Mauria[posiadłość nekromanty] Danse macabre

Miasto położone na północny-zachód od Mglistych Bagien, otoczone gęstą puszczą, jedyną droga prowadząca do miasta jest dolina Umarłych lub też nie mniej niebezpieczne bagna. Niewielu tutaj przybywa miasto zaczyna wymierać, gdyż młodzi jego mieszkańcy uciekają stąd jak najdalej od tajemniczej Doliny Umarłych.
Awatar użytkownika
Eva
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Żołnierz , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Eva »

        Wyszła z sali dopiero, gdy zabrakło jej mebli do rozwalenia. Turilli by tego nie pochwalił, zdewastowała bowiem chyba cały gabinet, pilnując jedynie by nie rzucić niczym w okno, bo ciemność znów wlałaby się do środka. Nie szczędziła jednak ścian, z zaskakującą siłą roztrzaskując o nie krzesła i stoły, a czego nie mogła unieść rękami lub magią, przewracała z rumorem na ziemię. W końcu jednak drzwi komnaty otworzyły się z hukiem na oścież, a ona wyszła na korytarz podejrzanie opanowana. Rozejrzała się krótko po obecnych, chwilowo ignorując pytające spojrzenia strażników, zaglądającego nad jej głową do sali łba Kiliana („Na los, kobieto, chyba jednak nie chcę cię wkurzyć!”) i zbierającą się z ziemi Symplicję, która zaraz uwiesiła się Liamowi na szyi. Eva chyba miała nadzieję, że Fierenzza już wrócił z jakimiś wieściami, jednak szpiega nadal nie było widać. Westchnęła przez nos i ostatecznie wzięła się w garść.
        - Torhe, mogę cię prosić? - Wampirzyca spojrzała na wezwanego strażnika i skinęła głową za siebie, wskazując na zdewastowane pomieszczenie.
        Chociaż jej słowa brzmiały jak prośba, dla mężczyzny było jasne, że jest to w istocie rozkaz. Jego magia porządku bezbłędnie radziła sobie z dokonywanymi przez wampirzycę zniszczeniami, zarówno podczas ostatniego napadu szału, jak również kilka godzin temu z dziurą w ścianie korytarza gospodarza, czy teraz – z koniecznością przywrócenia gabinetu do stanu poprzedniego. Jeszcze nim strażnik zniknął w sali zatrzymała go na moment gestem i zwróciła się do wszystkich obecnych.
        - Generał Nikolaus Turilli zniknął – powiedziała w końcu sucho i nieco sztywnie, jakby nie podobały jej się słowa wychodzące z jej ust. Łypnęła groźnie na strażników, jakby spodziewała się wzburzonego szumu szeptów, ale ci przezornie milczeli, wymieniając tylko zaskoczone i wyraźnie nierozumiejące spojrzenia. Kontynuowała więc.
        - Jad, który płynął w jego żyłach, powodował zanikanie ramienia w czarnym dymie, co mogliście zaobserwować. Najwyraźniej trucizna żywiła się magią i w momencie nagłego, ogromnego jej zużycia opanowała całą jego osobę.
        - Czy to znaczy, że generał nie żyje? – zapytał Rille, a wszystkie oczy podążyły najpierw w jego stronę, a później do Evy, jakby wypowiedział dręczące wszystkich pytanie, ale jako jedyny miał odwagę je zadać. Wampirzyca zacisnęła usta, a płatki jej nosa ściągnęły się do środka, co zazwyczaj zwiastowało wybuch. Teraz jednak o dziwo nawet głos jej nie zadrżał.
        - To znaczy, że do odwołania ja pełnię obowiązki generała, a dla was wiele się nie zmieniło – rzuciła sucho. – Nadal priorytetem jest odnalezienie tych odpowiedzialnych za obecną sytuację i… - zawiesiła na moment głos, przechylając lekko głowę w irytacji. – I dostarczenie ich przed wymiar sprawiedliwości – stwierdziła niechętnie, bo całą sobą miała ochotę teraz rozerwać ich wszystkich na strzępy. Dosłownie. Fragmenty ciała na ścianach byłyby jak marzenie.
        - W skrócie: znaleźć, przydusić, odmienić gości i odeskortować winnych, ewentualnie zabić na miejscu, jeszcze pomyślę. Pytania? Albo nie, cofam. Żadnych pytań. Wykonać – warknęła i gestem dała Torhe znać, że może działać.
        Mężczyzna zniknął w gabinecie, a Eva odeszła kawałek dalej, dyplomatycznie omijając Esmeraldę. Nie miała zielonego pojęcia, co z nią zrobić, ale była pewna, że musi pozostawić ją przy życiu. Gdyby Klaus chciał to by ją zabił, byłoby to łatwiejsze, niż próba okiełznania jej mocy. A jednak właśnie na to się zdecydował i chociaż nikt o zdrowych zmysłach nie nazwałby wampirzycy sentymentalną, to już niechętnie posłuszną owszem. Skoro Turilli nie chciał jej zabić, ona tego nie zrobi, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Nie zmieniało to jednak faktu, że miała na to ogromną ochotę, więc chwilowo lepiej dla wszystkich, by demonicę omijała szerokim łukiem, a łkającą Simplicję jeszcze szerszym.
        Gdy tylko Torhe doprowadził gabinet do porządku, Eva zarządziła wymarsz, narzucając szybsze tempo. W międzyczasie Liam przekazał rozdygotaną wciąż rudowłosą Rillemu, a sam dogonił idącą przodem Alvarez. Przyglądał jej się chwilę, ale skutecznie go ignorowała, więc w końcu się odezwał.
        - Eva?
        - Co?
        - Chcesz o tym pogadać? – zapytał ostrożnie, ale rzuciła mu takie spojrzenie, że uniósł od razu dłonie w geście poddania. Nie wytrzymał jednak długo. Znał swoją pułkownik na tyle dobrze, by wiedzieć, że od jej wrzasków gorsze jest tylko milczenie. – Co się naprawdę stało z Turillim? – zapytał znów, a ona strzeliła spojrzeniem na boki i zacisnęła usta, przyspieszając jeszcze kroku. – Eva?
        - Nie wiem. Nie wiem, Liam.
        - Co chcesz zrobić?
        - To co powiedziałam. Znaleźć gnojków, zdjąć tą przeklętą klątwę ze wszystkich i odzyskać generała, nim trafi mnie szlag i wyrżnę wszystkich wkoło – powiedziała spokojnie, a Roston uniósł brwi.
        - Myślisz, że to możliwe? – zapytał ostrożnie, a ona specjalnie na niego nie spoglądała, wiedząc, że jeśli to zrobi, to podwładny dostrzeże panikę w jej oczach.
        - Musi być – mruknęła tylko.
Awatar użytkownika
Esmeralda
Poszukujący Marzeń
Posty: 408
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Wojownik , Włóczęga
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Esmeralda »

Symplicja zaczęła płakać jeszcze bardziej, gdy okazało się, że Liam przekazuje ją komu innemu niczym jakąś rzecz, bezwartościową rzecz. Widziała tylko, jak biegł do tej wampirzycy, jej biedne serduszko tak mocno ścisnęła zazdrość, że wręcz zaczęła krzyczeć za Liamem by wrócił, a gdy pilnujący ją mężczyzna zasłonił jej ręką usta, ta zaczęła się wyrywać i to porządnie, bo ból nie był dla niej przeszkodą i z łatwością, gdy tylko lekko obniżył dłoń, wgryzła się mu w palec niczym rasowy wampir. Jednak mimo wysmykiwania się z uścisku strażnika, on przewyższał kobietę siłą fizyczną w znacznym stopniu, więc w końcu się poddała, zwłaszcza że jej miała już mnóstwo siniaków, a nigdy nie wiadomo, czy przypadkiem nie zaczęła umierać.
Esmeralda tymczasem stała w gotowości na atak szpiega, ale on praktycznie jej nie widział, może nie chciał, w każdym razie to dobrze, mogła chwilę jeszcze odsapnąć. Jednak takie stanie w miejscu, czy krycie się po kątach było… nudne.
Postanowiła więc iść prosto w paszcze lwa, poszła poszukać Evę. Była winna w pewnym sensie temu zamieszaniu, miała tego świadomość. Chciała nieco posprzątać ten bajzel, który narobiła, nie z dobroci serca, nie ze skruchy, po prostu uznała, że tak trzeba. Denerwowało ją to całe zamieszanie. I nie chciała, aby stało się tak jak na Ziemi, wielka akcja, heroiczna walka, a na koniec wszyscy giną. Już znała ten typ historii i nie miała zamiaru go tak szybko powtarzać.
W końcu dotarła do nieumarłej.

- Słuchaj… - zastanowiła się jak zacząć, Ira chwilowo nie planowała jej wspomóc albo przeszkodzić – Co z tym generałem? Może mogłabym… coś zrobić by wrócił? Nie ukrywam, iż mogłam popełnić błąd przy wznieceniu tego ognia, ale nie jestem jasnowidzem, bym mogła wiedzieć jak to się skończy – każde słowo wypowiedziała oschle, obojętnie, jakby znudzona – No a jak się nie uda, to gratuluję awansu – dodała całkowicie złośliwie i z premedytacją.

Spojrzała teraz na Liama i zdziwił ją brak Symplicji przy jego boku.

- A gdzie twoja ruda kochanka?

Przyjaznym, bądź nie, rozmowom położył kres nieproszony gość. Ubrany na czarno i zamaskowany z bardzo szczelnie pookrywaną chustami twarzą. Wrzucił do sali, gdzie wszyscy przebywali tajemniczy woreczek i zwiał w popłochu.
Z woreczka zaczął się wydzielać podejrzany dym o fioletowym zabarwieniu. Na szczęście nic nie wybuchło, przynajmniej na razie, aczkolwiek wszyscy poczuli niebywałą senność i popadali jak muchy, zapadając w głęboki kilkugodzinny sen.
W tym czasie intruzi mieli mnóstwo czasu i swobody. Jednak artefakt musiał być naprawdę dobrze ukryty, bo nawet taki zapas godzin okazał się nie wystarczający, a jeden z nich prawdopodobnie źle sobie wszystko wyliczył. Zainteresowało go, co ruda robi w takim towarzystwie i przykucnął przy niej akurat, gdy reszta zaczynała się nieporadnie budzić, czego oczywiście nie spostrzegł wystarczająco wcześnie.
Awatar użytkownika
Eva
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Żołnierz , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Eva »

        Początkowo zauroczenie rudowłosej przybłędy jej sierżantem było zabawne, ale teraz zaczynało ją irytować. Słysząc krzyki za plecami nie zwolniła, przekrzywiając tylko głowę na boki w irytacji, aż strzeliły jej kręgi, czym wywołała małą lawinę przyczynowo – skutkową. Na widok rosnącej frustracji przełożonej, Liam również zaczął się niecierpliwić, rzucając karcące spojrzenia Rillemu, a ten z kolei przytłoczony zarówno presją z zewnątrz, by opanować wierzgającą wariatkę, sam wkurwiony babskimi wrzaskami i na to wszystko głodny jak wilk, najchętniej rozszarpałby rudej gardło i wszystkie problemy by się rozwiązały. Byłaby cisza, spokój, ogólne zadowolenie i świeża krew w żyłach. Chociaż pewnie długo by się nią nie nacieszył, bo pułkownik urwałaby mu głowę za niesubordynację. Dlatego teraz tylko szarpnął mocniej Symplicję, zwracając ją twarzą ku sobie i przygważdżając spojrzeniem.
        - Spokój – powiedział cicho i mruknął z aprobatą, gdy kobiece ramiona rozluźniły się pod jego dłońmi. No. Nie ma to jak dobra hipnoza. Zadowolenie z nagłej ciszy chyba jednak zbyt wyraźnie odbiło się na jego twarzy, bo gdy podniósł spojrzenie znów na drogę, napotkał piękne fioletowe oczy Evy Alvarez, których blask niestety chwilowo zwiastował niepokornym śmierć w męczarniach. Uśmiech zszedł mu z twarzy.
        - Już? – zapytała tylko, nie kryjąc nawet pogardy dla nieskuteczności swojego podwładnego. Rille odchrząknął i skinął w milczeniu głową, poczuwając się do winy.
        - Jesteś pewien? – zapytała chłodno. – Bo wiesz, możemy się wszyscy zatrzymać i poczekać, aż opanujesz tą drobną kobietę, żaden problem – dorzuciła sarkastycznie, jednak wciąż nieprzyjemnie bezbarwnym tonem. Na twarzy strażnika nie pojawił się nawet jeden grymas, bo wiedział, że mu się należało. A chociaż niski rechot trzech wilczych łbów za plecami nie pomagał utrzymać zimnej krwi, strażnik zachował fason.
        - Nie będzie już sprawiać kłopotów – odparł jedynie pewnym siebie głosem i odczekał, aż Eva odwróci się i wznowi marsz, nim skrzywił się z niezadowoleniem i pchnął otumanioną hipnozą Symplicję, by się ruszyła.

        Ledwo jednak zniknął jeden bodziec, dźgający cierpliwość wampirzycy, pojawił się kolejny, w osobie błękitnookiej demonicy. Eva zarejestrowała jej obecność i uważnie słuchała, ale nie zaszczyciła jej początkowo spojrzeniem, wciąż wypatrując powrotu Fierrenzy z głębi korytarza.
        - Ty lepiej już nic nie rób – powiedziała stanowczo, spoglądając w końcu na Esmeraldę i nie był to tylko złośliwy przytyk, ale też zwykły nawyk do wyszczekiwania rozkazów. – Jeśli faktycznie nie chcesz pogorszyć sytuacji to nie podejmuj więcej żadnej takiej akcji bez wyraźnego polecenia. Jesteś zbyt niestabilna.
        Okazało się jednak, że demonica również nie ma oporów przed bezużytecznymi złośliwościami i gdy padły wątpliwej jakości, i szczerości, gratulacje, każdy żywy i nieumarły powinien pogratulować Evie opanowania. Żądza mordu przejawiła się tylko ogniem płonących w jej oczach, a głęboki i zupełnie zbędny wydech powietrza przez nos opanował nieco kłębiące się emocje i sprowadził je do względnie niegroźnej irytacji. Liam z kolei nawet nie spojrzał na Esmeraldę, najwyraźniej zbyt skupiony na tym, by rozpoznać moment zwiastujący ostateczną utratę cierpliwości swojej pułkownik.
        Mijali komnatę za komnatą, okazjonalnie przechodząc jakiś korytarz, a Fierrenzy wciąż nie było widać. Eva mimo woli zaczęła się zastanawiać, czy Chudzielec nie stracił jednak zmysłów i czy nie obija się teraz o ściany, jak reszta przemienionego towarzystwa. Dzięki spacyfikowaniu Symplicji w oddziale panowała zupełna cisza, nawet strażnicy nie rozmawiali ze sobą, wszystkie komunikaty dotyczyły tylko bezpieczeństwa kolumny i przekazywane były gestami, jakby każdy bał się zburzyć panujący spokój. Dlatego szmer otwieranych nagle drzwi do komnaty, przez którą właśnie przechodzili, postawił wszystkich w stan najwyższej gotowości. Mignęła im jedynie zamaskowana twarz i ręka, wrzucająca coś do środka. Strażnicy krzyknęli coś do siebie, Liam momentalnie okrył woreczek barierą energii, spodziewając się wybuchu, a pozostali szyli magicznymi pociskami w intruza, nim Eva wydarła się, że mają się opanować, bo gnojka już dawno nie ma, ale nie udało jej się wydać kolejnego rozkazu. Czego już nie zdążyli zauważyć, to że z jakiejś nieznanej przyczyny dym przedostał się przez magiczną barierę Rostona, jakby jej tam w ogóle nie było. Wtedy jednak wszyscy już padli bezwładnie na ziemię.

        Obudzili się wszyscy na raz, jednak w różnym tempie odzyskiwali pełną prawność władz umysłowych. Eva podniosła się na rękach, tocząc przytomniejącym spojrzeniem wokoło i zastanawiając się, czy naprawdę widzi Chudzielca, czy wzrok jeszcze płata jej figle. Szpieg wleciał właśnie przez drzwi niczym skrzydlaty pocisk i nie zwalniając porwał z ziemi intruza, odrywając go od budzącej się Symplicji i zatrzymał się dopiero pod jedną ze ścian, podtrzymując tam mężczyznę za gardło w powietrzu. Fierrenza jednak znów miał na twarzy tą spokojną maskę, którą wolała o wiele bardziej od przekrwionych setek oczu na ciele i zrozpaczonego spojrzenia. Najwyraźniej mężczyzna pogodził się chwilowo z losem i wykorzystał wzburzone uczucia, jako motywację. Dobrze.
        Mężczyzna początkowo szarpał się w podejrzanie mocnym chwycie szpiega, a Eva obserwowała to wszystko ze spokojem, siedząc jeszcze na ziemi. Pieprzone szpilki, dosyć tego, cały dzień w tym łazi, wystarczy że ją gorset tak ściska, że jej furia uszami z serca wychodzi, to jeszcze te obcasy. Tak więc podczas gdy Fierrenza ze stoickim spokojem przytrzymywał unieszkodliwionego intruza przy ścianie (Symplicja coś się zaczęła drzeć, że to jej brat, ale Rille znów ją uciszył – później do tego wrócą), wampirzyca rozpinała niewygodne buty, odrzucając je gdzieś na bok. Po krótkiej chwili skupienia wyczarowała sobie normalniejsze obuwie, typowe wojskowe, sznurowane buciory, które zaraz założyła, a które pasowały do jej wieczornej kreacji, jak pięść do nosa i niejako nadawały jej wyglądu zbuntowanej nastolatki. Ważne jednak, że były wygodne i Eva wstała w końcu, wolnym krokiem zbliżając się do Chudzielca i brata Symplicji.
        - Mów sam, albo wyciągnę wszystko z ciebie siłą – powiedziała spokojnie, splatając dłonie za plecami. Mimo, że znacznie różniła się od swojego generała, to jedną z wielu rzeczy, jakich się od niego nauczyła, było dawanie wyraźnego sygnału, że mówi absolutnie poważnie i nie warto jej sprawdzać. Mężczyzna zaczął mówić.
Awatar użytkownika
Esmeralda
Poszukujący Marzeń
Posty: 408
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Wojownik , Włóczęga
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Esmeralda »

Symplicja spojrzała na Rillego najbardziej żałosnym z żałosnych spojrzeń, próbowała go brać na litość. Uciszyła się wprawdzie na moment, gdy wydał jej rozkaz, skinęła nawet głową, utwierdzając mężczyznę w przekonaniu, że już będzie grzeczna. Początkowo się słuchała, hipnoza na nią podziałała, ale jak widać niezbyt dobrze, bo szybko się otrząsnęła i gdy czujność opadła to z całych sił kopnęła go między nogi, po czym pobiegła rzucić się na szyję Liamowi. Oczywiście ofiarowała mu również całusa w policzek.

- Proszę, nie rób tak więcej, jesteśmy sobie przeznaczeni! Widziałam to w twoich oczach, kocham cię! – krzyknęła zdesperowana – po chwili jednak zastygła i zaczęła iść jak wcześniej niczym jakiś ożywieniec.

Gdy Esmeralda podeszła i jak zobaczyła uczepioną do strażnika rudowłosą, przewróciła oczami, sami wariaci na tym świecie.

- Hmm, tylko potem nie narzekaj na nadmiar nowych obowiązków – droczyła się przemieniona, po chwili jednak wybuchła śmiechem – Niestabilna? Ja? Nie no, ja nic nie sugeruję, ale… - spojrzała to Symplicję, to na Evę, po czym spoważniała – To ten wymiar jest niekompatybilny z moimi zdolnościami magicznymi… Swoją drogą skoro czary-mary są tu tak powszechne to nie wiem, po co się wściekać o ten drobny wypadek z pożarem, ot zawołać kilku ludzi z odpowiednimi umiejętnościami i wszystko będzie jak nie tknięte, a oni się nawet nie zmęczą – stwierdziła, teraz tym bardziej nie widziała potrzeby, by się winić, ot chciała pomóc, wyszło nieco inaczej ale ogólnie, nie było tak źle.

Ira oczywiście wyczuła przepyszny gniew, wampirzy gniew, prawdziwy rarytas. Można by powiedzieć, że dosłownie przywrócił ją do życia i dosłownie po momencie w postaci cienistej zjawy okrążyła Eve, mignęła przed oczami i zaczęła żerować. Negatywne emocje dosłownie zaczęły znikać, aczkolwiek nieumarła mogła się poczuć nieco dziwne, jakby miała zawroty głowy, Ira jadła bardzo łakomie, nie zważając, na to, iż może to być odczuwalne przez jej chwilową żywicielkę.

- Masz bardzo soczyste emocje, tak wiele ich się zgromadziło, tak bardzo powstrzymywane i duszone w sobie, moje ulubione – demonica szeptała, ale jej głos rozbrzmiewał jedynie w głowie adiutantki.

Esme natomiast poczuła się trochę lepiej, gdy ten pasożyt postanowił pożerować na kimś innym niż na niej było jej lżej. Miała nawet całkiem dobry humor.
Jednak zepsuł go niespodziewany atak? Ciężko było tak nazwać, bo rzucono im tylko jakiś podejrzany woreczek, wywołało to wszystko nieco chaosu. Es westchnęła, a po chwili od zobaczenia dymu, ogarnęła ją dziwna senność.
Gdy się obudzili, przemieniona wstała na równe nogi i spojrzała po wszystkich, jedni wstali, inni jeszcze byli pogrążeni w głębokim śnie, mimo otwartych oczu. Ktoś miał niezły pomysł jak załatwić sobie trochę czasu i spokoju. Spostrzegła skrzydlatego, który złapał… intruza? Przemieniona dopiero teraz go zauważyła.
Natomiast przyłapany mężczyzna nie był zbyt szczęśliwy takim obrotem spraw. Jednak widząc Evę, uśmiechnął się krzywo i zachichotał drwiąco.

- A gdzie wasz generał? Nic nie powiem. RZĄDAM ADWOKATA!
- Eren…! – krzyknęła Symplicja i już chciała do niego biec, ale… powstrzymała się, spojrzała na niego jak na zdrajcę i spojrzała w bok.
- No proszę, Symplicja… Nie wierzę, że jej słuchacie, to wariatka, mówi jedno, robi drugie, chciała trzecie… Niezrównoważona trochę – mówił, przewracając oczami.

Esmeralda zaciekawiona podeszła także, Eren przyjrzał się jej dokładnie.
- Jeszcze nie zostałaś skazana na śmierć za morderstwo? – zadrwił, pamiętał, że ją wrobił i nie rozumiał jakim cudem jeszcze stoi obok reszty wesołej gromadki.
- KUKURYKU! - Pogawędkę nieoczekiwanie przerwał wrzask rudowłosej. Wszystkie pary oczu zostały zwrócone na nią, a ona uśmiechnęła się przymilnie i jeszcze raz powtórzyła słabej jakości próby naśladowania piejącego koguta.
- Mówiłem, że wariatka – jej brat wzruszył ramionami – To co? Może jakieś winko i wtedy sobie na spokojnie pogadamy?
Awatar użytkownika
Eva
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Żołnierz , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Eva »

        Początkowo tylko lekko irytująca rudowłosa teraz zaczęła wkurwiać już wszystkich. Przez jakiś czas szła posłusznie, otumaniona silnym rozkazem, który rzucił strażnik, ale gdy tylko moc ją puściła ze swych szponów, kobieta szarpnęła się i z kopniakiem wyrwała Rillemu. Ten zasłonił się w ostatniej chwili, ale później tylko wściekłym spojrzeniem odprowadził wariatkę, która uwiesiła się na Rostonie. Mężczyzna otrząsnął się z uścisku, jakby zrzucał z siebie natrętnego robala, nie bawiąc się już z Symplicją w pozory. Rękawem otarł obśliniony durnie polik i sam kolejny raz zahipnotyzował dziewczynę, która ruszyła dalej już nieco otumaniona. Nikomu na zdrowie nie wychodziło tak silne manipulowanie przy wolnej woli, a strażnicy już się z kobietą nie certolili.
        Eva z niespotykanym dla niej spokojem tolerowała dalsze gadanie przemienionej, jakby godząc się po prostu z jej towarzystwem. Głupie gadanie puszczała już mimo uszu, chociaż na stwierdzenie o niekompatybilności świata z umiejętnościami magicznymi niebieskookiej uśmiechnęła się drwiąco. Esmeralda najwyraźniej nie zrozumiała aluzji i swoje bezmyślne zachowanie postanowiła zrzucić na życie i świat, co niestety było dość popularnym zachowaniem istot, które nie potrafią przyjąć do wiadomości, że ich czyny mają swoje konsekwencje. Bo jeśli ktoś doprowadził do… unicestwienia innej osoby, a później przekonany był, że gniew otoczenia wynika z niezadowolenia ze zniszczeń w budynku to nie było sensu tłumaczyć oczywistości. Ot czekać, i patrzeć jak rzeczywistość upomni się o swoje. Niezapamiętane lekcje, podobnie jak niewykorzystane okazje, mają tendencję do mszczenia się na naiwnych.
        W podejrzanym wyciszeniu się wampirzycy swoją rolę odegrała też Ira, która bezmyślnie rzuciła się na przepełnioną wcześniej emocjami Alvarez. By okazać swoją wyższość zakradła się do jej głowy, szepcząc i podjudzając, co niestety zadziałało tylko na jej niekorzyść. Odpowiednio pouczona przez Turillego adiutantka szybko złapała upierdliwą demonicę w okowy umysłu i zgniotła, jak ją nauczono. Nie dało to tak piorunującego efektu, jak w wykonaniu generała, a jedynie przepędziło Irę z dala od wampirzycy, ale nawet lepiej, przynajmniej nie wkroczyła za bardzo na terytorium Esmeraldy i nie przekroczyła granic. Małe zwycięstwo smakowałoby jednak lepiej, gdyby po chwili wszyscy nie stracili przytomności.

        Na pyskówki schwytanego mężczyzny tylko uniosła brew pytająco, szczędząc sobie nawet złośliwego uśmiechu i docinków. Nie mieli już na to czasu, wiedziała to. Nie mówiła tego głośno, bo nie było sensu wytwarzać wśród strażników złudnego wrażenia, o nadziei nie mówiąc, ale miała zamiar przywrócić w jakiś sposób Klausa do jego zwyczajowego nieżycia. Wrażeniem, że odpowiedź znajduje się w tym samym miejscu, gdzie znajdą sposób na odmienienie pozostałych gości, również nie miała zamiaru się dzielić. Na głos tylko fakty. Słysząc więc kretyńskie pyskówki rodzeństwa wzruszyła ramionami. Sami dokonali wyboru. W Maurii nie ma prawa do adwokata.
        - Nie po dobroci to siłą – mruknęła i wdarła się bez ostrzeżenia do jego głowy. Rozkaz zgładzenia mężczyzny wydał jeszcze Turilli, pokazując im twarze mężczyzn, które wydobył z umysłu Simplicji przy wcześniejszym przesłuchaniu, ale Eva potrzebowała więcej informacji o całej tej szopce, w której zmuszona była brać udział, oraz o samej rudowłosej, która sprawiała wrażenie coraz bardziej niezrównoważonej.
        Jego głowa była pełna chaotycznych obrazów, których nie mógł powstrzymać, tylko wrzaskiem protestując, gdy czuł, jak przegląda jego wspomnienia. Nie bolało aż tak przecież, dramatyzował, ale nie przerywała, by go upomnieć. Poza tym mógł jej pomóc i uniknąć zdecydowanie niekomfortowego uczucia. Właśnie dotarła do echa interesujących ją wydarzeń. Zobaczyła twarze, które wcześniej pokazał im Klaus, a które nadal niewiele jej mówiły, jednak przemykały w towarzystwie obrazów przedstawiających wreszcie jakieś fakty. Prawdziwe wspomnienia, nie z drugiej ręki. Ze zmarszczonymi brwiami przejrzała jeszcze raz co ważniejsze elementy, by upewnić się w swojej decyzji, zdecydowanie nie chciała, by była ona pochopna, ale dowody były jednoznaczne. Symplicja nie tylko odwróciła uwagę od morderców. Była jedną z nich.
        Wycofała się z umysłu mężczyzny, a ten odetchnął z wyraźną ulgą. Poza lekkim potem, który wystąpił mu na czoło trzymał się wyjątkowo dobrze, chociaż żarcików mu się odechciało. Eva po raz kolejny zwróciła uwagę na niespotykaną siłę Fierrenzy, który wciąż przytrzymywał mężczyznę w powietrzu, bez żadnych oznak zmęczenia, mimo swojej raczej marnej postury. Tą zagadkę zostawiła jednak na później, chwilowo zadowalając się najprawdopodobniejszym wyjaśnieniem, gdzie to przemiana coraz mocniej odciskała swoje piętno na elfie.
        - Erenie Astaran – zaczęła służbowym tonem, wygrzebawszy wcześniej nazwisko z pamięci mężczyzny. – Za twoje zbrodnie maurijskie prawo przewiduje tylko jeden możliwy wymiar kary, a ze względu na okoliczności oraz potencjalne zagrożenie dla setek obecnych tu osób nie możemy pozwolić sobie na ryzyko doprowadzenia cię przed sąd. Zresztą byłaby to jedynie formalność, a mnie obowiązują rozkazy. Jako pełniąca obowiązki generała mauryjskiej straży skazuję cię na śmierć – zakończyła sucho, a przewracający do tej pory oczami mężczyzna nagle spojrzał na nią przerażony, ale nic nie powiedział. Nie zdążył. Fierrenza bez wahania odciął mu głowę. Rudowłosa wrzasnęła dziko, a Eva obróciła się w jej stronę, wypowiedź kontynuując w akompaniamencie tych krzyków.
        - Symplicjo Astaran, na podstawie zebranych dowodów, które niestety nie pozostawiają miejsca na wątpliwości, uznaję cię współwinną zarzucanych twojemu bratu czynów, jak również sabotowania akcji mauryjskiej straży, mającej na celu przywrócić porządek oraz uratować zebranych w posiadłości gości, co okazuje się kroplą w morzu twych przewin. Jako pełniąca obowiązki generała mauryjskiej straży skazuję cię na śmierć – powtórzyła znów, a Fierrenza niczym echo jej słów sfrunął na dół i odciął rudowłosą głowę, ucinając brzmiące wciąż w sali krzyki.
        W nagłej ciszy Eva spojrzała po dwóch zdekapitowanych ciałach, po czym odwróciła się, ruszając w stronę wyjścia i zatrzymując tylko na moment przy Esmeraldzie.
        - Trzymaj swoją demonicę na smyczy i postaraj się już nic nie utrudniać – mruknęła i gestem przywołała Fierrenzę.
        - Znalazłeś coś? – zapytała, spoglądając na Chudzielca, a on skinął głową w pełnej powadze. – Mów i prowadź – poleciła, opuszczając komnatę.
        Orszak ukształtował się na nowo, zamykając Evę, Antoine’a i Esmeraldę w środku. Roston, Rille i Luthro szli z przodu, osłaniając ich na kształt grotu strzały, a pochód zamykał Pietra i Torhe z coraz bardziej milczącym i częściej powarkującym Kilianem. Dym pochłaniający wcześniej ramię generała był jedynym widocznym objawem postępującej przemiany i pochłaniał ich uwagę bez reszty. Coraz bardziej agresywni przemienieni i zmiany zachodzące w Fierrenzie i wilkołaku były już bardziej subtelne, ale teraz jasno dawały do zrozumienia, że nie zostało im wiele czasu na naprawienie tej sytuacji.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Połowa oczu Fierenzzy była skupiona na trzymanym w żelaznym uścisku mężczyźnie, pozostałe zaś błądziły między wszystkimi strażnikami, czujnie jakby i po nich spodziewały się jakiegoś ataku. Sprawiał wrażenie, jakby mógł w tej pozycji trwać i trwać, czekając tylko na rozkazy Evy Alvarez, która to teraz była ich przywódcą. Wiedział, co się właśnie działo, nieraz wszak widział jak wygląda przesłuchanie osób, które stawiały opór. Z dumą twierdził zresztą, że są to o wiele bardziej cywilizowane metody niż bicie i tortury stosowane w innych krajach. Teraz tylko czekanie na wynik tego eleganckiego, bezkrwawego wyciągania zeznań…
        Już po samym tonie jakim mówiła adiutantka generała dało się poznać co nastąpi. Antoine płynnym, dość dyskretnym ruchem sięgnął po noszony przy boku miecz. To była tylko formalność, bo na tego całego Erena wyrok wydano już dawno, teraz należało jedynie potwierdzić natychmiastowe wykonanie wyroku… I gdy tylko padły wyczekiwane przez szpiega słowa “skazuję cię na śmierć”, ten nie zastanawiał się nawet przez chwilę. Dało się słyszeć jedynie syk przecinanego powietrza, a głowa spiskowca została oddzielona od ciała - Fierenzza nawet specjalnie podważył ostrze, by ta na pewno spadła, a nie ostała się na szyi, trzymana lepkością wypełniającej ranę krwi. Żelazisty zapach, który wypełnił powietrze i karminowa struga zalewająca oczy na nadgarstku przemienionego elfa zadziałały jak balsam. Albo nie - raczej jak podane dożylnie endorfiny. Poczuł przyjemną błogość graniczącą ze szczęściem, w tym jednym cięciu zawarł wiele frustracji, którą do tej pory w sobie dusił. Gdyby tylko mógł więcej… Mógł. Eva znowu zaczęła wygłaszać oficjalną formułkę, a wszystkie oczy szpiega skupiły się na rudej wariatce. Alvarez nawet nie skończyła mówić, a Symplicja nie nabrała oddechu przed kolejnym krzykiem, gdy jego ostrze spadło na kark skazanej. Cięcie było gładkie, jakby ostrze przechodziło przez miękką glinę, a nie kości, chrząstki i ścięgna. Stanowczość z jaką szpieg wykonał obie egzekucje zaskoczyła strażników, którzy nie spodziewali się po nim by był skory do takiego przelewania krwi… On jednak już nie był tak do końca sobą, z czego nie zdawał sobie sprawy nikt oprócz Evy Alvarez. Nawet on sam.
        Serafin schował zakrwawiony miecz i podszedł do przywołującej go wampirzycy, zostawiając na posadzce ślady bosych stóp zabrudzonych krwią. Skłonił się przed nią jak przed dowódcą i w odpowiedzi na zadane pytanie skinął głową. Nadal bez słowa wskazał wszystkim drzwi prowadzące dalej.
        - Coś jest nie tak z korytarzami, jakby magia w posiadłości zabrała część budynku… Przed nami jest jednak z bibliotek, która powinna być już w następnym skrzydle. To dla nas dobra wiadomość, bo droga będzie znacznie skrócona… O ile za nią oczywiście wszystkie jest takie jak zapamiętałem - zaznaczył. - Nie przechodziłem przez nią, bo… Sami zobaczycie. To w każdym razie jedyna droga, co do tego gruntownie się upewniłem. I jest czysto aż do samej biblioteki.
        Szpieg nie był specjalnie przejęty tym jak wielka część budynku zniknęła pod wpływem tej mrocznej magii - już tego przecież doświadczyli, gdy przechodząc przez zniszczoną ścianę znaleźli się nagle na drugim końcu posiadłości.
        Antoine instruował grupę gdy należało skręcić albo iść prosto bądź skorzystać ze schodów, droga nie trwała jednak długo, gdy nagle szpieg kazał zatrzymać się przed znajdującymi się na końcu korytarza drzwiami. Sprawiał wrażenie, jakby sam chciał pełnić honory i otworzyć przejście, co zaraz uczynił, roztrącając idących na przedzie strażników jakby bezczelnie wykorzystując fakt, że ci nie mogli mu się sprzeciwić - był od nich wyższy stopniem. Drzwi jednak nie otworzyły się z taką łatwością, jak można by się spodziewać - ustąpiło tylko jedno ze skrzydeł, drugie zaś było wyraźnie czymś przyblokowane. Przemieniony szpieg przyjął to ze spokojem - jeszcze raz kontrolnie naparł, a gdy drzwi nie otworzył się szerzej nawet o włos, pozostawił je w takim stanie.
        - Pojedynczo - mruknął, samemu wchodząc do środka i tam czekając na resztę.
        Pokój wyglądał jak dżungla. Roślinność była zdziczała i wybujała jakby rosła tam stulecia, porastała podłogę, meble, ściany, zwisała nawet z sufitu. Ogromne pnie, rozłożyste liście o lśniącej powierzchni i kwiaty niejednokrotnie przekraczające trzy stopy średnicy zupełnie odrealniały to miejsce. Powietrze było wilgotne i parne, przesycone zapachem egzotycznych kwiatów, krwi i rozkładu. Mdliło i aż prowokowało by otworzyć okno, tych jednak nigdzie nie było widać wśród tego gąszczu. Wrośnięte w pnie i podarte przez pnącza książki wyglądały jak zabite ptaki, poprzewracane i połamane meble przypominały obraz pobojowiska usłanego zesztywniałymi ciałami martwych zwierząt. Miejsce było niepokojące i na swój sposób przerażające, dusiło, przytłaczało i utrudniało poruszanie się. Co więcej nie pozwalało polegać na zmyśle magicznym, gdyż wszystko było tu jakby utkane z magii, każdy listek i każda gałązka miały swoją poświatę, barwę i strukturę - tak naprawdę tylko prawdziwy mistrz albo nawet arcymistrz byłby w stanie cokolwiek w tym miejscu dostrzec.
        - Musimy przejść na drugą stronę, nie ma innego wyboru - powtórzył Fierenzza. Jeden ze strażników rzucił sceptyczne “i nie zabłądzić”, lecz szpieg nie dał się wytrącić z równowagi tym komentarzem.
        - To nie jest aż tak duże pomieszczenie - powiedział jakby sam do siebie nim zwrócił się do reszty. - Niczego nie dotykajcie i trzymajcie się razem, bo jak się pogubimy, to dziesięć lat będziemy się szukać. I żadnego ognia - dodał, a jego oczy spojrzały wymownie w kierunku kilku bardzo konkretnych osób.
        Serafin pierwszy ruszył przed siebie, ostrożnie stawiając stopy by na pewno nie nadepnąć na coś, co mogło być żywe. Bo to, że to miejsce tętniło życiem, było widać i słychać na pierwszy rzut oka - wszędzie coś szeleściło, trzaskało, dało się słyszeć nawet dźwięki podobne do stękania albo płaczu, czasami zaś śpiewu cykad.
        - Cholera jasna! - zawołał nagle jeden z wampirów, odskakując z miejsca w którym stał. Ktokolwiek szybko się obrócił mógł dostrzec, jak między zalegające na ziemi liście cofa się coś, co przypominało pnącze albo węża, nie wyglądało jednak na groźne.
        - Złapało mnie za nogę - usprawiedliwił się mimo wszystko Torhe. - Naprawdę - dodał, gdy dostrzegł kpiarskie spojrzenia swoich kolegów, a o dziwo zrozumienie dostrzegł dopiero w spojrzeniu Fierenzzy, który smutno pokiwał do tego głową.
        - Pilnujcie się - oświadczył i zaraz podjął marsz. Wszystkich jednak ogarnął osobliwy niepokój, bo nie wiadomo było co czai się w tym gąszczu i co jeszcze może ich spotkać. Zapachy, osobliwe dźwięki i przytłumione światło jeszcze dodatkowo potęgowały złe wrażenie. Szalę przeważyło jednak głośne przekleństwo padające po raz kolejny z ust Torhe - w jego głosie słychać było prawdziwe obrzydzenie, trwogę i niedowierzanie. Nie powiedział jednak co wywołało w nim tak skrajne emocje, jedynie podniósł dłoń i wskazał coś tuż obok miejsca, którym przechodzili. W pierwszej chwili się tego nie dostrzegało, lecz potem, gdy już wzrok wychwycił odpowiedni kształt, przekleństwa same cisnęły się na usta. W czymś, co wyglądało jak kokon utkany z cienkiego żółtego pergaminu, tkwiły zwłoki, doskonale widoczne przez cienki materiał. Galaretowate, na wpół przetrawione ciało odziane w szmaty, które kiedyś były ubraniem. Niemożliwe było zidentyfikowane płci ofiary, jego tożsamości.
        - To jest roślina… - powiedział Antoine zupełnie nieobecnym głosem, wgapiając się w pergaminowy kokon. - Jak dzbanecznik…
        - Trafne porównanie, Fierenzza…
        Wszyscy jak na zawołanie zerwali się i dobyli broni słysząc ten dziwny zwielokrotniony głos dobiegający zewsząd i znikąd. Oczy szpiega przesuwały się w różnych kierunkach, każde według własnego widzimisię.
        - Znam ten głos… - mruknął jakby sam do siebie szpieg. - Gdzie jesteś?!
        - Wszędzie…
        - Chodźmy lepiej stąd - uznał Roston, wznawiając od razu marsz, a reszta strażników chętnie poszła razem z nim, zerkając tylko przez ramię na trawione na ich oczach zwłoki. Fierenzza trochę się ociągał, sprawiał wrażenie zamyślonego, lecz jego oczy cały czas czujnie się poruszały. Nagle jednak jakby go oświeciło, a jego spojrzenie zbystrzało. Wysforował się na czoło pochodu.
        - Lordzie Visatuli?! - zawołał.
        - Cha, brawo, zgadłeś.
        - Gdzie jesteś, lordzie?
        - Chodźcie jeszcze kawałek bliżej…
        Szpieg bez wahania szedł dalej, choć strażnicy szeptali między sobą, że to nierozważne i nie powinni dawać się tak ciągnąć za nos, Fierenzza jednak na to nie zważał, jakby przez przemianę utracił dawną ostrożność. Wszyscy mauryjczycy znali nazwisko Visatuli, to akurat wiedział każdy kto choć odrobinę orientował się w lokalnych elitach. Mag, który poza granicami tego państwa nosiłby przydomek szalonego, przekraczał bariery i konwenanse, tabu dla niego nie istniało, a jednak potrafił działać w dziwnej harmonii z tutejszym surowym prawem i społeczeństwem, tylko czasami przyprawiając co większych tradycjonalistów o tiki nerwowe. Generał Turilli nie przepadał za Visatulim i gdyby miał bardziej cięty język, pewnie na głos mówiłby to, o czym często myślał: że jeśli w najbliższym czasie jakiś nekromanta oszaleje i zechce przejąć władzę w państwie albo wręcz zamarzy mu się władza nad światem, będzie to właśnie Visatuli.
        - Dobry wieczór, Fierenzza. Dobry wieczór, Alvarez.
        Szpieg stanął jak wryty i sprawiał wrażenie, jakby przeszedł go nagły dreszcz na widok tego czym stał się szalony mag. Z początku zresztą trudno było go dostrzec - jego ciało dosłownie wrosło w jedno z drzew, stało się z nim jednością. Skóra płynnie przechodziła w korę, nienaturalnie wygięte kończyny niknęły w gęstwinie pnączy bądź na podobieństwo gałęzi odstawały w bok. Głowę miał obróconą do dołu, jakby leżał na plecach i odchylał ją, by móc zobaczyć stojące za nim osoby. Twarz nie miała oczu, a usta były bezkształtną dziurą pozbawioną warg, nos jednak odstawał od reszty karykaturalnie, pokryty skórą jakby jakiś bluźnierczy rzeźbiarz przyczepił odrąbaną część ciała do drewnianej figury, której później nie chciało mu się skończyć. Przed nim zaś jak przed ołtarzem krwawego bóstwa z mrocznych dziejów leżał stos ciał, tych normalnych jak i tych przemienionych.
        - Bez histerii, proszę - powiedziały groteskowe usta drewnianej twarzy. To bez wątpienia przemawiał Visatuli, to był jego głos, a jednak trudno było uwierzyć, że coś tak bardzo go wynaturzyło.
        - Lordzie… Czy to wszystko… - zaczął Fierenzza, nie umiejąc dokładnie ubrać w słowa swojego pytania.
        - Nie, nie wszystko. To ja, Cler i Zartec. Troje magów przemienionych w jeden dziki twór… Trochę mnie ubodło, że to magia życia Cler zdominowała to, czym się staliśmy.
        - Cała ta dżungla to wasza sprawka? - dopytywał zaskoczony Pietra.
        - To nasze CIAŁA - poprawił z naciskiem Visatuli. - Ciała, nad którymi straciliśmy kontrolę… Ciała, które same polują i pożywiają się, bo nie mają ziemi, z której czerpałyby siły… Świadomości Cler i Zarteca chyba już się rozpadły w tej dziczy, tylko ja jeszcze trwam. Hm… Pułkowniku Alvarez, zdawało mi się, czy przybyłaś w towarzystwie generała Turillego?
        Wieść o tym co stało się z Nikolausem wywołała dramatyczne westchnienie albo też pobłażliwe parsknięcie maga - wśród szelestu liści naprawdę trudno było stwierdzić które z nich nastąpiło.
        - Zdajecie sobie sprawę, że on żyje? - zapytał, a po minach co niektórych mógł poznać, że ta informacja ich zaskoczyła, bo w głębi ducha pogodzili się już z tym, że Turilli odszedł.
        - Lecz jak go odzyskać? - dopytywał szpieg.
        - Magia tego miejsca jest… Niestała. Czujesz to, Fierenzza, prawda? Podoba ci się to kim jesteś? Przyjemnie jest tak widzieć wszystko wkoło, czyż nie? Zyskałeś też na sile, nie mylę się? Tak… A teraz przypomnij sobie jak czułeś się na samym początku? Albo kim dla ciebie jest generał Turilli? Co o nim myślisz?
        Szpieg stał w milczeniu, z lekko spuszczoną głową, a jego oczy były nieruchome - nie zamierzał odpowiedzieć na to pytanie, lecz właśnie jego milczenie było tym, czego oczekiwał Visatuli. Usatysfakcjonowany, kontynuował.
        - Sam widzisz. To magia pustki, rozkładu i fermentu, wynaturzenia i karykatur… Ale nie dość silna. Wziął ją na barki ktoś, kto ma wiele siły, ale w pojedynkę nigdy nie zdoła jej okiełznać. Potężna, starożytna magia, tak…
        - Do rzeczy, lordzie. Jak sprawić, by generał Turilli wrócił między nas - powtórzył z naciskiem szpieg.
        - To nie jest takie proste, Fierenzza - odpowiedziała mu drewniana twarz, pobłażliwym tonem jakby przemawiała do niecierliwego dziecka. - Ciało Turillego uległo dezintegracji i nie odzyskacie go o ile nie jesteście ukrytymi mistrzami dziedziny istnienia. Wszystko wskazuje jednak na to, że gdy czary tchnięte w to miejsce przestaną działać, cała reszta efektów również się cofnie. Wszyscy odzyskają dawne ciała… Lecz nie odzyskają tego, co zostało uczynione przez innych. Czyli jeśli ktoś zginął z cudzej ręki, już nigdy nie powstanie z martwych. Co innego generał, którego pożarła pustka stworzona przez tę magię. On może odzyskać własne ciało. Na razie jednak wokół istnieje tylko jego świadomość… Hah, Turilli to naprawdę silna i zawzięta osobowość, czuję go wyraźnie…
        - Możemy mu przywrócić kształt? - dopytywali strażnicy.
        - Hm… I tak i nie. Wy nie możecie tego zrobić. Ale ja mogę - zauważył Visatuli z irytującą pewnością siebie. - Ale… niespecjalnie mi się to opłaca. Widzicie, jak mówiłem, tego co zrobiliśmy sobie nawzajem nie można cofnąć. Odpowiem za morderstwo jakiegoś tuzina osób… Może trochę mniej, jeśli część winy zrzuciłbym na Cler i Zarteca. Ale za to i tak grozi mi śmierć i wcielenie do straży. Jaki więc cel miałbym w ratowaniu swojego kata?
Awatar użytkownika
Esmeralda
Poszukujący Marzeń
Posty: 408
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Wojownik , Włóczęga
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Esmeralda »

Symplicja była bardzo rozczarowana z powodu nieodwzajemnionego uścisku. Nie zdążyła jednak wybuchnąć rozpaczą, bo została ponownie zahipnotyzowana. Esme tymczasem już nudziło gadanie bez otrzymywania pożądanej reakcji. Wciąż pamiętała tamte wieki milczenia i rozmów samą z sobą. To definitywnie nie było miłe, ale konieczne, by nie zapomnieć języka przez tak długi czas.
Rzekomą śmiercią, unicestwieniem czy czymś w tym stylu ich ważnego generała się nie przejęła, wampir to wampir i tak już był martwy. Poza tym tak ty bywa, los jest przewrotny, każdy popełnia błędy, a w wyniku niektórych nawet dzieją się rzeczy tak poważne, jak to, co zrobiła przemieniona.
Poza tym to, że kopnął ją zaszczyt trzymania pieczy nad swym wymiarem, w którym nawet teraz nie była, nie oznaczało, że pisała się na bycie zbawicielem i tego. Mówiąc więc w skrócie, mało ją obchodziło czy kogoś tu zabije, czy nie.
Ira zaś za dużo nie poucztowała na Evie, również została odprawiona z kwitkiem. No i tyle z rozrywki. Pozostało im patrzeć na przesłuchanie, które wyglądało nieco brutalniej niż wtedy, gdy Klaus zaglądał do głowy Es.
Ereniel wykończony tym okropnym procesem patrzył w podłogę, ale coś tam mruczał pod nosem, bardzo cicho jakby mówił do siebie. Ciężko jednak było zrozumieć słowa. Przestał jednak mówić, gdy wampirzyca skończyła wymawiać na głos jego wyrok. Wtedy też jego żywot został przerwany.
Demonica uśmiechała się pod nosem - jej pamięć była mocno obszarpana zębem czasu, ale to przywiodło jej na myśl czasy, gdy była w wojsku, i to takim, które budziło powszechny strach, a litość była im obca.
Przyszła kolej na rozdartą jak stare prześcieradło Symplicję. Umarła dokładnie tak samo, mogliby być mniej sztywni.

- Demon to nie pies – odburknęła Esme do wampirzycy. Razem z Irą nawzajem się nie słuchały i głównie walczyły o przejęcie sterów nad ciałem, a jak nie, to było żerowanie na negatywnych emocjach.

Czarnowłosa szła teraz w milczeniu, ciekawa, co ich teraz czeka. Sytuacja wciąż była nieciekawa. Wiadome było tylko, iż przejdą przez bibliotekę, w której jest coś, co nie skusiło Fierenzzy, by przejść przez nią w pojedynkę. Mógł choć powiedzieć jakiego typu to coś jest, mogliby się chociaż mentalnie przygotować.
Gdy w końcu dotarli na miejsce, Esmeralda nie spodziewała się czegoś takiego. Raczej jej oczekiwania zawierały znacznie czarniejsze możliwości niż dżunglę w budynku. Na wzmiankę o ogniu, gdy tylko poczuła, między innymi, wzrok szpiega na sobie, odpowiedziała mu szerokim, nieco złośliwym uśmiechem.
Niebieskooka idąc kontrolowała przestrzeń wokół i pod nogami. To wszystko wyglądało tak absurdalnie i niesamowicie podejrzanie, że starała się owych roślin nawet nie dotykać. O ile pierwszy krzyk Torhe był trochę niepotrzebny, to powód drugiego utwierdził Es w przekonaniu, że trzeba opuścić to miejsce jak najszybciej.
Jednakże serafin się ociągał, jakby coś zobaczył. Es zaciekawiona również zwolniła tempa. Kogoś zobaczył, usłyszał?

- Pewnie coś go chce zwabić… - zasugerowała Ira.
- Nie, tam w drzewie ktoś jest naprawdę… - Es zmrużyła oczy, by się bardziej przyjrzeć temu zjawisku i szybko je rozszerzyła, gdy dotarło do niej, na co właśnie patrzy. Jeszcze ciekawsze było, co mówił ów człowiek, czy kim tam był, dla Esme akurat to nie miało większego znaczenia.
- O, czyli jednak nie zabiłam ich generała – pomyślała zaskoczona, ale nie poczuła się z tego powodu ani lepiej, ani gorzej, po prostu teraz wiedziała więcej, im dłużej przysłuchiwała się tej intrygującej rozmowie.
Awatar użytkownika
Eva
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Żołnierz , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Eva »

        Eva po wydaniu obu wyroków zawiesiła na Fierenzzie spojrzenie na nieco dłużej, niż można by uznać za naturalne. Zdawało jej się, że nikt nie dostrzega zachodzących w nim zmian, które postępowały subtelnie oraz skrywane były dodatkowo zwyczajowym spokojem szpiega. Nawet ona mogłaby próbować wmawiać sobie, że początkowa agresja po… zniknięciu Turillego była wywołana żałobą, a późniejsze milczenie i determinacja przejawem podzielanej przez nią chęci dokończenia zadania. Ale to były tylko cechy charakteru, którego ani dobrze nie znała u elfa, a które były też często modyfikowane okolicznościami. Szok – naturalna rzecz dla żywych istot, a nawet większości nieumarłych. Nadmierna siła, z którą Antoine poderwał z ziemi Erena mogła być jeszcze efektem adrenaliny, ale już długotrwałe przytrzymywanie mężczyzny w powietrzu, jedną ręką, to było za wiele na wysportowanego nawet, ale wciąż szczupłego elfa. W momencie, w którym Fierenzza wykonał egzekucję Symplicji niemal równo z kończonym przez Evę zdaniem, wampirzyca nie miała już wątpliwości. Nie było to żadne naruszenie, jednak wciąż całkiem spora różnica między aktualnym, a zwyczajowym zachowaniem szpiega i Alvarez postanowiła od tej pory mieć na mężczyznę oko.
        Komentarza Esmeraldy nie zaszczyciła nawet spojrzeniem, nie wdawała się w słowne przepychanki, bo swoje słowa traktowała jako polecenie i nie zamierzała nad tym dyskutować. Ruszyła przez moment ramię w ramię z przemienionym elfem, wysłuchując jego raportu ze wzrokiem utkwionym na zmianę na drodze przed nimi i okazjonalnie obdarzając krótkim spojrzeniem przemienionego. Wciąż nie nawykła do ilości oczu na jego ciele, zwłaszcza, że większość była teraz w niej utkwiona, więc większą uwagę poświęcała korytarzom niż Fierenzzie.
        - Byłabym zaskoczona, gdybyśmy nie trafili na więcej trudności – mruknęła niechętnie w komentarzu, po czym skinęła głową i spojrzała na szpiega nieco uważniej. – Zjawiłeś się w samą porę – dodała na koniec, nie mówiąc już nic więcej, a Antoine również tylko skinął głową w milczeniu.
        Gdy w końcu zatrzymał ich pochód, wśród strażników dało się wyczuć napięcie, któremu ulegała również wampirzyca. Coraz trudniej było jej ukrywać rosnący niepokój i irytację, a to wszystko przez niemal obezwładniający głód, który znacząco wpływał nie tylko na jej nastrój, ale i siłę. A musiała jeszcze trochę jej zachować, aż nie zakończą zadania.
        W końcu szpieg uchylił przed nimi jedno skrzydło drzwi do biblioteki, drugie najwyraźniej było czymś zablokowane, i zaczęli pojedynczo przekraczać próg pomieszczenia, które ze swoim pierwotnym przeznaczeniem mijało się teraz w wyglądzie o całe lata.
        Rośliny były wszędzie. Wyrastały z ziemi i pełzły po niej, tworząc naturalny dywan, miejscami tak ścisły, że trudno było dostrzec deski pod spodem. Pięły się po ścianach, pokrywając całe ich połacie, przejmując w posiadanie półki, regały i obrazy, w których nieraz przebijały płótno, by przepłynąć po jego drugiej stronie i rozrastać się dalej. Nawet sufit nie został oszczędzony, pokryty pnączami wszędzie tam, gdzie te miały się czego uchwycić. Rośliny nieznane wcześniej Evie wyrastały z tego naturalnego poszycia, sięgały sufitu, a ramiona gałęzi rozpościerały przez całe pomieszczenie. Mijała kwiaty, których liście były większe niż ona sama, oraz trawy o źdźbłach tak ostrych i sztywnych, że można było się o nie potknąć. Panujący tu zaduch żywym z pewnością utrudniał oddychanie, u wampirzycy jedynie wzmagając niewygodę w balowym stroju, bo przestała po prostu symulować oddech. Po raz kolejny pogratulowała sobie zmiany obuwia, jakkolwiek groteskowo by teraz nie wyglądała. Próba przejścia tego pomieszczenia w szpilkach to było proszenie się o kłopoty.
        Wszechobecne dźwięki zdawały się dochodzić zewsząd i znikąd jednocześnie. Żaden wiatr nie poruszał liśćmi, a jednak te drgały lekko i szeleściły. Gałązki pękały pod naciskiem niewiadomego pochodzenia, a wszechobecna magia wprawiała niemal cały pokój w wibracje. Było paskudnie. I już wkrótce otoczenie zaczęło utrudniać i tak mozolną wędrówkę. Pierwszemu oberwało się Torhe, który zdawał się najbardziej podatny na magię biblioteki, teraz – ogrodu. Początkowo wywołało to jedynie wesołość jego kompanów, dopóki inny z nich nie musiał szybkim skokiem ratować przed zieloną macką, która chlasnęła miejsce, w którym jeszcze chwilę temu spoczywała jego stopa. Rozczarowana brakiem ofiary cofnęła się powoli w zarośla, odprowadzana zahipnotyzowanym wzrokiem strażników. Wtedy przestano naśmiewać się ze spostrzegawczego strażnika, a gdy ten krzyknął ze zgrozą, wskazując coś w głębi ogrodu, oczy wszystkich momentalnie podążyły w tamtym kierunku.
        Eva potoczyła po pływających w dzbaneczniku zwłokach beznamiętnym spojrzeniem, ale drgnęła już słysząc znajomy głos, jednak nie rozpoznała go tak szybko, jak szpieg.
        - Visatuli? – powtórzyła zdziwiona i podążyła za serafinem, który najwyraźniej zlokalizował źródło dźwięku.
        Alvarez podążała za Fierenzzą, wypatrując znanego nekromanty. Kojarzyła tę postać, jednak i dla niej nie nagięła swojej niechęci do plotek, więc mag z przerostem ambicji był jej obojętny tak długo, jak trzymał się barier prawa i nie nadepnął Turillemu na odcisk. Słysząc swoje nazwisko zwolniła, szukając maga wzrokiem, jednak i tak niemal wpadła na Antione’a, który stanął jak wryty. Wampirzyca zatrzymała się obok i popłynęła spojrzeniem za jego wzrokiem, by po chwili z wyrazem zdumienia przemieszanego z zaprawioną niechęcią fascynacją, śledziła korę drzewa wzrokiem, wyłuskując z niej elementy tego, czym niegdyś był znany nekromanta.
        - Lordzie – powitała mężczyznę w odpowiedzi, dalej przysłuchując się jedynie jego wymianie zdań z Fierenzzą, sama zajęta wyszukiwaniem wśród otoczenia czegoś, co mogłoby im pomóc, dać jakąś przewagę. Dopóki oczywiście nie usłyszała, że dziki ogród, w który przemieniła się biblioteka, stanowi plątaninę ciał ludzi, których magia wymknęła się spod kontroli. Lub wcale nie? Oderwała się od ponurych rozmyślań, gdy pytanie zadano jej wprost.
        - Owszem, jednak generał Turilli jest… chwilowo nieobecny – odparła, zaraz wyjaśniając. – Jedna z przemienionych istot ukąsiła go na samym początku tego zamieszania. Jakiś jad musiał krążyć w jego żyłach, gdyż powodował zanikanie ciała aż do ostatecznego pochłonięcia jego osoby w momencie nagłego zużycia magii – zaraportowała suchym głosem, nieświadoma spojrzeń, jakie wymieniają między sobą strażnicy. Tak naprawdę dopiero teraz po raz pierwszy usłyszeli co dokładnie stało się z ich generałem.
        Gdy padło kolejne pytanie, Eva z pewnością skinęła głową, Fierenzza zawahał się, ale i jego gest można było poczytać za twierdzący, natomiast pozostałe wampiry wciąż wyglądały na wyraźnie zdezorientowane. Strażnicy jeszcze chwilę temu nie wiedzieli nawet co dokładnie stało się z ich przełożonym, a uświadomieni nie wydawali się tacy przekonani, co do jego możliwego powrotu. Mag parsknął po raz kolejny, a tym razem z łatwością można było dostrzec okrutne rozbawienie, które przez niego przemawiało. Zaraz jednak skupił się znów na Fierenzzie, który czuł się wyraźnie niekomfortowo pod gradem pytań i oceną. Eva spoglądała na niego mimochodem, w międzyczasie krążąc nieznaczenie wokół drzewa, jakby szukała jego słabych stron. Lub pozostałych ciał, o których wspominał Visatuli.
        Słuchała uważnie lordowskich wynurzeń, a chociaż jej twarz zdawała się kamienną maską, oczy płonęły wściekle, gdy docierał do niej ogrom pychy i arogancji maga oraz fakt, że dodatkowo próbował z nimi pogrywać. Jaki on ma w tym interes? To jego zasrany obowiązek, podporządkować się prawu i trzymać swoje zapędy na wodzy, a w zaistniałej już sytuacji chociaż nie utrudniać przywrócenia porządku. Nie powiedziała jednak nawet słowa na głos, gdyż gdyby takie argumenty docierały do starego zarozumialca to nie byliby właśnie po uszy w tym gównie. Złapała spojrzenie Rostona, który obserwował ją czujnie, jakby sprawdzał czy jego pułkownik zaraz znów nie trafi szlag, bo przynajmniej takie sprawiała teraz wrażenie. Eva jednak pokręciła ukradkiem głową i powróciła do przodu drzewa, stając obok Chudzielca we względnym spokoju.
        - To się i tak kiedyś skończy – zwróciła się do zniekształconej postaci nekromanty. Ostentacyjnie rozejrzała się po ogrodzie, wzruszając nieznacznie ramionami i splatając je na piersi. – Naprawdę satysfakcjonuje cię takie istnienie, lordzie? – zapytała, z lekką kpiną kładąc nacisk na tytuł maga. – Aktualnie jesteś wprasowany w drzewo, po posiadłości błąkają się przemienieni, którzy faktycznie potrafią napsuć krwi, ale tak naprawdę, to ma jakiś większy cel? Mam na myśli… to jest właśnie to, co chcieliście osiągnąć? Jestem tylko żołnierzem, oczywiście nie znam się na potędze magii, ale wydaje się to nieco… ograniczone. Trójce magów udało się przemienić swoje ciała w nadworny ogródek i pobawić się kosztem mauryjskiej śmietanki? Powinszować.
        Wampirzyca zamilkła na moment, a jej słowa można było brać za permanentną drwinę, gdyby nie czysta obojętność w jej głosie i niemal szczera ciekawość, pobrzmiewająca w zadawanych pytaniach.
        - Wydaje mi się po prostu, popraw mnie lordzie, jeśli się mylę, że biorąc pod uwagę konsekwencje waszych działań, warto by mieć cokolwiek na swoją obronę, a uratowanie generała mauryjskiej straży działa moim zdaniem na waszą korzyść. Oczywiście niczego nie mogę obiecać, nie mam takich uprawnień, a i wątpię, by obyło się bez konsekwencji. Jednak… to się skończy. Niekoniecznie na mojej warcie, może polegnę tu razem z moimi strażnikami i resztą gości. Ale ostatecznie to się skończy. Czy odjęcie ze swojego konta winy za jedną śmierć was uratuje, nie wiem i szczerze wątpię, ale dołożenie sobie kilku, kilkunastu, kilkudziesięciu kolejnych, na pewno nie pomoże. Poza tym są gorsze rzeczy, niż śmierć i wcielenie do straży – dodała, przechylając lekko głowę, jakby próbowała dostrzec coś więcej niż jedynie ten dziwny twór, jakim stał się mag.
        Nie wiedziała na ile Vistuli zechce wdawać się z nią w rozmowę. Nie była negocjatorem, tylko żołnierzem i jeśli już komuś zależało na naklejaniu jej etykietki to prędzej kata niż obrońcy uciśnionych, więc nie należało spodziewać się po niej wyrozumiałości. Zwłaszcza, gdy zadarło się z jej generałem.
        - Wiesz, że nie obiecam ci uniewinnienia. Wiesz też, że nie będziesz w stanie ciągnąć tego w nieskończoność. Więc powiedz czego chcesz, albo po prostu przydaj się na coś i przywróć Turilliego, jeśli łaska.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Ludzkie drzewo jakim stał się Visatuli nie zdradzało emocji, bo nie miało gestów ani specjalnie bogatej mimiki - jedynie pozbawione warg usta maga pozostawały ruchome, lecz co z tego, skoro prawie cały czas wykrzywiał je kpiarski uśmieszek? Niemożliwe było odgadnąć jakie wrażenie robiły na nim słowa Evy Alvarez - może czytanie myśli pomogłoby w tym momencie w jakikolwiek sposób, lecz żaden z wampirów się na to nie odważył. Może słusznie, bo nie wiadomo co też mogłoby się roić w głowie szalonego maga, a znane są przypadki tych, którzy wchodząc do cudzych myśli postradali przez to rozum, nie potrafiąc udźwignąć ogromu tego wynaturzenia…
        Visatuli nie zdradził się też żadnym komentarzem. Po prostu słuchał Evy Alvarez bez najmniejszej reakcji na jej słowa, a przez brak oczu nie można było nawet stwierdzić, czy poświęcał im uwagę - równie dobrze mógł gapić się w sufit albo na kogoś bądź coś, co akurat zdawało mu się bardziej interesujące. A jednak gdy wampirza pułkownik jasno przedstawiła mu w jakiej sytuacji się znajdował, mag zaśmiał się cicho, lecz niezaprzeczalnie, tym razem tego dźwięku nie można było pomylić z szelestem liści.
        - Masz tupet - oświadczył bez złości, może nawet z sympatią, jakby Alvarez mu zaimponowała. - Podejdź bliżej.
        Szalony mag dał wampirzycy czas na spełnienie jego polecenia, ale skoro ona nie zamierzała się ruszyć, on też nie naciskał. Dla niego nie miało to najmniejszego znaczenia - skoro ta cała roślinność faktycznie była jego ciałem, gbyby chciał sięgnąć Evę i ją pochwycić, mógł to zrobić z dowolnego miejsca, a jego słowa były tylko przejawem jakiś starych nawyków.
        - No dobrze - uznał w końcu, dając do zrozumienia, że odpuszcza. - Jest pani odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu, pułkownik Alvarez. Liczyłem, że może dam radę sprowokować was byście mnie prosili albo próbowali złamać swoje zasady… Tak, to by mi się podobało… Ale tym bardziej bym was nie posłuchał. Twój duch jest silny, pułkownik Alvarez. Dobrze ci jednak radzę, pilnuj swojego poprzednika, on już nie ma tej siły co dawniej.
        - Nie oczerniaj mnie - warknął sucho serafin.
        - Nie oczerniam - odpowiedział mu Visatuli z lekką urazą w głosie. - Stwierdzam fakt, z którym powinieneś się pogodzić. Tracisz zmysły, Fierenzza, tak samo jak ja, tak samo jak my wszyscy.
        - Panuję nad tym - warknął szpieg. - Nie zmieniaj tematu.
        - Ależ… - Mag nadal był szczerze rozbawiony i lekko urażony, przeniósł jednak zaraz swoją uwagę na wampirzycę i podjął jakby ta wymiana zdań z przemienionym elfem nie miała nigdy miejsca. - Przemawia do mnie twoje stanowisko. W istocie uważam, że nie przeżyłbym powrotu do swojego poprzedniego ciała, bo zostało ono już za mocno wynaturzone, a moja moc się wypaczyła. A pozostanie w tej postaci również nie jest opcją - moja jaźń rozpadnie się na kawałki, już zaczyna się kruszyć na brzegach… Czyli żadna podjęta przeze mnie decyzja nie będzie miała dla mnie wielkiego znaczenia. Uczynię wam więc tę łaskę i przywrócę kształt Turillemu, tymczasowy kształt, z którym będziecie musieli się jakoś pogodzić, bo chyba nie macie teraz zbyt wielkiego luksusu wyboru. To będzie nawet satysfakcjonujące… Magia śmierci użyta na generale straży. TYM generale straży… Liczę, że zostanie mi to zapamiętane - zamruczał, jakby napawał się myślą o własnej potędze i tym, jak się go zapamięta po śmierci. Chwilę obracał tę wizję w myślach i na języku, klikając nim o zdrewniałe wargi.
        - Nie masz żadnych zasad - mruknął szpieg.
        - Mam. Ale twoja ocena mnie nie obchodzi, worku krwi - odciął mu się Visatuli, używając obelżywego określenia na osobę związaną z wampirem paktem krwi. Fierenzza musiał jednak przełknąć tę zniewagę, by przypadkiem zmieniony w drzewo mag nie zmienił zdania.
        - Dobrze… - mruknął nekromanta. - Duch waszego generała potrzebuje po prostu naczynia, ciała, w którym zdoła się utrzymać aż do unicestwienia tej magii… Wybierzcie jedno.
        - Poważnie? - parsknął któryś ze strażników.
        - Jak najbardziej poważnie, niedowiarku. Wybierzcie ze stosu jedno ciało. W miarę nieuszkodzone, a jak będziecie mieli luksus wyboru, dobierzcie sobie coś ładnego - wyjaśnił mag zadowolonym tonem, jakby szczodrym gestem rozdawał prezenty.
        Szpiegowi nie trzeba było dwa razy powtarzać - spojrzał na Evę wszystkimi swoimi oczami, co wyglądało jednocześnie przezabawnie i niepokojąco, gdyż nie poruszył się przy tym nawet o włos. W jego spojrzeniu widoczna była niema zachęta “idziemy”, po której serafin sam ruszył w stronę stosu ciał i bez najmniejszego wahania złapał za ubranie pierwszego z nich. Na pierwszy rzut oka wyglądało na nienaruszone, lecz było to tylko złudzenie - w rzeczywistości coś bardzo skrupulatnie pogruchotało w nim wszystkie kości. ”Następne…”
        - Wyjaśnijmy sobie jedno - zaczął mówić Visatuli nie zważając na to, czy ktokolwiek go słucha. - To nie ja stoję za ciemnością, która otoczyła posiadłość, a to ona jest przyczyną wszystkich kłopotów… Doprawdy żałuję, że przemieniło mnie w to coś, chętnie bym ją zbadał. I poznał głupca, który ją uwolnił tak beztrosko. Nawet mi go nie szkoda, zasłużył na to, co mu zrobicie…
        Fierenzza z coraz większym zaangażowaniem odrzucał kolejne ciała. Każde miało defekt: urwaną kończynę, roztrzaskaną głowę, wypruty brzuch. Krew z ran zalewała oczy na rękach serafina, ale on na to nie zważał. W końcu wśród ostatnich ciał znalazł jedno, które wyglądało na całe.
        - To jeden z tej bandy… - mruknął, oglądając twarz mężczyzny, którego wybrał. Faktycznie był to jeden z tych, których twarze widać było we wspomnieniach Simplicji i jej brata. ”A teraz cała trójka jest martwa…”, pomyślał szpieg z pewną satysfakcją, kontynuując oględziny zwłok. Sina pręga przecinająca szyję martwego jasno świadczyła o tym, że został on powieszony albo uduszony. Można było założyć, że organy miał całe, nie brakowało mu też nic na pierwszy rzut oka. Może poza urodą, bo z tą plasował się trochę poniżej przeciętnej - fryzura z wygolonymi bokami głowy, bródka nie dodająca męskości, małe lecz pełne usta lalki, duże uszy z kolczykami. Jego czarne ubrania były w rozbrajający sposób nijakie, a przy jego pasie wisiała pochwa bez miecza. Chyba w ostatnich chwilach życia próbował się bronić i wtedy stracił oręż.
        - Ofiara Kler - skomentował Visatuli. - Dobrze więc…
        W bibliotece bez żadnego ostrzeżenia rozległ się nagle dziwny, buczący głos, pod którego wpływem wszystkie liście zaczęły drżeć - szalony mag rozpoczął swoją inkantację, a że jego ciałem były wszystkie rośliny w pomieszczeniu, dlatego był to dźwięk niesamowicie silny i przytłaczający. Fierenzza skulił się pod jego wpływem i nakrył skrzydłami, reszta zaś mogła czuć dociskające do ziemi wibracje, od których zaczynała boleć głowa, oczy, uszy, a w płucach zaczynało brakować powietrza. Nagle przytłaczające odczucie przerwało potężne tąpnięcie magii uniemożliwiło jakikolwiek ruch. Pomieszczenie zalało mleczne światło, które powoli skupiało się w jednym miejscu - na klatce piersiowej wisielca. Gdy już osiągnęło rozmiary nie większe od jajka, wtopiło się w martwe ciało, które dzięki temu nagle nabrało tchu.

        Turilli wstał gwałtownie, odruchem osoby, która przed utratą przytomności była w niebezpieczeństwie albo właśnie zbudziła się z koszmaru. Zatoczył się, lecz na nikogo nie wpadł, jakoś zdołał utrzymać się na nogach. Docisnął dłonie do twarzy gwałtownie oddychając. Oddech… Dopiero po chwili dotarło do niego, że gdy nie symulował oddechu, zaczynał się w krótkiej chwili dusić. Szumiało mu w uszach... A na dodatek czuł się tak, jakby nie był we własnym ciele, jakby od stuleci nie przyjmował pokarmu i stał się przez to niedołężny… Członki były słabe, drżące, obolałe, w żołądku czuł ogień, a oczy go piekły. Co się stało?
        Odpowiedź nadeszła dość szybko, dosłownie w momencie, gdy odjął dłonie od twarzy i zobaczył, że nie należały do niego. Wtedy jak za sprawą czarodziejskiej różdżki wróciła do niego świadomość tego wszystkiego, co się wydarzyło - o dziwo nie tylko tego, co wydarzyło się w ogarniętej płomieniami sali, ale również tego, co działo się później, choć nie wiedział jakim cudem to możliwe. Jednak świadomość powrotu do świata materialnego momentalnie wlała w jego ciało spokój. Wyprostował się, rysy jego twarzy stężały w typowym dla niego naznaczonym zacięciem spokoju i tylko powieki mrugały częściej niż to robili zwykli śmiertelnicy - przyzwyczajał się do widzenia przestrzennego, którego nie miał okazji doświadczyć od przeszło sześciuset lat. Otworzył usta, by się odezwać, zaraz jednak zmuszony był mocno odchrząknąć.
        - Witamy wśród żywych, generale Turilli - odezwał się Visatuli zadowolonym głosem najedzonego kota. - Proszę oszczędzać gardło, wisielcom nie służą zbyt długie przemowy.
        - Jesteś ostatnią osobą, po której spodziewałbym się pomocy - odpowiedział mu Nikolaus chrypiącym, cichym głosem, trzymając się odruchowo za gardło.
        - Miałem w tym swój interes… Zgodzisz się, generale, że gadka-szmatka to nie nasz poziom?
        - Owszem… - mruknął wskrzeszony, po czym między obojgiem zaległo milczenie, którego nikt nie śmiał przerywać, spodziewając się, że nie było ono przypadkowe. W istocie obaj magowie porozumiewali się telepatycznie, w znacznie szybszym tempie przekazując sobie strumienie myśli, niż jakby czynili to werbalnie. Ten konkretny wampir nie bał się zajrzeć do głowy szalonego maga.
        - Generale Turilli, jeśli można… - odezwał się po tej pauzie Visatuli. - Pułkownik Alvarez przedstawiła mi jasno stanowisko straży, jednak miałbym pewną prośbę do rozpatrzenia w zamian za to, jak się wam przysłużyłem… Wolałbym, by moje ciało trafiło w ręce adeptów Demarigona niż wasze. Jesteście mi to winni - oświadczył bardzo pewnym siebie tonem, dosłownie jakby był w stanie w każdej chwili cofnąć rzucone zaklęcie, jeśli nie otrzymałby gwarancji spełnienia swoich żądań. Z rozmysłem wyraził swe roszczenia na głos, by mieć świadków tej rozmowy, którzy ewentualnie mogliby dopilnować dotrzymania słowa przez Nikolausa - któż wie czy ta magia nie wpłynęła na jego praworządność i poczucie honoru?
        - Tylko tyle?
        - Aż tyle, generale Turilli. Mimo fatalnego położenia mam swoją godność - oświadczył szalony mag.
        - Niech tak będzie. Po egzekucji przekażę twoje zwłoki nekromantom z Trupiej Wieży - zapewnił Nikolaus pełnym zdaniem, by nie było wątpliwości do czego się zobowiązał. Usatysfakcjonowany Visatuli wydał z siebie kolejny klekoczący śmiech po czym zastygł tak nienaturalnie, jakby właśnie wyzionął ducha, a jego ciało na zawsze przemieniło się w drewno. Wtedy dopiero Turilli w swym nowym ciele obrócił się do reszty zgromadzonych, jakby wcześniej ich nie dostrzegał i dopiero teraz poświęcił im odrobinę uwagi.
        - Rozkazy się nie zmieniły - oświadczył. - W drogę. Fierenzza, prowadź. Panno Alvarez - wymownym wezwaniem wstrzymał swoją adiutantkę, resztę wyprawiając przodem.
        - Dobrze się spisałaś pod moją nieobecność - pochwalił Evę neutralnym tonem zadowolonego przełożonego, jednak chwilę później, korzystając z okazji, że nikt nie słuchał i nie patrzył, zbliżył się do niej odrobinę bardziej poufale i pieszczotliwym gestem wierzchem dłoni dłoni dotknął jej policzka. - Miło, że się tak przejęłaś…
        Nikolaus nie wnikał, bo nie wiedział jak to wytłumaczyć - z czasu po tym, jak pustka pożarła jego ciało, pamiętał przede wszystkim fantomowy ból i odczucia, które odbierał nieznanym sobie zmysłem. Nie widział, nie słyszał i nie czuł, ale był w dziwny sposób świadomy tego co się działo wokół, a gwałtowne emocje Evy Alvarez były w tym wszystkim wyjątkowo intensywne, na dodatek szczere i nieskalane dziwnym chaosem, który mógł wyczuć od Fierenzzy… Chaosem, który i jego ogarniał.

        Po odejściu od leża Visatuliego grupa natrafiła na prześwit wśród roślinności, który wyglądał prawie jak parkowa alejka wyłożona polakierowanym na wysoki połysk parkietem - wszyscy zgodnie stwierdzili, że nie pamiętali by wcześniej tam była, lecz nikt nie wysnuł przypuszczenia, jakoby mogło to być dzieło szalonego maga, ułatwiającego im opuszczenie swojej enklawy. Niemniej dzięki temu jak po sznurku trafili do drzwi prowadzących na drugą stronę biblioteki.
        - Hah - mruknął z pewnym zawodem Fierenzza. - Jakoś liczyłem, że jednak przeniesie nas bliżej… Cóż.
        Ta część posiadłości wyglądała na nietkniętą żadną magią - cicha, spokojna, chłodna, jakby mało uczęszczana. Stojąc w opustoszałym korytarzu aż trudno było powstrzymać się od wrażenia, że za tym krył się podstęp. Fierenzza i Turilli jednak nie poddali się temu przeczuciu i śmiało ruszyli do przodu. Generał w swym nowym ciele poruszał się jednak dziwnie niezbornie, jakby nie umiał się przyzwyczaić do krótszych i znacznie słabszych kończyn, czasami powłóczył nogami albo zbyt intensywnie wymachiwał rękami, słychać było też jak cały czas głośno oddychał przez rozchylone usta - musiał się dopiero nauczyć robić to dyskretniej, bo po raz pierwszy był zmuszony oddychać by żyć, a nie tylko po to by dobrze wyglądać… Był jednak zdeterminowany, by doprowadzić sprawę do końca bez względu na to jaką powłoką cielesną dysponował. Jedyne co go tak naprawdę irytowało to nieświeży oddech swojego nowego gospodarza - chłopak miał strasznie zepsute zęby…
        Nagle generał przystanął i podniósł rękę w powstrzymującym geście - przed sobą słyszał jakieś ożywienie, ludzkie głosy, ktoś się kłócił, ktoś płakał… Turilli przymknął powieki i skorzystał z magii umysłu, by spojrzeć na scenę czyimiś oczami… Uśmiechnął się jadowicie.
        - Reszta bandy - oświadczył zadowolonym tonem, jakby trafił na swoją zdobycz. - Zakończmy to. Wkraczamy i nikt nie może ujść z życiem. Esmeraldo, w tym starciu nie musisz się krępować - zwrócił się do przemienionej. - Tylko zważ, by nie oberwał nikt z nas. Idziemy.
        Nikolaus z przyklejonym na stałe do ust uśmiechem drapieżnika ruszył biegiem przed siebie. Miękki dywan tłumił dźwięk jego kroków, przez co grupa śmiertelników, którzy w pomieszczeniu na końcu korytarza w przerażeniu debatowali o tym, czy powinni uciekać czy zostać, zobaczyli go prawie w ostatniej chwili. Jakaś kobieta krzyknęła głośno, nikt jednak nie sięgnął po broń i to był ich błąd.
        - Gustav?! - zawołał piskliwym głosem jeden z mężczyzn. - Przecież ty nie żyjesz…
        Turilli nie odpowiedział. Dopadł do grupy i od razu złapał dziewczynę, która wrzasnęła na jego widok. Śliczna blondynka z pełnymi ustami i dużym biustem, idealna kandydatka do odwracania uwagi strażników, choć teraz z twarzą lekko opuchniętą od płaczu i przez to trochę mniej atrakcyjną. Nie wyrywała się, gdy Nikolaus złapał ją za ramię, była zbyt przerażona.
        - Alvarez! - Klaus pchnął blondynkę w stronę swojej adiutantki. - Miłej zabawy!
Awatar użytkownika
Esmeralda
Poszukujący Marzeń
Posty: 408
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Wojownik , Włóczęga
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Esmeralda »

Esme widząc, iż z obecną zastępczynią generała nie da się zbytni pogadać, poddała się i skupiła na patrzeniu pod nogi. Bardzo łatwo byłoby wszak się potknąć albo nadepnąć na coś podejrzanego. Mimo to znajdowała czas by spoglądać na boki. Wyglądało to tak jakby jakiś wkurzony mag ziemi uwolnił swoją całą moc, co spowodowało zarośnięcie tego pomieszczenia. Niesłychanie przypominało jej to nieprzyjemny czas wielu dni mijających tak mozolnie, że dłużyły się w nieskończoność. Jednakże nawet wtedy rośliny nie próbowały atakować tak jak te tutaj. Sama również musiała wręcz podskoczyć, by uniknąć chwytu, który pewnie by ją wywrócił i dal przewagę tej wściekłej dżungli.
Nie uczestniczyła w rozmowie z dziwnym magiem w drzewie, ale przysłuchiwała się jej zaciekawiona. Wampir miał wrócić, w sposób, nad którym Esmeralda nie chciała się zastanawiać. Ona nie wskrzeszała zmarłych... choć takie określenie zapewne średnio do tego pasowało. Niemniej jednak tutejsza magia miała niemały potencjał.
To było groteskowe, musieli znaleźć jakieś ciało w dobrym stanie. Przemieniona nie miała zbytnio ochoty w tym uczestniczyć, więc stała z boku i zagłębiała się we własnych myślach. Chwilowo wolnych od docinek Iry. Zastanawiało ją to, czy by można tak samo zrobić z demonicą - znaleźć jej ciało i na stałe się od niej uwolnić, choć po tylu latach byłoby to z pewnością… dziwne.
Z zamyślenia wyrwało ją nieprzyjemne buczenie. Es poczuła, jak robi je się niedobrze, nie była pewna czy ona zaraz upadnie, czy wszystko wokół naprawdę drży. Natychmiast zamknęła oczy, gdy pojawiło się to białe światło i próbowała ustać w miejscu. Nie ufała tym roślinom więc położenie się czy siadanie nie było wskazane.
Gdy wszystko ustało, Es spojrzała na ciało, w którym właśnie wylądował Turilli. Miała ochotę się zaśmiać drwiąco albo skrzywić z odrazą, ostatecznie jednak nie zrobiła nic i poprzestała na wpatrywaniu się w nowe szaty generała.
Wtem, zupełnie niespodziewanie pojawiła się droga prowadząca jakby do wyjścia z tej dżungli. Wszyscy tam ruszyli więc niebieskooka również. Po krótkim czasie usłyszeli również czyjeś głosy.

- Nareszcie mówisz z sensem – uśmiechnęła się od ucha do ucha przemieniona, a na jej plecach zmaterializowały się czarne skrzydła.

Bandyci, widząc, co się święci, od razu dobyli broń i stanęli w gotowości do walki, choć byli nieco skonsternowani.
Przemieniona najpierw przeleciała na tyle nisko by za jednym zamachem poprzewracać kilku naraz. Tym razem postanowiła nie przesadzać z ogniem - to trochę zbyt niebezpieczny żywioł, szczególnie jak możliwość jego kontroli nie należy do pewnych. Walczyła więc tym, co znała najlepiej. Kule energii były wyjątkowo skuteczne, a potem szybkie cięcia mieczem, jednakże nie takie jak wcześniej wykonał Fierenzza, Es nie chciała ich od razu zabić, wolała zostawić ich ledwo żywych by swe ostatnie chwile spędzili w męczarniach. Musiała uważać, by przypadkiem nie poturbować „swoich”. Dlatego musiała starannie dobierać czary i wszelkie ataki, możliwe, że przez to nagle oberwała w plecy, tym samym czym wcześniej wojowała.
Upadła na ziemię. Przeszył ją okrutny ból. Nie miała zamiaru się mazać, była wręcz wściekła i zaraz spojrzała w stronę, z której ją zaatakowano. Napastnik uśmiechał się triumfalnie. Idiota uznał, że Es nie zechcę się zrewanżować. Odpowiedziała mu uśmiechem, a po chwili przy jego stopach i dłoniach pojawiły się krwawe nacięcia, coraz głębsze i bardziej bolesne, aż w końcu kompletnie oddzieliły je od reszty kończyn. Facet krzyczał z bólu i z paniki, wykrwawiając się powoli.
Przemieniona w końcu zebrała siły, by wstać i ponownie wkręciła się w wir walki, tym razem w bardziej klasyczny i niemagiczny sposób.
Awatar użytkownika
Eva
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Żołnierz , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Eva »

        Alvarez nawet nie próbowała przewidzieć reakcji Visatuliego na swoje słowa, więc śmiech, który rozbrzmiał gdy skończyła mówić nie zdziwił jej specjalnie. Polecenie, które po nim padło już owszem, czemu wyraz dała unosząc brwi w powątpiewającym grymasie. Dla nikogo, kto chociaż trochę znał wampirzycę nie powinno być też zdziwieniem, że ta nie ruszyła się nawet o krok, wciąż stojąc ze splecionymi na piersi ramionami i wyraźnie czekając, aż cała ta szopka dobiegnie końca. Spokojnie zniosła moment ciszy, w którym lord najwyraźniej czekał na realizację jego polecenia - lub prośby, jak kto wolał - a gdy zorientował się, że raczej to nie nastąpi, przeszedł nareszcie do konkretów.
        Pochwałę skomentowała milczeniem, podobnie jak domysły nekromanty, który miał nadzieję, że strażnicy zniżą się do błagania, chociaż w tym momencie zacisnęła lekko usta, by nie prychnąć pogardliwie. Kątem oka zerknęła na Fierenzzę, obserwując jego zbulwersowanie po nieprzychylnych dla odmiany słowach maga, które nawet nie tyle wzięła sobie do serca, co po prostu zapamiętała. Miała swoje własne zdanie o Chudzielcu, którym się jednak nie dzieliła i nie zdradzała zachowaniem, nawet jeśli niektórym zdawało się, że wyraża się o elfie dość jasno.
        Zaniepokoiło ją natomiast potwierdzenie jej przypuszczeń, które padło ze strony Vistuliego, co do przemienionych. Swoich obaw nie wyrażała na głos, jednak nawet jeśli strażnicy nie potrafili dostrzec subtelnych zmian w zachowaniu Fierenzzy, to z pewnością zauważyli już małomówność Kiliana, który wcześniej pyskaty, teraz podążał za nimi w milczeniu i wydając z siebie jedynie zwierzęce odgłosy. To od niego odwróciła spojrzenie, gdy nekromanta wznowił przemowę.
        Nie przerywała mu i nie komentowała, wpatrując się tylko uparcie w drzewo, coraz bardziej niespokojna i podekscytowana rychłym powrotem Turilliego. Skrzywiła się dopiero na jawną satysfakcją, jaką czerpał z tej całej farsy Vistuli, ale podobnie jak Fierenzza, przyjęła stanowisko, że lepiej już nie pyskować i pozwolić mu napawać się tą chwilą, jeśli ma to przywrócić ich generała. Nawet nie mrugnęła na obelżywe określenie przemienionego serafina, to nie był czas na dziecięce przekomarzania i z zadowoleniem zarejestrowała fakt, że tak samo najwyraźniej sądził Antoine.
        Polecenie, które padło było równie absurdalne, co sensowne i podczas gdy strażnicy spoglądali po sobie nieco zniesmaczeni, spojrzenie Evy wyłapały setki oczu Fierenzzy i wampirzyca skinęła głową w niemym porozumieniu. Nietypowa para bez wahania ruszyła do stosu martwych ciał, przebierając w nim z przerażającym spokojem i mechanicznością ruchów. Po prostu każde z nich przeglądało leżące sylwetki, szukając ewentualnych braków (na przykład kończyn), które dyskwalifikowałyby potencjalne naczynie na istotę Klausa. Zirytowana wampirzyca po jakimś czasie prychnęła pod nosem, gdy jedyne, względnie nienaruszone ciało, jakie znalazła, należało do kobiety. Już zaczęła się zastanawiać, jak bardzo jej się oberwie od Turillego za taki zupełnie nieumyślny dowcip, ale w tym samym momencie sytuację uratował Fierenzza.
        - Hm? – Eva bezceremonialnie odrzuciła martwe ciało rudej i podeszła do serafina, spoglądając na jego zdobycz.
        Rzeczywiście, widziała tę twarz w przekazanych jej wspomnieniach. Ironia losu. Ważne jednak, że sylwetka była względnie cała, nie licząc wypadku u golibrody i śmierci przez powieszenie. Skinęła głową, a Vistuli jakby świadom podjętej decyzji musiał rozpocząć inkantację, gdyż świat wokół nich dosłownie zadrżał w posadach. Trzęsienie ziemi byłoby jeszcze znośne, jako zwykłe zaburzenie równowagi, ale wszechobecne wibracje zdawały się wdzierać do wnętrza, wpływając na organizm. Wampirzyca wyszczerzyła odruchowo kły, czując tak silną ingerencję, a po chwili zmrużyła oczy, przysłaniając twarz przedramieniem, gdy bibliotekę zalało oślepiająco białe światło.

        Eva Alvarez i Antoine Fierrenzza odsunęli się kilka kroków od leżącego wisielca, który nagle nabrał życia, zrywając się z ziemi w zdezorientowaniu. Mężczyzna zatoczył się, wyciągając przed siebie ręce, nim powoli nabrał równowagi i orientacji w miejscu i czasie. Podwładni generała przyglądali się ze skrywanym zniecierpliwieniem, jak ten wraca do siebie i obojgu ulgę przyniosła nagła zmiana postawy mężczyzny, który chociaż w innym ciele, był im znajomy. Chudzielec odetchnął z ulgą, a Eva uśmiechnęła się pod nosem, gdy poczuli znów obecność Turillego, który niemal od razu pogrążył się w rozmowie z Visatulim, najpierw werbalnie, później najwyraźniej jedynie myślowo.
        Sama wampirzyca była podejrzanie małomówna, jedynie przyswajając to, co działo się wokół niej i chyba umyślnie trzymając język za zębami, bo sama nie wiedziała co wypadnie, jak otworzy buzię. Gdy „nowy Turilli” zwrócił się w ich stronę z rozkazami, za których znajomym brzmieniem zdążyła się już stęsknić, ruszyła na czele strażników zaraz za Fierenzzą, dopóki równie znajomy ton nie zawrócił jej w miejscu. Zatrzymała się, puszczając swoich chłopców za serafinem, a sama podeszła do generała, przyglądając mu się z dziwnym wyrazem twarzy. Na pochwałę z jego ust już uśmiechnęła się lekko, chociaż na pewno nie pokornie, ale skinęła głową. Również nagłe zbliżenie przyjęła ze spokojem, chociaż wyraźnie drgnęła pod dotykiem na policzku, cofając się odruchowo. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, że nie może przyzwyczaić się do nowej aparycji swojego przełożonego. Wiedziała, że to on, czuła jego istotę, umysł i magię, ale oczy robiły jednak swoje, stąd dość niespodziewanie zachowawcza reakcja z jej strony.
        - Wybacz Klaus – szepnęła, uśmiechając się do niego zadziornie. – I nie przyzwyczajaj się za bardzo – zamruczała na koniec w odniesieniu do jego słów, nie wnikając, skąd wiedział co czuła, bo tylko sama by się do tego przyznała. Zamiast tego podążyła śladem swoich strażników oczyszczoną ścieżką ku wyjściu z biblioteki.

        Po wyjściu na korytarz zrobiło się wręcz nieprzyjemnie spokojnie i odruchowo wszyscy spojrzeli po sobie, zaraz jednak kontynuując marsz. Eva oszczędnym gestem dała znać strażnikom, by przyjęli odpowiednią formację i chociaż nikt nie wychodził przed Turillego, Fierenzzę i Alvarez, byli oni dobrze zabezpieczeni przed potencjalnym zagrożeniem. Wampirzyca obserwowała kątem oka swojego przełożonego, ewidentnie zmagającego się z nowym ciałem, tak obcym, nie tylko ze względu na aspekty fizyczne, ale przede wszystkim żywym. Słyszała świszczący oddech człowieka, który nigdy w życiu nie musiał oddychać, a teraz od tego zależało jego życie.
        Na krótki gest zatrzymali się wszyscy i to w jednym momencie, niczym dobrze zgrany zespół, w którym nie było już zbędnych cywili, a jedynie ogromny cerber powarkujący za ich plecami, ale wciąż dzielnie im towarzyszący. Eva spojrzała krótko na przemienionego wilkołaka, z ulgą odnajdując w trzech parach ślepi wyraźne ślady inteligencji, ale niestety nic poza tym.
        Nowe polecenie Turillego wszyscy przyjęli z zadowoleniem. Każda z obecnych tu osób była w tej grupie ratunkowej zupełnie przypadkiem, nie na takie zadania się ich zazwyczaj wysyłało. Dlatego teraz gdy mieli okazję by wreszcie zrobić to, do czego się szkolili i co lubią – ich entuzjazm był wręcz namacalny. Strażnicy ruszyli biegiem za generałem i swoją pułkownik, a Fierenzza z Esmeraldą wpadli do pomieszczenia niesieni na własnych skrzydłach, każde szybko szukając czegoś dla siebie.
        Eva obróciła gwałtownie głowę, słysząc wezwanie, a jej usta rozciągnęły się w szerokim, drapieżnym uśmiechu, gdy zobaczyła lecącą w swoją stronę blondynkę.
        - Dzięki Klaus – szepnęła do niego w myślach, by nie spłoszyć sobie za szybko przekąski.
        Dziewczyna bowiem nawet nie protestowała i pchnięta przez wampira niemal uciekła w ramiona elegancko ubranej brunetki, jakby spodziewała się po kobiecie ratunku. Och słodka naiwności. Alvarez przygarnęła ją ściśle do siebie, wolnym i niemal namiętnym gestem odgarniając złote pasma na plecy, z tym że na tym ruch się nie zakończył. Jedną ręką wciąż trzymając dziewczynę w pasie, drugą szarpnęła za trzymane w garści loki i odgięła sobie blond głowę, chyląc się do szyi. Wtedy dopiero głupiutka przynęta zorientowała się, co się święci i zaczęła szarpać się z wrzaskiem w ciasnym objęciu, ku wyraźnemu zadowoleniu roześmianej wampirzycy.
        - Ale jesteś śliczna – zanuciła. - Boisz się? – dopytywała, bo chociaż była niesłychanie głodna, wstrzymywała się jeszcze, obserwując postępującą panikę swojego posiłku.
        Tego jej właśnie brakowało. Czasem fajnie było przekąsić coś w spokoju, ale nic tak nie smakuje, jak „upolowany” i walczący o życie obiad. Czas jednak naglił, więc po chwili wgryzła się w szyję, ze stoickim spokojem zaspokajając głód, podczas gdy wrzaski i szamotanina dziewczyny słabły. Skoro nikt nie mógł ujść z życiem, nawet się nie ograniczała, pijąc aż ciało nie zwiotczało jej w rękach, zmuszając do podtrzymywania go sobie, by nie opaść razem z nim na ziemię. W końcu jednak puściła blondynkę, która padła martwa na ziemię, prosto pod nogi oblizującej się z zadowoleniem wampirzycy. To było smaczne.
        Przyjemnie najedzona i pełna nowych sił rozejrzała się z morderczym błyskiem w fioletowych oczach, ale ich grupa była niestety liczniejsza niż złodziei, przez co nikt z bandy nie pozostał już przy życiu. Alvarez podeszła do Turillego, spoglądając po drodze na dziury od kul energii, które powiększyły pomieszczenie o kilka nowych okien, na szczęście prowadzących na korytarz lub do innych sali. Wszyscy byli już w komplecie i ruszyli dalej, jak gdyby właśnie wcale nie pozbawili życia grupy ludzi. Morale było jednak nagle na zaskakująco wysokim poziomie.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Chociaż tuż przed starciem Turilli w nowym ciele wyglądał na zadowolonego drapieżnika, który z przyjemnością zajmie się eliminacją tych biednych, przerażonych baranków, gdy już doszło do walki wcale nie był taki bestialski, za jakiego można go było podejrzewać. Wpadł do pomieszczenia jako jeden z pierwszych, więc dzięki temu miał okazję by przelać osobiście nieco krwi. Nie uczynił tego jednak z dwóch powodów. Po pierwsze nie miał broni, którą mógłby zadawać rany - przy jego boku wisiała pusta pochwa, co umknęło chyba wszystkim towarzyszącym mu strażnikom, bo w przeciwnym razie na pewno ktoś chciałby go osłaniać podczas natarcia. Drugim powodem prowadzenia bezkrwawego starcia były setki lat przyzwyczajenia. Jako młodzieniec był naprawdę dobry w szermierce, bo miał do tego fizyczne predyspozycje i kto wie, może gdyby nie odziedziczony talent magiczny, który był dla niego znacznie ważniejszy, może stałby się wtedy najlepszym, niepokonanym fechmistrzem w kraju. Później jednak stracił oko, jego widzenie zostało zaburzone, więc odsunął walkę bronią białą na bardzo daleki plan, skupiając się na tym, co przychodziło mu łatwiej - na bezkrwawym wykorzystaniu magii. Co nie znaczyło wcale, że była to opcja mniej brutalna, a jedynie łatwiejsza do sprzątania.
        Gdy więc piękna blondynka sama wręcz rzuciła się w ręce Evy Alvarez, a Turilli miał teoretycznie wolne ręce i komfort wyboru, nie rzucił się na nikogo. Rozejrzał się wokół pośpiesznie po czym… Zamknął oczy, choć wszyscy wokół już dawno dobyli broni i pewnie połowa chciała wykończyć właśnie jego, “ożywieńca”, abominację. On jednak doskonale odbierał otoczenie zmysłem magicznym i w ten sposób przeczesał cały teren, wyłuskując precyzyjnie spomiędzy wszystkich aur te tętniące życiem, nie należące do jego ludzi. Magią umysłu odwiódł od zamiarów tych, którzy chcieli zabić właśnie jego, a wykorzystując ich ustawienie opętał jaźń jednego z bandytów i pokierował jego ręką wedle własnej woli, szerokim zamachem w bok, prosto w szyję towarzysza. Aura zdekapitowanego zbira zgasła w mgnieniu oka jak zdmuchnięta świeczka, a po chwili dołączyła do niej jeszcze ta należąca do jego oprawcy - jego załatwił jeden ze strażników, Torhe. Nikolaus wiedział jak ważne było dla jego ludzi wyładowanie frustracji i gniewu, więc im to umożliwił, samemu tylko w dyskretny sposób ingerując w przebieg starcia, tak by nie oberwać. On nie potrzebował przemocy by ulżyć negatywnym emocjom - dla niego najważniejsze było to, co mógł zyskać po tym starciu…

        Fierenzza zaś… Nie brał w tym wszystkim udziału. Razem z resztą strażników wpadł do pomieszczenia, gdzie zamiast rzucić się do walki zaraz wzbił się wysoko w górę, pod sam sufit. Tam zatoczył kilka ciasnych kręgów - dzięki wielu skrzydłom był znacznie zwrotniejszy niż zwykły anioł i takie manewry były dla niego drobnostką. Cudowne uczucie. A tam na dole po prostu nie był potrzebny… By więc nie przeszkadzać tym, dla których brutalna egzekucja bez sądu stanowiła wentyl bezpieczeństwa przed utratą zmysłów, zajął się tym, co szło mu znacznie lepiej: zwiadem. Cicho i dyskretnie niczym cień wyleciał przez kolejne drzwi.

        Egzekucja była szybka i w większości przypadków niespecjalnie brutalna - poza Esmeraldą strażnicy woleli raczej dopaść swoje ofiary szybko, by nie marnować na nich energii… i by zbyt wiele krwi z nich nie wypłynęło. Każdy korzystał z okazji do posilenia się, bo może nie byli tak wyeksploatowani jak Eva Alvarez, ale za to byli młodsi, a przez to wiecznie głodni.
        Gdy już ostatni z bandytów wyzionął ducha, wszyscy odruchowo zebrali się wokół Turillego, który stał jakby nigdy nic i rozglądał się po martwych ciałach. W końcu podszedł do człowieka, którego zabiła Esmeralda, wykrwawiając go na śmierć poprzez odcięcie kończyn… ”Dziewczyna to jakaś psychopatka”, pomyślał nie pierwszy raz, gdy pochylał się nad ciałem, aby upewnić się, że na pewno nie żyło. Swoje zdanie na temat Esmeraldy odsunął jednak na bok i skupił się na przesłuchaniu, które go czekało. Lepszych warunków nie mógł sobie wyobrazić: świeży, jeszcze ciepły trup, który utracił już osobowość…
        - Przeczeszcie okolicę - zwrócił się do strażników nim zaczął. - Alvarez, będziemy prowadzić przesłuchanie… Gdzie Fierenzza?
        - Ruszył przodem, generale - odpowiedział mu zaraz jeden z wampirów. W odpowiedzi Turilli jedynie skinął głową na znak, że usłyszał, po czym zajął się czynieniem swoich czarów. Przyklęknął przy trupie i złapał go za przód koszuli, jakby chciał nim porządnie potrząsnąć. Jako iż w magii używał mocy, nie potrzebował żadnych gestów ani słów, a jedynie chwili skupienia, po której martwy nagle podniósł głowę, jęcząc przy tym potępieńczo.
        - Skąd tak dobrze znaliście posiadłość? - zapytał generał, nie czekając aż biedny nieumarły dojdzie do siebie. On i tak nic nie czuł.
        - Plany… Mieliśmy.
        - Plany budynku - zrozumiał Turilli. - Od kogo?
        - Erena…
        - A on miał je od kogo.
        - Od szefa…
        - Jak się nazywał? - drążył ostrym tonem Nikolaus, trup jednak milczał, wodząc wokół niewidzącym wzrokiem. Z kącika jego ust ciekła zmieszana z krwią ślina.
        - Kto to był? - warknął wampir, mocniej, zaciskając palce na ubraniu ożywieńca, nie przyniosło to jednak efektu, choć przez moment, dosłownie przez mgnienie oka, mężczyzna spojrzał na generała zaskakująco przytomnym wzrokiem jak na żywego trupa. To oznaczało jedno: informację posiadał, tylko z jakiegoś powodu nie umiał albo nie chciał jej wyjawić. Raczej to pierwsze.
        - Będę go czytał - ostrzegł Alvarez, bo wchodzenie do głowy umarlaka mogło mieć naprawdę nieprzewidywalny przebieg i zawsze lepiej było mieć kogoś, kto będzie asekurował… Tym razem jednak nie było takiej potrzeby: myśli denata przypominały mętną sadzawkę, znalezienie w niej czegokolwiek było trudne, ale nie niemożliwe i z całą pewnością można było stwierdzić, że nic się w nich nie ukrywało. Tym lepiej dla wszystkich.
        - Nic nie wie - uznał z irytacją. - Tylko ten ich Eren komunikował się z ich kontaktem w Maurii… Ale to ktoś ważny. Dowiemy się kto, nawet jeśli będziemy musieli odnaleźć jego ciało po tej całej akcji… Albo będę musiał przeczytać myśli wszystkich magów w Maurii. To jednak gdy uporamy się z tą czernią, jesteśmy już naprawdę blisko, wiem to z jego myśli. Bali się, że po jednej stronie dżungla pożarła ich towarzyszy, a po drugiej smok... Panno Alvarez. - Wampir gestem zaprosił swoją adiutantkę dalej.

        Dalsza droga była równie spokojna, jak trasa z biblioteki do miejsca starcia i tym razem, po rozładowaniu frustracji i napięcia, nie powodowała takiego niepokoju. Jedynym problemem był brak Fierenzzy, który nie pojawił się nawet gdy go wołano, chociaż za plecami nazywano go przecież “pieskiem generała”. Nikt jednak wyraźnie się o niego nie martwił: wszak wcześniej już zdarzyło mu się tak zniknąć i się odnaleźć.
        Turilli sam wybrał sobie tym razem pozycję nieco z tyłu kolumny. Szedł zamyślony, z lekko spuszczonym wzrokiem, nadal nie panując nad swoim oddychaniem przez usta. Myślał co mu umknęło, ile miał czasu i jakie będą konsekwencje tej nocy… I kto mógł za tym wszystkim stać, kto spinał te historie: ciemność, gang złodziei, bal… Odpowiedzią oczywistą był gospodarz, słynący ze swej ekscentryczności. Lecz do tej wersji nie pasowała obecność bandy Erena - po co by ich miał tu sprowadzać? Nie jako część pokazu, nie: to można było osiągnać na setki różnych sposobów, poprzez kontrakty, handel niewolnikami. Zakładając więc, że to nie sprawka lisza, nagle otwierał się wachlarz setek innych osób obecnych w posiadłości, które mogły mieć środki do odegrania tego mrocznego spektaklu. Klaus nie wierzył, że to przypadkowy zbieg okoliczności, musiał więc znaleźć potężnego maga, chcącego zaszkodzić liszowi i go okraść. To kazało szukać wśród nekromantów… Chociaż trop zdawał się być zbyt oczywisty, a metody trochę nie pasujące do tych, którzy aktualnie wykazywali się największą mocą i chorobliwymi ambicjami. Szlag…
        - Generale… - idący na przedzie strażnik wezwał Turillego, by pokazać mu coś przedziwnego: chmurę o barwie rtęci przegradzającą im drogę. Wszyscy, nawet ci nie znający się na magii, czuli, że była ona przesycona magią… Mroczną magią, która jednak kusiła i wabiła, by podejść i jej dotknąć, by dać się jej objąć i otoczyć. Klaus szybko zrozumiał o co chodzi.
        - To jest to - uznał na głos. - To jest to miejsce. Nie wydam rozkazu, by tam wejść, tylko ci z was, którzy czują się na siłach niech idą dalej. Nie ma sensu karmić bestię - oświadczył. Nie czekał na to, aż strażnicy podejmą decyzję, presja była niepotrzebna. A poza tym wprost nie mógł się oprzeć, by nie zanurzyć się w tej rtęci i nie poczuć jej mocy, która wabiła go już od jakiegoś czasu, choć nie zdawał sobie z tego sprawy. Od samej biblioteki, od momentu, w którym odzyskał ciało, wszystko schodziło mu z drogi, by mógł się z nią połączyć. Jak dobrze, że nikt w tym momencie nie słyszał jego myśli…
        Turilli jako pierwszy poszedł przed siebie i wkroczył w srebrną barierę, która zamknęła się za nim nie pozostawiając na swojej powierzchni ani jednej zmarszczki.

        Bolało tylko chwilę, tak naprawdę nie gorzej niż ukłucie igłą. Rozżarzoną do białości igłą. Prosto pod paznokieć. Ale i tak krótko. Później zrobiło się przyjemnie ciepło, przytulnie, jakby ciemność była pluszowym kocem albo futerkiem ulubionego kota…
        Mimo wrodzonego dla wampirów widzenia w ciemności Klaus nie był w stanie niczego dostrzec, zmysł magiczny też niczego nie poprawił, wokół panowała jednolita czerń. A gdy cofnął się kilka kroków, choć powinien już dawno przekroczyć barierę z rtęci, nie napotkał żadnej przeszkody. Idealna, nieprzenikniona czerń.
        - Alvarez? Fierenzza? Esmeralda? - wzywał po kolei różne osoby przy pomocy myśli, nikt mu jednak nie odpowiedział. Był sam. A przed nim, wśród aksamitnej czerni, zaczęły pojawiać się świecące miękkim białym światłem kamienie przypominające otoczaki ułożone w wijącą się ścieżkę między rabatkami, których nie było widać...
        - Dobrze - uznał Nikolaus patrząc gdzie wiódł go ten dziwny szlak. - Zagrajmy w twoją grę, Redven.
        To powiedziawszy zrobił pierwszy krok.
Awatar użytkownika
Esmeralda
Poszukujący Marzeń
Posty: 408
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony
Profesje: Wojownik , Włóczęga
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Esmeralda »

Podczas morderczego szału Esme widziała kątem oka co robią inni, zauważyła posilającą się Evę. To zaskakujące jak wiele wampirów w tym świecie kręciło się na wolności. I zajmowało wysokie stanowiska - na Ziemi to by nie przeszło.
- To mi przypomina dawne czasy… - odezwała się Ira. – Czy nie chciałaś przypadkiem od tego uciec?
- Zamilcz! – krzyknęła całkowicie na głos.
- Ci biedni ludzie byli niewinni… Dostałaś szansę by odkupić swe winy i co? Spójrz na siebie, urodzona morderczyni.
Przemieniona była teraz naprawdę wkurzona, całkiem odcięła się od tego, co mówiła demonica i dokończyła swe dzieło. Po wszystkim zawisła chwilę w powietrzu. Kątem oka zerknęła na skrzydła. Nie były jej, były odebrane Irze, ten świat nie był jej, czuła, że może już nigdy nie wrócić do domu. To, co zrobiła tym zbirom pomagało jej odepchnąć nieprzyjemne myśli. Im więcej ich było, tym była bardziej narażona na atak ze strony demonicy i przejęcie jej ciała.
Gdy więc wszyscy nieproszeni goście byli już martwi, Esme wylądowała na ziemi i ruszyła dalej wraz z resztą. Starała się nie myśleć o niczym, całą uwagę poświęciła otoczeniu. I dość szybko zauważyła dziwną chmurę.Zawiesiła na niej wzrok na dłuższą chwilę, miała ogromną ochotę podejść i skryć się w rtęciowym obłoku.
Gdy tylko Klaus wszedł, Es pobiegła za nim. Prawie lecąc na skrzydłach, wpadła w chmurę. Poczuła się jakby coś nią kręciło z wielką szybkością, przyprawiając o zawroty głowy. Nic nie widziała, pustkę jedynie, owinęła się więc skrzydłami, ale uczucie wcale nie osłabło. Dopiero po dłuższej chwili zaczęła spadać.
- Generale? Eva? Ktokolwiek? – wykrztusiła za jednym zamachem i szybko by nie pogarszać swojej sytuacji. "Nikogo tu nie ma, może to piekło?" – przyszło jej przez myśl – "Ira?" – nie znosiła tego, gdy się nie odzywała, wtedy kiedy tego było potrzeba i kiedy wylewała z siebie potok słów w najgorszej możliwej sytuacji. Jakby nie mogła się bardziej dostosować.
- Esme…?
- Ira?
- Spójrz, światło…
- Słońce…

Ciąg dalszy: Esmeralda
https://granica-pbf.pl/viewtopic.php?f= ... 410#p80410
Awatar użytkownika
Eva
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Żołnierz , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Eva »

        Eva odruchowo obrzuciła Klausa czujnym spojrzeniem, gdy się do niego zbliżała, wciąż przyzwyczajając się do nowej powłoki przełożonego. Minęła się z odesłanymi na krótki zwiad strażnikami i stanęła przy nim, rozglądając się z nieznacznie zmarszczonymi brwiami. Chciała zapytać o Fierenzzę, którego nie dostrzegała nigdzie w okolicy, a od pewnego czasu, gdy zaczęła odnosić wrażenie, że przemiana coraz bardziej wpływa na umysł szpiega, zaczęła mieć go na oku i nie podobało jej się, że serafin teraz gdzieś zniknął. Nie miała jednak okazji wyrazić swoich wątpliwości na głos nawet gdyby chciała, bo w tym samym momencie generał wezwał ją do siebie, by wspomogła go siłą w przesłuchaniu.
        Skinęła głową i stanęła obok Turillego, beznamiętnie spoglądając na martwe ciało. Krótkie szarpnięcie go przez wampira (w oczach Alvarez, Klaus wciąż nim był, a to że chwilowo zmuszono go do „noszenia” ciała jakieś ludzkiej wywłoki – chwilowa niedogodność, o tym była przekonana) i martwy członek bandy otworzył oczy. Mówił powoli i nieskładnie, a przekazywane przez niego informacje były żałośnie skromne. Ale czego więcej można było spodziewać się po trupie? Klaus i tak wyciągnął z niego wiele, a wywarkiwane krótko rozkazy nie pozostawały bez odpowiedzi, do czasu.
        Alvarez ponownie przytaknęła bez słowa słysząc komunikat, który był jednocześnie rozkazem i ostrzeżeniem. Może i swoje zdanie miała, ale było ono nieistotne z punktu widzenia wykonywanych czynności. Klaus miał zamiar zajrzeć do martwego umysłu, więc użyczała mu swojej siły i stanowiła kotwicę, łączącą go z światem rzeczywistym. O ile jednak czytanie myśli czy nawet wydzieranie z nich informacji na siłę było interesujące i na swój sposób fascynujące pod kątem poznania, o tyle przeglądanie umysłu umarlaka było jej zdaniem równie przyjemne i satysfakcjonujące, co dłubanie kijem w gównie. Wszystko to, co można było uzyskać z żywego organizmu przypominało ciągnięcie odpowiednich sznurków, niemal fizyczne przeglądanie zakładek wspomnień, śledzenie tropów, którymi mogła być wspólna twarz, imię, miejsce… A po śmierci? Mentalna kloaka, nieatrakcyjny chaos i rozkład wspomnień. Tylko raz miała nieprzyjemność tego doświadczyć i czuła się wówczas, jakby brodziła po kostki w odpadach intelektualnych denata, niemal słysząc cmokanie zgniłych reminiscencji, odklejających się od podeszew wojskowych butów.
        A to wszystko okazało się na nic, gdyż myśli mężczyzny były równie puste, jak jego spojrzenie, co nieco zirytowało Turillego i trudno mu się dziwić. Nie komentowała jednak, uznając za oczywiste, że pójdzie tam, gdzie każe jej generał, bez żadnych pytań czy wątpliwości, nawet jeśli faktycznie będą musieli przetrzepać tyłki całej mauryjskiej śmietance nekromantów. Ruszyli więc dalej, gromadą pomniejszoną o wciąż nieobecnego szpiega i Eva już nie udawała, że jej to nie niepokoi. Przemieniony serafin był w jej oczach nieprzewidywalny, a od głównego wroga groźniejszy jest tylko członek drużyny, który nagle zmienia front. Ciężko powiedzieć, co musiałoby się zdarzyć, by posądziła o to lojalnego do bólu szpiega, ale teraz Fierenzza nie był sobą i wampirzyca ufała mu na tyle, na ile go widziała, a teraz zniknął jej z oczu.
        Obejrzała się na Klausa, który szedł prawie na końcu, pogrążony we własnych rozmyślaniach. Przyglądała mu się chwilę, obserwując obce oblicze, które zamarło w znajomym beznamiętnym grymasie i miała nadzieję, że wampir wie co robi. Ona nawet gdyby chciała, nie potrafiła tak dobrze odnaleźć się w pętlach wrogich knowań i chociaż nigdy nie uważała się za głupią to po prostu wolała sytuacje jasne. Błąkanie się po obcej posiadłości w poszukiwaniu wroga, którego się nie zna i nie widzi było jeszcze nawet znajome, a przynajmniej łatwe do przełożenia na zwykły teren z pominięciem bogatych korytarzy i balowej sukni. Jednak troska o bezpieczeństwo kilkuset osób, które przemienione były jednocześnie zagrożeniem i zagrożone, było już nienaturalne i Eva z sytuacją radziła sobie tylko dzięki stawianym przez Turillego lub nawet samą siebie, jasnych poleceniach i rozkazach. Krok po kroku próbowała odkręcić ten cały bajzel i chociaż jakoś radziła sobie pod nieobecność Klausa, zdecydowanie lepiej się czuła wiedząc, że on czuwa nad przebiegiem ich działań.
        Później Rille odwrócił jej uwagę i wampirzyca zwolniła, wpatrując się przymrużonymi oczami w srebrzystą chmurę przed nimi. Była o tyle niepokojąca, że nie unosiła się i nie poruszała, jak kłąb dymu, za który można ją wziąć. Trwała w przerażającym bezruchu, niby ściana o nieregularnych krawędziach, jedynie połyskująca srebrem i kusząca, by w nią wejść. To wrażenie tylko potwierdził Turilli swoimi słowami, które nieco zaskoczyły Evę, ale szybko przeszła nad tym do porządku dziennego. Zwłaszcza, gdy z zadowoleniem zobaczyła, że wszyscy strażnicy są zdeterminowani, by towarzyszyć swojemu generałowi i pułkownik. Nawet nie mrugnęli. Może nie byli tacy źli? Jedynie Kilian zawarczał pod nosem, a wszystkie trzy pary ślepi łypały dziko na wiszącą przed nimi chmurę rtęci. Eva nie umiała jednak zinterpretować zwierzęcych intencji, a już po chwili Klaus zniknął jej w tej srebrnej cieczy, nie pozostawiając po sobie nawet śladu, i wówczas nie zastanawiała się już wcale. Od razu ruszyła za nim.
        Zgrzytnęła zębami czując ostry ból, ale uczucie to zniknęło tak szybko, że pozostawiało wątpliwość, czy w ogóle miało miejsce. Eva spodziewała się, że wkroczy w coś, co chociaż minimalnie będzie przypominało zewnętrzną stronę chmury, ale wokół niej nie unosiła się jasna srebrzysta poświata, ale otaczała kompletna ciemność, dziwnie przywodząca jej na myśl atłas pokrywający twarz jej generała.
        - Klaus? – zawołała w myślach, odruchowo starając się zachować ciszę. Nie otrzymała jednak żadnej odpowiedzi, więc krocząc powoli naprzód wywoływała po imionach wszystkich strażników, niestety z marnym skutkiem. Żołnierskie buty były naturalnie ciche, a wampirzyca wstrzymała też symulowanie oddechu, ale i tak miała wrażenie, że panująca wokół cisza była nienaturalna i nawet gdyby spróbowała się odezwać, nie usłyszałaby własnego głosu.
        Po chwili odwróciła się gwałtownie, gdy w kompletnej ciemności niewielkie źródło światła rozbłysło niczym słońce. Gdzieś na ziemi pojawiały się niewielkie świecące kamyczki, które w jasnym komunikacie wytyczały trasę. Bijąca od nich łuna była jednak niewielka i nie odarła z ciemności nic wokoło. Wampirzyca westchnęła cicho i wysupłała zza podwiązki kastet, zakładając go na prawą dłoń i ruszając powoli wytyczoną ścieżką.
Awatar użytkownika
Nikolaus
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 89
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Strażnik , Arystokrata , Mag
Kontakt:

Post autor: Nikolaus »

        Tego miejsca nie opisywał czas ani przestrzeń. Aksamitna, przytulna czerń szybko okazała się złudna, gdyż po chwili, gdy już się z nią oswojono, zaczynała mamić, podsuwać myśli i uczucia prowadzące do rozpaczy, gniewu i szaleństwa. Turilli szedł przed siebie, ale jakby trwał w miejscu. Nie wiedział jak długo to trwało, nawet nie potrafił zliczyć kroków, które stawiał. Nie ogarnęła go jednak panika - jak każda magia, tak i ta musiała mieć swój kres, trzeba było tylko zrozumieć zasadę jej działania, dziedzinę, w której się poruszał. A on był wyjątkowo zdeterminowany. Miał ułatwione zadanie, bo zdawało mu się, że już rozgryzł kto za tym stał, choć nie znał pobudek swojego podejrzanego. Dziwnie czuł się jednak z myślą, że wszystko rozegrało się tuż pod jego nosem, przed jego oczami, a on dopiero teraz zaczynał wyciągać jakieś wnioski. Skupiony na zakończeniu tego groteskowego horroru nie dał się jednak zawładnąć wątpliwościom i ewentualnym wyrzutom sumienia - na to przyjdzie czas, gdy prawdziwy winowajca położy już głowę pod topór.
        Turilli nagle się zatrzymał. Westchnął. Mógł tak iść i iść, a nic by to nie dało, tego był pewien. Musiał jakoś wyrwać się z tego błędnego koła, a by tego dokonać istniał jeden prosty sposób: przemoc. Nie dosłowna, nie fizyczna, lecz po prostu odpowiedzenie zaklęciem na zaklęcie. Jeśli generał nie mylił się w swoim osądzie, ta ciemność miała go jedynie spowolnić, bo przeciwnik już dawno uznał swoją wygraną… Niedoczekanie. Zachłysnął się tą nową mocą, potęgą, która go przerastała i ignorował przeciwników, którzy byli jak najbardziej realni, chociaż zdawali mu się niegroźni.
        Generał aż się wzdrygnął, gdy nagle usłyszał swój umęczony głos. Stęknął zupełnie podświadomie, starając się przeniknąć wyostrzonymi przy pomocy magii zmysłami tę iluzję nicości, która go otaczała. Zakręciło mu się w głowie, ale wydawało mu się, że był na dobrej drodze: ta przestrzeń miała granice, a on właśnie je poznał. Teraz sytuacja była już łatwa, wystarczyło skupić siły w jeden celny atak, tak jak podczas wydobywania zeznań z wyjątkowo opornych podejrzanych. Generał miał w tym wprawę.

        Bojowy krzyk pełen gniewu rozdarł martwą ciszę zaległą w pomieszczeniu. Wampirzy generał tak po prostu nagle pojawił się pośrodku pokoju, stojąc w lekko wykroku i z wymalowaną na twarzy furią wpatrując się w jakiś bardzo odległy punkt przed sobą. Zaraz jednak jego wzrok omiótł najbliższe otoczenie. Zdemolowana pracownia nekromanty - poprzewracane stoły, rozrzucone podarte księgi, połamane meble, unoszący się w chłodnym powietrzu mdły zapach formaliny i balsamiczna woń ziół, a pod tym wszystkim ledwie ukryty odór rozkładu… Lecz nie to było najważniejsze w tym momencie, bo żadna z tych rzeczy, żadne z tych doznań nie było tak groźne jak to, co Turilii miał tuż przed sobą. Płaska, szeroka gęba potwora przypominającego czarnego smoka o głowie wynaturzonego brytana. Stworzenie nie było zainteresowane generałem, niczym zaciekawiony kot trącało właśnie łapą coś, co leżało u jego stóp. Stos białych, splamionych krwią piór, które na moment się rozchyliły, ukazując pokrytą oczami smukłą rękę. Fierenzza. Żył czy też nie, to trudno było orzec, nie poruszał się jednak i nie wydał z siebie ani jednego jęku. Jego aura słabo migotała, ledwo dostrzegalna wśród potężnych emanacji zgromadzonych w pomieszczeniu i Nikolaus wcale nie był pewny, czy faktycznie ją widział czy po prostu bardzo tego chciał. Antoine nie był mu wszak obojętny - był jednym z jego najwierniejszych pracowników i generał miał do niego olbrzymie, może wręcz nawet przyjacielskie zaufanie. Jego strata byłaby bolesna… Lecz to nie był czas na żal czy poddawanie się żądzy zemsty. W tym momencie o wiele ważniejsze i trudniejsze mogło okazać się utrzymanie przy życiu, gdyż generał w swym tymczasowym śmiertelnym, ułomnym ciele stał naprzeciwko dwóch potężnych bestii. Ta przed nim - smok z płaskim pyskiem - była przemienionym lordem Redvenem, teraz już nie było żadnej wątpliwości, gdyż tylko on na całym balu miał tak dziwaczną maskę. Dwu, a może nawet trzykrotnie przewyższał stojącego przed nim generała, a szponami mógł bez wysiłku przebić go na wylot. Magiczna energia, którą emanował, była surowa, pierwotna i potężna, dudniła w uszach i napełniała powietrze smakiem ozonu i rtęci. Z wielkich seledynowych oczu spozierała przerażająca inteligencja osoby przekonanej o własnej sile i racji, bezwzględnej, mającej w pogardzie wszystko i wszystkich. Władcy okrutnego i bezwzględnego.
        Z tyłu pod ścianą pomieszczenia spoczywało zaś stworzenie znacznie dostojniejsze, majestatyczne, w swej sile piękne, symbol ideału - smok o złotych łuskach i gibkim, długim ciele niczym u węża. Jego błoniaste skrzydła mieniły się tęczowo, a każdy jeden kolec wieńczący długi ogon przypominał wypolerowaną na lustrzany połysk śmiercionośną szablę. Lord-nekromanta Verterebrandelalehn. Ta bestia jednak spała, oddychając z wyraźnym wysiłkiem, jakby toczyła je gorączka. Czarny smok stał między intruzami i swym złotym bratem, broniąc doń dostępu, lecz nie z chęci chronienia go, a prędzej by nie pozwolić nikomu udzielić mu pomocy. Gardłowy pomruk, jaki z siebie wydawał, brzmiał jak zniekształcony kpiarski śmiech.
        Turilli odruchowo spojrzał za siebie - wszyscy członkowie straży byli po tej stronie bariery, choć nie wszyscy byli zdolni do walki. Jeden z obłędem w oczach ledwo stał na nogach, drugi zaś padł na podłogę, trzymając się obiema dłońmi za pooraną własnymi paznokciami twarz - oni pozwolili się zwieść magii Redvena, nie dali rady w starciu z tak silnym magiem, wspomaganym przez jakieś tajemne, pradawne moce.
        - Alvarez… - zwrócił się do swojej adiutantki, jak zawsze ograniczając się do pojedynczego słowa, choć tyle się w nim zawierało. Ulga i zadowolenie, że ona dała radę i tu z nim była. Razem mieli szansę położyć temu kres. Nigdzie nie było widać Esmeraldy, co z jednej strony wywołało niepokój generała, z drugiej jednak poczuł ulgę, że nie było z nimi tego elementu chaosu. Wszystko miało rozegrać się wśród swoich.
        - Redven! - Nikolaus zwrócił się do czarnej bestii, która momentalnie się najeżyła, wydając z siebie chrapliwy bulgot niewerbalnego ostrzeżenia. Rozluźniła się chwilę później.
        - Ach… Turilli. Nie poznałem cię - odezwał się dudniący, kpiący głos poczwary, tak zaskakująco ludzki i nieludzki jednocześnie.
        - Nie pozwolę wam tego zniszczyć.
        Kategoryczna deklaracja smoka zwiastowała gwałtowny, błyskawiczny atak. Nie było czasu na kontrę, jedynie ten kto był dość szybki, mógł uskoczyć przed szarżującym potworem. Turilli w swym nowym ciele ledwo dał radę, zawiodła go siła nieproporcjonalnie mała w stosunku do tej, którą dysponował na co dzień. Zacisnął zęby i zaraz obrócił się w stronę smoka. Dostrzegł, jak ten od razu wycofał się na swoją dawną pozycję w połowie drogi między sobą a złocistym smokiem, który leżał nieporuszony jakby głęboko spał.
        - Odsłonił się - generał podzielił się swoją refleksją z Evą.
        - SŁYSZĘ WAS - zagrzmiał mentalny głos Redvena, w którym wyraźnie słychać było zadowolenie z tego, że panował nad sytuacją. Bez ostrzeżenia splunął nagle kulą lepkiego i niezwykle żrącego kwasu w stronę strażników. Ktoś krzyknął, a w powietrzu momentalnie rozniósł się duszący smród trawionych przedmiotów. Turilli zakasłał czując jak gryzące opary wdzierają się do jego dróg oddechowych. By cofnąć się przed nimi, musiał wyjść naprzeciw bestii, a by to mu się udało, ugodził ją magią zła, by nie zostać zaatakowanym. Zdziwił się niezwykle, gdy jego magiczny cios odbił się i nie odniósł żadnego skutku. Sytuacja wyglądała kiepsko. Klaus zgrzytnął zębami, podnosząc przy tym wargi jak wściekły pies. Zaryzykował i tym razem uderzył zaklęciem w złotego smoka - ten zamruczał przez sen, lecz się nie poruszył. W przeciwieństwie do Redvena, który z rykiem furii rzucił się na wampira w śmiertelnym ciele. Klaus spróbował uciec i zaatakował jednocześnie magią, bestia była jednak na to przygotowana i całą uwagę skupiała na generale. "Rozumiem, teraz rozumiem... Pasożyt...", pomyślał Nikolaus, patrząc w oczy czarnego potwora bez lęku.
Awatar użytkownika
Eva
Szukający drogi
Posty: 44
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wampir
Profesje: Żołnierz , Ochroniarz
Kontakt:

Post autor: Eva »

        Eva szła wolnym krokiem, śledząc spojrzeniem mijane światełka i nerwowo zaciskając pięść z kastetem. Szła już zbyt długo, a drobne jasne punkciki pojawiały się o krok przed wampirzycą, by niknąć kawałek za nią. Pułkownik szybko znudziło się bezsensowne maszerowanie i zawróciła z niezadowolonym warknięciem, obierając inną metodę. Co jakiś czas wzywała w myślach Klausa, ale teraz przymknęła oczy, by się skupić, bo nie szukała już umysłem tylko jego, ale całej okolicy wokół siebie. Próbowała odnaleźć krawędzie chmury, która musiała być przecież czystą magią. Kły ukazały się na moment w czymś pomiędzy uśmiechem a wściekłym grymasem, gdy Eva przedzierała się na siłę przez barierę energii.

        Odwróciła się gwałtownie, znajdując nagle poza ciemnością. Dzikie wciąż spojrzenie, jakby ktoś dopiero co wyrwał kobietę z pola walki, wrzucając w nieznane środowisko, omiotło obce pomieszczenie w pośpiechu rejestrując wszystkie jego elementy. Nie zwracała uwagi na walające się księgi, ignorowała unoszący się w powietrzu nieprzyjemny zapach, to wszystko było tłem, artystycznym krajobrazem dla kreującej się potyczki. Nieuniknionego starcia, do którego prowadziła ta makabryczna farsa. W imię pewnej pokrętnej wampirzej logiki, chłodny spokój zaczął ogarniać ją na widok dwóch smoków. To tyle, jeśli chodzi o kastet.
        Wampirzyca nie musiała oddychać i dla zwykłych pozorów zazwyczaj symulowała charakterystyczny dla śmiertelników wygląd, dlatego teraz nie mając głowy do bezużytecznych szopek ruszała się w specyficzny sposób. Jej klatka piersiowa nie poruszała się, nadając kobiecie wygląd niezwykle rzeczywistego manekina, gdy ta z wysiłkiem zbierała siły po nagłej zmianie. Przed sobą widziała plecy Klausa, który musiał pojawić się tu przed nią. W pierwszej chwili za nią pojawił się tylko Liam, jeszcze bledszy niż zwykle, ale stojący względnie pewnie na nogach, a po nim z nicości wychodzili kolejni strażnicy, każdy następny w gorszym stanie. Pietra miał w oczach obłęd, który pozornie wykluczał go z walki, ale to Torhe runął na ziemię obejmując dłońmi odrapaną twarz. Czekała jeszcze chwilę, ale Esmeralda się nie pojawiła, chociaż akurat teraz przydałoby się nieco jej niszczycielskiej siły.
        W milczeniu skinęła głową do zwracającego się do niej generała, a później podążyła spojrzeniem za jego głosem, gdy zwrócił się do smoka. Redven. Wielka czarna bestia odgradzała ich od majestatycznego złotego gada, spoczywającego pod ścianą. Nie miała czasu na zastanowienie. To nie była barwna powieść, w której przeciwnik poświęca długie chwile na napawanie się własnym dziełem, pokazywanie swej siły i opowiadanie o własnych dokonaniach, chociaż jeszcze nawet ich nie dokończył. To była prawdziwa walka, w której tylko wściekły okrzyk poprzedził atak, a ten jakby wyrwał wszystkich z otępienia.
        Wampirzyca wrzasnęła ostrzegawczo i rzuciła się w bok, podobnie jak większość strażników, i tylko ciało leżącego wciąż na ziemi Torhe chrupnęło nieprzyjemnym dźwiękiem łamanych pod smoczą łapą kości. Alverez zaklęła wulgarnie w ojczystym języku, ale nie winiła nikogo. Każdy ratował własną skórę, ale też wszyscy oszczędzali siły do walki i nie można było po nich oczekiwać bohaterskiego targania za sobą nieprzytomnego ciała. Smok się wycofał, a Eva jak na gwizd przeniosła spojrzenie na Klausa, którego usłyszała w głowie. Niestety nie tylko jego.
        Kula żrącego kwasu pomknęła w ich stronę, ale na to już wszyscy byli przygotowani, po raz kolejny jednak z niezadowoleniem tylko odskakując, by uniknąć ataku, co zaczynało przypominać śmiercionośną parodię dziecięcej gry w dwa ognie. Z tym że tutaj nie było szmacianej piłki, a wielki i żądny krwi smok. Eva miała wrażenie, że czas zwolnił na moment, gdy wyczuła czar Klausa, który odbił się od przemienionego Redvena i kolejny, skutecznie godzący w złotego smoka. To jednak reakcja czarnej bestii zainteresowała ją na tyle, by ruszyła biegiem, mijając szarżującego na Turillego gada.
        - Liam, generał! – wrzasnęła jednocześnie na głos i w myślach, mając nadzieję, że jej sierżant wykaże się odpowiednim refleksem, bo ona unosiła już ręce, by cisnąć magią w drugą poczwarę. Później kilka rzeczy wydarzyło się w tym samym czasie.
        Roston zareagował natychmiastowo, niemal całą swoją siłę wkładając w rozpostarcie wokół Klausa kopuły energetycznej. Bariera zabłyszczała widocznie, ale smok nie zdążył już wyhamować i jego rozwarte szczęki zacisnęły się na magicznej osłonie, która początkowo nieprzyjemnie zatrzeszczała, do akompaniamentu przepełnionego wysiłkiem krzyku Liama, ale później strzeliła w stronę gada, odrzucając go w tył.
        Alvarez zaś w tym czasie ominęła Redvena i chociaż nie władała żadną czysto destrukcyjną magią, była wyjątkowo kreatywna w posługiwaniu się posiadanymi środkami. I owszem, można było zarzucić jej brak finezji, co nieraz z satysfakcją wytykał jej Fierenzza, jednak nadrabiała to brutalną wręcz skutecznością. Na złotego smoka runęły więc powiązane grubymi łańcuchami, ciężkie kamienne kolumny, pojawiające się pod samym sklepieniem komnaty i z łomotem przygniatające śpiącego gada.
        Czarna bestia runęła z przepełnionym bólem rykiem na ziemię, jak gdyby to ją przyszpiliło coś do ziemi i odwinęła się w stronę Alvarez sycząc wściekle.
Zablokowany

Wróć do „Mauria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości