Ekradon[Przeprawa w okolicy miasta] Co ma wisieć - nie utonie

Warowne miasto położone u podnóża gór, otoczone grubymi murami i basztami, jego bramy zdobią dwa ogromne posagi gryfów. Miasto słynie z handlu, pięknych karczm i ogromnej armi. Armi niezwykłej, bo składającej się z wojowników i gryfów. Od setek lat ekradończycy udomawiają gryfy, które później służą w ich armi, stacjonującej w górach poza miastem.
Awatar użytkownika
Skowronek
Senna Zjawa
Posty: 281
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Szpieg
Kontakt:

[Przeprawa w okolicy miasta] Co ma wisieć - nie utonie

Post autor: Skowronek »

        - Jak to "nie umiesz pływać"?! Wydra, czy ty sobie ze mnie jaja robisz?
        Głos Skowronka zagłuszał huk intensywnie padającego deszczu. Nie było dobrze, wszystko sprzysięgło się przeciwko Przyjaciołom - burzowe chmury zasnuły niebo, przyspieszając nastanie zmierzchu o co najmniej godzinę. Na dodatek zaraz runęło jak z cebra, widoczność spadła do zaledwie kilku metrów i nawet najbardziej nieprzemakalne płaszcze szybko nasiąknęły wodą. Rzeka Dihar co prawda jeszcze nie wezbrała, jednak dla bezpieczeństwa zamknięto już jedyną w okolicy przeprawę przez nią, kolejne miejsce dogodne do jej przekroczenia znajdowało się pół dnia drogi w dół jej biegu. To nie była komfortowa sytuacja dla Skowronka i jej towarzysza, w ich interesie leżało szybkie przekroczenie rzeki i dalsza wędrówka na zachód, najlepiej całonocna, by jak najdalej uciec ewentualnemu pościgowi. A tymczasem utknęli tu, niecały dzień drogi od miasta. Skowronek upierała się, aby po prostu przepłynąć wpław, bo w końcu nie mieli ze sobą żadnych cennych bagaży ani niczego, co mogłaby zniszczyć woda, wtedy jednak jej towarzysz poczynił wyznanie, które wbiło elfkę w ziemię.
        - Nie wierzę, że nie umiesz pływać, a nadali ci takie imię, kto w ogóle wpadł na taki pomysł...
        - Itan z Nemerii - podsunął jej usłużnie Wydra. Ta wymiana zdań wyglądała całkiem zabawnie - Przyjaciel był wysoki i bardzo postawny, miał ramiona rasowego wykidajły i dłonie jak kowal. Otwarcie nosił broń - dwa toporki skrzyżowane na plecach na wysokości lędźwi, aby mógł je sięgnąć szybciej niż jakby styliska znajdowały się nad ramionami. Skowronek zaś można śmiało stwierdzić, że była połową jego - niska, szczupła, na pierwszy rzut oka bezbronna, gdyż nie miała żadnej broni przy pasie, a jej szara kurtka nigdzie nie wybrzuszała się w sposób sugerujący, że coś pod nią ukrywa. Mimo to Wydra kulił się przed nią jak rugany pies, każda osoba widząca tę scenę czekała, aż elfka wytarga potężnego mężczyznę za ucho.
        - Czy ty przegrałeś mózg w karty? - westchnęła. Nie miała już do niego siły - nie dość, że niespecjalnie jej się przydał podczas akcji, to teraz jeszcze utrudniał jej ucieczkę. A stawka była wysoka - na szyi Skowronka, w skórzanym woreczku schowanym pod kombinezonem, spoczywał ich łup, pieczęć Sądu Najwyższego z Ekradonu. Tylko po to tu przybyli, elfka przygotowywała się do tego włamu dobrych kilka tygodni - nietrudno się domyślić, że takie fanty nie leżą sobie od tak, na biurku. Podczas kradzieży nie mogła liczyć na Wydrę, on był za wielki, za toporny do tak subtelnych akcji. Ona całe szczęście była profesjonalistką - weszła do gmachu sądu, ukradła co miała ukraść i wyszła nie alarmując nikogo, co niestety nie znaczyło, że nikt nie zauważy braku pieczęci, to była tylko kwestia czasu. Liczyła jednak, że ucieczka będzie momentem, gdy Wydra będzie mógł się wykazać i będzie osłaniał jej plecy. A tu taki zawód, przez niego wszystko mogło wziąć w łeb.
        - Skowronku, to nie moja wina, nie wiedziałem...
        - Dobra, daruj sobie. - Skowronek machnęła lekceważąco ręką. Trudno było jej się dziwić, że się denerwuje, w końcu jeśli ich złapią, oboje zawisną, a poprzedzające egzekucję przesłuchanie będzie jednym z najwymyślniejszych w historii tego miasta. - Wiedz tylko, że jeśli teraz nas dopadną, to bez skrupułów cię zostawię. Jasne?
        Wydra w odpowiedzi jedynie pokiwał głową. Kłótnię można było uznać za zakończoną, Skowronek obróciła się plecami do Przyjaciela i rozejrzała wśród innych osób, które niedawno dowiedziały się o zamknięciu przeprawy. Część z nich jeszcze deliberowała nad możliwością znalezienia innego miejsca do przekroczenia rzeki, reszta zaś już dawno z tego zrezygnowała i zawracała w kierunku karczmy, której światła ledwo przebijały się przez ścianę deszczu, aby tam przeczekać deszcz. Elfka wykrzywiła lekko wargi w grymasie niezadowolenia.
        - Chodź - warknęła na Wydrę. - Nie będę tu przez ciebie mokła całą noc.
        Skowronek poszła razem z resztą ludzi błotnistym traktem w kierunku karczmy, ręce chowając w kieszeniach i spuszczając wzrok, aby ochronić twarz przed deszczem, chociaż był to daremny trud - i tak była już cała mokra jakby wykąpała się w tej przeklętej rzece, której nie mogła przekroczyć. Jeszcze na domiar złego gdzieś w oddali rozległ się donośny, złowrogi grzmot. Burza miała trwać jeszcze co najmniej do rana.
Awatar użytkownika
Calvemir
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Calvemir »

Długo utrzymywała się piękna pogoda. Ognik zniknął gdzieś, mając "swoje sprawy". Cieni nie spotkał od dwóch dni, więc miał doskonały humor.
Szybował ponad zbitą materią drzew i zwiewnymi chmurami. W takich warunkach latanie było czystą przyjemnością. Nigdzie żadnych osad ludzkich, więc zapowiadało się na lot do zmierzchu i rychłą wizytę w domu.
Oczywiście, który smok mieszka w mieście? Mowa oczywiście o jaskini, całkiem nieźle wyposażonej i wyłożonej w nieznacznym stopniu monetami. Nie miał zamiaru obozować tam dłużej niż dzień. Zamierzał zabrać ze sobą to, co potrzebne, a potem wybrać się do Klasztoru Mrocznych Sekretów.
Niedaleko widać było góry. Przełęcz również była już widoczna. Do nocy zostały może dwie godziny, kiedy zerwał się ostry wicher. Ale i tak nie to było najgorsze, od strony masywów skalnych nadpłynęły szarobure chmurzyska, które niebawem przesłoniły wszelką widoczność. Były bardzo mokre i lepkie, co oznaczało ulewę.
Istniała, a zresztą nadal istnieje zasada, aby nie latać podczas burzy. Smok wykonał ślizg po prądzie powietrza, zgrabnie odwrócił się, a chwilę potem pikował ku ziemi. Gdy z zawrotną prędkością znalazł się już niemal przy gruncie, zrobił salto wytracając większość prędkości. Chwilę potem wylądował na mokrej od padającego już deszczu trawie.
Ulewa przybierała na sile. Po złotych łuskach lały się strumienie wody. Postanowił znaleźć schronienie przed deszczem, ale w swojej gadziej postaci nie był mile widziany, nawet nie dlatego że plądrował, ale po prostu budził strach ludzi. Przybrał postać człowieka i zaczął przemieszczać się w stronę Ekradonu, czyli mniej więcej w kierunku przełęczy.
Już po paru minutach przemókł do suchej nitki. Na szczęście trafił całkiem niedaleko drogi i po kwadransie doszedł do obskurnego budynku, prawdopodobnie karczmy.
Awatar użytkownika
Barius
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: hienołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Barius »

Krople ściekały po twarzy mężczyzny przyprawiając oblicze o wyraz zastygłego na niej zawodu. Lało jak z cebra, a Barius w milczeniu znosił niesprzyjającą aurę. Naklął się na deszcz już wcześniej, teraz pozostawało w godności moknąć w nadziei na rychłą poprawę aury. Grzmot utwierdził go w przekonaniu, że rozpogodzenie nie wchodziło w grę w przeciągu co najmniej paru godzin. Burze bywają gwałtowne, ale ta nijak nie zwiastowała nic więcej prócz pojawienia się jeszcze większej ilości czarnych jak noc chmur.

Nie tylko deszcz był źródłem marsowej miny - jakiś czas temu przejeżdżał w pobliżu traktu, przy którym stała czyjaś chata. Czyjaś, bo pomimo całkiem głośnego przywitania nikt nie odpowiedział, zaś wnętrze upstrzone było świeżymi śladami krwi. Barius bywał przezornie czujny nawet kiedy spał, teraz jednak podróż stawała się dla niego paranoiczną udręką. Zewsząd wydawało mu się, że ktoś go obserwuje. To nie strach o życie uprzykrzał mu drogę, lecz świadomość wiedzionego przezeń modelu życia. Czasem, niezwykle rzadko, nawiedzały go myśli o… alternatywnych wyborach, jakie mógł podjąć, bądź podejmował czyniąc z siebie kogoś kim był obecnie. Nie można jednak rozumieć tego w opaczny sposób. To nie wyrzuty sumienia, lecz świadomość zamkniętych za sobą furtek. Nie żal popełnionych czynów, lecz ciekawość tych, które umknęły mu sprzed nosa. I choć nie zamieniłby swego życia z nikim innym, rozmyślał co byłoby gdyby… sprawy potoczyły się inaczej. Gdyby nie świadomość o całej masie wrogów wszędzie na świecie mogących czaić się na jego życie, wszystkich ludziach, których skrzywdził i którym pomógł. Tych, których zabił, tych którym uratował życie… Co gdyby w jego życiu nie wydarzyło się absolutnie nic mącącego spokój?

Czujnym nosem wyczuł parę leśnych zwierząt, które przechodziło tymi kniejami oraz… elfkę i jej towarzysza. Szpiczastouchy… wszędzie te przeklęte elfy… Potrząsnął głową, a ciężkie krople przedarły się przez gęste brwi zwierzołaka, wpadając do dużych ciemnych oczu. Przetarł szybko krawędzią dłoni twarz stwierdzając, że dłuższa wędrówka w takich warunkach skończy się dla niego tylko większą irytacją. Raz jeszcze obejrzał się za siebie i nabrał powietrza do płuc, tak jak gdyby szykował się do zanurkowania. Lasy tego regionu były wprost nieprzebrane w cichych miłujących strzelanie z dużego dystansu elfów, co rozsierdzało go chyba najmocniej. Ostatnie czego chciał to wpaść w ich zasadzkę.

Malika dreptała po gliniastym podłożu rozchodzącym się pod jej kopytami. Ulewa doskwierała jej nie w mniejszym stopniu jak jeźdźcowi, niemniej eliminowała problem kąsających boleśnie much. Barius, przemoczony już do suchej nitki, zrezygnowany i głodny sięgnął po porcję suszonego mięsa żując każdy kęs tak długo, dopóki strawa nie będzie miękka i nadawała się do połknięcia. Łapczywe pochłanianie zakończyło się zakrztuszeniem… Kurw… - tylko tyle zdążył wysapać, zanik kolejny atak kaszlu nie pochylił go nad grzbietem klaczy. Raz po raz uderzał się w pierś chcąc by feralny, prymitywny smakołyk znalazł właściwą drogę do żołądka. No w końcu… Z ulgą stwierdził, że działania przyniosły upragniony skutek, jednak w momencie podnoszenia głowy dojrzał w oddali coś, co ucieszyło go jeszcze mocniej – karczmę.

W środku było ciepło, a przede wszystkim sucho. Najemnik spiął konia i pędem ruszył w kierunku budynku. Myślami był już w środku wygrzewając dłonie wysunięte ku paleniskom, to jednak nie ciepło powitało go w progu, a zapach podłej jakości bimbru unoszącego się w powietrzu. Zmarszczył nos wchodząc głębiej w ciżbę, szukając sobie miejsca jak najbliżej ogniska. Widać nie on jeden przemókł do suchej nitki, wśród klienteli było bowiem wiele osób, których ubrania można było wręcz wyżymać, pozostawiających po sobie solidne kałuże będące zmorą personelu karczmy. Co ciekawe wśród zebranych wyczuł skądinąd znany już zapach, świeży, ale jeszcze nie ugruntowany i wymagający jeszcze paru chwil do zapamiętania… tak, elfka i jej towarzysz, których wyczuł na trakcie znaleźli sobie schronienie przed deszczem w tym samym miejscu. Co by było, gdyby nie porozrzucane tu i ówdzie oberże, to zabawne jak ważnymi miejscami stawały się choćby nawet i w obliczu takich sytuacji jak deszcze i burze. Barius niechętnie zamówił kufel miodu zasiadając tuż przy ogniu, przybierając lekko dziwaczną, połamaną pozę chyląc sylwetkę ku gorącowi strzelających od temperatury drew. Na poły jak strach na wróble, na poły niczym rozwieszona na sznurze pościel - tak prezentował się jak i swój ubiór lecz nie robiło mu to wielkiej różnicy. Blisko znajdowali się inni, często w równie oryginalnych figurach starający się zebrać suszący efekt płomieni każdym możliwym sposobem.
Awatar użytkownika
Skowronek
Senna Zjawa
Posty: 281
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Skowronek »

        Jeszcze przed chwilą karczma była prawie pusta - wszyscy chcieli jak najdalej dotrzeć przed zmierzchem, podróżni wyjeżdżający z Ekradonu mieli nadzieję przeprawić się przez rzekę i dopiero tam się zatrzymać, w kolejnym mijanym zajeździe, ci zaś, którzy do miasta zmierzali, łudzili się zapewne, że dotrą na rogatki nim nastanie północ. Wszystkie plany pokrzyżowała burza, każdy szukał nagle ciepłego, suchego miejsca do jej przeczekania, a oberża nadawała się do tego wprost idealnie. Wkrótce wnętrze zaroiło się od przemoczonej klienteli, zrobiło się gwarno i duszno jak w saunie, gdy wszystkie ubrania zaczęły parować pod wpływem ciepła. Tyle dobrego, że karczma była z tych większych, to przynajmniej nie było aż takiego ścisku.
        Przyjaciele weszli do karczmy tuż za chudym brunetem, który wzrostem niewiele ustępował Wydrze. Nikt z postronnych nie mógł się zorientować, jak para złodziei dokładnie oceniła miejsce, do którego trafiła i wymieniła się ze sobą tymi informacjami, oczywiście w absolutnym milczeniu. Ona rozejrzała się pobieżnie, otrzepała rękawy i front kurtki z wody, wytupała buty. On postąpił podobnie, zdejmując na koniec rękawice i uderzając nimi o przedramię, aby strzepnąć z nich krople wody. Oboje zauważyli podobne szczegóły: w karczmie nie przebywali żadni umundurowani stróże prawa, tu i ówdzie siedział jakiś zakapior, Skowronek nawet zwróciła uwagę Wydry na jednego takiego przy kominku, który pewnie przetrąciłby kręgosłup Przyjaciela samym spojrzeniem. Wyjść z karczmy było kilka, zarówno w postaci drzwi, jak i okien czy schodów. Nie było źle, zawsze mogli trafić dużo gorzej.
        Tuż za progiem para rozdzieliła się - Wydra poszedł do paleniska, aby tam się ogrzać, Skowronek zaś udał się do lady. Zamówiła kufel piwa z przyprawami, aby z pomocą alkoholu wygnać chłód z kości. Kurtki nie zdjęła, nawet jej nie rozpięła - była ubrana w skórzany kombinezon przeznaczony na akcje złodziejskie, za bardzo rzucałaby się w oczy, odziana niczym domina, która zbiegła z podrzędnego lupanaru. Z kuflem w dłoni dołączyła do tłumu przy kominku - przysiadła na brzegu jednej z ław, było to ostatnie wolne miejsce. Wydra stał po drugiej stronie paleniska, wsparty ramieniem o gzyms kominka. Nie podszedł do Skowronka, może nie chcąc narażać się na jej kolejne kąśliwe uwagi, to jednak nie przeszkadzało im w wymianie uwag w bogatym języku gestów, którym posługiwali się Przyjaciele. "Spójrz w prawo - twój silnoręki", przekazał Wydra, drapiąc się po biodrze w miejscu, gdzie przypasuje się miecz. Skowronek spojrzała we wskazanym kierunku, aby dojrzeć tuż obok siebie mężczyznę, którego wcześniej namaściła na kata swego towarzysza. Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, elfka nie uciekła wzrokiem jak spłoszona łania, jeszcze chwilę mu się przyglądała, a gdy już miała dość, utkwiła wzrok w trzaskającym przed nią ogniu. "To będzie długa noc", westchnęła w duchu.

        Z czasem atmosfera azylu dla uchodźców nieco się rozrzedziła, wszyscy poznajdywali sobie miejsca i zajmowali się sobą. Jakiś bard - ci zawsze zwęszą dobrą okazję do zarobku - usadowił się w dogodnym miejscu i coś bez przerwy brzdąkał, część osób wynajęła pokoje i poszła już spać, reszta zaś piła, jadła i dyskutowała. Wilgoć z powietrza zdążyła się już nieco ulotnić. Skowronek siedziała nadal na swoim miejscu, w jej kuflu kołysały się dwa ostatnie łyki piwa, których ona nie zamierzała brać do ust - cienki alkohol był wymieszany ze sproszkowanymi przyprawami i wyglądał jak breja, chyba by się tym udławiła. Nagle usłyszała trzask drzwi frontowych i dziwne poruszenie, odruchowo obróciła wzrok w tamtą stronę. "Jasna cholera!", zaklęła w myślach i był to dopiero początek litanii, jaka cisnęła jej się na usta. Żołnierze, co najmniej sześciu uzbrojonych chłopów, których wzrok od razu wbijał prostaczków w ziemię. Z pewnością byli wściekli po podróży w taką pogodę, a po co przyjechali, tego Skowronek była pewna, nim ich dowódca otworzył usta.
        - Słuchać uważnie! - ryknął. - Szukamy złodzieja, który dopuścił się wyjątkowo zuchwałej kradzieży, za którą grozi stryczek! Niech nikt nie waży się wychodzić z tego budynku, wszelkie próby opuszczenia go będą uznawane za przyznanie się do winy! Współpracujcie i wykonujcie polecenia, a wszystkim wyjdzie to na zdrowie!
        Pięknie. Skowronek prychnęła pod nosem, a gdy obracała wzrok ku palenisku, przelotnie zatrzymała go na Wydrze. "Mam kłopoty. Nie podchodź", przekazał jej Przyjaciel. To nie była specjalnie błyskotliwa uwaga, każdy głupi zrozumiałby, że nie ma co się wychylać. Nikt nie powiedział, że strażnicy wiedzieli kogo szukać, może wystarczyło przeczekać. Nagle mieszek na szyi elfki zaczął jej ciążyć, jakby była to ołowiana sztaba, a nie drewniany kołeczek z metalowym okuciem, nie większy od palca.
        Strażnicy w tym czasie obstawili wejścia do karczmy, a ich dowódca wraz z kilkoma podwładnymi dogadywał się z karczmarzem. Osobnicy, którzy chcieli z nim dyskutować, zostali zrugani w krótkich żołnierskich słowach i wysłani precz - nie minęła chwila, a już nikt nie miał ochoty dochodzić swoich praw. Wkrótce cała grupa żołnierzy poszła na zaplecze, a jeden z nich wrócił po czasie i zaczął wyłuskiwać z tłumu mężczyzn według pewnego konkretnego klucza: wszyscy byli wysocy, postawni i ciemnowłosi, jednym słowem - podobni do Wydry. Pojedynczo wysyłał ich na zaplecze, gdzie z pewnością byli przesłuchiwani. Ten dzień nie mógł się skończyć gorzej.
Awatar użytkownika
Calvemir
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Calvemir »

Od środka budynek wyglądał lepiej. Na ścianach porozwieszane były obrazy (na pewno kopie oryginałów), poprawiające wystrój pomieszczenia, całkiem porządnie zrobione ławki i stoły, a bar musiał być już robiony u fachowca. I gdyby nie tłumek przemoczonych osób w środku karczma mogłaby nawet uchodzić za elegancką.
Włączył się do sznurka wchodzących. Gdy już znalazł się przy ogniu, zaczął zastanawiać się, dlaczego jeszcze nie spotkał cieni. Nie było mu śpieszno do nich, ale długo nie dawały o sobie znać, co było trochę niepokojące. Nie widział w tym sensu. Wstał z ławki i podszedł do barku, aby ukoić myśli.
- Kufel... tamtego – powiedział, wskazując palcem na beczułkę. Wyjął trochę ruenów i zapłacił w momencie, kiedy otwierane drzwi trzasnęły o ścianę. Do środka wparowało sześciu żołnierzy, najwyraźniej nie w celu poprawienia panującej atmosfery. Po słowach tamtego stwierdził, że nie musi się obawiać. Ostatnia rzecz jaką świsnął to tani hełm ozdobny, ale to było ze dwadzieścia lat temu. Sięgnął ręką po kufel, ale zanim jeszcze złapał za uchwyt, został pociągnięty za bark do tyłu.
- Zachowa mi pan - powiedział do karczmarza.
- Może i nie - dodał ciągnący go żołnierz.
- A to niby czemu? - zapytał prowokująco. - Sam przyjdziesz i mi wypijesz?
Brak odpowiedzi. Facet zdzielił go w twarz. Zabolało. Dalej już podszedł za nim do grupki wysokich brunetów.
- Tego najpierw. Pyskuje. - Żołnierz najwyraźniej wiedział tylko jak tworzyć równoważniki zdań. Pewnie kiepsko ich uczyli.
Został złapany za ramię i zabrany do innego pomieszczenia. Dwa proste krzesła i stolik. Na jednym z nich siedział mężczyzna, najwyraźniej mający go przesłuchać. Miał ochotę pokazać mu swoje szpony. Nie zrobił tego, wieść szybko by się rozniosła. Zbyt szybko. Zza ściany dobiegł go krzyk. Przerażony krzyk. Przesłuchania musiały być dwa.
- Gadaj teraz, co wiesz! To twoja sprawka?! Kto to zrobił?! Gadaj!
"Siła perswazji" pomyślał. "Nawet nie ma pewności, o kogo chodzi, a musi wiedzieć od razu."
- Mam propozycję - powiedział powoli. - Ty wyjaśnisz mi, o co chodzi, a ja powiem ci, co wiem. Układ chyba uczciwy, nieprawdaż?
Żołnierz zrobił przez chwilę taką minę, jaką miałby gdyby ktoś oświadczył, że przegrał jego życie w karty. Był to zaledwie ułamek sekundy, ale to dość długo by zauważyć. Wyciągnął skądś jakiś bardzo przemoknięty świstek i wręczył mu do ręki. Sporządzony naprędce rysunek był rozmyty i niechlujnie wykonany. Przedstawiał pionową drewnianą kolumnę, chociaż mogłoby to być cokolwiek innego o podobnym kształcie. Mężczyzna wyjaśnił:
- To pieczęć Sądu Najwyższego. Niedawno ją skradziono. Obecnie trwają poszukiwania. Widziałeś ją gdzieś?
- Hmm - powiedział, niby zastanawiając się. Przybył w te okolice zaledwie dwie godziny temu. Nie zdążył porządnie zasłuchać się w pogłoskach, a co dopiero znaleźć skradzioną pieczątkę. Zresztą, kogo to obchodzi? - Nie, nie widziałem. Niedawno przybyłem i pierwsze słyszę o tej kradzieży.
Zostawił mu czas do przemyślenia tych słów. Teraz wszystko zależało od jego decyzji.
Awatar użytkownika
Barius
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: hienołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Barius »

Pociągnął z gąsiorka wpatrując się w tańczący ogień, słodycz okowity wypełniała brzuch mężczyzny ciepłem nie mniejszym niż palenisko. W pewnym momencie zauważył spojrzenie elfki. Jego oczy pozostały niewzruszone powieki nawet nie drgnęły kiedy nachalnie mu się przyglądała. On sam patrzył na nią na tyle długo by stwierdzić, że jest z nią zdecydowanie coś… nie tak. Po pierwsze była niezwykle drobna, po drugie była nad wyraz odważna. Wystarczyło bowiem tylko zerknąć na pokancerowaną facjatę wielkoluda, by odruchowo znaleźć sobie lepszy obrazek do podziwiania. Skoro więc nie bała się go, a jej sylwetka nie zdradzała umiejętnosci posługiwania się ciężkim orężem, obstawiał, że… no właśnie. Nie żeby się jej bał, ale już zanotował, żeby trzymać się od niej z daleka. Kobieta to problem. Kobieta, która nie jest taka jak inne kobiety to tylko jeszcze większy problem… i tyle w tym temacie. Nie trzeba było długich analiz czy filozoficznych wywodów. Barius wyłapał jej zapach wśród tłumu… potrzebował chwili by stwierdzić, że coś jest w niej nie tak. Nie wiedział co dokładnie, ale zdecydowanie wyczuwał w niej niepokojącą nutę. Kolor jej oczu także wydawał się mu nieco dziwny… odrobinę podobny do jego własnych. Tak czy inaczej nie wyczuwał w pobliżu jej towarzysza, był w innym końcu knajpy co dawało jasny obrazek. Ta dwójka coś ukrywała, ale co dokładnie – to go nie obchodziło w najmniejszym stopniu. Ile osób tyle spraw, nic mu do ich interesów, dopóki go nie dotyczą… Barius był wytrawnym tropicielem, poznawanie się na ludziach wychodziło mu nawet lepiej niż dobrze, może dlatego wciąż jeszcze oddychał.

Raz jeszcze napoił sięz dzbanka, kiedy ktoś zaczął robić raban. Ja pierdolę… - mruknął pod nosem wyraźnie rozczarowany. Powinien unikać karczm… Z nieznanego mu powodu, te ostoje życia towarzyskiego, miejsca radosnych rozmów i źródła napitku stawały się zapomnianymi przez prawo i obyczaje placami bitew, zarzewiem swad i resztą lich ilekroć postawił w takim przybytku nogę. Przypadek? Pokręcił tylko głową słysząc tyradę wygłoszoną żołnierskim tonem… jak on kurewsko nienawidził żołnierzy, strażników i innych hycli myślących, że byle miecz brzy pasie i miastowa posada czyni z nich panów życia i śmierci, katów, sędziów, ławę przysięgłych i bogowie wiedzą kogo jeszcze więcej naraz… Zawsze posługiwali się tą samą manierą głosu, mającą chyba wystraszyć gówno z dupy tych, którzy tylko usłyszą te podniosłe obwieszczenia… Od przebywania w obozowiskach, barakach i innych koszarach pojebało im się pod kopułami. Barius nie miał zamiaru zgrywać bohatera, by pokazać jak ciężkie jaja przyszło mu nosić i imponować nie wiadomo komu, niemniej aż cisnęło mu się na usta by odpowiedzieć co sądzi o groźbie żandarmerii. Znajdź mi tu jednego chętnego matole, który pchałby się na ten deszcz… Do wojska zawsze biorą takich pachołów? Ehhh... Prawdopodobnie dlatego Barius pomimo niezwykłej biegłości w zabijaniu i walce nie odsłużył ani dnia w żadnej armii. Był za wielkim indywidualistą, dla jednych zaleta, dla drugich wada.

Hienołak nie zdążył się dobrze wysuszyć, a już jakiś chłopek wybierał z ciżby mężczyzn, którzy znikali gdzieś na zapleczu. A to figlarz… Jakiś typ zgarnął w pysk przy barze i też wywlekł się na tyły oberży. Najemnik sapnął, cała sytuacja zaczęła go zwyczajnie wkurwiać. Miał wrogów w każdym większym mieście, a burdy tu czy tam były dla niego byle splunięciem i rutyną. Jeśli nie dadzą mu rozgrzać kości przy ogniu – ogrzeje je w ruchu. Prędkim ruchem zsunął kaptur z głowy, ukazując całe swe oblicze, do którego przylgnęły w nieładzie przemoczone włosy. Każdy lubi jakąś rozrywkę, a Barius uwielbiał rozrywkę ponad życie… Rozrywka - słowo klucz. Czekał więc… i to czekał wręcz niecierpliwie na żołnierza, który zapragnie zabrać go na małe randez vous w kanciapie i szybkie macanki. Popieści gagatka – już teraz jego dłoń zacisnęła się w kułak, kostki ustawiły się w sprawdzonym od dekad szyku, lewa dłoń już wsunęła się w worek z magiczną siecią łapiąc za jej ogniwa. Nie obchodziło go, co z tego wyniknie, ktoś powiedział kiedyś, że ”Niektórzy ludzie nie potrzebują żadnej logiki ani pieniędzy. Nie można ich kupić, torturować ani negocjować z nimi. Niektórzy chcą tylko patrzeć, jak świat płonie.” Barius pragnął więc swym dzikim sercem płomienia… choć może bardziej adekwatnym byłoby powiedzieć, że jeśli żołnierz zechce zepsuć mu ten i tak cholerny dzień jeszcze bardziej – zarobi w zęby. Dosłownie. Barius nie chciał go byle strzelić. Rozwój wypadków był już z góry znany, to nie będzie kuksaniec, czy nawet siarczysty cios, szykowało się coś grubszego. Kości dłoni wielkoluda z potworną siłą wbiją się w twarzoczaszkę wyłupując tyle zębów ile się uda, kto wie, może złamie też szczękę albo skruszy kości twarzy… a potem i tak pewnie zacznie się piekło… a skończy się, kiedy hienołak w końcu się wysuszy. Mężczyzna nie wyrywał się do bitki. Po prostu czekał na swą kolej. To nie do niego należała decyzja. Albo wypije w spokoju nie niepokojony… albo… no właśnie. Póki co gorąc ogniska czule muskał jego bliznowate ciało… a blizny… to już temat na inną historię.
Awatar użytkownika
Skowronek
Senna Zjawa
Posty: 281
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Skowronek »

        Na twarzy prowadzącego przesłuchanie żołnierza momentalnie pojawił się gniew - z pewnością uznał, że sobie z nim pograno. Z irytacją wyrwał Calvemirowi świstek z ręki; przemoknięty papier podarł się i kawałeczek kartki został w ręce smoka, nie było jednak na nim nic narysowane.
        - Wiesz, co się robi z takimi złodziejami w Ekradonie? - zapytał, cedząc słowa przez zęby. - Zanurza się im rękę w gotującej się smole, tą, którą dokonali kradzieży. My nie wiemy, którą ręką skradziono pieczęć, dla pewności więc obie złodziejskie łapy wylądują w kadzi. Nie muszę dodawać, że i tak na końcu czeka stryczek. Dobrze ci więc radzę, nie igraj ze mną. A teraz pod ścianę! - huknął nagle, popychając smoka we wskazanym kierunku. - Przeszukać go.
        Strażnicy nie potrzebowali dodatkowych instrukcji, jeden z nich kopniakiem rozstawił szerzej nogi Calvemira i obmacał go w każdym możliwym miejscu, chociaż gdyby się uprzeć, taki drobiazg jak poszukiwana pieczęć można było bardzo pomysłowo ukryć, tak, aby takie pobieżne przeszukanie niczego nie dało. Czy żołnierze o tym wiedzieli - nie wiadomo.
        - Skąd przybyłeś? - zapytał prowadzący przesłuchanie mężczyzna. - W jakim celu przyjechałeś do miasta? Jesteś sam? Jest ktoś, kto potwierdzi twoją wersję?
        Ton żołnierza był ostry i natarczywy, wymagał natychmiastowej i satysfakcjonującej odpowiedzi, jeśli nie chciało się źle skończyć. Na przeciętnego śmiertelnika z pewnością taka "rozmowa" zadziałałaby zastraszająco i pośpiesznie zacząłby on opowiadać wszystko, co tylko przyszłoby mu do głowy, tchórz może nawet przyznałby się do wszystkiego, aby tylko tamten przestał. A przecież jeszcze nie doszło do rękoczynów.

        W głównej sali zrobiło się nerwowo - mimo gwaru ktoś usłyszał krzyk przesłuchiwanego mężczyzny, rodziły się więc domysły, czy to właśnie był poszukiwany złodziej, czy też żołnierze chwytają się wszystkich sposobów, aby wydobyć z niewinnych ludzi zeznania. Jakoś dziwnie druga wersja zdobywała większe grono zwolenników i zataczała coraz szersze kręgi, siejąc w ten sposób ferment. Przyjaciele wyłuskiwali z plotek wszelkie potrzebne informacje, dyskretnie, aby nie zwrócić na siebie uwagi. Skowronek nie ruszyła się ze swojego miejsca i tylko nadstawiała uszu, aby usłyszeć jak najwięcej. Żołnierze szukali Wydry, to już zdążyła ustalić, tylko czy wiedzieli o niej? Zdawało się, że nie, nikt nie mówił o tym, by złodziej miał wspólnika, niemniej trzeba było zachować ostrożność i uważać na młodzika, jeszcze gotów coś przez przypadek chlapnąć. O, właśnie podszedł do niego "selekcjoner". Wydra udawał zaskoczonego, ale nie dyskutował zbyt długo - wstał ze swojego miejsca i poszedł za żołnierzem, przekazując elfce gestem, by podeszła. Skowronek domyśliła się, co chodzi mężczyźnie po głowie. Spojrzała do swojego kufla, zakręciła jego zawartością, po czym wstała i zaczęła kluczyć między stolikami, aby dostać się do baru. Trasę i tempo przemieszczania się dostosowała tak, by w którymś momencie przejść blisko Wydry i eskortującego go żołnierza. Nie musiała nic robić, od razu poczuła, jak Przyjaciel wsuwa jej coś do kieszeni. Kontakt trwał chwilę, osoba postronna raczej nie zauważyłaby niczego podejrzanego, o ile nie obserwowała tej dwójki od samego początku, jeszcze przed wejściem do karczmy.
        Skowronek usiadła przy barze, od razu zamówiła drugie piwo. Szukając pieniędzy w kieszeniach mogła spokojnie sprawdzić, co też sprezentował jej Wydra. Narzędzia złodziejskie, no tak, to było do przywidzenia. Bez nich był zwykłym facetem z toporami, mógł być zarówno najemnikiem jak i drwalem, o ile trafiłby na ociężałych umysłowo żołnierzy. Ci co prawda na takich nie wyglądali, ale mimo to jego sytuacja nieco się poprawiła. Teraz tylko musiał wcisnąć im odpowiednio gładki kit.
        Elfka nie wróciła z nowym kuflem do kominka - została przy barze, gdyż było to lepsze miejsce do szybkiego reagowania, znajdowała się bliżej przesłuchiwanych i miała możliwość obserwowania prawie całej sali bez karkołomnego kręcenia głową. Akurat gdy zrobiła pierwszy łyk, dostrzegła, jak żołnierz typujący mężczyzn do przesłuchania przystaje i waha się moment, po czym podchodzi do wielkoluda, któremu wcześniej się przyglądała. Skowronek z rozbawieniem uznała, że jest on niespełna rozumu - trzeba było być ślepym, by nie dostrzec, że to nie jest ten typ, że jest za wysoki, zbyt potężnie zbudowany, a jego twarz i wzrok jasno wskazują na to, że to mężczyzna szukający zaczepki. Tacy nie są złodziejami, a już na pewno nie takimi, którzy włamują się do gmachu sądu pod osłoną nocy i wychodzą z niego bez podnoszenia alarmu. Nie, gdyby Skowronek miała typować jego sposób działania, włożyłaby mu miecz w dłoń i pchnęła go, by wyrżnął sobie drogę do skarbca, kładąc sobie pod nogi zmasakrowane ciała strażników. Żołnierz najwyraźniej odbierał to nieco inaczej, gdyż stanął nad wielkoludem i klepną go w ramię. Nakazał wstać i iść ze sobą. "No to się chłopie urządziłeś...", pomyślała z rozbawieniem Przyjaciółka. "Ciekawe, czy stróże prawa są dobrzy w radzeniu sobie z rozszalałym tłumem".
Awatar użytkownika
Calvemir
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Calvemir »

Zapomniał to wszystko ubrać w dużo dworskich słów, więc nic dziwnego w reakcji żołnierzy nie było. Został przyparty do ściany i naprędce przeszukany. Nie stawiał oporu, trzeba było przecież wybrać odpowiedni moment. Odebrano mu łuk, kołczan strzał, a gdy wyciągnęli z torby kieł, zatrzymali się.
- Co to jest? - zapytał ktoś.
- Trofeum - odparł zgodnie z prawdą. Było to trofeum, które odebrał pokonanemu demonowi. Emanowało potężną aurą, której ciężko było nie zauważyć. Na szczęście to tylko żołnierze.
Kieł również zarekwirowali. Gdy nie znaleziono pieczątki, ten ważniejszy zdenerwował się jeszcze bardziej i zaczął mu grozić.
- Uważaj do kogo tak mówisz - poradził mu.
- Nie pouczaj mnie, jaszczurzy pomiocie. - Czy facet wiedział o jego naturze, czy tylko tak powiedział? Smok zdecydował zachować trochę więcej ostrożności. "Może dobrze by było ich nastraszyć?", pomyślał. "Niech nie uważają się za nie wiadomo kogo."
Na oczach mężczyzn w dłoni przeszukanego i pozbawionego broni pojawił się sztylet. Ostrze poszybowało w powietrzu i zatrzymało się centymetr od szyi przesłuchującego. Smok trzymał rękę wyciągniętą przed siebie, wskazując przedmiot. Sztylet posłusznie wrócił do dłoni i powoli przeobraził się w węża. Kobra siedziała na jego ramieniu, sycząc.
Było to tylko iluzją, ale rozkoszował się szczerze przerażonymi minami ludzi. Najszybciej z szoku otrząsnął się dowódca. Przywołał ludzi do porządku i kazał ponownie pochwycić mężczyznę uśmiechającego się pod nosem.
Ponownie pozwolił im robić, co chcą. Przecież i tak nic mu nie zrobią. Został odeskortowany do głównej sali. Nie chciał się jeszcze bić, zaczął więc szeptać podburzające komentarze. Wystarczy, że trafi do jednego człowieka podatnego na sugestie, za nim pójdzie drugi, trzeci aż wszyscy będą przeciwko zbrojnym. Zapowiadało się dość ciekawie.
Awatar użytkownika
Barius
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: hienołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Barius »

Na twarzy Bariusa zawitał uśmiech. Wstał jak żołnierz rozkazał… a potem przeszedł do czynów. Można by opisać to w wielu barwnych słowach, ale kto nie zobaczył tego na własne oczy i tak nie pojmie jak możliwym jest zostać dosłownie wysadzonym z butów w tak szybkim tempie. Żołdak po prostu padł posłany na drewnianą podporę stropu. Czy żył – nie wiadomo, faktem było, że jego twarz wyglądała nie jak po spotkaniu z pięścią a głazem. Co tu komentować, Barius pewnie skupił na sobie uwagę wszystkich przebywających w izbie lecz nie wyglądał na przejętego. Nie musiał prężyć muskułów i napinać się do granic możliwości, by całym swym jestestwem krzyczeć „Tak wygląda życzenie śmierci”. Trafiony mężczyzna nie ruszał się, a twarz przypominająca krwawą miazgę ledwo co nadawała się do zaklasyfikowania jako należącą do tego samego człowieka, który dosłownie sekundę wcześniej zapragnął przerywać hienołakowi spokój. Rosła postać przeczesała wzrokiem ciżbę wyłapując żołnierzy, bardziej chyba zaskoczonych tym co ujrzeli niż gotowych jeszcze do podjęcia decyzji. Przytomnośc myślenia mogła wrócić im za kilka chwil, jednak wielkolud już teraz zadbał o ich samopoczucie.

- Po pierwsze, żaden śmieć nie będzie mnie dotykał jakbym był jego kurwą. Po drugie, mam jeszcze sporo miodu i mam zamiar wypić go w spokoju. Po trzecie, sprawa waszej zasranej pieczątki lata mi koło ch#ja, a chujowi jest mokro i zimno, bo takiej pogody jak w waszej uroczej krainie dawno nie widziałem na oczy, a widziałem dużo. Być może w tych stronach aura wita takim samym chłodem jak przedstawiciele - pożalcie się bogowie - prawa. Co zatem idzie, chcę tutaj wygrzać i wysuszyć kuśkę, a potem zerżnąć najładniejszą dziwkę jaką znajdę w tej norze, obsypać ją złotem i cieszyć się z tego jakby miałby to być mój ostatni dzień na tym przeklętym padole i żaden kutas, żołnierz, kanclerz czy sam jebany król nie odbierze mi tej przyjemności, chyba, że życie mu nie miłe. Tutaj pociągnął z gąsiorka i mlasnął szukając językiem resztek suszonego mięsa, które utkwiły gdzieś miedzy jego zębami, a znalazłszy wypluł gdzieś przed siebie. - Mogę zatem wrócić do grzania kości, czy powrócimy do nonsensownej próby zdominowania czegoś, czego wasze zakute łby nigdy nie okiełznają?

Być może wielu uznałoby te słowa jako szczyt buńczuczności i pychy, ale Barius po prostu stawiał zawsze na swoje doświadczenie. Nie szukał śmierci, bowiem oswoił się z jej towarzystwem do tego stopnia, że nie wyobrażał sobie wręcz życia bez jej chłodnego oddechu. Życie było walką, kto jeszcze mógłby potwierdzić te słowa z pełną tego świadomością i powagą jeśli nie były gladiator? Odbieranie żywota było dla niego czymś tak codziennym i zwykłym jak oddychanie. Nigdy nie wychodził z wprawy, choć wiedział, że któregoś dnia, los zwróci się o jego duszę, ale jeszcze nie dzisiaj, nie tej deszczowej nocy. Barius był gotowy, ciekawe czy strażnicy mogli powiedzieć to samo. Co zwycięży? Rozsądek... czy głupota?
Awatar użytkownika
Skowronek
Senna Zjawa
Posty: 281
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Skowronek »

        Calvemir wychodząc z pokoju przesłuchań mógł usłyszeć, jak żołnierze przekazują sobie krótkie "uważajcie - fika". Jakby do tej pory nie było im wystarczająco trudno - nerwowe nastroje wśród ludzi narastały, mężczyźni czekający na przesłuchanie dzielili się swoimi obawami i przypuszczeniami, które inni zaś brali za pewniki i posyłali plotki w tłum, aby dalej żyły własnym życiem. Wszyscy już wiedzieli, czego szukają żołnierze i jak wyciągają informacje z przesłuchiwanych, napięcie rosło. Wydra szybko dostrzegł w tym swoją szansę, sam zaczął dolewać oliwy do ognia i dodawać od siebie co bardziej niepokojące fragmenty, a gdy jeszcze jeden z przesłuchiwanych zaraz po wyjściu zaczął robić to samo, sytuacja zrobiła się wręcz idealna. Szkoda, że tak szybko zabrano Przyjaciela na przesłuchanie - po cichu liczył, że ominie go ta cała szopka...

        Skowronek w międzyczasie siedziała przy barze i obserwowała sytuację, skupiając się przede wszystkim na wielkoludzie i żołnierzu, który był na tyle głupi, by do niego podejść. Dostrzegła gwałtowny ruch mężczyzny z pokiereszowaną twarzą, ledwo jednak mrugnęła, gdzieś ulotnił się zaczepiający go strażnik. Szybko dotarło do niej, że wór mięsa i żelastwa, który upadł kawał dalej, był właśnie owym żołdakiem. Oczy jej się zaświeciły - miała rację, gdy uznała, że to mężczyzna przetrącający karki spojrzeniem, tamtego strażnika urządził na miętowo - biedak chyba tego nie przeżył. Wszyscy nagle zamarli, ze wzrokiem wlepionym w wielkoluda, który w dobitnych słowach przedstawił swoje stanowisko w kwestii prowadzonych przesłuchań. Żołnierze ewidentnie nie wiedzieli, co z tym fantem począć - powinni go pojmać i sprać tak, by do końca życia zapamiętał, czym grozi napaść na funkcjonariusza na służbie, byli jednak albo zbyt tchórzliwi, albo zbyt rozsądni, by do niego podejść. Dwóch strażników zajęło się bezwładnym ciałem kolegi, który na własnej skórze poczuł, jaką siłą dysponuje wielkolud. Skowronek była już pewna, że delikwent nie żyje, nikt jednak nie powiedział tego na głos. Bez słowa wyniesiono go na zewnątrz.
        Atmosfera mocno się zagęściła. Dwa ogniska buntu, jedno w postaci przesłuchiwanych mężczyzn, drugie zaś stanowiące grupę ludzi popierających postulaty agresywnego bruneta, zaczęły coraz mocniej dokazywać. Zaczęły się krzyki i - jeszcze nadal trochę nieśmiałe - groźby. Strażnicy z początku starali się to wszystko ignorować, szybko jednak spostrzegli, że nie daje to rezultatu. W końcu jeden odważny poszedł do prowadzącego przesłuchania dowódcy, aby ten wydał jakieś dyspozycje.

        Cios w twarz to zdecydowanie za mało, by wystraszyć Wydrę i zmusić go do mówienia i chociaż oberwał już kolejny raz, cały czas trwał przy swojej wersji zdarzeń, wedle której był zwykłym najemnikiem, na dodatek średnio rozgarniętym, który ledwo co trafił w te strony. Nie było powodu, by mu nie wierzyć, gdyż nie miał przy sobie żadnych podejrzanych przedmiotów - te oddał w porę Skowronkowi, zostawiając sobie jedynie broń, której pozbywanie się nie miałoby najmniejszego sensu. Dowódca żołnierzy był już jednak zbyt rozjuszony brakiem postępów, pewnie już przeczuwał, co go czeka, jeśli zawiedzie, nie dawał się więc tak łatwo spławić pierwszą lepszą historyjką, jak na samym początku.
        - Kapitanie! - zawołał jeden z żołnierzy od progu, nawet nie kłopocząc się pukaniem. - Mamy problem, jeden z podejrzanych się stawia…
        - To pokażcie mu, kto tu jest górą - warknął dowódca, przesadnie przy tym gestykulując. - Mam was uczyć postępowania z takimi gnojami?
        - Ale kapitanie… On zabił jednego z naszych jednym ciosem. Na dodatek ludzie są wściekli, jeśli spróbujemy zdjąć go siłą, jeszcze przyjdzie im do głowy zrobić bunt.
        - Kpisz sobie. - Dowódca spojrzał czujnie na swojego podwładnego, nie dostrzegł jednak nawet najmniejszego objawu wesołości. - Dobra. W takim razie macie pozwolenie na użycie siły i spacyfikowanie opornych dowolnymi metodami. Liczę się z trupami.

        Skowronek obserwowała, jak jeden z żołnierzy wraca z zaplecza, po czym podchodzi do swoich kolegów i dzieli się rozkazami, które otrzymał. Z rozbawieniem spostrzegła, jak tamci zerkają na siebie nawzajem, ewidentnie niechętni do ruszania się z miejsca. Wkrótce zrozumiała, dlaczego tak było, gdy w końcu trójka z nich podeszła do wielkoluda. Tym razem nie było już w tej rozmowie miejsca na uprzejmości, wszyscy żołnierze dobyli broni, żeby pokazać, że niby nie żartują, nietrudno było jednak zauważyć, że podchodzą jak pies do jeża. Gdy jeden z nich się odezwał, pewnie każąc podejrzanemu wstać, elfka roześmiała się głośno.
        - Idioci! - zawołała. - Życie wam niemiłe?! Dajcie sobie spokój, przecież i tak nie dacie mu rady! Co, że niby to wasz złodziej? Jak on miałby być złodziejem, skoro jest wielki jak góra?!
        Skowronek poczuła szarpnięcie za ramię, którego w gruncie rzeczy się spodziewała - jeden z żołnierzy pilnujących oddzielonej grupy mężczyzn zaczepił ją, aby przestała kłapać. Biedak nie wiedział, że elfka nie jest taka bezbronna, na jaką wyglądała, a niewinne spojrzenie i słodki uśmiech pełen drobnych, białych ząbków, który mu posłała, są jedynie zwiastunem jego rychłego zgonu. Nawet nie zauważył, gdy w jej ręce pojawił się chowany w rękawie nóż. To nie było nic osobistego, w końcu i tak wkrótce miała się zacząć mała wojna.
Awatar użytkownika
Calvemir
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Calvemir »

Bójka musiała nastąpić. Po prostu nie było innej możliwości, bo jakby nie patrzeć w karczmie samych świętych nie było. Zresztą sam miał ochotę się przyłączyć.
Któryś z wyselekcjonowanych zaatakował strażnika, powalając go jednym ciosem w twarz. Tamten wyleciał w powietrze i zderzył się z drewnem. Jeśli był zwykłym człowiekiem, to nie przeżył. Zbroja na nic mu się nie zdała, po twarzy została krwawa miazga. Sam się o to prosił.
Smok w ludzkiej postaci takiej siły mógł tylko pozazdrościć. Mężczyzna wyglądał, zachowywał się i brzmiał groźnie. Jego podejście do sprawy było bardzo proste, chciał się napić. I to było tyle. Tak prostego celu również zazdrościł.
Ciało zostało usunięte z sali. Ktoś poszedł na zaplecze, aby skonsultować się z dowódcą. Po chwili powrócił, przekazał coś pozostałym żołnierzom, a przed mężczyzną uformowała się formacja trzech gwardzistów. Po imponującym pokazie był pewien, że tamten sobie poradzi.
Tymczasem nim niemal zupełnie przestano się interesować, pozostał tylko jeden pilnujący go człowiek. Zaczekał chwilę do momentu konfrontacji. Uderzył z łokcia, obrócił się, następnie walnął w twarz. Dodał kopniaka w zbroję i odwrócił uwagę od leżącego już na deskach. Nie zdążył nawet uderzyć w odpowiedzi.
Nadal korzystając z braku zainteresowania pobiegł na zaplecze, gdzie zostały schowane jego rzeczy. Mógł tylko mieć nadzieję, że nie były ruszane. Wszedł do pokoju.
Obok jego głowy świsnął miecz, nieszkodliwe uderzając w ścianę. Pozostał dowódca, jako jedyny noszący na zbroi herb Ekradonu. Smok zaatakował, mierząc tak jak poprzednio w twarz. Wojownik uniknął i wyszarpnął miecz, od razu mierząc w Calvemira. Tylko, że on miał miecz, smok zaś pozbawiony był wszelakiej broni. Został trafiony w ramię, z rany pociekła krew. Z większym wysiłkiem zamachnął się mierząc w nadgarstek dzierżący oręż. Nie przyniosło to zamierzonego rezultatu i musiał ponownie uniknąć cięcia. Walka stawała się coraz bardziej jednostronna, a smok parokrotnie odniósł powierzchowne zranienia. Przyjął inną taktykę i wywołał iluzję tuż przed oczami żołnierza. Efekt był zupełnie jakby tamten oślepł, choć smok nie miał gwarancji, że dzięki temu będzie bezpieczniejszy. Przynajmniej nie trzymał go na dystans aż tak bardzo, gdy wiedział gdzie uderzyć. Szala zwycięstwa przechyliła się na stronę smoka. Zaczął trafiać przeciwnika coraz chwiejnej stojącego na nogach. W końcu zręcznym kopnięciem pozbawił oponenta miecza. Następnie zdjął iluzję, po części aby nie marnować energii, a po części dlatego, że czułby się głupio dalej oszukując. Teraz, mimo że w zbroi nie miał już szans na wygraną. Nieustannie osłaniał ramionami głowę, aby być całkowicie chroniony metalem. Na nieszczęście dla dowódcy metal nie stanowił już problemu dla smoka. Wykonawszy serię ciosów mających przedostać się przez obronę wroga przywołał ogień przemiany na dłoni. Bardzo mocno skoncentrowany ból wybił go z rytmu i przyczynił się do paru siniaków na klatce piersiowej spowodowanych sporadycznymi atakami dowódcy. Gdy ból ustał, zamiast prawej dłoni miał długie, imponujące i opalizujące złotym blaskiem szpony. Zamachnął się po raz ostatni, przecinając metal i brzuch żołnierza. Cała walka nie trwała dłużej niż pół minuty. I tak kiepski czas, ale przeciwnik miał pełną zbroję, przez co smok musiał użyć szponów.
Zostawiwszy resztki gwardzisty ponownie przywołał na dłoń płomień, aby odwrócić poprzedni efekt. Z normalną już dłonią wyciągnął swoje wyposażenie. Z ulgą stwierdził, że wszystko jest na miejscu. Zabrał wszystko, nie pominąwszy sakiewki kapitana i wyszedł do głównego pomieszczenia w karczmie.
Awatar użytkownika
Barius
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: hienołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Barius »

A więc jednak… Dla hienołaka zabijanie nie sprawiało żadnych problemów, czy to moralnych czy też technicznych. Jedni wypiekają chleb, inni łowią ryby, jeszcze inni zbijają stoły, a Barius po prostu pozbawiał innych życia. Każdą zawodową niszę można zapełnić, ale przy tym najemniku konkurencja zwykle musiała dać sobie spokój. Po cichu cieszył się z krzyczącej coraz głośniej gawiedzi, żył już trochę na tym świecie i wiedział, że albo straż da sobie spokój, albo wyniosą ją na kijach, to tylko kwestia chwil. Ku zaskoczeniu, zamiast spokoju zastał znów trójkę zbrojnych, która jakoś niechętnie rwała się do swojej pracy. Mimo wszystko wyciągnęli broń, a Barius musiał dbać o swoją reputację. Szkoda, 3 bezsensowne zgony i to po co? Ale co zrobić, na głupotę nie ma lekarstwa a idiota jak każdy z nich rodzi się co minutę, tak więc… czas na żniwa. Uwaga elfki jakoś łechtała mu ego, a na dzikiej twarzy przez chwilę przepełzł pyszny, choć i radosny uśmiech.

Barius nie chciał rozwlekać tego do rozmiaru artystycznego dzieła tytułowanym „Ręka, noga, mózg na ścianie”. Dlaczego? Żal mu było trochę karczmarza… sprzątać kawałki takich tępaków to nawet i on sam by nie chciał, a już tym bardziej we własnej knajpie. Postanowił, że zamiast dawać popis swoich umiejętności, po prostu zrobi co ma zrobić żeby miód się nie grzał. Bez słowa wyszedł zatem naprzeciwko nich czekając aż, któryś wpierw pokusi się o sztych czy cięcie. Pech dla atakujących, że ramiona Bariusa okręcone były gęsto łańuchami, których byle patafian nie rozłupie, a więc mógł przyjmować na nie tyle ciosów ile tylko pozwalała sytuacja. Prędko odbił więc ostrze miecza w bok, wykonał krok do przodu dostawiając nogę na tyle by chwycić za wyciągnięte w ataku ramię przeciwnika i szarpnąć w tył, z powrotem cofając się o krok znów znajdując się plus minus poza zasięgiem oręża strażników, chyba, że któryś dostanie takiego animuszu, że wręcz wyskoczy używając swej broni niczym szpady… lub przykrótkiego rożna. I na to miał radę – sieć trzymaną w swej lewicy. Wykonana z metalowych ogniw sama ważyła na tyle wiele, że cios nią można było porównywać do oberwania młotem bojowym. Pędząca w powietrzu niczym kilkunastokilogramowa stalowa szmata, powstrzymałaby nie tylko piechura ale i trójkę jeśli wykorzystałby pełnym obrót ramienia, a i to jedynie używając ręki niemal od niechcenia. W pełnej mocy zwykła sieć stawała się czymś co z łatwością mogło łamać gnaty spadając z góry lub lecąc bokiem z energią ciała o masie kilkuset kilogramow. Fizyka zawsze była straszną suką, dzięki wszelkim bogom, z których Barius i tak nie chwali ani nawet jednego, ta suka była na łańcuchu tego, kto potrafił ją wykorzystywać. Tak więc trzymany za ramię wojownik mógł wpierw usłyszeć a ułamek później poczuć łamaną kość, ręka poddała się i wypuściła miecz, lecz Barius nie poluzował uścisku i nieomal wyrwał kończynę z kropusu wykręcając ją tak szybko i mocno, że szok spowodowany bólem, po prostu wyłączył niemilca kładąc bez czucia na podłodze. Szczęściarz, on będzie zapewne kaleką, ale przeżyje, co do pozostałej dwójki… Zdania mogły być podzielone, hienołak skoczył ku nim, nie dając im nawet chwili na przygotowanie kontrataku i znów grzmotnął pięścią w głowę jednego, tak, że mężczyzna wkomponował się w stół, drugiemu zaś zarzucił łańcuchową pętlę przez szyję podduszając tak, że w chwilę zwiotczał i położył się obok kompanów… Zaraz… miały być trzy trupy, a nie będzie ani jednego? A to spryciarz… Dlaczego zostawił ich przy życiu? To na razie jego mała tajemnica.

Bacząc, czy z którejś strony nie zakradł się kolejny miłośnik fetyszy związanych z zbieraniem cięgów powrócił do swego miejsca i znów siorbnął z gąsiorka. Nie wyglądało by się zmęczył, całe przedstawienie trwało raptem kilkanaście sekund, z czego i tak najwięcej zajęło duszenie do stanu nieprzytomności, co dawało jeszcze pół minuty. Mogło to dawać piorunujące wrażenie, facet od niechcenia kładł ludzi jak pionki w przerwach racząc się napitkiem. Było nie było to specjalista od zadań wszelakich, gdzie za wszelakie bierze się te, przy których omawianiu trzeba ściszyć głos i rozejrzeć się czy nikt niepożądany nie usłyszy więcej niż powinien. Szemrane interesy każdego kalibru zawsze wchodziły w grę o ile pojawiała się adekwatna zapłata. Takich kmiotów jak strażnicy załatwiał urozmaicając sobie czas wolny. Ostrze miecza muskało jego skórę więcej razy, niż oni trzymali swój oręż w garści. Splunął raz jeszcze i powiódł wzrokiem za kolesiem, który pośpiesznie wyczłapał zza zaplecza, by potem przenieść spojrzenie na elfkę, która uraczyła go niechcący komplementem. Co teraz się wydarzy? Nie wiedział, ale jak zawsze gotów był do zwady.
Awatar użytkownika
Skowronek
Senna Zjawa
Posty: 281
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Skowronek »

        W jednej chwili nastało zamieszanie, w obu końcach karczmy zdecydowano się wymierzyć samosąd żołnierzom, którzy przecież tylko wykonywali rozkazy. Zaczepiany nieustannie wielkolud w końcu musiał sobie wywalczyć święty spokój, w tym samym momencie przesłuchiwani mężczyźni zdecydowali się zdjąć swoich strażników. Skowronek też teoretycznie zamierzała włożyć kosę pod żebra żołnierzowi, który próbował ją uciszyć, nie było jednak takiej potrzeby - zajęła się nim grupa zupełnie obcych mężczyzn, którzy odciągnęli go od elfki i sprali go na kwaśne jabłko. Przyjaciółce taki obrót spraw nie przeszkadzał - schowała nóż i znowu wróciła do obserwowania, mogła dalej udawać bezbronną, szarą obywatelkę. Dostrzegła, jak obstawiający drzwi żołnierze uciekają chyłkiem, nie chcąc pewnie skończyć jak ich towarzysze. Skowronek podejrzewała, że wrócą oni do miasta po posiłki, lecz nim wrócą, nastanie już ranek, a prowodyrów zamieszania dawno już w karczmie nie będzie.
        Żołnierzy spacyfikowano bardzo szybko - trójkę powaloną przez wielkoluda wyrzucono na zewnątrz, nie martwiąc się nawet tym, czy nie utopią się w błocie albo nie przejedzie po nich jakiś zabłąkany wóz. Na dwór wyleciały również zwłoki tych, którzy przesłuchiwali wytypowanych mężczyzn. Skowronek zerkała równo na obie bójki, długo obserwowała chudego bruneta, który wręcz powalił strażników i udał się na zaplecze. Gdy wrócił, miał przy sobie kilka fantów, które z pewnością wcześniej mu skonfiskowano. Ciekawe, kim był? I czy przypadkiem... A nie, jednak nie. Skowronek zastanawiała się, czy przypadkiem tenże brunet nie załatwił z rozpędu Wydry, jednak Przyjaciel pojawił się po chwili w głównej sali, cały i zdrowy.

        Gdy na zewnątrz nastało zamieszanie, Wydra nie zastanawiał się długo nad swoim położeniem. Jednym celnym ciosem w twarz powalił strażnika obecnego przy jego przesłuchaniu i po chwili już sięgał po swoje toporki, które skonfiskowano mu na samym początku. Płynnie obrócił się i zadał cios - oba ostrza wgryzły się głęboko w zgięcie szyi drugiego strażnika, od razu posyłając go na tamten świat. Nim zwłoki upadły na ziemię, Wydra rzucił jednym z toporków w twarz śledczego, który jako jedyny pozostał na placu boju. Wkrótce i jego Przyjaciel miał z głowy - rzut był celny, ostrze zagłębiło się między oczami mężczyzny. Wydra podszedł i ostrożnie zabrał swoją broń, bacząc, by tryskająca krew nie zaplamiła mu nogawek spodni. Dokładnie wytarł posokę z ostrzy i wsunął toporki na ich dawne miejsca na plecach. Przeszukał jeszcze pobieżnie ciała żołnierzy, te martwe i te nieprzytomne, nie znalazł jednak przy nich nic cennego, nawet nie było przy nich za wiele gotówki, nie wspominając już o cenniejszych fantach albo ważnych dokumentach. Nic to, ważne, że miał ich z głowy. Zadowolony wyszedł do głównej sali. Od razu dostrzegł siedzącą przy barze Skowronka.

        "Jesteś spalony. Nie podchodź. Idź sam.", przekazała mu elfka trzema krótkimi gestami. Nie trzeba było być wybitnym detektywem, aby zorientować się, że ktoś widział Wydrę pod gmachem sądu i skojarzył go z kradzieżą - pewnie wszystkie posterunki znały już jego rysopis, przebywanie w jego towarzystwie byłoby bardzo ryzykowne. Niestety, Przyjaciele nie mieli skrupułów - jeśli jeden z towarzyszy był balastem bądź stanowił zbyt duże zagrożenie dla misji, pozbywano się go. Nie definitywnie, aż tak źli w końcu nie byli - po prostu grupa rozdzielała się, zostawiając za sobą spalonego Przyjaciela, musiał on sobie radzić sam. Jeśli trafił do którejś z kryjówek, przenoszono go gdzieś daleko i tam mógł kontynuować swoją naukę czy też pracę. W tym przypadku sytuacja była jasna: to Skowronek dokonała kradzieży i to ona miała fanty, na dodatek pozostała niezauważona, musiała więc podążać ustaloną trasą, a Wydra musiał radzić sobie sam, najlepiej udając się w przeciwnym kierunku. Przyjął to zaskakująco dzielnie, chociaż przez jego twarz przebiegł cień zawodu.
        Skowronek odwróciła się znowu twarzą do sali i powiodła po wszystkich wzrokiem. Dostrzegła wielkoluda, który na nią patrzył, puściła do niego oko, po czym kontynuowała rozglądanie się. Atmosfera w karczmie zaskakująco się poprawiła, ludzie byli zachwyceni niedawnymi wydarzeniami i głośno oznajmiali, jak to oni nie pozwolą sobą pomiatać i jak to urządzą kolejnych, którzy ośmielą się im przeszkadzać. Powtarzali, że są prawymi obywatelami i należy im się godne traktowanie. Zabawne, jeszcze niedawno sami zachowywali się jak zwierzęta, zaskakująco łatwo też przyszło im przypisywanie sobie cudzych zasług. Tyle dobrego, że nie do końca zapomnieli o bohaterach wieczoru - każdemu, kto walczył ze strażnikami, stawiano drinki i chciano się z nimi napić. Skowronek patrzyła, jak Wydra również daje się w to wciągnąć - dobrze, niech się bawi, ale niech nie przesadzi. Teraz ona już mu nie pomoże, musiała w końcu zająć się doprowadzeniem zlecenia do końca. A do tego przydałby jej się jednak jakiś silnoręki...
        Barius zdążył już trochę podeschnąć, gdy ktoś położył mu dłoń na ramieniu. Nie był to mocny, męski uścisk, raczej gładki, miękki gest, jakim prostytutki zaczepiały swoich klientów. Skowronek dość szybko cofnęła rękę, miała jednak pewność, że wielkolud ją zauważył. A nawet jeśli nie, za chwilę miał ku temu lepszą okazję - Przyjaciółka usiadła obok niego. Bez słowa podała mu odkorkowaną butelkę piwa. Nie spuszczała z niego wzroku, lecz mimo to trudno było stwierdzić, jakie emocje odczuwa i co kłębi jej się w głowie. Póki co nie odezwała się słowem.
Awatar użytkownika
Calvemir
Szukający drogi
Posty: 46
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Calvemir »

Nie ominęło go wiele. Na podłodze leżało kilka obezwładnionych ciał strażników. Ludzie śpiewali, stawiali drinki i kopali nieprzytomnych. Ktoś wsadził mu do ręki kufel z trunkiem i zachęcił go do śpiewania z pozostałymi. Smok odśpiewał zwrotkę i na tym się zakończyło, bo od nieskoordynowanych głosów rozbrzmiewających w sali bolały go uszy.
Oddalił się trochę od hałasujących do w miarę pustego stolika, aby wypić we względnym spokoju. Naprzeciwko niego siedział podobny do niego brunet, ten sam na którego ledwo co poszła trójka wojowników. Gdyby nie inny kształt podbródka i nosa oraz różnica w kolorze włosów można by było wziąć ich za bliźniaki. Obok bruneta przycupnęła drobna i niepozorna elfka o czarnych włosach. Nie przypominał sobie, żeby ją wcześniej widział, a może sama z siebie ulatywała z pamięci. Gdy odwracał głowę, nie mógł przypomnieć sobie, jak wyglądała.
Odczuwał głębszą niż zwykle potrzebę rozmowy i towarzystwa. Gdy w pobliżu nie było denerwującego ognika, z którym mógłby poprowadzić namiastkę rozmowy, czuł się trochę bardziej samotny.
- Na zapleczu leży martwy dowódca oddziału. Ma na zbroi trzy albo cztery krwawe ślady, zupełnie jak po szponach. Coś musiało zakraść się przez okno i zaatakować go. Ale szpony podziurawiły porządną stal i to nie mógł być jakiś tam kotek. Właściwie co mogłoby to zrobić? - zapytał. Nie próbował w ten sposób ani przechwalać się, ani wywoływać jakichkolwiek podejrzeń. Chodziło mu tylko o nawiązanie konwersacji, a tajemniczy zgon był idealnym do tego celu tematem.
- Wybaczcie mi pochopność, nazywam się Calvemir - rzekł udając, że wcześniej nie zdążył przemyśleć tego, co powiedział.
Awatar użytkownika
Barius
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 110
Rejestracja: 12 lat temu
Rasa: hienołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Barius »

W zasadzie „wyłączył” przeciwników tylko po to by móc potem ich zastraszyć przed ewentualnymi próbami mielenia ozorem na temat tego kto ich tak urządził i szantażować jakiś czas wypychając swój mieszek złotem, ale widząc uciekających drzwiami i oknami strażników westchnął tylko głośno, nawet mocno nie protestując, kiedy gawiedź wywlekała nieprzytomnych na zewnątrz. Mleko się wylało… Miał tylko nadzieję, że przedtem ogołocili ich z drogiego uzbrojenia i mieszków, ot za karę.

Zwierzoczłek spostrzegł, że elfka puściła mu oko. Oho… teraz się zacznie. Prawdopodobnie był dziwnym typem, z jednej strony uwielbiał towarzystwo kobiet, z drugiej strony, szczerze nienawidził tego co się z tym wiązało. Kłopotów. Głupstwem byłoby twierdzić, że bez kobiet jego życie przypominało sielankę, ale z jakiejś dziwnej przyczyny ilekroć obok pojawiała się dama w opałach, kończyło się to dla Bariusa kilkudniowym nadrabianiem drogi, wysłuchiwaniem biadań nad wszystkim dookoła, bądź odpieraniem nachalnych zalotów – a dziwną koleją rzeczy, nawet taki prymityw jak on cieszył się jako takim powodzeniem. Kurwy lubił, bo nie chciały układać mu życia na nowo, ale te wszystkie panny wokół łapiące się na obrazek „silnego chłopa” pielęgnowały w sobie resztki głupiutkiej nadziei, że przy dobrych wiatrach, urokach i innych okolicznościach, hienołak mógłby zmięknąć i stać się tylko bardziej marudnym i niebezpiecznym materiałem na męża. Z niezrozumiałych powodów kobiety w wilku chciały doszukiwać się cech psa, a kłapanie zębami brały z część natury ignorując fakt, że zwierze może boleśne ugryźć. To czego nie wiedziały, to, że brany za dostojnego wilka samotnika jest w rzeczywistości niczym więcej jak parszywą hieną. W swym niespodziewanym miłosierdziu nie wykorzystywał często sytuacji i podtrzymywał temperaturę ognia na tyle wysoką, że nawet najbardziej zdesperowana ćma bałaby się zbliżyć do płomieni, w ten sposób skracał sobie ilość dodatkowych problemów do minimum.

Ludzie przychodzili i chcieli stawiać kolejki, jednak hienołakowi taka chwilowa popularnośc zaczęła doskwierać już po drugim „gratulującym” i nawet zaczął zastanawiać się, czy nie przywalić trzeciemu i kolejnemu aby tylko zyskać trochę spokoju. W momencie gdy ktoś dotknął jego ramienia. Odwrócił się czujnie i widząc ciemnowłosą elfkę nieco się zdziwił. Chwila dzieliła go od podniesienia dłoni w celu przypomnienia co sądzi o dotykaniu nieznajomych, całe jej szczęście, że była kobietą. I żeby nie było niedpowiedzeń – kobiecie przywalić też potrafił, cóż zrobić, nikt nie jest idealny, a Barius nigdy nie mógł z czystym sumieniem opowiedzieć makabrycznego żartu pod tytułem „Ja to łagodny człowiek jestem, nawet żony nie biję”.

Przysiadła się jakby znali się od lat podając mu otwartą butelkę. Hienołak był prostakiem, gburem i awanturnikiem, nie należał też do najświetlejszych osób tamtych czasów, ale głupcem również nie był. Nie przyjmuje się niczego od nieznajomych, wiedzą to nawet częstowane łakociami dzieci. Chciałoby się powiedzieć to samo o kobietach częstowanych w karczmach napitkiem, ale czasy były takie, że samotna kobieta w przybytku tego pokroju musiała cieszyć się wątpliwą opinią. Kto wie, może za kilkaset lat obyczaje się zmienią, dziwne są koleje losu.

- Dzięki – mam miód – odparł jakby na potwierdzenie zaraz biorąc łyk swego napoju w usta. To chyba jedna z kulturalniejszych rzeczy jakie powiedział od miesięcy. Nie znał jej, jednak już po czasie spędzonym na obserwowaniu nieznajomej wiedział, że chyba nie ma ochoty jej poznawać. To nie tak, że typ tajemniczych femme fatale doprowadzał go do bólu głowy. Wręcz przeciwnie, niejednokrotnie przekonywał się, że kobieca natura potrafi być dużo mroczniejsza, a charakter posiadającej niewinną buzię dziewczyny skąpany był w głębiach tak ciemnych, że światło i dobro jawiło się dla nich jedynie konstruktami teoretycznymi. Często bardzo inteligentne, były niebezpieczne, złe, i nieokiełznane wewnątrz, z zewnątrz zaś piękne i kruche, budzące w mężczyznach opiekuńcze zapędy. Były ciekawe, jednak zwykle miały jedną wadę. Chciały towarzystwa hienołaka i jego umiejętności nie mogąc zaoferować w zamian wiele więcej od pogardliwego uśmiechu, ciepła wilgotnego wcięcia w kroku, bądź dla odmiany zimna zdradzieckiego nóża. Oj pamiętał jeszcze szept kobiecego sztyletu, a nawet jeśli przyszłoby zapomnieć – szrama przy boku miała mu o tym zawsze przypominać. Kobiety chciały przysług, hiena zaś pieniędzy. Przypadki, gdy interesy obydwojga pokrywały się były niestety rzadkie, choć te zakończone skuteczną transakcją rozpamiętywał z uśmiechem często jeszcze przez jakiś czas, co bowiem może być lepszego od pełnej sakwy i zadowolonej panny? Być może niegdyś wystarczałaby mu świadomość zdjęcia z ramion kobiety trapiącego ją problemu i nie ważnym było, czy ktoś zasługiwał na krzywdę, czy to sama dzierlatka była winna najgorszej nawet kary i wzgardy, ale wraz z wiekiem zaufanie, bezinteresowność i dobre chęci uschły w hienołaku tak jak usychały rośliny, które pogrążone w dusznej, kłamliwej ciemności, za długo tęsknie oczekiwały promieni gwiazdy.

Elfka milczała, czekała może, że jednak skusi się na piwo, a odmowa wytrąciła jej plan z równowagi i teraz zastanawiała się jak go skorygować? Zwierzoczłek wydawał się przez moment z tego faktu lekko rozbawiony i dopiero koniec zadanego przez niego cichego pytania zsunął z jego niedogolonej gęby cień po uśmiechu.

- To ty, prawda? – spojrzał w jej złotawe oczy tak jakby obserwował nie źrenice, lecz tył jej czaszki a kto wie, może i to co było za jej głową. Nauczono się skrywać emocje i panować nad obliczami, tak by przypominały one kamienne maski, jednak żadna maskarada nie ukryje tego, nad czym nikt nie ma wystarczajacej kontroli – zapachem. Czuł charakterystyczną woń adrenaliny i reszty związków, których nigdy nawet nie zdołałby nazwać, nie musiał posiadać jednak ich imion, wystarczyło mu ich rozumienie. Cała ta sytuacja nie obeszła jej bokiem, a ciało dostatecznie dobrze oddaje w swym języku to czego nie potrafią wypowiedzieć usta.

– Nie rozumiem tylko dlaczego ujęłaś się za tamtą trójką. Nie musiałaś odwracać od siebie uwagi, a oni zajęliby się tobą na wszelkie sposoby, które nie byłyby ci miłe… Po co? – tyle wypełzło z jego ust i chyba zgadywanie motywu elfki było dla niego czymś w rodzaju rozrywki, bowiem wyglądało na to, że faktycznie chce poznać odpowiedź.

Jakiś czas potem jak gdyby nigdy nic, dosiadł się jakiś szaleniec dopatrując się w zwierzoczłeku idealnego kompana do rozmów. Nie żeby Barius musiał sobie wmawiać to i owo, ale nikt przy zdrowych zmysłach nawet do niego nie podchodził, chyba, ze z życzeniem śmierci wypisanym w oczach, które widziały już chyba dość wiele strasznych rzeczy, by woleć powierzyć swój los tylko w ręce kogoś, kto odbierze życie szybko i skutecznie. Barius Hienołak – lekarz smutnych serc. Nieznajomy miał ciekawy bajer i może co pewne prostytutki na samą myśl o przespaniu się z mordercą odzczuwałyby dreszczyk zakazanej pikanterii, ale wielkoludowi jakoś to nie imponowało. Na pytanie przybłędy odpowiedział ze znaną sobie chłodną obojętnością doprawioną szczyptą sarkazmu.

- Ja, ale nie ruszałem stąd dupy.

Gdy przedstawił się, Barius uniósł tylko swoją lewą brew zamierając z gąsiorkiem w pół drogi do ust. Skupił swe spojrzenie na niebieskookim jeszcze przez chwilkę i w całkowitym milczeniu dobił krawędzią naczynia do warg wychylając solidny chaust miodu głośno przełykając. Trafił w dziwaczne strony, czyżby się tu ostatnio pozmieniało i modnym stało się chwalenie ilością i sposobem zgładzonych osób, siekanie toporami na lewo i prawo i czynienie z zwykłej niesnaski rzeźni? To, że sam zmasakrował pierwszego strażnika się nie liczyło – po prostu miał parę w łapach, a gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Nie miał intencji nikogo zabijać za wszelką cenę, tak po prostu wyszło. Gdyby chciał pokazywać się od innej strony, miał doskonałą okazję by utłuc jeszcze trzech typów, a mimo to tego nie zrobił. Szukający przyjaciół narwaniec chyba źle trafił, krów z nim nie pasał, wódki z nim nie pił, beczki soli nie zjadł i spoufalać się z takim niefrasobliwcem nie miał najmniejszego zamiaru – co pachnący gadem jegomość sobie o tym myślał, to już nie brocha hienołaka. Mimo to tak jak zwykle pozostawał czujny, kto wie co może odwalić komuś, kto posiada jaszczurze domieszki we krwi, a za dobrą zabawę uznaje chwalenie się mordowaniem strażników. Czuł krew żołnierza na paluchach nieznajomego, czuł wręcz woń strachu jaką pozostawił po sobie świadom zbliżającej się śmierci. Ten odór zwykle napawał go radością, ale w tych okolicznościach brakowało niwiele więcej jak paru niepotrzebnych słów lub gestów, by zagrożona, zwierzęca natura Bariusa zareagowała szybciej i skuteczniej niż jego dylematy i rozterki co powinien zrobić. Hiena zawsze wiedziała co dla niego lepsze… i nigdy się nie myliła.
Awatar użytkownika
Skowronek
Senna Zjawa
Posty: 281
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Skowronek »

        O tym, że drażni bestię, Skowronek doskonale wiedziała, lecz mimo to poruszała się pewnie, w jej gestach nie było wahania. Nie czuła strachu, a już na pewno nie z powodu wielkoluda, wszak zaczepiała go z własnej woli i to w konkretnym celu. Tylko widok Wydry sprawiał, że się denerwowała - Przyjaciel widać miał bardziej rozrywkowy charakter, niż by wypadało, wokół niego cały czas kręcił się wianuszek fanów obojga płci, którzy chętnie słuchali jego przechwałek i stawiali kolejne piwa. ”Jełop. Kopie sobie grób, do którego ja również mogę wpaść…”
        Wielkolud nie przyjął piwa, chociaż nie było ono zatrute - w zamierzeniu Skowronka była to gałązka oliwna, widać jednak mężczyzna był z tych ostrożniejszych. Nie przeszkadzało jej to, no bo między prawdą a bogiem była trucicielką i często zaprawiała cudze drinki, gdy mogła z tego wyciągnąć jakieś korzyści, zresztą - sama też nie przyjęłaby drinka od nieznajomego, nawet ze swoją odpornością na trucizny. Nie uciekła spłoszonym wzrokiem, gdy on patrzył jej w oczy, w jej spojrzeniu nie było strachu ani wyzwania - tak krzyżowało się wzrok ze zwierzętami, zwłaszcza tymi dużymi i groźnymi. Wielkolud patrzył w sposób, który onieśmielał, oceniał i wyceniał, w trakcie przesłuchania zmuszałby do mówienia, a u kobiet szukający przygód na jedną noc wywoływałby mięknięcie kolan, ze strachu czy z podniecenia, to już zależałoby od danej kobiety. Skowronek… Ona miała do niego po prostu interes, dla niej to nie była kwestia lubienia czy podobania się, nie zamierzała też dać się podporządkować, bo może i był to potężny chłop, ale ona nie była zwykłą kobietą, by te argumenty ją przekonywały. O ile wielkolud nie był za bardzo skupiony na wyczytywaniu emocji z jej źrenic bądź też nie rzucał żadnych zaklęć (mało prawdopodobne, ale już niejedno Skowronek w życiu widziała), mógł dostrzec, że jej tęczówki nie są idealnie złote, jak u niego, a w samym środku wyraźnie odznacza się na nich wąski pasek błękitu. Pojawił się on dwa dni wcześniej i powoli rósł, Przyjaciółka była jednak spokojna - miała jakieś piętnaście dni, aby dotrzeć do miejsca spotkania i otrzymać kolejną porcję odtrutki.
        Skowronek uśmiechnęła się jak zadowolony drapieżnik, gdy wielkolud wyraził swoje przypuszczenia - ciekawe, jak na to wpadł, co ją zdradziło? Nie, żeby bardziej lotny umysłowo strażnik też nie doszedł po czasie do podobnych wniosków, niemniej… Elfka zwlekała z odpowiedzią. Odstawiła na blat drugą butelkę piwa, którą trzymała w ręce, po czym napiła się z tej, którą wcześniej zaoferowała mężczyźnie. Nie chodziło o to, by pokazać mu, że piwo nie było zatrute, po prostu to trzymała w dobrej dłoni.
        - Ja - przyznała, nie uciekając wzrokiem. - Brawo za spostrzegawczość.
        Skowronek upiła kolejny łyk z butelki, rozglądając się pobieżnie wśród gości karczmy. Nikt ich nie podsłuchiwał, wszyscy byli zajęci swoimi sprawami. Albo Wydrą, który robił wokół siebie zamieszanie. ”Na Łuski Prasmoka, co za osioł! Prosi się, bym go uciszyła!”, pomyślała z irytacją Przyjaciółka. Nie czuła przy tym żalu, że będzie musiała pozbyć się swojego niedawnego towarzysza, ba, podopiecznego wręcz - niestety, za głupotę się płaci, a cena jest adekwatna do przewiny. Na razie jednak był bezpieczny, póki nie poruszał tematu skoku i skupiał się na wydarzeniach z karczmy, mógł kłapać do woli, w razie czego odpowie tylko za zabicie trzech strażników. Nie, żeby czekał go za to lepszy los niż za kradzież.
        - Oni szukali wysokiego bruneta - odpowiedziała na pytanie wielkoluda, znowu skupiając na nim wzrok. - Mogłam gadać, co mi ślina na język przyniesie, przez myśl by im nie przeszło, że to o mnie może im chodzić, żaden z nich już nie główkował trzeźwo przez to całe zamieszanie… A to, że się na ciebie rzucili, było takie głupie, że aż oni sami w to nie wierzyli...
        Przyjaciółka zaśmiała się cicho. Nadal bawiła ją myśl, że tamci tak usilnie próbowali przesłuchać tego wielkoluda. Oczywiście, brała pod uwagę, że nie ma przed sobą świętego i pewnie znalazłoby się kilka powodów, aby posłać go na stryczek, ale na liście na pewno nie było kradzieży, a w końcu to po złodzieja przyjechali do tej karczmy.
        Mężczyzna, który się do nich dosiadł, już wcześniej zwrócił na siebie uwagę Skowronka - widziała, jak brał czynny udział w bójce ze strażnikami. Teraz, gdy był bliżej, elfka śmiało mogła uznać, że pod względem wyglądu stanowi on wypadkową między Wydrą a siedzącym obok niej wielkoludem. Przyjaciółka chwilę rozważała, czy on byłby dla niej przydatny. Fizycznie prezentował się całkiem przyzwoicie, lecz jak na razie nie błysnął elokwencją - takie zagajenie mocno zwracało uwagę i nakazywało drążyć temat. Jednak co do jednej rzeczy Skowronek mogła być pewna - nie chodziło o ofiary Wydry. Jak one wyglądały, tego zdążyła się już dowiedzieć z głośno opowiadanej przez niego historii epickiej bitwy, jaką stoczył na zapleczu.
        - Cokolwiek to było, niech się nie wychyla, jeszcze i to coś spróbują utopić w alkoholu - zaśmiała się. Naprawdę nie miała ochoty zastanawiać się nad tym, co mogło zabić tamtego dowódcę, póki nie był to Wydra, nie obchodziło ją to, w okolicy mogły szaleć nawet żądne krwi bazyliszki, albo mogłaby go nawet tak urządzić jego własna stara, nie zrobiłoby to na niej wrażenia. I tak czekała ją bezsenna noc.
        - Lena - podała "swoje imię". Spodziewał się, że pozna to prawdziwe? Niedoczekanie. Jeszcze by je wychlapał przy kimś, kto nie powinien go słyszeć, zresztą, sam na to nie zasługiwał. Skowronek nie była jednak tak do końca wstrętną babą. Podała Calvemirowi drugie piwo, które przyniosła, nie zachęcała go jednak do picia ani jednym słowem, jedynie stukając denkiem swojej butelki o szyjkę tego oferowanego w niemym toaście.
        - Rano będzie niewesoło - uznała na głos, po czym upiła łyk ze swojej butelki. Czujnie przyjrzała się oby mężczyznom. - Wszyscy strażnicy z okolicy ściągną tu jak muchy do gnoju i chyba żaden z nich już nie będzie zadawał pytań...
        Mówiła oczywistości? Ależ oczywiście, była tego w pełni świadoma, ciekawe tylko, czy ci dwaj również o tym wiedzieli. I co w związku z tym zamierzali zrobić. Ona na razie nic nie proponowała - jeszcze zastanawiała się, czy złoży jakąkolwiek ofertę. Niestety, potrzebny był jej silnoręki i musiała sobie takiego sprawić prędzej czy później, ale czy musiał to być któryś z tych dwóch, to jeszcze czas pokaże.
Zablokowany

Wróć do „Ekradon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości