Mauria[EVENT] Mauria - Poszukiwania czas zacząć (III)

Miasto położone na północny-zachód od Mglistych Bagien, otoczone gęstą puszczą, jedyną droga prowadząca do miasta jest dolina Umarłych lub też nie mniej niebezpieczne bagna. Niewielu tutaj przybywa miasto zaczyna wymierać, gdyż młodzi jego mieszkańcy uciekają stąd jak najdalej od tajemniczej Doliny Umarłych.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Darshes wzruszył ramionami. Szczerze mówiąc nie miał ochoty zaglądać do tamtego pomieszczenia, mniej więcej wiedząc na czym nekromancja polegała. Miast tego, wziął się za dalsze przeszukiwanie komnaty. Liczył na znalezienie jakiegoś kostura bądź berła, czegoś co pozwoliłoby mu walczyć, nie używając magii, ani nie wracając do swej naturalnej postaci. Niestety los mu nie dopisywał. Parę szmat, nocnik i...
Darhes wstrzymał oddech.
"Mandragora.. Szalej Czarny... Bieluń..." wymieniał, w miarę jak jego ręce napotykały kolejne rośliny, nasiona czy proszki o charakterystycznym zapachu, barwie czy konsystencji. Niektóre z tych rzeczy były używane w medycynie, połowa jednak miała silne właściwości halucynogenne, bądź nawet silnie trujące. Pamiętał, jak sceptycznie nastawiony był Arcydruid do bielunia. Nazywał go pomiotem piekielnym i kazał wytępić każdą roślinę z tego gatunku, która znajdowała się w lesie. Oczywiście Maie wiedział przynajmniej o dwóch dużych połaciach tej rośliny w Ash Falath'neh, których ręka, ni oko druida nie sięgnęły. "Ci idioci zatruwają się sami. Nic dziwnego, że tworzą takie paskudztwa..." Jednak mimo swoich uprzedzeń, zgarnął kilka narkotycznych roślin do kieszeni szaty wierząc, że nawet diabelska ręka może ofiarować niebiański dar.
Tak był pochłonięty przeszukiwaniem, że nawet nie zorientował się, kiedy driada wyszła. Dopiero przedłużająca się cisza, zwróciła jego uwagę. Było cicho. Stanowczo za cicho. Nawet dla cienia przemykającego się w półmroku.
- Frigg...? - Pytanie zadane szeptem, nawet w tej ciszy słyszalne tylko dla wyczulonych uszu.
Odpowiedzi jednak nie były i to zmartwiło go najbardziej. Powtórzył pytanie, nieco głośniej, jednakże wszystko co usłyszał to odległe krakanie wrony w mrocznej dali. Podkradł się więc na palcach do wyjścia z sypialni i z ostrożnie wyjrzał zza framugi niczym lis wystawiający rudy pyszczek z ziemnej nory. Lecz jedynymi rzeczami, które go powitały były: ciemność i pustka. Sprawdził również magazynek, zmuszając się by wejść do śmierdzącego pokoiku. I chociaż zawartość półek nie zawiodła jego oczekiwań, po driadzie nie było ani śladu. Brakowało również śladów walki, jeśli nie liczyć bałaganu narobionego przy materializacji, co mogło tylko oznaczać, że Frigg dobrowolnie opuściła ten pokój bądź nauczyła się rozpływać w powietrzu.

Okazało się, że drzwi nie były wcale zamknięte, co dawało teorii o samotnej eskapadzie driady wiodący prym.
- Gdzieś ty znowu polazła...? - zapytał uchylając nieco drzwi i niemalże od razu z hukiem je zatrzasnął.
Na korytarzu stała grupka dzieciaków. Zdaje się, że go nie zauważyli, jednak ułamek sekundy, jaki Darshes miał między zauważeniem grupy, a powtórnym zatrzaśnięciem odrzwi nie zezwolił mu na oszacowanie niczego poza ilością. A było ich sporo...
"Około dwunastu... myślę." Stał tak, z plecami przywartymi do drzwi, a zimny pot spływał mu wzdłuż kręgosłupa. Gdyby otworzył drzwi nieco szerzej, lub zamknął je z głośniejszym hukiem, mógłby się obwiązać kokardką i napisać: "Z najlepszymi życzeniami dla Lorda Truposza. Maie.", czekając na własną egzekucję.
Tymczasem, nieświadomi uczniowie rozmawiali w najlepsze nie wiedząc, że od najzacieklejszego wroga dzielą ich jedynie drewniane deski. I nie była to wrogość na zasadzie anioły-demony. Tu raczej chodziło o dzieło niż ideologię. Każda nienaturalność była dla druidów złem i wyspecjalizowani spośród nich poprzysięgali niszczyć każde plugastwo, które ośmieliło się w kroczyć na ich święty teren. Dotyczyło to nie tylko plugawych mieszanek, tworów czarnej magii, ale również każdego rodzaju ożywieńców, jako że były tylko nędzną imitacją życia.
Darshes nie należał do Sędziów, lecz podziwiał ich oddanie i ideały. Byli niczym paladyni, bezgranicznie oddani wszystkiemu co robią, ponieważ ich cel uświęcał środki. Przekładając równowagę nad dobro własne czy bliźniego, gotowi byli palić, grabić i mordować. Doprawdyż, ciemną byli oni kartą w dziejach Kręgów. Wywoływali strach i posłuszeństwo nawet wśród członków puszczy, a ponadto posiadali tą samą zdolność co on. Jednak co innego było przybierać skórę wilka, a co innego się nim stawać. Z biegiem czasu, Sędzia zmieniał się w mściciela i popadał w szaleństwo. Instynkt drapieżnika mieszał się z inteligencją człowieka, nadając życie potworom, które sami poprzysięgali zniszczyć. Maie ze smutkiem i przerażeniem patrzył, jak jego niegdysiejsi nauczyciele zmieniali się w wygłodniałe bestie, żądne krwi i mordu. Przyjacielskie potyczki w zwierzęcych postaciach, często przeistaczały się w masakry, których ofiarami padli zwykle postronni obserwatorzy. Krąg w końcu usuwał takie osobniki ze swego grona dając im wybór: odejście bądź śmierć. Doprawdyż piekna zapłata za tyle lat oddania i wyrzeczeń...
Tymczasem na korytarzu zapadła cisza i wszystkie rozmowy o wyścigach konnych, bądź tej czy innej szlachciance ucichły. Rozległ się teraz nowy głos i druid z niemałą radością powitał myśl, że przynajmniej tym razem jest ludzki. Rozległ się szczęk zamka, a serce ducha lasu niemal stanęło. Czy mieli zamiar tu wejść? Nie, to niemożliwe. Tyle osób by się tu nie zmieściło... Głosy dzieciaków powróciły, teraz jednak podekscytowane. Rozprawiali miedzy sobą coś o eliksirach i ostatnim eseju, który ponoć miał być tematem dzisiejszych zajęć.
"Przynajmniej, nie będą kroić żadnych żywych istot..." I choć myśl ta przyniosła mu ulgę, coś gorącego zakotłowało mu się w żołądku. Nagle przed oczami stanął mu obraz driady, przywiązanej do kamiennego stołu, a nad nią ciemna postać z rzeźniczym nożem. Wrzask. Łzy. Przerażony potrząsnął głową, próbując odpędzić złowróżbne myśli. Zamartwianie się teraz nic nie da. Musi odnaleźć rudowłosą piękność, nim ta stanie się obiektem badań naukowych.
Głosy na korytarzu ucichły niemal natychmiastowo, co oznacza, że opiekun zamkną drzwi do sąsiedniej sali. Ponownie uchylając drewniane wrota przekonał się, że skąpany w półmroku korytarz jest całkowicie pusty. Było tu zadziwiająco ciepło, zważywszy na aktualną porę dnia i zgaszone pochodnie. Dziwne... Dałby głowę, że było tu znacznie jaśniej jeszcze przed chwilą. Zagadka rozwiązała się w tym samym momencie, gdy przekroczył próg komnat sypialnych. Zmysły zaczęły wibrować gdy drewniane łuczywa, uchwycone w żelaznych zaciski, zapłonęły wesoło nienaturalnie niebieskim ogniem.
Wszystkie równocześnie.
- Waaa... Co za bajer... - wysyczał, gdy jego przerażony możliwością odkrycia umysł, wrócił do normalnego funkcjonowania. - A ja myślałem, że magiczna świeca Alistera to zbędny luksus.
Wieża aż tętniła od magii. Pokłady mocy zawarte w szarym kamieniu wystarczyły mu na dobre dziesiątki, bądź nawet setki lat. Te wszystkie zaklęcia strażnicze, mistyczne utrwalacze czy nawet magiczne podpory... To prawie jak węzeł stworzony ludzką ręką! Och! Jakżeby chciał stoczyć tu walkę! Nieograniczone pokłady czekałby na wyciągnięcie zmysłów, dając mu niemalże nieśmiertelność! Kiedyś musi sobie spróbować przejąć taką wieżę...
Tymczasem stojące przed nim drzwi wydawały się najoczywistszą odpowiedzią, jeśli chodziło o poszukiwania driady. Jednakże w tym momencie dobiegał stamtąd monotonny głos wykładowcy. Przywodził on na myśl czasy jego nowicjatu. Westchnął ciężko wspominając te bezsensowne godziny, poświęcone rozsypującemu się staruszkowi, który po pięciu minutach zapominał, co przed chwila powiedział. A Darshes nie mógł nawet uciąć sobie drzemki, by jakoś zabić czas! Brak dobiegających go, podnieconych wrzasków dowodził jednak, że driady tam nie było. Bo gdzie by się mogła schować w sali lekcyjnej zajęć alchemicznych? Pod stołem wypełnionym szklanymi flaszeczkami? Za firanką? Niemal zaśmiał się, wyobrażając sobie te sceny, choć nawet nie wiedział jaki był bliski prawdy.
- A więc pozostało mi tylko przeszukać dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć pokoi... - Spojrzał za siebie na uchylone drzwi. Powinien je tak zostawić, gdyby zielonoskórej zachciało się wrócić i zaczęłaby go szukać.
- No,.. Może dziewięćset dziewięćdziesiąt osiem. - mruknął wesoło, ruszając w dół spiralnego korytarza.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Zagryzła zęby nabierając zapas powietrza przez nos. Klęła w myślach na wszystkie możliwe języki.
Co ona ma niby teraz zrobić?
Z chęcią przyłożyłaby dłoń do swojego czoła nie wierząc w jak absurdalnej sytuacji zdołała się znaleźć. Z własnej winy, z ciekawości, która jak zawsze ma swoje dobre i złe strony. Nie widząc innego wyjścia z sytuacji na daną chwilę, była zmuszona czekać. Mogła liczyć jedynie na wybryk druida, czyli... i tak należało czekać. Darshes nie należał do osób prowokujących głośne wyvbryki. Nie licząc rozwalenia bramy... był osobą raczej opanowaną.
Oparła głowę o ramę okna, gdy tylko usłyszała nużący głos prowadzącego. Wykłady tego typu trwały godzinami...
Przez kolejne minuty mogła dowiedzieć się zbędnych i niezbędnych ciekawostek na temat roślin, których sama używała, jednakże głos wykładowcy pozwolił jej na wpuszczanie i wypuszczanie informacji jednym uchem. Temat tyczył krzewów i ich kwiatów objawiających niezwykłe właściwości nocą - dlatego nauki prowadzone były o tej, a nie innej porze.
Czekała i czekała... Odnosiła wrażenie, że mijają wieki, chociaż to był dopiero początek cierpienia na jakie sama się skazała. Otarła potylicą o ramę okna. Dziwne, że akurat w takich sytuacjach zawsze każdy ma ochotę się podrapać lub kichnąć, nie mówiąc już o wierceniu.
-Nocny głóg... Ech.. Ile razy się nasłuchałem na temat tejże rośliny...-szepnął jeden z uczniów.
-Racja... Mogliby już sobie darować. To przecież podstawy...-odpowiedział drugi.
Chwilę jeszcze milczeli by nie zwrócić na siebie większej uwagi. Frigg poczuła jak kręci ją w nosie.
-Mogliby nam opowiedzieć...o czymś...ciekawszym...-podjął na nowo pierwszy.
-Co masz na myśli?...
Mimo, że nic nie widziała spoza kotary, wręcz czuła ich obecność i to jak jeden zbliżył się do drugiego.
-Słyszałem, że jeden z Wyższych... Tejże wierzy... Prowadził interesy, nie zgadniesz z kim... -spauzował by nadać chwili większego znaczenia - Z samym Kupcem!-szeptał podekscytowany. Drugi zaś drgnął w zaskoczeniu.
-Co ty...
-Pff! A jak myślisz? Skąd Datura stramonium? Cyclamen purpurascens? albo... Flos album Galwao?
Driada wzdrygnęła się na ostatnią nazwę. Ślina niemalże sama wzleciała jej do gardła, w którym jakoś dziwnie drapało ją od środka. Przynajmniej poznała książkową nazwę swojego kwiatka. Oboje milczeli, dość długo, za długo.
-Nie żartuj -prychnął w końcu drugi w odpowiedzi- I co? Chcesz powiedzieć, że Wyższy dlatego stracił kark na królewskim dworze? Twierdzisz, że Kupiec to zwykły zielarz?-zakpił.
-A kto według Ciebie lepiej zna się na roślinach? Był magiem wysokiej rangi, ale nie hodował przecież tych roślin!
Frigg, wraz z obojgiem młodzieńców wyprostowała się należycie czując wzrok wykładowcy na sobie. Mina driady była tęga, a wypad na wykład okazał się nieco bardziej interesujący niż myślała. Chociaż...Na co teraz Kupiec kiedy ma już to czego chciała? Tym razem, wyłącznie zwykła ciekawość mogła zmusić ją do działania, ale nie za bardzo miała ochotę na rozstrzyganie do końca zagadek. Misja wykonana, czas się stąd wydostać i zrzucić z siebie klątwę, a nie ganiać za szalonym zielarzem.
Czuła, jak oczy łzawią jej samoistnie, a dłonie jakby powoli nabrały ciepła. Wysunęła rękę w bok i dojrzała ciemniejsze, zielone plamy na swojej skórze. Ten zapach...
"O cholera... Przecież to..."
-...Cinis silva lunam-potwierdził myśl driady wykładowca.
Jesioń leśny spod księżyca - o ile tak to można było przetłumaczyć, o tyle rzadko rósł na terenach leśnych. Polubił skaliste i ubogie ziemie, a szczególnie ciemność. Kiedyś jednak był głównym władcą takowych ziem. Potrafił objąć swoją rozrodczością nawet skrawek pustyni. Była tak powszechny i niezły jakościowo, że nie można było go nie wyciąć. Teraz był rzadkim gościem, w dodatku zwykłym krzewem. Nazwa jednak pozostała i nikt za bardzo nie garnął się do jej zmiany.
Jakakolwiek smutna historia nie była z nim związana, Frigg odczuła skutki uczulenia na jego właściwości. Jeden, jedyny raz miała z nim styczność. O jeden raz za dużo. Niemalże przywitała się ze śmiercią robiąc z niego wywar, który miał za zadanie zwiększyć ilość krwinek czerwonych. Zamiast tego, otrzymała pokrzywkę, delikatną opuchliznę, a co najgorsze, zacisnął więzy na dziewczęcym gardle. Gdyby nie znajdowała się wówczas pod dachem burdel mamy, która dowlokła ją do jednej z miastowych czarodziejki, z pewnością by się udusiła i wąchała kwiatki od spodu.
Przerażona, nie o tyle co mistrzem magii śmierci oraz jego uczniami, a obecnością kwiatu, zacisnęła dłonie w pięść, a zimny pot spłynął wzdłuż drobnej twarzy leśnej dziewczyny. Istna klatka śmierci.
Dlaczego choć raz nie możesz zrobić czegoś spartaczyć i narobić hałasu? obwiniała w myślach maie, ale w głębi serca czuła urazę do siebie. Kolejne opcje napływały do mózgu, ale żadna z nich nie wydawała się rozsądna. Każde wyjście z sytuacji było złe, niemądre i skończyłoby się nieudolnie. Kolejne minuty mijały, a ona wciąż tkwiła w obecności żywych trupów i zabójczej rośliny, dla kogoś mniej nieżywego, chowającego się jak idiota za firaną.
Oddech stał się płytszy, trudniej łapała powietrze. Nie wiedziała czy to działanie stresu czy też może samej rośliny, ale ucieszyła ją wieść prowadzącego, który zażądał przerwy. Jeden z uczniów zbliżył się do okna. Patrzyła z przerażeniem na dłonie młodzieńca, które chwyciły malutką klamkę, uchylając jedną kwadratową część. Wszyscy jednak wyszli. Wszyscy prócz najstarszego.
Frigg nerwowo przebierała palcami. Teraz serce łomotało jak oszalałe. Niewyobrażalny strach przed zwykłą częścią rośliny wywoływał w niej panikę, chociaż nie był on do końca uzasadniony...
-Szczur!-zawołał jeden z młodych-Szcz....szczury!
-Szczur?...-spytał na głos najstarszy, nieco zdezorientowany.
Driada wyrzuciła zaklęcie, które idealnie zacisnęło się na jego gardle. Wewnątrz wyskoczyła gula, szczelnie zaciskająca i uniemożliwiająca pobór tlenu. Nim zdołał zareagować, ta wyskoczyła zza firany po czym szybkim ruchem przecięła gardziel trafiając na tętnice szyjną. Krew trysnęła na zieloną twarz, a ciało momentalnie padło.
W drzwiach stanął jeden z uczniów. Była zmęczony i spanikowany, a przede wszystkim zaskoczony obecnością zielonoskórnej. Cisnął w nią zaklęciem, jednym i drugim. Granatowa wiązka naruszyła szkło, które runęło potężnym hukiem w dół.
Driada ochryple jęknęła chowając się za wyspą i chroniąc rękoma, a specyfiki buchnęły intensywną mdłą mieszanką. Odskoczyła w bok gdy tylko zobaczyła, jak maź zżera martwe ciało. Usłyszała krzyk smarkacza, a dopiero po chwili zakodowała szczurze dźwięki.
Nie zważając na resztę, wybiegła na korytarz. Rzeka myszowatych zwierząt płynęła jej pod stopami, ale nawet one nie były w stanie jej powstrzymać. Biegła nieświadoma w ślad za Darsheshem. Zwierzęta jednak okazały się mniej litościwe i wskakiwały na nią gwałtownie drapiąc delikatnie swoimi pazurkami.
Łzy spłynęły po policzkach driady, gdy poczuła ostre krańce. Upadła na ziemię, machnęła gwałtownie ręką zwalają kilkoro właścicieli naturalnych narzędzi. Chciała krzyknąć, nawrzeszczeć i płakać z bólu, ale wydobył się z niej jedynie stęchły i ochrypły głos wypowiadający "Co jest kurw...." zakończony ekstrawagandzko kaszlnięciem.
Upartość Frigg jednak nie miała zamiaru dać za wygraną. Odbiła się dłońmi od podłoża, po czym pokracznie stanęła na nogi. Zaczęła biec, ale przed jej twarzą stanęła ogromna, bo mierząca powyżej 2 metrów, śmierdząca postać o oczach jarzącym się w intensywnym złotem z mieszanką piwnej zieleni. Niczym zbity pies skuliła się i miała uciec, ale łapsko chwyciło ją w tali i przerzuciło przez swoje ramię.

***
Darshes mijał pokoje kierując się w dół. Omijał wiele pomieszczeń, w tym niektóre smrodliwe nawet za zamkniętymi drzwiami. Mógł usłyszeć dziwne chrobotanie bez konkretnego źródła, które z resztą szybko ucichło.
Dopiero po dłuższej wędrówce po budynku rozniosło się echo krzyków, a chwilę później, niczym zaraza, szczury poczęły wypływać nie wiadomo skąd i w ilościach absurdalnych dla oka. Niosły za sobą dziwną aurę, a każdy z nich krył czerwony blask w oku. Wybiegały i piszczały ogłuszająco, jednak żaden z nich nie śmiał zaatakować maie lasu. Niczym zakodowane kierowały się ku górze skocznymi ruchami, a piski wydawały tylko dwa zrozumiałe hasła "chronić" i "zabić".
Również w dolnej otchłani kręconych schodów dobiegały głosy młodych, jak i starszych mieszkańców wieży. Jednemu z nich udało się wbiec na tyle wysoko by dostrzec postać druida.
-TO ON!-wydarł się-SKURWISYN! BRAĆ GO! TYLKO GO MIJAJĄ SZCZURY!-darł się rozkazująco po czym posłał magiczne zaklęcie, które nie trafiło w Darshes'a. Tor zmieniły szczury wskakujące na ciało maga.
-NIE! TO ONI! -dodał, po czym zwierzę wlazło mu do gardła przyczyniając się do mało zachęcającego widoku.

A tuż za jego plecami...

***
Frigg widziała biegające szczury. Były po prostu wszędzie, a ich piski wywoływały doraźny ból w uszach.
-Zos...taw...!-próbowała z całych sił wydobyć z siebie jakikolwiek głośniejszy dźwięk, ale opuchlizna, czy też być może i ropa, nie dawały szans na silniejszy odzew.
Czuła jak zbiegają w dół. Obijała się o ciało swojego porywacza. Nie wiedziała kim jest, ale z pewnością nie był to człowiek. Obrośnięty szorstkim futrem, śmierdzący ściekami o wiele mocniej niż ona sama, a w dodatku ogon o różowej, gładkie powierzchni wił się w rytm kroków.
-NIE! TO ONI!
Usłyszała gdzieś w oddali. Gwałtowny obrót jaki wykonał nieznajomy wielkolud niemalże skończył się niemiłym spotkaniem driady ze ścianą. Kątem oka dojrzała maie.
-Darsh...-wymówiła niesłyszalnie, bardziej jakby chciała odchrząknąć niż cokolwiek powiedzieć.
Stwór rąbnął zwierzęcą nogą w drzwi do składzika. Wskoczył, a następnie przebił swoim cielskiem okno i sporą część ściany, ciągając za sobą driadę. Frigg z pewnością darłaby się w niebo głosy patrząc jak leci w dół z trzeciego piętra na twarz, kompletnie zaskoczona działaniem osobnika. Porywacz przygarnął ją do siebie po czym rabnęli na wóz wypełnionym sianem.
Wsparła się na stworze wypluwając kłosy z buzi, ale ten najwidoczniej nie miał na to czasu. Spojrzał na nią, a krótka chwila wystarczyła by przyjrzeć się jego osobie doskonale.
-Szczur...-szepnęła bez namysłu.
Zwalił ją z siebie po czym wstał zdecydowanym ruchem. Masywnym pchnięcie zwalił strażnika z nóg a drugiego podciął ogonem, Frigg niczym zaczarowana przyglądała się wyrostkowi.
Twarz, a raczej mordę miał typowo szczurzą. Ryjek, wilgotny nos i oczy na kształt owego zwierzęcia. Ciało pokryte zgniło-zielonym futrem, które kiedyś z pewnością miało inny kolor. Sterta podartych łachmanów... Mimo swojej masy, wcale nie był aż taki wolny, ale też nie błyskawiczny.
Opuścił się na przednie łapska tuż nad jej ciałem i ryknął w stronę maga, który wydostał się z wierzy. Rzucił czar, ale ten jedynie zawirował w powietrzu i powędrował w stronę stwora, a raczej pod jego odcienie... Oczy błysnęły mu czerwonym światełkiem i ruszył na maga, jakby jeszcze dodatkowo wpadł w wściekłość.
Dopiero teraz , z boku i pod odpowiednim kątem, dojrzała błysk.
"Obsydian Darshes'a...."

***
Nim druid w jakikolwiek sposób zareagował na nagły wypad szczurzego władcy, do jego myśli zawitał znajomy głos.
-Stój! -nakazał strażnik, z którym wcześniej miał okazję się przywitać- Zanim cokolwiek zrobisz... Wiedz, że mam ją w garści-dodał niskim, ostrzegawczym tonem.- Ach...byłbym zapomniał... Brawo! Wyszukałeś stwora! Ale teraz... Jeśli nie chcesz by dziewczyna zginęła, wysłuchaj mnie.
Nie mógł określić jego położenia, tak dokładnie. Jednak sam fakt kontaktowania się z nim wskazywał, że nie mógł też znajdować się aż nazbyt daleko, chociaż z pewnością nie w tej wierzy. Nie był na tyle głupi.
-Oddaj mi Kwiat Galwanu, a driadzie nic się nie stanie. Wiem, co jest w stanie ją zabić i z chęcią to wykorzystam. Nie bądź głupi. Nie tak jak kiedyś, gdy zostawiłeś swoich braci...-zakpił na koniec- Nie dziw się, trochę pogrzebałem Ci we wspomnieniach, gdy przyszedłeś na przysłowiową herbatkę-jego głos był pewny i wypełniony pogardą, korzystał z chwili przewagi nad swoim przeciwnikiem-Więc jak? Jeśli się zgadzasz niech Twoje roślinki obrosną brzeg wierzy, a jeśli nie... Gwarantuję Ci pełne zadowolenie z pogrzebu martwego, zielonego ciała tej...-przerwał na chwilę-...driady.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Wydarzenia działy się tak szybko, że Darshes stał jak oszołomiony, a magiczne rozbłyski i tysiące istnień przelewało się obok niego niczym rzeka. Nawet na pojawienie się wielkiego stwora zareagował z tępym "Hę?". Driada to już w ogóle pozostała elementem dekoracji, wiszącym gdzieś tam w tle, niewidocznym w palecie dźwięków i kolorów. Dopiero głos dudniący w jego mózgu wyrwał go z umysłowej niemocy.
- Cholera!
Oj, gdyby tu o cholerę chodziło, sprawa byłaby całkiem prosta. Musiał sobie jednak najpierw to wszystko poukładać i przed wszystkim przetworzyć zarejestrowane obrazy, nim podejmie jakiekolwiek działanie.
Szczury i to cała plaga. Znacznie więcej niż wyczul w kanałach, a tamten gryzoń twierdził, że nikt z jego braci nie przetrwał! Kłamał?
Kręcąc głową, Maie podszedł do pogryzionego, nieprzytomnego czarodzieja, a fala gryzoni rozstąpiła się przed jego rękoma. Nie, zwierzęta nie kłamią. Choć nie posiadają potrzeby ukrywania czegokolwiek. mogą coś przypadkiem przemilczeć... Szczur jednak jasno twierdził, że koty wybiły wszystkich z jego rodziny. A on tu przecież widzi całe hordy!
A może ktoś nim manipulował? Umysły zwierząt są podatne, jako iż posiadają słabą lub całkowity brak odporności na sztuczki mentalne. I ten głos! Telepatia... Gdzie on już słyszał podobną barwę i ów sposób mówienia? Denerwował go, jak przystało na,..
-... Elfa.
"Ty suczynsynu!" - była to pierwsza odpowiedź mentalna, jaka skierował do mężczyzny. No może brakowało temu jakieś mentalnej więzi, w każdym razie były to myśli w kierunku zapoznanego wcześniej elfa. Ręką sprawdził puls czarownika. Żył, jednak dzięki pomocy maie, wkrótce wydał ostatnie tchnienie. "Powinienem był cię zarżnąć na miejscu! "
Kolejne obrazy z przed chwili nadleciały, a wraz z nimi elementy układanki. Bystry umysł składał je w całość, jakby dopiero teraz zobaczył wzór.
"Twoim celem od początku był kwiat! Nigdy nie interesował cie stwór z kanałów..." - wściekłość ducha lasu rosła, a długie palce zaciskały się na gardle martwego już mistrza sztuk mistycznych z siłą, czerpaną ze furii. Gdyby tamten mógł, umarłby pewnie ponownie. "Stwór od początku był pod twoją kontrolą i nie było żadnych napadów na sklepy!"
Ogień. Ogień kotłował się w jego wnętrzu. Płomienie równie gorące i niebezpieczne jak wtedy, na ośnieżonej wyrębie.
"Mogłem się domyślać już od chwili, gdy wspomniałeś, że masz informacje o kupcu!" - warknął i szczerze mówiąc mało to przypominało myśli ludzkie. "Miałeś je, mimo że całe miasto zostało postawione na nogi, byleby go znaleźć! Od początku bawiłeś się ze mną w kotka i myszkę. Och, jakże zabawnie było przeglądać myśli tego małego, zabłąkanego w nieswoim świecie stworzenia. trzymać marchewkę na kija, przed zagłodzonym osłem!"
Teraz już maie warczał, nawet fizycznie. Dwoje nowicjuszy i mag sztuk mistycznych przybyli niedawno, zwabieni krzykami i z przerażeniem przyglądali się przerażającej metamorfozie. Postać odziana w Szaty Przejścia, naprawdę przechodzi transformację, zmieniając się z człowieka w zwierzęcą hybrydę. Oczy lśniące szmaragdowym blaskiem, migotały od czasu do czasu, w miarę jak wściekłość przejmowała kontrolę. Palce zatopione w szyi nieznanego nekromanty, przyoblekły się w potężne pazury, z każdym skurczem uwalniające coraz więcej krwi z ciała ofiary. Twarz przestała być stabilna, jakby coś się pod nią przemieszczało. Raz wydłużała się na zwierzęcy sposób, by zaraz potem obrócić się ludzką czaszkę. Zasłonięte kapturem włosy, wydłużyły się i posiwiały, przyoblekając się w gradient od jasnej szarości do śnieżnej bieli. Nawet w rozchylonych ustach nieznajomego widać było zęby, które z pewnością do ludzkich nie należały. Cała postać nie podnosiła się z czworaka i mało kto z obecnych wierzył, by mogła się jeszcze kiedykolwiek wyprostować.
- Tak cię bawi czytanie w cudzych umysłach?! To czytaj je dobrze! - zaryczała bestia. Właściwie w tym momencie przez jej umysł przebiegało tysiące możliwości, które sama mogła wymyślić, na zadanie potwornej śmierci.
- Co powiesz na tą z kwiatkiem?! - zaryczał na nic nie rozumiejących gapiów.
Najstarszy z nich, drżącym i niepewnym głosem wypowiedział słowa zaklęcia i granatowy pocisk przeciął powietrze. Nie zblizył się jednak nawet na stopę, gdy cała jego energia wyparowała, uderzając jakby w niewidzialną przeszkodę. Właściwie to była całkiem widzialna, przynajmniej dla tych z rozwiniętym zmysłem magicznym. Olbrzymie ilości barachitowych drobinek krążyły wokół potwora, przechwytując na siebie każde rzucone zaklęcie.
Darshes jednak nawet nie spojrzał na swojego adwersarza. Tętniące mocą oczy, utkwione były w kamieniu, jakby samą siłą woli mogły przeniknąć jego strukturę.
- Ohh! Przyniosę ci Galwana, nie martw się. Przyrządze nawet miksturę, według oryginalnego przepisu! - Sam nie rozpoznawał swojego głosu, nie żeby mu to jakoś specjalnie przeszkadzało w tejże chwili. - Zabiję cię i zmuszę twe zwłoki do wypicia tego świństwa. A wszystko tylko po to, by rozszarpać cię ponownie! Czyż nie wspaniała idea?!
Zimny i jadowity głos. Mało ludzki, ciężko nawet powiedzieć czy zwierzęcy.
- Gdzie chcesz zdechnąć? W strażnicy? Czy razem ze szczurem w kanałach?

***
Choć nie było to intencją Darshesa, a granie w elfickie gry uważał w tym momencie za całkowite poniżenie, jego niekontrolowana magia miała na to zupełnie inne zdanie.
Trzy olbrzymie, cierniste korzenie przebiły się przez płytę fundamentalną u podstawy wieży, oplatając ją spiralą. Czarna, wyschnięta powierzchnia rośliny jarzyła się szmaragdowym blaskiem, a spod kolców wypływała złocista żywica, plamiąc ziemię krwawymi łzami. Przeciągłe jęki bólu i wściekłości słyszalne były dla rozumiejących je uszu w promieniu wielu mil, a okoliczne koty odpowiedziały kakofonii przerażającą symfonią wrzasków.
Gdyby nie zaklęcia ochronne, potężna budowla zatrzęsłaby się zapewne w posadach i runęła w dół wzgórza, niezdolna utrzymać własnego ciężaru. Jej Pan jednak nie spał, ujawniając swe kościste oblicze na tle granatowego nieba. Przywoławszy trującą chmurę gazów, opuścił ją na swoją własność, by położyła kres wszystkiemu, co żywe.
Mieszkańcy wieży przywarli twarzami do okien i chronieni setkami zaklęć, z przerażającą fascynacją oglądali dzieło swego władcy i gospodarza. W międzyczasie, umykający wraz z driadą na ramieniu szczurołak, zatrzymał się jeszcze na chwile. Błyszczące oczy humanoidalnej hybrydy wpatrywały się z nienawiścią w majaczące na nocnym niebie, upiorne lico. Dopiero łomot opadających szczątków gigantycznej, ciernistej rośliny zmusił go do dalszego biegu.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

-Ahahaha -zaśmiał się gromko strażnik- Jesteś bliski prawdy. Wiedziałem o nim cały czas... Od dwustu lat kręci się po ściekach, niczym mysz pod miotłą, którą wystarczyło wywabić... Sam wpadł w moje sidła, a później... Później wystarczyło jedynie wykorzystać naiwność tych odszczepieńców kpiących sobie z życia. Bo czy nie tak właśnie jest? Tak bardzo przejmujesz się losem tego państwa i jego mieszkańców? Tych, co kpią sobie z praw natury? Ha! Ty? Maie lasu?! Ha!
Na twarzy elfa pojawił się szczery, szaleńczy uśmiech. Tyle lat... Tyle lat czekał. Uwolnił się z łap przeklętej wiedźmy, wysłał istoty tętniące życiem po "serce" całej awantury, a teraz... Teraz dostanie to czego chce. Warto było czekać na niego... Biały i lśniący kwiat na ziemi splamionej śmiercią. Tę roślinę, wart więcej niż myślała nawet sama driada.
-Rośnij w siłę, głupcze...-syknął do siebie w zadowoleniu - Zmierz się z uśpionym tworem, a później któryś z Was zrówna martwe ziemie pochłaniając to co bliskie Waszemu sercu... Idioci! Ale czas się jeszcze pobawić...
-Gdyby nie wiedźma... Widzisz, jakie z nich zachłanne istoty? Sama uruchomiła ten kołowrotek, w którym utknąłeś! Rozpętała wojnę, a później zwiała by zebrać chwałę największej czarownicy po powrocie, ja tylko wykorzystałem okazję...-strażnik nie miał zamiaru przerywać wzbudzania złości-W ten oto sposób stałeś się wyjściem z sytuacji... Nie dla mnie, ale dla niej.

***
Ziemia ryknęła głuchym bólem, gdy rośliny wywołały gwałtowne rozstępy w jej strukturze. Frigg uniosła głowę, chociaż kark zdawał się sztywnieć. Nie rozumiała dlaczego, oddaliła się już od przeklętej rośliny, a wciąż czuła jak jej stan się pogarsza. W brązowych oczach odbił się szmaragdowy błysk, które chwilę później ugasiły burzące się chmury na niebie. Była przerażona wielkością kumulującej się energii, co nie wróżyło nic dobrego. Teraz , nawet największy stwór tych ziem, mógłby odczuć lęk lub chociaż niepokój.
Nie myliła się po części.
Szczurzy porywacz przystanął na chwilę by spojrzeć za siebie. Nie odczuł lęku, ani niepokoju, ale...zwątpienie. Driada była pełna nadziei, że ją puści i zaprzestanie tego całego cyrku, ale tylko nią szarpnął i biegł dalej.
Czuła i rozumiała mowę roślin. Ich wściekłość, cierpienie... Łodygi przybierały wysokie odchylenia, pięły się ku górze, a z każdego ich ruchu lały się jęki bólu. Przyozdobione o dźwięki wyjących kotów, gniotły jej psychikę. Nawet zakrycie uszu dłońmi w żaden sposób nie zagłuszyły tej paranoicznej melodii, która nagle umarła.
-Puść!-szepnęła krzykiem-Puszczaj! Nie możesz... nie możesz!...-kopała i biła z pięści stwora, ale trudno było usłyszeć szept driady w tym chaosie oddźwięków. Nie była w stanie także wydobyć z siebie żadnej wyższej nuty, a nawet porządnie nabrać powietrza. Do oczu napłynęły samoistnie napłynęły łzy i ku jej zdziwieniu...
Potwór przystanął i zwalił driadę na kosz wypełniony ubraniami. Spojrzała na niego niezrozumiałym wzrokiem, zaczerwienionymi oczyma, które ulegały objawom alergii.
-Wymiana-jego głos był stęchły, ochrypły, jakby przepalony o niskim tonie i chociaż wypowiedział to słowo całkiem wyraźnie, Frigg zdawała się go nie zrozumieć.
-Ccco?...-wypowiedziała niemalże bezgłośnie.
Stwór szarpnął łachmanem przywiązanym do jego pasa i wyciągnął rękę w stronę leśnej dziewczyny.
-Kwiat Galwanu za lisi płaszcz.
Propozycja ta zdawała się jeszcze mniej zrozumiała i jeszcze mniej realna niż jego pierwsze słowo, ale musiała uwierzyć. Tuż przed jej oczyma, w łapsku jakiejś przerażającej hybrydy o ludzkim głosie, tkwiła skóra najwierniejszego przyjaciela.
Czuła jak ubywa jej tlenu, albo to on nie był odpowiednio dostarczany? Brała jak najgłębsze wdechy, ale narastająca adrenalina i zaburzenia wywołane uczuleniem, nijak jej w tym pomagały. Tym razem, dodatkowo nawet nie wiedziała, co odpowiedzieć.
-Co się gapisz?-warknął- Kwiat za skórę. Uczciwa wymiana...-czekał na jej decyzję, której jednak nie otrzymał-Mogę go rozszarpać, spalić albo oblać zżerającym kwasem... zniszczyć, zrobić co tylko zechcę, a zdaje się, że znaczy on dla Ciebie coś więcej leśna Panno.

***
-Zbierać dupy! Zbierać się!-wśród leniwych strażników rozbrzmiał głos przywódcy leniwej grupy- Kurwa mać! Nie widzicie co się dzieje!
-Ale...co mamy robić?-spytał jeden z kiepów, gdy wreszcie, jak na pilnujących porządek, ruszyli cztery litery z miejsca- Pojmać?
-Zabić.-odparł zimno i zdecydowanie przywódca kiepów- Tak, jak kazano nam na początku. Tak, jak nakazał nam pułkownik z wieży. Znaleźć i zabić.

***
-Nie... nie możesz-odparła głucho machając przy tym przecząco głową.
Nie mógł, po prostu nie mógł jej odebrać Anu ani szansy na wolne życie.
Obdarowała stwora wzrokiem takim, jakim driady potrafią położyć nawet największego potwora. Jest on typowy dla kobiet czy dziewcząt, ale to dopiero połączenie z leśną duszą nadawał im wyjątkowości. Wyrażał sprzeciw. Nie błagał, ale i też nie prosił. Po prostu nie pozwalał, nie chciał dopuścić do rzeczy, które nie powinny mieć miejsca. Był klarownie łagodny, pełny i...szczery. Frigg ujawniła w nim także ból.
Szczur wyraźnie był zaskoczony reakcją swojej ofiary, o ile tak ją można było określić. Chwilę jeszcze milczał.
-Racja...-odparł opuszczając łapsko- Nie mógłbym.-przyznał, a Frigg rozumiała coraz mniej. -Ale Ty... Ty też nie potrafisz. Nie wiem ile historii czytałaś na temat tej rośliny, ale jakkolwiek by nie działała... Nie potrafiłabyś nawet chcieć zapomnieć. O tym płaszczu, a raczej jego historii, jakakolwiek ona jest. Ani odejść będąc w więzieniu.
Zmodyfikowany szczur nagle ujawnił kawałek swojej... świadomości? Serca? Nim zdążyła zadać pytanie, ten sam podjął się odpowiedzi.
-Tak, jestem Kupcem. Nie mamy czasu na wyjaśnienia, ale muszę mieć ten kwiat-warknął, ale ona nie ustępowała. Przyłożyła dłoń do piersi, nie chcąc podejmować żadnej decyzji- Agrr! Głupia! Słuchaj no, dziewczyno! -zbliżył się do niej swój śmierdzący pysk- Dwieście lat temu miałem ubić interes życia z jednym z Wielkich tejże cholernej wierzy. Chciałem go wykiwać, a to on wykiwał mnie. Straciłem wszystko co miałem, bogactwo, dom...ukochaną, przyjaciela...i szacunek do siebie, ale mam jeszcze szansę to naprawić chociaż po części. Wrócić do swojej przeklętej postaci. Wpierw zajebałem tego przeklętego czarownika, ale... To nie on sprawował nade mną kontrolę. Te kryształy...-sięgnął swych łachmanów na wysokości klatki piersiowej, a spod materiału zabrzęczały liczne, kamienne magazyny.
-One...dawały Ci moc?... Są źródłem...
-Tak, są źródłem mojej cholernej siły, która niestety sprowadza mnie do zwierzęcych instynktów. A jak wiesz... zwierzyna jest podatna na manipulacje. Nie mógł dostać się do mojej psychiki, jako człowieka więc.. Wykorzystał moją słabość. Zwierzę nie myśli, nie uważa, jedynie działa... -w jego głosie czuła dziwny smutek- Musze go zabić. -charknął- Tego, co pragnie tego cholernego chwasta. Nie wiem na co mu to zielsko, ale bez odzyskania w pełni swojej duszy nie zrzucę klątwy... Bez zbędnych szczegółów!-ryknął zniecierpliwiony, czemu w ogóle się nie dziwiła. Sama widziała jak akcja szybko się rozwija.
Spojrzała na płaszcz, powędrowała oczami za żywicą,na końcu sięgając wzrokiem wieży. Miał rację, nie potrafiłaby zapomnieć... Nie chciała zapomnieć Anu, Hergilsa... Nie mogła odrzucić swojej przeszłości, żyć i umrzeć na nieznaną chorobę, bo kwiat zabrałby jedynie wspomnienia, ale nie zdjąłby klątwy... Gdyby oczywiście kierując się jedynie legendarną historią.
Co było dla niej najdziwniejsze, nie chciała zapomnieć także jego. Maie lasu...
Być może drugi raz go nie spotka. Może jest jedną z tych istot, którą widzi się raz w życiu, krąży gdzieś we wspomnieniach, przypomina o sobie w danych momentach, ale już nigdy nie powraca w rzeczywistości.
A historia Kupca była na swój sposób podobna do jej. Mieli taki sam cel, odzyskać wolność, naprawić niedociągnięcia z przeszłości.
Podjęła decyzję. Sięgnęła górnej części swego ubioru, po czym wyjęła kwiat. Miał mieć on jednak inną cenę.
-Dostaniesz go... -wysunęła w jego stronę biały skarb, ale czekał na dalszą wypowiedź driady- Cokolwiek by się nie działo... obiecaj, że gdy trafisz na leśnego ducha... nie zabijesz go. Choćby sam chciał to zrobić i miał ku temu okazję... Wolność za jego życie.
Frigg w rzeczywistości nie wiedziała, co ją czeka. Nie potrafiła rozgryźć Darshes'a ani po pijaku, ani na trzeźwo, a co dopiero pod wpływem jego własnej magii... Tylko raz dane jej było poznać jedynie zalążek tego, co za chwilę za pewne nadejdzie, ale nie mogła dopuścić do jego śmierci. Choć nie wyglądało na to, by nie dał sobie rady...
Właśnie, kim tak na prawdę był kupiec? Kto wie, co zmagazynowana moc w kryształach potrafiła z niego uczynić.
Stwór wyprostował się przyjmując kwiat, a także zgadzając się na układ jaki mu zaproponowała. Nie sądził by miał coś więcej do stracenia, prócz własnego życia. Wymiana na swój wymiar, wydawała się więc uczciwa. Wolność w tym momencie, dla niego, miała najwyższą cenę. Kiwnął głową na znak wdzięczności, a także odrzucił płaszcz w stronę dziewczyny.
-Proszę...
-Kim...
-Strażnik z wieży, a tak na prawdę, elf z górskich szczelin.-odparł krótko, po czym ruszył w stronę wieży, odbijając po chwili na zachód. Liczył na to, że elf sam wyciągnie po niego łapy.

***
A górski elf nie wiedział, w jakiej dokładnie znajduje się sytuacji.
-Teraz czas przejść do tej dziwki...

***
Frig wypadła z kosza. Przyciągnęła w swoją stronę płaszcz, który od razu zarzuciła na siebie. Wstała z trudem, bo oddech wciąż nie wrócił do normalności. Ruszyła kilka kroków, a to już wydawało się dla niej nieobliczalnym wysiłkiem. Swędząca skóra doprowadzała ją do szału, ale była chyba najmniej szkodliwym objawem.
"Muszę... muszę coś zrobić..." chociaż sama nie wiedziała co. Jakie miała tutaj znaczenie, w tym momencie? Nawet nie wiedziała skąd ten nagły wybuch Darshes'a. Gdzie leżała przyczyna? Dotarcie do źródła będzie najrozsądniejszą drogą, jednakże driada nawet nie wiedziała, jak bardzo mylną drogę do owego źródła obrała.
Kilka kolejnych kroków doprowadziły do skurczu oskrzeli, a ten wywołał napad duszności. Upadła na kolana podejmując walkę, ale czuła, że powoli ją przegrywa. Padła na bok, a wydzielina w płucach najwidoczniej spłynęła, bo poczuła się niewiele,ale jednak, lepiej. Widziała wejście do wieży.
-Muszę...
-Och, nie! Nie zdążyłam...-szepnęła nerwowo postać o łagodnym głosie, który wydobył się nie wiadomo skąd.
Frigg obróciła się na plecy łapiąc kolejny, większy oddech. Przymknęła oczy, a gdy powieki dźwignęły się w górę... dostrzegła niemalże śnieżną postać. Niczym anioł, który zstąpił na ziemie. Lśniący, o bladej cerze, nienagannie błękitnych oczach i delikatnych, jak puch, długich, blond włosach. Jednak mimo swojego blasku, wydawał się przezroczysty i mdły w swojej postaci...
-Inellitte?-spytała niemo driada.
-Wybacz Frigg...

***
Poczuła zimny oddech i wilgoć na swoich ustach. A później tylko ciemność, która stała się klatką.

***
-Co jest do cholery?! -warknął elf- Dlaczego...dlaczego nie mogę się dostać do tej nędznej lafiryndy?! Agrr...
Spojrzał w stronę wieży, ale jeszcze na chwilę postanowił pozostać w swojej kryjówce.
-Niech to...
Zacisnął zęby. Musiał zadziałać inaczej. Podjudzić maie.
-Pamiętaj. Zdobądź kwiat, a dziewczynie nic się nie stanie. -powtórzył układy interesu w umyśle swojego leśnego pionka.

***
Dziewczyna o zielonej karnacji wstała. Mniej kłopotliwie, chociaż nadal z większym trudem. Fale nakładających się dźwięków dezorientowały ją kompletnie. Trudno było przyzwyczaić się zdolności swojego nowo zdobytego ciała.
-Ach, Frigg...-jęknęła, trzymając się za głowę- Poddaj się choć na chwilę... Nie mogę dopuścić...Ach...-szeptała głosem, zupełnie nie pasującym do prawowitego właściciela tego organizmu.- Proszę, pomóż mi, muszę odzyskać kwiat...
Inellitte walczyła z nią jeszcze przez chwilę, aż wreszcie doprowadziła leśną duszę do chwilowego uśpienia. Nie czuła się z tym dobrze ani też nie mogła zdobyć nad ciałem pełnej kontroli. Była jednak w stanie się poruszać i żywić swoją padliną.
-Tylko na chwilę...proszę-wyszeptała.
W końcu wyprostowała ciało. Spojrzała w górę szukając wzrokiem Darshes'a.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Umysł eksplodował mu wrzaskiem.
A może tysiącem wrzasków? Nie miał pewności. Okrzyki bólu i cierpienia mieszały się w jego głowie, nie pozwalając rozróżnić pojedynczego dźwięku. Jak w kamiennej grocie, odbijały się echem od czaszki, zwielokrotniając swoją moc i zniekształcając do iście upiornego brzmienia. Co się działo? Ludzie gardło nie było wstanie wydać takiego dźwięku. Tak samo elfickie, czy krasnoludzkie. Żadna znana mu istota nie byłaby w stanie wydać takiego odgłosu. Decybele ogłuszały, sprawiały że obraz falował i wibrował, a błędnik dokonywał niemal ekstremalnych akrobacji. Wymiociny podchodziły pod samą grdykę, tylko po to, by w następnej chwili z impetem runąć w głębie żołądka. Jednak trzej mistycy przed jego oczami wydawali się być nieporuszeni. Przypatrywali się mu z niemym zdumieniem, a ich twarze wyrażały tylko drobne oszołomienie, być może przeplatane z nutką cholernie uprzejmego zaciekawienia.
Zmazałby im te uśmieszki z twarzy, sprawiłby, że ich twarz nigdy więcej nie przybierze takiego wyrazu, nie mógł jednak zrobić jednego, poprawnego kroku. Ciało wydawało się takie ciężkie, a każdy oddech wymagał przebycia olbrzymiego dystansu. Zupełnie jakby ten wrzask i jakaś obca wola odcinały jego wolę. Już kiedyś czuł coś takiego. Dawno, dawno temu, na zmrożonej porębie. Było tam wiele osób. Odziani w futra, z siekierami i piłami ręcznymi. Zaczerwienione od mrozu twarze i zadowolony uśmiech pod wąsem.
"Cholera! Musze się stąd wydostać." Próbował się ruszyć z miejsca, ale nie mógł zmusić mięśni do ruchu. Sięgnął po magię, lecz nawet ona nie przychodziła. Spróbował to zrobić samym wysiłkiem woli, jak to w opowieściach jego ludzkich barci i sióstr, jednak i to niewiele tu zmieniło. "Rusz się, ty kupo mięsa!" - wrzasnął sam na siebie, czując zbliżające się pandemonium.
- ... z nim? - rozległ się cichy dźwięk, pośrodku morza wrzasków.
- ... został spetryfikowany...? - wydobył się kolejny odgłos.
- Nie... ostrożność...
Odgłosy rozmowy były niewyraźne i raz za razem ginęły w infernie agonalnych krzyków.
"Skoro nie chcesz się ruszyć..." Sięgnął w głąb siebie, do świadomości ducha lasu, leżącej pośród tysięcy różnych schematów i... zatrzymał się w zdumieniu. Niczego tam nie było. W miejscu, gdzie powinno istnieć jego wewnętrzne ja, teraz ziała pustka. "Co jest...?" - zdążył jeszcze pomyśleć, nim tajemnicza moc całkowicie odcięła go od ciała.

Kiedy pokraczny stwór przestał się ruszać, troje mistyków niemal odsapnęło z ulgą. Nie opuścili jeszcze bariery, ale stanowczo się rozluźnili. Przed chwilą nadszedł komunikat mentalny od Arcymistrza Demarigona i instrukcje jakie im wydał. Mieli pochwycić każdego intruza znajdującego się w wieży i przyprowadzić go na szczyt. Nie musiał być koniecznie żywy i w słowach tych wyczuli wyzwanie w stosunku do swoich umiejętności.
- Co z nim? - spytał jeden z uczniów nekromanty. I choć uparcie starał sobie przypomnieć ich nazwiska, na przeklęty Klasztor Mrocznych Sztuk, nie był wstanie.
- Może został spetryfikowany? A może to już trup? - odparł drugi z półuśmiechem i spojrzał z uznaniem na swojego podstarzałego mentora. - Można się tego było spodziewać po mistrzu Arklemie!
Teraz stary mag naprawdę żałował, że nie pamięta chociaż imion tej dwójki. Widać mieli o nim niezwykle wysokie mniemanie i zdawali się go podziwiać. Szkoda tylko, że ten komplement był całkowicie nietrafiony. Czuł jak wokół nieznajomej bestii wzmaga się moc magiczna. Każda uncja kamienia zdawała się delikatnie drżeć, a ziemia sama przesycała energia w jej ciało.
"Tych dwoje musi się jeszcze wiele nauczyć."
- Nie sądzę. - odparł ponuro. - Zachowajcie ostrożność. Zaraz uderzy.
Między czwórką zapadła cisza. Mogliby nawet policzyć uderzenia własnych serc gdyby nie napięcie, aż wibrujące w otaczającym ich powietrzu. A potem pstryknięcie. Nie, nie fizyczne. Jakby uczucie, że wszystko się zmienia, a świat przestaje być wolny i zamiast płynąć własnym strumieniem, nagina się do władającej nim woli. Arklemowi tylko parę razy w życiu dane było poczuć coś takiego i za każdym razem dziękował Prasmoku, że nie był w centrum wydarzeń.
- Nareszcie... - Cichy głos. A może szept wiatru?
Powietrze nasiąkło mięta i rumiankiem. Zapach grzybów wyrastających po deszczu i nenufarów. Kropideł i pałek wodnych. Dało się wyczuć nawet paproć porastającą brzegi leśnego bajorka. Co wrażliwszy nos wyczuwał charakterystyczną woń wiewiórki i leśnego wilka. Niedźwiedzia i polnej myszki. Wachlarz aromatów mieszała się, w miarę jak kamień zaczął zarastać zielonym mchem. Powoli i niespiesznie, zielony dywan kolonizował kolejne metry kamiennej wieży, wysysając wszystko, co miało jakąkolwiek wartość.
I tylko mrożący krew w żyłach uśmiech na pysku bestii.
- Uciekajcie...! - tylko to słowo wyprzedziło agonalną symfonię.

W wielkiej sali, tuz pod szczytem wieży zastawiono na niego pułapkę.
Gdy tylko otworzył drzwi, komnata zalśniła ona magicznymi symbolami, a nieznajoma siła wepchnęła go do środka. Syknął gniewnie, a pazury rozorały marmurową posadzkę, pozostawiając za sobą żleby. Pomieszczenie szybko zajmowało się zielonym dywanem, proces ten został jednak ograniczony przez nieznane zaklęcia. Zimny, niebieskawy blask mistycznych run rozświetla pomieszczenie, aktywując runy wiążące. Niewidzialne sznury opadły na jego ciało, a sam ich ciężar przygniótł potwora do ziemi. I choć miotał się, rycząc dziko w bezsilnej wściekłości, to nieważne ile razy by próbował, nie mógł zrzucić magicznych ograniczeń. Zadowoleni tym widokiem, czterej napastnicy opuścili woale cieni i zebrali się w okręgu, otaczając unieruchomioną bestię.
Każdy z nich odziany był w ciemne szaty i srebrny diadem, okalający ich wyschnięte skronie. Tych parę kłaków, przyozdabiających łysą czaszkę, było kompletnie siwych i całkowicie pozbawionych wewnętrznego blasku. Oczy, choć ludzkie, lśniły martwo, dając wrażenie całkowicie pustych. Skóra nekrusów, szara i napięta - jak pergamin trzymany w rękach herolda - uwydatniała z chirurgiczną dokładnością, kształty ludzkich ludzkich kości. Cała czwórka wspierała swe wychudzone ciała na kosturach, przyozdobionych ornamentowymi czaszkami. Z każdym ich stuknięciem, w powietrzu rozlegał się jęk potępionych dusz.
Czy byli tak potężni, na jakich wyglądali? Maie szczerze w to wątpił.
- Mistrzu...? Mamy go! - Jeden z czwórki zaraportował przełożonemu. Głos zabrzmiał również w głowie ducha lasu, co oznaczało, że jego użytkownik nie był do końca zaznajomiony ze sztuka przekazu myśli.
Odpowiedź nadeszła natychmiastowo i pozbawione wyrazu twarze zwróciły się ku dołowi dość szybko, by ujrzeć jeszcze pełen mściwej satysfakcji uśmiech. Zbyt łagodny i delikatny na to, co się kłębiło w zalanych szmaragdem oczach. A potem komnatę przeszył gwałtowny rozbłysk światła.
- Uciekł nam...

- Wiem.... Widzę. - Lich mierzył go uważnym spojrzeniem, równie martwym co skała pod ich stopami. Nie spodziewał się by ci idioci dokonali tu czegoś znaczącego. Nie w zetknięciu z tą zimną furią.
- Twoi uczniowie? - zapytał maie niemal widmowym głosem. Nutka sarkazmu całkowicie nie skrywanego, zdawała się być wymuszona. Jak gdyby właściciel głosu nie bardzo wiedział jak okazywać takie uczucia. I nie mijało się to wiele z prawdą.
- To zaledwie moje marionetki - odparł zimny, mentalny głos wewnątrz umysłu Darshesa. - Tak jak to ciało.
Myśli, przesyłane za pomocą jakiegoś rodzaju telepatii, były jednymi z niewielu goszczących w głowie druida. Tak jak podejrzewał Demarigon, był zaledwie marionetką. Choć targana linkami furii, kontrolę nad jego bytem przejęła inna świadomość. Znacznie rozleglejsza, by nazwać ją bytem. Ludzie wołali na nią Duch Lasu, bądź Furia Natury, a on był zaledwie ręką jego Pani i mieczem, uderzającym dokładnie tam, gdzie ona go wymierzyła.
Teraz jednak ostrze trafiło na kamień i aż drżało od uderzenia. Ze wściekłości.
Przed nim stała kopia, kukiełka wypełniona mocą, by zwabić go w pułapkę. Umysł i dusza znajdowały się gdzieś indziej, bezpiecznie ukryte, jak to przystało na zręcznego marionetkarza. Cała ta magia, którą wcześniej wyczul i w której stronę cały czas podążał, okazała się być zaledwie zręcznie zarzuconą przynętą. A on... A on połknęli haczyk. Mroczne szaleństwo zaczęło rozrywać wnętrze wiedząc, że tym razem furia nie znajdzie ujścia. Miast tego, przetoczy się jak burza po okolicy niszcząc i pochłaniając wszystko co stanie jej na drodze. A gdy już żądza krwi zostanie zaspokojona, a ludzki dług spłacony, liczebność Maurii może się drastycznie zmniejszyć. Przynajmniej wśród żywych.
Ale prawda była taka, że już się zmniejszyła. Parę minut temu, grupa młodzików próbowała zagrodzić mu drogę i Darshes nie okazał im żadnej litości. Zapewne ich ciała porastał obecnie mech, który nasiąkł już szkarłatną barwą krwi. Przed nadejściem poranka pozostaną jedynie kości, a seneszal wieży będzie miał pewne problemy ze zidentyfikowaniem ofiar. Przed chwilą wyczul też, że cztery silne źródła magiczne zniknęły spod jego stóp. Ci zapewne nie zginęli, ale nie było wątpliwości, że ich dusze pozbawione zostały cielesnych naczyń. Rośliny, które za sobą zostawił, kolonizowały obecnie całą wieżę i były równie bezwzględne w spłacie długu co on.
Ja i moja wieża bylibyśmy wielce zobowiązani, gdybyś raczył zabrać swe astralne dupsko i razem ze swymi roślinkami, ruszył na poszukiwania zemsty gdzie indziej. - Choć głos był lodowato uprzyjmy, dźwięczało w nim ostrzeżenie. Maie zaczynał rozumieć powody, dla których Księżycowy Krąg nigdy nie wystąpił przeciwko Maurii. Choć była to tylko kopia, sam odór śmierci unoszący się wokół niej, zagrażał wszystkiemu co żyje. Arcylich był potęgą, z którą nie należało igrać bezwiednie i z ograniczonymi możliwościami. A to ciało, niestety wiele już nie mogło dać. Jako pojemnik, wciąż było zbyt niedojrzałe, by mierzyć się z kimś tego kalibru. Za wiek, może dwa...
- Twoja wdzięczność i zobowiązanie powoduje u mnie tylko jeden rodzaj odruchu. Wymiotny. - Wściekłość w głosie trzeszczała niczym grom na ciemnym nieboskłonie. Wciąż jednak znajdowała się pod kontrolą istoty równie lodowatej, co najmroźniejsze szczyty. Trzeba grać ostrożnie, gdy posiada się tylko pionki. W warcabach potrzeba czasu, by zmieniły się w figury.
- To może zainteresuje cię oferta?
Pobielałe brwi uniosły się w cieniu skarabeuszowego kaptura. Jeśli uda się coś ugrać, to być może krew nie spłynie dziś ulicami.
- Mów. - Twarz nieumarłego maga rozciągnęła się w koszmarnej parodii uśmiechu. Ta lalka była tak doskonale stworzona, że można by ją było brać za prawdziwego człowieka.
- Przez sprawę kupca, moje miasto zalała największa fala szumowin, jaka tu napłynęła wciągu ostatnich jedenastu dekad. Ta sprawa musi zostać rozwiązana natychmiast. - Choć nie mówił tego wprost przesłanie było jasne. Nie ważne JAK, kupiec miał zniknąć. - Istnieje też pewna irytująca osoba, która wciąż działa mi na nerwy. Jednak jej napad na MOJĄ wieżę przekroczył granicę cierpliwości. A to już osobista sprawa. Tylko ciemność ma prawo szeptać jego imię. - Nie było tu mowy o jakichkolwiek niedomówieniach i sam Darshes, choć obecnie nieprzytomny, cieszyłby się z takiego obrotu sprawy. Miał wszak zamiar strącić elfa w otchłań piekielną, a ostatnie wydarzenia tylko podsyciłyby jego apetyt.
- Co ja z tego będę miał? - Zapytał, gdy stało się jasne, że rozmówca nie ma nic więcej do powiedzenia. Decyzja już jednak zapadła i każde kolejne słowo było tylko próbą ugrania jeszcze więcej. W myśl natury - co czasem nie mieści się w ludzkim wyobrażeniu - śmierć nie zawsze jest dostatecznym zadośćuczynieniem. Czasem lepsza jest równowartościowa pokuta, zdolna przynajmniej częściowo naprawić szkody. Jeśli ten grzesznik wykupi swe życie ratując inne, w oczach naturalnej równowagi wyjdzie impas.
Twardo się targujesz, jak na pierwotnego ducha natury... - odparł z zamyśleniem Demarigon. W jego głosie słychać było również podejrzliwość, jak gdyby się już domyślał, z kim przyszło mu rozmawiać. Nie miało to jednak znaczenia, dla żadnego z nich. W tym momencie, nie byli w stanie wzajemnie się unicestwić. Dobrze więc... Poza satysfakcją udzielę ci pewnej rady. Strażniku Puszczy, zapomnij o Kwiecie Galwanu. Nawet on nie zwróci jej życia.
Brwi ducha lasu wygięły się w charakterystyczną strzałkę, a na czole pojawiły się zmarszczki. Zimne i puste oczy, całkowicie zalane szmaragdowym blaskiem, beznamiętnie wpatrywały się w nocne niebo. Roślina nie miała takiej mocy... Darshes powinien to wiedzieć, od kiedy furia uwolniła ową obcą istotę w jego wnętrzu. A jednak do tej pory oszukiwał sam siebie złudną nadzieją... Nieistniejącą szansą.
Frigg stanęła na przeciw marzeniom, a Darshes był świadkiem tej walki aż do samego końca. Obejrzy finał i niezależnie od wyniku ruszy swoją ścieżką. Ale nim to się stanie, jeszcze jeden sukinsyn zasługuje na wizytę w piekle. Dług musi zostać spłacony, a żądza krwi zaspokojona.
- Mów więc lichu. Gdzie ich znajdę?
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

W pierwszej chwili postawiła kroki w stronę wieży, ale jej zapał szybko zgasł, gdy tylko ujrzała wyławiających się magów i strażników. Jęknęła cicho i bezradnie, kryjąc się za rozwalonym stogiem siana. Zimny pot zlał się po zielonej twarzy, a dłoń zacisnęła mocno na piersi. Brwi charakterystycznie wygięły się w zmartwieniu, zakłopotaniu, a także lekkiej irytacji. Nie mogła dostać się do wieży. Ciało jest tylko kupą mięsa i kości, a nie zdolnością pracującego umysłu. Nie potrafiła użyć narzędzia, które sama sobie przywłaszczyła. Nie posiadała takiego refleksu, szybkiego działania ani za pewne odwagi i lekkomyślności, którą posiadała Frigg.
Być może jeszcze by pognała w stronę maie, ale jej decyzję przeważył inny fakt. Ten sam, który był źródłem zaistniałego chaosu. Kwiat Galwanu. Czuła doskonale jego obecność. Aż do teraz.
Urwał więź utworzoną między sobą, a jasnowłosą. W Maurii niewiele znajdowało się miejsc zdolnych do pochłonięcia magicznej aury. Każde z nich nie było obce Inelitte, a jedno znane wręcz aż za dobrze.
Sprawne, choć zduszone ciało, pognało ile sił w nogach w stronę...

***
-Nie aż tak dawno, pewni nieproszeni, ale całkiem żywi goście, wtargnęli tutaj niczym wieśniak na królewską herbatkę. Słuch o nich zaginął również szybko, co oni się pojawił... -spojrzał na druida wymownym lecz martwym wzrokiem, który chował w sobie także nutkę gniewu. Nie pociągnął jednak tematu dalej.- Szukaj szczura tam, gdzie się lubi chować. -odparł krótko.

***
W szczurze narastała niewyjaśniona wściekłość. Z początku nawet starał się odnaleźć jego źródło, teraz jednak, nakarmiony nienawiścią i zwierzęcą instynktownością, porzucił swoje poszukiwania. Zaślepiony chciał jedynie znaleźć swojego oprawcę i okazale rozszarpać na jak najmniejsze cząsteczki. Zniszczyć, usunąć... Ochronić siebie i zabić.
Poczuł się dziwnie, gdy wtargnął na nieznaczną przestrzeń między pospolitymi domostwami. Było tu jakoś inaczej... Nawet śmierć wydawała się tu wyjątkowa martwa i pusta.
-Gratulacje... Wreszcie dotarłeś.
Głos elfa odbił się echem, ale stwór nie był pewny czy gościł wyłącznie w jego głowie czy być może i na zewnątrz. Widział i czuł jedynie wściekłość, która nie miała ujścia. "Chronić. Zabić." te słowa krążyły niczym mantra w jego umyśle.
Rozejrzał się dookoła. Ślina leciała mu tęgimi strumieniami, a oczy płonęły i buchały nienawiścią. Powoli czuł jak zatraca samoświadomość, ginie gdzieś we mgle, a ziemia pod stopami zdaję się go pochłaniać.
-Gdzie jesteś?! -ryknął podle, a gdy zwrócił się w stronę jednej z chat ujrzał górskiego odmieńca. Czuł jego zimne, ale przenikliwe spojrzenie. Każdy jego krok sprawiał, że umysł stwora gniótł się potężnie i powoli. Doprowadzał do szaleństwa, aż wreszcie szczur padł na ziemie. Chwycił łapskami za łepetynę i wył. Wył bo walczył.

***
Słyszała jego wycie. Potrafiła dosłownie określić to co czuje, chociaż nie znała jego słów. Ból w sercu pogłębiał się i wzmacniał niczym wirujące ostrze w brzuchu. Chciała płakać, ale tym razem nie mogła odpuścić. Nie potrafiła się poddać, zostać biernym obserwatorem. Nie mogła dopuścić do nadchodzącego rozpadu, dlatego przekraczała możliwości słabego ciała.
Przerażenie niemal sparaliżowało ją całkowicie, gdy ujrzała elfa. Pochylał się nad prześmierdłą bestią, a ona wiedziała do czego dąży. Nogi po raz ostatni wybiły się z takim impetem wykorzystując już chyba ostatki sił.
-Ravarden! NIE! -krzyknęła przeraźliwie, a ręka sama wysunęła się do przodu łapiąc jedynie powietrze.
Dojrzała wzrok "strażnika" i pełny satysfakcji uśmiech.
-Nareszcie, moja droga. Nareszcie...-odparł, a w dłoni zacisnął biały kwiat.

***
Nie czuł już siebie. Jedynie pustka i czerń pochłonęła jego duszę. Nie widział nic i tez nic nie czuł, zamknięty w klatce bez jakiekolwiek świadomości.
Inelitte...
To była ostatnia rzecz jaką pomyślał.

***
Bestia wstała. Dziewczyna dojrzała czerwoną powłokę i jej rażący odcień. Jedynie czarna źrenica łamała gałkę oczną na pół. Ostre zębiska ujawnił się w wściekłym wygięciu, ale bestia tylko na chwilę skupiła uwagę na małym, zielonym organizmie.
Oddech Inelitte zatrzymał się momentalnie. Czekała przerażona na kolejny ruch elfa. On zaś skierował się ku niej. Podszedł, ale nie za blisko. Jeszcze nie teraz.
Inelitte poczuła pulsujący ból. Z każdą sekundą narastał i dudnił jeszcze mocniej. W końcu wszystko co widziała, słyszała i czuła zdawało się być jedną, wielką całością. Zawyła przeciągle chwytając burzę kasztanowych włosów. Wyrywano ją kawałek po kawałeczku, zdejmował skórę, mięśnie, a na koniec umysł, na którym najbardziej mu zależało.
I ostatnie, najgorsze. Gwałtowne szarpnięcie, bezlitosne i przymusowe, sprawiło najwięcej cierpienia. Myślała, że te rany nigdy już się nie zagoją, że jej ciało będzie krwawić już na wieki chociaż była zwyczajną zjawą. Bez krwi, kości. Bez ciała. Zwykła emanacją, której to serce utkwiło w białym kwiecie.

***
Usłyszała głębokie dudnienie. Krzyki, agonię, jęki. Należały do jednej osoby, ale odbijały się echem po czarnej przestrzeni tworząc przeraźliwą melodię. Dopiero szarpnięcie wybudziło ją nagle. Wróciła gwałtem do rzeczywistości i padła skulona na ziemię.
Frigg jeszcze nie za bardzo rozumiała co się dzieje. Zimno przeszywało ją na wszelkie możliwe sposoby. Gęsia skórka ani na centymetr nie opuszczała skóry. Drżała zziębnięta. Nawet tak delikatny ruch wywoływał tępy ból.
Suchość w ustach nie pozwoliła się jej jeszcze odezwać, ale zwróciła głowę w stronę reszty towarzyszy. Widziała jasnowłosą dziewczynę, która teraz milczała, ale łzy gęsto spływały jej po policzkach. Także górski elf odznaczała się na tle pospolitych domków. Na jego twarzy widniała przerośnięta pewność siebie, pełne zadowolenie, a jego głos przepełniony był satysfakcją.
-Tyle lat czekałam... Czekałem na Ciebie moja droga! Ale warto było... Mam coś cenniejszego niż Twoje ciało. Mam Twoją duszę! Haha!- mówił z zadowoleniem zbliżając się do dziewczyny, a ta dziwnym sposobem nie była w stanie uciec.- Wreszcie...-objął jasnowłosą w biodrze. Jej ciało na chwilę stało się całkiem materialne i silniejsze, ale ta szarpnęła męską ręką a czar prysł powodując blednięcie kolorytów swojego ciała. Ruch ten jednak nie zrobił na napastniku większego wrażenia.- Odsuwaj się, uciekaj. Hah! Proszę bardzo! -zakpił- Sama jednak dokładnie wiesz, że nic Ci to nie da- wyszeptał obrzydliwie- Posiadając Ciebie, Inelitte... Ciebie... Medium! Teraz zawładnę wszystkimi zmarłymi duszami! Będą mi służyć... Najpierw zajebie tych wszystkich idiotów, którzy stanęli mi na drodze, a później... Później sam wyznaczę szlak!
-Co.... ccco chcesz... Co chcesz teraz zrobić? -spytała skulona jasnowłosa, a oczy wszczepiła w górskiego elfa. Błękit wypełniony był strachem i niepewnością, ale to serce dziewczyny okrutnie krwawiło. Cisnęło się w męczarniach, chciało się sprzeciwić. Jednak te uczucia duszone były w pięści strażnika.
-Najpierw wybiję tego leśnego szarlatana. -odparł z zadowoleniem.
Nim cokolwiek zdołała odpowiedzieć, stwór wsparł się na tylnych łapach. Ryknął, machnął łbem i chociaż nie dane nikomu było usłyszeć słów górskiego odmieńca, każdy kto widział już wiedział co zostało przekazane szczurowi. Wielkie cielsko momentalnie ruszyło w stronę wierzy niszcząc wszystko i zabijając każdego na swojej drodze. Łapał, rozrywał, połykał. Byleby brnąć dalej. Kamienie dźwięcznie uderzały o siebie i już daleka można było wyczuć gwałtowny wzrost magicznej dawki poza obrębami drobnego placyku domostw.
Elf cichym krokiem ruszył w stronę driady. Frigg jednak nie miała zamiaru się poddać. Próbowała wspiąć na ramionach, przeczołgać do tyłu. Po prostu uciec, nie dać się złapać kolejny raz, ale dopiero teraz mrowienie zawładnęło jej ciałem chcąc przywrócić odrobinę ciepła. Przeciwnik nazbyt się nie spieszył.
-Twój nędzny kochaś to idealna maszyna do zabijania. Moja własna chodząca, żywa broń bez świadomości. W dodatku istna pigułka magicznej energii. Te pieprzone, przeklęte dusze wreszcie na coś się zdadzą. Będą pochłaniać każdą energię i przekazywać ją tępemu szczurowi. On zaś będzie rósł w siłę, a jego siłą będzie także moją. Bez medium... nie dałbym sobie bez Ciebie rady kochanie. Byłaś wisienką na torcie. Tylko dzięki Tobie jestem w stanie zawładnąć tą wiecznie nieżyjącą częścią świata. Może powinienem Ci powiedzieć "dziękuję"? -driada usłyszała ostatni krok, tuż przy swojej głowie. Skierowała brązowe oczy na elfa. Trudno było go dostrzec, ukrytego za płachtą zbierającej się na niebie ciemności- Mam wszystko czego dusza zapragnie...-zaśmiał się elokwentnie.
Zduszone jęknięcie Frigg pogłębiało ból w sercu Inelitte. Chwycił swoją ofiarę mocno za ramię i niczym zwykłą lalkę podniósł z niezwykłą łatwością. Leśna dziewczyna ledwie sięgała palcami ziemi. Zagryzła mocno zęby.
-A z nią?! Przecież jej nawet nie znasz! -załkała jasnowłosa.
-Ja nie -potwierdził elf- On tak. -dodał na koniec zimno elf po czym zwrócił się w stronę jednej z chat.
-Faramint... -zaprotestowała- Dajże spokój! Zostaw ją... Jego też... Oni nie mieli z tym nic wspólnego! Masz czego chciałeś! Błagam, zostaw ich... Ja oddam CI się dobrowolnie tylko ich zostaw! Błagam! -szarpnęła ramię mężczyzny na nowo starając się przywłaszczyć materialne ciało. Elf od razu ucisnął dłoń, a Inelitte poczuła zacisk na gardle.
-Głupia! Przecież ja już Cie mam! A ten idiota to tylko drobny początek. Małą zemsta za nieodpowiednie zachowanie.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Bestia skrzywiła pysk. Niedostała tego co chciała. Żadnych miejsc, żadnych imion. Tylko kolejne zagadki. I miała już tego dość. Zbyt długo plątała się w ludzkich sieciach. Nadszedł czas by je rozerwać.
- Twoja użyteczność dobiegła końca. - Pazurzasta łapa wyłoniła się z głębi szaty, emanując mistycznym blaskiem. Lich był jednak przygotowany, natychmiastowo odpowiedział osłona i wiązką. Fioletowe smugi zderzyły się ze szmaragdowymi, rozbłyskując tysiącem barw. Powietrze aż drżało, a obraz się wykrzywiał. Każdy wystrzelony przez bestie pocisk, zabierał z kamienia pod ich stopami kolejna porcję energii, zaś moc umarłego zdawała się być niewyczerpana. Jednakże czysta moc, kierowana pragnieniem zniszczenia, dawała maie znaczącą przewagę i magiczny front zdawał się z każdą chwilą przybliżać do ciała nekrusa.
Sekunda za sekundą, stopa za stopą. Kolejne rozbłyski oświetlały wychudłą twarz licha, pogrążając w cieniu ledwie widoczne rysy. Wtem ataki ze strony ducha lasu ustały i oponent momentalnie wykorzystał nadarzającą się okazję by odzyskać utraconą przewagę. Deszcz cienkich jak igły szpilek uderzył w barachitową tarczę, nadwyrężając osłony maie.Ten jednak tylko się uśmiechnął, unosząc pazurzastą łapę. Przeciwnik znów przeszedł do defensywy, zrobił to jednak o sekundę za późno.
Kamienną posadzkę przebiły tysiące korzeni, szpikując szczyt wieży niczym grzbiet jeża. A ukoronowaniem, istną wisienką na torcie, było chuderlawe ciało Arcylicha, przebite w tylu miejscach, że poszczególne członki ledwo trzymały się kupy. Kolejne dwa ruchy pazurzastej łapy sprawiły, że drewniane pale rozerwały truchło na kawałki, rozrzucając resztki po okolicy.
Bestia, manewrując między drewnianymi włóczniami, podeszła do głowy zawierającej uchodzącą już świadomość.
- Wygrałem ta walkę, zanim się tu jeszcze zjawiłem. - warknął, przykucając obok wyschniętej jak pergamin łepetyny. Resztki świadomości wracały do filakterium, by tam bezpiecznie przeczekać póki dusza nie przejmie nowego ciała. - Mam nadzieje, że przeżyjesz mnie po tysiąckroć. Inaczej już niedługo spotkamy się w otchłani. - groźba niosła ze sobą słodką obietnice bólu i zemsty.

W środku wieża przypominała raczej rzeźnie niżeli kwaterę magów. Wzdłuż trzeciego piętra dwadzieścia ciał zaścielało porośniętą mchem posadzkę, a ich krew barwiła zielny dywan na brązowo. Porozrywane kawałki, wymieszane z elementami pancerza i żelastwem, zarastał już mech, skrywający potworną jatkę. Odział straży wtargnął do wieży i napotkał żywy opór. Wypełniona wściekłością flora, rzuciła swe pędy w ich stronę, dusząc, skręcając i rozrywając przerażonych mężczyzn. Och, oczywiście próbowali się bronić, jednak każda ucięta winorośl tylko pogarszała sprawę, a efektem końcowym była śmierć ich wszystkich.
Darshes przechodząc obok wyjątkowo ogromnego kwiecia Muchołówki Ogromnej, poklepał ją czule po pysku. Trawiła właśnie coś, co wyglądało na rękę opancerzoną w żelazne karwasze, i co według niej smakowało jak orcze szczyny.
Zachichotał pod nosem. Ciekawe porównanie.

Przystanął na chwilę, przyglądając się ulicznej latarni.
Tu na głównej alejce, po jednej i drugiej stronie drogi ciągnął się rząd metalowych słupów, na końcu których widniały szklane pojemniki. We wszystkich miastach, jakie do tej pory dane mu było oglądać, wnętrze takiej konstrukcji wypełniało łuczywo zdolne utrzymać płomień przez parę godzin. Dawało to pomarańczowe, łagodne dla oka światło, rozpogadzając nawet najbardziej ponurą okolicę. Jednak w Maurii, płomień przybierał błękitny kolor i dawał blask tak zimny, że po plecach zaczęły przechodzić ciarki. Ciekawe czy to dlatego w mieście śmierci życie zamierało zaraz po zmroku.
Wzruszając ramionami, ruszył w dół brukiem, schodząc z łagodnego zbocza. Trupią Wieże za plecami wypełniały niesłyszalne dla innych "odgłosy" walki. Co jakiś czas, na granicy świadomości wyczuwał rozbłyski - zapewne magiczne zaklęcia, którymi tak zwani mistrzowie magii traktowali mięsożerne rośliny. Cóż, pozostało im życzyć powodzenia. Minie trochę czasu nim ci się zorientują, że serce tej zielonej plagi gnieździ się zupełnie gdzie indziej.
Coś poruszyło się w zacienionej alejce.
Dostrzegł to zaledwie kątem oka, jednak pewien był że cienie zadrżały. A nie powinny. W momencie, w którym posłał świetlistą mackę w tamtą stronę, cienie umknęły. Zmarszczył czoło i spróbował ponownie. Znów uciekły. Rozszerzył więc swoją świadomość. Jeśli to zwierz, zdoła się z nim porozumieć, jeśli nie... Cóż, lepiej będzie to zniszczyć niż narazić się na mało przyjemne niespodzianki.
Na granicy świadomości pojawił się umysł, zwierzęcy ale nie do końca. Niektóre myśli były zbyt splątane by je odczytać, inne zaś pozostały krystalicznie czyste jak górskie jezioro w zimowy poranek. Wszystkie jednak były nieco przytłumione, jakby słyszane zza wielkiej szyby wystawowej. Czuł strach, przerażenie i niepokój. I coś jeszcze... Agresje? "Nie, to nie możliwe." - powiedział sam sobie, odwracając się od cieni. "Żaden zwierz nie ośmieliłby się być agresywny wobec ducha lasu. Szczególnie takiego, który emanował wściekłością i rządzą krwi."
Strach był zrozumiały, przerażenie również, ale agresja? Jeszcze raz spojrzał w miejsce, skąd dobiegały go skłębione uczucia. Ciemność alejki zakrywała wszystko niczym kurtyna, obiecując jednocześnie rozwiązanie zagadki i śmiertelne niebezpieczeństwo. Słodko-gorzka mieszanina, która kusiła i zniewalała drapieżne instynkty.
- Ujawnij się! - zażądał na myślowej nici. Cienie zadrgały, teraz nieco bardziej niespokojnie, jednak uczucie zagrożenia nie znikło. Cokolwiek czaiło się w mroku, nie chciało albo nie mogło odpowiedzieć na jego mentalne wezwanie. Jednak jakikolwiek by nie był to powód, odmowa rozsierdziła ducha lasu. A maie jakoś nie miał teraz ochoty na okazywanie litości. - Odmowa będzie cię drogo kosztować.
W jednej chwili bruk przebiło mrowie szarozielonych pnączy, o spękanej nawierzchni i krwisto-czerwonych kolcach. Unosiły się niczym macki gigantycznej ośmiornicy, a każda z nich przekraczała średnicą grubość trolowego ramienia. I chociaż żadna nie ruszyła w stronę alejki, wszystkie wiły się w niespokojnym tańcu, czujnie okalając swego pana. Wnętrze skarabeuszowej szaty zalśniło wszystkimi odcieniami zieleni, gdy fale mocy przepływały do ukrytego pod ziemią serca zielska, wykrzywiając jego naturę i dostosowując do życzeń właściciela.
Z głębi ciemności wysunął się szczurzy pysk, a powietrze przeszył pisk pełen gniewu i nienawiści. Pazury zachrobotały na kamiennej posadzce, gdy mięśnie ud ugięły się do potężnego, morderczego skoku. Ciało wystrzeliło niczym z procy, pokonując dzielącą ich odległość w zaledwie dwóch potężnych susach. Szponiaste łapy o zakrzywionych, ostrych jak brzytwy pazurach, sięgnęły się w stronę klatki piersiowej druida, a zabójcze szczeki rozwarły się, gotowe w każdej chwili pochwycić gardło swojej ofiary w morderczym uścisku. Jednak Darshes był szybszy. O wiele szybszy.
Wspomagane magią ciało, niemal rozmyło się szczurowi przed oczami, gdy druid przewidziawszy nieskomplikowaną trajektorię ataku, wykorzystał nadarzającą się szansę i zanurkował pod agresorem. Zostawił jednak oponentowi prezenty. Dziesięć wilczych pazurów, równie ostrych jak szczurze, rozharatało miękkie podbrzusze mutanta, a ciepła krew bluznęła na twarz Darshesa, zalewając zarówno oczy jak i usta. Maie oblizał pazury, smakując metaliczną posokę, podczas gdy rozharatane ciało uderzyło w przeciwległą wijącą się ścianę pnączy.
Teraz, gdy kolczaste liany owijały się wokół członków potwora, wstrzykując jad do ciała, maie dostał okazje by dokładnie przyjrzeć się napastnikowi.
"Krzyżówka szczura z humanoidem. Został albo przemieniony siłą, albo zatracił się w zwierzęcym szaleństwie." Zaczął analizować z zabójczą precyzją. Niewidzialne macki mocy obwijały się na równi z tymi materialnymi, wnikając w głąb ciała napastnika. "Przemiana nie został dokonana przez lykantropię, a ciało odrzuca narzuconą mu krew. Organizm jest osłabiony ciągłą walką. Mięśnie drżą, narządy wewnętrzne to właściwie już strzępy, a naturalny układ immunologiczny nie oprze się paraliżującej zmysły toksynie wtłaczanej do żył. Z pomocą czy bez, to ciało nie przetrwa najbliższych kilku dni." Zamarł z językiem w połowie pazura, a ciepła jeszcze krew skapnęła trzema kroplami na szarobiałą tkaninę. Tym co niepokoiło był poziom energii zbyt wysoki nawet jak na przemienionego. Większy nawet niż u niego, a to oznaczało olbrzymie pokłady mocy. Przytępiony umysł napastnika, rozdarty między człowiekiem a zwierzęciem, nie byłby wstanie utrzymać kontroli taką magią. Ciało powinno już dawno zostać rozerwane na strzępy, chyba że...
-... ktoś inny tobą kieruje. - To nie było pytanie. Opuścił szpony i wolnym krokiem ruszył w stronę szamoczącej się w więzach bestii. Spróbował ustabilizować połączenie między ich umysłami, szukając tej dziury. Tego czegoś, przez co obca wola wsiąkała do umysłu szczura. Elf musiał zostawić jakiś ślad!
Był już zaledwie parę kroków od mutanta, gdy powietrze zaroiło się od półprzeźroczystych postaci. Obca wola... Wiele obcych umysłów napierało na jego własny, chcąc rozerwać mu czaszkę. Warknął wściekle i część pnączy oderwała się od więźnia by przyszpilić zjawy.
Każde jednak uderzenie zdawało się mijać celu, albo właściwie rzecz biorąc przechodziło dokładnie przez cel. Jakby tego było mało, zielne macki, które miały kontakt z niematerialnym ciałem usychały, skręcały się i rozpadały w pył niemal natychmiastowo.
Tylko jeden typ duchów był wstanie dokonać czegoś takiego.
- Widma! - zasyczał wściekle, odskakując. Było blisko, za blisko. Szmaragdowa osłona podniosła się wokół ducha lasu, idealnie przylegając do skóry. Błyszczące od magii oczy wodziły czujnie od jednej zjawy do drugiej, a z głębi piersi wydobywał się cichy, acz niekontrolowany warkot. - Rozum ci odjęło?! Widm nie da się kontrolować, to rządne życia sukinsyny! I to jeszcze przyzywać je w takiej ilości!
Podpucha... czy złapie się na przynętę?
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Zbliżyli się do jednego z budynków po czym elf zastukał w drzwi. W środku nikogo nie było i nawet nie czekał na odzew. Szarpnął nią mocniej , aż zacisnęła zęby z cichym jęknięciem. Rzucił zielono-skórną dziewczynę, a ta niemalże zaryła twarzą o drewnianą posadzkę. Inellitte, gdzieś zupełnie jakby w tle, sprzeciwiała się okrzykami, błagała by nie robił nic głupiego, wykraczającego poza granice, ale Frigg rzadko kiedy wiedziała gdzie są one wyznaczone i jak daleko sięgają. Mimo, że sytuacja malowała się w coraz to ciemniejszych barwach, driada cieszyła się z obecnego miejsca pobytu. Było tu znacznie cieplej lub też wiatr z zewnątrz nie przeszywał jej na wskroś. Istniała również możliwość, że ciało odzyskiwało samoświadomość, a drżenie skutecznie podwyższyło temperaturę. Nie szukając jednak przyczyny – mogła wreszcie zginać, prostować i rotować swoje ciało, chociaż gęsia skórka jeszcze dręczyła skórę.
W chaosie rozpaczy jasnowłosej elf był zupełnie zimny, obcy i zadowolony. Nie miał zamiaru ustąpić w niczym.
-Odpuść moja droga… -przerwał w końcu zjawie, która chowała się w koncie.
Driada uniosła się na łokciach dzięki czemu miała możliwość objęcia wzrokiem pomieszczenia. Zasmolony kociołek, rozklekotane łóżko, dwie pary drzwi, biurko… Tylko brak ksiąg, smrodu i oznak życia, że jeszcze ktokolwiek zamieszkuje te budowlę.
„Chata wiedźmy!” zdziwiła się nie na żarty. Kompletnie nie rozumiała, co tu się działo. Z pewnością Darshes obeznany był w sytuacji bardziej niż ona, chociaż sam pewnie tkwił w tym cholernym, niepojętnym labiryncie zdarzeń i powiązań! Skierowała oczy w stronę elfa. Na twarzy mężczyzny zagościł kpiący, pewny siebie uśmiech, zaś wzrok mówił więcej, ale o wiele za mało by mogła w pełni być pewna, że jej myśl odbiła się echem i dotarła także do niego.
„Co tu się kurwa dzieje?!” zaklęła gwałtownie odbijając się na rękach tak aby po chwili wylądować na dłoniach, następnie wybić się i wstać. Obronić lub zaatakować. Cała koncepcja ruchu została skutecznie zaburzona butem górskiego odmieńca, który wgniótł ją w podłogę.
-Spokojnie zwierzyno…-jego głos był niski i obojętny. Frigg pogłaskała się po klatce piersiowej, gdy noga elfa powędrowała krok dalej. Poza obręby jej ciała. Nie wstała drugi raz, a jedynie zmarszczyła brwi. Nie zabił jej od razu więc z pewnością czegoś oczekuje…poczekała.
Z kieszonki kosztownego płaszcza wyjął obsydian, który zawisł na rzemyczku. Driada spojrzała niezrozumiale na swojego napastnika i już po chwili otrzymała odpowiedź.
- Masz dwie drogi wyjścia. Albo dobrowolnie oddasz mi swoją duszę, którą zapieczętuję w tej uroczej pamiątce….-wzrok dziewczyny zdawał się być nieprzychylny, tak więc postanowił zdradzić drugą opcję.- Albo sam Cię zabiję i zgarnę ją dla siebie.
Nie otrzymała trzeciej propozycji, a żadna z podanych nie spodobała się Frigg. Wzniosła się gwałtownie na rękach, ale i tym razem ją wstrzymano. Ostrze zalśniło tuż przy gardzielu dębowej duszy pozostawiając po sobie nieznaczne cięcie na zielonej skórze. Cofnęła się spokojnie.
***
Woń lasu była niezwykle intensywna. Działała drażniąco na nozdrza potwora, który wściekał się coraz bardziej. Dzikie zwierzę chowało się w cieniach mrocznych budowli chcąc przyjrzeć się przyszłej ofierze jeszcze bardziej. Oceniał jego wielkość, szybkość, zgrabność ruchu. Pierwsze słowa maie wybudziły szczura z transu. Jeszcze na chwilę cofnął się głębiej w cień, a wraz z nim w ciemności miasta zatonęły dusze.
Pierwszy atak nie należał do udanych. Przeciwnik okazał się szybszy. Potwór poczuł ciepło i zapach własnej, ściekowej krwi. Szarpał się, rzucał i warczał, gdy tylko jego ciało utkwiło w pnączach. Zwierzę będące w pułapce nie myśli o konsekwencjach swojego działania. Szarpnął mocniej łapskiem, ale nawet urwanie jednej kolczastej liany nie mogło się równać z resztą istniejących macek.
Przebłysk świadomości świsnął przez umysł potwora, który, niczym naukowiec, od razu chciał określić chemiczny skład toksyny. Była to zaledwie pierwsza próba ustalenia typu rośliny, a także jej jadu. Spod brudno zielono-brązowych powiek stwora ujawniła się ciemna barwa ludzkich oczu. Ta jedna chwila, jedno mrugnięcie zdradziło sekundę istnienia duszy w środku stwora. Jaskrawa czerwień jednakże szybko wróciła wzbudzając na nowo szał w szczurzym przeciwniku. Ryknął potężnie, gdy kolejny kolec wbił się bezlitośnie w ciało.
***
Elf zadrżał niespokojnie. Zwrócił się w stronę okna i trudno nie było wyczuć zbierającego się wokół niego gniewu. Nie sądził, że stwór jeszcze w jakikolwiek sposób jest w stanie rozbudzić świadomość. Coś musiało pójść nie tak, gdzieś musi tkwić słaby punkt, o którym on sam z resztą nie wiedział. Sytuacja ta stała się bardzo niekomfortowa. Szczególnie, że musiał poświęcić większą uwagę nad swoją kukiełką zamiast zając się tym co powinien!
Zacisnął w pięści kwiat, a zjawa westchnęła przeciągle. Chwyciła się za głowę i padła na kolana, skulona i kompletnie odcięta od świata żywych. Z oczy tliły się jasne płomyki, a słowa stały się jedynie echem. Frigg przewrażliwiona na tym punkcie, nie była w stanie określić znaczenia słów ani ich pochodzenia. Wszystko zdawało się być niespójną grupą spółgłosek i samogłosek bez wyrazu i znaczenia.
***
Widma zatańczyły z chęcią wokół źródła życia. W ich mniemaniu, życiem stało się jedynie pozyskiwanie energii, a czy maie nie był najbardziej soczystym posiłkiem dla takich istot?
Ich postacie tańczyły wokół to znikając niemalże całkowicie, a później znów przybierając nieco bardziej widoczny obraz. Każdy ruch pozostawiał po sobie dźwięki śmierci i zniszczenia, wzbudzając grozę nawet w zmarłych. Niczym gęsta mgła wywoływały klaustrofobiczne myśli, które zaciskały więzy z każdym ich zbliżeniem. Odzew druida w nijaki sposób zadziałał na widma.
Szczurzy stwór zaś uśpił szał, gdy tylko niematerialne istoty zjawiły się na polu bitwy. W odpowiedzi zacisnął zęby i warknął groźnie. Spod warstw materiału, między jedną a drugą szmatą, można było dostrzec delikatny blask kryształów. Hybryda wpatrywała się spokojnie w swego przeciwnika, aż w końcu widma zawirowały gęstym kręgiem wokół Darshes’a. Stworzyły one ściany otchłani, mydląc oczy swojej ofierze i przysłaniając drogi wyjścia. Nie wiedząc nawet kiedy, jedna z dusz wyłoniła się zza pleców i objęła ramionami źródło życia.
Pochłonęła energię z wielką chęcią sprawiając wrażenie wciągającej czarnej dziury, zagubienia w ciemności, aż w końcu przywracając leśnego ducha do rzeczywistości. Od razu jednak kolejne widmo zainicjowało nowe spotkanie pochłaniając dawkę czystej energii. W końcu gęstwina szalała niespokojnie. Każda z niematerialnych istot pragnęła przekąsić, spróbować swojej ofiary. Wyłaniały się i topiły na nowo, tworząc między sobą spór. Gromada mroku kąsała maie i dotykała palcami. Energia życia lepiła się do ich palców. Smakowała niesamowicie słodko i kusiła swoją siłą, a szczur posilał się zdobytymi darami. Kryształy migotały coraz mocniej. W końcu przebijały swoją siłą nawet materiał. Szczur markotał przy tym w zadowoleniu, ale jego słowa zupełnie jakby nie należały do niego. Wpatrywał się w gęstwinę dusz, aż wreszcie postanowił zaatakować drugi raz.
Dawka energii okazała się być wyjściem z sytuacji. Skóra stwora stała się twardsza, zupełnie jakby to teraz futro i naskórek przekształcały się w nowe skupiska diamentów. Wyrwał się z impentem z uścisku roślin po czym ruszył przez widma na maie. Łapsko odchyliło się nienaturalnie w tył chcąc zatoczyć jak największe koło w swym zamachu i zadać jak największy ból oraz obrażenia. Widma były jedynie przezroczystą zasłoną. Widział wyrywane świetliki wirujące wokół, a także źródło. Źródło życia.
Jego ciało przebrnęło przez czarną płachtę. Wystarczyła jedynie sekunda by zadać cios, być może i śmiertelny. Szczur celował w samo serce zapominając o istotnym fakcie. O jadzie.
Impuls trzasnął po neuronach wybijając hybrydę z rytmu. Chwilowo sparaliżowany i rozbudzony na nowo, zdołał jedynie trafić w lewe ramię swojego przeciwnika. Pazury przecięły ciągłość skóry pozostawiając po sobie jedynie ścieżki krwi, niczym diamenty przecinające lustrzaną powłokę. Padł potężnie na kamienną ścieżkę pozostawiając w niej zagłębienia. Zatoczył w bok a zębiska jedynie zahaczyły o tylną część barku przeciwnika powstrzymane kolejnym impulsem, a raczej paraliżem. Szczur odskoczył dodatkowo w tył. Chciał się wycofać lub też zyskać na czasie by zrozumieć sytuację, ale drugi skok był już zdecydowanie bardziej niezdarny. Zawył boleśnie, a ciało drżało pod wpływem trucizny. Spojrzał na wijące się rośliny, które teraz dwoiły się i troiły, tworzyły gęstą sieć nie do przebicia, ale chwilowa dezorientacja nie pozwoliła mu jeszcze na powrót do pełnej normalności.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Przeźroczyste sylwetki, niczym morze upiorów, ruszyły na niego zwartą falą.
Pierwsze dwie, które doń dotarły, były zbyt niezgrabne, by go chociaż dotknąć, nie wspominając już o wyssaniu energii. Unik ten jednak kosztował go zbyt wiele, a jeszcze bardziej kosztowna była jego pewność siebie. Szereg szarawych postaci, niczym złodziej ciemną nocą, pojawił się bezszelestnie również za nim, zamykając wokół ciasny pierścień. Nie było mowy o obronie, ani czasu na zahaczenie kotwicy. Mógłby zagiąć przestrzeń na ślepo, jak to już wcześniej uczynił. Czy jednak zdoła przenieść się na tyle daleko, by osłabionym nie paść łupem roju umarlaków? Takiej pewności nie miał...
Zimny dreszcz przeszył mu ciało, wędrując po grzbiecie od krzyża po same lędźwie. Na wszystkie czarty otchłani! Cóż to było? Nigdy jeszcze czegoś takiego nie poczuł... Jakby część jego samego została w brutalny sposób wyrwana, mimo iż brakowało kłów czy pazurów zdolnych tego dokonać. Obrócił się więc w tył, skąd pochodził domniemany impuls, zataczając równocześnie łuk ramieniem. Zaklęcie tkane opuszkami palców, momentalnie zmieniło się w barachitową szczelinę, migoczącą po brzegach wszelakimi odcieniami bursztynu. Magiczne ostrze przecięło powietrze z furkotem, mknąc w stronę przeciwników z zabójczą prędkością. Był to ten sam rodzaj magii, który podpatrzył w czasie walki miedzy driadą a nekrusem i choć w normalnych warunkach potrzebowałby zapewne wielu prób, by tego dokonać, teraz z łatwością przychodziła mu nawet tak subtelna manipulacja esencją życia. Robił to instynktownie, a mimo to (A może właśnie dzięki temu?) moc wydawała się tak skora do współpracy.
Jednak w miarę jak blask fali zanikał, zwierzęce źrenice maie rozszerzały się w niemym zdumieniu. Zadziałał szybciej niż zdążył pomyśleć i efektem tego nie tylko stracił część mocy - rozbudził również głód widm, serwując im przystawkę. Śmiercionośny krąg zacisnął swe upiorne kleszcze wokół jego osoby, zachęcony tą smakowitą demonstracją. Martwe oczy wpatrywały się w niego z niemą nienawiścią i potwornym pragnieniem, a agonalne jęki i krzyki wypełniły cały umysł.
Mimo to - zachowując największą dozę skupienia, na jaką go było stać - Darshes rozejrzał się wokół, rozumiejąc to czego wcześniej nie pojmował.
Paliwem do kontrolowania widm wcale nie była moc przywoływacza, a ofiar jego pupilków! To nabierało sensu, gdy o tym w ten sposób pomyśleć. Widma były głodne życia, więc tak czy siak, by je pochłaniały. A że nie mogły nic z nim zrobić, przywołujący mógłby w jakiś sposób związać zaklęcie, by energia miast rozpływać się w pustce, trafiała bezpośrednio do kontrolującego. Taka pętla byłaby idealnym rozwiązaniem, by panować nad olbrzymią ilością potężnych stworów, samemu nie wkładając w to ani grama energii. Była to oczywiście teoria, jednak druid był jej teraz bardziej pewny niż tego, że utrzyma się na własnych nogach.
"Ha! Niewielkie pocieszenie!"
Kiedy kolejna przeźroczysta postać wykradła część jego esencji, Darshes spojrzał mętnymi już teraz oczami na podnoszącego się szczura. Chwiał się, gdy wykonywał pierwszy krok, jednak łatwość z jaką wyzwolił się spod pędów była co najmniej niepokojąca. Na nici psychicznej płynęły różne uczucia: strach, zdziwienie, rozpacz. Ale najmocniej nienawiść. Tak, jej było pełno. Trudno to było nazwać ludzkimi emocjami, że o zwierzęcych nie wspominając.
I ten cień...
Cień kładł się na humanoidalną sylwetkę mutanta. Cień kogoś potężnego, opętanego żądzami i pragnieniami. Ich echo odbijało się w umyśle istoty i przebiegało kanałem komunikacyjnym do umysłu maie. Zniekształcone myśli, zniekształcone przez oszalały umysł kroczącego ku niemu nieszczęśnika, okazały się niemożliwe do odczytania. Ktokolwiek był tam - po drugiej stronie - wypełniał go bólem i nienawiścią. Kto wie, może nawet sterował nim jak laką w teatrze kukiełek.
"Kontrolować..." zastanowił się maie, czując jak kolejna fala chłodu odbiera mu siły. Pokłady szmaragdowej energii były ogromne, ale nie niewyczerpane. Nie ma na tym świecie rzeczy nieskończonych, jeśli nie liczyć głupoty ludzkiej. Ale to przywara gatunku. "Ten głos - elf, jak mu tam było - mówił coś podobnego..." Spojrzał w ryj zwierzęcia - teraz wykrzywiony silnymi, negatywnymi uczuciami. Dopiero teraz zobaczył podobieństwo między tamtym stworzeniem a tym. Magiczne światła w wierzy nie dawały dość światła, a i ono rzucało mylące cienie, uniemożliwiając dokładną identyfikację. Brakowało również tych jarzących się szkarłatną nienawiścią oczu, ale maie nie miał wątpliwości - to była ta sama istota. Ich sygnatury życiowe były te same, co oznaczał...
"On skrzywdził Frigg!" - głos pełen nienawiści odbił się pośród mgieł wypełniających umysł. Powiedział to na głos, czy tylko pomyślał? Nie był nawet pewien czy zrobił to Darshes, czy może maie.
Zachęcone brakiem reakcji swej ofiary, widma rzuciły się do przodu, ucztując przy obfito zastawionym stole. Ich półprzeźroczyste twarze wykrzywiał wyraz złośliwej satysfakcji i udręki. Świat w tle się rozmywał, świadomość uciekała, a uczucie zimna narastało. Puste, martwe oczy wpatrywały się w jego własne. I wrzask...

Dar...
Głos?
- Dar...
Delikatny i miękki. Ciepły i znajomy.
I zapach. Tak pachniały dęby. Silny zapach, niemający nic wspólnego z lakierem, czy smrodem z kuźni.
- Darshes...
Strasznie upierdliwy ten głos... Jeśli poleży jeszcze pięć minut..
- Wstawaj ofermo!
Plaśnięcie i ból. Szczypanie w prawy policzek. Otworzył oczy, a upiorne miasto i jego duchy rozpłynęły się w zakamarkach umysłu.
- Ooo, postanowiłeś wrócić do zywych? - z wesołością stwierdziła osoba pochylająca się nad nim. - Witamy w naszym świecie!
Białowłosa, niemalże siwa kobieta pochylała się nad nim i gdyby nie brak zmarszczek na jej zielonej, młodziutkiej twarzy, przyrzekłby że była starowinką.
- Na Matkę Wszechmocną, niech Duchy mają nas w swojej opiece! - stwierdził ktoś z boku. Poznawał ten głos, nie potrafił sobie jednak przypomnieć jego imienia. Był stary, a jednocześnie silny i autorytarny. - Miałeś rację. Dziewczyna rzeczywiście potrafi przylać!
Spojrzał w stronę drugiego rozmówcy. Wzrok mu jeszcze wariował. Czasem widział odległe liście i sylwetki wyraźnie, innym razem rozmywały się w szalonej palecie kształtów i kolorów. Złoto... Zieleń... Brąz... Powoli wracały wspomnienia i przebłyski. Chaos narastał, a ból w głowie - nie tylko na policzku - tętnił własnym życiem. Czuł niemal jak mózg obija się o twardą powierzchnię czaszki, grzechocząc przy każdym poruszeniu łepetyną. I to szumienie, pragnął by choćby na chwile ustało.
- Zabawne. Co..?
- Zerwałeś z półobrotu. - stwierdził starczy głos z niemal dziecięcą radością. - Zablokowałeś jeden koniec, podczas gdy drugi przywalił ci w łeb!
Słowa te w jakiś sposób go zirytowały, i to nie tylko dlatego, że każdy głośniejszy dźwięk był teraz katorgą dla uszu.
Wspomnienia zaczęły sie układać w jeden ciąg. Dyskusja z Arcydruidem, zaproszenie na podest treningowy i pokaz sparingowy z Arelą. I walka, która od początku nie szła tak, jak to sobie zaplanował. Na twarz wypłynął mu szkarłatny rumieniec, gdy jego przyjaciółka wyciągnęła rękę i pomogła mu wstać. Świat jeszcze wirował, a nogi zachowywały się jakby ulepione były z galarety.
- Gdzie tym razem spartaczyłem? - westchnął duch lasu, rozcierając prawą skroń. Będzie miał sporego guza w tym miejscu, zwłaszcza że obiecał nie usuwać skutków treningu przy przemianie.
- Przeszedłeś w czwartą formę, a nie w szóstą. - poinformowała go ze śmiechem Ar, widząc zażenowanie towarzysza swych dziecięcych zabaw.
- Sama zastosowałaś drugą! Więc czwarta była najlepszą kontrą! - uparł się druid. Doskonale pamiętał moment przed atakiem. To była druga! Musiała być! Ale to nie tłumaczyło bólu w skroni. Druga pozwalała uderzać w prawe ramię, a nie w głowę.
- To była druga... -odpowiedziała, zagryzając wargę. - Tyle że... Stopy ustawiłam do piątej...
Opowiedziało jej warknięcie, niezbyt ludzkie.
To jednak tłumaczyło wszystko.... Finta! Ależ był głupi! Ar doskonale wiedziała, że gdy tylko zacznie markować drugą, on zasłoni się czwartą. Odpowiedziała więc uderzeniem z obrotu,a on nie zdążył zmienić układu rąk po wcześniejszej formie.
- Oszukałaś mnie! - żachnął się Darshes, zakładając ręce na piersi.
- Oj nie. - Odparł Arcydruid. Miał niezwykle rozbawione oczy. - Sam się oszukałeś. Dziecina odnalazła tylko twoją słabość i ją wykorzystała. Szukała jej od początku starcia i zastawiła pułapkę. Nie zauważyłeś?

Ból rozdarł mu prawe ramię, przywracając go do świadomości.
Nie śnił - nigdy tego nie robił. A jednak doznał tej wizji na jawie. Wspomnienia... Z bardzo odległej przyszłości. Ale dlaczego wróciły do niego akurat teraz? Czy umierał? Takie rzeczy widzi się przed śmiercią - okruchy własnego życia. Czy jednak nie mogłoby to być jakieś przyjemniejsze wspomnienie? Na przykład zachodu słońca spędzony na orlej skale? On, sam na sam z Arelą... No, może nie sam na sam. Potem się dowiedział, że obserwowało ich całe komando driad... Byli tematem plotek przez parę miesięcy i być może właśnie to przyhamowało ich związek...
Las... Druidzi... Stracił wszystko...
Ciepło na ramieniu spływało wzdłuż żeber... Lepka smuga przynosiła ukojenie w bólu...
A wszędzie mgła...
Już wkrótce się z nimi zobaczy. Przeprosi ich, że nie mógł ich ocalić. A potem znajdą jakąś knajpkę i usiądą razem przy ale. Będą wspominać i żartować, jak to było za dawnych lat, Dorwie jakąś grupę małoletnich nowicjuszy i rozpiją się w lokalnej spelunie. Będą mieli tak dobrą zabawę, że zrozpaczony gospodarz każe posłać po arcydruida, by pozabierał swoje "dzieci".
- Jaki piękny blask... - wymknęło się z ust maie, gdy wyciągał rękę.
Świat wciąż spowijały opary białego dymu, jednak zza mlecznych zasłon przebijało się czyste światło. Mroczne, ale piękne...

- Czy wiesz, co to jest? - pytanie to zadał Arcydruid, a zarazem jego mentor. Wciąż jeszcze nie mógł się otrząsnąć z tego, czego był uczestnikiem zaledwie kilka minut temu. Panująca wokół nocna cisza zupełnie nie pasowała do tej jakże radosnej nocy. A może to właśnie majestat członków Księżycowego Kręgu był reprezentowany przez las nocą? Cichy, spokojny... i niebezpieczny.
- Oczywiście. To Kamień Strażniczy zwany również Kamieniem Magazynującym. - Darshes wyrecytował formułkę z pamięci, zamykając na chwile oczy. Światło księżyca w mrocznej powierzchni niemal go hipnotyzowało. - Nazywany jest tak, bo w przeciwieństwie do innych tego typu klejnotów, on nie składuje konkretnej magii, a samą esencję. Każdy, kto posiada odpowiednio silną wolę i umiejętności, może z niego korzystać, przesyłając doń czy pobierając zeń zgromadzoną wewnątrz energię.
Usłyszał mruknięcie pełne aprobaty.
- Czy to jedyne warunki? - głos by niefrasobliwy, jakby rozmawiali o pogodzie, a nie o prawdopodobnie największym zbiorniku many we wszystkich północnych krainach.
- Nie. - odparł druid po chwili zastanowienia. - Żeby go użyć, trzeba mieć z nim bezpośredni kontakt, bądź być w jakiś sposób połączony umysłowo z osoba go dotykająca.
- Zgadza się. Czy wiesz, kto stworzył ten kamień? - Darshes otworzył oczy i odwrócił wzrok od błyszczącego mrocznym blaskiem obsydianu. Spojrzał w życzliwą twarz starca. Czy to był jakiś test? Tradycyjne sprawdzenie wiedzy po Przeniesieniu? Nie znał odpowiedzi na pytanie o twórców, a ośmieszenie w oczach mentora, i to w dodatku zaraz po ceremonii, była niezwykle żenująca. Pokiwał więc przecząco głową, ciesząc się, że cień menhiru skrył jego zażenowanie.
- Cóż, ja też nie. - odparł wesoło najsędziwszy z druidów, z niefrasobliwością dziecka. - Nikt mi tego nigdy nie wyjaśnił.
"A więc tajemnica pozostanie tajemnicą..." pomyślał rozbawiony Darshes i zaśmiał się cichutko. Widząc jednak poważną twarz przywódcy Kręgu, postarał się opanować emocje.
- Ale mam podejrzenia. - dodał Arcydruid i wyciągnął zza pazuchy lśniący przedmiot. Spory kawałek obsydianu - oszlifowany i oprawiony w delikatny, metalowy wzór - tworzył broszę na kształt tych, noszonych przez driadzie komanda. Tamte jednak zwykle nie zawierał żadnego kamienia, a więc to było coś innego. Ciekawe jakie było przeznaczenie tej błyskotki?
- Tylko jedna rasa mogłaby potrzebować czegoś takiego. - powiedział wznosząc klejnot do góry. Promienie księżyca oświetliły powierzchnie czarnego kamienia, rzucając cień na twarz starca. Ale co ta błyskotka miała wspólnego z... - Istoty, dla których magia jest oddechem. Które całe życie pławiły się w jego esencji i dla których utrata mocy oznaczałaby koniec.
Nie pojmując o czym druid mówi, Darshes odrzekł szybko i nieco bezmyślnie:
- Czyli cholernie arogancki sukinsyny?
Mężczyzna wybuchnął rubasznym śmiechem, samemu psując budowany nastrój. Jego wątłe ramiona trzęsły się pod ciężką, białą szatą, a ręka ściskająca klejnot przycisnęła się do brzucha. Staruszek miał niezły ubaw z niewiedzy czy też może ignorancji swojego wychowanka.
- Och, jestem pewien, że drugich takich nie znajdziesz pod tym księżycem. - odparł, ocierając łzy radości z oczu.
Odwrócił się w stronę maie i, z krokiem pełnym godności, podszedł do o wiele młodszego druida. Czasami, gdy tak robił, miało się wrażenie, że to ty podchodzisz do niego, a nie on do ciebie. Pomarszczone palce złapały dłonie Darshesa i zacisnęły je wokół rozgrzanego metalu. Nie gorącego, ale przyjemnie ciepłego w porównaniu do chłodów nocy. Przez smukłe palce maie przesączył się mroczny blask - rzecz niepojęta i rzadko widziana w naturze. I druid niemal od razu wiedział CO trzyma w ręku.
Nie musiał się oglądać.
- Przyjmij go. To prezent od kręgu i twoja własna, osobista misja.
Kromlech zalało mroczne światło.

Świadomość wróciła, a okolice zalało mroczne światło, gdy tylko palce druida zamknęły się na mrocznym kamieniu.
Nienawistne duchy wciąż kąsały jego ciało, kończąc to, co zaczęły zaledwie kilka sekund wcześniej. Energia już tak nie kleiła się do ich lepkich palców. Było jej coraz mniej. Teraz mogły już tylko zlizywać jej resztki. I wiedział to również Darshes.
Jakim więc cudem utrzymał fizyczną formę?
Jakim cudem przeszedł te dwa metry, przebijając się przez zasłonę życio-żernych istot?
I dlaczego, na wszystkich bogów, stał teraz przed na wpół przytomnym szczurem?
Nie miał odpowiedzi na te i wiele innych pytań, kłębiących się wewnątrz jego umysłu. Tego jednak, że pod palcami wyczuwał delikatnie pulsującą energię, pewien był tak samo jak tego, że za zasłoną chmur znajduje się złociste słońce. Była to rzecz naturalna i oczywista, o której nikt nie musiał mu mówić. Takie rzeczy się po prostu wiedziało.
- To ci miła niespodzianka. - zaśmiał się w oczy szczura, podczas gdy kolejne widmo zabrało część jego energii. Przekrwione, kiedyś jarzące się wściekłością, oczy mutanta były mętne. Nie trzeba było wysyłać żadnej magicznej sondy by wiedzieć, w jak złym stanie znajduje się jego przeciwnik. Zapewne zarówno ośrodek słuchu, jak i wzroku już odmówiły mu posłuszeństwa i tylko wola marionetkarza utrzymywała przytomność cennej lalki. - Chyba nadszedł czas bym i ja trochę pooszukiwał w naszej grze.
Pogrążoną w świetle magicznych latarni ulicę, zalaną przez morze upiorów, rodem z najgorszych ludzkich koszmarów, rozjaśnił nowy blask. Szmaragdowe drobinki rozprysły się we wszystkie strony, gdy fizyczna postać druida eksplodowała w feerii magii i kolorów. Pożeracze, pozbawione oczu i uszu swojego Pana, zdane tylko na jego zmysł wychwytywania magii, rzuciły się we wszystkie strony, starając się pochłonąć każdą z tysięcy drobinek, nawet tych znikających pod ziemia.
Wszystkie poza jedną, która momentalnie odnalazła nowe ciało.
Przypominało to uderzenie w twardą skałę i było o wiele bardziej nieprzyjemne, niż w przypadku Frigg. Będąc w środku, wyczuwał obcy umysł - nie, właściwie to parę umysłów. Jeden obok drugiego, ułożone w segmenty czy schody. A może to była spirala? Nie ważne. W momencie wniknięcia, ostatkami sił Darshes odciął umysł od kontroli nad ciałem i zaczął czerpać ze zgromadzanej wewnątrz energii.
Pił zachłannie, nieświadom tego że czerpie energię nie z jednego, ale z kilkunastu kamieni magazynujących. Jego pragnienie całkowicie zagłuszyło inny głos i inną świadomość, siłą dobijającą się do jego umysłu. A niech próbuje! Może sobie przejmować ciała zwierząt. Może kontrolować duchy. Ale maie nie miał istnienia, które mógłby podarować temu zwyrodnialcowi.
Szczurołak podniósł się z klęczek i spojrzał na duchy. Prawa łapa, uzbrojona w ostre jak sztylety pazury, otarła pysk, usuwając zeń nieistniejący płyn. Czerwień oczu, teraz całkowicie zmieniła się w złoto, które bacznie lustrowało sytuację. Przeźroczyste widma, rozproszone na całej długości kamiennej nawierzchni, zatrzymały się, jakby na niesłyszalną komendę. Mleczne twarze zwróciły się w stronę ignorowanego dotąd szczura, a powietrze - bądź myśli Darshesa - powtórnie przeszył rozdzierający umysł wrzask. Zbyt późno jednak dotarł do nich rozkaz marionetkarza.
Kotwica została już zarzucona, a przestrzeń zafalowała. Dwa punkty połączyły się w jeden i zamieniły się miejscami...

- Cholera! Cholera! Cholera! - warczał Darshes głosem szczurołaka.
Znajdował się teraz w niewielkim pokoiku, pod schodami w karczmie "Złoty Grosz" i wydzierał właśnie deski, by dostać się do cennych zwojów i schowanej tam receptury. Skrytkę wypełniały też niewielkie mieszki i pudełka, o których przeznaczeniu wiedział tylko druid.
Zablokował już całkowicie wszystkie połączenia między ciałem właściciela, a jego umysłem. Każdy dźwięk, każdy obraz, każde uczucie(ból, przyjemność czy nawet ciasnota małego pokoiku!) docierały tylko i wyłącznie do niego. Nawet zapach nie był rejestrowany przez umysł byłego kupca, a co za tym idzie prawdopodobnie i Marionetkarza Dusz - jak go Darshes zaczął nazywać. Tak docięty od przestrzeni, elf nie mógł go wytropić w żaden sposób. Wyczuwanie magii też na nic mu się nie zda - wcześniej, tamtego popołudnia, rozmieścił w mieście wiele zaklęć, napełniając drewniane szyldy sklepów i karczm swoja mocą, a jego własna z pewnością nie była wiele większa. Zwłaszcza po teleportacji. Wyszukanie jego aury w dzielnicy, która aż nią promieniowała było praktycznie niemożliwe.
Miał więc czas, by zastanowić się nad kolejnym ruchem - dopaść Marionetkarza Dusz. Znał już jedną jego słabość, kolejny atut trzymał właśnie w garści. Teraz potrzebował zrozumieć dlaczego, by nie popełnić dwa razy tego samego błędu. O tak, zemsta najlepiej smakowała podawana na zimno. Krwisto podana, jeśli można.
"Może wydawać rozkazy zwierzęcemu umysłowi. Może znać ich język i mowę ciała. Będąc jednak elfem, nie jest wstanie zrozumieć zwierzęcych myśli. Oto słabość formy dominującej w łańcuchu ewolucji. Nie można zrozumieć tych pod sobą. Jak to powiedział pewien mędrzec? Wszystko ma swoją cenę."
Przesłał myśli na węźle komunikacyjnym między zwierzętami. Znaczenie było jasne jak słońce: "Jestem maie." . Nie mógł co prawda wyrzucić elfa z umysłu mutanta, wciąż jednak mogli porozumiewać się na poziomie zwierzęcym, prawdopodobnie zbyt niskim jak na elfie myśli. Przesłał kolejne znaczenia, które każde zwierze mogło zinterpretować w tylko jeden sposób. "Pomogę ci, muszę jednak wiedzieć gdzie jest uszaty i co planuje. A nade wszystko, jakim cudem jest wstanie kontrolować tyle istot?" Pomyślał chwilę, po czym dosłał niespiesznie: "Czy ktoś jest z nim? Czy wziął kogoś w niewolę? Kobietę może?"
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Zielone dłonie zdrętwiały pod naciskiem własnego ciała. Brudne paznokcie przelewały, tlącą się w wewnątrz, złość driady i wbijały nieskutecznie w drewnianą posadzkę. Dość często oferowano jej śmierć, a nawet niewolnictwo czy poddanie się czyjejś osobie. Nikt jednak nigdy nie zażądał od niej czegoś cenniejszego. Duszy. Na żadną z poprzednich propozycji nigdy nie ustała, na tę również nie miała zamiaru.
Klatka piersiowa uniosła się wysoko nabierając wdechu. Kasztanowe frędzle włosów demonstracyjnie oplotły średniej wielkości piersi zielono-skórnej dziewczyny. Ku zaskoczeniu elfa, delikatnie się uśmiechnęła. Uniosła nieznacznie i wdzięcznie dłoń. Palce z dziewczęcą nieśmiałością pogłaskały niewielki odcinek ostrza, które pozostawiło na zielonej skórze czerwoną barwę.
-A gdyby tak…-podjęła niskim, kobiecym głosem- Zmienić ofertę?...
Mężczyzna nie drgnął ani na chwile. Jego wzrok nawet na moment nie skupił się na geście, chociaż czuł i wiedział co robi. Frigg jednak nie miała zamiaru odpuszczać. Skoro nie mówi „nie”…
-Odnoszę wrażenie, że dążymy do tego samego… Chcesz złapać tego leśnego chłopaczka?- elf wciąż milczał, wciąż trwał niczym posąg a Frigg wciąż nie chciała przerywać. Mimo wszystko.- Ten obsydian… -powiedziała w zamyśleniu- Nie wiem skąd go masz, ale zapewne wiesz Ty i ja, że dobrze trafiłeś. W samo sedno! Zapewne ma wartość sentymentalną, ale i nie tylko… Sądzę, że wart jest niejednej poszukiwanej głowy, ha!-ostrze upominająco drgnęło, a ona tylko delikatnie się cofnęła- No już, już…-rzuciła nonszalancko- Nie bądź taki naburmuszony… Chodzi o to, że mnie również zalazł za skórę. Ten leśny dureń… A po co Ci marnować energię na mnie? Na jakąś podrzędną driadę…
-Nie taką podrzędną – odparł sucho, ale niezbyt to zniechęciło driadę do działania.
-Faktycznie… Nie powiem, jestem dość wyjątkowa – odparła pewna siebie, ale mina napastnika wyraźnie skwaśniała- Słuchaj, nie musisz mieć mnie by mieć go. Łączy nas to samo…ten sam cel… Utarcie ryja temu bezczelnemu chwastowi.
-Czemu miałbym Ci wierzyć? –wyszeptał gniewnie- Ubiłabyś go już dawno, gdyby tak rzeczywiście było…
-Oh..fakt.. zajebałabym go już dawno…-odparła z nieukrytą złością w głosie- Żeby to raz… -dodała pod nosem- Ale widzisz mój drogi...
-Tylko nie Twój…
-Dobrze. Widzisz drogi Strażniku-elfie, łączy nas to samo. Ten sam cel.
Elf zmarszczył brwi tracąc powoli cierpliwość. Miał już pchnąć ostrze, ale ta powstrzymała go gestem odsuwając się jeszcze bardziej w tył. Zagryzł zęby.
-Co ty pieprzysz? Jaki cel? Nie mamy wspólnego celu. Nie chcesz go zabić, nie potrafisz nawet.
-Oh, oh… Nie obrażaj mnie…-obdarowała mężczyznę wyzywającym spojrzeniem- Cel jest jeden. Cel to… zemsta…-dodała jadowicie i najwyraźniej przekonywująco. Strażnik uniósł delikatnie brew.
-Zemsta?-spytał po dłuższej chwili milczenia.
-Tak, zemsta… Widzisz, ten suczysyn zrobił ze mnie idiotkę. Plótł sobie ze mnie żarty, niemalże już od samego początku. Zadrwił z mojej… czystości –zacisnęła dłoń w pięść, a narastająca wściekłość była jak najbardziej prawdziwa. Frigg była wyjątkowo pamiętliwą osobą.- Tego było jeszcze mało! Mącił mi w głowie, wiele rzeczy powiedział, obiecywał… a później… później zostawił w ściekach na pastwę jakiegoś skurwiela w podziemiach! Zmienił swoją postać i przeniknął przez ściany, uciekając! –gdyby mogła w tym momencie z pewnością demonstracyjnie uderzyła by pięścią w stół. Musiała jednak zdać się na to co posiadała. Operowała odpowiednio głosem i jego tonacją.- Mieliśmy układ! A on…on go złamał… Dlaczego…dlaczego więc nie moglibyśmy połączyć sił? –mówiła coraz szybciej, a pragnienie w jej głosie wciąż wzrastało- Pozwól…pozwól mi w tym uczestniczyć. Nie chcę być jedynie marionetką w tej całej scenerii… Nie możesz mi tego zrobić. Odebrać mi zemsty… Te wciąż narastające nasycenie…Ono nie gaśnie. Wzrasta z każdym dniem, kolejno zalewa i gaśnie potęgując swoją obecność. Nigdy jednak nie zastyga.. Płynie krętymi drogami żył, rozgrzewa na samą myśl, wręcz pali całe ciało… Otumania głowę…-wsparła się na rękach. Brązowe oczy wypełniły się żalem i gniewem. Równie prawdziwym co reszta emocji–Powiedz więc mi… Dlaczego?
Zaskakujące jak kobiety potrafią być przekonywujące, gdy bardzo czegoś pragną. Nawet podświadomie ich ciało momentalnie nabiera krągłości, głos staje się błagalny w swoim odcieniu, włosy zawsze układają w odpowiedni sposób, jednak i tak największą pułapkę skrywają oczy. Także i tym razem nie było inaczej. Frigg po części świadomie i nieświadomie, wykazała wszelkie swoje atuty by móc przemówić do swojego rozmówcy.
A elf tylko trwał. Trwał w zamyśleniu i pod wpływem kobiecego uroku. Przede wszystkim zadręczała go myśl jak. Jak to możliwe, że nie może wedrzeć się do jej wspomnień. Nie jest w stanie poznać prawdy. Ma pozwolenie by w każdej dowolnej chwili wkroczyć do jej świata, ale gdy wstępuję na ziemię wspomnień momentalnie się gubi. Widzi wszystko wokół i staje otumaniony. Zapomina jak był jego cel i obserwuje przenikające obrazy. Nie będąc pewnym czyich.

***
„Och co za ból….” Pomyślał .„Gdzie jestem?”
Zobaczył ją w progu drzwi. Chuderlawa dziewczynka. Biała niczym śnieżek z dwoma niebieskimi punktami na twarzy. Śmiertelnie blada o przezroczystych dłoniach, która trzymały się nienaturalnie wielkiego łapska mężczyzny.
-Kto to? –spytał spoglądając na wielkoluda.
-Dziewczynka.
-Nie kpij sobie. Przecież widzę, że dziewczynka. Po coś żeś przytargał to dziewczę? Wojna się skończyła. Pewnie szukają smarkuli, a Ty ją porywasz. Zapewniam - szukają jej rodzice.
-Nie ma rodziców.
-Skąd wiesz?-spytał wyraźnie zirytowany.
-Po prostu. Wiem.
Westchnął ocierając dłonią twarz. Palce pozostawiły węglowe smugi na zmęczonej skórze.
-Nie mam na Ciebie sił Zorgri… Weź ją stąd. Niech się dzieciak prześpi, a jutro. Jutro pomyślimy. Nie mam teraz na to ani czasu, ani sił… Dokończę ten projekt. Na jutro jest…Tak na jutro. Jutro ją weźmiemy i oddamy, z pewnością jest jedną z ocalałych. Niech się nią zajmie organizacja powojenna na rzecz zaistniałych szkód. Ktoś ją tam zechce –umilkł na moment po czym dodał- Zorgri. Jesteś idiotą…
Dziewczynka przytuliła się do ogromnej dłoni. Pociągnęła mały, a jednak duży palec swojego opiekuna. Spojrzała pytająco, niezrozumiale. Rzuciła urok na miarę dziecka. Zorgri kiwnął głową. Zaprowadził do pokoju.
Kolejnego dnia wyjechali do miasta. Oddał projekt, a dziewczynka usiadła na wozie. Szczęśliwa i uśmiechnięta o pełnym brzuchu. Mimo dystansu projektanta, szybko pozwoliła sobie na swobodę przy wielkoludzie. Poczochrał ją pociesznie po jasnowłosej czuprynie. Była czysta, a radośc sprawiała, że trochę mniej chuderlawa. Pozostało jedynie pozbyć się wszy.
Ravarden westchnął ciężko ciągnąc lejce. Wóz ruszył.
„Ale ze mnie idiota…” pomyślał.

***
-Dlaczego?
Milczała nie rozumiejąc pytania.
-Dlaczego go nie zabiłaś?
-Nie zabiłam… bo nie wiedziałam. A przeciwników się poznaję…

***
Teraz widział tylko ciemność. Ogłuszony, ślepy, gdzie cała przestrzeń wokół była bezwonna. Ale był świadomy, Świadomy przestrzeni wokół. Gdzie więc był?

***
Elf niczym zdruzgotał niczym kamień. Wmurowało go od stóp do głowy, a twarz wypełniła się wściekłością. Chyba nawet Frigg nie potrafiła tak gwałtownie zmienić humoru. Dłoń silnie zacisnęła się na ręku. Szczerze się przestraszyła i szczerze była pewna jaki kolejny ruch wykona.
Niczym śruba zawirowała gwałtownie na przedramionach kopiąc go idealnie w łokieć. Ostrze ścięło kilka rudych kosmyków, które niczym liście opadły lekko na podłogę. Obróciła się szybko, ale wstając nie zdążyła złapać równowagi. Cienki miecz świsnął tuż nad jej głową. Odskoczyła do przodu niczym żaba unikając zawrotu miecza. Kątem oka dostrzegła drzwi wyjściowe, chciała odbić w ich stronę, ale przeciwnik przetarł mocno płatek kwiatu wywołując piskliwy wrzask jasnowłosej zjawy.
-Aaaaauaaa!- zajęczała driada. Niemalże chwyciła się momentalnie uszu zapominając o walce. Jednak nie zapomniała.
Spojrzała w bok. Srebrna, cienka powłoka leciała tuż na nią. Prosto między oczy. Wysunęła gwałtownie ręce w przód, a miodowy puch prysnął w pomieszczeniu. Nie wywołał on skurczu mięśni wyłącznie u górskiego odmieńca, ale nawet sama Frigg poczuła nagły ścisk w łydkach. Nie widząc nic i wciąż słysząc jeszcze pisk w uszach, skręciła w bok wpadając na najbliższe drzwi. Trafiła do pomieszczenia w hukiem zdradzając swoją pozycję. Poczuła nagły skurcz oskrzeli i swędzącą skórę. Zakaszlała charkliwie, nie wiedząc co już jest powodem takich zachowań. Kto wie, może akurat tym razem trucizna zadziałała w ten sposób?
Skoczyła do przodu, bardzo niezgrabnie unikając kolejnego ciosu. Słyszała latające wyzwiska i wiedziała, że dalej już nie ucieknie. Nie z pokoju o niskim dachu, nie z pokoju, w którym ocalono jej życie. Tylko na moment przez jej myśl przeskoczyło mdłe wspomnienie surowo zakazujące używać magii w tym miejscu. Dlaczego? – to pytanie przeplatało się aż za często w tym momencie. Miecz z niewyobrażalną agresywnością cisnął od dołu. Był to jedynie zamach uszykowany do prawidłowego ataku, ale zdołał zranić driadę w udo. Zatoczyła się do tyłu. Ujrzała srebrny, powracający blask. Pociągnęła za metalowy świecznik, który wcześnie przyozdobiony był o świecie i niegdyś wbite prosto w nich kadzidła. Teraz był jedynie pustym, rdzewiejącym chłamem. Wystarczająco wytrzymałym by między swe zęby zakleszczyć miecz. Dopiero teraz w miodowej mgle dojrzała elfa. Popchnęła metal w bok, a sama niczym czarny kot w ciemnością, uciekła bokiem. Przetarła złote chmury i rzuciła się na drzwi wyjściowe. Szarpnęła klamkę, ale na nic się to zdało. Szarpała się jeszcze chwilę, kopnęła bezskutecznie, a także pchnęła całym ciałem. Ani drgną.
Mężczyzna chwycił ją za bark. Odwrócił i wbił w ścianę. Nie wiedziała nawet kiedy ujął jej sztylet. Jeden ruch starczył by poderżnąć gardło driady. Jeden ruch…
Jeden ruch Frigg starczył by zwalić przeciwnika z nóg. Dłoń odruchowo wylądowała na klatce piersiowej górskiego elfa, a z niej po raz kolejny eksplodował miodowy wybuch. Mężczyzna zwolnił uścisk. Sztylet wbił się w ziemie.
-Ty suko…-drwił ściśnięty w bólu- Jak to kurwa możliwe… Twoje wspomnienia..aghrrr!
Ale ona nie słuchała. Spojrzała histerycznie na ręce. Wciąż ulatywały z niej magiczne smugi. Rozejrzała się po okolicy. Nie widziała Inellitte, co mało ją interesowało. Odwróciła się do drzwi, szarpała klamkę, waliła bezskutecznie. Dopiero po chwili usłyszała w swojej głowie echo stukotu. Stukotu palców Zorgiego przy stole. Stukotu paznokcie w wannie Inellitte. Stukotu kostura starej wiedźmy. Zastukała w drzwi, a one wypuściły ją na wolność.
Wyskoczyła niczym oparzona, ale świat teraz zdawał się być inny. Czarne ściany tworzyły nie do przebicia pułapkę. Dopiero po dłuższej chwili przypatrywania się dojrzała nieco bardziej przezroczyste powłoki, ale wciąż zakrywały one miasto. A może to był już inny świat?
Nie słyszała nic prócz zamierającej ciszy. Wszystko tu wydawało się aż nazbyt spokojnie. Spokojnie niebezpiecznie. Cichy dźwięk, szum…przepłynięcie? Jęknęła zwracając się ku źródle, ale niczego nie dojrzała. Jej oddech odbijał się rytmicznym echem. Teraz całe jej ciało emanowało miodową rzeką. Rozpływało się wokół nienaturalnie. Odnosiła wrażenie, że ktoś je pożera, pochłania…i wcale się nie myliła.
Poczuła ścisk w sercu, które teraz pracowało wolniej. Ciemnozielone plamy spotęgowały swój koloryt. Włosy powoli przybierały innego kształtu. Pociemniały w istnym brązie. Stwardniały, zwilgotniały, splotły między sobą nadając im powoli kształt korzeni. Poczuła jak zielone pędy i listki pragną wyjść na wolność. Na gładkiej skórze ujawniły się kropkowane wybrzuszenia tworząc chropowatą powierzchnię, ale wciąż trzymały fason. Jedynie na końcach łokci i łydek wywalczyły swoją wolność. Wygięły się niczym sprężyny. Stała na ugiętych kolanach gotowa do ataku. Nic się jednak nie działo. Nic prócz pojawiających się i znikających mlecznych twarzy.

***
Koty parsknęły, zawyły obrzydliwie, tuż pod kuchennym oknem, z którego dopiero co wielkolud wywalił resztki jadła. Uniósł z zaciekawieniem brew, ale kociska momentalnie ucichły. W ich dziwaczny oddźwięku było słychać niepokój, a ich nadmierny spokój był jeszcze bardziej wątpliwy. Myszy zachrobotały pazurkami, wrony obsiadły okolice niczym nadchodząca zmora. Psy szczekały z daleka, ale także i pająki wylazły ze swoich zakątków, bezczelnie wdrapując się na kuchenne umeblowanie. Mężczyzna aż ze zdziwienia wykonał cichy krok w tył. Czuł się dziwnie, bardzo dziwnie. Koty zajęczały przeciągle.
-Tak, tak, tak, tak, tak, tak-podjęła mysz, która ukryła się w kącie pomieszczenia-Szczury, szczury nic nie powiedzą. Nie mogą ,nie chcą. Kociska pilnują, nie pozwalają ukazać nosa na zewnątrz! Iii!-pisnęła przerażona, rozglądając się dookoła.-Pilnujesz? –spytała nerwowo.
Pajęczak stawał odnogami na ścianie. Swoim rozmiarem zdawał się być czyimś pupilkiem niżeli domownikiem.
-Białe koty wiedzą wszystko-odparł spokojnie ośmionogi- Wiedźma widziała wszystko ich oczami. Nie bez powodu. Białe koty są głuche. Nawet na odzew natury. Jednak mają swoją zaletę… Są niezwykle wyczulone na magię. Nie daj się zmylić burym drapieżnikom, tylko śnieżne kociska na coś się zdają.
Do pokoju wparował łysowaty olbrzym. Uniósł rękę do silnego pchnięcia krótkim mieczem, ale puścił go niemal natychmiast zdruzgotany istotą stojącą naprzeciw niego.
-Ravarden? …-spytał zamurowany- Co Ty tu… Dlaczego ja…-spojrzał na swoje ciało, a w jego oczach zagościło jeszcze większe zaskoczenie.-GDZIE INELIITTE?! Na Pana Niebańskiego, na duchy z zaświatów! Widziałeś ją?! Klątwa nie prysła, musiała znowu uciec! –mówił nerwowo-On… Musimy…Musimy ją znaleźć!
Łyse drzewa zaszumiały między błękitnymi płomykami. Niespokojne dźwięki przechylenia były jedynie zapowiedzią ich wycia. Łkały z tęsknoty. Czuły jak leśny duch niknie w przestrzeni. Rozpływa się. Przerażone martwe gałęzie kołysały się niebezpiecznie, a wiatr świstał wyrażając ich niepokój.
Białe koty niczym drobne punkciki na dachach i śmietnikach miauczały przeciągle. Gęściej ustawione były przy chacie wiedźmy. Śpiewały głuchą melodię. Wyły niewyraźnie, odrażone skupiskiem magicznej energii, a także tego co w niej ginie. Darshes mógł zrozumieć pojedyncze słowa „uciekaj”, „śmierć”, „dziewczyna”. Jeden z nich wskoczył na ganek karczmy. Zasyczał kwaśno i jednym ruchem odbił w bok, na kamienną ścieżkę, niczym oparzony. Syknął jeden raz i kolejny. Spod łap aż wyleciały smugi dymu.
Parsknął i uciekł gdy tylko Zogrgri wybiegł poza drzwi karczmy rzucając krótkie „Chodź!” do szczurzego stwora. Przekraczając próg ganku zmienił się nie do poznania, jakby przekroczył magiczną barierę. Jego ciało obdarowane było mnóstwem dziurawych i krwawiących ran. Prawa ręka zdawała się być wybita ze stawu, zwisała ciężko, niemalże bezwładnie, wciąż jednak zachowując swoją wielkość. Czaszka wojownika zdarta była na pół ze skóry, a nawet sięgając prawej żuchwy. Ubabrane w krwi mięśnie spinały się wyraźnie z każdym ruchem. Kość ze śmiałością odstawała tuż na wysokości brwi, a wyraźny, czarny oczodół przyozdobiony był o gałkę oczną o szarej tęczówce. Rozwalona szczęka z chęcią ujawniła swoje pęknięte oblicze, a zęby dumnie wystawały, proste niczym szereg żołnierzy. Druga część twarzy wyglądała całkiem normalnie, tak jak zza życia.
-Ona musi...Ona musi gdzieś tam być!-krzyknął z trudem przebijając świszczące i piskliwe powietrze.

***
Elf z zadowoleniem przyglądał się całej akcji. Sama umrze... sama się zabije - myślał - Wskoczył w zamknięte, spragnione życia siedlisko..ale to ja im odbiorę duszę! Wykorzystam ją...
Spojrzała gwałtownie w górę. Czarna smuga przemknęła niemal niezauważalnie na ciemnym suficie. Poczuła nieznaczne ukłucie. Panowała cisza. Nie słyszała drzew, nie czuła zwierząt, wiatr nie pieścił jej ciała. Jedynie zacisk i duszność w nadmiernej ciszy.
Miodowe smugi wciąż ulatywały i nikły. Spojrzała na brzegi swojego ciała.
Nie mogę... Nie potrafię zapanować... Nie potrafię... -powtarzała w myślach, przerażona ilością energii, która już od dawna znalazła siedlisko w ciele driady. - Za dużo tego...Agh...Za dużo... Jak nad tym zapanować?! -ścisnęła dłonie na swojej głowie.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Złote oczy wpatrywały się z otępieniem w plecy na wpół żywego olbrzyma. Na sieci wciąż emanował jako żywy, jednak percepcja przeczyła temu, co odczuwał. A już w pokoju odczuł jego obecność zupełnie inaczej. Ciężko powiedzieć czy to za sprawą wzrostu mocy, czy może wspomniana klątwa osłabiła maskujące zaklęcia. Tak czy owak, instynkt szeptał zagrożenie, a zakorzeniona głęboko nienawiść podsycała jedynie niechęć widzianą w oczach szczurołaka.
Wyrwawszy rękę z uścisku olbrzyma, maie jednym odskokiem znalazł się znów na progu karczmy. Pochylił swą włochatą sylwetkę i prychnął, ukazując rząd ostrych jak sztylety kłów. Bure futro jarzyło się intensywnie szmaragdową poświatą, rzucając cienie w niezwykle fantastyczny sposób. Niewidzialne wstęgi energii obwijały się wokół ciała Zorgiego, wiążąc go w uścisku zaklęć równie zabójczych, co sama kostucha. O ile ten w ogóle mógł jeszcze zginąć.
- Umarły! - zapiszczał Darshes, choć zabrzmiało to bardziej jak ryk. - Mogłem się domyśleć! Wszystko, co powiązać można z tą przeklętą staruchą, jest albo podłe z natury, albo z faktu istnienia. - Łysy ogon zakręcił niespokojnego młynka, boleśnie obijając się o framugę. - Powiedz... Bawiło cię goszczenie żywych w swoim domu?
Chwila ciszy, podczas której oberżysta wlepiał przenikliwy, na wpół żywy wzrok w jego szczurzy ryjek. Wreszcie oczy rozjaśniły się w zrozumieniu, co sprowokował tylko druida do wzmocnienia śmiertelnych zaklęć. - Darshes?
- Tak, paskudo. - Jednym susem znalazł się przed byłym najemnikiem. Jak przystało na żołnierski refleks, mężczyzna spróbował zareagować, jednak nie poruszał się dostatecznie szybko, a jego ruchom brakowało gracji drapieżnika. Znaleźli się w sytuacji, gdy migoczące magiczną aurą pazury, zacisnęły się na wysokości serca. - Bawiło cię igranie z naszym życiem? Wysyłanie nas w głąb tej cholernej dziury, gdzie każdy przedstawiciel kasty magicznej z chęcią zobaczyłby nas w swoim laboratorium?
Zorgie nie specjalnie przejął się tym, że pazury mutanta w każdej chwili gotowe były wyrwać mu serce. W jego oczach jarzyło się wyzwanie i coś jeszcze. Coś, do zobaczenia czego Darshes nigdy by się nie przyznał. Nie chciał zaakceptować przeprosin mężczyzny. Nie dziś.
- Nie tłumacz się! - Szpony z łatwością przebiły włókno koszuli, zagłębiając się w miękkim ciele. Po łapach spłynęło lepkie ciepło. - Sukinsynu! W pokoju nazwałeś mnie Ravarden, choć twierdziłeś, że nie masz o nim żadnych informacji! Jednak chwile wcześniej bezczelnie gawędziłeś sobie o nim ze swoją córką! Wysłałeś nas nawet do tego popaprańca z przerostem ambicji! - złote oczy zwęziły się do nieprawdopodobnych szparek. Czy to naprawdę były oczy szczura? - Wiesz, że mam ochotę cię rozszarpać na kawałki?
Gdzieś nad nimi eksplodował szyld, dumnie głoszący "Pod Złotym Groszem", zaś fasadę budynku zaczęły porastać ciernie. Kolczaste pnącza zakrywały zarówno kamień, szkło, a także polakierowane drewno, uniemożliwiając tym samym nie tylko wejścia, ale również zaglądnięcie do środka. W tym samym momencie - przecznicę dalej - z konkurencyjnego baru wyszło dwóch pijaków. Na sieci magicznej pojawili się jako całkiem żywi. Spojrzeli oni na rozgrywającą się scenę, następnie ich wzrok powędrował do trzymanych trunków i znowu na szarpiące się stwory. Spojrzeli sobie w oczy i z odrazą odrzucili butelki bursztynowego płynu.
W ciszy, Darshes czekał aż odejdą, gotów wyeliminować kolejne zagrożenie. Powietrze wciąż drgało od niesłyszalnej dla nikogo pieśń zeschniętych drzew i ostrzeżeń, wymiałkiwanych przez białe koty.
- Słuchaj no... - mruknął wreszcie Zorgie, zmarszczywszy brwi w nieco gniewnym wyrazie. - Miałem swoje powody, by zrobić to, co zrobiłem. Nie czuje się z tym dobrze, ale ani wtedy, ani nawet teraz nie zrozumiałbyś, dlaczego...
- Masz cholerną rację! - Maie przerwał wypowiedź puszczając olbrzyma, obserwując równocześnie, jak na jego twarzy maluje się zdziwienie. Odwrócił się ostentacyjnie plecami do swego rozmówcy. - Nie rozumiem i nie chcę zrozumieć. Pochodzę ze świata, w którym wymówki są równie wartościowe, co kał zwierzęcy, na trzy dni rzucony na słońce.
Innymi słowy, nadaje się tylko do nawożenia gleby.
- Chcę za to byś i ty coś zrozumiał. Ja nie potrzebuje powodów by zabijać. - Chwila ciszy - Jeśli więc Inelitte znajdzie się w nieodpowiednim czasie i w nieodpowiednim miejscu, to choćby była duchem, zapuka do bram zaświatów. Twoim zaś zadaniem i problemem jest, by ta przyszłość nie nadeszła. - To mówiąc ruszył w mrok zaułka, gdzie jedna z wygiętych lamp przestała roztaczać swój blask. Biały kot podążył w tą samą stronę, z gracją przeskakując na dach sąsiedniego budynku.

Obróciwszy gałązkę w palcach, maie przesłał doń swoją moc, wplatając w nią życie. Wpierw pojawiły się drobne zielone listeczki, szybko jednak kawałek drewienka zakwitł, uwalniając delikatnie kiście szmaragdowych pączków. Choć cały proces nie trwał nawet dziesięciu sekund, w powietrzu rozległ się aromat wiosny, wypełniony wonią dębowego drzewa.Stał przed gęstniejącą kopuła, złożoną z setek półprzeźroczystych sylwetek, a za jego plecami Zorgie dyszał ciężko, mrucząc coś pod nosem.
Zjawy podlatywały doń, wykrzywiając złośliwe swe oblicza, nigdy jednak nie sięgnęły ich ciał. Zupełnie jak psy uwięzione na przydługiej smyczy. Mogły rzucić się na włamywacza, nie wtedy jednak, gdy ten zachowywał bezpieczną odległość. Głód, tak jak ujadanie ogarów, można było wyczuć w zatęchłym powietrzu.
Maie widział również bursztynowe smugi, co jakiś czas przewalające się pomiędzy skłębionymi widmami. Znów musiał zażyć odrobinę tej cholernej maści, tym razem połykając całą zawartość pudełka, co przyprawiło oberżystę o bladość na twarzy. Przynajmniej na jej kawałku. Świat stał się równocześnie cichy, jak i wypełniony ogłuszającym szumem. Obraz zamazywał się, to wyostrzał, a z pyska i nosa szczurołaka płynęła cieniutka stróżka krwi.
- Zabawmy się...
Emanując barachitową energią, wykonał pierwszy, niewielki krok w stronę bariery. Najbliższe widma rzuciły się w jego stronę niczym stado wygłodniałych wilków. Pochodnie, trzymaną w lewej ręce, przesunął pod gałąź, sprawiając, że pierwsze listki zajęły się dymem.
- Jestem zakwitającym kwiatem... - zanucił, gdy pierwsza zjawa wyciągnęła swe półprzeźroczyste ręce. Prawa noga, wysunięta do przodu, wykonała półksiężycowy krok w tył, zataczając łuk po wewnętrznej stronie. Dłonie chybiły celu, a dymiąca gałąź opadła na grzbiet ducha szybko, niczym smagnięcie leszczyną.
Błysk przesłonił widok, a powietrze rozdarł przeraźliwy krzyk. Widmo zawirowało...
... i rozpadło się.
- Motylem, o trujących skrzydłach... - Kolejna zjawa podzieliła los pierwszej. - Zaległym w ciemnościach cieniem...
Coraz więcej półprzeźroczystych postaci rzucało się w stronę druida, żadna jednak nie mogła go dosięgnąć w swym prymitywnym ataku. Każde zetknięcie dymiącej gałęzi z niematerialnym ciałem odsyłało udręczoną duszę, rozrywając wiążące je łańcuchy.
- Czyż powinienem się przejmować... - szerokie cięcie z pierwszej ćwiartki przecięło trzy widma na raz, kończąc w głowie czwartego, wynurzającego się właśnie spod ziemi. - Ciałem, bądź sprawami tego świata? - Półobrót i atak z trzeciej, z powrotem do pierwszej ćwiartki. - To co dzierżę, to nie gałąź... - Zejście nisko na kolanach sprawiło, że wyrosłe za plecami widmo, przesunęło się o cal nad jego włochatą czupryną. - A ostrze mej duszy. - Cięcie w tył.
- Czy ktoś w ogóle zauważy... - Zjawy stanęły murem, blokując przejście. Nim jednak zwarły szyk, wzmocnione magią ciało szczurołaka prześlizgnęło się między nimi, pozostawiając w powietrzu zabarwiony szmaragdem powidok. - Moje odejście z tego świata? - Płomień na końcu pochodni zaledwie zadrgał, podczas gdy kolejne cięcie odesłało następne duchy.
Reszta utrzymywał stałą odległość, zbyt głodna by odejść, ale i zbyt przerażona by zaatakować. Groteskowe maski, będące ich twarzami, przerażały i bawiły, a dłonie chwytały powietrze, nie mogąc dosięgnąć celu. Darshes jednak poświęcił całą swoją uwagę magicznej percepcji, dzięki której wczuł kolejna zjawę dość głupią, by znaleźć się w jego zasięgu.
Zaś tuż przed nim, mrowie upiorów pożerało bursztynowe smugi, rozsiewane przez młode drzewko o dziwnie znajomej aurze.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Cięcie. Kolejne cięcie.
Zdezorientowany elf obrócił się gwałtownie w stronę skumulowanej energii. Tak potężnej i absurdalnej, że nie mógł by być to ktokolwiek inny niż jego szczurza zabawka. Szybko jednak jego uśmiech kpiny i zadowolenia przygasł.
-Jak to? –potrząsnął głową niczym zbudzony ze snu- Jak on się tu dostał?
Mina skwaśniała mu niczym poszczypana sporą ilością cytryny. Czyżby sama Inellitte pozwoliła mu wkroczyć do tego świata? Nie powinien móc! Przecież to zwykły potwór! I jak na stwora przystało, nie ma on własnej woli, jedynie instynkt… Instynkt? Wytresowany pieseczek, który wraca do Pani? Głowa zapulsowała mu mocniej, gdy po raz kolejny próbował wedrzeć się do umysłu Ravardena. Wciąż nic, zero kontaktu. Ach! Znowu. Znowu cały plan szlag trafił! Wszystko działo się zdecydowanie za szybko, coraz więcej pytań bez odpowiedzi a przez to i pomyłek. A jeżeli był to ktoś więcej?
Kamień magazynujący…
Kamień…
…magazynujący…
-Aghrrr! –ugryzł się w język- To ten skurwisyn! Niech to! Nie zdążyłem! –walnął pięścią w drewnianą ścianę – Nie zdążyłem…
Słone krople potu spłynęły między zmarszczkami utworzonymi poprzez zaciśnięte brwi. Powędrowały bokiem, sięgając policzków. Kołysały się w przerażeniu na końcu mocno zarysowanej brody, aż wreszcie puściły swoje macki i opadły w dół. Bezdźwięcznie rozpadły się na miliony cząsteczek na drewnianej posadzce przez chwilę wstrzymując czas.
Odetchnięcie. Chwila spokoju. W końcu cienki i szeroki uśmiech na twarzy górskiego elfa.
-Zabawa się jeszcze nie skończyła… -mruknął niskim tonem.- Myśl nieszablonowo…

-Inellitte! –wrzasnęła, a echo nie powróciło jak się spodziewała.
Nieokreślone uczucie rozdzierało ją od środka. Rwało na strzępy jej ciało, szarpało umysł. Nie mogła się wstrzymać. Nie mogła. Cienkie liany wciąż wznosiły się ku górze i rozpraszały.
Może to te Cienie? –pomyślała zdenerwowana. Objęła dłońmi włosy, które teraz zdawały się być żywymi korzeniami. Wierzyła, że gdy tylko powieki wzniosą się w górę powróci do Maurii. Być może nic co tu się nie dzieje wcale nie jest powiązane z kwiatem Galwanu czy czarownicą. Tylko ten naszyjnik…To lisie oko prowadzi ją w błąd. Wierzyła w utratę przytomności, o której nie pamięta się w momencie śmierci. A teraz…teraz ujrzy obrazy przeszłości.
Otworzyła oczy i…
Nie myliła się.
Patrzyły na nią wielkie oczy i małe głowy. Niektóre z nich przyozdobione o kokardki, inne rozczochrane, niepowiązane kosmyki włosów wirowały falistymi ruchami ku górze. Dzieci. Małe dzieci, o których nie chciała pamiętać. Szybko zanikały stając się niebieskim tłem wchodzący w skład nieba.
Wszystko było jasne i przejrzyste, ale nadal martwe. Bez wiatru czy drzew, bez zwierząt. Było to uczucie dziwne, gdyż krajobraz wokół miał potężny budulec w postaci pni i zielonych koron. Ptaki chadzały po wygiętych gałęziach, a liście dawały wyobrażenie ruchu. Nic jednak nie czuła, a więc mogło to być wspomnienia… Bądź świat, do którego winna należeć.
Problem w tym, że driady nie wierzyły w świat zmarłych. Nie było dla nich nieba czy czyśćca. To co ginęło pozwoliło żyć drugiemu, wciąż ich energia krążyła w świecie, jednak bez świadomości. Były cząsteczką drzewa, cząsteczką fizyczną i niczym więcej. Bez wspomnień. Nie wróci do drzewa - stąd ta nagła chęć przemiany, wymuszona przez organizm. A jeżeli uwierzyć ludzkim zabobonom?
Drgnęła wzdychając głośno ze świstem. Obróciła się na wciąż ugiętych kolanach, gotowych do wybicia. Ale nie wybiła się.
Ciało wyprostowało się w zdumieniu. Widziała jak drzewa padają w oddali ścinane błyskawicznymi ruchami. Tylko świst i dęby wydobywały z siebie dźwięki. Czarna sylwetka była coraz bliżej aż wreszcie stanęła. Wysoka i równie ciemna co jej cień. Szpiczaste uszy nietrudno było dostrzec, ale i tak nie równały się z oczami. Zeschnięta barwa krwi.

Białowłosa, niemalże siwa kobieta patrzyła na niego. Czekała już w oddali gotowa do zemsty. Gdyby nie zielona skóra o młodzieńczej twarzy można by z ręką na sercu stwierdzić iż jest starowinką. Odziana w lekki, aczkolwiek wielowarstwowy strój.
Driada momentalnie zacisnęła powieki w żywej nienawiści, a także bólu i cierpienia. Serce załomotało wściekle, dłonie zacisnęły się w mocnym uścisku. Ten głos… Głos wywoływał w niej wściekłość. Odległy, daleki, ale tak charakterystyczny. Nie rozumiała i nie chciała rozumieć słów ulatującej melodii. Tylko wściekłość i zemsta.
-TY SKURWIELU! –żachnęła przerywając zdecydowanym ruchem ręki- Ty nędzna kreaturo! Ścierwo! Skurwiały padalcu! –wyzwiska same gromkimi falami wypływały jej z ust, które uplecione były w znajomym dla maie głosie. Była zaskoczona, zmieszana, pełna nienawiści.- Ilekroć…-gula cisnęła się w jej gardle, wstrzymała zdanie jedynie na moment- Ilekroć wyobrażałam sobie, że znowu Cię spotkam… -oddech driady był coraz cięższy- Tyle scen, tyle opcji, tyle śmierci dla Ciebie… Ilekroć wyobrażam sobie nasze spotkanie po tyle kroć umierałeś… Pogrzebie Cię choćby i w zaświatach!
Błyskawicznym ruchem zamachnęła się w półobrocie. Bursztynowe smugi utworzyły jednolitą, błyszczącą cienką powłokę, który niczym fala dźwiękowa, buchnęła w całej okolicy. Ciało mężczyzny na chwilę utraciło kontrolę. Zaciśnięte mięsnie dusiły się w paraliżu dając okazję na wyskok w jego stronę. Wybiła się. Płynnym ruchem wycelowała rękojeścią marnego, malutkiego sztyletu w punkt słoneczny swojego przeciwnika, ale on wcale się nie zgiął. Nie wyczuł praktycznie nic. Odskoczyła.
Stopy wysunęły się w charakterystyczny sposób wywołując błysk wspomnienia u Darshes’a. To samo, które jeszcze poza granicami zjaw go nawiedziło.Ustawiły się do formy piątej, dłonie mylnie uniosły się celując w prawe ramię. Wrzasnęła by nadać ataku siły, zaczynając ruch z obrotu i nie spodziewając się kontry. Oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu, ale było już za późno. Jedynie wcześniejszy paraliż pozwolił na mniej skuteczny odwet przeciwnika. Rąbnął w nią mocno.
Frigg czuła jak skóra zdziera się z niej w kontakcie z ziemią. Zawyła przeciągle w bólu, ale jej głos w umyśle druida wciąż pozostawałam taki sam. Wciąż należał do białowłosej driady.
Ach! Co za siła! –pomyślała, gdy łzy bólu spłynęły po jej twarzy. Chciała przewrócić się na wznak, ale bark wysłał rwący impuls. Zawyła po raz kolejny.
Spojrzała na przeciwnika. Widziała oczy potwora, prawdziwego potwora. Zaschniętą krew, ciemne włosy… Był jak noc. Noc krocząca w lesie, ciemność, która pochłonęła niejedno życie. Iskry w czerwonej barwie, miotały się w wściekłości. Tak niezrozumiałej, ale ona nie chciała rozumieć…
Teraz rwało ją w sercu. Nieznośny ból, kołatanie, adrenalina. Widziała, jak się zbliżał, jak szykuje się do kolejnego ataku. Wzniosła się na rękach.
-To wszystko przez Ciebie!-wściekłość w głosie, czysta nienawiść – Spłonęli! Wszyscy spłonęli przez Ciebie! Tamtego przeklętego dnia… Dlaczego? Dlaczego to zrobiłeś?! Pozwoliłeś na ich śmierć! –oparła ciężar ciała na pośladku, próbowała wstać. Bezskutecznie.- Pozostawiłeś po sobie czarne ziemie! Pełne trupów i popiołu niewinnych, nie zasługujących na śmierć! Oni powinni teraz żyć!...
Czuła jak płonie w barachitowej barwie, ale nie widziała jej. Wciąż rwało ją na strzępy, ale umysł stał się spokojny, jakby jednolity. Ciągłe uszczypnięcia, pożeranie. Może tak wyglądała powolna śmierć? Pragnęła jego śmierci. Parła całkowicie świadomością na drzewa, ale one nie słuchały. Wciąż chwiały się bezszelestnie, spokojnie. Spokojnie jak jej jednolity umysł. Dlaczego jej nie słuchają?...
Wstała. Z trudem, ale szybko. Za szybko. Chciała się wybić, nagle i w zaskoczeniu, ale ból w udzie jej na to nie pozwolił. Na chwilę przyłożyła dłoń do rany. Skóra momentalnie pokryła się krwią, ale to też mało ją obchodziło.
W oczach maie, białowłosa zgięła się na moment i chociaż zdawało się, że utyka, jej dłonie pozostawały czyste od krwi. Ale pokryły się popiołem.
-Winny…-wycedziła wściekłe i nisko.
Rzuciła się w stronę druida. Spod warstw ubioru błysnęło srebro. Odbicie, piruet i lot kilku sztyletów." Trafię…" pomyślała dumnie "Trafię". Trafiła. Ale nie usłyszała gładkiego cięcia, tylko odbicie. Broń opadła w bezskutecznym ataku, ale ona już wzniosła ręce, które chwilę później miały trafić. Przebić tkankę skórną, dosięgnąć mięśni i tętnic. Wiedziała, że trafi. Trafiła. Ale jego skóra była niczym skorupa utkana z diamentów. Odbiła się, zatoczyła do tyłu, spojrzała zaskoczona, a broń spadła na ziemię. Miał okazję do ataku. Była odsłonięta, bez możliwości odwetu. Jedno pchnięcie mieczem i zginie. Będzie tylko nękającym wspomnieniem. Ale pojęła, że ten świat nie jest rzeczywistym.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Zauważył go mniej więcej w tym samym momencie, gdy elf rozpoznał siedzącą wewnątrz istotę maie. Krew zawrzała w żyłach i uderzyła do głowy mocniej, niż najprzedniejsze wino zamknięte w podpiwniczonych elfich siedzibach. Jej pragnienie przysłoniło obraz krwistą mgłą, a szczurza paszcza wyschła, łaknąc ciepłego płynu. Szczęki rozchyliły się w upiornej parodii zwierzęcego uśmiechu, prezentując całą gamę ostrych jak sztylety zębów.
Wtem postać przeciwnika, oddzielonego od niego zaledwie tajemniczym drzewem i morzem upiorów, otoczył purpurowy płomień. Jego kolor nie miał jednak nic wspólnego z bogactwem i gracja królewskiej purpury, czy nawet z majestatem, jaki barwa ta winna reprezentować. Nie. Odcień ten charakteryzował się chciwością i rządzą władzy, a także pychą, która wręcz biła od aury rzucającego zaklęcie elfa. Nie miało to jednak większego znaczenia - cokolwiek by nie rzucił, po jakąkolwiek by sztuczkę nie sięgną, nie wymknie już mu się. Nie pozwoli na to.
W odpowiedzi ciało szczurołaka również rozjarzyło się szmaragdową poświatą w miarę, jak i on zaczął skupiać wewnątrz siebie energię. Blask oczu stał się tak intensywny, że niemożliwym stało się teraz do rozróżnienia co było białkiem, co tęczówką, a co źrenicą. Dwa szmaragdowe kryształy migotały niespokojnie, rozświetlając blask nocy, a trzymana w lewej ręce pochodnia, zdawała się być zaledwie płomykiem świecy w pogodny, letni dzień.
A potem świat przykrył całun iluzji.
Duch lasu odchylił głowę do tyłu i ryknął szyderczym śmiechem. - Naprawdę? Po tym wszystkim, co zrobiłeś... Po całej tej grze, raczysz mnie kuglarską sztuczką?
Chwile zajęło mu rozpoznanie kształtów nowego świata, jaki wyłaniał się z mgły dymów i cieni. Trzeba przyznać, że wysiłek, włożony w jego stworzenie, musiał być ogromny, a majstersztyk niebywały. Odtworzenie najdrobniejszych szczegółów było niewiarygodne, zwłaszcza że obraz ten iluzjonista widział tylko raz, wewnątrz jego umysłu.
Ash Falath'neh - Wiecznie Złoty Las. Nie istniał on na żadnej mapie i większość tropicieli pokazałaby ci, co myśli na temat twoich fantazji. Natomiast co bardziej rozgarnięty czarodziej wytłumaczy ci grzecznie, że utrzymanie pojedynczej istoty w niezmienionym stanie jest wysiłkiem niezwykle energochłonnym, nie wspominając już o podtrzymywaniu w ten sposób całego boru. Jednak las ten istniał naprawdę, a swoje tajemnice skrywał nawet przed samymi mieszkańcami. Przecinające się pod Księżycowym Wzgórzem strumienie magii, napełniały go swą niebywałą potęgą, a wysiłki Kręgu ukierunkowywały tą moc, w celu zapewnienia stabilności i ochrony mieszkańców kniei.
A ten elfi sukinsyn śmiał tworzyć nieudolne złudzenie tego mistycznego miejsca. Cóż za pycha i tupet!
- Pozwolisz, że zakończymy tę farsę? - Nie zabrzmiało to jak pytanie.
Pamiętając mniej więcej pozycję swego przeciwnika, maie zarzucił kotwicę, zaginając i tak już wykrzywioną przestrzeń. Jakież było jego zdziwienie, kiedy zniknął i pojawił się w dokładnie tym samym miejscu. Potrzebował chwili, by zrozumieć, co się właściwie stało, a wynik pospiesznych rozważań nie polepszył mu nastroju. "Ten syn skundlonej suki miesza mi w percepcji!"
- Cofam moje wcześniejsze słowa. - mruknął jadowicie pod nosem. Ciemność wzbierała wewnątrz jego duszy, a magia i głód śpiewały w krwi. - Teraz naprawdę mam ochotę cię zarżnąć.
Nie wykonał jednak nawet kroku, gdy z wnętrza iluzorycznego drzewa wyszła osoba, driada o śnieżnobiałych włosach. Jak i w poprzednim wypadku, majstersztyk złudzenia przekraczał wszelkie wyobrażenia. Na jego potrzeby, ze wspomnień druida został wyciągnięty nie tylko wygląd, ale również sposób poruszania się i mówienia. Akcent, ton, a nawet ten lekki zaśpiew, który zawsze go fascynował. Obcisłe ubranie Arelli, opinające jej kobiece kształty, rozbudziłoby pożądanie tej strony jego duszy, którą zwano Darshesem. Jednak na nieszczęście iluzjonisty, teraz pragnął jedynie krwi. Krwi, której złudzenie nie mogło mu dostarczyć.
Kukiełka, poruszana wolą mistrza marionetek, postanowiła uderzyć w najsłabszy punkt Darshesa - jego wspomnienia i rzeczy, których ochronić nie zdołał. Jednak była tylko iluzją i nieważne jak prawdziwe były to słowa, nie wywoływały zamierzonego skutku. Bo i też nie trafiły do odpowiednich uszu.
Darshes ich nie słyszał.

- Nie jesteś warta mojego czasu. - odparł ze znudzeniem.
Kolejny atak driady spełzł na niczym, a uderzenie, wyprowadzone z magicznie zwiększoną siłą, powaliło ją na ziemię, zabierając resztki oddechu. Wszystkie te efekty wydawały się takie... prawdziwe. Miękkość jej ciała, nacisk sztyletów na twardą jak kolczuga sierść czy urywany oddech, wzbijający w mroźne powietrze białe obłoczki pary. Nawet chwilowa utrata panowania nad ciałem była niesamowitą sztuczką, przełamaną w przeciągu zaledwie ułamka sekundy. Falująca klatka piersiowa zielonoskórej, zwracała męską uwagę na przyjemny dla oka biust, a pot spływający po twarzy sprawiał, że białe włosy lepiły się do pomarszczonego bruzdami skupienia czoła. No i oczywiście nie przerwała swojej tyrady na temat, jakim to jest zimnym i nieczułym sukinsynem.
Czas jednak uciekał, a maie był boleśnie świadomy wykradanej mu mocy. Widma, choć zamaskowane, zapewne podoczepiały się do jego ciała niczym pijawki, wysysając każdą uncje życiodajnej energii, którą odważył się wyciągnąć z wnętrza kamieni. Na razie nie był to problem, jednak zapasy w klejnotach kiedyś się skończą, a wtedy pozostanie mu tylko odwrót.
Równocześnie, przebywając coraz dłużej w tym zniszczonym przez magię i toksynę ciele, zaczął wyczuwać pewne "nici", które biegły i kończyły się gdzieś tam, w nieodległym miejscu tego iluzorycznego świata. Domyślał się, czym one były - sznurkami, pozostawionymi przez marionetkarza, gdy kukiełka stała się niezdatna do użytku. Albo tak przynajmniej podpowiadał mu instynkt.
Stojąc zaledwie kilka kroków od driady, maie warknął z rozdrażnieniem, gdy tok jego przemyśleń został powtórnie przerwany przez atak białowłosej. "Najwyższy czas to zakończyć."
- Mała laleczko. - wycedził przez zęby, zaciskając szponiastą łapę na drobnej szyi przeciwniczki. Tym razem nie zdążyła odskoczyć. Mimo iż poruszała się szybko, wycieńczone i obolałe ciało odmówiło posłuszeństwa. Oczy iluzji zaszkliły się, jednak nie straciły nic z ognia, mogącego spopielić nieostrożnego przeciwnika. Odpowiadały jej jednak bardziej niesamowite, bądź mniej ludzkie oczy. - Skoro zachowujesz się jak żywa, to ciekawe czy...
Kamień wtopiony w nadgarstek lewej ręki, która jeszcze do niedawna utrzymywała bezużyteczną pochodnię, zapłoną mrocznym blaskiem. Spomiędzy szczurzych szponów a gardła Arelli wystrzeliło światło o niezdrowym, zgniłozielonym odcieniu. Ciało przeciwniczki skręciło się w spazmach bólu, gdy uwolniona fala magi uszkadzał organ za organem. Było to niezwykłe doświadczenie - zupełnie jakby jego ofiara była...
- ...żywa!
Spojrzał na nią jeszcze raz. Nie, SPOJRZAŁ na nią po raz pierwszy, nie używając wzroku, a magii jako ośrodka zmysłu. Poczuł jej esencję, promieniowanie charakterystyczne dla każdej istoty żywej, nie mające absolutnie nic wspólnego z aurami. Poczuł ją i rozpoznał wzór w ten sam sposób, w jaki ludzie rozpoznają twarze.
A wściekłość stała się lodowata, niczym odległe szczyty Fellarionu.

Kamień eksplodował na całej długości ulicy, a Zorgie nieomal przypłacił życiem tą chwilę nieuwagi.
Obserwując swój cel - skupionego na utrzymaniu zaklęć elfa - nie zwracał szczególnej uwagi na wydarzenia, toczące się wokół Darshesa. Zadowolony, że druid tak skutecznie odwrócił od niego uwagę, postanowił przekraść się wśród cieni i uratować Inelitte. Nie omawiał tego planu wcześniej z mężczyzną, który przejął ciało Ravardena. Nie miał ochoty w ogóle z nim rozmawiać. W jakimś sensie maie drażnił go swoją postawą, swoją arogancją. Było też w nim coś dzikiego - tak subtelnego, że ludzkie rozumowanie nie mogło tego wyłapać.
A teraz, przed jego na wpół żywymi oczami, prześlizgiwał się kolczasty korzeń. Jego kształt, jak i sposób poruszania się niebezpiecznie przypominały węże błotne, spotkane przez byłego najemnika w latach młodości. Olbrzymie, pięciometrowe gadziny miały zwyczaj wyłaniania się z grząskiego gruntu i przeskakiwania między błotnymi bajorami, pożerając wszystko, co miało nieszczęście znaleźć się na ich linii skoku. Tu jednak nie było żadnych lotnych pisków, ani błotnistych zbiorników, a zabójcza roślina, której kolce ociekały fioletową mazią, zdawała się penetrować kamień równie łatwo, co gorący nóż przecinający kostkę masła.
Setki podobnych korzeni demolowały ulicę tuż przed nim i za jego plecami, zostawiając za sobą pole zniszczeń, gruzu i powykrzywianych, połamanych metalowych latarni. Nie dane mu było jednak nacieszyć się tym widokiem, gdyż wyostrzony przez lata wojowania instynkt kazał mu biec. Nie ważne gdzie - miał tylko nie stać w jednym miejscu.
Decyzja ta okazała się nad wyraz trafna, gdyż z miejsca, z którego się właśnie podniósł, chwile później wystrzelił kolejny korzeń, gotów go przebić na wylot, bądź rozsmarować między sobą a ścianą budynku. Grad rozbitego na miazgę kamiennego bruku, będącego chlubą Maurii, zasypał mu plecy, w żadnym jednak wypadku nie spowalniając biegu. Pieprzyć dyskrecje! W tym chaosie i tak nikt niczego nie zauważył.
Elf zniknął w głębi chatki Wiedźmy, ściskając oburącz to, co pozostało z jego prawego uda. Widma wpadły w popłoch, starając się pożreć energię, która nagle zalała falami całą ulicę. Zaś maie... Zorgie w zdumieniu zamrugał kilkukrotnie, przystając na chwilę. Szczurołak, nie niepokojony przez nikogo - ani przez widma, ani przez kolczaste pnącza, chaotycznie wyłaniające się z twardego gruntu - odstawił krztuszącą się i jęczącą z bólu płomiennowłosą driadę, a następnie udał się w stronę kamiennej chatki. Jego krok był spokojny, opanowany. Ale pod tą skorupą szalała burza, przy najlżejszym nacisku gotowa rozszarpać ich wszystkich na strzępy. A wtedy...
"Niech Prasmok ma nas w swojej opiece."
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Potrząsnęła głową, a gdy spojrzała na przeciwnika było za późno by uciekać. A jednak podjęła się tego bezskutecznego działania, które zakończyło się oczywistą porażką. Dłoń drastycznie zacisnęła się na jej szyi. I mimo sporego wzrostu i nie tak drobnych gabarytów jakie posiadał mroczny elf, nie była ona adekwatna do tego co poczuła. Zduszona krtań zdołała wysłać jedynie głuchy świst nabieranego powietrza. Oczy driady zdołały wypełnić się jeszcze na chwilę zaskoczeniem. Ta dzikość, szał… Jakby świat natury mieścił się właśnie w tym wzroku.
Zawyła śmiertelnie i przeciągle. Wielu zapewne przeraziłoby się tym krzykiem i uciekło już nigdy nie wracając do owego miejsca. Zupełnie jakby ktoś na żywca patroszył czyjeś ciało. Ciągnął bezlitośnie za jelita, targał wszelakie flaki i wnętrzności. Pozwalał omdlewać swojej ofierze i na nowo budzić się by po raz kolejny mogła wić się w spazmach do utraty przytomności. Wybijające na wierzch gałki oczne, wypełniły się czerwonymi żyłkami. Zalane potem czoło. Śmierć, wokół niej tylko śmierć.
Nie pamiętała nic. Nic prócz tych oczu i odgłosu upadku.

Syknął wściekle rękoma badając zranioną nogę. Powieka zadrżała wściekle, ale nie miał zamiaru nijak przerywać swojego planu.
Wąskie usta elfa wygięły się, jakby wydłużyły, ukazując wzrastającą satysfakcję. Świat w oczach szczura zmienił jakby swoje położenie. Wytworzył świat Maurii, te same domy, ten sam plac, śmieciowiska, pomyje. Wszystko jednak położone było nie tak jak uprzednio. Nieme korzenie przeplatały się na zmianę z tymi całkiem materialistycznymi. I chociaż druid miał ich poczucie to elf z nieopartą chęcią zaburzał jego zmysły. Poczynając od wzroku, poprzez węch, a także percepcje. Wprowadzał bestie w ogłupienie. A sam elf już dawno krążył w świecie spragnionych zjaw wciąż zabawiając się szczurem.
Zjawy tliły się między pniami, wygłodniałe niosły ze sobą poczucie śmierci i nicości. Kilka z nich już przyswoiło sobie ciało driady, pożerały jeszcze ulatniającą się energię życia i irytowały gdy tylko korzenie balansowały drzewnym ciałem. Między samymi korzeniami a zjawami toczyła się nieustępliwa walka. Rośliny oplotły swymi mackami ciało leśnego ducha i uciekały gdy tylko skupisko śmierci zwiększyło swoją siłę.
„Pokaż na co Cię stać, droga Inellitto…” wycedził w myślach, a dłoń elfa ucisnęła Kwiat Galwanu. Wzniósł ją ku górze, a liczne więzy lśniącego granatu oplotły jego postać. Oczy napełniły śmiertelną pustką zgłodniałych dusz i wypełniły czernią. Czuły słuch szczura nie mógł ominąć szalejących drgań, które doprowadziły do krótkotrwałego, dudniącego bólu głowy. A były to drgania wyjących zjaw.
Ich twarze i ciała nabrały charakteru skrupulatnego wysuszenia i jeszcze większej nieodpartej chęci pożerania. Wirowały ogłupiałe łowiąc wszelkie objawy energii, w tym także wszelkie próby wysyłania badawczych wiązek. W tych dźwiękach również ukryty był krzyk rozdzierającej Inellitte. Zorgri dojrzał ją momentalnie. Wielkolud jednak opadł na kolana. Ciało olbrzyma rozdzierały kolce porywając drobne części skóry i tkanek, ale ból w klatce nie pozwolił mu wstać. Wszystko wokół było istnym chaosem. Sama roślinność piskliwe łkała w uszach stwora. Posłuszne leśnemu duchowi z każdą chwilą płakały i cierpiały coraz bardziej. Jakby zagubione między jednym a drugim, między nadchodzącą śmiercią driady, a wzrastającym szałem. Niemalże sztywny i obolały weteran, przekierował wzrok w stronę mężczyzn. Widział, jak górski odmieniec, teraz o zwiększonej sile i pochłaniający zdobytą przez duszę energię, wybił się zdrową nogą z impetem między korzeniami. Ciął mieczem niezwykle gładko diamentowe futro bestii. W powietrzu wzniosła się ścieżka krwi. Wszystko momentalnie pogrążyło się w jeszcze większym, niewyobrażalnym chaosie. Wściekłość maie przekraczała powoli granicę wytrzymałości. Miasto tkwiło w coraz większym rozpadzie. Wirująca roślinność spod ziemi wywoływała wstrząsy, rozwalała wszystko co napotkała na swej drodze. To co zobaczył później wypełniło go kolejną dawką zaskoczenia.
Stwór zwrócił się w stronę swego przeciwnika, nie zdołał go ujrzeć zmylony kolejną dawką zaburzonych zmysłów. Była to granicą, której nie należało przekraczać. Zniszczenie unosiło się w powietrzu, dławiło wdech i z pewnością by do niego doszło gdyby nie korzeń.
Roślina na kształt potężnego pnia, wyrżnęła dziurę tuż u jego podnóża. Nieukrycie zraniła w łapsko i rozdzieliło ku górze tworząc korzenny sufit. Powietrze wypełniło drobinami ciemnego piachu, który teraz utworzył sypkie ściany. Piach runął w dół, a zdezorientowana trójka mężczyzn wzrokiem szukało sprawcę sytuacji. Wyrwany kompletnie z obrotu spraw elf nie zdołał ukryć wyłaniającej się spod kurtyny postaci.
Wydawała się jeszcze drobniejsza niż zazwyczaj przy swym zniekształconym ciele. Drobne gałązki, niczym liczne żyłki, wędrowały i wiły się wzdłuż jej ciała. Dolne kończyny mylnie sprawiały wrażenie wzrastających w ziemię i ciemniały w oczach. Na udach ujawniły się wyraźne warstwy brązowo-zielonych liści, które pozostawiły między sobą resztki ubioru oszczędzając jedynie płaszcz. Każda napotkana roślina wiązała się z nią i odłączała odbijając gdzieś w bok. Cała ta więź tworzyła imponująca plątaninę pełną mroku i szału, jakby zamiast życia zapowiadały śmierć. Wysunięta ręka zadrgała niepewnie. Widać było, że ledwie utrzymuje swoją i tak już zgarbioną postać. Kolana uginały się w prawie całkowitym bezwładzie. Patrzyła na stwora odkrywając niemalże całkowicie swoją prawdziwą postać. Białka w oczach pochłonął czekoladowy odcień tworząc jednolitą całość. Twarz nabrała niezwykle egzotycznego wyrazu nadając jej miano leśnego stwora. Brzegi ust poczęły pokrywać pękate zielone linie.
Hej towarzyszu… -Echo żywych głosów wijących się roślin rozbrzmiało w głowie maie-Po co Ci magiczne sztuczki?-zakpiła- Lepiej rozszarpać go własnymi szponami… Większa satysfakcja…
Rozszarpać… Rozszarpać… powtarzały głosy.
Uniosła wyzywająco brew w stronę elfa. Kącik ust z trudem uniósł się ku górze. Chwyciła łańcuszek.
-Żegnam…
Wyszeptała nieludzko zrywając świecidełko. Elf zaklął w bólu, cały świat drgnął w oczach widzów. Był niestabilny. Co jakiś czas zrywał się, ukazując to co prawdziwe.
Ale nie tylko elf cierpiał. Liany splątanych drzew objęły ciało drobnej dziewczyny. Wisiała na nich umęczona, pojękiwała. A z czasem i ucichła. Tak samo jak krzyk jasnowłosej.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Szczurołaka wyglądał jak w transie.
Gdy Faramint doskoczył do niego, olbrzymi mutant w ogóle nie zareagował. Jedynie delikatne drgnięcie, tuż przed morderczym cięciem, ocaliło szczurzą skórę. Odskoczywszy, warcząc, zwrócił się w stronę rannego oponenta. Jednak gdy ten znów ruszył do ataku, maie ponownie nie zareagował i do rozległej rany w poprzek piersi dołączyłaby kolejna, gdyby nie wykonany w ostatniej chwili unik.
Elf zagryzł wargę, a z kącika ust puściła się cieniutka, szkarłatna stróżka. Widać było, że całe zadowolenie, jakie wcześniej zaczęło się malować na jego upiornie bladej twarzy, znikło. Ciężko powiedzieć czy to zmiażdżone udo, czy niemożność położenia trupem swojego przeciwnika, wprawiała go w tak podły nastrój. Mina maie nie wyrażała jednak jakiegokolwiek zainteresowania takim stanem rzeczy, tak samo jak i oczy, czy nawet myśli.
A im głębiej Faramint wbijał się w umysł przeciwnika, tym większy chaos odnajdywał wokół siebie. Zanurzając się w mroczne otchłanie, coraz głębiej i głębiej, zaczął powoli tracić poczucie własnej osobowości. Psychiczne bariery, którymi odgradzał myśli swoje od ofiar, pękały, a umysł zalewały mu kolejne fale potwornej wściekłości - jedna po drugiej wypłukiwały jego istotę, druzgocząc fundamentalne prawdy, aż nie pozostawało nic, co świadczyć by mogło o jego tożsamości. Wszystko stało się szaloną gonitwą, w której obrazy ze świata zewnętrznego mieszały się z tymi, widzianymi oczami umysłu. Raz spoglądał w zielonkawe oczy bestii, zaraz zaś patrzył w skłębione jądro ciemności, wirujące tuz pod jego stopami.

Walka była piekielnie szybka, krótka i brutalna. Ostrze, kończyny, a nawet pnącza splatały się ze sobą w szalonej mieszance, z której wyłowienie pojedynczych szczegółów graniczyło z cudem. Do niedawna był to pojedynek elegancji z dzikością, w którym to starciu prawie półtora raza większy szczurołak sromotnie przegrywał. Coś się jednak zmieniło i elf również zatracił się w szaleństwie, a cała jego gracja rozwiała się niczym poranna mgła.
Pojedynek przerwało dopiero pojawienie się widma.
Ni to zwierze, ni roślina - dziwna istota, utkana z korzeni i lian, przystanęła przed nimi, wpatrując się w nich swymi jarzącymi się, martwymi oczyma. Z ślepi tych nie biło żadne ciepło, a ciężar owego spojrzenia zmusił oboje walczących do odstąpienia od siebie.
Szczurołak wyglądał tak, jak gdyby dostał obuchem - chwiejnie zatoczył się w tył, wbijając szponiaste łapy w czaszkę. Jego oczy błądziły, szukając niewidocznego, lecz znajdował jedynie zachmurzone niebo i głosy, słyszalne tylko dla szczurzych uszu. Elf natomiast wyraźnie się opanował, i z tym spokojem przyglądał się nowo przybyłej. Przez chwilę nawet można było dostrzec malującą się na jego twarzy ulgę, szybko jednak przykryła ją maska arogancji, podszyta pewnego rodzaju złośliwą satysfakcją.
- Żegnam... - Obojętnie wypowiedziane słowo, w nastałej ciszy zabrzmiało jak dźwięk upiornego dzwonu na miejskim cmentarzu.
Jeszcze upiorniej zabrzmiał trzask - odgłos zrywanego łańcuszka - i brzdęk ogniw uderzających o kamienie. I choć rozbrzmiały jak grom w panującej naokoło ciszy, nie było one dość głośne by usprawiedliwić reakcję elfa. Złapał się on za skronie i zaklął tak paskudnie, że niejednemu szewcowi uszy zapłonęłyby żywą czerwienią. Mimo iż echo ponurych odgłosów dawno ucichło, Faramint wciąż cierpiał, drżąc na całym ciele. Wreszcie jedyne zdrowe kolano nie wytrzymało elfiego ciężaru i ugięło się pod nim, posyłając swego właściciela na bruk.
Maie zaś dalej wpatrywał się w miejsce, w którym znikła dziwna istota. Jego puste, bez wyrazu oczy, co chwile rzucały spojrzenia na wszystkie strony, zauważając coś, co w jego mniemaniu wydawało się ciekawe. Nie poświęcił Frigg - rannej i osłabionej - ani chwili uwagi. Lustrował otoczenie, i z każdą chwilą jego nastrój się poprawiał, aż w końcu szczurzy pysk wygiął się w potwornej parodii ludzkiego uśmiechu. Cichy chichot, który w pierwszej chwili mógł zabrzmieć jak szloch, szybko przerodził się w szaleńczy i obłąkańczy śmiech.
Gdy ucichł, ryknął w stronę nieba: - Bogowie mi dziś sprzyjają1
Ciemne chmury odpowiedziały mu odległym gromem, oznaką zbliżającej się burzy. Szmaragdowe ślepia znów zwróciły się w stronę elfa, teraz już podnoszącego się z ziemi. W jednej ręce ściskał kurczowo krótki miecz o posrebrzanej klindze, w drugiej zaś samotny kwiat. Oczy maie zabłysnęły triumfalnie.
Delikatne płatki, jeden po drugim, pokrywały się szmaragdową łuną. Nie było żadnego pocisku, nie było żadnej strużki czy jakiejkolwiek innej formy przesłania energii. Było jednak pojedyncze słowo, rozbrzmiewające tak, że nawet elf mógł je usłyszeć. Potężny mroczny rozkaz, któremu nic nie mogło się oprzeć. Brzmiał on: gnij!
I gnić zaczęło wszystko.
Momentalnie, każdą żywą istotę w zasięgu zaklęcia pokryła łuna mocy. Korzenie traciły soki, marszczyły się i usychały, wydzielając nieprzyjemny odór. Kwiat Galwanu wpierw zbrązowiał, a następnie płatek za płatkiem począł się rozpadać. Elf miotał się i wściekał, przelewając weń całe pokłady mocy, jednak rozkazu maie cofnąć nie mógł. Łapiąc wszystko to, co pozostało z jego marzenia, Faramint osunął się na kolana i choć przepełniony był niesamowitymi pokładami energii życiowej, nie miał już ani sił, ani ochoty by się podnosić i kontynuować walkę.
Wysoko pod nieboskłonem rozbrzmiał triumfalny wrzask. Błyskawica, która w tej samej chwili rozcięła niebo, oświetliła także setki postaci, ledwie widocznych na buro-szarym tle. W zapadłych twarzach, puste ślepia zapłonęły czerwienią głodu i żądzy. A także wściekłości.
- Nadchodzą.
Puste oczy o granatowej barwie spojrzały tępo w niebo. Blada twarz, poprzecinana czarnymi żyłkami, przybrała wpierw siny, potem sinozielony odcień. Elfia sylwetka puchła w oczach, jak gdyby poddana użądleniom roju niewidzialnych pszczół. Faramint wyciągnął ku mrocznemu sklepieniu swe drżące ramiona w niemym, błagalnym geście.
Uderzyły jak sfora wygłodniałych wilków - wszystkie razem, równocześnie. Ich sylwetki zachodziły na siebie, tworząc obraz ledwo widocznego humanoida, o ilości głów i rąk znacznie przekraczającej wszelkie wyobrażenia. Barbarzyńsko posilając się przy obfitym stole, brały i rozrywały to, co ich mistrz siłą im odebrał, a ich głód nie miał końca.
- Dług został spłacony...
Darshes odrzucił maie, wyganiając go do otchłani, ukrytych głęboko w ich duszy.

Odzyskawszy przytomność, umysł druida zanotował dwie rzeczy: znajduje się w swym domyślnym ciele i leży w niezwykle miękkiej, puchowej pościeli. Przekręciwszy się na bok, spróbował otworzyć oczy. Rozmazany świat powoli przybierał kształty: kamienna ściana, biurko i osoba o długich, lśniących złotem włosach - wciąż niewyraźna, ale zaokrąglona sylwetka wskazywały na kobietę. Zamknąwszy z powrotem oczy, spróbował przypomnieć sobie jej imię.
- Ine... Inelete? - Język miał sztywny jak kłoda, co wcale nie pomogło wymówić jej imienia, nieważne czy poprawnie. Westchnął i spróbował się podnieść, ciało go jednak nie posłuchało, a na zewnątrz wydobył się jedynie cichutki jęk. Sięgnął do rezerw magicznych i znów odkrył niemoc - były praktycznie puste. A do tego pragnienie paliło go w gardle.
"Jak się tu znalazłem?" chciał zapytać. Ostatnią rzeczą, którą pamiętał, był kręty korytarz i oczy wpatrującego się weń potwora - szczurołaka, jak go wtedy określił. Potem już nic, jedna wielka ciemność. Jeśli jednak dołączyć do tej dziury we wspomnieniach wyczerpanie magiczne i stan, jak gdyby przespacerowało się po nim stado niedźwiedzi(choć niedźwiedzie nie zwykły tworzyć stad), wydarzenia układały się w dość znany schemat. "Znów pozostawiłem za sobą śmierć i zniszczenie. Czy to się kiedyś skończy?"
I nagle przypomniała mu się jeszcze jedna osoba. Cała słabość uleciała na krótki moment tak, że udało mu się poderwać do siadu. - Figg... - Niestety język nie odzyskał jeszcze sprawności. - So s ną?
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Frigg miała wrażenie, że śni na jawie. Czuła każdą cząstkę wijących się korzeni i słyszała ich śpiew. Las szumiał niespokojnie z daleka, a zarazem był spokojny i cichy. W całej leśnej łunie czuła obce dłonie. Spoczywały na jej przedramionach i mocno trzymały. Starała się walczyć i wyrwać, ale one były silniejsze, chociaż drobne i szczupłe. Targała się na prawo i lewo, ale tak naprawdę wiedziała, że tak właśnie musi być. Jeszcze chwilę wytrzyma…jeszcze chwileczkę…
Co jakiś czas czuła również ukłucie w sercu, wręcz próbę wyrwania go, czy też różnorakie obrazy z jej wspomnień. Dotyczyły one głównie mrocznego elfa, o którym zapomnieć nie potrafiła i też nie mogła. Oczy o barwie zeschniętej krwi, ciemniejsza karnacja… Wspomnienia. Widziała go na spacerach, a także na spotkaniach wszelakiej arystokracji, na której tak często bywała. Cicha, małomówna i spokojna… O wielkim sercu. To, jak rozmawiali na balkonie, jak siadywali na wzgórzu w samym środku nocy, tak aby połączyć mrok i las ze sobą. Miała wrażenie, że ktoś grzebie w jej wspomnieniach, próbuje dotrzeć do sedna… Wspomnienia, które znaczyło więcej niż tylko rytuały dnia codziennego. Dziwnym uczuciem w tym chaosie była samoświadomość. Wiedziała, że to Inellitte… Niedoszła Panna Młoda, żywiła się skrupulatnie tym, co posiadała sama driada. Obrazy przewijały się coraz szybciej i szybciej…aż w końcu usłyszała…

„Gnij”.

Zbudziła się gwałtownie. W pierwszej chwili odczuwała nudności, ale podejrzewała, że jest to raczej sprawka nagłego zerwania kontaktu z Inellitte. Później jednak było coraz gorzej…
Rozejrzała się dookoła. Drzewny sufit począł gnić, rozpadać się. Ciemniał w oczach, wydzielając z siebie nieprzyjemny zapach, Frigg od razu zakręciło się w głowie. Objęła dłońmi najbliższy korzeń, ale i on umierał w jej dłoniach. Pnie marszczyły się mocniej z każdą chwilą i teraz utkane z korzeni pomieszczenie przybrało barwę ciemnej zieleni. Roślinność wyginała się, jakby w spazmach, tworząc nowe przerażające kształty, które rzucały czarne cienie. Biegały po pniach, po lianach… Migotały w oczach, jakby znajdowała się w szaleńczym tłumie.
- Nie, nie, nie, nie… - szeptała nerwowo, chcąc sięgnąć kolejnego korzenia. Serce łomotało jej szalenie. Pragnęła oddać im swoją energię, zbuntować się przeciwko leśnemu duchowi, ale one jakby sprzeciwiały się, oddając nieprzyjemnym ciosem. Ciosem w żyłach. Zajęczała z bólu. – Nie, nie… nie słuchajcie... ah!
Objęła się rękoma i nisko pochyliła, niemalże zawijając w kłębek. Pomyślała, że musi zerwać więzy. Porzucić połączenie, ale w głębi duszy tego nie chciała. Nie była w stanie pozostawić części swojego ciała, którym były drzewce. Ich forma skrupulatnie się zmieniła, a jedno główne pasmo, samo centrum, aż zastygło, jakby w wiecznym letargu. Zgnilizna wędrowała po pniach, aż w końcu niczym robactwo zalęgała się z niewyobrażalną prędkością, kierując się wprost do niej samej. Spojrzała za siebie, pomachała zaprzeczalnie głową, kończąc cichym i błagalnym „Nie…”.
I zapadła ciemność.

- Wracaj!
- …Co?...
- Nie możesz tu być. Musisz wrócić, wracaj!
- Ale… Nie mogę. Duch lasu, on…
- Ty jesteś duchem lasu!

Milczała. Dłuższy czas milczała.
- Ale…
- Nie „ale”. Jesteś duchem lasu. Częścią drzew, nie należysz do tego świata. Jesteś życiem, oddechem, naturą… Jesteś duchem lasu.

Ten głos… taki piękny i łagodny. Istnie niebiański, kojący, zdecydowany i… znajomy. Inellitte?
- Nie teraz… Nie kończ tej drogi tutaj. Musisz wrócić… Musisz… Wrócić…
Znowu milczała. Długo, bo pojęła. Wiedziała, że musi wrócić. Nie tylko do świata żywych, ale i jeszcze dalej…
- Dziękuję, Frigg. Dziękuję, Darshes…


Otworzyła oczy. Czuła bicie każdego z drzew. Jest połączona, połączona z tętnicami i żyłami. Żyła, czuła, oddychała…Dziczała.
Z pni zrodziła się istota. Soczewica spływała jeszcze świeżymi więzami połączonymi wraz z nią. Odpadła i spłynęła wzdłuż ciała na wzór ludzkiego a zarazem roślinnego. Piętra liści wspinały się wzdłuż jej ud, obrośnięta ścieżkami cienkich gałązek, z których szeregiem wystawały drobne kolce. Ciemnobrązowe, niemalże czarne korzenie wyrastały z głowy. Palce miała długie, nie do końca ukształtowane. Oczy płonęły dziczą, istną naturą. Jej głos był odbijającym się echem, a także wyraźną jednolitością.
Wzniosła ręce, które jakby dźwigały niewyobrażalny ciężar w dłoniach. Palce wygięły się obrzydliwie, ale ona się nie poddawała. Pomiędzy roślinami wyrastały nowe pędy, małe podwójne listki, które po chwili wyrwały się ku górze. Pnie i gałęzie obrastały zgniliznę, łączyły się z nią, otaczały, zaciskały w niewyobrażalnie silnych objęciach.
„Jestem duchem lasu!”, śmiała się w myślach, pełna dumy, zdecydowania, pewności siebie. Pełna mocy. Jeszcze nigdy nie czuła czegoś podobnego! Ta siła…SIŁA!
Śmiała się głośno, dziko. Obracała, a drzewa były jej posłuszne. Ziarna wypadały z ich owoców, ponownie tworząc nowe rzędy. Frigg zaś powoli stąpała. Korzenie z początku krążyły w jej rytmie chodu. Niczym węże ślizgały się między jej stopami, aż wreszcie porosły do takiego stopnia, że driada nie miała dostępu do ziemi. Czuła ich wypukłości i wklęsłości. Były jeszcze świeżo wilgotne.
Między leśnymi koronami padał wolno pył. Złoty pyłek, migotał i kierował się do niej. Energia opadała prosto w jej dłonie. Były to resztki życia z niegdyś wirujących zjaw. Teraz.. teraz wszystko należało do niej!
Była przepełniona mocą. A co najdziwniejsze, czuła nad tym pełna kontrolę. Nic nie uciekło jej uwadze. Wszystko…wszystko było w jej rękach! Życie było w jej rękach!
- Hahaha! - Wirowała, a wraz z nią wirowały i drzewa. - Haha!
I przystanęła. Spełniona, szczęśliwa… Jest duchem lasu. Nikogo się nie musi słuchać... Nikogo prócz siebie. Nikogo prócz zewu natury… Tylko instynkt, dzikość… Tylko duch lasu…
Ciepłem oblała ją ulga. Wszystko jakby nagle opadło, zastając w spokoju. Rozejrzała się dookoła. Stworzyła las, a raczej drzewne tunele. Szczelnie zakrywały świat Maurii, jakby odcięła się od niego całkowicie. Pnie były grube, liście gęsto ułożone. Stworzyła nowy świat i nie obchodziło ją jak grube ściany powstały. Nie obchodziło ją jak wielkie zniszczenia (z punktu widzenia mieszkańców) wprowadziła. Był tylko las i ona…
Tylko?
Usłyszała kogoś jeszcze. Jęki jakiegoś mężczyzny. Obróciła się i już daleka go widziała. Miał czarne włosy, stosunkowo jasną cerę. Był nagi, ale też delikatnie przygnieciony korzeniami. Frigg otarła oczy. Wytężyła wzrok, nieznajomy po coś sięgał... sięgał po… Jej sztylety!
- Hej, hej! – krzyknęła już całkiem normalnym głosem. - Co ty robisz? Ej! Szczurze…Znaczy nie szczurze!
Szybko przemieszczała się między stromymi kształtami, wyciągnęła rękę do przodu, gdy nagle chwycił ją ktoś jeszcze. Łapsko miał niewyobrażalnie wielkie, ale sczerniałe, jakby spalone.
- Zostaw go…
Obejrzała się za siebie. To, co widziała, z pewnością nie należało do żywych. W jednej części kościotrup, w drugiej istne mięso i flaki, żyły, krew…I reszta, zdawało się, człowieka.
- Zorgri? – spytała, nie dowierzając, ale jego gruby głos trudno było nie rozpoznać. - Ale on…On żyje! Czemu mam mu pozwolić się zabić?! Przeżył! Przecież przeżył!
- Ale…to nie jego świat Frigg. On tu nie należy…
Ściągnęła brwi w zmartwieniu, jakby nawet zbierało się jej na łzy. Spoglądała to na mężczyznę, to na… półożywieńca.
- Rozumiem… Wybiera śmierć. Wybiera świat, poza granicami Alarnii. Wybiera…Inellitte i ciebie… Tam, gdzie należy. Musiał wrócić do świata, którego należał, by móc… Iść dalej. I musiał to zrobić z wyboru… tak? On by nigdy nie odszedł, gdyby… gdyby nie wybór? - spytała patrząc na umarlaka, jak na zwykłego człowieka.
- Tak…to prawda… Ich spotkanie było tylko początkiem. Jej wybaczenie złamaniem pieczęci… Ale nigdy nie dotarłby do naszego świata, gdyby… Gdyby nie wybór. Na całe szczęście, przeżył…i teraz…
- Kto…kto był sprawcą? Powiedz mi… Jak?
- Czarownica – odparł człowiek.
Frigg spojrzała w stronę czarnowłosego.
- Ravarden Volg… - wygrzebała jego imię z pamięci. Podeszła bliżej, już spokojniej.
- Pozwól…
- Pozwolę – potwierdziła. Nie wstrzymała jego sztyletu, jego dłoni.
- Dziękuję… Frigg, na północ od Maurii… W jęzorze gór znajduje się las. Nikt tam nie zachodzi. Dużo tam zgniłych trupów, ożywieńców… A także innych obślizgłych żywych i nieżywych… Jedno z drzew kryje notatki. Jesteś driadą… Będziesz wiedzieć, które… Tam znajduje się spis zakazanych roślinności… Przez dwieście lat mojej klątwy doszedłem do perfekcji w dziedzinie chemii i samej alchemii, uodporniłem się na wiele dziadostw… Wykradałem i dochodziłem do bibliotek, o którym istnieniu nikt prawie nie wie. Znajdziesz tam informację na temat kwiatu Galwanu, który, jak już wiesz, nie jest ci do niczego potrzebny. Ale może… może znajdziesz coś dla siebie…
Driada przytaknęła, po czym odsunęła się od Ravardena.
- I podziękuj…
Driada wzdrygnęła się.
„Darshes!” wraz z jej myślą usłyszała pchnięcie sztyletu. Ostatni raz spojrzała na dwójkę. Na twarzy Volga malował się spokój. Taki sam jak… Jak u mrocznego elfa wbitego w jej drzewo. Odsunęła się, a ich ciała rozsypały się w popiół, a może i pył? Uleciały, bezpowrotnie, uniesione jakoby na wietrze, ale on w tych korytarzach nie gościł.
- Darshes… - wyszeptała. Rozglądała się po okolicy i czuła…Energię, ducha lasu…
Korzenie prostowały się pod naciskiem jej ciężaru. Ciało przybierało powoli poprzednią formę. Drzewa wywołały echo, chcąc wskazać jej drogę, ale były bardziej przytłaczające i stresujące. Zgarnęła rozpuszczone włosy do tyłu, dojrzała wisiorek. Zwisał nieuszkodzony na gałązce, a nieopodal niego rozłożony był również lisi płaszcz… Coś zamigotało ciemnym blaskiem.
Stanęła w miejscu, wyprostowała się, po czym wyzwoliła z siebie niewyobrażalną dawkę energii. Sama Frigg była zaskoczoną ilością magazynowanej mocy. I to uczucie… Siły, kontroli. Jedno skupisko energii znajdywało się dalej. Spieszyła się, tchnęła w tamtym kierunku magię. Z palców buchnął miodowy pył i nie wrócił.
- Darshes! - ucieszyła się, biegła, przeskakując wszelkie przeszkody, drzewa nie nadążały nad zmianą kształtu i zobaczyła…
Skupisko energii przybierało powoli wyraźniejszy kształt, próbując jakkolwiek się uformować. Ramiona driady rozluźniły się całkowicie, a w oczach i sercu zagościł spokój.
Dłonią zaczęła na nowo delikatnie manewrować. Skupisko energii powoli otaczały gałęzie. Z początku cząsteczki wirowały jeszcze między nimi, ale Frigg nie żałowała swojej mocy. Skupisko z chęcią przyjmowało to, co tylko oddawała, aż w końcu dochodziło do zmaterializowania się.
Im bliżej była, tym serce waliło jej mocniej. Z radości, adrenaliny… Teraz spotka go w zupełnie innych warunkach. Prawie.
Bo szybko ogarnęła ją wściekłość. Kazał jej gnić! Niemalże ją zabił! Ożywić go, by mieć satysfakcję z wykończenia go? Wysłać na drugi świat? Rozproszyć? Frigg obmyślała już szczegółowo tortury. Nawet gałęzie mocniej zacisnęły się na jego ciele, ale szybko wycofały, gdy tylko driada uklękła. Tuż przy nim.
Pochyliła w jego stronę, kilka kosmyków opadło wzdłuż jej twarzy. Prócz chęci wykończenia go, męczyło ją coś jeszcze. Już od samego początku i nie potrafiła sobie z tym poradzić. Jak się okazuje, nie ze wszystkim można wygrać…
Przyglądała się mu się, chciała go widzieć. Właśnie takiego… Całego i tylko dla niej. Miał stosunkowo ostre rysy twarzy, charakterystyczny kształt nosa… Zrozumiała, że lubi na niego patrzeć. Spoglądać, gdy tylko nadarzy się okazja.
Wyciągnęła ostrożnie rękę. Pragnęła go dotknąć, objąć jego twarz, poczuć gładkie włosy, drapiący zarost. I w tedy zerwał się.
Frigg gwałtownie odsunęła twarz i wycofała rękę, by jej nie znokautował. Spoglądała na niego brązowymi oczyma, zamierając bez oddechu. Nie zrozumiała jego bełkotu, ale gdyby nawet recytował, z pewnością nadal jego słowa przeszłyby jej przez uszy niezauważalnie. I z pewnością zareagowałaby tak samo i bez głębszego namysłu.
Objęła go w szyi i mocno przywarła ciałem do jego ciała. Czuła jak piersi miękko układają się na klatce piersiowej maie, jak sutki twardnieją jej z podniecenia. Czuła, że nagim udem dotknęła jego uda, a jej usta utonęły w gorącym pocałunku, który tchnął w niego kolejną dawkę energii. Nie zastanawiała się, czy odzyskał całkowitą władzę nad swoim ciałem. Chciała go. Chciała go tu i teraz. Zabawiała się nim jeszcze przez chwilę języczkiem, po czym przerwała pocałunek równie nagle, co zaczęła.
- Bądź mój… - westchnęła spragniona. - Tu i teraz… - wyszeptała.
„Chociaż na chwilę…”.
Zablokowany

Wróć do „Mauria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości