EkradonCzerwień i biel

Warowne miasto położone u podnóża gór, otoczone grubymi murami i basztami, jego bramy zdobią dwa ogromne posagi gryfów. Miasto słynie z handlu, pięknych karczm i ogromnej armi. Armi niezwykłej, bo składającej się z wojowników i gryfów. Od setek lat ekradończycy udomawiają gryfy, które później służą w ich armi, stacjonującej w górach poza miastem.
Dima
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje: Żołnierz , Bard , Zwiadowca

Post autor: Dima »

        Dorodna, biała klacz ciągle stała przed tawerną, a to znaczyło, że blondwłosa Catriona jak dotychczas nie opuściła lokalu. Dymitr ucieszył się. Postać młodej niebianki była dlań niezwykle interesująca. Zamienili ze sobą zaledwie kilka zdań, ale i tak miał wrażenie, że będzie kiedyś pluł sobie w brodę, jeśli choćby nie spróbuje, by tę znajomość rozwinąć.
        Przyjrzał się rumakowi. Całą karierę służył w piechocie i zupełnie nie znał się na wierzchowcach. Co nie zmieniało faktu, że potrafił zachwycić się pięknem boskich stworzeń. Koń paladynki łeb miał wąski i smukły, skórę gładką, dokładnie do mięśni przylegającą – znać, że dbano, by zwierzę regularnie zażywało ruchu i nie pozwalano mu na zbyt długie gnuśnienie w stajni. Uszy miał krótkie i spiczaste, oczy niewielkie, chrapy szerokie, wysoki kłąb, grzywę i ogon gęste, kopyta okrągłe i wysklepione. Chwilę jeszcze podziwiał konika z oddali, ale nie podszedł do niego, tylko skierował się bezpośrednio do tawerny.
        Przez krótki moment zastanowił się, czy skoro wcześniej zniknął na piętrze, to teraz nie powinien zamarkować swojego powrotu właśnie tą samą drogą. Nie zmarnował jednak wiele czasu na bezsensowne rozważania. Stwierdził, że jego wejście głównymi drzwiami nie wywoła konsternacji w knajpie. Doszedł do całkiem słusznego wniosku, że jego wojskowi towarzysze pewnie się gorzałą już dawno zgnębili na ciężki kisiel, więc nawet nie zauważą jego powrotu, a resztą biesiadników nie musiał się w ogóle przejmować. Bez dalszych refleksji nacisnął zatem klamkę i wszedł do środka.
        Zgodnie z przewidywaniami jego znajomi z ekradońskiej armii wszyscy co do jednego polegli pokotem w nierównej walce z wódką. Nawet się do nich nie zbliżył. Nie było sensu. Od razu skierował się do baru.
- Ile wypili? – zapytał wprost o swoich kolegów całkiem schludnego barmana.
- Dziesięć butelek. – Odparł tamten zwięźle.
- Zapłacone?
Szynkarz popatrzył na niego jak na wariata. – „Widziałeś ty kiedyś płacących za siebie z góry żołnierzy?” – magia umysłu Dymitra pozwoliła mu poznać wredną myśl, która zakołatała się w głowie oberżysty. Niebianin z niezmąconym uśmiechem nie dał po sobie poznać, że zwyczajnie bawi go to co usłyszał i nijak go to nie obraża, ale niemłody knajpiarz zachował się jak należało i nie wybuchnął prostackim chamstwem do klienta. Stanął na wysokości wymogów kultury i uprzejmą odpowiedzią dopasował się do swojej całkiem eleganckiej liberii.
- Niestety nie. – Odpowiedział krótko.
Iwanowicz sięgnął do kabzy i położył na blacie kilka srebrnych orłów.
- Teraz kwita. – Zamknął temat.
- Dziękuję – barman ukłonił się grzecznie w podzięce za spory napiwek.
        Niebianin załatwiwszy sprawunki z karczmarzem odwrócił się twarzą do sali i przyjrzał się Catrionie. Śliczna. Zjawiskowa. Perełka. Stokrotka. Ale ze specyficznym podejściem do własnego bezpieczeństwa. Nie dba o swoje życie? Czy może nie wie z kim sobie beztrosko popija? Jest młoda i wychowana tu na kontynencie. Tym możnaby uzasadnić słabe wyczulenie zmysłów na smród piekieł. Ale jeśli to nie to był powód? Jakieś inne możliwości panie Bisnovat? Zwykła beztroska? Przekonanie, że cały świat jest piękny? A może to była oznaka dość luźnego podejścia dziewczyny do paladyńskiego powołania? I nawet nie chodziło mu o to, żeby od razu zabijać. Dymitr sam też nie był zwolennikiem bezwzględnej eliminacji. Ale bratanie się przy winku to już była druga skrajność.
        Oczywiście nie brakowało wśród niebian samotnych mścicieli rąbiących wszystko co piekielne tylko za samo pochodzenie. Bez rozkazu i bez refleksji. Ale to nie był pożądany standard zachowań. Nie trzeba i nawet lepiej tak nie działać. Nikt takiego podejścia od niebian nie wymagał, a już na pewno nie sam Najwyższy. Każdy miał jakąś rolę w boskim planie i najlepiej niech robi to co do niego należy. Jeśli takie jego przeznaczenie to niech szarżuje, ale niech się wpierw do tego przygotuje. Catriona zdecydowanie nie była przygotowana.
- „A może dostała zadanie specjalne od Pana jak mnie nie było?” – począł rozważać jeszcze inną możliwość Iwanowicz. – „Niezbadane są wyroki boskie, ale to raczej niemożliwe.” – Popatrzył jeszcze raz na dwójkę piekielnych. Widział wyraźnie dysproporcję sił i był pewien, że w starciu zbrojnym blondynka nie ma z nimi szans, nawet gdyby Dima ją wspomógł. Wtedy polegną oboje. Szybko, głupio, bez celu i bez sensu. Tak to nie działa. Do wyławiania upadłych aniołów z Alaranii nie wysyła się przypadkowych osób. Nigdy. Pewnych procedur się nie łamie. Stara żołnierska mądrość mówi: „Regulamin Walki Zbrojnej pisany jest krwią. Każdy punkt powstał w oparciu o jakiś pamiętny incydent, z którego wnioski zostały wyryte na ścianach utraconych twierdz lub zapisały się w pamięci tych, którzy grzebali martwych towarzyszy”. Takie zadanie mogła dostać drużyna specjalna ciężkozbrojnych paladynów, albo nawet prędzej skrzydlate, anielskie komando. Na pewno to nie była robota dla ledwie dorosłych dziewczynek.
        Należało wspomóc początkującą koleżankę, żeby nieświadomie nie wpakowała się w jeszcze większą kabałę.
- „No nic, trzeba działać” – zdecydował. – „A pan nieogolony nam pomoże, świadomie czy nie.” – powziął zamiar i już miał nawet pomysł jak to załatwić. Klepnął otwartą dłonią w blat szynkwasu.
- Piwo proszę – powiedział do oberżysty.
- Jakie szanowny pan sobie życzy?
- Imperial stout’a – złożył zamówienie, a gdy kufel smolistego napitku pojawił się przed nim złapał szklanicę za ucho i skierował swe kroki do stolika, przy którym siedziała interesująca go dziewczyna.
- Wróciłem siostrzyczko – wpierw przywitał się z niebianką. – Tęskniłaś? – zagaił żartobliwie, ale zanim zdążyła odpowiedzieć kontynuował. – Witam państwa. – Skłonił się lekko pozostałym. – Można się dosiąść? – zadał swoje pytanie rzucając je szerzej, ale do nikogo konkretnego, raczej jakby do wszystkich przy stoliku.
- Siadaj pan! – Krasnolud czuł się już w towarzystwie pary upadłych jakby to on był tu gospodarzem, więc bez żadnej konsultacji z nimi zaprosił paladyna do kompanii. Iwanowicz nie czekał więc na niczyją więcej zgodę, tylko przystawił sobie krzesło i usiadł pomiędzy śliczną blondynką, a barczystym kurduplem. Uśmiechnął się pogodnie do paladynki.
- Piękna klacz – pochwalił wierzchowca dziewczyny. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale niemal w tym samym momencie wtrącił się brodacz.
- Widzę, że kolega prawilnie pije piweczko, a nie jakieś winogronowe siury – zawarczał.
Wyrwany do odpowiedzi Dima znaczącym mrugnięciem oka przeprosił Catrionę na chwilę, po czym odwrócił się i pogodnie uśmiechnął do niewysokiego topornika. Wszystko szło jak po maśle. Wojownik reagował zgodnie z przewidywaniami paladyna.
- Piwo jest dowodem na to, że bóg nas kocha i chce, byśmy byli szczęśliwi.
- Otóż to! – zawołał łowca zadowolony. – Widzę, że krasnoludzkie powiedzenia są ci nieobce.
- Bywało się tu i tam – odpowiedział niebianin wymijająco, ale uprzejmie i z grzecznym skinieniem głowy, więc jego rozmówca nie poczuł się urażony, a po prostu zrozumiał, że blondyn nie chce o tym mówić, więc nie ma co go wypytywać o pochodzenie.
Jednocześnie zanurzyli w swoich pokalach górną wargę, pociągnęli po łyku piwska, i obaj zatrzymali kłębki gęstej piany na wąsach. Uśmiechnęli się szeroko.
- Toirin jestem! – przedstawił się niższy z nich.
- Dymitr – odrzekł blondyn. – Miło poznać.
- Mi również! – krzyknął z uśmiechem rębajło. – Co kolegę sprowadza do Ekradonu?
- Manewry – odparł Iwanowicz krótko, ale wystarczająco przyjaźnie, by zaintrygowany tą odpowiedzią brodacz pociągnął temat dalej.
- Jakie manewry? – dopytał.
- Podpatruję tutejszą armię i szukam elementów możliwych do zastosowania u nas. – Bisnovat wyjaśnił wszystko, a mimo to jakby nic nie wyjaśnił. Zadziałało. Krasnolud coraz bardziej wczuwał się w rozmowę.
- Mówże jaśniej! – huknął. – Poeta się znalazł! Szyfrujesz jak jakiś natchniony elf!
- Dobra! Spokojnie – niebianin przepraszająco poklepał nowo poznanego kolegę po ramieniu. – Jestem obserwatorem. Przybyłem z Shari dla wymiany doświadczeń wojskowych. – W tym momencie nachylił się do rozmówcy i zniżył głos, niby po to, by nikt inny oprócz krasnala nie usłyszał jakiejś wielkiej tajemnicy, ale kontynuował swoją wypowiedź przenikliwym i dobrze słyszalnym szeptem, więc wszystko było tylko aktorskim zagraniem. Zaaferowany topornik jednak dał się nabrać na tanią sztuczkę. – Ale tak prawdę mówiąc ja nie mogę im nic zaoferować. Nasze jednostki to śmiech na sali, a nie armia. Przyznaję szczerze, że jestem tu tylko dla wchłonięcia jak największej wiedzy od ekradońskich wojskowych. W końcu jak się uczyć, to od najlepszych.
- Najlepszych? – prychnął z pogardą Toirin. – Jak szukasz najlepszych, to jesteś kilkaset smoków za bardzo na południe. Krasnoludy mieszkają zupełnie gdzie indziej – odparł dumnie.
- Być może – Dima nawet nie próbował zaprzeczać. – Ale tutejsze wojsko też ma mi sporo do zaoferowania.
- Naprawdę? – syknął Herks z drwiącym uśmieszkiem. – No to pochwal się czego ciekawego nauczyłeś się od tutejszych wieśniaków?
O to właśnie chodziło niebianinowi. Zaangażowanie osobiste. Teraz wystarczy tylko wygłosić jakąś obrazoburczą teorię i będzie pozamiatane. Blondyn zrobił poważną minę i stwierdził dosadnie:
- Ekradońska falanga – powiedział głośno. – Tutejsi wojownicy stosując ten szyk stanowią mur niemal nie do przejścia.
- O czym ty mówisz? – zachłysnął się na takie bluźnierstwo krasnolud. – W ogóle nie powinni tego nazywać falangą. Raczej szyk straceńców! – autorytatywnie wyraził swoją opinię. – Do wuja to nie podobne! Prawdziwą falangę potrafią utworzyć tylko krasnoludy.
- Tak uważasz? – rzekł paladyn z powątpiewaniem. – Ta ekradońska na placu też całkiem nieźle się prezentuje.
- Ty chyba zwariowałeś! – wybuchnął oburzony topornik. – Skrzydła otwarte! Tarcze okrągłe! Nogi odkryte! Mam wymieniać dalej?
- Hmm… – zadumał się niebianin przez chwilę. – Trafne uwagi – przyznał. – Ale skuteczność bojową mają całkiem niezłą.
- Głupiś! – wrzasnął wściekle brodaty wojownik. – A z kim oni walczyli? Hordy zombiaków? Chodzące kościotrupy? A co to jest? Armia bez mózgów! Debile! Niech staną do boju przeciw prawdziwemu wojsku, to porozmawiamy o skuteczności!
Krasnolud był już wystarczająco rozemocjonowany. Nakręcony jak kornik na komodę. Mógłby teraz gadać i gadać. O to właśnie Dymitrowi chodziło. Czas na fazę drugą. Bisnovat aktorsko zmarszczył brwi, badawczo powiódł wzrokiem po zebranych przy stoliku, a następnie szturchnął łokciem buńczucznego brodacza czym przerwał jego gniewną tyradę i przenikliwie syknął do niego.
- Słuchaj, bo zachowujemy się niekulturalnie.
- Hę? – wybity z rytmu kurdupel nie od razu zrozumiał o co chodzi blondynowi.
- My sobie dyskutujemy, a inni się nudzą – wskazał gestem brody Malthaela i Avellanę. – Weź może na początek tak pokrótce opowiedz coś więcej o tym szyku, żeby wszyscy mieli równy start do rozważań dlaczego krasnoludzka falanga góruje nad ekradońską.
- Ano jasne! – przystał rębajło na taką propozycję. Im więcej osób wyznaje jedyną słuszną prawdę o wyższości krasnoludów nad resztą świata, tym lepiej. – Chętnie! – dodał jeszcze, po czym oderwał oczy od niebianina i spojrzał szerzej, jakby chciał ogarnąć swoim wejrzeniem wszystkich słuchaczy przy stoliku. Po krótkim wstępie uwydatniło się, że Herks będzie kierował swe słowa przede wszystkim do płci przeciwnej. Z rzadka tylko spoglądał ku mężczyznom. Dima dał już popis swojej znajomości taktyki, więc tłumaczenie mu podstaw byłoby jak uczenie orła latać, a Magnus, który ewidentnie sprawiał wrażenie znudzonego całym zamieszaniem nie był dla brodacza wdzięcznym słuchaczem. Innym uzasadnieniem było, że krasnal po prostu podświadomie uznał, iż właśnie kobiety potrzebują najbardziej tych jego wyjaśnień, bo z racji swojej natury nie będą miały zielonego pojęcia o szyku bojowym. Catrionę zasłaniał mu bark Dymitra, ale nie wybrzydzał i ciągnął swoją dysputę kierując wzrok przede wszystkim ku milutkiej szatynce, która całkiem niedawno pochwaliła mu się, że hobbystycznie obiera ziemniaki. Dziwne, ale co kto lubi.
        Gdy więc Toirin swoim coraz głośniejszym opowiadaniem skupiał na sobie całą uwagę, Iwanowicz na powrót odwrócił się do paladynki. Uśmiechnął się na jej widok inaczej niż zwykle. Wprawny obserwator na pewno potrafiłby wychwycić tę drobną zmianę. Zajrzał głęboko w jej niebieskie oczy, jakby do przepastnej studni. – „Możnaby w nich utonąć.” – zakołatała mu w głowie kusząca myśl. Odpędził ją jednak (przynajmniej na tę chwilę) i zabrał się za to, po co w ogóle przysiadł się do tego stolika. Przyciszył głos na tyle, żeby tylko blondynka mogła go usłyszeć.
- Audendum est: fortes adiuvat ipsa Venus – rzucił, żeby na szybko przekonać się jak wygląda jej niebiański. Trudno przyjmować polecenia od Najwyższego, gdy się nie zna języka. Popatrzył chwilę na nią, a ponieważ uparcie milczała wiedział już, że siedzi tu całkiem przypadkiem. Nie dostała w międzyczasie żadnego zadania. Kontynuował zatem już we wspólnej mowie. – Wiesz z kim masz tu do czynienia? – pozostawił jej domyślności, że wcale nie pyta o krasnoluda.
- Potrafisz tego użyć w razie czego? – spojrzał w dół, żeby wzrokiem wskazać dziewczynie o co mu chodzi. Popełnił błąd. Nie spodziewał się zupełnie, że tak znienacka go trafi aż taki afekt. Z zaskoczenia dostał potężnego mentalnego strzała w potylicę, aż zęby mu zadzwoniły. Catriona zapewne domyśliła się, że blondyn miał na myśli miecz i to właśnie na jej rodzinny oręż spogląda, więc nie zarumieniła się nawet. On jednak broni zupełnie nie dostrzegał. Zawładnęła nim tylko jedna myśl - „Co za nogi!” – całkiem zapomniał o czym miał mówić. – „Zgrabne - jak gazela. Długie - do samej ziemi. Kusa kieca i opinające kozaczki. Nawet w planach niebieskich nie ma takich widoków.”
        Oniemiał. Zgłupiał. Oszalał. Zatracił się zupełnie. Najwyższy jednak czuwał nad swym sługą, bo rychło zesłał mu oprzytomnienie. Niewielkie, ale wystarczające, by Dymitr jednak kapnął się, że cokolwiek za długo milczy i patrzy pod stół. Zmitygował się i szybko odwrócił wzrok, żeby nie dać po sobie poznać co się działo w jego głowie. Nikt nic nie zauważył. Nikt nie zareagował.
- „Uff.. Na szczęście”. – Natychmiast twarzą niemal dosłownie zanurkował w piwie, żeby nikt nie dostrzegł jego błyszczących oczu. Wychlał na raz połowę kufla. Interwencja z nieba pomogła tylko tyle, żeby nie zwracał na siebie uwagi durnym wgapianiem się, ale nie zmieniła nic w kwestii szalejącej ciągle pod czaszką paladyna gwałtownej burzy.
- „Opanuj się chłopie!” – beształ się w myślach. – „Nie tu i nie teraz.” – próbował wyciągać jakieś logiczne argumenty, ale jego mózg pozostawał na nie głuchy. – „Masz tu robotę bęcwale.” – Niewiele brakowało, by rugając się sięgnął po kwieciste epitety zasłyszane od pijanych kawalerzystów. – „Jeśli skrewisz, przepadliście oboje.” – Nic to nie dawało.
- „Za kolanko, rączkę małą, będę trzymał nockę całą.
Za kolanko i uwierzcie… może za coś jeszcze!”

- natrętna melodia ludowej piosneczki zasłyszanej kiedyś gdzieś w karczmie pod Efne dudniła w głowie niebianina zupełnie nie pozwalając mu sensownie rozumować.
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

Coś, jakiś wewnętrzny głos w głowie, podpowiadało mu, że rasa, do której należy blondynka, poluje na piekielnych, czyli, na przykład, na upadłych aniołów. Malthael spróbował nawet ponownie aktywować swój magiczny wzrok, jednak próby te spełzły na niczym. Naprawdę chciał się dowiedzieć, w jaki sposób może to robić wtedy, kiedy będzie chciał. Na pewno coś takiego istniało, bo gdyby jego oczy w losowych momentach zmieniały się na te, którymi widzi nowe, wcześniej będące niewidzialnymi, rzeczy, to umiejętność ta byłaby bardziej nieprzydatna niż pomocna. Chciałby nie stracić pamięci albo jak najszybciej przypomnieć sobie wszystko to, czego jeszcze nie pamiętał. Naprawdę dobrze by było, gdyby nazajutrz obudził się i stwierdził, że w jego pamięci nie ma już dziur. Niestety, nie można mieć wszystkiego i on doskonale zdawał sobie z tego sprawę, dlatego uznał, iż była naprawdę niska szansa na to, że z jego umysłem stanie się to, czego by chciał. Wracając do oczu, chciał aktywować ich magiczną zdolność, bo może akurat dzięki niej dostrzegłby u Catriony coś, co potwierdziłoby to, co podpowiadał mu wewnętrzny głos. Tak, usłyszał jej imię, a nawet to, jak Avellana przedstawia siebie i jego, jednak i tak nie zmieniało to faktu, że pogrążył się w swych myślach i częściowo odciął od otoczenia.
         – Ty też chcesz, żebym zmienił zdanie w tej sprawie, więc myślę, że oboje musimy sobie coś udowodnić – powiedział, spoglądając na Avell, chociaż jego wzrok nadal był trochę nieobecny. Mrugnął, a jego oczy znowu wróciły do normalności.

Czyli ich nowa towarzyszka przy stoliku była palladynką. Mal jeszcze nie wiedział, co to znaczy, jednak pewnie niedługo sobie przypomni. W każdym razie, nie miał zamiaru o to pytać, bo przecież nie wyglądał na kogoś, kto nigdy nie słyszałby o palladynach. Może, gdyby był młodszy… o wiele młodszy, a przy tym mniej doświadczony, wtedy zapytałby o jakieś szczegóły na ten temat. Jego uwadze nie uszedł miecz jasnowłosej, więc na jego przykładzie mógł już wyciągnąć jakieś wnioski, a one sprowadzały się głównie do tego, iż ci palladyni muszą być jakimiś wojownikami.
Już chciał coś odpowiedzieć Catrionie i miałoby to związek z tym, że niedługo opuszcza miasto, jednak krasnolud zdecydował się dosiąść do ich stolika i tym samym przykuł uwagę całej trójki. Upadły wzruszył tylko ramionami, gdy Avellana spojrzała na niego. Właściwie, było mu bez różnicy, czy brodacz zajmie kolejne krzesło przy ich stoliku, czy może jednak wróci na swoje wcześniejsze miejsce.
         – Magnus – odparł krótko i chwilę po tym, jak Toirin im się przedstawił. Miał powody, żeby nie posługiwać się swoim prawdziwym imieniem, chociaż jeszcze nie przypomniał sobie ich wszystkich. Nord zaczął oglądać i nawet chwalić ostrza kobiet, jednak nie zauważył miecza opartego o ścianę za krzesłem, na którym siedział sam Malthael.
         – Pewnie – odpowiedział mu całkiem poważnie, jednak, gdy spojrzał na Avell, mogła zauważyć w jego oczach, iż siłą woli udaje mu się utrzymać powagę w tej sytuacji. Po chwili i tak zaśmiał się krótko. Jego śmiech nie był tak głośny, jak rechot Toirina, więc krasnolud skutecznie zagłuszył upadłego.
         – Są ładniejsze od zwykłych najemników i lepiej od nich walczą — dodał, a śmiech przeszedł w dość ładny uśmiech, który skierował do obydwu dziewczyn. Cóż, tak naprawdę nie wiedział praktycznie nic o ich zdolnościach walki, jednak mógłby się założyć, że jedna i druga dałaby radę bez problemu położyć przeciętnego najemnika… albo nawet kilku.
         – Poza tym, sam też potrafię walczyć. Najpewniej na stare lata szwankuje ci wzrok i nie zauważyłeś ostrza opartego o ścianę dokładnie za moim krzesłem – zwrócił się bezpośrednio do Toirina i uśmiechnął się, co od razu mogło wskazywać na to, że nie miał zamiaru obrazić krasnoluda, lecz zwyczajnie zażartować sobie z jego niedokładnej obserwacji otoczenia. Później niski jegomość zaczął opowiadać im o swoich przygodach. Piekielnemu wydawało się, że wszyscy słuchają go z większym lub mniejszym zainteresowaniem. On sam, chyba, należał do tej pierwszej grupy, bo właśnie z opowieści krasnoluda mógł też wyciągnąć parę informacji na jego temat. W końcu to właśnie Toirin był bohaterem tych historii.

Los chciał, że nie minęło wiele czasu, gdy do ich stolika podeszła kolejna osoba i zapytała o to, czy może się przysiąść. Upadły od razu skojarzył tego jegomościa, bo to właśnie on wcześniej załagodził spór między żołnierzami, a później poszedł gdzieś z jakąś dziewczyną. Najwidoczniej on i Catriona musieli poznać się już wcześniej, co Malthael wywnioskował po tym, w jaki sposób blondyn zwrócił się do niej. Kiwnięciem głowy odpowiedział mu na powitanie, a po chwili rzucił spojrzeniem w stronę krasnoluda, który także był gościem przy ich stoliku, a mimo to rządził się przy nim tak, jakby to on zaprosił ich wszystkich, a nie odwrotnie. W każdym razie, chyba, nie przeszkadzało mu to, że do ich stolika przysiądzie się kolejna osoba. Miał też nadzieję, że nikt więcej nie wyrazi takiej chęci, bo wtedy mógłby zacząć się odzywać i mogłaby mu zacząć przeszkadzać liczba osób przy stoliku, który wyglądał na taki przeznaczony dla maksymalnie czterech lub, może, pięciu osób.
         – Gust innych należy uszanować – odpowiedział Malthael, zanim Dima i topornik zaczęli rozmawiać o piwie. Obaj panowie zaczęli dyskusję, a pozostała trójka siedziała cicho. Upadły uważał piwo za prostacki napitek, jednak nie miał zamiaru wypowiadać swoich myśli na głos, bo jeszcze usłyszałby wiązankę obraźliwych słów w swoją stronę i to może nawet takich, które obrażałyby rodzinę jego matki o kilka pokoleń wstecz. W najgorszym wypadku mogłoby się to nawet skończyć krótką bijatyką, chociaż wtedy okazałoby się, że ktoś tu jest jakimś fanatykiem piwa. Zaczął rozmyślać nad tematem, który na równi mógłby zainteresować Avellanę i Catrionę.

         – Może powiesz nam coś o sobie? Skąd jesteś i tak dalej? - zaproponował blondynce, gdy Toirin i Dymitr przeszli na temat tego, co też sprowadza tego drugiego do miasta. To były jakieś wojskowe sprawy, o których na ten moment nie wiedział nic.
Chciał powiedzieć coś o sobie, przynajmniej część z tego, co sam już wiedział, jednak temat nagle uległ zmianie i krasnolud zaczął opowiadać o tym, co zaproponował mu Dima. Czarnoskrzydły postanowił, że i tak go wysłucha, może dzięki temu będzie miał większe pojęcie o tym, o czym wcześniej rozmawiali. Magnus jeszcze nie wiedział, jak silnym przeciwnikiem mógłby być, bo do tego musiałaby mieć kompletną pamięć, jednak zaczął zastanawiać się, czy w pojedynkę dałby radę takiej falandze. W jego umyśle zostało to nierozstrzygnięte, bo nie miał wszystkich informacji potrzebnych do określenia wyniku takiego starcia. Tym razem opamiętał się szybciej, chociaż najpewniej ktoś i tak zauważył jego nieobecny wzrok i to, że wpatrywał się w punkt w przestrzeni, który widział wyłącznie on.

Pech chciał, że mimowolnie Malthael zaczął patrzeć w stronę grupki pijanych mężczyzn, którzy nadal wlewali w siebie alkohol. Jeden z nich to zauważył i wskazał go pozostałym. Nie potrafił utrzymać ręki w jednej pozycji, przez co oskarżający palec wskazujący cały czas nieznacznie zmieniał pozycję.
         – Ej, ty! Z thą dziwną fryzurą nha hłowie! - powiedział w końcu jeden z nich. Wszyscy byli odważni przez to, że nie byli trzeźwi, jednak i tak nie odezwał się ten, który zauważył „gapienie się” upadłego. Magnus znowu skierował wzrok w ich stronę.
         – Thak, do ciebie mhówię! Cho się thak gapisz nha nas? W mordę chhhcesz dhostać!? - wykrzyczał to pytanie, tym samym zwracając na siebie uwagę całej karczmy. Jego towarzysze wyraźnie ożywili się i,chyba, byli tak samo skorzy do bitki, jak ten, który się odzywa. Rozmowy stały się cichsze, a większość osób zgromadzonych w budynku zaczęła przyglądać się całej scenie. Mal spojrzał na niego lekceważąco, nic nie robiąc sobie z tego wyzwania.
         – Ghłuchy jesteś!? Odphowiedz mi! - pijany mężczyzna domagał się uwagi upadłego anioła. Szkoda, że nie wiedział, iż nie powinien tego robić. Jego stan był daleki od trzeźwości, więc nawet jeden niecelny cios mógłby spowodować u niego upadek, a także wyłączenie z walki. Natomiast pojedynczy cios piekielnego mógłby z łatwością spowodować utratę przytomności tego człowieczka.
         – Jesteś pewien, że chcesz ze mną walczyć w takim stanie? - zapytał głośno upadły. Niby mógł wstać i podejść do stolika tego pijaka, jednak skoro mieli robić z tego przedstawienie dla całej karczmy… on się do tego dostosuje.
         – Nieeee jestheeeem sham! - odpowiedział mu mężczyzna, najpierw patrząc na swoich kompanów i szukając u nich potwierdzenia co do tego, czy pomogliby mu w walce.
         – To co? To nie oznacza, że ty i twoi kumple mnie pokonacie. To, że jest was więcej, nie skreśla od razu mojej wygranej. Zresztą, głupio postępujecie, bo nie znacie moich możliwości – odpowiedział im spokojnie upadły, a niektórzy goście nawet zaśmiali się, w końcu słuchali tego wszystkiego.
         – Thy tesz nie znahsz naszhych! - odkrzyknął mu pijany mężczyzna i podniósł się ze swojego krzesła.
         – Tylko, że ja jestem wojownikiem, a wy zwykłymi mieszczuchami, którzy próbują się popisać – odparł takim samym tonem, co przed chwilą. To musiało zdenerwować pijaka, bo odszedł od stołu i zaczął iść w stronę upadłego. Ten spojrzał na niego i też wstał.
         – Jak już chcecie się bić, załatwmy to na zewnątrz… Nie chcę narobić niepotrzebnych zniszczeń w tej zacnej karczmie – powiedział do „przeciwnika”, zatrzymując go słowem, a także wyprostowaną dłonią, którą skierował w jego stronę.
         – No… No… Dobhra! - odpowiedział mu w końcu pijak, patrząc wcześniej na swoich towarzyszy, czy ci także się na to zgadzają. Oni pokiwali głowami, więc jego odpowiedź także była twierdząca.
Niektórzy ludzie mieli nadzieję na to, że walka jednak odbędzie się w środku, a swą irytację niektórzy wyrazili poprzez buczenie lub wymianę uwag między sobą. Malthael odwrócił się do swoich towarzyszy. Uśmiechnął się nawet, jednak zrobił to lekko.
         – Nie próbujcie się wtrącać, bo możliwe, że nawet nie będę musiał uderzać… Wystarczy unikać, a oni sami się powywracają – odezwał się do nich, spoglądając zwłaszcza na Toirina i Dimę. Popatrzył też na Avellanę, a jego oczy jasno wskazywały jej, żeby nie próbowała odwieść go od tej bijatyki, bo i tak jej się to nie uda.
         – Jeśli chcecie to zobaczyć, to chodźcie, a jeśli nie… Zostańcie w karczmie – dodał na koniec, wzruszając lekko ramionami, a następnie ruszył w stronę wyjścia z karczmy.

Pijana grupa już na niego czekała i okazało się, że jest ich sześciu. Na zewnątrz wyszli też niektórzy klienci, których naprawdę zaciekawiło to, jak skończy się cała sytuacja.
         – Nho! Dawhaj! - powiedział do niego mężczyzna, gdy tylko Malthael stanął w prowizorycznym ringu, który stworzyli klienci.
         – Pozwolę wam wykonać pierwszy cios – odparł, ostentacyjnie krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej. Jeden z nich zaatakował od razu, jednak upadły zrobił krok w bok i uniknął jego pięści, podstawił mu też nogę, a ten wywrócił się, lądując twarzą w kałuży.
         – Nie chce mi się z wami bawić, bo czekają na mnie ciekawe osoby, więc załatwmy to szybko – powiedział do nich i od razu przyjął pozycję bojową.
Błyskawicznie znalazł się przy najbliższym przeciwniku i lewym sierpowym posłał go na ziemię. Kolejny chciał zaatakować, jednak Malthael uniknął tego i uderzył go łokciem w tył głowy. Mężczyzna padł jak długi i już nie wstał… tamta dwójka, która upadła wcześniej także się nie podniosła, więc można uznać, iż wszyscy trzej zostali wykluczeni z walki. Zostało ich tylko trzech i właśnie otoczyli czarnoskrzydłego. Chyba pomyśleli, że to coś im da… będzie musiał pokazać im, że się mylili. Niby zaatakowali jednocześnie i jedna pięść trafiła go w plecy, jednak on wyglądał, jakby tego nie poczuł i wyskoczył z okręgu. Następny krok w bok sprawił, iż znalazł się za plecami przeciwnika, więc od razu posłał serię ciosów skierowaną w jego nerki. Na koniec kopnął go w nogi, a ten wywrócił się i zaczął wić się i zginać w pół na ziemi. Chyba nie przeszkadzało mu to, że do połowy leżał w kałuży. Mal napiął mięśnie przedramion, co było widoczne pod materiałem koszuli i przyjął na nie kolejne pięści. W końcu złapał jedną z nich i przyciągnął do siebie, wystawiając drugą dłoń, już uformowaną w pięść, na spotkanie z twarzą przedostatniego przeciwnika.
         – Widzisz, mówiłem, że nie dacie sobie rady, a ty upierałeś się, że sobie poradzicie – odparł, bo akurat jego ostatnim przeciwnikiem był ten, który rozmawiał z nim w karczmie.
         – Jehshcze mam szhansę! - krzyknął do niego, pocieszając samego siebie. Jego motywację zmniejszył też tłum, który zaśmiał się, słysząc te słowa. Upadły westchnął tylko, podbiegł do przeciwnika i uderzył go prosto w splot słoneczny. Ten upadł na kolana i zaczął łapczywie wciągać powietrze. Mal uderzył go na tyle mocno, żeby miał problemy z oddychaniem, jednak nie włożył w to tyle siły, że mógłby sprawić, iż pijak się udusi. Nie chciał zabijać żadnego z nich, po prostu chciał dać im nauczkę. Na przyszłość będą wiedzieli, żeby nie zaczynać z kimś, kto wydaje się bardziej doświadczony, a zwłaszcza z osobą, która mówi im wprost, że jest wojownikiem i pewnie walczy lepiej od nich.
         – Koniec. Nie ma tu czego oglądać. Życzę wszystkim udanego wieczoru… Teraz wracajmy do karczmy – odparł upadły i od razu skierował się w stronę wejścia do budynku. Niektórzy mu nawet zaklaskali, chociaż nie było to coś, tak dobrego. Może mieliby z nim jakieś szanse, gdyby byli trzeźwi. Usiadł do stolika, przy którym był wcześniej.
         – To… na czym skończyliśmy rozmowę? - zapytał, spoglądając na każdą osobę siedzącą przy tym samym stoliku co on.
Awatar użytkownika
Avellana
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Zielarz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Avellana »

        Avellana siedziała wygodnie, korzystając z profilowanego oparcia krzesła i z łagodnym uśmiechem zniosła ciekawskie spojrzenie blondynki. Krótka ocena zawsze towarzyszyła pierwszemu poznaniu, a zielarka zachowywała się swobodniej wcale nie dlatego, że umiała swoje zainteresowanie ukrywać, lecz po prostu zdążyła już wcześniej zaspokoić swoją ciekawość. Spojrzała jeszcze krótko na Magnusa, gdy powrócił do wcześniejszego tematu, ale wydawał się już nie taki zaabsorbowany jego kontynuowaniem, więc milczała, by nie rozpalić dyskusji na nowo.
        - Też jesteśmy tutaj przypadkiem, ale nasze drogi pewnie niedługo się rozejdą – odpowiedziała na słowa Catriony, po chwili zerkając jednak na upadłego, zastanawiając się nad tym, co ze sobą zrobi później. Postanowiła jednak nie zaprzątać tym sobie głowy, dopóki on sam nie podejmie jakiejś decyzji. Była skłonna mu pomóc, na tyle ile będzie mogła, ale nie wydawało jej się, by było to konieczne. Pamięć wracała mu zaskakująco szybko i w miarę regularnie, więc pewnie niedługo jego życie nie będzie miało dla niego tajemnic. Nie mogła wszystkich mierzyć swoją miarą, u niej to chyba po prostu nieodwracalne. Pech chciał jednak, że spotkała na swojej drodze kogoś z podobną przypadłością i teraz ta irytująca potrzeba poszukiwań „własnego ja” znów się w niej obudziła i nie dawała o sobie zapomnieć. Skupiła się więc na swoich towarzyszach, popijając wino.
        - A zauważyłem, nie? – rzucił ze śmiechem Toirin, a Avellana zaczęła dostrzegać u niego pewną manierę w wypowiedziach. – Stąd widać, że dobra broń, tylko wiesz, dziewuszki chciałem sobie przykolegować – zarechotał wesoło. – Kowal jak się zwał? Bo nord to pewno był, nie? – chociaż padło pytanie, Herks najwyraźniej nie brał pod uwagę jakiejkolwiek innej odpowiedzi, bo pokiwał z zadumą głową, prawdopodobnie wspominając właśnie czule krasnoludzkich mistrzów.
        Później z kolei wdał się w dyskusję z… Dymitrem? Blondyn dosiadł się do nich do stolika bezzwłocznie po zaproszeniu, od razu podpuszczając norda do zwierzeń. Avellana słuchała tego wszystkiego z umiarkowanym zainteresowaniem, jak zawsze wychodząc z założenia, że żadna wiedza nie jest zbędna, co najwyżej chwilowo bez zastosowania. Pozwalała jednak sobie na dyskretne błądzenie spojrzeniem wokoło, to na próbę flirtu blondyna z blondynką, to na pijaczków zaczepiających Magnusa, i spowrotem na wymachującego rękami Toirina. Trzeba byłoby być ślepym, żeby nie zauważyć jak niebianin specjalnie prowokuje norda to wygadania się, a później zupełnie go olewa, by całą uwagę poświęcić dziewczynie. Gdyby nie to, że wgapia się w nią takim maślanym wzrokiem to Av pomyślałaby, że ją przed nimi ostrzega. Ale to chyba tylko zwykły podryw.
        W każdym razie nie trwało długo nim zboczyła z krasnoludem na inny tor rozmowy, gdy nawzajem wypytywali się o powody, dla których znaleźli się w mieście. Na razie jednak tylko zielarka przyznała się do kompletnej przypadkowości swojej obecności, gdyż w międzyczasie słowne potyczki Magnusa z pijaną gromadką przerodziły się w utarczkę na tyle poważną, że anioł wstał od stołu. Avellana odwróciła się w jego stronę, zakładając ramię na oparcie, a na ostrzegawcze spojrzenie, jasno mówiące by się nie wtrącała, uniosła lekko dłonie, spuszczając oczy i pokazując, że nie ma zamiaru go od niczego odwodzić. Jest już dużym chłopcem, niech robi co chce. Razem jednak z krasnoludem śledzili wychodzących slalomem z karczmy pijanych żołdaków z powątpiewającymi minami.
        - Nawet mi się nie chce do tego wstawać, będzie żałośnie, nie? – parsknął Toirin opierając się na łokciach na stole i próbując wykuknąć przez otwarte drzwi karczmy. Avellana odchyliła się lekko na krześle, przytrzymując się stopą o nogę stołu i obserwując jak niektórzy klienci karczmy, których skusiła obietnica rozrywki, utworzyli małe koło przed karczmą. Na szczęście nikt jej nie zasłaniał widoku i parsknęła krótko śmiechem, gdy zobaczyła, jak Magnus staje ze splecionymi na piersi rękami, z łatwością uchylając się od ciosów.
        - Co jest? Leją się już? – nord wbrew swoim wcześniejszym słowom żywo zainteresował się potyczką i teraz wypytywał dziewczynę, popijając piwo.
        - Podłożył jednemu nogę i koleś wylądował pyskiem w błocie – powiedziała z uśmiechem nie odwracając wzroku od widowiska, a Herks zatrzymał kufel w połowie drogi do ust.
        - I co? No mówże dziewczyno, komentator z ciebie jak z koziej rzyci trąba.
        - Dobra, dobra, ruszył na nich. Lewy sierpowy wyłożył pierwszego. Drugi dostał łokciem w łeb i też leży. Matko, jacy pijani, ruszają się jak muchy w smole. Dobra czekaj, tym trzem coś jednak zaświtało i próbują go otoczyć.. – przechyliła głowę na bok i otworzyła lekko usta, próbując opisać co widzi, ale cała potyczka skończyła się, nim na dobre się zaczęła. Anioł wracał już w stronę karczmy, a zielarka zamknęła buzię i opadła krzesłem spowrotem na ziemię.
        - No?! – Herks wyraźnie poczuł się zapomniany.
        - Już po wszystkim – wskazała mu brodą Magnusa, a nord parsknął z rozczarowaniem w swoje piwo. – Co za czasy, nawet porządnej bójki nie uświadczysz, nie?
        Upadły dosiadł się do nich spowrotem, próbując wrócić do poprzedniego tematu, ale Toirin machnął ręką.
        - Inna sprawa jest – mruknął, poważniejąc nagle. Wcześniej robił z siebie durnia, żeby blondaskowi przykro nie było, ale nadarzyła się okazja warta porzucenia pozorów. Potoczył czujnym spojrzeniem po wszystkich i podrapał się po brodzie, jak gdyby zastanawiał się jeszcze nad czymś. Wymienił u ich zaznajomionej już kelnerki pusty kufel na pełny i nim znów się odezwał, opróżnił go za jednym razem.
        - Dobra. Widzę, że dzieciaki jesteście, ale coś mi mówi, że bitka wam nie obca, nawet paniom, mimo że na pierwszy rzut oka wyglądają bardziej uroczo, niż niebezpiecznie. Ale ja się znam, nie ze mną te numery – puścił oko do spoglądającej niewinnie Catriony i wrócił do tematu, obniżając nieco głos i wyraźnie przechodząc w tryb opowieści.
        – Za piekielnymi idę, nie? Niby tylko diabły, ale silne jak samo licho i wyjątkowo szczwane, jak na zwykłe rogate pomioty. Zwłaszcza, że dowodzi im jakiś inny z piekła rodem, ale cholera wie co to jest, nie? Wiem tylko, że Nielsen się nazywa i bystrzejszy niż reszta, niemal jak człowiek wygląda, tylko siarką wali na staję. W każdym razie pieniądz za nich niemały i nie powiem, chętnie położyłbym łapę na całości, ale mimo zarzucanej krasnoludom dumy potrafię się przyznać, że nie poradzę sobie z nimi sam. Generalnie przynależności rasowe mam w rzyci, ale tyle krwi co te kreatury napsuły to nawet mnie szlag trafił. Od was wszystkich też człowiekiem nie śmierdzi, ale w porządku się wydajecie, a ja się znam, nie? No. To jak, kto chce zarobić?
        Opowieść zakończona została kilkukrotnym uniesieniem krzaczastych brwi i kolejną wymianą pustego kufla na pełen. Avellana bujała winem w kieliszku, składając usta w dziubek, w zamyśleniu przechylając lekko głowę. Zerknęła jeszcze raz na krasnoluda, a gdy przyłapał jej spojrzenie uśmiechnęła się blado.
        - Skąd pewność, że nasza obecność będzie ci pomocą? – zapytała z czystej ciekawości, a Herks opuścił głowę, wpatrując się w blat ze zmarszczonymi brwiami, jakby rozważał pytanie. Nagle jednak szarpnął się krótko w jej stronę, zatrzymując zaraz kawałek od dziewczyny, gdy stół zadrżał lekko. I chociaż z daleka wyglądało to, jakby krasnolud stracił po prostu równowagę przy stole, prawda przedstawiała się zgoła inaczej. W blat wbił się od spodu wielki nóż myśliwski, którym Herks sięgnął w stronę Avellany, a który ona odepchnęła szybko ręką, umyślnie wbijając go w drewno, samej przykładając nordowi do szyi własny sztylet, który nie wiadomo kiedy znalazł się w jej dłoni. Zamarli więc tak na chwilę w dziwnej konfiguracji, a dziewczyna zmarszczyła lekko brwi, do momentu aż Toirin nie zionął jej w twarz piwnym oddechem, gdy uśmiechnął się szeroko. W odpowiedzi również uniosła lekko kąciki ust i zabrała broń, chowając ją znów pod suknią.
        - Mówiłem, mam nosa – uśmiechnął się i znów zanurzył wąsy w piwie. Avell przyglądała mu się chwilę, po czym odwróciła wzrok, dolewając sobie i pozostałym wina.
        - Chętnie się przejdę – powiedziała, a kransolud z zadowoleniem pokiwał głową i przeniósł spojrzenie na każdego przy stole po kolei, wyczekując odpowiedzi.
Awatar użytkownika
Catriona
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Catriona »

Czując na sobie wzrok Magnusa, Catriona upiła duży łyk wina i zatopiła wzrok w kieliszku, jakby oczekując jego ponownego napełnienia. Ze wszystkich sił starała się nie zarumienić, by nie okazywać zmieszania podobnego do tego, które odczuwała jeszcze kilkanaście minut temu, kiedy do jej stolika dosiadł się Dima. Zainteresowanie obu mężczyzn jej osobą było dla młodej palladynki nie do końca zrozumiałe, gdyż była święcie przekonana, że mieczem przy boku i milczeniem skutecznie odstraszy potencjalnych adoratorów. Dopiero słowa krasnoluda utwierdziły ją w przekonaniu, że gatunek mężczyzn najwyraźniej uwielbia ryzyko połączone z niebezpieczeństwem i dlatego ciągnie ich do uzbrojonych niewiast tak samo, jak ćmy ciągnie do ognia. Mimo to Catriona nie zdobyła się na odwagę, by zapytać o powód tej obserwacji, a tym bardziej mruknąć coś grubiańsko o tym, że sobie tego nie życzy. Siedziała więc w milczeniu, co jakiś czas unosząc kieliszek lub zgarniając z czoła nieposłuszne kosmyki. Z czasem jednak sama zaczęła przyglądać się otoczeniu.
Stali bywalcy karczmy, co widać było po ilości butelek na blatach, już powoli zasypiali między nimi, kończąc głośne spory o polityce miasta, sytuacji w kraju czy wielkości biustu kelnerki. Większość z nich chrapała donośnie, co idealnie zgrało się z ciężkimi kroplami deszczu, uderzającymi o blaszany parapet za oknem. Gdzieś z boku miejscowy oddział garnizonu przyglądał się wszystkiemu z lekką pogardą. Jego członkowie szeptali, wskazywali ruchem brwi lub palcem na "tańczących" między stolikami pijaków, a następnie machali na to ręką i wracali do żłopania piwa. Widać jednak było, że ręce zaczynają ich świerzbić.
To przypomniało Catrionie o naukach, które w ostatnim czasie przyswoił jej starszy brat. Cedric opowiadał jej o życiu na kontynencie, podstawowych zasadach postępowania oraz sytuacjach, których najlepiej unikać. Jedną z takich byli właśnie pijący żołdacy, nie zależnie od tego czy są to miejscowi czy "turyści" na przepustce. Wszyscy uważali się za elitę, głęboko przekonaną o wyższości prawa. Drugą -
osoby, które parają się podobnym, co oni, fachem. W szczególności łowcy nagród, którzy gwałcą przy tym wszelki honor, stosując brudne sztuczki oraz kanty. Oczywiście samo ich spotkanie nie musiało prowadzić do konfliktu, ale lepiej dla wszystkich by było, gdyby palladyn nie spoufalał się z tym typem śmiertelników.
Słysząc jednak jak Magnus przytakuje krasnoludowi, Catriona znacznie się ożywiła, podnosząc wzrok najpierw na niego, a potem na jego towarzyszkę. Nie zdążyła jednak skomentować tej uwagi, gdyż do ich stolika podszedł Dima, palladyn, który zniknął gdzieś z jedną z kelnerek. Jego włosy zostały zmoczone i ulizane przez deszcz, a koszula przyległa do ciała, wyraźnie podkreślając skryte za nią mięśnie. Wciąż jednak wyglądał dostojnie i poważnie, jak na wojskowego o wysokim stopniu przystało. Jego słowa Catriona puściła mimo uszu, dochodząc do wniosku, że znoszenie obecności nachalnego palladyna jest chwilowe, więc gdy tylko deszcz przestanie padać, uwolni się od niego raz na zawsze. Nie minęło jednak kilka sekund, a jej teza się potwierdziła. Żołnierz skupił całą swoją uwagę na krasnoludzie, z którym wydawało się miał bardzo wiele wspólnego, ze względu na podobne zainteresowania - wojaczkę. Ona natomiast skierowała się w stronę Magnusa i Avellany, z którą piła już kolejne wino.
- Pochodzę z małej wioski w Opuszczonym Królestwie - odpowiedziała. - Nawet nie wiem, czy znalazłabym ją na mapie, ale to urocze miejsce wśród lasów i bezkresnych pól pszenicy. Moja matka i ojciec zajmowali się egzekwowaniem prawa w najbliższej okolicy, a ja i brat uczyliśmy się w tej samej dziedzinie, by w przyszłości ich zastąpić. Mój brat, Cedric, a nie tu obecny żołnierzyk - dodała żartobliwie, wskazując ruchem głowy na zagadanego Dimę, który miał czelność tytułować ją siostrzyczką już drugi raz. - Ale ile można siedzieć w jednym miejscu, co nie? Dlatego postanowiłam opuścić dom i zwiedzić świat, odkładając pewne obowiązki na później.
Catriona świadoma była nieprawdy, jaka wypłynęła z jej ust, ale nie zamierzała zwierzać się nieznajomym z tragedii, jaka spotkała ją za młodu. Ten rodział z życia chciała zostawić za sobą i nie wracać już do niego, by znów nie przepłakać dwóch nocy na końskim grzbiecie, beznadziejnie pocieszana przez brata.
Na użalanie się nad sobą w głębi duszy musiał jednak poczekać, gdy wśród gwarnych rozmów, siedzący obok Dima zaczął zasypywać ją pytaniami.
- O czym ty mówisz? - zapytała, próbując poskładać w głowie słowa po niebiańsku, lecz braki w wykształceniu nie pozwalały jej dopasować odpowiednich zamienników na każde słowo. Zaraz jednak uważniej przyjrzała się towarzyszom, szczególnie Magnusowi. Catrionie zdawało się, że widzi uniesienie koszuli i fragment czarnego pióra za kołnierzem, co bezwarunkowo wskazywało na skrzydła.
Upadły anioł? Tutaj? Nie, to nie możliwe. Chociaż z drugiej strony...
Podręczniki, które Catriona przeglądała w młodości pełne były opisów piekielnych istot, z mniejszymi lub większymi szczegółami, ale dziewczyna nigdy nie przypuszczała, że któregoś spotka. Życie na wsi było spokojne i ciche, ojciec spędzał całe dnie w domu sołtysa lub pomniejszym miasteczku, gdzie przewodził sądom, a ona i matka siedziały w domu, gotując lub spacerując po lasach. Jedynie brat znikał na całe dnie, jak się później okazało, wracał do Nieba, na schadzki z anielicą, w której się zakochał albo jeździł gdzieś z młodzieńcami ze wsi. Tak czy siak, pierwszego diabła palladynka widziała dopiero podczas tragedii w jej domu, a potem przez długi czas jedynymi żywymi istotami wokół niej byli Cedric i Gwiazdka, z którymi musiała sobie radzić.
- I co teraz? - zapytała Dimę, mając nadzieję, że ten bywał już w podobnych sytuacjach i wie co robić.
- Tak, umiem się tym posługiwać - dodała, szturchając kozaczkiem klingę, która zadzwoniła przyjemnie i momentalnie ucichła wśród dźwięków dookoła.
Mimo to Dima dziwnie się zmieszał i zatopił usta w piwie, jakby ktoś wyzwał go na pojedynek. Jego policzki od razu odzyskały dawny kolor, ale w oczach wciąż odbijał się dziwny blask. Jego zachowanie tłumaczył jedynie fakt, że mógł odczuć pragnienie, gdyż jako palladyn odporny był na alkohol. Tak samo jak Catriona, więc gdyby ktoś krzyknął teraz "pijemy do nieprzytomności" to tylko oni utrzymaliby się na nogach.
Z dalszym wznowieniem tematu musieli jednak poczekać, gdyż ich rozmowę przerwała grupa pijaków, domagających się satysfakcji ze strony Magnusa. Czując kłopoty, dziewczyna położyła dłoń na rękojeści miecza, nie do końca wiedząc, którą stronę trzymać. Wszak ludzie sami się o to prosili, ale z drugiej, jej towarzysz był Piekielnym, których ona powinna unicestwiać.
Widząc jednak spokój krasnoluda, który nie wyglądał na pacyfistę oraz bierność Avellanny, także i palladynka została na swoim miejscu.
- Niech mi tylko konia nie spłoszą - mruknęła bardziej do siebie niż do reszty, świadoma będąc, że Gwiazdka, nawet nieuwiązana nigdzie by się bez niej nie ruszyła.
Jak się później okazało Catriona słusznie zrobiła, zostając. Z krótkiego acz treściwego opisu Avellanny wynikało, że tamci po prostu nie rozłożyli sił na zamiary i dostali za swoje, nawet nie zawadzając o Magnusa.
- Piekielni to ciężka sprawa - wtrąciła, kiedy sytuacja się uspokoiła i wszystkim wrócił dobry humor, który wykorzystał krasnolud do swojej opowieści. - Szczególnie diabły, gdyż zabijają dla przyjemności - powiedziała, cytując książkę. - Siarką cuchną, zgadza się, ale używają silnej magii, by to maskować. W teorii nie da się ich zabić, gdyż za każdego zabitego Piekło ma w zanadrzu dwóch innych, zrodzanych ze złych emocji. Chyba, że masz poświęcone ostrze lub palladyński miecz, wtedy strącasz takiego w nicość i problem z głowy.
Jak na młody wiek, Catriona wiedziała już to i owo, a zważywszy na brak celu w podróży, propozycja krasnoluda wydała jej się ciekawym pomysłem.
- I ja dołączę - dodała, unosząc kieliszek z winem.
Dima
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje: Żołnierz , Bard , Zwiadowca

Post autor: Dima »

        W kuflu prześwitywało już dno, a on ciągle myślał tylko o kolanach niebieskookiej niebianki. Zaraz wypije wszystko i nie będzie mógł już schować maślanych oczu za gęstą pianą, a wtedy wszystko się wyda. Niedobrze.
        Pomoc przyszła z zupełnie nieoczekiwanej strony. Słowna utarczka między upadłym a bandą miejscowych pijaczków szybko przerodziła się w bójkę. Fakt, że niestety trafiło na agresywnych i nawalonych wspomagającą odwagę wódką "bohaterów", zdecydowanie nie ułatwiał załagodzenia sporu, ale piekielny również, pomimo swoich zapewnień o niechęci do jakichkolwiek bijatyk, to poza tymi pustymi słowami nawet nie starał się uniknąć rękoczynów. I nawet w tym czczym gadaniu był bardzo mało przekonujący. Zdaniem paladyna gość ewidentnie dążył do rozwiązania siłowego, tak aby jakoś zaznaczyć czy podkreślić swoją pozycję. Standardowe zachowanie niepewnych siebie osób na samą myśl (jaka by ona nie była niedorzeczna), że grunt zaczyna usuwać się im spod nóg. Wrócić do tego, w czym jest się dobrym i niech wszyscy mnie podziwiają. Perfekcjonizm wynikający z nieśmiałości, niestety bardzo często prowadzający do pychy. Bardzo niebezpieczna mieszanka. Ciekawe, czy to właśnie ona była bezpośrednią przyczyną upadku Malthaela?
        Blondyn mimo nasuwających się egzystencjalnych przemyśleń nie miał zamiaru bawić się w psychologa. Najważniejsze, że odciągnęło to trochę jego umysł od niekontrolowanego zauroczenia zgrabnymi nóżkami koleżanki po fachu. Zdecydował się pójść dalej za ciosem i wykorzystać tą sytuację do swoich celów. Chętnie na zaproszenie wyszedł przed karczmę. Niby po to, by obserwować nierówną walkę, ale tak naprawdę by ostatecznie ochłonąć z niespodziewanej fascynacji wdziękami blond piękności.
        Piekielny zgodnie z przewidywaniami bez wysiłku poskładał grupkę pijanych chłopów jak pacynki. Nie ma co, potrafił dobrać sobie przeciwników na swoją miarę. Tylko utwierdziło to Dimę w przekonaniu, co do słuszności wcześniejszych rozważań. Sama walka też nie była powalającym widowiskiem. Jednostronna, niezbyt urozmaicona, a w ostatecznym rozrachunku schematyczna i brzydka. Na szczęście szybko się skończyła. Żal było patrzeć. Jedyną korzyścią z oglądania mało estetycznego wydarzenia było to, że ostatecznie schłodziło gorącą głowę paladyna. I mimo, że gdzieś w głębi duszy dalej kłębiło mu się wspomnienie cudownego widoku podejrzanego pod stołem, to jego umysł powrócił do normalnego trybu pracy.
        Akurat kiedy wrócili do lokalu krasnolud wypalił ze swoją propozycją wspólnej akcji. Że szatynka się zgodziła wziąć udział w tej wyprawie nie stanowiło żadnego zaskoczenia. Najwyraźniej połasiła się na złoto, bo przecież nie dla ideałów zechciała polować na piekielnych. Choć tak naprawdę Dymitrowi jej motywacja nie robiła żadnej różnicy. Nie dbał o nią przesadnie. Niech se panna robi co chce.
        Natomiast przystąpienie Catriony do spółki przyjął już z niemałym zdziwieniem.
- „Quem Iuppiter vult perdere, dementat prius” – chwilowo zwątpił we władze umysłowe blondynki. Młodość młodością, ale nie wszystko można usprawiedliwiać brakiem doświadczenia. Miał nieodparte wrażenie, że dziewczyna znacznie przecenia swoje możliwości. – „Poważnie chcesz iść z nimi? Przecież to nawet nie brzmi jak niebezpieczna przygoda. To jest zwykłe samobójstwo. Nie czujesz aur ślicznotko. Nie znasz języka, a więc o niebiańskiej magii też nie masz pojęcia. Wierzę, że potrafisz machać mieczem, ale to chyba trochę za mało. A mimo to chcesz ścigać bandę piekielnych pomiotów nie wiedząc ile ich jest, i mając do tego jeszcze jako wsparcie zupełnie niepewną drużynę? Nie wpadłaś na to, że przy spotkaniu piekielni mogą się ze sobą razem spiknąć? Nie uważasz, że swoją magią diabelstwa przeciągną upadłe anioły na swoją stronę? I co wtedy? Jakbyś nie liczyła mieczy, jesteśmy na przegranej pozycji.”
        Przeprosił na chwilę towarzystwo, podniósł się z krzesła i poszedł do baru po kolejne piwo. Potrzebował chwili w samotności na podjęcie decyzji. Szybko jednak powrócił z kuflem w ręku i ponownie usiadł przy stoliku.
- „Wiesz co stokrotko? Chętnie poznam twojego brata.” – Kontynuował swój wewnętrzny monolog. – „Najpierw maznę go w pysk. A jak już odzyska przytomność, to zapytam go za co cię tak nie lubi, że twojego szkolenia nie zaczął od nauczenia cię rozsądku. Potem, w zależności od jego odpowiedzi przeproszę go (albo nie) za wybite zęby. Tak zrobię!” – poprzysiągł sobie. – „Jeśli przeżyjemy.” – Westchnął. Przeżegnał się w duchu – „Contra spem spero” - krótkim aktem strzelistym powierzył się Najwyższemu. Wiedział co należy zrobić. Dołączy do wyprawy i poszuka okazji, żeby w cztery oczy porozmawiać z młodą niebianką i nakreślić jej trochę bardziej realistyczny obraz świata, niż ten komiksowy, który wytworzyła sobie w głowie tylko na podstawie książkowych opisów.
- „No to #@!% , idziemy w bój” - przypomniały mu się słowa ojca, którymi stary weteran kwitował każdy otrzymany rozkaz wymarszu. Krótko, zwięźle i na temat.
- Pójdę z tobą, jeśli pozwolisz. – Powiedział już głośno do Catriony i skłonił się przy tym lekko. W sumie nikt, kto nie siedział u niebianina w głowie i nie słyszał tej całej wyliczanki nie mógł wiedzieć kto był adresatem wypowiedzi Bisnovata. Nic więc dziwnego, że krasnolud, który znajdował tuż za paladynką odebrał słowa Dimy, jakby były skierowane do niego. Uśmiechnął się radośnie do kolejnego kompana i wrzasnął.
- Jasne! Przydasz się chłopie! Widać, że masz łeb na karku.
- „Jasne! I dlatego dla ślicznej, nieznajomej dziewczyny tak chętnie kładę go pod gilotynę.” – Pomyślał Iwanowicz zafrasowany, ale z niezmiennie pogodną twarzą. Nie zdradzając targających nim emocji przyglądał się Malthaelowi w oczekiwaniu na jego decyzję.
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

Może walka nie była widowiskowa, a przewaga upadłego nad pijanymi mężczyznami była widoczna od początku, jednak dla niego okazała się czymś więcej, niż głupią nauczką dla mężczyzn i krótkim widowiskiem dla obserwatorów. On… przypomniał sobie kilka rzeczy. W jego głowie pojawiły się obrazy i wspomnienia, które dotyczyły niektórych treningów, które odbył. Nie był jakoś specjalnie uzdolniony czy coś takiego, więc, jeśli chciał być najlepszy, musiał poświęcić na to naprawdę dużo czasu. Żałował trochę, że te nowe wiadomości dotyczyły tylko walki wręcz. Nadal nie wiedział nic na temat miecza, który znalazł przy sobie, jego właściwości, a także, co jest też najgorsze, jeszcze nie był w stanie nim walczyć tak, jak powinien to robić. Właściwie, mogłoby być tak, że zwyczajnie uniknąłby tej „walki”, jednak dał się sprowokować… ale dzięki temu udało mu się odzyskać jakieś wspomnienia. Miał tylko nadzieję, że te odnośnie miecza nie pojawią się dopiero wtedy, gdy zacznie nim z kimś walczyć. W każdym razie, przedstawienie skończyło się, a gapie rozeszli się, zajmując swoje stoliki i zostawiając pokonanych na zewnątrz. Malthael był jednym z pierwszych, którzy znaleźli się wewnątrz karczmy. Zwyczajnie zajął swój stolik, a chwilę później krasnolud zaczął mówić, a to szybko zmieniło się w propozycję, która była dość ciekawa. Upadły, jak wszyscy zgromadzeni przy stoliku zresztą, zaczął zastanawiać się nad tym, co powiedział Toirin. Obietnica zarobku była dość przekonująca, zwłaszcza że on sam nie miał przy sobie żadnych pieniędzy.

Piekielny zadziałał instynktownie, gdy wyrwał się z zamyślenia i udało mu się dostrzec, że w dłoni krasnoluda znajduje się sztylet, który ten skierował w stronę Avellany. Dziewczyna zdążyła odepchnąć go w bok i zagrożenie minęło, jednak skrzydlaty i tak odchylił się na krześle, sięgnął po miecz i płynnym ruchem wyciągnął go z pochwy. Siedział w dość dziwnej pozycji, bo wychylił się tak, że niewiele dzieliło go od utraty równowagi i spadnięcia z krzesła. Ostrze broni Magnusa spoczęło teraz na karku Toirina i dotykało go tak, żeby mężczyzna mógł je tam poczuć, jednak nie na tyle mocno, aby go zranić. Mina czarnoskrzydłego zdradzała, że panował nad sytuacją i dotyczyło to również tej dziwnej pozycji, w której teraz siedział. Podejrzewał, że jest wojownikiem, jednak ostatnie wydarzenia sprawiły, iż odkrywał w sobie związane z tym cechy fizyczne. Teraz, przykładowo, zauważył, ie jest naprawdę szybki. Cała sekwencja z mieczem zajęła mu tyle, ile przeciętnemu człowiekowi zajmuje pojedyncze mrugnięcie. Uważnie przyglądał się całej scenie, próbując wyłapać jakieś emocje na twarzach innych.
         – Następnym razem uważaj, komu grozisz – odparł i zabrał miecz znad głowy krasnoluda, jednak za bardzo się z tym nie spieszył. Dalej nie był pewien, co do intencji brodacza, chociaż teraz nie wyglądał on na kogoś, kto chciałby zabić Avell. Broń upadłego ponownie wylądowała w pochwie, a krzesło, na którym siedział, znowu dotykało podłoża czterema nogami.
         – Też mogę pomóc – odparł, wzruszając lekko ramionami. Może wcześniejszym gestem dał znać niskiemu rozmówcy, że ma wyrobione odruchy odpowiednie dla kogoś, kto walczy długimi mieczami, jednak nie oznaczało to, że umie walczyć tak, jak powinien. Będzie musiał ponownie zmuszać swój umysł do przypominania sobie różnych rzeczy, jednak trochę większy nacisk będzie kładł na te wszystkie związane z walką, treningami i tak dalej. Musi to sobie przypomnieć. Bez wspomnień czuł się niekompletny.

Ostatecznie mieliby zabić bandę diabłów, którzy także byli piekielnymi. Niby Malthael należał do tej samej rasy, co oni, jednak nie czuł z nimi żadnej więzi, która mogłaby sprawić, że nagle zmieniłby stronę i zaatakował osoby, z którymi teraz siedzi przy jednym stoliku. Nie zrobiłby tego. Nie znał tych diabłów, to prawda, a także nie wiedział, jacy są i, co nimi kieruje. Po Upadku od razu wylądował w Alaranii, jednak wydawało mu się, że gdyby nie to, jego celem podróży byłoby miejsce, z którego pochodzą istoty ścigane przez Toirina. Wyglądało na to, że wszyscy zgodzili się na udział w wyprawie, a także pomoc krasnoludowi, jednak pozostawało jedno pytanie, które ktoś musiał zadać.
         – To… kiedy wyruszamy? - zapytał upadły. Postanowił, że sam o to zapyta i nie będzie czekał na to, aż zrobi to ktoś inny. Właściwie, on mógłby ruszać od razu, jednak mogliby też najpierw odpocząć w karczmie, żeby później nie musieć zatrzymywać się w trakcie pościgu, aby poświęcić chwilę na to, żeby zregenerować siły.
Awatar użytkownika
Avellana
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Zielarz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Avellana »

        Toirin zamiast przejąć się groźbą zarechotał z zadowoleniem między sztyletem dziewczyny pod szyją i ostrzem miecza mężczyzny na karku. To tylko utwierdzało go w przekonaniu, że nos znów go nie zawiódł i trafiła mu się nieco szalona, ale z pewnością kompetentna w bitce gromadka. A w głowie słyszał już cudowny brzęk złotych monet, sypiących się do jego sakwy.
        Avellana się zgodziła, Magnus i Catriona również, a ostatecznie dołączył do grupy Dima. Herks z zadowoleniem trzasnął w stół pięścią i zwołał sobie kolejne piwo, na co zielarka uśmiechnęła się pod nosem. Krasnoludy faktycznie mają spust. Chwilę później zaczęło się ogólne omawianie planu.
        - Więc tak, tego całego Nielsena nie widziałem jeszcze, nie wiem, co to za licho, wyjdzie w praniu. Jego diabły panoszą się natomiast w górskich wioskach, jak mówiłem, nie? No to polazłem za jednym w końcu, bo spieprzył mi, mimo okopanej rzyci, i dał dyla w góry. Tropiłem go, aż mi deszcz nie zmoczył śladów i odebrał ochoty na dalsze spacerki, hehe. Poza tym wiedziałem, że samemu nie ma się co w to gniazdo żmij pchać, chciałem tylko zobaczyć, gdzie mnie zaprowadzi, nie? Wrócimy więc na ten sam szlak i zobaczymy, co dalej. Prowadzi stamtąd na szczęście tylko jedna droga przez dłuższy czas, a później niestety pójdziemy po śladach zniszczeń, które poczyniły te gnojki.
        Opowiadając, śledził spojrzeniem reakcje otoczenia. Avell natomiast siedziała tak jak wcześniej, z założonymi nogami i wspierając dłonią brodę. Słuchała uważnie, zastanawiając się, w co dokładnie się wpakowała, ale nie żałowała wcale. Pieniądze jej się przydadzą, krwi i siniaków się nie boi, a czy słusznie pcha się do walki czy nie, to się okaże. O diabłach słyszała to i owo, chociaż same ogólniki. W skrócie: silne to jak jasna cholera i równie głupie, co potwierdził w swoich słowach krasnolud. A że w zwyczaju miała przedkładanie rozumu nad mięśnie liczyła, że tym ich właśnie pokonają. Niepokoiła ją jedynie tajemnicza osoba przewodzącego nimi piekielnika, czy demona, ale podejrzewała, że najpierw będą musieli przedrzeć się przez tą bezmyślną masę mięśni, nim do niego dotrą. A do tego czasu coś tam się wyklaruje.
        Nie była też ślepa na bijące w nią zewsząd sygnały, że nie jest tym, kim sądzi, a podróż stanowiła doskonałą okazję, by znów dowiedzieć się o sobie czegoś więcej. Zastanawiała się też, jak Magnus podchodzi do sprawy polowania na przedstawicieli własnej rasy, ale nie wyglądał w najmniejszym stopniu na przejętego. Zresztą nie dziwiła mu się specjalnie, to tak jakby ona miała poczuwać się do solidarności z każdym człowiekiem, gdy przecież rasa nie miała dla niej większego znaczenia, a zachowania, którymi każdy sam się reprezentował.
        Catrioną chyba kierowało to samo, co Avellaną, czyli czysta chęć przygody, przyjemnie zakropiona możliwością zarobku, natomiast Dima zdawał się podążać za blondynką, gdzie ta nie pójdzie. Jej skromnym zdaniem, powód dobry, jak każdy inny. Słysząc pytanie Magnusa, spojrzała na Toirina, ciekawa odpowiedzi.
        - Jutro z samego rana – odparł nord bez najmniejszych wątpliwości. – Dzisiaj mam zamiar spić się, wyschnąć i wyspać solidnie. Wy też dzieciaki sobie coś znajdźcie, bo tutaj już pokoi nie ma. Chyba, że te drewniane stoliki i ławy wam odpowiadają, to nie oceniam, nie? – zarechotał i znów zanurzył wąsa w piwie.
        Zielarka skrzywiła lekko usta w zamyśleniu i zerknęła na moment na Magnusa, ale później przypomniała sobie, że on i tak nie zna miasta. Zaczepiła wiec przebiegającą koło nich kelnerkę.
        - Hej, wiesz może, czy „Ellenore” jeszcze jest otwarta? – zapytała, odchylając się na krześle. Trochę w mieście jej nie było, a takie gospody wykwitały jak grzyby po deszczu i równie szybko upadały, jeśli nikt porządnie nimi nie zarządzał. „Ellenore” prowadziła dość młoda elfka, którą Av miała okazję poznać nieco bliżej, ale nie była pewna czy jej biznes utrzymał się do tej pory. Młódka zatrzymała się przy niej i przytaknęła, obracając w rękach pustą tacę.
        - Chyba już na nowo tak. Robili dobudówkę, tak im dobrze szło, więc powinni mieć więcej wolnych pokoi. U nas niestety komplet – odparła ze smutkiem, a szatynka skinęła jej głową z uśmiechem.
        - I zajazd wciąż prowadzi Ellie? - upewniła się, a gdy kelnerka potwierdziła, uśmiechnęła się z zadowoleniem. - Dzięki – odparła, a gdy dziewczyna dygnęła i odbiegła, Avellana zwróciła się do Magnusa, po chwili zerkając też na resztę towarzystwa. Nie wiedziała czy mają zaklepane gdzieś noclegi, więc informacja może być przydatna również dla nich.
        - Kawałek za rynkiem jest gospoda „Ellenore”. Całkiem przyjazna, z tego co pamiętam, nie sądzę by wiele się zmieniło, skoro się rozbudowują i jest ta sama właścicielka, więc tam można poszukać noclegu – powiedziała dość bezosobowo. Sama jednak planowała zatrzymać się właśnie tam, na razie miała dość sypiania pod drzewami. Poza tym podejrzewała, że Ellie ucieszy się na jej widok, a jej samej przyda się znajoma przyjazna twarz.
Awatar użytkownika
Catriona
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Catriona »

Kiedy starcie z pijaczkami dobiegło końca, rozmowa znowu przeszła na temat wyprawy krasnoluda przeciwko piekielnym. Swój udział Catriona potwierdziła ponownym wzniesieniem kieliszka i opróżnieniu go do czysta, po czym skłoniła się lekko Torinowi, przywołując na twarzy uśmiech. Nie chciała by się wydało, że groźba kolejnym incydentem, kiedy to Magnus i jego towarzyszka sięgnęli po broń wywołała u niej zmieszanie, ale też wiedziała, że taki pokaz siły wychodzi czasami na dobre. W tym wypadku nord, a także sama palladynka przekonali się z kim mają do czynienia. Blondynka odetchnęła z ulgą, kiedy Torin uśmiechnął się przyjacielsko i puściła rękojeść miecza, którą ściskała pod stołem, by nikt nie zauważył. Nawet Dima, który zdawał się nie spuszczać z niej oka.
Obecność drugiego Niebianina była dla niej pokrzepiająca, lecz jego zachowanie budziło podejrzliwość. Mężczyzna cały czas patrzył się na nią, jakby miała coś na nosie, gubił czasami słowa, a chwilami wydawałoby się, że nawet myśli. Jego oczy wciąż spotykały jej, a następnie uciekały w bok, jakby było to coś złego. Mimo wszystko Catriona musiała przyznać, że siedzący obok wojownik jest przystojny i atrakcyjny, opanowany i pewny swego jeśli chodziło o kobiety. Dowodem była kelnerka, z którą poszedł na górę zaledwie po pięciominutowej rozmowie. Powinien ktoś go ostrzec, że kiedyś podwinie mu się noga.
Tymczasem swoją gotowość do wyprawy potwierdzili już wszyscy, a krasnolud rzucił termin wymarszu, który zresztą bardzo pasował początkującej palladynce. Przez lata życia w lesie nie spędzała wiele czasu w miastach, gdyż ich ogrom trochę ją przytłaczał. Wolała małe, wiejskie chaty i świeże powietrze, przygrywające wśród pól złotych zbóż.
- Jeśli cię to usatysfakcjonuje - mruknęła do Dimy, doskonale wiedząc do kogo skierował swoje słowa, lecz zrobiła to z nutą rezerwy i obojętności, żeby mimo wszystko zachować dystans z niebianiniem. Przynajmniej chwilowo. - O ile za mną nadążysz - dodała, zerkając na stojącą przed karczmą Gwiazdkę, z coraz większą niecierpliwością wyczekującą swojej przyjaciółki.
Ostatni raz Catriona rozdzielała się z nią na okres jednego dnia, kiedy musiała zdać wstępny egzamin z teorii piekła, który przygotował dla niej brat. Co prawda nauczyła się, ale od śmierci rodziców do niczego nie mogła się przyłożyć jak należy i wszystko leciało jej z rąk. Zastanawiała się nawet nad poproszeniem Najwyższego o odwołanie ze stanowiska, wierząc, że ten zrozumie i nie unicestwii jej, ale Cedric wybił jej to z głowy. Pokładał w niej większe nadzieje.
Swoją drogą Dima trochę go przypominał, też był rycerzem i wiedział o świecie dużo więcej niż ona, więc głupio by było nie skorzystać z jego pomocy, skoro już się spotkali, a palladyn najwyraźniej nie zamierzał spuszczać jej z oczu.
- Można spróbować - podsumowała Catriona, dopijając wino i wstając od stołu, przypasając miecz do paska. Następnie ruszyła między stolikami do drzwi, nie zwracając uwagi na to iż jej spódnica faluje z każdym krokiem, pociągając za sobą spojrzenia mężczyzn. Palladynce nie przeszkadzało to zbytnio, o ile darowali sobie komentarze i próby dotyku, jak pijany towarzysz Dimy. Była świadoma swojej urody, ale z racji wieku nie śpieszyła się z niczym. Na mężczyzn jeszcze przyjdzie czas, powtarzała sobie w głowie, gdy głaskała Gwiazdkę po chrapach, które następnie ucałowała i wskoczyła na siodło.
Dima
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje: Żołnierz , Bard , Zwiadowca

Post autor: Dima »

        Zadeklarował swój udział w wyprawie, ale nie słuchał dalszych wywodów, a machanie ostrzami popisujących się upadłych i krasnoluda nie robiło na nim wrażenia. Szybkim ruchem wychylił swój kufel piwa, po czym od razu powstał od stolika i skierował się ku wyjściu.
        Tuż za drzwiami tawerny jednak natknął się na znajomą postać. Bazil Krilaprijenko, niewysoki, pucułowaty dzieciak, w prostych ciuchach wiejskiego pachołka, z bosymi stopami, których jednak brud w żaden sposób się nie imał. Niepozorny, nie rzucający się w oczy, z całą pewnością mógł zostać wzięty za zwykłego chłystka pałętającego się bez celu po mieście, a dopiero uważnemu obserwatorowi spojrzenie w lśniące złote oczy podrostka mogło zdradzić jego nieziemskie pochodzenie. Dymitr nie musiał jednak doszukiwać się takich detali. Od razu rozpoznał kolegę, nawet pomimo całkiem dobrego kamuflażu. Trudno przecież, żeby nie potrafił rozróżniać swoich krajan poukrywanych pod ludzkimi postaciami.
- O! – wykrzyknął zaskoczony paladyn. - Cześć lokaty!
- Miałeś mnie tak nie nazywać – młody cherubin swoją burzę kręconych włosów traktował jako swoje największe nieszczęście i wyraźnie denerwował się, gdy ktoś właśnie tę jego znienawidzoną cechę podkreślał tak jakby tylko ona go charakteryzowała.
- Gdzie masz płetwy? – blondyn nie darował sobie okazji pożartowania z boskiego posłańca.
- Skrzydła do jasnej cholery! – pisnął tamten rozdrażniony.
- Skrzydełka – poprawił go Iwanowicz złośliwie, po czym wsadził dłonie pod pachy i pomachał chwilę łokciami sugerując, że niezbyt jeszcze rozwinięte uskrzydlenie znajomego póki co bardziej przypomina kikuty kurczaka niż potężne, orle skrzydła.
- Kiedyś ci przypieprzę! – warknął tamten zaczepnie. Na tyle jednak był świadomy swojego wyglądu, że zdawał sobie sprawę, iż jako niski grubasek z blond czupryną niesfornych świderków na głowie nikogo przestraszyć nie zdoła, więc wyrzucił z siebie poważniejszą groźbę. – Zbiorę starszych kolegów spośród Tronów i Zwierzchności i dostaniesz w ten swój głupkowaty uśmiech.
- Coś ty taki agresywny? - spróbował ułagodzić go Dima, ciągle jednak się podśmiewając z kolegi. Zupełnie nie przestraszył się spotkania z innymi aniołami, rzekomo kolegami pyzatego gońca.
- Bo mnie wkurzasz za każdym razem tym swoim durnym gadaniem! – chłopiec dalej piszczał z irytacji.
- Dobra spokojnie, żartuję przecież – powiedział łagodnie Bisnovat i pogłaskał dzieciaka.
- Zostaw mnie! – młody gwałtownie uskoczył i strącił czochrającą go rękę dorosłego. – Za dużo sobie pozwalasz! Doniosę gdzie trzeba.
Paladyn nie przestawał się śmiać, za nic widocznie mając złość Krilaprijenki i jego odgrażanie się. Cóż, wygląd cherubina nie wyróżniał się wcale spośród jemu podobnych młodych aniołków, ale akurat Bazil był niezwykle przeczulony na swoim punkcie. Może gdyby nie reagował na zaczepki tak żywiołowo, wszyscy złośliwcy już dawno by mu odpuścili. Tymczasem jednak prowokował swoim zachowaniem kolejne drwiny.
- Co tu robisz? – zapytał wreszcie Dymitr konkretnie.
Ciągle obrażony posłaniec nie odezwał się ani słowem. Wyciągnął tylko z sakwy charakterystyczny zwój i podał żołnierzowi.
        Paladyn wiedział dobrze co w nim wyczyta, nie pierwszy wszak raz dostarczono mu taki dokument, ale i tak rozwinął papirus i nie przestając się uśmiechać przeleciał wzrokiem po równiutkich literach. Krótka notatka, zaledwie jedno zdanie, mówiąca jednak wszystko, co na tą chwilę powinien wiedzieć.
- „Młodszy sierżant Dymitr Iwanowicz Bisnovat - w związku z wznowieniem działań na froncie i ogłoszoną mobilizacją rozkazuję przerwać urlop i w trybie natychmiastowym zameldować się w jednostce.”
Wpatrywał się chwilę w znajdujący się pod pismem zamaszysty podpis ojca. Otrzymał rozkaz. Wiedział co ma zrobić. Musiał wracać do służby. Trzymała go złożona przysięga, wierność sztandarowi, i oddanie towarzyszom broni.
- Muszę jeszcze cos załatwić – powiedział powoli do kędzierzawego chłopca.
- Załatwiaj. – Machnął tamten ręką jakby niewiele go to obchodziło. – Portal czeka na ciebie w świątyni, jak zwykle.
- Zaraz tam będę.
- Zobaczymy… - powiedział beznamiętnie Bazil, pokiwał ignorancko głową i odszedł.
        Gdy już zniknął w zaułku przed budynek wyszła Catriona. Dima uśmiechnął się do dziewczyny, przepuścił ją i przyglądał się jak z czułością głaska białą towarzyszkę, po czym z gracją wskakuje na siodło. Chwilę zbierał się w sobie, żeby powiedzieć ślicznej koleżance o wezwaniu mobilizacyjnym, które przed chwilą odebrał, i już chciał się odezwać, gdy przeszkodził mu Herks swoim pojawieniem się. Iwanowicz postanowił zatem najpierw rozmówić się właśnie z nim.
- Zmiana planów! – krzyknął od razu widząc wychodzącego z tawerny najemnika. - Nie jadę z wami. – dodał.
Tamten początkowo zdziwił się, a w swym świętym oburzeniu już chciał w jakiś wredny sposób skomentować tchórzostwo i niesłowność blondyna, ale harda postać i poważna mina wysokiego mężczyzny tylko zupełnemu ignorantowi nie dałaby do zrozumienia, że sprawa, która go odciąga od wyprawy jest z gatunku tych decydujących o życiu i śmierci. Topornik odpuścił więc, zwłaszcza, że w ręku przyodzianego w biały mundur wojownika dostrzegł wyjaśniający wszystko zwitek. Krasnolud od dawna już nie był żołnierzem, ale wiedział jak wyglądają wojskowe wici. Pokiwał ze zrozumieniem głową i usunął się na ubocze zostawiając dwoje niebian samych.
        Dymitr podniósł wzrok na siedzącą na Gwiazdce Catrionę. Nie mogła nie słyszeć jego słów skierowanych do brodatego wojownika. Już wiedziała najważniejsze, nie musiał zatem zastanawiać się jak zacząć rozmowę. Zaśmiał się krótko widząc na jej ślicznej twarzy niemy zarzut.
- „Pro populi saepe, pro Patria semper”, siostrzyczko. – Powiedział nieco usprawiedliwiająco, ale jednak zadziornie. Pokazał dziewczynie pismo z krótkim, acz treściwym rozkazem. – Muszę wracać. Służba nie drużba. Dasz sobie radę beze mnie, tylko nie pchaj się od razu na pierwszą linię i uważaj na te dwa upadlaki.
Nie sprecyzował kogo miał na myśli, ale chyba nietrudno się było domyślić. Poza nią w drużynie byli: zadziorny Toirin, beztroska Avellana i zblazowany Malcolm - nie było za dużego wyboru. Cóż, w każdym razie liczył, że blondynka potrafi o siebie zadbać, mimo swojej dziecięcej wręcz niefrasobliwości w dobieraniu towarzyszy podróży. Uśmiechał się jak zwykle ujmująco i jakby czekał na jakąś odpowiedź, ale nie dane mu było się doczekać. Po chwili milczenia wpadł na jeszcze jeden pomysł. Szybkim ruchem wyciągnął spod koszuli błyszczący amulet w kształcie niewielkiego złotego rogu. Zdjął go z szyi, ujął dziewczynę za rękę i położył na jej białej dłoni malutki artefakt.
- Gdybyś potrzebowała pomocy, po prostu w niego zadmij – wyjaśnił spokojnie. Niebianka nie była może zbyt doświadczona, ale chyba o podstawowym wyposażeniu paladynów słyszała co nieco i znała magiczne właściwości podarowanego jej właśnie instrumentu. A nawet jeśli nie, to wystarczy, ze postąpi zgodnie z tą krótką instrukcją.
        Tym gestem blondyn ostatecznie wyczerpał swoje możliwości pomocy. Nic więcej nie mógł w tym momencie dla niej zrobić. Spoważniał i długo patrzył w jej duże, niebieskie w oczy, drobne piegi na zadartym nosku, pełne, malinowe usta i gładką blond welę, jakby chciał zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Gdyby miał jakoś nazwać to co właśnie robił, to stwierdziłby bez wahania, że uczył się tej powabnej buzi na pamięć. Chciał jak najwierniej zarejestrować w sercu jej obraz. Nic przy tym nie mówił zachowując się tak, jakby tymi dwoma wypowiedziami całkiem wyczerpał temat. Wreszcie jednak przerwał przedłużającą się ciszę i odezwał się.
- Wrócę… - szepnął tonem, który zabrzmiał nieco zbyt patetycznie. Trochę nie o to mu chodziło. Iwanowicz miał zamiar tylko zaznaczyć, że Catriona nie jest mu obojętna, ale z drugiej strony w żaden sposób nie miał zamiaru jej niepotrzebnie stresować wywnętrzając się akurat teraz ze swoich uczuć, ani nie próbował zobowiązywać w żaden sposób jakimiś obietnicami, z których mógł się (nie ze swojej winy) zwyczajnie nie wywiązać. Szedł wszak na wojnę, a „In Bellonae hortis nascuntur semina mortis”. Dlatego zaraz na twarz powrócił ten zwykły mu zawadiacki wyraz i poprawił się, aby zdanie dokończyć już w swoim stylu - Wrócę po niego – wskazał palcem na amulet – …i przywiozę ci od Najwyższego twój własny.
        Skłonił się lekko ślicznej dziewczynie, a prostując się posłał jej na pożegnanie swój najlepszy uśmiech. Uniósł dłoń do czoła w uprzejmym salucie i nie mówiąc nic więcej odwrócił się i biegiem oddalił w kierunku świątyni.
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

Malthael zauważył, że swój własny oręż wcześniej postawił tak, żeby mieć do niego szybko dostęp. Musiał robić to zawsze, gdyż wcześniej gest ten wydał mu się tak znajomy, że nawet nie zastanawiał się nad nim i wykonał go mimowolnie. Dopiero teraz zauważył, jak bardzo pomocne może to być i, właściwie, może zadecydować o życiu twoim lub towarzysza, jeśli sytuacja zrobi się naprawdę nieciekawa. Ostatecznie, wszyscy i tak zgodzili się na to, żeby mu towarzyszyć, co zostało przyjęte przez krasnoluda naprawdę pozytywnie i chwilę później zaczął wyjaśniać im swój plan.
Zmienił nieco pozycję, w której siedział – teraz łokieć lewej ręki opierał o oparcie krzesła, a prawą podpierał podbródek, kładąc go na jej placach. Przyglądał się krasnoludowi, bo on zaczął robić to samo, gdy skończył mówić. Możliwe, że wiedział coś na temat diabłów, jednak słowa Herksa nie przywołały żadnych wspomnień… Może, gdy już ujrzy na własne oczy, jak wyglądają te istoty, w jego głowie pojawią się wszystkie informacje na ich temat, które posiadał. Takie same nadzieje żywił do swoich umiejętności walki – powinny wrócić, gdy upadły zostanie postawiony w sytuacji, w której będzie musiał sięgnąć po oręż i bronić swojego życia. Skrzydła na pewno mogą okazać się pomocne, a to, że miał je już wcześniej, oznaczało też, że na pewno wie, jak połączyć ich zalety z walką mieczem. A jeśli chodzi o niego, to… już wcześniej zastanawiał się nad nazwą, bo wewnątrz czuł, że broń powinna takową dostać, jednak nic nie przyszło mu do głowy. W sumie, nie miał też wiele czasu na to, żeby nad tym pomyśleć. Tym też będzie musiał się zająć i wygląda na to, że już całkiem niedługo, gdyż grupa miała wyruszyć dopiero jutro rano.
         – Wolałbym łóżko – odparł krótko, a także uśmiechnął się lekko. Wiedział, że wypowiedział na głos nie tylko swoje myśli, bo najpewniej Avellana i Catriona także chciałyby przespać się na łóżku i w pokoju, w którym nikt nie będzie im przeszkadzał.
Odwrócił głowę w stronę tej pierwszej, gdy zagadała kelnerkę, podając przy tym nazwę, chyba lokalu, która brzmiała też jak kobiece imię.
         – Brzmi jak dobry pomysł, skoro tutaj wszystko jest już zajęte – odparł. Wyglądało na to, że niedługo opuszczą karczmę, aby udać się do następnej i wynająć tam pokoje. Malthael dopił swój trunek i wstał, podnosząc przy okazji pochwę z mieczem, aby ulokować ją sobie na plecach – tak się wygodniej podróżowało, a odpowiednią techniką można było wyrzucić miecz w górę i od razu złapać go w dłoń. Musiał to znać i wiedzieć, jak to wykonać, bo inaczej nie przypomniałby sobie o tym.
         – Proponuję, żebyśmy spotkali się jutro pod tą karczmą – powiedział po chwili i zerknął na każdego z osobna, szukając aprobaty dla tego pomysłu albo innego rozwiązania, czym tutaj byłoby inne miejsce spotkania.

Chwilę po tym, jak wyszli z budynku, zrównał się z Avellaną. Właściwie, mógłby posłużyć się jej pomocą w pewnej kwestii, o której myślał wcześniej.
         – Mój miecz upadł razem ze mną – zaczął, co mogło trochę zaskoczyć, zwłaszcza, że do tej pory szli w ciszy.
         – Coś mówi mi, że wcześniej miał nazwę, która kojarzyła się z Najwyższym, a gdy ktoś ją wspomniał, od razu było wiadome, że tylko anioł może nim walczyć… - kontynuował. Nawet, jeśli dziewczyna chciała coś powiedzieć, teraz nie był najlepszy czas na to, żeby mu przerywać.
         – Ja… czuję z nim jakąś magiczną więź i przez to wiem, że nie jest to zwykła broń. Jej wcześniejsza nazwa nie może być używana po Upadku. Gdyby ten miecz mógł mówić, chciałby mieć nazwę, która kojarzy się z mroczną wersją, którą stał się teraz – odparł, dokańczając swój wywód. Zdawał sobie sprawę, że może brzmieć jak ktoś chory na umyśle, jednak dla niego wszystkie te słowa i zdania miały sens. Miał nadzieję, że Avellana zrozumie je w sposób, w który chciałby, żeby zrozumiała.
         – Myślę, że mogłabyś pomóc mi w wyborze „imienia” dla mojego oręża – dopowiedział na sam koniec. Wcześniej milczał przez chwilę, zupełnie jakby zastanawiał się, czy na pewno chce poprosić ją o to, o co poprosił.
         – Mam już nawet kilka… Po prostu powiedz, która, twoim zdaniem, byłaby najbardziej odpowiednia – zaproponował. Wziął wdech i wydech, może trochę za głośno.
         – Pierwsza była Mroczna Gwiazda, później Nocne lub Mroczne Ostrze… Następnie zasugerowałem się jedną z wcześniejszych nazw i pomyślałem o Ostrzu Mroku. Później była pustka i nic nie przychodziło mi do głowy, a przy wychodzeniu z karczmy coś mnie trafiło, a w mojej głowie pojawiła się nowa nazwa… Okruch Mroku – powiedział w końcu. Przeniósł też wzrok przed siebie, nie patrząc teraz na Avellanę. Nie powiedział, która z nich podoba mu się najbardziej, bo najpierw chciał usłyszeć opinię towarzyszki.
Awatar użytkownika
Avellana
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Zielarz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Avellana »

        Towarzystwo zebrało się zaskakująco szybko. Avellana dopiła swoje wino i odeszła na moment do lady, rozliczyć się z barmanem. Jedną monetę wcisnęła też w dłoń przebiegającej kelnerce, która tak dzielnie kręciła się wokół nich cały wieczór. Dziewczyna dygnęła energicznie i uśmiechnęła się szeroko w podziękowaniu.
        Na zewnątrz wyszła ostatnia, podchodząc do Toirina, który rozmawiał właśnie z Dimą. Po chwili Palladyn oddalił się w stronę Catriony, a krasnolud westchnął i zerknął w górę na dziewczynę.
        - Dima odpadł – mruknął, a zielarka wzruszyła lekko ramionami.
        - Życie. Idziemy mimo to? – zapytała, a Herks aż sapnął z oburzenia.
        - No raczej, nie? Sam nawet bym poszedł, ale z wami to ma większy sens. Nie no szkoda, że jednego chłopa mniej, ale bez przesady – machnął wielką łapą i zerknął na Magnusa, gdy ten zaproponował spotkanie pod karczmą. – Spotkajmy się przy bramie o świcie, nie ma co się po mieście ganiać, nie? Dobra dzieciaki, piwo się samo nie wypije. Do zobaczenia rankiem! – rzucił i zniknął w karczmie.
        Avallana spojrzała na Catrionę i Dimę i taktownie poczekała aż skończą rozmawiać. Podeszła do dziewczyny dopiero, gdy blondyn oddalił się biegiem.
        - Ja i Magnus jesteśmy pieszo, więc jeśli nie chce ci się iść z nami stępa to „Ellenore” jest dwie ulice za rynkiem, po wschodniej stronie. Na pewno ma szyld z nazwą, ale sam budynek podobno się rozbudował, więc nie ma sensu go opisywać – uśmiechnęła się lekko. – Ale możesz też przejść się z nami, jak wolisz.

        W zależności od decyzji blondynki, ruszyli w dwójkę lub trójkę w stronę zajazdu. Było już późno, więc nawet spacerowy krok nieco się wyciągnął, by rzeczywiście zażyli trochę snu przed wymarszem. W międzyczasie słuchała Magnusa, który zrównał się z nią w marszu i teraz zerkała na zmianę na drogę i na niego. Nie przerywała mu, chociaż w miarę rozwoju tematu na jej ustach pojawił się lekki uśmiech rozbawienia, z grzeczności tłumiony przez dziewczynę. Dzień lub dwa temu rozmawiali krótko na temat nazywania broni, ale Magnus chyba zapomniał, jakie stanowisko ma w tej kwestii Avellana, albo liczył, że mimo to będzie mogła mu jakoś pomóc. Jednak w momencie, w którym stwierdził, że miecz chciałby mieć imię, nie powstrzymała się i rzuciła mu pobłażliwe spojrzenie. Otworzyła nawet na moment usta, by coś powiedzieć, ale zamknęła je, widząc, że mężczyzna nie skończył.
        Niestety dla niej nic się nie zmieniło. Broń nie mówi, nie chce niczego, a jej imię ma znaczenie chyba tylko dla właściciela. A też nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego ludzie przywiązują do tego taką wagę. Nazywa się ludzi i ewentualnie zwierzęta, bo tylko one na imiona reagują. Więc o ile Magnusa darzyła szczerą sympatią, o tyle jego upór w kwestii uczuć miecza uważała za naiwny. Widziała jednak, jakie to dla niego ważne, a poza tym nie odpowiedziałaby złośliwością na prośbę o pomoc, starała się więc odpowiedzieć możliwie grzecznie, wciąż jednak szczerze.
        - Magnus… ty byś lepiej powiedział mi, jak naprawdę masz na imię – powiedziała cicho, zerkając na niego z uśmiechem. – Wiesz, że ja broni nie nazywam, więc ciężko mi powiedzieć, jaka nazwa pasowałaby twojej. Miecz rzeczywiście jest wyjątkowy, bo jest doskonałym orężem, nie dlatego, że ma jakieś budzące grozę imię. Gdy już jakieś znajdziesz to co, będziesz go przedstawiał przeciwnikowi przed walką? – nie powstrzymała się od lekkiej kpiny, ale zraz umilkła, spuszczając nieco głowę. Och, co jej tam zależy, jak chce nazwać miecz, to niech nazywa, a jak ona ma mu w tym pomóc, to przynajmniej może spróbować. Czuła się trochę głupio, próbując wybrać coś z nazw podawanych przez Upadłego, ale widziała, że to dla niego ważne, więc postanowiła się postarać.
        - Hmm… może Nocne Ostrze? Pasuje ci noc, do tych czarnych skrzydeł – spróbowała pierwsze trafienie. Ale chociaż faktycznie powiedziała to, co jej najbardziej odpowiadało, umiała też trochę czytać ludzkie zachowania i widziała, że nie o to mu chodziło. Patrzył przed siebie, nie zdradzając się twarzą z emocjami, ale postanowił dopiero teraz podjąć temat, gdy przypomniała mu się ta ostatnia nazwa.
        - Ty chyba jednak najlepiej będziesz wiedział, co pasuje do twojej broni – powiedziała i zatrzymała się nagle, zerkając na coś przed sobą z uśmiechem. – Jesteśmy.

         „Ellenore” rzeczywiście się rozbudowała. A właściwie rozrosła na sąsiednią kamienicę i dodatkowo wzbogaciła o kolejne piętro, wystając znacząco poza linię pozostałych zabudowań. Wciąż była jednak zadbaną gospodą, z której dobiegały śmiechy tak głośne, że słychać było je na ulicy. Z okien wylewało się ciepłe światło, rzucając łunę na ulicę i zapraszając do środka. Avellana rozejrzała się, czy Magnus i Catriona idą za nią i weszła do środka.
        Karczma była dość ciasna, w porównaniu do tego, jak prezentowała się z zewnątrz, a to przez to, że była rozbudowywana od niewielkiej kamienicy, przystosowanej początkowo do niewielkiego lokalu. Cała nowa część obejmowała po prostu pokoje gościnne, i jak można się było domyślić, sala wspólna pękała w szwach od podróżnych. Zielarka wręcz musiała przepychać się do szynkwasu, co jakiś czas oglądając za siebie, czy nie zgubiła towarzyszy.
        - Avell!
        Przywołana po imieniu dziewczyna zdążyła zaledwie się obrócić w stronę, z której padł okrzyk, a już rzuciła się na nią znajoma elfka, obejmując za szyję i całując w policzek z umyślnie głośnym cmoknięciem.
        - Cześć Ellie – Avellana uśmiechnęła się do dziewczyny i pociągnęła ją za rękę do swoich znajomych.
        - Catriona, Magnus, to jest Ellenore, właścicielka tego wspaniałego przybytku – przedstawiła elfkę, która machnęła dłonią, pozorując zawstydzenie, ale wyglądała na dumną. Była niewiele wyższa od zielarki i chyba w podobnym wieku. Piękną twarz o piwnych oczach okalały gęste, brązowe loki, opadające prawie do pasa. Ubrana była w prostą spódnicę i gorset, które i tak w większości przykrywał fartuszek.
        - Brakuje ci obsługi? – zdziwiła się Av, spoglądając na roboczy strój dziewczyny. Ta w odpowiedzi tylko strzeliła oczami w stronę przepełnionej sali.
        - Jak widać – westchnęła – muszę zwerbować nowe dziewczyny, ale do tego czasu sama biegam, jak smarkula z tacą. Ale nic, dajemy radę – uśmiechnęła się i wzięła pod boki, obrzucając całą trójkę uważnym spojrzeniem. – Pewnie potrzebujecie noclegu?
        - Nie, tak wpadliśmy konie podkuć – rzuciła sarkastycznie i zaśmiała się, gdy karczmarka sprzedała jej kuksańca łokciem. – Poprosimy trzy pokoje jednoosobowe – poprawiła się zaraz, wciąż wyraźnie rozbawiona, ale już z uprzejmym uśmiechem. Ellenore spojrzała na nią z podstępnym uśmiechem, jakby chciała coś powiedzieć, ale zaraz machnęła ręką.
        - Jasna sprawa, wybacz, że nie mam dla was więcej czasu, odkujemy się później. Idźcie do baru, poproście Toma o klucze do dwunastki, trzynastki i czternastki. To ten ciemnoskóry z koczkiem, widzisz? No, a śniadanko na którą?
        - Musimy wyruszyć przed świtem.
        - Na Prasmoka kobieto, zabijesz mnie kiedyś. Dobra, będzie. Ale wieczorem pijemy!
        - Nie wiem czy wrócimy do wieczora… - zaczęła znów, już z wyraźną ostrożnością, ale elfka i tak tupnęła gniewnie nogą.
        - Nie myśl, że mi uciekniesz! – Ellie fuknęła jeszcze na koniec, pomachała z uśmiechem do Magnusa i Catriony i odbiegła, powiewając z sobą kurtyną czekoladowych loków.
        Avellana westchnęła i pokręciła głową z uśmiechem, spoglądając przepraszająco na swoich kompanów.
        - Wybaczcie, ona jest dość… spontaniczna – wybrnęła, wciąż podśmiewając się pod nosem i ruszyła przodem w kierunku wskazanym wcześniej przez elfkę. Zarówno Tom znajdował się tam gdzie miał, jak również bez problemów otrzymali klucze do pokojów. Poinstruowano ich, że znajdują się na pierwszym piętrze w dobudowanej części.
        - To widzimy się tutaj jutro na śniadaniu? – zapytała, zerkając na swoich towarzyszy, a później pożegnała się, życząc im dobrej nocy i poszła do swojego pokoju.
Awatar użytkownika
Catriona
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Catriona »

Wiadomość, że Dima odłącza się od świeżo zawiązanej kompanii dość mocno zaskoczyła palladynkę, zwłaszcza po tym, jak mężczyzna nie szczędził jej uśmiechów, komplementów i spojrzeń, dając jej do zrozumienia, że nie jest mu obojętna. Catriona, choć świadoma swojej urody, nie specjalnie umiała odnaleźć się w roli obiektu zainteresowania, zwłaszcza, że niebianin był pierwszym, na którego w ogóle zwróciła uwagę. Wcześniej dziewczyna unikała mężczyzn lub szybko ich do siebie zniechęcała, odsłaniając spod spłaszcza rękojeść miecza. Stała się taka przez życie na odludziu, do którego zawsze tęskniła ilekroć znalazła się w środku ciasnego tłumu. Jej brat może i nauczył ją jak się bronić i żyć, ale tego, jak stać się członkiem społeczeństwa Catriona musiała nauczyć się sama. Obecność Dimy sprawiała, że palladynka nie czuła się tak samotna po stracie rodziców i odejściu od brata, a teraz jeszcze dowiedziała się, że ten wyjeżdża w ważnej sprawie.
- Poradzę sobie - oznajmiła, może trochę zbyt dumnie, by nie zdradzić się ze swoimi obawami i jednocześnie, by nie okazać mu zbytniej sympatii. - Nie jestem dzieckiem.
- Nie wiem, czy mogę - dodała po chwili, gdy Dima chciał wręczyć jej wisiorek, lecz nim się zorientowała, amulet był już w jej dłoni, a zaraz potem na szyi. Był to dość nader osobisty prezent, jakiego Catriona nigdy by się nie spodziewała, zwłaszcza, że ze słów palladyna, posiadał on magiczną właściwość przyzwania swojego właściciela. - Przechowam go dla ciebie - powiedziała zamiast niezręcznego milczenia, kiedy Dima obiecał się po niego zgłosić. W jego głosie było jednak coś, co przekonało Catrionę, że amulet obchodzi go w tym wszystkim najmniej, a oddany służbie blondyn jeszcze nie raz przetnie szlaki jej życia.

- Jadę - odpowiedziała krasnoludowi, kiedy już zostali sami, a następnie skłoniła się w siodle i ruszyła za parą upadłych aniołów. Wciąż nie wiedziała, dlaczego miałaby na nich uważać, ale te słowa niebianina dziewczyna postanowiła wziąć sobie do serca. Dima służył w armii Najwyższego, więc wiedzą i umiejętnościami przewyższał ją o całe lata, nie mogła zatem puścić jego rad mimo uszu. To by było nie rozsądne.
- Chętnie się przyłączę - odparła na zaproszenie Avellany. - Szczerze mówiąc to nie znam miasta i po uzupełnieniu zapasów zamierzałam wrócić na trakt, więc wizja spędzenia nocy w ciepłym łóżku jest świetna.
Rzeczywiście do "Ellenore" nie było daleko, Gwiazdka ledwie zdołała rozprostować kopyta, a Catriona poczuć niewygodę siodła. By nie przeszkadzać towarzyszom palladynka trzymała się lekko z tyłu, podziwiając miejską architekturę. Zostawiwszy za sobą chatę z bali pośrodku lasu, miło było popatrzeć na bogato rzeźbione portyki i fronty kamienic. Dominowały w nich ciepłe kolory i łagodne kontury, przez co nie czuło się zgiełku i duszności, jaki zazwyczaj towarzyszy większym miastom.
Tawerna także była niczego sobie. Choć ciasna, spełniana wszelkie wygody i gwarantowała miłą atmosferę, którą dało się wyczuć już od samego progu.
- Bardzo miła i energiczna - skomentowała Catrionę elfkę, która wyrosła przy nich jak spod ziemi i zaczęła rozmowę z Avellaną. Kobiety zdawały się dobrze znać, o czym świadczyło choćby zaproszenie na wspólne spożywanie trunków, co w rzeczywistości nie było niczym dziwnym. Palladynka również uwielbiała alkohole, szczególnie wina, ale piła je ze względu na smak i do towarzystwa. Jako służąca Najwyższemu nie potrafiła się upić, ani chociażby poczuć drżenia palców. Pozostała jej więc tylko degustacja.

Po odebraniu klucza, dziewczyna upewniła się jeszcze, że Gwiazdka bezpiecznie czeka na nią, uwiązana przed wejściem, po czym zniknęła w pokoju, by trochę odpocząć. Do porannego spotkania z krasnoludem mieli jeszcze dużo czasu. Catriona wykorzystała go na kąpiel, przepranie swoich ubrań, naostrzenie miecza oraz zregenerowanie sił na miękkim materacu, w którym niemal utonęła.
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

Upadły już zanotował sobie w pamięci, żeby przy Avell nie wspominać o tym, że jego broń nie jest zwykłym ostrzem, że łączy go z nią jakaś specjalna więź i tak dalej. Jeszcze zacznie uważać go za jakiegoś szaleńca czy coś, gdy będzie o tym mówił w ten sposób. Cóż, wygląda na to, że sam będzie musiał pomyśleć o tym, jaka nazwa będzie najbardziej odpowiednia dla tego, co nosi teraz na plecach.
         – Może kiedyś… Możliwe, że zrobię to, gdy ty zrozumiesz, że nie jesteś człowiekiem – odparł i uśmiechnął się lekko do dziewczyny. Co prawda, już na samym początku ich spotkania, gdy jeszcze nie do końca wiedział, gdzie się znajduje i, co mu się stało, chciał jej wyjawić swe prawdziwe imię, jednak tego nie zrobił. Wewnętrzny głos podpowiedział mu, że tak może być lepiej, więc zamiast swego prawdziwego imienia przedstawił się tym, które jako pierwsze przyszło mu do głowy.
         – Nie, ale przedmioty jedyne w swoim rodzaju i mające w sobie potężną magię, czyli artefakty, zawsze mają jakieś wyjątkowe nazwy – odpowiedział jej. To świadczyło też o tym, że on sam zdawał sobie sprawę z tego, iż jego oręż jest właśnie takim artefaktem. Będzie musiał odkryć, co powoduje magia, która jest ukryta w mieczu… albo sobie to przypomnieć, chociaż tutaj znowu wtrącał się wewnętrzny głos i podpowiadał mu, iż właściwości i moc broni zmieniły się w momencie, w którym on stał się upadłym aniołem.
         – Tak… Chyba masz rację – odparł na ostatnie słowa Avellany. Później spojrzał w to samo miejsce, w które patrzyła ona i mógł ujrzeć budynek, do którego się kierowali, a przynajmniej jedną z jego zewnętrznych ścian, gdzie także umieszczone było wejście do środka. Widział też okna, przez które światło ze środka dostawało się na zewnątrz, a zmysł słuchu upadłego zarejestrował głośne śmiechy – te także wydobywały się z karczmy, jednak były tak głośne, że dało się je usłyszeć już przed wejściem.

Weszli do środka, gdzie okazało się, że gospodę wybrało naprawdę dużo osób, bo nawet poruszanie się w niej sprawiało trochę trudności. Chociaż, rękojeść miecza wystająca ci nad ramieniem i „patrząca” na każdego pomarańczowym okiem, daje ci pewnie ułatwienia, bo większość gości po prostu odsuwa się na boki i zostawia tyle przestrzeni, żeby dało się przejść. Z drugiej strony, postura Malthaela działała podobnie… chociaż przyciągała niektóre spojrzenia. Można było to samo powiedzieć o jego włosach, bo ten nawet nie był w stanie przypomnieć sobie, czy spotkał już kogoś, kto miał podobną fryzurę. Może taką osobą był jego ojciec, którego i tak nie pamiętał.
Przeniósł wzrok na długouchą dziewczynę, która okazała się znajomą Avell i właścicielką budynku. Upadły przyglądał jej się przez chwilę, gdy obie kobiety rozmawiały ze sobą.
         – Miło mi – odezwał się krótko, gdy zostali sobie przedstawieni.
         – To, za co jutro się zabieramy, może zająć więcej, niż jeden dzień – dodał, potwierdzając niepewność Avellany. Co prawda, sam nie wiedział, jak długo będą poza miastem, jednak mało prawdopodobne wydawało mu się to, że uda im się wrócić wieczorem, i to tego samego dnia. Pożegnali się z elfką, która musiała wrócić do swoich obowiązków, a później poszli po klucze do pokoi.
         – Mhm. Dobrej nocy wam życzę – powiedział do towarzyszek i udał się do swojego pokoju.

Wnętrze było urządzone dość zwyczajnie i w pokoju znajdowały się wszystkie potrzebne meble. Malthaelowi nie przeszkadzało to, bo jemu wystarczyłoby nawet łóżko, komoda przed łóżkiem i stół z krzesłem lub dwoma, a także miejsce, gdzie będzie mógł rankiem umyć się lub wyłącznie przemyć twarz. Zostawił miecz przy łóżku, podszedł do okna i wyjrzał przez nie, przez chwilę przyglądając się nocnemu niebu, na którym dziś było widać gwiazdy, a później zamknął je i usiadł na spaniu. Zmęczenie nagle uderzyło w niego i dopiero teraz poczuł, że jest naprawdę senny. Udało mu się zdjąć buty, które zostawił gdzieś przy posłaniu. Ułożył się wygodnie i zasnął dość szybko, mimo że jego sny nie należały do przyjemnych.
Awatar użytkownika
Avellana
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Zielarz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Avellana »

        Avellana weszła do swojego pokoju i odłożyła torbę na łóżko, podchodząc od razu do okna. Uchyliła jego skrzydła, wychylając się lekko na zewnątrz z przymkniętymi oczami. Noc pięknie pachniała.
        Szybko położyła się spać, ale sen nie nadchodził. Zielarka wpatrywała się w sufit, szukając w siateczce pękniętego tynku odpowiedzi na dręczące ją pytania. To, że po głowie wciąż odbijały jej się echem wątpliwości Magnusa nie drażniło jej jednak, a jedynie wywoływało znużone westchnienia raz na jakiś czas. Przecież sama dobrze wiedziała, że coś jest z nią nie tak. Nie wiedziała, co dokładnie, ale jej intuicja nigdy jej nie zawodziła, a mnożące się wokół własnej osoby pytania i ciekawostki nie dawały jej spokoju. Uniosła dłoń i przesunęła nią lekko nad swoją twarzą, palcem śledząc pęknięcia w suficie, które zasklepiały się cichutko i bez śladu.
        W końcu zasnęła, przebudzając się tylko na moment w środku nocy, gdy drzwi do jej pokoju otworzyły się z cichym kliknięciem zamka. Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem, czując znajomą aurę i przesunęła w wąskim łóżku, by zrobić miejsce swojemu gościowi.

        Obudziła się, gdy niebo było jeszcze ciemne i muskane jedynie światłem brzasku gdzieś przy horyzoncie. Ostrożnie wysunęła się z łóżka, próbując nie obudzić Ellie, ale ta i tak zamruczała w proteście, budząc się zaraz.
        - To jest jakaś chora godzina – westchnęła z twarzą w poduszce, a Avellana uśmiechnęła się pod nosem, idąc na boso w stronę komody.
        - Prowadzisz karczmę, nie powinnaś być przyzwyczajona do wczesnego wstawania? – zaśmiała się cicho, odruchowo mówiąc szeptem. Napełniła miskę wodą z dzbanka stojącego obok i umyła się szybko, wycierając miękkim ręcznikiem.
        - Mam od tego ludzi – mruknęła elfka, obracając lekko głowę i uśmiechając się wesoło. – Przyniosłam ci ubrania, pewnie będzie ci w nich wygodniej w podróży, niż w tej sukni. W ogóle o tym nie pomyślałaś! – zarzuciła zielarce, podnosząc się na łokciach i przecierając dłonią zaspane oczy.
        - Dzięki – Avell sięgnęła po skórzane spodnie i wciągnęła je szybko, a po nich szarą koszulę i sznurowane buty. Sztylety w pochwach przypasała do ud, obwiązując je rzemieniami, które połączyła też z paskiem u spodni, by nie zsuwały się podczas ruchu.
        – Ale wiedziałam, że przyjdziesz, więc stwierdziłam, że w razie czego po prostu wezmę twoje – zaśmiała się, gdy karczmarka prychnęła, budząc się do końca.
        - A ja to co niby, miałabym obsługiwać gości w tych twoich jedwabiach może! A idźże już, daj mi spać – fuknęła, zagrzebując się z powrotem pod pościel. Zielarka tylko uśmiechnęła się lekko i zarzuciwszy torbę na ramię wyszła z pokoju.

        Zbiegła ze schodów do głównej sali, dostrzegając przy stole swoich towarzyszy, z którymi przywitała się słowem i uśmiechem. Dosiadła się do nich akurat wówczas, gdy jedna z młodych dziewcząt kręcących się po zajeździe podeszła z naręczem talerzy, rozstawiając je na stole. Były tam grubo krojone pajdy chleba, twaróg, miód i pieczona szynka, a do tego dzbanek z cienkim piwem. Wszystkiego akurat tyle, by trzy osoby mogły się najeść, ale nie zostawiły nic po sobie. Nim zabrali się za jedzenie, kelnerka wróciła raz jeszcze, niosąc trzy drobne pakunki w pergaminie.
        - Panna Ellenore prosiła, by przygotować państwu prowiant na drogę, to nasz lokalny specjał, pikantne kiełbaski z wieprzowiny, suszone, więc długo wytrzymają – zachwaliła danie dziewczyna, ostrożnie układając pakunki przy każdym z podróżnych, dodając też niewielki bukłak z wodą. – Przyszykowano również dla państwa konie, są uwiązane przed wejściem – dodała jeszcze, po czym dygnęła i oddaliła się do swoich obowiązków. Nawet Avellana wyglądała na lekko zaskoczoną, gdy spojrzała na swoich towarzyszy.
        - Gościnność gościnnością, ale chyba już wiem, czemu zajazd Ellie jest taki popularny – uśmiechnęła się i zabrała do jedzenia.

        Gdy po posiłku trójka towarzyszy podróży wyszła przed zajazd, mogli dostrzec, że obok białej klaczy Catriony stoją uwiązane jeszcze trzy konie. Wszystkie cztery wierzchowce jednak okryte były derkami i zapewniono im karmiaki.
        - W sumie to niegłupi pomysł – stwierdziła Av, podchodząc do upatrzonego karosza i gładząc go ostrożnie po chrapach. Koń parsknął i błysnął okiem, ale trącił ją przyjaźnie pyskiem. Dobrze, że nie był problematyczny, bo Avellana traktowała konie jedynie jako środek transportu, nie rozwijając nigdy umiejętności jazdy samej w sobie. Odwiązała wierzchowca i odeszła z nim kawałek na ulicę, by pozostali mogli dojść do zwierząt.
        - Catriona, ty pewnie jedziesz na swoim siwku? – zapytała, dosiadając konia i czekając na swoich kompanów poprawiała torbę przewieszoną przez ramię i pierś. Miała wyraźnie dobry humor, wyspała się, najadła i czekało ją coś nowego i ekscytującego, a mimo porannego chłodu zapowiadała się piękna pogoda, więc delikatny uśmiech nie schodził jej z twarzy.

        Gdy dojechali do bram miasta Horks już na nich czekał. Oparty o pobliskie drzewo palił fajkę i obserwował z pogardą pasącego się obok kuca. Na widok przybyłych parsknął z zadowoleniem, kiwając głową.
        - Dzień dobry Toirin – powitała go uprzejmie zielarka, a nord tylko wytrzepał liście z fajki i schował ją za pas.
        - Macie konie, dobrze – rzucił, zamiast powitania. – Nie powiem, żebym przepadał za tymi czworonożnymi pokrakami, ale cholera musimy narzucić lepsze tempo, jak chcemy gnojków dogonić, nie? No, to ruszamy – splunął na ziemię i z gracją chorej krowy wspiął się na grzbiet kuca, który parsknięciami protestował przed niezgrabnym jeźdźcem.
Awatar użytkownika
Catriona
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Catriona »

Pierwszy raz od kilku tygodni ciemną i chłodną noc Catriona spędziła w ciepłym łóżku, w dodatku z solidnym dachem nad głową, który nie był luźną wiązanką gałęzi i kawałka derki, przeciekającą przy większych opadach. To był dach z prawdziwego zdarzenia, wzniesiony na dębowych balach, obity wodoodporną papą i kolorową dachówką. Łóżko też było całkiem niczego sobie. Choć wąskie, to zbudowane z solidnych desek, zbitych w stelaż, na którym ułożono wygodny, wypychany pierzem materac i wielkie poduchy. Aksamitnie miękka pościel przyjemnie mrowiła na nagiej skórze, używając tego argumentu, jako powód, by dzisiaj nie wstawać. I rzeczywiście, gdyby okoliczności pobytu w gospodzie były nieco inne, palladynka nie kiwnęłaby nawet małym palcem, by się wygrzebać spod ciepłej pierzyny. Zostałaby pod nią i koniec kropka.
Na szczęście szybko się z tego wyleczyła. Ocierając oczy wierzchem dłoni, Catriona wyskoczyła z łóżka i w dwóch skokach dopadła do parapetu, na którym poprzedniego wieczora pozostawiła swoje ubranie, w większym stopniu już suche i pachnące po wczorajszym praniu. Wilgotny wciąż pozostawał jedynie przód gorsetu i podeszwa lewego buta, ale przecież nikt nie miał pewności, kiedy nadarzy się najbliższa okazja do zrobienia kolejnego prania. Dziewczynie to jednak nie przeszkadzało i podczas, gdy jedną ręką rozczesywała włosy, drugą przypinała spódnicę i wsuwała na stopy skórzane kozaki. Na koniec przypasała miecz, okryła się białym futrem i pogwizdując, zeszła na śniadanie.
Jak się okazało Avellana i Magnus już jedli, gaworząc, więc by im nie przeszkadzać palladynka uśmiechnęła się na dzień dobry i zabrała miejsce naprzeciwko, skąd mogła bez przeszkód obserwować drzwi karczmy, swoich nowych towarzyszy oraz zaglądającą przez okno Gwiazdkę, która na widok przyjaciółki zaczęła tupać i radośnie parskać.
- Zanim opuścimy miasto z panem Toirinem - zaczęła, nie odmawiając sobie twarogu z miodem oraz kilku jajek na twardo z majonezem i puszystym chlebem. - Wypadałoby lepiej poznać sprawę. Choćby z powodu, że diabły nie są przyjaznymi zajączkami, które można złapać. Skoro nasz, że tak powiem, towarzysz zamierza je ścigać, to powód musi mieć nie mały.
Następnie na talerz palladynki trafiła szynka i zapiekany ser, który popiła wyjątkowo zimnym piwem.
- Dziękuję, na pewno się przyda - podziękowała ukłonem za pakunek prowiantu, ocierając górną wargę z piany. - Ale nie musieliście się kłopotać z koniem. A przynajmniej nie dla mnie. - dodała, zerkając na Gwiazdkę.
Gdy posiłek dobiegł końca, dziewczyna ruszyła za Magnusem i Avellaną na zewnątrz, by przygotować się do opuszczenia miasta. Torbę z rzeczami i prowiantem uwiązała do łęgu siodła, sprawdziła podkowy oraz nastrój wierzchowca. Trudno bowiem podróżować kiedy koń zaczyna się na wszystko i wszystkich boczyć. Patrząc na resztę, to wydawałoby się, że Gwiazdka jest z nich wszystkich najlepiej ułożona.
- Oczywiście - odpowiedziała Avie, wskakując na siodło i poprawiając miecz. Humor i jej dopisywał, bo od drzwi tawerny po próg bramy ciągle się uśmiechała, zaciskając palce na osobliwym amulecie, podarowanym jej przez Dimę. Obecnie mijane ulice bardzo jej przypominały o palladynie, były w końcu miejscem ich poznania, a Catriona liczyła dodatkowo na to, że kiedyś go jeszcze zobaczy. Choćby tylko po to, by zwrócić mu wisiorek.
- Jedźmy - zawtórowała krasnoludowi, kiedy zrównali się z nim w głównej bramie i razem zaczęli wyprawę. - Jeśli jednak mogę zapytać, to jak wyobraża pan sobie starcie z diabłami i w czym dokładnie mielibyśmy pomóc?
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

Pierwszym, o czym pomyślał upadły zaraz po tym, jak się zbudził, było to, że się wyspał. Czuł się wypoczęty i w pełni sił, był gotów na wszystko to, z czym związane było zadanie, do którego namówił ich krasnolud Toirin. Na chwilę otworzył okno, a jego nozdrza zderzyły się z porannym powietrzem. Nalał wody do niewielkiej miski i przemył nią twarz. Ciecz była orzeźwiająco zimna i skutecznie pozbyła się oznak snu, z którego Mal zbudził się kilka chwil temu. Dopiero teraz, ubrał się, nałożył buty i sięgnął po miecz, który założył na plecy dość niedbale. Właściwie, mógłby go nieść nawet w garści, bo i tak zdejmie go i postawi obok krzesła, na którym usiądzie po tym krótkim zabiegu. Zamknął okno i wyszedł z pokoju, zamykając go na klucz.
Zszedł na dół i wyglądało na to, że był tu pierwszy, bo nigdzie nie widział Avellany, czy może Catriony. Podeszła do niego młoda dziewczyna i zaprowadziła do jednego z wolnych stolików, chociaż taka była zdecydowana większość. Najwidoczniej znajoma Avell przygotowała im wszystko, nawet stół, przy którym będą jedli. Malthael usiadł przy, jeszcze pustym, stoliku i cierpliwie czekał na posiłek, a także na to, aż towarzyszki do niego dołączą. Sen okazał się też naprawdę przydatny dla umysłu upadłego anioła, bo okazało się, że w trakcie snu „zregenerował” on się, przez co należy rozumieć to, że pojawiło się w nim kilka wspomnień, których na pewno nie było tam, gdy kładł się spać.
Avellana dołączyła do niego, gdy kelnerki stawiały naczynia z ich śniadaniem, a niedługo po tym, także Catriona zeszła z piętra i przysiadła się do stolika.
         – To smacznego – odezwał się, gdy zaczęli sobie nakładać. Raczej niczym dziwnym nie było to, że on sam skupił się głównie na mięsie, które zagryzał kromkami chleba posmarowanymi cienką warstwą twarogu. Dowiedzieli się też, że przygotowano dla nich prowiant na drogę, a także konie.
         – Myślę, że to ma też związek z tym, że znasz właścicielkę – odparł, a lekki uśmiech na chwilę pojawił się na twarzy upadłego anioła. Właściwie, gdyby spojrzeć na to, że ma skrzydła i mógłby się przemieszczać przy ich użyciu, on także nie potrzebował wierzchowca. Mógłby wtedy być jakimś zwiadowcą albo coś, w końcu z góry szybciej wypatrzyłby coś ciekawego, podejrzanego albo potencjalnie niebezpiecznego dla całej grupy. Niby pomysł nie był zły, jednak, z drugiej strony, może lepiej będzie, jeśli o jego skrzydłach będzie wiedziało jak najmniej osób.

W końcu posiłek dobiegł końca, a oni zabrali prowiant, który został dla nich przygotowany na podróż, a także, oddane pod ich tymczasową opiekę, konie i ruszyli w miejsce, w którym mieli spotkać się z krasnoludem. Mal już wcześniej zauważył, że Avell zmieniła swój strój – suknia została zastąpiona przez koszulę i spodnie. Nie wyglądała w tym gorzej niż w tym, w co była ubrana wczoraj. Mimo że suknia odsłaniała więcej, to podróżny strój dziewczyny bardziej przylegał do ciała i podkreślał niektóre jego części. Hmm… Ciekawe, czy kiedyś uwierzy mu w to, że należą do tej samej rasy. Przecież wiedział, co widział, gdy jego „magiczne oczy” aktywowały się wbrew jego woli. Wiedziałby, gdyby były to tylko halucynacje, a wtedy w ogóle nie czuł się tak źle, żeby mieć omamy wzrokowe. Nie miał zamiaru porzucić tego tematu, bo coś podpowiadało mu, że nie powinien tego robić. Całą drogę, od karczmy do bramy miasta, myślał o różnych rzeczach, a przez to był małomówny. Zorientował się, że dotarli do miejsca spotkania, gdzie Toirin już na nich czekał. Przywitał się z krasnoludem skinieniem głowy. Mal był gotowy do drogi, chociaż okazało się, że nie radzi sobie dobrze z jazdą konną. Będzie musiał to zmienić i zadbać o to, żeby nie polegać wyłącznie na skrzydłach… jednak to było postanowienie na później, bo priorytetem cały czas pozostawało odzyskanie pamięci. Przypomniał sobie to, co powiedziała Catriona, gdy jeszcze siedzieli w karczmie, jednak dziewczyna wyprzedziła go i sama zadała odpowiednie pytanie. Mal spojrzał tylko na krasnoluda, czekając na to, co odpowie.
Zablokowany

Wróć do „Ekradon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości