Ekradon[Stolica i okolice] Serce w plecaku

Warowne miasto położone u podnóża gór, otoczone grubymi murami i basztami, jego bramy zdobią dwa ogromne posagi gryfów. Miasto słynie z handlu, pięknych karczm i ogromnej armi. Armi niezwykłej, bo składającej się z wojowników i gryfów. Od setek lat ekradończycy udomawiają gryfy, które później służą w ich armi, stacjonującej w górach poza miastem.
Zablokowany
Dima
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje: Żołnierz , Bard , Zwiadowca

[Stolica i okolice] Serce w plecaku

Post autor: Dima »

        Paladyn wolnym krokiem wyszedł z głównej świątyni Najwyższego w Ekradonie, gdzie od zawsze chyba lokowane były portale do podróży międzyplanowych dla niebian. Wzrok przyzwyczajony do mroku bazyliki stopniowo adaptował się do słonecznego blasku poza nią. Nieco oślepiony promieniami tuż po wyjściu z kościoła wpadł na starego znajomego, choć użycie określenia „wpadł pod niego” bardziej obrazowo opisałoby tę sytuację. Blondyn mógł mówić o wielkim szczęściu, bowiem zwalisty jak cytadela Gordon „Kotwica” Swede poruszał się z gracją i subtelnością furgonu z gruzem i niespodziewany kontakt z nim śmiało można było nazwać potrąceniem. Na szczęście Ekradończyk tylko prowadził swoją klacz za uzdę, a nie jechał na niej wierzchem, bo wtedy Bisnovat w kolizji z kolegą niechybnie zginąłby zmiażdżony podkutymi kopytami.
        Gdyby ktoś (nawet dokładnie) opisał Dimie konia, na którym Godron ruszał w bój – nie uwierzyłby. Gdyby zobaczył jego wierny obraz – powiedziałby, że artystę poniosła fantazja, albo brakuje mu talentu. Gdyby zobaczył zwierzę w oddali albo w mroku – pewnie dokładnie przetarłby oczy pewnym będąc, że go zawodzą, albo doszukiwałby się w tym magicznych forteli. Gdy jednak teraz właśnie stał sążeń od tej bestii, to jak nieuczony pastuch w bibliotece rozdziawił gębę, że niemal wyskoczyła z zawiasów i gapił się tylko tępo i bezmyślnie jak cielę na malowane wrota Baldura. Łeb wielki jak u hipopotama, apatyczny uśmiech mielący nieustannie wędzidło szerokimi łopatami żółtych zębów, oczy wielkie i mądre, jednak takie wyłupiaste jakby były na szypułkach, siwy, przystrzyżony irokez zamiast grzywy, nogi krótkie i krzywe, te przednie nieco składające się w stawach nadgarstkowych do środka, a tylne pewnie też, ale te były skrzętnie ukryte w nastroszonym pióropuszu szpakowatego ogona. Kłąb i zad wysoki, jednak między nimi grzbiet nienaturalnie niski, wygięty mocno w dół. Biorąc pod uwagę jednak, że dosiadał go taki dryblas jak Swede, a do tego nie raz zapewne zmuszał do szaleńczych szarży, to deformacja końskiej sylwetki nie była już aż tak zadziwiająca. Mimo jednak tych defektów, kosmicznego wyglądu i dostrzegalnej już starości zwierzę robiło nadal naprawdę imponujące wrażenie swoim rozmiarem i muskulaturą. Niewątpliwie dotknęła je bardzo rzadka mutacja, która pozwoliła mu wyrosnąć dużo ponad standardowych przedstawicieli własnej rasy.
        Dymitr, który przecież widział już w swojej służbie najgorsze diabelstwa długo nie mógł otrząsnąć się z szoku jaki wywarł na nim widok osiodłanego potwora służącego w ludzkiej armii. Ale gdy wreszcie odzyskał władzę nad sobą to nie dał się wcale prosić, aby z dawno niewidzianym kamratem pójść na szklaneczkę lub dwie czegoś mocniejszego.

        Chociaż stolica królestwa była ogromna, to gwardyjska strażnica nad północną bramą, w której obecnie stacjonował potężnie zbudowany kawalerzysta nie była jakoś przesadnie daleko od centrum miasta. Zdrowy, wypoczęty piechur wyruszywszy o świtaniu spokojnie dałby radę do niej dotrzeć w okolicy południa. Tylko określenie „zdrowy” niezbyt precyzyjnie opisywało obecny stan paladyna. Właściwie nie cierpiał na żadną chorobę, przynajmniej taką, o której by wiedział, bo dawałaby jakieś mniej lub bardziej uciążliwe objawy. Był natomiast ranny i to niestety ciężko. Podczas ostatniej bitwy z zagonem czarcich ogarów jedna z bestii wpiła się wielką, krokodylą paszczęką w jego lewe udo, a choć od tamtego czasu minęło już naprawdę sporo czasu, który Dima w całości niemal spędził w niebiańskich lazaretach, to nadal nie doszedł do pełnej sprawności. Poruszał się swobodnie, ale niespiesznie, wyraźnie przy tym utykając. Rana bardzo źle się goiła. Mimo mnóstwa ziołowych okładów, sterylnych warunków w paladyńskim szpitalu i tamtejszej najlepszej opieki ciągle na nodze mężczyzny jątrzyły brzydkie, ropiejące dziury po piekielnych kłach. I nawet, gdy po dłuższym czasie już w zasadzie zdawały się zasklepiać, to próby większego forsowania mięśni powodowały po kilku godzinach ponownie odpadanie od ciała grubych, burokrwawych strupów i sączenie się z ugryzienia śmierdzącej, czarnej wydzieliny, a przy tym tępy, pulsujący ból i drętwienie całej kończyny. Cóż, najwyraźniej potępieni towarzysze z czerwonych czeluści wymyślili jakieś nowe świństwo do dziesiątkowania boskich armii, a młodszy sierżant Bisnovat miał to nieszczęście, że to na jego przypadku niebiańscy uzdrowiciele dopiero będą się uczyć z tym walczyć. Logiczne, że taka przypadłość wykluczyła blondyna z dalszego udziału w kampanii wojennej w szeregach ojczystego legionu. Został odesłany na tyły i w zasadzie nie było dla niego już szans na powrót na front i wsparcie kolegów w tej wojnie. Cóż bowiem za pożytek z najlepszego nawet piechura, który jednak nie może utrzymać tempa marszu, nie mówiąc już o całej reszcie zwyczajnego żołnierskiego rzemiosła?
        Nie było jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Iwanowicz mógł teraz korzystając z przerwy w rekonwalescencji odwiedzić miejsca, gdzie zawsze czuł się najlepiej. Wrócił zatem do Alaranii - do Ekradonu, gdzie nie udało mu się rozwinąć co najmniej kilku ciekawych znajomości, ale w tym wszystkim tej jednej najistotniejszej, niewątpliwie wartej kontynuowania, albo przynajmniej zakończenia w dużo lepszym stylu, niż zrobił to ostatnio.
        Ze względu na kontuzję niebianin był bardzo wdzięczny, gdy towarzysz zaproponował mu podwózkę na tyleż samo pokracznym, co spektakularnym rumaku.
- Już nie służę w jeździe – opowiadał podczas drogi przygnębiony Swede. – Moja klapeta się zestarzała szybciej ode mnie – wzdychał głaszcząc zasłużonego wierzchowca po karku. - A nie znaleźli już więcej w całym państwie takich bydląt, które by mnie w ogóle uniosły, a przy tym nadawały do bitwy. – Weteran pociągnął siarczyście nosem, ale za pierwszym razem jeszcze udał, że to jakaś alergia. - Przenieśli mnie do wartowni, wiesz? - Przy kolejnych smarkach już się nie przejmował stwarzaniem pozorów. Wyraźnie chodziło o boleść duszy, a nie o jakieś pyłki. – Bo niby sam gołymi rękami podniesę żelazną kratę. Ale co to za argument? Ktoś się mnie pytał, czy chcę tu służyć? Nie! Wycisnęli mnie z konnicy, jak się wyciska wrzoda na dupie.
Mówił to wszystko cedząc powoli słowa, patrząc przed siebie zupełnie niewidzącym wzrokiem, a jego wielka, kwadratowa szczęka delikatnie drżała z goryczy i w jawnej pretensji do niesprawiedliwego świata, który tak oto podstępnie pozbawił go ukochanego stylu życia w siodle. Palladyn nie przerywał koledze melancholijnego wywodu. Słuchał tylko opowieści o smutnym losie starego wiarusa i kiwał głową ze zrozumieniem. Niestety, rzadko kiedy żołnierska kariera zależy od czynników własnych danego człowieka. Bisnovat znał tę prawdę dobrze z własnego doświadczenia, a babrząca się rana na nodze była tego dobitnym świadectwem. Kierowanie przebiegiem swojej ścieżki wojskowej stosownie do własnego widzimisię to w ogólnym rozrachunku była na tyle rzadka sytuacja, że spokojnie można klasyfikować ją w kategoriach szczęścia. Taak, słynne żołnierskie szczęście. Coś czego nie nauczy cię żadna akademia i żaden poligon. Coś, co się ma lub nie. Coś, czego nie można wychwycić ani zmierzyć zanim nie pójdziesz w bój. Coś, co decyduje czy wrócisz z tarczą, czy na tarczy.
        Weszli wreszcie do ciasnej służbówki. Zaraz na stole pojawiły się śledzik i ogóry, dwie literatki i po krowie rudej wódki na głowę… przynajmniej na początek. Dyskutowali, a były szwoleżer równie często wybuchał szaleńczym śmiechem, co wylewał przed kolegą uwierające go smutki i żale, te ostatnie tym obficiej zapijając gorzałą. Blondyn jako, że nie reagował na alkohol tak jak zwykli ludzie, to chętnie uczestniczył w tych toastach, a jako amator ciekawych gawęd i po prostu dobry kompan przysłuchiwał się tym wszystkim zwierzeniom, z rzadka tylko dorzucając jakieś słowo od siebie. Minęło popołudnie, nadszedł wieczór, ale i on szybko ustąpił miejsca nocy. Mężczyźni pogadali, popili, powspominali, jednak spirytus zrobił wreszcie swoje i coraz mniej kontaktowy „Kotwica” zachrapał wreszcie donośnie przerywając swój bełkotliwy słowotok. Koniec imprezy, dziękuję, dobranoc.
        Ponieważ gospodarz wypiwszy jak zwykle za dużo zasnął z czołem przyklejonym do stołu, to niebianin pozwolił sobie nadużyć nieco gościnności eks-kawalerzysty i wyciągnął się wygodnie w jego hamaku. Wyspał się zatem całkiem przyzwoicie, a rano opędzlował pieczoną w ogniu wojskową konserwę z nieco już czerstwym chlebem, zmienił opatrunki, pożegnał się serdecznie ze skacowanym przyjacielem i dalej wyruszył już sam. Na północ, w góry. Szukać stokrotek. A w zasadzie jednej Stokrotki.
Awatar użytkownika
Catriona
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Catriona »

Palladyni nie dali Catrionie większego wyboru, jak tylko odjechać i poszukać dla siebie bardziej odpowiedniego, a przy tym nie wymagającego dużego nakładu wiedzy, zajęcia. Zasłaniając się latami, które sami spędzili na walce z pomiotami piekła, dość przekonywająco wyjaśnili młodej niebiance, jak potężne stały się skupiska piekielnych aur w okolicy i że w żadnym wypadku nie jest to czas i miejsce dla niedoświadczonych rycerzy. Lekko przygnębiona całym zajściem dziewczyna musiała jednak wykazać się posłuszeństwem wobec starszych i pod ich eskortą powróciła do Ekradonu, by uzupełnić zapasy. Tylko tyle mogli dla niej zrobić, nie omieszkując powtórzyć się kilkakrotnie, iż po załatwieniu swoich sprawunków ma natychmiast opuścić miasto i nie narażać się bez potrzeby. W całym tym zamieszaniu Catriona niemal zapomniała o swoich dotychczasowych towarzyszach. Pamiętała jedynie, że udali się na pomoc wiosce nękanej przez diabły i że w jej grupie było dwóch piekielnych. Mimo to nie zapowiadało się na zdrady z ich strony, Magnus i Avell wydawali się sympatyczni i chętni do udzielania bezinteresownej pomocy, co jest niespotykane u Piekielnych. No, ale należało to już do przeszłości.
Ciągnąc swoją przyjaciółkę za uzdę, blondynka wróciła do karczmy prowadzonej przez przyjaciółkę Avell, gdzie otrzymała sporą zniżkę na zakup prowiantu, a następnie zgodnie z obietnicą, przekroczyła próg bramy wjazdowej. Aż do tej chwili cały czas czuła na sobie czyjś wzrok, jakby ktoś ją obserwował. Z początku Catriona tłumaczyła to sobie swoim ubiorem, w końcu krótka spódnica i ciasny gorset przykuwają uwagę mężczyzn, jak czerwona płachta rozwścieczonego byka, ale nawet lubieżne spojrzenia pijaków nie wywoływały u niej takiego uczucia niepokoju. Zupełnie jakby miała przy sobie anioła stróża, którego obecność zniknęła wraz z opuszczeniem miasta.
Nie zastanawiając się długo, Catriona wskoczyła na siodło i wskazała Gwiazdce kierunek ku północnym szczytom, za którymi miała nadzieję znaleźć jakąś pracę typową dla palladynów. Niczego bowiem tak jej nie brakowało jak własna zbroja i pierwsze, ważne zlecenie od Pana. Niestety z powodu tragedii, jaka spotkała jej rodzinę, młoda niebianka nie otrzymała odpowiedniego szkolenia, a tym samym nie wpasowała się do grona rycerzy. Może gdyby wróciła do Planów jej życie potoczyłoby się inaczej, ale na niektóre sprawy było już za późno.
Tymczasem pogoda dopisywała podróży, słońce leniwie wychylało się zza drzew i tańczyło na jasnej skórze dziewczyny, a lekki wiatr muskał jej włosy i schładzał czoło. Jedynym dźwiękiem, który słyszała był szum liści i stukot końskich kopyt na nierównym i pociętym koleinami trakcie. Gwiazdka, która towarzyszy Catrionie od dnia jej dziesiątych urodzin, doskonale wyczuwała przygnębienie przyjaciółki i co jakiś czas wtrącała się prychnięciem lub radosnym rżeniem, gdy jej pani za długo przebywała w zamyśleniu. Wpędził ją w to widok pierwszej, przydrożnej kapliczki Najwyższego, lekko zaniedbanej i porośniętej mchem, lecz na marmurowym piedestale wciąż widniały pierwsze słowa modlitwy. Podjeżdżając bliżej, palladynka złożyła w ofierze jedną z monet i kładąc rękę na sercu, pomodliła się z cicha o przychylność losu w podróży. Gwiazdka również się ukłoniła, położyła nawet uszy i wyskubała kilka źdźbeł trawy spomiędzy omszałych liter, odsłoniwszy tym samym znak Najwyższego, a następnie ruszyła dalej, zachęcana głosem przyjaciółki i śpiewem ptaków.
Dima
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje: Żołnierz , Bard , Zwiadowca

Post autor: Dima »

        Omszały świątek pilnował tego szlaku pewnie na długo zanim Bisnovat zawitał do Ekradonu. Bardzo możliwe, że pamiętał nie tylko czasy, gdy niebianin pojawił się na świecie, ale pewnie te sporo wcześniejsze również. Spękana figurka ze znakiem bóstwa na murowanym słupku wskazywała na przywiązanie tubylców do tradycyjnych wartości, jednak porastający ją wokół chwast świadczył, że ludzkość powoli zapominała o rzeczach najważniejszych. O sprawach, które kiedyś stanowiły kwintesencję życia, które niegdyś popędzały wyznawców do stawiania choćby takich drobnych symboli wierności i hołdu. O Najwyższym, którego prosty lud wielbił, a którego mimo przytłaczającej wielkości majestatu chciał zapraszać nawet do swojej zwykłości i codzienności. Teraz jednak rzadko spotykało się taką postawę. Wielu działało tak, jakby bez niego potrafili się obyć. Przykre. Ale nie przygnębiające. Nadzieja bowiem umiera ostatnia.
        Dymitr zszedł ze szlaku, przysiadł na pozostawionym przez drwali na skraju kniei szerokim pniaku i zadumał się. Po trochu się modląc, po trochu rozmyślając masował kontuzjowaną kończynę. Obserwował marmurowy słup z wyrytymi słowami modlitwy i świętym symbolem, ale co kilka chwil zerkał na wiraż drogi, zza którego dochodził do jego uszu niespieszny, ale narastający stukot końskich kopyt.
        Nie maskował się wcale, a od kapliczki dzieliła go odległość może pięćdziesięciu, może stu kroków. Mimo to Catriona nie zauważyła go, gdy podjechawszy do postumentu, położyła nań monetę i z nabożną czcią przetarła stary napis. Zamyślona, czy roztargniona? Czyżby przed wyjazdem z miasta upewniła się u strażników dróg, że brukowane gościńce w Ekradonie są wolne od bandziorów i może spokojnie w podróży oddawać się kontemplacji, gdy rozumna biała klacz, która widocznie nie wymagała ciągłego nadzoru niosła ją na grzbiecie? A może nadal była tak samo lekkomyślna jak wtedy, gdy wybierała się na wspólną wyprawę z dwójką piekielnych, nie przejmując się wcale swoim bezpieczeństwem? Czy była świadoma szerokiej gamy zagrożeń, które mogły czaić się na trakcie? Dima zastanowił się przez chwilę, jednak nie zajmował się tym zbyt długo. Jakoś dawała sobie radę, więc chyba nie mogło być aż tak źle. Zresztą, skoro jednak ponownie się spotkali, to będzie miał okazję dowiedzieć się tego jaka jest faktycznie choćby z rozmowy, a nie tylko na podstawie własnych, nie zawsze trafionych spostrzeżeń i domniemań. Porzucił więc te rozmyślania.
        Nie odezwał się, tylko korzystając z okazji, podziwiał. Dziewczyna śliczna jak natchnienie. W karczmie w Ekradonie prezentowała się nieziemsko, ale tak, jak chciała by ją widziano. Twarda. Silna. Pewna siebie. Dumna. Nieco wyniosła. I urocza. Iwanowicz był jednak wprawnym obserwatorem, a dodatkowo dzięki magii umysłu potrafił się trochę wczuć w czyjąś psychikę. Widział więcej. Nieco rozbiegane spojrzenie. Dłoń na rękojeści miecza lub w jej pobliżu. Krótkie pytania, jeszcze krótsze odpowiedzi, jakby zbywające, jakby blokujące dostęp do bliższej znajomości. Była w tym wszystkim taka słodka. Wyraźnie starała się pokryć tę drobną niepewność, która zwykle towarzyszy młodzikom w sytuacjach, których jeszcze w swoim życiu nie doświadczyli. Szło jej to nawet całkiem dobrze. Nie wszystko się udawało, ale to tylko dodawało tego smaczku. Do tego te drobne uśmiechy, zdawkowe, a jednak zapadające w pamięć. Oczy głębokie jak studnie. Nieco zadarty nosek ozdobiony piegami dodającymi dziewczęcej buzi interesującej zadziorności. Pełne, kobiece kształty. No i kolana – brak słów. Zaiste, cudowny widok.
        Tam widział paladynkę. Młodą i niedoświadczoną – to prawda, ale jednak wojowniczkę Najwyższego. Jednak teraz? Teraz blondynka nieświadoma patrzących na nią oczu była po prostu sobą. Widział naturalną Catrionę, taką jak była naprawdę pod tym całym pancerzem z zaciętych min i hardej postawy. Spokojna, wyciszona, rozluźniona, rozmodlona. Piękna. Piękna! Jej niebiańska uroda rozkwitła jak lilia, gdy nie musiała jej krępować postawą niedostępności dla zaczepiających ją facetów i koniecznością prezentowania ludziom palladyńskiej dumy i siły.
        Patrzył urzeczony. I niemal się zagapił. Niemal nie zareagował. Niemal pozwolił jej odjechać. Ale Najwyższy cały czas czuwał nad swoim zdurniałym sługą. W ostatniej chwili wpuścił w rozanieloną głowę palladyna krótką, ale wyraźnie ponaglającą myśl: „Zagadajże wreszcie do niej ty jełopie!”. To na szczęście wystarczyło.
- Cześć siostrzyczko! – krzyknął Dymitr za oddalającą się blondynką.
Nie było to jakoś specjalnie porywające, ale przynajmniej mogło zwrócić jej uwagę, czego z pewnością nie mogły dokonać same spojrzenia. Lecz nawet nie próbował podnieść się z pniaczka. Jeśli go nie usłyszała, to i tak nie dałby rady jej już teraz dogonić. Po całym dniu marszu noga bolała go jak sto piorunów.
Awatar użytkownika
Catriona
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Catriona »

Widok pozbawionej ochrony kapliczki przywołał grymas smutku na buzię palladynki, typowy dla kogoś, kogo dana sytuacja mocno rozczarowała. Kult Najwyższego może i nie był jedynym w Alaranii, ale miał tak wielu zwolenników, że tego typu zaniedbania w ogóle nie powinny mieć miejsca. Zwłaszcza tak blisko miasta, w którym stała jedna z głównych świątyń obrządku i tym samym portal do Niebios. W końcu owe świątki były w jakimś stopniu dziedzictwem narodów, więc pamięć o nich i dobry stan powinien być ciągle pielęgnowany. Chyba, że w tym regionie wiara przestała cokolwiek znaczyć. Na tę myśl Catrionie zrobiło się wyjątkowo przykro, że nie obeszło się bez niewinnej łezki, znaczącej jej policzek. Sama była niebianką, żyła dzięki wierze w Najwyższego (podobnie zresztą jak połowa, jeśli nie cała ludzkość) i dla niego z dumą nosiła swój znak. Oczywiście żałowała tych, którzy postanowili się odwrócić i wybaczała im w wieczornych modlitwach do Stwórcy. Chociaż tyle wyniosła nocą ze zgliszczy spalonego domu, kiedy jej rodzice stanęli do walki z potężnym diabłem. Matka zawsze jej powtarzała, że w chwilach trwogi i zwątpienia modlitwa to najlepsze, co Palladyn może uczynić, natomiast ojciec i starszy brat zapoznawali ją z mieczem i tą odrobiną magii, która w niej siedziała głęboko ukryta. Ciężko jednak wymagać od dwudziestoletniej dziewczyny ciskania kulami ognia lub wskrzeszania zmarłych, zwłaszcza takiej, której talent nie chce się ujawnić, toteż szybko przestano katować ją znajomością rytuałów i zaklęć. Został sam miecz, który teraz pomieszkiwał w skórzanej pochwie, a ta z kolei przywiązana była do skórzanego paska, trzymającego spódnicę na biodrach, a nie niewiadomo gdzie.

To jej poprawianiem zajęła się dziewczyna, kiedy nagle usłyszała za plecami męski, znajomy głos. Powoli podnosząc wzrok, Catriona rzuciła szybkie spojrzenie na trakt przed nią, a jej dłoń odruchowo skoczyła do rękojeści miecza, kiedy nagle okazało się, że zagrożenie stanowi samotny mężczyzna na szerokim pieńku, zaledwie siedemdziesiąt pięć kroków od niej. Wypuszczając powietrze z ulgą na sercu, palladynka ścisnęła piętami boki wierzchowca, który podjechał bliżej, tupiąc raz po raz na wyłożonej liśćmi ścieżce.
Dymitr Binsovat, dobrze pamiętała, rozpoznając w mężczyźnie tego samego palladyna, który nie tak wcale dawno zaszczycił ją i piekielnych przy stole, ratując przed komplementami pijanego towarzysza. Sam też nieźle sobie folgował, zasypując ją uśmiechami i ukradkowymi spojrzeniami to tu, to tam, kiedy akurat nie patrzyła. A przynajmniej on sądził, że ona tego nie widzi. Mimo to nie wszczynała przy towarzyszach awantury, wiedząc, że ze strony pobratymca nie może ją spotkać nic złego. Najwyższy nigdy by na to nie pozwolił. Teraz jednak role się odwróciły i to Catriona mogła z góry poprzyglądać się rycerzowi.

Po pierwsze wydawał się wyższy tam, w karczmie, ale przez to, iż obecnie siedział, palladynka miała mieszane spojrzenie na jego postać. Po drugie w jakiś tajemniczych okolicznościach utracił pewność siebie, tak silnie bijącą z jego oczu, kiedy ostrzegał ją przed Avellaną i Magnusem, jednocześnie dyskutując z krasnoludem o militariach. I po trzecie, nie czuć od niego było chłodnej postawy służbisty, który sam sobie zlecił pilnowanie okolicznych tawern przed różnego typu bójkami. Teraz pan Binsovat prezentował się, jak zwykły podróżnik na postoju, liczący na spotkanie przyjaznej karawany, a w konsekwencji otrzymania darmowej podwózki do kolejnego celu na mapie swojej wędrówki.
- Cóż za spotkanie - odpowiedziała lekkim skinięciem głową oraz głosem łagodnym jak różyczki bez kolców. - Myślałam, że Najwyższy zlecił ci ważną misję i że nie będę już w stanie oddać ci tego... - dodała, zdejmując z szyi naszyjnik, który podarował jej w Ekradonie. Złoto może i pięknie komponowało się z bielą ubrań i jasną cerą, ale było też prezentem, jakiego Catriona nie mogła tak po prostu przyjąć. Zwłaszcza, że, jeśli dobrze pamiętała, użycie go miało sprowadzić pomoc. Co więc jeśli tej pomocy Dima będzie bardziej potrzebował?
Wyciągając do rycerza dłoń, palladynka dostrzegła także jego niepewne ruchy przy nodze, jakby ukrycie starał się ją rozmasować. "Czyżby był ranny albo kontuzjowany? Może potrzebuje pomocy? Chyba jestem w stanie mu pomóc. W końcu jestem Palladynką," przechodziło dziewczynie przez głowę, nim w końcu zdecydowała się odezwać.
- Dokąd zmierzasz? - "Nie tak, idiotko. Popraw się!"
- Nie potrzebujesz aby pomocy?
Dima
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje: Żołnierz , Bard , Zwiadowca

Post autor: Dima »

        Dymitr krótkim ukłonem podziękował za oddanie medalionu. Wziął wisiorek z dłoni paladynki, założył sobie na szyję i niedbale wrzucił drobny artefakt pod kołnierz.
- Dobrze, że nie potrzebowałaś go używać – powiedział zupełnie szczerze. Uśmiechał się szeroko, patrząc na śliczną kobietę, a jego radość była tym większa, że kolana siedzącej na koniu niebianki były teraz dokładnie na wysokości jego oczu. Nie zbiło go to jednak z pantałyku jak za pierwszym razem. Płynnie kontynuował swoją wypowiedź. - Przede wszystkim dlatego, że to oznacza, iż nie byłaś w niebezpieczeństwie. – Zrobił krótką przerwę, niby dla nabrania tchu, a tak naprawdę dla niesłyszalnego westchnięcia zachwytu dla jej powabnych kształtów. - A po drugie, bo w dyskusji z Wasylem miałabyś ciężką przeprawę.
        Niepewna mina dziewczyny dała mu jasno do zrozumienia, że póki co gada zupełnie od czapy i potrzebne jej są trochę bardziej zrozumiałe tłumaczenia. Uśmiechnął się, lubił bowiem gadać, a tym bardziej, gdy przed nim stała naprawdę czarująca i wdzięczna słuchaczka.
- Wasyl – powiedział spokojnie. - Mój anioł stróż. Gdybyś użyła złotego rogu to musiałby się tu zjawić i ci pomóc. Wpadłoby tu to pierzaste tornado najeżone ostrzami, wściekłe jak krasnolud w rui, zresztą śmierdzące całkiem podobnie, narobiłby syfu, narozlewał krwi, a potem wyskoczył z pyskiem.
Mogło być dla niej nieco zadziwiające, że anioł pański, jakim według słów Dymitra był ów tajemniczy Wasyl, może zachowywać się i walczyć jak nieokrzesany barbarzyńca, ale paladyn spieszył już kolejną porcją wyjaśnień.
- Nie zrozum mnie źle – opowiadał dalej. - Koleś jest dobry i w pełni oddany Najwyższemu. Jednak trzeba umieć z nim gadać po męsku. Twardo i prosto. Inaczej nie zrozumie.
To, skąd się taki troglodyta wziął pośród chórów anielskich, również nie pozostało bez wiarygodnego uzasadnienia.
- Zanim Pan awansował go do zastępów anielskich służył jako paladyn między dzikimi ludami. A wiadomo, „si fueris Romae, Romano vivito more” – Dima zmienił na chwilę język na niebiański, by w oryginale przytoczyć dobrze opisującą tę sytuację mądrą sentencję.
- W każdym razie cieszę się, że nie musiałaś go wzywać – powtórzył i nie przestając się uśmiechać, gładko wrócił na język wspólny. – Dla ciebie Najwyższy przeznaczył Irinę. Z nią na pewno będzie ci łatwiej się dogadać. Znaczy się... Charakterologicznie nie powinno być problemów - szybko poprawił się, bo z rozpędu użył skrótu myślowego i mogła wyniknąć z tego jakaś nieścisłość. - Czy się dogadasz to wszystko zależy od tego jak tam wygląda twój niebiański. – Kolejny raz popatrzył na jej śliczną buzię. Nieodmiennie przyglądał się jej z zachwytem, ale tym razem również dość badawczo.
- Non tam praeclarum est scire Latine, quam turpe nescire.. – jeszcze raz powiedział kilka słów w języku niebian, próbując tym razem wybadać jej wiedzę o anielskiej mowie.
        Czekając na jakąś jej reakcję, Iwanowicz wysupłał z wewnętrznej kieszeni kamizelki niewielki złoty medalik w kształcie rogu, zupełnie identyczny jak ten, który przed chwilą zniknął schowany pod koszulą jego munduru. Ten jednak przeznaczony był dla paladynki. Wyciągnął w jej kierunku dłoń, na której spoczywał niewielki, błyszczący element biżuterii, który jednakowoż według słów mężczyzny mógł mieć dla niej bardzo praktyczne znaczenie. Widząc malujące się na twarzy blondynki wahanie czy powinna przyjmować od obcego w sumie faceta drogie prezenty, szybko postarał się rozwiać nurtującą ją wątpliwość.
- Spokojnie. To od naszego Pana – uspokoił koleżankę, ale żeby nie pozostawić wrażenia, że jest tylko dostarczycielem boskich darów, a sam od siebie nie ma dla dziewczyny nic, to blondyn natychmiast zdecydował się na improwizację, która jak dotąd wychodziła mu całkiem nieźle.
- Ode mnie zaledwie to – pochylił się i sprawnym ruchem zerwał dla niej mały, polny kwiatuszek śmiejący się do nich dwojga żółciutkim środkiem i białoróżowym wianuszkiem płatków. – Stokrotka. Równie piękna jak... - zawiesił głos i nie dokończył zdania, pozostawiając jej domysłom, czy porównał kwiat do wręczonego wcześniej złotego podarku, czy niezwykłej i delikatnej urody niebianki.
- A jeśli chodzi o moją misję – płynnie zmienił temat - to niestety przedwcześnie zakończyłem w niej udział – wyjaśnił głosem, w którym dało się wyczuć słabą, ale jednak nutkę smutku. Szybko jednak paladyn pokrył ją swoim łagodnym uśmiechem i dodał jeszcze tylko krótkie wyjaśnienie. – Kontuzja. Sama rozumiesz - mrugnął do blondynki porozumiewawczo.
        Był normalnym mężczyzną i nie wstydził się swoich odniesionych zranień. Jak każdy facet uwielbiał się chwalić nawet olbrzymimi, lecz dawno zagojonymi bliznami, które może i szpecą, ale stanowią też przede wszystkim namacalne świadectwo męstwa i triumfu nad śmiercią, która w taki czy inny sposób próbowała wyrwać mu życie z ciała. A akurat Dima robił to tym chętniej, że jako zamiłowany gawędziarz mógł wokół nich snuć swoje niekończące się opowieści, w zależności od grona słuchaczy, podkreślając te wątki, które mogłyby ludzi bardziej zainteresować. Tym razem jednak nie rozwijał się jakoś szczególnie. Czym innym jest bowiem prezentacja odróżniających się na skórze tylko zgrubieniem i nieco jaśniejszą barwą szram i sznytów, a czym innym pokazywanie paskudnej, ciężko gojącej się ropno-krwawej miazgi na udzie, która babrała się już dłuższy czas, i która zaprawionego do marszu piechura zmuszała do odpoczynku już po kilku przebytych stajach.
Uśmiechnął się jednakże uprzejmie na pytanie czy czasem nie potrzebuje pomocy.
- Nic się przed tobą nie ukryje – rzekł nieco zaczepnie, ale przy tym zupełnie pogodnie. - Myślisz, że dasz radę pomóc?
Awatar użytkownika
Catriona
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Catriona »

- Sądziłam, że aniołów stróżów mają jedynie ludzie, którym łatwiej ulec pokusom zła - oświadczyła palladynka, zapewne demonstrując teraz prawdziwy gejzer swojej niewiedzy, no ale skąd mogła to wszystko wiedzieć. W domu nikt specjalnie nie chwalił się takim medalionem, posiadała go jedynie jej matka, która potrzebowała dodatkowego wsparcia przez wzgląd na ciążę, lecz i ona nigdy nie zdradzała jego właściwości. Dla Catriony od zawsze była to jedynie błyskotka na szyi, jedna z wielu, które dostawała od męża.
Palladynka nie zdawała też sobie sprawy, że podświadomie sama staje się pokusą dla niebiańskiego żołnierza, który, odkąd się poznali, nie odrywa od niej oczu. Kokietował ją jednak w sposób wyrachowany, a nie barbarzyński, jak większa część męskiej populacji, którzy na widok blondynki w gorsecie tracili samokontrolę. Nad Dimą jednak ktoś czuwał, może sam Najwyższy, a może wspomniany Wasyl, choć z opisu rycerza nie zapowiadało się na to, by potrafił on doradzać w sprawach serca.
Widzisz, że jest nieśmiała, ty durniu. Mów we Wspólnym.
Tylko tyle Najwyższy miał do powiedzenia swojemu słudze zanim ważniejsze sprawy odciągnęły go od tej komedii, której przyglądał się z vipowskiej loży.
Nie po to dałem ci rozum, byś go tak bezmyślnie tracił. Nie jesteś w Planach, tylko na ziemi.
W jakimś stopniu zadziałało bowiem wręczając palladynce wisior i kwiatek, Dima nie forsował jej już niebiańskimi słówkami, które ona średnio rozumiała. Wciąż jednak miała pewne obawy przed przyjęciem podarku, ale uśmiech na twarzy rycerza szybko je przegnał.
- Gratias tibi valde - odpowiedziała cicho, umieszczając naszyjnik w kieszeni, a stokrotkę wplątując we włosy, tak by znalazła się nad uchem, skąd radośnie uśmiechała się do wojownika.
Widzisz?
Rozległo się jeszcze w sferze myśli, sprowadzających Dimę na ubitą ziemię.
- Myślę, że potrafię - odpowiedziała na jego pytanie odnośnie rany na nodze i sprawnie zeskoczyła z siodła, by mu pomóc. Niestety jak to bywa w przypadku dżentelmenów, niebianin nie mógł usiedzieć w miejscu i zaoferował pomoc przy zejściu, wykorzystując to jako pretekst, by móc dotknąć jej ręki. Zaraz też ból w nodze odezwał się tępym, rwącym bólem i posłał wysokiego blondyna z powrotem na pieniek.
- Nie ruszaj się - rozkazała Catriona, delikatnie odwiązując bandaż. - Kiedyś noga mojego brata utkwiła we wnykach na niedźwiedzie i strasznie ją sobie poharatał, próbując się wydostać. Gdy w końcu mu się udało, przyczołgał się do domu, gdzie go opatrzyłam. To wygląda podobnie, ale o wiele miej groźnie - dodała, chcąc go pocieszyć nim przeszła do zabiegu.
W tym celu, Catriona wyjęła z juk przy siodle bukłak z wodą i przemywając nią duży liść oraz kawałek kory, zaczęła delikatnie zeskrobywać zebraną na ranie ropę, by ją oczyścić. Następnie przygotowała miskę, do której zebrała kwiaty rumianku i starła je na papkę z wodą i pajęczyną.
- Zapiecze - ostrzegła mężczyznę, polewając jego udo zimną wodą, a z zawartości miski formując piękny, zielonkawy strup. Na koniec wszystko przykryła watą i owinęła szczelnie bandażem, zdobiąc wiązanie dużą kokardą.
- I gotowe - mruknęła radośnie, czując dumę, że komuś pomogła. - Za dwa-trzy dni powinno ładnie się zagoić... nie ruszaj! - fuknęła na niego, łapiąc go za rękę, gdy próbował się podrapać. W całym zamieszaniu Catriona nie zwróciła uwagi, czy z pajęczyną nie dodała do maści małego pajączka, ale było już na to za późno. Teraz jej twarz oblał delikatny rumieniec, gdy poczuła na sobie pełen wdzięczności wzrok żołnierza, ale szybko się uspokoiła, wskazując stojącą obok przyjaciółkę, przez cały czas zajętą przydrożnym krzakiem jałowca.
- Powinieneś oszczędzać nogę. Wskakuj na siodło. Tylko najpierw daj Gwiazdce prezent. - Podała Dimie jabłko i stanęła z boku, by pomóc mu w razie komplikacji. Klacz co prawda zdążyła go polubić, ale wciąż niechętnie nosiła obcych na grzbiecie. Stąd i jej nieśmiałość, kiedy rycerz zbliżył się z czerwonym owocem.
Dima
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje: Żołnierz , Bard , Zwiadowca

Post autor: Dima »

        Śliczna palladynka działała szybko, szybciej nawet, niż paladyn gadał. Gdy on tylko zaczepnie zapytał o umiejętność pierwszej pomocy, nie oczekując jej wcale, a chcąc jedynie sprowokować niewinną rozmowę, blondynka przeszła od razu od słów do czynów. Mało tego, nie pozwoliła mu na jakiekolwiek na protesty. To znaczy... nie pozwoliłaby. Chyba. Gdyby jakieś były. Blondyna bowiem zamurowało z otwartą ze zdumienia gębą i potulnie poddał się jej pielęgniarskim zabiegom.
        Dymitr do tej pory unikał pozostawania w niekompletnym stroju w miejscach publicznych, gdyż nie przystoi paladynowi będącemu na ziemi, świecić bezwstydną golizną, a choć mógł niejednej dziewczynie zaimponować wyrzeźbionym jak z marmuru ciałem, to jednak nie wypadało akurat niebianinowi wystawiać ludzi na pokuszenie. Ponadto kolejnym czynnikiem warunkującym takie zachowanie był fakt, że jako wojskowy, co prawda dość wyluzowany w kwestii dyscypliny na przepustce, ale mimo to zasadniczy i bardzo regulaminowy nad wyraz szanował swój mundur, a jego kompletność i schludność była tego dobitnym świadectwem i stanowiła dla niego nieomal punkt honoru. Mimo to nie oponował jednak wcale, gdy Catriona postanowiła dostać się do męczącej go rany i przy zupełnym braku reakcji ze strony zaskoczonego mężczyzny od razu zdjęła mu spodnie.
        Zawadiaka i niepoprawny podrywacz siedział teraz speszony jak uczniak z portkami opuszczonymi do kostek, a młoda dziewczyna zgięta w pół gmerała przy jego udzie. Niby zajmowała się skaleczeniem, poprawiała bandaże, czy tam zakładała nowy opatrunek, jednak patrząc ze szlaku (brukowanego, czyli uczęszczanego - nikt normalny nie wydaje pieniędzy na utwardzenie dróg, którymi się nie jeździ), od którego wszakże dzieliło dwoje paladynów zaledwie siedemdziesiąt parę kroków mogło to wyglądać zupełnie inaczej, trochę dziwne, a na pewno nie tak całkiem niewinnie. Przechodzący tamtędy wędrowiec mógł mieć nie tylko piękny widok na pośladki Catriony, ale również bardzo niedwuznaczne skojarzenia co do całej, dziejącej się przed jego oczyma sceny. A wszystko centralnie naprzeciwko zaniedbanej, ale jednak kapliczki Najwyższego. Co by sobie wtedy pomyślał o niebiańskich zwyczajach i przede wszystkim obyczajach, Pan jeden raczyłby wiedzieć. Na szczęście jednak nikt taki się nie napatoczył.
        Cała operacja nie zajęła blondynce dużo czasu. Wyraźnie kiedyś już zajmowała się ranami. Czy takimi, to raczej nie było możliwe. Czym innym jest bowiem rana po niedźwiedzich sidłach, a czym innym ropiejąca rana po ugryzieniu piekielnego ogara z paszczą szeroką jak klapa od fortepianu i zębiskami wielkimi jak u krokodyla. No ale zawsze należy ufać. Nie takie cuda Pan działa tu na ziemi przez swe sługi. Czy to faktycznie pomoże, okaże się według słów palladynki za parę dni. Uśmiechnął się z wdzięcznością do koleżanki. Próbował się podrapać po swędzącym miejscu, ale wyprzedzająco oberwał po łapach.
- Nie drap! - zestrofowała go jak matka krnąbrnego brzdąca. Nie była tak nieśmiała jak ją za pierwszym razem oceniał. Przeciwnie, potrafiła pokazać pazur i przejąć inicjatywę. Nie po to by wyręczać faceta w jakiejkolwiek kwestii rozwijania znajomości, ale tylko dla zaznaczenia, że mimo braku doświadczenia i sporej niewiedzy o swoim pochodzeniu, to wcale nie podoba się jej protekcjonalne podejście mężczyzny i wcale nie zamiaru pozostawać na pozycji potulnej owieczki, co to tylko ma patrzeć, się uczyć i może jeszcze nim zachwycać? Dobre sobie.
        Delikatne uniosła brwi i Dima nawet bez słów zrozumiał o co chodziło.
- „Podciągnij te galoty." - Zdawało się mówić jej niewinne spojrzenie, a przywołany po chwili na usta delikatny uśmieszek, może nawet troszkę zabarwiony lekką drwiną, zdawał się jakby uzupełniać poprzednie zdanie, nadając mu ponaglający, ale też bardziej zachęcający ton - „Jesteś dużym chłopcem i potrafisz sam."
        Pewność siebie Iwanowicza znowu dostała po uszach, jak wtedy w karczmie, gdy zaczarowały go kolana niebianki. Sygnał od Najwyższego był jasny. - „Nie ty będziesz tu rozdawał karty, synku. Twój kompletny uśmiech mógł imponować wieśniaczkom, głupkowate gadanie dziewkom karczemnym, a muskuły i trawnik na klacie małolatom i podlotkom. Tutaj masz przed sobą moją perłę i nie oddam jej byle komu."
Gdy tylko to przesłanie dotarło pod wyczesaną fryzurę blondyna, tym bardziej się on ucieszył. – „Nie ma nic za darmo, trzeba się będzie naprawdę postarać o względy pięknej Stokrotki. Eh! Warto było wrócić do Ekradonu!”
        Paladyn wpierw promieniście się uśmiechnął. Zwyczajnie, ze szczerej radości. Cieszył się bardzo z tego spotkania na polanie, z całej sytuacji, która właśnie przed chwilą miała tu miejsce, z tego, że rana na nodze teraz po interwencji blondynki faktycznie bardziej go piekła niż bolała, z otrzymanego od Najwyższego orędzia również, ale przede wszystkim z obecności obok uroczej niebianki. Dopiero po dłuższej chwili podciągnął gacie z powrotem na swoje miejsce, zapiął wykonaną z brzdękającego mosiądzu klamrę paska, poprawił umundurowanie i podszedł do białego wierzchowca. Pogłaskał ostrożnie grzywę, po czym na prawej dłoni wyciągnął przed siebie wzięte z rąk dziewczyny dorodne jabłko. Chociaż blondynka stała teraz tuż obok, to Bisnovat nie odwrócił się do niej. Nawet na moment nie przerywał prowadzonej z pewnym niepokojem obserwacji mięsistych warg klaczy i jej wielkich zębów, które powoli zbliżały się do czerwonego owocu, a przy okazji również do jego palców. Nie był bojaźliwy, ale na koniach się nie znał wcale, a wydawało mu się, że palce dłoni mogły mu się jeszcze ewentualnie przydać, choćby do trzymania miecza.
        - Powiedz, jak się bawiłaś w Alaranii przez ostatnie miesiące? Jak się udała wyprawa, ta w której jednak nie mogłem uczestniczyć? Ocaliliście kogoś? - zagadał trochę dla dodania sobie animuszu, a trochę, żeby dziewczyna nie skupiała całej swojej uwagi na jego drżącej dłoni z jabłkiem. Normalnie dodałby jeszcze na koniec wypowiedzi swoje zaczepne - „Tęskniłaś?" - które zawsze świetnie działało, ale teraz powziął zamiar powstrzymywać się od takich banalnych patentów, przynajmniej w stosunku do Catriony.
Awatar użytkownika
Catriona
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Catriona »

Gwiazdka powoli zbliżyła chrapy do owocu i obwąchała go dokładnie, jednocześnie mierząc Binsovata przeszywającym spojrzeniem swoich czarnych, mądrych oczu. Ludzie powiadają, że patrząc w głębokie jak studnia oczy konia, człowiek odsłania wszystkie maski i zostaje "nagi". W rzeczywistości nie było spojrzenia, które mogło wyrazić tyle uczuć bez słów, co właśnie koń. A spojrzenie Gwiazdki było przyjazne i stonowane. Jej rozum nie zarejestrował w palladynie zagrożenia, toteż w następnej chwili włochate wargi objęły delikatnie jabłko, nie wyrządzając nawet najmniejszej krzywdy palcom mężczyzny.
- Polubiła cię - stwierdziła dziewczyna, poklepując przyjaciółkę po szyi, co wywołało radosny tupot kopyt na kamieniach. - A to nie często się zdarza. Nawet mojemu bratu nie pozwalała się dosiąść - dodała, niepotrzebnie podkreślając tym samym, że klacz jest jej i że łączy je coś więcej niż sama przyjaźń.
Zaraz też przyszedł czas na ulokowanie palladyna w siodle, co nie okazało się znowu takie proste, jakby się mogło wydawać. Po dwóch nieudanych próbach oparcia lewej nogi na strzemieniu i podciągnięciu się, Catriona musiała podprowadzić Gwiazdkę z drugiej strony i zmusić ją do lekkiego pokłonu, aby obniżyć położenie siodła. Noga mężczyzny z całą pewnością nie chciała, aby opierać na niej cały ciężar i skutecznie się buntowała, co można było wyczytać z jego skrzywionej miny.
Swoją drogą, gdyby ktoś teraz przejeżdżał dziwnie pustym, ale uczęszczanym traktem, z całą pewnością nie zachowałby powagi na widok niskiej blondynki, która musi pomagać wejść na grzbiet klaczy wysokiemu i poważnemu mężczyźnie, samemu słudze Najwyższego. Rolą Catriony w tym wszystkim była asekuracja nogi palladyna, aby przypadkiem nie rozerwał on opatrunku, niszcząc tym samym jej pracę, mającą przynieść mu ulgę. O ile oczywiście mazia z rumianku raczy zadziałać.
Nie zniechęciło to jednak wszystkich z kolejnych prób i gdy w końcu mieli to za sobą, palladynka podała rycerzowi lejce, a sama złapała za uzdę i arkan i narzuciła spokojne, spacerowe tempo, by nikogo nie forsować.
- Nie bawiłam się tak dobrze, jak bym chciała - odpowiedziała dyplomatycznie, nie chcąc frasować Dimy swoimi problemami i bólem po stracie i rozpadzie rodziny. Ostatnie tygodnie spędziła w siodle, podróżując od jednej wioski do drugiej i za coś ciepłego do jedzenia, pomagając ich mieszkańcom w palladyńskich powinnościach, które sprowadzały się głównie do wystąpienia w roli sędzi: wysłuchanie zwaśnionych stron, rozmowa i orzeczenie sprawiedliwego werdyktu. Mogłoby się wydawać, że świat będący polem bitwy pomiędzy sługami Księcia Ciemności, a Stwórcą będzie pełen diabłów, ale najwyraźniej omijali oni spokojnych wieśniaków na rzecz wielkich miast. Takich, jak Ekradon, Efne, Valladon lub Demara. Może to i lepiej, pomyślała wtedy palladynka, która miecz nosiła póki co tylko jako ozdobę.
- Magnus, Avell i Thorim z pewnością - oświadczyła niepewnie. - Choć nie wiem, czy nie zostali wyręczeni. W drodze do wioski spotkaliśmy palladynów, którzy nakazali mi wrócić bezpieczną drogą do Ekradonu. Piekielnych aur było podobno zbyt wiele i z rozkazu Pana miałam się w to nie mieszać. Tak więc zawróciłam i teraz jadę przed siebie - odparła, idąc obok wierzchowca i obracając w dłoni medalik.
Myśl o własnym aniele stróżu wciąż nie dawała jej spokoju. Do tej pory Catriona myślała, że anioły chronią ludzi, że palladyni są dość wyszkoleni, by samemu stawiać czoła złu, ale miło było usłyszeć, że Najwyższy dba o każdego. Jeszcze milej, gdy słowa te padły z ust Dimy, choć w jego obecności pewność siebie dziewczyny dziwnie ulatywała. Zwłaszcza teraz, gdy idąc bok w bok z Gwiazdką, czuła na sobie jego spojrzenie, a oczami wyobraźni widziała uśmiech i kipiący przyjacielsko wzrok, utkwiony w niej samej.
Wiesz co, Binsovat?, rozległo się gdzieś w przestrzeni niedostępnej dla uszu klaczy i jej pięknej właścicielki.
Lubię cię, naprawdę. Jesteś jednym z moich najlepszych rycerzy, religijnym i wiernym sługą. I skoro chcesz zawalczyć ze mną o serduszko tej, jak ją określasz, Stokrotki, to nie będę ci aż tak bardzo przeszkadzać. Dam ci nawet wskazówkę, bo widzę, że wystarczy jedynie pomachać ci przed oczami wdziękiem i durniejesz jak małpa. A ona nawet i tego nie zrobiła. Posłuchaj więc. Catriona to niewinna duszyczka, dobra i opiekuńcza, jest przed nią całe życie i nie pozwolę, by ktoś mi ją... ty mnie wogóle słuchasz?!
Mentalny strzał w potylicę musiał się najwyraźniej powtórzyć, kiedy wzrok Dimy utkwił w sylwetce młodszej towarzyszki, a dokładniej na tym czym oddychała. Co prawda Catriona nie robiła tego świadomie, jako wojowniczka Najwyższego powinna nosić zbroję, a nie gorset i krótką spódniczkę w parze ze skórzanymi kozakami, ale przecież nikt nie zdążył jej o tym powiadomić. Z tego powodu dziewczyna musiała znosić spojrzenia i tanie komplementy wielu mężczyzn, zamykając się za drzwiami z dumy i siły. Póki nikt nie próbował co odważniejszych posunięć, skutecznie je ignorowała. Teraz jednak, czując na sobie wzrok palladyna, nie była już taka pewna i udając zainteresowanie czymś w oddali, lekko odwróciła wzrok.
Dima
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje: Żołnierz , Bard , Zwiadowca

Post autor: Dima »

        Haha! – Zaśmiał się radośnie. – Mnie się nie da nie polubić! – dodał trochę zaczepnie i mrugnął do dziewczyny porozumiewawczo. Niezmiernie ucieszył go fakt, że tak małym kosztem udało mu się wkupić w łaski najwierniejszej towarzyszki i zarazem najlepszej przyjaciółki Catriony. Tym chętniej rozpoczął cały rytuał wskakiwania do siodła. Umiejętność tyleż prosta, co wymagająca pewnej wprawy, a on jako zakochany w swej specjalizacji piechur nigdy nie miał okazji jej nabyć. Nic jednak straconego! „Adulescentia est tempus discendi, sed nulla aetas sera est ad discendum” - jak zawsze zwykł powtarzać jego ojciec.
        Ta jedna myśl wystarczyła, by podczas tych wszystkich zabiegów, mających spowodować zajęcie miejsca na Gwiazdce, blondyn zamiast się skupić na wykonywanych czynnościach myślał o rodzicu, który podczas trwania ostatniej kampanii odesłał Dimę na tyły. Stary Iwan Bisnovat dobrze wiedział, że ranny potomek byłby tylko ciężarem dla jednostki. Doświadczony, roztropny i bardzo mądry facet. Ciekawe czy w młodości też głupiał tak jak syn na widok kobiecych wdzięków.
        A tu naprawdę było dla czego głupieć! Mężczyzna przekonał się o tym dobitnie dopiero, gdy usadowił się na grzbiecie białogrzywej. Cóż za widoki! Mają rację starzy górale, powtarzając wciąż swoje stwierdzenie, że z góry lepiej widać. Koń stąpał powoli, a obfity biust falował w rytm stawianych niespiesznie kroków.
- Primula pulchra est... – wyszeptał Iwanowicz zachwycony. Nawet stąd zauważył jednak, że adresatka jego westchnień zaczyna się rumienić, więc zmusił się do oderwania wzroku i popatrzył za ścieżką, która nie przedstawiała w najmniejszym stopniu tak ciekawego widoku. A żeby jakoś pokryć niezręczną ciszę rozpoczął snuć opowieść, nawiązując do zdziwionych słów dziewczyny.
- Każdy ma swojego anioła – wyjaśnił. – Ludziom wiadomo, że są bardziej potrzebni ze względu na słabość ich ducha i grzeszną naturę. Dla nich są to raczej opiekunowie, troskliwi i czuli, choć zdarzają się tacy, co to i w zęby dać potrafią. Ale i tak trzeba się mocno postarać, żeby takiego sprowokować. – Przerwał na chwilę, jakby zostawiając lukę w swej wypowiedzi dla blondynki, gdyby chciała o coś dopytać i jakoś rozwinąć temat. Ponieważ jednak milczała uparcie zapatrzona w światełko na końcu leśnego tunelu, którym wędrowali, więc nie czekał zbyt długo, tylko wznowił swoją gawędę.
- Nam paladynom anioły bardziej się przydają w sytuacjach ściśle bojowych. Dlatego też różnią się od tamtych, tak jak różne zadania Pan przed nimi stawia. Mój jeśli zostanie wezwany, to raczej najłatwiej przewidywalnym scenariuszem jest to, że trafi w środek bitwy, dlatego przydzielono dla mnie Wasyla... – znów na chwilę urwał historię, by zastanowić się czy to co chce powiedzieć nie powinno jednak pozostać między nim a jego anielskim opiekunem. Po dłuższej chwili uznał jednak, że skoro nawet w niebie stanowi to tylko tajemnicę poliszynela, to przy Catrionie też nie ma co uskuteczniać jakiejś sztucznej konspiracji. W końcu miał opowiedzieć dziewczynie jak wygląda z takiego praktycznego punktu widzenia Plan Niebiański. Inaczej dalej naiwnie będzie myśleć, że tam wszystko jest białe, układ pokarmowy ma tylko początek, wszyscy chodzą w powłóczystych togach i śpiewają smętne psalmy na chwałę Najwyższego w przerwach pomiędzy wylegiwaniem się na obłokach. Wrócił zatem do swojej opowieści.
- Wasyl jak już wspomniałem to porządny gość i wierny sługa Pański. Ale tak na co dzień to nieokrzesany rzeźnik i krwawy rębajło. Wygląda jak zaklęte w ludzkim ciele wszystkie dziesięć plag, anielskie skrzydła pasują do niego jak kwiatek do kożucha, a ręce to mu tak zgrabiały od rękojeści mieczy, że już ich razem do modlitwy złożyć nie da rady, więc wychwala Pana tylko zwierzęcym rykiem, albo siekaniem różnych diabelstw na plasterki. Musisz przyznać, że to dość niezwykły sposób na oddawanie hołdu. – Ponownie zrobił krótką przerwę dając Catrionie szansę na jakąś odpowiedź albo zadanie pytania, bo może nie chciała przerywać, ale jednak po chwili z powrotem odezwał się facet - Irina jest o niebo bardziej dostojna, subtelna, a na pewno dużo bardziej standardowa niż Wasyl. Standardowa jak na anioła – dodał szybko, a żeby jakoś zaktywizować koleżankę, żeby może jego monolog zamienił się w rozmowę zapytał: - Widziałaś kiedyś anioła? – I znów przez moment wyczekiwał odpowiedzi.
        Potem zastanowił się nad zupełnie inną kwestią. Nie dało się zaprzeczyć, że Catriona była paladynką, ale sprawiała wrażenie jakby niekompletnej. Jakby była nieprzystosowana do wypełniania powołania, które mieli przed sobą paladyni. Słaba znajomość mowy niebian mogła być wynikiem urodzenia tu na ziemi, ale brak świetlistej zbroi był trochę nawet niepokojący. Nie, żeby Bisnovat jak przodujący purysta i ostatni hipokryta narzekał na strój blondynki, który więcej odsłaniał niż zakrywał. Podobał mu się on, i to nawet bardzo. Był nieodłącznym elementem całej postaci Catriony. Pięknie, choć może zbyt dobitnie jak na paladynkę podkreślał jej wdzięki, które przecież zauroczyły go i bezwiednie im w pewnym momencie uległ, a które aż żal by mu było, gdyby zniknęły sprzed jego oczu pod skorupami zbroi. Pomijając jednak jego osobiste odczucia wiedział przecież dobrze, że zbroję otrzymywało się od rodziców i to również oni mieli obowiązek nauczyć swojego kilkulatka obronnych inkantacji na jej przywołanie, zaraz po nauce codziennego pacierza. Któż bowiem lepiej zadba o dziecko niż matka? Któż lepiej niż ojciec nauczy jak chronić to, co najcenniejsze? Takie podejście sprawiało, że młody syn lub córka mieli swoje ochronne zaklęcia i moce spersonalizowane do swoich osobowości i upodobań i potrafili ze światła tworzyć pancerz wygodny i niemal niezniszczalny. Dima popadł nawet przez chwilę w wątpliwość, że może był wyjątkiem, może tylko w jego rodzinie tak było. Szybko ją jednak rozwiał biorąc pod uwagę, że to dziewczyna, a nie on wyróżniała się na tle innych paladynów brakiem promiennego pancerza, więc chyba jednak z nim i jego wychowaniem było wszystko w porządku. Nie chciał jednak zbyt bezpośrednio wchodzić w sprawy osobiste, zapytał więc trochę na około.
- Naszego fachu uczyłaś się sama, z książek, czy ktoś ci pomagał?
Awatar użytkownika
Catriona
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Catriona »

- Widziałam podobizny aniołów w książkach taty - odpowiedziała palladynka, zerkając przez ramię na Dimę, gdy ten akurat skończył swój wywód na temat Iriny i Wasyla. - I trochę też o nich czytałam. Wiem, że anioły dzieli się na dwa ugrupowania. Światła i Ducha. Te pierwsze mają skrzydła i wolną wolę, a ich misją jest wspieranie Palladynów w walce z Piekielnymi oraz ratowanie śmiertelnych dusz przed strąceniem do Krainy Grzechu. Co do drugich, wiem tylko tyle, że skrzydeł nie mają i że są bezwarunkowo oddani Panu. Każda ich próba sprzeciwu kończy się unicestwieniem i zastąpieniem w szeregach przez bardziej skłonny do posłuszeństwa obiekt. Swoją drogą, czy to nie jest akt okrucieństwa ze strony naszego Stwórcy? - dodała na koniec, spoglądając na mężczyznę z wyczekiwaniem w oczach, jakby spodziewała się z jego strony potwierdzenia jej skromnej tezy. Catriona może i nie była pełną palladynką, ale żyjąc wśród ludzi i porównując ich egzystencję do opisów Nieba przedstawianych przez matkę, dostrzegła kilka niejasności w postępowaniu pobratymców. Uznawali się oni bowiem za świętych, a przecież popełniali te same błędy, co ludzie. Może nawet sami stali za pewnymi grzechami, popełnianymi na ziemi i w porę im zapobiegali, by wyjść na tych dobrych i sprawiedliwych. Rozwijaniu tych myśli dziewczyna jednak sobie odpuściła, pamiętając o istnieniu pojęcia herezji, czyli złemu przedstawieniu wizerunku Planów, jakiej dopuszczają się grzeszni ludzie i wszyscy Piekielni. W końcu też miała obok siebie jednego ze sług Najwyższego, dlatego zamilkła, by swoimi przypuszczeniami nie podpaść istotom wyższym.
- Irina i Wasyl, to który typ aniołów? - zapytała wymijająco, powracając myślami do rzeczywistości. - I dlaczego otrzymałam wisior dopiero teraz i to z twoich rąk? Rozumiem, że byłeś pod ręką, ale zanim trafiłam do Ekradonu, włóczyłam się po traktach i wsiach. Najwyższy z całą pewnością mnie widział i mógł przysłać kogoś wcześniej.
Choć po drodze mijali kolejne drogowskazy i znaczniki, Catrionie podróż wydawała się niemiłosiernie wydłużać, może to przez fakt, iż szła pieszo, podczas gdy Dima siedział w wygodnym siodle, a może przez wzgląd na rozmowę, która nie potrafiła skleić się w żaden przyjemniejszy sposób. Dziewczyna czuła się skrępowana w obecności Palladyna. Pierwszy raz miała tak bliską styczność z rycerzem Pana i nie do końca wiedziała, jak powinna się zachować. No i jeszcze on sam wpędzał ją w zakłopotanie, przyglądając się jej niczym sęp kołujący nad padliną. Dopiero gdy zawiał silniejszy wiatr, Catriona zorientowała się, że może okryć ciało białym płaszczem z miękkiego futra, co od razu uczyniła, ukrywając swój wdzięk przed wzrokiem towarzysza podróży. Dodało jej to nieco pewności siebie, zwłaszcza, że Dima nie widział w ten sposób jej palców, muskających rękojeść miecza.
- Wszystkiego po trochu - odpowiedziała na jego kolejne pytanie. - Mama dużo mi czytała o aniołach i diabłach oraz uczyła w zakresie niesienia pomocy. Tata i brat natomiast nauczyli mnie machać mieczem. A w jeździe konnej jestem samoukiem. Gwiazdkę dostałam na dziesiąte urodziny i od tamtego dnia codziennie jej dosiadałam, aż w końcu nauczyłam się nie spadać.
Klacz prychnęła uradowana we włosy dziewczyny, które wzbiły się radośnie w górę i opadły na jej uśmiechniętą twarzyczkę.
- Tak, o tobie mowa - powiedziała Catriona, głaszcząc parę włochatych warg, po czym skierowała wierzchowca na bok i usadziła w miejscu.
- Zrobimy tu krótki postój - zakomunikowała, wyciągając z juków prowiant dla całej trójki.
Dima
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje: Żołnierz , Bard , Zwiadowca

Post autor: Dima »

        Dopiero, gdy zakłopotana towarzyszka zakryła swój powab białym futrem mężczyzna zdał sobie sprawę ze swojego nietaktu. Jakoś dzięki temu niepozornemu gestowi dziewczyny pokapował się, że zachowuje się jak prostak, więc zaparł się w sobie i zmusił umysł do zajęcia czym innym. Dopiero jednak po dobrej chwili udało mu się poskromić ślinotok wywoływany ciągłym wgapianiem się z góry w jej wielki biust. I zupełnie bez znaczenia było, że to „wgapianie się” było ukradkowe, albo przynajmniej udawanie przypadkowe. W każdym razie Iwanowicz starał się, żeby na takie wyglądało – a czy mu się udało to już zupełnie inna kwestia.
        Gwiazdka była śliczna, gładka, silna i dzielna – znawcom koni zadawałoby się, że to uosobienie najlepszych palladyńskich cech, zupełnie jak jej urocza właścicielka. Bisnovat jednak jako dumny piechur znawcą koni nie był w najmniejszym stopniu, toteż nic dziwnego, że na zaprawionym w boju żołnierzu piękna klacz sprawiała nieodparte wrażenie, iż najcięższe z czym przyszło się jej dotychczas zmagać, to były śnieżne zaspy. Nieskazitelna uroda zwierzęcia, smukłość szyi i nóg, rozpuszczona biel grzywy i rysująca się pod skórą muskulatura – końska, czyli dobrze wykształcona, ale jednocześnie bardzo delikatna jak na końską - wszystko to sprawiało, że w jego ocenie zupełnie nie wyglądała jak rumak bojowy, które Dima miał okazję podziwiać choćby tu w Ekradonie u znajomych szwoleżerów. Bardziej nasuwała myśli o jeździe rekreacyjnej czy sportowej, niż bitewnych podjazdach i frontalnych szarżach. Ale niebianin nie wykluczał, że pozory mogą mylić. Był absolutnie świadom, że na koniach się znał mniej więcej tak jak świnia na pieprzu. Może palladyńskie wierzchowce mają gdzieś pod spodem jakiś ukryty cyngiel, który wyzwala ich prawdziwy potencjał, gdy trzeba ruszyć cwałem na ścianę ociekających grzechem czarcich rohatyn i nadziewać tłumy diabelskiej czerni na pochyloną kopię. Niczego nie można wykluczyć.
        Razem z panowaniem nad sobą powróciła mu też natura odkrywcy. Postanowił, że spróbuje znaleźć ten cudowny wihajster przemieniający ułożonego kłusaka w zadziornego mustanga. Niewprawnie ubódł piętami boki Gwiazdki – podpatrzył ten gest wcześniej u Hlaski i Gregora. Teraz samemu spróbował go powtórzyć, ale na jaw wyszło jego totalne nieobycie z końmi. Niosąca go klacz albo uznała to za afront lub nadmierną poufałość, może facet przysadził obcasem zbyt mocno albo trafił w jakiś czuły splot, a może po prostu zwierzę spłoszyło się. Efekt był jednak taki, że swoim wierzgnięciem zrzuciła na ziemię Dymitra nienawykłego do podróżowania w siodle i przez to zupełnie nieprzygotowanego na reakcję wierzchowca.
        Głośne „ŁUBUDU!” jakie temu towarzyszyło musiało zwrócić uwagę pięknej blondynki.
- I tak miałem zsiadać – zażartował blondyn przez łzy uśmiechając się do Catriony, tak jakby zupełnie nic się nie stało. Przywalił jednak plecami całkiem nieszczęśliwie i wyraźnie poczuł (może nawet bardziej niż usłyszał) ostre chrupnięcie w boku.
- „Oby to były żebra, a nie kręgosłup.” – Przez myśl przemknęła mu tylko ta mała nadzieja. Nie zaklął. Nie zaskowytał. Nie zazgrzytał zębami. Spróbował poruszyć nogą – działa. Drugą – też działa. Zatem kręgosłup cały. Wciągnął do płuc powietrza ile się tylko dało – boli.
- „Czyli żebra.” – Ucieszył się. Paladyn z wielką pokorą przyjmował wszystko to, co Pan mu zsyłał i w każdej sytuacji, nawet będąc (jak teraz) zupełnie przegranym, tryskał optymizmem, który był aż nienaturalny na tym łez padole. Ale też niebianin pochodził z dużo lepszego świata i narzekać nie miał się od kogo nauczyć, a zwątpienie nie miało do niego dostępu. Zupełnie odporny był na tego typu ludzkie słabości.
        Spróbował się podnieść, ale nie dał rady. Plecy potrzaskał, oddech miał krótki, bo przy każdym głębszym natychmiast odzywał się ból w boku, a noga mimo iż nie dawała się we znaki, to jednak była usztywniona opatrunkiem i nie mógł w pełni się na niej wesprzeć.
        Już miał poprosić o pomoc Catrionę, ale obracając się do niej zobaczył na skraju lasu dwie ponure ludzkie postacie i niezidentyfikowany kształt pomiędzy nimi. Jeśli faktycznie zła pogoda była najstraszniejszym zjawiskiem, z którym jak na razie walczyła Gwiazdka, to rzeczywiście miała prawo się ich przelęknąć. Zakapturzeni nieznajomi wyglądali groźnie. Mogli wzbudzić niepokój zwierzęcia, tak że aż wyrzuciła niekompetentnego jeźdźca z siodła. Poukrywali wredne ciała w przydługich płaszczach, ale aury określały ich jednoznacznie - przeklęci. Śmierdzieli siarką na całe staje, młody paladyn nie był jednak pewien, czy był to fizyczny odór, czy wyczytał go tylko i wyłącznie z otaczającej mężczyzn magii. Obaj milczeli, a z otchłani czarnych kapuz dwie pary oczu z zawiścią obserwowały beztroskę pięknej paladynki szykującej się na piknik w środku kniei. Obaj już dobyli swej plugawej broni, ale póki co ciężkie bijaki swych kiścieni położyli na trawie.
        Bisnovat automatycznie zaczął analizować sytuację taktyczną. Tamtych było dwóch i ich było dwoje – gdyby nie to, że niebianin jest pokiereszowany, a niebianka niedoświadczona, to szanse byłyby wyrównane. Ale kontuzje i brak praktyki to były ich najmniejsze problemy. Prawdziwa dysproporcja sił pojawiała się, gdy do walki weszłyby zwierzęta. Co prawda Dima i Catronia po swojej stronie mieli Gwiazdkę. Płochliwą – co już Iwanowicz na własnych plecach zdołał ustalić, ale miał nadzieję, że pod czułym dotykiem właścicielki klacz odzyska spokój i okaże jakieś walory bojowe. Natomiast oponenci trzymali między sobą na grubych łańcuchowych smyczach wielkiego cerbera. Ów niezidentyfikowany kształt okazał się być prawdziwym monstrum. Zupełnie nie należało się łudzić, że dwóch piekielników jest w stanie w jakikolwiek sposób go kontrolować. Jeśli zechce zaszarżować to nic nie dadzą obroże i łańcuchy ściskające mu nawet wszystkie trzy gardła. Potwór przerażał nawet pozostając w bezruchu. Spod liniejącego czerwonego futra prześwitywało gołe mięso, łyse łapy zakończone były wielkimi pazurami, a trzy wielkie łby wlepiały w Bisnovata swe przekrwione ślepia. Pyski miał zamknięte ukrywając jeszcze przed paladynami swój najgroźniejszy arsenał, ale z każdego z nich ciekła strużka śliny.
        Dima przeklętych nadzorców nie poznał zupełnie – byli dla niego anonimowi jak każdy kolejny diabelny przeciwnik w toczonych wcześniej bitwach. Ale na widok mocarnej bestii rana na udzie ponownie zaczęła swędzieć. To był ten sam ogar, który kłapnięciem szczęki prawie pozbawił go kończyny. Trudno powiedzieć dlaczego, ale widocznie jakiemuś piekielnemu władcy zależało na odszukaniu niebiańskiego piechura. Psy w ogóle są świetne w tropieniu, a ta trzygłowa czarcia sobaka, która na dodatek już posmakowała jego krwi, najwyraźniej potrafiła podążyć za swoją ofiarą nawet, jeśli ranny Dymitr wycofując się z boju zmienił plany astralne.
        - Uważaj za sobą! – zwrócił koleżance uwagę na niebezpieczeństwo, po czym skupił się na przywróceniu sobie względnej zdolności bojowej. Zabębnił delikatnie palcami po membranie swojego werbla. Nie musiał grać głośno, magia zaklęta w instrumencie i tak pomogła mu opanować wrażenie, jakie wywoływał widok demonicznego ogara, a na Catrionę również zesłała swoje błogosławieństwo odwagi. Następnie mimo bólu zmusił się do powstania, a gdy wreszcie tego dokonał zaczął szeptać modlitwy przywołujące świetlisty pancerz. Najpierw tarcza, tak jak uczył ojciec.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

         Para paladynów przygotowywała się do sielankowego popasu, lecz los zmusił ich do stawienia czoła nieoczekiwanemu zagrożeniu. Stanęli przy sobie ramię w ramię patrząc dumnie niebezpieczeństwu prosto w oczy, bez cienia strachu i bez żadnego zawahania co należy zrobić. Magia uwolniona przez dobosza z werbla niebiańskich zastępów podtrzymywała natchnieniem ich męstwo i zapobiegała pojawieniu się w ich duszach lęków czy zwątpienia.
        Ani Dymitr, ani Catriona - żadne z nich nie miało zamiaru się cofnąć czy odpuścić, i oboje z dokładnie tych samych względów po równo, a gdy się bliżej przyjrzeć tym powodom, natychmiast jawią się one jako na wskroś oczywiste. Po pierwsze, bo takie było powołanie ich rasy – Pan stworzył ich właśnie po to, by zwalczali diabelstwo. Po drugie: oboje mieli pewną potrzebę zaimponowania towarzyszowi i pokazania się mu/jej z jak najlepszej strony. Po trzecie: darzyli się wzajemnie pewnym rodzajem uczucia, jeszcze chyba nienazwanym, i pewnie wcale przez żadne z niebian nawet dobrze nieprzemyślanym. Ale nawet to wystarczyło, by z szczerą i niezbyt udanie skrywaną troską patrzeć na partnera. Bo rzec trzeba, że każde z nich w obecnej sytuacji miało w sobie bardzo silne przekonanie, że ich obecność tu i teraz, w sytuacji zagrożenia, jest prawdziwym darem od Najwyższego dla tej drugiej osoby.
         Bisnovat cenił każdy jeden aspekt jestestwa pięknej blondynki, ale jednego przeświadczenia o dziewczynie nie potrafił w sobie zagłuszyć. Nie miał wątpliwości, zresztą niebianka sama mu się z tego zwierzyła, że jeszcze nie widziała prawdziwej bitwy na własne oczy, mieczem machała dotychczas tylko ćwiczebnie i treningowo, a o modlitwach ochronnych przywołujących świetlisty pancerz w ogóle nie miała pojęcia. Był zatem zupełnie pewien, że zrządzeniem Najwyższego to on przybył tu chronić dziewczynę.
        Natomiast dla Catriony Dima był owszem doświadczonym żołnierzem, który przewyższał ją na pewno swoją wiedzą o niebiosach i umiejętnościami bojowymi, ale w tym akurat momencie był przede wszystkim ciężko ranny, przez paskudną ranę na udzie pozbawiony mobilności i możliwości pewnego stąpania po ziemi. Była przekonana, że Pan to jej powierzył mężczyznę pod opiekę, a nie odwrotnie.
        Gotując się do walki oboje zaczęli dla siebie wzajemnie pięknieć i przystojnieć, ale ze względu na okoliczności odbierali to tylko podświadomie, i nie dali się ponieść zachwytom. Pozostali skupieni na tym, co najważniejsze. Dziewczyna niewiele zwlekając zręcznie wskoczyła na grzbiet Gwiazdki, szarpnęła za lejce i dobyła miecza. Jej twarz, zacięta i skupiona oblała się cudnym rumieńcem, nieco maskującym zadziorne piegi na nosku i policzkach, ale bynajmniej nie zakrywając ich zupełnie. Natomiast Dymitr pod wpływem swych pacierzy pokrył się szczelnie ciężkim pancerzem ze świetlistych blach, a na jego przedramieniu zmaterializowała się prostokątna, wielka pawęż. W swym kompletnym rynsztunku piechur emanował niezłomną siłą i niezmąconą stoickością przekonań, której dotychczas nie było widać, gdy prezentował się sielsko bez swego podstawowego, bitewnego wyposażenia w przepustkowym, lekkim i luźnym – choć zawsze regulaminowym odzieniu.
        Dwaj piekielni natomiast ewidentnie nie mieli zamiaru brać udziału w jakiejkolwiek krwawej konfrontacji. Najwidoczniej postawiono im tylko zadania posłańców i przewodników cerbera, a oni sami z siebie nie wykazywali się ochotą, by zrobić cokolwiek więcej. Nawet wyrzucenie na ziemię ciężkich głowic ich piekielnych kiścieni miało tylko zastraszyć, stworzyć pozór, iż są gotowi do boju. Harda postawa niebian dała im jednak jasno do zrozumienia, że nie będą mieli do czynienia z tchórzliwymi mieszkańcami Alaranii, lecz prawdziwymi, natchnionymi wojownikami Najwyższego, więc odpuścili od razu. Jedyne co zatem uczynili, to wypuścili z rąk łańcuchy podpięte do obroży piekielnej bestii, po czym, gdy uwolnione plugawe monstrum ruszyło biegiem w kierunku Bisnovata, potępieńcy zaczęli się wycofywać w głąb kniei.
        - Ja biorę na siebie bydlę, ty dogoń tamtych drani – Dima szybko i pewnie przejął dowodzenie. Catriona nie miała zamiaru tego podważać. Nie czuła się gorsza, ale bez wewnętrznych sprzeciwów uznawała większą kompetencję zaprawionego w bitwach mężczyzny do wydawania rozkazów. Skinęła lekko głową potwierdzając, że zrozumiała i spięła konia piętami.
         Żadne z nich nie było do końca zadowolone z takiego rozdziału obowiązków i oboje czuli, że przypadła im do wykonania ta łatwiejsza część zadania. Dima przez chwilę wyrzucał sobie, że wziął na siebie tylko z jednego potwora, którego sposób działania już zresztą miał okazję poznać, a młodej paladynce zlecił zgładzić aż dwóch piekielników, z którymi ona na dodatek dotychczas nigdy nie miała do czynienia i których zachowanie i umiejętności stanowiły dla niej jednak pewnego rodzaju zagadkę. Sam jednak ranny w nogę nie był w stanie biegać, więc musiał pogodzić się z takim obrotem spraw. Catriona natomiast nawykła do życia w siodle traktowała swojego wierzchowca jako równoprawnego wojownika – coś nie do pomyślenia i przez to łatwego do pominięcia w analizie sił prowadzonej przez Iwanowicza służącego od zawsze w formacjach pieszych. Ona liczyła własne siły w zbliżającej się konfrontacji z piekielnymi jako wyrównane - jeden na jednego. W pierwszej chwili miała zatem lekką pretensję do kolegi, że jej starcie jest oparte o symetryczną proporcję sił, a na jednego, do tego mocno osłabionego paladyna przypadła miażdżąca przewaga aż trzech szkaradnych paszczy czarciego ogara. Żadne jednak z niebiańskich rycerzy nie wyraziło swych wątpliwości. Bez zbędnych sprzeczek, na które zresztą nie było już czasu, po prostu wzięli się do roboty.
        - Bądź ostrożna – zdążył jej jeszcze rzucić Dima zanim ruszyła w pościg.
        - Ty też.. – usłyszał w akompaniamencie tętentu kopyt, gdy żwawo rozpędzająca się Gwiazdka niosła już Catrionę ku granicy lasu.
        Paladynka pochyliła się w siodle i skryła twarz w rozwianej grzywie galopującej białej klaczy. Blondyn natomiast zatrząsnął świetlistą przyłbicę, pewnym, wprawnym ruchem wyszarpnął z pochwy swego wiernego gladiusa, po czym zdrową nogą zaparł się o podłoże, przygotowując się do przeciwstawienia się impetowi atakującego cerbera.

         Mężczyzna czekał, dziewczyna pędziła do bitwy. Ale oboje zachowywali się jednakowo - w bezgłośnej modlitwie powierzali swe życie Najwyższemu.


Ciąg dalszy - Dima
Zablokowany

Wróć do „Ekradon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości