OpowiadaniaRytuał

Opowiadania waszego autorstwa o dowolnej tematyce.
ODPOWIEDZ
Szayel
Rasa:
Profesje:

Rytuał

Post autor: Szayel »

Coś powiązanego z "Radą"

Szkoła Magii w Ebonhearth wznosiła się w Wysokim Mieście, ukryta za białymi murami i przystającymi do nich kamienicami. Sprawiało to wrażenie strasznego tłoku i ścisku, co dalekie prawdy wcale nie było. Skrawek ziemi w stolicy Imperium, szczególnie w Górnym Miesicie, osiągał kosmiczne sumy, o których nawet nie mieli co marzyć zwyczajni zjadacze chleba. Od dawna wszyscy mieszkańcy Ebonhearth pogodzili się z myślą, że zamiast widoku z okien na własny ogródek, będą musieli zadowolić się widokiem na dach sąsiada lub jego drzwi, albo co gorsza, na jedną z głównych ulic miasta. Jedynie stare posiadłości szlacheckie znajdujące się wokół Pałacu Cesarskiego szczyciły się posiadaniem własnych ogrodów i miejsc relaksacyjnych. Były to jednak rezydencje przechodzące z pokolenia na pokolenie wśród najpotężniejszych i najzamożniejszych rodów w Imperium. Mieszkanie w jednej z nich, nawet nie mając pieniędzy, od razu stawiało człowieka ponad resztę i nobilitowało.
Szkoła Magiczna na szczęście nie podzieliła losu większości budowli i wciąż chwaliła się dumnie swoimi ogrodami otoczonymi przez kolumnowe arkady. Zbudowana została przy użyciu bardzo cennej magicznej odmiany marmuru o szkarłatnym zabarwieniu, którego złoża niegdyś znajdowały się w okolicy Ebonhearth. Ściany budowli zdobiły misterne płaskorzeźby i sztukaterie nadające jej niezwykłego piękna, ciężkości i majestatu. Frontowa fasada składała się z ośmiu kolumn tworzących portyk, nad którym widniał ociekający bogactwem tympanon w kształcie trójkąta. Dalej, na wschodniej ścianie, rozpościerał się widok pięciostopniowych krużganków ręcznie rzeźbionych i oblanych złotem. Dach szkoły był najeżony licznymi wieżyczkami i iglicami, a szczególnie wyróżniały się dwie kopuły wieńczące wschodnią i zachodnią część kompleksu. Wszystko dopieszczone magicznymi statuami z czystej magii, które migotały niebieską poświatą.
Wielka Biblioteka znajdowała się we wschodnim skrzydle. Było to obszerne pomieszczenie pogrążone w ciężkim półmroku. Wysokie regały zasłaniały freskowane ściany, a jedyne źródło światła stanowiły magiczne lampy lśniące niebieską poświatą. Do biblioteki wchodziło przez potężne wrota, które widniały pomiędzy dwoma posągami magów z kapturami na głowach, a następnie schodziło w dół po reprezentatywnych schodach. Panowała tutaj grobowa cisza, przerywana od czasu do czasu czyimś kaszlnięciem, stłumionym przez dywan chodem lub szelestem kartek. Rzędy stolików z pojedynczymi krzesełkami zajmowali przeważnie studenci mający przerwę między zajęciami, ale byli też i osoby o znacznie większym statusie.
Jedną z takich osób był Szayel ślęczący nad opasłym tomem oprawionym w rzeźbioną, złoconą i wytykaną drogimi kamieniami okładkę. Nie potrzebował światła jak uczniowie, gdyż stronice księgi zapisane zostały w słowach mocy, które jarzyły się srebrzystą poświatą bijąca po oczach. Dzięki takiemu zabiegowi miano pewność, że wiedza nie wpadnie w niepowołane ręce. Słowa Mocy, podobnie jak i zaklęcia, dzieliły się na trzynaście Kręgów. Im wyższy krąg, tym trudniejsze do odczytana były słowa oraz bardziej skomplikowane do poznania zaklęcia. Pomagało to w uniknięciu różnych rodzaju oszustw i zakłamań. Uczeń nie mógł w fałszywy sposób zdobyć wiedzy, jeżeli nie miał odpowiednich umiejętności. Musiał zrozumieć słowa i zaklęcia, aby je ujrzeć i odczytać.
Szayel pogrążony w lekturze nie zwracał uwagi na otaczający go świat, wodząc wzrokiem po Słowach Mocy. Czytaniem wypełniał czas oczekiwania na Namyrusa, z którym miał przeprowadzić eksperyment sprawdzający zaburzenia magii. Mistrz od dawna namawiał go i prosił, aby mu z tym pomóc, więc w końcu uległ i wyraził zgodę. Nie rozumiał jednak przejęcia Namyrusa. Magia sama w sobie była chaotyczna i zmienna. Nic w tym dziwnego, że od czasu do czasu zachodziły w niej pewne anomalie.
Usłyszał stłumione kroki i uniósł głowę znad liter, dostrzegając idącego ku niemu Namyrusa. Odziany był w swoją typową niebieską szatę o szerokich rękawach, w których trzymał schowane dłonie.
- Dobrze, że jesteś – Powiedział czarodziej z dobrotliwym uśmiechem, znajdując się obok stolika – To naprawdę ważna sprawa.
- Obiecałem, że pomogę, więc pomagam – Odparł, wstając z miejsca i odsyłając książkę za pomocą magii z powrotem na półkę – Uważam jednak mistrzu, że zbytnio się tym przejmujesz.
- Być może, ale lepiej dmuchać na zimno – Namyrus spiął brwi – Mam co do tego złe przeczucia. To nie może być przypadek – Ostatnie zdanie wymówił jakby do siebie, przygryzając paznokieć.
- Przypadek? – Powtórzył Szayel z niezrozumieniem – Co masz na myśli?
Namyrus wbił w ucznia uważne spojrzenie swych niebieskich oczu. Były czyste i przejrzyste jak łza oraz głębokie niczym ocean. Spoglądając w nie przez dłuższą chwilę miało się wrażenie, że traci się grunt pod nogami i zostaje przez nie wessanym w bezkresną otchłań. Wielu ulegało w ten sposób Profesorowi Sztuk Magicznych, lekceważąc go sobie ze względu na niepozorny wygląd dobrotliwego staruszka. Szczególnie młodzi uczniowie Szkoły Magii dawali się nabrać pozorom. Wystarczyła jednak rozmowa w cztery oczy i wszystkie wątpliwości natychmiast znikały.
- Plany Errandilasa – Szepnął Namyrus śmiertelnie poważnie – Badałem te zakłócenia na własną rękę i doszedłem do jednego wniosku. Nie są one dziełem natury. Coś je wywołało…albo ktoś. A teraz pomyśl. Komu zależy na osłabieniu magii?
Szayel potrząsł głową przecząco. Odpowiedź była oczywista, lecz pozbawiona logiki.
- Elfom? Przecież to…
- Głupie? – Odgadnął czarodziej – Bezsensowne? Czemu elfy miałyby osłabiać swoje możliwości, prawda? –Zapytał retorycznie, pochylając się ku niemu – Odpowiem ci. Dla nich to nie ma znaczenia, są znacznie potężniejsi. Lecz my? Nasi magowie?
Szayel wpatrywał się w swojego mistrza z namysłem. Rzeczywiście, elfy znane były ze swoich ponadnaturalnych zdolności magicznych, którymi przewyższały znacząco ludzi. Wynikało to nie tylko z ich długowieczności, ale także doświadczenia i wiedzy zgromadzonej za czasów Najświętszego Imperium Dnia i Poranka, kiedy władały całą planetą. To właśnie elfom należał się tytuł twórców magii. Ludzie byli jedynie raczkującymi niemowlakami.
- Nawet jeśli to prawda – Zaczął, ważąc każde słowo ostrożnie, nie spuszczając wzroku ze starca – To coś takiego wykracza poza możliwości normalnej magii. Nie istnieje żaden sposób na ingerencję w tak skomplikowane struktury przy pomocy zwyczajnych zaklęć. Errandilas musiałby użyć…
- Wyższej Magii – Dokończył Namyrus z triumfem, a jednocześnie goryczą w głosie – Zakazanego rodzaju magii. Tak, masz rację.
Książę powstrzymał przemożną chęć uderzenia w stół. To było niemożliwe! W jaki sposób Errandilas odkryłby Wyższą Magię?! Wiedza o niej została zapomniana wieki temu! Poza tym… to jemu powinien przypaść ten zaszczyt! To on prowadził w ukryciu przed wszystkimi zakazane badania nad Wyższą Magią. Nawet Namyrus o niczym nie wiedział. A tymczasem Errandilas zabrał mu upragniony owoc sprzed nosa. Wyższa Magia stanowiła klucz do absolutnej potęgi i zrozumienia magii. Była mostem łączącym świat śmiertelników ze światem boskim. Nieśmiertelność, potęga, nieograniczona wiedza…
- Ale… jak? – Wykrztusił z trudem – Czy Kolegium Magów nie powinno wkroczyć w tej sprawie? Przecież powstało po to, aby nigdy więcej nie użyto Wyższej Magii!
Namyrusa zadziwiła tak gwałtowna reakcja swojego podopiecznego na wspominkę o Wyższej Magii. Nie przypominał sobie, aby Szayel kiedykolwiek reagował tak gwałtownie. Zawsze podchodził do wszystkie chłodno i ze spokojem.
Mimo wszystko to, co mówił, było prawdą. Kolegium Magów powstało po Wojnie Mrocznej Magii – konflikcie bardziej ideologicznym niż politycznym. Wywołał go obóz tak zwanych Mrocznych Magów, ludzkich magów przekonanych o wyższości ich rasy nad innymi tak bardzo, że postanowili obalić bogów i na ich miejsce postawić ludzkość. Ten radykalny pogląd doprowadził do poważnego rozłamu i bardzo szybko doszło do krwawej wojny domowej. Widząc słabość Imperium zaatakowały elfy. W obliczu wspólnego zagrożenia Mroczni Magowie złączyli siły z magami wiernymi Imperium oraz wierze w Essetha, odpierając elfy. Wkrótce do wojny dołączyły krasnoludy, doszło do buntu Dzikich Ras, a pogląd Mrocznych Magów zaczął ewoluować u innych ras. I w ten oto sposób każda rasa chciała zostać wyniesiona do rangi bogów, a nawet ich przewyższyć. Rozpętała się straszliwa wojna trwająca równe sto lat. Po jej zakończeniu świat Delirium legł w gruzach. Zginęła wedle dokładnych badań historyków w przybliżeniu około połowa całej populacji świata. Nastały cztery lata ciągłej nocy. Bogowie zaś widząc głupotę, niewiarę i okrucieństwo swych wiernych uciekli do innych wymiarów.
Kiedy się opamiętano, postanowiono, że już nigdy w historii nie może dojść do podobnego konfliktu. Powołano do życia Kolegium Magów – pierwszą międzyrasową organizację nadzorującą działania magów. Jej głównym zadaniem było wybicie pozostałych Mrocznych Magów i wymazanie wiedzy o Wyższej Magii z kart historii. Plan ten był sukcesywnie kontynuowany przez następne stulecia i tak dwa tysiące lat później wiedza o Wyższej Magii zniknęła. Największe osiągniecie magii przepadło w odmętach czasu…
- To tylko moje przypuszczenia, Szayelu – Odparł obronnie Namyrus – Właśnie po to cię proszę o pomoc, abyśmy razem ustalili prawdę. Musimy mieć pewność nim podejmiemy działania.
Szayel wypuścił cicho powietrze z ust, masując sobie skronie palcami. Wciąż była nadzieja.
Zwrócił się twarzą do Namyrusa z łagodnym, wymuszonym uśmieszkiem.
- Masz rację. Jestem gotów.
Namyrus skinął, wyciągając ku niemu dłoń.
- Pozwolisz…
Ledwo poczuł dotyk na swym ramieniu, kiedy jakaś nieznana siła szarpnęła nim i uniosła do góry. Miał wrażenie, że rozpada się na miliony kawałeczków i wydłuża jak gumka od spodni na przekór wszystkim prawom natury. Stracił grunt pod nogami, a wszystko dookoła zalała czerń przecinana mnóstwem rozmazanych barw oraz sylwetek. Uszy wypełnił mu cichy syk i gwizd niczym wiatr wiejący za oknem. Nie trwało to nawet ułamka sekundy. Chwilę później wszystko zniknęło i pojawił się obok Namyrusa w zupełnie innym pomieszczeniu.
Czarodziej zakołysał się, potrząsnąwszy głową.
- Starzeję się na teleportację – Wymamrotał z przekąsem. Teleportacja, chociaż przydatna, kosztowała bardzo wiele energii, której jemu zaczynało już w tym wieku brakować. Ze smutkiem musiał przyznać, że się zestarzał. Najlepszym tego przykładem był fakt, że potrzebował pomocy Szayela. Parę lat temu mógłby przeprowadzić eksperyment samemu, ale teraz…
Szayel nie zwrócił uwagi na słowa mistrza, rozglądając się po pomieszczeniu. Znajdowali się w okrągłej komnacie pozbawionej drzwi oraz okien, o czarnych jak noc ścianach, pokrytych mistycznymi, świecącymi srebrną poświatą runami mocy. Układały się w jeden bardzo skomplikowany ciąg inkantacji dziesiątego poziomu, lecz nie miał problemu z ich odczytaniem. Dopiero, gdy przeniósł wzrok na podłogę i dostrzegł kolejne symbole, całość stała się mniej wyrazista i na moment zgubił swoje myśli. Z pewnym strachem i podziwem zrozumiał, że to cała komnata była jednym, wielkim magicznym okręgiem…dwunastego kręgu!
- Musiałeś się napracować, mistrzu – Powiedział z uznaniem, skupiając uwagę na znaku otwartej dłoni zamkniętej w trójkącie, okrytym płaszczem płomieni – Całość jest niezwykle złożona…powiedziałbym, że jest to pierwszy stopień trzynastego kręgu.
Czarodziej zaśmiał się.
- O, nie, z pewnością nie. Nie w moim wieku. Parę lat temu może i odważyłbym się igrać z mocami z trzynastego kręgu, ale obecnie? – Potrząsł przecząco głową – Nic z tego. Nie te lata.
- Skoro tak mówisz – Mruknął bez przekonania Książe, a w myślach dodał: I po co kłamiesz Namyrusie? Miałbym uwierzyć, że nie stać cię na coś więcej? To do ciebie niepodobne.
Namyrus zaklaskał w dłonie jakby nawoływał do pracy.
- No, bierzmy się do roboty – Powiedział rześkim tonem, stając w centrum wielkiego okręgu przecinającego lewą część magicznego kręgu – Szayelu stań naprzeciwko mnie w drugim łączniku mocy.
- Wiem, wiem – Westchnął chłopak, znajdując się w podobnym okręgu, tylko że odwróconym do góry nogami.
- Bardzo dobrze – Szepnął stary mag, unosząc dłonie przed siebie – Zaczynajmy.
Z początku nic się nie działo. Czarodziej mamrotał słowa mocy pod nosem, gdy nagle pomieszczenie wypełniło mistyczne buczenie. Glify na ścianach zalśniły mocnym srebrzystym blaskiem, a następnie uaktywniły się symbole biegnące po posadzce oraz pokrywające sufit. Shayel wyczuł słabnącą myśl Namyrusa i natychmiast pochwycił zaklęcie, wystawiając przed siebie ręce w ten sam sposób, co i on.
W chłopaka uderzył ciężar zaklęcia oraz jego wysoka złożoność. Miał już kontakt z podobnymi rytuałami, więc wiedział, jak z nimi postępować. Otwierał swój umysł i zwalniał wszelkie bariery, pozwalając, aby cała moc wypełniała go po brzegi. W tym stanie był narażony na ataki z zewnątrz, dlatego tak ważnym było, by podobnego rodzaju zaklęcia wykonywano w odosobnionym i najlepiej odciętym od świata zewnętrznego pomieszczeniu. Cały proces wymagał niezwykłego skupienia i obeznania z naturą magii. Umysł musiał być czujny na każde zaburzenie i nieprawidłowość, cały czas podtrzymując całą strukturę.
- Dobrze – Odezwał się drżącym głosem Namyrus, a jego czoło pokryły nieliczne kropelki potu – Teraz sprowadźmy magię do centrum i nadajmy jej kształt…
Centrum kręgu zajęczało i błysnęło niebieskim światłem. Pośrodku pojawiła się niestabilna półprzezroczysta mgiełka powoli nabierająca formę kuli. Unosiła się niczym widmo w powietrzu, szarpiąc jak zwierzę w klatce.
Wtem Szayel poczuł zaburzenie. Rozeszło się niczym kręgi na wodzie po wrzuceniu kamyczka do spokojnego jeziorka. Dłonie zaczęły mu ciążyć, a magia kręgu umykać i zmieniać swoją strukturę. Runy mocy iskrzyły magicznymi błyskawicami oznaczającymi destabilizację rytuału, a blask okręgu raz przygasał, a raz wzmacniał na przekór.
- Zabu… - chciał ostrzec, ale Namyrus tylko syknął nakazując mu milczenie.
- Wiem…właśnie o tym mówiłem. Zajmij się naprawą kręgu, a ja sprowadzę magię do centrum…
Nie był pewny czy mistrz sobie poradzi, ale wykonał jego polecenie. Przestał podtrzymywać magię, a gdy tylko zwolnił z niej myśli, Namyrus jęknął, zginając się w pół. Chłopak wyczuł, jak cała siła zaklęcia opada na starego czarodzieja i ze mściwa satysfakcją próbuje wcisnąć w podłoże.
- Szybko!
Szayel natychmiast zaczął naprawiać uszkodzone sploty mocy w runach mocy. Nie było to ciężkie zadanie, gdyż musiał uważać wyłącznie na ciągłe zaburzenia i poprawiać rozchwiane wiązania magiczne, ale żmudne i wymagające uwagi. Jeżeli ominąłby chociaż jedno poluzowane łączenie cała struktura mogłaby się zapaść, a zgromadzona moc implodować. A że nie miał na sobie żadnej bariery magicznej, skutki tego mogłyby być…nieprzyjemne.
Ku jego zaskoczeniu zaburzenia jak się szybko pojawiły tak samo szybko zniknęły. Wykorzystując chwilę i fakt naprawionych splotów mocy pomógł Namyrusowi sprowadzić magię do centrum kręgu. Kiedy tylko eteryczna anomalia przybrała postać gładkiej kuli Namyrus opadł na ziemię, wzdychając głośno.
- Nie było to łatwe zadanie…dobrze się spisałeś Szayel.
- Te zaburzenia rzeczywiście mają… - Chłopak spiął brwi, gładząc się po dolnej wardze – inną budowę. W normalnych okolicznościach powinny odciąć twoją magię od połączenia z kręgiem. Tymczasem atakowały sploty i wiązania w każdym z glifów. Zupełnie jakby…
- Myślały? – Wszedł mu w słowo mistrz – Też to zauważyłem. Nigdy bym nie pomyślał, że to powiem, ale wykazują inteligencję, a przynajmniej instynkt. Gdyby runy mocy zostały wyburzone z rytmu, cała magia okręgu doznałaby przeciążenia i moglibyśmy zginąć.
- Doskonały morderca.
- Na czyjś usługach – Dodał Namyrus ponuro – Sprawdźmy czy rzeczywiście.
Podeszli do półprzezroczystej kuli lewitującej w samym środku okręgu. Otaczały ją niebieskie runy mocy, które pełzały po jej powierzchni niczym mrówki i utrzymywały cały czas w niezmiennej formie. Bez nich kula z powrotem zamieniałby się w ledwo widoczną mgiełkę niestabilnej magii i bez ich szybkiej interwencji umknęłaby z powrotem do eteru. Była to oderwana od całości cząstka żywej, prawdziwej magii. Zrobienie czegoś takiego wymagało olbrzymich umiejętności, lecz mając do dyspozycji samą magię w półfizycznej postaci otwierało się wiele dróg nauki i badań nad istotą magii samą w sobie. Magowie od dawien dawna starali się sprowadzić magię w pełnej fizycznej formie, ale jak na razie nikomu się to nie udało.
Namyrus wyjął z kieszeni szaty zwinięty zwój, który rozwinął z wielkim rozmachem. Biała wstęga zatrzepotała i zawisła w powietrzu naprzeciw kuli, pokrywając się srebrną poświatą. Mężczyzna złączył dłonie w piramidkę i zmarszczył czoło.
- Pokaż nam swoje tajemnice.
Na papierze pojawiło się lśniące mocną poświatą słowno mocy, następnie kolejne i kolejne, aż w pewnym momencie zaczęły wyskakiwać jak króliki z nory. Zwój cały czas się rozwijał i rozwijał, a jego koniec kłębił się u nóg czarodzieja niczym wąż. Starzec z trudem nadążał z odczytywaniem słów, gdy wtem zwój zamarł, zatrząsł się i zwinął z powrotem, upadając na ziemię z cichym brzdęknięciem drewnianej rączki.
- Więc mamy pewność, że to coś wykraczającego poza normy – Rzekł Namyrus podnosząc zwój – Co sądzisz?
Szayel wydał z siebie głębokie mrukniecie wyrażające zamyślenie.
- Jakiego poziomu zwoju użyłeś, mistrzu?
- Dwunastki naturalnie.
Zaburzenia wykraczają poza dostępną nam skalę, pomyślał z niesmakiem Książe, chodząc wokół kuli. Nie zdradzała się czymś szczegółowym. Sprawa musiała tkwić o wiele głębiej…
- Chyba musimy wejść w Eteryczny Sen.
Namyrus zerknął na ucznia, a później na zwój trzymany w dłoni. Szayel nie mógł tego mówić poważnie!
- Eteryczny Sen przy takim poziomie zaburzeń? Wiesz czym to grozi?
- Wiem, ale chcę się również dowiedzieć skąd te zaburzenia – Szayel spojrzał wyzywająco na mistrza – A ty?
Namyrus skrzywił się walcząc z pokusą. Jak chłopak mógł o to pytać? Przecież to on poszedł do niego po pomoc. To jemu zależało na odkryciu zaburzeń, ale nie spodziewał się, że będą musieli wkraczać w Eteryczny Sen. Fakt, byli potężni i zaburzenia ich nie dotykały w sposób bezpośredni, ale Eteryczny Sen stanowił zupełnie inny poziom mocy…
- Niech będzie – Zadecydował w końcu, odkładając zwój i siadając naprzeciw kuli ze skrzyżowanymi nogami – Jednak jeżeli sytuacja zrobi się gorąca natychmiast opuszczamy sen, jasne?
Szayel skinął głową siadając podobnie co czarodziej po drugiej stronie.
Namyrus zaczerpnął głębokiego wdechu i zadarł głowę zamykając oczy. Powoli opuszczał swoim jestem, swoją duszą i swoimi myślami ciało, unosząc się wysoko, wysoko ponad pomieszczenie, w którym przebywali. Sięgali coraz wyżej i wyżej wzbijając się w chmury i dalej aż po same gwiazdy, gdzie delikatna zasłona oddzielająca świat rzeczywisty z krainą snu i magii zanikała. Wkroczyli w stan, w którym nie było ciała ani obiektów fizycznych, a jedynie nieskończona przestrzeń wypełniona bielą i srebrzystą mgiełką z zarysowanymi wokoło niewyraźnymi kształtami.
Kraina eteru, do której wkroczyć można było wyłącznie na drodze medytacji znanej jako „Eteryczny Sen” była krzywym odbiciem rzeczywistego świata w formie magii. To tutaj magowie kontemplowali naturę swych mocy i oczyszczali umysł ze zbędnych trosk oraz niepotrzebnych informacji. W tym stanie czas płynął zupełnie inaczej. Raz wolniej, raz szybciej – wszystko zależało od indywidualności wkraczającej osoby. Nikt nie musiał się do niczego przystosowywać. Eter musiał się przystosować do odwiedzającego, lecz to od niego zależało, w jaki sposób. Jeżeli wizytator był osoba pełną trosk, zmartwień, strachów oraz braku odpowiedniej wiedzy i wyciszenia, Eter mógł przynieść mu zgubę odcinając jego duszę, która powróciłaby na świat pod postacią błąkającego się upiora wysysającego życie z niewinnych. Również wielu magów chcących poznać zakazane sekrety na przekór czasu, przestrzeni i swych możliwości podzielało ten los. Eter dawał wiele możliwości, lecz pod przykrywką harmonii i zjednoczenia z magią, była to kraina pełna pułapek tworzonych przez słabości własnego umysłu.
- Jesteśmy – Odezwał się Szayel, choć Namyrus doskonale zdawał sobie sprawę, że tak naprawdę nic nie powiedział. Ich chciała spoczywały w pomieszczeniu naprzeciwko kuli i były zimne jak lód. W Eterycznym Śnie wszystko było dyktowane pod władze umysłu i magii – Wszystko wydaje się w porządku.
- Mnie też to dziwi – Przyznał Namyrus – Myślałem, że zaburzenia jakoś wpłyną na Eter.
Nie podobało mu się to. Zaburzenia, jeżeli istniały, powinny być odczuwane już za pierwszym razem w Eterycznym Śnie. Nie było możliwości, aby się ukryły. Coś musiało je maskować.
Nagle coś huknęło. Z oddali dało się słyszeć narastający ryk i przerażający syk zbliżający w oszałamiającym tempie. Srebrzystą mgłę wypełniającą eter pokryły czarne linie, które pękały z głośnym jękiem, wyrzucając z siebie podmuchy mrocznej energii. Namyrus i Szayel upadli powaleni siłą zaburzeń, a wszystko przed ich oczami migotało niczym gasnący płomień. Nieskończona przestrzeń bieli zamieniła się w lodowatą scenerię, gdzie pośrodku widniały dwa gigantyczne obeliski otoczone zewsząd śnieżnymi szczytami. W ich twarze wiał gniewny wiatr ze śniegiem, spychając ich coraz dalej i dalej w głąb eteru.
- Niemożliwe – Wykrztusił szokowany Namyrus, podnosząc się z trudem i przeciwstawiając nieokiełznanej mocy – To Starożytny Portal!
- To musi być źródło zaburzeń! – Krzyknął Szayel leżąc w śniegu i krztusząc się oszałamiająca potęgą wydobywającą z niebieskiej, energetycznej przesłony wypełniającej pustą przestrzeń pomiędzy dwoma obeliskami.
Cóż za siła, przeraził się Namyrus, podchodząc coraz bliżej do portalu, a każdy krok wydawał mu się trwać wieczność. Zaraz zostaniemy wypchnięci z eteru!
- Głupcy! – Zasyczał nienawistny głos wydobywający się z portalu, brzmiąc jak dudniący dzwon i pękający lód – Czas nadszedł. Wasz świat czeka zagłada. Moje mroźne legiony zaleją ten świat i spowiją w wiecznym śniegu.
- Kim jesteś?! – Ryknął Namyrus ku głosowi – Wyjaw swoje imię bestio!
- Bestio?! – Zaśmiał się głos przynosząc na myśl odgłos spadających sopli – Jestem Władcą Otchłani! Mroźnego Piekła! Jestem – Ogłuszył ich nienaturalny ryk, który odrzucił Namyrusa i Szayela do tyłu – Fronvens! Zapamiętajcie to imię nędzni śmiertelnicy. Ogłoście je na wszystkie strony świata. Niechaj biją dzwony zagłady i zabrzmią pieśni żałoby. A teraz… - Z niebieskiej przesłony wynurzyła się gigantyczna dłoń zakończona lodowymi szponami wielkości wież – Przepadnijcie!
Nieznana siła wyrzuciła ich brutalnie z Eteru sprowadzając z powrotem do rzeczywistego świata. Gwałtowny upadek był niezwykle bolesny. Gdy tylko ich umysły znalazły się z powrotem w ciałach wydali z siebie krzyk bólu, wijąc się po ziemi niczym umierający. Kula wisząca pośrodku komnaty zadygotała niebezpiecznie, przemieniając się z błyskiem z powrotem w półprzezroczystą mgiełkę, która rozwiała się w powietrzu, wydając ciche westchniecie. Magiczne runy mocy poblakły i zgasły, zaś cały magiczny krąg rozkruszył się jak wyschnięty papirus.
Pierwszy wstał Szayel, ale tylko dzięki oparciu się o ścianę nie poleciał z łoskotem na podłogę. Ciało odmawiało mu posłuszeństwa, co było efektem niespodziewanego sprawdzenia umysłu do ciała. Musiała minąć chwila, aby mógł przynajmniej poruszyć palcami. Pierwszy raz poczuł tak wielką, oszałamiającą potęgę.
- Władca Otchłani? – Sapnął, dysząc do ściany – Przecież to niemożliwe. Władcy Otchłani żyją w Wymiaroświecie, który został zapieczętowany dziesiątki tysięcy lat temu.
- Najwyraźniej ktoś lub coś odpieczętowało portal – Rzekł słabo Namyrus, przewracając się na brzuch i opierając o dłonie podnosząc do góry – Muszę natychmiast udać się do stolicy Kolegium Magów i poinformować Wielką Radę.
Samemu z trudem dawał wiarę temu, czego był przed chwilą świadkiem. Starożytny Portal – Jedyna pozostałość po Wymiaroświecie na Delirium ponownie był aktywny. Czemu tego nie wyczuli?! Przecież otwarcie drogi do Wymiaroświata z pewnością odbiłoby się echem w magii. Tymczasem jedynym, co czuli były…zaburzenia.
Twarz czarodzieja wykrzywiła się w grymasie kompletnego zaskoczenia, następnie strachu, a później zrozumienia. Teraz wszystkie puzzle układały się idealnie i tworzyły jeden, czysty obraz. Zaburzenia nie miały pomóc Errandilasowi w inwazji na Imperium. Miały ukryć otwarcie portalu!
- To Errandilas! – Oświadczył roztrzęsionym głosem – Errandilas otworzył portal i zawarł pakt z Władcą Otchłani!
Szayel rzucił zaniepokojone spojrzenie mistrzowi.
- Przecież to elfy zapieczętowały portal chcąc uchronić się przed inwazją demonów z Wymiaroświata…a Errandilas go otwiera?! To bez sensu.
- Bo jest głupcem! – Prychnął mag, stając na równych nogach z jękiem – Jego fanatyzm przyniesie zgubę nam wszystkim. Chcąc odtworzyć Imperium Najświętszego Dnia i Poranka nie cofnie się przed niczym…postradał zmysły.
- Nie mamy żadnej pewności…
- A jak to wytłumaczysz?! – Przerwał księciu z gniewem Namyrus – Tylko ktoś znający Wyższą Magię mógłby odpieczętować portal zamknięty Wyższą Magią. Kto z ludzi może ją znać?! Tylko elfy mogły do tego doprowadzić.
- Kolegium wkroczyłoby, gdyby Errandilas rzeczywiście użył Wyższej Magii – Starał się wybronić Szayel – Nie możesz pójść mistrzu do stolicy Kolegium i oświadczyć, że Errandilas otworzył portal. Wyśmieją cię.
Czarodziej potrząsł głową z uśmiechem politowania na twarzy. Nie z powodu ostatnich dwóch słów chłopca, o nie. Co do nich całkowicie się zgadzał. Dziwiła go natomiast jego naiwność, która zupełnie do niego nie pasowała. Czy tylko tak udawał?
- Wierzysz w to? – Zapytał, kierując na ucznia miażdżące spojrzenie – Nie udawaj, że nie znasz się na polityce Kolegium. Elfy kontrolują prawe wszystkie najważniejsze instytucje. Gdyby Errandilas przekupił choć połowę z nich, o niczym byśmy się nie dowiedzieli, co zresztą się stało.
Młody Pelagius nie mógł się z tym nie zgodzić. Zbyt dobrze znał nastroje panujące w Kolegium Magów. Wielu elfich członków rady z chęcią widziałoby odtworzenie ich dawnego imperium, ale czy za taką cenę? Za pakt z demonami? Coś mu mówiło, że Errandilas działał na własną rękę w zmowie z zaledwie paroma głowami rodów.
- Co zamierzasz? Przecież nie możesz tak wpaść do Wielkiej Rady Kolegium Magów i oskarżyć elfiego króla bez niezbitych dowodów. Wszystko co mówisz o zaburzeniach jest jedynie twoim domysłem.
Namyrus cmoknął z niesmakiem. Chłopak miał rację. Rada go wyśmieje i zapewne straciłby swoją pozycję, na co w obecnej chwili nie mógł sobie pozwolić. Co robić? Po chwili namysłu do głowy wpadł mu pewien niebezpieczny plan.
- Trzeba będzie udać się do źródła całego zamieszania – Szepnął, uśmiechając się do Szayela, który wytrzeszczył oczy, patrząc na niego jak na wariata.
- Chcesz udać się do Laszlarum?!
- Masz lepszy pomysł na zdobycie dowodów?
Książe zacisnął dłonie żałując, ze dał się w to wszystko wpakować. Jeżeli Starożytny Portal prowadzący do Wymiaroświata w istocie był otwarty, mógłby opuścić ten świat i udać się w podróż po innych wymiarach w poszukiwaniu mocy. Rodzina, Imperium, Namyrus, to wszystko nie miało znaczenia, lecz czemu gdzieś wewnątrz czuł opór przeciw porzuceniu tych obciążeń? Głupie ludzkie uczucia tylko go osłabiały…
- Będę tego żałować – Westchnął, wykonując dłońmi teatralny gest jakby nic go to nie obchodziło – ale zrobię to.
Namyrus uśmiechnął się ciepło.
- Dziękuję Szayelu.
Szayel tylko zachowywał się w sposób chłodny i nieprzystępny. Była to jego tarcza przed okrutnym zewnętrznym światem, którego nie znał i w głębi siebie się obawiał. Namyrus wiedział o trudnych relacjach panujących pomiędzy członkami rodziny i nie raz słyszał plotki o słynnych kłótniach wybuchających między Szayelm, a Cesarzem. Sam zresztą był świadkiem jednej z nich, kiedy Vincent nie zgadzał się na decyzję Szayela o pójściu do szkoły magii. Dopiero on musiał interweniować i przekonywać Cesarza, że chłopak ma niesamowity dar i powinien zostać wykorzystany w szerzeniu dobra. Oczywiście z tym dobrem było różnie…chodziło bardzo wiele nieprzychylnych księciu opinii, jakoby przeprowadzał niedozwolone eksperymenty i interesował się zagadnieniami mrocznej magii. Mimo wszystko wierzył w niego. Szayel był jego wychowankiem i traktował go jak własnego syna. Dzieciak miał dar, który przypada raz na tysiąc lat, gdy planety znajdują się w idealnym symetrycznym położeniu, a dwa księżyce zasłaniając obręcz słońca przez dwa dni i dwie noce. Szayel miał moc zdolną zmienić oblicze magii na lepsze…i w to wierzył.
- Kiedy wyruszamy? – Zapytał chłopak beztrosko.
Namyrus zastanowił się. Mogliby otworzyć portal nawet teraz do Laszlarum, ale pierw muszą się przygotować. On musi spisać parę przydatnych zaklęć, zebrać kilka przedmiotów i porozmawiać z parom osobami, natomiast Szayel…Spojrzał na swojego ucznia niepewnie. Powinien porozmawiać o tym z rodziną.
- Nawet o tym nie myśl – Odezwał się cierpko Szayel jakby wyczytał myśli mistrza – Nie mam zamiaru.
- Czytasz w moich myślach?
- Wiesz, że nie. Po prostu znam cię na tyle dobrze, że wiem, o czym myślisz, kiedy robisz tę zapatrzoną minę.
- Nie będę ukrywać, że się martwię twoimi relacjami z rodziną – Odparł nie kryjąc smutku Namyrus – Powinieneś być mostem łączącym magów z ludem i arystokracją. Jesteś Księciem Imperium posiadającym najsilniejszy dar magii wśród znanych mi osób. Możesz zmienić krzywdzącą opinię na nasz temat. Nie niszcz tej szansy osobistymi utarczkami z ojcem.
- To jego wina – Rzucił obrażonym tonem Szayel, odwracając się plecami do maga – Ojciec jest głupi, krótkowzroczny i ograniczony. Nie pojmuje możliwości, jakie niesie ze sobą potęga magii. Boi się jej.
- Cóż, ty też nie jesteś aniołkiem – Zauważył Namyrus, na co Książe obrzucił swojego mistrza poirytowanym spojrzeniem, ale nie zaprzeczył – Musisz wykazać się większą mądrością niż on i ignorować jego słowa, a nawet dążyć do przebaczenia. Tylko wyciągając ku niemu dłoń możesz mu pomóc. Nie zamykaj się. Pamiętasz, co ci mówiłem?
- Uciekając twe serce wypełnia gorycz. Gorycz przemiana się w arogancję, a ta przynosi ciemność nawet najszlachetniejszemu sercu – Wyrecytował Szayel znane i powtarzane przez jego mistrza zdanie.
Namyrus pokiwał z zadowoleniem głową.
- Właśnie tak. Lepiej rozmawiać nawet o najtrudniejszych i najbardziej bolesnych sprawach niż pozwolić, by milczące przyzwolenie pogłębiało zadane rany. Rozmowa buduje. Milczenie niszczy. Milcząc nie poznasz myśli drugiej osoby. Rozmowa natomiast pomoże ci poznać nawet twego wroga. Dlatego rozmawiaj. Rozmawiaj, choćby miałby to być twój koniec. Poinformuje ojca o naszym odkryciu.
Szayel wywrócił oczami, wzruszając ramionami.
Cóż za mądrości, rzekł sobie w duchu z nutką ironii. Namyrus był tylko kolejnym naiwnym staruszkiem żyjącym w oderwanym od rzeczywistości świecie wyniosłych idei oraz marzeń.
- Porozmawiam z ojcem, ale niczego nie obiecuję – Powiedział beznamiętnie, a jego sylwetkę zaczęły pochłaniać pojedyncze smugi czarnej energii, wydając z siebie przeciągły świst. Chwilę później rozpłynął się wraz z mrokiem, będąc wessanym do malutkiego czarnego otworu rozdzierającego przestrzeń. Tuż po tym, jak ostatnia wiązka czerni została wchłonięta, otwór zamknął się w rozbłysku mrocznych iskier.
Namyrus został sam w pomieszczeniu.
- Co za chłopak – Westchnął sam do siebie – Tyle mocy...gdyby tylko częściej się uśmiechał i pokazywał publicznie.
Z tymi słowami zniknął w eksplozji białego światła.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości