Góry Dasso[U podnóża gór] Pomoc znikąd

Rozciągające się od Równin Andurii aż po Równinę Maurat góry z wierzchołkami pokrytymi wiecznym śniegiem, przeplatane zielonymi dolinami i niebezpiecznymi przełęczami, zamieszkałe przez dzikie zwierzęta i legendarne potwory. Góry otaczają i chronią przed niebezpieczeństwami Szepczący Las, dając mu w ten sposób spokój.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

[U podnóża gór] Pomoc znikąd

Post autor: Vertan »

– No dalej... Jeszcze tylko kilka kroków...
Ale niewielki, siwy konik miał wyraźne problemy ze zrobieniem chociaż jednego kroku. Kopyta tonęły beznadziejnie w mieszaninie błota i kamieni, w którą zamieniły się niemal wszystkie dróżki prowadzące między coraz częstszymi skałkami. Vertan sam ledwie parł naprzód, cały mokry od mżawki, nie ustającej przez ostatnie dni ani na moment, ciągnął lejce i za wszelką cenę starał się udowadniać sobie, że jeszcze nie jest najgorzej. Ale było. Było naprawdę źle. Cały był przemoknięty, stracił ostatnie porcje suchego prowiantu, coraz częściej czuł, że trawi go gorączka, a w dodatku naprawdę stał w miejscu. I to nie tylko ze względu na zapadanie się po kostki przy każdym kroku. Chociaż docierał już do podnóża gór, tak jak zamierzał, to ciągle nie wiedział, co dalej. Teraz najbardziej potrzebował chyba tylko ciepłego łóżka, czegoś do jedzenia i ludzkiej życzliwości. Ach, no i pomocy medycznej. Od ostatniego upadku z drzewa, kiedy to próbował zapolować na wiewiórki i rozdarł sobie kaftan na lewym ramieniu, prowizorycznie obandażowane ramię coraz silniej dawało o sobie znać. Rana mogła być już potwornie zaogniona, ale nie było dotąd czasu odpowiednio się nią zająć.
Vertan stęknął głucho, o mały włos nie upadając na ziemię, gdy wreszcie udało mu się wyciągnąć konia na suchy grunt. Trudno było tak jechać, ale wokół siebie miał jak na razie tylko stromą pustelnię pełną skał i coraz rzadszych kępek trawy, a za sobą ledwie co pozostawiony las, w którym przeżył chyba tylko cudem. Trzeba było jechać naprzód i ufać, że trafi na jakąś jaskinię, grotę czy zwykły wyłom skalny, gdzie dałoby się rozpalić ogień i jakiś czas przeczekać. Mechanicznie wskoczył więc w siodło i spiął konia. Nazwał go Arturionem, na cześć pół-legendarnego króla wojownika. Teraz jednak, słaby i coraz mniej przytomny, dostrzegał śmieszność tego imienia. Bohaterowie legend nigdy nie błąkali się po nieznanych krainach, dręczeni niedogodnościami. I on też nie powinien.
Z każdym podrzuceniem w siodle nawet miecz przy boku wydawał mu się coraz cięższy, a Vertana kusiło, by po prostu zasnąć. Nie miał już nawet siły na odgarnianie jasnych włosów z czoła, przypominających obecnie raczej mokre siano - tak samo, jak jego książęce szaty, które dawno straciły wszelkie oznaki szlachetności. W takich chwilach myślał sobie naiwnie, że bycie więźniem w rodzinnym Nandan-Therze nie było wcale takie tragiczne. Tam miał przynajmniej jedzenie kiedy tylko zechciał, miał łoże i drewnianą balię wyłożoną śnieżnobiałym materiałem, jeśli zażyczył sobie kąpieli. Miał służbę. Miał dostęp do ksiąg i map. A teraz? Teraz w każdej chwili zdawało mu się, że jeszcze kilka staj i nie będzie już z niego co zbierać.
Dotarłszy do wąskiego strumienia, zaczął jechać jego brzegiem, choć nawet Arturion stawiał kolejne kroki coraz mniej pewnie. Deszcz ustał, ale niebo wciąż ciężkie było od stalowoszarych chmur.
Vertan zamknął oczy.
"Jak to dobrze, że przynajmniej mogę odpocząć, kiedy tylko zechcę", pomyślał nietrzeźwo. Przez chwilę gorączka pozwoliła mu myśleć, że jest już bezpieczny i osiągnął swój cel (którego szczerze w tej chwili nie pamiętał)... a potem zsunął się z konia, uderzył w żwirowe podłoże i zemdlał na dobre.
Następny dzień wstał nad nim wyjątkowo słoneczny.
Awatar użytkownika
Melodia
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Jeleniołak
Profesje: Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Melodia »

U podnóża gór właśnie otworzył się błękitny portal, wypadła z niego Melodia, a zaraz po niej pegazica. Całe szczęście, że dziewczyna w porę zrobiła unik, bo zostałaby przygnieciona przez klacz, która nie utrzymała równowagi po chaotycznym wyjściu z tego magicznego okręgu lewitującego w powietrzu. Długo się na niego jednak nie napatrzyły, zniknął tak szybko, jak powstał.

- No nie… A byłam taka ciekawa, co ten elf mi powie…
- Ostrzegałam, by nie wchodzić – prychnęła skrzydlata.
- Przecież wiesz, że nie mogłam się powstrzymać, nie marudź tyle, trzeba się rozejrzeć, tu też możemy spotkać kogoś ciekawego! – zawołała radośnie pełna optymizmu i dziecięcej wręcz pewności. – O, spójrz jakie piękne są te góry! Hm… Trochę tu grząsko – spojrzała na swoje ubłocone bose stópki.

Niebieska przykucnęła, pozwalając Melodii wejść na jej grzbiet. Zamachnęła się skrzydłami i już obie leciały sobie, oglądając okolice z góry. Przyjemny ciepły wietrzyk i tyle przestrzeni do przeczesywania wzrokiem. Już miały wznieść się jeszcze wyżej, znudzone lekko typowym podgórskim krajobrazem, gdy jeleniołaczka nagle kogoś spostrzegła.

- Niebieska! Tam jest jakiś koń i… i ktoś!
- Niemożliwe… - klacz zniżyła lot i wylądowała tuż obok poszkodowanego.

Mel zeskoczyła z jej grzbietu i wpierw, uznając, że chłopak śpi, podeszła pogłaskać konika i się z nim przywitać. Dopiero potem zwróciła uwagę na rzekomego właściciela siwego ogiera. Nawet już tak nie zaskoczył jej jego kolor skóry. Zaczęła podejrzewać, że wszyscy spoza wioski mają taką jasną jak ona i nie muszą być potomkami żadnych bogów. Spostrzegła opatrunek na lewym ramieniu i wszystko złożyło się w logiczną całość.

- Ojej… Biedaku coś, sobie zrobił… - z typową sobie delikatnością zdjęła prowizoryczny bandaż i się skrzywiła, nie wyglądało to najciekawiej, skóra wokół okropnie zaczerwieniona, rana zaś nie do końca chciała krzepnąć – Nie martw się przyjacielu, troszkę magii może zdziałać cuda. – Konkretniej mówiąc to arkana życia. Zmiennokształtna wyobraziła sobie, jak rana powoli się goi, zaczerwienienie znikało, krew przestała lecieć, został tylko płaski strupek. – Załatwione! O rety, pewnie zaraz się obudzi, mam do niego tyle pytań…
- Spokojnie moja droga, on pewnie też będzie mieć, może by tak wskoczyć w typowo ludzką formę? – zasugerowała Niebieska, spoglądając wymownie na jelenie rogi swej przyjaciółki.
- Żartujesz? Jakże bym mogła tak perfidnie ukrywać swoją prawdziwą naturę, to by było takie… nieszczere… - spojrzała z wyrzutem na skrzydlatą i położyła się obok chłopaka, mając swoją twarz na wysokości jego. Z niecierpliwością wyczekiwała, aż otworzy oczy i będą mogli się zapoznać.
- Jeszcze się tam przeziębi w tej samej przepasce na biodra… - prychnęła w myślach klacz, nie chciała być już taką marudą, ale nie podobała jej się sytuacja, nigdy nie miała dobrego zdania o tych „cywilizowanych ludziach”.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Świadomość wracała do niego z wyjątkowym trudem. Zanim zdał sobie sprawę, że nie jest już nieprzytomny, minęła jedna długa chwila, a nim przypomniał sobie choć odrobinę z tego, co wcześniej się wydarzyło - kolejna. Pierwszą słuszną myślą, jaka zawitała w jego obolałej głowie, było to, że może już nie żyje. Może opowieści kapłanów o życiu pozagrobowym wcale nie były takie przesadzone. Czy to możliwe, by w taki marny sposób zginął książę wielkiego Nandan-Theru, prawowity dziedzic tronu i mężny rycerz? Ale z drugiej strony... Gdyby już nie żył, głowa pewnie bolałaby go trochę mniej. Głowa i... cała reszta. Stopniowo bowiem docierało do niego, w jak wielu miejscach jest obolały, poczynając od barku, na który niewątpliwie spadł, osuwając się z siodła. Powinien dziękować losowi, że nie rozbił sobie głowy.
Nie chciał jeszcze otwierać oczu, skoro ta nowa pozycja była lepsza od chodzenia lub siedzenia na koniu, ale gdy nagle usłyszał głosy gdzieś w pobliżu, zrobił to całkiem instynktownie, wciągając szybko powietrze jak ktoś, kto gwałtownie wynurzył się właśnie z wody. Najpierw zobaczył niebo, z którego błękitu wreszcie wycofywały się bure chmury. Potem spojrzał instynktownie w bok, a to, co zobaczył, przeszło jego najśmielsze oczekiwania. Czego właściwie się spodziewał? Najpewniej sępa, jaszczuro-lwa albo pantery górskiej. Żadne z nich natomiast nie powinno mieć takich dużych, przenikliwych, czystych jak górskie źródełka oczu, jakie właśnie w tej chwili wpatrywały się centralnie w jego duszę. W zupełnym odruchu cofnął się nagle i odsunął kawałek w bok, ale to tylko pozwoliło mu zobaczyć całą resztę zjawiska.
Natychmiast skierował wzrok gdzieś ku górze, nad głowę tego kogoś. Tej dziewczyny. Ba, dziewczynki! Przełknął z trudem ślinę.
– Wybaczcie, pani, ale nie do końca pojmuję jeszcze, co się dzieje – wyraził na głos to, co siedziało w jego ociężałej głowie, nie porzucając dworskiej maniery. Nie powiniem zachowywać się jak podlotek! Był wszak dorosłym mężczyzną. No, prawie. Zdołał opuścić wzrok na tyle, by móc spojrzeć panience w twarz.
Najpierw zauważył jej uszy, potem - że jest bardzo młoda. Jakaś klapka w jego umyśle się otworzyła, choć coś kazało mu uważać. To wszystko mógł być tylko wyjątkowo szalony sen albo majaki spowodowane gorączką. Zamrugał kilkukrotnie.
– Jesteś dobrym duchem tych gór? – zaryzykował wreszcie, średnio wiedząc, w co uderzyć. – Na pewno jesteś... dobrym. Na bogów, może ty mi się tylko wyobrażasz, to wszystko przez tą potworną...
Ale tej potwornej rany już nie było, co zrozumiał, gdy dotknął palcami swojego odsłoniętego ramienia. Szczerze zdumiony uniósł wysoko brwi i gdy tak siedział, wyglądał nagle jak najprawdziwsze dziecko. Nawet zimna powaga w jego oczach nieco złagodniała.
– Chyba... potrzebuję kilku odpowiedzi – rzekł, gdy wreszcie odzyskał głos. – To na pewno głupi sen.
Awatar użytkownika
Melodia
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Jeleniołak
Profesje: Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Melodia »

Melodia czekała niecierpliwie, a jej oczy zdawały się robić szersze i szersze, zwłaszcza że po oddechu widziała, iż za chwileczkę nieznajomy otworzy oczy. W pewnym momencie nawet na jej twarzyczce zjawił się krzywy grymas od długiego oczekiwania i kończących się zapasach cierpliwości. Niebieska tymczasem spoglądała na zwykłego konia, ciekawa czy dałoby się z nim po zwierzęcemu zamienić kilka słów, czy też będzie to praktycznie niemożliwe.
Wtem chłopak otworzył oczy, a Melodia z szerokim uśmiechem ledwo wstrzymała pisk radości. Tym razem nie musiała długo oczekiwać pierwszego spojrzenia i kontaktu wzrokowego. Początkowo podziwiała jego szaroniebieskie ślepia, myślała, że będą bardziej niebieskie, ale to nie ważne, trzeba było się przywitać.

- WIIIITAAAJ! – wykrzyknęła, a echo poniosło jej głos ociekający radością i szczęściem daleko, daleko.

Nieco zdziwiło ją jego nagle odsunięcie. Przecież nie była niczym strasznym, a może za nią było coś strasznego? Wsparła się na rękach i zerknęła do tyłu, po czym sprawdziła, czy aby na głowie nie siedzi jej jakaś przerażająca bestia pokroju ropuchy, rogi też obmacała, ale nie znalazła nic niepokojącego.

- Ej! Gdzie uciekasz? Nie zjem cię przecież! – dopiero jego wypowiedź nieco sprawę rozjaśniła, no tak, Melodia całkiem zapomniała, że na jej widok ludzie różnie reagują, to znaczy ci stąd, a może on rozpoznał w niej potomkinie bogini? Pełna złudnej nadziei z uśmiechem na ustach postanowiła ponownie przemówić, najpierw jednak wstała, ale okazało się, że niestety musi wyjaśnić wszystko po kolei. – Nie, nie, żadnym duchem. Ekhem. Jam jest Melodia, córka bogini Naturii, przybywam z plemienia Fellarius, w celu obdarowywania zdrowiem i służenia pomocą w nagłych wypadkach — widząc jego nieudane poszukiwania wcześniejszej rany, postanowiła, że mu to wyjaśni. — Znalazłszy ciebie, na tej bezludnej, górskiej przestrzeni przybyłam na ratunek — westchnęła, słysząc przypuszczenia o jej nierealności. — I jestem jak najbardziej prawdziwa, nie sądzę byś miał teraz jakieś omamy. Chyba że masz? Mogę to wyleczyć!

Pegazica słysząc to, prychnęła i cichutko podeszła stając tuż za chłopakiem, rzucając Mel wymowne spojrzenie, aby zaprzestała ciągłego gadania i cudowania przy tym, ostatnio wszak wcale to sytuacji nie polepszyło, wręcz przeciwnie. Ludzie jednak nie przepadają za samozwańczymi półboginiami, które latają prawie nago po mieście z niebieskim pegazem. Kto by pomyślał?
Melodia zastanowiła się chwileczkę, pominęła jedną ważną kwestię, a może nie? Chłopak chciał odpowiedzi, ale czyż jej odpowiedź nie była wystarczająca?

- Powiedziałam ci już chyba wszystko… A! Ta za tobą to Niebieska, moja przyjaciółka i wierzchowiec, nie bój się, nic ci nie zrobi, chyba że ty mi coś zrobisz, ale nie zrobisz, bo wyglądasz przyjaźnie! To teraz ja zadaje pytania, co tu robisz, kim jesteś, jak masz na imię, jak ma twój koń na imię… ? – musiała wziąć głęboki oddech po tylu naraz zadanych pytaniach, ale nie mogła się powstrzymać i tak pewnie kilka rzeczy, o które chciała spytać, pogubiła.
- Nie wiem, czy zasypywanie pytaniami jest dobrym pomysłem po takiej dawce informacji, daj mu to sobie poukładać – upomniała Niebieska, oczywiście po zwierzęcemu.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Mina, która obecnie na dłużej zatrzymała się na twarzy Vertana, zdecydowanie nie przypominała żadnej z jego typowych, książęco dumnych min. Zwłaszcza w połączeniu z jego naturalną, młodzieńczą fizjonomią. Rozchylając lekko usta i wytrzeszczając oczy wyglądał jak jakiś małolat, którego posadzono przed budką z kukiełkami na jarmarku, a którego w zupełności taki rodzaj rozrywki zaciekawił. Naprawdę nie do końca pojmował, co tu się dzieje. Kiedy mimowolnie zamykał oczy, był sam, niebo w zupełności zakrywały ciemne chmury, deszcz nie ustawał i w ogóle wszystko co tylko złe rzucało się w niego na każdym kroku. A teraz - pogoda coraz bardziej dopisywała, nie był już nawet ranny, coraz bardziej wysychał, a przede wszystkim miał nagle nowe towarzystwo. Towarzystwo, które zdawało się spaść prosto z nieba tylko po to, by udzielić mu pomocy. Nieraz słyszał opowieści o aniołach uzdrawiających dotykiem albo o dobrych duchach, które na polach bitwy nie pozwalały zginąć rannym żołnierzom i wskazywały im drogę ku ocaleniu. Ale za nic nie spodziewałby się tego, co teraz go spotykało.
– Przybyłaś... mi na ratunek – powtórzył ostrożnie. W dziewczynce płonął taki entuzjazm i dobra energia, że razem zdawały się aż przyspieszać schnięcie jego szat. Książę odchrząknął, wstał z ziemi i wyprostował się nieco. Po raz pierwszy od dawna patrzył komuś w oczy bez zadzierania głowy do góry. Długą chwilę jeszcze się wahał, rozważając milion opcji - w tym i tę, że może to wszystko jest tylko podstępem, uknutym przez ścigających go zbrojnych.
Ale potem, dosyć niespodziewanie, wreszcie się uśmiechnął.
– Bardzo miło poznać cię, Melodio, nawet w takich warunkach – przywitał się, uchylając czoła. – Wygląda na to, że zawdzięczam ci życie. Kto wie, co mogłoby się zdarzyć, gdybym został tu całkiem sam. Na imię mi Vertan... – Zawahał się chwilę, co stworzyło mały wyłom w jego wyjątkowo płynnej mowie. – Ee... Po prostu Vertan.
Zerknął krótko w stronę przedstawionego mu wierzchowca i jakoś odruchowo jemu też skinął głową, choć dokładnie w tej samej chwili jego oczy rozbłysły, a umysł przecięła jak strzała nagła myśl: niebieski konik! Postarał się to opanować. Nie pomogły mu w tym pytania, którymi zaraz został zasypany.
– Ja... ekhm, podróżuję – zmyślił gładko, przechodząc w bok. – Sam. Szukam kogoś, a obecnie, jak widzę, muszę przedrzeć się możliwie najprościej przez te góry. A mój koń? Nie jest nawet mój... Nazwałem go Arturionem. Chyba już ledwo się trzyma...
Vertan zerknął niepewnie na konika, który w porównaniu ze wspaniałym niebieskim pegazem wypadał po prostu marnie. Nie tylko był wyraźnie podstarzały, ale i sprawiał wrażenie zwierzęcia, które w każdej chwili może paść i już nie wstać. Jednym kopytem stał w strumieniu i chyba nawet tego nie zauważał. Książę ściągnął brwi.
– Taaak... – mruknął powoli. Zaraz znowu spojrzał na Melodię, przypominając sobie coś jeszcze. – Skoro już mi pomogłaś, to może zechcesz towarzyszyć mi w poszukaniu miejsca na ognisko i czegoś do jedzenia? Jestem potwornie osłabiony. A to mało gościnne tereny... Odwdzięczę się, jak będę mógł.
Awatar użytkownika
Melodia
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Jeleniołak
Profesje: Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Melodia »

Melodia mówiła, nie zważając na tę zaszokowaną minę, nieraz ją w wiosce podziwiano i niektóre dzieciaki przybierały takowe wyrazy twarzy. Przywykła do tego tak bardzo, iż nawet nie zwracała uwagi, ani nie przyjmowała do wiadomości, że może to być coś innego niż podziw.
Niebieska kręciła głową i próbowała sobie odpowiedzieć na pytanie, jak jej przyjaciółka możne tyle gadać, że też jej nie zaschło w gardle przy takim wywodzie.

- Tak, dokładnie. Przecież nie zostawiłabym cię na pastwę losu, a on ponoć bywa okrutny – stwierdziła dziewczyna, bo nigdy wcześniej nie doświadczyła czegoś okropnego, może to w tamtym mieście… Ale to nie należało do najgorszych z najgorszych możliwości zdarzeń losowych.

Gdy ich spojrzenia znów się spotkały wcale nie onieśmieliło to jeleniołaczki. Wręcz przeciwnie, mówią, że oczy to zwierciadła duszy, więc taka wymiana spojrzeń to wielka oznaka zaufania, przynajmniej dla dziewczyny.

- Mi ciebie również Vertanie. Hmm, dzikie zwierzęta nie przepuściłby takiego kąska – zachichotała. – Nie ma sprawy, taka moja rola – uśmiechnęła się od ucha do ucha.

Niebieską zaskoczyło skinienie głową w jej stronę, była koniem… pegazem, ale jednak zwierzęciem, a ludzie… No to się dość rzadko zdarza, ale odwdzięczyła się tym samym i jakoś tak jej się miło na serduszku aż zrobiło.

- Podróżujesz? Cudownie! To tak jak ja! – zachwyciła się zmiennokształtna, nie mając podstaw, by nie wierzyć chłopakowi, zaufała mu poza tym nikt jej jeszcze nie okłamał, a przynajmniej nie była tego świadoma. – Sam? Ale się spotkaliśmy… a to znaczy, że możemy podróżować razem! – podskoczyła i zaklaskała z radości. – Niebieska mogłaby pomóc, ze skrzydłami to by poszło raz i dwa! A… - spojrzała na siwego konia ze smutkiem. – Biedactwo, co mu właściwie jest? Może mogę mu pomóc… Arturionem, bardzo fajne imię.

Podeszła do siwego i pogłaskała go po głowie, po czym poklepała po szyi. Szkoda ogiera, ale taka daleka wędrówka mogła nawet po wyleczeniu, choć częściowym być niewskazana. Mel przeszło przez myśl, że mogliby po prostu dać konikowi wolną rę… kopyto. W sensie zostawić go na wolności, bez przymusu służenia człowiekowi.

- Oczywiście, bardzo chętnie ci pomogę! Hmm… - rozejrzała się dookoła, drzew mało, aczkolwiek gdzieniegdzie rosły krzaki ze zdrewniałymi gałązkami, drewno na opał więc mieli skąd wziąć. Tylko jakieś przystępne miejsce... skryci wśród roślinności za bardzo być nie mogli, zbyt łyso, więc może jakaś jaskinia? Melodia powłóczyła swoim wielkimi oczami po górach. Spostrzegła ciemny otwór w skale, co prawda trzeba było kawałek pod górę podejść, ale nie było to jakimś wielkim problemem. – Spójrz tam! Chyba jaskinia, dasz radę? Jeśli nie to Niebieska może wspomóc – uśmiechnęła się Mel – a ja bym pozbierała jakieś gałązki i pomogła wejść Arturionem… Arturionowi… Arturionemowi? – zawahała się, bo nie była pewna jak to właściwie odmienić. – Co ty na to?
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Chociaż jego umysł powoli przyswajał już to, co się właśnie działo wokół, to i tak każda kolejna fala radości płynąca od Melodii była dla księcia nowym zaskoczeniem. Ta dziecięca część niego podłapywała jednak podobne bodźce z wyjątkową łatwością, przyswajając je na swój sposób, jakby karmiła się tym entuzjazmem, by lada moment przejąć władzę. Bo i czyż tu nie było świetnie? Coraz ładniejsze niebo, przyjemnie chlupoczący strumień, gdzieś tam daleko las a w pobliżu wielkie góry. Niemal doskonałe miejsce choćby na zabawę w chowanego albo skakanie po kamieniach!
Coraz trudniej było Vertanowi odpychać podobne myśli, musiał się jednak postarać. Akurat w takich okolicznościach poddanie się dziecięcej radości mogłoby być fatalne w skutkach. Już przedtem boleśnie mu się zdawało, że potrzebuje kogoś, kto by się nim zaopiekował... A tego było już zbyt wiele.
– Wygląda na to, że to nie najmłodszy już koń – odpowiedział, próbując w ten sposób zająć myśli czymś innym. – Nie miałem zbytniego wyboru...
Powędrował wzrokiem w kierunku miejsca wskazanego przez rogato-uszatą dziewczynkę i od razu z pewnością pokiwał głową. To rzeczywiście był dobry punkt do zatrzymania się, osuszenia przy ognisku i próby zjedzenia czegoś konkretnego, choć tu, zdawało się, żyły głównie ptaki, a żadne z nich nie miało łuku. Tylko niebieskiego konia. Ze skrzydłami. O pięknych, gładkich piórach, dłuższych niż u jakiegokolwiek ptaka, cudny pegazik...! Kolejne mentalne upomnienie samego siebie.
– Pomogę ci – zaoferował szybko, ściągając z pleców przemoczony płaszcz, by już bardziej mu nie przeszkadzał, po czym zgodnie z obietnicą zabrał się do zbierania gałęzi razem z Melodią, pnąc się przy tym coraz wyżej pod górę. Dopiero teraz coś do niego dotarło.
– Właściwie... Skąd się tu wzięłaś? – dopytał tonem sugerującym, że sam trochę boi się usłyszeć odpowiedź. – W ogóle nie jesteś mokra, a w okolicy ostatnio bez przerwy padało.
Wskazał krótko na swoje ubrania, nim znowu utkwił wzrok w idącej nieco z tyłu dziewczynce. I właśnie wtedy coś w nim zaskoczyło nie do końca tak, jak powinno. Dorosła część jego natury przegrała walkę tak nagle, że gdyby Vertan miał czas się nad tym zastanowić, to zapewne niepomiernie by go to zdumiało. Ale nie miał tego czasu. Bo zaraz jego twarz rozjaśnił szeroki, nieco chytry uśmieszek, a on sam ocenił odległość dzielącą ich jeszcze od groty, przycisnął trzymane drewno do piersi, a potem tak po prostu zawołał:
– Kto pierwszy na górze, ten rządzi Nandan-Therem! – I rzucił się w nieco chaotyczny (a już na pewno piekielnie niebezpieczny) bieg po skałkach.
Awatar użytkownika
Melodia
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Jeleniołak
Profesje: Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Melodia »

Melodia ze współczuciem spojrzała na siwego konia i jeszcze raz podeszła go pogłaskać po głowie. Chciałaby mu pomóc, ale nie była jeszcze aż tak potężna pod względem magicznym. Leczenie ran nie stanowiło problemu, ale przedłużanie życia… Westchnęła tylko.

- Tak… Możliwe – powiedziała nieco zasmucona, że nie potrafi więcej. – Hmm, dali ci jego, bo tylko on został? A może się śpieszyłeś i nie było czasu na zastanowienie, uciekałeś przed czymś? – zapytała zaintrygowana Mel. Miała na myśli jakąś bestie, czy dzikie zwierzę, ludzie według niej nie wchodzili w grę. Natomiast tamtej akcji w mieście już prawie nie pamiętała i jej ślepe zaufanie zwyczajnie wróciło.

Humor jednak niemal od razu wrócił do jeleniołaczki, gdy Vertan zgodził się na jej propozycje. Niebieska tym razem nie komentowała, pomysł wydawał się całkiem rozsądny. Jednak najpierw gałązki, dziewczyna wybierała te starsze i bardziej suche, aby łatwiej poszło z ogniem. Chowała je do swojej skórzanej torby, by móc zabrać więcej.

- Dziękuję! – zawołała uradowana i zawiesiła wzrok na płaszczu chłopaka, takie ubrania wciąż fascynowały i o ile rozumiała ich rolę w dawaniu ciepła to w ukrywaniu całkowicie naturalnego ciała już nie – Cóż… Byłam niedaleko miasta przy jakiś takich wodospadach, potem elf mnie uratował, ale zaintrygowała mnie dziwna energia wśród drzew i znalazłam portal, po czym przez niego przeszłam i… Jestem tu – uśmiechnęła się. – Zamknął się chwilę po tym, jak przeszłam, było mi szkoda, że nie mogłam dłużej pogadać z tym panem o spiczastych uszach no ale… Jak widać, trafiłam na jego godnego następcę do rozmowy – zachichotała wesoło, nawet nie zauważając niepokoju swego towarzysza. – To wyjaśnia to wszechobecne błocko – pokazała ubłoconą bosą stópkę.

Powoli szli pod górę, ostrożnie omijając coraz to większe głazy oraz te mniejsze zdradziecko wystające z ziemi, a skryte za źdźbłami wysokich traw. Niebieska zaś próbowała nieco popchnąć siwego konia, ale nie bardzo chciał jej słuchać, więc ruszyła po prostu za parą dzieciaków.
Zmiennokształtna stanęła zdziwiona, słysząc takie słowa jak „Nandan-Ther”. Jednakże widząc jak Vertan zaczyna biec nie mogła być gorsza i również dołączyła do wyścigu. Było wesoło, ale przez to nagłe zatrzymanie Mel zostawała w tyle, a nie chciała przegrać. Wpadła na ciekawy pomysł. Chłopak jeszcze tak daleko nie odbiegł, więc mogła poświęcić chwilkę na przemianę w typową łanię. Tak też się stało, o dziwo przebiegło dość gładko.
Teraz z kopytami zaczęła nieźle zasuwać, torba zapełniona badylami zwisała na jej szyi. Przepaska na biodra zaś także została schowana, by nie przeszkadzała. Nie potrzeba było wiele czasu, by dogoniła księcia i jeszcze go przegoniła. W ten średnio uczciwy sposób, Mel dotarła do jaskini pierwsza. Nie przypuszczała wcale, że można ją posądzić o oszustwo. Po prostu wykorzystała, co miała.
Wróciła do swej wcześniejszej postaci, ubrała się, świecąc przez krótką chwilę całkowitą nagością i zaczęła wyciągać badyle i układać na stosik. Zabijając czas w trakcie czekania na dotarcie chłopaka. Niebieska była mniej więcej pośrodku drogi, by mieć na oku i jego i ją.

- Heeej! Vertan! – zawołała, stojąc na krańcu jaskini. – To teraz rządzę Nanaerem? – przekręciła. – A co to właściwie jest?
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

To było coś! Poczuć znowu wiatr we włosach - dosłownie i w przenośni - rzucić się w beztroską wspinaczkę po skałkach, zapomnieć na chwilę o jakichkolwiek kłopotach! Byle tylko wygrać, byle raz jeszcze móc się pobawić, pośmiać, zachłysnąć słodyczą przygody. Z dala od pościgów i walki, całe staje od zakazów, nakazów, więzień i tajnych planów, a za to w ścisłej bliskości natury, na powietrzu, a nawet - w miejscu dotąd nieznanym, więc całkowicie czarującym. Bo ileż ukrytych skarbów mogło kryć się w tych stronach! Ile drobnych cudów niewidocznych z daleka, ile tajemnic mogły zazdrośnie strzec te skały i rzadkie rośliny, czekając tylko, aż ktoś je odkryje! I to on, Vertan, powinien dotrzeć do jak największej ilości z nich. Powinien pierwszy wdrapać się na górę, a to przecież musiało być proste. Był szczupły, zwinny i szybki, nawet jeśli musiał ciągle uważać, by nie pogubić zebranych fragmentów przyszłego ogniska. Co mogłoby pójść nie tak?
Ale w którymś momencie, jak grom z jasnego nieba, tuż obok niego przeleciał szybko jakiś beżowy kształt, na dobrą chwilę totalnie wybijając go z rytmu. Spojrzał za siebie, znowu na to coś, co zdecydowanie przebierało zwinnie kopyciastymi nogami... i blisko był pacnięcia się w czoło. Mógł domyślić się od razu! Tak czy siak, nie dał za wygraną. Może jego szanse na zwycięstwo w chwale drastycznie zmalały, ale teraz napędzała go wyjątkowo potrzeba zbuntowania się, więc w możliwie najkrótszym czasie postarał się jednak dotrzeć do celu. Jego nauczyciel fechtunku na pewno byłby dumny widząc, jak zachował przy tym postawę i lekkość (choć gdzieś w tyle głowy zaświtała mu jakaś obca uwaga na ten temat... Czy aby ów mistrz nie zmarł w spokoju przed trzema laty?).
– To było poza przepisami! – brzmiały pierwsze słowa Vertana, gdy tylko wpadł na szczyt. Melodia zdawała się czekać tam od dekady, więc z nadęciem typowym dla młodziutkiego księcia, któremu całymi latami dawano wygrywać we wszystkich zabawach, podszedł bliżej i tracąc zainteresowanie swoimi patykami założył ręce na piersi. – Nie mówiliśmy o regułach... ale na pewno jakieś są i to było poza nimi. I poza... poza kodeksem rycerskim, o!
Gdy uznał, że tyle argumentów wystarczy, by umniejszyć jego klęskę, usiadł na ziemi z klapnięciem i skrzyżował nogi.
– Mówi się Nandan-Ther – pośpieszył z wyjaśnieniem. – To taki zamek, wielki i najpotężniejszy na całym świecie! Stamtąd pochodzę. Mój ojciec jest tam królem.
Pokiwał żywo głową. Naprawdę nieszczególnie myślał teraz o tym, co mówi i jak bardzo jest to ważne. Po raz pierwszy od dawna miał prawdziwego towarzysza zabaw; dorosła część jego osobowości drastycznie straciła więc na sile.
– A ty... to były czary? Wcześniej podróżowałem z czarodziejką. Umiałaby rozpalić nam tu ognisko w ciągu kilku chwil, samą magią, naprawdę. Ale uszy i rogi ci nie znikają. Ani ogonek. Wygląda na bardzo puszysty.
Awatar użytkownika
Melodia
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Jeleniołak
Profesje: Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Melodia »

Melodia, czekając na Vertana podziwiała widok, niby wcale nie weszli aż tak wysoko, ale krajobraz, jak najbardziej nadawał się do uwiecznienia na płótnie. Dziewczyna wprost nie mogła nie poświęcić chwili na wpatrywanie się w dal. Zawsze to robiła jak latała na Niebieskiej, ale teraz nic się nie trzęsło, można było na spokojnie wypatrzeć różne szczegóły. W międzyczasie Vertan już prawie dotarł do niej, cieszyła się, już zdążyła go bardzo polubić. Jednak on miał do niej pewne uwagi, by nie powiedzieć pretensję. Zamrugała szybciej zaskoczona i zdziwiona.

- A… w ogóle jakieś były? – spytała nieco zmieszana. – Ojej… - poczuła się głupio, nie chciała, by przez to, co zrobiła chłopak był na nią zły. Przystąpiła więc do wyjaśnień. – Nie gniewaj się… Ja myślałam, że to taki wyścig, bez zasad, pozwalający wykorzystać co się ma i co się da, oczywiście bez szkodzenia drugiej osobie… W moim plemieniu właśnie tak się bawiłam z innymi… Następnym razem tego nie zrobię. Obiecuje! – powiedziała bardzo szczerze i zawziętością, by o tym nie zapomnieć. Po chwili jednak poczucie winy na chwilę ustąpiło ciekawości, znów usłyszała o czymś, o czym nie miała bladego pojęcia. – Co to ten kodeks rycerski?

Nim otrzymała odpowiedź rozejrzała się za patykami od Vertana i podeszła po nie, by ułożyć większy stosik. Czuła się jednak wciąż trochę winna, więc nawet nie skomentowała porzucenia wartościowego drewna ot, tak. Usiadła obok przyszłego ogniska i spojrzała wzrokiem zbitego psa na księcia, tymi swoimi ogromnymi oczami. On również usiadł wyraźnie oburzony.

- Nandan-Ther – powtórzyła. – Zamek? – coś jej się kiedyś obiło o uszy na temat takich budowli, smutek momentalnie zniknął z jej twarzy, a pojawił się zachwyt. – Najpotężniejszy na świecie? NIESAMOWITE! – zakrzyknęła, próbując sobie wyobrazić jakby wyglądał i jakby mieszkało się w czymś tak wielkim. – Królem… - kolejne słowo rzadko używane przez jelonkę, potrzebowała chwili, by skojarzyć. – AAA! Wodzem, tak? To znaczy, że ty będziesz w przyszłości też… O! Czemu się nie chwaliłeś? Ah! Mam teraz tyyyyle pytań, że nie wiem, od czego zacząć! A… O! Opisz mi, jak wygląda zamek w środku. Musi mieć wieeele miejsc do spania, każdej nocy chyba możesz sobie wybierać inne łóżko… To jest takie niebywałe! Mieć największy na świecie dom tylko dla siebie i rodziców! Musisz mnie tam kiedyś zabrać, z chęcią bym zobaczyła to wszystko! O! I pewnie nawet biegać i tańczyć możesz w środku, musi być tam spoooro miejsca skoro największy na świecie…

Z trudem opanowała emocje i wzięła dwie gałązki, by rozpalić ogień, szło powoli, nawet dym na razie nie chciał się pojawić. Mimo to dziewczyna nie traciła odzyskanego w pełni, albo i więcej, humoru.

- To… Nie wiem, taki mój dar. Nie uczyłam się nigdy czegoś takiego, po prostu było… Odkryłam go dzięki Niebieskiej – uśmiechnęła się w stronę pegazicy, która właśnie weszła do jaskini, a stukot jej kopyt powtarzało echo. – Czarodziejkę?! O rety! Musisz mi opowiedzieć, to brzmi nadzwyczajnie… Rikku może też by mógł rozpalić ogień czarami… ale ja niestety nie umiem, więc…- nadal próbowała zrobić to w ten każdemu znany, prosty sposób wykorzystujący tarcie. – Mogą zniknąć, jeśli zechcę, ale wolę by były, niż bym miała ukrywać to, kim jestem – zaśmiała się, słysząc słowa księcia. – Jak chcesz, możesz dotknąć – pomachała nim lekko z rozbawioną miną.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Od dawna w pobliżu Vertana nie było tak wiele radości i entuzjazmu - oczywiście poza tymi chwilami, kiedy to on sam ni z tego ni z owego eksplodował niepowstrzymaną wesołością, która, prawdę mówiąc, w tej właśnie chwili przeżywała swój złoty wiek. Przez pewien czas myśli księcia, pozostające jak zwykle trochę w tyle w porównaniu z trwającą sytuacją, podpowiedziały mu nawet, że może oto znalazł kogoś, z kim można by się bawić w chowanego w korytarzach pełnych zbroi oraz potężnych mieczy wiszących na ścianach. Sala herbowa byłaby rajem na ziemi. A co więcej...
– ...pokazałbym ci wszystko! Ja miałem tylko jedną komnatę, kiedyś była większa, ale potem dostałem taką skromną. Hm, coś z tym było... No tak, ale mogłabyś być prawdziwą damą, w sukniach i z drogą biżuterią, może nie od razu jak księżniczka, bo to wymagałoby poślubienia księcia. Moi rodzice nieraz mówili, że muszę ożenić się z jakąś wysoko urodzoną panną, raz dostałem nawet kilka takich małych portretów, żeby wybrać jedną. Nie pamiętam, czemu nie wybrałem.
Zmarszczył brwi w namyśle, ale nim zdążyła dotrzeć do niego choć część zwykłej świadomości, kolejne słowa Melodii już ciągnęły go z powrotem ku dziecinności. Przyciągnął więc kolana pod brodę i po prostu pozwolił, by dziewczynka zajęła się ogniskiem - całkiem, jakby znowu wrócił do czasów, gdy wszystko robiła za niego służba, podczas gdy jego zadaniem było radosne dawanie upustu swoim zdolnościom małego mówcy. Udało mu się powstrzymać od chęci dotknięcia puchatego ogonka, ale zaśmiał się serdecznie.
– Niezłe – pochwalił. – Ale pamiętaj, to że jestem księciem to ścisła tajemnica. Sekret. O właśnie! To może być nasz sekret! Patrz...
Tu nagle podlazł do Melodii i jak gdyby nigdy nic wyciągnął do niej dłoń z wyciągniętym małym palcem. Na jego twarzy odmalowało się absolutne skupienie. Wyjaśnił jej, że ma zrobić tak samo, a potem złączył ich palce delikatnym zgięciem.
– Od teraz nie można wydać sekretu. To jak pieczęć. Kto go wyda... No, w sumie nie wiem, co wtedy, ale na pewno wydarzy się coś strasznego. Przysięgi na mały paluszek nie wolno złamać. Za nic.
Ostrożnie się wycofał, usiadł tam gdzie wcześniej i dopiero teraz pozwolił Melodii w spokoju rozpalić ogień. Trochę to trwało, a jego w tym czasie pochłonęły dziecinnie-poważne myśli, ale gdy w końcu spomiędzy drewna podniosła się nitka dymu, coś mu się przypomniało. A raczej ktoś - Sermina, czarodziejka, jego poprzednia towarzyszka. Zamrugał gwałtownie, kierując wzrok w stronę, z której tu przybył. Może gdzieś tam teraz była, już bezpieczna. Ale może i nie. Może ją pojmano, tylko z jego winy. Chwilowo poczuł się bardziej dorosły, ale było to wrażenie mętne i niewyraźne. Beztroska póki co obejmowała go zbyt mocno.
Wyjąwszy z pochwy swój krótki, cienki miecz, zaczął stukać jego końcem o kamienne podłoże.
– Skoro mamy ogień, to ja upoluję coś do jedzenia – oznajmił pewnie. – Może niedźwiedzia! Albo dzika, dawno nie jadłem dziczyzny. Czekaj tu i pilnuj ognia, lady Melodio!
Awatar użytkownika
Melodia
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Jeleniołak
Profesje: Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Melodia »

Melodia słuchała Vertana z zachwytem chłonąc każde słowo, każdy opis, by następnie przemienić je w głowie dzięki wyobraźni na niebywałe obrazy.

- Jedna komnata, tylko? Dlaczego dostałeś mniejszą? W tym zamku mieszkało tak wiele osób? – pytała zdziwiona, nie rozumiejąc tego zjawiska, w ogóle też nie miała pojęcia, kto w takim budynku zamieszkuje, poza królem i księciem oraz ewentualnie królową. – Damą? Ja…? W sukniach? – osłupiała. – Tutejsze ubrania są bardzo… sztywne, grube i dosyć utrudniające ruchy. Z tego, co zdołałam zaobserwować, a to z kolei musi okropnie przeszkadzać w tańcu! Bo damy tańczą? Ja lubię tańczyć, ale lepiej idzie mi śpiewanie, wiesz? W moim plemieniu bardzo często i duuuużo śpiewałam podczas różnorakich świąt… Może chciałbyś coś posłuchać? Biżuteria? Przecież to głównie szamani noszą na sobie drogocenne kamienie i takie różne… - zamyśliła się, bo przypomniało jej to Rikku. – Księżniczką? Bogini i księżniczka to brzmi potężnie – zachichotała. – Poślubić księcia… Czyli ciebie? — zażartowała. — Szczerze mówiąc… nigdy nie myślałam o tym by z kimś… no wiesz. Zresztą to kiedyś samo przyjdzie, nie ma co szukać na siłę. A ty? Może jednak sobie przypomnisz? Jestem baaardzo ciekawa! – zasłoniła usta rękami, choć widać było stale podniesione kąciki ust.

Tymczasem Melodii udało się rozpalić ogień, mimo zadawania setek pytań i gadulstwa. Nie miała za złe, że Vertan nie pomógł, przy tym zbytnio, lepiej jak ognisko rozpala jedna osoba a porządnie, a nie kilka i dwa razy dłużej.
Dziewczyna przyłożyła ręce blisko źródła ciepła, nie zmarzła zbytnio, ale jednak te tereny były chłodniejsze, niż jej wioska gdzie praktycznie cały czas panował upał.

- Dotrzymam sekretu, obiecuje! – jego gest ją zaskoczył, nie wiedziała jak to odebrać, ale szybko załapała i chwyciła jego paluszek swoim. – Na Naturie, oczywiście, że nikomu nie zdradzę, nie musisz się bać! Tylko mam pytanie, tak wiem, że zadaje ich dużo, ale to wszystko tu jest takie inne i niezwykłe! Ale wracając… Dlaczego chcesz ukrywać to, kim jesteś?

Płomienie trawiące drewno wesoło trzaskały i osiągnęły już ten stan, że z byle podmuchu wiatru nie zgasną, o co wcześniej martwiła się jeleniołaczka. Gdy zobaczyła miecz Vertana zaniemówiła i dotknęła delikatnie ostrza.

- Ojej, to jest broń? Jakaś taka… Nigdy nie widziałam wcześniej czegoś takiego. Nie wiem, czy niedźwiedzia się da, a dzika prędzej, ale… - zawahała się. – No bo u mnie w plemieniu jest taki zwyczaj, że my jak polujemy, to staramy się jak najmocniej by zwierzę za długo nie cierpiało ,więc czy mógłbyś też zastosować tę zasadę teraz? – uśmiechnęła się prosząco. – Będę czekać, tylko uważaj na siebie! Niebieska może pójść z tobą, jeśli chcesz.

Pegazica usłyszawszy swe imię, spojrzała na Melodie i Vertana nie wiedząc zbytnio, o co chodzi, przed chwilą ledwo zdążyła się już całkiem rozsiąść i powoli zasypiać, a tu znowu była potrzebna. Westchnęła w myślach.

- Dzieciaki…
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

– To broń – przytaknął Vertan z niekrytą dumą, wyciągając mieczyk przed siebie, zupełnie jakby brał udział w turniejowym pojedynku i przybierał postawę szermierza. – Dawniej... chyba miałem lepszy. Coś mi się wydaje.
Wzruszył ramionami, by zaraz wstać i póki co wsunąć miecz do pochwy, gdzie jego miejsce. Wyglądając z jaskini już przypominał sobie te dni kończące lato, kiedy wybywał się z ojcem na polowania do pobliskich lasów, by niejednokrotnie zdumiewać lordów i pachołków tym, jak doskonale radził sobie z celowaniem do żywych tarcz w postaci łownej zwierzyny. Zupełnie, jakby to było zaledwie kilka dni temu. Bo ile wtedy mógł mieć lat? A ile teraz miał lat...? Nieprzyjemne uczucie prześlizgnęło się przez jego umysł i zeszło w dół, po kręgosłupie. Zacisnął odruchowo palce na pasie, do którego przytwierdzony miał miecz. Dopiero wtedy jakby dotarło do niego, co Melodia miała na myśli w ostatnim wypowiedzianym zdaniu.
– Och. Tak, oczywiście. No tak – zgodził się z takim zdumieniem, jakby po raz pierwszy w życiu ktokolwiek zasugerował mu, że zwierzęta inne niż konie mogą coś czuć. Nie mógł jednak się sprzeciwić. – Dam sobie radę sam! Bez obaw.
Z prawdziwie rycerską miną skłonił się, jakby wypełniał życzenie swojej damy serca, a potem już nie zwlekając wyskoczył z jaskini i ruszył przed siebie.
Pierwszy powiew chłodniejszego wiatru na twarzy o mało nie zwalił go z nóg. I to wcale nie dlatego, że był to mocny wiatr - wręcz przeciwnie, ledwie ruszył coraz dłuższe włosy księcia. Ale wraz z nim w jego młodzieńczym umyśle nareszcie zaskoczył jakiś trybik, pozwalając wrócić dawnemu, dorosłemu "ja". Vertan zachwiał się i chwycił za głowę, rad, że nie jest już widoczny dla dziewczynki i jej dumnego wierzchowca. Co to, do licha, było? Jeśli poprzedni stan mógłby porównać do pijaństwa, to teraz niewątpliwie wpadł w nieubłagane sidła najpotężniejszego kaca w swoim dwudziestoletnim życiu. Dotarło do niego to, jak idiotycznie zdradził się właściwie ze wszystkim, co powinien zachować dla siebie, i sama taka świadomość go teraz niemożliwie drażniła. Gdy już doszedł do siebie, pewien był tylko dwóch rzeczy: po pierwsze, że nie może powiedzieć już ani słowa więcej, a po drugie - że im szybciej dotrze gdzieś, gdzie znajdzie dla siebie pomoc, tym lepiej. Podróżowanie w tak niestabilnym stanie stawało się zwyczajnie coraz bardziej uciążliwe.
Był teraz wściekły na siebie samego, ale przez najbliższy czas zdołał zająć nieco myśli polowaniem na kolację. Nie było to łatwe. W okolicy naprawdę trudno było trafić na konkretną zwierzynę, a polowanie bez łuku graniczyło z cudem. Gdy więc trafił wreszcie na chociaż jednego futerkowca, w którym rozpoznał tchórza, rzucił się na niego tak zaciekle, że niewiele brakowało do rozpłatania zwierzaka na pół. Tak czy inaczej, upolował coś, czym trzeba się było niedługo podzielić. Oskórował zdobycz jeszcze przed powrotem.
Ostatecznie więc, pojawił się znowu w jaskini z ponurym grymasem na twarzy, nieco okurzonym ubraniem i dwiema porcjami mięsa, gotowego, by je nabić na patyki i upiec.
– To ponure miejsce – rzekł tylko, siadając i biorąc się do pracy. – W sercu gór musi być jeszcze trudniej. W miarę możliwości należy ruszyć wąwozem. Albo... przelecieć nieco.
Zerknął z ukosa w stronę niebieskiego pegaza. Co on wcześniej widział w nim takiego wspaniałego?
Awatar użytkownika
Melodia
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Jeleniołak
Profesje: Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Melodia »

Melodia spojrzała na miecz zaciekawiona, nie umiała sobie wyobrazić lepszego skoro ten i tak był już taki… taki nietypowy! Dotąd miała styczność raczej z dzidami i włóczniami, a tu takie coś. Jednakże wcześniej tyle mówiła, że tym razem postanowiła pozwolić gardłu troszkę odpocząć i pozostała na wpatrywaniu się w dziwną broń, dopóki ta nie została schowana.
Obserwowała go, jak wychodził, wyczekując odpowiedzi. Była nieco zmartwiona, ale w końcu doczekała się upragnionego potwierdzenia i uśmiech powrócił. Zawsze powracał, świat był za piękny, by destrukcyjna potęga smutku i gniewu mogła przysłaniać oczy komuś takiemu jak jeleniołaczka. Nawet nie zwróciła uwagi na jego zaskoczenie albo jej umysł nie chciał dopuścić do wiadomości, iż ten przyjacielski młodzieniec mógłby zabijać niewinne zwierzęta, w ogóle nie zwracając uwagi na to, co czują i nie zachowując wymaganej delikatności.

- Dobrze! To będziemy czekać! Tylko wróć do nas szybko – zawołała za nim i pomachała energicznie.

Melodia z uśmiechem przeniosła spojrzenie do wnętrza jaskini, gdzie spotkało się ono ze spojrzeniem Niebieskiej. Klacz prychnęła.

- Ukrywający się książę? Naprawdę uważasz, że możemy mu ufać? Sama dobrze wiesz, że ukrywa się ten, co ma coś na sumieniu…
- No wiem… ale on jest taki miły! Myślę, że nawet go lubię już, a wiesz… może nie chce być traktowany jak książę? Pamiętasz, że w wiosce mnie też traktowali stale, jak na boginie przystało nawet wtedy, gdy chciałam odrobinki normalności… Jestem w stanie go zrozumieć – powiedziała pewna siebie.
- Ale… Co robi ranny dzieciak sam na pustkowiu?
- Moooże się zgubił, zresztą ja też nie jestem dorosła, a jednak jestem na pustkowiu – zachichotała.
- Ale ty jesteś ze mną i to był przypadek, że tu wylądowałyśmy – skrzydlata westchnęła. – Po prostu uważaj, tylko o to proszę.

Zmiennokształtna skinęła głową i pogrążona w myślach zajęła się podsycaniem ognia, by nie zgasł. Słowa jej przyjaciółki były dosyć mocne, ale chciała wierzyć, że to pomyłka, złudne wrażenie i wszystko jest tak naprawdę w porządku.
Wtem przyszedł wcześniej omawiany Vertan. Tylko że był jakiś taki niewesoły.

- Hej! Miło, że już jesteś i widzę, że upolowałeś coś… Cudownie! – ucieszyła się. – Tylko dlaczego jesteś jakiś taki smutny? – sama zrobiła uroczo smutną i nieco groteskową minkę, chciała go choć troszkę rozbawić. – Ponure? No cóż, taki jego urok, ale to chyba nie wpływa na ciebie źle? Przecież jesteś wśród przyjaciół, więc nie ma co się smucić! – patrzyła chwilę, jak przygotowuje jedzenie, po czym spytała. – Coś pomóc?

Niebieska obserwowała go bacznie, a już szczególnie, wtedy gdy wspomniał o lataniu. Przynajmniej nie wygląda na ciężkiego, to mogłaby oboje przenieść, a i to w sumie wydawało się bezpieczniejsze.

- Przelecieć! Uwielbiam latać, ah szkoda, że sama nie mam skrzydeł, ale nawet latać na grzbiecie Niebieskiej to takie cudowne uczucie! Ej… Latałeś kiedyś?
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

– Nie jestem smutny, Melodio. Może zwyczajnie odzywają się we mnie z powrotem trudy poprzedniej wędrówki – odparł spokojnie. Może nawet zbyt spokojnie; jego ton przywodził teraz bowiem na myśl rodzica, który chce jak najdelikatniej zganić swoje pacholę. Musiał upomnieć się w duchu. Nie było niczyją winą, że czuł się teraz tak samo podle, jak niemal zawsze po ucieczce od czarnomagicznego zachowania na dziecięcą modłę. Zawsze mógłby się wściekać na siebie, że temu uległ - ale i z tym przecież niepomiernie trudno było mu walczyć. Podobnie jak w przypadku tak ponurego nastroju.
Przez jakiś czas już się nie odzywał, co musiało szczególnie kontrastować z tym, jaki przedtem był radosny i żywy. Będąc dzieckiem ma się zdecydowanie za dużo energii. Nieraz myślał, że przez to o wiele łatwiej zrobić sobie krzywdę, bo kiedy przybywa żywiołowości, zdrowe zmysły przysypiają. Cóż, nie inaczej stało się wszak również teraz.
Obracał mięso nad ogniem, jakby to był wyjątkowo prowizoryczny rożen. Ognisko sprawiało, że w półmroku groty cienie siedzących w niej istot to się wydłużały, to skracały, drżąc nieustannie. Płomienie trzaskały. Do zmierzchu wcale nie pozostawało już tak dużo czasu, a na pewno byłoby dobrze, żeby do tego czasu palenisko nie wygasło. Światło mogło przyciągnąć jedne zwierzęta, ale niemal wszystkie bez wyjątku płoszyło. Może poza potworami. Po przygodach w lesie Vertan miał szczerą nadzieję, że tu już nie spotka go nic na taką skalę niebezpiecznego.
Dopiero po chwili dotarło do niego, o co pyta dziewczynka.
– Hm? Och... Nie, nigdy nie latałem. Może w snach. – Udało mu się łagodnie uśmiechnąć. – Wierzę, że to niezwykłe przeżycie. Ale póki co... Masz. Tylko się nie poparz.
Zdjąwszy z ognia przypiekane mięso, postarał się podzielić je na pół i część z tego przekazał Melodii. Nie było innego wyjścia, jak tylko zjeść to rękami, choć jemu tak naprawdę najbardziej brakowało w tej chwili czegoś, czym mógłby przełamać ten smak, dziki nawet po upieczeniu. Odrobiny ziół albo chleba. Trochę soli. Zbyt dawno już nie jadł niczego, co naprawdę wyszłoby spod rąk kucharza.
Po chwili otwarcie zaczął przyglądać się temu pegazowi, Niebieskiej, prawie tak, jakby chciał oszacować, ile dostałby za nią na rynku. Ilekroć spojrzał na jej głowę, dotykało go dziwne uczucie.
– Mam wrażenie, że się na mnie gapi – mruknął półgłosem. – Twój pegaz. Ale chyba nie rozumie ludzkiej mowy, co?
Awatar użytkownika
Melodia
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 53
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Jeleniołak
Profesje: Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Melodia »

- Nie jesteś smutny, ha? Ja już swoje wiem mój drogi i zrobię wszystko by na twej twarzyczce zagościł szeeeeroki uśmiech! La, la, la! Hej! Hej! Śmiej się, śmiej, wesołą minę miej! – zanuciła wesoło. – Rozumiem, że jesteś zmęczony, ale to mi wygląda na taki sobie humor… Hmm… O! Aa… Bleee... Ooo! – zaczęła robić głupie, ale i śmieszne minki wydając przy tym dziwne dźwięki. – Ej! Nadal jesteś ponury… Aaaaa! Ja już wiem, jak zjemy to ci się naaapewno poprawi. Nie mam bladego pojęcia czemu, ale u chłopców zazwyczaj to poprawia humor – uśmiechnęła się najszerzej, jak mogła i zachichotała, doprawdy zabawna zależność.

Patrzyła więc na piekące się mięsko, sama nieco zgłodniała, więc już ślinka ciekła! Niedosłownie rzecz jasna. Może i jelonka była z dzikiego, niezbyt cywilizowanego, jak to mówią, plemienia, ale nie była dzikusem, nic z tych rzeczy! Jednakże ileż można patrzeć i oczekiwać, trzeba było czymś zająć ręce i myśli. Tuż przy ogniu zaczęła układać w bardzo dziwny sposób palce i odsunęła się nieco na bok.

- Spójrz! To jest orzeł – dobrze dobrane splecenie palców stworzyło na ścianie jaskini cień orła. – A to zając! O! A spójrz na to, zły wilk się do niego skrada, oh nie! – wtem Vertan raczył jej odpowiedzieć. – No to koooniecznie musisz spróbować! To najlepsze uczucie jakie możesz odczuć… Choć czekaj. Mówią, że miłość jest najlepsiejszym… No ale to się kiedyś przekonamy, na razie, przynajmniej ja uznaje za najlepsiejsze właśnie latanie. A w snach… Wiesz co? Szaman mówił, że jak w śnie latasz, to znaczy, że rooośniesz, niebywałe co? O! Dzięki – chwyciła swoją część posiłku ostrożnie, zgodnie z zaleceniem.

Zmiennokształtna nie przejmowała się brakiem sztućców, nigdy ich wszak nie używała. Dlatego, gdy tylko mięso ostygło, zaczęła je jeść jak zawsze palcami, które potem w naturalnym i dziecięcym nawyku oblizała. Bardzo jej smakowało.

- Pyyyyychota! – spojrzała na Niebieską i Vertana i się zaśmiała. – Po pierwsze, to jest ona, pegazica, po drugie owszem, przygląda ci się dokładnie. Po trzecie… Oh ty głuptasku, oczywiście, że rozumie, tylko w niej nie mówi. Ale ten… - przybliżyła się i szepnęła. – Troszeeeczkę ci nie ufa, ale nie bierz tego do siebie, po prostu jest już taka, że obcym zbytnio nie ufa no i… wiesz – wróciła ponownie do wcześniejszego siadu. Jednak po chwili niemalże podskoczyła uderzona nagłym pomysłem. – O! Ej, może pozwiedzamy tę jaskinię? Kto wie, ile przyjaciół możemy tu spotkać! Może jakiegoś miłego pana niedźwiedzia? Albo stadko uroczych nietoperzy! Swoją drogą to takie trochę latające myszki, czyż nie? – Niebieska prychnęła i rzuciła dziewczynce karcące spojrzenie. – Oczywiście na wypadek wielu rozwidleń moglibyśmy zostawić jakiś ślad jak wrócić… Masz pomysł? O podzielmy się nimi! Ja pierwsza! Otóż… Niektóre kamienie tak fajnie rysują, możemy nimi narysować strzałki, a ty co myślisz?
Zablokowany

Wróć do „Góry Dasso”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości