Mauria[EVENT] Mauria - Poszukiwania czas zacząć (III)

Miasto położone na północny-zachód od Mglistych Bagien, otoczone gęstą puszczą, jedyną droga prowadząca do miasta jest dolina Umarłych lub też nie mniej niebezpieczne bagna. Niewielu tutaj przybywa miasto zaczyna wymierać, gdyż młodzi jego mieszkańcy uciekają stąd jak najdalej od tajemniczej Doliny Umarłych.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Zielone dłonie zdrętwiały pod naciskiem własnego ciała. Brudne paznokcie przelewały, tlącą się w wewnątrz, złość driady i wbijały nieskutecznie w drewnianą posadzkę. Dość często oferowano jej śmierć, a nawet niewolnictwo czy poddanie się czyjejś osobie. Nikt jednak nigdy nie zażądał od niej czegoś cenniejszego. Duszy. Na żadną z poprzednich propozycji nigdy nie ustała, na tę również nie miała zamiaru.
Klatka piersiowa uniosła się wysoko nabierając wdechu. Kasztanowe frędzle włosów demonstracyjnie oplotły średniej wielkości piersi zielono-skórnej dziewczyny. Ku zaskoczeniu elfa, delikatnie się uśmiechnęła. Uniosła nieznacznie i wdzięcznie dłoń. Palce z dziewczęcą nieśmiałością pogłaskały niewielki odcinek ostrza, które pozostawiło na zielonej skórze czerwoną barwę.
-A gdyby tak…-podjęła niskim, kobiecym głosem- Zmienić ofertę?...
Mężczyzna nie drgnął ani na chwile. Jego wzrok nawet na moment nie skupił się na geście, chociaż czuł i wiedział co robi. Frigg jednak nie miała zamiaru odpuszczać. Skoro nie mówi „nie”…
-Odnoszę wrażenie, że dążymy do tego samego… Chcesz złapać tego leśnego chłopaczka?- elf wciąż milczał, wciąż trwał niczym posąg a Frigg wciąż nie chciała przerywać. Mimo wszystko.- Ten obsydian… -powiedziała w zamyśleniu- Nie wiem skąd go masz, ale zapewne wiesz Ty i ja, że dobrze trafiłeś. W samo sedno! Zapewne ma wartość sentymentalną, ale i nie tylko… Sądzę, że wart jest niejednej poszukiwanej głowy, ha!-ostrze upominająco drgnęło, a ona tylko delikatnie się cofnęła- No już, już…-rzuciła nonszalancko- Nie bądź taki naburmuszony… Chodzi o to, że mnie również zalazł za skórę. Ten leśny dureń… A po co Ci marnować energię na mnie? Na jakąś podrzędną driadę…
-Nie taką podrzędną – odparł sucho, ale niezbyt to zniechęciło driadę do działania.
-Faktycznie… Nie powiem, jestem dość wyjątkowa – odparła pewna siebie, ale mina napastnika wyraźnie skwaśniała- Słuchaj, nie musisz mieć mnie by mieć go. Łączy nas to samo…ten sam cel… Utarcie ryja temu bezczelnemu chwastowi.
-Czemu miałbym Ci wierzyć? –wyszeptał gniewnie- Ubiłabyś go już dawno, gdyby tak rzeczywiście było…
-Oh..fakt.. zajebałabym go już dawno…-odparła z nieukrytą złością w głosie- Żeby to raz… -dodała pod nosem- Ale widzisz mój drogi...
-Tylko nie Twój…
-Dobrze. Widzisz drogi Strażniku-elfie, łączy nas to samo. Ten sam cel.
Elf zmarszczył brwi tracąc powoli cierpliwość. Miał już pchnąć ostrze, ale ta powstrzymała go gestem odsuwając się jeszcze bardziej w tył. Zagryzł zęby.
-Co ty pieprzysz? Jaki cel? Nie mamy wspólnego celu. Nie chcesz go zabić, nie potrafisz nawet.
-Oh, oh… Nie obrażaj mnie…-obdarowała mężczyznę wyzywającym spojrzeniem- Cel jest jeden. Cel to… zemsta…-dodała jadowicie i najwyraźniej przekonywująco. Strażnik uniósł delikatnie brew.
-Zemsta?-spytał po dłuższej chwili milczenia.
-Tak, zemsta… Widzisz, ten suczysyn zrobił ze mnie idiotkę. Plótł sobie ze mnie żarty, niemalże już od samego początku. Zadrwił z mojej… czystości –zacisnęła dłoń w pięść, a narastająca wściekłość była jak najbardziej prawdziwa. Frigg była wyjątkowo pamiętliwą osobą.- Tego było jeszcze mało! Mącił mi w głowie, wiele rzeczy powiedział, obiecywał… a później… później zostawił w ściekach na pastwę jakiegoś skurwiela w podziemiach! Zmienił swoją postać i przeniknął przez ściany, uciekając! –gdyby mogła w tym momencie z pewnością demonstracyjnie uderzyła by pięścią w stół. Musiała jednak zdać się na to co posiadała. Operowała odpowiednio głosem i jego tonacją.- Mieliśmy układ! A on…on go złamał… Dlaczego…dlaczego więc nie moglibyśmy połączyć sił? –mówiła coraz szybciej, a pragnienie w jej głosie wciąż wzrastało- Pozwól…pozwól mi w tym uczestniczyć. Nie chcę być jedynie marionetką w tej całej scenerii… Nie możesz mi tego zrobić. Odebrać mi zemsty… Te wciąż narastające nasycenie…Ono nie gaśnie. Wzrasta z każdym dniem, kolejno zalewa i gaśnie potęgując swoją obecność. Nigdy jednak nie zastyga.. Płynie krętymi drogami żył, rozgrzewa na samą myśl, wręcz pali całe ciało… Otumania głowę…-wsparła się na rękach. Brązowe oczy wypełniły się żalem i gniewem. Równie prawdziwym co reszta emocji–Powiedz więc mi… Dlaczego?
Zaskakujące jak kobiety potrafią być przekonywujące, gdy bardzo czegoś pragną. Nawet podświadomie ich ciało momentalnie nabiera krągłości, głos staje się błagalny w swoim odcieniu, włosy zawsze układają w odpowiedni sposób, jednak i tak największą pułapkę skrywają oczy. Także i tym razem nie było inaczej. Frigg po części świadomie i nieświadomie, wykazała wszelkie swoje atuty by móc przemówić do swojego rozmówcy.
A elf tylko trwał. Trwał w zamyśleniu i pod wpływem kobiecego uroku. Przede wszystkim zadręczała go myśl jak. Jak to możliwe, że nie może wedrzeć się do jej wspomnień. Nie jest w stanie poznać prawdy. Ma pozwolenie by w każdej dowolnej chwili wkroczyć do jej świata, ale gdy wstępuję na ziemię wspomnień momentalnie się gubi. Widzi wszystko wokół i staje otumaniony. Zapomina jak był jego cel i obserwuje przenikające obrazy. Nie będąc pewnym czyich.

***
„Och co za ból….” Pomyślał .„Gdzie jestem?”
Zobaczył ją w progu drzwi. Chuderlawa dziewczynka. Biała niczym śnieżek z dwoma niebieskimi punktami na twarzy. Śmiertelnie blada o przezroczystych dłoniach, która trzymały się nienaturalnie wielkiego łapska mężczyzny.
-Kto to? –spytał spoglądając na wielkoluda.
-Dziewczynka.
-Nie kpij sobie. Przecież widzę, że dziewczynka. Po coś żeś przytargał to dziewczę? Wojna się skończyła. Pewnie szukają smarkuli, a Ty ją porywasz. Zapewniam - szukają jej rodzice.
-Nie ma rodziców.
-Skąd wiesz?-spytał wyraźnie zirytowany.
-Po prostu. Wiem.
Westchnął ocierając dłonią twarz. Palce pozostawiły węglowe smugi na zmęczonej skórze.
-Nie mam na Ciebie sił Zorgri… Weź ją stąd. Niech się dzieciak prześpi, a jutro. Jutro pomyślimy. Nie mam teraz na to ani czasu, ani sił… Dokończę ten projekt. Na jutro jest…Tak na jutro. Jutro ją weźmiemy i oddamy, z pewnością jest jedną z ocalałych. Niech się nią zajmie organizacja powojenna na rzecz zaistniałych szkód. Ktoś ją tam zechce –umilkł na moment po czym dodał- Zorgri. Jesteś idiotą…
Dziewczynka przytuliła się do ogromnej dłoni. Pociągnęła mały, a jednak duży palec swojego opiekuna. Spojrzała pytająco, niezrozumiale. Rzuciła urok na miarę dziecka. Zorgri kiwnął głową. Zaprowadził do pokoju.
Kolejnego dnia wyjechali do miasta. Oddał projekt, a dziewczynka usiadła na wozie. Szczęśliwa i uśmiechnięta o pełnym brzuchu. Mimo dystansu projektanta, szybko pozwoliła sobie na swobodę przy wielkoludzie. Poczochrał ją pociesznie po jasnowłosej czuprynie. Była czysta, a radośc sprawiała, że trochę mniej chuderlawa. Pozostało jedynie pozbyć się wszy.
Ravarden westchnął ciężko ciągnąc lejce. Wóz ruszył.
„Ale ze mnie idiota…” pomyślał.

***
-Dlaczego?
Milczała nie rozumiejąc pytania.
-Dlaczego go nie zabiłaś?
-Nie zabiłam… bo nie wiedziałam. A przeciwników się poznaję…

***
Teraz widział tylko ciemność. Ogłuszony, ślepy, gdzie cała przestrzeń wokół była bezwonna. Ale był świadomy, Świadomy przestrzeni wokół. Gdzie więc był?

***
Elf niczym zdruzgotał niczym kamień. Wmurowało go od stóp do głowy, a twarz wypełniła się wściekłością. Chyba nawet Frigg nie potrafiła tak gwałtownie zmienić humoru. Dłoń silnie zacisnęła się na ręku. Szczerze się przestraszyła i szczerze była pewna jaki kolejny ruch wykona.
Niczym śruba zawirowała gwałtownie na przedramionach kopiąc go idealnie w łokieć. Ostrze ścięło kilka rudych kosmyków, które niczym liście opadły lekko na podłogę. Obróciła się szybko, ale wstając nie zdążyła złapać równowagi. Cienki miecz świsnął tuż nad jej głową. Odskoczyła do przodu niczym żaba unikając zawrotu miecza. Kątem oka dostrzegła drzwi wyjściowe, chciała odbić w ich stronę, ale przeciwnik przetarł mocno płatek kwiatu wywołując piskliwy wrzask jasnowłosej zjawy.
-Aaaaauaaa!- zajęczała driada. Niemalże chwyciła się momentalnie uszu zapominając o walce. Jednak nie zapomniała.
Spojrzała w bok. Srebrna, cienka powłoka leciała tuż na nią. Prosto między oczy. Wysunęła gwałtownie ręce w przód, a miodowy puch prysnął w pomieszczeniu. Nie wywołał on skurczu mięśni wyłącznie u górskiego odmieńca, ale nawet sama Frigg poczuła nagły ścisk w łydkach. Nie widząc nic i wciąż słysząc jeszcze pisk w uszach, skręciła w bok wpadając na najbliższe drzwi. Trafiła do pomieszczenia w hukiem zdradzając swoją pozycję. Poczuła nagły skurcz oskrzeli i swędzącą skórę. Zakaszlała charkliwie, nie wiedząc co już jest powodem takich zachowań. Kto wie, może akurat tym razem trucizna zadziałała w ten sposób?
Skoczyła do przodu, bardzo niezgrabnie unikając kolejnego ciosu. Słyszała latające wyzwiska i wiedziała, że dalej już nie ucieknie. Nie z pokoju o niskim dachu, nie z pokoju, w którym ocalono jej życie. Tylko na moment przez jej myśl przeskoczyło mdłe wspomnienie surowo zakazujące używać magii w tym miejscu. Dlaczego? – to pytanie przeplatało się aż za często w tym momencie. Miecz z niewyobrażalną agresywnością cisnął od dołu. Był to jedynie zamach uszykowany do prawidłowego ataku, ale zdołał zranić driadę w udo. Zatoczyła się do tyłu. Ujrzała srebrny, powracający blask. Pociągnęła za metalowy świecznik, który wcześnie przyozdobiony był o świecie i niegdyś wbite prosto w nich kadzidła. Teraz był jedynie pustym, rdzewiejącym chłamem. Wystarczająco wytrzymałym by między swe zęby zakleszczyć miecz. Dopiero teraz w miodowej mgle dojrzała elfa. Popchnęła metal w bok, a sama niczym czarny kot w ciemnością, uciekła bokiem. Przetarła złote chmury i rzuciła się na drzwi wyjściowe. Szarpnęła klamkę, ale na nic się to zdało. Szarpała się jeszcze chwilę, kopnęła bezskutecznie, a także pchnęła całym ciałem. Ani drgną.
Mężczyzna chwycił ją za bark. Odwrócił i wbił w ścianę. Nie wiedziała nawet kiedy ujął jej sztylet. Jeden ruch starczył by poderżnąć gardło driady. Jeden ruch…
Jeden ruch Frigg starczył by zwalić przeciwnika z nóg. Dłoń odruchowo wylądowała na klatce piersiowej górskiego elfa, a z niej po raz kolejny eksplodował miodowy wybuch. Mężczyzna zwolnił uścisk. Sztylet wbił się w ziemie.
-Ty suko…-drwił ściśnięty w bólu- Jak to kurwa możliwe… Twoje wspomnienia..aghrrr!
Ale ona nie słuchała. Spojrzała histerycznie na ręce. Wciąż ulatywały z niej magiczne smugi. Rozejrzała się po okolicy. Nie widziała Inellitte, co mało ją interesowało. Odwróciła się do drzwi, szarpała klamkę, waliła bezskutecznie. Dopiero po chwili usłyszała w swojej głowie echo stukotu. Stukotu palców Zorgiego przy stole. Stukotu paznokcie w wannie Inellitte. Stukotu kostura starej wiedźmy. Zastukała w drzwi, a one wypuściły ją na wolność.
Wyskoczyła niczym oparzona, ale świat teraz zdawał się być inny. Czarne ściany tworzyły nie do przebicia pułapkę. Dopiero po dłuższej chwili przypatrywania się dojrzała nieco bardziej przezroczyste powłoki, ale wciąż zakrywały one miasto. A może to był już inny świat?
Nie słyszała nic prócz zamierającej ciszy. Wszystko tu wydawało się aż nazbyt spokojnie. Spokojnie niebezpiecznie. Cichy dźwięk, szum…przepłynięcie? Jęknęła zwracając się ku źródle, ale niczego nie dojrzała. Jej oddech odbijał się rytmicznym echem. Teraz całe jej ciało emanowało miodową rzeką. Rozpływało się wokół nienaturalnie. Odnosiła wrażenie, że ktoś je pożera, pochłania…i wcale się nie myliła.
Poczuła ścisk w sercu, które teraz pracowało wolniej. Ciemnozielone plamy spotęgowały swój koloryt. Włosy powoli przybierały innego kształtu. Pociemniały w istnym brązie. Stwardniały, zwilgotniały, splotły między sobą nadając im powoli kształt korzeni. Poczuła jak zielone pędy i listki pragną wyjść na wolność. Na gładkiej skórze ujawniły się kropkowane wybrzuszenia tworząc chropowatą powierzchnię, ale wciąż trzymały fason. Jedynie na końcach łokci i łydek wywalczyły swoją wolność. Wygięły się niczym sprężyny. Stała na ugiętych kolanach gotowa do ataku. Nic się jednak nie działo. Nic prócz pojawiających się i znikających mlecznych twarzy.

***
Koty parsknęły, zawyły obrzydliwie, tuż pod kuchennym oknem, z którego dopiero co wielkolud wywalił resztki jadła. Uniósł z zaciekawieniem brew, ale kociska momentalnie ucichły. W ich dziwaczny oddźwięku było słychać niepokój, a ich nadmierny spokój był jeszcze bardziej wątpliwy. Myszy zachrobotały pazurkami, wrony obsiadły okolice niczym nadchodząca zmora. Psy szczekały z daleka, ale także i pająki wylazły ze swoich zakątków, bezczelnie wdrapując się na kuchenne umeblowanie. Mężczyzna aż ze zdziwienia wykonał cichy krok w tył. Czuł się dziwnie, bardzo dziwnie. Koty zajęczały przeciągle.
-Tak, tak, tak, tak, tak, tak-podjęła mysz, która ukryła się w kącie pomieszczenia-Szczury, szczury nic nie powiedzą. Nie mogą ,nie chcą. Kociska pilnują, nie pozwalają ukazać nosa na zewnątrz! Iii!-pisnęła przerażona, rozglądając się dookoła.-Pilnujesz? –spytała nerwowo.
Pajęczak stawał odnogami na ścianie. Swoim rozmiarem zdawał się być czyimś pupilkiem niżeli domownikiem.
-Białe koty wiedzą wszystko-odparł spokojnie ośmionogi- Wiedźma widziała wszystko ich oczami. Nie bez powodu. Białe koty są głuche. Nawet na odzew natury. Jednak mają swoją zaletę… Są niezwykle wyczulone na magię. Nie daj się zmylić burym drapieżnikom, tylko śnieżne kociska na coś się zdają.
Do pokoju wparował łysowaty olbrzym. Uniósł rękę do silnego pchnięcia krótkim mieczem, ale puścił go niemal natychmiast zdruzgotany istotą stojącą naprzeciw niego.
-Ravarden? …-spytał zamurowany- Co Ty tu… Dlaczego ja…-spojrzał na swoje ciało, a w jego oczach zagościło jeszcze większe zaskoczenie.-GDZIE INELIITTE?! Na Pana Niebańskiego, na duchy z zaświatów! Widziałeś ją?! Klątwa nie prysła, musiała znowu uciec! –mówił nerwowo-On… Musimy…Musimy ją znaleźć!
Łyse drzewa zaszumiały między błękitnymi płomykami. Niespokojne dźwięki przechylenia były jedynie zapowiedzią ich wycia. Łkały z tęsknoty. Czuły jak leśny duch niknie w przestrzeni. Rozpływa się. Przerażone martwe gałęzie kołysały się niebezpiecznie, a wiatr świstał wyrażając ich niepokój.
Białe koty niczym drobne punkciki na dachach i śmietnikach miauczały przeciągle. Gęściej ustawione były przy chacie wiedźmy. Śpiewały głuchą melodię. Wyły niewyraźnie, odrażone skupiskiem magicznej energii, a także tego co w niej ginie. Darshes mógł zrozumieć pojedyncze słowa „uciekaj”, „śmierć”, „dziewczyna”. Jeden z nich wskoczył na ganek karczmy. Zasyczał kwaśno i jednym ruchem odbił w bok, na kamienną ścieżkę, niczym oparzony. Syknął jeden raz i kolejny. Spod łap aż wyleciały smugi dymu.
Parsknął i uciekł gdy tylko Zogrgri wybiegł poza drzwi karczmy rzucając krótkie „Chodź!” do szczurzego stwora. Przekraczając próg ganku zmienił się nie do poznania, jakby przekroczył magiczną barierę. Jego ciało obdarowane było mnóstwem dziurawych i krwawiących ran. Prawa ręka zdawała się być wybita ze stawu, zwisała ciężko, niemalże bezwładnie, wciąż jednak zachowując swoją wielkość. Czaszka wojownika zdarta była na pół ze skóry, a nawet sięgając prawej żuchwy. Ubabrane w krwi mięśnie spinały się wyraźnie z każdym ruchem. Kość ze śmiałością odstawała tuż na wysokości brwi, a wyraźny, czarny oczodół przyozdobiony był o gałkę oczną o szarej tęczówce. Rozwalona szczęka z chęcią ujawniła swoje pęknięte oblicze, a zęby dumnie wystawały, proste niczym szereg żołnierzy. Druga część twarzy wyglądała całkiem normalnie, tak jak zza życia.
-Ona musi...Ona musi gdzieś tam być!-krzyknął z trudem przebijając świszczące i piskliwe powietrze.

***
Elf z zadowoleniem przyglądał się całej akcji. Sama umrze... sama się zabije - myślał - Wskoczył w zamknięte, spragnione życia siedlisko..ale to ja im odbiorę duszę! Wykorzystam ją...
Spojrzała gwałtownie w górę. Czarna smuga przemknęła niemal niezauważalnie na ciemnym suficie. Poczuła nieznaczne ukłucie. Panowała cisza. Nie słyszała drzew, nie czuła zwierząt, wiatr nie pieścił jej ciała. Jedynie zacisk i duszność w nadmiernej ciszy.
Miodowe smugi wciąż ulatywały i nikły. Spojrzała na brzegi swojego ciała.
Nie mogę... Nie potrafię zapanować... Nie potrafię... -powtarzała w myślach, przerażona ilością energii, która już od dawna znalazła siedlisko w ciele driady. - Za dużo tego...Agh...Za dużo... Jak nad tym zapanować?! -ścisnęła dłonie na swojej głowie.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Złote oczy wpatrywały się z otępieniem w plecy na wpół żywego olbrzyma. Na sieci wciąż emanował jako żywy, jednak percepcja przeczyła temu, co odczuwał. A już w pokoju odczuł jego obecność zupełnie inaczej. Ciężko powiedzieć czy to za sprawą wzrostu mocy, czy może wspomniana klątwa osłabiła maskujące zaklęcia. Tak czy owak, instynkt szeptał zagrożenie, a zakorzeniona głęboko nienawiść podsycała jedynie niechęć widzianą w oczach szczurołaka.
Wyrwawszy rękę z uścisku olbrzyma, maie jednym odskokiem znalazł się znów na progu karczmy. Pochylił swą włochatą sylwetkę i prychnął, ukazując rząd ostrych jak sztylety kłów. Bure futro jarzyło się intensywnie szmaragdową poświatą, rzucając cienie w niezwykle fantastyczny sposób. Niewidzialne wstęgi energii obwijały się wokół ciała Zorgiego, wiążąc go w uścisku zaklęć równie zabójczych, co sama kostucha. O ile ten w ogóle mógł jeszcze zginąć.
- Umarły! - zapiszczał Darshes, choć zabrzmiało to bardziej jak ryk. - Mogłem się domyśleć! Wszystko, co powiązać można z tą przeklętą staruchą, jest albo podłe z natury, albo z faktu istnienia. - Łysy ogon zakręcił niespokojnego młynka, boleśnie obijając się o framugę. - Powiedz... Bawiło cię goszczenie żywych w swoim domu?
Chwila ciszy, podczas której oberżysta wlepiał przenikliwy, na wpół żywy wzrok w jego szczurzy ryjek. Wreszcie oczy rozjaśniły się w zrozumieniu, co sprowokował tylko druida do wzmocnienia śmiertelnych zaklęć. - Darshes?
- Tak, paskudo. - Jednym susem znalazł się przed byłym najemnikiem. Jak przystało na żołnierski refleks, mężczyzna spróbował zareagować, jednak nie poruszał się dostatecznie szybko, a jego ruchom brakowało gracji drapieżnika. Znaleźli się w sytuacji, gdy migoczące magiczną aurą pazury, zacisnęły się na wysokości serca. - Bawiło cię igranie z naszym życiem? Wysyłanie nas w głąb tej cholernej dziury, gdzie każdy przedstawiciel kasty magicznej z chęcią zobaczyłby nas w swoim laboratorium?
Zorgie nie specjalnie przejął się tym, że pazury mutanta w każdej chwili gotowe były wyrwać mu serce. W jego oczach jarzyło się wyzwanie i coś jeszcze. Coś, do zobaczenia czego Darshes nigdy by się nie przyznał. Nie chciał zaakceptować przeprosin mężczyzny. Nie dziś.
- Nie tłumacz się! - Szpony z łatwością przebiły włókno koszuli, zagłębiając się w miękkim ciele. Po łapach spłynęło lepkie ciepło. - Sukinsynu! W pokoju nazwałeś mnie Ravarden, choć twierdziłeś, że nie masz o nim żadnych informacji! Jednak chwile wcześniej bezczelnie gawędziłeś sobie o nim ze swoją córką! Wysłałeś nas nawet do tego popaprańca z przerostem ambicji! - złote oczy zwęziły się do nieprawdopodobnych szparek. Czy to naprawdę były oczy szczura? - Wiesz, że mam ochotę cię rozszarpać na kawałki?
Gdzieś nad nimi eksplodował szyld, dumnie głoszący "Pod Złotym Groszem", zaś fasadę budynku zaczęły porastać ciernie. Kolczaste pnącza zakrywały zarówno kamień, szkło, a także polakierowane drewno, uniemożliwiając tym samym nie tylko wejścia, ale również zaglądnięcie do środka. W tym samym momencie - przecznicę dalej - z konkurencyjnego baru wyszło dwóch pijaków. Na sieci magicznej pojawili się jako całkiem żywi. Spojrzeli oni na rozgrywającą się scenę, następnie ich wzrok powędrował do trzymanych trunków i znowu na szarpiące się stwory. Spojrzeli sobie w oczy i z odrazą odrzucili butelki bursztynowego płynu.
W ciszy, Darshes czekał aż odejdą, gotów wyeliminować kolejne zagrożenie. Powietrze wciąż drgało od niesłyszalnej dla nikogo pieśń zeschniętych drzew i ostrzeżeń, wymiałkiwanych przez białe koty.
- Słuchaj no... - mruknął wreszcie Zorgie, zmarszczywszy brwi w nieco gniewnym wyrazie. - Miałem swoje powody, by zrobić to, co zrobiłem. Nie czuje się z tym dobrze, ale ani wtedy, ani nawet teraz nie zrozumiałbyś, dlaczego...
- Masz cholerną rację! - Maie przerwał wypowiedź puszczając olbrzyma, obserwując równocześnie, jak na jego twarzy maluje się zdziwienie. Odwrócił się ostentacyjnie plecami do swego rozmówcy. - Nie rozumiem i nie chcę zrozumieć. Pochodzę ze świata, w którym wymówki są równie wartościowe, co kał zwierzęcy, na trzy dni rzucony na słońce.
Innymi słowy, nadaje się tylko do nawożenia gleby.
- Chcę za to byś i ty coś zrozumiał. Ja nie potrzebuje powodów by zabijać. - Chwila ciszy - Jeśli więc Inelitte znajdzie się w nieodpowiednim czasie i w nieodpowiednim miejscu, to choćby była duchem, zapuka do bram zaświatów. Twoim zaś zadaniem i problemem jest, by ta przyszłość nie nadeszła. - To mówiąc ruszył w mrok zaułka, gdzie jedna z wygiętych lamp przestała roztaczać swój blask. Biały kot podążył w tą samą stronę, z gracją przeskakując na dach sąsiedniego budynku.

Obróciwszy gałązkę w palcach, maie przesłał doń swoją moc, wplatając w nią życie. Wpierw pojawiły się drobne zielone listeczki, szybko jednak kawałek drewienka zakwitł, uwalniając delikatnie kiście szmaragdowych pączków. Choć cały proces nie trwał nawet dziesięciu sekund, w powietrzu rozległ się aromat wiosny, wypełniony wonią dębowego drzewa.Stał przed gęstniejącą kopuła, złożoną z setek półprzeźroczystych sylwetek, a za jego plecami Zorgie dyszał ciężko, mrucząc coś pod nosem.
Zjawy podlatywały doń, wykrzywiając złośliwe swe oblicza, nigdy jednak nie sięgnęły ich ciał. Zupełnie jak psy uwięzione na przydługiej smyczy. Mogły rzucić się na włamywacza, nie wtedy jednak, gdy ten zachowywał bezpieczną odległość. Głód, tak jak ujadanie ogarów, można było wyczuć w zatęchłym powietrzu.
Maie widział również bursztynowe smugi, co jakiś czas przewalające się pomiędzy skłębionymi widmami. Znów musiał zażyć odrobinę tej cholernej maści, tym razem połykając całą zawartość pudełka, co przyprawiło oberżystę o bladość na twarzy. Przynajmniej na jej kawałku. Świat stał się równocześnie cichy, jak i wypełniony ogłuszającym szumem. Obraz zamazywał się, to wyostrzał, a z pyska i nosa szczurołaka płynęła cieniutka stróżka krwi.
- Zabawmy się...
Emanując barachitową energią, wykonał pierwszy, niewielki krok w stronę bariery. Najbliższe widma rzuciły się w jego stronę niczym stado wygłodniałych wilków. Pochodnie, trzymaną w lewej ręce, przesunął pod gałąź, sprawiając, że pierwsze listki zajęły się dymem.
- Jestem zakwitającym kwiatem... - zanucił, gdy pierwsza zjawa wyciągnęła swe półprzeźroczyste ręce. Prawa noga, wysunięta do przodu, wykonała półksiężycowy krok w tył, zataczając łuk po wewnętrznej stronie. Dłonie chybiły celu, a dymiąca gałąź opadła na grzbiet ducha szybko, niczym smagnięcie leszczyną.
Błysk przesłonił widok, a powietrze rozdarł przeraźliwy krzyk. Widmo zawirowało...
... i rozpadło się.
- Motylem, o trujących skrzydłach... - Kolejna zjawa podzieliła los pierwszej. - Zaległym w ciemnościach cieniem...
Coraz więcej półprzeźroczystych postaci rzucało się w stronę druida, żadna jednak nie mogła go dosięgnąć w swym prymitywnym ataku. Każde zetknięcie dymiącej gałęzi z niematerialnym ciałem odsyłało udręczoną duszę, rozrywając wiążące je łańcuchy.
- Czyż powinienem się przejmować... - szerokie cięcie z pierwszej ćwiartki przecięło trzy widma na raz, kończąc w głowie czwartego, wynurzającego się właśnie spod ziemi. - Ciałem, bądź sprawami tego świata? - Półobrót i atak z trzeciej, z powrotem do pierwszej ćwiartki. - To co dzierżę, to nie gałąź... - Zejście nisko na kolanach sprawiło, że wyrosłe za plecami widmo, przesunęło się o cal nad jego włochatą czupryną. - A ostrze mej duszy. - Cięcie w tył.
- Czy ktoś w ogóle zauważy... - Zjawy stanęły murem, blokując przejście. Nim jednak zwarły szyk, wzmocnione magią ciało szczurołaka prześlizgnęło się między nimi, pozostawiając w powietrzu zabarwiony szmaragdem powidok. - Moje odejście z tego świata? - Płomień na końcu pochodni zaledwie zadrgał, podczas gdy kolejne cięcie odesłało następne duchy.
Reszta utrzymywał stałą odległość, zbyt głodna by odejść, ale i zbyt przerażona by zaatakować. Groteskowe maski, będące ich twarzami, przerażały i bawiły, a dłonie chwytały powietrze, nie mogąc dosięgnąć celu. Darshes jednak poświęcił całą swoją uwagę magicznej percepcji, dzięki której wczuł kolejna zjawę dość głupią, by znaleźć się w jego zasięgu.
Zaś tuż przed nim, mrowie upiorów pożerało bursztynowe smugi, rozsiewane przez młode drzewko o dziwnie znajomej aurze.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Cięcie. Kolejne cięcie.
Zdezorientowany elf obrócił się gwałtownie w stronę skumulowanej energii. Tak potężnej i absurdalnej, że nie mógł by być to ktokolwiek inny niż jego szczurza zabawka. Szybko jednak jego uśmiech kpiny i zadowolenia przygasł.
-Jak to? –potrząsnął głową niczym zbudzony ze snu- Jak on się tu dostał?
Mina skwaśniała mu niczym poszczypana sporą ilością cytryny. Czyżby sama Inellitte pozwoliła mu wkroczyć do tego świata? Nie powinien móc! Przecież to zwykły potwór! I jak na stwora przystało, nie ma on własnej woli, jedynie instynkt… Instynkt? Wytresowany pieseczek, który wraca do Pani? Głowa zapulsowała mu mocniej, gdy po raz kolejny próbował wedrzeć się do umysłu Ravardena. Wciąż nic, zero kontaktu. Ach! Znowu. Znowu cały plan szlag trafił! Wszystko działo się zdecydowanie za szybko, coraz więcej pytań bez odpowiedzi a przez to i pomyłek. A jeżeli był to ktoś więcej?
Kamień magazynujący…
Kamień…
…magazynujący…
-Aghrrr! –ugryzł się w język- To ten skurwisyn! Niech to! Nie zdążyłem! –walnął pięścią w drewnianą ścianę – Nie zdążyłem…
Słone krople potu spłynęły między zmarszczkami utworzonymi poprzez zaciśnięte brwi. Powędrowały bokiem, sięgając policzków. Kołysały się w przerażeniu na końcu mocno zarysowanej brody, aż wreszcie puściły swoje macki i opadły w dół. Bezdźwięcznie rozpadły się na miliony cząsteczek na drewnianej posadzce przez chwilę wstrzymując czas.
Odetchnięcie. Chwila spokoju. W końcu cienki i szeroki uśmiech na twarzy górskiego elfa.
-Zabawa się jeszcze nie skończyła… -mruknął niskim tonem.- Myśl nieszablonowo…

-Inellitte! –wrzasnęła, a echo nie powróciło jak się spodziewała.
Nieokreślone uczucie rozdzierało ją od środka. Rwało na strzępy jej ciało, szarpało umysł. Nie mogła się wstrzymać. Nie mogła. Cienkie liany wciąż wznosiły się ku górze i rozpraszały.
Może to te Cienie? –pomyślała zdenerwowana. Objęła dłońmi włosy, które teraz zdawały się być żywymi korzeniami. Wierzyła, że gdy tylko powieki wzniosą się w górę powróci do Maurii. Być może nic co tu się nie dzieje wcale nie jest powiązane z kwiatem Galwanu czy czarownicą. Tylko ten naszyjnik…To lisie oko prowadzi ją w błąd. Wierzyła w utratę przytomności, o której nie pamięta się w momencie śmierci. A teraz…teraz ujrzy obrazy przeszłości.
Otworzyła oczy i…
Nie myliła się.
Patrzyły na nią wielkie oczy i małe głowy. Niektóre z nich przyozdobione o kokardki, inne rozczochrane, niepowiązane kosmyki włosów wirowały falistymi ruchami ku górze. Dzieci. Małe dzieci, o których nie chciała pamiętać. Szybko zanikały stając się niebieskim tłem wchodzący w skład nieba.
Wszystko było jasne i przejrzyste, ale nadal martwe. Bez wiatru czy drzew, bez zwierząt. Było to uczucie dziwne, gdyż krajobraz wokół miał potężny budulec w postaci pni i zielonych koron. Ptaki chadzały po wygiętych gałęziach, a liście dawały wyobrażenie ruchu. Nic jednak nie czuła, a więc mogło to być wspomnienia… Bądź świat, do którego winna należeć.
Problem w tym, że driady nie wierzyły w świat zmarłych. Nie było dla nich nieba czy czyśćca. To co ginęło pozwoliło żyć drugiemu, wciąż ich energia krążyła w świecie, jednak bez świadomości. Były cząsteczką drzewa, cząsteczką fizyczną i niczym więcej. Bez wspomnień. Nie wróci do drzewa - stąd ta nagła chęć przemiany, wymuszona przez organizm. A jeżeli uwierzyć ludzkim zabobonom?
Drgnęła wzdychając głośno ze świstem. Obróciła się na wciąż ugiętych kolanach, gotowych do wybicia. Ale nie wybiła się.
Ciało wyprostowało się w zdumieniu. Widziała jak drzewa padają w oddali ścinane błyskawicznymi ruchami. Tylko świst i dęby wydobywały z siebie dźwięki. Czarna sylwetka była coraz bliżej aż wreszcie stanęła. Wysoka i równie ciemna co jej cień. Szpiczaste uszy nietrudno było dostrzec, ale i tak nie równały się z oczami. Zeschnięta barwa krwi.

Białowłosa, niemalże siwa kobieta patrzyła na niego. Czekała już w oddali gotowa do zemsty. Gdyby nie zielona skóra o młodzieńczej twarzy można by z ręką na sercu stwierdzić iż jest starowinką. Odziana w lekki, aczkolwiek wielowarstwowy strój.
Driada momentalnie zacisnęła powieki w żywej nienawiści, a także bólu i cierpienia. Serce załomotało wściekle, dłonie zacisnęły się w mocnym uścisku. Ten głos… Głos wywoływał w niej wściekłość. Odległy, daleki, ale tak charakterystyczny. Nie rozumiała i nie chciała rozumieć słów ulatującej melodii. Tylko wściekłość i zemsta.
-TY SKURWIELU! –żachnęła przerywając zdecydowanym ruchem ręki- Ty nędzna kreaturo! Ścierwo! Skurwiały padalcu! –wyzwiska same gromkimi falami wypływały jej z ust, które uplecione były w znajomym dla maie głosie. Była zaskoczona, zmieszana, pełna nienawiści.- Ilekroć…-gula cisnęła się w jej gardle, wstrzymała zdanie jedynie na moment- Ilekroć wyobrażałam sobie, że znowu Cię spotkam… -oddech driady był coraz cięższy- Tyle scen, tyle opcji, tyle śmierci dla Ciebie… Ilekroć wyobrażam sobie nasze spotkanie po tyle kroć umierałeś… Pogrzebie Cię choćby i w zaświatach!
Błyskawicznym ruchem zamachnęła się w półobrocie. Bursztynowe smugi utworzyły jednolitą, błyszczącą cienką powłokę, który niczym fala dźwiękowa, buchnęła w całej okolicy. Ciało mężczyzny na chwilę utraciło kontrolę. Zaciśnięte mięsnie dusiły się w paraliżu dając okazję na wyskok w jego stronę. Wybiła się. Płynnym ruchem wycelowała rękojeścią marnego, malutkiego sztyletu w punkt słoneczny swojego przeciwnika, ale on wcale się nie zgiął. Nie wyczuł praktycznie nic. Odskoczyła.
Stopy wysunęły się w charakterystyczny sposób wywołując błysk wspomnienia u Darshes’a. To samo, które jeszcze poza granicami zjaw go nawiedziło.Ustawiły się do formy piątej, dłonie mylnie uniosły się celując w prawe ramię. Wrzasnęła by nadać ataku siły, zaczynając ruch z obrotu i nie spodziewając się kontry. Oczy rozszerzyły się w zaskoczeniu, ale było już za późno. Jedynie wcześniejszy paraliż pozwolił na mniej skuteczny odwet przeciwnika. Rąbnął w nią mocno.
Frigg czuła jak skóra zdziera się z niej w kontakcie z ziemią. Zawyła przeciągle w bólu, ale jej głos w umyśle druida wciąż pozostawałam taki sam. Wciąż należał do białowłosej driady.
Ach! Co za siła! –pomyślała, gdy łzy bólu spłynęły po jej twarzy. Chciała przewrócić się na wznak, ale bark wysłał rwący impuls. Zawyła po raz kolejny.
Spojrzała na przeciwnika. Widziała oczy potwora, prawdziwego potwora. Zaschniętą krew, ciemne włosy… Był jak noc. Noc krocząca w lesie, ciemność, która pochłonęła niejedno życie. Iskry w czerwonej barwie, miotały się w wściekłości. Tak niezrozumiałej, ale ona nie chciała rozumieć…
Teraz rwało ją w sercu. Nieznośny ból, kołatanie, adrenalina. Widziała, jak się zbliżał, jak szykuje się do kolejnego ataku. Wzniosła się na rękach.
-To wszystko przez Ciebie!-wściekłość w głosie, czysta nienawiść – Spłonęli! Wszyscy spłonęli przez Ciebie! Tamtego przeklętego dnia… Dlaczego? Dlaczego to zrobiłeś?! Pozwoliłeś na ich śmierć! –oparła ciężar ciała na pośladku, próbowała wstać. Bezskutecznie.- Pozostawiłeś po sobie czarne ziemie! Pełne trupów i popiołu niewinnych, nie zasługujących na śmierć! Oni powinni teraz żyć!...
Czuła jak płonie w barachitowej barwie, ale nie widziała jej. Wciąż rwało ją na strzępy, ale umysł stał się spokojny, jakby jednolity. Ciągłe uszczypnięcia, pożeranie. Może tak wyglądała powolna śmierć? Pragnęła jego śmierci. Parła całkowicie świadomością na drzewa, ale one nie słuchały. Wciąż chwiały się bezszelestnie, spokojnie. Spokojnie jak jej jednolity umysł. Dlaczego jej nie słuchają?...
Wstała. Z trudem, ale szybko. Za szybko. Chciała się wybić, nagle i w zaskoczeniu, ale ból w udzie jej na to nie pozwolił. Na chwilę przyłożyła dłoń do rany. Skóra momentalnie pokryła się krwią, ale to też mało ją obchodziło.
W oczach maie, białowłosa zgięła się na moment i chociaż zdawało się, że utyka, jej dłonie pozostawały czyste od krwi. Ale pokryły się popiołem.
-Winny…-wycedziła wściekłe i nisko.
Rzuciła się w stronę druida. Spod warstw ubioru błysnęło srebro. Odbicie, piruet i lot kilku sztyletów." Trafię…" pomyślała dumnie "Trafię". Trafiła. Ale nie usłyszała gładkiego cięcia, tylko odbicie. Broń opadła w bezskutecznym ataku, ale ona już wzniosła ręce, które chwilę później miały trafić. Przebić tkankę skórną, dosięgnąć mięśni i tętnic. Wiedziała, że trafi. Trafiła. Ale jego skóra była niczym skorupa utkana z diamentów. Odbiła się, zatoczyła do tyłu, spojrzała zaskoczona, a broń spadła na ziemię. Miał okazję do ataku. Była odsłonięta, bez możliwości odwetu. Jedno pchnięcie mieczem i zginie. Będzie tylko nękającym wspomnieniem. Ale pojęła, że ten świat nie jest rzeczywistym.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Zauważył go mniej więcej w tym samym momencie, gdy elf rozpoznał siedzącą wewnątrz istotę maie. Krew zawrzała w żyłach i uderzyła do głowy mocniej, niż najprzedniejsze wino zamknięte w podpiwniczonych elfich siedzibach. Jej pragnienie przysłoniło obraz krwistą mgłą, a szczurza paszcza wyschła, łaknąc ciepłego płynu. Szczęki rozchyliły się w upiornej parodii zwierzęcego uśmiechu, prezentując całą gamę ostrych jak sztylety zębów.
Wtem postać przeciwnika, oddzielonego od niego zaledwie tajemniczym drzewem i morzem upiorów, otoczył purpurowy płomień. Jego kolor nie miał jednak nic wspólnego z bogactwem i gracja królewskiej purpury, czy nawet z majestatem, jaki barwa ta winna reprezentować. Nie. Odcień ten charakteryzował się chciwością i rządzą władzy, a także pychą, która wręcz biła od aury rzucającego zaklęcie elfa. Nie miało to jednak większego znaczenia - cokolwiek by nie rzucił, po jakąkolwiek by sztuczkę nie sięgną, nie wymknie już mu się. Nie pozwoli na to.
W odpowiedzi ciało szczurołaka również rozjarzyło się szmaragdową poświatą w miarę, jak i on zaczął skupiać wewnątrz siebie energię. Blask oczu stał się tak intensywny, że niemożliwym stało się teraz do rozróżnienia co było białkiem, co tęczówką, a co źrenicą. Dwa szmaragdowe kryształy migotały niespokojnie, rozświetlając blask nocy, a trzymana w lewej ręce pochodnia, zdawała się być zaledwie płomykiem świecy w pogodny, letni dzień.
A potem świat przykrył całun iluzji.
Duch lasu odchylił głowę do tyłu i ryknął szyderczym śmiechem. - Naprawdę? Po tym wszystkim, co zrobiłeś... Po całej tej grze, raczysz mnie kuglarską sztuczką?
Chwile zajęło mu rozpoznanie kształtów nowego świata, jaki wyłaniał się z mgły dymów i cieni. Trzeba przyznać, że wysiłek, włożony w jego stworzenie, musiał być ogromny, a majstersztyk niebywały. Odtworzenie najdrobniejszych szczegółów było niewiarygodne, zwłaszcza że obraz ten iluzjonista widział tylko raz, wewnątrz jego umysłu.
Ash Falath'neh - Wiecznie Złoty Las. Nie istniał on na żadnej mapie i większość tropicieli pokazałaby ci, co myśli na temat twoich fantazji. Natomiast co bardziej rozgarnięty czarodziej wytłumaczy ci grzecznie, że utrzymanie pojedynczej istoty w niezmienionym stanie jest wysiłkiem niezwykle energochłonnym, nie wspominając już o podtrzymywaniu w ten sposób całego boru. Jednak las ten istniał naprawdę, a swoje tajemnice skrywał nawet przed samymi mieszkańcami. Przecinające się pod Księżycowym Wzgórzem strumienie magii, napełniały go swą niebywałą potęgą, a wysiłki Kręgu ukierunkowywały tą moc, w celu zapewnienia stabilności i ochrony mieszkańców kniei.
A ten elfi sukinsyn śmiał tworzyć nieudolne złudzenie tego mistycznego miejsca. Cóż za pycha i tupet!
- Pozwolisz, że zakończymy tę farsę? - Nie zabrzmiało to jak pytanie.
Pamiętając mniej więcej pozycję swego przeciwnika, maie zarzucił kotwicę, zaginając i tak już wykrzywioną przestrzeń. Jakież było jego zdziwienie, kiedy zniknął i pojawił się w dokładnie tym samym miejscu. Potrzebował chwili, by zrozumieć, co się właściwie stało, a wynik pospiesznych rozważań nie polepszył mu nastroju. "Ten syn skundlonej suki miesza mi w percepcji!"
- Cofam moje wcześniejsze słowa. - mruknął jadowicie pod nosem. Ciemność wzbierała wewnątrz jego duszy, a magia i głód śpiewały w krwi. - Teraz naprawdę mam ochotę cię zarżnąć.
Nie wykonał jednak nawet kroku, gdy z wnętrza iluzorycznego drzewa wyszła osoba, driada o śnieżnobiałych włosach. Jak i w poprzednim wypadku, majstersztyk złudzenia przekraczał wszelkie wyobrażenia. Na jego potrzeby, ze wspomnień druida został wyciągnięty nie tylko wygląd, ale również sposób poruszania się i mówienia. Akcent, ton, a nawet ten lekki zaśpiew, który zawsze go fascynował. Obcisłe ubranie Arelli, opinające jej kobiece kształty, rozbudziłoby pożądanie tej strony jego duszy, którą zwano Darshesem. Jednak na nieszczęście iluzjonisty, teraz pragnął jedynie krwi. Krwi, której złudzenie nie mogło mu dostarczyć.
Kukiełka, poruszana wolą mistrza marionetek, postanowiła uderzyć w najsłabszy punkt Darshesa - jego wspomnienia i rzeczy, których ochronić nie zdołał. Jednak była tylko iluzją i nieważne jak prawdziwe były to słowa, nie wywoływały zamierzonego skutku. Bo i też nie trafiły do odpowiednich uszu.
Darshes ich nie słyszał.

- Nie jesteś warta mojego czasu. - odparł ze znudzeniem.
Kolejny atak driady spełzł na niczym, a uderzenie, wyprowadzone z magicznie zwiększoną siłą, powaliło ją na ziemię, zabierając resztki oddechu. Wszystkie te efekty wydawały się takie... prawdziwe. Miękkość jej ciała, nacisk sztyletów na twardą jak kolczuga sierść czy urywany oddech, wzbijający w mroźne powietrze białe obłoczki pary. Nawet chwilowa utrata panowania nad ciałem była niesamowitą sztuczką, przełamaną w przeciągu zaledwie ułamka sekundy. Falująca klatka piersiowa zielonoskórej, zwracała męską uwagę na przyjemny dla oka biust, a pot spływający po twarzy sprawiał, że białe włosy lepiły się do pomarszczonego bruzdami skupienia czoła. No i oczywiście nie przerwała swojej tyrady na temat, jakim to jest zimnym i nieczułym sukinsynem.
Czas jednak uciekał, a maie był boleśnie świadomy wykradanej mu mocy. Widma, choć zamaskowane, zapewne podoczepiały się do jego ciała niczym pijawki, wysysając każdą uncje życiodajnej energii, którą odważył się wyciągnąć z wnętrza kamieni. Na razie nie był to problem, jednak zapasy w klejnotach kiedyś się skończą, a wtedy pozostanie mu tylko odwrót.
Równocześnie, przebywając coraz dłużej w tym zniszczonym przez magię i toksynę ciele, zaczął wyczuwać pewne "nici", które biegły i kończyły się gdzieś tam, w nieodległym miejscu tego iluzorycznego świata. Domyślał się, czym one były - sznurkami, pozostawionymi przez marionetkarza, gdy kukiełka stała się niezdatna do użytku. Albo tak przynajmniej podpowiadał mu instynkt.
Stojąc zaledwie kilka kroków od driady, maie warknął z rozdrażnieniem, gdy tok jego przemyśleń został powtórnie przerwany przez atak białowłosej. "Najwyższy czas to zakończyć."
- Mała laleczko. - wycedził przez zęby, zaciskając szponiastą łapę na drobnej szyi przeciwniczki. Tym razem nie zdążyła odskoczyć. Mimo iż poruszała się szybko, wycieńczone i obolałe ciało odmówiło posłuszeństwa. Oczy iluzji zaszkliły się, jednak nie straciły nic z ognia, mogącego spopielić nieostrożnego przeciwnika. Odpowiadały jej jednak bardziej niesamowite, bądź mniej ludzkie oczy. - Skoro zachowujesz się jak żywa, to ciekawe czy...
Kamień wtopiony w nadgarstek lewej ręki, która jeszcze do niedawna utrzymywała bezużyteczną pochodnię, zapłoną mrocznym blaskiem. Spomiędzy szczurzych szponów a gardła Arelli wystrzeliło światło o niezdrowym, zgniłozielonym odcieniu. Ciało przeciwniczki skręciło się w spazmach bólu, gdy uwolniona fala magi uszkadzał organ za organem. Było to niezwykłe doświadczenie - zupełnie jakby jego ofiara była...
- ...żywa!
Spojrzał na nią jeszcze raz. Nie, SPOJRZAŁ na nią po raz pierwszy, nie używając wzroku, a magii jako ośrodka zmysłu. Poczuł jej esencję, promieniowanie charakterystyczne dla każdej istoty żywej, nie mające absolutnie nic wspólnego z aurami. Poczuł ją i rozpoznał wzór w ten sam sposób, w jaki ludzie rozpoznają twarze.
A wściekłość stała się lodowata, niczym odległe szczyty Fellarionu.

Kamień eksplodował na całej długości ulicy, a Zorgie nieomal przypłacił życiem tą chwilę nieuwagi.
Obserwując swój cel - skupionego na utrzymaniu zaklęć elfa - nie zwracał szczególnej uwagi na wydarzenia, toczące się wokół Darshesa. Zadowolony, że druid tak skutecznie odwrócił od niego uwagę, postanowił przekraść się wśród cieni i uratować Inelitte. Nie omawiał tego planu wcześniej z mężczyzną, który przejął ciało Ravardena. Nie miał ochoty w ogóle z nim rozmawiać. W jakimś sensie maie drażnił go swoją postawą, swoją arogancją. Było też w nim coś dzikiego - tak subtelnego, że ludzkie rozumowanie nie mogło tego wyłapać.
A teraz, przed jego na wpół żywymi oczami, prześlizgiwał się kolczasty korzeń. Jego kształt, jak i sposób poruszania się niebezpiecznie przypominały węże błotne, spotkane przez byłego najemnika w latach młodości. Olbrzymie, pięciometrowe gadziny miały zwyczaj wyłaniania się z grząskiego gruntu i przeskakiwania między błotnymi bajorami, pożerając wszystko, co miało nieszczęście znaleźć się na ich linii skoku. Tu jednak nie było żadnych lotnych pisków, ani błotnistych zbiorników, a zabójcza roślina, której kolce ociekały fioletową mazią, zdawała się penetrować kamień równie łatwo, co gorący nóż przecinający kostkę masła.
Setki podobnych korzeni demolowały ulicę tuż przed nim i za jego plecami, zostawiając za sobą pole zniszczeń, gruzu i powykrzywianych, połamanych metalowych latarni. Nie dane mu było jednak nacieszyć się tym widokiem, gdyż wyostrzony przez lata wojowania instynkt kazał mu biec. Nie ważne gdzie - miał tylko nie stać w jednym miejscu.
Decyzja ta okazała się nad wyraz trafna, gdyż z miejsca, z którego się właśnie podniósł, chwile później wystrzelił kolejny korzeń, gotów go przebić na wylot, bądź rozsmarować między sobą a ścianą budynku. Grad rozbitego na miazgę kamiennego bruku, będącego chlubą Maurii, zasypał mu plecy, w żadnym jednak wypadku nie spowalniając biegu. Pieprzyć dyskrecje! W tym chaosie i tak nikt niczego nie zauważył.
Elf zniknął w głębi chatki Wiedźmy, ściskając oburącz to, co pozostało z jego prawego uda. Widma wpadły w popłoch, starając się pożreć energię, która nagle zalała falami całą ulicę. Zaś maie... Zorgie w zdumieniu zamrugał kilkukrotnie, przystając na chwilę. Szczurołak, nie niepokojony przez nikogo - ani przez widma, ani przez kolczaste pnącza, chaotycznie wyłaniające się z twardego gruntu - odstawił krztuszącą się i jęczącą z bólu płomiennowłosą driadę, a następnie udał się w stronę kamiennej chatki. Jego krok był spokojny, opanowany. Ale pod tą skorupą szalała burza, przy najlżejszym nacisku gotowa rozszarpać ich wszystkich na strzępy. A wtedy...
"Niech Prasmok ma nas w swojej opiece."
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Potrząsnęła głową, a gdy spojrzała na przeciwnika było za późno by uciekać. A jednak podjęła się tego bezskutecznego działania, które zakończyło się oczywistą porażką. Dłoń drastycznie zacisnęła się na jej szyi. I mimo sporego wzrostu i nie tak drobnych gabarytów jakie posiadał mroczny elf, nie była ona adekwatna do tego co poczuła. Zduszona krtań zdołała wysłać jedynie głuchy świst nabieranego powietrza. Oczy driady zdołały wypełnić się jeszcze na chwilę zaskoczeniem. Ta dzikość, szał… Jakby świat natury mieścił się właśnie w tym wzroku.
Zawyła śmiertelnie i przeciągle. Wielu zapewne przeraziłoby się tym krzykiem i uciekło już nigdy nie wracając do owego miejsca. Zupełnie jakby ktoś na żywca patroszył czyjeś ciało. Ciągnął bezlitośnie za jelita, targał wszelakie flaki i wnętrzności. Pozwalał omdlewać swojej ofierze i na nowo budzić się by po raz kolejny mogła wić się w spazmach do utraty przytomności. Wybijające na wierzch gałki oczne, wypełniły się czerwonymi żyłkami. Zalane potem czoło. Śmierć, wokół niej tylko śmierć.
Nie pamiętała nic. Nic prócz tych oczu i odgłosu upadku.

Syknął wściekle rękoma badając zranioną nogę. Powieka zadrżała wściekle, ale nie miał zamiaru nijak przerywać swojego planu.
Wąskie usta elfa wygięły się, jakby wydłużyły, ukazując wzrastającą satysfakcję. Świat w oczach szczura zmienił jakby swoje położenie. Wytworzył świat Maurii, te same domy, ten sam plac, śmieciowiska, pomyje. Wszystko jednak położone było nie tak jak uprzednio. Nieme korzenie przeplatały się na zmianę z tymi całkiem materialistycznymi. I chociaż druid miał ich poczucie to elf z nieopartą chęcią zaburzał jego zmysły. Poczynając od wzroku, poprzez węch, a także percepcje. Wprowadzał bestie w ogłupienie. A sam elf już dawno krążył w świecie spragnionych zjaw wciąż zabawiając się szczurem.
Zjawy tliły się między pniami, wygłodniałe niosły ze sobą poczucie śmierci i nicości. Kilka z nich już przyswoiło sobie ciało driady, pożerały jeszcze ulatniającą się energię życia i irytowały gdy tylko korzenie balansowały drzewnym ciałem. Między samymi korzeniami a zjawami toczyła się nieustępliwa walka. Rośliny oplotły swymi mackami ciało leśnego ducha i uciekały gdy tylko skupisko śmierci zwiększyło swoją siłę.
„Pokaż na co Cię stać, droga Inellitto…” wycedził w myślach, a dłoń elfa ucisnęła Kwiat Galwanu. Wzniósł ją ku górze, a liczne więzy lśniącego granatu oplotły jego postać. Oczy napełniły śmiertelną pustką zgłodniałych dusz i wypełniły czernią. Czuły słuch szczura nie mógł ominąć szalejących drgań, które doprowadziły do krótkotrwałego, dudniącego bólu głowy. A były to drgania wyjących zjaw.
Ich twarze i ciała nabrały charakteru skrupulatnego wysuszenia i jeszcze większej nieodpartej chęci pożerania. Wirowały ogłupiałe łowiąc wszelkie objawy energii, w tym także wszelkie próby wysyłania badawczych wiązek. W tych dźwiękach również ukryty był krzyk rozdzierającej Inellitte. Zorgri dojrzał ją momentalnie. Wielkolud jednak opadł na kolana. Ciało olbrzyma rozdzierały kolce porywając drobne części skóry i tkanek, ale ból w klatce nie pozwolił mu wstać. Wszystko wokół było istnym chaosem. Sama roślinność piskliwe łkała w uszach stwora. Posłuszne leśnemu duchowi z każdą chwilą płakały i cierpiały coraz bardziej. Jakby zagubione między jednym a drugim, między nadchodzącą śmiercią driady, a wzrastającym szałem. Niemalże sztywny i obolały weteran, przekierował wzrok w stronę mężczyzn. Widział, jak górski odmieniec, teraz o zwiększonej sile i pochłaniający zdobytą przez duszę energię, wybił się zdrową nogą z impetem między korzeniami. Ciął mieczem niezwykle gładko diamentowe futro bestii. W powietrzu wzniosła się ścieżka krwi. Wszystko momentalnie pogrążyło się w jeszcze większym, niewyobrażalnym chaosie. Wściekłość maie przekraczała powoli granicę wytrzymałości. Miasto tkwiło w coraz większym rozpadzie. Wirująca roślinność spod ziemi wywoływała wstrząsy, rozwalała wszystko co napotkała na swej drodze. To co zobaczył później wypełniło go kolejną dawką zaskoczenia.
Stwór zwrócił się w stronę swego przeciwnika, nie zdołał go ujrzeć zmylony kolejną dawką zaburzonych zmysłów. Była to granicą, której nie należało przekraczać. Zniszczenie unosiło się w powietrzu, dławiło wdech i z pewnością by do niego doszło gdyby nie korzeń.
Roślina na kształt potężnego pnia, wyrżnęła dziurę tuż u jego podnóża. Nieukrycie zraniła w łapsko i rozdzieliło ku górze tworząc korzenny sufit. Powietrze wypełniło drobinami ciemnego piachu, który teraz utworzył sypkie ściany. Piach runął w dół, a zdezorientowana trójka mężczyzn wzrokiem szukało sprawcę sytuacji. Wyrwany kompletnie z obrotu spraw elf nie zdołał ukryć wyłaniającej się spod kurtyny postaci.
Wydawała się jeszcze drobniejsza niż zazwyczaj przy swym zniekształconym ciele. Drobne gałązki, niczym liczne żyłki, wędrowały i wiły się wzdłuż jej ciała. Dolne kończyny mylnie sprawiały wrażenie wzrastających w ziemię i ciemniały w oczach. Na udach ujawniły się wyraźne warstwy brązowo-zielonych liści, które pozostawiły między sobą resztki ubioru oszczędzając jedynie płaszcz. Każda napotkana roślina wiązała się z nią i odłączała odbijając gdzieś w bok. Cała ta więź tworzyła imponująca plątaninę pełną mroku i szału, jakby zamiast życia zapowiadały śmierć. Wysunięta ręka zadrgała niepewnie. Widać było, że ledwie utrzymuje swoją i tak już zgarbioną postać. Kolana uginały się w prawie całkowitym bezwładzie. Patrzyła na stwora odkrywając niemalże całkowicie swoją prawdziwą postać. Białka w oczach pochłonął czekoladowy odcień tworząc jednolitą całość. Twarz nabrała niezwykle egzotycznego wyrazu nadając jej miano leśnego stwora. Brzegi ust poczęły pokrywać pękate zielone linie.
Hej towarzyszu… -Echo żywych głosów wijących się roślin rozbrzmiało w głowie maie-Po co Ci magiczne sztuczki?-zakpiła- Lepiej rozszarpać go własnymi szponami… Większa satysfakcja…
Rozszarpać… Rozszarpać… powtarzały głosy.
Uniosła wyzywająco brew w stronę elfa. Kącik ust z trudem uniósł się ku górze. Chwyciła łańcuszek.
-Żegnam…
Wyszeptała nieludzko zrywając świecidełko. Elf zaklął w bólu, cały świat drgnął w oczach widzów. Był niestabilny. Co jakiś czas zrywał się, ukazując to co prawdziwe.
Ale nie tylko elf cierpiał. Liany splątanych drzew objęły ciało drobnej dziewczyny. Wisiała na nich umęczona, pojękiwała. A z czasem i ucichła. Tak samo jak krzyk jasnowłosej.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Szczurołaka wyglądał jak w transie.
Gdy Faramint doskoczył do niego, olbrzymi mutant w ogóle nie zareagował. Jedynie delikatne drgnięcie, tuż przed morderczym cięciem, ocaliło szczurzą skórę. Odskoczywszy, warcząc, zwrócił się w stronę rannego oponenta. Jednak gdy ten znów ruszył do ataku, maie ponownie nie zareagował i do rozległej rany w poprzek piersi dołączyłaby kolejna, gdyby nie wykonany w ostatniej chwili unik.
Elf zagryzł wargę, a z kącika ust puściła się cieniutka, szkarłatna stróżka. Widać było, że całe zadowolenie, jakie wcześniej zaczęło się malować na jego upiornie bladej twarzy, znikło. Ciężko powiedzieć czy to zmiażdżone udo, czy niemożność położenia trupem swojego przeciwnika, wprawiała go w tak podły nastrój. Mina maie nie wyrażała jednak jakiegokolwiek zainteresowania takim stanem rzeczy, tak samo jak i oczy, czy nawet myśli.
A im głębiej Faramint wbijał się w umysł przeciwnika, tym większy chaos odnajdywał wokół siebie. Zanurzając się w mroczne otchłanie, coraz głębiej i głębiej, zaczął powoli tracić poczucie własnej osobowości. Psychiczne bariery, którymi odgradzał myśli swoje od ofiar, pękały, a umysł zalewały mu kolejne fale potwornej wściekłości - jedna po drugiej wypłukiwały jego istotę, druzgocząc fundamentalne prawdy, aż nie pozostawało nic, co świadczyć by mogło o jego tożsamości. Wszystko stało się szaloną gonitwą, w której obrazy ze świata zewnętrznego mieszały się z tymi, widzianymi oczami umysłu. Raz spoglądał w zielonkawe oczy bestii, zaraz zaś patrzył w skłębione jądro ciemności, wirujące tuz pod jego stopami.

Walka była piekielnie szybka, krótka i brutalna. Ostrze, kończyny, a nawet pnącza splatały się ze sobą w szalonej mieszance, z której wyłowienie pojedynczych szczegółów graniczyło z cudem. Do niedawna był to pojedynek elegancji z dzikością, w którym to starciu prawie półtora raza większy szczurołak sromotnie przegrywał. Coś się jednak zmieniło i elf również zatracił się w szaleństwie, a cała jego gracja rozwiała się niczym poranna mgła.
Pojedynek przerwało dopiero pojawienie się widma.
Ni to zwierze, ni roślina - dziwna istota, utkana z korzeni i lian, przystanęła przed nimi, wpatrując się w nich swymi jarzącymi się, martwymi oczyma. Z ślepi tych nie biło żadne ciepło, a ciężar owego spojrzenia zmusił oboje walczących do odstąpienia od siebie.
Szczurołak wyglądał tak, jak gdyby dostał obuchem - chwiejnie zatoczył się w tył, wbijając szponiaste łapy w czaszkę. Jego oczy błądziły, szukając niewidocznego, lecz znajdował jedynie zachmurzone niebo i głosy, słyszalne tylko dla szczurzych uszu. Elf natomiast wyraźnie się opanował, i z tym spokojem przyglądał się nowo przybyłej. Przez chwilę nawet można było dostrzec malującą się na jego twarzy ulgę, szybko jednak przykryła ją maska arogancji, podszyta pewnego rodzaju złośliwą satysfakcją.
- Żegnam... - Obojętnie wypowiedziane słowo, w nastałej ciszy zabrzmiało jak dźwięk upiornego dzwonu na miejskim cmentarzu.
Jeszcze upiorniej zabrzmiał trzask - odgłos zrywanego łańcuszka - i brzdęk ogniw uderzających o kamienie. I choć rozbrzmiały jak grom w panującej naokoło ciszy, nie było one dość głośne by usprawiedliwić reakcję elfa. Złapał się on za skronie i zaklął tak paskudnie, że niejednemu szewcowi uszy zapłonęłyby żywą czerwienią. Mimo iż echo ponurych odgłosów dawno ucichło, Faramint wciąż cierpiał, drżąc na całym ciele. Wreszcie jedyne zdrowe kolano nie wytrzymało elfiego ciężaru i ugięło się pod nim, posyłając swego właściciela na bruk.
Maie zaś dalej wpatrywał się w miejsce, w którym znikła dziwna istota. Jego puste, bez wyrazu oczy, co chwile rzucały spojrzenia na wszystkie strony, zauważając coś, co w jego mniemaniu wydawało się ciekawe. Nie poświęcił Frigg - rannej i osłabionej - ani chwili uwagi. Lustrował otoczenie, i z każdą chwilą jego nastrój się poprawiał, aż w końcu szczurzy pysk wygiął się w potwornej parodii ludzkiego uśmiechu. Cichy chichot, który w pierwszej chwili mógł zabrzmieć jak szloch, szybko przerodził się w szaleńczy i obłąkańczy śmiech.
Gdy ucichł, ryknął w stronę nieba: - Bogowie mi dziś sprzyjają1
Ciemne chmury odpowiedziały mu odległym gromem, oznaką zbliżającej się burzy. Szmaragdowe ślepia znów zwróciły się w stronę elfa, teraz już podnoszącego się z ziemi. W jednej ręce ściskał kurczowo krótki miecz o posrebrzanej klindze, w drugiej zaś samotny kwiat. Oczy maie zabłysnęły triumfalnie.
Delikatne płatki, jeden po drugim, pokrywały się szmaragdową łuną. Nie było żadnego pocisku, nie było żadnej strużki czy jakiejkolwiek innej formy przesłania energii. Było jednak pojedyncze słowo, rozbrzmiewające tak, że nawet elf mógł je usłyszeć. Potężny mroczny rozkaz, któremu nic nie mogło się oprzeć. Brzmiał on: gnij!
I gnić zaczęło wszystko.
Momentalnie, każdą żywą istotę w zasięgu zaklęcia pokryła łuna mocy. Korzenie traciły soki, marszczyły się i usychały, wydzielając nieprzyjemny odór. Kwiat Galwanu wpierw zbrązowiał, a następnie płatek za płatkiem począł się rozpadać. Elf miotał się i wściekał, przelewając weń całe pokłady mocy, jednak rozkazu maie cofnąć nie mógł. Łapiąc wszystko to, co pozostało z jego marzenia, Faramint osunął się na kolana i choć przepełniony był niesamowitymi pokładami energii życiowej, nie miał już ani sił, ani ochoty by się podnosić i kontynuować walkę.
Wysoko pod nieboskłonem rozbrzmiał triumfalny wrzask. Błyskawica, która w tej samej chwili rozcięła niebo, oświetliła także setki postaci, ledwie widocznych na buro-szarym tle. W zapadłych twarzach, puste ślepia zapłonęły czerwienią głodu i żądzy. A także wściekłości.
- Nadchodzą.
Puste oczy o granatowej barwie spojrzały tępo w niebo. Blada twarz, poprzecinana czarnymi żyłkami, przybrała wpierw siny, potem sinozielony odcień. Elfia sylwetka puchła w oczach, jak gdyby poddana użądleniom roju niewidzialnych pszczół. Faramint wyciągnął ku mrocznemu sklepieniu swe drżące ramiona w niemym, błagalnym geście.
Uderzyły jak sfora wygłodniałych wilków - wszystkie razem, równocześnie. Ich sylwetki zachodziły na siebie, tworząc obraz ledwo widocznego humanoida, o ilości głów i rąk znacznie przekraczającej wszelkie wyobrażenia. Barbarzyńsko posilając się przy obfitym stole, brały i rozrywały to, co ich mistrz siłą im odebrał, a ich głód nie miał końca.
- Dług został spłacony...
Darshes odrzucił maie, wyganiając go do otchłani, ukrytych głęboko w ich duszy.

Odzyskawszy przytomność, umysł druida zanotował dwie rzeczy: znajduje się w swym domyślnym ciele i leży w niezwykle miękkiej, puchowej pościeli. Przekręciwszy się na bok, spróbował otworzyć oczy. Rozmazany świat powoli przybierał kształty: kamienna ściana, biurko i osoba o długich, lśniących złotem włosach - wciąż niewyraźna, ale zaokrąglona sylwetka wskazywały na kobietę. Zamknąwszy z powrotem oczy, spróbował przypomnieć sobie jej imię.
- Ine... Inelete? - Język miał sztywny jak kłoda, co wcale nie pomogło wymówić jej imienia, nieważne czy poprawnie. Westchnął i spróbował się podnieść, ciało go jednak nie posłuchało, a na zewnątrz wydobył się jedynie cichutki jęk. Sięgnął do rezerw magicznych i znów odkrył niemoc - były praktycznie puste. A do tego pragnienie paliło go w gardle.
"Jak się tu znalazłem?" chciał zapytać. Ostatnią rzeczą, którą pamiętał, był kręty korytarz i oczy wpatrującego się weń potwora - szczurołaka, jak go wtedy określił. Potem już nic, jedna wielka ciemność. Jeśli jednak dołączyć do tej dziury we wspomnieniach wyczerpanie magiczne i stan, jak gdyby przespacerowało się po nim stado niedźwiedzi(choć niedźwiedzie nie zwykły tworzyć stad), wydarzenia układały się w dość znany schemat. "Znów pozostawiłem za sobą śmierć i zniszczenie. Czy to się kiedyś skończy?"
I nagle przypomniała mu się jeszcze jedna osoba. Cała słabość uleciała na krótki moment tak, że udało mu się poderwać do siadu. - Figg... - Niestety język nie odzyskał jeszcze sprawności. - So s ną?
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Frigg miała wrażenie, że śni na jawie. Czuła każdą cząstkę wijących się korzeni i słyszała ich śpiew. Las szumiał niespokojnie z daleka, a zarazem był spokojny i cichy. W całej leśnej łunie czuła obce dłonie. Spoczywały na jej przedramionach i mocno trzymały. Starała się walczyć i wyrwać, ale one były silniejsze, chociaż drobne i szczupłe. Targała się na prawo i lewo, ale tak naprawdę wiedziała, że tak właśnie musi być. Jeszcze chwilę wytrzyma…jeszcze chwileczkę…
Co jakiś czas czuła również ukłucie w sercu, wręcz próbę wyrwania go, czy też różnorakie obrazy z jej wspomnień. Dotyczyły one głównie mrocznego elfa, o którym zapomnieć nie potrafiła i też nie mogła. Oczy o barwie zeschniętej krwi, ciemniejsza karnacja… Wspomnienia. Widziała go na spacerach, a także na spotkaniach wszelakiej arystokracji, na której tak często bywała. Cicha, małomówna i spokojna… O wielkim sercu. To, jak rozmawiali na balkonie, jak siadywali na wzgórzu w samym środku nocy, tak aby połączyć mrok i las ze sobą. Miała wrażenie, że ktoś grzebie w jej wspomnieniach, próbuje dotrzeć do sedna… Wspomnienia, które znaczyło więcej niż tylko rytuały dnia codziennego. Dziwnym uczuciem w tym chaosie była samoświadomość. Wiedziała, że to Inellitte… Niedoszła Panna Młoda, żywiła się skrupulatnie tym, co posiadała sama driada. Obrazy przewijały się coraz szybciej i szybciej…aż w końcu usłyszała…

„Gnij”.

Zbudziła się gwałtownie. W pierwszej chwili odczuwała nudności, ale podejrzewała, że jest to raczej sprawka nagłego zerwania kontaktu z Inellitte. Później jednak było coraz gorzej…
Rozejrzała się dookoła. Drzewny sufit począł gnić, rozpadać się. Ciemniał w oczach, wydzielając z siebie nieprzyjemny zapach, Frigg od razu zakręciło się w głowie. Objęła dłońmi najbliższy korzeń, ale i on umierał w jej dłoniach. Pnie marszczyły się mocniej z każdą chwilą i teraz utkane z korzeni pomieszczenie przybrało barwę ciemnej zieleni. Roślinność wyginała się, jakby w spazmach, tworząc nowe przerażające kształty, które rzucały czarne cienie. Biegały po pniach, po lianach… Migotały w oczach, jakby znajdowała się w szaleńczym tłumie.
- Nie, nie, nie, nie… - szeptała nerwowo, chcąc sięgnąć kolejnego korzenia. Serce łomotało jej szalenie. Pragnęła oddać im swoją energię, zbuntować się przeciwko leśnemu duchowi, ale one jakby sprzeciwiały się, oddając nieprzyjemnym ciosem. Ciosem w żyłach. Zajęczała z bólu. – Nie, nie… nie słuchajcie... ah!
Objęła się rękoma i nisko pochyliła, niemalże zawijając w kłębek. Pomyślała, że musi zerwać więzy. Porzucić połączenie, ale w głębi duszy tego nie chciała. Nie była w stanie pozostawić części swojego ciała, którym były drzewce. Ich forma skrupulatnie się zmieniła, a jedno główne pasmo, samo centrum, aż zastygło, jakby w wiecznym letargu. Zgnilizna wędrowała po pniach, aż w końcu niczym robactwo zalęgała się z niewyobrażalną prędkością, kierując się wprost do niej samej. Spojrzała za siebie, pomachała zaprzeczalnie głową, kończąc cichym i błagalnym „Nie…”.
I zapadła ciemność.

- Wracaj!
- …Co?...
- Nie możesz tu być. Musisz wrócić, wracaj!
- Ale… Nie mogę. Duch lasu, on…
- Ty jesteś duchem lasu!

Milczała. Dłuższy czas milczała.
- Ale…
- Nie „ale”. Jesteś duchem lasu. Częścią drzew, nie należysz do tego świata. Jesteś życiem, oddechem, naturą… Jesteś duchem lasu.

Ten głos… taki piękny i łagodny. Istnie niebiański, kojący, zdecydowany i… znajomy. Inellitte?
- Nie teraz… Nie kończ tej drogi tutaj. Musisz wrócić… Musisz… Wrócić…
Znowu milczała. Długo, bo pojęła. Wiedziała, że musi wrócić. Nie tylko do świata żywych, ale i jeszcze dalej…
- Dziękuję, Frigg. Dziękuję, Darshes…


Otworzyła oczy. Czuła bicie każdego z drzew. Jest połączona, połączona z tętnicami i żyłami. Żyła, czuła, oddychała…Dziczała.
Z pni zrodziła się istota. Soczewica spływała jeszcze świeżymi więzami połączonymi wraz z nią. Odpadła i spłynęła wzdłuż ciała na wzór ludzkiego a zarazem roślinnego. Piętra liści wspinały się wzdłuż jej ud, obrośnięta ścieżkami cienkich gałązek, z których szeregiem wystawały drobne kolce. Ciemnobrązowe, niemalże czarne korzenie wyrastały z głowy. Palce miała długie, nie do końca ukształtowane. Oczy płonęły dziczą, istną naturą. Jej głos był odbijającym się echem, a także wyraźną jednolitością.
Wzniosła ręce, które jakby dźwigały niewyobrażalny ciężar w dłoniach. Palce wygięły się obrzydliwie, ale ona się nie poddawała. Pomiędzy roślinami wyrastały nowe pędy, małe podwójne listki, które po chwili wyrwały się ku górze. Pnie i gałęzie obrastały zgniliznę, łączyły się z nią, otaczały, zaciskały w niewyobrażalnie silnych objęciach.
„Jestem duchem lasu!”, śmiała się w myślach, pełna dumy, zdecydowania, pewności siebie. Pełna mocy. Jeszcze nigdy nie czuła czegoś podobnego! Ta siła…SIŁA!
Śmiała się głośno, dziko. Obracała, a drzewa były jej posłuszne. Ziarna wypadały z ich owoców, ponownie tworząc nowe rzędy. Frigg zaś powoli stąpała. Korzenie z początku krążyły w jej rytmie chodu. Niczym węże ślizgały się między jej stopami, aż wreszcie porosły do takiego stopnia, że driada nie miała dostępu do ziemi. Czuła ich wypukłości i wklęsłości. Były jeszcze świeżo wilgotne.
Między leśnymi koronami padał wolno pył. Złoty pyłek, migotał i kierował się do niej. Energia opadała prosto w jej dłonie. Były to resztki życia z niegdyś wirujących zjaw. Teraz.. teraz wszystko należało do niej!
Była przepełniona mocą. A co najdziwniejsze, czuła nad tym pełna kontrolę. Nic nie uciekło jej uwadze. Wszystko…wszystko było w jej rękach! Życie było w jej rękach!
- Hahaha! - Wirowała, a wraz z nią wirowały i drzewa. - Haha!
I przystanęła. Spełniona, szczęśliwa… Jest duchem lasu. Nikogo się nie musi słuchać... Nikogo prócz siebie. Nikogo prócz zewu natury… Tylko instynkt, dzikość… Tylko duch lasu…
Ciepłem oblała ją ulga. Wszystko jakby nagle opadło, zastając w spokoju. Rozejrzała się dookoła. Stworzyła las, a raczej drzewne tunele. Szczelnie zakrywały świat Maurii, jakby odcięła się od niego całkowicie. Pnie były grube, liście gęsto ułożone. Stworzyła nowy świat i nie obchodziło ją jak grube ściany powstały. Nie obchodziło ją jak wielkie zniszczenia (z punktu widzenia mieszkańców) wprowadziła. Był tylko las i ona…
Tylko?
Usłyszała kogoś jeszcze. Jęki jakiegoś mężczyzny. Obróciła się i już daleka go widziała. Miał czarne włosy, stosunkowo jasną cerę. Był nagi, ale też delikatnie przygnieciony korzeniami. Frigg otarła oczy. Wytężyła wzrok, nieznajomy po coś sięgał... sięgał po… Jej sztylety!
- Hej, hej! – krzyknęła już całkiem normalnym głosem. - Co ty robisz? Ej! Szczurze…Znaczy nie szczurze!
Szybko przemieszczała się między stromymi kształtami, wyciągnęła rękę do przodu, gdy nagle chwycił ją ktoś jeszcze. Łapsko miał niewyobrażalnie wielkie, ale sczerniałe, jakby spalone.
- Zostaw go…
Obejrzała się za siebie. To, co widziała, z pewnością nie należało do żywych. W jednej części kościotrup, w drugiej istne mięso i flaki, żyły, krew…I reszta, zdawało się, człowieka.
- Zorgri? – spytała, nie dowierzając, ale jego gruby głos trudno było nie rozpoznać. - Ale on…On żyje! Czemu mam mu pozwolić się zabić?! Przeżył! Przecież przeżył!
- Ale…to nie jego świat Frigg. On tu nie należy…
Ściągnęła brwi w zmartwieniu, jakby nawet zbierało się jej na łzy. Spoglądała to na mężczyznę, to na… półożywieńca.
- Rozumiem… Wybiera śmierć. Wybiera świat, poza granicami Alarnii. Wybiera…Inellitte i ciebie… Tam, gdzie należy. Musiał wrócić do świata, którego należał, by móc… Iść dalej. I musiał to zrobić z wyboru… tak? On by nigdy nie odszedł, gdyby… gdyby nie wybór? - spytała patrząc na umarlaka, jak na zwykłego człowieka.
- Tak…to prawda… Ich spotkanie było tylko początkiem. Jej wybaczenie złamaniem pieczęci… Ale nigdy nie dotarłby do naszego świata, gdyby… Gdyby nie wybór. Na całe szczęście, przeżył…i teraz…
- Kto…kto był sprawcą? Powiedz mi… Jak?
- Czarownica – odparł człowiek.
Frigg spojrzała w stronę czarnowłosego.
- Ravarden Volg… - wygrzebała jego imię z pamięci. Podeszła bliżej, już spokojniej.
- Pozwól…
- Pozwolę – potwierdziła. Nie wstrzymała jego sztyletu, jego dłoni.
- Dziękuję… Frigg, na północ od Maurii… W jęzorze gór znajduje się las. Nikt tam nie zachodzi. Dużo tam zgniłych trupów, ożywieńców… A także innych obślizgłych żywych i nieżywych… Jedno z drzew kryje notatki. Jesteś driadą… Będziesz wiedzieć, które… Tam znajduje się spis zakazanych roślinności… Przez dwieście lat mojej klątwy doszedłem do perfekcji w dziedzinie chemii i samej alchemii, uodporniłem się na wiele dziadostw… Wykradałem i dochodziłem do bibliotek, o którym istnieniu nikt prawie nie wie. Znajdziesz tam informację na temat kwiatu Galwanu, który, jak już wiesz, nie jest ci do niczego potrzebny. Ale może… może znajdziesz coś dla siebie…
Driada przytaknęła, po czym odsunęła się od Ravardena.
- I podziękuj…
Driada wzdrygnęła się.
„Darshes!” wraz z jej myślą usłyszała pchnięcie sztyletu. Ostatni raz spojrzała na dwójkę. Na twarzy Volga malował się spokój. Taki sam jak… Jak u mrocznego elfa wbitego w jej drzewo. Odsunęła się, a ich ciała rozsypały się w popiół, a może i pył? Uleciały, bezpowrotnie, uniesione jakoby na wietrze, ale on w tych korytarzach nie gościł.
- Darshes… - wyszeptała. Rozglądała się po okolicy i czuła…Energię, ducha lasu…
Korzenie prostowały się pod naciskiem jej ciężaru. Ciało przybierało powoli poprzednią formę. Drzewa wywołały echo, chcąc wskazać jej drogę, ale były bardziej przytłaczające i stresujące. Zgarnęła rozpuszczone włosy do tyłu, dojrzała wisiorek. Zwisał nieuszkodzony na gałązce, a nieopodal niego rozłożony był również lisi płaszcz… Coś zamigotało ciemnym blaskiem.
Stanęła w miejscu, wyprostowała się, po czym wyzwoliła z siebie niewyobrażalną dawkę energii. Sama Frigg była zaskoczoną ilością magazynowanej mocy. I to uczucie… Siły, kontroli. Jedno skupisko energii znajdywało się dalej. Spieszyła się, tchnęła w tamtym kierunku magię. Z palców buchnął miodowy pył i nie wrócił.
- Darshes! - ucieszyła się, biegła, przeskakując wszelkie przeszkody, drzewa nie nadążały nad zmianą kształtu i zobaczyła…
Skupisko energii przybierało powoli wyraźniejszy kształt, próbując jakkolwiek się uformować. Ramiona driady rozluźniły się całkowicie, a w oczach i sercu zagościł spokój.
Dłonią zaczęła na nowo delikatnie manewrować. Skupisko energii powoli otaczały gałęzie. Z początku cząsteczki wirowały jeszcze między nimi, ale Frigg nie żałowała swojej mocy. Skupisko z chęcią przyjmowało to, co tylko oddawała, aż w końcu dochodziło do zmaterializowania się.
Im bliżej była, tym serce waliło jej mocniej. Z radości, adrenaliny… Teraz spotka go w zupełnie innych warunkach. Prawie.
Bo szybko ogarnęła ją wściekłość. Kazał jej gnić! Niemalże ją zabił! Ożywić go, by mieć satysfakcję z wykończenia go? Wysłać na drugi świat? Rozproszyć? Frigg obmyślała już szczegółowo tortury. Nawet gałęzie mocniej zacisnęły się na jego ciele, ale szybko wycofały, gdy tylko driada uklękła. Tuż przy nim.
Pochyliła w jego stronę, kilka kosmyków opadło wzdłuż jej twarzy. Prócz chęci wykończenia go, męczyło ją coś jeszcze. Już od samego początku i nie potrafiła sobie z tym poradzić. Jak się okazuje, nie ze wszystkim można wygrać…
Przyglądała się mu się, chciała go widzieć. Właśnie takiego… Całego i tylko dla niej. Miał stosunkowo ostre rysy twarzy, charakterystyczny kształt nosa… Zrozumiała, że lubi na niego patrzeć. Spoglądać, gdy tylko nadarzy się okazja.
Wyciągnęła ostrożnie rękę. Pragnęła go dotknąć, objąć jego twarz, poczuć gładkie włosy, drapiący zarost. I w tedy zerwał się.
Frigg gwałtownie odsunęła twarz i wycofała rękę, by jej nie znokautował. Spoglądała na niego brązowymi oczyma, zamierając bez oddechu. Nie zrozumiała jego bełkotu, ale gdyby nawet recytował, z pewnością nadal jego słowa przeszłyby jej przez uszy niezauważalnie. I z pewnością zareagowałaby tak samo i bez głębszego namysłu.
Objęła go w szyi i mocno przywarła ciałem do jego ciała. Czuła jak piersi miękko układają się na klatce piersiowej maie, jak sutki twardnieją jej z podniecenia. Czuła, że nagim udem dotknęła jego uda, a jej usta utonęły w gorącym pocałunku, który tchnął w niego kolejną dawkę energii. Nie zastanawiała się, czy odzyskał całkowitą władzę nad swoim ciałem. Chciała go. Chciała go tu i teraz. Zabawiała się nim jeszcze przez chwilę języczkiem, po czym przerwała pocałunek równie nagle, co zaczęła.
- Bądź mój… - westchnęła spragniona. - Tu i teraz… - wyszeptała.
„Chociaż na chwilę…”.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Jej pocałunek rozpalił pożądanie, a słowa tylko je wzmocniły. Dotyk jej aksamitnej skóry na swoim nagim ciele był prawdziwą rozkoszą - przyjemnością, której nie sposób się oprzeć. Słabość zniknęła - może to za skutkiem przepływającej między nimi energii, może czystego podniecenia - i z każdym wykradzionym pocałunkiem czuł się coraz silniejszy, coraz bardziej żywy. Spijając nektar z jej ust, nie będąc pewnym, czy jest on realny, czy też tworem jego wyobraźni, Darshes ujął w objęcia jej drobne, acz przyjemne ciało. Jego dłonie błądziły po jej zielonej skórze, nie zostawiając ani jednego kawałka niezbadanego. Czuł, jaka jest rozpalona, czuł, że i jego ciało odpowiada tym samym żarem. Jego podniecenie stężało i Frigg to wyczuła, oderwawszy od niego usta, posłała mu najbardziej szelmowski, po brzegi wypełniony pożądaniem uśmiech. Ahh! Cóż to był za uśmiech! Można by oszaleć! Darshes topniał pod nim, by w pewnych miejscach stać się twardszym niż kiedykolwiek. "Driadzi urok czy nie, pieprzyć to!".
Delikatny uścisk jego ramion stał się mocniejszy, bardziej intensywny. Kolejne pocałunki wypełnione były zachłannością, której wcześniej brakowało. Więcej, chciał więcej. Jego dłonie skupiły się na jej wrażliwych miejsca, podświadomie bądź instynktownie je wyczuwając. Jej zduszone westchnienia były muzyką dla jego uszu, a jej dotyk prawdziwą ekstazą. "To za mało, jeszcze! Więcej!".
Natura wokół eksplodowała. Nie dosłownie, eksplodowały barwy, gdy z szarozielonych, gdzieniegdzie uschniętych i podgniłych korzeni i splotów, wyrastać zaczęły przecudne kwiaty, rozmiarami wahające się od rzecznej lilii do olbrzymiego koła u wozu. Ich czerwonożółte pączki rozwijały się, ukazując płatki o tym samym, gradientowym kolorze. Pośrodku każdego kwiatu szkarłatny słupek sterczał niczym żołnierz na warcie, rozpylając wokół swój pyłek. Unosząc się w powietrzu był bezbarwny, miał jednak słodką woń i silnie oddziaływał na splecioną w miłosnym uścisku parę.
Dotyk Frigg parzył, byłby wręcz nie do zniesienia, gdyby nie nadchodząca wraz z nim nieopisywalna rozkosz. Zielonkawo-złote oczy druida musiały wyrażać porównywalną słodką udrękę do tej, którą widział w czekoladowych zwierciadłach jego towarzyszki. Zatapiał się w tym spojrzeniu, a w jego głowie rozbrzmiewał głos, podobny do ryku bestii: moja, moja, MOJA!!! Boleśnie świadom każdej jej krągłości, każdego oddechu, pragnął się z nią połączyć, stać się jednością. Lecz zamiast tego pogłębił ich grę wstępną, teraz nie palcami a ustami pieszcząc każdy centymetr jej skóry. Obserwując jej reakcję, zaczął od zabawy z płatkiem ucha. Delikatne pocałunki i gdzieniegdzie dotyk czubkiem języczka przerodził się w lekkie ugryzienia (taką przynajmniej miał nadzieję). Jego ręce wciąż błądziły po jej ciele, teraz jednak skupiły się na wnętrzu jej dłoni. Kciukiem delikatnie rozcierał jej środek, by następnie delikatnym ruchem przejechać paznokciem po wewnętrznej stronie jej nadgarstka - powoli w górę, do ramienia. Teraz ustami zeszedł w dół, pieszcząc i obdarowując serią pocałunków jej szyję. Była tak rozgrzana, że zielonkawa skóra niemal parzyła Darshesa, był to jednak ból przyjemny i nawet podniecający. Dowodem tego były liczne ślady, pozostałe po przejściu jego warg na aksamitnej skórze dziewczyny.
Jego dłonie błądziły dalej, układając się teraz na piersiach driady. Z przyjemnością masował je delikatnymi, okrężnymi ruchami. W miarę jak zbliżał się w stronę sutków, jego ruchy stawały się intensywniejsze. W końcu przeniósł usta i na tą część ciała, zwilżając i drażniąc jej wrażliwe punkty języczkiem. I choć jedna dłoń wciąż pozostała na miejscu, druga już szukała drogi w dół.
- Jesteś wspaniała... Niesamowita... - mruczał w miarę, jak pieszczoty przenosił z jednej części jej ciała na drugą. Jego urywany oddech był ciężki, a słowa niewiele głośniejsze od szeptu wiatru. Kiedy odzyskał władzę nad mową? Sam nie był pewien... i niewiele go to obchodziło. - Pragnę cię... Daj... Pozwól...
Wkrótce zmysły zaczęły szaleć, a racjonalność ulotniła się z pierwszym podmuchem wiatru.
Nie przerywając pieszczot, tym razem to on naparł na nią, zmuszając do położenia się na plecy. Pod nimi wykwitł kolejny kwiat, znacznie większy i masywniejszy niż pozostałe. Grube bordowo-złote płatki w dotyku przypominały jedwab, choć w odczuciu Darshesa o niebo gorszej jakości od skóry Driady. Oboje wylądowali w jego środku, uwalniając tym samym kolejną dawkę afrodyzjakowego pyłu. Ich kończyny znów splotły się w szalonym tańcu, wzajemnie pieszcząc i głaszcząc swego partnera. Raz to on dominował, raz uginał się pod jej dotykiem, całkowicie poddając się Frigg. Była tutaj. Dla niego. A on dla niej. O cokolwiek poprosi - spełni to. Choćby miał poruszyć góry i zawrócić rzeki. Zrobi to.
Przerwał na chwilę ich opętańczy taniec, jednak każda chwila abstynencji, każda sekunda, gdy ich ciała nie splatały się razem, niosła ze sobą ból i pustkę, powiększała tylko pragnienie. Drżał. Drżał na całym ciele z wysiłku - wysiłku, by ponownie się w niej nie zatopić, by nie zażądać wszystkiego, co do niej należy.
- Pragniesz tego?
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Każdy dotyk maie niósł ze sobą dawkę całkowicie nieznanych jej wcześniej wrażeń. Jego dłoń była miękka, a zarazem silna przy każdym uścisku. Czuła wyraźnie, jak palce Darshesa badają ją pod każdym względem. Wyszukiwały miejsc wyzwalających w niej coraz głośniejsze westchnienia, które mieszały się z głębokim i szybszym oddechem. Zawładnęła nią dziwna nerwowość, którą podsycał narastający brak cierpliwości. Pragnęła go coraz mocniej, coraz bardziej, co okazywała pieszczotami. Wszystko następowało tak naturalnie… Objęcie szyi, delikatna ścieżka wzdłuż karku, ramion, mocniejsze i dłuższe wstrzymanie się na jego plecach, by później zagościć otwartą dłonią na brzuchu.
Och, jak pragnęła go dotykać! Była przy nim tak krucha, tak drobna… Ale czuła się także silna. Dziki taniec ich rąk wzbudzał uczucia, o których kiedyś wyłącznie śniła. Element ten okazał się być całkowicie realny. Możliwy… Broniła się przed nim tyle lat i wystarczył jeden ruch… Jeden mężczyzna. Nie byle jaki… Duch lasu. Bardziej dziki, nieokrzesany, nieprzewidywalny…
Świat wokół stracił znaczenie. Frigg całkowicie zatraciła się w ramionach Darshesa, chociaż podświadomie pochłaniała każdą informację z otoczenia, która wzmacniała jej pragnienie. Szczęście rozpierało ją od środka. Każdy pocałunek maie należał tylko i wyłącznie do niej. Pragnęła jego ust na swoim ciele bezzwłocznie, co odczuwała za każdym razem gdy się oderwały. Pozostawiały po sobie ulatniające ciepło. Nie mogła znieść myśli, że mogły one zagościć na ciele innej. Chciała być dla Darshesa wszystkim, należeć tylko i wyłącznie do niego. Oddać mu się całkowicie i pozostać na zawsze.
Pobudził ją kolejną dawką doznań. Odwdzięczała się głośniejszymi westchnieniami i uwodzicielskim chichotem ujawniającym się przy mocniejszych ugryzieniach. Wplotła palce w jego włosy delikatnie je pociągając. Ciałem dopasowywała się do dłoni mężczyzny uwydatniając krągłości wygięciami. Pobudzała swojego kochanka kołyszącym ruchem bioder oraz nieznacznymi otarciami.
Zdusiła głośny jęk zaskoczenia, gdy poczuła wilgoć ust na swojej piersi. W jego ciało wbiły się paznokcie partnerki. Maie był zdecydowany w swoim działaniu, a widok pieszczot wywołał gromki rumieniec na twarzy driady. Niezdarnie podjęła próbę zgarnięcia włosów, była wyraźnie spięta sytuacją. Uspokoił ją nieznacznie męski dotyk, który w banalny sposób zgarnął je na plecy. Kosmki nieśmiało spłynęły po skórze dziewczyny. Topniała z każdym słowem, była bezpieczna w jego objęciach.. Paliło ją całkowicie od środka, a dokładniej tuż przy podbrzuszu. Uda automatycznie zaciskały się by skryć między sobą ciepłą, spływającą wilgoć. Narastał w niej wstyd, pobudzało podniecenie… Mieszanka ta doprowadzała Frigg do skrajności. W jej myślach krążyło wiele zdań, które z pewnością byłby dla maie pochlebstwem, ale zbyt onieśmielały dziewczynę.
Nigdy nie dopuściła do takiej sytuacji, a gdy teraz… Jest tylko on i ona…
Przejął kontrolę nad sytuacją. Nie mogła się nadziwić wyczuciu jakie posiadał. Gra ciał rozpoczęła się ponownie i wciąż nie zaspokajała kochanków. Krople ich potu stygły momentalnie w kontakcie z partnerem.
Czuła niezwykle intensywną, niebywale męską woń. Obejmowała go rękoma, oplotła nogami… Całowała na zmianę podgryzając i zabawiając się językiem. Nie potrafiła się powstrzymać, chociaż nieśmiałość wciąż dusiła ją w gardle. Serce kilka razy uderzyło, jakby młotem, gdy tylko się od niej odsunął w obawie, że zakończy te błogą chwilę. Pytanie jednak miało ją przedłużyć…
-Tak… - to było najsłodsze „tak” jakie wypowiedziała kiedykolwiek… Głos Frigg był cichy, spragniony, wręcz miodowy. Wyrwany tak nagle, że aż zniewalał swoją konstrukcją.
Ale nie powiedziała nic więcej. Nie zdradzała swojego braku doświadczenia, chciała przeżyć swój pierwszy raz bezstresowo. Jednak kiepsko się maskowała. Gdy spojrzał na nią… Na całą nią, myślała tylko o tym by zapaść się już całkowicie pod ziemię. Nie wiedziała od czego zacząć. Czy może skryć twarz w dłoniach, czy może przysłonić piersi… Najlepiej wszystko na raz. Wyraźnie spięta drgnęła gwałtownie czując dłoń mężczyzny. Spojrzała w zielono-złote oczy. To właśnie one, tak dzikie, nieokrzesane, niosły ze sobą ukojenie. Widziała w nich wszystko czego sobie tylko zażyczyła, a mianowicie pragnęła samego Darshesa… Objął ją. Jego ciało było ciepłe, nieco szorstkie i chociaż otulały ją bordowo-złote płatki jedwabistego kwiatu, szczerze wolała jego skórę.
Nie odrywała wzroku od kochanka ani na moment. Paznokcie zadarły się na ramionach maie. Już pierwsze, delikatne ruchy zalały ją nagłą falą gorąca. Były powolne, co doprowadzało ją do szaleństwa i utraty zmysłów. Kolejny, mocniejszy gest wywołał niewiarygodny ból zmuszając Frigg do głośnego jęku, o ile nie krzyku… Nie był on jednak wywołany cierpieniem…
-Oh, Darshes! –zajęczała błagalnie. Chciała więcej…
Zaciśnięte pazurki pozostawiły to po sobie ścieżkę krwi, a w późniejszym czasie ilość zadrapań na ciele mężczyzny zwiększyła się, szczególnie na plecach. Ruch jej bioder szedł zgodnie z jego rytmem. Ciało driady wyginało się w zachwycających amplitudach. Piersi kołysały w górę i w dół… Ręce wzniosła za głowę by móc wesprzeć się o korzenia i wzmocnić doznania. Na chwilę ich zabawa stała się nieco bardziej gwałtowna by po chwili znów móc się zastygnąć w jedności… Tego co czuła nie umiała ubrać w żadne słowa, chociaż z ust dziewczyny padło jeszcze wiele westchnień. Prosiła…wręcz błagała, o więcej wyliczając przy tym wszystkich możliwych bogów, ale przede wszystkim wielokrotnie powtarzając jego imię.
Nigdy… Nigdy nie spotkała nikogo lepszego! W pewnym momencie wypomniała mu nawet, że musiała tyle na niego czekać… By po raz kolejny powtórzyć „Darshes…”.
Dopiero po długim czasie ochłonęli na tyle by móc poczuć jedność nie tylko fizyczną, ale i mentalną. Ich ciała przywierały do siebie całkowicie, centymetr do centymetra. Obdarowywali siebie czułymi pocałunkami. Dłoń Darshesa przeplatała się między rudymi pasmami, gdzie następnie zstąpiła wzdłuż ramion driady, schodząc na plecy, wcięcie w biodrach docierając na pośladki by docisnąć ją do swojego ciała. Ona zaś obejmowała go w szyi pieszcząc ustami męskie wargi. Zagryzała je, delikatnie ciągnęła, oblizywała cicho chichocząc i wciąż wzdychająca do ucha kochanka. Tym razem była już wyraźnie zmęczona.
Kolejne minuty były jedynie odliczaniem do całkowitego spełnienia. Pierwszy raz była tak blisko kogoś… Tak blisko Darshesa…
Obydwoje tego pragnęli, tej bliskości. Teraz była przy nim całkowicie swobodna, dlatego nie ukrywała się z ostatnimi jękami i doznaniami. Na chwilę znowu przyspieszyli. Gorący żar wzniósł ich ciała, które spięły się aż do granic wytrzymałości by po chwili całkowitego uniesienia wstrzymać te magiczną chwilę i opaść lekko, głośno oddychając, będąc całkowicie spoceni…
Frigg dopiero po długiej chwili była w stanie się odezwać. Odczuwała suchość w gardle i podniebieniu po ciągłych westchnieniach… Spoglądała w oczy Darshesa, obdarowując go kilkoma wesołymi, aczkolwiek trochę nieśmiałymi uśmiechami. Ich nosy delikatnie się ze sobą stykały. Sama ta myśl uszczęśliwiała Frigg. Są tu, razem, dla siebie… Ledwo powstrzymywała łzy szczęścia. Nie mogła się przecież teraz rozkleić!
Wciąż nie mogła uwierzyć, że byli tak niewyobrażalnie blisko siebie, Tworzyli zamkniętą, oddzielną przestrzeń, w której wyczuć można było jedynie ich spokojne oddechy. Sama driada słyszała tylko i wyłącznie je. Na zielonej skórze pojawiła się gęsia skórka wywołana ostygnięciem, ale w głowie Frigg wciąż tliły się słowa…
-Chciałabym, żeby pozostało tak na zawsze… -wyszeptała wpatrując się w fascynującą i obezwładniającą barwę jego oczu. I wcale nie kłamała…
Pragnęła być dla niego. Była skłonna spełnić każde jego życzenie bez opamiętania. Ufała mu całkowicie, chociaż nie wiedziała czy to rozsądne. Tak po prostu było… Nie zadawała pytań i nie szukała na odpowiedzi. Bezgranicznie bezpieczna w jego ramionach, przesiąknięta świadomością, że nic złego nie może się już zdarzyć. Zasmakowała stabilności, która... która…
Na Prasmoka! Co ona powiedziała?!
Serce driady zagruchotało mocniej. Czy tak kiedykolwiek mogłoby w ogóle być? Stabilnie, bezpiecznie? A co ważniejsze… Wylała z siebie swoje pragnienia całkowicie na głos. Przełknęła ślinę z nerwów oczekując odpowiedzi albo ignorancji. Druga opcja niosła ze sobą skutki, do których dążyć nie chciała, ale może… Może tak by było lepiej?... Nie wierzyła by rzeczywiście tak było…
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Już od dawna nie czuł się tak szczęśliwy.
Leżąc na boku, z pacami wplecionymi w jej rude kosmyki, Darshes wdychał woń Frigg, rozkoszując się chwilą. Jej ciało było drobne i przyjemnie ciepłe. Wydawała się taka krucha. Jak róża, która mimo posiadania kolców wciąż jest tylko delikatnym kwiatem. Nigdy oczywiście nie zapomniał o jej zabójczej kolekcji ostrzy, ani tego jak potrafi się tymi zabawkami obsługiwać. Teraz jednak miał przy sobie kobietę: wspaniałą, mądrą, wrażliwą dziewczynę, w której dzikość i pasja zlewały się razem, tworząc upajającą mieszankę. Wszystko, czego pragnął, to sączyć z tego wspaniałego pucharu. Sączyć do końca świata, do końca ich dni. I dlatego też jej słowa wywołały na twarzy maie promienny uśmiech.
Powiedziała je cicho z lekkim westchnieniem, jak gdyby bojąc się, że to marzenie gotowe jest wyrwać się z klatki i z trzepotem skrzydeł ulecieć na wolność. Sen. Ich wspólny sen. Piękny jak motyl, kuszący jak pokusa. Och, jakże łatwo byłoby zaprzeć się całego świata i móc budzić się każdego ranka z nią w swych ramionach. Z pierwszymi promieniami słońca składać delikatne pocałunki na jej wargach, nie wstając z białych pościeli i prześcieradeł jeszcze przez długie, namiętne godziny. Spędzać całe dnie, a to w lesie, to nad jeziorem, a to znowu w jakimś innym miejscu. Czół nawet, że gdyby ona tego chciała, gotów byłby uczestniczyć w balach i przyjęciach, a także w każdym innym rodzaju imprez, które uznałaby za zabawne. Na koniec zaś dnia, gdy zmęczeni praca i zabawą, tańcem i śpiewem, wróciliby do swych zacisznych komnat, zza zamkniętymi drzwiami oddawali by się wszelakim igraszkom, na które oboje mieliby ochotę.
- Byłoby pięknie... -westchnął, ucałowawszy zielonkawe czoło. Spięte ciało driady rozluźniło się nieco na te słowa, jak gdyby wypuszczając wcześniej wstrzymywany oddech. Czy takich właśnie słów oczekiwała? Czy tego chciała? Mógł pytać sam siebie i w ostateczności wyjść na palanta, gdyby ich marzenia się różniły. Czy jednak by mu to przeszkadzało? Chciał być dla niej kimś wyjątkowym, kimś kim nie będzie nikt inny na świecie. Wiedział, że ona już stała się dla niego kimś takim. - Tak, piękne...
Naraz zaczęły dochodzić go dziwne dźwięki. Wpierw ciche skomlenie, które szybko przerodziło się w niemy krzyk bólu. "Na bogów, cóż to..?" pomyślał, unosząc głowę i rozglądając się dookoła. Nie widział żadnego zwierzęcia, ani żadnej osoby, która mogła wydawać taki dźwięk. Znajdowali się w komnacie z liści i płatków w najbardziej szalonych kolorach, jakie można było ujrzeć na tym świecie. Kropiąca na zewnątrz mżawka nie dosięgała ich tutaj, choć oziębiała powietrze na tyle, by przyprawić ich rozgrzane ciała o gęsią skórkę. Dźwięk się powtórzył, równie głośny i pełen bólu jak przedtem.
Driada uniosła głowę, również nasłuchując.
Wkrótce i do jego uszu doszły dźwięki, które driada wychwyciła chwilę wcześniej. Szemranie głosów, świst powietrza i syk wody, wyparowującej w zetknięciu z...
- Wypalają roślinność. - Usłyszał swój własny, lekko zachrypnięty głos. Nie wiedział właściwie, dlaczego zdecydował się powiedzieć to nagłos. Przecież Frigg też z pewnością rozpoznała owe dźwięki. Z kwiatowego kielicha nad nimi spadła pojedyncza kropla, lądując wprost między łopatki druida, który to o mało nie krzyknął z zaskoczenia. - Na razie palą tylko martwe szczapy. Choć wilgotne rośliny nie poddadzą się tak łatwo pochodniom i toporom, prędzej czy później dotrze tu ktoś kompetentny...
Ciężkie westchnienie wypełniło barwną komnatę. Tak właśnie wyglądała ich rzeczywistość. Toporami i ogniem miażdżyła, cięła i paliła marzenia, pozostawiając za sobą zeschnięte szczapy i sczerniałe dziury w duszy. A oboje je nosili - rany, których żaden bełt, żadne ostrze nie mogło zadać. Te rany były zbyt świeże i wciąż krwawiły. Ich piętno wciąż się na nich odciskało, nawet teraz zżerając od środka.
Bestia zazgrzytała pazurami.
- Frigg, musimy się zbierać! - Sam nie wiedział kiedy powstał z ich kwiatowego łoża. Driada również się już podniosła, a maie na chwilę się zmieszał na widok jej nagiego ciała. "Akurat teraz?" z niedowierzaniem zapytał sam siebie. Niepotrzebne, w tej sytuacji oczywiście, myśli zalały jego głowę falą obrazów mniej lub bardziej nieprzyzwoitych. Potrząsnął więc szybko czupryną, ciesząc się, że akurat stanął w miejscu, w którym woda nagle chlusnęła z góry imponującą strugą. - Masz tu jakieś swoje rzeczy?
Rozglądnął się dookoła, czując, że pazury Bestii wbijają się coraz głębiej w jego trzewia. Nie poznawał okolicy, nie wiedział gdzie są, ani jak się stąd wydostać. A co najgorsze nie wiedział gdzie są jego rzeczy. Diabli z Kamieniem Magazynującym, ale te zwoje nie mogą się dostać w niczyje ręce. NI-CZY-JE! Poza tym chciał wypytać driadę o recepturę, którą otrzymał od Wiedźmy. No i przekazać jej tajemnicze słowa staruchy.
        
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Oczekiwanie na odpowiedź mijało w wiekach, a nie w sekundach w odczuciu Frigg. Bicie serca było tak głośne i donośne, że zbudziłoby okoliczne ptaki i wszelkie inne żywe istoty, które nie występowały w świecie grobowców, jak i sztucznie wytworzonych ciał. Jego słowa były niczym balsam, a zarazem ostry rum. Przyniosły ze sobą ukojenie, spokój dzięki któremu momentalnie się rozluźniła. Żałowała coraz bardziej, że wszystko ma miejsce w absurdalnym dla nich świecie. Pełnym zmory, zaprzeczeniu tego co naturalne i ingerowanie w to co nie powinno się ingerować. Z drugiej strony to właśnie niedorzeczność Maurii ich połączyła. Ta chwila, te słowa, to wszystko wywołało zgagę czy też motyle w brzuchu. Zacisnęła na nim swoje udo, jakby wciąż brakowało jej bliskości Darshesa. Pragnęła chełpić się nim bez ograniczeń. Szczególnie teraz, gdy sam przyznał co czuje.
Błoga chwila nie trwała wystarczająco długo, gdy z hipnotyzującej atmosfery rozbudziło ją rozkojarzenie druida. Gęsia skórka powoli wdrapała się na nagie ciała, a każdy kolejny dźwięk powtarzał swoją cichą symfonię. Driada wzniosła głowę szukając źródła. Odnalazła je dość spory kawał dalej, co w przypadku Frigg „spory” mógł mieć nieco mniejszy odbiór względem reszty istot. Miejsce to znacznie dalej od pożegnania się z Zorgrim i kupcem.
„Wypalają roślinność…” słowa maie odbiły się echem w głowie dziewczyny. To był jedyny teren w świecie Alarnii, w którym była w stanie pojąć te słowa. Reszta przypadków była dla niej niezrozumiała i chociaż przeżyła zaledwie jedną szóstą swojego życia wśród ludzi, to nigdy nie potrafiła się odnaleźć w tym temacie.
Teraz tnące topory nasiliły się, a bunt roślinności względem ognia zagęścił. Było ich coraz więcej, ale to akurat nie zaniepokoiło Frigg. Przejęła się chropowatym cięciem na powierzchni drzew. Nierówne, ale zarazem bardzo zgrabne, zdecydowane czy też silne… Pazury. Poruszały się znacznie szybciej niż niszczące płomienie. Cicho jęknęła zwracając wzrok w stronę bestii, która pałaszowała po ścianach tunelu. Wzniosła się na słowa Darshesa niczym na rozkaz i obserwowała sufit sprawdzając jego szczelność. Nogi miała jak z waty, co tylko przysporzyło uczucie mrowienia w kończynach dolnych. Brzuch, a raczej sam środek podbrzusza odczuwała wyraźniej i w zupełnie inny sposób niżeli zazwyczaj. Kątem oka dojrzała wzrok mężczyzny, co tylko mocniej sprowadziło Frigg na ziemię. Automatycznie zakryła przedramieniem piersi, a noga zgrabnie przysłoniła bardziej intymne miejsca. Brwi ściągnęły się jakby w nieporozumieniu, tak mocno, że aż powieką jej drgnęła.
„Chyba sobie żartujesz!” pomyślała z przekąsem, ale nie było czas na pyskowanie. Gdyby ona sama wiedziała w jaki dokładnie sposób zaprojektowała leśny tunel… Dróg wyjścia jednak było niewiele. Niebywale dobry słuch driady zdradził miejsce wydobywania się ataku, a ewentualne rozstępy dróg nie mogły tak po prostu zawrócić na początek. W takie przekonanie bynajmniej wolała wierzyć.
-Rzeczy?...Oooooo… Moje, moje rzeczy! - rozejrzała się po okolicy, gdy w sercu driady narastała powoli histeria. Gdzieś widziała naszyjnik i płaszcz… O tak, na całe szczęście! Wiszą na drzewie, dlaczego aż tam?! – Wyjście jest gdzieś w te stronę…Aa…ale ja muszę wrócić.-szepnęła jakby nie chciała być dokładnie zidentyfikowana przez stwora. Bez dłuższego namysłu podbiegła w stronę swojego najcenniejszego dobytku. Tak jak jeszcze o płaszcz zdołała podskoczyć i rozpruć w miejscu, tak z naszyjnikiem było trudniej. W dodatku wisiał na martwej i zgniłej części jakiegoś zielska nad którym Frigg nie miała kontroli. Nie aby był to szczególny problem dla niej, ale dodatkowe sekundy tylko przysparzały ją kolejną dawką stresu.
„Ty i te Twoje gnicie!” zagryzła zęby i ruchem ręki gałęzie drzew szturchnęły zielsko. Naszyjnik spadł w kłębowiska długich korzeni .„Ja i te moje projekty…” Kolejne specyficzne ułożenie dłoni rozstąpiło korzenie. Wyciągnęła rękę, ale haust następnej dawki wody runął na głowę dziewczyny. „Kur…” Uchwyciła naszyjnik po czym w biegu ruszyła w przeciwną stronę zakładając na siebie niezdarnie płaszcz.
-Tutaj!
„Tak myślę…” dodała niepewnie. I biegła aż do momentu… Napięte zbyt mocno i nagle partie mięśni teraz dały się we znaki. Frigg zwolniła, a po chwili przystanęła z tęgą miną. Kolana złączyły się do środka. Dłoń dziewczyny spoczęła na podbrzuszu by po chwili dyskretnie zejść nieco niżej. Ból był tak przeszywający, że wymusił łzę na twarzy driady.
-Auć…-pisnęła czując krew między palcami. Teraz już wiedziała co inne panny miały na myśli. Pierwszy raz bolał chyba najmniej w trakcie pierwszego razu, najmocniej zaś po nim. O ironio losu, ile by musiała poświęcić czasu i energii by chociaż w minimalnym stopniu pozbyć się tego uczucia względem przyjemnością, na które sobie pozwoliła…
Z chęcią powypominała sobie głupie błędy (jeżeli chodzi o czas i miejsce zdarzenia), ale pazury ostrzegły ją przed utratą cennych sekund. Rozejrzała się jeszcze raz. Myśli skupiła na drzewach.
–Musimy wyjść… -stwierdziła szukając najcieńszej ściany.- Gdy stwór tu wpadnie musimy wyjść, jakąś szczelina by go tu zamknąć. O ile rzeczywiście jest wielki…
Dłonie i palce Frigg wędrowały po nierównej strukturze drzew, badając okoliczne ściany. Wcielenie się w drzewo byłoby głupie bo mogliby ją zranić, ale przeciśnięcie się przez wytworzoną norę już niekoniecznie. Maie wystarczyło się zmienić w robaka, driada potrzebowała większych kombinacji. Czuła się dosyć dziwnie. Przebrnąć przez szczeliną połowicznie naga z całkiem gołym mężczyzną… Czemu zawsze kończyli albo bez ubioru albo w obrzydliwym miejscu?!
Pazury bezlitośnie przebierały w gałęziach i pniach drzew. Dziewczyna mocno się zestresowała, nie mogła sobie poradzić z roślinnością. Ściany były grube i splątane zgniłymi częściami, potrzebowałaby więcej czasu i koncentracji. Przy czym należy zwrócić uwagę na już zużytą przez nią energię podczas tworzenia konstrukcji oraz by doznać nowości w swoim życiu. Denerwowała się coraz bardziej, a to tylko zwiększało jej niezdarność. W końcu odrzuciła szarpnęła rękoma w tył. Zachciało się przyjemności!
Pochyliła się przykładając dłoń do miejsca bólu. Spojrzała zabójcza na druida.
-Nie wiem… Nie możesz przemienić się w coś bardziej transportowego?! –rzuciła oburzona, wyładowując delikatnie swoją złość.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Darshes również rozglądnął się za swoimi rzeczami. W duchu modlił się, by jego drugie ja nie przeparadowało tu spod Trupiej Wieży nago, gdziekolwiek by to "tu" nie było. Tak więc, gdy spomiędzy korzeni i kwiatów wyłonił się dobrze znany mu skrawek materiału, druid niemal roześmiał się z ulgi.
Cała! Dzięki niech będą niebiosom. Klapa wprawdzie miała rozdarcia, jak gdyby pozostawione po pazurach dzikiej bestii, na szczęście w środku niczego nie brakowało. Niemal z czułością kochanka Darshes przejechał palcami po starych zwojach. Były nieuszkodzone, a nienaruszone pieczęcie wskazywały, że nikt nie poznał zapisanych tam sekretów. Pomniejsze sakiewki, drewniane pudełko ze śmierdzącą mazią i parę innych przedmiotów również wydawało się nietkniętych. Na końcu dokopał się do sztyletu, a jego uśmiech stał się ironiczny. - "No tak, ciebie raczej zgubić nie mogłem, co?".
Trzewia druida rozdarła kolejna błyskawica bólu, jeszcze większa i jeszcze silniejsza niżeli przedtem. Bestia było już naprawdę blisko... Niedobrze.
Upewniwszy się, że nie pozostawia za sobą niczego cennego, zamknął skórzaną klapę i przewiesił torbę przez ramię. Pasek nieco wrzynał mu się w skórę i raczej dłuższa podróż w tym stanie byłaby niemożliwa, ale Darshes nie miał zamiaru opuszczać tego miejsca jako człowiek. Miasto zaczynało go już dusić, a smród rozpaczy i nienawiści, wciąż utrzymujący się w powietrzu, przyprawiał go o mentalne mdłości. Co raz bardziej tęsknił za rozległymi przestrzeniami i jeśli Frigg będzie chciała pozostać w tym miejscu choć dzień dłużej, to z przykrością złamie im obu serce i zostawi ją tu samą.
"Frigg!", jasna cholera, zupełnie zapomniał o driadzie.
Ponownie wrócił do miejsca, w którym z driadą spędzili niedawno kilka namiętnych chwil. Kwiatowe łoże zdążyło już zbrązowieć, a kilka płatków opaść na ziemię, jak gdyby ukazując ulotność chwili. "Aleś się romantyczny zrobił!", zganiał samego siebie i poszukał wzrokiem swej towarzyszki.
Stała niedaleko ściany z pnączy, owinięta w płaszcz, z medalionem połyskującym w srebrnym świetle nowiu. Było coś nieludzkiego w tym widoku, nie dającego wyrazić się prostymi słowami. Darshes zastanawiał się, jakby to było spotkać driadę w jej ojczysty gaju. Piękną i śmiertelnie niebezpieczną Panią Lasu... Zabójczy cień przemykający pośród gałęzi... Opiekunkę i uzdrowicielkę drzew. A przede wszystkim Strażniczkę, szpikującą strzałami każdego idiotę z toporem, który nie zrozumie słowa "wynocha".
Tak! Musi ją kiedyś zabrać do Ash Falath'neh. Ze swymi płomiennymi włosami, ognistym temperamentem i naturalną dla swej rasy dzikością Frigg wpasowałaby się idealnie w złocistą knieję.
Odłożywszy plany na przyszłość na bok, druid zbliżył się do driady, nie kryjąc się ze swą obecnością. W tym samym momencie zielonoskóra odwróciła się do niego z morderczym wyrazem twarzy. Jej pytanie - a przede wszystkim ton z jakim je wypowiedziała - sprawiło, że na chwilę zapomniał języka w gębie. Czując się, jak gdyby nagle dostał po głowie (choć sam nie bardzo wiedział, za co!), Darshes odpowiedział na atak zjadliwym tonem.
- Wolisz osiołka czy kucyka? - Niemal od razu pożałował swoich słów. Żarty żartami, ale jeśli wzrok mógłby zabijać, to on powinien był paść martwy pod spojrzeniem tych czekoladowych oczu - swoją drogą, nawet teraz uważał, że Frigg ma piękne oczy! Ocenił jednak szybko sytuację i wycofał się o krok, nabierając nieco dystansu. Umysł zaś musiał wykonał szybką mentalną woltę, by druid mógł wyjść cało z tej konfrontacji. - Daj mi chwilę.
"Hmm, to musi być coś dużego..." - Spojrzenie złotych oczu skupiło się na otaczającej ich roślinności. Magicznym skanem brnął coraz dalej i dalej, aż zmysłami dotarł na sam brzeg zarośniętej uliczki. - "Cholera, daleko". - Obejrzał się za plecy. - "A mamy coraz mniej czasu...".
Teraz podniósł głowę i obejrzał w ten sam sposób sklepienie. W większości były to liście i drobne pnącza. Nieco dalej odnalazł potężniejsze korzenie, te jednak były zeschnięte i silniejsze uderzenie powinno je przełamać. "W ogóle to strasznie dużo tu martwego zielska. Co się tu, u diabła, działo?"
- Spróbujemy się przebić górą - rzekł wreszcie na głos, nie spuściwszy wzroku ze sklepienia. Na oślep ściągną z siebie torbę i podał ją driadzie. - Przytrzymaj.

Kiedy pozbył się już balastu, zamknął oczy i wciągając głęboko powietrze, zanurkował wewnątrz własnej jaźni.
Łup! Łup! Łup! - uderzenia serca.
Dawno już tego nie robił. Przywykł do używania matryc, co było niezwykle szybkie, wygodne i zabójczo skuteczne. Jednak owe matryce były tylko częścią, zaledwie drogą na skróty, umożliwiającą szybką podróż do najczęściej stosowanych form. Prawdziwa droga była żmudna i czasochłonna oraz energochłonna, jednak to właśnie ona dawała niemal nieograniczone możliwości.
Łup, łup!
Zaczął zrzucać powłoki - ograniczenia fizyczne oraz mentalne. Najpierw był człowiek, potem ssak, kręgowiec, a na końcu zwierzę. Pokonując ostatnią barierę, całkowicie porzucił swe materialne ciało, a magia je tworząca rozproszyła się w nicości, na zawsze utracona.
Łup!
Środek. Miejsce, gdzie wszystkie istoty żywe miały swoje korzenie. Pierwotna energia - Maie. Dotarł do jądra swojej istoty. Do rozwidlenia, z którego wychodziło tysiące ścieżek i zarazem żadna. I morze. Ocean wzorów i schematów. Jak niebo usiane tysiącami migoczących gwiazd. A w tym nieboskłonie ta jedna, szczególna gwiazda. Podobna do wielu innych, a jednak na swój sposób wyjątkowa.
Sięgnął w jej stronę.
Łup!
Zwierzę. Potem bestia, gad, draconid. Aż wreszcie powłoka. Ta jedna jedyna, za którą czekało prawdziwe ciało. Przebił ją czystą siłą woli i determinacją. Nie wiedział, czy inni z jego rasy tak to robią, ale dla niego była to jedyna ścieżka.
Łup, łup!
Czuł, jak magia zaczyny z niego uciekać. Osłabiony, będąc niemal wyczerpanym, wyczuwał tańczące wokół siebie cząsteczki energii. Zbijały się razem i krążyły dalej w oślepiającym, szmaragdowym wirze. W miarę jak kolejne drobinki magii przylegały do jego istoty, światło i uczucie ciążenia zaczęły wracać. Jego ciało znów pojawiało się w materialnym świecie.
Większe.
Silniejsze.
ŁUP! ŁUP! ŁUP! - znowu uderzenia serca.

Poczuł tętniącą mu w żyłach krew.
Znów miał ciało, a płuca wypełniły się gwałtownie łapanym powietrzem. Wzrok był jeszcze zamazany, a gadzie cielsko niezwykle ciężkie i niezdarne. Tracąc na chwilę równowagę, rozstawił szerzej masywne nogi i z pomocą skrzydeł, a także ogona znów wrócił do pozycji pionowej. W międzyczasie fala za falą, umysł Darshesa-bestii zalewały kolejne informacje.
Pierwszy wrócił wzrok i słuch: zobaczył stojąca przed nim driadę, jeszcze mniejszą i jeszcze drobniejszą, niż to sobie zapamiętał. Pokrywała ją siatka kolorów, w odcieniach od żółci po krwistą czerwień, czym wyróżniała się na tle ciemnozielonego i granatowego otoczenia. Druidowi wydawało się też, że słyszy również jej oddech, a nawet ciche bicie serca. Było to niezwykłe uczucie i z jakiegoś powodu napełniało jego zwierzęce serce radością.
Potem wróciły zapachy: unoszący się w powietrzu odór zgnilizny, nieco zbyt silny i drażniący zmysły aromat kwiatów, zapach świeżo ściętego drewna i...
Wężowa głowa wiwerny w błyskawicznym ruchu zniżyła się do poziomu Frigg, tak że ta teraz mogła z bliska podziwiać pożółkłe, przekrwione oczy bestii i czuć na sobie jej ciepły oddech. Gadzie nozdrza zadrżały, wdychając zapach driady, a ogon kołysał się niespokojnie, nie pozwalając nikomu zapomnieć o zawartym w nim jadzie. W końcu jednak zwierzę wydało coś pomiędzy prychnięciem a rykiem i przestąpiło z łapy na łapę, niezdecydowane jak zareagować. Wyczuwało krew. Niewiele, co prawda, ale wyczuwało. A ponieważ nie widziało żadnej fizycznej ranny, zapach ten zdecydowanie je niepokoił.
        
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Frigg posłusznie przejęła torbę, mocno ściskając ją w obu dłoniach. Poczuła się odrobinę jak służąca, ale już przemilczała wszelakie fakty. Chciała się po prostu stąd wydostać.
Odsunęła się od Darshesa, który zbierał się do przemiany. Jego koncentracja odbiła się dalekim echem w samym sercu driady. Skuliła się nieznacznie, kryjąc się za torbą. Zupełnie jakby obawiała się skutków ubocznych jego przemiany. Tym razem schodziło mu to znacznie dłużej niż wcześniej, ale Frigg ani śmiała przerywać transformacji. Z drugiej strony widziała, jak końcówka pazura przebiła się przez leśny sufit. Spięła się cała, a jej oczy przylepione były w stronę potwora.
- Szyyyybciej… - szepnęła zniecierpliwiona. Aż nogi jej drżały z niemożności oczekiwania. Za chwilę jakiś potwór capnie ją jednym chełstem i przełknie jak wykałaczkę, która jedynie mogłaby mu utknąć w gardle. Ewentualnie najpierw pożre głowę rudowłosej albo zacznie od dołu zachęcony jej krwią. Wizje te były nieco odrażające, ale chyba przebywanie w ściekach było bardziej obrzydliwe. Na samą myśl, co w tych pomyjach mogło być, aż chciało się rzygać.
Szmaragdowy wir wzniósł się wyżej i poszerzył swój horyzont. Oślepiona leśna panna aż przymknęła oczy. Uniosła powieki widząc, jak Darshes nabiera kształtów, ale jeszcze mu brakowało do idealnej, zmaterializowanej postaci.
Stwór ryknął i rąbnął o „dach”. Zeschnięte i zgniłe badyle niczym strop opadły w dół. Siła uderzenia przeniosła się nawet dalej. Na głowie dziewczyny wylądowało kilka gałązek. Frigg przełknęła ślinę, przytulając do siebie torbę druida. Nie posiadała przy sobie żadnej broni prócz nagiego ciała, ale potwór raczej nie będzie zdezorientowany kobiecą figurą. Wtedy ciało maie rozrosło się. Teraz już całkiem czuła się malutka przy wiwernie.
Uniosła głowę w stronę oczu stwora. Dawno już nie miała do czynienia z łuskowanym kompanem. Cofnęła się gwałtownie do tyłu, gdy jaszczura łepetyna się do niej zbliżyła. Kurczowo przytrzymywała do piersi torbę. Trudno było jakoś się jej przełamać i zaakceptować fakt, że przed chwilą właśnie kochała się z Darshesem wśród kwiatów. Obecnie był… przerośniętą jaszczurką.
Przez głowę Frigg przeszła durna myśl o seksie z jaszczurką, ale nie było czasu na rozwijanie dziwacznych skojarzeń i fantazji.
Powietrze z nozdrzy delikatnie wzniosło końcówki włosów driady. Dziewczyna z otwartymi ustami zagryzła zęby niemalże w szczękościsku. Zwierzę, o ile mogła to tak nazwać, było niespokojne. Jego ogon wił się i gdyby nie ruch, z pewnością zlałby się z tłem wszelako barwnych korzeni. Z początku nie była pewna, czy Darshes próbował złapać równowagę, czy może pobudziło go co innego.
- No tak, krew… - wyszeptała. Wyciągnęła dłoń w stronę wiwerny i pogłaskała go po pysku. Jednak bestia z góry przebiła się łapą w suficie. Driada bez chwili zastanowienia zarzuciła na siebie torbę, po czym wspięła się na jaszczura.
- Oooo…Tylko spokojnie! – Uchwyciła się szyi swojego wierzchowca. Chyba zbyt gwałtownie wykonała ruch. Jaszczurka machała łbem nie wiadomo, czy to w radości, czy raczej w chęci uzyskania wolności. Frigg szarpała się z nim jeszcze przez chwilę, wzniosła na nogach, wspierając o jego łuski, ale kolejny niekontrolowany ruch wiwerny strącił ją z równowagi. Pośladkami zjechała po grzbiecie bestii. Nogi miała w rozkroku, a rękoma pochwyciła się ramion bestii.
- Czyś ty oszalał?! – krzyczała między trzepoczącymi skrzydłami. Gdyby chociaż posiadała zdolność mowy ze zwierzętami, to byłoby jej łatwiej, albo z bestiami.
Co gorsza, Frigg nigdy nie posiadała zdolności jeździectwa, a do tresowania nie miała cierpliwości. Rzuciła się ponownie na szyję stwora, mocno ją ściskając.
- Uspokój się! – krzyknęła w rozkazie i szczerze wątpiła, by to w ogóle pomogło, ale pokrzyczeć zawsze sobie mogła.
Wówczas sufit rozlazł się na boki, opadł częściami w dół. Driada z wiwerną, jak na rozkaz, zwrócili się w stronę tajemniczej bestii. Pazury zahaczyły się o brzegi dziury, a łepetyna behemota zniżyła się, ujawniając swoją wściekłą twarz. Ryknął, plunął, zeskoczył od razu ruszając do ataku.
- No i kurwa masz za swoje… - stwierdziła driada, ciągnąc do siebie za gardło wiwernę i zmuszając wierzchowca do cofnięcia. Ominęli tym samym wyskok atakującej bestii, która z wielką ostrożnością złapała się korzeni, zamiast wstrzymać się w poślizgu.
Zablokowany

Wróć do „Mauria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości