EkradonCzerwień i biel

Warowne miasto położone u podnóża gór, otoczone grubymi murami i basztami, jego bramy zdobią dwa ogromne posagi gryfów. Miasto słynie z handlu, pięknych karczm i ogromnej armi. Armi niezwykłej, bo składającej się z wojowników i gryfów. Od setek lat ekradończycy udomawiają gryfy, które później służą w ich armi, stacjonującej w górach poza miastem.
Awatar użytkownika
Catriona
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Catriona »

- Powód jest w tej chwili najmniej istotny - powiedziała Catriona, lekko ściągając wodze, by zrównać się z Avellaną. - Z tego, co przeczytałam i sama wiem, diabła nie sposób zabić żelazem lub srebrem. Ostrze do tego musi zostać pobłogosławione i poświęcone, aby mieć stuprocentową pewność, że taki piekielnik nie wróci już do żywych. Po za tym rogaci są mistrzami w tkaniu magii ognia i wszelkiego rodzaju kantach, nie spodziewajcie się zatem czystej walki z ich strony. Proponuję też uciekać, gdzie pieprz rośnie, gdyby okazało się, że któryś z nich ma więcej niż pięćset lat. Nawet Palladyni mają wątpliwości przed takim starciem. - Wypowiedź Catriony nie miała oczywiście na celu zdołowania i zasiania paniki w towarzyszach, lecz uświadomieniu ich o realnym zagrożeniu ze strony sługusów Księcia Ciemności. Pamiętając słowa brata, dziewczyna miała dwa razy wszystko sprawdzać i unikać niebezpieczeństw jak ognia, a w razie kłopotów, modlić się jak najgorliwiej do Niebios prosząc o pomoc. Wtedy interweniowali prawdziwi weterani pokroju jej ojca, którzy poświęcili życie, walcząc z Piekłem i jego pomiotami.
Młoda niebianka wiedziała, do czego zdolne są diabły, a fakt, iż w ostatnich latach żadnego nie spotkała, mogła uznać za ogromne szczęście. Nie była jeszcze na to gotowa, we władaniu mieczem czyniła nie małe postępy, ale to było za mało, by sprostać takiemu wyzwaniu. Nasuwało się również pytanie, co zrobi Magnus. W oczach Dimy wydawał się niebezpieczny, palladyn nazwał go nawet upadlakiem, co dość jednoznacznie wskazywało na przynależność do ras Piekielnych, przez co serce Catri jakby na moment przestało bić. Czy to przed tym chciał ją chronić Dima, mówiąc, żeby miała na oku tę podejrzaną dwójkę? Nie wyglądali oni na łowców palladyńskich skalpów, ale jak uczy życie - wszystko jest możliwe.
Słysząc ponownie głos krasnoluda, Catriona otrząsnęła się z zadumy i podjechała bliżej, ukrywając w kieszeni gorsetu naszyjnik od legionisty. Za wszelką cenę nie chciała go zgubić.
- Widząc gawiedź z widłami, te twoje diabły gotowe są nas wyśmiać - powiedziała, chcąc brzmieć poważnie. - Zdajmy się na to, co mamy i nie podsyłajmy im pod nos więcej niewinnych ofiar niż to konieczne. Na najbliższym postoju postaram się złożyć modlitwę nad waszym orężem. Pomoże w walce, bo nie sądzę, że masz pod tą kurtką beczkę wody święconej - zażartowała z lekkim uśmiechem, a następnie wróciła na swoje miejsce w kolumnie, by nie oberwało jej się pogawędką i reprymendą od szefa wyprawy. W końcu ona była tu tylko z doskoku.
- Jestem Catriona - przedstawiła się, gdy Torin zadał pytanie o nich samych. - I nie wiem, co z mojego życia może cię zainteresować. Wychowałam się tutaj, w Alaranii, a dokładnie za tymi górami, w które nas prowadzisz. Umiem machać mieczem, znam się w jakimś stopniu na piekielnych i jestem w stanie pokonać każdego krasnoluda w konkursie picia samogonu. - Przy tym ostatnim, Catriona pozwoliła sobie na upust zebranego w niej dobrego humoru, z którym opuściła Ekradon. Dodatkowo jej przyjaciółka zarżała przyjaźnie i pokiwała łbem, jakby na potwierdzenie jej słów.
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

Przysłuchiwał się rozmowie, przy okazji poprawiając się w siodle. Fizyczne cechy jego ciała pomagały mu w utrzymaniu się na końskim grzbiecie, mimo że nie przypomniał sobie, żeby uczono go czegoś na temat jeździectwa. Może w trakcie tej… przygody, będzie mógł opanować przynajmniej podstawy. Wydawało mu się, że to powinno wystarczyć, bo pewnie i tak częściej będzie używał skrzydeł do przemieszczania się – po prostu mógł dzięki nim osiągnąć większe prędkości, niż jadąc konno, a przez to poruszał się szybciej i mniej czasu zajmowało mu dotarcie z jednego miejsca do drugiego.
         – Wątpię, żeby ktoś się do nas przyłączył. Zwłaszcza, jeśli znają zagrożenie i zdają sobie sprawę z tego, że mogą zginąć, gdy już dojdzie do starcia z diabłami – odezwał się Mal, który milczał od czasu, gdy wyjechali poza mury miasta. Cóż, wcześniej nie miał nic do powiedzenia, a teraz wtrącił się na chwilę do rozmowy, żeby podzielić się z innymi swoim zdaniem na ten temat.
         – Poświęcony oręż zadziała tak samo, jak zwykły, jeśli chodzi o diabły. Najlepiej, po prostu, wziąć porządny zamach i uciąć łeb diabła, z którym się walczy. Owszem, mają twardą skórę, jednak nie mają cech łowców dusz, którym zaszkodzi tylko broń dystansowa i pobłogosławiona – odparł, spoglądając na Catrionę. Wydawało mu się, że lepiej byłoby, gdyby dziewczyna przygotowała wodę święconą, którą mogliby parzyć ich skóry. Przez to łatwiej byłoby się ich pozbyć, bo na pewno będą rozproszone bólem, który zostanie wtedy wywołany. Diabeł musiałby wypić poświęconą wodę, żeby od niej zginął, a Malthael wątpił w to, żeby udało im się zrobić coś takiego… Raczej nie będą mieli czasu na takie „zabawy”.

Wyglądało też na to, że kolejne milczenie będzie jeszcze krótsze, bo krasnolud zaproponował, żeby opowiedzieli mu o sobie, aby jakoś zająć sobie czas, w którym będą podróżować. Malthael widział też w tym szansę na dowiedzenie się o innych czegoś, czego wcześniej mógł nie wiedzieć. To dotyczyło także Avellany, którą poznał wcześniej niż Catrionę, jednak nie oznaczało to, że udało mu się dowiedzieć na jej temat wszystkiego, co mogłaby powiedzieć komuś, kogo dobrze nie zna. Pierwsza odezwała się blondynka, podając im kilka informacji o sobie. Teraz, chyba, przyszła jego kolej, bo Avell nie odezwała się słowem, jakby czekając na to, aż inni to zrobią.
         – Mam na imię Magnus i… patrząc na to, że jestem upadłym aniołem, urodziłem się i wychowałem u góry, w Planach Niebiańskich. W trakcie upadku zdarzyło się coś, co sprawiło, że wylądowałem w Alaranii, a nie w Piekle, a także straciłem pamięć. Nie powiem wam wiele o sobie, bo sam nie wiem dużo. Dopiero jestem w trakcie odzyskiwania pamięci – powiedział to dopiero po dłużej chwili. Mogłoby się wydawać, że zastanawia się nad tym, co może powiedzieć, a czego lepiej nie mówić i zachować to dla siebie.
         – Nawet nie jestem pewien co do tego, co umiem, a czego nie… Ale spokojnie, na pewno jestem bardzo dobrym wojownikiem – dopowiedział i uśmiechnął się lekko. Na pewno nie miał zamiaru wspominać im o tym, że nie pamięta praktycznie niczego ze wszystkich swoich treningów, czyli nie wie, jak skutecznie posługiwać się bronią, która teraz spoczywa na jego plecach. Na pewno ta wiedza do niego wróci, jednak nie był w stanie stwierdzić, kiedy to się stanie. Musi stać się to jak najszybciej, na pewno przed ich pierwszą konfrontacją z diabłami. Istoty te nie były łatwymi przeciwnikami, a im starsze, tym trudniej było je zabić. Co prawda, Mal wierzył w to, że walczy naprawdę dobrze, jednak wydawało mu się, że nawet on może mieć problemy z tymi piekielnymi. Niby wystarczyło jedno, dobrze wyprowadzone i silne cięcie, ale przecież nie będzie tak, że będą im się podstawiać pod ostrza i godzić na to, żeby je unicestwić.
Nie wiedział, czy reszta grupy czeka na to, czy powie coś jeszcze, jednak powoli przedłużająca się cisza wynikająca z braku słów, które mogłyby paść z jego strony już, chyba, jasno powinna dać im do zrozumienia, że powiedział im tyle, ile chciał, żeby usłyszeli. Może Toirin też powie im coś o sobie, już po tym, jak zrobi to Avellana. A skoro o niej mowa… upadły spojrzał w jej stronę, czekając na to, aż się odezwie.
Awatar użytkownika
Avellana
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Zielarz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Avellana »

        Spoglądała na drogę, słuchając informacji podawanych przez Catrionę. O piekielnych wiedziała tyle, co przeciętny człowiek, więc każdy sprawdzony fakt, a nie powtarzane ślepo plotki, były na wagę złota, zwłaszcza gdy miało dojść do starcia. Błogosławiony oręż był ciekawostką, zwłaszcza że ona sama nie zaufałaby sprzedawcy takiej broni, gdyż nie można tego empirycznie potwierdzić. Prędzej sama zwróciłaby się do kogoś o pobłogosławienie posiadanych już ostrzy. Zaraz jednak przechyliła lekko głowę, słysząc słowa Magnusa i nie powstrzymała się przed kontrolnym zerknięciem na blondynkę. To oręż musi być pobłogosławiony czy nie? Zdecydowaliby się. Ucięcie łba brzmiało jednak całkiem dobrze i nie powinna mieć z tym problemu, co najwyżej będzie musiała więcej siły w walkę włożyć, skoro cholernicy tacy gruboskórni. Podstawowym faktem pozostawało, że w trucizny nie musiała się bawić, bo to zapowiadało się na zwykłą jatkę.
        Słysząc lekką kpinę palladynki, co do ewentualnej pomocy ze strony wieśniaków, spojrzała na Toirina, ciekawa jego reakcji. Sama podzielała pogląd dziewczyny, wszak nawet gdyby cała wioska ruszyła za nimi, nie byliby niczym więcej jak mięsem armatnim. Chyba, że…
        - Może masz rację dziewczyno, może nie – zarechotał krasnolud, a Avellana pomyślała, że nordowi mogło wcale nie chodzić o pomoc zbrojną, a zwykłe rzucenie mieszkańców na przynętę.
        Swoich wątpliwości nie wyraziła na głos, bo po pierwsze były to tylko domysły, a po drugie… to nie był taki głupi pomysł. Umyślnie nigdy nie posłałaby ludzi na pewną śmierć, ale zdawała sobie też sprawę, że powiedzenie mężczyznom, którzy utracili swój majątek i bliskich, by siedzieli w domu i czekali, aż ktoś inny rozprawi się z zagrożeniem, było zazwyczaj niezbyt skuteczne. Tacy ludzie sami pchali się do walki, organizując mniej lub bardziej skuteczne eskapady i jeśli mieliby wpakować się w wir walki zupełnie niespodziewanie i psuć jakiś tam plan, który być może uda im się wypracować, lepiej już było wciągnąć ich w intrygę i rzucić jakieś zadanie, nawet jeśli najprostsze i nieco ryzykowne.
        Później zaczęły się krótkie prezentacje i Avellana śledziła spojrzeniem mówiących, zapamiętując podawane przez nich fakty. Uśmiechnęła się pod nosem słysząc słowa Catriony, a Horks już ryknął głośnym śmiechem, waląc biednego konia w szyję.
        - Uważaj dziewczyno z takimi przechwałkami – rżał wciąż mężczyzna, trzęsąc się w siodle. – Słyszałem o was, cwaniaczki, alkohol na was po prostu nie działa, więc wlewasz w samogon niczym wodę, to się nie liczy – uznał rechocząc, nawet jeśli jego ostatnie słowa zabrzmiały jak dziecięce przekomarzania. – Ale chętnie poobserwuję to zjawisko – dodał, puszczając do blondynki oko.
        Gdy zaczął przedstawiać się Magnus, nord wciąż chichrał się rozbawiony, ale słysząc słowa mężczyzny obrócił się gwałtownie w siodle, ku sapiącym protestom zmęczonego już kuca.
        - Stary, ty naprawdę nic nie pamiętasz? To przesrane… - zawyrokował wyjątkowo jak na siebie poważnie, dalej kiwając już tylko głową i zwracając się znów w kierunku jazdy. – Dobrze przynajmniej, że nie zapomniałeś, jak się mieczem macha, nie? Dopiero by nam się drużyna rozlała.
        Zielarka uśmiechała się lekko, spoglądając na Magnusa i zastanawiając mimowolnie nad jego losami. Ciekawa była bowiem, co takiego trzeba uczynić, by „upaść”. W samego „Najwyższego” zawsze było jej ciężko uwierzyć, wszak jedynym dowodem jego istnienia były właśnie same anioły, ale bardziej zastanawiało ją, jak to jest, że wszyscy ludzie chwalą jego łaskę, miłosierdzie, dobro i inne pierdoły, a tak wielu jest upadłych aniołów, którzy nie tylko stracili w pewien sposób swoje dotychczasowe życie, ale w ogóle cudem uniknęli unicestwienia. Najzwyczajniej w świecie jej się to nie spinało.
        Zerkając na bruneta złapała jednak nagle jego spojrzenie i dotarło do niej, że skoro ta dwójka się zaprezentowała, to teraz i jej kolei. Odwróciła spojrzenie na trakt, opowiadając lekkim tonem.
        - Moje imię znacie, chociaż miano Avellana nadano mi raptem kilka lat temu. Trudnię się głównie zielarstwem, chociaż w jego bardziej użytkowej formie – stwierdziła oględnie, lecz nie trudno było się domyślić, że ma na myśli to, iż częściej sprzedaje trucizny niż napary nasenne. Wydawało się, że nord chyba złapał aluzję, bo uśmiechnął się złośliwie pod nosem, a dziewczyna kontynuowała.
        - Co zabawne, moja historia nieco przypomina tę Magnusa, gdyż również nie pamiętam fragmentów swojego życia. Gdy miałam siedemnaście lat znaleziono mnie po prostu w lesie, nadano imię właśnie, i wychowano na południu, poza granicami Alaranii. Gdy opuściłam moich opiekunów, trafiłam do tej krainy, wiele więcej do opowiedzenia nie ma – wzruszyła lekko ramionami.
        - Oni nauczyli cię walczyć? – zapytał Herks, wskazując spojrzeniem na przypasane do ud dziewczyny długie sztylety.
        - Nie, nimi musiałam nauczyć się władać już wcześniej – odparła krótko, a krasnolud już nie drążył. Widział wczorajszego wieczoru, jak naturalnie dziewczyna włada ostrzami i miał swoje podejrzenia, co do tego ile czasu zabiera nauka, by osiągnąć taką swobodę w ruchu z bronią.
        - Hm, ciekawa z was gromadka, nie powiem. Jako i wy dzielicie się ze mną swoim życiem, tako i ja wam opowiem! Jestem Toirin Herks, syn Tarrona, syna Taurosa, czyli dumny krasnolud z dziada pradziada, alarański mistrz rzucania toporem do celu i niepotwierdzony jeszcze oficjalnie, acz zaręczam, że wina to tylko tych biurokratycznych gówien, najlepszy łowca piekielnych pomiotów w tej części Łuski. Otóż drodzy moi, wielu krasnoludów za diabłami nie goni, nie? No. Ale ja mówię sobie: „Toirin! Jeśli jesteś w czymś dobry, to zacznij nad ty do cholery zarabiać, siejącymi ferment debilami się nie przejmuj, bo co będziesz w kopalni na marne siedział i kilofem machał jak panna chustą, skoro możesz oddzielać diabelskie łby od ich śmierdzących trzonów, co nie?” No i tak zrobiłem – wyszczerzył się rechocząc i błyszcząc wesołym spojrzeniem na swoich towarzyszy. W ten sposób wyjaśniła się poznaczona bliznami aparycja norda, jego pewność siebie i topór wielkości niemal jego samego, przytroczony na plecach mężczyzny.
Awatar użytkownika
Catriona
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Catriona »

- Nie zaszkodzi spróbować - odpowiedziała Magnusowi, łypiąc na niego trochę krzywo za to, że podważa wiedzę przekazaną jej przez ojca, jednego z największych paladynów, jacy parali się tępieniem piekielnych pomiotów. Co prawda jej szkolenie nie zostało w pełni ukończone, a część faktów mogła jej po prostu umknąć, ale i tak pewnie wiedziała więcej niż mężczyzna. O ile jest tym, za kogo się podaje. Z tyłu głowy wciąż huczały jej słowa Dimy, by uważała na tę parkę. Czyżby byli poszukiwani lub niebezpieczni? Avellana nie wyglądała na taką, zbyt często się uśmiechała i była pogodną kobietą.
- Diabły są silne i bardzo sprytne, to nie ulega wątpliwości - kontynuowała, sięgając pamięcią do przeczytanych ksiąg. - Zwykły miecz zrani ich tak samo, jak ten pobłogosławiony i poświęcony, ale to ten drugi może ich ostatecznie zabić. Podobnie jak łowców dusz, o których wspomniałeś. Mój ojciec, dając mi ten miecz, właściwie go zabezpieczył modlitwami i nasmarował wodą święconą. Jest skuteczny, ale przyznam się, że jeszcze go nie wypróbowałam na Piekielnikach. Nie miałam okazji, a brat modlił się, bym miała ją jak najpóźniej. W końcu zabijanie pozostawia po sobie piętno na duszy.
Zamilkła, by poprawić się w siodle i sięgnęła do przewiązanych juk, ażeby wyciągnąć z nich duże, soczyście czerwone jabłko, które podała przyjaciółce. Klacz zarżała z zadowolenia i delikatnie chwyciła zębami owoc, chrupiąc i mlaskając chrapami, jak to konie mają w zwyczaju.
- Jedz na zdrowie - powiedziała Catriona, poklepując Gwiazdkę po szyi i podając jej jeszcze dwa jabłuszka i świeżą marchewkę. Sama uraczyła się połową wypiekanego placka z miodem i wodą, po czym otarła usta wierzchem dłoni i odwróciła się w stronę rechoczącego krasnoluda.
- Nazywasz to cwaniakowaniem, a co powiesz na fakt, że możesz wypić każdy rodzaj alkoholu z zachowaniem jego smaku, lecz wiedząc, że ten nie uderzy ci do głowy i nie zamiesza w żołądku? Najwyższy nie zakazuje swoim sługom picia, ale jest profesja, mianowicie ta moja, której nie powinno się wykonywać pod wpływem. Alkohol to wróg, nie ważne co powiedzą inni. Otumania, znieczula, osłabia umysł. Paladyni nie mogą sobie na to pozwolić, gdyż w przeciwieństwie do aniołów, my stanowimy fizyczną siłę Nieba. Oni tylko nawracają, bronią wiary. To my idziemy w pierwszym szeregu, gdy Piekło zaczyna się panoszyć.
- W sumie to nawet piękne, że ktoś inny się naraża - dodała, zmieniając temat, by nie wpaść przypadkiem w wir jakiś kłótni. - Nie zrozum mnie źle, Torinie, ale ty możesz stracić na tym więcej niż inni. A i tak chcesz polować na diabły. Jeśli rzeczywiście jesteś w tym dobry i robisz to, by pomóc innym, to w swoim czasie możesz spodziewać się nagrody za te czyny.
Gdy wszyscy się przedstawili, zapadła swego rodzaju niezręczna cisza, przerywana jedynie szumem drzew i dzwonieniem końskich podków. Catriona próbowała odprężyć się w siodle i zebrać myśli. Puściła nawet wodze, a dłonie ukryła pod narzutą z niedźwiedziego futra. Mimo to Gwiazdka nie dała się ponieść ani przez chwilę. Szła prosto przed siebie, kręcąc łbem, za każdym razem, gdy podleciały do niej wredne muchy. Las gęstniał z każdym krokiem, modrzewie ustępowały świerkom i dębom, a im głębiej, tym bardziej czuło się czyjąś dodatkową obecność.
- Krasnoludy mają podobno dobre nosy - rzuciła nagle, przypominając sobie jeden szczególik ze starych zwojów. - Gdyby którekolwiek z nas wyczuło nikły zapach siarki, to znak, że diabeł jest całkiem blisko. To tak, dla bezpieczeństwa, żeby nikt nas nie zaskoczył.
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

Przez oblicze Malthaela przemknął lekki uśmiech, gdy krasnolud wyraził swoje zdanie na temat jego utraty pamięci.
         – Tak… Tylko, że to tymczasowe, bo jakaś część wspomnień już mi wróciła, a reszta, powoli, ale też wraca – odparł szczerze. Już wcześniej powiedział, że pamięta już, jak walczy się mieczem, więc teraz postanowił, że nie będzie się powtarzał. Znaczy… znowu musiałby skłamać, bo przecież wspomnienia dotyczące treningów i tego, czego nauczył się w ich trakcie, jeszcze do niego nie wróciły. To nie tak, że kłamstwo było dla niego problemem, bo nawet jego głos nie wskazywał wtedy na to, że naprawdę może być zupełnie inaczej, niż wskazywałoby to, co powiedział upadły anioł. Po prostu mówienie o tym przypomniało mu też, że jest niemalże bezbronny. Owszem, wróciło do niego kilka rzeczy na temat walki wręcz, jednak to nie pomoże mu przy starciu z diabłami. W takiej sytuacji musiał wiedzieć, na co go stać i wykorzystać to w jak najlepszy sposób, aby zareagować szybciej niż przeciwnik lub przeciwnicy. To pomogłoby mu wyeliminować ich szybciej i wyjść ze starcia z mniejszymi obrażeniami albo w ogóle bez ran.
Później temat zmienił się i Avellana powiedziała im coś o sobie, a na sam koniec to samo zrobił Toirin. Dobrze było dowiedzieć się paru nowych rzeczy na jego temat, bo przez to był im bardziej znajomy i, może, ufali mu też trochę bardziej. Gdy się komuś nie ufa, nie dzieli się z nim wiadomościami na temat swojego życia.

         – Wydaje mi się, że nawet zwykły miecz może zabić diabła, jeśli uda ci się uciąć mu jego łeb. Wiele istot ma zdolność regeneracji ran, jednak trzeba być żywym, żeby jej użyć… - odezwał się po chwili, zerkając w stronę Catriony. Chciał dodać coś jeszcze, jednak powstrzymał się i skończyło się na tym, że pozostali usłyszeli niedokończone zdanie, z którego dokończenia zrezygnował sam upadły. Dlaczego to zrobił? Cóż, chciał wskazać różnicę między magicznym i zwykłym orężem, posługując się przy tym przykładem broni, którą nosił na plecach, jednak sam nie był pewien jej właściwości, poza tym… może lepiej nie zdradzać im tego, iż jego oręż nie jest zwykłym, długim mieczem w bardzo ładnej pochwie.
         – To nie jest tak, że wśród aniołów żyją wyłącznie tacy, którzy „nawracają i bronią wiary”. Są też tacy, którym walka nie jest obca i wysyłani są do Alaranii po to, żeby walczyć z piekielnymi i demonami. Moje wyszkolenie nie wzięło się znikąd, bo wszystko, co umiem, to zasługa wielu treningów, którym zostałem poddany, gdy byłem aniołem – odparł, tym razem przyglądając się czemuś na lewo od traktu, co przykuło jego uwagę. Dziwnie się czuł, gdy uświadomił sobie, że w jakiś sposób broni anioły, jednak po chwili pomyślał, że jest to bardziej wyjawianie faktów Catrionie, a nie obrona tych, do których kiedyś należał. Trochę zdziwiło go to, że dziewczyna o tym nie wiedziała, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie.
         – Jestem pewien, że anioły także giną w trakcie wykonywania zadań na terenie Alaranii, także nie tylko paladyni są tymi, którzy się narażają – dodał na koniec. Kiedyś był jednym z nich i to w dodatku takim, który walczył, więc wtedy to, co mówił miałoby więcej sensu, bo rzeczywiście przemawiałaby przez niego obrona swojej rasy. Teraz… był upadłym i, chyba, nie powinien mówić takich rzeczy. Zwłaszcza, że to anioły odpowiadają za stan jego umysłu i braki we wspomnieniach. Cóż, Malthael potraktował to, jak uświadamianie kogoś o tym, jak jest naprawdę.

Cisza sprawiła, że upadły zaczął skupiać swoją uwagę na roślinności, która ich otaczała. Wypatrywał tam czegoś, co nie powinno znajdować się za drzewami albo w zaroślach, chociaż wątpił w to, że diabły zastawiłyby na nich pułapkę. Skoro Toirin zgubił ich trop, raczej nie wiedzą, że ktoś ich śledzi i chce je pozabijać. Nawet udało mu się coś zauważyć, jednak szybko okazało się, że to jakieś zwierzę, które schowało się za drzewem i uważnie przygląda się grupie. Nie było dla nich żadnym zagrożeniem, więc Malthael nawet nie powiedział o nim pozostałym.
         – Zawsze można też sprawdzać okolicę poprzez poszukiwanie aur. Paladyni, chyba, powinni mieć taką umiejętność, nawet jeśli ogranicza się tylko do wykrywania aur demonów i piekielnych – odezwał się, nadal przyglądając się skupisku drzew, które ich otaczało. On sam mógł posiadać coś podobnego, co wcześniej udało mu się przywołać i dzięki temu dostrzec, że Avellana jest upadłym aniołem, jednak wtedy zrobił to przypadkowo. Aktualnie nie wiedział, jak może aktywować ten magiczny wzrok. Niby mógłby zrobić to metodą prób i błędów, ale on wolał poczekać na to, aż wróci jego pamięć, bo był pewien, iż będą tam wspomnienia na temat tej magicznej umiejętności.
Tym razem coś zaszeleściło w pobliskich zaroślach. Mal od razu przeniósł swój wzrok właśnie w tamto miejsce. Spodziewał się, że po chwili wyjrzy stamtąd głowa jakiegoś zwierzęcia, które żyje w tym lesie, jednak tak się nie stało.
         – Hmm… - mruknął do siebie, cały czas przyglądając się niedużemu zbiorowisku krzewów. Może stworzenie schowało się właśnie przed nimi, aby nie mogli go zauważyć, bo przestraszyło się grupy. Teraz bało się wyjrzeć i sprawdzić, czy zagrożenie minęło.
         – To pewnie jakieś zwierzę – to również powiedział do siebie, jednak na tyle głośno, że pozostali nie mieli problemu z usłyszeniem tych słów.
Awatar użytkownika
Avellana
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Zielarz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Avellana »

        Przysłuchiwała się rozmowie Magnusa z Catrioną z widocznym zaciekawieniem, nie nachalnym, lecz nie raz spoglądając na nich, gdy wymieniali poglądy dotyczące zabijania piekielników. Toirin mógł być zadowolony, że ma troje dodatkowych wojowników, ona cieszyła się, że dwójka z nich aż tak dobrze zna się na tej rasie i może stanowić znaczącą przewagę, gdy dojdzie już do starcia. Nie było żadną tajemnicą, że przewagi nie czyniła tylko siła i liczebność, ale właśnie znajomość oponenta, a i tak w największej mierze spryt i odpowiednie rozegranie walki. Samotna jednostka z bronią dalekiego zasięgu na szycie budynku mogła nie raz przynieść większe zniszczenia w siłach wroga niż cała drużyna, niefortunnie otoczona na niekorzystnym dla niej terenie. Mimo to wieść, że nie tylko pobłogosławione ostrze jest w stanie zranić, a być może nawet zabić diabły, było dobrą wiadomością. Z grzeczności dla palladynki Avellana nie wypowiadała się na tematy religijne, gdyż jej stanowisko było na tyle jednoznaczne i sztywne, że nie obyłoby się bez konfliktu ideologicznego. Najlepiej więc w takich sytuacjach było zachować uprzejmie milczenie.
        Toirina natomiast rozbawiła odpowiedź Catriony, której wysłuchał z pobłażliwym uśmiechem i kiwając głową, ale zaraz obrócił się nieco w siodle, by na nią spojrzeć.
        - Wiesz panienko, doceniam wasz dar, naprawdę, ale czymże jest alkohol, jak nie środkiem do cudownego stanu upojenia? Jeśli was to nie bierze to i frajdy nie ma, nie? Zwykłe wlewanie napoju w gardło, a i smaczny czasem nie jest. A dobra bomba to jest to! – stwierdził i uderzył w krasnoludzki rechot, trzęsąc się w siodle ku rozpaczy niewielkiego kuca.
        Avellana w międzyczasie zerkała na rozproszonego czymś Magnusa i za jego spojrzeniem śledziła poruszenie w krzewach, jednak ani nic się w nich nie pojawiło, ani nie wyczuła żadnej aury poza swoimi towarzyszami. Skinęła więc głową na słowa bruneta i wróciła uwagą do drogi przed sobą, chociaż teraz zwracała też baczniejszą uwagę na flanki.

        Dalsza droga upłynęła im już spokojnie, przerywana okazjonalnymi grzecznościowymi rozmowami, chociaż zielarka odnosiła wrażenie, że nie licząc Toirina, drużyna jest raczej małomówna i niezbyt chętna do zacieśniania więzów. Nie naciskała więc, udzielając się gdy poruszono jakiś ciekawszy temat, ale z inicjatywą też nie wychodząc, pozwalając by ukoiła ją konna podróż.
        Las nie ustępował nawet gdy wierzchowce zaczęły powoli piąć się pod górkę, a ziemisty gościniec ustąpił miejsca skalnej ścieżce, prowadzącej w góry. Niebo stopniowo ciemniało i Avell zaczęła się zastanawiać czy zdążą dotrzeć do wioski przed nocą, gdy w oddali dojrzeli migoczące w ciemnościach drobne światła pochodni.
        - To ta wioska? – zapytała krótko szatynka, a krasnolud skinął głową.
        - Na razie cicho sza, po co my tam w te góry się pchamy. Z rana damy im znać – dodał, a dziewczyna skinęła głową, nie widząc w tym problemu. Dzisiaj i tak było już późno, a ludzie albo zmęczeni, albo wstawieni, nie ma sensu z takimi sensacjami im teraz wyskakiwać.
        Do wioski wjechali więc jak typowi podróżni i chociaż na Magnusa niektórzy spoglądali podejrzliwie, widząc potężnego wojownika, Avell i Catriona załagodziły ten wizerunek, a Toirin został powitany jak stary bywalec i szybko znaleziono im miejsca na nocleg. Wioska nie była jednak ani duża, ani zamożna, a umiejscowiona na podnóżu gór, także niezbyt dobrze rozbudowana pod względem architektonicznym, przez to podróżnym przydzielono jedną sporą izbę na poddaszu kościoła, co zielarka przyjęła z cynicznym rozbawieniem. I chociaż osoba brunetki mogła sugerować, że ta do takich warunków nie nawykła, Av bez większych problemów rzuciła swoją torbę na ziemię i uszykowane na niej posłanie z raptem jednego koca, zapewnionego przez mieszkańców. Niedługo później przyniesiono im skromne, ale ciepłe posiłki, za które jeszcze dzisiaj nie musieli płacić, ot gościnność wobec podróżnych. Gdyby postanowili zostać dłużej z pewnością rozliczano by ich, jak każdego, ale dzisiaj mogli cieszyć się sytym posiłkiem, a spakowany prowiant zostawić na kolejne dni.
Awatar użytkownika
Catriona
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Catriona »

Po słowach krasnoluda Catriona doszła do wniosku, że dalsza rozmowa z nim na temat alkoholu i jego przeznaczenia może przez pomyłkę doprowadzić do kłótni, które były ostatnią rzeczą jakiej brakowało tej dziwnej drużynie. Zaniechała zatem dalszych aluzji i przybrała bierne uczestnictwo w rozmowie, przysłuchując się innym. Nawet słowa Magnusa odnośnie sposobu zabijania piekielnych puściła mimo uszu, nie chcąc się wykłócać z kimś, kto z całą pewnością był od niej starszy i bardziej doświadczony. A przy tym sam był Upadłym, jak twierdził Dima, udzielając jej ostrzeżenia, by uważała na mężczyznę i jego towarzyszkę. Blondynka wyszła z założenia, że Palladyn nie podzieliłby się tą uwagą, gdyby nie był pewien swego, ale nawet on musiał dostrzec, że Magnus i Avellana nie zachowują się jak inni mieszkańcy Piekła. Dowodem był fakt, że na widok Dimy nawet nie próbowali uciekać, walczyć, knuć. Po prostu wypili razem piwo i zaprosili ich do kompanii. Teraz, gdy nie było z nimi Niebiańskiego Rycerza, Catriona zaczęła się zastanawiać, jak potoczy się starcie z diabłami. Osobiście wolała o tym teraz nie myśleć.

Szybko okazało się, że jej towarzysze także nie należą do gadatliwych, przez co większą część drogi spędzili w ciszy, przerywanej co jakiś czas anegdotkami Torina i półsłówkowymi odpowiedziami ze strony kobiety lub mężczyzny. Przez pewien czas palladynka pozostawała z tyłu, obserwując otaczającą ich przyrodę i zachwycając się pięknem lasu.

Z tego też powodu jako ostatnia dostrzegła cel ich podróży - małą wioskę, w której każda sadyba kryta była strzechą, a niski, miejscami połamany płot próbował utrzymać wszystko w kupie. Mimo to ludziom bieda nie zaglądała tu w oczy, a przynajmniej takie sprawiali wrażenie. Z szeroko otwartymi ramionami przygarnęli wędrowców i użyczyli im gospody. Catriona pozdrawiała uśmiechem mijanych na ulicach mężczyzn i starsze kobiety, które wskazywały na nią palcem, nie po to by ją obrazić, tylko by uświadomić swoim wnukom z kim mają do czynienia. Ludzie tutaj słyszeli o Palldaynach wiele dobrego, dlatego przybycie jednego z nich uznali za dobry omen dla całej wioski.

Gwiazdka tymczasem wesoło prychała, kiedy jakiś chłopiec przebiegał obok i głaskał ją po chrapach lub częstował jabłkiem. Catriona nie wzbraniała im tego, a gdy któryś z nich zapytał po co jej miecz, odpowiadała wesoło "By rozwiązywać problemy".
- Bardzo mili ludzie - skomentowała już w karczmie, kiedy razem z Torinem, Magnusem i Avellaną zasiadła do stołu. - Aż przykro słuchać, że ktoś ich tu nęka. Mam nadzieję, że zdołamy im pomóc.
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

Malthael jakoś nie za bardzo miał zamiar zaczynać rozmowę na jakiś nowy temat, więc teraz siedział w ciszy, poświęcając trochę więcej uwagi na obserwację otoczenia. Oczywiście, jeśli ktoś go o coś zapytał lub zwracał się bezpośrednio do niego, odpowiadał, ale robił to krótko. Rozmyślał też nad walką, która była coraz bliżej i… musiał przyznać, że zaczął odczuwać chęć przyspieszenia czasu, aby krócej na nią czekać.
Po jakimś czasie znaleźli się w wiosce, w której prawdopodobnie także przenocują i zjedzą jakiś posiłek. Upadły nie miał problemu z nocną podróżą, jednak odpoczynek na pewno przyda się zarówno im, jak i wierzchowcom. Czuł spojrzenia na sobie i na mieczu, który teraz spoczywał na jego plecach. Właściwie, dobrze się czuł, gdy mieszkańcy wioski patrzyli na niego tak podejrzliwie, bo to oznaczało też, że obawiali się go… Dzięki temu nie będą próbowali zrobić czegoś, co może nie spodobać się jemu albo grupie. Chociaż, z drugiej strony, to, że znali już krasnoluda i został on przez nich przywitany tak, jakby praktycznie mieszkał wśród tych ludzi, najpewniej także dawało pewne profity dla całej grupy. Właśnie jednym z tych udogodnień było to, że dostali dla siebie dość sporą izbę, w której, co prawda spali na podłodze, ale przynajmniej nie musieli się ściskać obok siebie. Malthael, jakoś mimowolnie i najpewniej przez swoje szkolenie, i tak wybrał sobie takie miejsce, z którego bez problemu będzie mógł obserwować przejścia, które prowadziły do tego pomieszczenia. Nie znał tych ludzi, więc niczym niezwykłym było, że niezbyt im ufał, mimo że wcześniej widział, jak witali się oni z Toirinem. Ciepły posiłek sprawił, że upadły przestał być tak nieufny, jednak nie miał zamiaru zmieniać miejsca. Chociaż teraz była to bardziej kwestia tego, że ułożył tam już wszystko tak, żeby było mu wygodnie.

         – Pewnie nie są jedynymi, którzy ucierpieli przez te diabły — odparł Malthael. To prawda, że był piekielnym, jednak jego staż był krótki i nigdy nie miał zamiaru stać się taki, jak grupa, z którą już niedługo się zetrą. Przez chwilę zajął się jedzeniem, nawet nie odzywając się słowem. Nidać było, że zastanawia się nad czymś, jednak ciężko byłoby zgadnąć, co też chodzi mu po głowie… chyba, że osoba chcąca to wiedzieć czytałaby w jego myślach.
         – Eh… Dobra. Powiem to raz i nie będę powtarzał. Prawda jest taka, że nie przypomniałem sobie tego, jak walczyć – odezwał się w końcu i westchnął raz jeszcze. Dziwnie się przez to czuł, bo wydawało mu się, że nie będzie miał problemów z ukrywaniem tego przed nimi. Co więcej, nawet nie czuł jakiegoś poczucia winy przez to, że nie powiedział im prawdy, a mimo tego, i tak wolał, żeby to wiedzieli i, żeby byli przygotowani na coś takiego.
         – Myślę, że… Nie. Jestem pewien, że przypomnę to sobie przed samą walką albo już wtedy, gdy pierwsze ostrza zderzą się ze sobą – dodał, zapewniając ich, że właśnie tak będzie. Było to kolejne kłamstwo, jednak naprawdę małe, bo przecież Malthael nie mógł wiedzieć, kiedy odzyska pamięć, a jedyne, co mógł zrobić, to wierzyć, że stanie się to jak najszybciej. Po tym, jak już to powiedział, wrócił do jedzenia. Ciepłe było, więc szkoda było czekać na to, aż wystygnie.
         – Walczyłeś już wcześniej z tymi diabłami? A nawet jeśli nie, to może wiesz coś na temat tego, jak walczą albo, jakie umiejętności mają? - zapytał krasnoluda, zmieniając temat. Każda informacja na temat wroga mogła okazać się przydatna, a jeśli jest odpowiednio dobra, może nawet sprawić, że łatwiej będzie go pokonać.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Podróż podróżą, wyprawa wyprawą, ale kaprysy losu rządzą się własnymi prawami. I choć polowanie na piekielnych zawsze miło poobserwować, drużynę która się tutaj uformowała należało rozdzielić. Tak właśnie umyśliła sobie Fioletowa, chowając się wraz z młodocianym aniołkiem w międzywymiarowej przestrzeni. Nadgryzła kawałek pomarańczowego mało-melona i popatrzyła na dobrotliwą, wylęknioną twarzyczkę towarzysza. Jego wzrok skierowany był do dołu, na zebraną w pomieszczeniu gromadkę, drobne ręce ściskały kurczowo jakiś dziwny kosturek, a skrzydełka poruszały się wolno zagarniając powietrze (i majacząc nieznośnie jasną barwą zwykle gdzieś poza stożkiem dobrego widzenia nietoperzastej). Kiedy patrzyła prosto na nie nie było problemu - zawsze intrygowały ją anielskie piórka. Takie lśniące i białe. Ale, że teraz wolała skupiać się na na Stokroteczce, Dręczycielu Kuca, Zapominalskim i Upadłej to migająca z boku biel jedynie ją irytowała. Upominała już młodego tyle razy, a on nic! Głuchy tak jak uparty. I weź tu współpracuj z niebiańską młodzieżą!
- Ty, przestańże się bujać! Przecież to ja utrzymuję cię pod sufitem! - Zrugała go po raz kolejny za wykonywanie zbędnych, a drażniących ją czynności, ale tym razem dla większego efektu wyrwała mu przy tym z objęć srebrną laskę i zdzieliła go nią po głowie.
- P-przepraszam ale… tak bez ruszania nimi jest dziwnie. - Wyjaśnił ściszonym głosem.
- Nie słyszą nas, nie widzą, a bez machania nie spadniesz! Więc mów głośno i schowaj to!
- Skrzydła?
- O! A możesz?
- A nie?
Popatrzyli po sobie nagle zbici z tropu. Mimo, że ‘pracowali’ ze sobą nie po raz pierwszy, to nadal musieli się wiele o sobie dowiedzieć. Fioletowa jeszcze nie widziała swojego niebiańskiego gościa bez skrzydeł. Właściwie sprawy Nieba i Piekła to nie za bardzo była jej bajka - stąd obecność niebieskookiego, który mógł teraz jej podpowiedzieć, a poza tym pilnował swojej części roboty.
No, może nie w tej chwili bo właśnie pokazywał jej jak działają opierzone kończyny - rozkładał je i składał, chował i ujawniał z powrotem, kręcąc się przy tym z radością i dreszczykiem, który przeszywał jego ciałko gdy unoszony nad podłogą pozbawiał się naturalnej umiejętności lotu. Był świadom, że Fioletowa go nie upuści (przynajmniej nie póki nie znajdzie się nad jakimś przystojniakiem), ale jakoś wolał w tym temacie być zdanym na własne siły. Kto inny zawsze mógł o nim zapomnieć albo zrobić mu jakiś kawał… jego towarzyszka była pierwsza na liście zdolnych do tego osób.
- To co tam wymyśliłeś? - zagadnęła. - Bo ja myślałam o przemalowaniu tej blondyneczki na różowo, ogoleniu brodacza i pomieszania wspomnień pozostałej dwójce. - Wyjawiła z chytrym uśmieszkiem wprawionego chochlika.
- Nie! - Zaprotestował gwałtownie. - Tak nie można! Nie znowu! - Jęczał, tym razem nie szczędząc gardła.
Fioletowa zaśmiała się i obróciła w powietrzu. Z tym praworządnym chłopczyną miała ubaw po pachy.
- Nie powinniśmy robić niczego z czego mogliby być niezadowoleni! Ludzi należy szanować. Nordów też! Nie mówiąc o Palladynce! Nic jej nie rób! Już sama się wpakowała w kłopoty… - westchnął i zerknął na nią smutno.
- Dobra, rozumiem, że z nią trzymasz. W końcu należycie do tego samego grona. A i tak choć ma łeb na karku każdy po kolei stara jej się udowodnić, że jest niedoświadczona i nie ma racji, więc ja chyba nie muszę… z resztą to wasze sprawy. Ale Kucołamacz? Zabawnie byłoby popatrzeć jak się pieni!
- Nie! To wcale nie jest zabawne! Oni chyba nie lubią jak się rusza ich zarost…
- O to chodzi. - Wyjaśniła mu tę oczywistość wzruszając ramionami. - Dlatego mogło zadziałać. Ale niech będzie. A upadłych jak wybronisz? Hmm? - zapytała z rosnącym zaciekawieniem.
- Nijak. Przemaluj uch. - Zadecydował surowo, ścigając brwi, a Fioletowa zaczęła kaszleć ze śmichu. Bystry był ten jej dzieciak!

Kiedy już się wybawili należało przystąpić do dzieła. Wbrew temu co tam szemrali zamiarów nie mieli złych. Młody był tu, by pomóc Stokrotce, a Fioletowa, żeby rozdzielić Zapominajka i Upartą. Większość kroków została już podjęta - dzieciak tylko pilnował, by blondynce nic się nie stało aż przybędzie odgórnie zorganizowana pomoc. Takie miał zadanie. Jego kompanka natomiast tylko czekała na odpowiedni moment, by samej zająć się resztą.
- Do dzieła młody - Popchnęła go w końcu i przeniosła portalem za drzwi pokoju.

Puk, puk.
Ktoś zastukał w murszejące drewno.
        - Można?
Zapytał nieśmiało, wysokim, chłopięcym głosem.
Ktoś odpowiedział.
Drzwi się uchyliły.
Wyjrzała zza nich urocza, nieletnia twarzyczka o wielkich, proszących oczach i brązowych kołtunkach na głowie. Po chybotaniu było widać, że jej właściciel przystępuje z nogi na nogę. Zagryzł wargi, spojrzał na Catrionę i znów spuścił wzrok. Podniósł go, przebiegł nim po pozostałych i ponownie wbił go w ziemię. Znowu uniósł oczęta na palladynkę. Przełknął ślinę.
        - Czy… czy można na chwilę prosić panią? - zapytał tonem, który rozmiękczał serca, łamał wewnętrzne mury nieufności i wrogość wobec nieletnich filutków.
Blondynka wymieniła ze znajomymi spojrzenia i wstała. Biorąc pod uwagę jej przynależność rasową nie było nic dziwnego w tym, że wieśniacy chcieli od niej czegoś. Tylko czego? Może miałoby to związek z tymi diabłami? Z taką nadzieją opuściła pokój zabierając przy okazji swoje rzeczy. Były to podręczne drobiazgi i broń - dobrze się jednak złożyło, że nie miała czego zostawiać - to ułatwiało aniołkowi pracę.
Ułatwiała mu ją też Fioletowa, która sprawnie zamaskowała jego aurę. Ostatnie czego chciał to by wydało się przed piekielnymi, że jest aniołem. Co prawda szanse, że go zaatakują były niewielkie (gdyby był starszy prędzej zaprosiliby go na jakie alkohole), ale on nie lubił i już. Wolał się ujawnić tylko przed palladynką… a może w ogóle?
Wyprowadził ją ze świątyni oddając jeszcze tylko pokłon przedstawieniom Pana i zboczywszy z wydeptanej ścieżki wskazał jej oddalony o kilkanaście minut marszu zagajnik. Wyjaśnił, że dzieje się tam coś niepokojącego, a jego brat poszedł sprawdzić i jeszcze nie wrócił. Niebianka postanowiła nie odmawiać chłopcu, poszła więc po Gwiazdkę i obiecała, że zobaczy co się dzieje. A może powinna była wziąć ze sobą nowych znajomych? Nie… to chyba nie było nic wielkiego - da sobie z tym radę. W razie czego zawsze może szybko zawrócić, a jej werbalne ostrzeżenie powinno dotrzeć aż do świątyni.

W czasie kiedy młody utrzymywał palladynkę z dala od reszty towarzystwa Fioletowa zacierała łapki.
"Co by tu wam… o, wiem! Nie, chwila, nie… to już było. A może!? Nie… Albo tak…" Kręciła się w powietrzu pomiędzy nimi jak zawsze czerpiąc pewną frajdę z tego, że nikt nie mógł jej dostrzec. Dopiero kiedy puknęła Malt… Magnusa w czoło ten poruszył się niespokojnie i wstał zaalarmowany.
- Coś tu chyba jest. - Stwierdził, chcąc uprzedzić kompanów. Tylko to zrobił, już klęczał na ziemi, czując na sobie niewidzialne pęta ważące tyle, że nawet jego kolana musiały się ugiąć. Toirin potraktowany został podobnie, ale on na szczęście nadal siedział. Tylko Avellana została wolna - po to, by przez chwilę porozglądać się nerwowo i przyjąć pozycję dogodną do dobycia sztyletów. Na nic się to zdało. Przeciwnika nie dało się nijak wyczuć ani określić jego pozycji. Był… gdzieś. Dziewczyna nawet nie zorientowała się kiedy została dotknięta i przeniesiona hen daleko od reszty w jakieś ciekawskie miejsce. Podczas przenosin mignęła jej przed oczami niewielka, fioletowa postać, ale szybko rozmazała się, chichocząc głucho.
Malthael zwący siebie Magnusem i Toirin zostali sami. Zaklęcie puściło, ale w miejscu, gdzie jeszcze niedawno stała kobieta wirowała jedynie pożółkła karteczka.
"Musiałam zabrać waszą towarzyszkę w inne miejsce.
Nie musicie się martwić, będzie bezpieczna - zaufajcie mi i mojej latającej notatce!
Możecie sobie dalej wędrować.
Nie będę wam przeszkadzać, ale babsztylki nie macie co szukać.
Powodzenia w łapaniu piekielnych i odzyskiwaniu wspomnień.
PS. Całkiem ładna koszula Mal-gnusie. Wiem chyba kto by się na nią połakomił.
Podpisano: Nie podpisane"


Kiedy mężczyźni pochylali się nad karteczką, młody aniołek na zewnątrz obserwował jak nadjeżdżający zza zagajnika palladyni zbliżają się do Catriony. Zwalniają, przedstawiają się. Mówią coś do niej. Ostrzegają. A może nakazują?
Ona zastanawia się chwilę - ogląda przez ramię na poddasze świątyni. A potem na chłopca, który uśmiecha się tylko, kiwa głową i odchodzi.
Wie, że dziewczyna usłucha i już niedługo wróci do miasta tak jak jej powiedzieli.

Malthael i krasnolud dość szybko zorientowali się w sytuacji, przynajmniej na tyle, na ile mogli. W ciągu kilku kolejnych minut przeszukali wioskę, a nie znalazłszy ani śladu Avell, musieli ‘zaufać’ pozostawionej im latającej kartce. Dowiedzieli się także od mieszkańców o wizycie palladynów i odjeździe Catriony. Zdarzenia mocno nieoczekiwane i nieco psujące szyki, ale postanowili mimo wszystko nie rezygnować z wyprawy. Toirin ruszyłby nawet sam gdyby musiał, a upadły nie mógł doczekać się walki i odzyskania kolejnych zapomnianych fragmentów życia.
Zablokowany

Wróć do „Ekradon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości