Mauria[Mauria] Krzywoprzysięstwo

Miasto położone na północny-zachód od Mglistych Bagien, otoczone gęstą puszczą, jedyną droga prowadząca do miasta jest dolina Umarłych lub też nie mniej niebezpieczne bagna. Niewielu tutaj przybywa miasto zaczyna wymierać, gdyż młodzi jego mieszkańcy uciekają stąd jak najdalej od tajemniczej Doliny Umarłych.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Turilli nim dochrapał się swojej aktualnej pozycji zaczynał od najniższego oficerskiego stopnia. Oczywiście, że nie od szeregowego strażnika, bo jego wycacane arystokratyczne pochodzenie nie pozwalało na zniżenie się poniżej pewnego poziomu, lecz nie można było mu zarzucić, że nie przeżył blasków i cieni służby na własnej skórze. Z tego powodu nie miał potrzeby udowadniania czegokolwiek komukolwiek, o ile było to związane jedynie z opinią na jego temat, a nie na temat straży, której reputacja liczyła się dla niego bardziej niż własna. Między innymi dlatego nie miał nic przeciwko tym wszystkim środkom bezpieczeństwa, które odcinały go od bezpośredniego zagrożenia, temu odruchowi, który miał każdy strażnik w jego otoczeniu, by baczyć na to gdzie jest jego generał i by w razie potrzeby wkroczyć między niego a przeciwnika - z tym wiązał się po prostu jego status. Bezbronny jednak nigdy nie był, a tym bardziej nie bez woli walki. On po prostu walczył inaczej. Dystansowo, obszarowo. Wzrok nie pozwalał mu na bajeczne wywijanie bronią białą na sposób Evy Alvarez, a poza tym nie po to Turilli słynęli ze swoich zdolności magicznych by z tego nie korzystać. Dlatego i w tym starciu, choć pozostał z tyłu, miał swój spory udział. Gdy wszyscy pozostali strażnicy rzucili się w wir walki i próbowali odesłać nieumarłych tam gdzie ich miejsce, Turilli pozostawał z tyłu, krążąc w tę i z powrotem niczym tygrys wzdłuż krat swojej klatki. Tam zaś gdzie spoczął jego wzrok, nieumarli nagle jakby dostawali szału i rzucali się na siebie nawzajem. Atakowali by zabić, a nikt nie zna słabych punktów ożywieńca lepiej niż drugi ożywieniec - nie zastanawiali się i nie planowali, to był instynkt. W sobie nawzajem widzieli najgorszych wrogów, których trzeba było pozbyć się za wszelką cenę. Był to widok upiorny, brutalny i tak niecodzienny, że w wielu wywoływał niepokój, lecz nie w tych, którzy walczyli już u boku Turillego. Dla niego to była rutynowa forma ataku na hordy nieumarłych - niech zajmą się sobą, a gdy nie będą patrzeć, niech jego ludzie dobiją resztę.
        Ci zaś radzili sobie wręcz wybornie. Nieustraszony Veil jak zawsze wpadł ze swoim młotem bojowym między wrogów jak wściekły kosiarz na łąkę. Wywijał bronią ze zręcznością i szybkością, która budziła podziw, a ożywieńcy padali pod jej ciosami całymi tuzinami. Który był w stanie podnieść się po takim uderzeniu, był doprawiany kolejnym ciosem, który z reguły rozkwaszał na miazgę czaszkę albo klatkę piersiową. Wokół walały się sine wnętrzności i połamane kości, a Veil parł przed siebie niczym lodołamacz. Szakal był w swych działaniach bardziej dyskretny, choć nie mniej groźny. Trzymał się nieco z tyłu z zamiarem osłaniania reszty magów - Turillego i Hokurai - oraz doraźnego reagowania tam, gdzie robiło się zbyt ciasno. Atakował jednostki, uderzając w nie magią życia z precyzją najlepszego strzelca - ożywieniec dotknięty jego czarem padał na miejscu, wydając z siebie upiorny syk, jakby gotował się żywcem, a gdy już leżał na ziemi, ze wszystkich otworów jego ciała wylewała się gęsta, różowo-szara ciecz zniszczonych narządów, które przemocą zmuszono do pracy doprowadzając do ich zmiażdżenia.
        Zaraz jednak wszyscy zaczęli się przesuwać. Veil w swoim szalonym tańcu z młotem był raz tu raz tam, nie zważając na to co robili magowie. Hokurai zaś ze śpiewem na ustach parła do przodu, bo wokół portalu, przed którym stali Alvarez i Shurin, gromadziło się tyle upiorów, że nie umiała ich z daleka okiełznać. Ożywieńcy nie przeszkadzali jej w tym marszu, gdyż nimi zajmował się druid, posuwając się kawałek za nią. Wszystko pasowało do siebie jak dobrze naoliwiony mechanizm, strażnicy współpracowali nawet bez potrzeby konsultowania się między sobą.
        W końcu nastał koniec walki z ożywionymi adeptami szkoły nekromancji - wszyscy leżeli na bruku dziedzińca, ponownie martwi bądź jedynie unieruchomieni, w każdym razie na pewno nieszkodliwi. Strażnicy, którzy pozostali z tyłu, zbliżyli się do powoli zanikające portalu. Hokurai nadal służyła wsparciem Filipowi, a do pomocy im włączył się dodatkowo Szakal, wzmacniając siły witalne obojga, jakby teraz każdym, nawet najdrobniejszym gestem, chciał odkupić swoje winy za niemoc, jaka dopadła go w podziemiach. Ten portal był jednak znacznie większy, a co za tym idzie bardziej wymagający niż poprzedni - Shurin musiał się nieźle namachać rękami, by doprowadzić do jego zamknięcia, a nawet gdy to nastąpiło w okolicy unosiła się pewna aura niepokoju, jakby echo rozdarcia struktury między światami.
        - Wszyscy cali? - zapytał głośno druid, po pierwsze przez to, że mógł pomóc z ewentualnym ranami, a po drugie po to, by Turilli nie musiał zadawać tego pytania i by wszystko było gotowe gdy tylko nadejdzie, bo właśnie zmierzał w stronę swoich podwładnych. I gdy tak szedł między ciałami można było zrozumieć jego upodobanie do wysokich obcasów - dzięki temu nie brodził we wnętrznościach i nie miał od nich brudnych butów.
        - Dobra robota - oświadczył, lecz nie tonem pochwały a prędzej osoby, która odbębnia formalności. Minę miał skupioną i ani na moment nie zwolnił, rzucił jedynie zdecydowanym “idziemy”, gdy przechodził między strażnikami.

        Na ulicach było niepokojąco spokojnie. Prawie jakby nic się nie działo, jakby po prostu panował jeden z tych wyjątkowo cichych dni w Maurii - na przykład na moment przed burzą. Dosłownie lub w przenośni.
        Turilli zatrzymał się na środku ulicy i rozejrzał na wszystkie strony jakby miał zabić wzrokiem każdego, kto się tylko nawinie. Lekko ściągnął brwi.
        - Jego aura jest wszędzie wkoło - oświadczył. - Hokurai, czujesz coś więcej?
        - Bardzo wiele osób, jakby stali tu dłuższy czas a potem… rozeszli się we wszystkie ulice wokół. Ale nie wiem gdzie poszedł Visatuli.
        - Fierenzza? - Nikolaus zwrócił się do swojego szpiega.
        - Tak, generale?
        - Jakieś wieści?
        - Cisza, generale, kordon nieprzerwany.

        Turilli nie był uszczęśliwiony taką odpowiedzią, ale nie robił z tego powodu scen złości. Wysłał to samo zapytanie do wszystkich oficerów, jacy powinni być w tej chwili na służbie, usłyszał jednak chóralne zaprzeczenie - nikt nie widział niczego niepokojącego. A jednak lisz nie mógł zniknąć. Nie mógł też czekać na nich za rogiem, bo gdyby tak było, już dawno by zaatakował. Pokazał już zresztą, że wcale nie zależy mu na tym, by rozprawić się ze strażą, a prędzej na tym, by się wydostać…
        Nikolaus lekko schylił głowę i zamknął oczy, palcami objął skronie. Musiał bardzo skupić się na rzucanym zaklęciu, gdyż rzadko z niego korzystał, teraz jednak liczył się czas - spróbował sięgnąć swoim umysłem poza czas, by uprzedzić bieg wydarzeń. Wizje jakich doznawał w takich chwilach były zawsze chaotyczne i trudne do interpretacji, ale to go nie zrażało. Niestety jednak i to nie przyniosło oczekiwanego rezultatu - Turilli nie dostrzegł niczego ani w dostępnych sobie ramach czasowych, ani przestrzennych.
        - Rozdzielić się - rozkazał. - I szukać jakichkolwiek tropów. Iść co najmniej dwójkami, w każdej ma być ktoś kto czyta aury. Pozostajemy w zasięgu wzroku.

Ciąg dalszy: Nikolaus
Zablokowany

Wróć do „Mauria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości