Frigg miała wrażenie, że śni na jawie. Czuła każdą cząstkę wijących się korzeni i słyszała ich śpiew. Las szumiał niespokojnie z daleka, a zarazem był spokojny i cichy. W całej leśnej łunie czuła obce dłonie. Spoczywały na jej przedramionach i mocno trzymały. Starała się walczyć i wyrwać, ale one były silniejsze, chociaż drobne i szczupłe. Targała się na prawo i lewo, ale tak naprawdę wiedziała, że tak właśnie musi być. Jeszcze chwilę wytrzyma…jeszcze chwileczkę…
Co jakiś czas czuła również ukłucie w sercu, wręcz próbę wyrwania go, czy też różnorakie obrazy z jej wspomnień. Dotyczyły one głównie mrocznego elfa, o którym zapomnieć nie potrafiła i też nie mogła. Oczy o barwie zeschniętej krwi, ciemniejsza karnacja… Wspomnienia. Widziała go na spacerach, a także na spotkaniach wszelakiej arystokracji, na której tak często bywała. Cicha, małomówna i spokojna… O wielkim sercu. To, jak rozmawiali na balkonie, jak siadywali na wzgórzu w samym środku nocy, tak aby połączyć mrok i las ze sobą. Miała wrażenie, że ktoś grzebie w jej wspomnieniach, próbuje dotrzeć do sedna… Wspomnienia, które znaczyło więcej niż tylko rytuały dnia codziennego. Dziwnym uczuciem w tym chaosie była samoświadomość. Wiedziała, że to Inellitte… Niedoszła Panna Młoda, żywiła się skrupulatnie tym, co posiadała sama driada. Obrazy przewijały się coraz szybciej i szybciej…aż w końcu usłyszała…
„Gnij”.
Zbudziła się gwałtownie. W pierwszej chwili odczuwała nudności, ale podejrzewała, że jest to raczej sprawka nagłego zerwania kontaktu z Inellitte. Później jednak było coraz gorzej…
Rozejrzała się dookoła. Drzewny sufit począł gnić, rozpadać się. Ciemniał w oczach, wydzielając z siebie nieprzyjemny zapach, Frigg od razu zakręciło się w głowie. Objęła dłońmi najbliższy korzeń, ale i on umierał w jej dłoniach. Pnie marszczyły się mocniej z każdą chwilą i teraz utkane z korzeni pomieszczenie przybrało barwę ciemnej zieleni. Roślinność wyginała się, jakby w spazmach, tworząc nowe przerażające kształty, które rzucały czarne cienie. Biegały po pniach, po lianach… Migotały w oczach, jakby znajdowała się w szaleńczym tłumie.
- Nie, nie, nie, nie… - szeptała nerwowo, chcąc sięgnąć kolejnego korzenia. Serce łomotało jej szalenie. Pragnęła oddać im swoją energię, zbuntować się przeciwko leśnemu duchowi, ale one jakby sprzeciwiały się, oddając nieprzyjemnym ciosem. Ciosem w żyłach. Zajęczała z bólu. – Nie, nie… nie słuchajcie... ah!
Objęła się rękoma i nisko pochyliła, niemalże zawijając w kłębek. Pomyślała, że musi zerwać więzy. Porzucić połączenie, ale w głębi duszy tego nie chciała. Nie była w stanie pozostawić części swojego ciała, którym były drzewce. Ich forma skrupulatnie się zmieniła, a jedno główne pasmo, samo centrum, aż zastygło, jakby w wiecznym letargu. Zgnilizna wędrowała po pniach, aż w końcu niczym robactwo zalęgała się z niewyobrażalną prędkością, kierując się wprost do niej samej. Spojrzała za siebie, pomachała zaprzeczalnie głową, kończąc cichym i błagalnym „Nie…”.
I zapadła ciemność.
- Wracaj!
- …Co?...
- Nie możesz tu być. Musisz wrócić, wracaj!
- Ale… Nie mogę. Duch lasu, on…
- Ty jesteś duchem lasu!
Milczała. Dłuższy czas milczała.
- Ale…
- Nie „ale”. Jesteś duchem lasu. Częścią drzew, nie należysz do tego świata. Jesteś życiem, oddechem, naturą… Jesteś duchem lasu.
Ten głos… taki piękny i łagodny. Istnie niebiański, kojący, zdecydowany i… znajomy. Inellitte?
- Nie teraz… Nie kończ tej drogi tutaj. Musisz wrócić… Musisz… Wrócić…
Znowu milczała. Długo, bo pojęła. Wiedziała, że musi wrócić. Nie tylko do świata żywych, ale i jeszcze dalej…
- Dziękuję, Frigg. Dziękuję, Darshes…
Otworzyła oczy. Czuła bicie każdego z drzew. Jest połączona, połączona z tętnicami i żyłami. Żyła, czuła, oddychała…Dziczała.
Z pni zrodziła się istota. Soczewica spływała jeszcze świeżymi więzami połączonymi wraz z nią. Odpadła i spłynęła wzdłuż ciała na wzór ludzkiego a zarazem roślinnego. Piętra liści wspinały się wzdłuż jej ud, obrośnięta ścieżkami cienkich gałązek, z których szeregiem wystawały drobne kolce. Ciemnobrązowe, niemalże czarne korzenie wyrastały z głowy. Palce miała długie, nie do końca ukształtowane. Oczy płonęły dziczą, istną naturą. Jej głos był odbijającym się echem, a także wyraźną jednolitością.
Wzniosła ręce, które jakby dźwigały niewyobrażalny ciężar w dłoniach. Palce wygięły się obrzydliwie, ale ona się nie poddawała. Pomiędzy roślinami wyrastały nowe pędy, małe podwójne listki, które po chwili wyrwały się ku górze. Pnie i gałęzie obrastały zgniliznę, łączyły się z nią, otaczały, zaciskały w niewyobrażalnie silnych objęciach.
„Jestem duchem lasu!”, śmiała się w myślach, pełna dumy, zdecydowania, pewności siebie. Pełna mocy. Jeszcze nigdy nie czuła czegoś podobnego! Ta siła…SIŁA!
Śmiała się głośno, dziko. Obracała, a drzewa były jej posłuszne. Ziarna wypadały z ich owoców, ponownie tworząc nowe rzędy. Frigg zaś powoli stąpała. Korzenie z początku krążyły w jej rytmie chodu. Niczym węże ślizgały się między jej stopami, aż wreszcie porosły do takiego stopnia, że driada nie miała dostępu do ziemi. Czuła ich wypukłości i wklęsłości. Były jeszcze świeżo wilgotne.
Między leśnymi koronami padał wolno pył. Złoty pyłek, migotał i kierował się do niej. Energia opadała prosto w jej dłonie. Były to resztki życia z niegdyś wirujących zjaw. Teraz.. teraz wszystko należało do niej!
Była przepełniona mocą. A co najdziwniejsze, czuła nad tym pełna kontrolę. Nic nie uciekło jej uwadze. Wszystko…wszystko było w jej rękach! Życie było w jej rękach!
- Hahaha! - Wirowała, a wraz z nią wirowały i drzewa. - Haha!
I przystanęła. Spełniona, szczęśliwa… Jest duchem lasu. Nikogo się nie musi słuchać... Nikogo prócz siebie. Nikogo prócz zewu natury… Tylko instynkt, dzikość… Tylko duch lasu…
Ciepłem oblała ją ulga. Wszystko jakby nagle opadło, zastając w spokoju. Rozejrzała się dookoła. Stworzyła las, a raczej drzewne tunele. Szczelnie zakrywały świat Maurii, jakby odcięła się od niego całkowicie. Pnie były grube, liście gęsto ułożone. Stworzyła nowy świat i nie obchodziło ją jak grube ściany powstały. Nie obchodziło ją jak wielkie zniszczenia (z punktu widzenia mieszkańców) wprowadziła. Był tylko las i ona…
Tylko?
Usłyszała kogoś jeszcze. Jęki jakiegoś mężczyzny. Obróciła się i już daleka go widziała. Miał czarne włosy, stosunkowo jasną cerę. Był nagi, ale też delikatnie przygnieciony korzeniami. Frigg otarła oczy. Wytężyła wzrok, nieznajomy po coś sięgał... sięgał po… Jej sztylety!
- Hej, hej! – krzyknęła już całkiem normalnym głosem. - Co ty robisz? Ej! Szczurze…Znaczy nie szczurze!
Szybko przemieszczała się między stromymi kształtami, wyciągnęła rękę do przodu, gdy nagle chwycił ją ktoś jeszcze. Łapsko miał niewyobrażalnie wielkie, ale sczerniałe, jakby spalone.
- Zostaw go…
Obejrzała się za siebie. To, co widziała, z pewnością nie należało do żywych. W jednej części kościotrup, w drugiej istne mięso i flaki, żyły, krew…I reszta, zdawało się, człowieka.
- Zorgri? – spytała, nie dowierzając, ale jego gruby głos trudno było nie rozpoznać. - Ale on…On żyje! Czemu mam mu pozwolić się zabić?! Przeżył! Przecież przeżył!
- Ale…to nie jego świat Frigg. On tu nie należy…
Ściągnęła brwi w zmartwieniu, jakby nawet zbierało się jej na łzy. Spoglądała to na mężczyznę, to na… półożywieńca.
- Rozumiem… Wybiera śmierć. Wybiera świat, poza granicami Alarnii. Wybiera…Inellitte i ciebie… Tam, gdzie należy. Musiał wrócić do świata, którego należał, by móc… Iść dalej. I musiał to zrobić z wyboru… tak? On by nigdy nie odszedł, gdyby… gdyby nie wybór? - spytała patrząc na umarlaka, jak na zwykłego człowieka.
- Tak…to prawda… Ich spotkanie było tylko początkiem. Jej wybaczenie złamaniem pieczęci… Ale nigdy nie dotarłby do naszego świata, gdyby… Gdyby nie wybór. Na całe szczęście, przeżył…i teraz…
- Kto…kto był sprawcą? Powiedz mi… Jak?
- Czarownica – odparł człowiek.
Frigg spojrzała w stronę czarnowłosego.
- Ravarden Volg… - wygrzebała jego imię z pamięci. Podeszła bliżej, już spokojniej.
- Pozwól…
- Pozwolę – potwierdziła. Nie wstrzymała jego sztyletu, jego dłoni.
- Dziękuję… Frigg, na północ od Maurii… W jęzorze gór znajduje się las. Nikt tam nie zachodzi. Dużo tam zgniłych trupów, ożywieńców… A także innych obślizgłych żywych i nieżywych… Jedno z drzew kryje notatki. Jesteś driadą… Będziesz wiedzieć, które… Tam znajduje się spis zakazanych roślinności… Przez dwieście lat mojej klątwy doszedłem do perfekcji w dziedzinie chemii i samej alchemii, uodporniłem się na wiele dziadostw… Wykradałem i dochodziłem do bibliotek, o którym istnieniu nikt prawie nie wie. Znajdziesz tam informację na temat kwiatu Galwanu, który, jak już wiesz, nie jest ci do niczego potrzebny. Ale może… może znajdziesz coś dla siebie…
Driada przytaknęła, po czym odsunęła się od Ravardena.
- I podziękuj…
Driada wzdrygnęła się.
„Darshes!” wraz z jej myślą usłyszała pchnięcie sztyletu. Ostatni raz spojrzała na dwójkę. Na twarzy Volga malował się spokój. Taki sam jak… Jak u mrocznego elfa wbitego w jej drzewo. Odsunęła się, a ich ciała rozsypały się w popiół, a może i pył? Uleciały, bezpowrotnie, uniesione jakoby na wietrze, ale on w tych korytarzach nie gościł.
- Darshes… - wyszeptała. Rozglądała się po okolicy i czuła…Energię, ducha lasu…
Korzenie prostowały się pod naciskiem jej ciężaru. Ciało przybierało powoli poprzednią formę. Drzewa wywołały echo, chcąc wskazać jej drogę, ale były bardziej przytłaczające i stresujące. Zgarnęła rozpuszczone włosy do tyłu, dojrzała wisiorek. Zwisał nieuszkodzony na gałązce, a nieopodal niego rozłożony był również lisi płaszcz… Coś zamigotało ciemnym blaskiem.
Stanęła w miejscu, wyprostowała się, po czym wyzwoliła z siebie niewyobrażalną dawkę energii. Sama Frigg była zaskoczoną ilością magazynowanej mocy. I to uczucie… Siły, kontroli. Jedno skupisko energii znajdywało się dalej. Spieszyła się, tchnęła w tamtym kierunku magię. Z palców buchnął miodowy pył i nie wrócił.
- Darshes! - ucieszyła się, biegła, przeskakując wszelkie przeszkody, drzewa nie nadążały nad zmianą kształtu i zobaczyła…
Skupisko energii przybierało powoli wyraźniejszy kształt, próbując jakkolwiek się uformować. Ramiona driady rozluźniły się całkowicie, a w oczach i sercu zagościł spokój.
Dłonią zaczęła na nowo delikatnie manewrować. Skupisko energii powoli otaczały gałęzie. Z początku cząsteczki wirowały jeszcze między nimi, ale Frigg nie żałowała swojej mocy. Skupisko z chęcią przyjmowało to, co tylko oddawała, aż w końcu dochodziło do zmaterializowania się.
Im bliżej była, tym serce waliło jej mocniej. Z radości, adrenaliny… Teraz spotka go w zupełnie innych warunkach. Prawie.
Bo szybko ogarnęła ją wściekłość. Kazał jej gnić! Niemalże ją zabił! Ożywić go, by mieć satysfakcję z wykończenia go? Wysłać na drugi świat? Rozproszyć? Frigg obmyślała już szczegółowo tortury. Nawet gałęzie mocniej zacisnęły się na jego ciele, ale szybko wycofały, gdy tylko driada uklękła. Tuż przy nim.
Pochyliła w jego stronę, kilka kosmyków opadło wzdłuż jej twarzy. Prócz chęci wykończenia go, męczyło ją coś jeszcze. Już od samego początku i nie potrafiła sobie z tym poradzić. Jak się okazuje, nie ze wszystkim można wygrać…
Przyglądała się mu się, chciała go widzieć. Właśnie takiego… Całego i tylko dla niej. Miał stosunkowo ostre rysy twarzy, charakterystyczny kształt nosa… Zrozumiała, że lubi na niego patrzeć. Spoglądać, gdy tylko nadarzy się okazja.
Wyciągnęła ostrożnie rękę. Pragnęła go dotknąć, objąć jego twarz, poczuć gładkie włosy, drapiący zarost. I w tedy zerwał się.
Frigg gwałtownie odsunęła twarz i wycofała rękę, by jej nie znokautował. Spoglądała na niego brązowymi oczyma, zamierając bez oddechu. Nie zrozumiała jego bełkotu, ale gdyby nawet recytował, z pewnością nadal jego słowa przeszłyby jej przez uszy niezauważalnie. I z pewnością zareagowałaby tak samo i bez głębszego namysłu.
Objęła go w szyi i mocno przywarła ciałem do jego ciała. Czuła jak piersi miękko układają się na klatce piersiowej maie, jak sutki twardnieją jej z podniecenia. Czuła, że nagim udem dotknęła jego uda, a jej usta utonęły w gorącym pocałunku, który tchnął w niego kolejną dawkę energii. Nie zastanawiała się, czy odzyskał całkowitą władzę nad swoim ciałem. Chciała go. Chciała go tu i teraz. Zabawiała się nim jeszcze przez chwilę języczkiem, po czym przerwała pocałunek równie nagle, co zaczęła.
- Bądź mój… - westchnęła spragniona. - Tu i teraz… - wyszeptała.
„Chociaż na chwilę…”.
Mauria ⇒ [EVENT] Mauria - Poszukiwania czas zacząć (III)
- Frigg
- Zaklęta Żaba
- Posty: 955
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
- Ranga: administrator.png
- Kontakt:
Jej pocałunek rozpalił pożądanie, a słowa tylko je wzmocniły. Dotyk jej aksamitnej skóry na swoim nagim ciele był prawdziwą rozkoszą - przyjemnością, której nie sposób się oprzeć. Słabość zniknęła - może to za skutkiem przepływającej między nimi energii, może czystego podniecenia - i z każdym wykradzionym pocałunkiem czuł się coraz silniejszy, coraz bardziej żywy. Spijając nektar z jej ust, nie będąc pewnym, czy jest on realny, czy też tworem jego wyobraźni, Darshes ujął w objęcia jej drobne, acz przyjemne ciało. Jego dłonie błądziły po jej zielonej skórze, nie zostawiając ani jednego kawałka niezbadanego. Czuł, jaka jest rozpalona, czuł, że i jego ciało odpowiada tym samym żarem. Jego podniecenie stężało i Frigg to wyczuła, oderwawszy od niego usta, posłała mu najbardziej szelmowski, po brzegi wypełniony pożądaniem uśmiech. Ahh! Cóż to był za uśmiech! Można by oszaleć! Darshes topniał pod nim, by w pewnych miejscach stać się twardszym niż kiedykolwiek. "Driadzi urok czy nie, pieprzyć to!".
Delikatny uścisk jego ramion stał się mocniejszy, bardziej intensywny. Kolejne pocałunki wypełnione były zachłannością, której wcześniej brakowało. Więcej, chciał więcej. Jego dłonie skupiły się na jej wrażliwych miejsca, podświadomie bądź instynktownie je wyczuwając. Jej zduszone westchnienia były muzyką dla jego uszu, a jej dotyk prawdziwą ekstazą. "To za mało, jeszcze! Więcej!".
Natura wokół eksplodowała. Nie dosłownie, eksplodowały barwy, gdy z szarozielonych, gdzieniegdzie uschniętych i podgniłych korzeni i splotów, wyrastać zaczęły przecudne kwiaty, rozmiarami wahające się od rzecznej lilii do olbrzymiego koła u wozu. Ich czerwonożółte pączki rozwijały się, ukazując płatki o tym samym, gradientowym kolorze. Pośrodku każdego kwiatu szkarłatny słupek sterczał niczym żołnierz na warcie, rozpylając wokół swój pyłek. Unosząc się w powietrzu był bezbarwny, miał jednak słodką woń i silnie oddziaływał na splecioną w miłosnym uścisku parę.
Dotyk Frigg parzył, byłby wręcz nie do zniesienia, gdyby nie nadchodząca wraz z nim nieopisywalna rozkosz. Zielonkawo-złote oczy druida musiały wyrażać porównywalną słodką udrękę do tej, którą widział w czekoladowych zwierciadłach jego towarzyszki. Zatapiał się w tym spojrzeniu, a w jego głowie rozbrzmiewał głos, podobny do ryku bestii: moja, moja, MOJA!!! Boleśnie świadom każdej jej krągłości, każdego oddechu, pragnął się z nią połączyć, stać się jednością. Lecz zamiast tego pogłębił ich grę wstępną, teraz nie palcami a ustami pieszcząc każdy centymetr jej skóry. Obserwując jej reakcję, zaczął od zabawy z płatkiem ucha. Delikatne pocałunki i gdzieniegdzie dotyk czubkiem języczka przerodził się w lekkie ugryzienia (taką przynajmniej miał nadzieję). Jego ręce wciąż błądziły po jej ciele, teraz jednak skupiły się na wnętrzu jej dłoni. Kciukiem delikatnie rozcierał jej środek, by następnie delikatnym ruchem przejechać paznokciem po wewnętrznej stronie jej nadgarstka - powoli w górę, do ramienia. Teraz ustami zeszedł w dół, pieszcząc i obdarowując serią pocałunków jej szyję. Była tak rozgrzana, że zielonkawa skóra niemal parzyła Darshesa, był to jednak ból przyjemny i nawet podniecający. Dowodem tego były liczne ślady, pozostałe po przejściu jego warg na aksamitnej skórze dziewczyny.
Jego dłonie błądziły dalej, układając się teraz na piersiach driady. Z przyjemnością masował je delikatnymi, okrężnymi ruchami. W miarę jak zbliżał się w stronę sutków, jego ruchy stawały się intensywniejsze. W końcu przeniósł usta i na tą część ciała, zwilżając i drażniąc jej wrażliwe punkty języczkiem. I choć jedna dłoń wciąż pozostała na miejscu, druga już szukała drogi w dół.
- Jesteś wspaniała... Niesamowita... - mruczał w miarę, jak pieszczoty przenosił z jednej części jej ciała na drugą. Jego urywany oddech był ciężki, a słowa niewiele głośniejsze od szeptu wiatru. Kiedy odzyskał władzę nad mową? Sam nie był pewien... i niewiele go to obchodziło. - Pragnę cię... Daj... Pozwól...
Wkrótce zmysły zaczęły szaleć, a racjonalność ulotniła się z pierwszym podmuchem wiatru.
Nie przerywając pieszczot, tym razem to on naparł na nią, zmuszając do położenia się na plecy. Pod nimi wykwitł kolejny kwiat, znacznie większy i masywniejszy niż pozostałe. Grube bordowo-złote płatki w dotyku przypominały jedwab, choć w odczuciu Darshesa o niebo gorszej jakości od skóry Driady. Oboje wylądowali w jego środku, uwalniając tym samym kolejną dawkę afrodyzjakowego pyłu. Ich kończyny znów splotły się w szalonym tańcu, wzajemnie pieszcząc i głaszcząc swego partnera. Raz to on dominował, raz uginał się pod jej dotykiem, całkowicie poddając się Frigg. Była tutaj. Dla niego. A on dla niej. O cokolwiek poprosi - spełni to. Choćby miał poruszyć góry i zawrócić rzeki. Zrobi to.
Przerwał na chwilę ich opętańczy taniec, jednak każda chwila abstynencji, każda sekunda, gdy ich ciała nie splatały się razem, niosła ze sobą ból i pustkę, powiększała tylko pragnienie. Drżał. Drżał na całym ciele z wysiłku - wysiłku, by ponownie się w niej nie zatopić, by nie zażądać wszystkiego, co do niej należy.
- Pragniesz tego?
Delikatny uścisk jego ramion stał się mocniejszy, bardziej intensywny. Kolejne pocałunki wypełnione były zachłannością, której wcześniej brakowało. Więcej, chciał więcej. Jego dłonie skupiły się na jej wrażliwych miejsca, podświadomie bądź instynktownie je wyczuwając. Jej zduszone westchnienia były muzyką dla jego uszu, a jej dotyk prawdziwą ekstazą. "To za mało, jeszcze! Więcej!".
Natura wokół eksplodowała. Nie dosłownie, eksplodowały barwy, gdy z szarozielonych, gdzieniegdzie uschniętych i podgniłych korzeni i splotów, wyrastać zaczęły przecudne kwiaty, rozmiarami wahające się od rzecznej lilii do olbrzymiego koła u wozu. Ich czerwonożółte pączki rozwijały się, ukazując płatki o tym samym, gradientowym kolorze. Pośrodku każdego kwiatu szkarłatny słupek sterczał niczym żołnierz na warcie, rozpylając wokół swój pyłek. Unosząc się w powietrzu był bezbarwny, miał jednak słodką woń i silnie oddziaływał na splecioną w miłosnym uścisku parę.
Dotyk Frigg parzył, byłby wręcz nie do zniesienia, gdyby nie nadchodząca wraz z nim nieopisywalna rozkosz. Zielonkawo-złote oczy druida musiały wyrażać porównywalną słodką udrękę do tej, którą widział w czekoladowych zwierciadłach jego towarzyszki. Zatapiał się w tym spojrzeniu, a w jego głowie rozbrzmiewał głos, podobny do ryku bestii: moja, moja, MOJA!!! Boleśnie świadom każdej jej krągłości, każdego oddechu, pragnął się z nią połączyć, stać się jednością. Lecz zamiast tego pogłębił ich grę wstępną, teraz nie palcami a ustami pieszcząc każdy centymetr jej skóry. Obserwując jej reakcję, zaczął od zabawy z płatkiem ucha. Delikatne pocałunki i gdzieniegdzie dotyk czubkiem języczka przerodził się w lekkie ugryzienia (taką przynajmniej miał nadzieję). Jego ręce wciąż błądziły po jej ciele, teraz jednak skupiły się na wnętrzu jej dłoni. Kciukiem delikatnie rozcierał jej środek, by następnie delikatnym ruchem przejechać paznokciem po wewnętrznej stronie jej nadgarstka - powoli w górę, do ramienia. Teraz ustami zeszedł w dół, pieszcząc i obdarowując serią pocałunków jej szyję. Była tak rozgrzana, że zielonkawa skóra niemal parzyła Darshesa, był to jednak ból przyjemny i nawet podniecający. Dowodem tego były liczne ślady, pozostałe po przejściu jego warg na aksamitnej skórze dziewczyny.
Jego dłonie błądziły dalej, układając się teraz na piersiach driady. Z przyjemnością masował je delikatnymi, okrężnymi ruchami. W miarę jak zbliżał się w stronę sutków, jego ruchy stawały się intensywniejsze. W końcu przeniósł usta i na tą część ciała, zwilżając i drażniąc jej wrażliwe punkty języczkiem. I choć jedna dłoń wciąż pozostała na miejscu, druga już szukała drogi w dół.
- Jesteś wspaniała... Niesamowita... - mruczał w miarę, jak pieszczoty przenosił z jednej części jej ciała na drugą. Jego urywany oddech był ciężki, a słowa niewiele głośniejsze od szeptu wiatru. Kiedy odzyskał władzę nad mową? Sam nie był pewien... i niewiele go to obchodziło. - Pragnę cię... Daj... Pozwól...
Wkrótce zmysły zaczęły szaleć, a racjonalność ulotniła się z pierwszym podmuchem wiatru.
Nie przerywając pieszczot, tym razem to on naparł na nią, zmuszając do położenia się na plecy. Pod nimi wykwitł kolejny kwiat, znacznie większy i masywniejszy niż pozostałe. Grube bordowo-złote płatki w dotyku przypominały jedwab, choć w odczuciu Darshesa o niebo gorszej jakości od skóry Driady. Oboje wylądowali w jego środku, uwalniając tym samym kolejną dawkę afrodyzjakowego pyłu. Ich kończyny znów splotły się w szalonym tańcu, wzajemnie pieszcząc i głaszcząc swego partnera. Raz to on dominował, raz uginał się pod jej dotykiem, całkowicie poddając się Frigg. Była tutaj. Dla niego. A on dla niej. O cokolwiek poprosi - spełni to. Choćby miał poruszyć góry i zawrócić rzeki. Zrobi to.
Przerwał na chwilę ich opętańczy taniec, jednak każda chwila abstynencji, każda sekunda, gdy ich ciała nie splatały się razem, niosła ze sobą ból i pustkę, powiększała tylko pragnienie. Drżał. Drżał na całym ciele z wysiłku - wysiłku, by ponownie się w niej nie zatopić, by nie zażądać wszystkiego, co do niej należy.
- Pragniesz tego?
- Frigg
- Zaklęta Żaba
- Posty: 955
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
- Ranga: administrator.png
- Kontakt:
Każdy dotyk maie niósł ze sobą dawkę całkowicie nieznanych jej wcześniej wrażeń. Jego dłoń była miękka, a zarazem silna przy każdym uścisku. Czuła wyraźnie, jak palce Darshesa badają ją pod każdym względem. Wyszukiwały miejsc wyzwalających w niej coraz głośniejsze westchnienia, które mieszały się z głębokim i szybszym oddechem. Zawładnęła nią dziwna nerwowość, którą podsycał narastający brak cierpliwości. Pragnęła go coraz mocniej, coraz bardziej, co okazywała pieszczotami. Wszystko następowało tak naturalnie… Objęcie szyi, delikatna ścieżka wzdłuż karku, ramion, mocniejsze i dłuższe wstrzymanie się na jego plecach, by później zagościć otwartą dłonią na brzuchu.
Och, jak pragnęła go dotykać! Była przy nim tak krucha, tak drobna… Ale czuła się także silna. Dziki taniec ich rąk wzbudzał uczucia, o których kiedyś wyłącznie śniła. Element ten okazał się być całkowicie realny. Możliwy… Broniła się przed nim tyle lat i wystarczył jeden ruch… Jeden mężczyzna. Nie byle jaki… Duch lasu. Bardziej dziki, nieokrzesany, nieprzewidywalny…
Świat wokół stracił znaczenie. Frigg całkowicie zatraciła się w ramionach Darshesa, chociaż podświadomie pochłaniała każdą informację z otoczenia, która wzmacniała jej pragnienie. Szczęście rozpierało ją od środka. Każdy pocałunek maie należał tylko i wyłącznie do niej. Pragnęła jego ust na swoim ciele bezzwłocznie, co odczuwała za każdym razem gdy się oderwały. Pozostawiały po sobie ulatniające ciepło. Nie mogła znieść myśli, że mogły one zagościć na ciele innej. Chciała być dla Darshesa wszystkim, należeć tylko i wyłącznie do niego. Oddać mu się całkowicie i pozostać na zawsze.
Pobudził ją kolejną dawką doznań. Odwdzięczała się głośniejszymi westchnieniami i uwodzicielskim chichotem ujawniającym się przy mocniejszych ugryzieniach. Wplotła palce w jego włosy delikatnie je pociągając. Ciałem dopasowywała się do dłoni mężczyzny uwydatniając krągłości wygięciami. Pobudzała swojego kochanka kołyszącym ruchem bioder oraz nieznacznymi otarciami.
Zdusiła głośny jęk zaskoczenia, gdy poczuła wilgoć ust na swojej piersi. W jego ciało wbiły się paznokcie partnerki. Maie był zdecydowany w swoim działaniu, a widok pieszczot wywołał gromki rumieniec na twarzy driady. Niezdarnie podjęła próbę zgarnięcia włosów, była wyraźnie spięta sytuacją. Uspokoił ją nieznacznie męski dotyk, który w banalny sposób zgarnął je na plecy. Kosmki nieśmiało spłynęły po skórze dziewczyny. Topniała z każdym słowem, była bezpieczna w jego objęciach.. Paliło ją całkowicie od środka, a dokładniej tuż przy podbrzuszu. Uda automatycznie zaciskały się by skryć między sobą ciepłą, spływającą wilgoć. Narastał w niej wstyd, pobudzało podniecenie… Mieszanka ta doprowadzała Frigg do skrajności. W jej myślach krążyło wiele zdań, które z pewnością byłby dla maie pochlebstwem, ale zbyt onieśmielały dziewczynę.
Nigdy nie dopuściła do takiej sytuacji, a gdy teraz… Jest tylko on i ona…
Przejął kontrolę nad sytuacją. Nie mogła się nadziwić wyczuciu jakie posiadał. Gra ciał rozpoczęła się ponownie i wciąż nie zaspokajała kochanków. Krople ich potu stygły momentalnie w kontakcie z partnerem.
Czuła niezwykle intensywną, niebywale męską woń. Obejmowała go rękoma, oplotła nogami… Całowała na zmianę podgryzając i zabawiając się językiem. Nie potrafiła się powstrzymać, chociaż nieśmiałość wciąż dusiła ją w gardle. Serce kilka razy uderzyło, jakby młotem, gdy tylko się od niej odsunął w obawie, że zakończy te błogą chwilę. Pytanie jednak miało ją przedłużyć…
-Tak… - to było najsłodsze „tak” jakie wypowiedziała kiedykolwiek… Głos Frigg był cichy, spragniony, wręcz miodowy. Wyrwany tak nagle, że aż zniewalał swoją konstrukcją.
Ale nie powiedziała nic więcej. Nie zdradzała swojego braku doświadczenia, chciała przeżyć swój pierwszy raz bezstresowo. Jednak kiepsko się maskowała. Gdy spojrzał na nią… Na całą nią, myślała tylko o tym by zapaść się już całkowicie pod ziemię. Nie wiedziała od czego zacząć. Czy może skryć twarz w dłoniach, czy może przysłonić piersi… Najlepiej wszystko na raz. Wyraźnie spięta drgnęła gwałtownie czując dłoń mężczyzny. Spojrzała w zielono-złote oczy. To właśnie one, tak dzikie, nieokrzesane, niosły ze sobą ukojenie. Widziała w nich wszystko czego sobie tylko zażyczyła, a mianowicie pragnęła samego Darshesa… Objął ją. Jego ciało było ciepłe, nieco szorstkie i chociaż otulały ją bordowo-złote płatki jedwabistego kwiatu, szczerze wolała jego skórę.
Nie odrywała wzroku od kochanka ani na moment. Paznokcie zadarły się na ramionach maie. Już pierwsze, delikatne ruchy zalały ją nagłą falą gorąca. Były powolne, co doprowadzało ją do szaleństwa i utraty zmysłów. Kolejny, mocniejszy gest wywołał niewiarygodny ból zmuszając Frigg do głośnego jęku, o ile nie krzyku… Nie był on jednak wywołany cierpieniem…
-Oh, Darshes! –zajęczała błagalnie. Chciała więcej…
Zaciśnięte pazurki pozostawiły to po sobie ścieżkę krwi, a w późniejszym czasie ilość zadrapań na ciele mężczyzny zwiększyła się, szczególnie na plecach. Ruch jej bioder szedł zgodnie z jego rytmem. Ciało driady wyginało się w zachwycających amplitudach. Piersi kołysały w górę i w dół… Ręce wzniosła za głowę by móc wesprzeć się o korzenia i wzmocnić doznania. Na chwilę ich zabawa stała się nieco bardziej gwałtowna by po chwili znów móc się zastygnąć w jedności… Tego co czuła nie umiała ubrać w żadne słowa, chociaż z ust dziewczyny padło jeszcze wiele westchnień. Prosiła…wręcz błagała, o więcej wyliczając przy tym wszystkich możliwych bogów, ale przede wszystkim wielokrotnie powtarzając jego imię.
Nigdy… Nigdy nie spotkała nikogo lepszego! W pewnym momencie wypomniała mu nawet, że musiała tyle na niego czekać… By po raz kolejny powtórzyć „Darshes…”.
Dopiero po długim czasie ochłonęli na tyle by móc poczuć jedność nie tylko fizyczną, ale i mentalną. Ich ciała przywierały do siebie całkowicie, centymetr do centymetra. Obdarowywali siebie czułymi pocałunkami. Dłoń Darshesa przeplatała się między rudymi pasmami, gdzie następnie zstąpiła wzdłuż ramion driady, schodząc na plecy, wcięcie w biodrach docierając na pośladki by docisnąć ją do swojego ciała. Ona zaś obejmowała go w szyi pieszcząc ustami męskie wargi. Zagryzała je, delikatnie ciągnęła, oblizywała cicho chichocząc i wciąż wzdychająca do ucha kochanka. Tym razem była już wyraźnie zmęczona.
Kolejne minuty były jedynie odliczaniem do całkowitego spełnienia. Pierwszy raz była tak blisko kogoś… Tak blisko Darshesa…
Obydwoje tego pragnęli, tej bliskości. Teraz była przy nim całkowicie swobodna, dlatego nie ukrywała się z ostatnimi jękami i doznaniami. Na chwilę znowu przyspieszyli. Gorący żar wzniósł ich ciała, które spięły się aż do granic wytrzymałości by po chwili całkowitego uniesienia wstrzymać te magiczną chwilę i opaść lekko, głośno oddychając, będąc całkowicie spoceni…
Frigg dopiero po długiej chwili była w stanie się odezwać. Odczuwała suchość w gardle i podniebieniu po ciągłych westchnieniach… Spoglądała w oczy Darshesa, obdarowując go kilkoma wesołymi, aczkolwiek trochę nieśmiałymi uśmiechami. Ich nosy delikatnie się ze sobą stykały. Sama ta myśl uszczęśliwiała Frigg. Są tu, razem, dla siebie… Ledwo powstrzymywała łzy szczęścia. Nie mogła się przecież teraz rozkleić!
Wciąż nie mogła uwierzyć, że byli tak niewyobrażalnie blisko siebie, Tworzyli zamkniętą, oddzielną przestrzeń, w której wyczuć można było jedynie ich spokojne oddechy. Sama driada słyszała tylko i wyłącznie je. Na zielonej skórze pojawiła się gęsia skórka wywołana ostygnięciem, ale w głowie Frigg wciąż tliły się słowa…
-Chciałabym, żeby pozostało tak na zawsze… -wyszeptała wpatrując się w fascynującą i obezwładniającą barwę jego oczu. I wcale nie kłamała…
Pragnęła być dla niego. Była skłonna spełnić każde jego życzenie bez opamiętania. Ufała mu całkowicie, chociaż nie wiedziała czy to rozsądne. Tak po prostu było… Nie zadawała pytań i nie szukała na odpowiedzi. Bezgranicznie bezpieczna w jego ramionach, przesiąknięta świadomością, że nic złego nie może się już zdarzyć. Zasmakowała stabilności, która... która…
Na Prasmoka! Co ona powiedziała?!
Serce driady zagruchotało mocniej. Czy tak kiedykolwiek mogłoby w ogóle być? Stabilnie, bezpiecznie? A co ważniejsze… Wylała z siebie swoje pragnienia całkowicie na głos. Przełknęła ślinę z nerwów oczekując odpowiedzi albo ignorancji. Druga opcja niosła ze sobą skutki, do których dążyć nie chciała, ale może… Może tak by było lepiej?... Nie wierzyła by rzeczywiście tak było…
Och, jak pragnęła go dotykać! Była przy nim tak krucha, tak drobna… Ale czuła się także silna. Dziki taniec ich rąk wzbudzał uczucia, o których kiedyś wyłącznie śniła. Element ten okazał się być całkowicie realny. Możliwy… Broniła się przed nim tyle lat i wystarczył jeden ruch… Jeden mężczyzna. Nie byle jaki… Duch lasu. Bardziej dziki, nieokrzesany, nieprzewidywalny…
Świat wokół stracił znaczenie. Frigg całkowicie zatraciła się w ramionach Darshesa, chociaż podświadomie pochłaniała każdą informację z otoczenia, która wzmacniała jej pragnienie. Szczęście rozpierało ją od środka. Każdy pocałunek maie należał tylko i wyłącznie do niej. Pragnęła jego ust na swoim ciele bezzwłocznie, co odczuwała za każdym razem gdy się oderwały. Pozostawiały po sobie ulatniające ciepło. Nie mogła znieść myśli, że mogły one zagościć na ciele innej. Chciała być dla Darshesa wszystkim, należeć tylko i wyłącznie do niego. Oddać mu się całkowicie i pozostać na zawsze.
Pobudził ją kolejną dawką doznań. Odwdzięczała się głośniejszymi westchnieniami i uwodzicielskim chichotem ujawniającym się przy mocniejszych ugryzieniach. Wplotła palce w jego włosy delikatnie je pociągając. Ciałem dopasowywała się do dłoni mężczyzny uwydatniając krągłości wygięciami. Pobudzała swojego kochanka kołyszącym ruchem bioder oraz nieznacznymi otarciami.
Zdusiła głośny jęk zaskoczenia, gdy poczuła wilgoć ust na swojej piersi. W jego ciało wbiły się paznokcie partnerki. Maie był zdecydowany w swoim działaniu, a widok pieszczot wywołał gromki rumieniec na twarzy driady. Niezdarnie podjęła próbę zgarnięcia włosów, była wyraźnie spięta sytuacją. Uspokoił ją nieznacznie męski dotyk, który w banalny sposób zgarnął je na plecy. Kosmki nieśmiało spłynęły po skórze dziewczyny. Topniała z każdym słowem, była bezpieczna w jego objęciach.. Paliło ją całkowicie od środka, a dokładniej tuż przy podbrzuszu. Uda automatycznie zaciskały się by skryć między sobą ciepłą, spływającą wilgoć. Narastał w niej wstyd, pobudzało podniecenie… Mieszanka ta doprowadzała Frigg do skrajności. W jej myślach krążyło wiele zdań, które z pewnością byłby dla maie pochlebstwem, ale zbyt onieśmielały dziewczynę.
Nigdy nie dopuściła do takiej sytuacji, a gdy teraz… Jest tylko on i ona…
Przejął kontrolę nad sytuacją. Nie mogła się nadziwić wyczuciu jakie posiadał. Gra ciał rozpoczęła się ponownie i wciąż nie zaspokajała kochanków. Krople ich potu stygły momentalnie w kontakcie z partnerem.
Czuła niezwykle intensywną, niebywale męską woń. Obejmowała go rękoma, oplotła nogami… Całowała na zmianę podgryzając i zabawiając się językiem. Nie potrafiła się powstrzymać, chociaż nieśmiałość wciąż dusiła ją w gardle. Serce kilka razy uderzyło, jakby młotem, gdy tylko się od niej odsunął w obawie, że zakończy te błogą chwilę. Pytanie jednak miało ją przedłużyć…
-Tak… - to było najsłodsze „tak” jakie wypowiedziała kiedykolwiek… Głos Frigg był cichy, spragniony, wręcz miodowy. Wyrwany tak nagle, że aż zniewalał swoją konstrukcją.
Ale nie powiedziała nic więcej. Nie zdradzała swojego braku doświadczenia, chciała przeżyć swój pierwszy raz bezstresowo. Jednak kiepsko się maskowała. Gdy spojrzał na nią… Na całą nią, myślała tylko o tym by zapaść się już całkowicie pod ziemię. Nie wiedziała od czego zacząć. Czy może skryć twarz w dłoniach, czy może przysłonić piersi… Najlepiej wszystko na raz. Wyraźnie spięta drgnęła gwałtownie czując dłoń mężczyzny. Spojrzała w zielono-złote oczy. To właśnie one, tak dzikie, nieokrzesane, niosły ze sobą ukojenie. Widziała w nich wszystko czego sobie tylko zażyczyła, a mianowicie pragnęła samego Darshesa… Objął ją. Jego ciało było ciepłe, nieco szorstkie i chociaż otulały ją bordowo-złote płatki jedwabistego kwiatu, szczerze wolała jego skórę.
Nie odrywała wzroku od kochanka ani na moment. Paznokcie zadarły się na ramionach maie. Już pierwsze, delikatne ruchy zalały ją nagłą falą gorąca. Były powolne, co doprowadzało ją do szaleństwa i utraty zmysłów. Kolejny, mocniejszy gest wywołał niewiarygodny ból zmuszając Frigg do głośnego jęku, o ile nie krzyku… Nie był on jednak wywołany cierpieniem…
-Oh, Darshes! –zajęczała błagalnie. Chciała więcej…
Zaciśnięte pazurki pozostawiły to po sobie ścieżkę krwi, a w późniejszym czasie ilość zadrapań na ciele mężczyzny zwiększyła się, szczególnie na plecach. Ruch jej bioder szedł zgodnie z jego rytmem. Ciało driady wyginało się w zachwycających amplitudach. Piersi kołysały w górę i w dół… Ręce wzniosła za głowę by móc wesprzeć się o korzenia i wzmocnić doznania. Na chwilę ich zabawa stała się nieco bardziej gwałtowna by po chwili znów móc się zastygnąć w jedności… Tego co czuła nie umiała ubrać w żadne słowa, chociaż z ust dziewczyny padło jeszcze wiele westchnień. Prosiła…wręcz błagała, o więcej wyliczając przy tym wszystkich możliwych bogów, ale przede wszystkim wielokrotnie powtarzając jego imię.
Nigdy… Nigdy nie spotkała nikogo lepszego! W pewnym momencie wypomniała mu nawet, że musiała tyle na niego czekać… By po raz kolejny powtórzyć „Darshes…”.
Dopiero po długim czasie ochłonęli na tyle by móc poczuć jedność nie tylko fizyczną, ale i mentalną. Ich ciała przywierały do siebie całkowicie, centymetr do centymetra. Obdarowywali siebie czułymi pocałunkami. Dłoń Darshesa przeplatała się między rudymi pasmami, gdzie następnie zstąpiła wzdłuż ramion driady, schodząc na plecy, wcięcie w biodrach docierając na pośladki by docisnąć ją do swojego ciała. Ona zaś obejmowała go w szyi pieszcząc ustami męskie wargi. Zagryzała je, delikatnie ciągnęła, oblizywała cicho chichocząc i wciąż wzdychająca do ucha kochanka. Tym razem była już wyraźnie zmęczona.
Kolejne minuty były jedynie odliczaniem do całkowitego spełnienia. Pierwszy raz była tak blisko kogoś… Tak blisko Darshesa…
Obydwoje tego pragnęli, tej bliskości. Teraz była przy nim całkowicie swobodna, dlatego nie ukrywała się z ostatnimi jękami i doznaniami. Na chwilę znowu przyspieszyli. Gorący żar wzniósł ich ciała, które spięły się aż do granic wytrzymałości by po chwili całkowitego uniesienia wstrzymać te magiczną chwilę i opaść lekko, głośno oddychając, będąc całkowicie spoceni…
Frigg dopiero po długiej chwili była w stanie się odezwać. Odczuwała suchość w gardle i podniebieniu po ciągłych westchnieniach… Spoglądała w oczy Darshesa, obdarowując go kilkoma wesołymi, aczkolwiek trochę nieśmiałymi uśmiechami. Ich nosy delikatnie się ze sobą stykały. Sama ta myśl uszczęśliwiała Frigg. Są tu, razem, dla siebie… Ledwo powstrzymywała łzy szczęścia. Nie mogła się przecież teraz rozkleić!
Wciąż nie mogła uwierzyć, że byli tak niewyobrażalnie blisko siebie, Tworzyli zamkniętą, oddzielną przestrzeń, w której wyczuć można było jedynie ich spokojne oddechy. Sama driada słyszała tylko i wyłącznie je. Na zielonej skórze pojawiła się gęsia skórka wywołana ostygnięciem, ale w głowie Frigg wciąż tliły się słowa…
-Chciałabym, żeby pozostało tak na zawsze… -wyszeptała wpatrując się w fascynującą i obezwładniającą barwę jego oczu. I wcale nie kłamała…
Pragnęła być dla niego. Była skłonna spełnić każde jego życzenie bez opamiętania. Ufała mu całkowicie, chociaż nie wiedziała czy to rozsądne. Tak po prostu było… Nie zadawała pytań i nie szukała na odpowiedzi. Bezgranicznie bezpieczna w jego ramionach, przesiąknięta świadomością, że nic złego nie może się już zdarzyć. Zasmakowała stabilności, która... która…
Na Prasmoka! Co ona powiedziała?!
Serce driady zagruchotało mocniej. Czy tak kiedykolwiek mogłoby w ogóle być? Stabilnie, bezpiecznie? A co ważniejsze… Wylała z siebie swoje pragnienia całkowicie na głos. Przełknęła ślinę z nerwów oczekując odpowiedzi albo ignorancji. Druga opcja niosła ze sobą skutki, do których dążyć nie chciała, ale może… Może tak by było lepiej?... Nie wierzyła by rzeczywiście tak było…
Już od dawna nie czuł się tak szczęśliwy.
Leżąc na boku, z pacami wplecionymi w jej rude kosmyki, Darshes wdychał woń Frigg, rozkoszując się chwilą. Jej ciało było drobne i przyjemnie ciepłe. Wydawała się taka krucha. Jak róża, która mimo posiadania kolców wciąż jest tylko delikatnym kwiatem. Nigdy oczywiście nie zapomniał o jej zabójczej kolekcji ostrzy, ani tego jak potrafi się tymi zabawkami obsługiwać. Teraz jednak miał przy sobie kobietę: wspaniałą, mądrą, wrażliwą dziewczynę, w której dzikość i pasja zlewały się razem, tworząc upajającą mieszankę. Wszystko, czego pragnął, to sączyć z tego wspaniałego pucharu. Sączyć do końca świata, do końca ich dni. I dlatego też jej słowa wywołały na twarzy maie promienny uśmiech.
Powiedziała je cicho z lekkim westchnieniem, jak gdyby bojąc się, że to marzenie gotowe jest wyrwać się z klatki i z trzepotem skrzydeł ulecieć na wolność. Sen. Ich wspólny sen. Piękny jak motyl, kuszący jak pokusa. Och, jakże łatwo byłoby zaprzeć się całego świata i móc budzić się każdego ranka z nią w swych ramionach. Z pierwszymi promieniami słońca składać delikatne pocałunki na jej wargach, nie wstając z białych pościeli i prześcieradeł jeszcze przez długie, namiętne godziny. Spędzać całe dnie, a to w lesie, to nad jeziorem, a to znowu w jakimś innym miejscu. Czół nawet, że gdyby ona tego chciała, gotów byłby uczestniczyć w balach i przyjęciach, a także w każdym innym rodzaju imprez, które uznałaby za zabawne. Na koniec zaś dnia, gdy zmęczeni praca i zabawą, tańcem i śpiewem, wróciliby do swych zacisznych komnat, zza zamkniętymi drzwiami oddawali by się wszelakim igraszkom, na które oboje mieliby ochotę.
- Byłoby pięknie... -westchnął, ucałowawszy zielonkawe czoło. Spięte ciało driady rozluźniło się nieco na te słowa, jak gdyby wypuszczając wcześniej wstrzymywany oddech. Czy takich właśnie słów oczekiwała? Czy tego chciała? Mógł pytać sam siebie i w ostateczności wyjść na palanta, gdyby ich marzenia się różniły. Czy jednak by mu to przeszkadzało? Chciał być dla niej kimś wyjątkowym, kimś kim nie będzie nikt inny na świecie. Wiedział, że ona już stała się dla niego kimś takim. - Tak, piękne...
Naraz zaczęły dochodzić go dziwne dźwięki. Wpierw ciche skomlenie, które szybko przerodziło się w niemy krzyk bólu. "Na bogów, cóż to..?" pomyślał, unosząc głowę i rozglądając się dookoła. Nie widział żadnego zwierzęcia, ani żadnej osoby, która mogła wydawać taki dźwięk. Znajdowali się w komnacie z liści i płatków w najbardziej szalonych kolorach, jakie można było ujrzeć na tym świecie. Kropiąca na zewnątrz mżawka nie dosięgała ich tutaj, choć oziębiała powietrze na tyle, by przyprawić ich rozgrzane ciała o gęsią skórkę. Dźwięk się powtórzył, równie głośny i pełen bólu jak przedtem.
Driada uniosła głowę, również nasłuchując.
Wkrótce i do jego uszu doszły dźwięki, które driada wychwyciła chwilę wcześniej. Szemranie głosów, świst powietrza i syk wody, wyparowującej w zetknięciu z...
- Wypalają roślinność. - Usłyszał swój własny, lekko zachrypnięty głos. Nie wiedział właściwie, dlaczego zdecydował się powiedzieć to nagłos. Przecież Frigg też z pewnością rozpoznała owe dźwięki. Z kwiatowego kielicha nad nimi spadła pojedyncza kropla, lądując wprost między łopatki druida, który to o mało nie krzyknął z zaskoczenia. - Na razie palą tylko martwe szczapy. Choć wilgotne rośliny nie poddadzą się tak łatwo pochodniom i toporom, prędzej czy później dotrze tu ktoś kompetentny...
Ciężkie westchnienie wypełniło barwną komnatę. Tak właśnie wyglądała ich rzeczywistość. Toporami i ogniem miażdżyła, cięła i paliła marzenia, pozostawiając za sobą zeschnięte szczapy i sczerniałe dziury w duszy. A oboje je nosili - rany, których żaden bełt, żadne ostrze nie mogło zadać. Te rany były zbyt świeże i wciąż krwawiły. Ich piętno wciąż się na nich odciskało, nawet teraz zżerając od środka.
Bestia zazgrzytała pazurami.
- Frigg, musimy się zbierać! - Sam nie wiedział kiedy powstał z ich kwiatowego łoża. Driada również się już podniosła, a maie na chwilę się zmieszał na widok jej nagiego ciała. "Akurat teraz?" z niedowierzaniem zapytał sam siebie. Niepotrzebne, w tej sytuacji oczywiście, myśli zalały jego głowę falą obrazów mniej lub bardziej nieprzyzwoitych. Potrząsnął więc szybko czupryną, ciesząc się, że akurat stanął w miejscu, w którym woda nagle chlusnęła z góry imponującą strugą. - Masz tu jakieś swoje rzeczy?
Rozglądnął się dookoła, czując, że pazury Bestii wbijają się coraz głębiej w jego trzewia. Nie poznawał okolicy, nie wiedział gdzie są, ani jak się stąd wydostać. A co najgorsze nie wiedział gdzie są jego rzeczy. Diabli z Kamieniem Magazynującym, ale te zwoje nie mogą się dostać w niczyje ręce. NI-CZY-JE! Poza tym chciał wypytać driadę o recepturę, którą otrzymał od Wiedźmy. No i przekazać jej tajemnicze słowa staruchy.
Leżąc na boku, z pacami wplecionymi w jej rude kosmyki, Darshes wdychał woń Frigg, rozkoszując się chwilą. Jej ciało było drobne i przyjemnie ciepłe. Wydawała się taka krucha. Jak róża, która mimo posiadania kolców wciąż jest tylko delikatnym kwiatem. Nigdy oczywiście nie zapomniał o jej zabójczej kolekcji ostrzy, ani tego jak potrafi się tymi zabawkami obsługiwać. Teraz jednak miał przy sobie kobietę: wspaniałą, mądrą, wrażliwą dziewczynę, w której dzikość i pasja zlewały się razem, tworząc upajającą mieszankę. Wszystko, czego pragnął, to sączyć z tego wspaniałego pucharu. Sączyć do końca świata, do końca ich dni. I dlatego też jej słowa wywołały na twarzy maie promienny uśmiech.
Powiedziała je cicho z lekkim westchnieniem, jak gdyby bojąc się, że to marzenie gotowe jest wyrwać się z klatki i z trzepotem skrzydeł ulecieć na wolność. Sen. Ich wspólny sen. Piękny jak motyl, kuszący jak pokusa. Och, jakże łatwo byłoby zaprzeć się całego świata i móc budzić się każdego ranka z nią w swych ramionach. Z pierwszymi promieniami słońca składać delikatne pocałunki na jej wargach, nie wstając z białych pościeli i prześcieradeł jeszcze przez długie, namiętne godziny. Spędzać całe dnie, a to w lesie, to nad jeziorem, a to znowu w jakimś innym miejscu. Czół nawet, że gdyby ona tego chciała, gotów byłby uczestniczyć w balach i przyjęciach, a także w każdym innym rodzaju imprez, które uznałaby za zabawne. Na koniec zaś dnia, gdy zmęczeni praca i zabawą, tańcem i śpiewem, wróciliby do swych zacisznych komnat, zza zamkniętymi drzwiami oddawali by się wszelakim igraszkom, na które oboje mieliby ochotę.
- Byłoby pięknie... -westchnął, ucałowawszy zielonkawe czoło. Spięte ciało driady rozluźniło się nieco na te słowa, jak gdyby wypuszczając wcześniej wstrzymywany oddech. Czy takich właśnie słów oczekiwała? Czy tego chciała? Mógł pytać sam siebie i w ostateczności wyjść na palanta, gdyby ich marzenia się różniły. Czy jednak by mu to przeszkadzało? Chciał być dla niej kimś wyjątkowym, kimś kim nie będzie nikt inny na świecie. Wiedział, że ona już stała się dla niego kimś takim. - Tak, piękne...
Naraz zaczęły dochodzić go dziwne dźwięki. Wpierw ciche skomlenie, które szybko przerodziło się w niemy krzyk bólu. "Na bogów, cóż to..?" pomyślał, unosząc głowę i rozglądając się dookoła. Nie widział żadnego zwierzęcia, ani żadnej osoby, która mogła wydawać taki dźwięk. Znajdowali się w komnacie z liści i płatków w najbardziej szalonych kolorach, jakie można było ujrzeć na tym świecie. Kropiąca na zewnątrz mżawka nie dosięgała ich tutaj, choć oziębiała powietrze na tyle, by przyprawić ich rozgrzane ciała o gęsią skórkę. Dźwięk się powtórzył, równie głośny i pełen bólu jak przedtem.
Driada uniosła głowę, również nasłuchując.
Wkrótce i do jego uszu doszły dźwięki, które driada wychwyciła chwilę wcześniej. Szemranie głosów, świst powietrza i syk wody, wyparowującej w zetknięciu z...
- Wypalają roślinność. - Usłyszał swój własny, lekko zachrypnięty głos. Nie wiedział właściwie, dlaczego zdecydował się powiedzieć to nagłos. Przecież Frigg też z pewnością rozpoznała owe dźwięki. Z kwiatowego kielicha nad nimi spadła pojedyncza kropla, lądując wprost między łopatki druida, który to o mało nie krzyknął z zaskoczenia. - Na razie palą tylko martwe szczapy. Choć wilgotne rośliny nie poddadzą się tak łatwo pochodniom i toporom, prędzej czy później dotrze tu ktoś kompetentny...
Ciężkie westchnienie wypełniło barwną komnatę. Tak właśnie wyglądała ich rzeczywistość. Toporami i ogniem miażdżyła, cięła i paliła marzenia, pozostawiając za sobą zeschnięte szczapy i sczerniałe dziury w duszy. A oboje je nosili - rany, których żaden bełt, żadne ostrze nie mogło zadać. Te rany były zbyt świeże i wciąż krwawiły. Ich piętno wciąż się na nich odciskało, nawet teraz zżerając od środka.
Bestia zazgrzytała pazurami.
- Frigg, musimy się zbierać! - Sam nie wiedział kiedy powstał z ich kwiatowego łoża. Driada również się już podniosła, a maie na chwilę się zmieszał na widok jej nagiego ciała. "Akurat teraz?" z niedowierzaniem zapytał sam siebie. Niepotrzebne, w tej sytuacji oczywiście, myśli zalały jego głowę falą obrazów mniej lub bardziej nieprzyzwoitych. Potrząsnął więc szybko czupryną, ciesząc się, że akurat stanął w miejscu, w którym woda nagle chlusnęła z góry imponującą strugą. - Masz tu jakieś swoje rzeczy?
Rozglądnął się dookoła, czując, że pazury Bestii wbijają się coraz głębiej w jego trzewia. Nie poznawał okolicy, nie wiedział gdzie są, ani jak się stąd wydostać. A co najgorsze nie wiedział gdzie są jego rzeczy. Diabli z Kamieniem Magazynującym, ale te zwoje nie mogą się dostać w niczyje ręce. NI-CZY-JE! Poza tym chciał wypytać driadę o recepturę, którą otrzymał od Wiedźmy. No i przekazać jej tajemnicze słowa staruchy.
- Frigg
- Zaklęta Żaba
- Posty: 955
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
- Ranga: administrator.png
- Kontakt:
Oczekiwanie na odpowiedź mijało w wiekach, a nie w sekundach w odczuciu Frigg. Bicie serca było tak głośne i donośne, że zbudziłoby okoliczne ptaki i wszelkie inne żywe istoty, które nie występowały w świecie grobowców, jak i sztucznie wytworzonych ciał. Jego słowa były niczym balsam, a zarazem ostry rum. Przyniosły ze sobą ukojenie, spokój dzięki któremu momentalnie się rozluźniła. Żałowała coraz bardziej, że wszystko ma miejsce w absurdalnym dla nich świecie. Pełnym zmory, zaprzeczeniu tego co naturalne i ingerowanie w to co nie powinno się ingerować. Z drugiej strony to właśnie niedorzeczność Maurii ich połączyła. Ta chwila, te słowa, to wszystko wywołało zgagę czy też motyle w brzuchu. Zacisnęła na nim swoje udo, jakby wciąż brakowało jej bliskości Darshesa. Pragnęła chełpić się nim bez ograniczeń. Szczególnie teraz, gdy sam przyznał co czuje.
Błoga chwila nie trwała wystarczająco długo, gdy z hipnotyzującej atmosfery rozbudziło ją rozkojarzenie druida. Gęsia skórka powoli wdrapała się na nagie ciała, a każdy kolejny dźwięk powtarzał swoją cichą symfonię. Driada wzniosła głowę szukając źródła. Odnalazła je dość spory kawał dalej, co w przypadku Frigg „spory” mógł mieć nieco mniejszy odbiór względem reszty istot. Miejsce to znacznie dalej od pożegnania się z Zorgrim i kupcem.
„Wypalają roślinność…” słowa maie odbiły się echem w głowie dziewczyny. To był jedyny teren w świecie Alarnii, w którym była w stanie pojąć te słowa. Reszta przypadków była dla niej niezrozumiała i chociaż przeżyła zaledwie jedną szóstą swojego życia wśród ludzi, to nigdy nie potrafiła się odnaleźć w tym temacie.
Teraz tnące topory nasiliły się, a bunt roślinności względem ognia zagęścił. Było ich coraz więcej, ale to akurat nie zaniepokoiło Frigg. Przejęła się chropowatym cięciem na powierzchni drzew. Nierówne, ale zarazem bardzo zgrabne, zdecydowane czy też silne… Pazury. Poruszały się znacznie szybciej niż niszczące płomienie. Cicho jęknęła zwracając wzrok w stronę bestii, która pałaszowała po ścianach tunelu. Wzniosła się na słowa Darshesa niczym na rozkaz i obserwowała sufit sprawdzając jego szczelność. Nogi miała jak z waty, co tylko przysporzyło uczucie mrowienia w kończynach dolnych. Brzuch, a raczej sam środek podbrzusza odczuwała wyraźniej i w zupełnie inny sposób niżeli zazwyczaj. Kątem oka dojrzała wzrok mężczyzny, co tylko mocniej sprowadziło Frigg na ziemię. Automatycznie zakryła przedramieniem piersi, a noga zgrabnie przysłoniła bardziej intymne miejsca. Brwi ściągnęły się jakby w nieporozumieniu, tak mocno, że aż powieką jej drgnęła.
„Chyba sobie żartujesz!” pomyślała z przekąsem, ale nie było czas na pyskowanie. Gdyby ona sama wiedziała w jaki dokładnie sposób zaprojektowała leśny tunel… Dróg wyjścia jednak było niewiele. Niebywale dobry słuch driady zdradził miejsce wydobywania się ataku, a ewentualne rozstępy dróg nie mogły tak po prostu zawrócić na początek. W takie przekonanie bynajmniej wolała wierzyć.
-Rzeczy?...Oooooo… Moje, moje rzeczy! - rozejrzała się po okolicy, gdy w sercu driady narastała powoli histeria. Gdzieś widziała naszyjnik i płaszcz… O tak, na całe szczęście! Wiszą na drzewie, dlaczego aż tam?! – Wyjście jest gdzieś w te stronę…Aa…ale ja muszę wrócić.-szepnęła jakby nie chciała być dokładnie zidentyfikowana przez stwora. Bez dłuższego namysłu podbiegła w stronę swojego najcenniejszego dobytku. Tak jak jeszcze o płaszcz zdołała podskoczyć i rozpruć w miejscu, tak z naszyjnikiem było trudniej. W dodatku wisiał na martwej i zgniłej części jakiegoś zielska nad którym Frigg nie miała kontroli. Nie aby był to szczególny problem dla niej, ale dodatkowe sekundy tylko przysparzały ją kolejną dawką stresu.
„Ty i te Twoje gnicie!” zagryzła zęby i ruchem ręki gałęzie drzew szturchnęły zielsko. Naszyjnik spadł w kłębowiska długich korzeni .„Ja i te moje projekty…” Kolejne specyficzne ułożenie dłoni rozstąpiło korzenie. Wyciągnęła rękę, ale haust następnej dawki wody runął na głowę dziewczyny. „Kur…” Uchwyciła naszyjnik po czym w biegu ruszyła w przeciwną stronę zakładając na siebie niezdarnie płaszcz.
-Tutaj!
„Tak myślę…” dodała niepewnie. I biegła aż do momentu… Napięte zbyt mocno i nagle partie mięśni teraz dały się we znaki. Frigg zwolniła, a po chwili przystanęła z tęgą miną. Kolana złączyły się do środka. Dłoń dziewczyny spoczęła na podbrzuszu by po chwili dyskretnie zejść nieco niżej. Ból był tak przeszywający, że wymusił łzę na twarzy driady.
-Auć…-pisnęła czując krew między palcami. Teraz już wiedziała co inne panny miały na myśli. Pierwszy raz bolał chyba najmniej w trakcie pierwszego razu, najmocniej zaś po nim. O ironio losu, ile by musiała poświęcić czasu i energii by chociaż w minimalnym stopniu pozbyć się tego uczucia względem przyjemnością, na które sobie pozwoliła…
Z chęcią powypominała sobie głupie błędy (jeżeli chodzi o czas i miejsce zdarzenia), ale pazury ostrzegły ją przed utratą cennych sekund. Rozejrzała się jeszcze raz. Myśli skupiła na drzewach.
–Musimy wyjść… -stwierdziła szukając najcieńszej ściany.- Gdy stwór tu wpadnie musimy wyjść, jakąś szczelina by go tu zamknąć. O ile rzeczywiście jest wielki…
Dłonie i palce Frigg wędrowały po nierównej strukturze drzew, badając okoliczne ściany. Wcielenie się w drzewo byłoby głupie bo mogliby ją zranić, ale przeciśnięcie się przez wytworzoną norę już niekoniecznie. Maie wystarczyło się zmienić w robaka, driada potrzebowała większych kombinacji. Czuła się dosyć dziwnie. Przebrnąć przez szczeliną połowicznie naga z całkiem gołym mężczyzną… Czemu zawsze kończyli albo bez ubioru albo w obrzydliwym miejscu?!
Pazury bezlitośnie przebierały w gałęziach i pniach drzew. Dziewczyna mocno się zestresowała, nie mogła sobie poradzić z roślinnością. Ściany były grube i splątane zgniłymi częściami, potrzebowałaby więcej czasu i koncentracji. Przy czym należy zwrócić uwagę na już zużytą przez nią energię podczas tworzenia konstrukcji oraz by doznać nowości w swoim życiu. Denerwowała się coraz bardziej, a to tylko zwiększało jej niezdarność. W końcu odrzuciła szarpnęła rękoma w tył. Zachciało się przyjemności!
Pochyliła się przykładając dłoń do miejsca bólu. Spojrzała zabójcza na druida.
-Nie wiem… Nie możesz przemienić się w coś bardziej transportowego?! –rzuciła oburzona, wyładowując delikatnie swoją złość.
Błoga chwila nie trwała wystarczająco długo, gdy z hipnotyzującej atmosfery rozbudziło ją rozkojarzenie druida. Gęsia skórka powoli wdrapała się na nagie ciała, a każdy kolejny dźwięk powtarzał swoją cichą symfonię. Driada wzniosła głowę szukając źródła. Odnalazła je dość spory kawał dalej, co w przypadku Frigg „spory” mógł mieć nieco mniejszy odbiór względem reszty istot. Miejsce to znacznie dalej od pożegnania się z Zorgrim i kupcem.
„Wypalają roślinność…” słowa maie odbiły się echem w głowie dziewczyny. To był jedyny teren w świecie Alarnii, w którym była w stanie pojąć te słowa. Reszta przypadków była dla niej niezrozumiała i chociaż przeżyła zaledwie jedną szóstą swojego życia wśród ludzi, to nigdy nie potrafiła się odnaleźć w tym temacie.
Teraz tnące topory nasiliły się, a bunt roślinności względem ognia zagęścił. Było ich coraz więcej, ale to akurat nie zaniepokoiło Frigg. Przejęła się chropowatym cięciem na powierzchni drzew. Nierówne, ale zarazem bardzo zgrabne, zdecydowane czy też silne… Pazury. Poruszały się znacznie szybciej niż niszczące płomienie. Cicho jęknęła zwracając wzrok w stronę bestii, która pałaszowała po ścianach tunelu. Wzniosła się na słowa Darshesa niczym na rozkaz i obserwowała sufit sprawdzając jego szczelność. Nogi miała jak z waty, co tylko przysporzyło uczucie mrowienia w kończynach dolnych. Brzuch, a raczej sam środek podbrzusza odczuwała wyraźniej i w zupełnie inny sposób niżeli zazwyczaj. Kątem oka dojrzała wzrok mężczyzny, co tylko mocniej sprowadziło Frigg na ziemię. Automatycznie zakryła przedramieniem piersi, a noga zgrabnie przysłoniła bardziej intymne miejsca. Brwi ściągnęły się jakby w nieporozumieniu, tak mocno, że aż powieką jej drgnęła.
„Chyba sobie żartujesz!” pomyślała z przekąsem, ale nie było czas na pyskowanie. Gdyby ona sama wiedziała w jaki dokładnie sposób zaprojektowała leśny tunel… Dróg wyjścia jednak było niewiele. Niebywale dobry słuch driady zdradził miejsce wydobywania się ataku, a ewentualne rozstępy dróg nie mogły tak po prostu zawrócić na początek. W takie przekonanie bynajmniej wolała wierzyć.
-Rzeczy?...Oooooo… Moje, moje rzeczy! - rozejrzała się po okolicy, gdy w sercu driady narastała powoli histeria. Gdzieś widziała naszyjnik i płaszcz… O tak, na całe szczęście! Wiszą na drzewie, dlaczego aż tam?! – Wyjście jest gdzieś w te stronę…Aa…ale ja muszę wrócić.-szepnęła jakby nie chciała być dokładnie zidentyfikowana przez stwora. Bez dłuższego namysłu podbiegła w stronę swojego najcenniejszego dobytku. Tak jak jeszcze o płaszcz zdołała podskoczyć i rozpruć w miejscu, tak z naszyjnikiem było trudniej. W dodatku wisiał na martwej i zgniłej części jakiegoś zielska nad którym Frigg nie miała kontroli. Nie aby był to szczególny problem dla niej, ale dodatkowe sekundy tylko przysparzały ją kolejną dawką stresu.
„Ty i te Twoje gnicie!” zagryzła zęby i ruchem ręki gałęzie drzew szturchnęły zielsko. Naszyjnik spadł w kłębowiska długich korzeni .„Ja i te moje projekty…” Kolejne specyficzne ułożenie dłoni rozstąpiło korzenie. Wyciągnęła rękę, ale haust następnej dawki wody runął na głowę dziewczyny. „Kur…” Uchwyciła naszyjnik po czym w biegu ruszyła w przeciwną stronę zakładając na siebie niezdarnie płaszcz.
-Tutaj!
„Tak myślę…” dodała niepewnie. I biegła aż do momentu… Napięte zbyt mocno i nagle partie mięśni teraz dały się we znaki. Frigg zwolniła, a po chwili przystanęła z tęgą miną. Kolana złączyły się do środka. Dłoń dziewczyny spoczęła na podbrzuszu by po chwili dyskretnie zejść nieco niżej. Ból był tak przeszywający, że wymusił łzę na twarzy driady.
-Auć…-pisnęła czując krew między palcami. Teraz już wiedziała co inne panny miały na myśli. Pierwszy raz bolał chyba najmniej w trakcie pierwszego razu, najmocniej zaś po nim. O ironio losu, ile by musiała poświęcić czasu i energii by chociaż w minimalnym stopniu pozbyć się tego uczucia względem przyjemnością, na które sobie pozwoliła…
Z chęcią powypominała sobie głupie błędy (jeżeli chodzi o czas i miejsce zdarzenia), ale pazury ostrzegły ją przed utratą cennych sekund. Rozejrzała się jeszcze raz. Myśli skupiła na drzewach.
–Musimy wyjść… -stwierdziła szukając najcieńszej ściany.- Gdy stwór tu wpadnie musimy wyjść, jakąś szczelina by go tu zamknąć. O ile rzeczywiście jest wielki…
Dłonie i palce Frigg wędrowały po nierównej strukturze drzew, badając okoliczne ściany. Wcielenie się w drzewo byłoby głupie bo mogliby ją zranić, ale przeciśnięcie się przez wytworzoną norę już niekoniecznie. Maie wystarczyło się zmienić w robaka, driada potrzebowała większych kombinacji. Czuła się dosyć dziwnie. Przebrnąć przez szczeliną połowicznie naga z całkiem gołym mężczyzną… Czemu zawsze kończyli albo bez ubioru albo w obrzydliwym miejscu?!
Pazury bezlitośnie przebierały w gałęziach i pniach drzew. Dziewczyna mocno się zestresowała, nie mogła sobie poradzić z roślinnością. Ściany były grube i splątane zgniłymi częściami, potrzebowałaby więcej czasu i koncentracji. Przy czym należy zwrócić uwagę na już zużytą przez nią energię podczas tworzenia konstrukcji oraz by doznać nowości w swoim życiu. Denerwowała się coraz bardziej, a to tylko zwiększało jej niezdarność. W końcu odrzuciła szarpnęła rękoma w tył. Zachciało się przyjemności!
Pochyliła się przykładając dłoń do miejsca bólu. Spojrzała zabójcza na druida.
-Nie wiem… Nie możesz przemienić się w coś bardziej transportowego?! –rzuciła oburzona, wyładowując delikatnie swoją złość.
Darshes również rozglądnął się za swoimi rzeczami. W duchu modlił się, by jego drugie ja nie przeparadowało tu spod Trupiej Wieży nago, gdziekolwiek by to "tu" nie było. Tak więc, gdy spomiędzy korzeni i kwiatów wyłonił się dobrze znany mu skrawek materiału, druid niemal roześmiał się z ulgi.
Cała! Dzięki niech będą niebiosom. Klapa wprawdzie miała rozdarcia, jak gdyby pozostawione po pazurach dzikiej bestii, na szczęście w środku niczego nie brakowało. Niemal z czułością kochanka Darshes przejechał palcami po starych zwojach. Były nieuszkodzone, a nienaruszone pieczęcie wskazywały, że nikt nie poznał zapisanych tam sekretów. Pomniejsze sakiewki, drewniane pudełko ze śmierdzącą mazią i parę innych przedmiotów również wydawało się nietkniętych. Na końcu dokopał się do sztyletu, a jego uśmiech stał się ironiczny. - "No tak, ciebie raczej zgubić nie mogłem, co?".
Trzewia druida rozdarła kolejna błyskawica bólu, jeszcze większa i jeszcze silniejsza niżeli przedtem. Bestia było już naprawdę blisko... Niedobrze.
Upewniwszy się, że nie pozostawia za sobą niczego cennego, zamknął skórzaną klapę i przewiesił torbę przez ramię. Pasek nieco wrzynał mu się w skórę i raczej dłuższa podróż w tym stanie byłaby niemożliwa, ale Darshes nie miał zamiaru opuszczać tego miejsca jako człowiek. Miasto zaczynało go już dusić, a smród rozpaczy i nienawiści, wciąż utrzymujący się w powietrzu, przyprawiał go o mentalne mdłości. Co raz bardziej tęsknił za rozległymi przestrzeniami i jeśli Frigg będzie chciała pozostać w tym miejscu choć dzień dłużej, to z przykrością złamie im obu serce i zostawi ją tu samą.
"Frigg!", jasna cholera, zupełnie zapomniał o driadzie.
Ponownie wrócił do miejsca, w którym z driadą spędzili niedawno kilka namiętnych chwil. Kwiatowe łoże zdążyło już zbrązowieć, a kilka płatków opaść na ziemię, jak gdyby ukazując ulotność chwili. "Aleś się romantyczny zrobił!", zganiał samego siebie i poszukał wzrokiem swej towarzyszki.
Stała niedaleko ściany z pnączy, owinięta w płaszcz, z medalionem połyskującym w srebrnym świetle nowiu. Było coś nieludzkiego w tym widoku, nie dającego wyrazić się prostymi słowami. Darshes zastanawiał się, jakby to było spotkać driadę w jej ojczysty gaju. Piękną i śmiertelnie niebezpieczną Panią Lasu... Zabójczy cień przemykający pośród gałęzi... Opiekunkę i uzdrowicielkę drzew. A przede wszystkim Strażniczkę, szpikującą strzałami każdego idiotę z toporem, który nie zrozumie słowa "wynocha".
Tak! Musi ją kiedyś zabrać do Ash Falath'neh. Ze swymi płomiennymi włosami, ognistym temperamentem i naturalną dla swej rasy dzikością Frigg wpasowałaby się idealnie w złocistą knieję.
Odłożywszy plany na przyszłość na bok, druid zbliżył się do driady, nie kryjąc się ze swą obecnością. W tym samym momencie zielonoskóra odwróciła się do niego z morderczym wyrazem twarzy. Jej pytanie - a przede wszystkim ton z jakim je wypowiedziała - sprawiło, że na chwilę zapomniał języka w gębie. Czując się, jak gdyby nagle dostał po głowie (choć sam nie bardzo wiedział, za co!), Darshes odpowiedział na atak zjadliwym tonem.
- Wolisz osiołka czy kucyka? - Niemal od razu pożałował swoich słów. Żarty żartami, ale jeśli wzrok mógłby zabijać, to on powinien był paść martwy pod spojrzeniem tych czekoladowych oczu - swoją drogą, nawet teraz uważał, że Frigg ma piękne oczy! Ocenił jednak szybko sytuację i wycofał się o krok, nabierając nieco dystansu. Umysł zaś musiał wykonał szybką mentalną woltę, by druid mógł wyjść cało z tej konfrontacji. - Daj mi chwilę.
"Hmm, to musi być coś dużego..." - Spojrzenie złotych oczu skupiło się na otaczającej ich roślinności. Magicznym skanem brnął coraz dalej i dalej, aż zmysłami dotarł na sam brzeg zarośniętej uliczki. - "Cholera, daleko". - Obejrzał się za plecy. - "A mamy coraz mniej czasu...".
Teraz podniósł głowę i obejrzał w ten sam sposób sklepienie. W większości były to liście i drobne pnącza. Nieco dalej odnalazł potężniejsze korzenie, te jednak były zeschnięte i silniejsze uderzenie powinno je przełamać. "W ogóle to strasznie dużo tu martwego zielska. Co się tu, u diabła, działo?"
- Spróbujemy się przebić górą - rzekł wreszcie na głos, nie spuściwszy wzroku ze sklepienia. Na oślep ściągną z siebie torbę i podał ją driadzie. - Przytrzymaj.
Kiedy pozbył się już balastu, zamknął oczy i wciągając głęboko powietrze, zanurkował wewnątrz własnej jaźni.
Łup! Łup! Łup! - uderzenia serca.
Dawno już tego nie robił. Przywykł do używania matryc, co było niezwykle szybkie, wygodne i zabójczo skuteczne. Jednak owe matryce były tylko częścią, zaledwie drogą na skróty, umożliwiającą szybką podróż do najczęściej stosowanych form. Prawdziwa droga była żmudna i czasochłonna oraz energochłonna, jednak to właśnie ona dawała niemal nieograniczone możliwości.
Łup, łup!
Zaczął zrzucać powłoki - ograniczenia fizyczne oraz mentalne. Najpierw był człowiek, potem ssak, kręgowiec, a na końcu zwierzę. Pokonując ostatnią barierę, całkowicie porzucił swe materialne ciało, a magia je tworząca rozproszyła się w nicości, na zawsze utracona.
Łup!
Środek. Miejsce, gdzie wszystkie istoty żywe miały swoje korzenie. Pierwotna energia - Maie. Dotarł do jądra swojej istoty. Do rozwidlenia, z którego wychodziło tysiące ścieżek i zarazem żadna. I morze. Ocean wzorów i schematów. Jak niebo usiane tysiącami migoczących gwiazd. A w tym nieboskłonie ta jedna, szczególna gwiazda. Podobna do wielu innych, a jednak na swój sposób wyjątkowa.
Sięgnął w jej stronę.
Łup!
Zwierzę. Potem bestia, gad, draconid. Aż wreszcie powłoka. Ta jedna jedyna, za którą czekało prawdziwe ciało. Przebił ją czystą siłą woli i determinacją. Nie wiedział, czy inni z jego rasy tak to robią, ale dla niego była to jedyna ścieżka.
Łup, łup!
Czuł, jak magia zaczyny z niego uciekać. Osłabiony, będąc niemal wyczerpanym, wyczuwał tańczące wokół siebie cząsteczki energii. Zbijały się razem i krążyły dalej w oślepiającym, szmaragdowym wirze. W miarę jak kolejne drobinki magii przylegały do jego istoty, światło i uczucie ciążenia zaczęły wracać. Jego ciało znów pojawiało się w materialnym świecie.
Większe.
Silniejsze.
ŁUP! ŁUP! ŁUP! - znowu uderzenia serca.
Poczuł tętniącą mu w żyłach krew.
Znów miał ciało, a płuca wypełniły się gwałtownie łapanym powietrzem. Wzrok był jeszcze zamazany, a gadzie cielsko niezwykle ciężkie i niezdarne. Tracąc na chwilę równowagę, rozstawił szerzej masywne nogi i z pomocą skrzydeł, a także ogona znów wrócił do pozycji pionowej. W międzyczasie fala za falą, umysł Darshesa-bestii zalewały kolejne informacje.
Pierwszy wrócił wzrok i słuch: zobaczył stojąca przed nim driadę, jeszcze mniejszą i jeszcze drobniejszą, niż to sobie zapamiętał. Pokrywała ją siatka kolorów, w odcieniach od żółci po krwistą czerwień, czym wyróżniała się na tle ciemnozielonego i granatowego otoczenia. Druidowi wydawało się też, że słyszy również jej oddech, a nawet ciche bicie serca. Było to niezwykłe uczucie i z jakiegoś powodu napełniało jego zwierzęce serce radością.
Potem wróciły zapachy: unoszący się w powietrzu odór zgnilizny, nieco zbyt silny i drażniący zmysły aromat kwiatów, zapach świeżo ściętego drewna i...
Wężowa głowa wiwerny w błyskawicznym ruchu zniżyła się do poziomu Frigg, tak że ta teraz mogła z bliska podziwiać pożółkłe, przekrwione oczy bestii i czuć na sobie jej ciepły oddech. Gadzie nozdrza zadrżały, wdychając zapach driady, a ogon kołysał się niespokojnie, nie pozwalając nikomu zapomnieć o zawartym w nim jadzie. W końcu jednak zwierzę wydało coś pomiędzy prychnięciem a rykiem i przestąpiło z łapy na łapę, niezdecydowane jak zareagować. Wyczuwało krew. Niewiele, co prawda, ale wyczuwało. A ponieważ nie widziało żadnej fizycznej ranny, zapach ten zdecydowanie je niepokoił.
Cała! Dzięki niech będą niebiosom. Klapa wprawdzie miała rozdarcia, jak gdyby pozostawione po pazurach dzikiej bestii, na szczęście w środku niczego nie brakowało. Niemal z czułością kochanka Darshes przejechał palcami po starych zwojach. Były nieuszkodzone, a nienaruszone pieczęcie wskazywały, że nikt nie poznał zapisanych tam sekretów. Pomniejsze sakiewki, drewniane pudełko ze śmierdzącą mazią i parę innych przedmiotów również wydawało się nietkniętych. Na końcu dokopał się do sztyletu, a jego uśmiech stał się ironiczny. - "No tak, ciebie raczej zgubić nie mogłem, co?".
Trzewia druida rozdarła kolejna błyskawica bólu, jeszcze większa i jeszcze silniejsza niżeli przedtem. Bestia było już naprawdę blisko... Niedobrze.
Upewniwszy się, że nie pozostawia za sobą niczego cennego, zamknął skórzaną klapę i przewiesił torbę przez ramię. Pasek nieco wrzynał mu się w skórę i raczej dłuższa podróż w tym stanie byłaby niemożliwa, ale Darshes nie miał zamiaru opuszczać tego miejsca jako człowiek. Miasto zaczynało go już dusić, a smród rozpaczy i nienawiści, wciąż utrzymujący się w powietrzu, przyprawiał go o mentalne mdłości. Co raz bardziej tęsknił za rozległymi przestrzeniami i jeśli Frigg będzie chciała pozostać w tym miejscu choć dzień dłużej, to z przykrością złamie im obu serce i zostawi ją tu samą.
"Frigg!", jasna cholera, zupełnie zapomniał o driadzie.
Ponownie wrócił do miejsca, w którym z driadą spędzili niedawno kilka namiętnych chwil. Kwiatowe łoże zdążyło już zbrązowieć, a kilka płatków opaść na ziemię, jak gdyby ukazując ulotność chwili. "Aleś się romantyczny zrobił!", zganiał samego siebie i poszukał wzrokiem swej towarzyszki.
Stała niedaleko ściany z pnączy, owinięta w płaszcz, z medalionem połyskującym w srebrnym świetle nowiu. Było coś nieludzkiego w tym widoku, nie dającego wyrazić się prostymi słowami. Darshes zastanawiał się, jakby to było spotkać driadę w jej ojczysty gaju. Piękną i śmiertelnie niebezpieczną Panią Lasu... Zabójczy cień przemykający pośród gałęzi... Opiekunkę i uzdrowicielkę drzew. A przede wszystkim Strażniczkę, szpikującą strzałami każdego idiotę z toporem, który nie zrozumie słowa "wynocha".
Tak! Musi ją kiedyś zabrać do Ash Falath'neh. Ze swymi płomiennymi włosami, ognistym temperamentem i naturalną dla swej rasy dzikością Frigg wpasowałaby się idealnie w złocistą knieję.
Odłożywszy plany na przyszłość na bok, druid zbliżył się do driady, nie kryjąc się ze swą obecnością. W tym samym momencie zielonoskóra odwróciła się do niego z morderczym wyrazem twarzy. Jej pytanie - a przede wszystkim ton z jakim je wypowiedziała - sprawiło, że na chwilę zapomniał języka w gębie. Czując się, jak gdyby nagle dostał po głowie (choć sam nie bardzo wiedział, za co!), Darshes odpowiedział na atak zjadliwym tonem.
- Wolisz osiołka czy kucyka? - Niemal od razu pożałował swoich słów. Żarty żartami, ale jeśli wzrok mógłby zabijać, to on powinien był paść martwy pod spojrzeniem tych czekoladowych oczu - swoją drogą, nawet teraz uważał, że Frigg ma piękne oczy! Ocenił jednak szybko sytuację i wycofał się o krok, nabierając nieco dystansu. Umysł zaś musiał wykonał szybką mentalną woltę, by druid mógł wyjść cało z tej konfrontacji. - Daj mi chwilę.
"Hmm, to musi być coś dużego..." - Spojrzenie złotych oczu skupiło się na otaczającej ich roślinności. Magicznym skanem brnął coraz dalej i dalej, aż zmysłami dotarł na sam brzeg zarośniętej uliczki. - "Cholera, daleko". - Obejrzał się za plecy. - "A mamy coraz mniej czasu...".
Teraz podniósł głowę i obejrzał w ten sam sposób sklepienie. W większości były to liście i drobne pnącza. Nieco dalej odnalazł potężniejsze korzenie, te jednak były zeschnięte i silniejsze uderzenie powinno je przełamać. "W ogóle to strasznie dużo tu martwego zielska. Co się tu, u diabła, działo?"
- Spróbujemy się przebić górą - rzekł wreszcie na głos, nie spuściwszy wzroku ze sklepienia. Na oślep ściągną z siebie torbę i podał ją driadzie. - Przytrzymaj.
Kiedy pozbył się już balastu, zamknął oczy i wciągając głęboko powietrze, zanurkował wewnątrz własnej jaźni.
Łup! Łup! Łup! - uderzenia serca.
Dawno już tego nie robił. Przywykł do używania matryc, co było niezwykle szybkie, wygodne i zabójczo skuteczne. Jednak owe matryce były tylko częścią, zaledwie drogą na skróty, umożliwiającą szybką podróż do najczęściej stosowanych form. Prawdziwa droga była żmudna i czasochłonna oraz energochłonna, jednak to właśnie ona dawała niemal nieograniczone możliwości.
Łup, łup!
Zaczął zrzucać powłoki - ograniczenia fizyczne oraz mentalne. Najpierw był człowiek, potem ssak, kręgowiec, a na końcu zwierzę. Pokonując ostatnią barierę, całkowicie porzucił swe materialne ciało, a magia je tworząca rozproszyła się w nicości, na zawsze utracona.
Łup!
Środek. Miejsce, gdzie wszystkie istoty żywe miały swoje korzenie. Pierwotna energia - Maie. Dotarł do jądra swojej istoty. Do rozwidlenia, z którego wychodziło tysiące ścieżek i zarazem żadna. I morze. Ocean wzorów i schematów. Jak niebo usiane tysiącami migoczących gwiazd. A w tym nieboskłonie ta jedna, szczególna gwiazda. Podobna do wielu innych, a jednak na swój sposób wyjątkowa.
Sięgnął w jej stronę.
Łup!
Zwierzę. Potem bestia, gad, draconid. Aż wreszcie powłoka. Ta jedna jedyna, za którą czekało prawdziwe ciało. Przebił ją czystą siłą woli i determinacją. Nie wiedział, czy inni z jego rasy tak to robią, ale dla niego była to jedyna ścieżka.
Łup, łup!
Czuł, jak magia zaczyny z niego uciekać. Osłabiony, będąc niemal wyczerpanym, wyczuwał tańczące wokół siebie cząsteczki energii. Zbijały się razem i krążyły dalej w oślepiającym, szmaragdowym wirze. W miarę jak kolejne drobinki magii przylegały do jego istoty, światło i uczucie ciążenia zaczęły wracać. Jego ciało znów pojawiało się w materialnym świecie.
Większe.
Silniejsze.
ŁUP! ŁUP! ŁUP! - znowu uderzenia serca.
Poczuł tętniącą mu w żyłach krew.
Znów miał ciało, a płuca wypełniły się gwałtownie łapanym powietrzem. Wzrok był jeszcze zamazany, a gadzie cielsko niezwykle ciężkie i niezdarne. Tracąc na chwilę równowagę, rozstawił szerzej masywne nogi i z pomocą skrzydeł, a także ogona znów wrócił do pozycji pionowej. W międzyczasie fala za falą, umysł Darshesa-bestii zalewały kolejne informacje.
Pierwszy wrócił wzrok i słuch: zobaczył stojąca przed nim driadę, jeszcze mniejszą i jeszcze drobniejszą, niż to sobie zapamiętał. Pokrywała ją siatka kolorów, w odcieniach od żółci po krwistą czerwień, czym wyróżniała się na tle ciemnozielonego i granatowego otoczenia. Druidowi wydawało się też, że słyszy również jej oddech, a nawet ciche bicie serca. Było to niezwykłe uczucie i z jakiegoś powodu napełniało jego zwierzęce serce radością.
Potem wróciły zapachy: unoszący się w powietrzu odór zgnilizny, nieco zbyt silny i drażniący zmysły aromat kwiatów, zapach świeżo ściętego drewna i...
Wężowa głowa wiwerny w błyskawicznym ruchu zniżyła się do poziomu Frigg, tak że ta teraz mogła z bliska podziwiać pożółkłe, przekrwione oczy bestii i czuć na sobie jej ciepły oddech. Gadzie nozdrza zadrżały, wdychając zapach driady, a ogon kołysał się niespokojnie, nie pozwalając nikomu zapomnieć o zawartym w nim jadzie. W końcu jednak zwierzę wydało coś pomiędzy prychnięciem a rykiem i przestąpiło z łapy na łapę, niezdecydowane jak zareagować. Wyczuwało krew. Niewiele, co prawda, ale wyczuwało. A ponieważ nie widziało żadnej fizycznej ranny, zapach ten zdecydowanie je niepokoił.
- Frigg
- Zaklęta Żaba
- Posty: 955
- Rejestracja: 10 lat temu
- Rasa: Driada
- Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
- Ranga: administrator.png
- Kontakt:
Frigg posłusznie przejęła torbę, mocno ściskając ją w obu dłoniach. Poczuła się odrobinę jak służąca, ale już przemilczała wszelakie fakty. Chciała się po prostu stąd wydostać.
Odsunęła się od Darshesa, który zbierał się do przemiany. Jego koncentracja odbiła się dalekim echem w samym sercu driady. Skuliła się nieznacznie, kryjąc się za torbą. Zupełnie jakby obawiała się skutków ubocznych jego przemiany. Tym razem schodziło mu to znacznie dłużej niż wcześniej, ale Frigg ani śmiała przerywać transformacji. Z drugiej strony widziała, jak końcówka pazura przebiła się przez leśny sufit. Spięła się cała, a jej oczy przylepione były w stronę potwora.
- Szyyyybciej… - szepnęła zniecierpliwiona. Aż nogi jej drżały z niemożności oczekiwania. Za chwilę jakiś potwór capnie ją jednym chełstem i przełknie jak wykałaczkę, która jedynie mogłaby mu utknąć w gardle. Ewentualnie najpierw pożre głowę rudowłosej albo zacznie od dołu zachęcony jej krwią. Wizje te były nieco odrażające, ale chyba przebywanie w ściekach było bardziej obrzydliwe. Na samą myśl, co w tych pomyjach mogło być, aż chciało się rzygać.
Szmaragdowy wir wzniósł się wyżej i poszerzył swój horyzont. Oślepiona leśna panna aż przymknęła oczy. Uniosła powieki widząc, jak Darshes nabiera kształtów, ale jeszcze mu brakowało do idealnej, zmaterializowanej postaci.
Stwór ryknął i rąbnął o „dach”. Zeschnięte i zgniłe badyle niczym strop opadły w dół. Siła uderzenia przeniosła się nawet dalej. Na głowie dziewczyny wylądowało kilka gałązek. Frigg przełknęła ślinę, przytulając do siebie torbę druida. Nie posiadała przy sobie żadnej broni prócz nagiego ciała, ale potwór raczej nie będzie zdezorientowany kobiecą figurą. Wtedy ciało maie rozrosło się. Teraz już całkiem czuła się malutka przy wiwernie.
Uniosła głowę w stronę oczu stwora. Dawno już nie miała do czynienia z łuskowanym kompanem. Cofnęła się gwałtownie do tyłu, gdy jaszczura łepetyna się do niej zbliżyła. Kurczowo przytrzymywała do piersi torbę. Trudno było jakoś się jej przełamać i zaakceptować fakt, że przed chwilą właśnie kochała się z Darshesem wśród kwiatów. Obecnie był… przerośniętą jaszczurką.
Przez głowę Frigg przeszła durna myśl o seksie z jaszczurką, ale nie było czasu na rozwijanie dziwacznych skojarzeń i fantazji.
Powietrze z nozdrzy delikatnie wzniosło końcówki włosów driady. Dziewczyna z otwartymi ustami zagryzła zęby niemalże w szczękościsku. Zwierzę, o ile mogła to tak nazwać, było niespokojne. Jego ogon wił się i gdyby nie ruch, z pewnością zlałby się z tłem wszelako barwnych korzeni. Z początku nie była pewna, czy Darshes próbował złapać równowagę, czy może pobudziło go co innego.
- No tak, krew… - wyszeptała. Wyciągnęła dłoń w stronę wiwerny i pogłaskała go po pysku. Jednak bestia z góry przebiła się łapą w suficie. Driada bez chwili zastanowienia zarzuciła na siebie torbę, po czym wspięła się na jaszczura.
- Oooo…Tylko spokojnie! – Uchwyciła się szyi swojego wierzchowca. Chyba zbyt gwałtownie wykonała ruch. Jaszczurka machała łbem nie wiadomo, czy to w radości, czy raczej w chęci uzyskania wolności. Frigg szarpała się z nim jeszcze przez chwilę, wzniosła na nogach, wspierając o jego łuski, ale kolejny niekontrolowany ruch wiwerny strącił ją z równowagi. Pośladkami zjechała po grzbiecie bestii. Nogi miała w rozkroku, a rękoma pochwyciła się ramion bestii.
- Czyś ty oszalał?! – krzyczała między trzepoczącymi skrzydłami. Gdyby chociaż posiadała zdolność mowy ze zwierzętami, to byłoby jej łatwiej, albo z bestiami.
Co gorsza, Frigg nigdy nie posiadała zdolności jeździectwa, a do tresowania nie miała cierpliwości. Rzuciła się ponownie na szyję stwora, mocno ją ściskając.
- Uspokój się! – krzyknęła w rozkazie i szczerze wątpiła, by to w ogóle pomogło, ale pokrzyczeć zawsze sobie mogła.
Wówczas sufit rozlazł się na boki, opadł częściami w dół. Driada z wiwerną, jak na rozkaz, zwrócili się w stronę tajemniczej bestii. Pazury zahaczyły się o brzegi dziury, a łepetyna behemota zniżyła się, ujawniając swoją wściekłą twarz. Ryknął, plunął, zeskoczył od razu ruszając do ataku.
- No i kurwa masz za swoje… - stwierdziła driada, ciągnąc do siebie za gardło wiwernę i zmuszając wierzchowca do cofnięcia. Ominęli tym samym wyskok atakującej bestii, która z wielką ostrożnością złapała się korzeni, zamiast wstrzymać się w poślizgu.
Odsunęła się od Darshesa, który zbierał się do przemiany. Jego koncentracja odbiła się dalekim echem w samym sercu driady. Skuliła się nieznacznie, kryjąc się za torbą. Zupełnie jakby obawiała się skutków ubocznych jego przemiany. Tym razem schodziło mu to znacznie dłużej niż wcześniej, ale Frigg ani śmiała przerywać transformacji. Z drugiej strony widziała, jak końcówka pazura przebiła się przez leśny sufit. Spięła się cała, a jej oczy przylepione były w stronę potwora.
- Szyyyybciej… - szepnęła zniecierpliwiona. Aż nogi jej drżały z niemożności oczekiwania. Za chwilę jakiś potwór capnie ją jednym chełstem i przełknie jak wykałaczkę, która jedynie mogłaby mu utknąć w gardle. Ewentualnie najpierw pożre głowę rudowłosej albo zacznie od dołu zachęcony jej krwią. Wizje te były nieco odrażające, ale chyba przebywanie w ściekach było bardziej obrzydliwe. Na samą myśl, co w tych pomyjach mogło być, aż chciało się rzygać.
Szmaragdowy wir wzniósł się wyżej i poszerzył swój horyzont. Oślepiona leśna panna aż przymknęła oczy. Uniosła powieki widząc, jak Darshes nabiera kształtów, ale jeszcze mu brakowało do idealnej, zmaterializowanej postaci.
Stwór ryknął i rąbnął o „dach”. Zeschnięte i zgniłe badyle niczym strop opadły w dół. Siła uderzenia przeniosła się nawet dalej. Na głowie dziewczyny wylądowało kilka gałązek. Frigg przełknęła ślinę, przytulając do siebie torbę druida. Nie posiadała przy sobie żadnej broni prócz nagiego ciała, ale potwór raczej nie będzie zdezorientowany kobiecą figurą. Wtedy ciało maie rozrosło się. Teraz już całkiem czuła się malutka przy wiwernie.
Uniosła głowę w stronę oczu stwora. Dawno już nie miała do czynienia z łuskowanym kompanem. Cofnęła się gwałtownie do tyłu, gdy jaszczura łepetyna się do niej zbliżyła. Kurczowo przytrzymywała do piersi torbę. Trudno było jakoś się jej przełamać i zaakceptować fakt, że przed chwilą właśnie kochała się z Darshesem wśród kwiatów. Obecnie był… przerośniętą jaszczurką.
Przez głowę Frigg przeszła durna myśl o seksie z jaszczurką, ale nie było czasu na rozwijanie dziwacznych skojarzeń i fantazji.
Powietrze z nozdrzy delikatnie wzniosło końcówki włosów driady. Dziewczyna z otwartymi ustami zagryzła zęby niemalże w szczękościsku. Zwierzę, o ile mogła to tak nazwać, było niespokojne. Jego ogon wił się i gdyby nie ruch, z pewnością zlałby się z tłem wszelako barwnych korzeni. Z początku nie była pewna, czy Darshes próbował złapać równowagę, czy może pobudziło go co innego.
- No tak, krew… - wyszeptała. Wyciągnęła dłoń w stronę wiwerny i pogłaskała go po pysku. Jednak bestia z góry przebiła się łapą w suficie. Driada bez chwili zastanowienia zarzuciła na siebie torbę, po czym wspięła się na jaszczura.
- Oooo…Tylko spokojnie! – Uchwyciła się szyi swojego wierzchowca. Chyba zbyt gwałtownie wykonała ruch. Jaszczurka machała łbem nie wiadomo, czy to w radości, czy raczej w chęci uzyskania wolności. Frigg szarpała się z nim jeszcze przez chwilę, wzniosła na nogach, wspierając o jego łuski, ale kolejny niekontrolowany ruch wiwerny strącił ją z równowagi. Pośladkami zjechała po grzbiecie bestii. Nogi miała w rozkroku, a rękoma pochwyciła się ramion bestii.
- Czyś ty oszalał?! – krzyczała między trzepoczącymi skrzydłami. Gdyby chociaż posiadała zdolność mowy ze zwierzętami, to byłoby jej łatwiej, albo z bestiami.
Co gorsza, Frigg nigdy nie posiadała zdolności jeździectwa, a do tresowania nie miała cierpliwości. Rzuciła się ponownie na szyję stwora, mocno ją ściskając.
- Uspokój się! – krzyknęła w rozkazie i szczerze wątpiła, by to w ogóle pomogło, ale pokrzyczeć zawsze sobie mogła.
Wówczas sufit rozlazł się na boki, opadł częściami w dół. Driada z wiwerną, jak na rozkaz, zwrócili się w stronę tajemniczej bestii. Pazury zahaczyły się o brzegi dziury, a łepetyna behemota zniżyła się, ujawniając swoją wściekłą twarz. Ryknął, plunął, zeskoczył od razu ruszając do ataku.
- No i kurwa masz za swoje… - stwierdziła driada, ciągnąc do siebie za gardło wiwernę i zmuszając wierzchowca do cofnięcia. Ominęli tym samym wyskok atakującej bestii, która z wielką ostrożnością złapała się korzeni, zamiast wstrzymać się w poślizgu.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości