokości zadania i oczekiwań. Może należało przestać uciekać szukając niesprecyzowanych marzeń i w pełni stać się tym za kogo go mieli. Znów nie zdążył zbyt długo się zadręczać. Rakel przerwała mu własną krytyką.
        - Nieprawda, byłaś bardzo dzielna - odpowiedział całkiem szczerze. Nie potrafił na nią nie spojrzeć, tak jak nie umiał odejść gdy powinien, jak tylko odebrał broń.
        - Mało komu dane jest zobaczyć zjawy i piekielne ogary na raz i jeszcze dobywać miecza. A ogień i tak nic by nie zdziałał - dokończył łagodnie, ale bez pobłażliwości. Mówił szczerze, a nie by poprawić dziewczynie humor. Po następnych słowach Czarnulki w oczach Lu poza troską pojawiło się zagubienie, jak nie próbować jej ochronić?
        - Nie mógłbym postąpić inaczej, to z mojej winy wzięto cię na cel. - Odwrócił wzrok i skrył oczy w dłoni palcami mierzwiąc włosy opadające na twarz. Czy coś im jeszcze groziło? On był największym zagrożeniem. Nie dość, że egoista to jeszcze naiwny. Przywlec za nim mogło się wszystko, tylko on w swojej beztrosce, czy może nonszalancji nawet o tym nie pomyślał, nie zastanowił się nad możliwymi konsekwencjami.
        - To w ogóle nie powinno się wydarzyć - odpowiadał a głos w pogardzie dla samego siebie, nabrał bardziej szorstkiej barwy.
        - Niestety jestem kim jestem i tak samo jak nic nie powinno się dziać, tak w zasadzie wydarzyć się może wszystko. Pamiętasz jak mówiłem, że Otchłań to nie jest miłe miejsce… Połącz arogancję, zbyt długie i zanadto trwałe życie z nadmiarem władzy czy siły, a otrzymasz standardowego nemorianina. To samo co trzyma nieprzychylnych mi z daleka, może być przyczyną dla której ktoś odważy się zaatakować. Nie pozwolę cię skrzywdzić, ale wybacz mi, tak naprawdę nigdy nie powinienem się do ciebie zbliżać. Nie przemyślałem tej podróży - zakończył uwalniając oczy spod dłoni.
        - Powinnaś wypocząć - zmienił temat, odzywając się z łagodnym uśmiechem, którym chyba chciał dodać otuchy, sam tylko nie wiedział komu, sobie czy Rakel.
        - Dojedziemy do jakiegoś miasta, a tam pomyślimy co dalej - dodał z nostalgiczną nutą.
Moment później Onyx zadarł w górę łeb, burząc spokój nocy. Przytulił uszy ciasno do szyi i poderwał się na nogi z warkotem. Z ciemności najpierw wyłoniły się dwie sylwetki rosłych wilczarzy. Szorstka i skołtuniona sierść wyglądała jak skąpana w zakrzepłej krwi. Uszy przycięte w krótki szpic tuż przy czaszkach, strzygły nerwowo orientując się w sytuacji. Zmarszczone pyski odsłaniały pełen garnitur kłów. Widząc umbrisa zawarczały wrogo, kierując się w jego stronę. Piekielny stwór odwzajemnił się podobnie agresywnym bulgotem wychodząc psom na przeciw. Lucien już stał wyprostowany z obojętną twarzą i bronią w swobodnie opuszczonej ręce. Klinga wciąż spoczywała w pochwie wyglądając zupełnie obojętnie, podobnie jak jej właściciel, którego emocje zniknęły zostawiając niewzruszoną twarz.
        - Bardzo w czas - mruknął, gdy za psami pojawił się mężczyzna prowadzący u swojego boku karego wierzchowca.
        - No proszę, myślałem, że będę cię szukać, nawet konia zabrałem - nieznajomy zagaił miłym głosem, ale zaskoczony zaraz spojrzał na Rakel.
        - Ale proszę, co ja widzę, nie jesteś sam. Dobry wieczór panience - odezwał się podchodząc do dziewczyny, gdy psy okrążyły umbrisa i zwierzęta w patowej sytuacji kłapały na siebie, nawzajem strasząc się zębami.
        - Czego chcesz? - Asmodeus odezwał się chłodno.
        - Jak zwykle promienny. Rozumiem, że mnie nie przedstawisz? - nieznajomy uśmiechnął się czarująco i schylił się by pocałować Rakel w rękę - Sheitan, czuję się oczarowany.
        - Mam nadzieję, że nie przeszkadzam - zakpił przybysz, spoglądając wymownie w stronę Luciena.
        - Zawsze przeszkadzasz - usłyszał w odpowiedzi. - Powtarzam, czego chcesz, że psujesz mi wieczór? - zimny głos Lu zupełnie nie przypominał tego zazwyczaj używanego w obecności zbrojmistrzyni i podobnie kontrastował z tembrem drugiego nemorianina.
Sheitan brzmiał melodyjnie i uwodzicielsko nie tracąc przy tym męskiej barwy, sprawiając, że nawet samego powitania przyjemnie się słuchało. Również z wyglądu różnili się znacznie i można było uznać, że Lucien był brzydszym z braci. Nie bez powodu mówiono, że młodsi z D’Notte urodę odziedziczyli po matce. Sheitan był ciut niższy, ale nadrabiał sylwetką o szerszych barkach, prezentując się znacznie bardziej dostojnie. Włosy schludnie związane aksamitką, spoczywały na karku mężczyzny sięgając ledwie ramion. Ubiór również znacznie lepiej świadczył o statusie mężczyzny i czasie spędzanym nad swoim wyglądem. Przy nim Lu wyglądał jak jeszcze nie przygotowany do wyjścia. Twarz młodszego z braci miała łagodniejszy rysy i znacznie przystępniejszy wyraz, podczas gdy Lucien wyglądał na oziębłego aroganta. Nawet oczy zamiast chłodnego odcienia, miały soczyście zieloną barwę.
        - Matka przeżywa, że stare bajania namąciły ci w głowie i szukasz sposobu na przywołanie bestii, a tu proszę, zwyczajnie się zabawiasz. Czyżby skłonności do Alaranianek dziedziczyły się po mieczu... - Sheitan mówił do Luciena, ale kontakt wzrokowy utrzymywał z Rakel, uśmiechając się do niej czarująco.
        - Pytanie brzmi co tak urocza istotka robi z rodowym rzeźnikiem? - dodał pewnym siebie głosem, cały czas mówiąc we wspólnym.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Przytaknęła oszczędnym gestem, przyjmując odpowiedź do wiadomości. Chociaż porwanie zjawy przez ogary nie wyglądało najprzyjemniej (eufemistycznie rzecz ujmując), słowa Luciena zabrzmiały, jakby mimo wszystko mężczyznę czekał w końcu spokój. Skoro bowiem coś trzymało go w tym świecie po jego śmierci, ta trawiąca żądza zemsty, to może teraz, nawet jeśli nie udało mu się jej zaspokoić, będzie mógł odejść… gdzieś tam. Rakel nigdy nie zastanawiała się nad tym, co dzieje się z człowiekiem gdy umrze, miała wystarczająco wiele zmartwień za własnego młodego życia. Z właściwym sobie spokojem i rozsądkiem zakładała ciężki piach i błogą nieświadomość, nie spodziewając się chórów anielskich, którymi pocieszają się inni. Zderzenie jednak z istotą, którą spotkała śmierć, a jednak wciąż błąkała się wśród żywych w postaci czegoś takiego… siłą rzeczy wywoływało refleksję.
        Od ponurych rozmyślań powstrzymała ją kolejna, boleśnie krótka odpowiedź. Pytanie jednak było z jej strony chęcią potwierdzenia przypuszczeń, więc nie wyglądała na zaskoczoną, po raz kolejny tylko w milczeniu kiwając głową. Pozwoliła ciszy zawisnąć w powietrzu, przyglądając się zapatrzonemu w płomienie Lucienowi. Może dlatego tak ostro zareagował wtedy na tą całą sprawę z Jeremym? Może płynęła w nieco dalekie wnioski, ale odnosiła wrażenie, że mężczyzna jest tak samo czuły na niepraworządność, jak ona. Nie, gdybanie nie ma sensu, za mało go zna. Uśmiechnęła się za to słabo, słysząc pochwałę. Nawet czujna na wszelkie przejawy protekcjonalnego traktowania dziewczyna słyszała w niej szczerość i pozwoliła sobie na nutkę zadowolenia. Nie wiedziała co prawda, na ile by jej się ten miecz faktycznie zdał w walce z demonicznymi ogarami, ale była do niej gotowa, owszem. I był to bardziej odruch niż odwaga sama w sobie, aczkolwiek nie miała zamiaru się z Lucienem kłócić, przyjmując miłe słowo.
        Później jednak mężczyzna na nowo zmarkotniał. Widocznie zamyślony odzywał się z nostalgią, a Rakel westchnęła bezgłośnie, nie wiedząc co odpowiedzieć. Jej zdaniem był to zwykły pech, z gatunku tych złośliwych, wypatrujących najmniej dogodnych okazji i wykorzystując je w pełni, kosztem swoich ofiar. Brunet jednak ewidentnie czuł się winny, a ona nie wiedziała co powiedzieć. Znów skinęła głową na tę wizualizację przeciętnego nemorianina, i nagle poczuła się jak zabawkowy piesek, którego jak trąci sie palcem w głowę, to kiwa nią przez dłuższy czas. Absurd dnia i zmęczenie prowadzą do naprawdę dziwnych myśli… Mimo wszystko dziewczyna podniosła się powoli do siadu, odgarniając włosy za ucho, zdeterminowana przy przerwać milczenie ze swojej strony.
        - Lucien, nie obwiniaj się tak, proszę. Nie jesteś za mnie odpowiedzialny. Gdybyś ze mną nie pojechał, to z Morganem w więzieniu pojechałabym po prostu sama. Wydaje mi się, że mimo wszystko - zaznaczyła dobitniej na wspomnienie zjawy, ale uśmiechnęła się lekko - jestem z tobą bezpieczniejsza niż byłabym sama, i wierz mi, że niechętnie to przyznaję - dodała już żartobliwie niezadowolonym tonem, chcąc załagodzić nieco poważną atmosferę, ale spoważniała na nowo, widząc stan swojego znajomego. Na znajome “pomyślimy”, zacisnęła lekko usta.
        - Ja jadę zgodnie z planem. Ty zrobisz, jak będziesz uważał, możesz odejść jeśli chcesz, i tak nie wiem, co cię tu ciągle trzyma.
        Ostatnie słowa wyrwały jej się już niekontrolowanie i Rakel odwróciła wzrok, przygryzając wnętrze policzka. Nie chciała być niemiła, ani namawiać Luciena do czegoś, czego nie chce, ale nigdy nie była dobra w pocieszaniu i zazwyczaj wychodziło na opak. Tak się kończyły poważne rozmowy właśnie, ugh. Nemorianina polubiła i byłoby jej milej w jego towarzystwie, ale nie miała zamiaru zmuszać go do podróży, ani dopuścić, by jechał z nią z poczucia obowiązku. W każdym razie znowu powiedziała o kilka słów za dużo; teraz chciała uciec pod koc i pójść spać, a rano udawać, że nic się nie stało. W tym samym momencie jednak Onyx poderwał łeb do góry i Rakel odruchowo zerwała się na nowo do siadu, a gdy umbris skoczył na równe kopyta, dziewczyna sięgnęła już do swoich bagaży i podniosła się już z mieczem w dłoni. Kogo niesie po nocy?
        Z ciemności wyłonił się najpierw mrożący krew w żyłach warkot, do którego dołączył Onyx, a dopiero po chwili dwa potężne psy, obnażając kły i postępując powoli w ich stronę. Zwierzęta zaczęły ich obchodzić i demoniczny wierzchowiec wyszedł im naprzeciw, podczas gdy Rakel spojrzała na Luciena. Ten zaś spoglądał w inny punkt i tam właśnie dziewczyna przeniosła spojrzenie, próbując przebić wzrokiem ciemność. Dopiero po chwili rozpoznała męską sylwetkę i zacisnęła dłoń na rękojeści. Mruknięcie Luciena uszło jej uwadze, jednak ciepły ton przybysza już nie. Wyprostowała się lekko, zaskoczona tak poufałym rozpoczęciem rozmowy i zerknęła pytająco na demona, który chociaż niezadowolony i nieuprzejmy, odpowiadał w podobnie swobodnym tonie. Oni się znali. To ją nieco uspokoiło, chociaż nie zupełnie, nie dopóki nie dowie się kim jest nieznajomy. Widząc jednak, że wychodzi z powitaniem w jej stronę, przełożyła miecz do lewej ręki, prawą wyciągając w odpowiedzi na gest bruneta. Jej dłoń została jednak delikatnie okręcona i uniesiona, po czym ucałowana ze znajomym pietyzmem, do którego jednak wciąż nie nawykła. Dziewczyna zdębiała.
        - Rakel… - odparła zaskoczona, odruchowo przedstawiając się tylko imieniem, skoro i taka forma padła z ust Sheitana.
        Spojrzała na Luciena, nie po raz pierwszy zdumiona, jak szybko jego łagodny ton potrafi przerodzić się w tak chłodny i nieprzyjemny. Nie wiedziała, z czego wynika jego niezadowolenie, ale ewidentnie miało związek z przybyłym, od którego cofnęła się o krok (jako, że on ewidentnie nie zamierzał), na powrót przekładając broń do prawej ręki, chociaż już z wygody, nie w gotowości. Nie miała w zwyczaju oceniać ludzi po pozorach, ale ciężko, by ktoś najpierw po dłoniach całował, by później atakować. Nawet jeśli jest niebezpieczny, to ona sobie z nim raczej nie poradzi, a na pewno nie mieczem. Podczas wymiany zdań obu mężczyzn miała chwilę, by zastanowić się, czy w razie czego uda jej się spalić typa na wiór, ale wtedy znowu spoczęły na niej ciepłe zielone oczy. Oczarowałyby ją na moment, gdyby nie słowa Sheitana. Melodyjny głos mężczyzny brzmiał, jak z romantycznych opowieści Niny, jednak na jego nieszczęście wypowiadana treść uderzyła dziewczynę mocniej. “Zabawia się”? “Skłonności”? “Urocza istotka”?! Za kogo ten gość się miał?!
        Odpowiedź uzyskała nie bezpośrednio, a podświadomie. Tylko z tego powodu nie prychała jeszcze na drażniące ją, niewybredne uwagi, nawet jeśli ubrane w uwodzicielski ton. Słowa Sheitana poruszyły w niej bowiem czułą nutę i wprawiły myśli w szaleńczy bieg. “Matka”. Nie “moja matka”. Różnica prawie żadna, ale dla kogoś kto ma rodzeństwo jest jasnym sygnałem, niemal cechą charakterystyczną wypowiedzi. Gdy rozmawia się z kimś obcym dodaje się to “moja” odruchowo, bezwiednie, ale zawsze. I tak samo niezmiennie pomija się to słówko rozmawiając z bratem lub siostrą. Nie ma na to wyjaśnienia ani uzasadnienia i mało osób w ogóle zwraca na to uwagę, ale dopiero w takich sytuacjach jak ta widać, jak istotna jest ta różnica. Sheitan był Luciena bratem. Rakel nawet nie dopuszczała do siebie opcji, że się myli, to nie podlegało dyskusji, było zbyt oczywiste. Mimo subtelnych różnic byli do siebie obiektywnie podobni (chociaż nie wiedziała na ile to zasługa krwi, a ile rasy), ale to właśnie jego słowa tak ją uderzyły. I możliwe, że tylko dlatego jeszcze nie odpyskowała, była zbyt zaskoczona.
        Mężczyzna jednak, chociaż zwracał się do Luciena, wpatrywał się w nią uparcie. Nie wiedziała, czy oczekuje jakiejś konkretnej reakcji, czy o co mu chodzi, ale zdążyła już nabrać kolejny wdech i się uspokoić. Między braci się wcinać nie będzie, jeśli mają jakieś problemy, to rozwiążą je sami, nie będzie dolewała oliwy do ognia. Więc chociaż nie wiedziała, czy pytanie było kierowane do niej, czy do Luciena, ani czemu nazwano go “rodowym rzeźnikiem”, nie odpowiedziała na nie, poruszając inny temat.
        - Możesz uciszyć swoje psy, proszę? Moja klacz się niepokoi.
        Mimo wszystko Rakel była uprzejma i zdobyła się nawet na grzecznościowy uśmiech, nim odeszła w stronę Echo, która gwałtownie przebudzona, rzeczywiście wciąż zarzucała łbem, drobiąc nerwowo w miejscu. Jeszcze była uwiązana, ale kobyłka okazywała się nad wyraz zdeterminowana i Rakel bardzo chciałaby uniknąć kolejnej jej ucieczki. Chciała też dać Lucienowi chwilę na przywitanie się z bratem, na którego widok z jakiegoś powodu wcale się nie cieszył. Głaskała więc siwy pysk, szepcząc uspokajająco do klaczy, która parskała jeszcze, dopóki nie ucichły ostatnie warkoty. Dopiero wtedy dziewczyna podała jej skryte wcześniej jabłko, które po kilku nieufnych trąceniach wargami, zostało pochłonięte w całości. Rakel uśmiechnęła się pod nosem i dopiero wróciła do ogniska, spoglądając pytająco na Luciena. Zaskoczenie zaskoczeniem, ale to jest ten moment, w którym przedstawia jej brata i wyjaśnia, dlaczego nigdy o nim nie wspomniał, chociaż ona opowiedziała mu wszystko o swoich. Tak, tak powinno być.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Oczy demona szukały wsparcia w ognisku, ale zupełnie niespodziewanie, znacznie większa otucha przyszła wraz ze słowami Rakel. Argumentacja dziewczyny była zupełnie logiczna, podobnie jak ona sama. Więcej doskonale pasowała do hardej zbrojmistrzyni. Lucien nawet przez moment nie zwątpił by mogła postąpić inaczej niż zapowiedziała. Pojechałaby sama jak mówiła, Morgana zostawiając w areszcie, a bratu najprawdopodobniej nic nie mówiąc by go nie zmartwić. Potencjalne ryzyko pewnie niespecjalnie zaprzątało by jej myśli. Przecież widział tę radość na wzmiankę o targach. Patrząc więc z tej strony, faktycznie w pewnym sensie z nim była bezpieczniejsza, szczególnie, że spotkanie zwykłego zbója było znacznie bardziej prawdopodobne niż kolejni goście z innych planów.
Nawet jeżeli ostatnie słowa dziewczyny i ich brzmienie były raczej oschłe, we właściwy sposób przemawiały do nemorianina.
Powoli, powrotnie układał sobie wszystko w głowie, gdy przyszła kolej na nową komplikację. Czasami zdarzenia potrafiły przeczyć rachunkowi prawdopodobieństwa. To był właśnie taki przypadek.
        Lucien nie rejestrował spojrzeń dziewczyny, albo celowo ich unikał, co najwyżej nawiązując chłodny kontakt wzrokowy z bratem.
Ani myślał jednak z nim rozmawiać, nawet gdy zostali na moment sami. Sheitan również wyglądał na bardziej zainteresowanego relacją z Rakel niż Lucienem, chociaż chwilę temu to jego szukał.
        - Najmocniej przepraszam, wybacz, już naprawiam swój błąd - odezwał się ciepło, półgębkiem uśmiechając się jednocześnie na krótkie i konkretne słowa dziewczyny. Nie podłapała żadnej z zaczepek, ani nie straciła gruntu pod nogami, skupiając się na praktycznym aspekcie jego przybycia.
Krótki gwizd uciszył psie hałasy, a wilczarze prawie bez zwłoki podbiegły do pana by zaraz ułożyć się we wskazanym miejscu pod drzewem. Warując, krwistymi ślepiami śledziły ruchy obecnych, w tym Rakel, podobnie jak ich pan.
Onyx jedynie spojrzał kontrolnie na Luciena. Wzrok starszego z nemorian wystarczył za komendę i piekielnik zaniechał pościgu. Po reakcjach trójki zwierząt, łatwo było domyślić się, że sytuacja nie była rzadka.

        Wracając do ogniska, dziewczyna nie doczekała się reakcji znajomego demona, który znów zapatrzył się w ognisko. Gdzieś jednak znikło poczucie zagubienia, pozostawiając oschłą obojętność na wszystko co działo się wokół.
        - Na niego nie patrz - ciszę przerwał Sheitan, sadowiąc się obok brunetki.
        - Duszą towarzystwa to on nigdy nie był, a tym bardziej nie warto oczekiwać od niego jakichkolwiek wyjaśnień i tłumaczenia - zaczął mówić, zupełnie jakby domyślił się rozterek dziewczyny.
        - Jestem młodszym bratem tego mruka. Jak już wiesz szukałem go. Ostatnio rzadko bywa w domu. W relacjach nigdy nie był łatwy ani wylewny, ale teraz jak zaczął znikać, cóż kryć, zaczął nas poważnie martwić. Matkę szczególnie - wytłumaczył z bezradnym uśmiechem przyglądając się dziewczynie. W tym samym momencie Lucien oddalił się w stronę swojego wierzchowca, raczej by uniknąć udziału w rozmowie niż, by sprawdzić czy ten nie ucierpiał. Sheitan miną tylko podkreślił jego zachowanie, zupełnie jakby chciał przekazać "to właśnie mam na myśli".
        - Jak mówiłem, ten mój braciszek jest... specyficzny. Najlepiej rozmawia za pomocą broni, co zawsze było niepokojące już nie mówiąc, że problematyczne, ale ostatnio nieźle nas zaniepokoił. W najśmielszych oczekiwaniach jednak nie pomyślałbym, że spędza czas w tak miłym towarzystwie. Kto wie może będziesz miała na niego dobry wpływ - zakończył puszczając do Rakel oczko.
Sheitan różnił się jeszcze jednym od Lu. Bynajmniej nie miał problemów z małomównością. Rozprawiał z dziewczyną ciepłym głosem zupełnie jakby byli na obiedzie u ciotuni, albo kominku zapoznawczym.
        Tymczasem Lucien gdy tylko zatopił się w cieniu obok umbrisa, dosłownie zniknął. Zmaterializował się w pogrążonej w mroku sypialni. Wyuczony znajomych kątów, po omacku znalazł właściwą szafę i koszulę. Te i tak prezentowały się dość jednolicie więc nie miało większego znaczenia którą wybierał. Niedbale zarzucił odzienie na plecy i bez dalszej zwłoki zmaterializował się w stajni.
Nim ktoś zauważył przybycie lorda, ten zabrał z siodlarni wodze i znów niepostrzeżenie wrócił do obozowiska. Swoje wodze stracił polując na siwkę, więc teraz dopiął do ogłowia zamienne. Onyx był dobrze wyszkolony, ale wodze zawsze lepiej było mieć niż nie.
Koszuli nie zapinał. Skoczył po odzienie bo miało się przydać w drodze i oczywiście na co dzień. W tej jednak chwili odpowiednio wyrażało nonszalancką i buntowniczą postawę bruneta, któremu wizyta brata ewidentnie popsuła humor jeszcze bardziej niż zjawa, albo przynajmniej w inny sposób.
        Sheitan popatrzył na brata i westchnął zrezygnowany, po czym uśmiechnął się do dziewczyny przepraszająco, gdy Lucien siadał po przeciwnej stronie ogniska.
Kary ogier skubał trawę obok jeźdźca, który cały czas trzymał go za wodze. Karbowana grzywa długimi pasmami opadała na łabędzią szyję i trawę, częściowo kryjąc zgrabny pysk wierzchowca.
Nagle tuż pod jego kopytami pojawiła się smuga czarnego dymu. Zagęścił się i zawirował, a w jego kłębach pojawił się różnooki kot z naderwanym uchem.
Ogier podskoczył z kwikiem, podobnie zresztą uczynił kot uskakując, sycząc krótko. Zaraz jednak opamiętał się. Stanął godnie na dwóch łapach.
        - Panie, Sheitan cię szuu… - Tyle było po dostojnej kociej prezencji. Urwał napotykając wrogie spojrzenie morskich oczu. Obrócił łebek wprost na drugiego demona i dziewczynę.
        - Oj już tu jest…- sierściuch załamał łapy. Tymczasem za jego plecami powoli zaczął się budzić warkot, a czarne futerko zjeżyło się momentalnie. - Psy! - miauknął rozpaczliwie i zniknął w tej samej chwili w której wilczarze podrywały się na łapy.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Bogato zdobione przeprosiny, wypowiedziane ciepłym tonem i z uśmiechem na ustach na moment zaskoczyły Rakel, która odruchowo zastanowiła się, czy nie przesadziła z negatywnym nastawieniem wobec przybysza. Nie chciała być niemiła, ale jego osoba ją niepokoiła i irytowała na jakimś niezrozumiałym poziomie, a do tego to ciągłe warczenie wokół. Może jednak przesadzała… to wszystko przez to zmęczenie, za dużo się dzisiaj działo. Wysiliła się więc na jeszcze jeden uprzejmy uśmiech i ruszyła do Echo, która wciąż parskała niespokojnie. Stojąc tyłem do braci, Rakel słyszała jak cichną najpierw psy, a później Onyx i odetchnęła z lekką ulgą. Kobyłka również powoli się uspokajała, a soczyste jabłko na dobre zmazało winy jeźdźca i siwka nawet potraktowała ją niezbyt subtelnym, ale zdecydowanie przyjaznym szturchnięciem łbem, zmuszając brunetkę do łapania równowagi. Dziewczyna pogłaskała ostatni raz nakrapiany pysk i z lekkim ociąganiem wróciła do ogniska. Nie spieszyło jej się specjalnie, bo nie słyszała, by Lucien rozmawiał z bratem, co było jej zdaniem dość dziwne, zważywszy na jego nagłe pojawienie się. Co gorsza, nemorianin nawet na nią nie spojrzał, więc o wyjaśnieniach też raczej nie było mowy. Zacisnęła usta, znów lekko zirytowana i usiadła przy ognisku, odkładając miecz za sobą. Miała solidne postanowienie, by mieć gdzieś arystokrackie fochy, gdy znów odezwał się Sheitan i to na niego przeniosła niepewne spojrzenie, gdy beztrosko dosiadał się obok niej.
        Początkowo milczała, pozwalając mężczyźnie mówić i tylko ukradkiem zerkając na Luciena. Chwilowo nie miała nic do powiedzenia, a nawet jeśli to nie czuła się jeszcze na tyle swobodnie, by beztrosko włączyć się do rozmowy, tak jak przyszło jej to z Linmanem. Sheitan ją onieśmielał, więc mu nie przerywała i ograniczała się do sporadycznego kontaktu wzrokowego. Dopiero słysząc o tym, że on i ich matka martwili się o Luciena nie powstrzymała lekkiego uniesienia brwi w zdziwieniu.
        - Ktoś kto ma ponad sześćset lat na karku chyba nie musi meldować się w domu? – mruknęła, zaraz znów zaciskając usta, niezadowolona, że nie udało jej się ugryźć w język. – Bo co właściwie złego może mu się stać? - uśmiechnęła się nieznacznie, próbując zamaskować złe wrażenie i obrócić swoje słowa w żart.
        Chciała znów odszukać Luciena wzrokiem, ale ten oddalił się bezszelestnie, nawet nie zauważyła kiedy, a teraz zniknął jej gdzieś w ciemnościach. Mogła się tylko domyślać, że poszedł do Onyxa, chociaż nie rozumiała, czemu uparcie zostawia ją samą ze swoim bratem zamiast, chociaż z grzeczności, przejąć ciężar prowadzenia rozmowy. Gdy zaś zerknęła na Sheitana, ten spoglądał na nią z porozumiewawczym uśmiechem. Czyli to rzeczywiście nie była żadna nowość, cóż…
        Drugi z nemorian okazał się jednak o wiele bardziej gadatliwy i po raz kolejny zwrócił się do dziewczyny, podkreślając dziwactwa brata. Rakel nie widziała nic złego w tym, że ktoś nie był duszą towarzystwa. Byłaby wówczas hipokrytką, jako że ona sama mogła policzyć na palcach jednej ręki ludzi, z którymi utrzymywała bliższe relacje. Nie przeszkadzała jej też małomówność Luciena, co najwyżej czasem utrudniała zrozumienie go, ale dziewczynie się nie spieszyło. Teraz tylko miała do niego lekki żal za takie zachowanie, ale i to jej powoli przechodziło. Mężczyzna miał tendencję do zachowywania się zupełnie odmiennie gdy był z nią sam i gdy spotykali kogoś jeszcze. Można by pomyśleć, że przy rodzonym bracie taka zależność nie powinna mieć miejsca, ale też kolejny przypadek znajomego wycofania się Luciena nie powinien w sumie jej tak zaskoczyć. Przy Linmanie zachowywał się tak samo, co znaczyło tylko tyle, że nie ma z bratem żadnej bliższej więzi, a tego przecież nie miała prawa oceniać.
        Na zawoalowany komplement uśmiechnęła się uprzejmie, jednak na puszczone w jej kierunku oczko, kolorowe tęczówki błysnęły zaskoczeniem i Rakel czym prędzej odwróciła wzrok. Też się znalazł, przyjacielski. O ile wcześniej dominowało w niej zaskoczenie i dezorientacja, teraz poczuła lekkie zakłopotanie, orientując się, że Luciena wciąż nie ma, a ten koleś ciągle się na nią gapi. Odchrząknęła speszona, odgarniając włosy za ucho.
        - Macie jeszcze jakieś rodzeństwo? – zapytała, by odwrócić uwagę mężczyzny. Był chyba dość gadatliwy, więc liczyła, że podłapie temat.
        Gdy w końcu Lucien pojawił się w zasięgu wzroku spojrzała na niego zdziwiona, widząc niezapiętą koszulę. Przed chwilą mówił, że nie ma żadnej… Ale no tak, potrafi się teleportować, więc co to dla niego skoczyć sobie po zapasową odzież? Ale gdzie właściwie? Do domu? Do Otchłani? Może tak sobie w ułamku chwili znaleźć się na innym planie? Tym bardziej więc nasuwa się pytanie – co on tu do cholery z nią robi?
        Nawet nie zauważyła przepraszającego uśmiechu Sheitana, przyglądając się wciąż Lucienowi i odwróciła znużone spojrzenie dopiero, gdy wciąż nie doczekała się nawet słowa. Co za uparciuch. Jak dziecko, naprawdę. Ale co tam, nie jej cyrk, nie jej małpy, jak to mówiła Meve. Nie wiedząc za bardzo co ze sobą zrobić, bo układać się do snu nie wypadało, gdy mieli gościa, zawiesiła oczy na karoszu, podziwiając potężną, ale zgrabną sylwetkę. Nie widziała jeszcze konia z taką grzywą i oczarowana przyglądała lejącym się aż do ziemi czarnym falom, poruszającym się lekko przy każdym ruchu łba.
        - Piękny wierzchowiec… - zaczęła, zerkając na Sheitana, ale zaraz znów spojrzała na konia, marszcząc brwi na widok dymu kłębiącego się między jego kopytami.
        Później barwne oczy otworzyły się szeroko, a dziewczyna odruchowo sięgnęła za siebie po miecz, w lęku, że to kolejna zjawa ich nachodzi. Prawdopodobieństwo takiego zbiegu okoliczności było absurdalne, ale zadziałała instynktownie, wciąż mając w pamięci upiorną postać. Gdy jej oczom ukazał się tylko kot, początkowo odetchnęła i rozluźniła uścisk na rękojeści, mylnie uspokojona, w przeciwieństwie do panikujących zwierząt. Wtedy jednak kot się odezwał i Rakel zdobyła się już tylko na zachłyśnięcie się powietrzem. Nawet nie krzyknęła, przytłoczona nadmiarem dziwactw tego dnia i z wytrzeszczonymi oczami przyglądała się chodzącemu na dwóch łapach, gadającemu kotu, który najpierw zwrócił się do Luciena, a później spojrzał na nich. Wtedy spojrzenie zbrojmistrzyni zbystrzało, gdy spojrzała w znajome różnokolorowe ślepia. Później wzrok przeskoczył na nadgryzione ucho i gdy kot znikał z rozpaczliwym miauknięciem, Rakel już wbijała spojrzenie w Luciena.
        - Co do licha! Ten kot gadał – powiedziała, spoglądając to na jednego to na drugiego, nim znów wróciła do znajomego nemorianina. – On był w Valladonie! Szedł za mną… co tu się dzieje? – westchnęła, czując się już jak wariatka, a ramiona jej opadły, gdy przestawała radzić sobie z rzeczywistością.
        Losie, no przecież ile można! Zjawa, wyrwa międzywymiarowa, piekielne ogary, brat Luciena, gadający kot, który (dałaby sobie głowę uciąć!) towarzyszył jej tego feralnego wieczoru, gdy porwali Jeremiego… Rakel oparła łokcie na zgiętych kolanach i wplotła palce we włosy, masując skronie, gdy od tego wszystkiego aż rozbolała ją głowa. Wiele by oddała teraz za butelkę wina.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Sheitan wyraźnie nie miał takich problemów jak Rakel. Kontakt wzrokowy starał się utrzymywać stale, wręcz namolnie nagabywał dziewczynę spojrzeniem, nawet intensywniej niż zwykł czynić jego starszy brat. Nic też nie robił sobie z ewidentnego lucienowego braku aprobaty. Dyskusję wręcz prowadził prawie jakby drugi demon nie istniał, albo przynajmniej przebywał gdzieś poza zasięgiem słuchu. Owszem młodszy brunet raczył odprowadzić brata wzrokiem, gdy ten opuścił okolicę ogniska, ale i to zachowanie skomentował odpowiednio bezczelnie, ale przecież z dobrego serca i szczerości wobec dziewczyny, prawda…?
        Ciężko było zinterpretować uśmiech jaki pojawił się zaraz po pierwszych słowach dziewczyny tyczących się meldowania w domu i wieku Lu. Wyglądał na wesoły i rozbawiony, niezmiennie przyjacielski, ale oczy nemorianina jakby kryły coś więcej pod całą sympatią i troską.
        - Poza popadnięciem w obłęd, jemu pewnie niewiele, ale otoczeniu… to już inna rozmowa… - urwał nie kończąc myśli, jakby nie chciał powiedzieć zbyt wiele.
        - Tak, jest nas troje. Ja jestem najmłodszy, Lucien najstarszy, a mamy jeszcze jednego brata - odpowiedział, bardzo chętnie ciągnąć rozmowę. Przyjacielski byłoby naprawdę trafnym określeniem. Nowo przybyły demon aż garnął się nie tylko do zawarcia znajomości, ale do jej zacieśnienia co mówiły jego słowa równie dobrze jak mimika, zachowanie czy mowa ciała. Bardziej przypominał towarzyskiego i rozrywkowego mężczyznę niż demona z Otchłani.
Sheitan w kontaktach interpersonalnych radził sobie doskonale. Mężczyźni raczej go lubili i rzadko kiedy zrażał ich do siebie. Z kobietami radził sobie jeszcze lepiej. Wzdychały do niego zarówno szlachcianki jak i służki, a sale na których się pojawiał wypełniały ich szepty. Szablę nosił jak przystało arystokracji, ale nie korzystał z niej zbyt często, a umiejętnościami władaniem nią nie wychylał się ponad przeciętną. Domeną jego zdecydowanie były rozmowy, pogaduszki czy negocjacje.
        - Ja jestem tym najprzystojniejszym - dodał z uśmieszkiem upstrzonym odrobiną bezczelności. Nie dość dużą by odstraszyć, odpowiednią by była zauważalna.


        Wracający Lucien podłapał na moment pytające spojrzenie brunetki, ale tym razem również nie odezwał, pozostawiając Rakel z jej wątpliwościami samą i z Sheitanem.
A młodszy brunet nie próżnował. Znów obdarował zbrojmistrzynię uśmiechem słysząc komplement dotyczący konia. Najwyraźniej mężczyźnie nie robiło różnicy co lub kto był chwalony i pozytywne słowa ewidentnie odebrał do siebie.
        - Może dasz zabrać się na przejażdżkę… - melodyjnie zawiesił głos. Propozycji nie dokończył, nie ujawniając czy chciał to uczynić teraz na oczach brata, by zagrać mu na nerwach, czy może w odległej przyszłości jak to zwykło się składać obietnice z grzeczności, nigdy nie doczekujące się pokrycia. Przerwało mu nagłe pojawienie się demonicznego kota, który skradł całą uwagę dziewczyny.
Wilczarze zerwały się z miejsc, ale krótkim gestem, natychmiast zostały odesłane z powrotem na ziemię. Po kocie już nie było śladu, poza zamieszaniem jakie po sobie pozostawił.
        Lucien jedynie skinął głową, przyznając rację wszystkim słowom Rakel. Nie drgnął nawet o palec nawet widząc zagubienie brunetki, która zapadła się we własnych dłoniach. Emocje kłębiły się w głowie nemorianina, żadna jednak nie ukazała się na jego twarzy, pozostawiając niewzruszoną maskę na swoim miejscu.
        - No wiesz? - odezwał się młodszy z braci, zwracając się do Lu wyraźną naganą w głosie. Położył dłoń na ramieniu brunetki, delikatnym dotykiem próbując dodać jej otuchy i pomóc odzyskać spokój.
        - Bo to demon, pośledni, ale jednak. Domownik Luciena, taki sługa na posyłki. Pewnie nakazał mu by ci towarzyszył. Znając go, to, że cię nie wtajemniczył nawet nie wydaje się dziwne... - Sheitan tłumaczył z wyrozumiałością, ze spokojem przyjmując emocje młodej kobiety. Tego samego nie można było powiedzieć o Lucienie. O ile do tej pory przez cały czas jego twarz była chłodna i obojętna, w tym momencie od demona ziało lodem.
        - Nie masz innych zajęć? - odezwał się oziębłym głosem, chociaż twarz nieustannie pozbawiona była emocji - Znikaj bałamucić szlachcianki na dworze.
        - Dlaczego miałbym to zrobić? - zapytał młodszy z nemorian jakby zbity z tropu, na chwilę zwracając na brata większą uwagę, jakby ten prawił ostatnie niedorzeczności.
        - Bo zaczynasz mnie irytować - bez zastanowienia, równie chłodno, odpowiedział Lucien, ale powoli znikała gdzieś bierna otoczka.
        - O tym właśnie mówiłem. Szybko się złości, a potem jest pierwszy do wyciągania broni.
        - Przestań mnie drażnić, bo kończy mi się cierpliwość. - Lucien faktycznie już nie siedział, a stał wyprostowany po przeciwnej stronie ogniska, wbijając w brata spojrzenie zwężonych źrenic.
        - I cóż uczynisz? Z zabójcy chcesz zostać bratobójcą? - Sheitan zapytał drwiąco, i nie przywiązując wagi do ostrzeżenia zwrócił się do dziewczyny.
        - Widzisz Lucien ma nie tylko uroczy charakter, ale i manierę wyzywania ludzi na pojedynki, gdy ktoś mu podpadnie, które niestety są równoznaczne ze śmiercią albo poważnym okaleczeniem - wyjaśnił jak zawsze odpowiednio dokładnie i uczynnie. - To nie był komplement bracie - dodał znów kierując się do starszego nemorianina. Lu zmrużył niebezpiecznie oczy, spoglądając spode łba. Kilka kosmków opadło na twarz, potęgując wrażenie kontrastu lśniących oczu, które przebijały się teraz spomiędzy czerni, ale Sheitan brnął dalej.
        - Jeden hrabia miał pecha rozdrażnić tego gbura i pozostawił po sobie bolejącą wdowę i dzieci.
Lucien miał ochotę sarknąć by w takim razie spadał pocieszać wdowę, ale jak zawsze przemilczał złośliwe komentarze. Zamiast tego w swobodnie zwisającej ręce pojawił się rapier z oprawą z bestii. Wciąż w pochwie, uśpiony, lecz wiernie czekający uwolnienia pod palcami zamkniętymi na rzeźbionym grzbiecie.
        - Takiej sławy chcesz? - ostrzegł Sheitan, ale gdzieś pierzchła jego pewność siebie, z którą jeszcze moment temu wytykał bratu wady.
        - A chcesz się przekonać? - Lu odpowiedział z oziębłym spokojem.
        - I co powiesz matce? - warknął Sheitan, ale wyraźnie zesztywniał, zupełnie tracąc rezon.
        - To co cały czas podkreślasz, że mnie rozdrażniłeś o ten jeden raz za dużo. - Sheitan niczym odbicie rozzłoszczonego brata, do połowy skrył zielone tęczówki pod rzęsami, marszcząc przy tym kształtne brwi. Luciena z oczu już nie spuścił, cały czas pilnując go kątem oka.
        - Do zobaczenia innym razem piękne stworzonko. Uważaj na siebie - dodał i przerywając ogierowi kolacje, zniknął z nim w portalu, który powstał w ciągu uderzenia serca, a za nim, w jego ciemnościach zniknęły psy.
Dopiero gdy energia brata całkiem zniknęła Lucien ponownie usiadł, broń składając na kolanach i spuszczając głowę, tak, że rozpuszczone włosy całkiem osypały się na twarz, kryjąc oczy demona.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Rakel nie do końca wiedziała jak powinna zachowywać się względem Sheitana. Z jednej strony nic jej nie zrobił, a większość nowo poznanych osób traktowała uprzejmie. Poza tym mężczyzna był sympatyczny, więc tym bardziej powinna się czuć swobodniej w jego towarzystwie, a siedziała dość spięta. Jedną z przyczyn była na pewno atrakcyjność mężczyzny i jego podejrzane zainteresowanie jej osobą. W karczmie lub na ulicach Valladonu zwyczajnie odeszłaby w swoją stronę lub w ogóle do domu, ale tu nawet nie miała gdzie uciekać (w tej uprzejmej wersji, czyli stosując taktyczny odwrót). Więc chociaż krzywda żadna jej się nie działa, dziewczyna czuła się po prostu niekomfortowo. Do tego dochodziło jawne niezadowolenie Luciena z tej wizyty, co pobudzało jej podejrzliwość wobec Sheitana, ale na równi prowokowało rosnącą irytację względem znajomego nemorianina, który słowem się do niej nie odezwał, do brata zaś jedynie w formie pogardliwych, chłodnych uwag. Rakel była po prostu skrajnie zdezorientowana i odnosiła wrażenie, że znalazła się w sytuacji, która jasna jest dla wszystkich poza nią, a to już było naprawdę nie do zniesienia. Nie lubiła nie wiedzieć, co się dzieje wokół niej, zwłaszcza jeśli sytuacja rozgrywała się przed czubkiem jej nosa.
        Przechyliła nieznacznie głowę, przysłuchując się uważnie Sheitanowi, który chociaż początkowo przybrał dość enigmatyczną minę na jej słowa (musi nauczyć się trzymać język za zębami do cholery!), to zaraz odpowiedział, chociaż znów niewiele jej to dało. Najwyraźniej wypowiadanie dużej ilości słów pozbawionych treści było u nich rodzinne. Ona zadała pytanie, on odpowiedział, a nadal guzik wiedziała. Po chwili na szczęście doszło kilka konkretnych informacji oraz bezczelne okazanie własnej pewności siebie.
        - Nie wątpię – uśmiechnęła się lekko Rakel, ale wypowiedzi tej brakowało oczekiwanej nutki zauroczenia w głosie i brzmiała bardziej jako rozbawione przeciąganie zaczepki, na dodatek ze zwykłej uprzejmości. Prawdziwego jej zdania na ten temat trudno byłoby się dopatrzeć; dziewczyna zwyczajnie nie miała teraz głowy do porównywania aparycji braci, bo jeden ją niepokoił, a drugi wkurzał i to te emocje były w tej chwili na pierwszym miejscu.

        Później dała spokój wszystkim wcześniejszym dywagacjom na temat braci, puszczając mimo uszu nawet próbę melodyjnego podrywu Sheitana. Rakel była twardo stąpającą po ziemi osóbką i zawsze była dumna ze swojego zdroworozsądkowego podejścia do życia, które w połączeniu z otwartym umysłem nigdy nie mogło być nazwane ignorancją. Ale to… to, czego teraz była świadkiem, i czego doświadczała od jakiegoś czasu, zwyczajnie zaczęło wykraczać poza jej zdolności pojmowania. Żyła w świecie, w którym magia była niemalże codziennością, a wręcz władała skromną jej częścią, ale były pewne uniwersalne zasady, których nawet te anomalie nie naruszały. Jak chociażby fakt, że czarne koty nie powinny materializować się znikąd i gadać, na dodatek będąc tym samym futrzakiem, który dreptał za nią ulicami Valladonu. To było po prostu zbyt wiele, gdy nakładało się na resztę rzeczy, z którymi musiała się dzisiaj zmierzyć i Rakel po krótkim szoku zwyczajnie zamilkła, przełykając tylko ślinę, gdy kolejne pytania cisnęły się na jej usta, ale przez natłok myśli nawet nie mogła ich zadać.
        Lucien tylko pokiwał głową, wciąż bez jednego słowa, co zabolało ją bardziej niż myślała, a nawet nie zaczęła jeszcze rozważać konsekwencji tej „odpowiedzi”. Z pomocą przybył Sheitan, a jakże, i Rakel drgnęła nieznacznie pod jego dotykiem, spoglądając zaskoczona na mężczyznę. Poruszyła się lekko, udając, że poprawia siad, a w międzyczasie nemorianina zabrał rękę. Wciąż miał jednak jej pełną uwagę, odpowiadając na jej z trudem zadane pytania. Nie była głupia, zorientowała się już, że jest pionkiem w jakiejś zwadzie między braćmi, ale póki co nie miała pojęcia o co może chodzić i to że przy jej pomocy Sheitan Lucienowi gra na nerwach irytowało ją tylko trochę, bo ten przynajmniej coś mówił. Ale to podobało jej się coraz mniej.
        Barwne oczy dosłownie zapłonęły ogniem, gdy usłyszała, że kotu nakazano jej towarzyszyć. Rakel miała na to swoją własną nazwę.
        - Kazałeś mnie śledzić? – syknęła do Luciena, a płomienie w jej oczach nie były tylko odbiciem ogniska.
        Brunetka naprawdę za wszelką cenę starała się zachować spokój. Nie zwykła oceniać innych przez pryzmat opinii innych ludzi, zwłaszcza że czuła, iż próbowano nią manipulować. Problem polegał na tym, że Lucien tu był i w każdej chwili mógł sprostować słowa brata, ale milczał jak zaklęty. Och nie, poprawka. Do niej się nie odzywał, bo z bratem rozpoczął już chyba otwartą kłótnię, nawet jeśli jego twarz znów wyglądała jak ścięta lodem. Rakel znała ten wyraz, miała nieprzyjemność odczuć gniew demona jakiś czas temu, gdy pokłócili się o jej troskę o Jeremy’ego. Z tym, że tak jak nie zamierzała wówczas wysłuchiwać negatywnych opinii na jego temat bez jego obecności, tak teraz postąpiłaby by z przytykami Sheitana, gdyby Lucien dał jej chociaż minimalny powód do zaufania, zamiast milczeć jak grób.
        Sytuacja eskalowała jednak coraz bardziej i Rakel już nie dbała o dziwne zachowanie demona względem niej. Teraz chciała tylko by bracia się nie pozabijali. Lucien bowiem był coraz bardziej zdenerwowany i dziewczyna milczała, przyglądając im się na zmianę, zlękniona o dalszy bieg wydarzeń. Na opieprz zawsze znajdzie czas, więc nie wtrącała się w dyskusję. Rodzina była święta i nawet jeśli się teraz nie dogadywali to Rakel nie miała prawa się wcinać. Wytrzymanie w tym postanowieniu nie było jednak łatwe, gdy jej towarzysz wstał, ściskając w dłoni broń. Skrytą jeszcze w pochwie, ale po reakcji Sheitana widziała, że mówi jak najbardziej poważnie.
        - Lucien… - powiedziała tylko cicho, zaraz zaciskając usta, rozdarta między chęcią interwencji a poczuciem, że zdecydowanie nie powinna się wtrącać.
        Sheitan chyba jednak zrozumiał powagę sytuacji i rzucił w jej stronę jeszcze tylko kilka słów, nim zniknął wraz z psami i wierzchowcem. Rakel odprowadzała go pustym wzrokiem, niezbyt zachwycona sformułowaniem, jakie wobec niej zastosowano, ale zbyt przejęta obserwowaniem tworzącego się portalu. Mężczyzna nie odchodził tak jak Lucien, dosłownie znikając w trakcie mrugnięcia powieki i plotąc figle oczom. Nie, on stworzył jakieś przejście, przez które ciekawska dziewczyna próbowała zajrzeć „na drugą stronę”, ale widziała tylko ciemność, a po chwili szczelina zamknęła się, zostawiając po sobie tylko lekko falujące powietrze. Moment później nie było już śladu, że cokolwiek miało tu miejsce.
        Rakel wypuściła cicho powietrze, odwracając wzrok w stronę Luciena z łagodnym wyrazem twarzy i niezmiennym pytaniem w oczach, ale ten usiadł na ziemi, spuszczając głowę i kryjąc się za kurtyną włosów. Tego już nie zniosła. Płomienie na nowo buchnęły w barwnych tęczówkach i zirytowana do granic możliwości Rakel rozejrzała się naprędce i złapała pierwszą mniejszą rzecz, jaką miała wokół siebie i cisnęła nią silnie w nemorianina. Szyszka przecięła powietrze przelatując nad ogniskiem i łupnęła Luciena w głowę.
        - Może to zwróci twoją uwagę! Czy nadal będziesz udawał, że mnie tu nie ma? – prychnęła wyraźnie rozgniewana, oddychając przez nos i starając się zachować równowagę, szarpana z jednej strony przez złość, z drugiej przez dobre wychowanie. Wygrała jednak irytacja i dziewczyna wstała.
        - Mam dość, Lucien. Może w Otchłani jesteś jakiś jakimś szlachcicem, lordem, cokolwiek i w to nie wątpię, nie podważam. Ale teraz jesteś ze mną na szlaku i jeśli ci się nie spodoba mój ton, to możesz sobie wracać do swojego zamku, bo nie będę ci się kłaniać w pas. Do tej pory traktowałam cię z szacunkiem, bo zwyczajnie na niego zasługiwałeś, ale mnie zaraz jasny szlag trafi! Jestem ci wdzięczna, że mi pomagasz, ale sądziłam, że nasza znajomość nie opiera się tylko na tym. Wiesz o mnie prawie wszystko, pojawiasz się u mnie w domu, jak ci się żywnie podoba, a ja nie znam nawet twojego nazwiska. Nie wiem, że masz braci, nie wiem czemu chciałeś właśnie uciąć łeb jednemu z nich ani dlaczego do jasnej cholery kazałeś za mną leźć jakiemuś demonicznemu kotu, no losie!
        Rakel kręciła się powoli przy swoim posłaniu i chociaż zaczęła mówić spokojnym i opanowanym tonem, ostatnich słów mało nie wykrzyknęła, a i tak poniosły się w ciszy nocy. Dopiero wtedy ucichła, zdając sobie z tego sprawę i przeczesała palcami włosy. Ewidentnie jednak nie skończyła.
        - Wiesz, jak się czuję w twoim towarzystwie? Jak dziecko, które nic nie wie, z niczego nie zdaje sobie sprawy i nad którym trzeba czuwać, by nie spaliło siebie i wszystkiego wokół. Mogłam znieść protekcjonalne traktowanie, bo naprawdę nie ignoruję twojego pochodzenia ani umiejętności, ale odkąd spędzamy więcej czasu razem spodziewałam się chociaż minimalnej sympati, bo na traktowanie mnie jako równego sobie nadal nie liczę – prychnęła, po raz pierwszy wypowiadając na głos swoje zdanie o szlachcie. W ferworze jednak nawet nie zwróciła na to uwagi. – Poza tym cię polubiłam i dawałam sobie wmówić, że twoje dziwne zachowanie wynika z troski, której co prawda nie rozumiałam, ale ją doceniałam, i zwykłej zachowawczości. Albo po prostu taki jesteś. To mi wystarczało. Ale już naprawdę mam dosyć, zwyczajnie nie mam nerwów na te twoje huśtawki nastrojów. Raz jesteś miły, uśmiechasz się i normalnie ze mną rozmawiasz, jak gdyby nigdy nic, a po chwili zamykasz się, nie odzywasz i tylko miotasz tym swoim złym spojrzeniem, już nie mówiąc o tym co dzieje się wokół – Rakel znów ucichła, zdając sobie sprawę, że po raz kolejny zaczyna podnosić. Znów odetchnęła i spojrzała na demon.
        - To nie było w porządku wobec mnie, Lucien – wznowiła, ale już wyjątkowo łagodnym tonem. Niestety tylko dlatego, że bezsilnym. – Nie będę wymagała od ciebie teraz wyjaśnień, nie mam do tego prawa, a większość to i tak moja wina. Bo właściwie nic o tobie nie wiem. Nie poganiałam cię i nie wypytywałam, bo było dla mnie normalne, że poznam cię z biegiem czasu. Ale to wszystko? Nie wnikam w twoje relacje z bratem, ale chociaż dla mnie mógłbyś wyjaśnić zarzuty licznych zabójstw, chyba że i tu zawyżam swoje znaczenie. I jeszcze ten kot? Ta obrączka? „Stworzonko”! – prychnęła.
        Ostatnie słowo wypominała już nieobecnemu bratu, gdy zdała sobie z czegoś sprawę i jej spojrzenie zbystrzało na nowo, gdy spojrzała na Luciena. Ewidentnie miała coś na końcu języka, ale tym razem już umilkła, zdając sobie sprawę, jak wiele powiedziała i jak chaotycznie. Na pewno się nie zrozumieją i znowu ruszą w dyskusję, ale teraz nie miała zamiaru dać się tak spacyfikować, jak ostatnio. Splotła ramiona na piersi, spoglądając w skąpane w ciemnościach pole po drugiej stronie traktu. Była noc, i tak musi się zdrzemnąć. A jeśli Lucien się obrazi… cóż, dalej pojedzie sama. I tak rozczarowanie będzie kłuło bardziej niż samotność.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Lucien tolerował brata do pewnego momentu. W końcu miarka się przebrała i wcale nie z racji rzucanych oszczerstw, oskarżeń czy słusznych mu przywar. Nie dlatego, że brat jawnie zaczął przystępować do czarowania dziewczyny, kim był, by zabraniać jej romansów z upatrzonym mężczyzną. Nawet nie z racji ujawnienia tożsamości kociego demona, chociaż stało się ono idealnym pretekstem. Wymówką pasującą do zblazowanego i zniesmaczonego arystokraty nie nawykłego do psucia mu szyków, za jakiego Asmodeus uchodził.
Lu nie mógł już znieść spojrzenia Rakel i ciągłego zbywania go chłodnym milczeniem. Wiedział, że jeszcze moment i padnie pytanie na które będzie musiał odpowiedzieć i nie chciał czynić tego przy przyrodnim bracie.
        Gdy tylko zniknął ostatni ślad po energii Sheitana, Lucien usiadł na ziemi spuszczając głowę, zbierając myśli. Od czego powinien zacząć, co wyjaśnić, a co pominąć. Wreszcie mógł normalnie porozmawiać z Rakel, tylko jak należało rozpocząć dialog. Jak skonfrontować się z oczami, które na przemian były zawiedzione, zagubione i rozzłoszczone. Ze spojrzeniem, którego tak skrupulatnie unikał podczas obecności drugiego demona, by nie być rozdartym pomiędzy chłodem jaki na oczach brata powinna otrzymywać (jak każdy inny byt żyjący na łusce), a łagodnością zarezerwowaną właśnie dla niej.
        Nie zwykł nigdy wyjaśniać swojego postępowania, jak miał uczynić to teraz? Usiadł gdyż poczuł się jakby wszystkie siły z niego opadły. Skrył się pod zasłoną włosów licząc, że w taki sposób łatwiej będzie zacząć.
        Szyszka. Tym dostał w głowę. Nadstawił dłoń, na którą opadł iglakowy owoc. Spomiędzy włosów widać było uniesioną brew i morskie oczy, które podniosły się na dziewczynę, jak u łypiącego spode łba wilka.
        Nie udawał, że jej tu nie ma. Nawet chciał odpowiedzieć, ale okazało się, że Rakel miała sporo do powiedzenia. Pozwolił by gorzki potok wylał się na niego jak kubeł lodowatej wody. W trakcie rzucanych słów, bolesny wyrzut na moment pojawił się na twarzy demona, ale po chwili zastąpiło go spokojne oblicze, gdy Lucien wciąż nie drgnął nawet gdy dziewczyna wstała.
W spokoju, nie przerywając, przeczekał aż brunetka rzuci w niego wszystkim co leżało jej na sercu. Ostatnie słowa zabolały chyba najbardziej, i popatrzył na dziewczynę smutno, ale dopiero gdy skończyła, głos demona odbił się w ciszy lasu.
        - Nie traktuję cię protekcjonalnie - fuknął zraniony.
        - Próby chronienia cię, by jednocześnie nie wyrządzić ci krzywdy tak nazywasz? Może usiłowanie uspokojenia płomienia przy Simonie? Tylko, że to nie były próby uspokojenia jakie serwuje się dzieciom, a sposób na przekierowanie surowej magii. Prościej byłoby dać ci w twarz na otrzeźwienie. To byłoby protekcjonalne. Tak się traktuje ucznia, który się rozprasza z byle powodu i nie panuje nad sobą i swoim darem - Tym razem to demon nie dał sobie przerwać, mówiąc wolno ale płynnym ciągiem. Chociaż brzmiał spokojnie, słowa miały w sobie pewną brutalność chłodnego i racjonalnego osądu istoty nie będącej człowiekiem i żyjącej w zupełnie innych realiach. Chociaż jakby się lepiej zastanowić to czy i ludzcy nauczyciele nie trzaskali po łapach niesfornych uczniów, albo nie wymierzali im od czasu do czasu policzka za przewiny...
        - Tak unoszenie się pod wpływem emocji jest błahym powodem, a na pewno nie wystarczającym do usprawiedliwienia utraty kontroli nad sobą - podsumował, nie dając miejsca na ewentualne próby usprawiedliwiania się.
Demon dawno tak wiele nie rozmawiał, jedynie z Rakel dyskusje biły wszystkie rankingi, ale ten chyba pokonał wszelkie poprzednie dialogi, może dlatego, że nie rozmawiali o trywialnych drobiazgach a całym ciągiem o rzeczach poważnych.
        - Nie traktuję cię na równi? - zadał kolejne pytanie i coraz coraz mniej udawało się mężczyźnie ukryć żal przebijający się w głosie.
        - Czy kiedykolwiek ci powody by tak sądzić? Jak myślisz ile osób rzuca we mnie szyszkami? - Już nawet nie wypominał wspólnych śniadań, czy zakupów. Czynił to z przyjemnością, przecież nie chodziło by był to jakiś obowiązek czy przymus, ale przecież nie tak dawało się odczuć różnice kastowe.
        - Huśtawki nastrojów? - nie ruszając już poprzedniego przytyku, zajął się następnym. Też podsumowała. Nie zauważyła, że to właśnie ją traktował inaczej, że przy niej opuszczał bariery? Słowa, że go polubiła, chociaż miłe, wcale nie złagodziły słów dziewczyny.
        - To było najbardziej “w porządku” - zacytował dziewczynę - Co mogłem uczynić - odpowiedział. Chciała wyjaśnień, proszę bardzo, zamierzał udzielić ich szczegółowo. Lucien wciąż był okazem wyjątkowego spokoju, jako idealna przeciwność łatwego do poirytowania szlachetki tylko patrzącego sposobności do zmazania plamy na honorze za pomocą ostrza, o którym opowiadał Sheitan.
        - Czy kiedykolwiek odmówiłem ci odpowiedzi na pytanie, że twierdzisz jakobym nic ci nie mówił? O czym miałem opowiadać? Może przy porannej herbatce zacząć od tego, że moja matka oficjalnie zginęła dość tajemniczych okolicznościach. Więcej, nawet ukarano jakiegoś piekielnika. Tymczasem wszyscy dobrze wiedzą, że stoi za tym mój ojciec, tylko nikt nie ma dowodów na zbrodnię. Pomijam już tabu jakim jest karanie szlachcica za cokolwiek. Może zagryzając bułeczką powinienem napomknąć, że chociaż ojciec był sprawdzą, za intrygą stoi macocha, której marzyła się taka nie inna pozycja osiągnięta mariażem? - ciągnął retorycznie, głosem, którego melodia była trudna do przypisania jednej z grup emocji.
        - Przy innej okazji, dla zagajenia przyjemnej konwersacji, należało by napomknąć, że dwójka przyrodnich braci zrobiłaby wszystko, ujmując to dosłownie i zupełnie bez przesady, by przejąć moją pozycję gdyż taki obrót spraw byłby jak najbardziej po myśli macochy, której próby manipulacji mną nie wyszły jak w przypadku ojca. Dziedzic z innej matki, proszę cię, kto zdzierżyłby coś takiego? Jest to wyjątkowo niewygodny układ, nawet jeśli jesteśmy długowiecznymi istotami.
        - Nie bronię się przed zarzutami i nie zniżam do tłumaczeń, szczególnie rzucanych w sposób mający na celu co najwyżej prowokację. A odpowiednie plotki tym bardziej trzymają wszystkich z daleka i teraz już każdy idiota zastanowi się po dwakroć nim rzuci rękawicą. Czy jestem mordercą? Oczywiście. Jeśli wyciągam broń to nie dla zabawy i z tym liczą się nawet moi głupi bracia i tylko dlatego wciąż żyję - opowiadał, a chociaż słowa nie były lekkie, demon ponownie mówił je spokojnie i z dystansem.
        - Ale mordercą nazywają mnie tylko dlatego, że jawne zabijanie wysoko urodzonych nie cieszy się popularnością. Zgnuśniałą szlachta straszy się nawzajem, ale woli skrytobójstwo jeśli już chce coś uzyskać. Życia mało znaczących osób, służby, innych ras, tego już się nie liczy, bo wtedy słowo mogłoby być spokojnie używany jako synonim szlachcica - przez moment nuta goryczy przebiła się w głosie, mężczyzny, by jego ton zaraz wrócił do normy.
        - Gdy ktoś rzucał wyzwanie odpowiadałem, to był jego wybór. Tylko dlatego, że zgubiła go własna arogancja nigdy się nie wstrzymywałem i wstrzymywał nie będę. A nieszczęsny hrabia… Po tym co już powiedziałem o szlachcie, przypomnij sobie jeszcze historię jaką już raz przytoczyłem. Jak myślisz robią o niego raban dlatego, że zginął, czy dlatego, że był hrabią i skoro na niego przyszła pora to nikt nie może się czuć bezpieczny? U nas nie ma sędziów i sądów. To arystokracja pełni ich rolę. Jak sądzisz są sprawiedliwi czy decyduje urodzenie i majątek? - chociaż niby zadawał pytania, Lucien kontynuował opowiadanie nie zostawiając wiele miejsca na wtrącenia.
        - Hrabiego, na wydanym przez niego bankiecie, na oczach żony i dwóch synów, zarżnąłem, był to zbyt żałosny pokaz by nazwać go pojedynkiem. Zrobiłem dokładnie to co uczynił młodemu chłopakowi na oczach jego ukochanej, podczas innego przyjęcia, ku uciesze reszty szlachty. Dziwne ale tym razem nikt się nie śmiał, za tu już każdy uważa co czyni w mojej obecności. A rodzina nie boleje, o to już się nie martw. Skoro nie umieramy ze starości, to takie nieszczęśliwe wypadki są czasem jedyną nadzieją na dziedziczenie. Jeden z synów jest nowym hrabią włości denata i zarządza wspominając tragiczną śmierć ojca gdy mu wygodnie. - dokończył opowieść i zrobił krótką pauzę, przez moment zastanawiając się nad czymś z zamkniętymi oczami.
        - Mówisz, że nic o mnie nie wiesz, ale jesteś jedyną, która była ze mną na rozlewisku i jedyną osobą, która widziała lutnię - skomentował zwięźle i zaraz przeszedł do następnych zarzutów.
        - Nie kazałem cię śledzić - odpowiedział, kontynuując znów nie dając Rakel zbyt wiele miejsca na przerwanie.
        - Gdybym chciał cię śledzić zrobiłbym to tak, byś nie miała pojęcia o mojej obecności, albo demona, który by ci towarzyszył. Kot miał cię chronić gdyby przyszła taka potrzeba, wyłącznie dlatego, że traktuję cię protekcjonalnie - zakończył z lekkim rozżaleniem. Naprawdę się martwił i miał dobre intencje, a dziewczyna miała mu za złe jego starania.
        - O obrączce już mówiłem. Zaś “stworzonko”. Tym właśnie jesteś w większości oczu. Zabawką, kruchą istotką, której można mącić w głowie. Chciałaś wiedzy. Właśnie poznałaś szeroko pojętego twórcę zjawy. Zniszczył córkę maga z pełnym okrucieństwem i zamordował ojca szukającego sprawiedliwości. To nie moje humory - Lucien wreszcie dotarł do sedna.
        - Nie mogę zachowywać się przy obcych, albo co gorsza przy znających mnie, inaczej niż zwykłem, tylko dlatego, że ciebie traktuję inaczej. Nigdy nie wiem kto patrzy a wolę nie wiedzieć jakie pomysły ulęgły by się w głowach mych najdroższych braci i mamusi gdyby dowiedzieli się, że zależy mi na kimś równie delikatnym. I nie myśl sobie, że w tym momencie troszczę się o pozycję. Nie mam nic do stracenia. To ty byłabyś krwawą ofiarą zabawy w przepychankę trwającej w pacie od ponad stu lat. - Tym razem demon skończył na dobre. Znowu spuścił wzrok, który utkwił w rubinowych oczach rękojeści. Szermierka była prosta i za tą prostotą wyborów właśnie tęsknił.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Mówiąc, Rakel tylko od czasu do czasu spoglądała na swojego towarzysza, za każdym razem wątpiąc nieco w swoje słowa, gdy widziała jego niezmącony spokój na zmianę z wyraźną urazą w oczach. Wówczas odwracała wzrok, kontynuując, chcąc wyrzucić wszystko z siebie nim zabraknie jej odwagi i nim zwątpi w swoje racje. Czuła pod skórą, że pakuje się znowu w sytuację, która ostatnim razem nie skończyła się zbyt przyjemnie dla żadnego z nich, ale nie mogła pozwolić się uciszać za każdym razem, gdy się w czymś nie zgadzają. Nie musiała mieć racji, ale musiała mieć prawo powiedzieć, co myśli.
        Więc powiedziała, a Lucien nie odezwał się słowem przez cały ten czas, chyba zwyczajnie dając się jej wygadać, za co mimowolnie była mu wdzięczna. Dopiero później umilkła, spoglądając na niego z niezmiennym pytaniem w oczach i prośbą o wyjaśnienia, jakiekolwiek. Jednak pierwsze co usłyszała to wyrzut w głosie i zacisnęła usta, nie dając zbić się z pantałyku. Nawet jeśli słowa dobrała czasem niefortunne to Lucien powinien wiedzieć, co miała na myśli, a on uczepił się scysji z Simonem i jej lekkiego uniesienia, czego efektem było tylko lekko wyczuwalne ciepło. Wywróciła oczami zirytowana, gdy zaczął wykładać jej inne metody nauczania, niespecjalnie przejmując się nawet uwagą o dostaniu w twarz. Oddałaby mu zaraz i tyle w temacie, nie pozwoliłaby się tak traktować. Poza tym naprawdę wkurzało ją, że demon tak dramatyzował, jeśli o to chodzi. Na głos mu tego nie powie na pewno, ale chociaż doceniała wszystkie lekcje, źle czuła się z wyolbrzymianiem jej problemu z kontrolowaniem ognia. Niby wiedział lepiej… ale przecież przez tyle lat nie miała żadnej wpadki, nie licząc tego na jarmarku! Tak, czasem zdarzało jej się podgrzać nieco atmosferę, ale przecież nikt tego nigdy nawet nie zauważał, chyba że wiedział o darze dziewczyny, co ograniczało pulę do jej braci, Morgana, Niny i Marlene. No i teraz Luciena. Poza tym, co to ma do rzeczy na miłość boską?!
        Zmiękła nieco dopiero słysząc wyraźny żal w głosie demona. Ramiona opadły jej lekko i chociaż szyszką niespecjalnie się przejmowała to powoli docierało do niej, jak bardzo rozmijają się we wzajemnych wrażeniach, a to nie wróżyło najlepiej na dalszą część rozmowy. Co prawda na retoryczne pytanie “o czym miał opowiadać” musiała ugryźć się w język, by nie wyrzucić mu chociażby gadającego kota, ale nagle Lucien się otworzył. Informacje o jego życiu i rodzinie zaczęły lać się niepowstrzymanym potokiem na oszołomioną dziewczynę, która rozplotła ramiona, spuszczając ręce bezradnie wzdłuż ciała. Chciała usiąść obok mężczyzny, ale bała się, że najmniejszy ruch go spłoszy i umilknie, a to o czym mówił nie mogło zostać przerwane, nie w tym momencie. Przełknęła ślinę, słuchając o jego rodzinie, o tym jak wyglądały ich relacje i historia, na dobre tracąc pewność siebie. Nie spodziewała się tego, nie miała na to odpowiedzi ani odwagi by się w tym momencie odezwać. Lucien zresztą nawet nie czekał na jej komentarz, nieprzerwanie mówiąc dalej.
        O hrabim już jej opowiadał, ale dopiero teraz poznała pełną historię. Zamrugała mimowolnie, słysząc o “mordercy” i “zarżnięciu”, wciąż mając niezmieniony system wartości i dość sztywny kręgosłup moralny. Chociaż wyjaśnienia do niej trafiały, uzasadniając użycie takich, a nie innych słów, nie umiała udawać, że nie zrobiły na niej wrażenia. I to niezbyt pozytywnego.
        Dopiero, gdy zorientowała się, że Lucien skończył opowieść, podeszła do niego bliżej, powoli siadając obok na trawie, chociaż przodem do mężczyzny. Z trudnym do odczytania wyrazem twarzy spoglądała na zamknięte oczy bruneta, gdy okazało się, że to nie koniec i czekają na nią kolejne “wyjaśnienia”. Łagodne przez moment spojrzenie, gdy mowa była o rozlewisku, stwardniało nagle, przypominając teraz wyjątkowo wzrok Doriana, gdy Lucien stwierdził hardo, że nie kazał jej śledzić. Szybko jednak okazało się, że to kwestia nazewnictwa i chociaż mężczyzna po raz kolejny wyjaśnił swoje zachowanie, tym razem nie trafiło ono do dziewczyny. Nie przerywała mu jednak, odwracając tylko oczy znów gdzieś w dal, nie reagując na wyjaśnienia dotyczące niefortunnego nazwania jej “stworzonkiem” (mimo swojego oburzenia domyślała się przyczyn, dla których tak ją nazwano). Na wieść o tym, że to Sheitan stoi za powstaniem zjawy, razem ze wszystkimi wydarzeniami stanowiącymi tego otoczkę, spojrzała na Luciena z lekkim strachem w oczach. Nie chodziło nawet o sam czyn, bo i to zostało mgliście opisane; podejrzewała, że dla oszczędzenia jej szczegółów. Przerażało ją, że ten czło… demon, siedział zaraz obok niej. Poza niepokojem i zakłopotaniem towarzyszącym obecności drugiego nemorianina, brunetka była teraz zwyczajnie skołowana, z trudem dopasowując pogodnego mimo wszystko mężczyznę do okrucieństw mu przypisywanych. Lucienowi jednak wierzyła.
        Rakel słuchała w niezmiennej ciszy, powstrzymując się od tych wszystkich komentarzy rozbijających się w jej głowie, bo chciała pozwolić demonowi wyrzucić z siebie to wszystko, tak jak on pozwolił jej. Jednak jego ostatnie słowa sprawiły, że milczała już nie umyślnie, ale z niezmierzonego zdumienia. Kolorowe oczy wbijały się w niego pytająco, jakby Rakel czekała na kolejne wyjaśnienia, tym razem tłumaczące takie słowa. Lucien jednak na dobre skończył mówić i spuścił wzrok, wpatrując się w rapier. A ona siedziała w milczeniu, trawiąc to co usłyszała i próbując to zrozumieć.
        - Dlaczego? - wydukała po dłuższej chwili milczenia, zwyczajnie nie mogąc się na początku zdobyć na nic więcej. Ale po chwili jakby na nowo przypomniała sobie, jak się mówi. - Dlaczego mnie traktujesz inaczej niż innych? To znaczy widzę to… ale tego nie rozumiem - mruknęła, a wspomniane skonsternowanie przebijało się na równi w jej głosie, twarzy i oczach. Jakby jednocześnie bała się odpowiedzi, ale chciała ją poznać.
        Chciała jeszcze zapytać, czemu mu na niej zależy i co to właściwie jego zdaniem znaczy - bo to że potrafią zupełnie odmiennie rozumieć niektóre rzeczy było już jasne. Więc może źle zrozumiała i było jakieś logiczne uzasadnienie, a słowa zostały po prostu tak myląco dobrane. Ale nie miała odwagi. Głupio jej było zadać takie pytanie, po prostu. On to powiedział tak swobodnie, a dla niej próba wyjaśnienia tego brzmiała jakoś poważniej…
        Myśli kłębiły się w jej głowie, męcząc już i tak osłabioną dzisiaj dziewczynę. Były rzeczy, które musiała z Lucienem wyjaśnić, ale nie umiała dobrać właściwych słów, widząc go takiego przygnębionego. Nie umiała ładnie rozmawiać, zawsze wychodziło niezręcznie, a jej relacja z nemorianinem, której wciąż nie umiała nazwać, gdyż była czymś więcej niż tylko znajomością, ale trwała chyba nieco zbyt krótko, by nazwać ją przyjaźnią, była na tyle skomplikowana, że Rakel nie wiedziała jak mężczyznę traktować. Gdy pozwoliła sobie na zbyt wiele, rzucając go czymś, albo pyskując, jak była nawykła - spoglądał na nią spode łba. Gdy traktowała zbyt poważnie, na siłę ich dystansując - wyglądał na zranionego takim zachowaniem. Bądź tu mądry i znajdź umiar.
        - Lucien… przepraszam - wznowiła, wzdychając cicho. - Nie chciałam sprawić ci przykrości, powinieneś to wiedzieć. Po prostu to wszystko jest dla mnie trudne i nowe, i niezrozumiałe - wymieniała słabym głosem, na szybko postanawiając jednak być bardziej szczerą, niż planowała początkowo. - Sorki za tą szyszkę, to był odruch. Wychowywałam się z dwoma starszymi braćmi; rzucanie w kogoś rzeczami, żeby zwrócić na siebie uwagę było normalne, przynajmniej wobec bliskich. Rand kiedyś rzucił mnie jabłkiem, bo myślał, że złapię, ale nie widziałam go i dostałam w głowę. Przez kilka dni miałam guza wielkości śliwki. To było twarde jabłko - uśmiechnęła się z zakłopotaniem, próbując rozładować atmosferę. Jednak to, że nie chciała sprawić przykrości demonowi nie znaczyło, że wycofywała się ze wszystkich swoich słów. Nie wiedziała tylko jak mu to wyjaśnić, myśląc nad kolejnymi słowami.
        - Nasze światy nie różnią się od siebie tak bardzo jak myślisz - odezwała się po chwili milczenia, a jej spokojny głos niósł się miękko w ciszy. - Tutaj też jest wiele zła. Tak, mamy sądy, straże… ale też nie zawsze działają tak jak powinny. Do teraz nie ma większych kar za samo usiłowanie. Do mojego sklepu regularnie się ktoś włamuje. To zarówno wina dzielnicy, tego że mieszkam sama, jak i kuszącego asortymentu. Czasem ktoś tylko wybije okno, bo zdążę ich przepędzić, czasem coś zginie… kiedyś ktoś włamał się nie do sklepu, ale docelowo do mieszkania. Mężczyzna.
        Dziewczyna urwała, zastanawiając się nad czymś krótko, ale po chwili zamrugała szybko i mówiła dalej, jak gdyby nigdy nic, wpatrzona w skryte gdzieś w ciemności drzewa.
        - Nie spodziewał się pewnie, że broń mam nie tylko w sklepie. Zdążyłam się obudzić, pchnąć go nożem w bok i wezwać straże, ale że nic mi się nie stało to mogli mu udowodnić tylko włamanie - westchnęła cicho, ale kontynuowała. - Berdali mi wierzył, ale miał związane ręce, bo facet nawet mnie nie dotknął i to było moje słowo przeciwko jego słowu. Dobrze, że mnie o napaść nie posądzili, bo i to by mnie nie zdziwiło - prychnęła. - Posiedział trochę w areszcie, dopóki sąd się nie zebrał, później posiedział jeszcze trochę i zapłacił za moje okiennice, a później go wypuścili. Łazi gdzieś po Valladonie, a ja od tamtej nocy śpię z ojcowskim mieczem przy łóżku - uśmiechnęła się cierpko i spojrzała w końcu na demona.
        - Zło jest wszędzie, Lucien. Dla ciebie wydaje się tutaj mniejsze, bo patrzysz przez pryzmat tego, co spotykasz w Otchłani, ale na Łusce ta siła jest mniejsza, bo mamy mniejsze możliwości, które niestety potrafimy nadrabiać brutalnością i okrucieństwem. Ludzie też walczą między sobą o pozycje, nierzadko w rodzinie. Im bardziej wpływowi, tym częściej przydarzają im się przykre wypadki albo właśnie przez nich takowe spotykają innych - urwała, obejmując podkurczone kolano ramionami i znów z trudem szukając odpowiednich słów. Chciała by zrozumiał, co miała na myśli.
        - Nie wymagam od ciebie tłumaczenia się, ani wyjaśnień jako takich. Nie musisz nic mi mówić, po prostu chcę, żebyś wiedział, że możesz, bo to jaka jest twoja rodzina w żaden sposób nie świadczy o tym jaki ty jesteś. A jeśli naprawdę nie chcesz to w porządku, ale chociaż nie dziw się, jeśli z powodu jakiegoś porozumienia się rozzłoszczę, albo o coś oskarżę, nawet jeśli niesłusznie. Bo skąd miałam to wszystko wiedzieć, Lucien? Wyrzucasz mi, że mylnie cię osądzam, ale czy nie wydaje ci się, że gdybym wcześniej wiedziała o twojej relacji z braćmi, albo o tym nieszczęsnym kocie, to nie byłoby w ogóle tej rozmowy? Że gdybym wiedziała, że nie chcesz przed kimś przyznać się do naszej znajomości to rozumiałabym czemu na mnie nie spoglądasz i się do mnie nie odzywasz? Pewnie wciąż nie byłabym zachwycona, ale nie dostałbyś szyszką - dodała.
        - Zauważ, że ci ufam. Czekałam na wyjaśnienia, chociaż sytuacja była dla mnie wręcz kuriozalna. Ale pozwoliłam ci to rozegrać po swojemu, bo nie chciałam się wtrącać w nieswoje sprawy. Ale postaraj się spojrzeć na to z mojej strony. Znam cię raptem kilka dni, a nasza znajomość łamie wszystkie konwenanse. Nie żebym się nimi przejmowała, ale to po prostu utrudnia mi odnalezienie się w sytuacji. Naprawdę niewiele o tobie nie wiem i nawet jeśli wiem coś, czego nie wiedzą inni, to nawet nie zdaję sobie z tego sprawy - fuknęła, zirytowana własną chaotyczną wypowiedzią, jak i tym, że nie docenia odpowiednio wyjątków, które czyni dla niej brunet. Bo po prostu o nich nie wie!
        - Pojawiłeś się w moim życiu z dnia na dzień i od razu z hukiem, beztrosko teleportując się po moim domu, z sypialnią włącznie - dodała żartobliwie i zdobywając się na niepewny uśmiech. - Siłą rzeczy traktuję cię, jako kogoś mi bliskiego, ale czasem ściera się to z faktem, że poznałam cię jakiś tydzień temu, a do tego jesteś kilkusetletnim arystokratą z innego planu, a ja “kruchą istotką”, która rzuca w ciebie osełką na dzień dobry - mruknęła nieco ironicznie. - Wtedy naprawdę nie wiem, jak się zachować.
        - Chcę po prostu powiedzieć, że nie rozumiem, dlaczego tak się o mnie troszczysz, dlaczego ci tak zależy? - zapytała w końcu, zebrawszy się na odwagę i przechodząc do sedna. - Nie jesteś mnie w stanie ochronić przed wszystkim, to zwyczajnie niemożliwe. I nie powinieneś czuć, że musisz, bo kim ja dla ciebie jestem? A śledzenie, czy też polecenie komuś towarzyszenia mi, po prostu nie jest właściwe, nawet jeśli wynika z troski. Bo dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? Domyślałeś się, że się nie zgodzę? Czy więc robienie tego, mimo tej wiedzy, wydaje ci się w porządku? Nie twierdzę, że sama sobie świetnie ze wszystkim poradzę, ale… - Rakel westchnęła, wzruszając ramionami. - Takie jest chyba życie po prostu, nie da się wszystkiego kontrolować. Wiem, że jestem uparta, ale ty też - uśmiechnęła się nieznacznie. - Nie chcę się z tobą kłócić, po prostu… to było za dużo tego wszystkiego na raz. Nie wiedziałam co się dzieje, a ty byłeś taki obcy... - zawiesiła głos i mruknęła już coś niezrozumiałego, przecierając palcami zmęczone oczy.
        Mózg jej dosłownie parował. Wyrzuciła z siebie chyba wszystko co miała, wszystkie przemyślenia, które chociaż pozbawione emocji w wypowiedzi, raczej skutecznie odzwierciedlały je słowami. Czuła się teraz jednocześnie lekka i trochę pusta, ale i to zrzucała na karb zmęczenia. Siedziała dalej już w ciszy, mając tylko nadzieję, że w tym chaosie udało jej się wytłumaczyć i nie rozzłościć demona.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Tym razem to Rakel nie przerywała, pozwalając demonowi ciągnąć swój monolog. Odpowiadał na pytania i zarzuty, i tylko w oczach dziewczyny dostrzegał całą gamę najróżniejszych emocji zmieniających się między sobą. Jedynie one ukazywały jakie wrażenie wywierały niektóre z jego słów.
Rozmowy same w sobie były trudne, ale ta konwersacja należała do grupy bardziej skomplikowanych, więc gdy więc wreszcie skończył, opuścił wzrok na znane żłobienia. Sam nie wiedział czy bardziej obawiał się reakcji Czarnulki na jego słowa czy może kolejnych pytań. To właśnie pytanie wyrwało bruneta z kontemplacji połysków pływających po czerwonych klejnotach.
Demon podniósł wzrok na brunetkę, wcale nie mniej zagubiony niż pytająca. Usadowił się wygodniej, przyciągając jedną nogę do siebie. Rapier odstawiony pionowo opadł rękojeścią na bark mężczyzny a Lucien oparł przedramię na kolanie, nachylając się odrobinę do dziewczyny. Zielone, pełne pytań oczy błądziły po twarzy brunetki, tonąc w grze cieni na jej skórze i gubiąc się w równie pytających tęczówkach z iskierkami.
Aż chciał poprosić o prostszy zestaw pytań. Czy dziewczyna naprawdę musiała drążyć “dlaczego”, nie mogła zwyczajnie ucieszyć się z samego faktu wyznania zamiast rozkładać je na czynniki pierwsze? Już miał się zacząć zastanawiać jak odpowiedzieć na coś na co wyjaśnienia sam nie znał, gdy ku jego uldze, Rakel rozwinęła pytanie.
        - Mam wrażenie, że mogę, że nie wykorzystasz tego przeciw mnie - odpowiedział cicho. Skąd podobne uczucie, nie miał pojęcia, ale blady uśmiech pojawił się na twarzy nemorianina. Nie tylko dla zbrojmistrzyni wszystko było nowe i niezrozumiałe, sam gubił się od samego początku i wciąż nie potrafił pojąć co odpowiadało za jego decyzje. Zbyt wiele czasu na pozostanie przy poprzednich wątpliwościach nie było mu dane i zaraz przechylił głowę próbując zrozumieć zachowanie ludzkiego rodzeństwa. Dlaczego rzucać w kogokolwiek czymkolwiek, do tego jeszcze jabłkiem, na domiar wszystkiego twardym jak określiła Rakel i nabijać sobie sińce.
Jakby nie można było zwyczajnie zapytać, zawołać, ręką dotknąć. Owszem może z braćmi podłapaliby osobliwy ludzki zwyczaj, ale raczej typowo w celu wywoływania obrażeń na ciele. Noże nadałyby się idealnie. Znacznie lepiej niż owoce. Tylko cel zachowania byłby diametralnie odmienny.
        W miarę rozwoju wyjaśnień spojrzenie Lu ze zwyczajnie zainteresowanego zmieniło się w pełni skupione. Brunetka mówiła mądrze i z sensem, na co skinął jej delikatnie głową. Zdążył zacząć się oswajać z myślą, że ten świat nie był tak radosny jak mu się początkowo zdawało za sprawą wędrownych tancerzy, że ludzie nie byli tylko pełnymi radości i czułości stworzeniami. Wśród nich trafiały się różne typy i wielu nie budziło ani sympatii ani nawet szacunku, o pierwotnej fascynacji nie wspominając, jednak wciąż byli też ci przyciągający i magiczni na swój ludzki kruchy sposób.
Niestety dowiedział się też osobiście, że sądy nie działały właściwie. Najbardziej dobitnym przykładem był włamywacz, którego złapał pod nieobecność Rakel, a który powinien być martwy, trupem był jednak jedynie dla wymiaru sprawiedliwości, wciąż chodząc po tym padole.
Mimo wszystko, mimo racjonalnej akceptacji, złość odbiła się w oczach demona, na chwilę znów przywołując chłodną maskę. Jeśli tylko mógł, nie miał litości dla podobnych zwyrodnialców. Ale szybko się uspokoił i skinął brunetce głową.
        Chciał też wierzyć, że nie osądzała by go bezpodstawnie i na podstawie plotek, ale nie potrafił w pełni zgodzić się z dziewczyną. Obawiał się, że podświadomie traktowałaby go inaczej wpierw wiedząc kim był zamiast go poznawać i dopiero konfrontować się z informacjami. Wciąż jednak mówiła rozsądnie. Zwyczajnie nie przywykł się tłumaczyć ani nic wyjaśniać. Zawsze był sam w opozycji wobec innych, teraz obok była Rakel, a on zapomniał, że przecież nie miała jak wszystkiego się domyślić. Uśmiechnął się krótko na wspomnienie szyszki, i zaraz spoważniał. Naprawdę wiele rzeczy nie rozjaśniał i oczekiwał chyba, że dziewczyna będzie czytać w jego myślach lub, że zwyczajnie podobne tłumaczenia nie są jej potrzebne. Całe życie postępował jak chciał, czy jak uważał za słuszne, ale wciąż stawiając brunetkę raczej przed faktem dokonanym. Nawyki, nie robił tego umyślnie i z premedytacją a na pewno nie złośliwie… ale chyba powinien częściej zastanawiać się co w danym momencie czuła dziewczyna. Zmrużył właśnie oczy przyznając Rakel rację i wtedy padł znów niespodziewany cios. A jednak wróciła do najtrudniejszego pytania sprawiając, że Lu znów popatrzył na nią zagubiony. A jednak wykorzystała słabość i to w okrutny sposób.
        - Nie wiem - odpowiedział z bezbronną szczerością. To byłą wręcz cała istota jego pobytu w Valladonie i aktualnej wycieczki, a on wciąż nie znał przyczyny. Co więcej nie zanosiło się by miał ją poznać. Jak na razie czuł się coraz bardziej zagubiony a chyba powinno być odwrotnie. I to przecież nie tak, że poczuwał się zobligowanym do ochrony Czarnulki. Zwyczajnie chciał by była bezpieczna i szczęśliwa. Tylko to uciążliwe "dlaczego" odbijało się nieustępliwym echem.
        - Ale to nie znaczy, że mam nie próbować. - “Wszystko” było co prawda dość szeroką definicją, lecz i demon miał szeroki wachlarz możliwości i nie poddawał się aż tak łatwo, a na pewno nie starczyło mu powiedzieć, że nie da rady.
        - Nie obawiałem się, że się nie zgodzisz, Kot i tak by z tobą poszedł - odpowiedział spokojnie, uśmiechając się lekko, chociażby kulami ognia rzucała, to demon by jej towarzyszył - Nie chciałem cię denerwować - wyjaśnił, wahając się czy powinien tłumaczyć czym nie chciał dziewczyny stresować. Zastanowił się moment i dopiero kontynuował.
        - Jak czekałem na ciebie w sklepie, też było włamanie, ale również nie był to zwykły rabuś - uznał, że kompromis będzie najlepszy, do czasu aż będzie mu dane poznać więcej szczegółów związanych z zamachem na matkę Rakel.
        - Wiem, że nie dam rady wszystkiego kontrolować, ale to nie znaczy, że będę się wszystkiemu biernie przyglądać - skomentował ostatecznie, godząc się z brunetką, ale niekoniecznie ze światem i odwzajemnił uśmiech. Nikt mu nigdy nie mówił, że był uparty, co najwyżej określał go mianem bezczelnego czy aroganckiego.
        Potem uśmiech umknął z twarzy mężczyzny. Stał się dla niej obcy… Było to chyba dobre określenie. Zdystansował się stając się sobą z nemoriańskich dworów. Wszyscy go znali, ale autentycznie nie wiedzieli o nim nic.
        - Przepraszam, nie chciałem cię zranić. To nie tak, że nie chcę mówić, ale tak miłą odmianą było zostawić wszystko w Otchłani i być jedynie sobą. Nie jednym z arystokratów wśród tłumu szlachty, tylko tym kim ty mnie widzisz. Pić kawę nie zastanawiając się jakie może to przynieść konsekwencje. Zresztą nawet nie wiedziałbym od czego zacząć. Ale zawsze pytaj o co chcesz - zakończył łagodnie.
Zablokowany

Wróć do „Opuszczone Królestwo”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości