Strona 1 z 3

Re: [Kamienica Elleanore] Jedna decyzja, trzy konsekwencje.

: Pią Sty 05, 2018 8:45 pm
autor: Daro
O dziwo kiedy tylko butelka zakonserwowanej posoki została postawiona na blacie, Daro wcale się na nią nie rzucił. Nadal siedział smętnie przy miejscu spoczynku Ell, odrywając głowę od kolan tylko kiedy przeskakiwał nad nią przerośnięty wilk. Nadal chciał go pogłaskać. Ale jednocześnie nie chciał, bo był obrażony. Rio za to chętnie się od futrzaka odsunął (coś w jego zapachu zdecydowanie mu nie pasowało) i sam podszedł do butelki. Dopiero kiedy ją otworzył, Różak także zerwał się z miejsca i w jednej chwili pojawił się przy bracie. Ledwie poczekał, aż ten upije łyk (dosłownie tylko jeden), po czym wyrwał mu naczynie z rąk i przyssał się do niego z największą przyjemnością i bez cienia umiarkowania. Młodszy tylko westchnął. Nie zdążył się nawet rozsmakować…
Z drugiej strony nie był teraz aż tak wygłodniały. Co prawda gdyby wiedział, że zdąży tylko spróbować to w ogóle nie kłopotałby się z braniem płynu do ust i nie wodziłby się na pokuszenie, ale ostatecznie mógł wytrzymać. Chociaż z tego co się zorientował trafiła im się chyba elfia przekąska. Znaczy - Daro. Istniała jednak szansa, że nim wychłepcze wszystko, krew przestanie mu się podobać i trochę zostawi. Szkoda, że nie mieli drugiej, innej butelki pod ręką. Wtedy mógłby być pod koniec posiłku nawet nasycony. Tak, Elcia nie wiedziała na co się pisze… łatwiej byłoby dawać mu wilki. Ale nie to nie. Ciekawe jakie osoby zgłosiłyby się do tego kontraktu stołówkowego? Czy jeżeli ktoś zgodzi się podjadać Darusiowi to pozwoli i jemu? Chociaż on mógł chyba sam załatwić sobie jakieś własne pakty? Tak, będzie musiał się nad tym zastanowić. Jeszcze trafi mu się jakaś śliczna panienka, która tak się nim zauroczy, że po kilku spotkaniach zapragnie oddać więcej niż tylko krew?
Rozmarzony, z pogodnym uśmiechem czekał aż Daro oderwie się od kolacji - ku jego uciesze faktycznie bladooki nie dopił wszystkiego. Ku zdumieniu wszechświata zaś - w ogóle się nie ubrudził. Szalony.
Nie był chyba jednak do końca usatysfakcjonowany.
- To wszystko? - zapytał, a Rio odłożył puste już naczynko.
- Nie marudź. - Klepnął go krzepiąco po ramieniu. - Dają to dziękuj!
Po czym siłą obrócił brata w stronę pani domu i razem ukłonili się jak aktorzy po zakończeniu spektaklu.
- Dziękujemy za posiłek! - powiedzieli zgodnie, całkiem zadowoleni z nie wiadomo czego i wyszli, zostawiając Elleanore i jej pupilka (chwilowo) samych.

Dalsza część nocy zapowiadała się spokojnie. Chłopcy wrócili do pokoi - Daro podemolować łóżko, Rio poknuć, Aim… Aim w sumie odkąd ich przygarnięto siedział u siebie i dezynfekował wszystko po kolei. Teraz też. Pod tym względem był niezrównany i niedościgniony, aż dziw, że mu te wszystkie jego środki czystości nie przeżarły palców. No, ale z drugiej strony był wampirem obdarzonym z urodzenia wysokim poziomem regeneracji - stworzony wręcz do sprzątania przez wieki.
Och, gdyby faktycznie to mógł robić przez całe swoje życie!
Chociaż, chwila, nie - on wcale aż tak tego nie lubił. Miał ciekawsze zajęcia i wbrew pozorom - także zainteresowania. Tylko ten brud dookoła był nie do zniesienia! Jak można było myśleć o czymkolwiek, kiedy małe, zdradzieckie bakterie pełzały po ścianach całymi czeredami i śpiewały piosenki o czosnku w tym swoim niesłyszalnym, niemym języku bezgłośnych zabójców!? Urządzały przyjęcia w mikroskopijnych domkach z odpadków i starego naskórka, gdzie kroiły torty bestialsko ucharakteryzowane na wampirze głowy, a potem, jeżdżąc na oswojonych roztoczach rzucały jego maciupkie fragmenty wprost na jego głowę!
Już czuł jak różowy lukier lepi mu włosy, pęcznieje i rozrasta się… ścieka po czole! Zaraz spłynie na kark… dostał dreszczy i wstał z przerażenia. Bez namysłu zniszczył szmatkę, którą przed chwilą wycierał (od godziny) fragment podłogi i wytrzeszczył oczy. To go przeżerało!
Drżącą dłonią dotkną swoich włosów - teoretycznie nic tam nie było ale… czuł to! Na pewno tam jest! Cukier, mleko i jaja z mikroświata zarazków! Zdradzieckie składniki robiące z niego pożywkę dla robali! Zaraz zlecą się tu i zaczną wpełzać mu do uszu. Dostaną się do głowy. A potem wyjdą przez czaszkę i zaczną zlizywać lukier! Tylko tego pragną!
Rozhisteryzowany wybiegł z pokoju i popędził w stronę wielkiej łazienki. W biegu zaczął zrzucać z siebie ubrania (po tym wszystkim i tak były do spalenia) i niemal płacząc otworzył drzwi. W sumie nadal miał na sobie koszulkę, jakieś dziwne cuśka na przedramionach, spodnie, kapcio-buty i skarpeki, a na twarzy obowiązkowo czerwoną chustę, ale część rzeczy została na korytarzu. Cudaczny pasek, opaska niewiadomego pochodzenia, bluzo-kurtka i apaszka, którą z kolei nosił wcześniej na szyi. Nie kłopotał się ze zdejmowaniem tego co dotrwało do tego momentu - po kolei dotykał części swojej garderoby, a ta rozpadała się i niknęła pod wpływem magii. Zostawszy w samych tylko gaciach i podkoszulku (i chustce) zaczął zagrzewać wodę. Mógłby wskoczyć do zimnej, ale wtedy na pewno się przeziębi. Niby wampiry nie mogły się przeziębić, a on przecież był jednym z nich, ale jakoś nie wierzył. Jego zdaniem już kilka razy był przeziębiony. O mało go to nie wykończyło! Nie mówiąc o tym, że zimna woda nie działa na brud. Nie tak dobrze jak gorąca. Najlepiej wrzątek! Tylko, że wrzątek palił skórę. Ale to nic, to nic… przecież ona się potem naprawiała, prawda? A może nie…
Gubiąc się we własnych myślach przysiadł na brzegu potężnej wanny i zaczął obgryzać paznokcie. Odruchowo i całkiem nieświadomie - gdyby tylko się zorientował, że to robi natychmiast musiałby wypluć wszystkie zęby, język i zmienić ślinę na nową. Ślina… czy to nie potworne, że było w nim coś takiego?
Na szczęście nim zdołał wpaść na przegenialny pomysł pozbycia się jej, woda zaczęła parować. Czas się oczyścić!

Rio po raz kolejny uderzył paznokciem w kolorową kulkę. Kupił dzisiaj kilka. Właściwie zestaw. Były całkiem ładne, szklane. Można było pograć później z braćmi. Z Daro kiedy przypilnuje się, by ich nie jadł, z Aimem kiedy ten wyszoruje już u siebie podłogę. Trzeba go później zaprosić tutaj - lepiej, żeby ogarnął ten pokój nim będzie można odebrać zamówione dywany.
Ach, dywany… Rio westchnął i wyciągnął się na podłodze. Leżał na brzuchu patrząc na toczące w stronę ściany kulki. Jedna wpadła mu pod fotel. Trzeba ją będzie wyciągnąć. Tylko jak? Przesunąć mebel i zarysować podłogę? Podnieść go i nadwyrężyć mięśnie? Wcisnąć tam rękę? Rio nie miewał zwidów, ale nie wiedział kto poprzednio zajmował to pomieszczenie. Może pod fotelem zostało coś czego jednak wolałby nie dotykać? Jeszcze tam nie sprzątał (jego zdaniem było tu całkiem czysto) i wolał nie natknąć się na coś nieprzyjemnego. Pyknął kolejną kulkę.
Nie nudziło mu się. Nie do końca. Miał tyle rzeczy do zrobienia… wciąż byli w bardzo niepewnej sytuacji. Zależni od tego jak się teraz to wszystko ułoży… dlaczego Elcia ich przygarnęła? Wszystko jedno, i tak była piękna. Jakby tu się do niej zbliżyć? Dzisiaj ją przytulił, ale to chyba nie do końca to o co mu chodziło. Poza tym - nawet nie oddała uścisku.
,,Szkoda”, pomyślał, ,,Chyba mnie nie do końca lubi… ale co jest ze mną nie tak?” zastanowił się i wstał, klękając, by przyjrzeć się w lustrze umieszczonym po wewnętrznej stronie jednego ze skrzydeł imponującej szafy. Tak, szafa sama w sobie była wspaniała, ale zwierciadło szkaradne. Na rogu pęknięte, trochę gdzieniegdzie sczerniałe. Ciekawe czy Elka obrazi się jeśli je wymieni? Może lepiej zapytać?
Nie w głowie mu to jednak było - musiał przyjrzeć się sobie. Co w nim takiego było, że dziewczęta nie rzucały mu się w objęcia i nie mdlały na jego widok? Ani nawet nie raczyły pogłaskać po głowie kiedy łkał w ich drogie sukienki!?
Twarz miał w końcu całkiem przyjemną. Tak, tak - bardzo przyjemną. Ładną, wręcz piękną. Bez zarostu, ale za to jaką młodzieńczą! Tak, niezaprzeczalnie emanował samczą witalnością nie uciekając się do czegoś takiego jak zanadto męskie rysy twarzy, wystające kości czy szczena barbarzyńcy. Był przykładem delikatnej nastoletniej urody pozbawionej jej przywar - ani jednej krostki, ani jednej blizny! Lica gładkie i blade, ale miejscami lekko zaróżowione. Wyglądał jakby naprawdę żył!
No i te jego wąskie, lśniące usta… czy można było się im oprzeć? A za igiełkowymi kłami każda wampirzyca powinna się oglądać! Nosek też obleci - tak samo jak uszy, modnie zresztą przekłute (co prawda zrobił to już dziesiątki lat temu, ale moda na kolczyki utrzymywała się od wieków). Były może nieco duże, ale za to męskie! Tak, tak. No i te oczy! Oczy podziwiał u siebie najbardziej. Kochał ich kształt. Ich uwodzicielsko-zaczepny wyraz. To były jego przymrużone, kocie ślepia. Intensywnie czerwone. Przesiąknięte tą barwą jakby wypełniała je gorąca krew. Czasami przysłaniane przez bujne kłaczki koloru węgla. Koloru najciemniejszej z nocy, kiedy to kochankowie wyli do księżyca!
- Jesteś dziś szatańsko przystojny! - pochwalił sam siebie pocierając dłonią podbródek, kończąc rozmyślania i dochodząc do jedynych słusznych wniosków. Przewrotnie poprawił swój srebrny krzyżyk.
- Ale Elcia to twarda sztuka. Nie zdobędziesz jej tak łatwo. Oj nie - pouczył się żartobliwie i zamknął szafę. - Czas się upięknić i nieco odświeżyć… - ,,Wziąć Darcia?” zastanowił się. Chyba dobrze by było zdrapać z niego nieco naleciałości. Ich najstarszy braciszek wyznawał zasadę ,,kąpiel w strumyku to zawsze, zwłaszcza kiedy nie potrzeba, ale do wanny to raz w miesiącu”. Tak jednak nie mogło być.
,,Trzeba tylko znaleźć jakąś dobrą wymówkę. Siłą go przecież nie zaciągnę…” Wziął czystą koszulkę i spodnie ,,Ale krwi nie mam więcej…” Wyszedł z pokoju zamykając starannie drzwi. ,,Trzeba go zwabić inaczej”.
Zapukał.
- Daro, idę się wyparzyć w gorącej wodzie. Nie przychodź jeśli możesz, chcę pobyć chwilę sam - powiedział i z uśmiechem ruszył poszukać łazienki. Dotarł na miejsce ledwie po dziewięciu minutach, dzięki zgubom Aima.
,,Wyrabiam się!”, pomyślał zadowolony, po czym wlazłby do środka, gdyby drzwi nie były zaryglowane.
- Aim to ty? Zamknąłeś się? - zapytał nagle poirytowany. Nie lubił kiedy ktoś mieszał mu w planach, nawet on. Powrót do pokoju zajmie mu kolejce dziewięć minut! (Jak będzie miał szczęście). Chyba, że mu otworzy.
- Rio? - Głos, który mu odpowiedział był zachrypnięty i znajomo załamany.
- Aim! Świetnie, że jeszcze reagujesz! Wpuść mnie - poprosił, ale nie usłyszał, aby brat zastosował się do jego prośby.
- Nie otworzysz?
- Nie mogę.
- Dlaczego? - Wiadomo dlaczego. - Ej, coś się stało?
- Nie mogę… wyjść. Woda się rozchlapie.
- Aim otwieraj, mówię! - Rio walnął pięścią w ścianę. Nie miał na to teraz czasu… znaczy miał, kiedy wejdzie do środka. Nie chciał stać na korytarzu jak wyproszony fagas, z ubraniem w ręku. Zresztą nie tylko swoim - ciuszki Aima też przecież wyzbierał, choć wiedział jak skończą.
- Wpuścisz mnie, czy nie?
- …
- Aim?
- A… nie możesz sobie otworzyć? - zapytał niepewnie stłumiony głosik.
- Ech… ty to potem naprawiasz - oświadczył wampirek i pociągnął drzwi tak, że skobelek przekrzywił się, aż w końcu puścił.

Bracia siedzieli w gorących mydlinach cali zadowoleni. Aim co prawda w swoim podkoszulku i reszcie, skulony i skupiony na wytwarzaniu kolejnych mydełek, ale Rio przywykł do jego dziwactwa. Sam był nagusieńki jak przystało i rozpierał się w wielgachnej wannie od czasu do czasu tylko prosząc, aby mydło miało jakiś konkretny, ładny zapach.
- Może hiacynty? - zaproponował. - Umiesz?
Często zamawiał hiacynty.
Aim pokiwał głową.
- A coś takiego… jakby kadzidełka, ale bez dymu…
- Kadzidełka to jest dym - poprawił go Aim.
- No to mówię o czymś podobnym! Żeby nie było tego drażniącego dymu, ale jednocześnie czuć było zioła…
- To pasuje do hiacyntów? - Pedantyczny wampirek nie wydawał się przekonany.
- A bo ja wiem! Chyba zależy od kadzidełka.
- A jakie chcesz?
- Wymyśl - poprosił Rio i zanurzył się całkowicie w wodzie. Wychylił się dopiero kiedy Aim pacnął go w nogę.
- Co jest? - zapytał zgarniając z twarzy mokrą grzywkę i sięgając po omacku do balii z czystą wodą, by przemyć oczy.
- O, Daro! - zawołał kiedy zobaczył niezadowolony ryjek i karcące spojrzenie stojącego nad nim kolegi.
- Też chcę wejść - oświadczył różowy, groźnie krzyżując ręce na piersi.
Rio oparł się o brzeg i zwiesił ręce, z których zaczęło kapać na kafelki.
- Nie możesz - zanucił niewinnie. - My tu siedzimy.
- Zmieszczę się!
- No nie wiem… nie przytyło ci się? Idź sobie.
- Nie!
- No to wchodź!
- Nie rozkazuj mi! - Prychnął, ale zaczął zdejmować ubranie. Mało było rzeczy, które były w stanie wyciągnąć Aima z kąpieli, ale to była właśnie jedna z nich. Wyskoczył nie zważając na to czy coś się rozchlapie i zanim przepocony wampirek zdołał zanieczyścić ich źródełko świętego spokoju usadził go na małym taborecie.
- Nie możesz tak tam wejść! - oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu i zabrał się za szorowanie brata jakimś wyjątkowo mocnym specyfikiem. Potem wylał na niego chłodną zawartość balii.
Rodzinka była w komplecie.

Po zakończonych ablucjach, kiedy Aim zajmował się naprawianiem drzwi (i ściany), wyczyszczeni do połysku Daro i Rio poszli na chwilę do pokoju. Drugi z nich miał jednak w planach szybko stamtąd wybyć.
- Idziesz do Elli? - zapytał różowy, kiedy Rio zmieniał przed lustrem kolczyki. Czuł, że skoro brat grzebie sobie przy uszach to musi myśleć o jakiejś kobiecie.
- Może...
- Mogę też iść?
- A musisz?
- Nudzę się.
Rio popatrzył na niego jakby miał wybić mu z głowy ten pomysł. Daro zmarszczył brwi w odpowiedzi. Nie lubił być tak traktowany.
- O co ci chodzi? I tak nie zaprosi cię do łóżka, więc wszystko jedno! - mruknął dobitnie.
- Musiałeś tak brutalnie? Poza tym sam wejdę - jęknął Rioś, aż nadto skupiając się na trzymanej w palcach ozdobie. Nie wyglądał jednak na zbytnio pewnego tego postanowienia.
- To ja wejdę!
- Hę? Dlaczego? - Czarnowłosy wydawał się być mocno zaskoczony.
- A czemu nie? - odpowiedź była miażdżąco prosta. - Kto wejdzie ten wejdzie. - Wzruszył ramionami.
- Drażnisz mnie.
- Ty mnie też!
- Tak? A kto dla ciebie tyle robi!?
- Elcia!
To już go ubodło. Gdyby był świadom jak się dla niego poświęca!
Przez chwilę panowała między nimi oschła cisza. Rio dobrał sobie kolczyki, założył swoją materiałową obróżkę z krzyżykiem, wygładził koszulkę. Nawet się przeczesał.
- Ej, Daro… - zagadnął nagle. - Naprawdę myślisz, że nie mam szans? - spytał, żałośnie zerkając w lustro. Sam sobie się bardzo podobał. Tylko jakoś tak kobiety miały gorszy wzrok i nie potrafiły dostrzec tego jaki naprawdę był. Kiedy go tuliły, to jak braciszka!
Drugi wampirek wstał i podszedł do niego. Przyjrzał mu się z całkowitą powagą i rozmysłem.
- Masz - odparł w końcu tonem mentorskim, a Rio o mało nie rzucił mu się na szyję. Ale nie - to by było niemęskie, a tej nocy (choć właściwie pewnie zbliżał się poranek) to co niemęskie było zabronione.
Mając w głowach różne, mniej lub bardziej głupie pomysły, ruszyli wspólnie do komnat Elli. Dwóch na jedną - ich przegrana już wisiała w powietrzu.

Re: [Kamienica Elleanore] Jedna decyzja, trzy konsekwencje.

: Wto Sty 09, 2018 10:33 pm
autor: Elleanore
        Wampirzyca przechyliła głowę, bez słowa przyglądając się spożywaniu przyniesionego wampirkom posiłku. Z mimiki hrabiny nie szło wywnioskować, czy była zadowolona z zaangażowania z jakim powitano butelkę, czy może zniesmaczona. Niezmiennie przysłonięte rzęsami oczy przyglądały się rozgrywanej scence, doskonale współgrając z twarzą nieumarłej, nie zdradzając jej nawet na moment. Ręka z lekkością gładziła szarą sierść, podczas gdy druga swobodnie zwisała na oparciu.
Dopiero na podziękowania Elleanore wykonała jeden ruch więcej niż wymagała standardowa powściągliwa prezencja podobna marmurowej figurze. Wampirzyca skinęła łaskawie głową, przyjmując podziękowania. Odchodzące wampirki odprowadził wzrok leniwego drapieżnika. Dopiero gdy drzwi się zamknęły Ell spojrzała na wilka. Z afektem pogłaskała wielki łeb. Pocałowała wilkołaczy nos i z gracją wysunęła się spod drapieżnika, znikając w drzwiach.

        "Niebezpieczna kobieta" - zamarudził w myślach, prawie żałując wampirków. Zmiennokształtny ułożył się trochę wygodniej, chociaż bez kolan wampirzycy to nie było to samo. Oparł pysk o miękkie obicie, zatapiając się w pozostawionym przez szefową zapachu. On i kilku pozostałych, oswojeni byli ze swoistą grą krwiopijczyni. Ell lubiła bliskość i fizyczny kontakt. Nagminnie głaskała i smyrała tych uznawanych za sobie bliskich. Tak jak dzisiaj Cas leżał na kolanach bankierki, tak ona sama nie raz potrafiła użyć cudzych nóg jako doskonałej poduszki. Całusy nie były rzadkością. Kreatywność kobiety w odnajdowaniu sytuacji niewinnych i kuszących za razem prawie nie miała granic. Dla większości takie drobiazgi wystarczyłyby za dwuznaczne zachowanie. Oni przywykli, na tyle na ile można było przyzwyczaić się do czegoś takiego, a ona oczywiście na tym nie poprzestawała. Jakby poufałe zachowanie było niewystarczającym, wystarczyło wyczekać do dnia wolnego dla Ell. Wtedy rządna krwi femme fatale dryfowała w tych swoich fatałaszkach, które powinny być zakazane. Piżamy czy bielizna potrafiły być bardziej skromne niż te jej suknie.
"Nieznośna kobieta" - prychnął sam do siebie. Całe szczęście on i kilku innych "szczęśliwców" było na nią odpornych lub też miało doskonałą samokontrolę. Nie wykluczał, że Elleanore celowo sprawdzała jak bardzo może napiąć cięciwę, nim ta pęknie, tylko dla własnej przyjemności i satysfakcji ewentualnego wyprowadzenia kogoś z równowagi.
Westchnął głęboko mrużąc ślepia, otoczony wonią perfum. W takich warunkach, czyli bez głaskania, nie dało się spać. Wilczur przeciągnął się niezadowolony i zniknął w tych samych drzwiach co Ell.

        Z salonu jedne z mahoniowych wrót prowadziły wprost do sypialni kobiety. Pokój był znacznie większy od poprzedniego. Pierwszym co można było napotkać był niemy strażnik w osobie rosłego białego tygrysa, a w zasadzie jego zwłok w formie orientalnego dywanu zwieńczonego łbem skierowanym w kierunku drzwi. Zmarszczony i otwarty pysk odsłaniał białe kły, we wspomnieniu dawnego ryku wydobywającego się niegdyś z gardła jeszcze żywego króla dżungli. Groźne żółte ślepia zdawały się śledzić przybyłych i ewentualnych nieproszonych gości, zdecydowanie zniechęcając od stąpania po białym futrze czy nawet buszowania po komnacie Elleanore.
        Na niewielkim stoliku, na zapalenie by rozjaśnić złowrogie ciemności, czekały eleganckie świece. Wygodny i szeroki fotel tak jak i podłoga, strzeżony był przez kociego gwardzistę. Na oparciu spoczywał wiecznym snem złocisty lampart, chociaż on w przeciwieństwie do tygrysa nie zdawał się być równie natrętnym obserwatorem.
Z tyłu, jakże by inaczej, hebanowa biblioteczka skrywała liczne tomy i tomiki o tematyce zdecydowanie odmiennej od tych zgromadzonych w biurze. To właśnie tutaj Ell trzymała swoje ulubione romanse, których z biegiem lat stopniowo przybywało, tworząc już całkiem sporą kolekcję.
        Dopiero minąwszy te jakże praktyczne elementy wystroju, można było natrafić na łóżko. Czy może należało powiedzieć łoże, nawet nie małżeńskie. W takowym mieściły się dwie osoby. Na tym posłaniu spokojnie zmieściłyby się trzy i byłoby im wygodnie. Rzeźbione w ciężkim prawie czarnym drewnie nogi i zagłówki pięły się w górę misternymi kolumienkami bardziej przypominającymi dzieło sztuki niż zwykłe łóżko z baldachimem. To na nich udrapowany był aksamit o barwie kości słoniowej, tak cienki, że przypominał pajęczą sieć lub delikatną wiosenną mgiełkę. Prawie niewidoczne fale ledwie przysłaniały wnętrze legowiska wampirzycy. Tam właśnie spoczywał trzeci strażnik, ujawniając słabość lub przyzwyczajenie hrabiny do martwych kotów. Zamiast tradycyjnej, choćby i ozdobnej kapy, na kołdrze leżał biały lew, a dokładniej jego doczesne szczątki w postaci pięknej i rzadko spotykanej skóry. Gdyby nie widoczny brak głowy, który w oczywisty sposób uniemożliwiał kotu dalsze prowadzenie kociego żywota, puszysta grzywa i mięciutkie futro wyglądały jakby się tam jedynie wylegiwały. Poza skórami drapieżników Ell wyraźnie lubiła jasne kolory w kontraście do ciemnego drewna obecnego wszędzie w kamienicy. Pościel nie była wyjątkiem. Kremowy jedwab aż prosił by się w nim zanurzyć.
Jakby jego wygląd nie był wystarczającą pokusą, pościel sprawiała wrażenie świeżutko wypranej i wyprasowanej. Gdy zaś przysunęło się do niej twarz zapach maciejki, uwodzicielsko otulał zmysły, sprawiając, że efemeryczny aromat nocnego kwiatu cudownie komponował się z mrokiem sypialni.

        Elleanore zaś wróciła do pracy. Może skończyła nadrabiać zaległości, ale to nie oznaczało końca zajęć. Miała jeszcze co najmniej tuzin raportów do przeczytania dotyczących przebiegu interesów oraz pewnie kolejne dwa do zgłębienia przed podjęciem ewentualnych kroków w kierunku następnych inwestycji.
Wilk nie miał wielkiego wyboru co do lokalizacji. Fotele zarezerwowane dla klientów były zbyt małe by wygodnie zmieścić wilkołaka. Musiał więc zadowolić się dywanem pod biurkiem. Ponadto tylko w tej lokalizacji mógł oprzeć głowę na udach Ell, licząc na dalsze głaskanie. Niestety musiał w ten sposób zrezygnować ze snu, który w pozycji siedzącej byłby raczej niemożliwy, a z pewnością niezbyt komfortowy.

Re: [Kamienica Elleanore] Jedna decyzja, trzy konsekwencje.

: Pią Sty 12, 2018 4:58 pm
autor: Daro
Niektórzy sądzą, że lepiej nawet nie próbować niż sromotnie przegrać. Że dobra ucieczka jest lepsza od słabej walki. Rio zwykle nie zaliczał się do grona wyznawców tego pierwszego twierdzenia i był stałym członkiem klubu tego drugiego. To, że się niezaprzeczalnie ze sobą łączyły nie miało znaczenia. Przeważnie. Czasem jednak zdarzały się takie sytuacje, które nakazywały wampirkowi uwierzyć i dostosować się do obydwu. Teraz właśnie była jedna z tych chwil.
Chłopcy grzecznie zapukali do Elci i oczywiście nie poczekali na zaproszenie. Rio był gotowy na podbój, więc nie zamierzał zwlekać, a także - dać się wyprzedzić Daro. Tak więc to czarna łepetyna jako pierwsza pojawiła się w utworzonym przez otwierane drzwi prześwicie. Zanim zjawiła się ta druga, różowa głowa, pierwsza zatrzymała się w konsternacji. Tak, Rio popatrzył czujnie na Elleanore, to co trzymała w rękach, a także na wilka. Na jego obliczu wymalowało się subtelne zaskoczenie, a zaraz potem jeszcze lżejsze niezadowolenie. Potem wycofał się gwałtownie, a bez słowa, stuknął potylicą w nachylone czoło Darcia i syknął. Drzwi stuknęły głucho i zaraz doleciały zza nich stłumione (i lekkie) przekleństwa wampirka. Zaraz też rozległ się odgłos kroków - jeden z nich szedł wyraźnie beztrosko, drugi szybko i do tego tupał wkurzony.

Ktoś mógłby sądzić, że Rio wbił wściekle ręce w kieszenie i zacisnął pięści, bo zderzył się z bratem. Że to dlatego przeklinał i warczał marszcząc swoje cienkie, czarne brwi modela. Nie stąd jednak brała się jego frustracja, a powodów, dla których wycofał się z pokoju Ell, choć w końcu miał związane z nią całkiem ambitne plany na dzisiejszy dzień, który w wampirzym słowniku często zastępował ludzkie pojęcie intymnej nocy.
- Co się stało? - Daro był równie zdezorientowany co każdy, kto nie siedział w głowie czerwonookiego.
Brak odpowiedzi. Zagadki zbyt szybko wyjaśniane byłyby w końcu w ogóle nie ciekawe.
Różowy wobec tego podążył za bratem gotów jeszcze poczekać. Czuł jego zdenerwowanie, więc już go nie dręczył, ale był pewien, że Rio i tak wszystko powie. W swoim czasie. Właściwie to wykrzyczy to albo wyłka - jemu lub Aimowi w koszulę. Będzie monologował drepcząc w kółko po pokoju i zastanawiając się jak to możliwe, że wszystko działo się zupełnie nie tak jak przewidywał.
Takie były właśnie problemy, kiedy myślało się za dużo. Opracowywało się długoterminowe plany biorąc pod uwagę różne czynniki - od geografii, przez pogodę po profile psychologiczne sąsiadów. A potem wychodziło na to, że nie ma się racji i się wampir załamywał.
Dlatego też Daro, w swej prostej do bólu mądrości, nigdy nie brał nawet pod uwagę, by planować na więcej niż trzy minuty w przód. Nie przewidując niczego nie mógł się pomylić. Nie mógł mieć racji i nie mógł jej nie mieć, więc wychodziło na zero. Idealne, równiutkie, neutralne zero. Aim też lubił zera. To ich łączyło.

Znów posłał bratu pytające spojrzenie. Rozeźlony Rio w końcu odetchnął i popatrzył na niego z wybuchową mieszanką emocji odbitą w zwężonych źrenicach. Ale zaczynało mu przechodzić.
- Co się stało? Dlaczego zawróciłeś? - powtórzył bladooki, chcąc wiedzieć dlaczego sam teraz zamiast u Elleanore znajduje się na korytarzu.
- A widziałeś ją? - jęknął Rio jakby to było istotne.
- Nie zdążyłem… wpadłeś nie mnie.
- Nie wiedziałem, że stoisz tak blisko!… zresztą nieważne. - Machnął ręką zniecierpliwiony i minął drzwi do swojego pokoju.
- Ważne! Chcę wiedzieć! - upierał się Daro zagradzając mu drogę.
- A ja chcę mieć spokój! Chcę wypocząć na kolanach Elci, mieć dziewczynę i nie przyciągać facetów! Chcę moje fioletowe dywany! I skórkę z zebry! (Nowy pomysł). Niekończące się zapasy krwi! Móc przebywać na słońcu przy opalających się ludzkich pannach o biustach jak melony i pośladkach jak dobrze wyrośnięte, rumiane ciasto. Dwa ciasta! Nową bransoletkę, zdolności, talenty i głowę! Dla ciebie i Aima także! - krzyczał jak opętany przechodząc przez swoją krytyczną fazę. Machał rękami i niemal płakał, po czym prostował się i robił wściekłe miny.
Daro przepuścił go, nie stawiając oporów.

Znaleźli się w pokoju ostatniego z trójki - pokoju poprzewracanym obecnie do góry nogami, ale czystym tak, że podłoga aż paliła w stopy. Zapach mydlano-ziołowo-czyszczących wytworów magii wysysał dusze przez nos. Oczy piekły. Ale tylko przez kilka pierwszych minut. Potem kurczyły się i chowały w głąb czaszki. W przypadku Darcia mogły nawet bardzo głęboko - napędzający go chomik w kołowrotku kulił się wtedy w kąciku i robił im miejsce, a wampirek jak ogłupiały siadał na dywanie.
Aim oczywiście wolałby aby tego nie robił. Ostatecznie jednak dywan nadal uznawał za skażony, a brata sam niemal do kości wyszorował całkiem niedawno, więc nawet mógł się zgodzić na ich chwilowy kontakt.
Chłopcy siedzieli, kręcili się i czyścili, aż Rio, przeszedłszy już te kilka kilometrów dla wyciszenia, wyciągnął karty.
Bracia nie protestowali.

- To co… - Po którejś z kolejnych tur Aim odezwał się. - Jednak nie idziesz do pani Elleanore? Nie planowałeś tak?
- Nic nie mów o planach! Poza tym idę. Oszust!
- Nie tym razem. - Najniższy uśmiechnął się, choć trudno było to ocenić przez jego chustę. - Zabierasz.
- A ja? Kiedy ja wezmę? - Upominał się Daro.
- Masz ich nie brać, na tym polega gra… chyba, że chcesz moje? - Czerwonooki był gotów poświęcić się, by uszczęśliwić brata.
- Rio!
- No co? Chce to niech bierze!
- To wbrew zasadom.
- To ,,oszust”, czego oczekujesz!?
- Daj nam choć raz wygrać!
Chłopak zaśmiał się krótko. Gry (zwłaszcza kiedy bezsprzecznie prowadził) zawsze poprawiały mu humor.
- Ale powiedz… dlaczego tam nie zostaliście? - Aim wrócił do tematu i popatrzył na brata z troską. Wiedział jak zależy mu na ugłaskaniu kobiety i tym bardziej dziwił się, że gdzieś na chwilę zniknął ten jego maniakalny upór.
- A, to… Elcia miała jeszcze jakieś papiery. Z nią nie da się gadać kiedy pracuje - odparł po prostu, wzruszając ramionami, ale niezadowolenie przemknęło po jego twarzy. - Wrócę tam gdy skończy. I może jak nie będzie tam tego psa.
- Wilka - poprawił Daro.
- Tak tak, wiemy, że znasz się na zwierzątkach… tak czy inaczej poczekam. Mam dość obijania się od niej jak od ściany.
- I tak się odbijesz.
- Ale może będzie wtedy mniej świadków!
Żałość w jego głosie nie pasowała do postawy zwycięzcy, a ogrywał ich już od kilku godzin. Mimo wszystko liczyli na to, że cokolwiek zamierza uda mu się to w końcu zrealizować.
Tak byłoby dla nich najlepiej.

Re: [Kamienica Elleanore] Jedna decyzja, trzy konsekwencje.

: Czw Sty 18, 2018 10:44 pm
autor: Elleanore
        Wznowiona praca przebiegała spokojnie i bez zakłóceń. Nie wisiały nad nią zaległe zobowiązania, a bieżące zadania zawsze wykonywało się znacznie lżej. Nawet nie oderwała wzroku od dokumentów gdy w uchylonych drzwiach ukazały się dwie głowy. Wilk jedynie zastrzygł uchem, a czupryny zniknęły równie nagle jak się pojawiły.
        - Gorzej niż z dziećmi - zmiennokształtny burknął jak zawsze mrukliwie.
        - Przecież widzisz, że nie weszli. Robią postępy - odparła żartobliwie. Wilk tylko warknął, układając wygodniej łeb. Spędził tak dobrą chwilę, ale ileż można było siedzieć w bezruchu, gdyby mógł leżeć to byłoby co innego, ale siedzieć... Pozycja była stanowczo zbyt mało komfortowa. Wymusił jeszcze kilka pieszczot i przeciągnąwszy się, zniknął w drzwiach prowadzących do saloniku Ell. Chciał się zdrzemnąć, a nie zamierzał wpaść na niedojdy. Chociaż w tej chwili w domu nie było bezpiecznych miejsc, pijawki snuły się i po pokojach Elleanore więc tak po prawdzie nigdzie nie można było być pewnym spokoju.
        Leonore pracowała jeszcze przez dłuższy czas. Zbliżyła się do końca, dopiero gdy w kościach poczuła nadchodzący zachód słońca. Zamknęła księgę z prywatną dokumentacją, tom zaś schowała do szuflady strzeżonego magicznie biurka. Pióro odłożyła na kamienny stelaż z kałamarzem i była gotowa do rozpoczęcia w pełni zasłużonej przerwy. Nie posilała się od długiego czasu. Ostatni raz jadła sporo przed niefortunną wyprawą, a od tamtej pory pracowała bez odpoczynku, robiąc jedynie krótkie pauzy. Teraz gdy wykonała wszystkie swoje obowiązki, mogła ze spokojem poświęcić trochę czasu sobie. Wyprostowała się z wdziękiem i opuściła biuro.

        Lekkim krokiem przemierzyła salon z rozbawieniem zerkając na rozciągniętego na szezlongu Casjusa. Wilk tylko otworzył jedno ślepie, leniwym wzrokiem odprowadzając wampirzycę. Westchnął głęboko, zamykając oko. Dobrze wiedział co nadejdzie jako następne.
        Również nie zatrzymując się przemierzyła sypialnię. W pobliżu garderoby bardziej zrzuciła niż zdjęła nielubiane buty. Ich śladem od razu podążyły pończochy, lądując na trzewikach we względnym nieładzie. Teraz Ell z powoli rosnącym zadowoleniem z nadchodzących przyjemności, zatopiła się w garderobie. Nie była to szafa, a niewielki pokój zajęty przez wszelkiej maści stroje. Eleganckie buty stały równym rządkiem, a suknie wisiały posegregowane wedle rodzaju. W pierwszej kolejności oczy padały na te najliczniejsze skromne stroje codzienne. Za nimi znajdowały się nieco bardziej wytworne kreacje bankietowe. Prezentacje kończyło kilka balowych sukien, które jak wszystkie poprzednie pozbawione były falban, cekinów i innych upstrzeń. Wykonane były nieodmienne z najlepszych materiałów, to zaś co je wyróżniało to mniej neutralna kolorystyka. O ile wszystkie poprzednie oscylowały w ciemnych i stonowanych, nie rzucających się w oczy barwach jak na przykład przydymione bordo, spokojny grafit czy stary mosiądz, o tyle tu oczy kusił między innymi soczysty szkarłat i czysta czerń. Do tej pory hrabina nie znalazła odpowiedniej okazji by publicznie założyć coś równie wyzywającego. Na bardziej uroczyste okazje w zupełności wystarczały eleganckie, ale rozsądne suknie wizytowe, uwieńczone odpowiednią biżuterią. Mimo to, drapieżne stroje wisiały i czekały na lepsze dla siebie czasy. To jednak nie te suknie sprowadziły Elleanore do garderoby.
        Wampirzyca skierowała kroki bosych stóp na sam koniec pokoiku. Tam w kącie, jakby zapomniana, stała wielka skrzynia. Drewno było już znacznie ściemniałe przez czas i daleko mu było do lat młodości. Ciężkie okucia z brązu wieńczące rogi i brzegi, wzmacniające oraz zdobiące konstrukcję, oraz oczywiście stanowiące zamknięcie, tylko dodawały wielkiemu kufrowi powagi. Skobel nie był zaopatrzony kłódką. Wystarczyło go jedynie odchylić by podnieść wieko. Tak właśnie uczyniła wampirzyca. Przez chwilę w oczach kobiety pojawiła się nostalgia, podczas gdy źrenice wodziły po zawartości skrytki. Wreszcie srebrne tęczówki dostrzegły czego pragnęły. Ręce hrabiny zanurzyły się w otchłani kufra, w którym spokojnie pomieściłby się dorosły mężczyzna, i wyciągnęły niewielkie, białe niczym śnieg zawiniątko. Materiał mimo iż złożony w pieczołowitą kostkę, ewidentnie próbował rozlać się po dłoniach Leonore, mimo usilnych zabiegów osoby która go ułożyła. Nie czekał długo. Wampirzyca wsunęła palce między warstwy materiału, pozwalając mu się swobodnie rozwinąć ujawniając swój pełen kształt. Kolejna suknia…
Ale nie byle jaka. Wykonana z jedwabiu może i jak większość ubrań hrabiny, w tej było jednak coś odmiennego. Była lekka i zwiewna prawie jak poranna, wiosenna mgła. Chociaż jedwab był utkany gęsto i był zupełnie nieprzejrzysty póki nie spojrzało się na niego pod światło, sprawiał wrażenie cieńszego od pajęczyny, a i materiału chociaż użyto wiele, gdyż układał się eleganckimi kaskadami wzdłuż nadanego mu kształtu, zdawało się być stanowczo zbyt mało, co dopiero na ciele hrabiny miało nabierać pełni wyrazu.
        Bez zbędnego pośpiechu Elleanore rozpuściła włosy i odgarnęła długie loki na ramię. Zawsze ubierała się sama, więc dłonie przywykły do odnajdowania haftek i rozmaitych zapięć po omacku, tak też teraz zręcznie rozpięła guziki na karku i plecach sukni, pozwalając odzieniu opaść na podłogę. Podobnie pozbyła się gorsetu i innych zbędnych części garderoby. Delikatnie pogładziła wybraną suknię i dopiero wsunęła się w aksamitny materiał, a biała tkanina spłynęła po zgrabnym ciele hrabiny uwydatniając jego atuty.
Początkowo dziwnym zdawało się pierwsze spostrzeżenie jakoby jedwabiu w sukni było nie dość. Dekolt nie był nadmiernie głęboki. Tworzyły go półkoliste pasma swobodnie opadające łukami od ramiączka do ramiączka sukni, doskonale balansując pomiędzy skromnością, nie ujawniając więcej niż powinien ukazywać właściwy dekolt, a kuszeniem, gdy jedwab podkreślał kobiece kształty i przemykał ponętnie po skórze pod wpływem jej ruchów, to odsłaniając to skrywając fragmenty ciała. Ramiączka zamiast z materiału, zrobione były ze złotego łańcuszka, które swoim ciężarem idealnie układały suknię. Dopiero widząc plecy Elleanore wyjaśniała się tajemnica zagadkowego odczucia. Tak jak z przodu, również na plecach dekolt był nie wycięty, a zaczynał swoje fale w ramiączkach z drogocennego kruszcu, własnym ciężarem opadając w uwodzicielskim łuk, który szeroko odsłaniał łopatki, ukazywał plecy i kończył się dopiero na krzyżu hrabiny. Ledwie jedwab zaczynał skrywać biodra wampirzycy, a po bokach odsłaniały je dwa rozcięcia w których podczas każdego kroku widać było nie tylko łydki, ale całe nagie uda wampirzycy. Ell względnie złożyła zdjęte ubrania, którymi w najbliższym czasie zajmie się pokojówka, i z wdziękiem zwróciła się w stronę niewielkiej szafeczki, na której stały poukładane różnej wielkości i maści szkatułki. Zastanawiała się przez chwilę, palcem wodząc po półce. Idealnym połączeniem na dziś wydawał się komplet z niewielkiego rodzinnego zakładu jubilerskiego znad brzegu morza. Otworzyła puzderko i wyuczonymi, pełnymi gracji ruchami zaczęła kompletować strój. Zdejmując poprzednią biżuterię, założyła spore owalne kolczyki z pozawieszanymi na nich niewielkimi złotymi chwościkami. Pasujący sztywny naszyjnik uwieńczył szyję wampirzycy zastępując poprzedni, a liczne bransolety w asymetrycznych ilościach znalazły się na jej nadgarstkach i lewej kostce. Tak ubrana mogła wyjść na kolację.

        Wampirzyca niczym zjawa wypłynęła z sypialni. Wilk podniósł głowę przyglądając się szefowej. O tym właśnie myślał nie tak dawno temu. Niebezpieczna kobieta. Podeszła do szezlongu i pogłaskała wilczy łeb, a zmiennokształtny zamruczał zadowolony, mrużąc ślepia.
        - Wychodzę, pilnuj domu by nie spłonął - wyszeptała w wilcze ucho, gładząc futro na karku.
        - Nie zamierzam. Sprowadziłaś te zarazy, to ich pilnuj. Ja idę spać - burknął, przysuwając się bliżej i nadstawiając głowę do głaskania.
        - Uroczy jak zawsze. - Ucałowała wilczy pysk i z cichym brzękiem bransoletek wyszła na prywatny przedpokój, który przemierzyła z uwodzicielskim krokiem, na koniec wychodząc do ogrodu.

        Nie myliła się, słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Zamknęła oczy i pozwoliła by ostatnie ciepłe promienie otuliły odsłoniętą skórę, nim nastanie nocny chłód. Dopiero po chwili zmieniła się w sowę i z cichym szelestem skrzydeł zniknęła najpierw wśród parkowych drzew, a później mauryjskich budynków.
        Nie akceptowała tutejszych kontraktów, pożywiać się musiała poza granicami miasta. Ale z racji wieku były to rzadkie wypady, więc przyzwyczajenie nie było uciążliwe. Wycieczka odbywana co jakiś czas również była przyjemną odmianą od ciągłego przebywania w czterech ścianach. Elleanore bardziej brakowało wieczornych spacerów po plaży niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Nigdy nie była typem kanapowego leniucha, ale krótkie chwile przyjemności jak czytanie książek czy właśnie odwiedziny na plaży pozwały wampirzycy odetchnąć od ciągłej gotowości i powagi.
        Kierunek lotu wybrała losowo. Nie udawała się do większych miast, za cele obierając niewielkie wioseczki i sioła, najlepiej znajdujące się w pobliżu lasów. Tam najłatwiej było o posiłek nie narażając się na nieprzyjemności jak wykrycie.
Rozglądała się niespiesznie, mijając kilku podróżnych, którzy nie wzbudzili zainteresowania nieumarłej. Zdążyło się ściemnić, gdy wreszcie wypatrzyła obiecującą kolację. Czwórka młodych mężczyzn wracała z miasta do pobliskiego siedliska mniej uczęszczanym traktem. Sowa przysiadła na gałęzi i przechylając główkę przyjrzała się podróżnym. Byli czyści i wyglądali na porządnych choć prostych ludzi, nie zaś na łazęgów szukających szczęścia po barach. Szczególnie jeden spodobał się wampirzycy. Blondwłosy, wysoki młodzieniec o ładnej twarzy i męskiej sylwetce. Nawet w ptasiej postaci miała typowo wampirzy węch, gdy więc wesoło rozmawiająca czwórka przeszła tuż pod drzewem z Ell, ta z zadowoleniem mogła stwierdzić, że był też równie zdrów jak sugerował jego wygląd. Postanowiła nie szukać dalej. Wzleciała ze szmerem lotek by wyprzedzić mężczyzn i zastawić odpowiednią pułapkę.
        W jednym miejscu trakt zakręcał, znacznie zbliżając się do niewielkiego jeziorka. Od duktu do wody było raptem kilka kroków do pokonania między drzewami. Sowa znów przycupnęła na gałęzi. Miejsce wydawało się doskonałe. Z drogi widać było taflę jeziorka połyskującą między pniami i konarami, a o tej porze pięknie odbijał się w niej księżyc, rozświetlając ciemną toń milionami srebrzystych iskier. Słysząc kroki pójdźka odwróciła łebek, nasłuchując przez moment. Idealne zgranie w czasie. Wzbiła się do cichego lotu kierując nad jezioro.Doskonale się składało. Brzeg był jednocześnie linią lasu, a dwa może trzy sążnie od niego z wody wystawał spory głaz w towarzystwie kilkunastu mniejszych kamieni przecinających lustrzaną powierzchnię wody.
Drapieżny ptak znalazł się tuż nad skałą, ale usiadła na nim kobieta. Długie włosy rozsypały się po jej plecach i bazalcie, a księżycowe światło tańczyło w ich srebrnych pasmach. Gładka skóra o ton ciemniejsza od karnacji regionalnej arystokracji i o odcieniu zupełnie innym od opalonej cery okolicznych mieszkańców, odcinała się od bieli skrywającego ją jedwabiu.

        Czterech mężczyzn weszło w zakręt, ale wampirzycę dostrzegł jedynie jeden z nich.
        - Tam siedzi kobieta - odezwał się blondyn. Pozostała trójka rozejrzała się uważnie, ale nic nie dostrzegli.
        - Tam nic nie ma, wino uderzyło ci do głowy - zaraz skomentował ze śmiechem jeden z towarzyszy.
        - Już dawno wyparowało - obruszył się młodzieniec, by za moment kontynuować nie zrażony złośliwymi przytykami. - Może się zgubiła i potrzebuje pomocy…
        - Adam, opanuj się. Nie znasz opowieści? - odezwał się inny. - To Wiła jaka albo co innego, zostaw jeśli ci życie miłe.
        - Bajania staruch dobre do straszenia dzieci - odezwał się złotowłosy chłopak. Już dawno minęli zakręt, a on cały czas odwracał się za siebie by między czarnymi pniami dostrzec przebłyskującą jasną postać. Coś tak pięknego nie mogło być złe, a jeśli faktycznie potrzebowała pomocy, w borze, o tej godzinie któż jej mógł udzielić jak nie on?
        - Idźcie beze mnie, dogonię was później - zakrzyknął krótko zawracając.
        - Adam, nie wygłupiaj się!
Nawoływali go jeszcze kilka razy, ale żaden z towarzyszących mężczyzn nie pobiegł by zatrzymać młodzieńca. Jeśli chłopakowi brakowało rozumu, jego problem, oni mieli rodziny, do których chcieli wrócić.

        Dobiegł do przesmyku, zastanawiając się czy aby faktycznie się nie przewidział. Ona jednak wciąż tam siedziała. Im był bliżej tym więcej szczegółów dostrzegał. Widział jak wiatr poruszał zwiewną suknią i pasemkami włosów nieznajomej. Niektóre z nich zsunęły się do wody i teraz unosiły się na jej powierzchni, kołysane delikatnymi podmuchami.
Zatrzymał się na krawędzi lasu poważnie zastanawiając się czy jednak nie powinien zawrócić. To nie była zwykła niewiasta. Może faktycznie miał przed sobą widmo jakieś czy rusałkę. Stał jednak oniemiały, chłonąc niespotykany widok nie potrafiąc odejść. Wtedy ona odwróciła się w jego stronę. Bezbłędnie odnalazła błękitne oczy młodzieńca, a on nie mógł uciec. Nawet nie chciał. Piękniejszej kobiety chyba jeszcze nie widział, a w srebrzystych tęczówkach było coś melancholijnego co przyciągało zamiast nakłaniać do ewakuacji jak podpowiadał rozsądek. Nawet nie wiedział kiedy wykonał pierwszy krok, potem następny. Zwinnie przeskoczył po kamieniach szybko znajdując się tuż obok.
        - Zgubiła się pani? - zapytał grzecznie, przykucając nieśmiało koło nieznajomej. Kobieta delikatnie pokręciła głową a srebrzyste włosy zakołysały się lekko, przemykając po odsłoniętych plecach.
        - Potrzebujesz pani pomocy? - Niewiasta przechyliła głowę, spoglądając na niego spod rzęs i dopiero za moment jeszcze raz niemo zaprzeczyła.
Kobieta wyglądała na trochę starszą od niego, ale dla młodzieńca była zjawiskowa. Uciekł spojrzeniem od hipnotyzujących oczu, dryfując na odsłonięte ramię i nagie plecy widoczne między pasmami włosów. Westchnął cicho i opornie zerknął w poszukiwaniu bezpieczniejszych regionów. Popatrzył na bosą stopę kobiety, którą gładziła taflę wody. To był błąd. Aż wstrzymał oddech i przełknął ślinę, pośród nocnej ciszy stanowczo za głośno. Bielizna była bardziej skromna. Nieraz już widział kobietę, ale przepadł z kretesem przesuwając oczyma wzdłuż odsłoniętej nogi, zatrzymując się dopiero na talii kobiety. Gdy wreszcie spojrzał na twarz nieznajomej, ona siedziała zapatrzona w księżyc.
        - Niepotrzebnie niepokoję… - odezwał się słabszym głosem niż zamierzał. Zamierzał odejść, ale zamiast ruszyć, spuścił oczy na własne kolana. Tam nie kryły się pułapki. Wtedy poczuł chłodne palce odgarniające kosmyki włosów, które opadły mu na oczy. Nieznajoma uśmiechnęła się delikatnie, znów nic nie mówiąc, a kręcąc głową.
        - Mogę dotrzymać ci towarzystwa? - Nie widząc sprzeciwu kobiety, ośmielił się wystarczająco by zadać pytanie chodzące mu po głowie. Dama przesunęła się robiąc mu miejsce na kamieniu, najwyraźniej nie mając nic przeciwko.
Próbował pilnować oczu, ale nic nie mógł poradzić na wzrok uciekający na gładką skórę. Nawet nie wiedział kiedy wyciągnął dłoń by dotknąć ramienia kuszącej nimfy. Zaraz zabrał palce speszony własnym zachowaniem, spuścił wzrok jak skarcone dziecko i by dopełnić obrazu zarumienił się ze wstydu. Jednak i tym razem nie spotkał się z oporem. Już miał przeprosić, ale zobaczył srebrne oczy wpatrujące się w niego z łagodnością, czy może pobłażliwością. Nim zdążył się pozbierać, kobieta pochyliła się opierając dłoń na jego barku i pocałowała go w policzek. Opieszale zabrała rękę i wstała z brzękiem biżuterii, a on jak jakiś dzieciak potrafił tylko patrzeć. Dopiero widząc jak kobieta delikatnie stawia stopę na jednym z drobnych kamieni stanowiących dróżkę na brzeg, zerwał się na nogi i wyciągnął rękę z wesołym błyskiem w błękitnych oczach.
Nagle odzyskał całą młodzieńczą pewność siebie. Kobieta zaplotła ręce na jego szyi, pozwalając się nieść po śliskich głazach, ale mało co nie potknął się wrzucając ich obojga do wody, gdy poczuł kolejny pocałunek. Starał się jednak utrzymać pozory, przecież był mężczyzną a nie małoletnim szczeniakiem. Uśmiechnął się zawadiacko, docierając bezpiecznie na brzeg.

        Wampirzyca poprawiła suknię, podnosząc się powoli, a jej srebrne włosy opadły na opaloną pierś młodzieńca. Ten otworzył oczy budząc się z płytkiego snu i wyprostował dłoń wplatając palce w miękkie loki.
        - Zobaczę cię jeszcze? - zapytał sennym głosem. Elleanore pokręciła głową i pocałunkiem uciszyła ewentualne protesty.
Starała się nie wracać zbyt często w te same miejsca, a już na pewno nie wybierała tych samych osób, to byłoby nieostrożne. Wstała i powoli z nieodłącznym dźwięczeniem złotych ozdób zaczęła znikać między drzewami, odprowadzana wzrokiem błękitnych oczu uciekających w sen. Powoli zbliżał się świt...

        Młodzieniec wrócił do domu późnym rankiem. Wypytywany odpowiadał, że nikogo nie znalazł, że faktycznie coś mu się zwidziało, a przez ciemności pobłądził, więc zaczekał w lesie do świtania by bezpiecznie odnaleźć drogę powrotną. Noc z pogranicza jawy a snu zachował tylko dla siebie, tak jak wspomnienie pięknej kobiety, z którą ją spędził. Na jego szyi widniał niewielki siniak po pocałunku, ale bez śladów kłów. Zagoiły się pod wpływem wampirzej śliny, pozostawiając tylko malinkę, jedyny dowód, że noc nie była wytworem jego wyobraźni. Z zadowolonym uśmiechem zajmował się codziennymi obowiązkami, może zmęczony trochę bardziej niż zwykle, co w jego odczuciach oczywiście było zrozumiałe. W myślach cieszył się, że znajomi zostawili go samego.

        Elleanore wróciła tuż przed świtem. Gdy tylko skryła się w lesie, teleportowała się prosto do ogrodu, by nie tracić czasu i sił na mozolny lotny powrót. Przeszła przez hol kierując się do salonu.

Re: [Kamienica Elleanore] Jedna decyzja, trzy konsekwencje.

: Czw Sty 18, 2018 11:00 pm
autor: Kiki
        - ŻONĄ! Ja mam być żoną! Ty sobie to wyobrażasz? Ogłupieli doszczętnie, rozum postradali, słońce im mózgi przepaliło, sumienia nie mają, ja w sumie też, albo upośledzone jakieś, ale ja na głupie pomysły nie wpadam, to znaczy wpadam, ale to nie ma w tej chwili żadnego znaczenia, bo ja nikomu być czyjąś żoną nie każę! Po co w ogóle, ja się pytam? Po co? Jeden powód poproszę, dobry powód! Nie jakiś tam arytokracko-rodzinno-bojatakmówię powód, tylko porządny! Taki, który uznam! Bo powody uznaję, to nie tak, że się buntuję, by się buntować, głupia nie jestem, rozumiem, że czasem coś trzeba, dlatego chociażby pojechałam w ogóle z Moar, tak? Bo mnie poprosiła, a jak siostra mnie prosi to ja tylko trochę marudzę, o wiele mniej i krócej niż zazwyczaj, więc proszę się łaskawie ode mnie odłasiczyć, tak?! Zaprzaństwo!
        Oszołomiona i, początkowo, przerażona do granic możliwości łasica, teraz siedziała spokojnie na śmietniku, z przechylonym łebkiem obserwując specyficzną istotę. Była już późna noc, a młoda wampirzyca chodziła przed nią w tę i z powrotem, a buzia nie zamykała jej się już od dobrych kilku godzin. Słowa wydobywające się z jej ust były dla małego zwierzątka zupełnie niezrozumiałe, a ich agresywny ton na początku przepłoszył miniaturowego drapieżnika, ale po krótkiej chwili łasica wróciła, wiedziona ciekawością, bowiem dziwna istota nie przestawała wydawać z siebie dźwięków. Ostatecznie więc Kiki mogła wylać wszystkie swoje żale nie do muru ulicznej kamienicy, jak wariatka, tylko normalnie, opowiadając historię swojego życia małemu futrzakowi, który siedział na pokrywie od śmietnika i przyglądał się jej w milczeniu, czasami tylko komentując historię krótkim szczekopiskiem, zazwyczaj zupełnie nieadekwatnie do charakteru opowiadanego momentu, no ale nie można mieć wszystkiego.
        - I co ja mam niby teraz zrobić? Dopiero przyjechałam, a już musiałam uciekać, nawet się krwi nie napiłam, bo czasu nie było, a nie wrócę przecież, bo oni mnie cap! I sukienka, i obrączka, i durna melodyjka, i pozamiatane będzie, a ja żoną będę, o nie, nie, co to to nie! Czy ty ją, a czy ona ciebie, tak, nie, możesz pocałować pannę młodą, no nie możesz! Nie można, won! Nie zgadzam się, więc nie wrócę! Bo oni mnie w ogóle nie słuchają, rozumiesz? W ogóle! - krzyknęła, a łasiczka wreszcie pisnęła w odpowiednim momencie, co Kiki skomentowała pomrukiem aprobaty, po czym perorowała dalej.
        - Do Moar też nie mogę wrócić, jeszcze nie teraz, bo ona mnie od razu do ojca z powrotem zawiezie, podstępnie mnie podeszła, niech ją licho, to było dobre, no, dałam się nabrać. Dam jej chwilę, niech ochłonie, też się na mnie darła, jak wybiegałam, że przesadzam, a ja nie przesadzam, to oni przesadzają, mnie za żonę wydawać, nieżycie im niemiłe, naprawdę. Gdzie ja w ogóle jestem? A tak, Mauria. No dobra, to pobłąkam się, oni ochłoną, tego dupka, co to za niego wyjść miałam, może w międzyczasie piekło pochłonie i wtedy… wtedy znów wrócę do Moar – zakończyła, wreszcie się zatrzymując i spoglądając na łasicę. – Bo tylko do niej mogę, wiesz? Tylko ona mnie chce. To znaczy rodzice też, ale oni po coś, a ona zupełnie po nic, tak po prostu, bo ja chcę. To miłe. Nawet. Chyba. Gdyby nie ten podstęp! To na pewno było za tą wazę potłuczoną, ja wiem, ona mówiła, że nic się nie stało i łatała w tym czasie dziurę w ścianie, co ją zrobiłam, jak mnie Sombre gonił, ale to na pewno przez wazę, ja to wiem. To była nawet ładna waza – mruknęła i odeszła w stronę wyjścia z uliczki, nawet drugi raz nie spoglądając na łasicę. Zwierzątko stało jeszcze chwilę na pokrywie, spoglądając ze zdziwieniem na odchodzącą istotę, po czym rozejrzało się nagle. Coś było teraz inaczej. Coś się zmieniło. Ach tak! Cisza!

        Kiki maszerowała ulicami Maurii, rozglądając się czujnie na boki i szukając sobie zajęcia. Lubiła to miasto właśnie za to, że nocami życie tu nie zamierało, ale budziło się na nowo. Otwarte całą dobę kramy i lokale nie były może normą, ale wyjątkowo często właściciele przybytków decydowali się zatrudnić dodatkowe kilka osób i prowadzić interes również w nocy, gdzie klientela nieco się zmieniała, ale napływała tak samo gęsto, jak za dnia. Wampirzyca unikała jednak barów i karczm, nawet wejścia do nich obchodząc szerokim łukiem, by nie wypadł na nią jakiś pijak i całą swoją obleśną osobą nie naruszył jej przestrzeni osobistej, którą roztaczała niestety dość szeroko.
        Uciekła z domu tak jak stała, nie biorąc ze sobą bagażu i aktualnie całym jej dobytkiem było to, co miała na sobie, czyli (na całe szczęście) całkiem sporo. Pomijając liczne warstwy odzieży, miała ze sobą kilka ostrzy, skrzętnie przed Moar ukrytych, trochę monet w kieszeniach i…
        Kiki zatrzymała się momentalnie, wpadając w zamyślenie. Pieniądze. Będzie potrzebowała pieniędzy, a ojczulek na pewno ją od nich odetnie, by zmusić dziewczynę do powrotu do domu. Zrobił to samo, gdy uciekła po raz pierwszy, bo w którymś mieście na swojej drodze do Thenderionu wyrzucono ją z banku, gdy zrobiła raban, bo nie chciano wypłacić jej pieniędzy. Ale był wtedy dym… zabawa nie z tej ziemi, to prawda, i ostatecznie sobie poradziła, a u Moar znów zaopatrzono ją w środki na życie, bo rodzicielom przeszła uraza, gdy usłyszeli, że wampirka trafiła do siostry, ale wciąż… Nie zamierzała dać ojcu satysfakcji i wrócić do posiadłości z podkulonym ogonem tylko dlatego, że skończyły jej się te śmieszne monety, które z jakiegoś powodu rządziły tym światem.
        - Szlag by to! – warknęła, tupiąc i splotła ramiona na piersi. Zaraz jednak jej twarz przybrała zacięty wyraz i wampirzyca rozejrzała się po ulicy, dopiero teraz zwracając uwagę na przechodniów. Szybko przeleciała mijających ją ludzi wzrokiem, szukając kogoś wystarczająco dorosłego i bogato odzianego, by umiał odpowiedzieć na jej pytanie, ale na tyle drobnego, by nie stanowił dla niej zagrożenia. Uśmiechnęła się nieco drapieżnie na widok szczupłej kobiety w wytwornym, ale brzydkim jak samo słońce kostiumie. Ona była bogata. I chuda. Kiki dałaby sobie z nią radę w razie czego.
        - Hej, ty! – zastąpiła jej drogę i zadarła głowę, a kobieta zatrzymała się nagle spuszczając wzrok i unosząc wyskubane cienko brwi tak wysoko, że niemal zniknęły jej pod linią włosów.
        - Proszę? – zapytała blondynka uprzejmie, a jednocześnie kładąc nacisk na to, jak powinna wyrażać się dama.
        - Gdzie tu jest bank?

        Kierowana wyjątkowo drobiazgowymi instrukcjami, chociaż wypowiedziany w tonie takiej wyższości, że wampirzyca miała ochotę pozbierać wszystkie wymlaskane przez chudzielca słowa i wepchnąć jej do gardła, żeby się nimi udławiła, Kiki trafiła w końcu na miejsce. Zatrzymała się przed ciężkimi mahoniowymi wrotami, które wyglądały, jakby broniły dostępu do zamku, nie tej ceglanej kamienicy. Ale w sumie, jak się tyle mamony trzyma, to warto zainwestować, prawda to.
        Młoda de Ville musiała zaprzeć się cała o skrzydło, by drzwi w końcu ustąpiły, a wówczas wemknęła się do środka i przeszła głębiej jasno oświetlonego hallu. Marmurowe posadzki odbijały cichym echem jej kroki, jednak dźwięk ten ginął w kakofonii rozmów, szelestu papierów, czy stukotu wyższych niż jej obcasów. Wampirzyca zatrzymała się na samym środku pomieszczenia, rozglądając z lekko rozchylonymi ustami, a z pomiędzy warg błyszczały ostre kły. Ładnie. Bardzo ładnie. To jest bardzo ładna kotara. Kiki de Ville aprobuje wystrój.
        Kierowana intuicją spojrzała w stronę wielkiego mahoniowego kontuaru, zza którego widać było siedzącą tam lodową elfkę o białych włosach, spiętych w elegancki kok na karku, oraz o wyjątkowo długich uszach, które ozdobiła dodatkowo taką ilością kolczyków, że zapewne dzwoniły o siebie, gdy ruszała głową. Jeśli ruszała. Bo w tej chwili siedziała zupełnie nieruchomo, zapatrzona w jakieś papiery przed sobą. Kiki przyglądała jej się chwilę z daleka, jednocześnie wyczuwając na sobie czyjś wzrok i gwałtownie odwróciła głowę, zerkając przez ramię na stojącego przy wejściu mężczyznę. Wysoki jak diabli, cholera by go, szeroki jak szafa i kudłaty jak pies, którym śmierdział. Wilkołak. Ochroniarz jakiś najwyraźniej, bo spojrzeniem dziewczyny się nie przejął, odwzajemniając je niewzruszenie, aż Kiki sama nie straciła zainteresowania i nie przeniosła uwagi znów na elfkę. Tak, ta elfka wyglądała, jakby ogarniała tą imprezę, więc de Ville skierowała się w jej stronę.
        - Dobry wieczór – białowłosa powitała ją uprzejmym uśmiechem, gdy tylko dziewczyna zbliżyła się do lady. Wampirzyca zamarła z otwartymi do powitania ustami. – W czymś mogę pomóc?
        - Hm, no mam nadzieję. Chciałam wziąć trochę moich pieniędzy, a resztę przenieść. – Kiki dzielnie trzymała się na czubkach palców, by móc oprzeć splecione ramiona o ladę, chociaż i tak odnosiła dziwne wrażenie, że wygląda jak tonący w przeręblu, który kurczowo trzyma się powierzchni lodu, by nie utonąć. Jeśli tak… to nie najlepiej. Elfka spoglądała na nią jednak z przepełnioną profesjonalizmem uprzejmością. Prawdopodobnie nawet by nie mrugnęła, gdyby Kiki stanęła na głowie, co wampirzyca momentalnie miała ochotę przetestować. Najpierw jednak, obowiązki!
        - Rozumiem. Wypłata i transfer środków. Panienki godność?
        - Kiki de Ville.
        - Dziękuję. Proszę, niech panienka spocznie, zaraz ktoś podejdzie.
        Białowłosa delikatnym gestem szczupłej dłoni wskazała jej jeden z obszernych i zdecydowanie miękko wyglądających foteli. Wampirzyca zawahała się na moment, a po chwili skinęła głową i spoczęła na jednym z nich. W międzyczasie długoucha, która rozpoznała rodowe nazwisko, wezwała odpowiedniego pracownika, by młoda szlachcianka nie stała przy okienku, jak niektórzy. Tak więc Kiki nie zdołała na dobre zapaść się w miękkim welurze, gdy podszedł do niej wysoki, chudy mężczyzna, odziany w czarny garnitur, czarne buty, idealnie białą koszulę, ale w towarzystwie prostego, eleganckiego fularu. Czarnego. Kiki z miejsca polubiła uśmiechniętego, szpakowatego mężczyznę.
        - Panno de Ville, nazywam się Lore Hudson, proszę za mną.

        Siedziała z panem Hudsonem w jego gabinecie chyba dobre dwie godziny. Okazało się, że mają jakąś teczuszkę na nią, wypchaną papierami ze wszystkimi dowodami wpłat i wypłat i porządek taki, że ja nie mogę, aż się chciało mu tam nabałaganić! Ale w końcu to były jej akta, więc sobie darowała, bo jeszcze jakieś rueny poginą i dopiero będzie. Wypłaciła drobną część posiadanej sumy, a resztę poleciła przepisać na nowo otwarty rachunek, pod fałszywym nazwiskiem oczywiście. Lore Hudson w czarnym fularze nie wnikał, Kiki udawała, że to wcale nie o nią chodzi i przed nikim się nie ukrywa, i wszyscy byli zadowoleni. Na koniec szpakowaty pracownik banku uprzejmie podał jej dłoń, a ona tylko spojrzała na nią niechętnie i wyszła, wracając znów do hallu banku.

Re: [Kamienica Elleanore] Jedna decyzja, trzy konsekwencje.

: Sob Sty 27, 2018 7:44 pm
autor: Daro
        Dzisiaj być może był dzień na wpadanie. Każdy z chłopców miał na kogoś lub na coś wpaść, wpadła także mucha do miednicy z wodą różaną, przez co Aim dostał spazmów i trzeba było przerwać karciane rozrywki. Niemniej nawet nie licząc tego małego wypadku noc obfitowała w gwałtowne doznania. Podczas gdy niektórzy oddawali się prymitywnym uciechom cielesnym z nieznajomymi, bardzo niehigienicznie, bo na ziemi, trawie czy w innych rozpadlinach, trzy przygarnięte niedojdy zaliczały kulturalne i prawdziwie emocjonujące rozrywki kawalerskie. Jak przystało na dojrzałych amantów reprezentujących różne typy urody, stylów oraz charakterów cieszyli się niemałym powodzeniem wśród kart, płytek domina i odkobieconych ścian ich pokoi. Powietrze też nimi nie gardziło. Ubawili się więc setnie, przez godziny patrząc na siebie nawzajem i na swoje przyrządy grywalnicze. Warto zaznaczyć, że każdy z nich obchodził się z nimi troszeczkę inaczej. Rio smukłymi palcami delikatnie, choć z wprawą muskał grzbiety kart, przekładał je w dłoniach i tasował aż nie rozgrzały się odpowiednio. Żadna z nich nie mogła mu umknąć - ciche jęki rozkoszy rozrywały ich papierowe ciała gdy znajdowały się w jego zasięgu. Jak można się było spodziewać nie było różnicy jaką wartość reprezentowały, ani jaka płeć widniała na obrazku - czy dama, czy król, czy może walet - dla wampira wszystkie były kobietami i tak się z nimi obchodził. Z pikanterią i pietyzmem, dbając i rządząc. Raz tylko niechcący na jednej usiadł, ale to był przypadek. Choć bracia twierdzili, że oszukuje.
Dla równowagi, szczery jak złoto i czysty jak on sam, Aim trzymał talię raz całkiem pewnie, a raz dłonią drżącą - jakby karty miały mu się za chwilę wyrwać albo jakby sam miał je puścić i pozwolić im bezwładnie spaść na podłogę. Ale nie bał się o nie - zdezynfekował dolną część pomieszczenia po tym jak Daro po niej przeszedł swoimi bosymi stopami - którakolwiek karta by mu się teraz nie wymsknęła z rąk, upadłaby na najbardziej nieskazitelne klepki w tej części Alaranii. Powinny w sumie błagać o to, by częściej je tam kładł zamiast trzymać w pocących się od nadmiaru wrażeń dłoniach. Mogłyby ponapawać się pięknem stanu dziewiczej bezkurzności królującej na lakierowanym drewnie, zanim pozostali oddadzą mu swoją część talii i wyśle je wszystkie w nicość, by stworzyć nową, nieskalaną ich wersję. Co prawda, żeby nie nadwątlał ,,bez powodu” swoich zapasów energii bracia namawiali, by tworzył nowy komplet dopiero po kilku rozgrywkach, ale poddali się po tym jak po drugiej rundzie takiego układu zaczął mimowolnie, a z chorobliwą intensywnością moczyć je w misie z wodą (tej, do której później wpadła mucha) i szeptać do nich konspiracyjnie (do kart oczywiście - brudnych braci olewał).
Przy takiej konkurencji Daro niestety wypadał wyjątkowo blado. Brał taką niczego nie spodziewającą się kartę, chwilę pomacał, czasem włożył między zęby - niekiedy się jakąś podrapał (w sumie trudno się dziwić Aimowi, że widząc jego zwyczaje pragnął za każdym razem dezintegrować to co znalazło się w jego łapach (gdyby tylko w łapach!) i zaczynać przygodę ze świeżym kompletem), niekiedy którąś zgubił, a potem znajdował u Riosia (po tym można było rozpoznać, że to karta, a nie kobieta), a czasem zirytowany przegraną gniótł którąś i rzucał w kąt (po tym można było poznać, że ma słabe nerwy).
Gdyby ktoś przyglądał się im, grającym po dżentelmeńsku i z przyrodzoną klasą, od razu by zauważył, że ma się przed sobą wampirzą elitę. Jeśliby tylko bez obstawy tych odstraszających wszystko wilków pokazali się na ulicy na pewno nie mogliby się odpędzić od rządnych przygód niewiast piszczących na ich widok i obchodzących ich ze wszystkich stron (lub szerokim łukiem). Zwłaszcza Rio, który oblegany przez płeć piękną musiał zdradzać gdzie zdobył swoją tukaniczną chustę, a nawet odmawiać złożonym ofertom zakupu nie miałby chwili spokoju. Niektóre pannice pytały go też o torbę, czy nawet naszyjnik, ale niestety żadna nie chciała zapłacić za nie w naturze (chyba, że martwym kurczakiem), więc wszystkie jego atrybuty wątpliwej męskości nadal towarzyszyły mu w podróży. Kiedyś chwalił się, że miał jeszcze piękny, słomkowy kapelusz, ale jednej damie tak się spodobał, że zgodziła się w zamian za niego spędzić z wampirem parę błogich, pełnych uniesień godzin… kapelusz ów znalazł się potem zwinięty na dnie bagażu i dokładnie schowany przed światem, w obawie, że ktoś odkryje prawdę i to, że tamte kilka godzin chłopak przesiedział pod dębem sam ze sobą. Choć właściwie to było wiadome od samego początku.
Wracając jednak do obecnej sytuacji trójki przyjaciół - kiedy kryzys muchowy został zażegnany (kilkanaście minut uspokajania Aima, kilka prób użycia przez Daro magii chaosu, przez którą utopiona mucha w końcu znowu zaczęła latać, tylko, że do góry nogami, kilkadziesiąt minut uspokajania Aima i jeszcze parę by złapać owada i wynieść go na dwór (zadanie to powierzono Rio, więc zajęło około pół godziny)) chłopcy ogarnęli się (względnie) i zaczęli grać w domino. Żeby było zabawniej było to domino ,,rozbierane” (nagość musi być). Krótko mówiąc każdy kamień miał na sobie małe ubranko, które trzeba było zdjąć nim się go dostawiło do reszty. Trudno powiedzieć po co.
Następnie wpadli na pomysł, że przecież zamiast rozbierać jedynie płytki mogą także siebie! To jednak wydało im się bez sensu.
- Kiedyś, jak zaprosimy Elcię, to wprowadzimy taką zasadę! - zadecydował Rio z błogim uśmieszkiem. Reszta nie protestowała. Daro, bo w sumie wszystko mu było jedno czy ktoś się rozbierze czy nie, a Aim bo nagich łatwiej wyczyścić. Sam jednak z zasady nie zdejmował z siebie ubrań ,,nie do kąpieli”, więc postanowił sobie, że będzie musiał wygrywać. Inaczej wszystkich czeka zagłada i on już tego dopilnuje.

Zanim jednak nastał ten przeraźliwy czas, gdy ktoś zmusił mikrusa do obnażenia się nie związanego z ablucjami, na horyzoncie pojawiło się słoneczko, a data w kalendarzu została zmieniona przez upływ rozkochanych w bawiących się chłopcach minut. Dla różowowłosego z ,,jutra” zrobiło się ,,dziś”, dla Aima ,,dzień czysty” przeskoczył na ,,dzień czyściejszy”, a Rio podpisał go sobie w myślach jako ,,romans z Elleanore - podejście 9”. Miło by było choć raz dojść, a nie tylko podchodzić, ale od czegoś trzeba było zacząć.
Tym razem padło na ustalenie rozkładu dnia. Bo oto dzisiaj Rio postanowił przeprowadzić małą rewolucję, by powoli przejąć panowanie nad sytuacją i pokazać, że wraz z braćmi są zdrowymi na umyśle kompetentnymi bytami.
Tak więc najpierw namówi się Aima, żeby pojawił się w salonie i chwilę posiedział ze swoją nową… sforą. Może zatrzymać chustkę, byle nie zaciągał jej na oczy. Daro wyprowadzi się do ogrodu, żeby sobie pobiegał. On zaś… może spróbuje porozmawiać z Elcią, albo przeprowadzi jakiś sabotaż.

Żeby wszystko przebiegło gładko bracia postanowili trzymać się razem - nie mogli opuścić kurdupla w tym kryzysowym momencie. Musieli mu jakoś ułatwić zapuszczenie się do centrum życia kamienicy. Tak więc Rio wspierał go duchowo, a Daro chwycił wpół, przełożył sobie przez ramię i wyszedł na korytarz.

Mimo początkowej szamotaniny i krzyków, a także paru innych rodzajów ataku udało się różowemu nie upuścić wijącego się jak tasiemiec brata i bezpiecznie dostarczyć go do salonu, gdzie rzucił go na kanapę. Znaczy, gdzie próbował rzucić go na kanapę, ale źle wycelował i ostatecznie pirzgnął go na dywan. Wampirowi co prawda i tak nie robiło to różnicy, ale Rio odjął im punkty za ,,wykonanie”. Za ,,prezencję” też zresztą, bo w czasie jednostronnej walki Aim popruł bladookiemu koszulę na plecach, w zamian za to dorabiając się dziury w spodniach, kiedy zahaczył o jeden z pazurzastych paznokci swojego oprawcy. Uszkodzenie na szczęście było niewielkie i znajdowało się się na tylnej stronie uda, a nie na tyłku, ale minusowe punkty zawsze warto było dać. Choć w jakiś niewyjaśniony sposób takie niedoskonałości nadawały pedantyczno-ulizanemu wyglądowi chłopaka nieco ikry i bardzo mu pasowały. Właśnie dlatego Rio o prześwitującej skórze nie zamierzał mu mówić.
- No dobra, robimy tak - zwrócił się do nich kiedy w końcu zajęli miejsca i przestali się nerwowo gibotać. - Aim, ty posiedzisz tu i będziesz grzecznie witał każdego kto wejdzie. Staraj się ich niczym nie spryskiwać znienacka i nie wyrywaj im włosów z uszu, bo mogą to źle odebrać.
- O… oni mają włosy w uszach? - Słaby głos Aima ledwo przebijał się przez kamieniczne odgłosy życia.
- W sumie nie jestem pewien. Ale może mają. W końcu to pół-zwierzęta. Sprawdź.
- Ja tak nie chcę! Chcę do domu…
- Jesteś w domu, milutki. - Rio obdarzył go słodkim uśmiechem krwiopijcy i zabójczym spojrzeniem przewodnika wycieczki, który nie zniesie żadnego sprzeciwu.
- A… a nie obrażą się jak będę im tak zaglądać? Czy ja w ogóle mam do tego narzędzia? Nie wiem czy jestem gotowy…
- Nie bierz wszystkiego tak na poważnie, żartowałem tylko! No, Daro powiedz mu coś!
- ,,Bujne owłosienie sprzyja rozwojowi wszy i pcheł. Gnidy, nimfy i larwy mają tam optymalne warunki do rozrodu, a wszy łonowe…”
- DOSYĆ! - Aim pobladłwszy zerwał się z miejsca, po czym pokręcił się chwilę i zaczął cichutko płakać.
- Gratuluję. - Rio niemal zaklaskał. - Akurat teraz musiałeś chwalić się elokwencją i otrzaskaniem z parazytologią?
- Chciałem tylko powiedzieć coś mądrego! Było na temat!
- Wsadź sobie taki temat! Nie widzisz co zrobiłeś!?
- Nie moja wina! Sam chciałeś, żebym coś powiedział!
- I musiałeś pojechać cytatem o robakach!?
- O co chodzi? Były tam fakty dla Aima i ,,łono” dla ciebie…
- Doceniam, ale zamknij się.
To już zabolało.
- … Menda - szepnął różowy.
- Że niby jak!? Powtórzysz proszę? - Rio zatrzepotał rzęsami.
- Tak się mówi na wesz łonową. Mendoweszka taka. Jak ty.
Dziwne, że jego mądry braciszek nie wiedział takich rzeczy, a jeszcze dziwniejsze, że po otrzymaniu ładnej definicji zamiast mu dziękować skoczył na niego i zaczął dusić.
I tak Aim dalej łkał, Rio i Daro tarzali się po podłodze próbując uszkodzić jeden drugiego, chociaż nie za bardzo, a czas uciekał. Chociaż w sumie czy można było spożytkować go lepiej niż na zacieśnianie rodzinnych więzów lub rąk na szyi brata? Zdecydowanie nie.

W końcu jednak towarzystwo rozpierzchło się - jedyny nie biorący udziału w bójce nie wytrzymał nerwowo i gdzieś pobiegł. Daro z kolei ugryzł drugiego bohatera w stopę, przez co ten stracił ochotę do dalszej zabawy i zwyczajnie go zostawił - samego na środku salonu. Różowy, podrapany mocno i w samych już tylko strzępkach koszulowych położył się na wznak i zagapił na sufit. Może potem pójdzie do tego ogrodu? A może poczeka tutaj? Tylko na co? Czy przyjdzie ktoś ciekawy? Może ktoś chciałby go pomasować? Zszywające się ranki nieco bolały, ale były głównie na torsie - i jedna na policzku. Plecy były calutkie - można było głaskać! Tylko kto by chciał się za to zabrać…

W tym samym czasie Aim, roztrzęsiony bardziej samym przebywaniem poza pokojem i wszami niż bójką, ze łzami w oczach wpadł prosto na zmierzającą ku salonowi Elcię. Panią Elleanore. Jednak jak bardzo nie pragnął trzymać wszystkich na dystans, tym razem, znerwicowany brakiem psychicznego podparcia rzucił się prosto na nią, jak zagubione dziecko i wtulił głowę w jej brzuch. Nie odzywał się i w sumie nic dziwnego - nie zamienił z nikim z tutejszych (z wyjątkiem gosposi) ani jednego słowa, nie mówiąc o tym, że chował się prze nimi i zakrywał twarz. Właśnie - dobrze, że miał ją zakrytą, bo po kilku sekundach dotarło do niego do czego się przytula. Już pal sześć Elcię - może czasami się myła. Ale chłopaczek nie byłby pedantycznym wampirem gdyby nie wyczuł męskiego odoru mieszającego się z jej własnym oraz zapachu trawiastej natury na szmatce, którą przykryła ciało. Oderwał się od niej w oka mgnieniu, niemal odskoczył, ale nie uciekł. Spojrzał jej czujnie w oczy.
- Przepraszam - powiedział zza swojej czerwonej chusty i zwiesił nieśmiało głowę w wyrazie skruchy za niespodziewane czułości. Zaraz jednak uniósł ją gwałtownie i oznajmił:
- Zaraz przygotuję kąpiel. Woda będzie ciepła za dziesięć minut! - Ostatnie słowa wypowiedział już w biegu, bo czuł jak wszy tego tajemniczego mężczyzny zaczynają przeżerać dziurki w jego osłonce na twarz i zaraz dobiorą mu się policzków… zaraz jednak zawrócił:
- Przepraszam, gdzie jest pani łazienka? Zresztą nieważne, znajdę. - Nie miał czasu na pogawędki, ona zresztą też nie. Zegar tykał - musiała zostać opłukana z pożądania zanim pory w jej ciele zatkają się i zaropieją. Myśląc o tym i o pasożytach, niemal w kilka sekund znalazł się przy drzwiach łazienki, gotowy zerwać z siebie ochronkę, a najlepiej także część skóry, co nie zmieniało faktu, że priorytetem było przygotowanie wanny dla skażonej wampirzycy. On mógł zdezynfekować się w pokoju, a ona… zdecydowanie potrzebowała pomocy. Gotów zaciągnąć damę siłą, gdyby nie zjawiła się sama, nagrzał wody i utworzył kilka specyfików, parę z nich wylewając od razu na siebie. Trudno. Posadzka i tak była przystosowana do moczenia.

Rio nie miał tyle szczęścia by wpaść na rozgrzaną jeszcze jakiś czas temu kobietę i jej roztocza, czy jak im tam było - nie zobaczył jej nawet w tym skąpym stroju, o którym mógłby potem marzyć (znaczy o Elce w nim, a nie o samym ciuszku). Zamiast tego bardzo niedoszły kochanek, rozeźlony jeszcze i mający ochotę popatrzeć na inne niż braterskie ryjki pobłąkał się po korytarzach po czym wszedł drzwiami dla personelu do holu banku. Uderzyła go mieszanina zapachów, w tym zwykłego miejskiego powietrza, a dźwięki i kolory wydały mu się bardziej intensywne. Sprawnym okiem w mig dostrzegł parę interesantek płci pięknej, które natychmiast przykuły jego uwagę. Dwie młode panienki w bogatych strojach i z dziwnymi fryzurami… a tam obok brat lub narzeczony jednej z nich. Jakiś taki wielki… paskudnie. Czy te dziewczęta na pewno były aż tak ładne?
Były.
Mijając z uspokajającym uśmiechem wilka-strażnika zaczął powoli kroczyć w ich stronę. Z jakiegoś powodu ludzie zaczęli mu się uważnie przyglądać. Wręcz otwarcie gapić. To z uśmieszkami to z wyraźnym niepokojem, a kilku klientów wyszło, w tym ów brat-narzeczony pchając przed sobą poczerwieniałe na twarzy, ale rozchichotane w duchu damulki. Rio zatrzymał się na środku nic nie rozumiejąc i podrapał po czarnej czuprynie. Co zrobił nie tak? Przecież jego rany na pewno się już zregenerowały, poza tym nie oberwał wcale mocno…
Nagle podkusiło go by może jednak zobaczyć w jakim stanie jest jego odzież. Przy bójkach to ona zazwyczaj obrywała najbardziej, ale jakoś tak o tym zapomniał mając głowę wypełnioną złością i… różnymi rzeczami, w tym kobiecymi kształtami w wersji różnej i niekoniecznie karcianej.
Niemal się zapowietrzył, kiedy do jego pseudonastoletnich oczu dotarł widok na wpół rozerwanych spodni i męskiego suteczka zerkającego nieśmiało na świat zza nadszarpniętego, fioletowego materiału koszulki. W pierwszym odruchu przeraził się.
,,Moja bluzka! Cholera Daro, niech cię pokąsa! To moja ulubiona! Mam tylko dziesięć takich!”, krzyczał w myślach, po czym zerknął na patrzący bacznie personel. Wyprostował się, po czym dumnym gestem zakrył obnażoną pierś i wycelował w nich wszystkich karcącym spojrzeniem.
- Bezwstydni - szepnął, zadzierając głowę, ale nie wpadając na pomysł, by zwisającą nad pachwiną częścią spodni zakryć wystające spod nich gacie w motylki. Turkusowe mierniki zieleniaki i łaciate plamce dotrzymujące im towarzystwa. Krótko mówiąc ładne i estetyczne, ale może nieco frywolne jak na tę porę roku. Tak czy inaczej honorowy dawca widowiska był gotów wycofać się z powrotem w głąb kamienicy i przeznaczyć następne tygodnie na wymazanie tego zdarzenia z pamięci. Nie mógł jednak, bo właśnie w tamtej chwili, w tym holu, dostrzegł coś małego i dziwnie znajomego. Kiedy oprzytomniał i uciszył szum w uszach zrozumiał co to. Dopiero wtedy naprawdę pobladł, choć mało to było po nim widać i zagapił się na istotkę jakby to ona właśnie prezentowała światu swoje motylki.
- Gadzinka…!? - Wydobyło się nagle ze ściśniętego gardła. Trudno było odczytać po minie chłopaka co w tym momencie czuł, ale widać nie zapomniał siostrzyczki zupełnie. Nie, skoro nazwał ją tak jak za dawnych lat. W sumie był to pierwszy wyraz jaki pojawił się w jego pamięci, dopiero później przemknęło cichutkie ,,Kiki”. Potem zaś pojawiła się trzecia myśl, przez którą w ułamku sekundy doskoczył do dziewczyny i przykładając palec do własnych ust, panicznym gestem starał się pokazać jej, by się ,,nie odzywała” lub ,,nie mówiła za dużo”, a jeżeli już to ,,cicho”.
- Jak miło cię widzieć! - krzyknął nagle, po czym szepnął:
- Błagam cię Kiki, nie wydaj nas. Ani słowa chwilowo, dobrze? - Wyglądał na porządnie zestresowanego, choć starał się zachować spokój. - Wyjaśnię ci wszystko za chwilkę. - Tylko tyle był w stanie powiedzieć nim jego głowę wypełniła absolutna pustka koloru gaci bez owadów, czyli w tym przypadku - świeżutkiej wanilii.

Re: [Kamienica Elleanore] Jedna decyzja, trzy konsekwencje.

: Nie Lut 04, 2018 10:49 pm
autor: Elleanore
        Przebywająca na krótkiej wycieczce kulinarnej wampirzyca nie była świadoma rozgrywających się w posiadłości dramatów. Zarówno zapierające dech w piersi karciane potyczki, jak i późniejsze wzajemne lekcje parazytologii z ich ekspresyjnym zakończeniem, pozostawały skryte pod woalem niewiedzy. Nieumarła wróciła do domu zrelaksowana i wypoczęta, ale przede wszystkim zaspokoiwszy głód. Powolnym kocim krokiem przesuwała się wzdłuż prywatnego holu, na moment zapominając o obowiązku, jaki ściągnęła sobie na głowę i pod dach domostwa. Jednak obowiązek, czy właściwie jeden z trzech obowiązków, postanowił sam o sobie przypomnieć. Dosłownie wypadł zza zakrętu i rzucił się zrozpaczony jak wystraszone dziecko. To ten z nerwicą natręctw i całą listą fobii.
Popatrzyła w dół z niewzruszoną miną, rozpoznając czerwoną chustkę na twarzy, a całą empatią na jaką zdobyła się wampirzyca było zatrzymanie swoich kroków, zamiast staranowania kurduplowatej podróbki mężczyzny, która nie miała wielkich szans się nim stać. Spoglądała chwilę na czuprynę, nim ta wzdrygnęła się niby dotknęła trędowatego, przepraszając i jęcząc coś o kąpieli.
Hrabina uniosła jedną brew w jedynym przejawie emocji i przechyliła głowę w odpowiedzi na krótkie wahanie wampirka. Doprawdy nie musiała być geniuszem by domyślić się powodów tak gwałtownego pragnienia sporządzenia dla niej kąpieli. Każdy nos w tym domu bez zastanowienia, skupienia ni czujniejszego węszenia wyczuwał na niej woń mężczyzny. Każdy doskonale mniej lub bardziej pojmował jak ona się tam znalazła oraz dlaczego, ale nikt oczywiście nie pytał. Tym bardziej nikt nie śmiałby proponować jej kąpieli. Pokojówka mogła spytać czy życzy sobie wannę z gorącą wodą, ale stwierdzenie przez chłopaczka, że on już szykuje balię… To było bezczelne. Zupełnie jakby stwierdził, że ona wymaga kąpieli. Całkowity brak rozsądku.
Dobrze, że Elleanore nie była już młodą i porywczą wampirzycą, młodą była kiedyś, bardzo kiedyś… porywczą nigdy, bo z pewnością zafundowałaby młodzieńcowi policzek tak siarczysty, że opadłyby z niego wszystkie wyimaginowane wszy, o których istnieniu oczywiście nie wiedziała.
        W taki więc sposób z pobłażaniem wróciła do spaceru własnym holem ciesząc się wewnętrznym spokojem uzyskanym po owocnej wycieczce, ignorując szarżę na jej pokój i łazienkę.
W planach miała całe popołudnie wolne, które zamierzała należycie i owocnie spożytkować. Książka od Lu, ta o przygodach pirata, wciąż czekała na dokończenie, a wciągała nie gorzej niż najlepszy romans. Musiała tylko wykombinować jak nie stracić odczytu ulubionych fragmentów ukochanej powieści urzekającym demonicznym głosem, jednocześnie przyznając przyjacielowi, że przegrała zakład. Mogłaby co prawda spierać się, że przygody nie jakiegoś tam pirata, ale Kapitana, jak to sama postać wielokrotnie podkreślała, nie wciągnęła jej równie mocno jak miłosne historie, ale byłoby to nieprawdą. Niejedna książka romantyczna była mniej porywająca od tej przygodówki. Cóż nie było innej opcji jak ogłosić wygraną nemorianina ku swojemu niezadowoleniu, ale to później, najpierw liczyła cieszyć się dobrą lekturą.
        Niczym dystyngowana zjawa weszła do swoich komnat, nie zwracając uwagi na nic innego. Tyle dziwnych rzeczy działo się ostatnio w posiadłości, że odchylenia od normy nie będące bezpośrednim zagrożeniem dla banku czy klientów, postanowiła sumiennie ignorować.
W pokoju oczywiście zastała rozciągniętego na szezlongu Casjusa, tylko już w całkiem ludzkiej postaci. Wilczysko leżało sobie rozkosznie uchylając raptem jedno ślepie, nawet nie próbując wstawać ani wracać do własnych komnat.
        - Do twojej łazienki coś wpadło - prychnął drwiąco.
        - I oczywiście nie próbowałeś Cosia zatrzymać? - zapytała podobnym tonem.
        - Kimże jestem by cię oceniać i wnikać w twoje zabawy? - Zamknął oko, układając się wygodniej najwyraźniej Elkowy mebel uznając za idealny do dalszego wypoczynku.
        - Jak zacznę gustować w jeszcze niedojrzałych dzieciach, to nie omieszkam cię poinformować byś też mógł skorzystać - odgryzła się krwiopijczyni, będąc w wyjątkowo dobrym nastroju. Tego młodzieńca będzie miło wspominać jeszcze przez jakiś czas. Normalnie nie miewała ochoty powielać kolacji, ale dla niego chętnie zrobiłaby wyjątek i odwiedziła go przynajmniej jeszcze kilka razy, oczywiście gdyby nie dawno ustalone zasady.

        Nie zwalniając, ani nie zatrzymując się nawet na tchnienie, Ell uśmiechnęła się pod nosem poszła po swoją niedokończoną powieść. Niech sobie wampirek siedzi w łazience jeśli go to bawi. Normalnie gorąca woda z aromatycznymi olejkami byłaby całkiem przyjemnym zakończeniem wycieczki i cudownym początkiem krótkiego, ale jakże zasłużonego lenistwa. Ale by ktoś dyktował jej warunki i nakazywał oczyszczenie się, bo czuć było od niej mężczyznę było niepojęte. Udawanie, ze podobny pomysł nie zaistniał było zachowaniem zwiastującym prawie podopiecznemu najdłuższe życie.
Dopiero z tomikiem w dłoni, rozejrzała się uważniej po pokoju, jakby nie wiedziała jakie miejsca miała do wyboru. Oczywiście Cas zajmował idealny do czytania szezlong i chyba celowo i w pełnej złośliwości nie zamierzał się ruszyć. Leonore również nie planowała zmieniać nawyków.
Lekkim, zadziornym krokiem, celowo brzęcząc bardziej niż zwykle zbliżyła się do wygodnego mebla, otaksowała wilka powolnym spojrzeniem i usiadła mężczyźnie na udach. Alfa otworzył oczy marszcząc brwi w niemym pytaniu, podczas gdy wampirzyca kontynuowała. Z kocią gracją, powoli przechyliła się do tyłu powoli układając się w półleżącej pozie. Tak się idealnie składało, że wilkołak stopy trzymał na podłokietniku, zaś głowę na skrzyżowanych za nią rękach, na płaskiej części siedziska. Wreszcie hrabina plecami osiągnęła szczyt oparcia. Teraz mogła się po nim zsunąć w bok, na koniec ramię opierając na kostkach mężczyzny. Wilkołak zmrużył ślepia, domyślając się, że to nie koniec pokazu. Słusznie przypuszczał. Z dźwiękiem uderzających o siebie bransolet, wampirzyca uniosła stopy z podłogi. Zaplotła nogi o siebie i zgięte w kolanach ułożyła na jego tułowiu, tak, że swobodnie zwisającymi palcami, prawie sięgała jego pachy.
        - Nie za wygodnie ci przez przypadek? - warknął Casjus, starając się patrzeć kobiecie w oczy, ale z racji horyzontalnej pozycji widział głównie jej długą nogę kończącą się dopiero wraz z rozporkiem sukni, a dalej wzrokiem już nie sięgał.
        - Ani trochę, jest prawie idealnie - odparła tonem zadowolonego z siebie bytu, któremu nikt nie mógł nic zrobić i otworzyła książkę.
        - Nie za ciepło przypadkiem? - prychnął wilk, który nieraz musiał się użerać z niepoważną szefową, ale jakoś nie lubił być traktowany aż tak przedmiotowo.
        - Nie - odezwała się lekko znudzona ciągłym przerywaniem. - A tobie dobrze? - zapytała. Jakby nie dość droczyła się ze zmiennokształtnym poruszyła nogą i pytając, grzbietem stopy zaczęła gładzić jego ramię.
        - Idealnie - burknął. - Tylko głaszcz dalej, to szybciej zasnę - prychnął jeszcze, zamykając oczy. Ta kobieta była nienormalna, niebezpieczna i ktoś powinien solidnie przebrać jej garderobę. Powieki skrywały źrenice a mimo to wciąż kuł go widok nagiej skóry. Przez tyle lat powinien już przywyknąć, ale ilekroć myślał, że widział już wszystko w wydaniu wampirzycy, ta wpadała na nowy pomysł.

Re: [Kamienica Elleanore] Jedna decyzja, trzy konsekwencje.

: Czw Lut 15, 2018 10:06 pm
autor: Kiki
        Biuro pana Hudsona w czarnym fularze Kiki opuściła w całkiem niezłym nastroju. Zupełnie bez problemów załatwiła dokładnie to, co chciała, nic w międzyczasie nie wybuchając, podpalając, przewracając, burząc czy unicestwiając. Nie wskoczyła na biurko, chociaż wyglądało na kusząco uporządkowane, nie przewróciła dokumentów, przezornie myśląc o swoich ruenach, nie ukradła czarnego fularu, który był fantastycznie czarny i potencjalnie przyjemnie aksamitny (właściwie to z pewnością był gładki, bo dotknięcia elementu odzieży lekko skonsternowanego bankiera już sobie nie darowała, przechylając się przez biurko z ostrożnością eksperymentującego alchemika, aby tylko pan Hudson w czarnym fularze nie postanowił z jakiegoś absurdalnego powodu jej dotknąć) i nie nakrzyczała na mężczyznę, gdy próbował podać jej dłoń, a jedynie dostojnie, jak na arystokratkę przystało, nawiała z pokoju. Z jednej strony było to zachowanie niepokojąco normalne i zdecydowanie nudne, ale z drugiej - wyjątkowo satysfakcjonujące. We własnych myślach już śmiała się ojcu w twarz, zadowolona, że teraz nie ma na nią żadnego haczyka, którym próbowałby ją szantażować, by wróciła do domu i została ta okropną i zupełnie bezsensowną żoną tego kogoś, kogo nawet nie widziała. Wyjątkowo bzdurny pomysł, jeszcze gorszy niż wynalezienie czegoś tak obrzydliwego, jak falbanki i plisy - krok wstecz dla mody, jej skromnym, aczkolwiek jedynym słusznym zdaniem.
        Problem był jeden. Owszem załatwiła to, co chciała, ale też… załatwiła już to, co chciała. I teraz nie miała co robić. Wampirzyca stanęła na środku holu, przez chwilę bujając się na piętach i ze splecionymi za plecami rękami rozglądała się po pomieszczeniu, wyglądając jak uosobienie nadciągającego zamieszania. Wcale nie miała złych intencji, po prostu uważała, że w tym banku jest strasznie drętwo, ludzie jacyś tacy unieszczęśliwieni stoją w kolejkach, poniekąd też na nią łypiąc niechętnie. Bo jakim to cudem ta mała dziewczynka weszła do instytucji grubo po nich, a została obsłużona momentalnie i to przez specjalnie przywołanego pracownika, w jego gabinecie! Nie musiała czekać, jak oni wszyscy w kolejce, a teraz jeszcze śmiała wyglądać na znudzoną!
        Kiki zaś wolnym krokiem zaczęła przemierzać hol, pełna obojętności wobec czujnego spojrzenia skundlonego strażnika. Na razie odpuściła nudziarzom stojącym gęsiego, a skierowała się znów ku zapadającym się fotelom, gdzie zielone oczy wyłapały coś interesującego. Książka! Gruba, nieco podstarzała, a to znaczy, że albo zawierała treści wyjątkowo porywające, zakazane, przepełnione mądrościami lub ciekawymi historiami, albo wręcz przeciwnie, a możliwe też, że dla wampirzycy zupełnie niezrozumiałe. Ciekawość jest jednak po to, by ją zaspokajać, więc młoda wampirzyca podeszła i zabrała tomiszcze, kierując się na swój własny fotel.
        - Przepraszam bardzo! – zaprotestował oburzony jegomość, któremu dziewczyna właśnie wyjęła książkę z dłoni. Był właśnie w trakcie zapoznawania się z fascynującym paradygmatem ontologicznym, gdy jakieś zakutane w liczne warstwy ciemnych tkanin stworzenie po prostu wyjęło mu księgę z rąk i odeszło, jak gdyby nigdy nic, na sąsiedni fotel! Proszę sobie wyobrazić tą bezczelność! Na dodatek dziewczyna, bo tym okazała się obca istota, zdecydowanie zbyt młoda na samodzielną wizytę w banku, spojrzała na niego beznamiętnie, jakby dopiero uświadamiała się w istnieniu kogokolwiek poza sobą.
        - Nie szkodzi – mruknęła w końcu Kiki, nie bardzo rozumiejąc, za co dziwak w okularach ją przeprasza, ale co ją to obchodziło. Odwróciła się do niego plecami i zajęła wygodnie miejsce na fotelu. Klapnęła lekko na siedzisko i z równą łatwością obróciła się wokół własnej osi, zajmując najlepszą do czytania pozycję. Tyłek umościła w zgięciu fotela, wyprostowane nogi wspierając pionowo w górę na oparciu mebla, a plecy składając na siedzisku. Głowa zwisała jej w dół, razem z rękami, w których trzymała przed nosem upolowaną książkę i tym samym zasłaniając sobie odwrócony do góry nogami świat, w którym znudzeni klienci obserwowali dziwne widowisko z mieszaniną oburzenia i zainteresowania. Kruczoczarne włosy zwisały w dół, tworząc gniazdo na marmurowej posadzce, a stopy w sznurowanych buciorach bujały się niespiesznie w rytmie niesłyszalnej dla nikogo poza dziewczyną melodii.
        - Panienko?
        Książka była dziwna. Strasznie dużo pytań i żadnych odpowiedzi, zupełnie bez sensu, po cholerę zadawać pytania, na które nie uzyskuje się odpowiedzi? I po co czytać coś, gdzie nie ma żadnych informacji, a jedynie same przypuszczenia i gdybania? Co on głupi? Jak nie wie, to niech się dowie, a nie zaraz książkę pisze. Zupełnie bez sensu.
        - Ekhem…
        Ale w sumie interesujące nawet. Wciągało. Kiki lubiła pytania, głównie zadawać, ale czytać w sumie o nich też mogła i jednocześnie zastanawiać się nad odpowiedziami, których mogło być bez liku! Książka jednak nagle odjechała jej od oczu, pociągnięta w górę przez kogoś silniejszego.
        - Przepraszam bardzo!
        - No na elfie trupy, czego znowu?! – warknęła, łypiąc złowrogo na wilkołaka, któremu sięgała głową do kolan, a który pochylał się nad nią z surowym wyrazem twarzy.
        - To jest bank – syknął mężczyzna, a Kiki wywróciła oczami, wciąż wisząc do góry nogami.
        - No brawo bystrzacho, chcesz za to psią chrupkę? – mruknęła, próbując przysunąć sobie książkę z powrotem przed twarz, ale ta nagle została jej wyszarpnięta. – Hej! – zerwała się momentalnie, podejrzanie sprawnie wracając do zwyczajowo przyjętej pozycji na fotelu. Na chwilę tylko, bo zaraz wskoczyła butami na siedzisko, by wilkołak nie spoglądał na nią z góry. No, teraz przynajmniej sięgała mu do ramienia!
        - Muszę prosić panienkę o właściwe zachowanie albo opuszczenie banku.
        - To sobie proś, co mnie to obchodzi – fuknęła, usiłując odzyskać książkę, która wisiała nad jej głową na jakiejś totalnie poronionej wysokości, trzymana przez zapchlonego kundla. No co za gość!
        - Nalegam – warknął, w końcu skupiając na sobie nieco bardziej przytomne spojrzenie dziewczyny, która w odpowiedzi na brzmienie groźby w głosie obnażyła swoje kiełki. Zamiast charakterystycznego syknięcia z jej ust wydobyło się tylko głuche „huh?!” i wampirka prawie podskoczyła w miejscu słysząc znajomy głos i przydomek. Nie głośniejszy od szeptu, a jednak rozbijający się echem w głowie. Gadzinka!?
        Momentalnie olała zapchlonego dryblasa, rozglądając się wokoło, aż załopotały czarne kudły, a skrzywiona w złym wyrazie buzia zamarła w szoku, dosłownie na uderzenie serca, nim rozpromieniła się niczym najpiękniejszy kwiat. Z nieartykułowanym, acz donośnym piskiem Kiki zeskoczyła z fotela przez oparcie, biegnąc w stronę brata, przed którym nie zatrzymała się, tylko obiegła go w kółko, niczym stęskniony za właścicielem psiak. Unikanie kontaktu fizycznego Kiki miała zakorzenione już tak głęboko, że nawet nie przytuliła Kyoriego na powitanie tylko podreptała chwilę w miejscu, zrobiła wokół niego kolejne kółko i dopiero zatrzymała się tuż przed jego nosem, wlepiając w chłopaka zielone oczy i idąc z nim gdzieś, zupełnie nieistotne gdzie.
        I już, już łapała oddech, by wydrzeć się w niebogłosy, jak się cieszy, że go widzi, że tak dawno nie widziała, że jak oni mogli ją zostawić i sobie pójść, i ona z rodzicami sama została, i u Moar później była, ale teraz jej żoną każą być i ona uciekła i jeny jeny, fantastycznie, że się spotkali, bo on jej na pewno pomoże, gdy brat nagle zaczął szeptać, a ona przekrzywiła głowę, skonsternowana, rozglądając się wokół. Nas? Jakich nas? Jest ich więcej? Czemu cicho, czemu nie wydać? Komu? Gdzie? Jak? Nawet wyjrzała za czarnowłosego, ale ziało tam pustkami i nudą, więc wróciła do jego znajomej, chociaż nieco wyrośniętej mordki. Bardzo starała się milczeć i przez chwilę nawet zamykała i otwierała usta, chcąc i nie chcąc piszczeć z radości. W końcu jednak małe ciałko nie wytrzymało intensywności myśli i uczuć, a że chwilowo wciąż posłuszna bratu Kiki twardo milczała, ogrom jej radości odbił się magiczną czkawką, sięgając do chaosu w serduszku wampirzycy. W ten sposób wazon na stoliku, który mijali wybuchł w gromadę motyli, które na szczęście rozpierzchły się po całym holu, i tylko pojedyncze sztuki podlatywały do oczekujących, budząc jednocześnie podziw i zaskoczenie petentów.
        - Ups.

Re: [Kamienica Elleanore] Jedna decyzja, trzy konsekwencje.

: Pią Mar 02, 2018 9:48 am
autor: Daro
        Są rzeczy, które znieść łatwo i takie, których przełknięcie wymaga rozprucia sobie gardła. Aim gardła sobie rozpruć nie chciał, bo to mało higieniczne rozwiązanie - nie mógł więc nijak pogodzić się z sytuacją, w której został postawiony.
Czekał.
Czekał i grzał wodę.
A woda też czekała i stygła.
Pani Elleanore najwyraźniej w ogóle nie zamierzała się pojawić.
Przemoczony i zdezorientowany po jakimś czasie postanowił nieśmiało wychynąć zza drzwi i upomnieć się (w imieniu wanny i środków odkażających) o uwagę. To co zobaczył przeraziło go jednak tak srodze, że aż mu resztki mydełka ze skóry poodpadały. Pani Elleanore, ta sama, którą w porywie bezradności (o zgrozo!) dotknął w jej nieczystym stanie, teraz w najlepsze uwalała się na (nieco mniej zbrukanym od niej do chwili kiedy na niego nie wlazła) wilkołaku (w postaci na szczęście mało zwierzęcej, choć tak samo biologiczno ssaczej jak reszta żyjących zabrudzeń).
Spoglądał to na nią to na niego. Pobladł mentalnie, a strach odbijał się w jego rosnących z sekundy na sekundę oczach. Nic nie wskazywało jednak na to, by wampirzyca się nim przejęła. Za nic miała gorące ablucje i męski brud, który się po niej panoszył. Pozwalała mu rozchodzić się po jej ciele, a co gorsza nikczemnymi miazmatami naznaczała dodatkowo swojego kompana. A on na to nie reagował!
Wampirek zemdlałby był, gdyby nie narastająca w nim chęć ucieczki i fala głębokiego obrzydzenia. Zostawiając wszystko jak stało wycofał się tyłem przez pokój (to jest przodem do zakażonych) i drżącą dłonią wymacawszy klamkę zniknął im z oczu pozostawiając po sobie jedynie lodowate fale zdegustowania i głębokiej dezaprobaty wymieszanej z rozchodzącym się po kościach szokiem.
Powoli, niczym na palcach, i sztywno jakby mu kto szczotkę do pleców w **** wsadził, zaczął dreptać korytarzem mamrocząc do siebie jakieś niewyraźne frazesy. Może mantrę na uspokojenie. Jeżeli tak, przyniosła ona odwrotny skutek do zamierzonego - przyspieszył kroku, by po chwili rzucić się pędem przez korytarz z jak najszczerszą chęcią zrzucenia z siebie zbrukanego ubrania i skóry, ale bardziej z chęcią obdarcia z nich Elleanore, jej towarzysza, ścian i sufitów. Wszystko teraz wydawało mu się jak zrobione z kurzu i pyłu, a w tym zawsze roiło się od zarazków i tyciusieńkich robaków siadających w nocy na gałkach ocznych i wydrapujących je kawałek po kawałeczku…
Jęknął boleśnie, a cegły najbliższych mu konstrukcji zawtórowały złowieszczo. A gdyby tak zniszczyć to wszystko? Zmieść na proszek, tak żeby nic nie zostało, a potem to wyparzyć? Po iluśtam latach na pewno wybudowanoby nową kamienicę, na pewno czystszą, przyjemniejszą i bardziej bezpieczną, a w drzwiach zamontowanoby nowoczesny system natryskowy, do którego wodę pompowaliby wiecznie wyszorowani niewolnicy. Albo jeszcze lepiej - golemy z glinki czyszczącej! Tylko czy by się przypadkiem nie rozpadły? Mniejsza, można zrobić nowe. Grunt, by byłt nieskazitelne! Wszystko na świecie powinno być właśnie takie! Sen Prasmoka nie może trwać wiecznie w zatruciu i ekskrementach, jak czyniła to pani Elleanore.

Nawet nie zwolnił wypadając do holu banku. Nie uczynił tego także, gdy tuż przed oczami przeleciała mu chmarka wielobarwnych motyli (prawie takich samych jak na bieliźnie Riosia) ani gdy kątem oka dostrzegł brata w poszarpanych ubraniach czy w końcu nie widzianą od ponad stu lat siostrę. Minął ich w tempie błyskawicy kierując się - tak, bez dwóch zdań - w stronę wyjścia. W umyśle nadal skołowanego Rio w ostatniej chwili zapaliła się lampka i skoczył za mikrusem, by mocno szarpnąć go do tyłu i uniemożliwić mu popełnienie samobójstwa w świetle dnia.
- Aim czyś ty oszalał!? Co ty robisz!?
- PUŚĆ MNIE! CHCĘ WYYJŚĆ!
- Zabijesz się!
- NIEPRAWDA! BĘDĘ CZYSTYYY!
Napierał z całych sił próbując dosięgnąć klamki chociaż czubkami palców, a Rio ciągnąc go za drugą rękę zapierał się nogami, by mu to uniemożliwić. Chociaż obaj wyglądali raczej na cherlaków i młodzieńców potrafiących ledwo podnieść kobiecą torebkę, to siły, które właśnie powoływali do życia oddziałując na siebie nawzajem były przeogromne. Gdyby jeden puścił drugiego, w elewacji jak nic powstałaby dziura, być może nawet o kształcie dokładnie imitującym wampirzą sylwetkę.
- Uspokój się! Nie wieem co się sssstało - dyszał Rio. - Ale na pewno nie jest warte zamiaany w kupkę popiołuuu!
- JEST! PUSZCZAJ!
- Nie!
- PROOOOSZĘ! JA JUŻ TAK NIE MOGĘ!
- Musisz!
- NIE!
- Ale właściwie co?! Co się stało!?
- BO, BO…!
W tej chwili Aim przestał się mocować, a zaskoczony Rio szarpnął go ku sobie tak mocno, że o mało nie wybił sobie nim zębów. Dzięki pędowi i małemu oporowi pomiędzy ubraniem, a zadbaną powierzchnią podłogową, przebyli w pozycji leżącej satysfakcjonującą odległość dwóch sążni z hakiem, aż nie wpadli na jedną z zaintrygowanych niewiast przewracając ją (a jakże!) na siebie, to jest - bardziej na Riosia. Jednak chociaż usiadła praktycznie na jego twarzy to całą przyjemność z tego zdarzenia wyparł impet z jakim to zrobiła i masakrujący mu gardło piszczel przyodziany w pończoszkę. Przez chwilę była pewna, że pozbawiła go życia i związanych z nim erotycznych fantazji. Zsunęła się przerażona, a zaraz po niej uczynił to Aim, jakby powoli odzyskując przytomność umysłu.
Odzyskał ją także Rio, bo dużym profitem z bycia nieumarłą kreaturą był fakt, że można pozwalać sobie na naprawdę niegrzeczne zabawy nie narażając się przy tym na konsekwencje. To co się uszkodziło zaraz zostało naprawione, a chłopak otrząsnął się i uniósł głowę.
- Khikhi - wycharczał nim na dobre odzyskał głos. - Aim, tu hest Kiki! Aim! Nie wybiegaj za drzwi! Już nigdy więcej! O! Ładna pani… - Uśmiechnął się błogo do odzianej w żółte falbanki dziewczyny i padł na podłogę, chyba myśląc, że panna się nad nim zlituje jeżeli będzie udawał rannego.

Tymczasem znudzony czekaniem w salonie Daro, wydłubawszy już co się dało ze swoich szpiczastych uszu, czekał tylko aż ktoś pojawi się w jego polu widzenia. Taką osobę miała czekać wybuchowa reakcja-niespodzianka i może kilka sińców, ale za to niezapomniane wrażenia.
A jednak nikt się nie zjawiał. Było cicho, w powietrzu unosił się odór usystematyzowania i porządku, a pająki czmychnęły do swoich kącików nie chcąc zabawiać się z różowowłosym. Trudno więc dziwić się, że gdy zmarnowany wampirek usłyszał nasilający się odgłos kroków i szalone mamrotanie, nie czekając na zaproszenie udał się za źródłem dźwięku (to jest za Aimem) tam dokąd ten zmierzał. Nie robił tego z nie wiadomo jaką pasją, więc kiedy wyszedł na bankowy teren, bracia już leżeli na sobie z ładną dziewczyną dla (do) towarzystwa. Daro popatrzył na nich, zmrużył oczy i zamlaskał sennie. Nie żeby samica w pobliżu tych dwóch nie była nowością, ale to było dość… nieinteresujące. Ciekawsze były miny ludzi dookoła. O! I motylki!
Daro z radością obserwował rozproszone po całej sali owady, wodząc to za niebieskimi to za zielonymi roziskrzonym wzrokiem, aż jeden (żółty) nieopatrznie podleciał za blisko i został złapany w zęby. Mając już cuśko w buzi wampirek mógł spojrzeć nieco niżej, niżej i jeszcze niżej, aż dostrzegł nieznaną mu karłowatą istotkę zrobioną ze szmatek, włosów i wampira. Wzdrygnął się z niesmakiem i spojrzał na toto groźnie. Wcale nie lubił innych wampirów. Motylek zatrzepotał ostrzegawczo wystającym zza warg skrzydełkiem. Coś tu było bardzo nie w porządku i chyba należało się dowiedzieć co…

Re: [Kamienica Elleanore] Jedna decyzja, trzy konsekwencje.

: Nie Mar 11, 2018 9:06 am
autor: Elleanore
        Pogrążyła się w lekturze, gdy Aim cierpliwie czekał w łaźni. Nietrudno się domyślić komu czas mijał szybciej i przyjemniej. Elleanore nigdy nie sądziła by opis walk mógł być ciekawy, a tym bardziej bitwy morskiej. Ten ku zaskoczeniu nieumarłej, jak cała książka zresztą, okazał się wyjątkowo wciągającym fragmentem. Znów przerwały jej otwierające się drzwi, ale ponownie zignorowała nieszczęście, tym razem chyłkiem umykające z jej pokoju. Będzie musiała zawołać pokojówkę, by porządnie wysprzątała łazienkę.
        - I wypadło… - odkrywczo mruknął Casjus, otwierając jedno oko i odprowadzając nim wampirka, tak profilaktycznie by stwierdzić czy nie potrzebował on przypadkiem motywacji na rozpęd w przypadku dłuższego wahania. Całe szczęście wampirek ani się nie wahał, a i na rozpęd nie potrzebował nic więcej, gdy z własnej woli pomykał jakby stąpał po rozżarzonych węglach. Ell tylko mruknęła w potwierdzeniu starając się nie odrywać od pasjonującej lektury. Nie dane jej było dojść do końca morskiej bitwy, a i krótki bądź co bądź bo raptem popołudniowy, ale zawsze urlop, został w bardzo nieprzyjemny sposób przerwany.
Alfa zmarszczył brwi otwierając oczy, w tym samym momencie w którym wampirzyca podniosła głowę znad książki. Prawie w jednej chwili oboje byli na nogach. Cas wyszedł z pokoju, Elleanore skończyła w garderobie, by po kilku uderzeniach serca wyjść z niej w kompletnym odzieniu.
Bank mógł mieć doskonałą ochronę przed zagrożeniem w postaci wyszkolonej watahy wilkołaków. Mógł być zabezpieczony przed wrogą magią. Ale najwyraźniej nic nie mogło go osłonić przed bandą siejących zamęt darmozjadów, które ściągnęła doń sama szafowa.

        Na zachowanie tajemnicy i niezdradzanie tożsamości wampirków było zbyt późno. Należało wybrać inne miejsca powitań niż środek banku a przynajmniej nie ściągać na siebie uwagi “dryblasa”, który czujnie podążył za podejrzaną pannicą. Wilk choć z odległości, widział nie tylko całe powitanie, jako że nie nawykł przepuszczać luzem dziwnych indywiduów, ale przede wszystkim cały bałagan jaki wynikł mgnienie później.
Błyskawicznie znalazł się przy odstawiającym szopce wampirku, pomógł pannie wstać, słyszał “Aim, tu jest Kiki” co ostatecznie położyło przebywanie incognito, no i oczywiście wezwał wsparcie. Przez chwilę wyglądał jakby czegoś słuchał, a w następstwie zaraz obok nich -
bogowie wiedzą skąd przyszedł tak szybko - znalazł się Luca oraz kolejnych sześć wilków, po dwóch na łebka. Podobna eskorta oczywiście wywołała ciekawskie spojrzenia i wątpliwym było by cała sytuacja obeszła się bez echa wśród Mauryjskiego społeczeństwa.
        - Do biura, już - warknął cicho. W razie sprzeciwów zamierzali zawlec wszystkich na siłę i zupełnie nie po dobroci, a i tak była to najmilsza część z całej interwencji.

        W biurze nie było krzeseł, a jedyny fotel dla klienta zaanektował Casjus przesuwając go jeszcze przed przyjściem wampirków. Usiadł za wampirzycą ze skrzyżowanymi rękoma i milczał stanowiąc wsparcie.
Elleanore siedziała za biurkiem, z podbródkiem ułożonym na wierzchu ręki, której łokieć wspierał się o ciemny lśniący blat. Szpony drugiej wystukiwały regularny rytm.
Hrabina raczej się nie złościła i rzadko co w tych latach mogło wyprowadzić ją z równowagi. Robienie burdelu w środku szanowanej instytucji, na której renomę pracowała cały swój pobyt w tym wilgotnym, oślizgłym i ciemnym mieście, w której coś podobnego nie miało miejsca od pierwszego dnia, której prowadzenie zaplanowała i udoskonalała przez lata pobytu w na wschodzie, jak najbardziej znajdowało się na krótkiej liście rzeczy potrafiących zirytować nieumarłą. Równie dobrze któryś z wampirków mógł jej nasikać na ulubiony dywan i w radosnej nieświadomości liczyć, że nie zawinie go w ten dywan właśnie, nie wywiezie na pustynię w samo południe, nie rozwinie i nie będzie z milczeniem przyglądać się pokazowi, kryjąc się w wątłym cieniu eleganckiej parasolki. Na tej samej zasadzie można było wierzyć, że zacznie spożywać konserwowaną albo sproszkowaną krew zwierząt rzeźnych. W ten sam sposób można było liczyć na krztę wyrozumiałości, po podobnym przedstawieniu.
        - Co robiliście w banku? - padło pierwsze pytanie, przecinane uderzeniami pazurów, które bardziej dobitnie niż szelest piasku w klepsydrze potrafił zwiastować rychły i bolesny zgon skazańca.
        - Czego nie zrozumieliście w zasadach obowiązujących podczas waszego pobytu tutaj? - chłodny głos wolno wymówił każdą zgłoskę, sugerując, że cierpliwość jego właścicielki była wielką jej cnotą i jedynym murem wstrzymującym ją przed ukręceniem małych pustych łebków.
        - A panna de Ville? Otworzyłaś moja droga rachunek na dość wątpliwe dane i jeszcze dołączasz się do siania zamętu? To nie jest kawiarnia, po załatwieniu swoich spraw, wychodzimy - zakończyła, czekając wyjaśnień.
        Elleanore mogła nie znać z widzenia wszystkich potomków każdego z mauryjskich rodów, szczególnie jeżeli latorośle ze zrozumiałych przyczyn mogły nie być przedstawiane na przyjęciach, ale zacytowane przez wilka powitanie wraz z ogólną znajomością rodzin szlacheckich, z ich mocnymi stronami, słabościami i bolączkami nie dawała wielkiego pola do dalszych domysłów. Niestety w tym momencie nazwisko nie działało na korzyść wampirków i nawet opcja korzystnego rozegrania politycznych gierek wyglądała marnie przy opcji wywleczenia wszystkich za uszy do ogrodu na słonko i czekania aż raz a dobrze i na zawsze Aima odkazi, ukoi nerwy Daro i usunie bolączki Rio.

Re: [Kamienica Elleanore] Jedna decyzja, trzy konsekwencje.

: Pon Mar 12, 2018 6:21 pm
autor: Kiki
        Wampirzyca była cierpliwa zdecydowanie zbyt długo, a jednocześnie absolutnie pewna tego, że takie nadmierne czekanie w milczeniu jest niezdrowe i może prowadzić na przykład do utraty kończyny… przez losową osobę, pechowo obecną gdziekolwiek w pobliżu dziewczyny (której mimo ponad stu lat na karku nikt o zdrowych zmysłach nie nazwałby kobietą). Tak więc po dwóch uderzeniach serca, w których nie usłyszała zupełnie żadnych wyjaśnień, a już na pewno nie okrzyków radości na jej widok, jej skromne zasoby wspomnianej cierpliwości zostały doszczętnie wyczerpane i nie było już nawet czego zbierać. Kiki zmrużyła niebezpiecznie oczy, co zwiastowało rychłą zadymę, ale w tym momencie jej twarz po raz drugi dziś rozpromieniła się w czystym szczęściu, gdy zobaczyła swojego ulubionego brata, nadchodzącego z imponującą (jej, jak zawsze) prędkością.
        - Amiś! – krzyknęła, podskakując radośnie na jego widok, zaraz też obracając się lekko, gdy chłopak minął ją, pędząc dalej z taką szybkością, że czarne loki wampirzycy uniosły się na wietrze.
        - Am? – mruknęła rozczarowana, śledząc brata spojrzeniem, po czym jej oczy rozszerzyły się do rozmiarów podstawek pod filiżanki, gdy pojęła, co ten skończony idiota ma zamiar zrobić. – AMERIN!
        Rzuciła się zaraz za braćmi, próbując pomóc opanować tego z nagłym atakiem śmiertelnej głupoty. Podczas gdy Kyori odważnie łapał brata za cokolwiek, co wpadło mu w ręce, wampirzyca najpierw dopadła do nich w podskokach, później szybko oceniła wszystkie czynniki składające się na ogólne zagrożenie, a później ostrożnie złapała materiał koszulki brata, kurczowo zaciskając na nim ręce, zapierając się butami i zatrzymując w miejscu Aima. A przynajmniej tak jej się wydawało, dopóki nie zorientowała się, że jedzie butami po śliskiej posadzce, a wampirek wciąż prze w kierunku wyjścia, ciągnąc za sobą rodzeństwo.
        - No weź się, no! Słońce nie czyści, tylko zamienia w popiół, a popiół jest brudny! – przekonywała wyjątkowo logicznie, szybko zbierając kolejne argumenty. – Albo tylko cię poparzy i będziesz miał bandaże, a one zaraz będą od krwi i brudu, i wszystko będzie się babrać, i fujka nooo!
        Zawzięcie szarpała koszulką brata, a podeszwy butów bezgłośnie sunęły po wyślizganym marmurze, gdy we dwójkę z Kyorim nie mogli zatrzymać tego małego uparciucha. Normanie jak gdyby wstąpiły w Amisia nowe siły, pozwalające przeciwstawić się wszystkim i wszystkiemu, by osiągnąć swój zupełnie bzdurny i katastrofalny w skutkach plan. Kiki była w tym momencie z niego taka dumna!
        W końcu jednak wszystko ustało. No może nie do końca ustało, bo ludzie lecieli jak sypiące się domino, ale w każdym razie Amerin nie pędził już w stronę światła, sunąc teraz po posadzce z czerwonookim, bo Kiki szybciej zorientowała się w temacie i zawczasu puściła koszulkę brata. Nie dołączyła więc do ogólnego ślizgania, które chociaż wyglądało całkiem zabawnie, to ostatecznie kończyło się intensywną fizycznością i od samego patrzenia na to dostała dreszczy. Bleh! Pozbierała się więc z podłogi, na którą runęła samotnie, jednak nieco zbyt szybko puszczając zdobycz, i podbiegła do braci, zatrzymując się przy nich i spoglądając z góry na interesującą plątaninę ciał, jednocześnie uważając, by samej w niej nie wylądować.
        Szeroki i drapieżny uśmiech rozciągnął usta młodej de Ville, gdy Kyori pokazywał ją bratu i pomachała do niego dłonią, jak na zawołanie. Jest tutaj! Nie wie, czemu oni tu są, ale to nieistotne, zaraz jej wszystko opowiedzą, tylko…
        Spojrzała nagle w górę, wyczuwając na sobie czyjś wzrok. Spodnie. Nie, to nie one na nią łypały. Koszula? Też nie. Ładna, ale nie łypie. Na wszystkie mauryjskie łasice, zaraz skręci sobie kark, ale zadarła głowę jeszcze bardziej, napotykając w końcu wrogie spojrzenie różowowłosego wampira.
        - Czego? – warknęła i zacisnęła piąstki. Chciała władczo wyrwać trzepoczące skrzydełko z ust chłopaka i rzucić mu je w twarz, ale nie sięgała ani do motylka, ani do twarzy, więc tylko syknęła groźnie na natręta… ale zaraz! Do koszuli sięgała! Schowała szybko kły i ostrożnie złapała rant materiału, przesuwając go w palcach. Cudowny! Zacisnęła lekko palce na tkaninie, a w jej drugiej dłoni pojawiła się zaraz taka sama. Idealnie! Chociaż nie, cholibka. Nie jest czarna! Rzuciła więc tą koszulą w różowowłosego i spróbowała raz jeszcze, a tym razem na jej przedramieniu spoczywała idealna kopia odzienia obcego wampirka jednak w najpiękniejszym z kolorów. Kiki mlasnęła z zadowoleniem i przewiązała sobie cudną koszulę rękawami w pasie, dodając pod narzutką kolejną warstwę plączącego się za nogami dziewczyny materiału.
        Po chwili jednak podszedł do nich gburowaty sierściuch i spojrzenie wampirki znów zabłyszczało nieprzyjaźnie. No co za kundel upierdliwy, przecież tu się spotkanie rodzinne odbywa! Widać było, że się tego złowrogiego spojrzenia miniaturowej wersji wampirzycy jednak przestraszył, bo zaraz dołączyło do niego kolejnych kilku psem śmierdzących dryblasów i Kiki łaskawie odpuściła atak, splatając ramiona na piersi. Jej postawa jasno wskazywała, jak niewiele brakowało, by wilkołacza krew polała się gęsto po marmurach. Oni to widzieli. Widziała to w tych pustych psich oczach. Wiedzieli, że cudem żyją.
        Wystarczyły więc raptem dwa jej bunty, jedna groźba doprowadzenia wampirzycy do owego gabinetu siłą i jedno devillowe szczeknięcie, że urwie łapę pierwszemu, który ją dotknie i Kiki posłusznie, chociaż wciąż nieco niechętnie podążyła z braćmi w głąb budynku, a później do pomieszczenia, do którego wpakowała się cała ta niespecjalnie radosna gromadka. W środku był tylko inny wilkołak i…
        - Kobieta – zawyrokowała z przekonaniem Kiki, spoglądając z zadowoleniem na starszą wampirzycę. – Tak wygląda kobieta – powiedziała, jakby komuś coś tłumaczyła i przechyliła na bok głowę, przyglądając się białowłosej. – Jesteś żoną? – zapytała z ciekawością, po czym jej wzrok opadł na stukające o blat paznokcie. Całkiem niezłe.
        - Ja zamęt próbowałam opanować. Jak już pani kundel szpicluje to niech chociaż nie przekręca – fuknęła brunetka, splatając ramiona na piersi i łypiąc spode łba na strażnika banku. – Dobrze, że poczty nie roznosisz, dopiero byłyby nieporozumienia – mruknęła jeszcze, nic sobie nie robiąc z odsłaniających się wilczych kłów poza pokazaniem własnych.
        - My tylko ratowaliśmy z Kyorim Amerina przed samozapłonem – trajkotała dalej, zupełnie nieświadoma konieczności zachowania tajemnicy, no bo i skąd. Jakby się brat do siostry częściej odzywał to by wyjaśnił, a jak się nie odzywa no to ma.

Re: [Kamienica Elleanore] Jedna decyzja, trzy konsekwencje.

: Pią Kwi 27, 2018 10:35 am
autor: Daro
        Kiedy słowa Rio i Kiki powoli przebiły się przez grubą warstwę ogłupienia zalegającą niczym błocko na świadomości Aima, ten w końcu nieco się wyciszył i porzucił na chwilę chęć zamienienia swego ciała w brudną kupkę prażącą się w promieniach Wielkiego Odkaziciela. Skończyło się to wiadomo czym. Wiadomo czym dla czarnowłosych braci i panienki w żółtej toalecie, a troszkę zaskakująco dla Darcia męczącego chaotycznego motylka w kolorze słonecznikowym.
Nie tylko Kiki bracia nie powiedzieli wszystkiego. Różowowłosy był więc nieco bardziej niż zwykle zdezorientowany, nie mając pojęcia czemu małe toto kręci się w pobliżu tej dwójki i jeszcze do nich macha. Co gorsza ogłuszony Aim także uniósł dłoń i temu czemuś się odwachlował! O co tu chodziło? Daro w odmętach swej pamięci starał się znaleźć wszelkie zdobyte niegdyś informacje o tym dziwnym geście. Niektóre zwierzęta machały ogonami… nie to nie to. Ręka. Chodziło o rękę. Dwunogi! Mają ręce i nimi giboczą. Kiedy? Pożegnania na morzu? Kobiety machały białymi chustkami. Latające wokół głowy komary? Też! Przepędzało się je. Ale to nie była ta pora. Poza tym jaki komar zaczepiałby wampira? Nie… żeńskie osobniki wachlowały się jak było gorąco albo jak coś śmierdziało… ale to wyglądało inaczej i nie uśmiechały się przy tym. No, chyba, że były dziwne. A więc co?… Powitania! Machało się czasem na powitanie! Tylko zazwyczaj kiedy zainteresowani znajdowali się w odległości większej niż to i Aim teraz. Podejrzane. Bardzo podejrzane…
Posłyszenie wyjaśnień Riosia i imienia wampirki niewiele mu dało. Właściwie to nie miał pojęcia czym może być to ,,Kiki” ani gdzie jest to ,,tu”, gdzie się podobno znajduje. Za mocno się brat uderzył czy co? Czemu używa słów, których nie można zrozumieć!? Aż chciało się go dziabnąć za karę i w ramach grzecznego, braterskiego upomnienia, że nie należy robić z innych idioty.
Pchał swoją zardzewiałą machinę myślową tak uparcie i długo, aż to dziwne małe machające zjawisko w szmatkach nie spojrzało mu na rozporek. Widać nie tam chciało trafić, bo uniosło wzrok. Koszula. Nadal nie? Ale to coś wybredne!
        Wreszcie - oczy. Spojrzało mu w oczy. Wiedział jakie ma oczy. Blade. A Coś miało oczy żywo zielone. Trawiaste. Miało też twarz z kropkami. Była to biedronka płci żeńskiej. O ustach jak dolepiona truskawka, która umożliwiała jej wywarczenie ,,czego?”. A, i miała dwa koraliki zwane piąstkami, które zacisnęła. Daro wyczuł jakie to nerwowe stworzonko, a jego aura też nie była do końca przyjemna. Jakieś takie lepkie i drażniące ustrojstwo, w dodatku kapryśne. Ale odpowiedzieć na zaczepkę nie odpowiedział, bo był zbyt głupi, by na szybko wymyślić odpowiedź na tak złożone pytanie. Musiał je najpierw przeanalizować.
Zaczął od strony znaczeniowej i logicznej. ,,Czego?”. Czego co? … … … Nie, w tym nie było logiki.
Spróbował intuicyjnie. ,,Czego?”. Biorąc pod uwagę ton głosu i postawę krwiożerczego robaczka, miała coś do niego. Chciała wiedzieć dlaczego się na nią patrzy? Czego chce? Tak, to było to! O to jej chodziło!
Zadowolony z analizy milczał dalej. Było to jednak milczenie z wyboru i naznaczone imitacją inteligencji, a nie milczenie trepa, który się zaciął i ślini się szukając odpowiedzi. Ha! Czuł się taki potężny wraz ze swoim umysłem. Aż w akcie wielkoduszności wypluł trzymanego w zębach motyla, który koślawo, bo koślawo, ale poleciał dalej, siadając w końcu na sukience żółtej damulki od Riosia.
Proces uruchamiania mózgu tak go jednakże pochłonął, że w sumie umknęło mu macanie po koszuli i użycie magii przez żeńskie Coś. Nie, to były sprawy drugorzędne. Najpierw ktoś powinien go pochwalić, że tak ładnie myśli.
Ale zamiast tego oberwał kopią swojego odzienia. Złapał materiał, uniósł i spojrzał jak na ścierwo, choć zaraz złagodził wyraz swego ryjka rozpoznając przedmiot. Powąchał go jeszcze dla pewności i polizał szybciutko, choć zmysły smaku i węchu wiele mu dać nie mogły, a i materiał stracił swoja oryginalną, swojską woń. Z drugiej strony przegapić okazję do lizania imitacji własnej koszuli? Wszechświat by mu tego nie wybaczył. Czymkolwiek ów wszechświat nie był.
- Co to? - zapytał groźnie, gdyż zmiana koloru następnej kreacji nawet go zaciekawiła, a przy tym drażniła falbanki mózgowe. Nie znał tej czarnej koszuli. Nie wiedział też czy chce poznać, ale na jej pojawienie się musiał zareagować. Ponownie zmarszczył brwi i wbił płowe ślepia w wieszankę na szmatki.

Intelektualną pogawędkę, nim ta zdążyła się na dobre rozkręcić, przerwał im niefutrzasty futrzak od siedmiu boleści oraz jego obstawa. Daro aż nie wiedział po jaką cholerę wyleźli. Przecież nic nie zrobił! Ot, czekał w salonie na moment kiedy zmądrzeją i trochę się z nim pobawią, a kiedy coś zaszurało w pobliżu poszedł za tym. Grzecznie. Stanął sobie spokojnie w przestrzeni obco-bankowej i zajął się motylkami, a potem krasnookim pokurczem. Gdzie sens, gdzie logika? Dlaczego ustawili się wokół nich nerwowo, skoro nic się nie działo? Bracia sobie leżeli, Rio jak zwykle starał się rozgryźć szyfry godowe i przekonać do siebie przedstawicielkę kibiciowców, Aimowi nerwowo drgała powieka. Wszystko w normie. No nie, właściwie to nie wszystko.
Nie spuszczał świdrującego spojrzenia z mikro-intruza. Tylko to mu tu nie pasowało. Jego obecność była dziwną nieprawidłowością w nudzie podbankowego życia. Chwila!… Chwilka!… Może to właśnie o to chodzi? Może to przez ten obcy element wilki postanowiły ukazać jak bardzo są liczne, chociaż nie mają samiczek. Tylko dlaczego warczeli przy tym do Riosia, Aima i jego samego? Niech wezmą mikroba i robią z nim co chcą!
Mimo wewnętrznych buntów nie okazywał chęci sprzeciwu i poszedł grzecznie tam gdzie ich prowadzili. Wyglądał jednak przy tym jakby miał ich trochę gdzieś, tak zaabsorbowany był odwracaniem się do tyłu i badaniem istoty niższej od ich najstarszego braciszka. Jego czujno-zwierzęco-prowokacyjno zachowanie mogło zostać zignorowane głównie dlatego, że nie za bardzo zwalniało tempo wycieczki. A na powarkiwania i mlaskania w jego wykonaniu też nikt już raczej nie zwracał uwagi.

Stali przed biurkiem Elleanore. Wszyscy jak jeden mąż (i niedoszła żona). I chyba mało kto naprawdę wiedział w jaką wpakowali się kabałę, choć Rio i Aim autentycznie wyglądali na przerażonych.
Aim bał się - brudu. Nadal pamiętał czemu kilka minut wcześniej pragnął wyskoczyć prosto w objęcia słoneczka, a teraz pośredni powód tego wszystkiego siedział za biurkiem i stukał zmurszałymi paznokciami w skażony mebel. Biedny wampirek zaś trząsł się nerwowo, ale było coś co jakby nieco odwracało jego uwagę. Od czasu do czasu zerkał w stronę Kiki i uśmiechał się blado, bardzo typowo dla siebie, wyglądając przy tym jakby tracił świadomość otoczenia. Rio znał te symptomy - niziołek cieszył się na widok dawno zapomnianego hobbita (siostry), a dodatkowo teraz w jej postaci doszukiwał się kojących wspomnień domu, czystości, czystości i czystości. Sama co prawda krwiopijka schludnie nie wyglądała… ale ona nigdy nie wyglądała właśnie w ten sposób.
Widząc, że niewiele się zmieniła i najwidoczniej nieźle sobie radzi, Rioś przestał się nią chwilowo przejmować i miast tego począł się martwić o siebie. Do biura szedł ze spuszczoną głową, a teraz padł na kolana w niemej rozpaczy.
Nie wierzył, że tak się to wszystko potoczyło. Jego wspaniały plan, jedyny mogący go wyzwolić i uratować… przepadł przez ciąg niefortunnych zdarzeń.
A właściwie przez wilkołaka, który odciągnął od niego żółtą panienkę! A był tak blisko! Uśmiechnęła się do niego! Pytała czy dobrze się czuje! Tak, czuł się dobrze! Jak długo siedziała na nim lub na niego patrzyła! Czuł, czuł przez swoją chłodną skórę, że była nim oczarowana. Inaczej już dawno by czmychnęła. Ale nie… ona ociągała się dbając o jego nadmiażdżone gardło bardziej niż o swoją rozdartą pończoszkę (zdołał zauważyć co stało się z materiałem na jej łydce). A teraz? Brutalnie podnieśli ją i popchnęli w drugą stronę, a jego zamknęli tu… kto wie, może już się nie zobaczą? Stracił przez nich okazję życia! To mogła być jego, JEGO dama w falbankach!
Niepocieszony trzymał głowę w pochmurnych myślach, kiedy Daro, stojąc obok i będąc wszystkiego słodko nieświadomym patrzył raz po raz to na Elcię i wilkołaki, to na Coś. Na Elcię pytająco i czasem nieco troskliwie, kiedy wyczuwał jej zdenerwowanie, na wilkołaki nie do końca pewnie i żądająco, a na małe toto z zaskoczeniem, niechęcią i agresją wymieszanymi ze sobą w różnych proporcjach zależnie od tego kiedy postanowił położyć na niej wzrok.
Głos właścicielki banku (i chwilowo ich nie-żyć) przerwał serię niemych wyzwisk i skupił na sobie wszyściusieńką uwagę. Co prawda Daro i tak się nie odezwał, bo nie za bardzo umiał znaleźć odpowiednie słowa, ale słuchał i grzecznie czekał na odpowiedź jednego z braci.
- Właściwie… - przyznał Rio podnosząc się z klęczek - …byłoby parę rzeczy… - mówił chyba nie do końca przytomnie, ale zaraz przerwał, bo oniemiał i pobladł do krańca wampirzej skali, kiedy usłyszał co zaczęła paplać jego kochana, niezastąpiona, słodka jak krew cukrzyka siostrzyczka-demolka. Wspaniale.
Znaczy właściwie ze stwierdzeniem o ,,kobiecie” w zupełności się zgadzał. Tak, tak pełnoprawna kobieta z rodowodem powinna wyglądać. Właśnie jak Elcia. Tylko dlaczego Kiki o tym wspominała? O ile dobrze pamiętał średnio interesowała się takimi rzeczami jak samce i samice, ich wygląd i… i w sumie zawsze była nieco dziwna.
Dalej natomiast było tylko gorzej. A tak się starał! Tak próbował utrzymać między nimi jakieś dobre… znośne kontakty! I co? Niebo i ziemia postanowiły zniweczyć i ten jego plan. A pewnie! Czemu nie! Co dalej!?
- My tylko ratowaliśmy z Kyorim Amerina przed samozapłonem.
Kiki.
Kochana siostrzyczko.
Zamknij się.
Proszę.
Serdecznie.
YYYYYYYYHHHHHHHHHH!
Jeżeli coś miało zwalić Riosia po raz drugi z tych jego modelowych nóg to właśnie to. Ale dlatego też musiał stać i udawać, że nie słyszy, a nawet jeśli, to te słowa nie robią na nim najmniejszego wrażenia. Imiona, pfff! Też coś. Każdy ma jakieś. Najczęściej po kilka. Czemu miałby się tym przejmować? Co prawda zdradzały ich i użyte w nieodpowiednim momencie mogły przyłożyć mu nóż do szyi, ale spokojnie. Nie było powodu do paniki. MOŻE Elcia nie pamięta dawno zapomnianych mian dawno zapomnianych wampirów. Słowo ,,brat” nadal nie padło, a więc wszystko dało się jeszcze odkręcić! O ile Kiki odgryzie sobie niechcący język. Zresztą… na Aima też za za bardzo nie liczyłby w temacie dyskrecji, gdyby nie to, że był to urodzony milczek (i chwała mu za to!). Ufać mógł tylko Daro, dlatego że on, jak nic, już dawno zapomniał o wszelkich powiązaniach, a innych zwyczajnie był nieświadomy.
- Tak. Musieliśmy coś zrobić, żeby nie wyleciał na słońce - zawtórował mikrusce pełnym skruchy tonem. - Niekiedy dostaje takich ataków i no… trudno wtedy nad nim zapanować - codał uśmiechając się nerwowo. - A nasza droga Kiki, z którą znamy się od lat (choć nie mieliśmy najmniejszego pojęcia, że się tutaj zjawi) nam przy okazji pomogła… ale o rachunku nic nie wiem - dodał zerkając na młodą wymownie.
- Zakładam, że nasza przyjaciółka może być w kłopocie? - ni to zapytał ni stwierdził zwracając się w równym stopniu do obu wampirzyc. Jedyne czego pragnął, to żeby Kiki zrozumiała w co on stara się grać i zrobiła to samo. No i może jeszcze żeby Elleanore nie zafundowała im przymusowej kąpieli słonecznej.
- Za swój nieformalny strój - dodał wskazując na podartą bluzkę, ale zręcznie pomijając spodenki. - Mogę tylko przeprosić… w takim stanie już byłem kiedy zobaczyłem Aima. Ale ludzie mają słabą pamięć, zapomną… a z tego co widziałem… w banku byli… głównie ludzie? - mówił coraz ciszej, jak gdyby kurcząc się pod samym tylko wzrokiem Elleanore. Nigdy nie dążył do kurczenia się przy kobietach, ale teraz nie umiał zrobić nic innego. Nadrobił to Daro.
Wyszedł przed szereg, oblizał się, zrobił kolejne parę kroków i trzasnął łapami o blat biurka tak, że bracia omal nie dostali zawału niebijących serc. Spojrzał na Elleanore marszcząc brwi złowieszczo, po czym uniósł rękę i gwałtownym ruchem wycelował… w Kiki palcem.
- Co to? - zapytał z jawną niechęcią skierowaną do obiektu, ale i z prośbą o tłumaczenie drgającą w głosie. Słyszał już kiedyś ,,de Ville“. Wiedział, że słyszał. I było to chyba coś dla niego całkiem ważnego. Nie umiał sobie jedynie przypomnieć co. Jeżeli toto miało z tym coś wspólnego, a Elcia o tym wiedziała, to on też chciał wiedzieć!

Re: [Kamienica Elleanore] Jedna decyzja, trzy konsekwencje.

: Wto Maj 01, 2018 10:21 pm
autor: Elleanore
        Wprowadzono do jej biura już nie trzy a cztery namiastki wampirów. Stworzenia żałosne i godne współczucia bądź pogardy, zależnie od obserwatora i oceniającego, ale to nie stanowiły dla Elleanore ani problemu, ani powodu do rozmyślań. Złość na wampirki byłaby równa obwinianiu osła iż nie był koniem. Wszystko byłoby nawet dobrze, Ell traktowałaby gości ze zwykłą jej dozą spokoju i powściągliwości... Niestety wampirki uczyniły rzecz najgorszą z możliwych: zakłóciły sanktuarium wampirzycy, zbezcześciły jej wieloletnią krwawicę, teraz nawet nie wyrażając skruchy.
Nie dziwnym więc było, że przymusowych wizytujących przywitały zimniejsze niż lód oczy, w połowie przysłonięte rzęsami.
Przenikliwej, wręcz obezwładniającej inteligencji, przebijającej się w oświadczeniu Porażki płci żeńskiej, nie skomentowała, nawet nie zaszczyciła jej uważniejszym spojrzeniem, taksując wszystkich wzrokiem sprawiedliwym, o jednakowym połączeniu obojętności i chęci mordu. Dopiero na pytanie zdecydowała się odpowiedzieć, chyba tylko ze względu na dobre wychowanie, własne oczywiście.
        - Wdową - odparła beznamiętnym głosem, który lepiej niż każda groźba, sugerował jakoby świętej pamięci mąż mógł nie odejść ze świata z własnej woli i samodzielnie.
Do dziecinnej pyskówki już się nie włączyła. Podobne dyskusje były poniżej godności wampirzycy. Wilk szpiclował… tak... Do tego jeszcze przeinaczał fakty, oczywiście… Podobne spostrzeżenia nawet nie podlegały konieczności rozważania.
        Wilki również nie widziały konieczności włączania się dyskusji. W normalnych warunkach nie zostałyby w biurze, to nie należało do ich obowiązków, jeśli nie nakazano inaczej. Sytuacja jednak nie była normalna. Ilość elementów wywrotowych znacznie przekraczała dopuszczalne standardy, więc zmiennokształtni stali obronnym murem, gotowym do interakcji, gdyby tylko zaszedł choćby cień potrzeby. Złowrogo milczącym murem… Równie cichy był Casjus, tylko, że on milczenie uzupełniał spojrzeniem równie morderczym jak Elleanore.
        Ratowanie Kyoriego czy Amerina miała w poważaniu równie oczywistym jak i głębokim, znów nie zaszczycając wymówki niczym więcej, jak powolnym przymknięciem powiek, sowy szykującej się do polowania. Mógł sobie wyjść na słońce, wszyscy mogli wyjść razem z nim, by dotrzymać towarzystwa niestety niedoszłemu, i co za szkoda nie spopielonemu prawie samobójcy. Jeśli raczyłby wyleźć na ciepłe jasne promienie, byłoby znacznie mniej sprzątania. Wszak raptem kupka popiołu, a ją nawet wiatr byłby w mocy rozwiać.
Niestety.
        Cyrk z padaniem na kolana był dla Elleanore równie interesujący jak spostrzeżenia zielonookiej karzełki, jak i jego potwierdzenia co do konieczności ratunku.
Ależ wcale nie musieli, zdecydowanie mogli pozwolić tej udręczonej istocie zakończyć swe i co najważniejsze cudze męki, usuwając się na zawsze z tego świata. Pseudo adwokat, który miast bronić, niestety całą grupkę pogrążał z każdym oddechem o słowach nie mówiąc, nawet nie próbował się domyślić jak bardzo nie interesował jej idiotyczny samozapłon kogokolwiek z ich grupki. Jeszcze by brakowało by wiedział cokolwiek o czyimkolwiek rachunku. Jedynie wymienione imiona nieco zainteresowały hrabinę. Tę kwestię pozostawiła jednak na bardziej sprzyjające chwile spokoju w samotności. Złożone plany wymagały dokładnego rozważenia. W tych chwilach ani spokoju, ani czasu, a co więcej, kończyła się cierpliwość nieumarłej.
        - Nie interesują mnie kłopoty waszej przyjaciółki - wyraźnie zaakcentowała określenie, nie pozostawiając wątpliwości co do braku wiary w kłamstwo.
        - Twój nieformalny strój również nie zajmuje ani krzty mojego zainteresowania - mocniej zmrużyła oczy. Mgła w Maurii była istotniejsza od ubioru wampirzej niedojdy. Pod subtelne zastanowienie podchodził jedynie fakt, iż wypadł w takim stanie, a nie zyskał go w trakcie, oraz co z dwojga zasługiwało na surowszą karę. On jednak również, razem z imionami został zsunięty na boczny tor, gdy wampirzyca miała na głowie ważniejsze sprawy.
        - Dbam jedynie o renomę mojego banku - kontynuowała chłodno. - Wszystko co osiągnęłam, wszystko co on reprezentuje, trwało dłużej niż twój kruchy żywocik, a ty mi będziesz mówił kto ma słabą pamięć i czym mam się nie przejmować? - Elleanore trudno było wyprowadzić z równowagi, ale najwyraźniej jeśli coś się wampirkowi udawało, to właśnie powolne pozbawianie Ell samokontroli.
        - Plotki nie mają pamięci, za to mają to do siebie, że lubią rosnąć - zakończyła, wbijając w Rio nieruchome źrenice. Nie należała do lubianych osób, więc podobne nowiny były tym milej widziane przez niektórych.
Wtedy wybrzmiało uderzenie dłoni o blat biurka. Hrabina spojrzała na Daro, który o zgrozo, jako jedyny z całej bandy mówił do rzeczy, chociaż jego gestykulacja pozostawiała trochę do życzenia.
        - To jest dobre pytanie, mój drogi - odpowiedziała spoglądając krótko na wampirka, by rozwinąć jego pytanie.
        - Co to... - Zamaszystym gestem wskazała najpierw na Kiki, by ręką objąć również pozostałych. - Niby ma być? Bo jak do tej pory, nie usłyszałam nic istotnego - rozwinęła pytanie na swój sposób. Nie dane jej jednak było dokończyć. Jakby kłopotów było nie dość, do biura wszedł kolejny wilk, patrząc na wampirzycę uważnie. Twarz Elleanore stała się jeszcze groźniejsza, a nieumarła wstała z gracją, wbijając srebrne ślepia w przesłuchiwanych.
        - Muszę niezwłocznie wyjść, wracać do swoich pokoi, dokończymy po moim powrocie. Ale jeśli jeszcze raz, ktokolwiek z was, choćby nos wysunie na teren banku albo chociaż o tym pomyśli, to osobiście dopilnuję jego spotkania ze słońcem - zagroziła z zabójczym spokojem, opuszczając biuro z cichym szelestem spódnicy. Szybkim krokiem znalazła się w holu banku i znikła.

Ciąg dalszy: Elleanore

Re: [Kamienica Elleanore] Jedna decyzja, trzy konsekwencje.

: Pon Maj 14, 2018 7:47 pm
autor: Kiki
        Wampirzyca chyba pierwszy raz spotkała kogoś dziwniejszego od siebie i wyraźnie wytrącało ją to z równowagi. Różowowłosy łypał na nią bardziej niż ona na niego i minę też miał groźniejszą, co już w ogóle wchodziło jej na ambicje ściągając cienkie brwi jeszcze bardziej do środka. Spojrzenie złagodniało dopiero na głupie pytanie. Co to? Co co? Co to?
        - Koszula… phi! – Brunetka spojrzała na wampira z mieszaniną podejrzliwości i pobłażliwości, jeszcze ciaśniej zawiązując materiał wokół bioder, żeby ten patyczak jej go nie gwizdnął.

        Co więcej, Kiki chyba nie do końca odnajdywała się w sytuacji, do której przyczynienia się oczywiście absolutnie nie przyznawała; wręcz nie przeszło jej to nawet przez myśl. W wyraźnym znudzeniu bujała się na stopach ze splecionymi za plecami dłońmi i z zainteresowaniem rozglądała po nowym pomieszczeniu. Lubiła nowe pomieszczenia, bo były w nich nowe rzeczy, a tym samym ogromny potencjał przywłaszczenia sobie kolejnych fantów lub chociaż zwyczajnie zabicia nudy. Problem powstawał, gdy pomieszczenia nie były puste i o ludzi i wampiry tu chodzi rzecz jasna, czy inne istoty równie drażniące, np. długouchy, zwierzołaki, ci z lasu i inne dziwne twory przeznaczone głównie na posiłek, a nie zajmowanie jej cennej przestrzeni. I chociaż gabinet (było biurko, więc to gabinet, w każdym gabinecie jest biurko) był całkiem spory, to i tak obecność w nim czterech wampirów i kilku śmierdzących psów było zdecydowanie ponad wygodę de Ville. O tyle dobrego, że był Amiś! I Kyorin! I… i w sumie koniec, bo różowłosego, przytępawego chyba dziwadła nie znała i chociaż miał różowe włosy to i tak ją drażnił, bo łypał. Ona tu była od łypania i trzeba będzie szybko to ustalić. Póki co jednak tylko zerkała przyjaźnie na Ama, który chyba jedyny z towarzystwa cieszył się, że ją widzi. A przecież jest! Przyszła, bo uciekła, tak? A oni nic… normalnie, jak w domu. Aż zgłodniała z tego wszystkiego, powoli tracąc zainteresowanie scenkę, gdy nagle Kobieta się odezwała. Kiki momentalnie przeniosła na nią spojrzenie i klasnęła w dłonie, wskazując ją jedną z nich, po czym złapała się za głowę.
        - Wdowa! Nie no, przecież to jest genialne! – Prawie tupnęła z podekscytowania, wytrzeszczając oczy i łapiąc głębszy oddech, którego nie potrzebowała. – Czemu wcześniej na to nie wpadłam? Rachu ciachu i po mężu, a nie jakieś kiecki i torty, młode jakieś, a tak to ostatnia trumna na pożegnanie, hmm… - trajkotała szybko i coraz ciszej, ostatecznie przechodząc tylko do zazwyczaj niepokojącego dla otoczenia mamrotania pod nosem z dodatkowymi efektami specjalnymi w postaci potrząsania i kiwania głową oraz pocierania nosa w zamyśleniu.
        Podniosła nagle głowę dopiero słysząc swoje imię i odruchowo podążyła wzrokiem do Kyorina. Przyjaciółka? Ogłupiał do reszty, czy jak? Przecież oni się nie znoszą! To znaczy ona ich ten, na „k” niby, jak to siostra, w ogień prawie za nimi skoczy, wiadomo, ale żeby zaraz się przyjaźnić? Droga? Chyba w utrzymaniu… Jednak na szczęście dla braci Kiki postanowiła nie dzielić się na głos swoimi przemyśleniami tylko poprychała trochę pod nosem i splotła ręce na piersi, słuchając dalej.
        Chociaż właściwie nie, nie słuchała, odpłynęła. Zielone oczy toczyły po suficie i ścianach, coraz częściej dryfując w stronę biblioteczki, gdzie książki szeptały do siebie cicho, pokazując ją sobie i wołając, by podeszła. Wampirka przestąpiła z nogi na nogę, splatając dłonie za plecami i z przechyloną głową przyglądała się chichoczącym woluminom. Wiekowe okładki otrzepywały się z kurzu, ukazując błyszczące tytuły i kusząc objętością setek stron, młodsze i cieńsze zaś nadrabiały żywszymi kolorami i nienaruszonymi grzbietami. Jedna już sięgała do Kiki, już wysuwała się z półki, gdy w pomieszczeniu rozległ się huk i brunetka podskoczyła, wracając do rzeczywistości i spojrzeniem odszukując źródło hałasu.
        Źródło hałasu zaś, wskazywało ją właśnie palcem.
        - Odwal się – burknęła, nim jeszcze wybrzmiała odpowiedź na durne pytanie. – Sam jesteś „to” – prychnęła, a gdy Kobieta podchwyciła temat, Kiki uniosła wysoko jedną brew, spoglądając na nią z rozczarowaniem. Ta jednak zawirowała swoim super paznokciem, wskazując całą ich grupę i rozwijając nieco wątpliwość. – Och, no jak to co? – westchnęła, wzruszając ramionami i już otwierała znów buzię, by dopowiedzieć „przecież rodzeństwo!”, ale nie było jej to dane. Straciła wątek, gdy kolejny psowaty władował się do gabinetu, jakby naprawdę było tutaj za mało osób. Wampirka ostentacyjnie zmarszczyła nos, ignorując w pełni myślową wymianę, a zamiast tego skupiając się na nowopoznanej książce, która ukradkiem znów wysunęła się kawałek z półki.
        - Hm? – obróciła się nagle w stronę braci, a porzucona przez myśli książka spadła na ziemię. – Macie tu swoje pokoje? Czemu? Mieszkacie tu? Czemu?
        Zaaferowana nawet nie zwróciła uwagi, że zostają delikatnie wypchnięci przez watahę na korytarz i dopiero, gdy któryś wilk nieopatrznie popchnął dziewczynę w plecy, ta podskoczyła, jak oparzona, szczerząc kły i otulając się bardziej narzutką.
        - Co za banda sierściuchów… czemu ona je tu trzyma? Aż takie smaczne są? – drepcząc korytarzem za braćmi zerkała na wilkołaki, aż nie zniknęli jej z oczu. Dopiero wtedy wróciła spojrzeniem i uwagą do braci, podskakując wesoło kilka razy.
        - Kyorin! Amiś! Mówcie mi wszystko natychmiast, bo ja nic nie wiem. A później ja wam wszystko opowiem, ale wy pierwsi, bo macie dziwniej, a ja straszniej i okropniej. I co to takie różowe tam, co na mnie warczy ciągle? Kyo, weź mu coś powiedz, niech tak nie łypie.

Re: [Kamienica Elleanore] Jedna decyzja, trzy konsekwencje.

: Pią Cze 01, 2018 12:48 pm
autor: Daro
        Elleanore miała jak zwykle wszystko (poza bankiem i tajemniczym wezwaniem) gdzieś. Taką nadzieją przynajmniej karmił się Rio oddelegowany do swojego pokoju. Co mu do łba strzeliło!? Czemu się w to wszystko wplątał!? Czy wielki napis ,,BANK” nie dał mu do myślenia, gdy bracia siedzieli w areszcie i czekali na jego ratunek? Czy nie przyszło mu do głowy, że ktoś kto zarządza taką mamoną musi być zdrowo nietenteges w jakąś stronę? Nie? A powinno! Od początku nie miał szans i zamiast łudzić się, że jest genialny i jakoś wampirzycę udobrucha, powinien zwinąć się, kiedy miał okazję i poprosić o pożyczkę marynarzy w porcie!
No tak, tylko tu nie było portu. Co to za upośledzone miasto jakieś!? Naprawdę kiedyś mu się tu podobało? Nie, chwila - nadal w sumie je lubił (zwłaszcza nocą), tylko bał się tu wracać. Nie powinien wracać! A dlaczego?
Chciał milczeć na ten temat. Pragnął rozwiązać sprawę po cichu i dyskretnie, ale chyba właśnie się załamał. Elleanore wyszła - i kto wie z jakiego powodu. Może już coś wie? O słońce - nie! Sprzeda go za garść fasolek i dobre słowo, a wtedy do końca nieżycia będzie zabawką w rękach zwyrodnialców! Tylko jedno się nie zgadzało - wyszła, bo ktoś ją (chyba) o to poprosił, a nie sama z siebie, by coś sprawdzić. Więc sprawa mogła jednak nie dotyczyć jego! Jeżeli tak, był uratowany. Jeżeli nie… gdyby tylko była noc! Zwiałby bez zawahania! Oczywiście zabrałby braci i…
Kiki. Wszystko już wypaplała (tylko imiona, ale jak tu nie wykorzystać okazji na dramatyzowanie?), więc prędzej czy później szpon niesprawiedliwości ich dorwie. Jego dorwie. Na dobrą sprawę tylko on był winny.
- Nie wiem czemu ich trzyma. To chyba jakieś zboczenie. - Westchnął na wspomnienie wilkołaków. To było jakieś porąbane… to jak żyli z kołkami w trzewiach, jak porozumiewali się za pomocą myśli czy innych wibracji, gdy na sobie leżeli i ogólnie samo to, że byli. Zmiennokształtni… siostra przypominała mu o jego nietolerancji i głodzie. Gdyby tak jeden z ochroniarzy zniknął… nie, zorientują się. Niestety z nimi było tak, że albo wszystkich na raz i zwiać, albo nie tykać żadnego. Ale jeśli okaże się, że będą musieli uciekać… będzie to opcja do przemyślenia.
Dawno, oj dawno nie dał się tak ponieść fantazjom. Przy braciach musiał być grzeczny i łagodny. Od utrzymywania ich w stanie kontrolowanej dysrównowagi psychicznej zależało ich przetrwanie. Ale zapach Kiki, jej głos i ruchy przypomniały mu o przeszłości. Kiedyś nie potrafił nad sobą panować. Ale ej! Minęło sto lat tułaczki! Musiał się czegoś przez ten czas nauczyć.
- Nic nie wiesz? A więc niewiele się zmieniłaś! - Uśmiechnął się wykorzystując jej słowa. Niby nie był w humorze, ale co skazanemu po dąsach. Lepiej dopiec siostrzyczce póki się ma okazję.
- Właśnie rozszarpałaś na części mój misterny plan, więc wszystko ci powiem… tak w nagrodę za to, że przez ciebie zginę - wyśpiewał, przybierając twarzyczkę obdarowanego cukierkami dziecka i przechylił głowę w geście, który kiedyś znaczył ,,będziesz cierpieć”. Teraz już jednak chyba nie tłukłby się z siostrą… miał dość obrywania.
Stanął więc po jej stronie w kwestii łypania Darcia. Faktycznie, tych dwoje było zdrowo nieprzewidywalnych, ale z dwojga złego wolał próbować tresury na różowowłosym niż Kiki.
- Nie łyp na nią - poprosił, wsadzając upominająco palec w jego oko, za co został dziabnięty tak, że aż mu coś w dłoni chrupnęło. Przygryzł wargę, wyjął rękę z paszczy braciszka i trzymając ją kurczowo zastanowił się, gdzie popełnił błąd. Chyba musiał zmienić metody wychowawcze.
- To Daro. Nasz…. no, nowy brat! - powiedział po chwili, kiedy przestał krwawić, przystając i zarzucając ramię na barki wampirka, aby go pochylić. - Prawda Daro? Jesteśmy braćmi - powtórzył, a niebieskooki skinął wesoło głową. Lubił braci. I łatwe pytania.
- Dawid - dodał niespodziewanie swoje pierwsze imię, a Rio stracił kontrolę nad ręką i chyba skręcił mu kark. ,,Dawid” upadł, ale jak to wampir niedługo zaczął się podnosić. Rio natomiast mrugał nie zrozumiawszy co się dzieje. Czy wszystkie krwiopijcze siły świata postanowiły się dziś na nim wyżyć? Chyba przeczuwał swój koniec. Daro nie używał swojego imienia od dekad i nie wspominał go bez wyraźnego polecenia. Więc co go ugryzło, żeby tak flirtować z jego siostrą i od razu paplać wylewnie o swoim życiu!? Może jeszcze niech poda nazwisko, datę urodzenia i rozmiar…. buta. Różowa cholera!
Wyjaśnienie było jednak zaskakująco proste. Daro po prostu dobrze kojarzył. Znał prawdziwe imiona braci, choć wymieniali je rzadko i były oznaczone jako ,,słówka zakazane”. Więc skoro "małe biedronkowe" przywołało te miana, to on automatycznie podał swoje, zaliczające się do tej samej kategorii. Czyż nie sprytnie? Ból w szyi jednak był dość wymownym znakiem, że chyba zrobił coś nie tak. Nie umiał stwierdzić co, więc tylko wkurzył się i chwycił Riosia za nogę żeby mu oddać. Rozproszyło go jednak rosnące uczucie głodu i zapach nowej dziamgającej istotki płci szmatkowej. Nigdy jeszcze nie próbował szmacianej biedronki. Nie w tym tygodniu. Ciekawe czy są smaczne?…
- Wiesz Kiki, przyznaję, że lata temu nie obchodziłaby mnie twoja historia. - Rio wykorzystał tę chwilę kontemplacji, by coś nieco wyjaśnić. - Ale zmieniłem się. Teraz nie obchodzi mnie, bo jesteś paplą i skażą mnie na tortury! - krzyknął, dla zachowania dyskrecji. Aim aż podskoczył.
- Ale ehh… to nie takie ważne… to tylko moje jestestwo… choć, napijemy się czegoś czego nie mam i porozmawiamy jakby to mogło coś dać. Jak za starych czasów tylko inaczej! - aaproponował prowadząc ich dalej. - W sumie nie mamy już wiele do stracenia… przynajmniej ja. Jestem naprawdę bardzo ciekaw, czy twoja historia jest bardziej urzekająca. - Mruknął wyzywająco, pewny, że do niego rola tragicznego bohatera szarpanego wątpliwościami pasuje o wiele lepiej. Z czym takim Kiki niby nie mogła sobie poradzić?

Po długich minutach błądzenia nielicznymi korytarzami, Aim nie wytrzymał i z uwagi na siostrzyczkę przejął dowodzenie, by zaprowadzić wszystkich do pokoi. Daro do samego końca śledził młodą niepokojąco głodnym spojrzeniem idioty, który coś knuje, a Aim dopadłwszy drzwi tylko pomachał jej i czmychnął do siebie. Rodzina jest dobra, ale nie wolno jej przedawkowywać.

- Widzisz. - Rio rozsiadł się na fioletowej pufie i spojrzał na siostrzyczkę. - Lata temu, kiedy mnie wydziedziczyli… jesteś gotowa na tak długą opowieść? Dobrze! Pamiętasz jak kazali mi odejść z posiadłości. Wziąłem ze sobą Amerina, bo szczerze mówiąc myślałem, że sobie nie poradzę. Musiałem z nim uciekać, bo przecież tatko już był wkurzony… zabranie drugiego syna mogło mu się nie spodobać. Zmieniłem nam imiona i miałem nadzieję, że zwyczajnie uda nam się zwiać i nikt nas nie skojarzy jeżeli odpowiednio daleko się przemkniemy. Wiem oczywiście, że wszystkie wampirki szalały za mną bez pamięci kiedy jeszcze, yhym… byłem… bogaty… to nie tak miało brzmieć… i pragnęły mojego powrotu, ale nie doścignęły nas! (Szukali nas potem w ogóle? Co, Kiki?). Tak czy inaczej niedługo potem wpadliśmy na Darcia. Był mocno zdziczały, ale jakoś doszliśmy do porozumienia… wiesz kim on jest, prawda? - Rio do tej pory paplający z entuzjazmem teraz gwałtownie przygasł i spoważniał.
- Dawid… Amadeusz Rosic Orvallo. - Westchnął. - Ja naprawdę nie wiem ile się domyślałaś Kiki… byłaś jeszcze mała… no i to ty. - Nie mógł darować sobie kolejnej docinki. Może to była poważna chwila, ale ostatecznie powoli dobiegał do dwusetki, musiał mieć jako taką odporność!
- To wszystko przez tego starego Orvallo! - Szybko jednak stracił opanowanie i zacisnął pięści. - Ten w uszy kopany casanova! Gdyby tylko trzymał się z dala od matki!… Znalazła się parka! Tak czy inaczej nasza Moar jest właśnie jego córką. Wyprzedziła Aima, pierworodnego, praktycznie we wszystkim, a już na pewno w normalności, a tatko dostał kompleksów. Miałem wszystko naprawić i udowodnić, że jego krew będzie lepsza… i gdyby nie to, że miałem uratować mu dupsko nie wydziedziczyłby mnie! Jedna, mała, słabość! Jedna afera, na którą nie miałem wpływu! A wszystko dlatego, że rozpłodowiec Orvallo musiał się wepchnąć do naszej rodziny! Ale… - Popatrzył na Kiki i na chwilę zgubił wątek. Kontynuował jednak:
- Nienawidzę tego drania odkąd pamiętam. No, może kiedyś wkurzało mnie to mniej, co mnie obchodzi z kim matka romansuje… ale ostatecznie zatruł mi życie. Więc kiedy straciłem przez niego nazwisko, forsę i w ogóle wszystko co mi się należało… wtedy znalazłem Daro. Gość jest jego synem. Uciekł im już parę ładnych wieków temu! Znał swoje imię, a ja historię o jego rodzinie (nie żebym planował zemstę czy coś…) i wtedy zrozumiałem, że mogę, chociaż poniekąd się odegrać. Orvallo bardzo długo go szukali i chcieli go odzyskać, a ja go oswoiłem, zakazałem używać imienia i zabrałem jak najdalej od domu - pochwalił się i zaczął gibać na pufie.
- Ale… - Znowu zająknął się i przygarbił. - Naprawdę się zmieniłem Kiki. Sto lat tak się z nimi szargam… ja… chyba mi na nich zależy - przyznał unosząc na nią spojrzenie okraszone wstydem. Było nie było, swego czasu szczycił się swoją kontrolowaną bezwzględnością, przewrotnością i brakiem skrupułów. Teraz pozostała mu głównie przewrotność i udawanie debila.
Ech, skapcaniał. I to zupełnie!
- Nieważne! Niedawno postanowiłem, że nie będę wyżywał się na Daro za to, że jego ojciec jest skończonym bałamucem. - Mimo wszystko wspominając o tym wampirze przezornie ściszył głos. Bał się go niemal jak słońca i miał ku temu powody. Daniel Orvallo nie był kimś, komu od tak się podpada lub o kim otwarcie mówi się niepochlebnie.
- Wiesz, zgadało nam się o rodzinie i takich tam. A Daro jest… no… całkiem słodziakowaty jak się go ułoży, więc… postanowiłem oddać go im. Dlatego wróciłem do Maurii. Co prawda tu nie mieszkają, ale słyszałem, że któreś z nich się tu kręciło. Patrz co wymyśliłem! - Nachylił się do niej, na nowo nakręcony. - Postanowiłem, że zrobimy w mieście jakąś rozróbę… niewielką, tak by nie przesadzić i pozwolę zabrać Daro do aresztu. Wieść o różowowłosym pojmanym szybko się (dzięki mojej skromnej osobie) rozniesie, dotrze do Orvallo, zgarną go do domu i po problemie! - Widocznie był dumny ze swojego heroizmu.
- Sprowokowałem Darcia i jednego mniej ważnego gościa, by się potłukli. Z tym, że Aim nagle odnalazł w sobie rycerza (wyobrażasz sobie!?) i zamiast zwiać ze mną stanął po jego stronie!… Ostatecznie do aresztu wepchnęli obu. - Tutaj zaczął się załamywać. - Na dodatek Orvallo zabrali się z miasta, Daro został ranny bardziej niż sądziłem, a Amerin dostał obłędu (ponownie). - Teraz już prawie łkał. - Więc żeby ich wyciągnąć poszedłem tutaj… myślałem, że dostanę pożyczkę, ale babka zamiast tego po prostu ze mną poszła. Nie wiem dlaczego, ale wyciągnęła ich i pozwoliła nam tu zamieszkać… w więzieniu o zaostrzonym rygorze! - Ukrył twarz w kolanach podciągniętych pod brodę.
- Teraz coraz bardziej tego żałuję… No i wygadałaś nasze imiona. - Ochłonął nagle i sucho jej to wypomniał, wbijając w nią spojrzenie wampira doświadczonego przez los tak bardzo, że aż obojętnego. - Wcześniej nie wiedziała kim jesteśmy! Minęło już w końcu trochę… sprawa nie jest świeża. Ale ile może być Kiki, Kyorinów i Amerinów w jednym mieście!? Błagam tylko, żeby niczego się nie dowiedziała… w razie czego pomożesz nam stąd zwiać, co? Porozwalasz coś sobie, upijemy trochę krwi… ale na razie sza! Staram się wymyślić coś mniej drastycznego. Ostatecznie już jeden mój plan szlag trafił, nie chcę narażać się do tego całej Maurii! Muszę wymyślić co z Darciem… - Przygryzł palec i spojrzał gdzieś w bok, by po chwili uśmiechnąć się z lekka pobłażliwie.
- A ty z czym przychodzisz? Kto poluje na twoje życie? - zapytał uprzejmie, już czując, na czyje to skronie spadnie dumnie laur ofiary i mrocznego geniuszu. Szkoda, że nie zakodował sobie w pamięci jej rozważań o wdowieństwie, bo lepiej dobierałby myśli.

Re: [Kamienica Elleanore] Jedna decyzja, trzy konsekwencje.

: Nie Lip 01, 2018 4:49 pm
autor: Elleanore
Powróciła z odwiedzin

        Ellanore zjawiła się w holu banku równie niespodziewanie jak zniknęła. Cienka smużka białej mgły zawirowała powoli nabierając kształtu wampirzycy, wreszcie przeistaczając się w jej osobę. Ell zaś jak zawsze dostojnie powitała znane sobie osoby i ze swoistą gracją powoli przemknęła w kierunku części biurowej. Na twarzy nieumarłej zarówno przed zniknięciem, jak i w tej chwili próżno było szukać irytacji wywołanej zachowaniem przygarniętych wampirków i nagłym wzrostem ich liczebności. Tak samo jak wyjście wampirzycy wyglądające na zaplanowane (a nie wywołane idiotycznym i samobójczym zachowaniem jednego generała), które poza niewielkim pośpiechem nie mąciło lodowatego spokoju malującego się na jej twarzy, teraz i powrót prezentował się równie godnie.
        Z ledwie słyszalnym szelestem zniknęła w gabinecie, niedbałym ruchem popychając za sobą drzwi. Lekkim krokiem podeszła w stronę biblioteczki przypominając sobie przerwaną rozmowę. Te imiona... już gdzieś wcześniej słyszała. Pazur wieńczący zgrabny palec wskazujący ze złowrogim szmerem przemknął po zużytych grzbietach, aż zatrzymał się na mauryjskim herbarzu. Właśnie ta księga padła ofiarą krwiopijczyni, która odwróciła się na obcasie, otwierając ciężką okładkę. Wtedy zerknęła na biurko i po raz pierwszy chyba wywróciła srebrnymi oczyma. Biurko znów zasypane było papierami. Czy ci ludzie nie mieli co robić, tylko po bankach chodzili?
Nagle poczuła się jak osioł zaprzężony do ciężkiego żarna. Brnęła całe życie przed siebie, czasem walcząc o każdy krok z przeciwnościami i nagle okazało się, że chodzi w kółko, bez celu a końca nie widać i widać nie będzie. Osła mógł wybawić koniec ciężkiego żywota, a ją… nie miała zapędów do spotkania stwórcy na własną rękę jak co niektórzy, więc ścigała własny ogon nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Jaki był sens tego wszystkiego…? Zawsze sądziła, że wie co i z jakiego powodu czyniła, czemu więc w tej chwili poczuła się jakby ktoś zdjął jej z oczu klapki. Jakby dopiero sobie uświadomiła, że choćby zaczęła biec, nigdy nie opuści wydeptanej alejki. Nigdy nie znajdzie się na rozległym wrzosowisku i nigdy nie spojrzy ponad murowaną barierę odcinającą ją od zewnętrznych widoków. Zupełnie jakby ktoś właśnie ukazał jej, że nigdy nie będzie końca kieratu, który stał się celem samym w sobie.
Rzuciła księgę na biurko, aż kilka arkuszy pergaminu zsunęło się z równych stosików i z ciężkim westchnięciem oparła się o blat, zamykając oczy i masując skronie.
        - To tylko zmęczenie - szepnęła sama do siebie. Nie zauważyła niedomkniętych drzwi.
        - Raczej starcza demencja, ale prawdopodobnie mówimy o czym innym - usłyszała uczynną podpowiedź Casjusa, który właśnie wchodził do biura. Wampirzyca otworzyła oczy, dostrzegając jak zawsze chmurne oblicze alfy. Jego czujne żółte ślepia zdawały się rozumieć i widzieć znacznie więcej niż ona sama.
        - Jesteś bezczelny - mruknęła znów zasłaniając spojrzenie rzęsami. Jeszcze chwila a rozboli ją głowa.
        - Inaczej nie byłbym tym kim jestem - odpowiedział niskim głosem, przechylając głowę by lepiej przyjrzeć się Ell. To jednak nie był koniec przeszkadzania.
        - Maskotką szefowej? - wybrzmiał wesoły głos Juniora, który akurat razem z Lucką, przechodził holem. Życie z wilkami miało plusy i minusy. Minusem z pewnością był ich doskonały słuch. Jeśli nie chciałeś by ci przeszkadzano i cię podsłuchiwano, należało stosować kilka środków zapobiegawczych. Po pierwsze zawsze dokładnie zamykać drzwi, czego nie uczyniła. Po drugie nie gadać do siebie nawet szeptem, gdyż i ten potrafiły usłyszeć. Po trzecie upewnić się gdy jednak gadasz, czy nikt nie podsłuchuje.
Klaśnięcie, zapewne ręki szpakowatego zastępcy o tył łba Arthura, również było doskonale słychać. Casjus odwrócił się z warknięciem i dla oszczędności drogi zatrzasnął drzwi kopnięciem. Normalnie jarmark. Młode wilki, pseudo wampiry, brakowało im tylko linoskoczków i połykaczy ognia, bo bandę klaunów już posiadali.
        - Wszystko dobrze? - zapytał, podchodząc do wampirzycy.
        - Będzie dobrze - odparła z przymkniętymi oczyma, unikając kłamstwa i bezpośredniej odpowiedzi. Wilkołak zmrużył oczy, doskonale znając tę grę.
        - Ell kiedy ostatni raz zrobiłaś coś tylko i wyłącznie dla siebie? - nie wierzył, że właśnie bawił się w spowiednika, ale nieczęsto widywał szefową w takim stanie, a i to było niedopowiedzeniem. Leonore była ostoją spokoju i praktycznego podejścia do życia. Ostatnio jednak marmurowe oblicze dostawało coraz to nowych rys. A wszystko zaczęło się od feralnej figurki.
        - Przecież wiesz, że bank poradzi sobie bez ciebie. Nie musisz wszystkiego aż tak pilnować. Co z twoimi własnymi marzeniami? - mówił cicho, stojąc tuż przy wampirzycy. Nie pojmował co dręczyło hrabinę, domyślał się tylko, że zarówno figurka jak i teraz ten durny pies służbista rozdrapali coś czego nie powinno się ruszać.
        - Już nie pamiętam czy kiedykolwiek jakieś miałam - odparła nawet nie patrząc na wilka. Złapała rzucony tom i ruszyła do swoich komnat, pozostawiając Casa samego.

        Zrobić coś dla siebie… Od setek lat nie była osobą, była instytucją, sercem i duszą banku. Wszystko co czyniła, robiła właśnie dla jego dobra. Nie pamiętała, nie chciała pamiętać w jakich okolicznościach zrodził się podobny pomysł. Bank był jej życiem i jedynym sensem egzystencji, póki tak było, była bezpieczna.
        Przemierzyła salon, lekkim krokiem znajdując się w sypialni. Jednak i tam nie zastała spokoju. Srebrne tęczówki napotkały ciemny, garbaty i na pierwszy rzut oka niekształtny zarys czarnego dębu. Wzrok Ell trudny był do zinterpretowania, gdy dłoń powędrowała do rzeźby. Nie podniosła jej jak uczyniła by większość oglądających leciwe dzieło sztuki, a z wyraźną czułością pogładziła palcami wyślizganą i popękaną powierzchnię drewna. Wieki prawie całkowicie zatarły detale stworzone przez rzeźbiarza. Czy kiedykolwiek miała marzenie… Miała, jedno… Zamknęła gwałtownie oczy, gdy we wspomnieniach wrócił smak własnej krwi, szkarłatne kleksy rozchlapane i roztarte w artystycznym nieładzie na białych marmurach, zakrwawione końce kręconych pukli o barwie płomieni, szkaradnie poszarpane błoniaste skrzydła. Zabrała gwałtownie rękę, zupełnie jakby została oparzona przez rzeźbę, która z bliska nie przypominała nic konkretnego, jednak gdy spojrzeć z dystansem wyglądała jak klęcząca postać okryta zarzuconym na nią w nieładzie płaszczem. Wampirzyca zniknęła w drzwiach z rozwiewającymi się za nią srebrnymi włosami.
        Gorąca kąpiel była tym czego potrzebowała. Ułożyła się wygodnie w obszernej wannie, niespiesznie wertując karty opasłej księgi. Świece płonęły, migotliwym światłem rozjaśniając kolumny tekstu. Wreszcie znalazła to, czego poszukiwała i z uśmiechem nie sięgającym lodowatego spojrzenia postukała pazurem w nazwisko, de Ville. Elleanore nie zapominała, czasami jedynie potrzebowała trochę czasu lub niewielkiego przypomnienia, co tkwiło w jej pamięci. Gdy tylko usłyszała trochę inne niż na początku, imiona wampirków, spiżowe trybiki rozpoczęły mozolną pracę, potrzebowały jednak chwili oddechu po nowinach o niemalże udanym samobójstwie Klausa i czegoś co mogły przeanalizować - w końcu hrabina na co dzień nie zajmowała się mauryjskimi drzewami genealogicznymi.