Falkon poruszył się z trudem, nie mogąc znieść leżenia w tej samej pozycji. Wyglądał jak upośledzona dżdżownica, przesuwając się mozolnie z przywiązaną do rąk i nóg drewnianą belą. Spostrzegł leżący na ziemi przedmiot, który najwidoczniej wypadł mu z kieszeni podczas szamotania. Złoty pierścień leżał teraz obok jego głowy, a on mógł mu się lepiej przyjrzeć. Gdy Teus znalazł go w torbie Hektora, Falkon nie zwrócił na niego zbytniej uwagi. Dopiero teraz go skojarzył. Był to sygnet Siwobrodego, kapitana pirackiego szkunera, na którym niegdyś służyli Falkon i Hektor. Tylko skąd osiłek miał go przy sobie?
"To ja miałem go dostać" — przypomniał sobie chłopak "To ja miałem być nowym kapitanem. Nie Hektor. Ale ja uciekłem... a Hektor został. Tylko czemu teraz o niczym mi nie powiedział? Czemu umarł tak wcześnie...?" Falkon zamknął oczy. Wspomnienia znów odżyły.
— Hektorze! — głośny szept wydobywał się gdzieś spod stołu. Wokół panowała ciemność, w malutkich oknach niewielkiego kubryku widać było zachmurzone, nocne niebo. — Hektorze, obudź się. Mamy okazję. Wszyscy inni śpią — syknął chłopak, wynurzając się spod stolika.
— Co... okazję? — zapytał osiłek przepitym głosem, podnosząc się powoli z podłogi.
— Tak, to właśnie teraz. Ty i ja, nasz plan, bogactwo...
Chwilę później byli już na pokładzie. Reszta załogi spała, upojona alkoholem. Nawet kapitan nie dawał znaków życia, zamknięty w swojej kajucie. Zachmurzone niebo zdecydowanie nie wróżyło nic dobrego. Wzmagały się podmuchy wiatru, woda stawała się niespokojna.
— Stary miał rację — powiedział Falkon. — Będzie sztorm. Musimy się pospieszyć.
— Przyjacielu... nie mogę. Zostaję tu. — Hektor odwrócił się, unikając spojrzenia chłopaka.
— Ale jak to? Przecież chciałeś tego, tak samo jak ja! Pamiętasz z jakim zapałem pokazywałeś mi te plany i mapy? Interes naszego życia - tak to nazwałeś! — Pełne wyrzutu słowa wylały się ciurkiem z ust młodzieńca.
— Nie rozumiesz. To nie czas, przynajmniej dla mnie. Poza tym pamiętasz, o czym mi mówiłeś? O planach kapitana? Nie wolisz tego od powrotu na ląd? Na twoim miejscu...
— Ale nie jesteś na moim miejscu! Nie wiesz wszystkiego. To nie takie proste, on zażądał ode mnie czegoś w zamian. Czegoś, na co nie potrafię się zgodzić... nie chcę o tym rozmawiać. — Falkon potrząsnął głową. — Nie gadaj głupstw, znikamy stąd, póki pogoda na to pozwala, a brzeg jest jeszcze blisko.
— Nie, Falkonie. Nie mogę. Nie chcę. Tak na prawdę to nawet nie wiedziałbym jak się do tego zabrać. Bo widzisz... nie rozumiem nawet tych zapisków. Jest za wcześnie na to wszystko.
Chłopak zmarszczył brwi. Spojrzał ze zdziwieniem na Osiłka, wyglądającego teraz jak dziecko, które coś nabroiło i próbuje tłumaczyć się rodzicom.
— Nie wierzę, że to mówisz... Przecież damy jakoś radę, znajdziemy gdzieś pomoc!
— Przykro mi przyjacielu, nie mogę. Jeśli jednak chcesz to idź sam. Od dawna tego chciałeś...
— To mi jest przykro. Ale masz rację, w przeciwieństwie do ciebie zrobię to, co postanowiłem. Nie chcesz płynąć ze mną, trudno. Tak, tu się rozstaniemy. Poradzę sobie bez ciebie i bez twojego planu na życie.
Młodzieniec obrócił się na pięcie i ruszył do ładowni. Po kilku minutach wyszedł, niosąc w ręku mały pakunek, solidny sztylet i butelkę. Przeszedł obojętnie obok stojącego wciąż w tym samym miejscu osiłka i skierował się w stronę jednej z szalup.
— Jesteś pewien? — spytał Hektor, gdy chłopak chciał już wskoczyć do łódki.
— A ty? — odpowiedział Falkon pytaniem na pytanie, zatrzymując się. Jego głos był pełen wyrzutu.
— Tak — odparł spokojnie osiłek.
Po kilku chwilach wahania młodzieniec odwrócił się. W oczach miał łzy. Jego frustracja momentalnie minęła. Uścisnął serdecznie mężczyznę, wzdychając ciężko.
— Mam nadzieję, że nie będziemy tego żałować, przyjacielu — powiedział. — Stary się wścieknie.
— Wiem — uśmiechnął się Hektor. — Zabije nas.
Obaj roześmiali się cicho. Chłopak wskoczył do łodzi i już po chwili odpływał od statku.
— Mam nadzieję, że szybko się spotkamy — powiedział do wychylającego się przez burtę Hektora.
— Na pewno. Powodzenia, chłopcze.
— Tobie również.
Deszcz zaczął padać nagle i bez ostrzeżenia. Po niedługim czasie rozwinęła się burza. Mała łódeczka zdążyła na szczęście odpłynąć, zostawiając daleko w tyle piracki szkuner i kierując się w stronę brzegu. Chłopak spojrzał przez ramię. Sztorm przybierał na sile, bujając czarno-czerwonym statkiem, ledwo już widocznym na horyzoncie. Dziwny smutek ogarnął samotnie dryfującego młodzieńca, który czuł się teraz tak, jakby popełnił największy błąd w życiu. Jednak butelka rumu i widok zbliżającego się lądu powoli rozwiewały smutki, a wizja nowych perspektyw dodawała otuchy. Gdy w końcu postawił stopę na twardej ziemi wiedział, że tak było trzeba.
Falkona z zamyślenia wyrwały odgłosy kroków. "Już po mnie idą, gnidy." — pomyślał. Spojrzał w ciemność tunelu i nasłuchiwał uważnie, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.