OpowiadaniaHistoria Gulnan (początek)

Opowiadania waszego autorstwa o dowolnej tematyce.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Gulnan
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 135
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Pradawny - Smok (W połowie Lodow
Profesje:
Kontakt:

Historia Gulnan (początek)

Post autor: Gulnan »

Naszła mnie ochota, by wyszczególowić jakoś jej dzieciństwo, młodość. :P Mam zamiar napisać więcej, ale jakoś nie mam pomysłu.

Szelest. Skok. Bieg.
Sarna biegła przed nią, zręcznie umykając przed jej pazurami oraz kłami. Zwinnie skakała, skręcała tu i tam, próbując zgubić swojego oprawcę. Bezskutecznie. Gulnan jednym susem dopadła jej szyji, by przydusić zwierzynę. Łania przez chwilę jeszcze wierzgała oraz rzucała się, lecz oczy zaszły jej mgłą, a wkrótce jej ciało zwiotczało. Smoczyca triumfalnie wypluła ją na ziemię. W pysku wciąż miała smak krwi. Spróbowała się opanować, ale żądza krwi natarła jeszcze mocniej, odbierając rozum. Rzuciła się do tętnicy swojej ofiary, rozrywając ją swoimi zębami. Posoka trysnęła na nią. Była ledwie dzieckiem, dlaczego więc tak bardzo uwielbiała zabijać?
Nie cierpiała siebie. Swoich zwierzęcych odruchów. Zawsze była inna niż jej rodzeństwo. Ciemniejsza. Groźniejsza. Długo by wymieniać. Złapała sarnę za kark oraz zawlokła do pieczary swoich rodziców. Nie będą zadowoleni. Miała rozszarpaną szyję.
Pokazała swoją zdobycz matce, sporo większej od siebie, odchodząc strachliwie na bok. Wzrok rodzicielki zatrzymał się na jeleniu. Jego szyja była rozpruta od góry do dołu, a posoka prawie całkiem wylizana. Spojrzała uważnie na swoje dziecko. I nic nie powiedziała. Na pysku Gulnan wciąż były ślady krwi. Żeby chociaż na pazurach. Tylko na pazurach. Smoczątko całe było we krwi, częściowo już zaschniętej, acz wciąż lśniącej. Jucha dziwnie kontrastowała z jej ciemnogranatowymi łuskami. Potulnie wybiegła z jaskini w kierunku strumyka. Zwolniła kroku i spojrzała za siebie. W oddali majaczyła ciemna dziura groty. Podeszła do potoku. W wodzie było jej odbicie. Jak zawsze, najpierw widać było oczy. Piękne, złote. Ale straszne. Kiedy smoczyca przyjrzała się sobie, z gniewem zmąciła wodę łapą, rozchlapując ją wszędzie. Weszła do strumienia, za wszelką cenę próbując zrobić coś ze śladami krwi. Gdy wyszła z wody, otrzepała się jak pies. Powoli poszła z powrotem do pieczary. Dużo myślała. Zdecydowanie za dużo. Nie spędzała czasu na zabawie z braćmi i siostrami, wolała polować. Zabijać. Może to i dobrze? Jeśli kiedykolwiek zaszłoby to za daleko, mogłaby nawet pozbawić życia kogoś z bliskich. Wyrzuty sumienia, nie tęsknota. Idąc przy ścianie, ruszyła do najciemniejszego kąta. Tam zwykła sypiać. Zwinęła się w mroku w kłębek oraz przymknęła oczy. Piękne, złote. Ale straszne.
Z mruknięciem podniosła głowę, rozklejając powieki. Jeszcze ciemno. Dlaczego zawsze wstawała przed wszystkimi? Miękkim, szybkim krokiem ruszyła do wyjścia. Nawet nie zerknęła za siebie. Na zewnątrz panowało czyste, nocne powietrze, takie które w żadnym stopniu nie było podobne do tego za dnia. Takie, które Gulnan uwielbiała. Rozłożyła skrzydła, dziwnie duże w porównaniu do reszty ciała. Wzięła rozpęd oraz wzniosła się w powietrze. Ubóstwiała latanie nocą. Teraz widziała nawet lepiej niż w dzień, czego nie można było powiedzieć o reszcie jej rodziny. Jej rodzeństwo nie umiało jeszcze latać. Wylądowała cicho na krótkiej trawie. Wzięła wdech i dmuchnęła. Z jej pyska wyszedł niewielki, błękitny płomyk, który osmalił murawę. Tak lubiła czuć to bijące od czerwonego żywiołu ciepło. Patrzeć na niego. O zianiu ogniem u innych nie było mowy. Spacerem podążyła wzdłuż łąki. Do jej uszu doszedł chlupot wody. Przyspieszyła kroku. Jej łapy wpadły w coś mokrego. Cofnęła się i zniżyła pysk. Zionięcie ogniem wzmogło pragnienie. W końcu była dopiero dzieckiem. Rodzice nie wiedzieli, że potrafi wydobyć z siebie iskrę. Gulnan czasami rozważała, po co właściwie mieszka z rodziną. Bo tak naprawdę ich nie kochała. I wtedy szybko nadchodziła właściwa odpowiedź: JESZCZE nie potrafiła mimo wszystko sobie sama dać rady. Nie lubiła z nimi rozmawiać. Czasami nie byli po prostu warci głosu. Świtało. Wzbiła się w powietrze, kierując lot do miejsca zamieszkania. Bo domu nie miała.
Bezgłośnie wylądowała i truchtem pobiegła do swojego zakątka. Nikt nie wiedział o jej nocnych eskapadach. Powszechnie była uznawana za śpiocha. Bo przecież taki był jej zamiar. Gulnan nie miewała snów. Rzadko pamiętała jakiś koszmar, a niespotykane było, kiedy śniła coś przyjemnego. Ułożyła wygodnie swoje ciało oraz przymknęła oczy z westchnięciem. Kolejny dzień monotonii.
Kilka lat później...
Powłócząc łapami, wyszła przed grotę i wciągnęła rześkie powietrze poranka. Wciąż takie samo. Poczłapała w prawo na spacer, jak robiła codziennie, by chociaż trochę urozmaicić sobie życie. Krew, ból, zadawanie cierpienia. To jedyne, co ją cieszyło w dotychczasowym życiu. Potrafiła chodzić tak przez kilka godzin bez zmęczenia, rozmyślając oraz obserwując naturę. Przestała już zamartwiać się, co pomyślą o niej jej bliscy. Z wiekiem przyszła prawda. Gulnan nie kochała rodziny. I straciła wyrzuty sumienia. Przynajmniej dla większości. Z najwyższą pogardą obserwowała trajkocące siostry oraz roześmianych braci. Czasami ją to obrzydzało. Matka była osobą, która była godna szacunku. Była Lodową. Miała piękną, jasnobłękitną barwę łusek, lśniących w słońcu. Ale ona nie lubiła słońca. Jej ojciec był dla Gulnan obiektem wielu rozmyślań. Po nim odziedziczyła barwę łusek. I tylko łusek. Był spokojny, ale nie poważny. Na jego pysk wypełzał uśmiech, kiedy patrzył na wszystkie swoje dzieci. Oprócz Gulnan. Jakby... rozmyślał, co jest nie tak. Czemu nie jest radosna. Przystanęła oraz odetchnęła wilgotnym powietrzem. Odwróciła się, by podążyć w drogę powrotną.
Cisza, którą tam zastała, była przebijająca na wskroś. Smoczyca zbadała powietrze węchem. Wypełnione było dziwną, jak dotąd obcą jej wonią. Poczuła jak coś zaciska jej pysk mocno. Odruchowo potrząsnęła mocno łbem. Obok niej stały dziwne, dwunożne stworzenia z zawziętymi twarzami pełnymi okrutnej pewności siebie. Szarpnęła mocniej, a jeden z nich niemal upadł na jeszcze mokrą od rosy trawę. Sznur został obluzowany, a ona mogła swobodnie wykonywać ruchy. Odskoczyła w tył i wzięła pełen mocy wdech, nim jednak zdążyła zrobić czynność do niego odwrotną, coś przygniotło ją od góry, czego skutkiem było to, że całe powietrze z niej uleciało. Z gniewem trzepnęła grzbietem, ale stworzenie tylko zsunęło się na jej bok, ciągnąc ją za sobą. Powtórnie lina ścisnęła jej pysk, ale ona podniosła jedną ze swych łap oraz na oślep machnęła nią w stronę zwierzęcia. Druzgocący krzyk rozległ się z tamtej właśnie strony. Spojrzała tam jednym okiem. Twarz istoty była cała we krwi, zaś cztery podłużne przecięcia niemal całkowicie zmieniały wygląd tej części ciała. Stworzenie zostało oślepione, a z dwóch oczodołów ziały dwie ciemnoczerwone dziury, częściowo wypełnione krwią. Był delikatniejszy od jakiegokolwiek stworzenia. Zasyczała wściekle, czując zapach krwi, odmienny od jakiegokolwiek zapachu jaki wcześniej czuła, ale tak samo podniecający. Trzepnęła skrzydłami. Chciała posmakować ich posoki, ale była to o tyle niestosowna chwila na to, że wola walki w jakiś sposób przezwyciężyła głód krwi. Nim jednak zdążyła ponownie wejść w wir starcia, spętali jej łapy i skrzydła. Z furią miotała ogonem na wszystkie strony. Wrzucili ją do wielkiego worka z trudnością, bo chociaż związana, smoczyca wierzgała jak tylko mogła. Później pamiętała monotonne chwile spędzone w lnianej torbie, kiedy była na tyle inteligentna, żeby nie tracić sił na bezsensowne miotanie się. Wrzucili ją gdzieś oraz wsiedli za nią tam. Szarpnęło, a Pradawna mogła usłyszeć tupot końskich kopyt. Po chwili długiej ciszy istoty, które ją porwały, wydobyły z siebie głos.
- Zabił Teddy'ego? Przecież to nie jest dorosły smok! - przenikliwym szeptem zawołał jeden.
- Gdybyśmy to zrobili trochę inaczej, mógłby zabić i nas - trochę głośniej powiedział drugi. Przez chwilę milczeli. - Dobrze, że nie zdołał zionąć ogniem.
- Myślisz, że potrafi?
- Nie wiem. Ale sądząc po tym, jak otwierał pysk w naszym kierunku, to tak.
Mogła tylko niemo przysłuchiwać się ich konwersacji, niewiele z niej rozumiejąc, bo nie znała ich mowy. Nagle uderzyła grzbietem o deski.
- No i jesteśmy na miejscu - z westchnięciem oświadczył mniej przejęty. - Pomóż mi go zwlec.
Poczuła na sobie dwie pary rąk. Nie wierzgała. Raptem przypomniała coś sobie - to byli ludzie. Matka mówiła kiedyś o nich, o ich kulturze i wyglądzie. Opis idealnie pasował do stworzeń.
"Ludzie" - pomyślała i wypuściła z wrogością powietrze nozdrzami.
Od tamtej pory zaczęła ich nienawidzić.
I wracam wesoły
do domu ze szkoły,
i w domu umieram z miłości. ~ z wierszy okresu dojrzałego
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości