OpowiadaniaTropem Krwi

Opowiadania waszego autorstwa o dowolnej tematyce.
ODPOWIEDZ
Awatar użytkownika
Regola
Szukający Snów
Posty: 184
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Tropem Krwi

Post autor: Regola »

Tytułem wstępu: Jest to opowiadanie o wampirach, które napisałam kiedyś specjalnie na prośbę Anat. Niezbyt mi się podoba, ale nie zaszkodzi się podzielić radosną twórczością. Opis: w mieście Nazwa policja nie może poradzić sobie z seryjnym mordercą, który mogłoby się wydawać zabija wyłącznie dla zabawy. Gdy stary detektyw Roother wreszcie rozwiązuje zagadkę, zostaje zamordowany zanim zdąży komukolwiek zdradzić odpowiedź. Jak poradzi sobie jego następca?

Nazwa odkąd istnieje zawsze było spokojnym miastem. Nikt nie mieszkał tu, co prawda, z własnego wyboru, lecz ludziom żyło się tu dobrze i bez zbędnych komplikacji. Właściwie to i niewiele się tu działo. Mieszkańcy nie znali się zbyt dobrze, nie urządzali przyjęć w ogrodach, nie organizowali potańcówek, czy zawodów sportowych. Każdy miał tu swój kąt, swój własny dom, szczelnie otoczony płotem aby nikt z zewnątrz nie dowiedział się więcej niż to było konieczne. Jednak plotkowano. Za murami własnej twierdzy nie obowiązywały panujące wokoło ograniczenia. Czasami dzieci nie nauczone tutejszych zasad, żeby nie interesować się niczym i nie poruszać w towarzystwie rówieśników prywatnych tematów, przynosiły do domu niezwykłą wiadomość. To była jedyna atrakcja na jaką mogła liczyć ta społeczność. Do czasu.

Pani Potter siedziała spokojnie w miękkim fotelu popijając herbatę z porcelanowej filiżanki. Nie miała zbyt wielu tematów do rozmyślań, dlatego ze znudzeniem wpatrywała się w ekran telewizora śledząc fabułę kiepskiego serialu wiedząc dobrze, że jej życie nigdy nie będzie wyglądać podobnie. Jej mąż skończył właśnie kolejny rozdział w czytanej przez siebie książce. Wstał z kanapy, odsunął firankę i wyjrzał przez okno by sprawdzić czy nie pada deszcz. Noc była piękna. Czyste niebo odsłaniało jaśniejące konstelacje gwiazd, wiał ciepły wiatr, na oświetlonych przez eleganckie latarnie chodnikach nie został nawet ślad po kałuży. Pan Potter pocałował swoją żonę, włożył jasny płaszcz i zawołał psa, dużego charta. Zakładając mu smycz powiedział, że wróci za jakieś piętnaście minut. Kobieta pokiwała głową i leniwym krokiem przeszła do kuchni odłożyć filiżankę zostawiając w salonie włączony telewizor. Chwilę potem, wycierając ręce w czystą ściereczkę usłyszała znajomy dźwięk. Ktoś wyłączył telewizor i nagle zrobiło się przeraźliwie cicho.
- Kochanie? - zawołała. To było dziwne, nie słyszała żeby otwierały się frontowe drzwi. Ruszyła w stronę salonu, ale nagle rozległ się za nią brzęk tłuczonego szkła. Pani Potter odwróciła się przerażona. Na podłodze leżała porcelanowa filiżanka w kawałkach, ta, z której dopiero co piła herbatę, i którą dopiero co schowała do szafki. To niemożliwe by wypadła, wszystkie szafki i szuflady były dobrze zamknięte. Wpatrywała się w potłuczone szkło do chwili kiedy w kuchni zgasło światło. Kobieta oddychała teraz szybciej niż zwykle. Nie rozumiała co się dzieje. Czyżby jej mąż wrócił do domu? Ale gdyby tak było powiedziałby coś, przyszedł do kuchni, rozległoby się szczekanie psa. Tymczasem w wielkim domu państwa Potterów panowała śmiertelna cisza. Dzieci spały w swoich pokojach na piętrze. Delikatny szmer tkaniny wyrwał panią Potter z zamyślenia. Stała w ciemnej kuchni obok stłuczonej filiżanki a naprzeciwko niej z mroku powoli wyłaniała się postać. Postać tak przerażająca, a jednocześnie na tyle elegancka, że zdawała się być samą ciemnością.
- Dobry wieczór, Caroline. - To były ostatnie słowa jakie usłyszała kobieta zanim tajemniczy przybysz złożył na jej szyji śmiertelny pocałunek.

Detektyw Roother przyjechał do posiadłości Potterów swoim czarnym samochodem na długo po przybyciu policji. Większość ubranych w mundury mężczyzn przeszukiwała dom, jednak jedyne ślady jakie udało im się zabezpieczyć to stłuczona filiżanka z porcelany na kuchennej posadzce. Doszli do wniosku, że musiała ją zbić Caroline Potter tuż przed tym, kiedy dokonano morderstwa. Jeden z policjantów rozmawiał właśnie z panem Potterem, kiedy stary detektyw udał się samodzielnie na miejsce zbrodni. Po drodze minął sierżanta obserwującego poczynania podwładnych z wyraźnym zniecierpliwieniem. Skoro tak ci się śpieszy, pomyślał detektyw, to czemu sam nie weźmiesz się do roboty? Powiedziałby mu to, ale uznał, że w takich okolicznościach nie potrzebuje robić sobie wrogów.
- Witamy szanownego detektywa! - odezwał się sierżant z pogardą. - Co, Roother? Przychodzisz na gotowe?
Detektyw zachował spokój cały czas pamiętając, że nie potrzebuje dodatkowych kłopotów.
- Znasz mnie, Jeff. Wiesz, że nie lubię wtrącać się do twoich chłopców. - Spojrzał na policjantów wynoszących ciała przez frontowe drzwi. - Mam swoje własne metody.
- Najwyraźniej niezbyt skuteczne - syknął sierżant. Roother ruszył w kierunku zwłok układanych kolejno na chodniku przed domem, lecz mężczyzna złapał go za ramię i zatrzymał. - Czy zdajesz sobie sprawę, stary głupku, że to dziewiąte morderstwo z kolei? I wszystkie...
- ...Takie same - dokończył detektyw. - Żadnych śladów, żadnego motywu, nikt nic nie widział i nikt nic nie wie. Tak mówicie wy, policja. Ale wiesz co, Jeff? Jesteście zwyczajnie głupi. Ludzie wiedzą co się tu dzieje, ale w tym mieście nikt nie powie pół słowa za dużo. Jesteś tu wystarczająco długo żeby to zrozumieć.
- A dowody? - zapytał wściekły sierżant. Niechętnie musiał przyznać rację Roother'owi. W Nazwa nikt nie piśnie ani słówka choćby widział na własne oczy mordercę i miał jego zdjęcie w szufladzie. - Sąsiedzi zacierają ślady?
Detektyw rzucił sierżantowi Jeff'owi wściekłe spojrzenie i udał się przed dom Potterów. Dwójka młodych policjantów właśnie układała na chodniku ostatnie ciało. Leżała tu Caroline Potter, dwie jej córki i dwuletni synek.
- A to sukinsyn, żeby zabić dzieci. - W starym Rootherze zawrzała nienawiść. Prowadził już wiele spraw i wiele w życiu widział, zanim zaczęły się te wszystkie tajemnicze morderstwa planował przejście na emeryturę. Nie miał żony ani dzieci, więc chciał cieszyć się pracą jak długo się da. Jednak czuł, że dni świetności w zawodzie detektywa minęły. Był to wysoki, silny mężczyzna. Miał znakomity wzrok i nikt w całym miasteczku nie potrafił popisać się lepszym refleksem. Pracował prawie w całym kraju i stał się szanowanym detektywem. No, prawie bo sierżant Jeff nadal go nie znosi.
- panie Roother!
Odwrócił się. W jego stronę szedł chudy chłopaczek w policyjnym mundurze. Wydawał się detektywowi za młody do tej pracy, ale kto go tam wie. Brakowało teraz policjantów. Kto by pomyślał, takie małe miasto, a tak wiele przestępstw.
- Tak, mały?
Chłopaczek skrzywił się na dźwięk słowa "mały". Zachował jednak kamienną twarz.
- Przesłuchiwałem właśnie pana Pottera. Mówi, że wczoraj wieczorem wyszedł z domu na piętnaście minut...
Detektyw zrobił zdziwioną minę, co zauważył policjant.
- ...Z psem, na spacer - wyjaśnił. - Kiedy wychodził żona oglądała telewizję. Po powrocie znalazł ciało w kuchni, zadzwonił na policję i pobiegł na piętro do pokoi dzieci.
- Jak można... - zaczął detektyw.
- Wiem.
- Gdzie on teraz jest?
- W domu. Jest załamany, proszę z nim porozmawiać jeśli pan chce. Nie pytałem o nic, co mogłoby być tropem. Zostawiam to panu. - Chłopaczek uśmiechnął się. Stary detektyw zaczynał go lubić. Miły dzieciak, pomyślał, zdecydowanie za młody na policjanta. Widać jak przeżywa śmierć pani Potter, musiał ją znać. Nie zważając na policjantów wszedł do salonu, gdzie na kanapie siedział Potter. Twarz ukrył w dłoniach, może płakał. Obok niego skamlał pies. Roother odchrząknął, wdowiec spojrzał na niego zaczerwienionymi oczami.

Jerome szedł szybkim krokiem przez zamkowy korytarz. Miał niewiele czasu, słońce zaczynało powoli wschodzić. Na szczęście większość okien starego zamczyska, a zwłaszcza te w pobliżu sypialni zostały szczelnie zabite deskami. Mieszkańcy Nazwa byli przekonani, że ruiny są opuszczone, a i nikt nie miał zbytniej odwagi tam się zapuszczać. Policja miała na głowie ważniejsze sprawy, popełniono dziewiąte z kolei morderstwo. Pan Cadavre czuł się z tego powodu poniekąd dumny. Głupi policjanci szukali go od miesięcy, a żaden, nawet detektyw Roother nie wpadł choćby na najmniejszy ślad. Doskonała taktyka mojego stwórcy, pomyślał Jerome wspominając osobę, która sprawiła, że stał się częścią tego mrocznego świata. Zwolnił dopiero gdy znalazł się przed drzwiami komnaty. Pociągnął za mosiężną klamkę i wszedł do zimnego, ciemnego pomieszczenia. W środku nie było zbyt wiele mebli. Jedyne okno zostało zamurowane, w kącie pokoju stał pokaźnych rozmiarów rzeźbiony kufer, a w drugim stół z takimi samymi rzeźbieniami. Na stole leżały czarne rękawiczki i karafka z winem. Po środku pokoju na eleganckim podwyższeniu spoczywała najpiękniejsza na świecie, z wykutymi w drewnie różami otoczonymi plątaniną cierni, trumna. Wyczerpany polowaniem Jerome zasunął za sobą wieko.

Pottera zamknięto w zakładzie dla obłąkanych. Detektyw nie był z tego zbytnio zadowolony, a pachnące farbą nagłówki wzbudzały niemałą sensację w Nazwa. Wśród ludzi zapanowało nerwowe poruszenie, nie pamiętano o dawnych standartach miasta i plotkowano otwarcie na ulicy. Mówiło się wszystko, co było do powiedzenia na temat zbrodnii. W miejscowym pubie, zwykle okupywanym tylko przez młodych studentów, raz w tygodniu mieszkańcy zbierali się na posiedzenie. Dyskutowano o wszystkim, pytano o wszystko i na wszystkie pytania odpowiadano. Nazwa było zbyt przerażone by pamiętać o swoich własnych lękach.
- Co za szuja dała cynk tym reporterskim hienom?! - powiedział detektyw Roother siedząc, któregoś wieczora w pubie i patrząc z wściekłością na ludzi debatujących o porządku miasta. Młody barman nachylił się nad nim.
- Z tego co tu wszyscy mówią... - kiwnął podbródkiem na tłumek w drugim końcu sali. - ... To ponoć sam sierżant. Ale nie warto wierzyć we wszystko, co oni tam gadają. Miasto oszalało, panie detektywie. Dlaczego?
- To już dziewiąty raz. - Nie musiał tłumaczyć nic więcej, barman pokiwał smutno głową. - Policja nic nie może znaleźć. Rozumiesz, synu? NIC. Jakby łajdak wszedł drzwiami, zabił i wyparował. Ani jednego odcisku palca, ani plamki krwi, jedyne ślady to te pozostawione przez ofiary. Zbita filiżanka, pełna popielniczka, otwarta książka. A najgorsze, synu, w tym wszystkim jest to, że nie istnieje absolutnie żaden motyw. Ofiary są przypadkowe. Żeby chociaż mieszkały na tej samej ulicy! To byłby ślad. Ale NIE. Starego Flintona załatwił w ogrodzie kościelnym, a tę małą Potter u niej w domu. Na drugim końcu miasta!
Detektyw pociągnął spory łyk brandy, która stała przed nim na ladzie.
- Nie jest już bezpiecznie. Zwłaszcza teraz kiedy ludzie zaczeli plotkować. - powiedział z powagą barman i znienacka się uśmiechnął. - Jedyne miejsce, w którym nie ma plotek to stare zamczysko na wzgórzu. Nikogo by tam nie poniosło.
W tej chwili Roother zdał sobie sprawę, że ten chłopaczek podsunął mu właśnie pierwszy ślad w seri tajemniczych morderstw. Przyjrzał mu się uważnie, ale tylko wycierał szklanki i najwyraźniej uznał wspominkę o zamku za świetny dowcip. To prawda, tam się nie plotkuje. Bo nie ma kto plotkować, absolutnie nikogo tam nie ma. Wieloletni zmysł detektywa mówił poczciwemu Rootherowi, że jednak nie "absolutnie" nikogo.
"Za moich czasów czarownicy siedzieli w wieżach, czytali uczone księgi i mieszali kopyścią w tyglach. Nie plątali się wojownikom pod nogami, nie wtrącali się w nasze sprawy. I nie kręcili tyłkiem przed oczami chłopów."
Awatar użytkownika
Regola
Szukający Snów
Posty: 184
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Regola »

Właśnie zakładał aksamitne czarne rękawiczki gdy usłyszał łopot skrzydeł. Ktoś spłoszył nietoperze drzemiące spokojnie na ganku. Jerome odwrócił się i natychmiast pomknął na dół po eleganckich schodach. Wiedział, że coś jest nie tak. Dopiero co zaszło słońce, ledwo umknął przed jego ostatnimi promieniami wychodząc ze swojej sypialni. Bezszelestnie wyskoczył przez zbite okno łapczywie wdychając nocne powietrze. Zawsze gdy zapadała ciemność czuł w sobie wielkie pokłady energi, które mógł wykorzystać jedynie zaspokajając ogromne pragnienie. Spojrzawszy w stronę miasteczka i zastanawiawszy się komu zakłóci dziś uroczy wieczór, już miał ruszać gdy znowu usłyszał nerwowe zachowanie nietoperzy. A potem kroki na wysypanej kamieniami i zarośniętej chwastami ścieżce. Ku wejściowej bramie kroczył starszy mężczyzna ubrany w siwy płaszcz i kapelusz. Zatrzymał się na chwilę z przestrachem, ale zaraz ruszył zdecydowanie na ganek i mocnym pchnięciem otworzył drzwi. Twarz Jerome'a wykrzywił grymas gniewu. Odsłonił parę białych kłów błyszczących się niebezpiecznie w świetle wczesnego księżyca. Już wiedział kto zginie dzisiejszej nocy.

Detektyw Roother wszedłszy do starego zamczyska poczuł lekki strach. Może należało zabrać kogoś ze sobą? Albo od razu sprowadzić tu policję żeby przeszukała lodowate komnaty. Jednak kiedy pomyślał o kąśliwych uwagach sierżanta Jeff'a, o tym, że jest szaleńcem, który nie wie już co robi i powinien przejść na emeryturę, zdecydował, że lepiej było zjawić się tu samemu. Rozejrzał się dookoła. Wnętrze nie wyglądało zachęcająco. Po prawej stronie pięły się w górę kamienne schody. Niektóre stopnie były popękane i zbite w wielu miejscach. Sufit prawie całkowicie przykrywały pajęczyny, nie pozostała ani jedna cała szyba w oknach, tony szarego kurzu drażniły gardło. Roother przeszedł do drugiego pomieszczenia, po środku którego stał wielki pognity stół i walące się wokół niego krzesła. Zamek z całą pewnością był niezamieszkany i póki co, nie wyglądało na to, żeby ukrywał się tu seryjny morderca. Detektyw wrócił i w chwili, w której postawił stopę na pierwszym stopniu schodów usłyszał za sobą kroki. Ktoś cicho zamknął drzwi. Odwrócił się natychmiast i ujrzał przed sobą wysokiego mężczyznę. Miał brązowe włosy związane z tyłu w mały kucyk, ciemne dżinsy i lekko pogniecioną białą koszulę. Zdejmował właśnie czarne rękawiczki i wpatrywał się dziko w detektywa szkarłatnymi oczami.
- Kim jesteś?! - zawołał detektyw.
Jerome mu nie odpowiedział. W jednej chwili znalazł się przy starym Rootherze, złapał go za gardło i nadludzkim uderzeniem przygwoździł do schodów. Kręgosłup biednego człowieka nie wytrzymał nacisku kamienia i złamał się w pół z potężnym trzaskiem. Detektyw zawył z bólu. Krzyczał i błagał o litość, ale pan Cadavre tym razem nie miał zamiaru być litościwy. Złamał mu obydwie ręce by nie mógł się wyrwać i z radością podziwiał niewyobrażalne cierpienie na jego twarzy. Już tak dawno nie miał okazji naprawdę kogoś skrzywdzić. Było mu ogromnie żal małej jasnowłosej kobietki, którą zabił ostatno. Gdyby nie to, że dręczyło go palące pragnienie darowałby jej życie. Niestety, Caroline Potter była w złym miejscu o złym czasie.
- Myślałeś, że pójdzie ci tak łatwo, Roother?! - krzyknął wykrzywiając rękę detektywa pod najgorszym z możliwych kątów. - Myślałeś, że co?! Że wpadniesz tu tak sobie, zupełnie sam i zaprowadzisz seryjnego mordercę ze zbolałą miną na posterunek?! Ha ha ha! Jesteś głupi, Roother! Ty i cała twoja rasa jesteście bezdennie głupi. To przykre, że skończysz jako ofiara swojej ostatniej sprawy.
To powiedziawszy uniusł bezwładne ciało detektywa i wbił się ostrymi zębami w jego krtań zadawając najokropniejszy ból jaki istnieje na tym świecie.
Gdy skończył ucztę poczuł się syty, jednak tylko wzrosła w nim żądza mordu. Wyruszył do Nazwa z zamiarem zabicia wszystkiego co spotka na swojej drodze.

Po śmierci detektywa Roothera całe miasto ogarnęła panika. Ludzie nareszcie przestali plotkować i dochodzić na własną rękę. Niektórzy zamykali się w domu i nie wychodzili z niego przez tygodnie. Sierżant Jeff łypał groźnie na każdego kto powiedział złe słowo na starego detektywa. Ciało znaleziono na drodze z miasta biegnącej za zachód, w stronę wzgórza. Nikt nie wiedział co Roother mógł tam robić, lecz złośliwi mówili, że chciał uciec z miasta. Policja dostała od sierżanta kategoryczny zakaz prowadzenia śledztwa w tej sprawie.
- Ależ to kolejne morderstwo! Ofiarą jest sam detektyw Roother! - mówił młody policjant Nathaniel. - Wiem, że niezbyt go pan lubił, ale...
- To nie ma nic do rzeczy! - Sierżant Jeff miał minę jakby ten mały chłopaczek podpalił całe miasto. - Detektyw Roother na pewno miał swoje powody by znaleźć się na tej zachodniej drodze. I nigdy nie uwierzę, że chciał uciec z Nazwa. Nie teraz! Jestem prawie pewien, że natrafił na jakiś ślad, tylko... To by było zbyt proste. Ruiny zamku? Nikt by się tam nie zapuszczał, nawet morderca. Bo i niby po co?
Nathaniel zastanowił się nad tym chwilę. Patrzył na stos papierów na biurku sierżanta, ale myślami był gdzie indziej. Zawsze szybko dedukował, myślał, podejmował świadome decyzje. To właśnie dlatego jego ojciec chciał by syn podtrzymał rodzinną tradycję i został policjantem.
- To doskonała kryjówka, jeśli ten ktoś oczywiście zna nasze miasteczko. Wie, że nikt go tam nie nakryje. Ale z drugiej strony to bezsensowny krok do tyłu.
Sierżant spojrzał na niego zaintrygowany.
- Zamek... - kontynuował Nathaniel. - ... Jest dalego praktycznie od wszystkiego. Skoro tak bardzo chce mordować, to dlaczego miałby wybrać miejsce najbardziej odległe od miasta? Nie może mieć samochodu, mieszkańcy by go zauważyli. Musiałby pokonywać co noc drogę od zamku do miasta i z powrotem... na pieszo.
- Pieszo?! Toż to nierealne! - Jeff nie rozumiał toku myślenia młodego policjanta, ale coś w nim mówiło mu, że chłopak ma talent i pewnego dnia stanie się wspaniałym detektywem. Być może lepszym nawet od Roothera.
Sierżant otworzył szufladę wyciągnął odznakę starego detektywa i wręczył ją oniemiałemu Nathanielowi.
- Mam nadzieję, że doprowadzisz tę sprawę do końca, synu. Policja nie ma już siły.
Wstał, ubrał ciepłą kurtkę i wyszedł z posterunku w lodowaty deszcz. Ogarnęło go wielkie przygnębienie kiedy spojrzał na ruiny starego zamczyska na wzgórzu i ujrzał ciemną postać wyskakującą przez zbite okno.

Lilly przyjrzała się bliżej odznace detektywa. Była trochę podobna do policyjnej tyle, że zrobiona z brązu i podniszczona. Nathaniel kontynuował swoje zawiłe opowieści o tym czego dokonał zmarły detektyw Roother i zdawał się jej nie zauważać. Było tak od kilku tygodni, od czasu kiedy zaczął interesować się tajemniczymi morderstwami i prowadzić zwiady na własną rękę. Nie pochwalała tego. Była zdania, że lepiej zostawić to bardziej doświadczonym i jeśli on może w czymkolwiek pomóc to powinien siedzieć cicho. Nie często udawało jej się go przekonać do czegoś, a jak już się uwziął nie było odwrotu.
- Co o tym myślisz, Lilly? - zapytał świeżo mianowany detektyw siadając obok niej na kanapie w ich maleńkim salonie.
Nie było ich stać na lepsze mieszkanie. Ściany pomalowane na błękitno prawie w całości zakrywały fotografie. Na środku stała kanapa przykryta brązową narzutą, a na przeciwko niej zasłonięty stosem książek i gazet stolik. W jednym rogu postawili niewielki telewizor na zniszczonej szafce, w drugim urządzili aneks kuchenny. Miejsca starczyło tylko dla nich dwojga. Nathaniel zawsze mówił, że chciałby mieć dzieci i wiele razy prosił o to. Jednak Lillian myślała trzeźwo i zdecydowała, że dopóki nie znajdą większego mieszkania nie spełni jego marzeń. Sama pracowała ciężko w jedynym w Nazwa hotelu. Robiła niemal wszystko. Sprzątała pokoje, gotowała, kelnerowała, myła naczynia, zamiatała w holu, opiekowała się gośćmi i pielęgnowała ogród. Mimo to gości było niewielu, a więc i zyski marne.
Posłała Nathanielowi wymuszony uśmiech.
- To wspaniale - powiedziała beznamiętnym tonem.
Szeroki uśmiech zniknął z twarzy jej ukochanego.
- Hej, co jest? Ja wiem, że nie powinienem się mieszać, ale teraz sierżant Jeff zrobił ze mnie detektywa! To MOJA sprawa. Ktoś musiał się tym zająć skoro pan Roother... przecież wiesz.
Lilly przytuliła się do niego. Śmierć detektywa zniósł wyjątkowo źle. Nic nie zabolało go tak od kilku lat.
- Ciesze się, naprawdę. Tylko... to się robi niebiezpieczne. Nie wiem już nawet co o tym myśleć, wszyscy mieszkańcy czują się podobnie. Boje się Nathaniel i to nie tylko o ciebie. Nikt nie potrafił dorównać Rootherowi refleksem, a sam widziałeś jak skończył. Lekarze nie mają pojęcia co zdołało zadać mu takie rany, ale z pewnością nie był to człowiek.
- Nic mi nie będzie.
Tak, zawsze tak mówisz, pomyślała Lilly. Wolała się nie odzywać. Nie ma sensu przeżywać tego wszystkiego. Wstała zostawiając Nathaniela w salonie oglądającego wiadomości. Zaparzyła sobie herbaty, a dosypując cukru patrzyła przez okno na stary zamek na wzgórzu jak zawsze pełna nadziei na lepszy dzień.
"Za moich czasów czarownicy siedzieli w wieżach, czytali uczone księgi i mieszali kopyścią w tyglach. Nie plątali się wojownikom pod nogami, nie wtrącali się w nasze sprawy. I nie kręcili tyłkiem przed oczami chłopów."
Awatar użytkownika
Regola
Szukający Snów
Posty: 184
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Regola »

- JAK TO?! - ryknął Jerome, tak że całe miasteczko mogło go usłyszeć. Wyrwał poręcz ze schodów na których stał i cisnął nią z nadludzką siłą na dół. Maria ledwo zdołała uskoczyć. Drewno przeleciało przez cały hol i uderzyło w jedno z rozbitych okien niszcząc doszczętnie jego framugę.
- Mówiłam ci. W Nazwa mianowano nowego detektywa i przekazano mu sprawę morderstw. Ludzie ciągle o tym mówią. - powiedziała kobieta podnosząc się z ziemi.
Ubrana była w zwyczajny stój. Ciemną spódnicę do kolan i szkarłatną bluzkę, jej rude włosy obcięte idealnie na wysokości szpiczastego podbródka nadawały jej twarzy wściekły wyraz. Nie przepadała za Jerome'em, ale nie znała nikogo innego z kim mogłaby teraz porozmawiać. Zbytnio brzydziła się ludzi żeby przebywać w ich towarzystwie. Wolała się ukrywać, lecz ostatnio zdobywanie pożywienia stało się zbyt kłopotliwe. Pozostawał Jerome.
- Kim on jest? - starał się uspokoić, ale w jego głosie wciąż słychać było napięcie.
- Skąd mam to wiedzieć? Nie rozumiem dlaczego tak cię to obchodzi. Zawsze możesz stąd odejść.
Dotknęły go te słowa. Mógł. Mógł po prostu opuścić to miejsce, ale czuł, że będzie to najgorsza decyzja w jego tak zwanym życiu. Nie wiedział czemu, lecz Nazwa go wzywało, wołało jego imię poprzez noc, miało jakiś nierozerwalny związek z jego przeszłością, być może nawet z tymi wspomnieniami, do których poprzysiągł nigdy nie wracać. Nie zniósłby takiego bólu ponownie. Nie mógł pozwolić jednak żeby Maria nim pomiatała. Nie znosił jej, a ona przyczepiła się do niego właśnie teraz. Jakby nie miał własnych problemów.
- Ty też w każdej chwili możesz się stąd wynieść. Będę zachwycony.
Posłała mu jadowite spojrzenie mówiące jasno, że nie ma zamiaru odejść.
- Powinieneś lepiej traktować kobiety, Cadavre. Tym bardziej, że jestem twoim gościem.
- Nie miewam gości. - Odszedł w stronę sypialni. Maria podążyła za nim.
- Nie dziwie się. Mogę cię wielu rzeczy nauczyć.
Zatrzymał się raptownie i odwrócił w jej stronę.
- Czego chcesz? - zapytał szczerze.
Maria zastanowiła się przez chwilę. Właściwie nie potrzebowała niczego. Zawsze miała wszystko czego chciała, nikt nie mógł się jej przeciwstawić. Oprócz Jerome'a rzecz jasna. To był chyba jedyny powód, dla którego postanowiła spędzić z nim trochę czasu. Chciała znaleźć jego słaby punkt, coś co dawało mu tę niesamowitą pewność siebie i siłę, której nie widziała nigdy u ich pobratyńców. Nie mogła mu tego, jednak tak po prostu powiedzieć.
- Smutno mi samej, Jerome. Moja bogata lista zajęć skróciła się ostatnio do minimum. Nie wytrzymuję towarzystwa ludzi, a pełno ich teraz wszędzie. Chyba mnie nie wyrzucisz, co? - uśmiechnęła się słodko i przytuliła do ramienia Jerome'a. To co powiedziała było kompletną bzdurą. Nigdy nie zaznała nudy i z całą pewnością nie zazna, a ludzi likwidowała równie łatwo jak ich ignorowała.
Jerome spojrzał na nią sprawdzając czy mówi prawdę, ale widać nie dopatrzył się niczego bo powiedział tylko:
- Możesz sobie tu siedzieć, jeśli chcesz. Mi to obojętne.
Strącił jej ręce ze swojego ramienia i wszedł do sypialni zamykając za sobą drzwi na zasuwę.

Niebo przybrało barwę granatu. W pobliskich kamienicach kolejno gasły światła. Nathaniel chrapał donośnie na rozłożonej wersalce, lecz Lilly wcale nie miała ochoty spać. Czytała "Stwory i Demony" napisane przez niejakiego J.C. Wpierw uznała to za jeden z wielu horrorów, nie mogła jednak pojąć skąd taka książka znalazła się w miejskiej bibliotece. Nikt w Nazwa nie czytywał horrorów ani kryminałów. Ludzie mieli już chyba dość wrażeń w realnym życiu żeby jeszcze przeżywać historie stworzone przez pisarzy, których zresztą było niewielu, a w mieście zupełnie żadnego. Lilly kiedyś, gdy była młodsza, bardzo chciała zostać pisarką, ale dość szybko uznała ten pomysł za bezsensowny. Teraz gdy przy słabym świetle lampki na zakurzonym stoliku przerzucała pożółkłe stronnice dzieła J.C. utwierdziła się w przekonianiu, że jej umiejętności nie są wystarczające by napisać podobny zbiór. Ponieważ "Stwory i Demony" nie okazał się intrygującym horrorem, ale najdziwniejszą książką jaką do tej pory widziała. Był to pamiętnik mężczyzny, który przeżył najgorszą tragedię jaka mogła mu się przydarzyć, a potem (z wywnioskowań Lilly) musiał tak pogrożyć się w smutku i rozpaczy, że zaczął widzieć najróżniejsze potwory i morderstwa jakich one dokonują.
- Biedak, najwyraźniej zwariował. - powiedziała cicho Lilly sama do siebie, odkładając książkę na stolik.
Nathaniel przewrócił się na drugi bok i ziewnął przeciągle.
- Nie śpisz?
- Jeszcze nie - odpowiedziała cicho Lilly, po czym wstała z wersalki, narzuciła na nocną koszulę płaszcz i wyszła z domu w bezchmurną noc.

Julia zwykle kładła się późno. Wolała czytać wieczorami niż w dzień kiedy świeci słońce, choć tu w Nazwa zdarzało się to raczej rzadko. Właśnie przerzuciła ostatnią stronę opasłego tomu z rozczarowaniem przyznając, że nie napisano kolejnego rozdziału. Zawsze marzyła o niekończącej się książce. O takiej, którą można by czytać dzień po dniu w nieskończoność, i która zaskakiwałaby czymś niezwykłym w każdym akapicie. Marzenia snuły się za nią przez całe życie jak blade cienie, czekające tylko na to by je ziścić. Lecz większość marzeniami pozostała. Julia chciała podróżować, chciała poznawać nowe miejsca i ludzi, chciała wszystko to opisać by na stare lata przeżyć od nowa swoje życie. Niestety musiała się zadowolić opowieściami innych i własnymi zatartymi wspomnieniami. Wstała z łóżka, przeczesała pomarszczonymi palcami siwe włosy, które mimo lat pozostały długie i podeszła do okna. Gdy pchnęła lekko okiennice owionął ją zimny wiatr. Noc była bezchmurna, lecz gwiazdy jaśniały bladziej niż zwykle. Jakby nad miastem czychało coś strasznego. Ogromna tragedia, za którą niejeden poeta oddałby serce by tylko móc ująć ją w ręce i otoczyć słowami. Spojrzała na wzgórze za miastem, idealnie widoczne z okna jej sypialni, a przecież dom był dość niski. Stał na nich zamek w ruinie, wydawał się opuszczony, ale Julia, być może po przeczytaniu zbyt wielu opowieści, miała przeczucie, że ktoś w nim mieszka. Niewiadomo dlaczego naszła ją nagle przejmująca tęsknota. Brakowało jej kogoś kto byłby bliski sercu. Kiedyś, gdy była jeszcze piękną dziewczyną, zakochała się w cudownym mężczyźnie. Ale ich historia skończyła się równie tragicznie, jak pięknie się zaczęła.
Była jesienna noc. Wychodzili właśnie z eleganckiego lokalu na obrzeżach miasta. Tylko on chadzał w takie miejsca. Był niezwykle wytworny, nie brakowało mu manier, niejedna panna z wyższych sfer ubiegała się o jego względy, lecz ojciec chciał dla niego jak najlepiej. Był księciem bez królestwa oraz znakomitym kupcem. Zaplanował synowi przyszłość w najdrobniejszych szczegółach, chciał by dobre imię poprowadziło go dalej. Nie mógł bardziej nie znać własnego dziecka. Jerome miał co prawda wygląd szlachcica, a w każdym jego geście dało się dostrzec błękitną krew. Długie do ramion włosy wiązał w kucyk, był wysoki, zwinny, zręczny, miał czarujący uśmiech. Jego oczy jednak za każdym razem gdy patrzyła w nie Julia - prosta dziewczyna z wioski, córka bibliotekarza i krawcowej, były pełne smutku. Nawet gdy się śmiał, te oczy, błękitne oczy, pozostawały smutne. Nie czuł się dobrze w bogatym towarzystwie. Był wolnym duchem. Razem chadzali po okolicznych lasach i grotach, zabierał ją nad lodowate szare morze, a w lecie przynosił dzikie jagody. Bardzo się kochali. Jednak tej właśnie jesiennej nocy nastąpił koniec ich romantycznej opowieści.
Jerome zabrał ją na elegancki bankiet wyprawiany w restauracji za miastem. Julia czuła się jednocześnie zawstydzona i oczarowana całym światem, w którym obracał się jej ukochany. On jednak miał na twarzy ponury grymas gdy grzecznie odpowiadał na pytania. Wykorzystał pierwszą lepszą okazję kiedy ojciec spuścił go z oka i szepnął jej, że wychodzą. Więc wyszli w zimną noc. Nie było zbyt późno jednak na dworze zrobiło się już zupełnie ciemno. Ruszyli w stronę drzew po drugiej stronie ulicy.
- Zaraz za tym parkiem jest mój dom. Zabieram cię dzisiaj do siebie. - powiedział uśmiechając się zadziornie by dodać jej otuchy. Nie lubiła chodzić po lesie w ciemności. Szkoda, że dopiero później zdała sobie sprawę, że miała co do tego rację. Gdy weszli pomiędzy drzewa zrobiło się przeraźliwie cicho. Nie było już słychać rozmów i śmiechów dobiegających z lokalu. Nie rozmiawiali zbyt wiele. Julia bała się odezwać. Szli dopiero jakieś dziesięć minut kiedy to się stało. A stało się tak szybko, że nawet gdyby ktoś stał obok nie potrafiłby tego zrozumieć. Nawet dziś Julia nie wie jak doszło do tego, że na zawsze rozstała się ze swoją miłością. Usłyszeli cichy szelest w krzakach przed sobą. Jerome zatrzymał się raptownie i przeciągnął Julię za siebię. Wpatrywał się w krzewy, a Julia w niego. Nie był przestraszony, był wściekły. W pewnej chwili coś jasnego przemknęło jej przed oczami i rzuciło na mokrą ziemię. Ostatnie co usłyszała to ogłuszający krzyk jej ukochanego. Potem poczuła silny ból z tyłu głowy i zemdlała.
Kilka łez spadło na czysty parapet. Przywoływanie tych wspomnień nie było dobrym pomysłem. Julia rozpłakała się i ukryła twarz w dłoniach. Kiedy się wtedy w lesie ocknęła zaczynało świtać. Rozejrzała się szybko wokoło, ale Jerome'a nigdzie nie było widać. Zerwała się ze sterty liści i pobiegła przed siebie. Nie myślała o niczym, chciała tylko biec, uciec jak najdalej od tego strasznego miejsca.
Z okna powiał zimny wiatr, zupełnie jak tamtej nocy. Staruszka chciała zamknąć właśnie okiennice kiedy na dole spostrzegła jasną sylwetkę. Westchnęła i z rozdrażnieniem wróciła do mieszkania. Nie powinna przywoływać wspomnień ukochanego tak późno. Jest zmęczona i ma przywidzenia. A jednak kładąc się spać nie mogła zapomnieć twarzy Jerome'a tak młodej i skupionej na tle dachu kamienicy z naprzeciwka.
"Za moich czasów czarownicy siedzieli w wieżach, czytali uczone księgi i mieszali kopyścią w tyglach. Nie plątali się wojownikom pod nogami, nie wtrącali się w nasze sprawy. I nie kręcili tyłkiem przed oczami chłopów."
Awatar użytkownika
Regola
Szukający Snów
Posty: 184
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Regola »

Jerome odurzony wściekłością na Marię obserwował las siedząc na parapecie wielkiego otwartego na oścież okna. Po raz pierwszy od bardzo dawna czuł, że ma mętlik w głowie. Był ostatnio rozdrażniony, lecz nigdy nie posunął się tak daleko jak dzisiejszego wieczora. Miał ochotę wybiec na łowy, zabić kogoś ot tak, dla rozrywki. Ale wolał nie ryzykować. Nie wiadomo co ten nowy detektyw kombinuje i mimo iż jego przypuszczenia z pewnością okażą się błędne, Jerome postanowił nie zabijać nikogo dopóki nie poczuje głodu. Wiał chłodny wiatr. Leśne zwierzęta pochowały się daleko między drzewami. Słyszał tylko pohukiwanie sowy gdzieś w oddali. Zapewne spędziłby tak całą noc gdyby nie wizyta niespodziewanego gościa. Zamiast poczuć gniew czy choćby podniecenie z możliwości kolejnej gry, najzwyczajniej w świecie oniemiał patrząc na zbliżającą się do ruin postać.
Miała jasne włosy i czujne spojrzenie. Na delikatną zwiewną sukienkę zdecydowanie zbyt lekką jak na jesienną noc, założyła płaszcz. Szła po cichu zważając na najdrobniejszy smer w okolicy. Podziwiał ją zafascynowany tą delikatnością, a jednocześnie śmieszną wręcz pewnością siebie. Nie mógł już powstrzymać fali bolesnych wspomnień. Julia była taka sama. Równie piękna jak ta dziewczyna, równie nierealna. Tyle, że ze swoimi machoniowymi lokami przypominała bardziej nimfę leśną. Zacisnął dłonie w pięści. Już nigdy jej nie odzyska. Odeszła na zawsze. Nie może pozwolić by ten sam los spotkał tę tutaj.
Nagle przez okno wskoczyła Maria. No tak, nie mogła otworzyć drzwi.
- Nie spodziewałam się tego po tobie Cadavre. Kolacja ci chodzi po terenie, a ty tak zwyczajnie sobie tu siedzisz?
On wzruszył tylko ramionami. Nadal obserwował dziewczynę, która w tym momencie podpalała gałąź małą zapalniczką żeby odstraszyć nietoperze.
- Jerome! - jęknęła z wyrzutem Maria. Chwyciła jego twarz w obie dłonie i zmusiła by na nią spojrzał.
- Co?
- Jeśli ty jej nie chcesz to ja ją sobie wezmę.
Pomyślał nad tym chwilę.
- Zostaw ją w spokoju. - powiedział szczerze.
- Jak to?
- Zwyczajnie. Zostaw.
- Po co się tu zapuszczała w środku nocy? A jak coś wie? Może ma kołki, albo krzyż. Jeszcze mnie ramię boli po tym ostatnim. - Wykrzywiła usta w grymasie. Jak zawsze, pomyślał z irytacją Jerome.
Zszedł na dół po schodach i przystanął przy nich kiedy dziewczyna weszła do środka. Cofnęła się o krok ze strachem na jego widok. Nie tego się spodziewała. Jak podejrzewała Maria miała na szyi dość duży, piękny, zdobiony krzyż. Jednak się rozczarował. Z bliska nie była tak podobna do Juli jak tego oczekiwał.
- Kim jesteś? - zapytała pewnie.
Nie odezwał się.
- Odpowiedz!
W tej chwili pojawiła się Maria. Jakby wyrosła tuż przy jego ramieniu. Kto jak kto, ale ona miała talent wyłącznie do denerwowania innych.
- Nie wiesz, że to niegrzecznie przychodzić bez zapowiedzi? I jak śmiesz tak bezczelnie rzucać tu pytania?!
Jerome podszedł do wystraszonej dziewczyny i ujął ją pod ramię. Poprowadził do salonu gdzie nakazał usiąść na eleganckiej rzeźbionej kanapie obitej ciemno-zielonym materiałem. Po czym postawił przed nią zdobioną szklankę, do której nalał wykfintnego alkoholu. Musiał użyć do tego swych wampirzych zdolności, inaczej najprawdopodobniej uciekłaby z krzykiem albo rzuciła w niego krzyżem przez co miałby później kłopoty.
- Co sprowadza tak młodą osobę do zamkowych ruin w środku nocy?
Spojrzała krytycznie na oboje gospodarzy, kompletnie ubranych jak na noc.
- Ja... - zawachała się.
Przęłknęła ślinę i odpowiedziała już pewniej.
- Prowadzę śledztwo w sprawie tajemniczych morderstw w Nazwa. Możecie mi powiedzieć dlaczego ukrywacie się w ruinach?
Jerome zamarł. Maria patrzyła na przybyszkę z niedowierzaniem.
- TY jesteś nowo mianowanym detektywem? - zapytała z rozbawieniem.
Kobieta wstała. Mimo drobnej postawy była niesłychanie odważna. Czyżby coś wiedziała? Wpatrywała się w dwoje nieznajomych z wyraźnym podejrzeniem. Co miała zamiar zrobić, pomyślał Jerome, gdyby rzeczywiście znalazła tutaj seryjnego mordercę? Aresztować go?
- Pozwolisz, że ja będę zadawała pytania. - Zwróciła się do Marii wyciągając odznakę.
Więc jednak. Oto i nowy detektyw. Wampirowi zachciało się śmiać. Biedne dziecko. Ale swoim zachowaniem tak bardzo przypominała Julię... Miała nawet ten sam kolor oczu. Wpatrywał się teraz uparcie w znajomy błękit i postanowił, że nie skrzywdzi tej dziewczyny ani nie pozwoli na to nikomu innemu.
- Mario, czy możesz wyjść?
- Słucham? - zapytała jednocześnie zaskoczona i oburzona.
- Wyjdź, proszę.
- Ale...
- WYJDŹ! - ryknął.
Lilly ścisnęła mocnej buteleczkę z wodą święconą, którą miała w kieszeni płaszcza. Dopiero teraz zaczynała się bać.

Powoli wschodziło słońce. Nathaniel zerwał się obudzony przez dźwięk budzika. Wyłączył go i spostrzegł, że jego żona już nie śpi. Rozejrzał się po pokoju, ale nigdzie jej nie było. Pewnie jest w łazience, pomyślał. Wstał, zrobił sobie wielki kubek herbaty i przeglądał gazetę podrzuconą jak zawsze na wycieraczkę przez uczynną sąsiadkę. "Nowy detektyw w Nazwa! Nathaniel Peterson. Czy znajdzie mordercę?"
- Nie uwierzysz, Lilly! Piszą o mnie w gazecie! - krzyknął w stronę łazienki.
Nie doczekał się odpowiedzi. Zapukał do drzwi.
- Lilly?
Nadal nic. Zapukał głośniej.
- Kochanie?!
Nacisnął klamkę i wparował do środka. Pusto. Czyżby wyszła dzisiaj wcześniej? Próbował dzwonić na komórkę, ale okazało się, że leży na stoliku. Zadzwonił więc do hotelu. Nie zjawiła się dzisiaj. Nie wiedział dlaczego, ale miał złe przeczucia. Nie powinna tak wychodzić z domu bez telefonu, a już zwłaszcza teraz, gdy w mieście szalał seryjny morderca! Bardzo chciał poczekać aż wróci, ale najwyższy czas zająć się pracą. Nie może pozwolić by detektyw Roother zginął na marne. Tak więc wyszedł z mieszkania i zamknął drzwi na klucz. Dobrze się złożyło bo na korytarzu spotkał pana Nigela, uprzejmego emeryta.
- Dzieńdobry, panu. Czy widział pan może dziś rano moją żonę?
- Lily? Nie, niestety. - straruszek wzruszył ramionami.
- Jak wróci proszę jej przekazać żeby zadzwoniła do mnie. - Uśmiechnął się i odszedł.
Pan Nigel był nieco zdziwiony, mimo to gdy detektyw wychodził z kamienicy odkrzyknął, że to dla niego żaden problem.
Znów się rozpadało, gdy Nathaniel wsiadał do swojego małego samochodu. Zamierzał dokładniej zbadać ostatnie morderstwo. Miał nadzieję, że policja przeoczyła coś ważnego. COŚ, co nie stanowiło żadnego tropu dla nich, mogło okazać się wskazówką dla niego. Wątpił w to, jako że Roother osobiście przeszukał wszystko i niczego się nie dopatrzył. Lily powiedziałaby teraz, że zawsze trzeba być dobrej myśli... Gdzież ona może być? Zastanawiając się nad tym młody detektyw ruszył w stronę pustego już domu Potterów.

Lily! Lily! Liiiiily! Ten natarczywy głos nie dawał jej spokoju. Tak bardzo pragnęła się od niego uwolnić i zasnąć. Nie spała, a czuła się jak we śnie. Wszystko było takie rozmazane i dziwnie spokojnie. Nie pamiętała jak znalazła się w tej pięknej rezydencji, ale czuła się tutaj bezpiecznie. Wszystko wyglądało tak wspaniale! Ogień buchający w rzeźbionych kominkach, lśniące boazerie na ścianach, miękkie wykładziny, złote obręcze, ogromny salon pełen książek, jadalnia z wielkim stołem nakrytym czerwonym obrusem, ogromne okna wpuszczające do pałacu tyle słońca. To wszysto było jak z bajki! Mogła biegać korytarzami i to podziwiać. Nie miała dosyć... Lily! Lily! Lily, proszę! Och, znów ten głos. Odejdź, prosiła go w myślach, nie wracaj do mnie. Głos nie chciał odpuścić. Natarczywie wołał jej imię. Usiadła wściekła na wielkim łożu. Noc. Pokój oświetlały świece. Chciała wyjść, ale kiedy postawiła jedną stopę na podłodze, w jej głowie ponownie odezwał się głos. Nie ten denerwujący. Inny. Niski, ciepły i spokojny. Powiedział tylko jedno słowo. Lily natychmiast cofnęła stopę i opatuliła się kołdrą. Kiedy zamykała oczy słowo to odbijało się echem w jej myślach. Śpij.

Jerome nie mógł spać tego dnia. Jego uroczy gość budził się co chwila. Na szczęście przekonany o tym iż jest noc. Z jednej strony czuł wyrzuty sumienia, ale z drugiej nie mógł odmówić sobie towarzystwa Lillian. Bardziej niż widział, wyczuwał w niej podobieństwo do Julii. Te same delikatne ruchy, uważne bystre spojrzenie, melodyjny śmiech, który rozbrzmiewał rzadko. Zamknął oczy przywołując wspomnienia. Udało się. Zalały go natychmiast niczym gęsty mrok. Wirował w nim, tonął. Aż wreszcie przed nim pojawił się korytarz. Bardzo elegancki, wyłożony jasną boazerią. Ruszył nim mijając ogromne okna wychodzące na ogród. Wpadały przez nie ostatnie promienie zachodzącego słońca. Zatrzymał się natychmiast i spojrzał na swoje ręce. Słońce nie krzywdziło go. Wręcz przeciwnie, czuł na skórze przyjemne ciepło. Wiedział już, że śpi. Lecz to był dziwny sen. W pewnym momencie dosłyszał delikatne dźwięki fortepianu, rozbrzmiewały smutną melodią gdzieś obok. Pobiegł ku nim. Znał te nuty, wiedział dokąd go zaprowadzą, do kogo go zaprowadzą. Nie pomylił się. Gdy pojawił się w wielkiej sali balowej, stała tam. Jeszcze piękniejsza niż to zapamiętał. Ciemne logi spływały kaskadą po odsłoniętych plecach. Biała suknia lśniła w słońcu jakby była zrobiona ze srebra. Piosenka była tu głośniejsza, ale w sali nie stał żaden instrument. Niepewnie postawił kilka kroków ku dziewczynie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że cały drży, a łzy płyną mu po policzkach. Odwróciła się. Najpierw zdziwiona, potem szczęśliwa, na końcu zatroskana. Uniosła suknię i pobiegła do niego. Stukot butów odbił się echem. Chwyciła jego twarz obiema rękami i poczęła ścierać z niej łzy. Nie odezwała się, ale wyglądała na smutną. Jerome nie mógł znieść jej spojrzenia. Patrzył w znane mu lepiej niż cokolwiek innego na świecie błękitne oczy i widział w nich tylko smutek. Wplótł palce w jej włosy i nachylił się ku niej, ale Julia odsunęła się od niego. Serce mu pękało. Dlaczego? Czemu to zrobiła?! Czy brzydzi się go takiego jakim jest teraz? Czuje strach? Odrazę? Ona tylko pokręciła głową i wróciła tam, gdzie stała na początku. Do okna. Otwarte na oścież, wpuszczało do środka lekki wiatr. Za chwilę słońce miało schować się całkowicie. Jerome podszedł do ukochanej i objął ją. Ścisnęła go mocniej, następnie nadal trzymając go za ręce weszła na parapet zostawiając buty na podłodze. Wyglądała teraz jak anioł. Cała w bieli, bosa, z włosami potarganymi przez wiatr. Również płakała. Dokładnie w chwili, w której słońce zaszło i zapanował mrok, Julia zrobiła krok w tył i zniknęła.
- Nie! - krzykczał Jerome, ale nic to nie dało. Odeszła. Znów odeszła.
Obudził się z krzykiem. Wieko trumny było otwarte. Nad nim pochylała się zmartwiona Lillian. Dokładnie ten sam wyraz twarzy, dokładnie te same oczy. Ułamek sekundy później stał przy niej tuląc ją czule. Uniosła ręce by otrzeć jego łzy.
- Och, Julio. - szepnął i pocałował ją wyrzucając z siebie cały ból.
"Za moich czasów czarownicy siedzieli w wieżach, czytali uczone księgi i mieszali kopyścią w tyglach. Nie plątali się wojownikom pod nogami, nie wtrącali się w nasze sprawy. I nie kręcili tyłkiem przed oczami chłopów."
Awatar użytkownika
Regola
Szukający Snów
Posty: 184
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Regola »

Dom był dość duży i jak większość tutaj ogrodzony wysokim płotem, który nie pozwalał zajrzeć do środka. Nathaniel siedział w samochodzie zastanawiając się co robić. Przeszukał chyba każdy centymetr posiadłości Potterów łącznie z ogrodem i komórką na narzędzia. Nie znalazł nic. A przynajmniej nic ważnego. Wiedział, że zabójca nie dotykał niczego dlatego uznał, że zbieranie odcisków palców będzie stratą czasu. Wpatrywał się uparcie w furtkę, jakby mając nadzieję, że zaraz ktoś ją otworzy. Szkoda tej rodziny, pomyślał. Dzieciaki miały przed sobą całe życie... Nagle jego rozmyślania przerwał ruch na zewnątrz. W małym domku obok, otoczonym bujną roślinnością starsza kobieta wyglądała przez okno na parterze. Patrzyła wprost na detektywa z miną niezdecydowania. Nathaniel nie zastanawiając się długo wyskoczył z auta i ruszył do drzwi babci. Kiedy zobaczył porośnięte bluszczem mury i czarnego kocura wylegującego się na werandzie przypomniał sobie kim była owa staruszka. Toż to przecież nie kto inny, tylko pani Kjirova. Sąsiadka Potterów, uważana w okolicy za starą wariatkę i przezywana czarownicą. Będzie musiał mieć się na baczności podczas rozmowy, wyłapać istotne zeznania wśród bezsensownej paplaniny. Zastukał w drzwi kołatką w kształcie szczerzącego kły psa z trzema oczami. Dziwne, pomyślał, obracając w palcach drewniany krzyż wiszący obok warkocza z suszonego czosnku. Po chwili w przejściu ukazała się staruszka. Miała na sobie czarną sukienkę i beżową chustkę, którą starannie owinęła szyję. Silnie pachniało od niej ziołami. Nie odezwała się.
- Dzieńdobry, pani Kjirova. Nazywam się Nathaniel Peterson, jestem nowym detektywem. - powiedział mężczyzna przyjaźnie.
Widząc, że babunia nadal milczy kontynuował.
- Zobaczyłem panią z samochodu. Pomyślałem... Chciałbym porozmawiać z panią o zab... O tym co spotkało panią Potter i jej rodzinę.
Pani Kjirova zasmuciła się i pokręciła głową, po czym wreszcie przemówiła:
- Biedny ten mój sąsiad. Musi czuć się okropnie pośród obłąkanych. Chociaż oni czasem potrafią opowiedzieć interesującą historię.
- Mógłym wejść do środka?
- Dotknij proszę, synu mojego naszyjnika. - nakazała jakby wogóle nie usłyszała pytania. Uniosła lekko szal by odsłonić duży srebrny krzyż wysadzany kamieniami w różnych kolorach. Nathaniel nie wiedział po co, ale wziął do ręki wisior i obejrzał go z obu stron. Wytarty, musi być stary.
- Bardzo ładny, proszę pani. To jakaś pamiątka?
Staruszka uśmiechnęła się promniennie i odsunęła zapraszając gestem detektywa do środka.
- Tak. Nosiła go moja prapraprababka.
Detektyw rozejrzał się po zagraconym wnętrzu domu. W kominku palił się ogień oświetlając wysokie regały pełne starych książek, pudełek, amuletów i niekiedy przerażających przedmiotów, jak ludzka czaszka ze zwierzęcymi kłami zamiast zębów. Kobieta dorzuciła kawałek drewna do ognia i usiadła przy stoliku zastawionym rozmaitymi fiolkami i woreczkami pełnymi suszonych ziół. Nathaniel zdumiał się widząc jak dorzuca kolejne składniki do małego kociołka zawieszonego nad paleniskiem.
- A więc, młody człowieku... O co chciałeś mnie zapytać?
- Uhm... Zapewne wie pani, co dzieje się ostatnimi czasy w naszym mieście. Martwi mnie bardzo to, że policja nie wpadła na najmniejszy trop, a detektyw Roother został zamordowany tak samo jak pozostałe ofiary! Jestem pewien na sto procent, że on dowiedział się czegoś. Dlatego był na tej drodze i dlatego go zabito. Gdybym tylko dowiedział się tego samego co on...
- Najprawdopodobniej skończyłbyś tak samo. - przerwała pani Kjirova.
Detektyw patrzył na nią z niedowierzaniem.
- Rozumiem, synu, że darzyłeś starego detektywa nie lada szacunkiem. Lecz zapamiętaj moją radę: ONI nie dadzą się tak łatwo złapać! Będą czekać! Mogą czekać nawet do twojej śmierci! Ich wieczne życie jest jednak przepełnione mrokiem i bólem. TO właśnie jest rozwiązaniem. Naucz się szukać dalej niż tylko obok siebie. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, że to, czego szukasz jest w filiżance herbaty.
To, co powiedziała było dla Nathaniela kompletną bzdurą. Jaka znowu herbata?! Ech, stracił tylko czas przychodząc tutaj. Z drugiej strony musiał jeszcze spróbować. Taka okazja może się już nie powtórzyć.
- Pamięta pani wieczór kiedy zginęła Caroline Potter? Widziała pani coś? Cokolwiek? Może ktoś wchodził do domu wcześniej?
Staruszka zdenerwowała się.
- Nie słuchasz mnie, chłopcze. - powiedziała głosem, od którego po plecach detektywa przebiegł dreszcz. - Jesteś taki sam, jak tamci. A ONI będą dalej zabijać! Zobaczycie wszyscy gdy miasto zaleje krwawa fala. Ujawnią się już niedługo. Będą mordować. A to wszystko dla krwi!
Mówiąc to rozcięła sobie nadgarstek i pozwoliła by czerwona smuga spływała swobodnie do kociołka. Nagle ten buchnął intensywnie niebieskim blaskiem. Nathaniel cofnął się z przestrachem. Ta kobieta to wiedźma! Co zrobi teraz? Pani Kjirova zgasiła ogień w kominku, więc pokój oświetlał teraz tylko dziwny kocioł. Czarownica drewnianą chochlą nabrała swej mikstury do ciemnej buteleczki. Gdyby ktoś na nią spojrzał pomyślałby, że to syrop na kaszel. Rzuciła ją w stronę detektywa, a on odruchowo złapał. Monotonnym głosem przemówiła:
- Historia zatoczy koło. Krwawe koło. I wróci ten, kto śmierć zadał czarownicy czystej krwi. Ścigany przez klątwę nań nałożoną, wróci... By zadać ból. By zadać śmierć. By ukoić czarne, niebijące serce.
Brzmiało to jak zaklęcie albo przepowiednia. Kobieta patrzyła pustym wzrokiem w przestrzeń. Powtarzała niezrozumiałe słowa od początku. I znowu. Nathaniel czuł, że nie wytrzyma tego dłużej. Odwórcił się i pobiegł w stronę drzwi. Wiedźma nie próbowała go zatrzymać. Całe szczęście! Zamias tego pojawiła się znikąd na werandzie. Wyglądała już normalnie. Krzyczała za oddalającym się detektywem:
- Nie martw się o swoją ukochaną! ON nigdy nie skrzywdziłby JEJ córki!
Spokój zapanował jak tylko samochód ruszył z piskiem opon pustą ulicą.

Maria przymierzała właśnie kolejną parę spodni ze sporej sterty, którą przytaszczyła do zamczyska wczoraj. To od niedawna stało się jej ulubioną rozrywką. Lubiła kraść. Adrenalina związana z tym zajęciem była dla niej jak narkotyk. A i efekty z czasem stawały się coraz bardziej zadowalające. Wyglądała wspaniale w nowych ciuchach. Stanęła bokiem do czegoś, co z pewnością kiedyś było dużym lustrem, a teraz wyżartą przez korniki ramą z trójkątnym odłamkiem lustra. Zmarszczyła nos i zdjęła bluzkę zamieniając ją na inną. Przerwało jej natrętne pukanie do drzwi. Otworzyła je kopniakiem mocy. Ta mała, która pukała nieźle się przestraszyła. Maria nie rozumiała dlaczego Jerome zrobił z tej dziewczyny swoją zabawkę. Owszem, była ładna. Miała jasne włosy, a oczy zachwycały odcieniem błękitu. W moich czasach miałaby całe masy adoratorów, pomyślała wampirzyca ze współczuciem. Z drugiej strony to dziwne, że taka dziewczynka to detektyw. Ściganie przestępców w jej wydaniu musiało wyglądać przekomicznie.
- Dzień dobry, Mario! Piękny poranek, prawda?
W pierwszej chwili kobieta popatrzyła na nią jak na idiotkę. Dopiero co zaszło słońce! Cadavre pewnie jeszcze chrapie w swojej trumnie. A potem przypomniała sobie, że przecież jej przyjaciel marnuje swą wampirzą moc na głupie złudzenia.
- Chciałaś coś konkretnego, czy przyszłaś się przywitać? - zapytała nieuprzejmie.
- Och, nie... znaczy, to też oczywiście... Chciałam zapytać, czy nie wybrałabyś się dzisiaj z nami na spacer? Całe dnie spędzasz w pokoju. Jerome mówił, że nienajlepiej się czujesz. Myślę, że świeże powietrze dobrze ci zrobi.
Maria zatrzasnęła drzwi tak jak wcześniej je otworzyła. Dziewczyna spojrzała za siebie, potem znów na Marię. Nie rozumiała co się dzieje, ale bała się. Wampirzyca chwyciła ją brutalnie za gardło i przygwoździła do ściany. Ależ ta smarkula miała tupet!
- Co jeszcze interesującego Jerome mówił ci o mnie?!
Lillian nie mogła oddychać, nie wspominając o udzieleniu jakiejkolwiek odpowiedzi.
- Biedne dziecko... - Maria przechyliła głowę z wrednym uśmiechem. - Powiem ci coś w sekrecie.
Puściła dziewczynę, która upadła na ziemię próbując złapać oddech. Nachyliła się nad nią i szepnęła jej do ucha:
- Twój Jerome cię oszukuje. To wszystko dzieje się w twojej głowie. Nie ma żadnego pięknego zamku, ani miękkich łóżek, ani eleganckiej jadalni... nic.
Wyprostowała się i zebrała moc chcąc zahipnotyzować dziewczynę jak to robi Cadavre. Dlaczego tylko on ma mieć zabawę?
- Pokazać ci jak tu jest naprawdę? - zapytała słodko.
Następnie stworzyła w umyśle Lilly najgorszą wizję jaką tylko mogła wymyślić. A widziała w swoim życiu wiele, bardzo wiele okropnych rzeczy. Zebrała je razem, a w ruinach zamku rozległ się przerażający krzyk.
"Za moich czasów czarownicy siedzieli w wieżach, czytali uczone księgi i mieszali kopyścią w tyglach. Nie plątali się wojownikom pod nogami, nie wtrącali się w nasze sprawy. I nie kręcili tyłkiem przed oczami chłopów."
Awatar użytkownika
Regola
Szukający Snów
Posty: 184
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Regola »

- Detektywie! Proszę się obudzić!
Nathaniel zerwał się z krzesła jak oparzony omal nie przewracając biurka. Obok niego stał Tomy, przyjaciel jeszcze ze szkoły. Starał się ukryć rozbawienie.
- Ciężki dzień, co? - zapytał siadając w fotelu naprzeciwko.
W biurze, jak i na posterunku policji, cały dzień panował spokój. Jednak zamartwianie się o Lilly i popołudniowe spotkanie z szaloną Kjirovą dawało się we znaki. Jakby tego było mało na ulicy Różanej zmarł pan Hand. Ciało staruszka znaleziono w łóżku, nikogo to nie zdziwiło, bo przecież kiedy, jak nie tydzień temu stuknęła mu osiemdziesiątka. Mimo wszystko młodemu detektywowi coś nie podobało się w tej sprawie.
- Moja żona zaginęła. - oznajmił grobowym tonem.
- Zaginęła?!
- Obudziłem się dziś rano, a jej już nie było. Pomyślałem, że wyszła wcześniej, ale nie pojawiła się tego dnia w pracy ani nigdzie indziej. Nikt jej nie widział, albo nie chce powiedzieć. Wiesz dobrze jacy są ludzie w tym mieście... - Nathaniel oparł ciężką od zmęczenia głowę na rękach.
- Nat, może powinniśmy zastosować ostateczne środki? Zebrać wszystkich mieszkańców w jedno miejsce i przeszukać miasto! Oczywiście zaczynając od tych, którzy się nie pojawili. - Tomy był zdenerwowany. Chciał coś robić, a nie siedzieć bezczynnie podczas gdy ta menda biega sobie na wolności.
- Nie ma co, jak tylko ta sprawa się zakończy zwijam się stąd. Razem z Lilly wyjeżdżamy daleko, do jakiegoś cieplejszego kraju... Jeśli tylko ona żyje.
- Nie mów tak! Gdyby morderca chciał ją dopaść, to zrobiłby jak z pozostałymi! Może Lillian ukrywa się gdzieś? Sprawdzałeś u jej matki?
Detektyw w zdumieniu popatrzył na przyjaciela. To doskonały pomysł! Pytał wszędzie gdzie bywała każdego dnia, ale nie pomyślał, żeby sprawdzić na Różanej, u jej matki! Miała ostatnio tyle zmartwień... Możliwe, że chciała spędzić dzień z mamą! Jak mogłem być taki głupi?!, pomyślał Nathaniel, w którego wstąpiła znienacka nadzieja, przy okazji przyjrzę się z bliska mieszkaniu pana Hand'a.

Julia od jakiegoś czasu coraz częściej miewała koszmary. Czasem były to niejasne, zamazane obrazy, jak ciemne zarośla lub korytarz pokryty kurzem, innym razem konkretne osoby i zdarzenia. Jerome uciekający przed czymś, mordujący kogoś, jej córka w szponach czerwonej bestii, dobra przyjaciółka Matylda przepowiadająca okropne rzeczy, to wszystko tylko sny, tak próbowała się uspokoić. Dzisiejszy koszmar był inny od reszty. Po południu usnęła na kanapie przed telewizorem, pewnie dlatego, że nie spała w nocy. Najpierw zobaczyła ruiny starego zamku na wzgórzu. To tutaj, w Nazwa!, pomyślała ze zdumieniem w śnie. Widziała je z daleka, jakby... z okna? Tak! To, co znajdowało się przed nią było szybą. Zimne i twarde szkło, niemal naprawdę poczuła je pod palcami. Gdy dotknęła okna ono rozpłynęło się, a Julia znalazła się nagle tuż obok ruin. A jednak coś było nie tak. Patrzyła na dach pod takim kątem, że musiała znajdować się w powietrzu, fruwać nad drzewami. Po chwili na dachu pojawiła się postać. Dziewczyna ubrania na biało, właściwie cała biała i nienaturalnie wręcz lekka. Jak duch, senna mara. Włosy zjawy lśniły w słońcu pięknym kasztanowym odcieniem. - Sama miałam takie włosy - powiedziała do siebie Julia i oniemiała gdy dziewczyna odwróciła się twarzą do niej. To była Julia! Ale młoda i piękna, bez zmarszczek i kurzych łapek pod oczami. To była ona z czasów gdy znała Jeroma. Duch zaczął tańczyć, obracać z gracją. A im szybciej się kręcił tym jego kontury stawały się bardziej niewyraźne. Dziewczyna stawała się niższa, a jej włosy jaśniejsze i jaśniejsze, aż w końcu złote. I nagle z impetem się zatrzymała. Tyle, że tym razem to nie była już Julia, ale jej córka Lillian. Śmiała się, a z oczu ciekły łzy.
Staruszka do wieczora próbowała pozbyć się z głowy natrętych obrazów, ale czytanie nie pomagało jej. Odwrotnie, nie rozumiała ani słowa i z ulgą odłożyła książkę, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi. Narzuciła szlafrok na nocną koszulę i wyjrzała przez judasza. To Nathaniel. Co on tu robi tak późno? Otworzyła i powitała zięcia.
- Dobry wieczór, mamo. Przepraszam, że przychodzę tak późno, ale...
- Wejdź, wejdź! - przerwała mu Julia.
- Nie obudziłem cię?
- Nie, skąd. Wiesz przecież, że czytam do późna. Zrobię ci herbaty, wyglądasz na zmęczonego. - To mówiąc udała się do kuchni. Nathaniel rozglądał się po mieszkaniu.
- Szukasz czegoś, kochanie? - zapytała Julia. Niepokoiła się bo chłopak wyglądał na zmartwionego.
- Mamo, czy była dzisiaj u ciebie Lilly?
- Nie. Ostatni raz przedwczoraj, po pracy wpadła na chwilę i... Ale dlaczego pytasz?
Mina detektywa utwierdzała ją w przekonianiu, że nie chce poznać odpowiedzi na to pytanie.
- Ona... zniknęła. - oświadczył Nathaniel głosem zupełnie wypranym z emocji.
- Co masz na myśli mówiąc "zniknęła"?
- Po prostu przepadła! - puściły mu nerwy. - Jak kamień w wodę! Nigdzie jej nie ma! Nigdzie! Pytam dzisiaj wszystkich jak idiota. Pomyślałem, że może tu... Nie wiem już co dalej robić.
Usiadł na kanapie i ukrył twarz w dłoniach. Nie tylko się martwił, był przerażony. W mieszkaniu pana Hand'a nie znalazł absolutnie niczego podejrzanego. Żadnej, choćby najmniejszej wskazówki. Starsza pani dosiadła się do niego i objęła kościstym ramieniem.
- Jestem pewna, że wkrótce wszystko się rozwiąże. Nie tylko to, gdzie jest moja córka, ale też wszystko w Nazwa. Zwłaszcza to.
- Przecież Lillian może już nie żyć!
- Zapominasz, że jestem jej matką. Gdyby cokolwiek złego jej się stało wiedziałabym o tym. - uśmiechnęła się pocieszająco, ale jej uśmiech zaraz zbladł. - Miewam koszmary.
Detektyw popatrzył na nią wreszcie.
- Różne koszmary. O mieście i też o Matyldzie... A dzisiaj śniły mi się ruiny zamku za miastem! Byłam tam, ale młoda i Lilly też.
Nathaniel zastanowił się przez chwilę. Słyszał już gdzieś proroczych snach. Sam niedawno miał koszmar, w którym wołał żonę.
- Ruiny, tak? Te na wzgórzu?
- Dokładnie te. Matylda też o nich wspomniała.
- Myślałem, że twoja przyjaciółka jest w domu dla obłąkanych. Widziałaś się z nią? Właściwie nikt nie odwiedza zakładu odkąd...
- Ależ nie! W moich koszmarach. - przerwała. - Pojawia się w koszmarach.
To dziwnie, pomyślał Nathaniel, dlaczego obłąkana staruszka... I nagle przypomniał sobie, co Kjirova powiedziała mu zanim wszedł do jej domu. "Oni czasem potrafią opowiedzieć interesującą historię". Obłąkani. Z początku uznał to za bezsensowną paplaninę, ale teraz sytuacja zaszła za daleko by ignorować sygnały. Choćby te najbardziej niedorzeczne.
- Jutro z samego rana porozmawiam z Matyldą. - postanowił detektyw.
- Jak uważasz, ale to nie będzie łatwa rozmowa.
- Dam sobie radę. Dobranoc, mamo. - pożegnał się i wyszedł.
Julia obserwowała go jeszcze przez okno jak wsiadał do samochodu. Niech ci szczęście dopisze, pomyślała.

Rano Nathaniel wstał już mniej pewnien swego postanowienia. Ciągle się bał. Bał o Lilly, o miasto, a już przede wszystkim bał się starej Kjirovej. Ubrał się cieplej bo zanosiło się na deszcz, jeśli nie już śnieg. W kuchni zrobił sobie herbaty i mieszając w otępieniu patrzył przez okno kuchenne. Kamienice, domy, dalej las i ruiny zamku... RUINY?! Detektyw zakrztusił się herbatą. Julia wczoraj wspomniała o tym miejscu. A ta dziwna zagadka Kjirovej? O rozwiązaniu w filiżance herbaty?! Herbatę robi się w kuchni, a z okna widać ruiny. W dodatku to właśnie na drodze biegnącej obok zamczyska znaleziono zmasakrowane zwłoki detektywa Roothera. Gdybym był mordercą to gdzie bym się schował? Tak gdzie nikt nie podejrzewa!
- Jak mogłem być taki głupi?! - powiedział Nathaniel do siebie.
Już chciał wskoczyć w samochód i pędzić do zamku, ale coś go powstrzymało. Obiecał sobie, że porozmawia z Matyldą. I tak właśnie zrobi. Tak więc zamiast na leśną drogę skierował się do zakładu dla obłąkanych. Nie było to przyjemne miejsce. Wokół niezamieszkane, stare domy i zamknięte, popadające w ruinę budynki. Absolutnie nikt nie chciał zbliżać się do tego miejsca, a już na pewno tutaj mieszkać. Z personelem też był problem. Biedne pielęgniarki nie dawały sobie rady same, lekarza brakowało. Nie znalazł się w tym pokręconym mieście nikt, kto zainteresowałby się tymi ludźmi. Detektyw nacisnął staromodny dzwonek i zaraz żelazne drzwiczki okienka wbudowanego w drzwi rozsunęły się.
- Słucham? - zapytała kobieta zdziwiona widokiem gościa.
- Przyszedłem w odwiedziny.
Na te słowa pielęgniarka zrobiła wielkie oczy, ale uprzejmie wpuściła go do środka.
- Do kogo?
- pani Matylda...
Nie pamiętał nazwiska znajomej Julii, na szczęście kobieta pokiwała głową ze zrozumieniem i zaprowadziła go do właściwego pokoju. Nie było w nim nic oprócz metalowego łóżka i zamkniętej na klucz szafki. Starsza pani siedziała na parapecie otulając się wełnianym swetrem i mamrotała coś pod nosem. Dopiero gdy Nathaniel podszedł bliżej dosłyszał, co mówiła.
- Historia zatoczy koło. Krwawe koło. I wróci ten, kto śmierć zadał czarownicy czystej krwi. Ścigany przez klątwę nań nałożoną, wróci by...
Serce podeszło mu do gardła. Dokładnie to samo, słowo w słowo powtarzała Kjirova. To przepowiednia, zła klątwa. Bał się bardzo, ale jakimś cudem dał radę się opanować. Dotknął lekko ramienia kobiety.
- Matyldo?
- Kim jesteś? - zapytała nawet nie odwracając się do niego. Zdał sobie sprawę, że widzi jego odbicie w oknie.
- Jestem Nathaniel. Znasz moją teściową Julię...
- Ach, Julia! Biedna, gdyby tylko wiedziała, że ON wrócił... Nie. Nawet gdyby wiedziała to co niby miałaby zrobić, hę?
Po raz kolejny tajemniczy ON.
- O kim mówisz? Jaki ON? - zapytał bezskutecznie.
- ON już jej nie kocha. Teraz jest... tym czymś. Hi hi hi, starszne słowo, chłopcze... a jakie śmieszne! - śmiała się już na głos.
W końcu odwórciła się do detektywa i nachyliła by wciąż chichocząc szepnąć mu do ucha:
- Wampir, hihihi hi hi! Rozumiesz? Buuuu!
Udawała, że gryzie go w nadgarstek. A ile miała przy tym zabawy! Detektywowi natomiast wcale nie było do śmiechu. Im bliżej był rozwiązania zagadki tym bardziej nie chciał go znać. Dopiero teraz, kiedy uwierzył w głupie bajki, niedorzeczne zabobony, wszystko zaczynało do siebie pasować. Ale wampiry? Przecież to coś nie istnieje! Naoglądał się za dużo filmów. To nieprawda!
- Boisz się. - powiedziała Matylda. Nie zabrzmiało to jak pytanie. - Hihihi, nie bój się. Zróbmy wielkie ognisko!
Nagle kobieta zeskoczyła z parapetu z zaczęła tańczyć wokół Nathaniela.
- Og-nis-ko! Og-nis-ko! Ogromne ognisko! W lesie!
- Matyldo? Jak ich zabić?
Staruszka zatrzymała się i spojrzała na niego z wyrzutem.
- No przecież cały czas mówię!
A potem wróciła do śpiewania swojej piosenki. Pielęgniarce udało się ją uspokoić, ale kazała detektywowi już iść. Kiedy wychodził Matylda ponownie mamrotała przepowiednię, co widocznie było jej normalnym zachowaniem bo nikt nie zwracał na to uwagi.
- Dziękuję pani, Matyldo. - rzucił na odchodne. Mógłby przysiąc, że się uśmiechnęła.
"Za moich czasów czarownicy siedzieli w wieżach, czytali uczone księgi i mieszali kopyścią w tyglach. Nie plątali się wojownikom pod nogami, nie wtrącali się w nasze sprawy. I nie kręcili tyłkiem przed oczami chłopów."
Awatar użytkownika
Regola
Szukający Snów
Posty: 184
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Regola »

Tego samego dnia, wieczorem detektyw podjął decyzję. Najpierw chciał udać się do ruin sam, ale przypomniał sobie starego Roothera. W pojedynkę nie ma najmniejszych szans. Uzbrojony w miksturę od Kjirovej, drewniane kołki i krzyżyk na szyi oraz objedzony czosnkiem wparował do gabinetu komendanta policji z informacją, że rozwiązał zagadkę. Nie zamierzał mówić nikomu o domniemanym wampirze. Przecież i tak by mu nie uwieżyli. Zamiast tego powiedział po prostu, że zabójca ukrywa się w zamczysku i jest bardzo niebezpieczny, możliwe też, że nie działa sam. Komendant wysłuchał wszystkiego uważnie, następnie zwołał wszystkich policjantów z Nazwa.
- Niech każdy ma ze sobą kanister benzyny i zapałki albo zapalniczkę. - tłumaczył detektyw.
- Niby do czego?
- Podpalimy ten zamek.
- Oszalałeś Peterson! Chcesz puścić miasto z dymem! Nie jesteśmy w stanie kontrolować pożaru, jeśli zajmie się las nie ugasimy ognia!
- Komendancie, błagam by mi pan zaufał. Znam kogoś, kto jest w stanie kontrolować ogień.
Kiedy samochód podjechał pod dom starej Kjirovej ona czekała już przed furtką. Miała ze sobą książkę i kanister jak reszta, jednak Nathaniel wątpił, że jest w nim zwykła benzyna. Mieszkańcom nakazano zabarykadować się w domach, więc wszyscy ruszyli za wozami policyjnymi z wiadrami pełnymi wody.
- Zaczyna się, chłopcze - oznajmiła Kjirova kiedy zbliżali się do ruin. Robiło się tu gęsto, ludzie podkładali drewno, a policjanci polewali je benzyną. Wystarczyło czekać na znak detektywa.
- Jest pani gotowa? - zapytał wysiadając. Wszystkie oczy skupiły się na nim.
- Pytanie brzmi: czy to ty jesteś gotowy?
Szkoda, że nie znam odpowiedzi, pomyślał dobywając kołka.

Nathaniel uznał, że nie ma już czasu na działanie z zaskoczenia. Wywarzył słabe drzwi kopniakiem i przepełniony adrenaliną wszedł do środka. Nie bał się ani trochę. Wiedział doskonale co robić, był przygotowany na każdy ruch ze strony przeciwnika. W środku panował mrok. Przez wybite okna i dziury w ścianach wpadało jednak odrobinę światła z latarek i lamp samochodowych policjantów. Kiedy detektyw zrobił kilka kroków w przód, przekonał się, że zamczysko jest kompletną ruiną. Każdy centymetr podłogi pokrywał kurz, eleganckie niegdyś tapety teraz pokryte były grzybem i pajęczynami, jedynie okazałe schody pokryte czerwonym dywanem wyglądały na stabilne.
- Jest tu ktoś?! - krzyknął Nathaniel. Nie spodziewał się odpowiedzi. - Wyjdź i poddaj się dobrowolnie! Już po wszystkim. Jest tu prawie całe miasto. Nie masz dokąd uciec!
Usłyszał lekki skrzyp na piętrze, ale nie brzmiało jak kroki. Przez jedno z wybitych okien wychodzących na drogę dał znak komendantowi, że wszystko jest w porządku. Kontynuując rozmowę z niewidzialnym mordercą ruszył powoli na piętro.
- Myślisz, że jesteśmy bezbronni, co? Że tak po prostu nas wszystkich pozabijasz. Mylisz się. Wy boicie się ognia, prawda?
Kolejny skrzyp. Detektyw nie wiedział czy to on sam go wywołał.
- Wystarczy jedno słowo, a cały zamek stanie w płomieniach! Spalicie się wszyscy na popiół! To jak? Może powiesz ilu was tam jest?
To mówiąc stanął w korytarzu na pierwszym piętrze. Włączył latarkę, ale nie widział absolutnie nikogo. Po jego plecach przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Już chciał iść dalej, ale usłyszał kobiecy głos dochodzący z dołu.
- Nathaniel!
Puścił się biegiem w tamtą stronę. To na pewno Lilly. Jeszcze żyje! Jest cała i zdrowa! Ale w rękach potwora. Detektyw nasłuchiwał i szedł za głosem. Brzmiał nieco inaczej niż głos jego żony, był niższy i ostrzejszy. Pomyślał, że to wina zmęczenia lub strachu.
- Lilly, gdzie jesteś?!
- Tu! Na dole!
Przed mężczyzną znajdowały się wąskie drzwi prowadzące do piwnicy. Przęłknął ślinę, nie podobało mu się to. Wyglądało zbyt łatwo, jak pułapka. Schodząc po brudnych schodach odpiął kurtkę by odsłonić krzyż wiszący na szyi. W pewnym momencie zatrzymał się raptownie, a serce podeszło mu do gardła. Na posadzce lśniły plamy krwi. Teraz to one wyznaczały mu kierunek w przypominającej labirynt piwnicy. Im dalej szedł, tym było ich więcej. Przyspieszał kroku, biegł, a krew była wszędzie. Brodził po kostki, potem po kolana. Dlaczego jest jej tak dużo?! Jak to możliwe?! Ogarnęło go przerażenie, a kiedy zobaczył ją... to było ponad jego siły. Stała tak jak on we krwi, z tym, że krew wyciekała z niej. Ubrana w postrzępioną białą koszulkę, ze łzami w opuchniętych oczach.
- Nathaniel - szepnęła z wysiłkiem, wyciągając ręce.
Detektyw cofnął się o krok.
- Nie, to nie prawda. Ty...
- Kochanie, pomóż mi!
Nie chciał w to wierzyć. Pamiętał co mówiła mu Kjirova. To potwory, bestie, bawiące się umysłem. Chwycił krzyż do jednej ręki i kołek do drugiej, rzucając latarkę w rzekę krwi. Nie przestała świecić, nadal widział wszystko wyraźnie. Teraz był pewien, że to tylko podstęp.
- Ty nie jesteś moją żoną!
Rzucił się na zjawę i przytknął krzyż do jej piersi tak, że wrzasnęła okropnie z bólu. W jednej sekundzie znikła krew i Lilly. Na ich miejscu pojawiła się rudowłosa wampirzyca z obnażonymi zębami i rękami przytkniętymi do świeżej rany. Nathaniel zdziwił się na jej widok. Matylda wyraźnie mówiła o wampirze.
- Gdzie jest moja żona?! I twój towarzysz.
Maria mimo cierpienia uśmiechnęła się wrednie.
- Myślisz, że jesteś taki sprytny?
- Owszem. - powiedział wbijając kołek w jej serce.
"Za moich czasów czarownicy siedzieli w wieżach, czytali uczone księgi i mieszali kopyścią w tyglach. Nie plątali się wojownikom pod nogami, nie wtrącali się w nasze sprawy. I nie kręcili tyłkiem przed oczami chłopów."
Awatar użytkownika
Regola
Szukający Snów
Posty: 184
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: czarodziejka
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Regola »

Jerome nie był typem człowieka, który bez problemu przyznaje się do błędu. Tym razem jednak, patrząc przez brudną szybę na widowisko pod zamkiem, stwierdził, że postąpił źle. Przybycie do Nazwa było nieporozumieniem. Powinien był zignorować dziwny zew, który go tu ciągnął i udać się do jakiegoś metropolis. W takiej gęstwinie bezprawia nikt nie doliczyłby się kilku dodatkowych ofiar. Tymczasem tkwił w zgniłych murach, które być może będą jego ostatnim wspomnieniem. Nie był starym wampirem. Żyłby jeszcze nawet bez przemiany. Co prawda jako starzec, ale być może nie samotnie. Zerknął do kąta pomieszczenia gdzie trzęsła się ze starchu mała detektyw. Wyglądała żałośnie. Cadavre musiał być przygotowany do ewentualnej walki, nie mógł więc tarcić mocy na hipnozę. W taki oto sposób biedna dziewczyna dowiedziała się prawdy o nim i o miejscu, które dotychczas uważała za okazały pałac. Teraz próbowała ogrzać bose nogi jednocześnie nie wypuszczając z ręki krzyżyka. Jerome westchnął głęboko, ściągnął swoją koszulę i rzucił jej żeby się przykryła. Odskoczyła jak oparzona.
- Nie przesadzasz? - powiedział zirytowany. - To nie gryzie.
- Ale ty i owszem. - odrzuciła, ale wzięła cienki materiał i okryła nim stopy.
Wampir wywrócił oczami. Pod oknem ludzie z miasta, którzy do tej pory stali wyczekująco, rzucili się z zapałkami na wcześniej przygotowane stosy. Te bez problemu zajęły się ogniem. Duszący dym uniósł się do góry dziwnie szybko i przez szczeliny w murach wpadł do komnaty, w której siedzieli. Zupełnie jakby sam potrafił myśleć.
- O cholera! - krzyknęła Lillian i zerwała się z podłogi.
Jerome jedną ręką odgarnął meble, którymi zabarykadował wcześniej drzwi. Otworzył je z ciężkiej zasuwy i wygciągnął białą dłoń w kierunku detektyw. Ona tylko popatrzyła na nią z przerażeniem.
- Przysięgam na mą duszę, że nie zrobię ci krzywdy.
- Ty nie masz duszy wstrętny potworze! - rzuciła w niego koszulą.
- No nie! Ty durna babo! Gdybym chciał cię zabić już dawno bym to zrobił! - Rozłożył bezradnie ręce. - Jeśli chcesz to możesz tu zostać, ale jako mężczyzna jestem zobowiązany ci pomóc.
Lilly prychnęła. Mimo wszystko uspokoiła się trochę.
- To pomagaj, martwy wybawco - rzuciła mijając go w drzwiach.

Pożar rozszalał się na dobre. Z sufitu sypały się belki. Peterson bał się, że za chwilę wszystko się zawali. Nie wiedział już gdzie iść. Nigdzie nie było śladu ani mordercy ani jego żony. Może ich tu wcale nie ma? Może to ta ruda była wampirem, o którym mówiła Matylda? Nie, to niemożliwe. Zbyt wiele razy powtórzyła ON. Nagle przed jego oczami pojawiła się wizja. Wielkie pomieszczenie wyglądające jak sala balowa. Właśnie wchodził do niego wampir, a za nim boso dreptała Lillian.

Sala niegdyś musiała być piękna. Długie kotary na złotych kołach wisiały od wysokiego rzeźbionego sufitu do jesionowej podłogi. Teraz oczywiście wisiała ich tylko połowa, spleśniałych i zakurzonych.
- Zawsze tak wyobrażałam sobie książkowe sale balowe. - powiedziała w zachwycie dziewczyna. Jerome odwrócił się i rzucił jej uśmiech przez ramię. - Kiedyś musiała być niesamowita.
- Pewnie tak.
- To ty nie wiesz? - zdziwiła się.
- Dlaczego miałbym?
- Myślałam... - przerwała.
Cadavre nie doczekał się końca tej wypowiedzi bo w tej sekundzie zapadła się pod nimi podłoga. Lillian krzyknęła i osunęła się po pękających deskach. Wampir rzuicił się jej na ratunek. Ledwo dosięgnął rąk dziewczyny, ale złapał je mocno i pociągnął ku górze. Detektyw znalazła się na stabilnym gruncie dokładnie w chwili gdy ostro zakończona deska odskoczyła z podłogi i przebiła brzuch wampira. Nie wydobył z siebie żadnego dźwięku. Lilly podbiegła do niego, odciągnęła pod samą ścianę gdzie wiedziała, że parkiet na pewno się nie zarwie i z trudem wyciągnęła drewno z krwawiącej rany. Zostało w niej sporo drzazg. Jerome patrzył na nią w osłupieniu kiedy sprawnie tamowała krwotok.
- Czemu to robisz? - zapytał chrapliwie.
- Co czemu? - nie zrozumiała.
- Czemu mi pomagasz?
- Bo... - zawachała się. Sama nie wiedziała dlaczego pomaga potworowi bez duszy, jak go nazwała. - Mogłeś mnie zabić, a nie zrobiłeś tego. Uznałam, że jestem ci coś winna.
To była najbardziej absurdalna rzecz jaką Cadavre kiedykolwiek słyszał. Wyciągnął z kieszeni złoty medialion. Otworzył go i starając się nie patrzeć na zdjęcie w środku, podał dziewczynie. Jej oczy zrobiły się ogromne, otworzyła usta ze zdziwienia.
- To jest... - zaczęła ale wampir jej przerwał.
- To jest jedyna kobieta jaką kiedykolwiek kochałem. Ktoś zaatakował nas tamtej nocy gdy stałem się tym czymś. - wymówił te słowa ze szczerą odrazą. - Kiedy się obudziłem, nie było jej ze mną. Do dziś nie wiem co się stało. Najprawdopodobniej zginęła. Przeze mnie. Przez te wszystkie lata żyłem ze świadomością, że zabiłem swoją ukochaną.
Zamknął oczy. Lillian nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Czy powinna powiedzieć mu prawdę?
- To dlatego cię nie zabiłem, kiedy przyszłaś do zamku. Tak bardzo mi ją przypominasz. Masz takie same oczy. Dzięki tobie mogłem spędzić z Julią te kilka dni. Więc nie - spojrzał na nią z uporem w oczach. - Nie jesteś mi nic winna. Uciekaj stąd. Na zewnątrz jest prawie całe miasto. Jeśli będziesz wołać na pewno ktoś cię usłyszy i pomoże się stąd wydostać.
Dziewczyna płakała.
- Jesteś Jerome. - oznajmiła. - Jerome Cadavre.
Wampir nie rozumiał o co jej chodzi, ale był pewien, że nigdy nie podawał jej swojego nazwiska. Być może Maria to zrobiła.
- Ta kobieta ze zdjęcia... Julia.... to moja matka.
- Co?- zapytał zszokowany mężczyzna, ale zaraz na jego twarzy pojawiło się zrozumienie. - No, tak. To dlatego jesteś do niej taka podobna.
- Opowiadała o tobie. Że byłeś jej pierwszą prawdziwą miłością. Powiedziała mi w sekrecie przed ojcem, że gdybyś nie zaginął to pewnie by za ciebie wyszła. Ale nigdy nie wspomniała, że zostaliście napadnięci oboje.
- Czy ona...?
- Żyje.
- Żałuję, że nie mogę jej zobaczyć.
Lillian zastanowiła się przez chwilę.
- Możesz. Gdyby udało nam się stąd wydostać to...
- ... to mieszkańcy spaliliby mnie na stosie, czy coś podobnego.
Nagle usłyszeli łomot. To drzwi zostały wykopane z zawiasów, a w wejściu stał Nathaniel.

Detektyw miał teraz pewność, że widok Lilly nie jest kolejną sztuczką. Siedziała w drugim końcu dużej sali z wyrazem bezgranicznej ulgi na brudnej twarzy. Obok niej, w kałuży krwi leżał wampir.
- Zostaw moją żonę potworze!
Nathaniel podbiegł do nich okrężną drogą po tym co zostało z podłogi i już miał wbić kołek w serce mężczyzny, kiedy poczuł na sobie dłonie żony. Powstrzymała go.
- Lilly, co ty...?
- Nie zrobisz mu krzywdy.
- Co ty wygadujesz?! - chwycił ją za ramiona i zaczął delikatnie potrząsać. - Ocknij się, kochanie! Ten drań cię kontroluje!
- Nie, już nie. Tylko spójrz na niego. Nie ma siły żeby mną manipulować.
Niespodziewanie odezwał się Jerome:
- Nie zatrzymuj go. I tak długo nie pożyję, więc on mi tylko ulży.
- Nic ci nie będzie. Jeszcze zobaczysz się z Julią! - odpowiedziała Lilly odwracając się.
- Z mamą? Co ona ma z tym wspólnego? - nie rozumiał Nathaniel.
- Nie ma teraz na to czasu! Skarbie, musisz pomóc nam się wydostać!
- Nam?!
- Proszę.
Detektyw nie wiedział co sprawiło, że im pomógł. Czy to może błagalne spojrzenie jego żony, czy fakt, że twarz wampira wydawała mu się znajoma, a może chęć poznania prawdy o przepowiedni? To nieistotnie. Ważne było to, że podniósł bezbronnego wampira i udał się w stronę wyjścia.

Nathaniel i Lillian szli w deszczu przez rząd nagrobków. Detektyw trzymał nad żoną dużą czarną parasol, a ona niosła w rękach dwa pokaźne znicze. To miała być ich ostatnia wizyta na cmentarzu przed wyjazdem. To Lilly zadecydowała o przeprowadzce. Znaleźli stosunkowo wygodne mieszkanie w dużym mieście. Nathaniel po ostatnich wydarzeniach stał się odrobinę sławny więc bez problemu został przyjęty do policji. Przystaneli nad grobem Julii. Leżała na nim świeża wiązanka róż.
- Widocznie Jerome już tu dzisiaj był. - stwierdziła Lillian zapalając świece.
Nathaniel tylko prychnął z pogardą.
- Mógłby ograniczyć swoje wizyty w tym mieście.
- Daj spokój. Obiecał mi, że nie będzie zabijał bezbronnych.
- Nie ma to jak słowo wampira. Nie mogę uwierzyć, że pozwoliłaś mu odejść!
- Mama nie wybaczyłaby mi gdybym nie pozwoliła.
Tym zdaniem wytrąciła detektywowi wszystkie argumenty. Miała rację. Gdyby Julia znała prawdę, nie pozwoliła zabić drania. Nawet za cenę życia wszystkich mieszkańców Nazwa.
- Podejrzewam, że Jerome i tak nie pożyje długo. Nie po tym. - kiwnęła głową w stronę nagrobka. Zdjęcie Julii obmywał deszcz. - Kiepsko to zniósł.
- A ja tak bardzo się o niego martwię... - rzekł z ironią Nathaniel.
Wracając z cmentarza, rozmawiali o swoich planach. O pracy, nowym życiu, dzieciach, na które teraz mogli sobie pozwolić z racji większego mieszkania i wreszcie o tym, że zachowają tę historię w sekrecie. Jedyną osobą, która jeszcze znała prawdę była Kjirova. Ale ona zniknęła.

KONIEC
"Za moich czasów czarownicy siedzieli w wieżach, czytali uczone księgi i mieszali kopyścią w tyglach. Nie plątali się wojownikom pod nogami, nie wtrącali się w nasze sprawy. I nie kręcili tyłkiem przed oczami chłopów."
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości