EkradonCzerwień i biel

Warowne miasto położone u podnóża gór, otoczone grubymi murami i basztami, jego bramy zdobią dwa ogromne posagi gryfów. Miasto słynie z handlu, pięknych karczm i ogromnej armi. Armi niezwykłej, bo składającej się z wojowników i gryfów. Od setek lat ekradończycy udomawiają gryfy, które później służą w ich armi, stacjonującej w górach poza miastem.
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Czerwień i biel

Post autor: Malthael »

Lot, tak naprawdę, nie był specjalnie długi… i prawie cały upłynął w ciszy. Nie było to niczym dziwnym, gdyż wiatr mógł utrudniać rozmowy i zagłuszać je, dlatego też Malthael skupił się na dotarciu do celu, a Avellana, najpewniej, na podziwianiu widoków. Przedtem pomogli, znaczy… ona pomogła temu dziwnemu i białemu tygrysowi. Zwierzę nie tylko nie pasowało do krajobrazu, lecz także nie do końca zachowywało się jak jego pobratymcy. Upadły przez cały czas miał go na oku, jednak i tak wszystko skończyło się dobrze, a w całym zajściu nikt nie ucierpiał. Na koniec wszyscy oddalili się w swoje strony, właśnie wtedy dwuosobowa grupa rozpoczęła lot w stronę najbliższego miasta.
Oczywiście, anioł o czarnych skrzydłach wylądował kawałek przed miastem. Nie chciał, żeby jego skrzydła zobaczył ktoś, kto nie powinien ich widzieć. Do lądowania podszedł dość łagodnie. Nie miał z tych żadnych problemów, w końcu robił to już wiele razy. Gdyby dało się zrobić coś, co sprawiłoby, że jego pamięć wróciła ot tak, w przeciągu chwili, na pewno zrobiłby to i wtedy sprawa niekompletnego odzienia spadłaby na liście jego priorytetów. Niestety, nie znał takiego sposobu, więc musiał czekać na to, aż wspomnienia same powrócą.
         – Wydaje mi się, że nie wszyscy będą patrzeć na moje skrzydła tak, jak ty… Dlatego wylądowałem tutaj, a nie bliżej miasta – wytłumaczył się, chociaż podejrzewał, iż jest to zbędne, bo Avellana najpewniej już się tego domyśliła. Chciał jeszcze zapytać, czy dziewczyna będzie w stanie rozpoznać miasto i powiedzieć mu, jaką ma nazwę, jednak i tak nie będzie mógł nic z tym zrobić, bo przecież jego pamięć nie powróciła w pełni. Co prawda, wyglądał, jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale tego nie zrobił. Zamiast tego, schował skrzydła i wszedł na drogę, którą zaczął iść, gdy Avell do niego dołączyła.

Im bliżej bramy wejściowej byli, tym więcej osób mijali. Wszyscy mieli na sobie ubrania. Oprócz Malthaela, na którego wędrował wzrok mijanych osób. Większość tylko przelotnie spojrzała na jego ciało, chociaż udało mu się wyłowić kilka kobiecych spojrzeń, w których pożądanie było widoczne niemalże od razu, a także męskich, gdzie malowała się zazdrość, najpewniej odnosząca się do widocznych mięśni i całej sylwetki upadłego. Miał dziwne wrażenie, że część mijanych ludzi i nieludzi wydawała się myśleć, iż specjalnie nie założył górnej części ubioru, aby tylko móc pochwalić się atletyczną budową ciała. Oczywiście było to błędne myślenie, jednak nie mogli tego wiedzieć, bo nie znali jego historii. Skrzydlaty w ogóle nie przejmował się tym, jak na niego patrzą i co sobie o nim myślą. Spojrzenia te, nie tyle, co go krępowały, a stawały się męczące i, powoli, denerwowały go. Mimowolnie zwiększył tempo marszu, chociaż coś podpowiadało mu, że w mieście spotka jeszcze więcej par oczu, które, oczywiście, będą na niego patrzyły i wiele umysłów, które będą wymyślały różne historie i zdania na jego temat.

Był dzień, a brama była otwarta, chociaż nie wszyscy wchodzili do środka. Strażnicy stali przed nią, bacznie obserwując wchodzące osoby. Przepuścili ich bez żadnych zatrzymywań, przeszukiwań i tym podobnych.
         – Wiesz, co to za miasto? - zadał w końcu pytanie, które krążyło w jego głowie od momentu wylądowania.
         – A wiesz, gdzie znajduje się tu jakiś targ czy inne miejsce, w którym będziemy mogli kupić mi koszulę? - kolejne zapytanie wydobyło się z jego ust. Nie był młodym aniołem, czuł to w jakiś sposób, więc zaczął podejrzewać, że bywał w różnych miastach i z różnymi misjami. To oznaczało, iż powinien wiedzieć gdzie, mniej więcej, znajduje się targ lub obszar ze sklepami, ale amnezja miała na ten temat inne zdanie i trzymała te informacje dla siebie. Malthael, w końcu, zwalczy ją i wróci do niego wszystko to, co przeżył i czego się nauczył.
Awatar użytkownika
Avellana
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Zielarz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Avellana »

Początek podróży - Malthael i Avellana

        Większość lotu spędziła z brodą wspartą na ramionach, którymi obejmowała szyję Magnusa, chłonąc wzrokiem krajobrazy widziane z lotu ptaka. To znaczy anioła. Upadłego anioła. No z góry w każdym razie. Odwrócona tyłem do kierunku, w którym zmierzali, nie musiała się martwić o łzawiące od wiatru oczy, ciekawa była jednak jak radzi sobie z tym jej przewoźnik. Pogoda im sprzyjała, więc doskonale było widać nawet sylwetki ludzi i wozów, które mijali, a które oznaczały, że zbliżają się do zabudowań miejskich. Wtedy też upadły zniżył lot, a po krótkiej chwili łagodnie wylądował.
        - Jasne rozumiem, jeszcze wpadlibyśmy na jednego z tych, którzy cię tak urządzili i dopiero byłby dym – zgodziła się, przyglądając mu jeszcze chwilę, gdyż wyglądał, jakby miał zamiar coś dodać. Zamiast tego ruszył jednak w stronę głównej drogi do miasta, a dziewczyna wzruszyła ramionami i dotrzymała mu kroku.
        Przyglądała się z zainteresowaniem mijającym ich ludziom, korzystając z tego, że ci są zbyt skupieni na mierzeniu surowymi spojrzeniami roznegliżowanego mężczyzny obok. Przez bramę przeszli bez najmniejszego problemu, wpadając w jeszcze większy gąszcz mieszkańców. Środek dnia, każdy pędził załatwiać swoje sprawy, a przybysze obrzucani byli jedynie krótkimi spojrzeniami. Tym lepiej.
        - Ekradon, byłam już tutaj. Jak pójdziemy tą drogą do końca trafimy na rynek, ale skręcimy jedną uliczkę wcześniej. W samym centrum miasta są głównie droższe sklepy, nastawione na przybyszów, którzy nie znają okolicy i dokonają większości zakupów w pierwszym kramie, jaki znajdą. My poszukamy tych dla mieszkańców – uśmiechnęła się i puściła oko do anioła.
        Może i nie była stałą bywalczynią miasta, ale zawsze starała się zagaić jak najwięcej osób, by przy następnej wizycie nie błąkać się po ulicach niby turysta, lecz od razu udać się w zaufane miejsca. I chociaż zazwyczaj były to głównie gospody i kramy zielarskie, wiedziała gdzie można kupić tak podstawowe rzeczy jak odzież.
        Prowadziła ich dość żwawym tempem, jedną dłonią obejmując kurczowo narzuconą na ramię torbę, by nikt jej nie okradł, drugą okazjonalnie wskazując Magnusowi co ciekawsze lokalizacje. Uznała, że przyda mu się ta wiedza, jeśli kiedyś znów pojawi się w mieście. W końcu skręciła w jedną z ciemniejszych alejek, lecz nie wyglądającą niebezpiecznie, raczej na zapomnianą przez mieszkańców. Była jednak czysta i bogata w sklepy, co oznaczało, że wbrew pozorom jest często uczęszczana. Avellana zatrzymała się przed jedną z witryn, w której na wystawie prezentowano piękne szaty zarówno dla mężczyzn jak i kobiet. Z dna torby wydobyła sakiewkę i wręczyła Magnusowi 3 srebrne monety.
        - To z pewnością starczy ci na koszulę, a jak coś zostanie to możesz postawić mi wino w gospodzie – uśmiechnęła się wesoło. Wizyta w karczmie była obowiązkowa, żołądek dziewczyny skręcał się z głodu, a przez te cholerne portale nie potrafiła nawet stwierdzić, kiedy ostatnio jadła, a Magnus też nie wyglądał na niejadka.
        – Ja będę niedaleko, muszę uzupełnić zapasy ziół. Spotkamy się tutaj – wskazała na kamienną ławkę przy ogromnej donicy z jakimś drzewkiem, zaraz naprzeciwko sklepu, przed którym zostawiła mężczyznę.
        Sama skierowała się dalej w głąb uliczki, mając ogromną nadzieję, że kram, w którym ostatnio tak doskonale się zaopatrzyła nadal istnieje. Jej wątpliwości były uzasadnione, jako że kobieta, która prowadziła przybytek wyglądała, jakby już dawno umarła ze starości, tylko sama śmierć bała się po nią przyjść, by zabrać ją na drugą stronę. Zaraz jednak jej oczom ukazała się witryna, przez którą nie można było niestety zajrzeć do środka, gdyż cała obwieszona była suszonymi ziołami, regałami pełnymi słoików z tajemniczą zawartością i masą przedmiotów, których zastosowania strach było się domyślać. Dziewczyna weszła do środka w akompaniamencie skrzekliwego wrzasku papugi.
        - Arr! Klient! – wydarło się ptaszysko, wywołując wesoły uśmiech szatynki, która wyciągnęła rękę, by je pogłaskać.
        - Nie radzę aniołku, wredne to, to jak mało kto, udziabie na pewno.
        Dziewczyna szybko cofnęła dłoń i odwróciła się z zaskoczeniem przyglądając niskiej kobiecinie.
        - Dzień dobry – przywitała się uprzejmie, lekko unosząc brwi, gdy sprzedawczyni machnęła jedynie ręką i wróciła za ladę. Av podążyła za nią – Nietypowy towarzysz, widziałam takie jedynie w miastach portowych – zagaiła, zerkając na papugę.
        - Ta, zapchlony pirat się nie mógł wypłacić i zostałam z ptaszyskiem, beznadziejny interes. No to powiedz aniołku, czego szukasz.

        Avellana spędziła w sklepie prawie dwa kwadranse i wydałaby prawie dwa złote gryfy, gdyby nie zioła, których pęczki nazbierała w swojej podróży. Wybieranie w sklepie produktów, które ją zainteresowały trwało, więc raptem kilka chwil, a pozostały czas spędziła na targowaniu się z agresywną staruszką. Pod koniec żadna z nich nie była zadowolona, co oznaczało podobno, że zrobiły dobry interes. Szatynka wymieniła większość swojego ekwipunku na inny, płacąc raptem kilkanaście srebrników i zapełniając znów skórzaną torbę. Gdy wróciła na umówione miejsce, Magnus już tam na nią czekał, odziany w nową koszulę. Avell uprzejmie pochwaliła wybór, przeprosiła, że musiał na nią czekać i zarządziła porę obiadową, kierując ich już w stronę rynku.
        - Tu jeszcze nie byłam – stwierdziła, wchodząc do karczmy i rozglądając się po niej z zainteresowaniem. Budynek z zewnątrz wyglądał porządnie, jednak nie luksusowo, sugerując że można tu dobrze jeść i się napić, jednocześnie nie tracąc majątku.
        Karczma urządzona była niezwykle prosto. Po prawej długi bar z dwoma wyjściami – na zaplecze i do kuchni, na wprost schody na piętro, prawdopodobnie do pokoi, a po lewej duża przestrzeń, wypełniona okrągłymi stołami, wokół których rozstawione były krzesła i ławy. To jednak, co zwracało uwagę, to nie wystrój, lecz kształt gospody. Z zewnątrz widać było jedynie wejście wprawione w półokrągłą ścianę, natomiast w środku okazywało się, że cały budynek jest rozpisany na okręgu, nie ukazując nawet jednego kąta w zasięgu wzroku. Może jedynie na piętrze było inaczej.
        - Uroczo – uznała z zadowoleniem i skierowała się do jednego ze stołów, gdzie mieli poczekać z Magnusem, aż jedna z krzątających się po sali kelnerek przyjdzie ich obsłużyć. W międzyczasie Avellana pogrążyła się w rozmowie ze swoim towarzyszem, odrzucając rozpuszczone włosy na plecy i tylko ukradkiem rozglądała się po obecnych w karczmie gościach, a tych nie brakowało. Po ich strojach widać było jednak, że są to głównie podróżni, objuczeni bagażem, lub wyraźnie zmęczeni po drodze. Podobnie jak oni z resztą.
Awatar użytkownika
Catriona
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Catriona »

Rozstanie ze swoim starszym bratem nie przyszło Catrionie tak łatwo i bezboleśnie jak sobie myślała. Zwłaszcza, że przez ostatnie cztery lata Cedric zastępował jej matkę i ojca, a sama dziewczyna za bardzo się do niego przywiązała, czemu nie można się dziwić z powodu tragedii, jaka ich spotkała. Dla dorastającej palladynki był to ogromny szok, przez który zamknęła się w sobie i odizolowała się od świata. W takiej chwili jej jedynym wsparciem był dla niej brat, który wyciągnął ją od śmierci, a następnie przejął obowiązki opiekuna i mentora, wprowadzając dziewczynę w realia brutalnego i rzeczywistego świata. Nie było to jednak łatwe, ze względu na burzliwy okres dorastania. Catriona nie chętnie z nim rozmawiała, znikała na całe godziny lub dnie i opuszczała naukę, wmawiając sobie, że sama dojdzie do perfekcji, godnej ojca. Z czasem jednak się uspokoiła i pozwoliła się poprowadzić aż do dnia dwudziestych pierwszych urodzin, kiedy palladyni oficjalnie przystępują do służby. Dla niej była to ogromna szansa pokazania nie tylko sobie, ale też nieżyjącemu ojcu, że jest gotowa. Niestety oszukiwała samą siebie. Dom opuściła w pośpiechu, nieprzygotowana i pozbawiona jakiegokolwiek planu, wcześniej żegnając się z bratem, od którego dostała masę dobrych rad i pouczeń. Cedric nie miał serca jej zatrzymywać, co jednak nie pozwoliło im obojgu rozstać się w milczeniu. Oboje wybuchli przy tym płaczem, a gdy było po wszystkim, Catriona dosiadła swojej towarzyszki i razem z nią wyprawiła się w świat.

Trzy dni później kopyta Gwiazdki zaprowadziły Catrionę do bram Ekradonu, miasta, w którym przecinają się dwa największe szlaki handlowe, panuje względny ład, a porządku strzeże solidny garnizon. Żaden Palladyn nie znajdzie tu dochodowego zajęcia. Na szczęście dziewczyna nie przybyła tu za pracą. Zapasy, które miała w jukach powoli się kurczyły i trzeba je było uzupełnić. W tym celu Catri postanowiła zajrzeć do miasta, o którym słyszała wiele dobrego. Przez bramę przejechała niezatrzymywana, choć kilku mężczyzn rzucało jej ciekawskie spojrzenia, jakby pierwszy raz widzieli kobietę jadącą konno. Mimo słońca ulice miasta były gęsto zastawione ludźmi i małymi straganami, naciągającymi przybyłych na towary i usługi z różnych dziedzin od biżuterii po broń, a nawet i uciechy cielesne.

Rzucając im wszystkim niezawistne spojrzenie, Catriona ściągnęła wodze i poprowadziła przyjaciółkę bocznymi zaułkami w stronę targu, gdzie miała nadzieję uzupełnić prowiant. Panował tutaj istny rozgardiasz i chaos: tłumy kupujących przepychali się łokciami do kramów, gdzie kupcy krzyczeli i targowali się w upalnym, południowym słońcu. Nad wszystkim wisiała cienka warstwa dymu tworzona przez obwiesiów z drewnianymi fajkami w ustach. Wozy turkotały o bruk, a nieliczna straż próbowała nad wszystkim zapanować. Dotarłszy do wniosku, że dla wierzchowca nie ma tu miejsca, Catriona zeskoczyła z Gwiazdki i uwiązała ją do stropa kolumny przed wejściem do karczmy, samej kierując się na targ.

Wróciła po godzinie, przepraszająco głaszcząc przyjaciółkę po chrapach i karmiąc ją soczystym jabłkiem. Catriona wiedziała jak klacz nie lubi być sama i jak tęskni za właścicielką, gdy ta znika na dłużej niż dwadzieścia minut. Była niczym dziecko, nad którym trzeba było czuwać.
- Skoro ty już zjadłaś to teraz moja kolej. Zaczekaj tutaj.
Następnie Catriona nacisnęła klamkę i dwie sekundy później znalazła się w środku małej tawerny na planie koła, zastawionej stołami pełnymi gośćmi. Przeciskając się między nimi, stosując ich własną broń korzystania z łokci, palladynce udało się w końcu usiąść przy oknie, skąd miała idealny widok na towarzyszkę.
- Poproszę gulasz z wołowiny i wodę - odpowiedziała na pytający wzrok kelnerki, a gdy ta odeszła, Catriona swobodnie rozsiadła się na krześle, obserwując przybytek.
Dima
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje: Żołnierz , Bard , Zwiadowca

Post autor: Dima »

        Armię od wieków nieodmiennie charakteryzują dyscyplina, uniformizacja, szacunek do munduru, świętość sztandarów i symboli, pewna już rutynowość zabijania i czasem silniejsze nawet od więzów rodzinnych braterstwo broni. Nie każdy jest w stanie to wytrzymywać, poświęcić swoje prywatne pragnienia dla celów zbiorowości, nagiąć kark pod butem podległości służbowej, ująć swój indywidualizm w karby wojskowego szyku, czy choćby pogodzić się z tym, że jeden nie zrobi nic, a w kupie siła. Potrzeba odpowiednich charakterów. To dlatego każde wojsko zawodowe (no, może oprócz barbarzyńskich hord i czambułów nomadzkich konnych łuczników ze wschodnich stepów), niezależnie od barw i przynależności państwowej, w każdej części świata rekrutuje się z podobnych typów ludzi. Nic więc dziwnego, że służący na co dzień w regularnej formacji piechoty Dymitr Bisnovat miał zwiększoną łatwość w nawiązywaniu kontaktów właśnie z tymi mieszkańcami Alaranii, którzy jako swój sposób na życie wybrali dolę żołnierza.
        Tych czterech spotkał przypadkiem, ale spiknęli się całkiem szybko. Gregor, Swede „Kotwica”, Gremlin Flynn i ich plutonowy Hlasko. Z dziesiątego gwardyjskiego pułku szwoleżerów ekradońskich. Też tak jak on na przepustkach. Marszrutę wyznaczyli sobie łącząc linią wszystkie chyba bary w stolicy królestwa i konsekwentnie ją realizowali, za główny cel stawiając sobie upłynnienie całego żołdu na rozrywkę, alkohol, hazardy i dziwki. Zwykli ludzie z typowymi przywarami trepostwa. Jego jasny paladyński mundur odcinał się na tle ich barwnych czarno-cyjanowo-żółtych bateldresów, ale poza tym nie różnili się. Regulaminowa fryzura i ogolenie, zawadiacki błysk w oczach, miarowy krok, typowo wojskowe poczucie humoru i rubaszny śmiech. Dobrze czuł się w ich towarzystwie nawet pomimo tego, że jako jedyny był trzeźwy. Ich szlak bojowy trwał już długo, a planowali jeszcze nie jedną pijalnię odwiedzić.
        Jedyne co go trochę raziło, to ich wulgarny język. Szybko jednak poradził sobie i z tym. Władał magią umysłu, co prawda nie na jakimś niepomiernym poziomie, ale w tym przypadku w zupełności wystarczającym. Wszak jak ktoś jest pijany, to sam nie do końca jest w stanie kontrolować swoje myśli, stąd też łatwiej przejąć nad nimi pewien nadzór. Paladyn nie wahał się długo. Szybko zsynchronizował ich umysły ze swoim i wszelkie przekleństwa zastępował mniej gorszącymi substytutami.
        Weszli do karczmy, którejś już z kolei dzisiaj. Szturmem zajęli ostatni wolny stolik.
- Do rzeczy, bo szkoda czasu. – Gregor szybko przejął dowodzenie wesołą kompanią. – Co pijemy tym razem?
- Tylko piwo sprawia, że pragnienie ma sens. – Flynn ostrożnie cedził słowa, gdyż wargi powoli odmawiały współpracy, ale i tak zabłysnął kolejnym z wielu swoich mądrych przysłów.
- Do jasnej hortensji! Masz rację! – z entuzjazmem przyznał samozwańczy wódz. – Lej tam browara! – wrzasnął do szynkarza.
- Róża wasza mać! – natychmiast zareagował Hlasko. - Pojemiołowało was do reszty? Tylko czysta nie plami munduru! Żadne piwo, wódkę nam dawać! – szybko skorygował błędne zamówienie.
- Nie drzyj ryjka pluto – wymamrotał Swede nie unosząc nawet głowy z blatu. – Ludzie chcą spać.
- Weź nie pomidor, jeszcze ty! – zrypał go Hlasko. - Śpij i się nie wtrącaj!
        Dymitr natomiast rozejrzał się ciekawskim wzrokiem po karczmie. Kogoś tu musiało nieźle skołować. Rotunda przerobiona na jadłodajnię. Cóż za ekstrawagancja. W tak dziwnym miejscu jeszcze nie był. Wszystko okrągłe, albo raczej jajowate. Koło jako figura idealna niedostępna była na kontynencie, a wszelkie jej odwzorowania czy obrazy, były wierniejszym lub mniej, ale zaledwie przybliżeniem doskonałego kształtu.
        Dosłownie na moment stracił kompanów z oczu. Ta krótka chwila nieuwagi wystarczyła jednak w zupełności, żeby jego zawiane towarzystwo rozpełzło się po tawernie.

        Swede jedyny nie ruszył się z miejsca. Grzecznie lulał. Ksywa nadana przez kolegów była dobrana po prostu wzorowo. Jak wyjaśnił w poprzedniej knajpie Gregor:
- Kotwica ma tę cudowną właściwość, że zawsze będzie tam, gdzie ją porzucisz.
- Właśnie – dodał Gremlin. – I fest ciężko ją potem wytargać.
Patrząc na potężnie zbudowanego Swede’a nie trudno było się domyślić o co chodziło Flynnowi.

        Natomiast krewki plutonowy już sterczał przy barze i gwałtownie potrząsał karczmarzem.
- Dawaj wódkę ty przekwitły selerze pastewny, bo jak ci zaraz wybukiecę w uśmiech, to będziesz marchewek pod bramami szukał!
Dymitr w dwu susach dopadł do nich.
- Hlasko! Puść faceta!
- Dima! Nie pchaj palców między drzwi, bo się pogniewamy! – ostrzegł go tamten. – Oddal się na bezpieczną odległość! – wykrzywiona wściekłością twarz podoficera nijak nie komponowała się z jego oględnym słownictwem. Iwanowicz zapewne zdziwiłby się tym, gdyby nie to jego własna magia dbała o wykwintność językową towarzyszących mu ekradońskich kawalerzystów.
- Nie bij Bogu ducha winnych ludzi!
- Ten krokus nie chce dać mi wódki! – dowódca sekcji jazdy wcale nie był przekonany o czystości sumienia oberżysty.
- Spokojnie stary! Zaraz Ci poda. – z wysiłkiem wyrwał barmana z wielkich łap harcownika z kaloryferem na pagonach, wręczył mu kilkanaście ruenów i powiedział. – Dawaj czystą oczywistą.
Nie musiał dwa razy powtarzać. Szynkarz śmignął na zaplecze i zaraz pojawił się z flakonem siwuchy w ręce. Gdy tylko gorzała pojawiła się na ladzie paladyn zgarnął ją, wręczył Hlaskowi, a otoczywszy kolegę ramieniem odprowadził do stolika.
- Masz i pij. I na przyszłość pohamuj trochę wymachiwanie gałęziami.

        - …bo moja żona pierwsza to miała na imię… - wyraz ciężkiego zamyślenia zmarszczył czoło Ekradończyka. - …miała na imię… Silvia? – spojrzał pytająco na śliczną brunetkę. – Heh… Jakoś tak dziwnie. – uśmiechnął się głupkowato. - Potem to ona była ode mnie wyższa… - przeniósł wzrok na wysokiego faceta z czarnymi włosami skołtunionymi w dredy - …a ja za to byłem od niej trochę niższy…
Wypite procenty rozwiązywały język, ale nie ułatwiały komunikacji. Żołnierz bełkotał i urywał wyrazy w pół biorąc raptowny oddech. Gadał, ale chyba bardziej do siebie, niż do kogokolwiek.
- Długo jesteście razem? – zapragnął poznać trochę szczegółów z życia nowopoznanych osób. – Ładna z was para – dodał jeszcze. – Ile planujecie dzieci? – wypalił bez ogródek.
Dymitr pojawił się znikąd za plecami pijanego szwoleżera. Uśmiechnął się uprzejmie, ale bez jakiejkolwiek czołobitności. Od razu poznał z kim ma do czynienia.
- Balnea, vina, venus corrumpunt corpora nostra, sed vitam feciunt balnea, vina, venus. – przemówił w języku niebian do siedzących. Powinni zrozumieć. Uśmiechnął się ponownie, tym razem bardziej enigmatycznie.
- Już nie przeszkadzamy – skinął dwojgu upadłych i zajął się swoim kamratem.
- Chodź bracie – klepnął Gremlina delikatnie po plecach. – Bo kolejka cię ominie.
Bez większego wysiłku podniósł go i przewiesił sobie przez ramię. Tamten nie stawiał oporu.
- Zróbcie to dzisiaj! – pijany Flynn rzucił im jeszcze na odchodne dobrą radę i jakby zrezygnowany bardziej zaciążył na ramieniu paladyna. Dał się prowadzić. W sumie dobrze by było, żeby odpuścił nawet nie jedną, ale kilka kolejek. Zatankował bowiem już niemal pod sam korek i przejawiał tego typowe objawy. Tak czy siak, w obecnym stanie niekoniecznie nadawał się do tego, by spędzać czas przy nie swoim stoliku i bawić przyjezdnych rozmową.
        - Zaśpiewasz ze mną? – niewyraźnie zapytał Bisnovata, gdy byli już z dala od siedzącej pary. – Armia Białej Gwiazdy!!! – huknął potężnie zdartym do alkoholu i ciągłych wrzasków głosem.
- Z nią się liczy każdy! - zawtórował mu Dymitr, choć zdecydowanie ciszej. Odstawił towarzysza do stolika i powierzył opiece chyba najłagodniej reagującego na alkohol plutonowego, który już zdążył zerwać banderolę z flaszki i mocował się z jej otwarciem.
- Pilnuj go – rzekł tylko Iwanowicz.
- Dobła dobła – wymamlał Hlasko próbując zębami wyrwać uparty korek.
        Śpiący na stole Swede chrapał w najlepsze. Wielki gil dyndał mu z nosa, najwyraźniej chcąc zaprzyjaźnić się z rozpłaszczonym na podłodze pawiem.

        - Cześć mała! – czwarty dosiadł się do młodziutkiej paladynki i bez krępacji wlepił oczy w jej biust. – Niezłe begonie! – zajechał komplementem. – Prawdziwe? – nie czekał na odpowiedź, tylko wyciągnął rękę.
- Gregor, zostaw panią! – Dymitr tak jak poprzednio pojawił się nie wiadomo skąd i w odpowiednim momencie złapał dłoń towarzysza, zanim ten zdążył cokolwiek narozrabiać. – Przepraszam bardzo za kolegę. – Ukłonił się uprzejmie i rozbrajająco uśmiechnął do blondwłosej wojowniczki.
- Dima, doprawdy, co ty azaliż? – żołnierz cały czas pod wpływem cenzurującej magii niebianina wybuchnął gniewnym, ale całkiem profesorskim stwierdzeniem.
- Spokojnie kamracie. – odparł paladyn. - Wracamy do naszego stolika i wszystko ci wyjaśnię.
- Nigdzie nie idę! – zaprotestował jeździec. – Patrz jaka stokrotka!
- Ładna dziewczyna – poprawił go dobosz. Od długotrwałego bombardowania seksistowsko-mięsnymi wypowiedziami czterech nawalonych wojaków, jego mózg powoli zaczynał się gubić i mieszało mu się co kto miał zamiar powiedzieć, co wypowiedział faktycznie, a co było narzuconą przez niebianina cenzurą. – Nie bądź wulgarny.
- Ładna dziewczyna – Gregor pokiwał głową w zadumie. – Niech będzie. To bardzo wybacz za stokrotkę.
- „Yyy… wybacz za stokrotkę?!” – Iwanowicz zorientował się, że już nie panuje nad wszystkim. Cóż, trzeba zebrać ich wszystkich w kupę i choć na chwilę odpocząć od ich towarzystwa. Pomyślał chwilę i nie kombinując za wiele poszedł po najmniejszej linii oporu.
- Kolego, nie chcę wyjść na konfidenta… – powiedział przenikliwym szeptem do szwoleżera. – …ale Gremlin opowiada historię o jakiejś twojej wtopie pod Maurią.
Wjechanie na ambicję podziałało doskonale.
- Co! – wydarł się wściekle Gregor i poderwał się z krzesła. – Już ja cię nauczę moresu ty jaśminowy kaktusie! – ryczał zataczając się przez środek karczmy do zajmowanego przez kolegów stolika. – Co tam pelargonisz za banialuki na mnie ty ogóreczniku jedwabny!?
Niebianin odprowadził go wzrokiem zadowolony z udanego podstępu. Gdy Gregor złapał Flynna za fraki i bryzgając śliną zaczął na niego wrzeszczeć, paladyn odwrócił się ponownie do dziewczyny.
- Jeszcze raz bardzo przepraszam. – powiedział. – Za dużo wypił i zapomniał o manierach. Ludzki mózg tak reaguje na alkohol. Ale co ja ci będę gadał oczywistości. Sama na pewno dobrze o tym wiesz. Ja tu tylko z doskoku, a ty to całe życie w Alaranii, prawda? – Popatrzył na nią wyczekując potwierdzenia albo zaprzeczenia swojej tezy.
- Jestem Dymitr – wyciągnął do niej rękę. – Dla znajomych Dima. Miło poznać koleżankę po fachu.
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

Musiał zdać się na Avellanę i na to, co wiedziała na temat miasta. To, że nie była w Ekradonie po raz pierwszy, działało tylko na ich korzyść, bo dziewczyna wiedziała co i gdzie się znajduje. Powiedziała mu też, gdzie ma się udać, aby kupić sobie koszulę i zakryć górną część ciała, broniąc się tym samym przed różnorakimi spojrzeniami mieszczan. Przyjął od niej trzy srebrne monety. Skoro Avell twierdziła, że wystarczą mu one na koszulę i, prawdopodobnie, coś jeszcze zostanie, to musiał jej zaufać.
         – Dobrze – odparł krótko, gdy powiedziała mu o miejscu, w którym spotkają się ponownie. Ruszył przed siebie kupić odzienie. Obejrzał się jeszcze przez ramię, mimowolnie kierując wzrok na niższe partie ciała towarzyszki, a później wszedł do budynku.

W środku było więcej miejsca, niż przypuszczał na początku. Po jednej stronie sklepu można było dostrzec różne ubrania przeznaczone dla kobiet, a po przeciwnej, te, które powinni oglądać mężczyźni, jeśli chcą coś kupić. Za drewnianą ladą stała młoda i jasnowłosa dziewczyna, na której twarzy pojawił się wyraźny rumieniec, gdy spostrzegała, iż upadły nie ma na sobie koszuli. Mężczyzna podszedł bliżej, chciał zapytać o ubiór dla siebie, jednak dziewczyna bez słowa wpatrywała się w niego, a kiedy dostrzegła, że jej się przygląda, szybko uciekła wzrokiem gdzieś w bok.
         – Nie patrz się na pana, jak na jakieś dzieło sztuki tylko go obsłuż – upomniała młódkę kobieta w średnim wieku, która wyszła z zaplecza. Malthael spojrzał na nią i szybko dostrzegł pewne podobieństwa między obiema, więc uznał, iż jest to jej matka.
         – Eh, sama się tym zajmę. Co panu potrzeba? - zapytała go starsza kobieta i mimo że przed chwilą upominała swoją córkę, i tak uśmiechnęła się lekko chwilę po tym, jak zaczęła przyglądać się klientowi.
         – Potrzebuję koszuli, jak widać – odpowiedział krótko, opierając się łokciami o ladę.
         – Jakie wymiary? - zapytała. Pytanie to zaskoczyło go na tyle, że emocja ta pojawiła się na jego twarzy. Sprzedawczyni, widząc to, kazała mu stanąć prosto i podeszła do niego z jakąś miarką, a później zaczęła mierzyć długość jego rąk, obwód klatki piersiowej, jej długość i tak dalej.
         – Jakieś specjalne wymagania co do materiału? - zapytała, gdy skończyła brać wymiary klienta. Upadły w odpowiedzi pokręcił głową przecząco.
         – Tylko żeby nie była droga. Nie mam przy sobie zbyt wielu pieniędzy – dopowiedział tylko i znowu zaczął opierać się o ladę, jak kobieta szukała dla niego ubrania na zapleczu.
Nie czekał długo, a koszula, która została mu pokazana, spodobała mu się niemalże od razu. Materiał miał odcień ciemnej bieli, a guziki w niej były czarne i błyszczały się lekko. Malthael podejrzewał, że będą odbijały światło podobnie, jak jego skrzydła.
         – Dwa srebrne – powiedziała do niego. Musiała dostrzec, że koszula sprawiła na nim pozytywne wrażenie, dlatego też od razu podała mu cenę. Upadły położył na ladzie dwie srebrne monety, a później zdjął miecz z pleców, oparł go rękojeścią o boczną ścianę lady i założył koszulę. Później założył broń w pochwie tak, że znowu spoczywała na jego plecach.
         – Leży bardzo dobrze. Dziękuję za pomoc i do widzenia – powiedział na sam koniec i wyszedł ze sklepu.

Czas oczekiwania na to, aż Avellana pojawi się i będą mogli ruszyć dalej, nie był długi. Jednak dziewczyna i tak przeprosiła go za to, że musiał na nią czekać, a także pochwaliła jego nową koszulę.
         – Ja pewnie też – odparł, także rozglądając się po karczmie, do której właśnie weszli. Zdecydowanie najciekawsze w samym budynku było to, że został zbudowany na podstawie okręgu, a nie prostokąta lub kwadratu. Podążył za dziewczyną, gdy ta skierowała się do jednego z wolnych stolików.
Dobrze, że usiedli dość blisko ściany, bo Malthael mógł zdjąć miecz z pleców i bez problemu oprzeć go właśnie o nią, co zresztą zrobił jeszcze zanim zajął miejsce naprzeciw towarzyszki.
         – Wydaje mi się, że pamięć wraca mi coraz szybciej – odezwał się po chwili. Oczywiście, jeszcze nie skończył, o czym mógł poświadczyć ton jego głosu, a także to, że nie rozwinął swojej wypowiedzi.
         – Chodzi mi o to, że nie muszę usłyszeć konkretnego słowa albo zobaczyć określonego obrazu, żeby wspomnienia z tym związane nagle zalały mój umysł. Tylko… wszystkie wspomnienia i umiejętności wracają stopniowo i łagodniej, a nie tak… chaotycznie – teraz wyjaśnił jej swój tok rozumowania i na czym opiera to, co powiedział wcześniej. Była pierwszą osobą, która go znalazła i nawet postanowiła zaopiekować się nim, więc wydawało mu się, że powinien mówić jej, co dzieje się w jego głowie. Zresztą, skoro już wcześniej powiedział jej o utracie pamięci, więc mógł, przy okazji, wspominać jej o tym, jak sytuacja wygląda aktualnie.

Jeszcze zanim podeszła do nich kelnerka, najpierw dosiadł się jakiś mężczyzna, który zdecydowanie nie wyglądał na trzeźwego. Upadły był już gotowy na to, żeby poprosić go o opuszczenie ich stolika, może nawet użyłby siły, gdyby zaszła taka potrzeba, jednak nieznajomy zaczął opowiadać o swojej żonie. Może chciał się komuś wygadać czy coś, a akurat ich stolik był najbliżej. Piekielny spojrzał tylko na Avellanę i wzruszył lekko ramionami.
         – Nie jesteśmy razem, tym bardziej nie planujemy dzieci – odpowiedział pijanemu mężczyźnie, ledwo powstrzymując śmiech. Robił to od czasu, gdy usłyszał jego pytania. Inaczej już dawno parsknąłby śmiechem, co mogłoby nie być odebrane pozytywnie. Nagle za plecami pijanego jegomościa pojawił się inny, który zdecydowanie wyglądał na trzeźwego. Już na pierwszy rzut oka dało się odnieść wrażenie, iż jest on żołnierzem, w dodatku upadły był pewien, że jest on też znajomym tego, który przed chwilą mówił im o swej żonie. Wojak przemówił do nich w języku, który wydawał mu się znajomy, jednak nie na tyle, że mógł zrozumieć sens jego słów. Malthael był pewien co do jednego – na pewno znał ten język. Nie dał po sobie poznać, iż jest całkiem inaczej, co nie było zależne od niego, i kiwnął tylko głową.
         – On chyba mówił w mowie niebian, to jedno zdanie, które wypowiedział – odparł do dziewczyny, gdy obaj mężczyźni już sobie poszli. Nie miał co do tego pewności, jednak wydawało mu się to najbardziej prawdopodobne. Pewnie minie trochę czasu, zanim przypomni sobie język, którym posługują się „na górze”.

Chwilę później przy ich stoliku pojawiła się kelnerka. Ogólny opis jej wyglądu mógłby sprowadzić się do dwóch słów – młoda i ładna. Czarnowłosa, niebieskooka, zaokrąglona tam, gdzie trzeba i z ładnym wcięciem w talii.
         – Co państwu podać? - zapytał po tym, jak przywitała się z nimi. Uśmiech na jej twarzy był prawdziwy, a nie wymuszony. Nawet, jeśli była córką właściciela, i tak nie wyglądało na to, żeby pracowała tu z przymusu.
         – Na pewno jakieś dobre wino… Czerwone? - odparł, a ostatnie pytanie skierował do Avellany, na którą spojrzał, szukając tam potwierdzenia co do wyboru wina. Wykorzystał ten moment także do tego, aby przypomnieć sobie nazwę jakiegoś dania, bez różnicy jakiego, którym uda mu się najeść. Dopiero teraz zrozumiał, że jest naprawdę głodny.
         – Dla mnie gulasz… do tego pewnie dobry byłby chleb – odpowiedział po chwili. Nie chciał zamawiać nic drogiego, gdyż nie chciał naciągać Avell na coś, co kosztowałoby dużo. Z drugiej strony, nie wiedział, co i ile kosztuje, więc jego plan mógłby się nie powieść.
Awatar użytkownika
Avellana
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Zielarz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Avellana »

        Uśmiechnęła się miło na wieść, że jej towarzysz powoli odzyskuje pamięć. Chcąc nie chcąc, utożsamiała się z jego stanem i cieszyło ją, że chociaż jedno z nich odzyskuje część swojego życia, zaginioną do tej pory w odmętach pamięci. Stało się też jasne, że amnezja Magnusa jest tymczasowa i najpewniej jest tylko jednym z efektów jego upadku. Tego fizycznego oczywiście.
        - Cieszy mnie to – odparła szczerze, a jej wzrok odbiegł od niego na chwilę, gdy do karczmy weszło, a właściwie wtoczyło się czterech młodych mężczyzn. Wojskowi, ale wyraźnie na przepustkach. Kącik jej ust uniósł się lekko na ten widok, ale wtedy też zauważyła siedzącą kawałek od nich młodą blondynkę i to na niej dłużej zawiesiła wzrok. Zreflektowała się po chwili i znów przeniosła swoją uwagę na anioła.
        - Przypominasz sobie wszystko po prostu, sądzę że niedługo pamięć wróci ci w pełni, wraz z pełną regeneracją organizmu. Poza tym.. o, dzień dobry – zaskoczona urwała w pół słowa, gdy na wolnym krześle wylądował ciężko jeden z mundurowych, ledwo trzymając pion.
        Zerknęła odruchowo na Magnusa, ciekawa jego reakcji, a ten chociaż początkowo spiął się widocznie, zaraz złapał jej spojrzenie wzruszając ramionami. Milcząco zgodzili się, by nie robić zamieszania bez powodu i dać się chłopakowi wygadać. Avellana z rozbawieniem obserwowała zarówno rozpływającą się pod wpływem alkoholu mimikę mężczyzny, jak również słuchała jego bełkotu, przetykanego wyjątkowo kwiecistym, tak, to idealne słowo, słownictwem stanowiącym przyjemny dla uszu substytut wulgarnych przekleństw, jakich można było domyślać się po kontekście jego wypowiedzi.
        - Bardzo ładne imię – odparła grzecznie, słysząc wspomnienie byłej żony wojaka, a jej usta zadrgały lekko, gdy walczyła ze śmiechem. Słysząc rzucane w ich stronę aluzje najpierw zmarszczyła lekko brwi, jednak w końcu parsknęła rozbawiona, zasłaniając usta dłonią, a później opierając na niej brodę. Na słowa Magnusa zerknęła na niego, próbując przybrać poważną minę.
        - No wiesz, psujesz zabawę – mruknęła, udając urazę, jednak zaraz przeniosła spojrzenie na zielone oczy kolejnego przybysza, który zwrócił się do nich uprzejmie, próbując postawić na nogi pijanego kamrata.
        - Ea est natura hominum – odparła odruchowo i odwzajemniła uśmiech, który jednak spłynął powoli z jej ust, gdy sama siebie usłyszała. Losie drogi, co to było? Nie zwróciła już uwagi na odchodzącego żołnierza z przewieszonym przez ramię kolegą, ani na rzuconą przez tego ostatniego na odchodne złotą radą. Zajęta była analizowaniem własnej wypowiedzi, która padła w innym języku, zupełnie jednak dla dziewczyny zrozumiałym, mimo że nie przypomina sobie, by się go uczyła.
        Słowa Magnusa, chociaż rozwiały nagle krążące jej po głowie wątpliwości, przysporzyły nowych, chyba nawet gorszych. Język niebian, na miłość boską, teraz to on mi w ogóle spokoju nie da z tymi skrzydłami. Szlag by to. Skąd ja do cholery znam mowę niebian? No tak, to był niebianin, że też wcześniej nie wyczuła aury! On z kolei musiał rozpoznać Magnusa, skoro zwrócił się do nich w jego języku. Potarła delikatnie czoło w zamyśleniu, z którego wyrwało ją dopiero przybycie kelnerki. Ją również obdarzyła uśmiechem, lecz bardziej grzecznościowym, wciąż krążąc myślami gdzieś indziej. Doprowadziła się do ładu po chwili, gdy Magnus już zamówił.
        - Hm.. może białe? – zerknęła najpierw na mężczyznę, który wzruszył ramionami, sugerując, że jest mu to obojętne, a później na kelnerkę – Gulasz jest z królika?
        - Zgadza się.
        - To poprosimy białe, pół wytrawne, jeśli jest. – Av nieco się ożywiła, gdy rozmowa zeszła na temat jedzenia, a kiszki zagrały jej marsza. – A macie może takie pierogi, nie pamiętam jak się nazywają, z farszem z ziemniaków i białego sera?
        - Mamy oczywiście, zasmażane z cebulką i podawane ze śmietaną.
        - Wspaniale, to ja poproszę porcję.
        - Dobrze, czyli porcja gulaszu z królika z pieczywem, pierogi Fellariańskie – tu młódka uśmiechnęła się, widząc jak jej klientka unosi lekko dłoń w triumfalnym geście, gdy wspomniana została zapomniana przez nią nazwa - i dwa kieliszki białego wina, pół wytrawnego, czy wszystko się zgadza?
        - Możesz przynieść butelkę – Avellana uśmiechnęła się do dziewczyny, mimowolnie zwracając się do niej „na ty”, skuszona jej młodym wiekiem. Ta dygnęła krótko, wyraźnie zadowolona z wykonanego zadania i oddaliła się w stronę kuchni, odprowadzana spojrzeniem szatynki.
        Avell przy okazji spostrzegła stolik z pijanymi wojskowymi, którzy pobijali rekordy oryginalności, jeśli chodzi o usytuowanie przy blacie. Lub pod nim, aby być uczciwym w opisie. Blondyn o zielonych oczach ewidentnie był wśród nich najbardziej trzeźwy i można by powiedzieć, że odwalał całkiem dobrą robotę, by utrzymać kompanów w ryzach, gdyby nie to, że nie do końca mu się to udawało. Dziewczynie przez myśl przeszło porównanie do przedszkolanki, która powstrzymuje jedno dziecko od wbicia sobie nożyczek w oko, podczas gdy drugie w tym czasie podpala zasłonę. Przedszkolanka zajęta była jednak teraz podrywem blondynki pod oknem i nie zauważyła, jak jej podopieczny łapie za tyłek obcą kobietę, która na jego nieszczęście z kimś tutaj przyszła, a ten ktoś jest zdecydowanie większy i bardziej trzeźwy od mundurowego nieboraka.
        Kobiecy pisk, nieocenzurowane tym razem przekleństwo towarzysza obmacanej panny i jedno trzaśnięcie w pysk później, mężczyzna, który jeszcze niedawno opowiadał im o swojej byłej żonie, leżał z rozkwaszonym nosem pod stołem, zbierając się powoli. Nie zdążył jednak podnieść się do końca, a już z szurnięciem krzeseł powstało towarzystwo obu stron konfliktu, między którymi przemknęła przestraszona dziewczyna z zamówioną przez Avellanę i Magnusa butelką wina i dwoma kieliszkami, informując, że jedzenie będzie lada moment. Widząc nietęgą minę kelnerki, jej klientka machnęła lekko dłonią, dając jej znać, że sami już sobie naleją, a ta z wyrazem ulgi na twarzy odkorkowała jedynie przy nich butelkę i umknęła z powrotem za bar, wybierając tym razem jednak bardziej okrężną drogę.
        Av z uwagą obserwowała rozwój zdarzeń, jednak nie wtrącała się na razie w konflikt i miała nadzieję, że Magnus też nie rzuci się zaraz do bitki, bo zrobi się krwawo. Uznała, że będzie interweniować dopiero gdy zrobi się naprawdę niebezpiecznie dla postronnych osób, bo w zwyczaju miała raczej cięcie, nie obijanie twarzy, a tego chciała uniknąć najdłużej jak to możliwe, by nie dolewać oliwy do ognia. W końcu nie pierwszy raz faceci w karczmie dali sobie po pysku i nie ostatni, nie ma co dramatyzować. Ta też piszczy zaraz, zamiast się odmachnąć po prostu. Ale dobra tam, nie jej sprawa. Podziękowała Magnusowi, gdy ten nalał im wina i wzięła swój kieliszek, znad jego brzegu obserwując rozwój wydarzeń.
Awatar użytkownika
Catriona
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Catriona »

Zajadając gulasz, który był dla niej lekko za słony, Catriona zerkała co jakiś czas na otwarte okno, za którym rozciągała się wypełniona ludźmi ulica. Widziała stąd fasadę sąsiedniej kamienicy, którą zdobiły kolorowe gzymsy i barwne okna, każde należące z pewnością do jakiegoś artysty, gdyż przez te niskie dało się dostrzec poplamione na jasne kolory ściany. Palladynka miała też idealny widok na swoją przyjaciółkę, uwiązaną do kolumny i prychającą sobie na zbierające się do ciepła muchy. Zwierzak wyjątkowo dobrze znosił miejski tłok i hałas, ale i tak rzucał nerwowe spojrzenia właścicielce, domagając się opuszczenia miasta i puszczenie się biegiem po skąpanych w słońcu łąkach. Catriona jednak zignorowała ją i przeniosła wzrok na gości karczmy.

Większość wyglądała jej na kupców, z paroma wyjątkami dla straży miejskiej i miejscowych pijaczków, zajmujących pojedyncze stoliki, kompletnie zasłonięte ich nieprzytomnymi ciałami. Mimo to panowała dość spokojna atmosfera, pozbawiona awantur i większych burd. Do czasu aż wtoczyła się grupa przypominająca żołdaków. Jak wilki rzucili się do wolnego stolika, od razu zamawiając piwo i jadło oraz zaczepiając innych gości. Catriona starała się na nich nie patrzeć, lecz nie było to łatwe, gdy jeden z nich podszedł do dziewczyny z zamiarem jej poderwania w dość niecodzienny sposób.

Słowa puściła mimo uszu, ale gdy jego dłoń powędrowała w stronę jej biustu, Catriona o mało nie wyszła z siebie, kładąc palce na rękojeści miecza, ukrytego pod płaszczem z niedźwiedziej skóry. Już zamierzała dać mu nauczkę, kiedy za jej adoratorem stanął jeden z tych żołnierzy, powstrzymując towarzysza mocnym uściskiem.
- Nic się nie stało - powiedziała bez emocji, starając się opanować złość.
Dopiero po chwili przeniosła swoje oczy na "wybawiciela". Był to wysoki, przystojny mężczyzna o zielonych oczach i jasnych włosach. Spokojnym gestem wskazała mu krzesło naprzeciwko.
- Jestem Catriona - przedstawiła się, spoglądając ukradkiem za jego plecy, gdzie dochodziło właśnie do awantury. - Aż tak to widać? - zapytała, gdy nieznajomy zadał pytanie na temat podróży po świecie.
Dima
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje: Żołnierz , Bard , Zwiadowca

Post autor: Dima »

        - Czy aż tak to widać? – powtórzył rozbawiony. – Koleżanka jak widzę niedoświadczona. – Pozwolił sobie zająć miejsce przy jej stoliku. Usiadł twarzą do niej, położył łokcie na blacie, popatrzył w jej duże niebieskie oczy, uśmiechnął się pogodnie i rozpoczął gawędę.
– Paladyni dzielą się na dwa rodzaje siostrzyczko – nie zastanawiał się wcale jak zareaguje na takie określenie. Zdał się na swoją intuicję w obyciu z kobietami, a ona podpowiadała mu, że dziewczyna raczej nie powinna się obrazić za tę lekką poufałość. – Są wśród nas tacy jak ty, których Najwyższy wysyła na kontynent do rozpleniania na ziemi Jego sprawiedliwości i pokoju, pomagania ludziom, chronienia ich, usuwania stąd siejących chaos wysłanników piekieł, ewentualnie wyszukiwania piekielnych portali i wczesnego alarmowania o płynących z nich zagrożeniach. Poznać ich nietrudno. Zwykle podróżują samotnie, specjalizują się raczej w pojedynkowych stylach walki, wybierają długie miecze lub buławy, unikają ciężkich tarczy i pancerzy krępujących ruchy.
Przerwał na chwilę, jakby dla nabrania tchu. – „Słodkie ma te piegi” – przemknęło mu przez myśl. Chwilę się delektował jej widokiem, ale zaraz kontynuował.
- Do drugiej grupy należą paladyni tworzący typowe formacje szturmowe, sformowane i utrzymywane w stałej gotowości w Planach Niebieskich, przeznaczone do walnych starć z armiami piekielnymi. Skoszarowane, zdyscyplinowane, wyszkolone i uzbrojone do walk toczonych nie w formie pojedynczych potyczek, ale w zwartym szyku bojowym, gdzie nie liczą się indywidualności, ale o ich sile decyduje ciężkie uzbrojenie i pancerz, zgranie ugrupowania, pełne zaufanie towarzyszom i kompetentne dowodzenie całością jednostki.
        Jego opowieść przerwana jednak została przez coraz bardziej nasilającą się kłótnię wojaków w drugim końcu sali. Spojrzał w tamtym kierunku. Drużyna szwoleżerów, z którą przybył do tej knajpy toczyła zaciętą utarczkę słowną z sześcioosobową grupką mężczyzn. Przy dokładniejszych oględzinach można było zauważyć, że tamci również służyli w armii. Piechota jak nic. Niemal identyczne barwy, jednakowy krój bluz, ciemne hajdawery i strasznie ubłocone buciska – charakterystyczny element wszystkich żołnierzy korzystających wyłącznie z transportu własnonożnego.
        Wśród piechurów górował rudy dryblas, który zdaje się najgłośniej wyrażał swoją niezbyt pochlebną opinię o jednostkach konnych. Natomiast po kawaleryjskiej stronie niekwestionowany prym wiódł Hlasko. Po prostu wchodził na wyżyny i przechodził samego siebie w wywrzaskiwaniu coraz to bardziej kwiecistych wiązanek pod adresem przeciwnika, które jednak pod wpływem niebiańskiej magii umysłu Dimy nie brzmiały tak jak powinny i wywoływały tylko salwy wesołości u jego antagonistów. Bezsilność wobec nieposłusznego języka, który za nic nie chciał ciąć powietrza bezlitosnym ostrzem wulgaryzmów, skłoniła wreszcie rozwścieczonego plutonowego do zagrań niekonwencjonalnych. Doprowadzony do ostateczności zachował się jakby pomylił formacje, bo pacnął śpiącego Swede’a w ucho i huknął przy tym komendę jak żywcem wziętą z żaglowca.
- Kotwica w górę! – poniosło się po izbie.
Piechociarze kolejny raz ryknęli śmiechem, ale Iwanowicz już wiedział co się święci. Hlasko użył zaklęcia na przebudzenie golema, przywołanie Krakena, uwolnienie jeźdźców Apokalipsy – i to wszystkich naraz. Słowem Armageddon. Totalnie pijany mężczyzna, który zdawałoby się nie nadawał się do żadnej akcji, na hasło swojego plutonowego powoli otworzył oczy, wyprostował się i powstał. Jak potwór z arturońskich legend, które opowiadali kiedyś Dymitrowi tamtejsi marynarze. Wielki jaszczur wyłaniający się z morza i siejący zniszczenie w nabrzeżnych miastach. Swede dyszał ciężko jak wściekły bizon, a jego gorylowata postura zdecydowanie wyrównywała szanse w przyszłej bijatyce, nawet pomimo tego, że po wyeliminowaniu Flynna tamtych było dwa razy więcej. Patrząc na Ekradończyka ciężko było sobie wyobrazić, że był kawalerzystą. Chłop wielki jak stodoła. Co on musiał mieć za kobyłę? Jakby powiedział, że dosiada nosorożca, a nie konia, to chyba nikt by w to specjalnie nie wątpił. Mało tego - łatwiej byłoby mu w to uwierzyć.
        Dymitr uznał, że musi wkroczyć, bo inaczej krew się poleje. Ukłonił się Catrionie i z rozbrajającym uśmiechem przeprosił na momencik. Powstał, podrapał się po gardle i chrząknął w zaciśniętą pięść. Na pożegnanie puścił oczko do młodej paladynki, jakby chciał powiedzieć „Patrz teraz!”, po czym ruszył skocznym truchtem w kierunku kłócących się mężczyzn.
- Co się tu dzieje!? – wpadł jak huragan między dwie grupy. Jasny mundur paladyna do złudzenia przypominał te noszone przez odziały jeźdźców gryfów z Ekradonu. Mało doświadczony wojownik mógł się snadnie pomylić, zwłaszcza jak był zaskoczony nagłym pojawieniem się Dimy i nieco podjudzony przesadnie serwilistyczną reakcją innych wojskowych na osobę w białym uniformie. Z kawalerzystami miał już przećwiczony ten numer. Nie zawsze działało, ale jeśli już zatrybiło to zwykle szło świetnie. Przy którymś piwie doszli wspólnie do wniosku, że zawsze warto spróbować, a jak nie zadziała, to bitka i tak wisiała w powietrzu.
- Nic takiego panie poruczniku! – Gregor i Hlasko momentalnie odskoczyli i na ile pozwalał im zalany błędnik walnęli otwartą dłonią do czoła w sprężystym salucie.
- Nic takiego? – Niebianin pochylił się nad Gremlinem i nastawił mu złamany nos. – A temu to kto w kinola zasunął? – zapytał przenikliwym szeptem.
- Bo widzi pan… – rdzawowłosy piechur posturę miał niedźwiedzią, ale z charakteru to był tylko drobny cwaniaczek. Pewny siebie i swojej racji zaczął tłumaczyć blondynowi sytuację gęsto przy tym gestykulując. Niefortunnie i bardzo nie po wojskowemu.
- Postawa jak z szarżą rozmawiasz żołnierzu! – dyscyplinujący wrzask Iwanowicza piorunem przywołał go do porządku. – Co to za wygibasy!?
Podziałało. Wielkolud przyjął ustawienie jedyne odpowiednie do rozmowy z oficerem. Widać był w jakimś sensie guru dla swoich kolegów, bo za jego przykładem cała jego ekipa również stanęła jak wojsko, a nie banda patałachów. Blondyn pokiwał głową z zadowoleniem i odezwał się do napakowanego mężczyzny.
- Więc to ty go uderzyłeś?
- Tak, SIR!
- Dlaczego?
- Złapał mi dupę za dupę! …SIR! – rudy wypalił jak z hakownicy.
No tak, niebiańska cenzura obejmowała nadal tylko czterech jeźdźców. Ale sześć kolejnych osób do kontrolowania przekraczało już możliwości paladyna. Szybko zatem skontrował, żeby żołdak znów nie poczuł się zbyt pewnie.
- Co to za słownictwo żołnierzu!? – krzyknął oburzony. – Jak brzmi punkt trzydziesty pierwszy regulaminu ogólnego sił zbrojnych Ekradonu?
Trafił w sedno. Ewidentne zacięcie. Chłop spurpurowiał ze wstydu, ale nie był w stanie wydukać z siebie ani pół słowa. Dymitr udał, że stracił cierpliwość. Potarł czoło dłonią i powiedział zrezygnowanym głosem.
- Hlasko! Przypomnij no temu gamoniowi.
- Żołnierza obowiązuje poszanowanie języka ojczystego, kultura słowa, powstrzymanie się od używania słów wulgarnych i nieprzyzwoitych. – wyrecytował plutonowy bez zająknięcia.
- Słyszeliście o czymś takim? – ponownie przejął głos Bisnovat.
- Tak jest SIR!
- To dlaczego nie stosujecie?
- Melduję, że zapomniałem!
- Jak można zapomnieć regulaminu! A o oddychaniu pamiętacie?!
- Melduję, że…
- Wystarczy żołnierzu! – przerwał mu. – Twoje nazwisko i jednostka!
Wystraszony sołdat strzelił obcasami aż echo poszło, a nosem wycelował niemal w powałę. Teraz to dopiero była wzorowa postawa zasadnicza.
- Starszy szeregowy Milos Sobolević, czwarta lekka półbrygada strzelców pieszych – zameldował się posłusznie.
- Ci ludzie są tu z panem? – gestem brody Dima wskazał pięcioosobowy szpaler gołowąsów stojący za osiłkiem.
- Tak jest, SIR!
- No i jaki pan im przykład dajesz? Nieznajomość regulaminów? Wulgaryzmy? Bójka? Bezpodstawny nokaut starszego towarzysza broni? – powiódł wzrokiem po obliczach piechurów wystraszonych jak kuropatwy. Czekali na jego słowa jak na wyrok – Zdarza się. – podsumował wyrozumiale. Zupełne zaskoczenie. Po ich głośnym westchnięciu znać było, jak bardzo im ulżyło. Jednak nie był to koniec wypowiedzi paladyna. – Ale żeby być trzeźwym na przepustce? Niedopuszczalne! Toż to hańba! Wstyd! Brak poszanowania tradycji! Chyba coś wam się pomyliło! Zaraz zrobię z wami porządek!
Gwizdnął na szynkarza i pokazał mu dłoń z wyciągniętymi trzema palcami. Zaraz na stole pojawiły się trzy flachy zimnej okowity i jedenaście pokaźnych szklanic. Piechociarze znów gwałtownie wstrzymali dech prostując się, ale na twarzach wykwitły uśmiechy zadowolenia, że uda im się wykpić od postępowania dyscyplinarnego. Wódkę polano bez zwłoki, a niebianin zadarł dumie głowę i wzniósł pierwszy, tradycyjny toast wojskowy.
- Za króla i ojczyznę! Do dna!
- Do dna! – powtórzyli za nim wszyscy wojacy i chlusnęli w gardła przeźroczysty odkażalnik. Tylko dwu młodych żołnierzy z towarzystwa Sobolevicia wzdrygnęło się. Stali z kielichami w dłoniach i jakby nie wiedzieli co mają z tym zrobić. Musiał zareagować szybko, żeby nie stracić autorytetu.
- Co? Za ciepła panowie? – zapytał udając zatroskanie.
- Nie SIR… – odpowiedzieli niepewnie.
- To co? – wszedł im w słowo. – Niedobra?
- My nigdy nie piliśmy alko… – próbowali się tłumaczyć.
- Nie dyskutować! – nie pozwolił im dokończyć. – Za króla i ojczyznę nie wypijecie?
- Ale…
- Baczność! – ryknął donośnie jakby był na defiladzie i musiał komendą przekrzyczeć dudniącą orkiestrę wojskową. Młodzi piechurzy wyprężyli się jak struny. – Do dna! – powtórzył polecenie specjalnie dla nich.
- Tak jest! – wrzasnęli i posłusznie wykonali rozkaz. Wykrzywiło im twarze, ale przełknęli. Skinął głową i pozwolił im popić. Drugim skinieniem odpowiedział na pytające spojrzenie Gregora. Ten wiedział co ma robić i bez zbędnych słów od razu na dany mu znak wlał w gardło nieprzytomnego Gremlina przypadającą na niego porcję gorzały.
        Polano ponownie. Na drugą nóżkę, żeby nie kuleć. Poza tym jedna kolejka to by było za mało, żeby uspokoić towarzystwo. Pochylił się nieco i przytłumionym, niby konspiracyjnym szeptem jął dzielić się z nimi powszechnie nieznaną historią.
- Starzy weterani jednostek powietrznych opowiadają sobie o takim wydarzeniu. Pewnego razu nasz miłościwie panujący król szedł przez miasto i miał takiego pecha, że narobił na niego przelatujący gołąb. – W tym momencie Dima wyprostował się i wzniósł drugi toast. – Wypijmy zatem za Ekradońskich Gryfinów, którzy oduczyli swoje wierzchowce srania w czasie lotu! Do dna!
- Do dna! – wypili wszyscy. Gremlin też. Dwu młodzieniaszków z czwartej lekkiej wahało się przez chwilę, ale wychylenia za elitę królewskiej armii również nie wypadało odmawiać, więc spięli się i zrobili co trzeba.
- Są tylko dwa rozmiary butów wojskowych – kontynuował Iwanowicz, gdy napełniono po trzeciej szklanicy. – „Za małe” i „za duże”. Wypijmy za Ekradońską piechotę, która karnie idzie w bój mimo niewygodnych trzewików! Do dna!
- Do dna!
Poszło. Młodzi strzelcy i tym razem nie odważyli się odmówić. Gremlinowi kolejny raz trzeba było pomóc, ale też wykonał zadanie. Na sam koniec, żeby ich pogodzić (lub upić) ostatecznie, niebianin dźwignął szkło wysoko ponad głowę i wykrzyczał stary kawaleryjski toast.
- Za szybkie kobiety i piękne konie, oraz za mężczyzn, którzy je ujeżdżają! Do dna!
- Do dna! – czwartego drinka już nawet młodzi abstynenci przełknęli bez większych oporów. Gremlin i tak nie miał nic do gadania, więc choć może był zupełnie nieświadomy, ale potulnie pochłonął i czwartą dawkę.
- Spocznij! – ryknął komendę Bisnovat. – Siadać! – wojskowi rozluźnili się i usiedli jedną ekipą wokół wspólnego stolika. – Dokończyć flaszki! – zakomenderował paladyn, przy czym machnął do karczmarza o kolejną dostawę alkoholu. – Macie pić tak długo, aż się pogodzicie!
- Tak jest! – krzyknęli ochoczo, a Gregor już polewał kolejną kolejkę gorliwie wypełniając polecenia.
- A panią to ja się zaopiekuję przez ten czas – Delikatnie objął przyglądającą się z niedowierzaniem scenie pijaństwa dziewczynę, która była powodem niesnasek między dwoma grupami wojaków. Zdecydowanie zagarnął ją i przycisnął do siebie.
        Widząc to rudy Milos zdobył się na odwagę i podniósł się od stołu. Nie rzekł jednak ani słowa, tylko spojrzał tęsknym wzrokiem na swoją niedawną partnerkę.
- Nie martw się, nie zrobię jej krzywdy. – powiedział Dima uprzejmie, acz stanowczo. Nie było reakcji. Paladyn popatrzył zatem prosto w oczy ogłupiałego wielkoluda i pewnym głosem syknął. – Czy coś jeszcze żołnierzu?
- Ale SIR, ona… – próbował coś memłać zawiany po czterech szybkich szklanicach wódki piechociarz.
- Czy wojsko dostało rozkaz? – przerwał mu Iwanowicz.
- Tak jest, ale…
- A czy rozkaz zrozumiało?
- Tak jest!
- Nie słyszę!
- TAK JEST!!! – ryknął, a razem z nim zgodnym chórem cała siedząca przy stole kompania.
- Zatem do boju! – zakończył dyskusję Bisnovat.
        Uwolnił swoje myśli od cenzurowania wypowiedzi kawalerzystów. Całej dziesiątki by już nie ogarnął, a korygując słownictwo tylko niektórych z nich w życiu by się nie dogadali. Znał ludzi i znał wojsko. Wiedział zatem jaki targ mięsny zaraz się tu otworzy za sprawą pijanych ekradońskich armistów, dlatego zabrał swoją towarzyszkę jak najdalej od godzących się mundurowych. Przesunął rękę wzdłuż talii na jej biodra i przeszli razem na środek okrągłej sali.
- Zatańczymy? – zapytał grzecznie.
- Ja nie umiem – dziewczyna ciągle była zdziwiona tak nagłym obrotem spraw, a chociaż wysoki blondyn podobał jej się, mimo to próbowała się mu opierać.
- Ja też – odparł szczerze. – Ale razem damy sobie jakoś radę.
- Ale tu nie ma muzykantów – próbowała jeszcze oponować.
- Nie trzeba muzykantów – stwierdził krótko, – wystarczy muzyka. – Uniósł wolną dłoń i pstryknął palcami. Uwolniona magia umysłu poczęła sączyć do jej głowy żwawą melodię. On przez cały ten czas ani na chwilę nie przestawał uśmiechać się do niej, ale teraz i ona w miejsce dotychczasowego zdziwienia promieniście uśmiechnęła się do niego. Nie upierała się dłużej, podała mu rękę, drugą położyła na jego barku i dała się poprowadzić. Popłynęli przez parkiet. Wpierw spokojnie, później coraz szybciej, finalnie rozpędzając się do żwawych oberków. Nic wyszukanego, proste ludowe tańce, ot hasanka, z przytupem, okrzykiem i pod nóżkę. Była ładna, młoda i zgrabna. Nawet jeśli faktycznie nie potrafiła tańczyć, to poruszała się z wdziękiem i gracją młodego dziewczęcia. Zachwycała jasną, gładziutką twarzą, kształtną figurą i beztroską, niewinną radością. Zupełnie zatraciła się w dźwiękach rozlegających się tylko w jej głowie, własnym podrygiwaniu i kuszącym liliowym zapachu tańczącego z nią mężczyzny. Czuła przez białą koszulę, jak mięśnie jego ramion pracują sterując jej ruchem zwinnie manewrując między stolikami i unikając kolizji z roznoszącymi posiłki kelnerkami. Jak delikatnie i niemal bez wysiłku ją unosił, podrzucał i okręcał. Czarował ją i rozkochiwał. Dyszała słodko od szalonego wysiłku, w już rozchełstanej koszuli i rozrzuconej burzy loków. Z wypiekami na twarzy patrzyła na paladyna.
- Świetnie tańczysz – pochwalił ją niebianin. – Jak cię zwą?
- Helen.
- Bardzo ładnie. – pokiwał głową nie przestając bombardować dziewczyny czarującym uśmiechem. – Śliczne, dziewczęce imię – okręcił ją jeszcze raz wokół. – Zatem Helenko – powiedział nadając swojemu głosowi niski, barytonowy tembr – Chciałabyś zobaczyć moją kolekcję orderów?
Nie odpowiedziała, ale buzia rozjaśniła jej się w niemal błogiej radości. Jakby jej ktoś drzwi do nieba otworzył. Rozpłynęła się jak osełka masła na nagrzanym parapecie.
- Pewnie… – westchnęła rozanielona i pokiwała energicznie głową.
- No to cho… - szepnął delikatnie i skinął głową w kierunku pokojów gościnnych. Płynnie przeszli z żywiołowego tańca do biegu w kierunku górnego piętra. Początkowo mężczyzna prowadził, ale już w połowie schodów to dziewczyna wyprzedziła towarzyszącego jej blondyna i to ona jego ciągnęła za rękę. Wyraźnie nie mogła się już doczekać tego, co już, już zaraz, za moment wydarzy się na górze.
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

To, że Avellana odpowiedziała tamtemu mężczyźnie w języku niebian i, chyba, zrobiła to odruchowo, nie mogło być przypadkiem. W dodatku… coś podpowiadało mu, że powiedziała to tak naturalnie, jakby uczyła się mowy niebian od urodzenia. Języków mógł nauczyć się każdy, kto miał odpowiednich nauczycieli, więc nawet zwykli ludzie mogli znać mowę, którą posługują się anioły, jednak gdy odzywali się oni właśnie w tym języku, dało się wyczuć coś, co można było nazwać akcentem i od razu dało się przez to rozpoznać, że osobnik taki nie jest rodowitym niebianinem. U dziewczyny nie wyczuł czegoś takiego, nawet to krótkie zdanie wystarczyło mu, żeby ocenić ją pod tym względem i powiedzieć do siebie w myślach, że wcześniej nie mógł się mylić, a ona naprawdę nie była osobą, za którą się podawała. Przypomniał sobie wcześniejsze zdarzenie, gdy zaczął dostrzegać rzeczy, których tak naprawdę nie widać – wtedy zauważył skrzydła na plecach Avell i był pewien, że nie miał halucynacji.
         – Wiedziałem, że nie jesteś człowiekiem – powiedział cicho, gdy zostali sami przy stoliku, dodatkowo nachylając się lekko w stronę towarzyszki.
         – A skrzydła, które widziałem na twoich plecach, są jak najbardziej prawdziwe – dopowiedział, przypominając jej o tym, co wcześniej stało się na polanie. Co prawda, teraz miał więcej dowodów na rzeczywistą naturę kobiety, która teraz siedzi przed nim, jednak wątpił w to, że ona sama zmieni zdanie w tej kwestii. Najpewniej nadal będzie uważała, że jest człowiekiem, a on tylko próbuje jej wmówić, że jest inaczej.
Później, gdy do ich stolika podeszła młoda kelnerka, temat zszedł na ich jedzenie. Nie wiedział, jakie wino będzie lepsze do ich posiłku, więc wybór ten pozostawił Avellanie, która na pewno miała większą wiedzę o tym. On tylko zamówił to, co chciał, a właściwie to, co pierwsze przyszło mu do głowy. Resztę powierzył w ręce towarzyszki.

         – Gdybym przewidywał przyszłość, powiedziałbym, żebyśmy wybrali inny lokal… Ci wojacy zachowują się zdecydowanie za głośno – powiedział do dziewczyny. Właściwie nie przejmował się tym, że mogą go usłyszeć, bo było to praktycznie niemożliwe przez to, iż tamci cały czas rozmawiali niemal wrzeszcząc, jakby każdy z nich znajdował się w innej części miasta.
W stronę mężczyzn odwrócił się dopiero wtedy, gdy usłyszał dźwięk uderzającej pięści w twarz. No tak! Jeszcze mordobicia brakowało w tej karczmie. Dłoń spoczywającą na stoliku zacisnął w pięść i był gotów wstać, przejść się do tamtego towarzystwa i wyprosić ich z gospody, przy okazji obijając ich trochę, gdyby nie chcieli go posłuchać. Lepiej byłoby dla nich, jeśli nie stawialiby oporu i przenieśli swój konflikt na zewnątrz, bo inaczej upadły anioł mógłby pobić ich wszystkich, pozostając neutralnym w tym konflikcie. Najzwyczajniej w świecie stałby wyłącznie po swojej stronie i każdy dostałby po równo. Może wtedy mieliby jakąś nauczkę. Jednak Malthael zmienił zdanie, gdy spojrzał w oczy Avellany i zrozumiał, że dziewczyna nie chce się w to mieszać. Zresztą, nie myślała przy tym wyłącznie o sobie, bo widział też, iż wolałaby, aby on także pozostał na miejscu. Ograniczył się jedynie do westchnięcia, w którym było można wyczuć coś w rodzaju oburzenia sytuacją, która rozgrywała się w pobliżu.
Zauważył też kelnerkę, która zwinnie przemknęła nieopodal kłócących się mężczyzn. Podeszła do jego oraz Avellany stolika, stawiając na nim butelkę wina, które wcześniej zamówiła towarzyszka. Upadły sięgnął po butelkę, otworzył ją i rozlał białe wino do dwóch kieliszków, jeden z nich podając partnerce podróży. Na jedzenie będą musieli poczekać trochę dłużej, jednak czas ten umili im alkohol, a także rozmowa, o ile grupa wojaków przestanie hałasować. Szybko okazało się, że są tam dwie grupy i krzyczą na siebie nawzajem, co sprawiło, że w karczmie było jeszcze głośniej. Dołączył do nich też mężczyzna, który wcześniej podszedł do piekielnych, aby zająć się swoim kompanem, gdy ten przysiadł się i zaczął opowiadać o swojej żonie. On także zaczął krzyczeć, jednak wydawało się, że jest kimś ważnym i wyższym rangą, niż pozostali, bo ci uciszyli się i zaczęli go słuchać, chociaż on cały czas mówił podniesionym głosem. Mimo wszystko, jegomość ten doprowadził do sytuacji, w której obie strony konfliktu usiadły przy jednym stole i zaczęły pić, przy okazji rozmawiając ze sobą. Język, którego używali, był bogaty w przekleństwa, jednak nie krzyczeli już tak i na pewno nie groziło im to, że nagle zaczną się bić. Gdyby tak się stało… całkiem możliwe było to, iż tym razem upadły nie patrzyłby na swą towarzyszkę i wkroczyłby, najpierw próbując dać im do zrozumienia, że powinni przenieść się z bitką na zewnątrz, a jeśli jego słowa nie przyniosłyby skutków... może zrobiłyby to pięści i precyzyjne ciosy.

Kelnerka, która wcześniej przyniosła im wino, teraz niosła w ich stronę zamówione jedzenie. W międzyczasie blondyn, który wcześniej załagodził spór, zaczął tańczyć z jakąś dziewczyną, a później zabrał ją na górę. Nie wiedząc dlaczego, Malthael widział w tym coś, jakby nagrodę, którą "porucznik" sprawił sobie za to, że nawrzeszczał na tamtych i doprowadził do jakiegoś porozumienia między nimi. On także wyglądał jak wojak, więc może chciał też zająć się dziewczyną w odpowiedni sposób. Cóż… tego typu żądze, uznawane przez niektórych za prymitywne, mogą odezwać się w każdym. W czasie, gdy myśli piekielnego krążyły wokół innych tematów, niezwiązanych z tym, co działo się w budynku, jedzenie wylądowało już na ich stoliku. Jednak dziewczyna, która je przyniosła nadal tu stała, czekając na zapłatę za posiłek, która wyniosła sześćdziesiąt ruenów.
         – Wino za resztę tego, co mi pożyczyłaś. Wedle tego, co ustaliliśmy wcześniej – odparł, wyciągając pieniądze z kieszeni i kładąc je na blacie. Zdecydowanie będzie musiał poszukać sobie jakiejś pracy, bo przecież nie może cały czas podróżować z kimś, kto będzie płacił mu za posiłki. Najpierw oczywiście chciał odzyskać pamięć, to będzie jego priorytetem do momentu, w którym będzie miał pewność, że nie ma żadnych luk we wspomnieniach. Po chwili posiłek został opłacony, a kelnerka odeszła, przed tym życząc im smacznego z uśmiechem na ustach. Ładna była. A on przyznał to w myślach kolejny raz.
         – Tak… Smacznego – powiedział do Avellany i zabrał się za jedzenie. Był bardziej głodny, niż wcześniej przypuszczał. Atmosfera w karczmie stała się lżejsza, gdy okazało się, że żadna bijatyka nie odbędzie się i nikt nie ucierpi.
Awatar użytkownika
Avellana
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Zielarz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Avellana »

        Jej prognozy niestety się sprawdziły i już po chwili Magnus pochylał się w jej stronę z błyskiem satysfakcji w oczach. Z dyskusją na ten temat poczekała jednak, aż przyniesiono im wino, w końcu przy kieliszku zawsze się lepiej rozmawia. Bardzo starała się nie przewrócić oczami, ale widać było, że zirytowała się własną wpadką. Chociaż nie! Jaką wpadką zaraz, co też jej już chodzi po głowie, jeszcze chwila i gotowa uwierzyć temu samozwańczemu medium. No nie, musi się trzymać swojego zdrowego rozsądku, bo jej zaraz dziecko w brzuch wmówią.
        - Przestań – ofuknęła znajomego i wzruszyła ramionami jasno bagatelizując sprawę – to, że ktoś znałby mowę elficką, na ten przykład, nie znaczy zaraz, że jest elfem, prawda? Prawda. Musiało mi się gdzieś o uszy obić – mruknęła i napiła się wina. Przyjemnie zaskoczona zorientowała się, że jest lekko chłodnawe, trzymane najpewniej w piwnicy. Pysznie. W sam raz by dodać sił w walce z kolejnymi argumentami upadłego anioła.
        - I daj spokój z tymi skrzydłami. Uderzyłeś się bardzo mocno w głowę, aż pamięć straciłeś od tego, więc logicznym jest, że możesz mieć teraz przywidzenia, halucynacje. Może nawet ten mój napar trochę dziwnie na ciebie podziałał, chociaż nie powinien. Już czujesz się lepiej, a czy widzisz dalej moje niby-skrzydła? Nie. Bo ich nie mam. Zobacz, ile ty rzeczy podświadomie wiesz, nawet zanim sobie przypomnisz konkretne fakty. Więc zaufaj mi, gdy mówię, że wiem jakiej jestem rasy. Naprawdę wiem niewiele o sobie, przyznaję, ale tego jestem pewna.
        Tutaj trochę przesadziła. Wcale nie była o tym aż tak przekonana, ale nie chciała dawać mężczyźnie miejsca na domysły, gdyż bała się w którym kierunku podąży. Bo rzeczywiście, brała pod uwagę, że może być kimś innym, mieć jakieś ukryte cechy, o których nie wie… ale skrzydła? Anioł? No nie przesadzajmy. I chociaż wcale nie była tak pewna swoich słów, nie pozwoliła by w jej głosie słychać było wahanie, bo to tylko podważyłoby całe jej stanowisko. Nie chciała jednak, żeby Magnus się na nią obrażał za jej upór, więc uśmiechnęła się pojednawczo i trąciła kieliszkiem jego naczynie, delektując się winem w oczekiwaniu na posiłek.
        Trzeba przyznać, że czas umilała jej również gawęda blondyna, dzięki której chciał zaimponować samotnej przy stoliku blondynce. Avell wykorzystała to w innym celu, słuchając o Palladynach, o których mówił i zapamiętując ważniejsze jej zdaniem informacje. Wyłapała ile mogła zanim harmider w karczmie wybuchł na dobre, a przystojniak musiał interweniować.
        W przeciwieństwie do swojego towarzysza, zielarka z ogromnym rozbawieniem obserwowała przedstawienie, które im zaserwowano. O wojsku wiedziała tyle, co kot napłakał, ale zawsze była chętna, by dowiedzieć się więcej. Nawet nie ukrywała swojej uwagi, z policzkiem wspartym na dłoni przysłuchując się coraz to nowym toastom i wywrzaskiwanych na baczność punktach regulaminu. Poza tym, dzięki doskonale widocznej konsternacji grupy żołnierzy, którzy wcześniej już byli w karczmie przy konfrontacji z przybyłymi wojakami to wcale nie wyglądało jak musztra tylko kabaret.
        - No są głośni, ale zabawni, przyznaj – stwierdziła spoglądając na Magnusa, którego z kolei ta cała szopka wytrącała chyba z równowagi. Gdy jej wzrok przeniósł się na jego zaciskającą się na stole pięść, położyła mu dłoń na przedramieniu w uspokajającym geście.
        – Daj spokój, szkoda nerwów – uśmiechnęła się i przechyliła lekko głowę – poza tym nie chcemy, żeby polała się krew, jak tam wpadniesz i przez przypadek ich pozabijasz, zamiast wyprosić, prawda? – dorzuciła wesoło, by schlebić nieco dumie wojownika.

        Gdy na stole pojawiło się jedzenie, Avellana z miejsca straciła zainteresowanie wojskowymi. Zapłaciła kelnerce, a gdy ta odeszła, pochyliła się lekko nad swoim parującym daniem, wdychając jego zapach. Momentalnie zrobiła się jeszcze bardziej głodna niż była przed chwilą.
        - Pachnie pysznie – oznajmiła z uśmiechem i życząc Magnusowi smacznego zabrała się do jedzenia.
        Pojęcie tego, jak jedząc w sposób tak elegancki można tak szybko pochłonąć swoją porcję było trudne, a powtórzenie tego wyczynu raczej niemożliwe. Dziewczyna zgrabnie posługując się nożem i widelcem, małymi kęsami skubała kolejne pierogi, okraszone smażoną cebulką i gęstą śmietaną. A że w karczmach przekrój społeczny jest dość szeroki, dla porównania siedzący stolik dalej mężczyźni pili piwo z wielkich kufli tak łapczywie, że ciekło im po brodach i na ubranie. Ale zielarka z natury była dość subtelna w zachowaniu, a pobyt na dworku hrabiny tylko to umocnił. Gospodyni miała obiekcje jedynie co do tempa w jakim jej podopieczna spożywała posiłki, jednak na to nie było rady. Avellana czasem się pilnowała, kulturalnie skubiąc widelcem sałatę na sztywnych przyjęciach, jednak zazwyczaj pochłaniała jedzenie w ilościach właściwych bardziej dla dorosłego, ciężko pracującego mężczyzny lub chociaż kobiety o wiele większej od niej. Dziewczyna jednak jakimś cudem trzymała szczupłą linię nie odmawiając sobie absolutnie niczego.
        Szatynce wystarczyło więc kilka chwil, by zjeść połowę swojej porcji, przez co na moment ucichła i przestała zwracać uwagę na cokolwiek poza ich stolikiem. Nawet pędząca między stolikami para była dla niej niewidzialna, dopóki raz nie potrącili w tańcu jej krzesła. Dopiero, gdy drzwi karczmy otworzyły się tak gwałtownie, że uderzyły o ścianę za nimi, podniosła zaskoczone spojrzenie.

        W międzyczasie na dworze pogoda uległa nagłemu pogorszeniu. Palące wcześniej słońce gdzieś zniknęło, a niebo zasnuwały ciemne chmury, z których obficie lał się deszcz. Nic więc dziwnego, że stojąca w progu postać była przemoczona do suchej nitki, a na rynku nie było już żywej duszy. Było to doskonale widać, gdyż przybysz, chociaż wyjątkowo postawny, wciąż zajmował jedynie połowę wysokości drzwi.
        - Przeklęta pogoda – warknął krasnolud na wejściu i chlupocząc wodą w butach raźnym krokiem podszedł do lady, po czym z rozmachem wbił w blat wielki topór. – Piwa!
        Głowa jednego z przybyłych niedawno wojskowych, którzy zdążyli już popić z byłymi niedoszłymi przeciwnikami i teraz połowa z nich spała równo na blacie stołu, poderwała się gwałtownie z prowizorycznego posłania.
        - Piwa! – ryknął mężczyzna niczym echo krasnoluda.
        - Hlasko, debilu, wódkę piliśmy – mruknął spomiędzy splecionych na stole ramion inny, wtulając głowę w deski.
        - Wódki! – poprawił się momentalnie wojskowy, rozglądając wokół siebie, jakby nie do końca wiedział gdzie się znajduje. Zaraz jednak jego spojrzenie objęło bar, a więcej nie było trzeba. – Wódki! – ryknął ponownie.
        - Zapłać za poprzednią butelkę to dostaniesz następną – oberżysta niewzruszenie wycierał kufel, do którego po chwili nalał piwa nowemu gościowi.
        Tak jak nagle rozpętała się kłótnia pomiędzy gospodarzem lokalu a pijanym wojskowym, który na szczęście nie miał siły nawet podnieść się z krzesła, tak Avellana zupełnie przestała zwracać na nich uwagę, przyglądając się krasnoludowi. Może nie była tak bezczelna, by jeszcze Magnusa trącić w ramię, konspiracyjnie szepcząc „patrz! Krasnolud!”, ale nie mogła odwrócić wzroku od specyficznego, jej zdaniem, jegomościa.
        Mężczyzna miał na oko jakieś czterdzieści lat, chociaż i tak było ciężko ocenić jego wiek, gdyż większość twarzy porastała gęsta, ciągnąca się aż do jego kolan broda, a pozostała część jego oblicza poznaczona była licznymi bruzdami. Mierzył chyba nie więcej niż cztery stopy, jednak wydawał się o wiele większy przez wyjątkowo postawną sylwetkę i warstwy ubrań. Wbity w szynkwas topór był niemalże rozmiarów swojego właściciela i chociaż Av niespecjalnie się na tej broni znała, zdawało jej się, że mężczyzna normalnego wzrostu miałby problem, by nim sprawnie władać. Dla krasnoluda jednak stanowił wyraźnie przedłużenie ręki, gdyż skarcony przez poirytowanego już karczmarza, niedbałym ruchem wyjął topór z drewnianego blatu i zakręciwszy nim młynka, odstawił go na ziemi. Gdy panowie wdali się w dyskusję, Avellana powróciła do jedzenia, jednak wyraźnie wolniej i nadstawiając ucha.
        - I jak, znalazłeś go? – karczmarz oparł się o kontuar i zerknął na przybysza, który odwdzięczył się łypnięciem spode łba.
        - A gdzie tam, dał drapaka w góry.
        - Idziesz za nim?
        - No kurna za to mi płacą, nie? Tylko muszę obeschnąć nieco, bo ledwo bramy minąłem i mnie ten deszcz zastał, psia jego mać.
        Przez chwilę obaj milczeli, karczmarz w zamyśleniu polerując wciąż ten sam kufel, krasnolud konsekwentnie opróżniając swój. W końcu ciszę przełamał gospodarz.
        - Twój pokój jest jeszcze wolny, otwarty chyba, bo Milla miała posprzątać, ale ruch się zrobił i ją ściągnąłem na dół – gospodarz zawiesił głos, a Av nad kieliszkiem podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem, które spoczęło na obsługującej ich wcześniej kelnerce.
        - Ta. Dobra, to idę. Później się rozliczymy, nie?
        - Nie wątp w to nawet przez chwilę.
        Krasnolud uśmiechnął się krzywo, naciągając wszystkie blizny na twarzy i zarzuciwszy sobie wielki topór na ramię, ruszył schodami na górę. I chociaż jego ciężkie kroki zagłuszył karczemny gwar rozmów, o tyle po chwili jego krzyk przedarł się przez całe pomieszczenie.
        - Co jest kurna?! – nord zaryczał śmiechem, stojąc w drzwiach swojego pokoju i z rozbawieniem obserwując popłoch pary przyłapanej in flagranti.
Awatar użytkownika
Catriona
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Catriona »

- Niewątpliwie należę do tej pierwszej grupy - odpowiedziała Catriona, udając, że nazwanie jej przez palladyna mianem "siostrzyczki" w ogóle jej nie rusza. - Ale nie jestem tutaj z polecenia Najwyższego. Wychowałam się w Alaranii i nigdy nie widziałam Planów Niebiańskich na oczy. A nawet jeśli to tego nie pamiętam, bo byłam za mała. Nie mniej mam nadzieję, że jeszcze kiedyś je zobaczę.
- Czyli mam do czynienia z żołnierzem, tak? - zainteresowała się dziewczyna, kiedy Dima skończył swoją wypowiedź. Nie ukrywała podziwu, w końcu był on pierwszym palladynem, jakiego spotkała od czasu opuszczenia leśnej chatki, w której zaszyła się z bratem. Na trakcie nie była też aż tak długo, ale miło jej się zrobiło, spotykając przedstawiciela tej samej rasy już na starcie swojej podróży.
Dalszą rozmowę przerwała im jednak kolejna awantura, podczas której mężczyzna musiał opuścić jej stolik. Wzrok Catriony powędrował po najbliższych gościach, aż zatrzymał się na dwóch grupach żołdaków - jedni tworzyli towarzystwo Dimy, drudzy musieli pochodzić z miejscowego garnizonu, gdyż doskonale się bawili, zagadując co jakiś czas mieszkańców, których miny zdradzały, że bywali oni świadkami podczas takich posiedzeń.
Sytuacja wyglądała na poważną, mężczyzn dzieliła tylko cienka linia od skoczenia sobie do gardeł i wyglądało na to, że nie obejdzie się bez rozlewu krwi. Na całe szczęście w porę wkroczył Dima, który zaczął teatrzyk, po czym wszyscy otępieli i zapomnieli o sprzeczce. Polały się kolejne kwarty wódki i piwa i dobry humor powędrował do wszystkich.
Nawet do zdezorientowanej kelnerki, porwanej przez palladyna do tańca. Na ten widok Catriona poczuła dziwne uczucie w dołku, choć nie należało ono do zazdrości. Po prostu facet, który jeszcze do niedawna uśmiechał się do niej, przerzucił się na inną.
W międzyczasie pogoda za oknem uległa pogorszeniu. Jeszcze do niedawna słoneczny dzień zmienił się w ulewę, przecinaną co jakiś czas gromem i błyskawicą. Ludzie pierzchli do swoich domów, trzaskając okiennicami i nawołując dzieciaki oraz psy, które wypatrzyły w tym sposobność do zabawy wśród szybko rosnących kałuż. Stojąca na zewnątrz kobyła prychała z niezadowolenia, choć deszcz nie mógł zrobić jej nic złego. Pragnęła jednak znowu mieć przy sobie przyjaciółkę i Catriona doskonale o tym wiedziała.
Palladynka zapłaciła za posiłek i powoli zaczęła przedzierać się do drzwi, gdyby nie krasnolud, który właśnie wchodził. Kompletnie się tego nie spodziewając, dziewczyna uskoczyła w bok, by nie dostać drzwiami i wpadła rękoma na krawędź stołu, gdzie siedziała nietypowa para nad butelką wina.
- Przepraszam bardzo - powiedziała cicho i wyprostowała się dumnie, poprawiając opończę i skryty pod nią miecz.
Dima
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje: Żołnierz , Bard , Zwiadowca

Post autor: Dima »

        Dogonił ją na końcu wąskiego korytarza i zatrzymał zanim nacisnęła klamkę. Delikatnie ujął jej dłoń, uniósł do ust i pocałował. Plan się powiódł. Zniknęli z oczu nawalonego towarzystwa i ciekawskich gości, w dodatku zupełnie nie wywołując konsternacji. Nikt nie protestował, nikt się nie awanturował, nikt nie chciał się bić o swoją „zdobycz”. Otoczył ramieniem jej smukłą kibić, przytulił bez żadnego podtekstu i szepnął do dziewczyny:
- Już jesteś bezpieczna. Chodźmy, odprowadzę cię – gestem wolnej dłoni wskazał na drzwi prowadzące na balkony.
Zdziwiła się. Popatrzyła mu prosto w twarz zupełnie nie rozumiejąc jego zachowania. Wąziutka bródka nastolatki zadrżała zwiastując rychłą salwę płaczu, a jej brązowe, lekko skośne oczy zawilgotniały od łez.
- „Zadrwił sobie? Zabawił się moim kosztem? Nie jestem go warta? Dał nadzieję, rozkochał i zakpił w żywe oczy? Głupia ja! Głupia! Durna! Biedna! Naiwna!” – nawałę myśli, która szalała w jej głowie miała jako żywo wypisaną na spłoszonej buzi.
- Spokojnie – rzekł tym samym kojącym tonem, którym chwalił jej umiejętności taneczne. Tym razem jednak pomógł sobie jeszcze subtelną magią emocji, żeby powstrzymać nadciągający wybuch histerii.
Dobrze wiedział gdzie Najwyższy wyznaczył granicę, za którą wolno było przejść tylko małżonkom. Lubił kobiety, ich uśmiech, ich zapach, ich spojrzenia, ich towarzystwo, ich niewinność i radość. Uwielbiał z nimi rozmawiać i je zabawiać, czarować i może trochę urzekać. Flirtował dla rozrywki, podrywał hobbystycznie, kokietował dla obopólnego relaksu. Ciągle szukał dla siebie tej jednej jedynej. Ale nie bałamucił. Nie pożądał. Nie rozpalał do białości kobiecych rządz, ani nie folgował swoim. Jak na prawowiernego sługę Pana przystało.
– Jesteś wspaniałą osobą. – rzekł. – Wartościową, piękną i przede wszystkim czystą – uśmiechnął się do niej ciepło i musnął dłonią rozrzucone loki. – Pielęgnuj to w sobie. Rozwijaj. Chroń cnoty. A pisana ci przez Pana prawdziwa miłość, gdy ją już spotkasz, będzie słodka jako miód.
Mówił jasno, prosto i ze szczerego serca. Głos miał pewny i nieskażony ani drwiną, ani wahaniem, ani kłamstwem. Przekonał ją. Łzy po jej policzkach popłynęły i tak, ale już nie rozpaczy, ale odprężenia i błogostanu. Wtuliła się w jego ramię, zasłoniła jasnymi włosami i dłuższą chwilę chowała przed nim swoją rumianą buzię.
- Dziękuję - wyszeptała pomiędzy pochlipywaniami.
        Gdy uspokoiła się zupełnie zeszli z balkonów po schodach pożarowych na poziom ulicy i wyszli z zaułka przed karczmę. Wszystko to zajęło im nie więcej niż pięć minut, od opuszczenia przez parę dolnej sali.
        Dziewczyna wskazała kierunek. Paladyn skinął głową, delikatnie jednak zboczył z kursu i zbliżył się do stojącej przed oberżą białej klaczy i pogłaskał ją. Podczas rozmowy z nim Catriona cały czas ukradkiem zerkała w okno na swoją towarzyszkę. Nietrudno więc było się domyśleć, po pierwsze: tego, jak silna łączy je więź, oraz po drugie: że zbliżenie się do zwierzęcia na pewno nie pozostanie przez śliczną niebiankę niezauważone. Poczochrał chwilkę grzywę wierzchowca, po czym podniósł wzrok na okno, za którym na pewno siedziała paladynka i mrugnął uspokajająco w jej kierunku. Jakby chciał powiedzieć: „Nie martw się, zaraz wracam”. Uśmiechnął się na koniec szerzej niż zwykle, odwrócił się i szarmanckim gestem podał lewe ramię młodziutkiej Helen. Lewe - odwrotnie niż przyjęto w dżentelmeńskiej etykiecie. Nie dlatego jednak, że chciał jej uwłaczyć w jakikolwiek sposób. Po prostu był żołnierzem i jako taki stanowił wyjątek w ogólnie przyjętej regule. Partnerka z lewej, gdyby prawą ręką trzeba było oddać honor. Proste jak budowa dzidy. Jak większość czynności w wojskowym fachu wykonywana już przez Bisnovata automatycznie. Nie zdążył odpowiedzieć Catrionie, gdy ta zapytała o jego zawód, ale widząc ten zupełnie naturalny gest Dimy paladynka sama mogła się domyślić reszty. Jeśli znała się na etykiecie.
        Spacerowali ulicami miasta.
- No i co w końcu z tymi twoimi orderami? – zapytała Helen figlarnie. Widać było wyraźnie, że mimo początkowej rozpaczy, teraz cieszyła się niezmiernie z takiego obrotu spraw. Doświadczony paladyn wiedział jak podbudować kobiecą pewność siebie. Uświadomił dziewczynie jej wielką wartość i samo to dało jasnowłosej więcej szczęścia, niż mogłaby przypuszczać. Uśmiechali się do siebie pogodnie, dla postronnych wyglądając nawet nie jak narzeczeni albo para przyjaciół, ale jak stare dobre małżeństwo – pewni siebie nawzajem, z przeszłością, ale, co najistotniejsze, z jasnymi widokami na przyszłość.
        Dymitr odsłonił połę kamizelki ukazując swojej towarzyszce rządek baretek wyszytych nad kieszenią koszuli. Miał tego trochę. Podłużne fragmenty materiału mieniły się żywymi barwami oznajmiając patrzącym na nie, że ich właściciel nie marnował czasu na gnuśnienie w koszarach, tylko skrzętnie wypełniał rozkazy i realizował się w swoim powołaniu. Kolorowa wstęga odznaczeń zrobiła wrażenie. Helen spojrzała na niego nieśmiało, ale niezmiennie pogodne spojrzenie paladyna ośmieliło ją. Dotknęła wypukłych cyferek wyszytych złotym bajorkiem i szeptem zapytała o te najbardziej rzucające się w oczy. Większość z nich znalazło się na klatce piersiowej Iwanowicza za udział w bitwach, o których ludzkość nigdy nie słyszała: wyżyna Szkieletów, krater Arrerat, forteca Pandemonium, wrota Baldura. Odwieczna wojna nieba z piekłem trwała nieustannie, a beztroski brak świadomości wśród ludzi, że takie zmagania ciągle trwają, nie miał zupełnie znaczenia.
Dima odpowiedział całkiem szczerze, ale nie zagłębiał się w szczegóły. Krwawe rozprawy z hordami paskudników z otchłani to nie był temat, o którym z przyjemnością się słuchało. Starał się snuć opowieść tak, żeby oczywiście nieco się pochełpić swoimi zasługami, przyszpanować przed dzieweczką, ale przede wszystkim umilić podróż i podtrzymać sielską atmosferę.
        Nie minął nawet kwadrans jak stanęli przed domem dziewczyny. Jeszcze raz pocałował jej dłoń, a ona odwzajemniła się słodziutkim, pożegnalnym buziakiem w policzek niebianina. Tuż przed drzwiami odwróciła się i zamachała jeszcze filuternie trzepocąc czarnymi rzęsami, po czym zniknęła we wnętrzu budynku.
Paladyn wsadził ręce w kieszenie i zadowolony z siebie uśmiechnął się. Wysoko zawiesił poprzeczkę przyszłym adoratorom. Śliczna, młoda Helen już tak łatwo nie poleci na toporne zaloty „myślących tylko o jednym” mężczyzn podobnych Soboleviciowi.


        Kłębiące się nad miastem bure kalafiory cumulonimbusów od rana groziły załamaniem pogody. I choć każdy opadów się spodziewał, to i tak moment, gdy chmury zrzuciły wreszcie na ziemię swoją zawartość był dla wszystkich zaskoczeniem. Ściana wody całkiem przesłoniła świat na dobre kwadranse. Deszcz – radość dla żeglarzy, zbawienie dla rolników, a utrapienie dla mieszczuchów, którym opad jedynie przeszkadzał w romantycznych przechadzkach, zmuszał potencjalnych klientów do siedzenia w domach i zalewał potokami stragany i rozłożony nań towar.
        Iwanowicz zdołał umknąć przed lejącymi się z nieba strumieniami. Zanim rozpadało się na dobre czmychnął do jakiegoś najbliższego sklepiku w suterenie niewysokiej kamienicy. Szybkim ruchem ręki zaczesał do tyłu mokrą fryzurę. To wystarczy - był pewien, że wszystko z nią w porządku. Wygodne wojskowe strzyżenie. Krótkie, nieco zawadiackie, ale schludne, niewymagające długotrwałych zbiegów pielęgnacyjnych i odporne na niesprzyjające warunki pogodowe. Wygląda może trochę niedbale, ale pasuje do osoby, która ma dużo ważniejszych spraw na głowie, niż to w którą stronę sterczą mu włosy. Przewiewna koszula mundurowa przykleiła się do pleców, ale tym również nie martwił się wcale. „Na żołnierzu zmokło, na żołnierzu wyschnie” – jak zwykł powtarzać doświadczony sierżant Tusco na podstawowym szkoleniu wojskowym. Uśmiechnął się z lekkim rozrzewnieniem do tego wspomnienia, choć wtedy denerwowało go niemiłosiernie mądrogłupie gadanie starszych wojaków i ich pozorny brak logiki.
        Rozejrzał się po lokalu. Piekarnia-cukiernia, lub coś w tym autoramencie. Niewielki stoliczek służący zapewne za ladę, wielkie regały z koszami wypełnionymi pieczywem i szeroka, przeszklona gablota ze słodkimi wypiekami. W rogu pomieszczenia kilka worów mąki, cukru, kawy, kakao, suchych drożdży i innych sypkich składników. Pochylony nad nimi wyłysiały jegomość w jesieni życia przerwał wykonywane czynności i patrzył na przybysza ciekawym, ale nie natarczywym wzrokiem.
- Dzień dobry – Dima ukłonił się staremu człowiekowi. – Można przeczekać ulewę? – zapytał grzecznie.
- Można – mężczyzna skinął nieznacznie głową i powrócił do swojego zajęcia.
Trzęsącymi się rękami nabierał kolejne miarki mąki, przesypywał do większej miski, po czym wychodził z nią na zaplecze. Po chwili wracał i cały rytuał rozpoczynał od początku. Przy trzecim kursie wiekowego cukiernika paladyn zainteresował się jego dziwną procedurą.
- Może panu pomogę? – zaproponował ochoczo.
- Nie będę cię powstrzymywał – staruszek popatrzył z wdzięcznością i podał mu gliniane naczynie.
        Okazało się, że drzwi, które Dymitr początkowo uznał za prowadzące na zaplecze skrywały wąskie schody na piętro, gdzie mieściła się niewielka, ale całkiem ergonomicznie urządzona hala produkcyjna. Po pierwszym kursie paladyn zdał sobie wreszcie sprawę, co było przyczyną osobliwego rytuału wędrówki tam i z powrotem z małym pojemniczkiem. Dziadziuś dał jakoś radę wciągnąć z ulicy w dół do sklepu dostarczone mu worki z produktami, ale nie miał już sił, by wnieść je na górę do piekarni. Dlatego biegał po schodach z tą niewielką miednicą jak kot z chorym pęcherzem. Niebianin nie zastanawiał się wcale co należy zrobić. Lubił pomagać. Odłożył miskę i nie zwracając uwagi na zdumienie piekarza hurmem zbiegł po schodach. Po chwili znów pojawił się w zakładzie z wielkim worem mąki na ramieniu. Wtaskanie na górę wszystkich sakiew zajęło młodemu żołnierzowi najwyżej kilka minut.
- Oddałeś mi wielką przysługę chłopcze. – ucieszył się łysawy mężczyzna.
- Cała przyjemność po mojej stronie. – paladyn odwzajemnił uśmiech i razem zeszli z powrotem do sklepu. Przysiedli. Właściciel na taboreciku, a Bisnovat z braku innych krzeseł wsparł się na stoliku służącym za ladę. Obserwowali przez niewielkie okienko grube krople bębniące o ulicę.
- Muzykant? – zagaił rozmowę staruszek wskazując powykrzywianym reumatyzmem palcem na kaburę przy pasie paladyna, z której wypolerowanym mosiądzem błyskała zalotnie prosta trąbka.
- Nie do końca. – zaśmiał się blondyn. – Służę w armii. – Wyciągnął instrument i pokazał mężczyźnie. – To wojskowa sygnałówka.
- Trębacz! – zawołał senior z pewnym rodzajem przejęcia. – Znaczy piechota, tak?
- A jakże – potwierdził paladyn. – Z tym że nie trębacz, a sygnalista.
- Też byłem sygnalistą dawno temu – nobliwy cukiernik pokiwał łysą głową do swoich wspomnień. – Ale nie na lądzie, tylko we flocie.
- Ekradon ma flotę? – zdziwił się Iwanowicz.
- Nie ma. – odpowiedział spokojnie na głupie pytanie niebianina. – Pływałem pod banderą Leonii.
- To pan nie pochodzi z Ekradonu? – Dima dociekał dalej.
Łysy jegomość wyprostował się dumnie i wypiął już chuderlawą, starczą pierś.
- Ekradończyk z dziada pradziada.
- No to dalej nie rozumiem jak pan trafił do leońskiej armady.
- Zwyczajnie. – staruszek wzruszył ramionami jakby wyjaśnienie było oczywiste. - Do wojska jest pobór, a na okręty branka. Znalazłem się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie.
- A jaka to różnica jak się to nazwa? – zainteresował się młody blondyn.
- To nie tylko różnica w nazwie. – wyjaśnił były marynarz. – Pobór polega na rozesłaniu wezwań i ewentualnie ściganie tych, którzy nie stawili się do służby w wyznaczonym terminie.
- No tak. – potwierdził Dymitr znający mniej więcej ludzkie uregulowania prawne tej kwestii. Dziś widocznie miał dowiedzieć się czegoś nowego. – A branka? – dopytał.
- Dowódca okrętu, który ma nieukompletowaną załogę, przed wyjściem na morze wysyła po prostu swoich ludzi na ulice portowego miasta i mają mu znaleźć ręce do pracy. Nieważne jak. Nikt więc nikogo nie pyta o pochodzenie, zajęcie, pracę, czy rodzinę. Jak wyglądasz tak jak ty teraz, albo tak jak ja wtedy, czyli jesteś młody, zdrowy, silny i masz wszystkie zęby, to dostajesz pałką przez łeb i tracisz przytomność. Budzisz się na morzu, a wtedy już musisz robić co ci każą. Nie ma gdzie uciec. Dowódca tam jest bogiem. Prosta historia.
        Deszcz ciągle padał, a dziadziuś widocznie dawno nie miał przed kim się wygadać, bo rozpoczął opowieść i z wyraźnie wyczuwalnym sentymentem wspominał swoje wojaże po świecie, które zafundowało mu przed sześćdziesięciu laty biuro podróży: „Marynarka Wojenna Leonii”. Dima sam był gadułą, ale słuchanie czyichś opowiadań, zwłaszcza morskich (tak różnych od jego własnych doświadczeń) sprawiało mu równą przyjemność co własne gwarzenie.
- Już w porcie rzucało nami o keję jak łupiną – opowiadał staruszek swoją codzienność w wojsku. - Wiatr prostował na całą długość wimple na topach. Za falochronami groźnie porykiwała Zatoka. Ale stary, psiakrew, uparty był jak cholera. "Rozkaz mam" powtarzał, "Rozkaz!". Wygrażał niebiosom zaciśniętym w pięści kwitkiem i zgrzytał zębami. Oczy to mu tak nabiegły krwią od wpatrywania się w czerniejący horyzont, że białek nie było wcale widać. Tylko niebieskie źrenice i ten wściekły czerwony kolor. – Cukiernik podniósł palec w górę i zrobił przerwę w wykładzie dla podkreślenia dramatyzmu. Po chwili kontynuował. - Czuł przez skórę, jaki kocioł się tam na nas czai, a mimo to i tak kazał szykować łajbę na morze. Jeszcze nas poganiał, rozdawał kopniaki i kuksańce. Klął tak szpetnie, że uszy więdły. Nie było mu to pływanie na rękę, ale i tak wrzeszczał "Rozkaz mam!...", a po kolejnym przekleństwie dokańczał zdanie: "...Wychodzimy natychmiast!". Stary, uparty oficer marynarki. Tyle służby na morzu, że mu już jaja muszlami obrosły. Kochał ocean, jednak nie ślepą miłością. Była to cyniczna, budząca pogardę w nim samym miłość mężczyzny do kochanki, której w głębi duszy nie wierzył ani trochę, ale bez której nie potrafił już żyć... – westchnął i przerwał swą gawędę.
- A jak było z kobietami – zagadnął Iwanowicz, by wyrwać nieco dziadunia z egzystencjalnej zadumy ku weselszym tematom. Tamten popatrzył na niego zdziwiony, jakby nie zrozumiał.
- Nie było kobiet. – powiedział wreszcie. – Baba na pokładzie to jest pewny pech!
- Jasna sprawa – uspokoił go paladyn. Znał już tę sentencję od marynarzy z Arturonu. – Ale mi chodziło o te już na lądzie – wyjaśnił.
- Ah – staruszek zamachał ręką jakby chciał nią rozwiać palniętą wcześniej odpowiedź. – W portach to same się garnęły. Mój kamrat Jean Genet, kwatermistrz z „Pegaza” podsumował to kiedyś jednym mądrym zdaniem: „Marynarka to wspaniała organizacja, składająca się z młodych mężczyzn, którzy na morzu głównie ćwiczą się w tym, aby na lądzie się podobać”.
- Ciekawa teoria. – zainteresował się blondyn. W międzyczasie jednak nawałnica przeszła i nad miastem ponownie rozbłysnęło słońce. Niebianin wyprostował się dziarsko i dał wyraźnie znak, że będzie się zbierać.
- Dokończy mi pan kiedy indziej dobrze? – powiedział przepraszająco, ale zaraz wytłumaczył swój pośpiech – Muszę lecieć. Czeka na mnie jedna ładna stokrotka. – jakoś to określenie pijanego Gregora bardzo przypasowało mu do Catriony. Uśmiechnął się na wspomnienie zadartego noska piegowatej blondyneczki.
- Powodzenia zatem – dziadzio pokiwał głową ze zrozumieniem. – Będę trzymał kciuki.
- Dziękuję.
Dymitr pożegnał się z sędziwym właścicielem ciastkarni i wybiegł w kierunku dziwnej okrągłej knajpy, długimi susami przeskakując nad rozległymi kałużami.
Awatar użytkownika
Malthael
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Wojownik , Najemnik , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Malthael »

Uśmiechnął się, gdy Avellana nadal zaprzeczała temu, co jej mówił, a zrobił to w sposób, który mógł podpowiedzieć jej, że on nadal może to ciągnąć, nawet w nieskończoność, i na pewno nie zmieni zdania. Wierzył w to, co zobaczył wtedy na polanie, gdy jego oczy zmieniły się i widział rzeczy, których normalnie nie byłby w stanie, bo były one magicznie ukryte. Pokładał w tym wiarę, mimo że tamten… magiczny wzrok pojawił się wbrew jego woli i tylko na chwilę, a teraz, nawet gdyby próbował z całych sił, nie udałoby mu się sprowadzić go z powrotem. Może później, gdy już wróci mu pamięć, będzie wiedział, w jaki sposób przywołać ten wzrok, dlaczego go posiada i w jaki sposób on działa.
         – Tylko że w twoich słowach nie było słychać żadnego akcentu… Nawet, jeśli uczyłabyś się tej mowy od urodzenia, to tylko niebianin przemawiający w ojczystym języku może pozwolić sobie na czysto brzmiące słowa. Poza tym, upadły, który kiedyś był aniołem, także może tak brzmieć – odpowiedział po chwili, gdy zorientował się, że może za długo rozmyślał nad tym wszystkim.
         – Może później dzieje się coś, co zwykłego anioła od upadłego, jeśli chodzi o odzywanie się w języku niebian. Nie wiem… Ale zgaduję, że z czasem przekonam się o tym na własnej skórze – dopowiedział niepewnie. Właściwie, wydawało mu się, że nic takiego nie ma miejsca i tylko, w jakiś sposób, uszkodzone gardło mogłoby stworzyć zauważalną różnicę, jednak takie coś mogłoby spotkać zarówno białoskrzydłego, jak i czarnoskrzydłego.
Znowu się uśmiechnął, tym razem wyraz twarzy upadłego wyrażał kpinę odnośnie słów, które padły z ust Avell.
         – Wiem, co widziałem. Nie próbuj wmawiać mi, że były to tylko halucynacje – powiedział, patrząc jej prosto w oczy. Możliwe, że jego głos był trochę za ostry. Jednak, jeśli naprawdę tak było, zrozumiał to już po tym, jak wypowiedział tę kwestię.
         – Gdybym wiedział, jak mogę przywołać te… magiczne oczy, to zrobiłbym to teraz i pewnie znowu zobaczyłbym skrzydła wyrastające z twoich pleców. Skrzydła, w które nie wierzysz, że tam są – odparł, nachylając się lekko w stronę towarzyszki i mówiąc ciszej, niż normalnie. Akurat to było coś, o czym nie musieli wiedzieć ludzie siedzący przy sąsiednich stolikach.
         – Możesz próbować, ale i tak nie uda ci się zmienić mojego zdania – wyszczerzył się do niej w uśmiechu, przy okazji ukazując ładne i zadbane zęby. Cóż, jeśli dziewczyna uznałaby, że jest to wyzwanie… nie myliłaby się, bo Malthael sam uformował tę wypowiedź tak, że mogłaby brzmieć właśnie w ten sposób.

         – Wygląda na to, że mamy trochę inne poczucie humoru – odpowiedział, gdy Avell przyznała, że cała sytuacja z żołnierzami była zarówno głośna, jak i zabawna. On brał pod uwagę tylko to pierwsze, bo zdarzenie to jakoś nie rozśmieszyło go na tyle, żeby się zaśmiać. Jedyne, na co było go stać to uśmiech, który i tak wydawał się wymuszony i właśnie taki był.
         – Nie pozabijałbym ich… Chyba. Najpierw powiedziałbym, żeby przenieśli się na zewnątrz, jeśli mają się okładać po twarzach. Pobiłbym ich, gdyby mnie nie posłuchali. Wątpię, żeby mieli szansę z kimś… - przerwał na chwilę i zapatrzył się w przestrzeń. Przypomniał sobie kolejną rzecz, a były to lata, które już przeżył. Informacja ta była dość ważna, bo właśnie teraz dowiedział się, że jest starszy, niż przypuszczał na początku.
         - …takim jak ja – dokończył. Przecież nie powie „z kimś, kto ma ponad pięćset lat na karku i doświadczenie bojowe o wiele większe niż oni wszyscy razem wzięci”. Może kiedyś zdradzi Avellanie to, co sobie przypomniał, jednak teraz, jeśli by go o to zapytała, miał zamiar powiedzieć, że jest to nic ważnego. Było to dość wygodne, przynajmniej według niego, bo później, jeśli już zdecyduje się na zdradzenie jej swojego wieku, będzie mógł powiedzieć, iż przypomniał to sobie przed chwilą.
Niedługo po tym, rozmowy zeszył na drugi plan, albo nawet dalej. Wszystko za sprawą kelnerki i jedzenia, które ze sobą niosła. Oboje zajęli się spożywaniem zamówionych posiłków, przez chwilę nie zwracając nawet uwagi na to, co dzieje się wokół. Malthael jadł dość powoli, sprawiając wrażenie, jakby delektował się swoim daniem. Właściwie… gulasz był naprawdę dobry. Upadły nie pamiętał, aby wcześniej jadł lepszy, jednak nie było to nic trudnego, patrząc na to, w jakim stanie jest jego umysł.

Od razu podniósł głowę i spojrzał w stronę wejścia do budynku, uważnie przyglądając się osobie, która tam stała i po chwili weszła do środka. Postać ta była krasnoludem, najpewniej najemnikiem albo kimś, kto w swojej pracy posługuje się toporem, a ten niewątpliwie był bojowy. Odwrócił głowę w bok, gdy usłyszał przepraszający i kobiecy głos. Szybko połączył fakty, gdy już spojrzał na właścicielkę głosu, i przypomniał sobie, że już wcześniej zerknął na dziewczynę, gdy wcześniej rozglądał się po karczmie.
         – Jeśli chciałaś się do nas przyłączyć, wystarczyło zapytać – powiedział do niej i nawet się uśmiechnął. Ton jego głosu, a także wyraz twarzy jasno wskazywał, że nie miał jej za złe tego, iż wpadła rękoma na ich stolik.
         – Musi ci się gdzieś spieszyć, skoro wychodzisz stąd w czasie deszczu – dopowiedział, nadal przyglądając się jasnowłosej. Właściwie… jeżeli Avellana nie miałaby nic przeciwko i podłapałaby wcześniejszą propozycję upadłego, to dziewczyna naprawdę mogłaby się do nich dosiąść. Jeszcze jeden kieliszek na pewno by się znalazł, bo zawołanie kelnerki i poproszenie ją o niego wcale nie było problemem. Spojrzał ukradkiem w stronę pijących wojaków, jakby sprawdzając, czy na pewno nagle nie zdecydują się wstać i okładać pięściami. Później z powrotem spojrzał na nieznajomą.
Awatar użytkownika
Avellana
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Upadły Anioł
Profesje: Zielarz , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Avellana »

        W ostatniej chwili złapała swój kieliszek i butelkę, gdy stół poruszył się gwałtownie. Odstawiła naczynia, gdy tylko zobaczyła, że blondynka odzyskała równowagę, a jej przeprosiny zbyła machnięciem dłoni. Na zawoalowaną propozycję Malthaela spojrzała na niego krótko, zastanawiając się, czy zdaje sobie sprawę z kim mają do czynienia, a przede wszystkim, czy mu to nie przeszkadza. Ostatecznie jednak, niezależnie od tego czy był świadom natury dziewczyny czy też nie, słowa już padły, a Avellanie dwa razy nie trzeba było proponować dodatkowego towarzystwa. Spojrzała na blondynkę z miłym uśmiechem i pochyliła się, by odsunąć dla niej krzesło obok siebie.
        - Zapraszamy na wino – dodała tylko, a gdy dziewczyna skorzystała z zaproszenia, wyciągnęła do niej dłoń. – Mam na imię Avellana, a to jest Magnus – przedstawiła siebie i anioła, po czym wzrokiem odszukała młodziutką kelnerkę i na migi poprosiła o jeszcze jeden kieliszek.. i jeszcze jedną butelkę. – Co sprowadza cię do Ekradonu?
        Miała nadzieję, że upadły nie będzie kontynuował tematu przy ich nowej towarzyszce. Wcześniej, widząc jego uśmiech, gdy tak trafnie zbijała wszystkie jego argumenty, nie mogła się powstrzymać i sama zaczęła się uśmiechać. No co za uparty facet! Był tak pewny swojego zdania, że słuchał ją chyba tylko jednym uchem, a Avellana powoli traciła siły na dalszą dyskusję. W sumie, co jej to robi za różnicę? Niech sobie nawet myśli, że jest tym aniołem, czy upadłym aniołem, cokolwiek, dopóki nie spróbuje sprawdzić swojej teorii spychając ją z urwiska w nadziei, że dziewczyna ujawni się rozpostarciem skrzydeł. Ostrym tonem na koniec specjalnie się nie przejęła, tylko wzruszyła lekko ramionami, wciągając ostatniego pieroga i wycierając delikatnie usta rogiem serwetki. Zaśmiała się cicho pod nosem, słysząc wyzwanie i również pochyliła się w jego stronę.
        - To ty usiłujesz zmienić moje zdanie, więc będziesz musiał jakoś udowodnić mi, że masz rację – stwierdziła beztrosko, przechylając zadziornie głowę i prostując się znów na krześle, mając nadzieję, że na razie zamknęli ten temat. Chociaż znając Magnusa, pewnie wróci do tego, gdy tylko będzie okazja.
        Odsunęła od siebie pusty talerz, a jego miejsce zajął kieliszek, z którego sączyła powoli wino, na zmianę zawieszając spojrzenie na swoim rozmówcy, blondynce i tocząc wzrokiem po karczmie. Za słowami upadłego zerknęła na cichnących coraz bardziej żołnierzy, których ciała powoli pokonywała grawitacja, rozpłaszczając policzki na stołach, a pod nimi rozsypując nogi i ręce. Później jej uwagę zwrócił dziewczęcy pisk i tupot nóg. Zerknęła na piętro, gdzie krasnolud odsunął się niedbale od wejścia do pokoju, z którego wybiegła boso rudowłosa dziewczyna, której rumieńce aktualnie wyrównywały koloryt skóry i włosów. Rozbawiony nord obserwował jak biedne dziewczę pędzi przez korytarz w samej halce, tuląc do siebie suknię i znikając po chwili gdzieś za rogiem, a za nią w podskokach młodzieniec, niewiele mniej zażenowany od swojej partnerki i walczący ze spuszczonymi do kostek spodniami. Losie drogi, nie mogli sobie wziąć własnego pokoju?
        Gdy nowoprzybyły krasnolud schodził ciężko schodami, do nietypowej trójki przy stole dobiegła młodziutka kelnerka z zamówionym winem i dodatkowym kieliszkiem, który po napełnieniu podała w stronę niebianki. Gdy Avellana odprowadzała dziewczynę wzrokiem do baru, zobaczyła, jak nord dyskutuje znów z karczmarzem.
        - Przecież nie będę tam teraz spał, nie? Daj mi coś innego.
        - Nie mam nic innego, tylko ten pokój był wolny – mężczyzna za barem wzruszył ramionami, a krasnolud tylko przeklął pod nosem.
        - To weź powiedz Milce żeby mi tam ogarnęła szybciuchno ten burdel, nie? – mruknął i rzucił na ladę dwie srebrne monety, które odbiły się z cichym stukotem od wyślizganego drewna i zniknęły w garści barmana. Zamiast tego na szynkwasie pojawił się znów pełny kufel piwa.
        - Da się zrobić – mruknął właściciel lokalu i schował pieniądze do kieszeni fartucha, przywołując wspomnianą dziewczynę gestem i szeptem wydając jej polecenia.
        W międzyczasie nord rozejrzał się po karczmie i złapał nagle utkwione w nim spojrzenie szatynki. Uniósł nieznacznie kufel w niemym toaście, a gdy dziewczyna uniosła swój kieliszek w odpowiedzi, zaśmiał się pod wąsem i skierował w ich stronę.
        - Doberek – rzucił z uśmiechem, skłaniając się paniom i zwracając się w stronę mężczyzny, któremu żartobliwie zasalutował gigantycznym toporem. – Można się dosiąść? – zapytał, wskazując na jedno z wolnych krzeseł.
        Avellana spojrzała po swoich towarzyszach, sprawdzając czy nie mają nic przeciwko, a gdy protestów nie zgłoszono, wskazała krasnoludowi wolne miejsce.
        - Toirin Herks, do usług! – mężczyzna skłonił się raz jeszcze, gdy wszyscy mu się przedstawili, po czym z sapnięciem opadł na krzesło, które zatrzeszczało pod jego ciężarem. Ciężki topór oparł o nogę stołu, pochylając się do tego i zerkając na założone jedna na drugą nogi zielarki.
        - Ładne ostrza – rzucił z uznaniem, wracając do pionu i opierając się na blacie na przedramionach. – Walczysz? – zapytał, pociągając solidnie z kufla, aż piana osiadła mu na wąsach. Av uśmiechnęła się lekko zarówno na słowa, jak i widok.
        - Ależ skąd, obieram nimi ziemniaki – zamruczała znad kieliszka, po chwili chichocząc weselej, gdy Herks ryknął głośnym śmiechem i trzasnął pięścią w stół, aż podskoczyły wszystkie naczynia. Ledwo się opanował, a już rzucił czujnym spojrzeniem w blondynkę i miecz przy jej pasie.
        - Panienka też taka uzbrojona! – sapnął z udawanym zdziwieniem, a zaraz jego błyszczące rozbawieniem oczy spoczęły na Magnusie – To twoja obstawa? – zapytał pseudo-konspiracyjnym szeptem, unosząc krzaczaste brwi i spoglądając znacząco to na jedną, to na drugą dziewczynę, po czym rąbnął upadłego z całej siły w plecy. – Nieźle się urządziłeś!
        Głośny rechot krasnoluda niósł się po karczmie, zwracając uwagę większości gości. Avellana nie mogła powstrzymać rozbawienia i podśmiewała się co chwila z bezpardonowego podejścia Toirina, który najpierw wypytywał ich o wszystko po kolei, a później zaczął opowiadać o swoich przygodach.
Awatar użytkownika
Catriona
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Catriona »

Nie da się ukryć, że gdyby krasnolud rozważniej otwierał drzwi, dziewczyna nie musiałaby skakać jak kot na boki, by uniknąć zderzenia się z nim. Jego niska i barczysta postać pojawiła się tak nagle i niespodziewanie, że w pierwszej chwili dziewczyna bała się zderzenia i nie potrzebnej konfrontacji, ale gdy odzyskała równowagę poczuła się znacznie pewniej. Stała teraz przy jednym z okrągłych stolików blisko okna i wejścia, przy którym siedziała brązowowłosa kobieta w towarzystwie przystojnego mężczyzny. Jako jedyni wyróżniali się z tłumu kupców i żołnierzy, przesiadujących tu znacznie dłużej i pijących kolejne kolejki. Przyjrzała się obojgu z bliska i nie dostrzegła w nich żadnego zagrożenia, choć z tej odległości poczuła lekkie mrowienie w kręgosłupie. Postanowiła je jednak zignorować i spojrzała badawczym wzrokiem na postać w koszuli.
- Nigdzie mi się nie śpieszy - powiedziała dość nieśmiało, wciąż lekko czerwona, że tak wparowała do ich rozmowy. - Po prostu moja kobyłka stoi sama na deszczu i denerwuje się, kiedy nie ma mnie w pobliżu. Jesteśmy bardzo zżyte.
Następnie palladynka podeszła do okna i spojrzała na przyjaciółkę, moknącą na deszczu. Obok niej właśnie przechodził Dima, który potargał jej grzywę i spojrzał na właścicielkę klaczy, uspokajając ją. Potem gdy zniknął dziewczyna odetchnęła z ulgą i przyjęła zaproszenie do stolika, powoli opadając na krzesło. Miecz ulokowała przy nodze stołu, a białe futro rozsznurowała i puściła bokiem, by nie krępowało jej rąk, kiedy złożyła je na blacie.
- Jestem Catriona - przedstawiła się, spoglądając z zainteresowaniem na rozmówczynię. Wydawała się tak niepasująca do otaczających ją ludzi, że palladynka miała obawy czy na pewno jest człowiekiem. Nie było to spowodowane urodą Avellany, raczej jej postawą, z której można było wiele wyczytać.
- Jestem tu tylko przejazdem uzupełnić prowiant i zjeść coś ciepłego - odpowiedziała, skinieniem głowy dziękując za kieliszek. - A w podróży poruszam się bez celu. Ja i Gwiazdka jeździmy od karczmy do karczmy i jakoś sobie radzimy. W ostatnim czasie mało jest pracy dla palladynów, ale może to i lepiej.
Zaraz jednak zamilkła, czując że lada chwila rozgada się na dobre, choć siedzi przy kompletnie obcych osobach. Samotność na szlaku miała swoje plusy i minusy. Jednym z nich był brak towarzystwa, a nie można wiecznie rozmawiać ze swoim wierzchowcem , gdyż to prowadzi do szaleństwa. Dlatego bramy Ekradonu Catriona przywitała z uśmiechem, mając nadzieję, że zabawi tu kilka dni, a potem wróci na szlak, oczekując rozkazu od Najwyższego.
Jej nieukończone szkolenie bardzo wpływało na decyzję władcy. Strata rodziców za młodu i wychowanie w leśnej chatce przez starszego brata sprawiły, że palladynka nie była jeszcze pełnoprawnym rycerzem Niebios. Musiała się jeszcze sporo nauczyć. Nie mniej miała też powód do radości w tej sprawie. Nie wiedziała bowiem, czy byłaby w stanie zabić żywą istotę, dlatego może lepiej, by w najbliższym czasie pozostawić ją w Alaranii samej sobie.
- Tak czy siak niebawem opuszczam Ekradon - podsumowała nim Avellana i Magnus zaczęli do siebie szeptać.
Nim jednak zdążyła coś wtrącić, że najwyraźniej przeszkadza, do ich stolika dosiadł się krasnolud z kuflem piwa w ręce. Wyglądał tak, jak go opisują książki: niski, barczysty, z bujną brodą, toporem w ręce i zamiłowaniem do alkoholu. Jego uwagi na temat ostrzy Avellany puściła mimo uszu, ale gdy nord wziął Catrionę za eskortę siedzącego naprzeciw mężczyzny, zadarła lekko głowę, udając, że bardziej interesuje ją karczma i jej goście.
Ci natomiast obserwowali ich z podejrzliwością wymalowaną na twarzach. Palladynka wiedziała, że jest to spowodowane zachowaniem łowcy, ale nic nie mówiła. Siedziała tylko przy stole, sącząc wino z kieliszka i oczekując przejścia ulewy.
Dima
Błądzący na granicy światów
Posty: 19
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Palladyn
Profesje: Żołnierz , Bard , Zwiadowca

Post autor: Dima »

        Dorodna, biała klacz ciągle stała przed tawerną, a to znaczyło, że blondwłosa Catriona jak dotychczas nie opuściła lokalu. Dymitr ucieszył się. Postać młodej niebianki była dlań niezwykle interesująca. Zamienili ze sobą zaledwie kilka zdań, ale i tak miał wrażenie, że będzie kiedyś pluł sobie w brodę, jeśli choćby nie spróbuje, by tę znajomość rozwinąć.
        Przyjrzał się rumakowi. Całą karierę służył w piechocie i zupełnie nie znał się na wierzchowcach. Co nie zmieniało faktu, że potrafił zachwycić się pięknem boskich stworzeń. Koń paladynki łeb miał wąski i smukły, skórę gładką, dokładnie do mięśni przylegającą – znać, że dbano, by zwierzę regularnie zażywało ruchu i nie pozwalano mu na zbyt długie gnuśnienie w stajni. Uszy miał krótkie i spiczaste, oczy niewielkie, chrapy szerokie, wysoki kłąb, grzywę i ogon gęste, kopyta okrągłe i wysklepione. Chwilę jeszcze podziwiał konika z oddali, ale nie podszedł do niego, tylko skierował się bezpośrednio do tawerny.
        Przez krótki moment zastanowił się, czy skoro wcześniej zniknął na piętrze, to teraz nie powinien zamarkować swojego powrotu właśnie tą samą drogą. Nie zmarnował jednak wiele czasu na bezsensowne rozważania. Stwierdził, że jego wejście głównymi drzwiami nie wywoła konsternacji w knajpie. Doszedł do całkiem słusznego wniosku, że jego wojskowi towarzysze pewnie się gorzałą już dawno zgnębili na ciężki kisiel, więc nawet nie zauważą jego powrotu, a resztą biesiadników nie musiał się w ogóle przejmować. Bez dalszych refleksji nacisnął zatem klamkę i wszedł do środka.
        Zgodnie z przewidywaniami jego znajomi z ekradońskiej armii wszyscy co do jednego polegli pokotem w nierównej walce z wódką. Nawet się do nich nie zbliżył. Nie było sensu. Od razu skierował się do baru.
- Ile wypili? – zapytał wprost o swoich kolegów całkiem schludnego barmana.
- Dziesięć butelek. – Odparł tamten zwięźle.
- Zapłacone?
Szynkarz popatrzył na niego jak na wariata. – „Widziałeś ty kiedyś płacących za siebie z góry żołnierzy?” – magia umysłu Dymitra pozwoliła mu poznać wredną myśl, która zakołatała się w głowie oberżysty. Niebianin z niezmąconym uśmiechem nie dał po sobie poznać, że zwyczajnie bawi go to co usłyszał i nijak go to nie obraża, ale niemłody knajpiarz zachował się jak należało i nie wybuchnął prostackim chamstwem do klienta. Stanął na wysokości wymogów kultury i uprzejmą odpowiedzią dopasował się do swojej całkiem eleganckiej liberii.
- Niestety nie. – Odpowiedział krótko.
Iwanowicz sięgnął do kabzy i położył na blacie kilka srebrnych orłów.
- Teraz kwita. – Zamknął temat.
- Dziękuję – barman ukłonił się grzecznie w podzięce za spory napiwek.
        Niebianin załatwiwszy sprawunki z karczmarzem odwrócił się twarzą do sali i przyjrzał się Catrionie. Śliczna. Zjawiskowa. Perełka. Stokrotka. Ale ze specyficznym podejściem do własnego bezpieczeństwa. Nie dba o swoje życie? Czy może nie wie z kim sobie beztrosko popija? Jest młoda i wychowana tu na kontynencie. Tym możnaby uzasadnić słabe wyczulenie zmysłów na smród piekieł. Ale jeśli to nie to był powód? Jakieś inne możliwości panie Bisnovat? Zwykła beztroska? Przekonanie, że cały świat jest piękny? A może to była oznaka dość luźnego podejścia dziewczyny do paladyńskiego powołania? I nawet nie chodziło mu o to, żeby od razu zabijać. Dymitr sam też nie był zwolennikiem bezwzględnej eliminacji. Ale bratanie się przy winku to już była druga skrajność.
        Oczywiście nie brakowało wśród niebian samotnych mścicieli rąbiących wszystko co piekielne tylko za samo pochodzenie. Bez rozkazu i bez refleksji. Ale to nie był pożądany standard zachowań. Nie trzeba i nawet lepiej tak nie działać. Nikt takiego podejścia od niebian nie wymagał, a już na pewno nie sam Najwyższy. Każdy miał jakąś rolę w boskim planie i najlepiej niech robi to co do niego należy. Jeśli takie jego przeznaczenie to niech szarżuje, ale niech się wpierw do tego przygotuje. Catriona zdecydowanie nie była przygotowana.
- „A może dostała zadanie specjalne od Pana jak mnie nie było?” – począł rozważać jeszcze inną możliwość Iwanowicz. – „Niezbadane są wyroki boskie, ale to raczej niemożliwe.” – Popatrzył jeszcze raz na dwójkę piekielnych. Widział wyraźnie dysproporcję sił i był pewien, że w starciu zbrojnym blondynka nie ma z nimi szans, nawet gdyby Dima ją wspomógł. Wtedy polegną oboje. Szybko, głupio, bez celu i bez sensu. Tak to nie działa. Do wyławiania upadłych aniołów z Alaranii nie wysyła się przypadkowych osób. Nigdy. Pewnych procedur się nie łamie. Stara żołnierska mądrość mówi: „Regulamin Walki Zbrojnej pisany jest krwią. Każdy punkt powstał w oparciu o jakiś pamiętny incydent, z którego wnioski zostały wyryte na ścianach utraconych twierdz lub zapisały się w pamięci tych, którzy grzebali martwych towarzyszy”. Takie zadanie mogła dostać drużyna specjalna ciężkozbrojnych paladynów, albo nawet prędzej skrzydlate, anielskie komando. Na pewno to nie była robota dla ledwie dorosłych dziewczynek.
        Należało wspomóc początkującą koleżankę, żeby nieświadomie nie wpakowała się w jeszcze większą kabałę.
- „No nic, trzeba działać” – zdecydował. – „A pan nieogolony nam pomoże, świadomie czy nie.” – powziął zamiar i już miał nawet pomysł jak to załatwić. Klepnął otwartą dłonią w blat szynkwasu.
- Piwo proszę – powiedział do oberżysty.
- Jakie szanowny pan sobie życzy?
- Imperial stout’a – złożył zamówienie, a gdy kufel smolistego napitku pojawił się przed nim złapał szklanicę za ucho i skierował swe kroki do stolika, przy którym siedziała interesująca go dziewczyna.
- Wróciłem siostrzyczko – wpierw przywitał się z niebianką. – Tęskniłaś? – zagaił żartobliwie, ale zanim zdążyła odpowiedzieć kontynuował. – Witam państwa. – Skłonił się lekko pozostałym. – Można się dosiąść? – zadał swoje pytanie rzucając je szerzej, ale do nikogo konkretnego, raczej jakby do wszystkich przy stoliku.
- Siadaj pan! – Krasnolud czuł się już w towarzystwie pary upadłych jakby to on był tu gospodarzem, więc bez żadnej konsultacji z nimi zaprosił paladyna do kompanii. Iwanowicz nie czekał więc na niczyją więcej zgodę, tylko przystawił sobie krzesło i usiadł pomiędzy śliczną blondynką, a barczystym kurduplem. Uśmiechnął się pogodnie do paladynki.
- Piękna klacz – pochwalił wierzchowca dziewczyny. Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale niemal w tym samym momencie wtrącił się brodacz.
- Widzę, że kolega prawilnie pije piweczko, a nie jakieś winogronowe siury – zawarczał.
Wyrwany do odpowiedzi Dima znaczącym mrugnięciem oka przeprosił Catrionę na chwilę, po czym odwrócił się i pogodnie uśmiechnął do niewysokiego topornika. Wszystko szło jak po maśle. Wojownik reagował zgodnie z przewidywaniami paladyna.
- Piwo jest dowodem na to, że bóg nas kocha i chce, byśmy byli szczęśliwi.
- Otóż to! – zawołał łowca zadowolony. – Widzę, że krasnoludzkie powiedzenia są ci nieobce.
- Bywało się tu i tam – odpowiedział niebianin wymijająco, ale uprzejmie i z grzecznym skinieniem głowy, więc jego rozmówca nie poczuł się urażony, a po prostu zrozumiał, że blondyn nie chce o tym mówić, więc nie ma co go wypytywać o pochodzenie.
Jednocześnie zanurzyli w swoich pokalach górną wargę, pociągnęli po łyku piwska, i obaj zatrzymali kłębki gęstej piany na wąsach. Uśmiechnęli się szeroko.
- Toirin jestem! – przedstawił się niższy z nich.
- Dymitr – odrzekł blondyn. – Miło poznać.
- Mi również! – krzyknął z uśmiechem rębajło. – Co kolegę sprowadza do Ekradonu?
- Manewry – odparł Iwanowicz krótko, ale wystarczająco przyjaźnie, by zaintrygowany tą odpowiedzią brodacz pociągnął temat dalej.
- Jakie manewry? – dopytał.
- Podpatruję tutejszą armię i szukam elementów możliwych do zastosowania u nas. – Bisnovat wyjaśnił wszystko, a mimo to jakby nic nie wyjaśnił. Zadziałało. Krasnolud coraz bardziej wczuwał się w rozmowę.
- Mówże jaśniej! – huknął. – Poeta się znalazł! Szyfrujesz jak jakiś natchniony elf!
- Dobra! Spokojnie – niebianin przepraszająco poklepał nowo poznanego kolegę po ramieniu. – Jestem obserwatorem. Przybyłem z Shari dla wymiany doświadczeń wojskowych. – W tym momencie nachylił się do rozmówcy i zniżył głos, niby po to, by nikt inny oprócz krasnala nie usłyszał jakiejś wielkiej tajemnicy, ale kontynuował swoją wypowiedź przenikliwym i dobrze słyszalnym szeptem, więc wszystko było tylko aktorskim zagraniem. Zaaferowany topornik jednak dał się nabrać na tanią sztuczkę. – Ale tak prawdę mówiąc ja nie mogę im nic zaoferować. Nasze jednostki to śmiech na sali, a nie armia. Przyznaję szczerze, że jestem tu tylko dla wchłonięcia jak największej wiedzy od ekradońskich wojskowych. W końcu jak się uczyć, to od najlepszych.
- Najlepszych? – prychnął z pogardą Toirin. – Jak szukasz najlepszych, to jesteś kilkaset smoków za bardzo na południe. Krasnoludy mieszkają zupełnie gdzie indziej – odparł dumnie.
- Być może – Dima nawet nie próbował zaprzeczać. – Ale tutejsze wojsko też ma mi sporo do zaoferowania.
- Naprawdę? – syknął Herks z drwiącym uśmieszkiem. – No to pochwal się czego ciekawego nauczyłeś się od tutejszych wieśniaków?
O to właśnie chodziło niebianinowi. Zaangażowanie osobiste. Teraz wystarczy tylko wygłosić jakąś obrazoburczą teorię i będzie pozamiatane. Blondyn zrobił poważną minę i stwierdził dosadnie:
- Ekradońska falanga – powiedział głośno. – Tutejsi wojownicy stosując ten szyk stanowią mur niemal nie do przejścia.
- O czym ty mówisz? – zachłysnął się na takie bluźnierstwo krasnolud. – W ogóle nie powinni tego nazywać falangą. Raczej szyk straceńców! – autorytatywnie wyraził swoją opinię. – Do wuja to nie podobne! Prawdziwą falangę potrafią utworzyć tylko krasnoludy.
- Tak uważasz? – rzekł paladyn z powątpiewaniem. – Ta ekradońska na placu też całkiem nieźle się prezentuje.
- Ty chyba zwariowałeś! – wybuchnął oburzony topornik. – Skrzydła otwarte! Tarcze okrągłe! Nogi odkryte! Mam wymieniać dalej?
- Hmm… – zadumał się niebianin przez chwilę. – Trafne uwagi – przyznał. – Ale skuteczność bojową mają całkiem niezłą.
- Głupiś! – wrzasnął wściekle brodaty wojownik. – A z kim oni walczyli? Hordy zombiaków? Chodzące kościotrupy? A co to jest? Armia bez mózgów! Debile! Niech staną do boju przeciw prawdziwemu wojsku, to porozmawiamy o skuteczności!
Krasnolud był już wystarczająco rozemocjonowany. Nakręcony jak kornik na komodę. Mógłby teraz gadać i gadać. O to właśnie Dymitrowi chodziło. Czas na fazę drugą. Bisnovat aktorsko zmarszczył brwi, badawczo powiódł wzrokiem po zebranych przy stoliku, a następnie szturchnął łokciem buńczucznego brodacza czym przerwał jego gniewną tyradę i przenikliwie syknął do niego.
- Słuchaj, bo zachowujemy się niekulturalnie.
- Hę? – wybity z rytmu kurdupel nie od razu zrozumiał o co chodzi blondynowi.
- My sobie dyskutujemy, a inni się nudzą – wskazał gestem brody Malthaela i Avellanę. – Weź może na początek tak pokrótce opowiedz coś więcej o tym szyku, żeby wszyscy mieli równy start do rozważań dlaczego krasnoludzka falanga góruje nad ekradońską.
- Ano jasne! – przystał rębajło na taką propozycję. Im więcej osób wyznaje jedyną słuszną prawdę o wyższości krasnoludów nad resztą świata, tym lepiej. – Chętnie! – dodał jeszcze, po czym oderwał oczy od niebianina i spojrzał szerzej, jakby chciał ogarnąć swoim wejrzeniem wszystkich słuchaczy przy stoliku. Po krótkim wstępie uwydatniło się, że Herks będzie kierował swe słowa przede wszystkim do płci przeciwnej. Z rzadka tylko spoglądał ku mężczyznom. Dima dał już popis swojej znajomości taktyki, więc tłumaczenie mu podstaw byłoby jak uczenie orła latać, a Magnus, który ewidentnie sprawiał wrażenie znudzonego całym zamieszaniem nie był dla brodacza wdzięcznym słuchaczem. Innym uzasadnieniem było, że krasnal po prostu podświadomie uznał, iż właśnie kobiety potrzebują najbardziej tych jego wyjaśnień, bo z racji swojej natury nie będą miały zielonego pojęcia o szyku bojowym. Catrionę zasłaniał mu bark Dymitra, ale nie wybrzydzał i ciągnął swoją dysputę kierując wzrok przede wszystkim ku milutkiej szatynce, która całkiem niedawno pochwaliła mu się, że hobbystycznie obiera ziemniaki. Dziwne, ale co kto lubi.
        Gdy więc Toirin swoim coraz głośniejszym opowiadaniem skupiał na sobie całą uwagę, Iwanowicz na powrót odwrócił się do paladynki. Uśmiechnął się na jej widok inaczej niż zwykle. Wprawny obserwator na pewno potrafiłby wychwycić tę drobną zmianę. Zajrzał głęboko w jej niebieskie oczy, jakby do przepastnej studni. – „Możnaby w nich utonąć.” – zakołatała mu w głowie kusząca myśl. Odpędził ją jednak (przynajmniej na tę chwilę) i zabrał się za to, po co w ogóle przysiadł się do tego stolika. Przyciszył głos na tyle, żeby tylko blondynka mogła go usłyszeć.
- Audendum est: fortes adiuvat ipsa Venus – rzucił, żeby na szybko przekonać się jak wygląda jej niebiański. Trudno przyjmować polecenia od Najwyższego, gdy się nie zna języka. Popatrzył chwilę na nią, a ponieważ uparcie milczała wiedział już, że siedzi tu całkiem przypadkiem. Nie dostała w międzyczasie żadnego zadania. Kontynuował zatem już we wspólnej mowie. – Wiesz z kim masz tu do czynienia? – pozostawił jej domyślności, że wcale nie pyta o krasnoluda.
- Potrafisz tego użyć w razie czego? – spojrzał w dół, żeby wzrokiem wskazać dziewczynie o co mu chodzi. Popełnił błąd. Nie spodziewał się zupełnie, że tak znienacka go trafi aż taki afekt. Z zaskoczenia dostał potężnego mentalnego strzała w potylicę, aż zęby mu zadzwoniły. Catriona zapewne domyśliła się, że blondyn miał na myśli miecz i to właśnie na jej rodzinny oręż spogląda, więc nie zarumieniła się nawet. On jednak broni zupełnie nie dostrzegał. Zawładnęła nim tylko jedna myśl - „Co za nogi!” – całkiem zapomniał o czym miał mówić. – „Zgrabne - jak gazela. Długie - do samej ziemi. Kusa kieca i opinające kozaczki. Nawet w planach niebieskich nie ma takich widoków.”
        Oniemiał. Zgłupiał. Oszalał. Zatracił się zupełnie. Najwyższy jednak czuwał nad swym sługą, bo rychło zesłał mu oprzytomnienie. Niewielkie, ale wystarczające, by Dymitr jednak kapnął się, że cokolwiek za długo milczy i patrzy pod stół. Zmitygował się i szybko odwrócił wzrok, żeby nie dać po sobie poznać co się działo w jego głowie. Nikt nic nie zauważył. Nikt nie zareagował.
- „Uff.. Na szczęście”. – Natychmiast twarzą niemal dosłownie zanurkował w piwie, żeby nikt nie dostrzegł jego błyszczących oczu. Wychlał na raz połowę kufla. Interwencja z nieba pomogła tylko tyle, żeby nie zwracał na siebie uwagi durnym wgapianiem się, ale nie zmieniła nic w kwestii szalejącej ciągle pod czaszką paladyna gwałtownej burzy.
- „Opanuj się chłopie!” – beształ się w myślach. – „Nie tu i nie teraz.” – próbował wyciągać jakieś logiczne argumenty, ale jego mózg pozostawał na nie głuchy. – „Masz tu robotę bęcwale.” – Niewiele brakowało, by rugając się sięgnął po kwieciste epitety zasłyszane od pijanych kawalerzystów. – „Jeśli skrewisz, przepadliście oboje.” – Nic to nie dawało.
- „Za kolanko, rączkę małą, będę trzymał nockę całą.
Za kolanko i uwierzcie… może za coś jeszcze!”

- natrętna melodia ludowej piosneczki zasłyszanej kiedyś gdzieś w karczmie pod Efne dudniła w głowie niebianina zupełnie nie pozwalając mu sensownie rozumować.
Zablokowany

Wróć do „Ekradon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości