Mauria[EVENT] Mauria - Poszukiwania czas zacząć (III)

Miasto położone na północny-zachód od Mglistych Bagien, otoczone gęstą puszczą, jedyną droga prowadząca do miasta jest dolina Umarłych lub też nie mniej niebezpieczne bagna. Niewielu tutaj przybywa miasto zaczyna wymierać, gdyż młodzi jego mieszkańcy uciekają stąd jak najdalej od tajemniczej Doliny Umarłych.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Frigg z początku nie zauważyła żadnej, nagle pojawiającej się, różnicy. Wszystko tliło się w jasnych barwach i jeszcze bardziej oślepiających blaskach. Trudno określić więc ile w tym całym chaosie było jej magii. Rzeczywistej, bo przecież gdzieś jeszcze z zielonych rąk wypływały gęsto dymy iluzji, nad którymi kompletnie nie panowała. Chciała jedynie odnaleźć berło i je zniszczyć, mieć święty spokój, a na koniec wyrwać z korzeniami przeklęty kwiat Galwanu. Taką pętle wydarzeń naiwnie sobie wmawiała, chociaż wiedziała o co sprawa tak na prawdę się rozchodzi.
Nie jest rzeczą nową fakt, że największym wrogiem są istoty same dla siebie. Driada doskonale o tym wiedziała i rzadko kiedy dopuszczała swoją osobę do tego typu doświadczeń. Istniały jednak sytuacje, takie na przykład jak ta, kiedy szansa na przetrwanie oznaczała przekroczenie pewnych granic, nawet jeżeli groziło to wysokim ryzykiem niepewnych następstw. I to właśnie tych następstw bardzo w głębi duszy się bała. Tego nieznanego ogromu, który zdecydowanie ją przewyższa.
Kątem oka dojrzała berło. Nie to nie berło... To nie ta barwa. Dopiero teraz wyczuwała obecność kogoś więcej, osoby kształtujące swój wzór trudny do sprecyzowania. Gdyby nie posiadała tak wyczulonego zmysłu magicznego, obawiałaby się, że to ona jest stwórcą ujawniającej się istoty. Nosa do magii miała i chociaż miejsce to wypełnione było czystą esencją magii, nie odczuła aż tak potężnego, nagłego uderzenia. Musiało to oznaczać, że był to...
-Dar...-ucięła na samym początku wymawiania jego imienia. Wpatrywała się w jego nowo narodzoną postać, przygnieciona do ściany jego dzikością, potęgą i ostrością. Nawet Frigg żołądek ściskał się niewyobrażalnie nie znając już dokładnej przyczyny reakcji organizmu. Kontakt między nim, a unoszącym się kryształem odbił się głuchym echem i tylko docisnął drobną, zieloną istotkę. Jęknęła cicho odruchowo chroniąc się ręką, chociaż nie miało to większego sensu. Brązowy oczy rozszerzały się niesamowicie z niedowierzania, gdy tylko wiatr przemówił. Nie, to nie mógł być wiatr. Nie mógł być też głos. Nie zrozumiała słów, a może raczej sensu zdań. Same rzucane hasła, mimo rozmytego w tłumie echa, tworzyły jakiś zbiór spółgłosek i samogłosek. Chciała cofnąć się jeszcze bardziej, ale ściana uporczywie przeszkadzała jej w wykonaniu tak prostego ruchu. Nie, nie uciekłaby z miejsca zdarzenia. Czuła, że to wszystko ją przytłacza, a zarazem ulatuje z ciała. Świst boleśnie gościł w uszach i tylko przez moment wszystko ucichło, by po pomieszczeniu rozległo się jedno krótki "za wolno".
Walka dwóch światów zderzyła magiczne ostrza w śmierdzących kanałach imperialnego miasta śmierci. Powiedzenie, że jest za mało miejsce na tym świecie dla dobra i zła, teraz nabrało nowego znaczenia, bardziej namacalnego dowodu. Niczym walka bogów, ale bogowie się nie boją. Przeciwnik zaś zdecydowanie zwątpił w swoją moc o czym świadczył wytwarzający się garb na plecach.
Leśna dziewczyna dopiero teraz odczuła kłębiącą się energię w ciele swojego towarzysza. Teraz mogła wyznaczyć jakieś centrum tej chaotycznej sytuacji. Nigdy nie sądziła, że będzie świadkiem tak masywnego źródło, jeszcze pod czyjąś pełną kontrolą.
Za dużo, myślała, zdecydowanie za dużo. I ta melodia. Znała ją. Zbyt dobrze.
Driady miały to do siebie, że szybko zapamiętywały wszelkie melodie, szczególnie gdy były to nawoływania istot trzecich. Frigg, nawet gdyby usłyszała te nutę tylko raz, z pewnością zapamiętałaby ją na całe życie, bowiem pierwszy raz bywa rzeczywiście czasem najważniejszy. Usłyszała już ją kiedyś, gdy była malutka. Ktoś nawoływał, nucił te samą melodię. Z początku nie chciała słuchać, jak na należne dziecko zajęte zabawą przystało, jednakże grę w "Kamykowe latarnie" przerwał ten śpiew. Wydęła usta, zadarła nosek, ale dębowe drzewo nie chciało odpuścić. W tamtym momencie nie rozumiała do końca co się dzieje i co ma zrobić, ale po prostu odpuściła. Zwróciła się w stronę istoty trzeciej i rozluźniła ciało, zaś drzewo zatrzęsło ziemią, gdy jeszcze młode, smukłe korzenie wplątały się w nieco starsze i wraz z nimi wypuściło w daleką drogę. W końcu dźwięki ustały, a zielona dziewczynka wróciła do trącania kamiennych bohaterów.
Teraz była daleko od domu i drugiej połowy duszy, ale pamiętała te mowę. Także i teraz rośliny nie pozostały obce na wezwanie, przedostawały się swoimi korzeniami i pnączami wszelkimi, możliwymi drogami. Kolczaste baty wygrzebały się do kanałów, wykruszając kamiennie fragmenty, niebezpiecznie blisko ciała driady. Skuliła się wśród ich objęć, ale one zgrabnie wyminęły ciało swojej siostrzanej leśnej istoty. Zaś prawdziwy syn Matki Natury objawiał się w pełni swojego zasłużonego stanowiska.
Spojrzała na jego twarz, wejrzała w oczy o nienaturalnie dopasowanych kolorach. Była przy nim taka malutka. Mniejsza niż przy smoku. Ogrom tych istot z pewnością był godny podziwu, ale osiągały to za pomocą fizycznie osiąganych metrów, a także ilością przeżytych lat przyprawionych o wiedzę, jak i doświadczenie. Teraz czuła się malutka nie tylko wzrostem, co w przypadku Frigg nie było trudne, ale mentalnie i energetycznie, o ile tak mogła to określić. Kim ona była przy takim zbiorze magii, którą był w stanie okiełznać Darshes? Strażnik lasu, zbiór energii. A ona nie była nawet w stanie zapanować nad tym, co z upływem lat skumulowało się w jej zielonym organizmie. Zduszone, niczym śledzie w beczce zabitej gwoździami.
Wyciągnęła w jego stronę dłoń. Trudno było dostrzec, jak drżała w ramce bursztynowych fal, które wciąż ulatywały. Bała się go dotknąć, nie chciała go skrzywdzić, ale czym ona była przy nim? Ta myśl pozwoliła jej uchwycić jego śródręcze w mocnym uścisku.
-Ale...-zająknęła się- Darshes... ja...ja nie potrafię-wyszeptała pełna przerażenia, wciąż przytłoczona jego ogromem i swoją małostkowością.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Maie uśmiechnął się drapieżnie, a jego oczy błyszczały od magii i podniecenia.
- Real­ność nie ma znacze­nia. Per­cep­cja jest wszys­tkim. - odparł,a jego słowa zdawały się być wyrwane z kontekstu, jakby kogoś cytował. - Liczy się to, co myślisz. - pomógł driadzie wstać i przyciągnął ją do siebie. Wydawała się taka lekka i taka słaba. Odpowiadała na jego wezwanie, ale w mniejszym stopniu niż to robią rośliny. A więc im istota bardziej rozumna, tym mniej powiązana z naturą? Czy to robiło z niego głupca, czy może wyjątek od reguły? - Uz­nasz, że coś jest wro­giem i zniszczy to, choćby i wro­gie nie było. Ma­gia in­ter­pre­tuje twój punkt widze­nia. Nie poz­wo­li ci za­bić te­go, kto według ciebie jest niewin­ny, lecz zniszczy każde­go, ko­go uz­nasz za wro­ga. - Przylgnął ciałem do pleców dziewczyny, a że był nagi, zrozumiałe było jej wzdrygnięcie się.
Jednak on tylko powoli przesunął dłońmi wzdłuż jej ramion i przedramion, by wreszcie chwycić za nadgarstki. Zmusił ją by wysunęła swoje ręce do przodu. W jego krwi krążyły takie pokłady magiczne, jakich już od dawna nie posiadał. Upajało go to w ekstazie, jednak nie w zmysłowości, bo zapewne rzuciłby się na Frigg bez chwili wahania. Teraz jednak podłączył ją tylko do swojego obwodu magicznego... właściwie to tylko pomyślał o niej jak o swoim ciele, a moc magiczna pokonała barierę skóry oddzielającą te dwa istnienia od siebie i przepłynęła falą przez ciało dziewczyny.
- To ty i twój umysł kształtujecie rzeczywistość, jednocześnie stając się jednością ze światem i życiem. - szepnął jej do ucha, a oprócz oddechu, z jego ust wydostawała się odrobina magii, tej samej która obecnie przepływał przez nich obojga. - Tym właśnie jesteśmy. Wedle własnych pragnień i marzeń zmieniamy świat w sposób, którego żaden arkanista tego nie zrozumie, niezdolny pojąć prawdziwej esencji magii.
Pod skórą Frigg również zaczęła płynąć magia, widocznie było jej znacznie więcej niż klątwa mogła pochłonąć. Głos maie był uwodzicielski i zmysłowy. Nie robił tego specjalnie, jednak coś w jego wnętrzu się zmieniło i teraz był tym czym były istoty jego rodzaju. Stworzeniami, których nawet współmieszkańcy leśnych kniei nie rozumieli i starali się unikać.
- Zapragnij tego... - szepnął jej do ucha. - Wymaż go z powierzchni tego świata... - jedna ręka puściła jej nadgarstek i wskazała na pozostałe szmaragdowe sploty energii, wciąż wznoszące się w powietrzu przed nimi. - Teraz odpowiedzą na twe wezwanie.

Barachitową, pokrytą mchem figurę rozjaśniły przebłyski fioletu.
Opętany rządzą i chciwością, nekromanta walczył z obcą magią. Była potężna, tak jak istota, której stawił czoło i niemal nie przegrał Ha! Jego przeciwnikiem był Maie! Maie lasu! Uosobienie energii życia w najczystszej postaci; zmiennokształtny, zdolny nie tylko władać paroma roślinkami czy poświecić paluszkiem. Mówiło się wręcz, że nie ma choroby czy zarazy, której by nie wyleczyli. Na podstawie teorii ekwiwalentnej wymiany, snuto domysły, że przy najwyższym poświęceniu, zdolni byli wracać życie! Ponoć potrafili pojawiać się i znikać w barachitowym blasku, a w swej naturalnej postaci przejmować kontrolę nad innymi istotami! Na dodatek, to co przed chwilą zrobił.... ogołocił magiczny kryształ z many. Many, którą on składował w nim od ponad 4 lat! A teraz wykorzystywał tę moc przeciw niemu!To dopiero skarb! Żaden mag. od stuleci. nie złapał przedstawiciela tej rasy. Mówiło się wręcz, że to gatunek wymarły na terenach Maurii! Jego wartość liczyłoby się w tysiącach ruenów!
- Ale ze mnie szczęściarz! - zawył radośnie między kolejnymi inkantacjami, determinacją starając się nadrobić braki w mocy i szkoleniu.

A pieśń wciąż rozbrzmiewała.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Jeszcze chwilę temu wpatrywała się w niego spłoszonym wzrokiem, a teraz stawała się władczynią szmaragdowych pnączy.
Przyciągnął ją do siebie z zaskakującą łatwością, o co Frigg wcześniej nie posądziłabym swojego towarzysza. Nie żeby w jej oczach wcześniej był chuderlawą fajtłapą, po prostu nie miała okazji by dostrzec w nim choćby zalążek siły. Teraz przylegał do niej ciałem. Nagim.
Z początku odczuła niewyobrażalny wstyd, czym poinformowało młodzieńca wzdrygnięciem. Na swojej drodze spotykała mężczyzn w ich pełnej okazałości. Czasem z przypadku, ale w większości z powodu czysto medycznych. Jednak on nie był przypadkiem. Ani chorym. Momentalne chciała go poczuć jeszcze bliżej i mocniej, w nieco inny sposób. Bardziej wyniosły i zadowalający. To fantazyjne myśli obładowały ją wewnętrznym zawstydzeniem, których uczucie spotęgowała świadomość, że on ani przez moment nie zinterpretował jej osoby w taki sposób. Bynajmniej - nie w zaistniałej sytuacji.
Na początku więc, driadzie trudno było skoncentrować się na sensie zdań, chociaż zapamiętała każde z nich. Pragnienie fizyczne jeszcze na moment zbojkotowało umysł leśnej dziewczyny, gdy jego dłonie wędrowały wzdłuż ręki, zatrzymując się na nadgarstkach. Do ciała zielono-skórnej powoli napływały pokłady nowej energii, zastępując pragnienie czymś zupełnie nowym i ponad pierwotnymi instynktami. Ekstaza, ta sama, którą wypełniony był maie. Niewyobrażalne uczucie, którego w żaden sposób nie dało się zastąpić czy określić.
Teraz w pełni skupiła się na tym co mówi, słuchała go uważnie, nieprzerywalnie. Chłonęła zawzięcie magię, aż do momentu, którego wcześniej nigdy nie dano jej było zaznać, bowiem teraz odczuła koniec. Koniec zapotrzebowania na magię. Siedziała w jej pełni, a ona tylko krążyła po organizmie. Nie było pustki ani braków. Nie było strachu, że ulotni się niepowracalnie, że zabraknie jej obecności. Odżyła na nowo, niczym zeschnięta roślina, którą wystarczyło jedynie podlać by znów sięgnęła kwiatem nieba. W pełni sił, bez obaw o nagłą śmierć, omdlenie lub utratę krwi. Czuła się silna, wręcz niezwyciężona, nie do pokonania.
I nie rozumiała. Nie rozumiała obawy przed energetycznymi istotami. Tego dystansu i jednak ciągłej izolacji od maie. Dlaczego driady unikały ich towarzystwa? Byli niesamowici! Mogli obdarować je niezwykłą mocą! Idealna koagulacja!
Ale Frigg nie miała okazji wcześniej zrozumieć dlaczego. Teraz, zachłystnięta magią, nie mogła tego sobie wyjaśnić ani zrozumieć.
Wtuliła barki w jego ciało, otarła uchem o jego zarost. Na jej twarzy pojawił się nie ładny uśmiech.
"Odpowiedzą na me wezwanie?" pomyślała chełpliwie.
Wykonała ruch małym palcem. Jeden ze splotów zawirował w powietrzu, a Frigg aż westchnęła w zadowoleniu i zaskoczeniu. Naprawdę! Teraz!...Teraz. wreszcie...zapanowała.
Obróciła nadgarstek i przedramię, palce zagięły się w zbierającym geście, a magiczne liny na moment przystanęły na baczność. Sekundę później odwiodła palce od siebie, zupełnie jakby strzepnęła wodę z końca palców i zacisnęła w pięści. Wiązki gwałtownie wbiły, niczym szpikulce, wbiły się w ciało nekromanty. Frigg doskonale wiedziała, że go to nie uśmierci, aczkolwiek przyniosło to za sobą odrobinę zabawy i satysfakcji. Czuła się niezwyciężona.
-Obiecałam Ci odwiedziny w Twoim wymarzonym świecie-wyszeptała nienawistnym wzrokiem, pełnym zadziwiającego zadowolenia.-Półumarlaku.
Sploty odbiły się od sztucznego ciała liche i odskoczyły na bok, trafiając na swojej drodze na berło. Uderzyły mocno, skumulowaną siłą, a Frigg dorzuciła jeszcze odrobinę magii od siebie. Uparcie starały się wbić w serce kryształu, dlatego dziewczyna dodatkowym pchnięciem, dorzuciła dawkę życia w wirujące pod ostrym kątem szmaragdowe zakreślenia. Usłyszała pęknięcie, a zaraz po nim kolejne i kolejne, aż wreszcie rozpad.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Wraz z rozbiciem rdzenia, czy jak kto woli serca berła, fala purpurowej magii rozeszła się po ciasnej przestrzeni kanałów. Odbijając się od ścian, a następnie od samej siebie, strumienie energii rozbłysły tysiącem kolorów, jak w kalejdoskopie. Mistyczny wybuch wstrząsną podziemiami, zabijając każdą istotę dość głupią, by w porę nie zasłonić się magiczną tarczą. I choć feeria barw zmusiła ludzko-elfickie oczy maie do odwrócenia wzroku, pobudzone magią zmysły zarejestrowały to, co zmierzało w ich stronę.
"Przeżyjemy!" - ta myśl nawiedziła ducha lasu z pewnością większą, niż oczekiwałby po samym sobie w normalnej sytuacji. Wyciągnąwszy przed siebie dłoń, tą którą jeszcze nie tak dawno wskazywał szmaragdowe pociski, stworzy pryzmatyczną barierę między nimi, a źródłem eksplozji. Zderzenie się dwóch potęg wstrząsnęło jego magicznie-stworzonym ciałem niczym kukiełką i tylko dzięki mocy płynącej zarówno przez Frigg, jak i Darshesa, zdołał utrzymać się w niewzruszonej pozycji. Strumienie mocy rozbijały się fala za falą, a każda miast słabnąć z upływem czasu, stawała się coraz potężniejsza. Drobny i ciepły ciężar spoczął na jego klatce, jakby szukając fizycznej osłony przed niematerialnym wrogiem. Lewa ręka samoistnie objęła Frigg w geście ochronnym podczas gdy prawa, wciąż spoczywając na barierze, stanowiła kanał dla strumienia energii. W tej nienaturalnej ciszy - a być może huku, który ich ogłuszył - maie pragnął przytulić driadę, zapewniając równocześnie, że taki pokaz fajerwerków to jedynie niegroźna magiczna sztuczka. Że nie ma się czego bać.
Niestety rzeczywistość była inna i jeden błąd mógł ich posłać prosto w objęcia kostuchy.

Trzask. W szmaragdowej tarczy pojawiła się jasna rysa, która dość wyraźnie zaczęła się odcinać na otaczającym ich tle. Trzask Szczelina się przedłużyła, szczęściem jednak kumulujący się pod drugiej stronie mizmat, nie był jeszcze wstanie przedrzeć się przez tak wąską szparę...Trzask Kolejne pęknięcie. Trzask I jeszcze jedno. Zasłona, która do tej pory powstrzymywała napierającą na nich falę śmiertelnej magii, zaczęła się trząść i rozpadać. Ile jeszcze wytrzyma? Jak długo pozostanie szczelna? Czy starczy mu sił, by utrzymać ją do końca? Te i inne pytania, niechętnie zaczęły pojawiać się w ociężałym z wysiłku umyśle Darshesa. Wystarczyło jednak jedno spojrzenie w sarnie oczy Frigg, by momentalnie zapomnieć o swych wątpliwościach. Jeśli tu zawiedzie nigdy więcej nie poczuje jej ciepła, nie zasmakuje jej warg i nie zatopi się w tym równie płomiennym kolorze włosów. Nie zobaczy jej uśmiechu, czy złości... pożądania i nienawiści...
Nagle jej zapragnął, ale nie w tak, jak to się miało skończyć tamtej nocy, pod Złotym Groszem. Nie chciał by między nimi pozostała jedynie łóżkowa przygoda i wspomnienia wspólnie spędzonej nocy. Chciał móc wracać do driady. Do miejsca, które mógłby nazwać domem. Które zawsze byłoby przy jej boku. Jeśli istniał choć cień szansy na taką przyszłość, musiał teraz wytrzymać. Musiał dać z siebie wszystko, gdyż wreszcie znalazł jakiś cel w swoim nędznym życiu!
Jakby w odpowiedzi na jego myśli ściana życia, oddzielająca ich od niechybnej śmierci, nabrała przepięknego, bursztynowego koloru. Miodowe żyłki przecięły całą powierzchnię osłony, docierając do pęknięć i wypełniając ich zawartość swoją esencją. Jego ciało drżało z wysiłku. Nie... To nie jego ciało drżało. Oderwał na chwilę wzrok od śmiertelnej walki toczonej przez magiczne potęgi i spojrzał na swą towarzyszkę. Jej drobne ciało drgało z wysiłki, a pot skroplił się na jej skroniach gdy w nieludzkiej koncentracji i żelaznym uścisku woli, dopasowała swoją moc do jego, wplatając własną energię w jego zaklęcie. Drobna dłoń, tuż pod jego własną, uwalniała smugi bursztynowego światła, z każdą chwilą przybliżając ją do omdlenia z wysiłku. Jej ciało nie było przystosowane do kontrolowania takiej ilości magii i za niedługo zawór bezpieczeństwa odetnie jej umysł od ciała, by nie zniszczyła samą siebie.

Wtem przed nimi rozegrał się koszmar. Niby upiór z odłamów mgły, stanęła przed nimi widmowa postać. Spod ciemnego kaptura wyglądała naga czaszka o oczach tak pustych, że aż mrożących krew w żyłach. Układem twarzy kogoś mu przypominała, nie bardzo tylko wiedział kogo. Żuchwa poruszyła się bezdźwięcznie, a kościsty palec spoczął na czubku bariery. W tym miejscu pojawiło się pęknięcie.
"Jaja sobie robicie, nie?" ~ pomyślał przerażony, zrozpaczony i jednocześnie roztrzęsiony. "Że to niby kostucha?"
Z ostrym zgrzytem, kość przesunęła się po barierze, a za nią podążyło pęknięcie. Nie ważne czy to była halucynacja czy nie, faktem jednak pozostało to, że upadek bursztynowo-szmaragdowego muru był teraz kwestią czasu, a oni w każdej chwili mieli zasilić szeregi umarłych, jeśli taka wola niebios, na tamtym świecie.
Kiedy jest się samolubnym, podjęcie decyzji okazuje się zaskakująco łatwe. Chciał driady i ją dostanie. Nawet jeśli stojąca przed nim kostucha jest prawdziwa, nie miał zamiaru oddawać jej pola. Przyjdzie do niej, kiedy nadejdzie odpowiedni czas, ale to on go określi. Nie miał zamiaru zostać marionetką, a szulerem rozdającym karty. A diś zamierzał jedną wyciągnąć z rękawa.

To co się zdarzyło w ciągu następnych kilku sekund, maie pamiętał jedynie jako zamazane obrazy. Frigg coś do niego mówi, a on w odpowiedzi uśmiecha się chytrze. Łapie jej twarz w dłonie i delikatnie unosi podbródek. Brązowe oczy, odbijające jego własne, a także tysiące innych rzeczy. W oddali rozlega się trzask - to bariera upada. Ciemność otacza ich pierścieniami w morderczym uścisku, a on dalej patrzy jej w oczy, a z jego ust nie znika uśmiech. Ciemność jest już parę cali od nich, a on nagle rozpływa się w powietrzu, w mgiełce barachitowego światła. Przerażone oczy driady wyrażają strach, rozpacz, ból i być może zawód.
W następnej chwili patrzy na ciemność, na szkieletową sylwetkę oczami dziewczyny. Świat wydaje się dziwny, większy niż ten, do którego przywykł. Czuje ją, jej świadomość i jej moc, gdzieś zaraz obok jego własnej. Może nie dosłownie, ale na tej samej płaszczyźnie. Jest i klątwa, o której natura przeraża go jednocześnie i fascynuje. Zatruwa ją i zabija, jednocześnie jednak jej źródła nie da się odnaleźć nigdzie w jej ciele. Najważniejsze jednak, że to ciało go akceptuje, oddając pełną kontrolę pod władanie ducha lasu. Czuje chłód spowijający ich wspólne ciało. Chłód nie mający nic wspólnego z temperaturą.
A i tak się uśmiecha. Dlaczego?
Odpowiedź na to pytanie utonęła w rozbłysku jaskrawego światła.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Dojrzała nowo powstającą sieć, którą upleciono z purpury. Szybko przekształciła się w oślepiającą paletę barw o konstrukcji podobnej do kryształów, niemalże doprowadzających do oczopląsu. Nim zdążyła jakkolwiek zareagować, między nią, a energią powstała magiczna bariera. Docisnęła się ciałem do maie, dłonią, z początku, spoczywając na jego prawym ramieniu. Szukała bezpiecznej kryjówki, a która driada nie poczułaby się dobrze w ramionach leśnych istot? To właśnie natura była im w pełni przychylna. Darshes nie niósł jej tylko za sobą, ale także i w sobie. Nie potrzebowała dużo czasu by zorientować się kto był odpowiedzialny za powstałą tarczę ochronną, ale to nie ona skupiła na sobie pełną uwagę Frigg.
Poczuła, jak ręka mężczyzny, spokojnym gestem, obejmuje jej drobne ciało. Klatka piersiowa dziewczyny nabrała maksymalnej objętości i chociaż nie słyszała swojego wdechu, odnosiła wrażenie, że zdradziła całemu światu swoje emocje, którymi z resztą była zaskoczona.
Chciała zostać na tej przystani o wiele dłużej niż sama sobie to przyznawała. Nie miała się już o co martwić, ani czego bać. Wszystkie problemy wokół stały się wyłącznie ziarnem piachu, w tej wciąż przesypującej się klepsydrze. Pogoń za odnalezieniem odtrutki, ciągła ucieczka przed przeszłością, ciągłe ukrywanie się po kątach, a nawet sama klątwa, wydawała się niczym. Równie wielkim nic, co zaistniała sytuacja.
Chwilę później jednak wszystko się zmieniło.
W głuchej ciszy rozległ się trzask. Posiadając tak wyczulony słuch, driada nie potrafiła określić jego źródła. Dopiero kolejne pęknięcia nakierowały ją na odpowiednią drogę. Nie wytrzyma... pomyślała. Nie wytrzyma...
Spojrzała na niego niewinnie. Oczy rozrosły się niewyobrażalnie, a w brązowej barwie zagościł odcień smutku. Trudno było go wytłumaczyć. Może to właśnie w tym momencie podjęła decyzję? Wiedziała, że muszą przeżyć. On musi przeżyć. Jeżeli cokolwiek pójdzie nie tak, nie może mu pozwolić na poświęcenie. Nie był tego wart, a raczej ona, we własnym mniemaniu, nie była aż tak cenna. Musiał żyć, po prostu musiał. Był istotą żywą. Żywą w pełni, a ona powinna umrzeć już sto lat temu. Nie mogła mu pozwolić.
Nie zasługiwał na taki koniec.
Jeżeli ktoś miał zginąć w tym towarzystwie, to tylko ona. Jak zawsze - nie przyjmowała sprzeciwów. Drobna dłoń driady powoli zsunęła się wzdłuż jego ręki, szukając punktu zaczepienia. Dziewczyna w żadnej mierze nie była ekspertem w dziedzinie magii, aczkolwiek, z rzadka kiedy i całkiem z przypadku, udawało się jej wyszukać możliwości wtrącenia się w czyjeś zaklęcie, oczywiście wyłącznie w dwóch określonych dziedzinach, którymi sama była w stanie zawładnąć. Głównie robiła to, a raczej próbowała to robić, z zamiarem przerwania czaru, bądź zmienienia jego toru. Tym razem musiała idealnie wejść w sam środek. Wiedziała, że jeżeli popełni błąd, szmaragdowa powłoka rozpadnie się w drobny pył, rozproszy uderzając ciężko o ziemię, a wielobarwna sieć pochłonie w pełni ich ciała. Ułatwieniem dla driady było wcześniejsze połączenie między obojgiem. Gdyby nie to, sama pewnie nie byłaby przekonana, co do swojego awaryjnego planu.
Palce dokładnie badały każdy napotkany skrawek ciała. Wolne przestrzenie, o ile tak to mogła określić, pojawiały się, ale nim zdołała zareagować, ulatniały bądź łączyły, nie dając szansy na przebicie. Była niecierpliwa, bardzo zniecierpliwiona. Zielone ciało w żadnym calu jeszcze nie drżało, ale nerwowość sytuacji nie pozwalała ochłonąć organizmowi. Musiała zadziałać szybciej, mniej ostrożnie.
Pusta przestrzeń. Przeskok. Przebicie.
Udało się! Nierównomiernie ścieżki pokryła miodowa rzeka. Powoli oddawała się coraz bardziej, chciała dać się pochłonąć pełnej koncentracji. Czuła teraz całkowitą przestrzeń panującą wokół nich. Każde jego osłabnięcie, wzmocnienie. Walczyła ostro o przejęcie kontroli. Miód wypełnił szczeliny, wybił się na krańce, oblazł brzegi szmaragdowej bariery. Wciąż była za słaba.
Tchnęła magiczną energią, a bursztyn skroplił się na powłoce. Wypływał gęsto z ręki driady. Dopiero teraz odczuła skutki uboczne tak niewyobrażalnej próby jakiej się podjęła. Drżała. Pot spływał jej z czoła, wzdłuż pleców i pośladków. Niewyobrażalne zmęczenie zdawało się nijak ruszać driadę. Musiałą to wygrać, przejąć. Nie mogła pozwolić mu na śmierć.
Uda mi się. Uda.... pomyślała z zadowoleniem. Hah! Jak dobrze, że oddał jej tyle energii! Teraz to wykorzysta!

No dalej...
Wypuściła z siebie kolejną dawkę.
No dalej!
Kolejna/
Dalej!
Niemalże wrzeszczała do siebie w myślach. Potężna barachitowa bulwa wypłynęła gwałtownie już na wysokości łokcia. Czuła, jak swoimi mackami zakleszcza się na przedniej wierzchni bariery, poszerza jej rozmiar, a zarazem pęka na brzegach. Narastała w niej pycha i niewiarygodny zapas wiary w siebie.

Zimno. Nagły chłód przemknął po spoconym i rozpalonym ciele Frigg. Momentalnie zawładnął nią strach i zwątpienie. Jego ciało, na wpół materialne, na wpół namacalne, było tak blisko. Zacisnęła powieki, ręka talepała się z wysiłku. Zagryzła zęby, krew spłynęła po jasnej wardze leśnej dziewczyny.
Nie mogę...pozwolić.
Drobne palce wygięły się w nienaturalny sposób. Traciła kontrolę. Pęknięcie. Długo nie wytrzyma, tylko kwestia czasu. Wykorzysta wszystko, była zdecydowana wykorzystać pełny zasób. Była coraz bliżej przejęcia kontroli.
-Zjeżdżaj stąd! -wrzasnęła w stronę druida gwałtownie zwracając głowę w jego stronę i odpychając nieskutecznie-Zjeżdżaj mówię!
Spojrzał na nią w dziwny sposób. Jakiś spokojny, ale przede wszystkim - chytry. Zdenerwowała się.
-Uciekaj rozumiesz?! Masz przeżyć, idioto!-wrzeszczała nadal, ale jego reakcja była taka sama- SPIEPRZAJ!
Struny głosowe aż boleśnie zadrapały driadę. Czego nie rozumiał?!
Oczy wypełniły się szczerym zdziwieniem, gdy dłonie mężczyzny objęły dziewczęcą twarz. Chciała potrząsnąć przecząco głową, sprzeciwić się. Pęknięcie odbiło się jasnym blaskiem w zielonych oczach. Szukała w nich jego zwątpienia, a zarazem siły.
-Nie...-odpowiedziała głucho.
Wilgotna płachta okryła czekoladową barwę oczu driady. Łzy napływały samoistnie, ale wciąż jeszcze nie spłynęły po polikach. W kącikach drżały jedynie krople, zupełnie, jak poranna rosa na ostrych krańcach liści. Wystarczyło jedno wstrząśnięcie by runęły w dół. Śmierć zacisnęła się wokół nich, a on...
Barachitowy pył. Samotność.
-Nie.
Poczuła się oszukana, zdradzona. Pozostała tylko ona i śmierć. Bała się tej chwili od stu lat, spotkania z końcem. Kolejnego zawodu, dokonując niemożliwego. Dokładniej rzecz biorąc - doznała porażki tuż przed śmiercią. Ta sama mieszanka uczuć, którą doznała mając niespełna dwadzieścia lat. Rozpacz, ale przede wszystkim ból. To on zacisnął się gulą w gardle, sparaliżował ciało, rozmył obraz w oczach.
I rozmyta postać. Białe kanty, czarne zagłębienia. Śmierć?
I jeszcze coś. Drzemiącego w niej i tylko w niej. Dziwne uczucia, całkiem nieprzyjemne, ale przyjemniejsze od bólu.
Jaskrawe światło i niepamięć dalszych wydarzeń.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Kiedy odzyskał świadomość, pierwszym co do jego otępiałego umysłu dotarło był ból. Jakby tysiące drobniutkich igiełek przeszywało mu plecy, z każdym ruchem wbijając się coraz głębiej i głębiej. Z głośnym sykiem przewrócił się na bok, jednak wszystko co widział to wciąż ciemność. "Czy tak wyglądają zaświaty...?" ~ pomyślał oszołomiony. "Cholerny ból i wszechogarniający mrok?" Wrócił do pozycji, na wznak czuemu teraz towarzyszył chrzęst, jakoby potłuczonego szkła. Jego spojrzenie padło na niewidoczny sufit ~ "W sumie... To całkiem miłe uczucie..."
Potem jednak zaczęły napływać wspomnienia ostatnich wydarzeń, wciąż jeszcze przez mgłę, ale nieubłaganie obrazy zaczęły zalewać otępiały umysł. Pękający artefakt. Figg i on sam, starający się utrzymać pękającą barierę. Kostucha i... Błysk.
Teleportacja!
"Ja żyje!" ~ pomyślał podekscytowany, podrywając się do siadu i od razu tego pożałował. Plecy rozpalił ogień piekielny i posłał delikatną istotę na ziemię. I to dosłownie. Musiał leżeć na jakimś łóżku czy stoliku, bo lot trwał stanowczo zbyt długo i zakończył się bolesnym sińcem na prawym przedramieniu.
Jego przedramieniu.
Otwierając oczy, z niemałym wysiłkiem sięgnął do klatki piersiowej, w duchu przepraszając Frigg. Nic, płasko. Jedynie twardy zlepek mięśni, które choć stworzone, kształt zawdzięczały długim godzinom ćwiczeń. "Rozłączyło nas..." ~ tyle zdążyło mu przemknąć przez myśl, nim w powietrzu rozległ się piskliwy głos dziecka i delikatne stukanie o drewno.
- Mistrzu Rhaevaern!
Maie zamarł. Nie znał tego nazwiska. Ani właściciela owego głosu. Nie wiedział, co miało oznaczać słowo "mistrz", ale jedyne skojarzenie to albo rzemieślnik, albo mag. I modlił się, by było to to pierwsze bo... Z zasięgiem jego teleportacji, nie było wiele miejsc gdzie na ludzi można by było wołać "mistrzem".
- Mistrzu...? - ponownie padało pytanie.
- Widzisz, nie ma go! - powiedział zniecierpliwiony i nieco zdenerwowany inny głos. Również musiał należeć do dziecka.
- Ale...
- Chodź! I tak mamy z nim jeszcze sztuki tajemne dziś po południu.
Westchnięcie. Odgłos oddalających się kroków. Cisza.
Maie wypuścił nieświadomie wstrzymywane powietrze i wymacał podporę tego, na czym wcześniej leżał. Z całej siły przywalił w drewno czołem. Głuchy huk i ból.
"Gratuluje." - poczuł lepką i ciepłą ciecz, spływającą po twarzy. Śmierdziała i miała niezwykle metaliczny posmak. "Nie tylko teleportowałeś się bez zakotwiczenia. Zrobiłeś to by przenieść dwie osoby równocześnie, a na domiar złego wylądowałeś w kolejnej pułapce... I to śmiertelnej."
Plecy wciąż go bolały, a teraz dołączyła do nich głowa, ramię i wyrzuty sumienia. Ten dzień układał się coraz gorzej. Jakby tego było mało, zdaje się, że wylądował w prywatnych komnatach jakiegoś maga. W wieży... Trupiej Wieży! Westchnął ciężko... Zostawił Kamień Magazynujący, w śmierdzących ściekach, z na wpół żywym nekromantom, samemu zaś przeniósł się do najniebezpieczniejszego dla siebie miejsca w całej Alaranii! Czy mogło być jeszcze gorzej?
A i owszem, mogło. Wkońcu nie przeniósł się sam. Gdzieś po jego prawej stronie, rozległ się kobiecy jęk, jakby księżniczki budzącej się ze snu na niewygodnym łóżku. "Frigg..." ~ pomyślał z mieszaniną uczucia ulgi i niechęci. Cieszył się, że jest bezpieczna i jako tako żyje, ale równocześnie zdawał sobie sprawę, że zaraz będzie musiał odpowiedzieć na kilka niewygodnych pytań. Czy powinien się przed tym wyleczyć? Może przynajmniej będzie nieco jaśniej myślał, gdy rany na plecach znikną.
"I zaryzykować ściągnięcie na nas uwagi wszystkich, pobliskich magów? Taaaak..." ~odpowiedział sam sobie.
- Żyjesz? - patrzył się w stronę, z której dobiega dźwięk i choć nie widział rozmówczyni, miał nadzieje, że jego głos do niej dotrze.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Dziewczynka mknęła przez leśne terytorium. Stąpała lekko, szybko, jak na swoje możliwości, a dziecięcy śmiech odbijał się szerokim echem. Był głośny i donośny. Zatapiała bose stopy w ciepłym mchu i nieco zimniejszej ziemi, ale to w nijaki sposób było dla niej przeszkodą. Wyjęła długą wsuwkę, która splatała włosy w elegancką fryzurę. Loki, zaczynające się nieradykalnie od połowy głowy, zalśniły w promieniach słońca przedostających się spomiędzy liśćmi. Kasztanowa barwa błyskała na tle żywo zielonej barwy.
Stanęła gwałtownie, przybrała bojową pozycję grożąc małemu drzewku długą wsuwką.
-Haha! Broń się! A masz! Haha!
Rzuciła niezdarnie bronią w stronę przeciwnika. Zacisnęła mocno piąstkę, na twarzy dziewczynki pojawił się brzydki grymas, ale chuderlawy pniak wygiął się nieznacznie. Cios był nieudany, przedmiot zaszeleścił w garści świeżo wyrośniętych liści. Wydymała usta w niezadowoleniu, ale już po chwili zacisnęła brwi.
-Ach tak? Bronisz się!
Skoczyła w bok niczym żaba. Ryjąc kolana w ziemi i cienkim strumyczku, posunęła się do przodu, ubrudziła nieskazitelną biel sukienki, która zakończona była licznymi koronkami. Podkradła broń, odzyskując szansę na wygraną.
-Ha ha! Nie tak łatwo mnie przezwyciężyć!
Pomachała kilka razy ręką, nabrała wdechu, stanęła niczym słup czując pod stopą wilgotny pień. Obróciła się do tyłu. Czuła obecność tej gigantycznej rośliny. Spojrzała z podziwem i zachwytem na rozłożystość gałęzi. Obejmowały teraz pół nieba!
-Wow! -zbliżyła się o krok, ale szybko przypomniała sobie zasady zabawy- Acha! To mój prawdziwy wróg tak! Haha!
Skakała żywo po korzeniach, udając, że między nimi płynie niszczycielska lawa, który jakże zacny obowiązek przejęła woda. Dziewczynka śmiała się, krzyczała.
-Nie wygrasz ze mną! Nie wy...Auuuuuua!
Przyłożyła dłoń do obitych pleców. Na zadrapanej, brudnej stopie pojawił się wężyk krwi. Syknęła z bólu gdy tylko rana dotknęła wody. Do kącików oczu napłynęły łzy.
-Jak boli! -załkała.

Po okolicy rozniosła się cisza. Jedynie woda chlapała uderzając o korzenie. Dziewczynka rozejrzała się po okolicy. Ucieszyła się, gdy tylko objęła wzrokiem całą okolicę. Jezioro otoczone było kolumnami silnych drzew. Wierzby kryły tajemnice drugiego lądu, sosny dumnie stały, a trzcina kryła w sobie drobne zwierzęta, które teraz w tajemniczy sposób ucichły. Dojrzała cień w tafli wody. Wstała, powoli. Nie chciała wystraszyć tej ogromnej ryby!
Ale nie była to ryba.
Z wody wyskoczył stwór o oczach jak mucha i włosach przypominające wodorosty. Dziewczynka krzyknęła przerażona. Automeris rzucił się w stronę dziecka, które poniesione falą, zdołało uciec. Był przerośnięty. Gdyby tylko znała się na miarach, z pewnością nie uznałaby jego wzrostu na trzy stopy. Morski stwór charknął podle i głośno, ruszył za ofiarą gniotąc drzewko.
Krzyczała wystraszona. Uciekała ile sił w małych nóżkach. Przeskoczyła pniak, ale zahaczyła o obdarte liany wierzby. Upadła. Szybko uniosła głowę, dojrzała dorosłą postać.
Elf zwrócił się w stronę dziecka. On też walczył. Zdezorientowany został rąbnięty łapskiem w ucho. Upadł ciężko, a za nim pociekła ścieżka krwi. Dziewczynka drżała z przerażenia. Obróciła się w stronę własnego prześladowcy, który wyskoczył za pnia. Fioletowy medalion błysnął po brązowych oczach. Pisnęła ogłuszająco, broniąc się ręką, podkulając nogi. Płacząc.
Kolejna fontanna krwi. Tym razem na białej sukience. Medalion uderzył o kamień. Stwór charknął w niebo głosy, obrócił się, pobiegł w bok. Wracał do poprzedniej postaci, zdążył wskoczyć do wody pozostawiając po sobie jedynie fioletowy pył. Drugi również oberwał, ale już nie uciekł.
Ciało dziewczynki drżało sparaliżowane strachem. Łzy ciekły nieustannie.
-Sor'ca?
Zastygła. Spojrzała za siebie. Dojrzała stopy, powędrowała wzrokiem ku górze. Postać pochyliła się w jej stronę. Milczała patrząc na nieznajomego. Był młody. Czerwona barwa zlepiła czarne kosmki włosów, spływała wzdłuż szyi, łapała w objęcia poszarpane ciemne ubranie. Okropna rana, rozdrapana, głęboka, jednak dziewczynka utkwiła w zastygłej barwie zeschniętej, ciemnej krwi oczu elfa.
-Yrden sor'ca. Manna?
Mówił krótko i zwięźle, ale nie rozumiała ani jednego słowa. Gadał w dziwny potłuczony sposób, a w dodatku te ciemne oczy...
-C....cc....co?
Uniósł brew w zastanowieniu.
-Nie rozumiesz? -spytał nieco zaskoczony- Jesteś driadą...
Uniosła brązowe oczy. Zdezorientowana, wystraszona, ale o wiele spokojniejsza. Mimo wszystko. Rozejrzała się po okolicy dostrzegając inne martwe stwory o włosach przypominających podwodną roślinność.
-Nic Ci nie zrobią. Nie żyją. Jesteś bezpieczna.
Wróciła wzrokiem na elfa.
-Przepraszam! -dotknęła dłonią jego żuchwy, chciała pomóc. Z zielonej dłoni wypłynął bursztynowy płomyk. Młodzieniec syknął, odsunął głowę, ale już po chwili uśmiechnął się. Ujął w dłoni drobne palce driady.
-Przepraszam! -zapiszczała.
-Nic się nie stało. Jesteś jeszcze malutka, masz czas by poćwiczyć. Dziękuję... Fea taure.
-Przestań tak mówić!
-Jak?
-Fea...ture!
Chłopak zaśmiał się cicho.
-Nie rozumiesz?
-Tata mówi, że z Wami nie da się dogadać!
-Z Nami? -spytał cierpko- Nie dogadasz się tylko ze stworami. O, takimi jak one. One rozumieją tylko siebie.
-Hm...-dziewczynka podrapała się po podbródku- To Ty też jesteś stwór!
Wskazała brzydko palcem w stronę nieznajomego. Nabrała powietrza wystraszona, ale on tylko się zaśmiał.
-Van scarle?
-Coooo?
-To już po Twojemu!
-Po mojemu jest...jak po mojemu! Tak jak słyszysz! Ja nie jestem stworem!
Elf cofnął głowę w zdziwieniu. Szybko jednak zrozumiał, gdzie chowali dziewczynkę i chociaż nie okazał swoich emocji, z pewnością nie były one pozytywne.
-Jak Cie nazywają, moja zielona koleżanko?
-Koleżanko? Nie jestem Twoją koleżanką! -prychnęła obrażona- Ja nie przyjaźnię się ze stworami! Są straszne! Porywają takie jak ja!
-To dlaczego Cie jeszcze nie porwałem i nie pożarłem?
-Bo... agrrr! -założyła obrażona ręce na brzuchu. Milczała.
-No dobra... Nie obrażaj się już. Jak Cie zwą?
-Fri...
Dziewczynka wyprostowała się. Elf momentalnie wychwycił jej skupienie. Wiedział, że wiele driad obdarzonych zostało o niewyobrażalnie dobry słuch. W teorii się nie mylił. Odskoczył od niej szybko. Mała siekierka wbiła się w ziemie, tuż obok jego nogi. Młodzieniec chwycił lekki, smukły miecz. Do dziecka podbiegł człowiek w starszym wieku.
-Zostaw ją Ty gniocie! Łapy precz od tej dziewczynki! Wynoś się!
-Ale...-zajęczała driada.
-Cicho bądź! Ile razy możesz uciekać?! I gdzie do jasnej cholery Twoje buty?!
-Nic jej nie...
-Stul pysk! Bo oberwiesz!
Starszy mężczyzna miał sięgnąć do pochwy po broń, ale elf stał już z naciągniętym łukiem. Ten w odpowiedzi tylko drgnął.
-Namarie sor'ca.
Młodzieniec zniknął w gęstym lesie. Opiekun nie próbował gonić. Nawet najgłupszy wieśniak we wsi wiedział, że nie warto próbować zabić elfa w lesie. Szarpnięta dziewczynka nie zdążyła odmachać, ale także nie potrafiła odnaleźć tego co widziała. Kobiety. Nie dostrzegła twarzy, koloru włosów. Jedynie smukły kontur.

***
Potężne impulsy bólu dudniły jej w głowie. Powoli wracała świadomość bycia, ale jeszcze nie otworzyła oczu, nie drgnęła. Dudnienie powoli rozkładało się w przestrzeni, ale do mózgu dopływała reszta impulsów. Sztywne ciało podjęło próbę walki o minimalny ruch. Nie ruszyło się nawet o centymetr. Poobijane, z pewnością fioletowe od wielu sińców, próbowało dojść do siebie.
Ale czym był ból fizyczny w przeciwieństwie do tego psychicznego?
W wyobraźni jeszcze tkwiły obrazy wspomnień, a w niej kontur kobiety. I elf. Elf o zeschniętej krwi w oczach. Czemu akurat to wspomnienie przyszło w momencie śmierci? Co w nim było ważnego? Nie odpowiedziała sobie na te pytania, nawet nie pragnęła wyjaśnić sobie tej tajemnicy. Teraz nic nie było ważne. Śmierć wygląda okropnie...pomyślała.
Ciało delikatnie przechyliło się na bok. Poczuła, jak łopatka dotyka twardej powierzchni. Ból przeszył płuca, powieki minimalnie się uniosły. Usłyszała swój głos w jęku. Odbił się głośno w czarnym pomieszczeniu. Otworzyła powoli oczy, usłyszała jak ciecz kapie, uderza uparcie o podłoże. Denerwujący dźwięk.
-Au..... Moja głowa...-szepnęła po czym przyłożyła dłoń do potylicy. Syknęła z bólu. Śmierć wygląda na prawdę dziwnie, ale prawda, że odczuwa się w niej wyłącznie ból.
Kap, kap, kap. Wciąż kapie, krople docierają do jednego miejsca. Ciekną, czuje ich wilgoć. Czy na pewno umarła?
Położyła dłoń na wysokości klatki piersiowej, wzniosła się na ręce, drugą dzielnie pomagając. Ból, ból, ból. Istniała w jakiejś kiepskiej beznadziejności i bezsensowności. Ból w ręce, ból w głowie, ból w sercu. Przytrzymała czoło dłonią. Czuła zaschnięte ścieżki łez, kompletne wykończenie fizyczne. Cóż za ironia. Całe życie poszukiwała pewnego źródła magii, teraz gdy dostała jej pełny magazyn, nie mogła się unieść, nie chciało się jej nawet istnieć w śmierci. Ale czy na pewno umarła?
Marzyła o gorzołce i zapomnieniu, choćby na jeden dzień. Opuściła dłoń, wpatrywała się w czarną przestrzeń. Nic nie przechodziło jej przez głowie. Istna pustka.
Uniosła dłonie, spojrzała na nie. Powędrowała na przedramię, ramiona. Brzuch, uda. I ten cholerny ból.
"Żyję?"
Obróciła się w drugą stronę. Jęczała z bólu i poczucia ciężkości. Jakby była wielkim workiem kartofli, a nawet powozem wypełnionym pyrkami. Miała właśnie unieść głowę, gdy w pomieszczeniu rozległ się kolejny głos. Zbyt znajomy, zbyt trudny do zapomnienia.
-Ai!-wyrzuciła niezdarnie, ciężko i w strachu, dwa sztylety. Jeden z nich wbił się w drewno, drugi odbił i upadł. Nie widziała nic. Pręciki jeszcze nie przejęły obowiązku widzenia w ciemności.
-Dd...Darshes?!-pisnęła zakrywając momentalnie usta- Ty żyjesz!... -wychyliła ciało ku przodowi, nawet ból nie był w stanie przerwać zaskoczenia driady, w którym iskrzyła się nutka nadziei- Ty... -nabrała powietrza niemalże w zachwycie- ...żyjesz...-zachwyt i radość zginęła w ostatnim słowie. Wycedziła je powoli i niechętnie, mógł wyczuć w nim pełny nienawiści jad.
Może gdyby nie ciemność, skończyłoby się to dla maie o wiele gorzej. Rzuciłaby się z wielką chęcią rozszarpania go na strzępy, ale dłonie tylko drżały w potężnym uścisku pięści. Na twarzy pojawił się nieładny uśmiech. Rozejrzała się jeszcze raz. Wzrok małymi kroczkami adaptował się do panującej ciemności.
-Co Ty zrobiłeś? Jak to zrobiłeś? I gdzie my jesteśmy?! -wyszeptała zgryźliwie trudno powstrzymując się od donośnych krzyków. Nie mogła nikogo innego obwinić o obecną sytuację. Ona nic nie zrobiła. Pozostał więc druid, lub ewentualnie tajemnicze zagięcie czasoprzestrzeni. A może obydwoje umarli i teraz czekają w kolejce do piekła?
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Darshes nie miał nawet siły by zareagować obroną na atak. Żaden, nawet ten werbalny.
- Od czego by tu zacząć... - powiedział, zamykając oczy. - Hmmm... Posiadłem ciało bezdennej studni, gotowej w każdej chwili mnie połknąć... - mówił spokojnie, niemal wesoło. Zupełnie jakby bawiła go zaistniała sytuacja. I w sumie tak było. Fakt, że jeszcze żyli, zawdzięczali wyjątkowemu szczęściu. Jak więc inaczej można zareagować jak nieco nerwowym, ale za to szczerym śmiechem. Cóż przynajmniej prawdziwym, zwłaszcza odkąd po raz kolejny udało mu się oszukać śmierć. - Wykonałem teleportacje... Bez kotwicy... I przeniosłem dwie istoty równocześnie.
Właściwie nie bardzo przerażał go podły nastrój driady, ale był to prawdopodobnie skutek tego, że nie mógł zobaczyć jej miny. Może to i lepiej...
- Wyrwałem nas z ramion śmierci, by przenieść prosto przez wrota do zaświatów. - Miał tu na myśli teleportacje, która mogła się dla nich zakończyć rozszczepieniem na setki kawałków lub utkwieniem wewnątrz jakiejś ściany, bądź zakopania kilka metrów pod ziemią... Ale o tym Frigg nie musiała wiedzieć. Pozostały mu jeszcze resztki zdrowego rozsądku, a jeden ze sztyletów wciąż błyszczał, wbity parę cali od jego nosa jako przypomnienie. - Koniec końców, trafiliśmy jednak do krainy śmierci.
Odetchnął i spojrzał w kierunku, skąd dobiegł go wściekły głos driady.
- Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. - odparł niemal nonszalanckim tonem z nutką ironii. - Zdołałem się przynajmniej zorientować, że jesteśmy kilka poziomów nad celem naszej wędrówki, czyli relatywnie bliżej celu.
Odczekał kilka sekund, by wiadomość ta w pełni dotarła do dziewczyny. Następnie podsumował to wszystko gorzkim tonem w którym można było wyczuć wiele niezadowolenia. Głównie z siebie samego.
- Tak. Przeniosłem nas do najbezpieczniejszego miejsca w całej Maurii, strzeżonej przez setki zaklęć Trupiej Wieży. Jesteśmy w cholernej komnacie, cholernego nekromanty, który tytułuje się cholernym Mistrzem, a wokół nas jest cholernie dużo adeptów śmierci! - głos zaczął mu drżeć. Ze wściekłości. Ale na kogo właściwie? Na Frigg? Nie, nie miał powodu by jej cokolwiek zarzucić. Na siebie? O tak, nie mógłby być bardziej wściekły na siebie, niż jest w tym momencie. Na los? To swoją drogą. Z pewnością za to, że rzucił ich do mrocznej pracowni maga, a nie jakiejś publicznej łaźni czy czegoś takiego. Naprawdę wolałby teraz oglądać nagie ciała niż nagie szkielety.
"Kobiece ciała" ~ uściślił w duchu.
- Wybacz, że się wściekam, ale gorzej być nie mogło. - powiedział, uspokajając się nieco. - Co prawda, wydaje mi się, że jeszcze nikt o nas nie wie, jednak to też wiąże nam ręce. Nie możemy używać magii. Tutejsi mistycy momentalnie to wyczują i będą wiedzieć, że coś jest nie tak, a oni nie zaproszą cię na herbatkę. Z mojej wiedzy wynika, że domki dla lalek mają wśród nich nieco inne znaczenie. - Podniósł się z ziemi. Na kolana na razie, bo każdy ruch sprawiał, że błyskawica bólu przeszywała mu plecy. Nie próbował nawet sięgać za nie rękami, tylko pogorszyłby sytuacje.
- W sumie, wydaje mi się, że akurat Magii Pustki możesz używać. - wspomniał cicho, przypominając sobie jak driady wykreowała fałszywy obraz samej siebie. - Jednakże na moje moce nie licz. Ja... Powiedzmy, że maie są cennym źródłem energii i wielu by nas widziało, jako źródło...
- A teraz... - powiedział niemalże niechętnie, zupełnie jak osoba nienawykła do proszenia o pomoc. - Byłbym niezwykle zobowiązany, gdybyś zechciała usunąć mi te cholerne odłamki z pleców. Chyba wylądowałem na jakimś szklanym gów... No, czymś tam.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Mimika twarzy przyozdobiona była o kolejną, nieciekawą zmarszczkę wściekłości po każdym zdaniu jakie wypowiedział. Przyłożyła dłoń do twarzy. Ciężko stoczyła się w dół, jakby ścierając wszelkie uczucia za sobą. Usłyszał tylko niesamowicie głębokie westchnięcie beznadziejności sytuacji, ale i wewnętrznego rozbawienia, jakie o dziwo zagościło w jej sercu. Przechodzenie z paszczy śmierci do kolejnej wydawało się wyjątkowo niesamowitą zabawą. Ile razy jeszcze uniknie śmierci? Lecz tym razem pociągnęła za sobą ducha lasu. To już nieco mniej ją rozbawiło.
Szczerze nie chciała, póki co, wiedzieć nic o teleportacji. Czasem niewiedza bywa bardziej przydatna.
Była zmęczona, ale jakoś szczęśliwie wykończona. Brudna, poraniona, włosy znów rozproszyły się niesfornie na ramionach, a jednak kącik ust samoistnie unosił się ku górze. W ogóle nie odczuwała, że znajduje się na niebezpiecznym terenie. W pomieszczeniu panowała nienaganna cisza. Słyszała jedynie ich głosy oraz echa niosące się z innych pomieszczeń, być może zbyt odległe na słuch dla druida.
-Hm? - szczerze zdziwiła się na ostatnie słowa swojego towarzysza. Nie sądziła by kiedykolwiek je usłyszała z jego strony. To było niemalże graniczące z usłyszeniem "dziękuje" wypowiedzianym przez Frigg. A jednak chyba bardziej prawdopodobne.
W dziwny sposób, wywołało to nerwowość i drżenie rąk u driady. Jednak fizyczna pomoc bardziej ją satysfakcjonowała niż ta przy użyciu magii. O jak dobrze, że nie musi jej używać...
Wstała. Czuła ból na wysokości uda i przewidywała ogromnego siniaka, z resztą nie tylko na nim. Coś cicho chrupnęło w kościach sprawiając zarazem ulgę i zadowolenie. Nie wzdychała, starała się być cicho, a takie zaspokojenie w zupełności jej starczyło.
Pręciki powoli podejmowały pracę i pozwoliły na dostrzeganie zarysów postaci, jak i rzeczy. Pogładziła się po plecach.
-Rany...-szepnęła-...rany...-powiedziała przeciągle- rany!
Spanikowana aż utuliła policzki w dłoniach.
-Mój płaszcz!... O rany, rany, rany, rany....-powtarzała w kółko- Mój płaszcz... o rany... płaszcz... Przecież on...Na Matkę Naturę, został na dole. W ściekach... Mój płaszcz...o rany... o nie, nie, nie... Nie mógł przecież... o rany... Nie on... Musimy...znaczy....-powtarzała w natrętnie i szybko, aż wreszcie przełknięcie śliny przerwało słowotok- Znaczy...to JA muszę się po niego wrócić...-poprawiła na koniec.
Zahaczyła włosy o ucho wpatrując się w podłogę, chociaż w takich ciemnościach z pewnością nie dostrzegł by jej oczu, chciała je ukryć. Chciała się ukryć kompletnie, a najlepiej oddalić od niego. Wywoływał zdecydowanie za dużo zamieszania w jej uczuciach, w głowie, a teraz jeszcze niemalże by odkryła przed nim swoją twarz.
Wielu by to zdziwiło, ale nie jest do końca tak, że nikomu nie opowiedziała swojej historii. Takich jednostek jest oczywiście bardzo mało, wręcz można by je zliczyć na palcach. Dziwnym trafem, nie chciała się otworzyć przed Darshesem. Czuła, że mógłby wygrzebać coś więcej niż tylko suche fakty przeszłości.
-No...nic...-podjęła nerwowo- Będę musiała sobie poradzić bez mojego ekwipunku -wyjaśniła wymijająco.
Rozejrzała się po pomieszczeniu. Pokój maga był bogaty w wiele przydatnych rzeczy. Przede wszystkim, w świeczki. Podeszła do czegoś co najbardziej przypominało jej biurko, czyli najbardziej zawalonej części. Nie myliła się. Sterta ksiąg, jedna z nich otworzona, świeczka dumna stała między nimi. Wymacała całą powierzchnię, wysunęła szuflady. Krzesiwo i hubka.
"A już myślałam, że wszyscy magowie podpalają świeczki zaklęciem..." pomyślała żartobliwie, ale wcale nie zdziwiłaby się innym obrotem akcji.
Mały płomyk wzniecił się dość szybko. Zasłoniła go z początku ciałem upewniając się, że nie obejmuje on zbyt dużej części pomieszczenia. Spojrzała na drzwi. Zero krat, jedynie szpary między deskami. Ogień jednak był zbyt mały by go tak po prostu dostrzec. Prawdę mówiąc, samej Frigg niewiele ono pomagało. Lepsze jednak minimalne światełko niż nic. Poza tym, jakby nie spojrzeć, wpływało to na ich korzyść.
Na krześle luźno zwisała szata. Żółte blaski zdradziły złote szycie, które z pewnością było w cenie, ale tym razem koszty przeliczały się na nieco inne wartości. Uniosła sztylet, wypruła skrawek rękawa. Nabrała wdechu, tak by dodać sobie odwagi. Leczyła już tyle ran bez użycia zaklęć, a jednak stres w niej narastał. Medycyna zawsze niosła za sobą ryzyko skutków ubocznych, a teraz były one większe. Nie wiedziała na jakie eliksiry dokładnie upadł, wszelkie więc działania niosły zagrożenie. W głębi duszy postanowiła tylko oczyścić okaleczenia.
Obróciła się w jego stronę na pięcie. Podeszła do niego bliżej, ale płomyk nadal nie obejmował ciała mężczyzny. Chwyciła wbity sztylet. Pociągnęła go mocno. Nie wyszedł. Podjęła drugą próbę. Znowu porażka. Dopiero szarpnięcie pozwoliło na odzyskanie zabawki.
-Nigdy nie mów, że gorzej być nie może. -odpowiedziała całkiem poważnym głosem. - Jeszcze los Ci pokaże, że się mylisz.
To była jedna z domen życiowych Frigg. Dowodem na to, że gorzej być nie może jest choćby utrata lisiego płaszcza.
-Mogliśmy zawsze pojawić się na klęczkach tuż pod nogami owego mistrza...-dodała z cierpkim uśmiechem oglądając ostrze w ciemnościach.- Albo sokach trawiennych jakiegoś stwora... Spójrzmy na pozytywy naszej sytuacji. Jesteśmy bliżej celu niż byliśmy. Maga tutaj nie ma, jest więc zawsze minimalna szansa na ucieczkę. No i właśnie... jesteśmy w pokoju maga... Z pewnością znajdzie się coś tu ciekawego. Niech nasze myśli nie trzymają się złego, mój drogi towarzyszu. A póki co...
Uklęknęła na czworakach tuż przy maie. Minimalistyczny blask, przypomniał driadzie o dość istotnym fakcie.
Zaczerwieniła się znacznie na polikach, a usta nieśmiało rozchyliły się w pełnej gotowości.
-Oh...
Odsunęła się momentalnie od druida, odstawiając szybko świeczkę na bok. Ujęła w dłonie kawałek materiału, zacisnęła w pięści. Odchrząknęła.
-Oczyszczę Ci ...rany -stwierdziła.- I powyjmuje te gó... znaczy, te szklane cosie. Znaczy... odłamki.
Wyczuwała wyraźny problem z wysławianiem się. Miała złudną nadzieję, że była to wina teleportacji.
Jeszcze krótką chwilę milczała, aż w końcu ujęła bukłak zwisającym na prawym biodrze. Cichutkie "pyk" świadczyło o jego otwarciu. Obmyła delikatnie dłonie w cieczy, a także skropliła kosztowny materiał. Zbliżyła się do niego na kolanach, a między uda wsunęła pojemnik.
- Może trochę...boleć, a raczej zdecydowanie piec, wręcz palić. I nie, nie wyobrażam sobie puścić Ciebie bez oczyszczenia choćby tych głębszych ran. Wódka zawsze pomaga.
Ujęła w dłoń świeczkę by choćby w małym stopniu dostrzec jego plecy. Wyjmowanie skrawków po omacku byłoby co najmniej beznadziejnym pomysłem. Niektóre części szkła wystarczyłoby strzepnąć, inne cóż... tkwiły po prostu w ciele mężczyzny.
Denerwowała się coraz bardziej. Serce waliło mocniej, gdy zbliżała dłoń do ducha lasu. Ścisk w żołądku nie dawał jej spokoju. Myślała o nim tak jak o pacjencie nie powinno się myśleć.
Kompletnie bez ubrań. w pełnej swojej okazałości. I to nie byle jakiej. Żółty płomyk zwrócił uwagę na zagłębienie i wybrzuszenia wzdłuż pleców. Podkreślał mięśnie wiecznie ukryte pod ubraniem, a także ciepły odcień skóry, który tylko nakłaniał do chęci wtulenia się w męskie ramiona.
Sam fakt, że byli tu i teraz, zdecydowanie wzbudzał w niej pożądanie. To, że może się nim zaopiekować i mu pomóc. Teraz ona objęła go w swoje ramiona spełniając obowiązek dobrodziejki, którą była. Driady, opiekunki lasów i zaginionych dusz, mając na myśli tu każdą istniejącą istotę, nawet te piekielną. Ale one nie chciała żadnej innej, tylko te jedną. Te energetyczną postać, która teraz przybrała kształt ludzki. Pragnęła choćby na moment posiąść go tylko dla siebie. Pozwolić sobie na rozpustę uczuć, wyzwolić się z własnej zamkniętej pułapki zachowania pozorów. Choćby na dzień, choćby na godzinę, choćby na jedną minutę...
Palcami otarła o wystający odłamek, zagłębiając go jedynie w ciało. Reakcja leśnej dziewczyny zdawała się być szybsza od maie. Zachowanie Darshes'a przykrył gwałtowny strach, a także wybudzenie z natłoku myśli.
-Ah, przepraszam! Ja nie chciałam! Na prawdę nie chciałam!
Szeptała nerwowo, a język wciąż się jej plątał. Dopiero po chwili zwróciła uwagę na swoją dłoń, która powędrowała na męskie udo, a materiał opadł bezwładnie na podłoże.
Pogładziła go delikatnie, po czym dodała nieco beznamiętnie i karcąco wobec siebie
-Wybacz...
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Kiedy kątem oka dostrzegł blask płomienia, gotów był poderwać się z miejsca mimo bólu i zgasić ogień. Dopiero w następnym ułamku sekundy zorientował się, że była to zaledwie mała świeczka i westchnął z nieskrywaną ulgą. Czuł się taki bezbronny bez swojej magii i wiernego kostura, że każda niesprzyjająca sytuacja jawiła się w jego oczach dwa razy bardziej niebezpiecznie.
Zachowanie Frigg było dziwne zważywszy na ich sytuacje." Zupełnie jakby..." Maie obejrzał się na dziewczynę, gdy ta przeszła za jego plecy, mając na celu oczyszczenie ran. Nawet ten drobny ruch opłacił odrobiną bólu, jednak zdusił go krótkim syknięciem. Twarz driady przesłaniał cień długich, kasztanowych włosów, rzucany przez słaby płomień świecy. Ciężko było wyczytaj z jej twarzy cokolwiek użytecznego, lecz drżące dłonie mówiły całkiem sporo. Czy się bała? A może była wściekła? Być może ten błysk w jej oczach, który zauważył gdy siadała, naprawdę wypełniony był zawstydzeniem?
Drobna dłoń spoczęła na jego plecach, więc maie wrócił do swojej poprzedniej pozycji, wpatrując się w półmrok. Niechciał przeszkadzać jej w leczeniu, gdyż sam dobrze wiedział, że nie była to łatwa praca. Palce driady były ciepłe, nawet bardzo i pozostawiały przyjemne uczucie w miejscach dotknięcia. Każdy jej ruch był niepewny, a skóry utrzymywały kontakt nie więcej jak ułamek sekundy. A mimo to wyczuł jej drżenie.
Z jakiegoś powodu poczuł się nagle niezwykle zawstydzony. Nie dlatego, że poprosił o pomoc, ale z powodu tej niewielkiej istoty, tak intensywnie wpatrującej się w jego plecy. A może to była tylko jego wyobraźnia?
- Postaram się nie wrzeszczeć jak dziewczynka. - zażartował w odpowiedzi.
Słowa te jednak spotkały się z niespodziewaną reakcja. Jej drobne ramie owinęło się wokół niego, w sposób podobny jak jego wokół niej tam, w kanałach. Jej skóra była gorąca, wręcz rozpalona. Zapach dziewczyny, nie ścieków, dotarł do nozdrzy ducha lasu, uderzając do głowy niczym potężna dawka alkoholu. Nagle przestał widzieć rzeczy przed sobą, skupiony na obecności za jego plecami. Zielone palce błądziły wzdłuż jego ciała, jakby chciały wyczuć każdy mięsień, a każda sekunda kontaktu rozpalała Darshesa coraz bardziej i bardziej. Zamknął nawet oczy, by skupić się na doznaniach. To było... Niesamowite. Każda cząsteczka w jego ciele drżała, a oddech stał się ciężki. Serce biło jak szalone, próbując wyrwać się z klatki piersiowej. Wyobraźnie przeszywały różne obrazy, niektóre dotyczące chwili obecnej, większość jednak skupiała się na "za chwilę". Zielonkawa dłoń straciła zainteresowanie w plecach i zeszła poniżej lini biodrowej, by stamtąd z kolei powędrować w kierunku ud.
I wtedy jego plecy przeszyła błyskawica bólu. Była tak nagła i niespodziewana, że złączyła się z podnieceniem ducha lasu dając piorunujący efekt. Ciche jękniecie postarał się zdusić warknięciem, które jednak szybko utonęło w lawinie przeprosin driady.
Czar prysnął.
- Przepraszasz za...?
Zostawił przerwę, jakby chciał driadzie coś uświadomić, po czym kontynuował:
- Gdyby coś mi się nie podobało, przerwałbym to natychmiast. Wierz mi. - odparł z powagą, zabarwiona nutką sztucznej arogancji. Otworzył jedno oko, wpatrując się w ciemność. Wrażenie dotyku driady zniknęło całkowicie, a jej prezencja przestała być już tak silna.
- Frigg, jesteśmy kim jesteśmy i nic tego nie zmieni. - powiedział to całkowicie spokojnie, może z odrobiną smutku w głosie. - Choć nigdy nic nie powiedziałaś, podejrzewam, iż oboje straciliśmy coś dla nas równie cennego. I choć zdaje się nam, że świat się zawalił, że nic nie jest tak, jak powinno... - szukał, a nie znajdując żadnych podniosłych słów, wyraził to tak najlepiej jak tylko potrafił.
- Prawda jest taka, że nic się nie zmieniło, Frigg. To nasz sposób postrzegania rzeczy uległ zmianie. Driada pozostała driadą, a maie pozostał maie, niezależnie od tego co oboje uczynili.
Przymknął oboje oczu i westchnął, odganiając opuszczające go już uczucie rozkoszy.
- Wspomnienia będą nas prześladować do końca życia, a skutki naszych uczynków będą naszą zmorą w codzienności. A jednak moje wewnętrzne Ja, nie obchodzi to, że muszę zabić grupę potężnych czarodziejów. - zaczął to mówić ze wstydem, jakby to co miał zamiar powiedzieć było czymś niezwykle zawstydzającym. - Frigg, ja nie powinienem się wychylać! Za każdym jednak razem, gdy napotykam osoby krzywdzące świat przyrody, wpadam w krwawą furię, całkowicie tracąc nad sobą panowanie. Nikt i nic, co obrałem za cel, nie ucodzi żywe z mojego uścisku. Ale działając w ten sposób pozostawiam za sobą krwawe ślady, które ciężko jest przeoczyć.
- Nie mówię tego dla tego, że jest mi szkoda swoich ofiar. - powiedział to niezwykle zimno. - Ani dlatego, że pragnę czyjegoś współczucia. Po prostu, od czasu do czasu mam wrażenie, że ukrywasz się przede mną. Że TY znikasz za maską JEJ i myślisz, że ONA to TY. - Ostatnie słowa wypowiedział z bólem, który przeszywał jego serce.
Znał to uczucie. Zawsze kiedy zmieniał postać, musiał udawać kogoś kim nie jest, by wpasować się do otoczenia. Stworzył JEGO, Darshesa z Ash Falath'neh, z Kręgu Księżycowego. Tak długo odgrywał tą rolę w leśnej społeczności, że w końcu się w niej zatracił, a maie stał się tylko sub-świadomością. Zamienił maskę z tożsamością i w efekcie otworzył się na ataki. Wszystko to doprowadziło go do opuszczenia puszczy w poszukiwaniu zemsty i zapomnienia o swych obowiązkach. A teraz... A teraz nie potrafił wyplątać się ze splotów nienawiści, zaległych głęboko w jego sercu i dopóki ich nie uciszy, nie będzie mu dane zaznać spokoju.
- Nie popełniaj tego samego błędu co ja, Frigg. Nie myl maski z twarzą. - dodał z naciskiem na sam koniec .
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Przez ciało driady przebrnął zimny dreszcz, gdy tylko usłyszała męski głos. Z początku nie zrozumiała intencji swojego towarzysza. Uniosła brew z zaciekawienie, znacznie prostując przy tym plecy. Odczuła, jak palce powoli uciekają od jego ciała, ale nie chciała go stracić. Utrzymała dłoń, delikatnie stykającą się z biodrem mężczyzny. Miała właśnie coś odpowiedzieć, ale jej chęć działania przerwały kolejne zdania. Zdziwiła się niemile, a serce leśnej dziewczyny znów zagotowało się wrzątkiem emocji, które szybko zgasił.
Trzeba było przyznać, że Darshes miał smykałkę nie tylko do wyzwalania wrzasków i wybuchów u Frigg, ale także do odebrania mowy w gębie, skutecznie ją uciszały.
Głusza panująca w pokoju gorliwie zmuszała ją do słuchania i analizowania słów, ale prawda była bardziej oczywista. Sama chciała wiedzieć co myśli i czuje. Lubiła go słuchać, nawet kosztem nerwów czy niedoszłych kłótni. Zawsze, gdy się wypowiadał, miał coś konkretnego do przekazania. Było to dziwne uczucie, bo nawet głupota zyskiwała na wartości w jego ustach. Tym razem po części żałowała wypowiedzianych racji.
Odkrywał swoją twarz przed nią. Tak całkowicie umyślnie i z chęcią. To w jaki sposób się wysławiał świadczyło o swobodzie jaką nabył przy jej osobie. Nawet wyrażając chwilowe zawstydzenie. Takich faktów, ani samego siebie, nie ujawnia się byle komu. Kimkolwiek dla niego była. Co najdziwniejsze, mówiąc o sobie czuła, jak rozbiera i odrywa kolejne spichrzowe liście jej osobowości docierając wreszcie do sedna, na które nie potrafiła mu odpowiedzieć.
Dłoń wolnym ruchem odsunęła się w tył. Spojrzała na zieloną parę rąk i chociaż blask świecy na niewiele się zdawał, widziała je doskonale.
"Jesteśmy kim jesteśmy i nic tego nie zmieni" -powtórzyła w myślach.
"Kim jesteśmy dla samych siebie i kim jesteśmy dla świata?" gula mocno ścisnęła ją w gardle. Nie lubiła odpowiadać na takie pytania. O ile wiedziała kim jest dla driad, nie do końca była pewna tego kim jest dla samej siebie. Chociaż z pewnością nie jest zabójcą tamtejszych dzieci, do czego z kolei trudno było przekonać resztę świata. Listy gończe wystawiane przez rodziców dawno utraciły swoją wartość. Była więc o tyle wolna, że nie napotykała już od dłuższego czasu istot chcących zgarnąć niezłą sumkę za jej głowę. Jednak Ci ludzie nie byli największa drzazgą w jej sercu, a jej siostry. A raczej to ona sama zdawała się uwierać świat swoim istnieniem wielokrotnie pociągając za sobą niewinne ofiary. Nie chciała już plątać żadnych dróg.
Teraz jednak jej ścieżka ponownie skrzyżowała się z kolejną, a maszyna losu zażyczyła sobie jego. Ducha lasu. Frigg pozwoliła mu na to, na wspólną wędrówkę owymi alejami, w momencie, gdy go tylko spotkała.
Czuła jego ból. A on z kolei powoli rozrywał ją od środka, strzępił na coraz to mniejsze kawałki. Gula powędrowała zdecydowanie za wysoko. Dłonie jakby same z siebie zacisnęły się w pięści, równie mocno co powieki. Całe ciało spięło się w kamienny posąg, zupełnie jakby chciała zdusić w sobie wszystko i nic, aż wreszcie...
Ciche przełknięcie i nieco głośne westchnięcie pozwoliło driadzie na jakikolwiek odzew. Mięśnie przybrały maksymalne rozluźnienie, ale jeszcze przez chwilę milczała.
-Głupi jesteś.-stwierdziła przerywając panującą ciszę.
Potrzebowała jeszcze chwili by zebrać się w sobie. Chciała mu powiedzieć, jak bardzo jest beznadziejny, jak naiwny, jak bezmyślny, ale nie potrafiła. Nie potrafiła, bo tak nie myślała. Nie chciała tego sobie zrobić, go stracić.
-Po co wracałeś?!-warknęła podle- Po jaką cholerę?! Mogłeś mnie zostawić, tam w ściekach! Chciałam żebyś to zrobił, żebyś nie miał już ze mną do czynienia! A Ty wróciłeś... Skończony z Ciebie kretyn. -chwilowa pauza w jej ustach dodatkowo ją rozdrażniła- To oczywiste, że coś przed Tobą ukrywam! Nie chcę by coś Ci się stało, nie moim kosztem. Nie jesteś tego wart, kłopotów, śmiertelnych kłopotów. Zajmij się swoimi czarodziejami i roślinami, niszcz tych co niszczą. Nie myśl, że straciłeś w moich oczach. Też byłabym w stanie wybić tych co palą lasy. Do cholery, jesteś maie lasu! Przez co innego miałbyś zabijać?!-kolejna chwilowa przerwa pozwoliła nabrać jej wdechu- Nie chcesz się wychylać? To po co ze mną łazisz? Od kiedy tylko wtargnęliśmy do tego przeklętego miasta wszyscy o Tobie wiedzą! Wszyscy chcą mnie wybić, po kolei, wcale się im nie dziwię. Dla mnie nie liczą się środki, tylko cel-głos driady zadrżał niespokojnie- Zwykły fart...-podjęła na nowo zwalniając tempo swojej wypowiedzi- Taki sam, jak Twoja niestabilna teleportacja, zwykły fart... pozwolił mi dotrzeć i być tu i teraz.
Uniosła rękę jakby chciała zacząć nowy słowotok, ale ta szybko opadła w dół. Długo jeszcze milczała, ale wyraźnie była gotowa do wypowiedzenia kolejnych słów. Zwróciła głowę w bok, tym razem nie chcąc ukryć twarzy ani swojej osoby. Uchwyciła wzrokiem tlący się w ciemnościach płomień.
Po dłuższym bezruchu ponownie skierowała się ku plecom druida. Kilka szklanych drobinek, które wystarczyło delikatnie strzepnąć, osunęły się w dół. Paznokciami ujęła kolejny odłamek. Wyjęła go już o wiele spokojniejszym i pewniejszym ruchem.
-Nie zadawaj się z zabójcą, a będziesz trwał w swoim cieniu...-stwierdziła gorzko.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Darshes zaniemówił, nie spodziewając się usłyszeć takiego wybuchu. A i owszem, chciał by Frigg się przed nim otworzyła, jednak strumień uczuć jaki w jednej chwili wylała z siebie, przybrał zbyt gwałtownie na sile. Jak woda w rzece, gdy w górze nurtu pęknie tama, tak słowa driady porwały maie odmęty otępienia. Była jak dziurawa beczka oliwy, gotowa w każdej chwili eksplodować, a on podkładał pod nią płomień, nieświadom zawartości. Z jakiegoś jednak powodu, jego serce zakołatało boleśnie w piersi. Nie był to nieprzyjemny ból... raczej rozdzierający i melancholijny.
"Żal mi jej" ~ uświadomił sobie po chwili, uśmiechając się smutno.
Zorientował się, że choć oboje byli podobni pod względem przeszłości, różniło ich podejście do życia. Frigg nie była bezlitosną istotą, gotową poświęcić wszystko i wszystkich, by osiągnąć swój cel. Mimo bycia jedną ze strażniczek lasu, tak mocno zasymilowała się z ludzkim społeczeństwem, że zatraciła swą pierwotną bezwzględność. Nie, nie wątpił w jej determinację. Po prost z krwawego drapieżnika zmieniła się w psa pasterskiego: równie niebezpiecznego, a jednak zbyt ufnego i dobrotliwego. Nie była zdolne sięgnąć po zdobycz wszelkimi dostępnymi środkami.
"Moralność" - zrozumiał po chwili. Frigg posiadała ludzką moralność. Pojęcie zupełnie nie znane w dziczy i to ich tak bardzo różniło. Darshes również ją kiedyś posiadał, ale potrzeba było idioty w czerwonych szatach, by przypomnieć mu, że nigdy nie był i nie będzie człowiekiem. Nie ważne jak bardzo by tego pragnął. Jeśli więc miałby poświęcić driadę, by dokonać swojej zemsty, nie zawahałby się ani na chwile. Ona jednak tego nie potrafiła. Nie potrafiła narazić go na niebezpieczeństwo, nawet jeśli jedyna droga do jej celu wiodła po jego truchle. Serce załomotało mu w piersi ponownie, a łza zakręciła się w oku. Wzruszył się, że nawet ktoś taki jak on, mógłby dla kogoś takiego jak Frigg tak wiele znaczyć.
Nawet jeśli tylko jako przyjaciel.
- Dziękuje... - szepnął cicho, zamykając oczy akurat w momencie, gdy dziewczyna wyrwała kolejny odłamek.
- Skoro tak się o mnie martwisz... - stwierdził nieco donośniej i z wyraźnym zarozumialstwem. - To zawrzyjmy umowę.
Choć ciągle był do niej odwrócony tyłem wyczul, że na chwile zamarła, słysząc te słowa.
- Powiedzmy, że... - Wykonał młynka dłonią, jakby szukając właściwego słowa we wspólnym. - Najęłaś mnie. Mam ci zapewniać magiczne wsparcie do czasu, aż nie znajdziemy kupca bądź jego towaru. Propozycje twoją przyjąłem, ponieważ...
Zamarł, uświadamiając sobie, że sam nie bardzo chce od driady dostać cokolwiek więcej, niż by odwzajemniła jego uczucie. Ale do tego nie mógł jej zmusić.... Nie, ON nie byłby tym zadowolony. Co jednak mogłoby zbalansować narażanie życia na równych warunkach?
Złoto? Nie. Pokręcił głową jakby sama myśl wydała mu się nieczysta. Nie dbał o złoto, a taka transakcja nawet w jego oczach wydawała się fałszywia. Nie miarą złota w dziczy liczy się wartość danej istoty. W naturze walutą jest dusza i możliwości. A jedyne możliwości jakie go interesowały, wiązały się z duszą driady i ewentualnym skazaniem jej na wieczne zatracenie. Czy była gotowa stawić czoła furii dziczy? powrócić do świata, który opuściła? Czy barbarzyńska zemsta, dokonana zarówno na winnych jak i niewinnych, pochłaniająca całe grupy stworzeń, nie sprawi, że nie cofnie się do zrozumiałego, cywilizowanego świata? Czy zaakceptuje krwawą łaźnie, której ludzki rozum nie jest wstanie? I co najważniejsze: czy Darshes miał na tyle odwagi by zaufać tej dziewczynie?
- Wiem! - powiedział po chwili, teatralnie uderzając pięścią w otwartą dłoń.
Zirytowało to chyba nieco driadę, gdyż kolejny odłamek wyciągnęła z wyjątkowo małą dozą delikatności, wywołując ostre pieczenie i zduszony okrzyk bólu. Chyba powinien kończyć to przedstawienie, jeśli nie chce się narażać na coś o wiele bardziej bolesnego. Czas wyłożyć przed nią część kart i zobaczyć jak to dalej pójdzie.
- W ciągu najbliższych czterech lat, zorganizowane zostanie przyjęcie. - zaczął niezwykle poważnie. Zdradzał jej część planu, która nie maiła ujrzeć światła dziennego przez jeszcze parę miesięcy. Jeśli jednak dręczyło ją to, że naraża dla niej życie, to istnieje tylko jeden sposób, by zwolnić jej sumienie z odpowiedzialności. Zażądać od niej tego samego w zamian. - Pewien ptaszek wyśpiewał mi, że zbiorą się tam wszyscy ważniejsi członkowie rodu Iriadel. Choć normalnie chronieni potężnymi magicznymi barierami, opuszczą swoja gardę na jeden krótki wieczór pewni, że nikt nie rzuci im zbiorowego wyzwania. - Zaczął objaśniać, a z każdą chwilą jego głos stawał się coraz mroczniejszy. - Będzie tam każdy, kto cokolwiek wśród nich znaczył. Głowy poszczególnych gałęzi i ich spadkobiercy. Staży i młodzi. Mężczyzny i kobiety. To właśnie na nich mam zamiar wywrzeć swoją zemstę... Nie na płotkach. Ci są jedynie przynętą, zarzucaną na głupców.
Mówił niezmiennie, lekko monotonie, a z każdym wypowiedzianym słowem, głos zdawał się coraz mniej ludzki. Obrócił głowę i spojrzał na driadę tak samo jak wtedy, w kanałach, gdy wspólnie zabili troglodytę. Pusty wzrok, nie wyrażający ani żalu, ani nienawiści, ani miłości. Jak dwa kamienie, pięknie barwione ręką elfickiego mistrza, tak oczy Darshesa wpatrywały się zimno w przestrzeń za jej plecami. Żadna istota nie posiadała takiego spojrzenia... przynajmniej nie ludzka.
- Twierdzisz, że to dla mnie zbyt niebezpieczne pomagać ci tutaj. - Teraz mroźny, całkowicie martwy. Zupełnie jakby niewydobywający się z ludzkich ust, a szeptany przez podmuch lodowatego wiatru. - Daj mi więc słowo, na dusze tych, których utraciłaś, że zjawisz się wezwana i dopomożesz w osiągnięciu celu, tak jak ja pomagam tobie.
Puste spojrzenie spoczęło na twarzy driady i spoglądając w jej zwierciadła duszy, dostrzegł własne odbicie. Niektórzy mówili, że czuli zawroty głowy, gdy te złote źrenice wpatrywały się w nich z taka intensywnością. Była to jednak sprawa personalna i nie każdy odczuwał to tak samo. Maie podejrzewał więc, iż owe osoby mogły mieć przed nim coś do ukrycia.
- Nie złamałabyś takiej obietnicy. - Przechylił głowę, uśmiechając się dziko. - Prawda?
Jednak uśmiech ten nie sięgał oczu.
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Zarozumiałość, jaką wykazał się w pierwszych słowach, wywołała u Frigg chęć wyrwania szklanego odłamu z jego ciała. Szybko jednak wybronił się przed atakiem wyrażając zainteresowanie niepisaną umową.
Gdy tylko odnosiła wrażenie, że wreszcie naprowadził ją na trop do rozgryzienia swojej osoby, ten za każdym razem udowadniał ile jeszcze drogi przed nią. Uznała wręcz, że sama jest mniej skomplikowana. Nie w sposób się dowiedzieć jak ją rozdrażnić czy podpuścić. Miała pełną świadomość swoich wad, ale to właśnie one i wiedza o nich sprawiały, że mogła to sprawnie wykorzystać. Wbrew pozorom, podsuwanie kawałka sera by złapać mysz w pułapkę kończyło się jedynie utratą mlecznego produktu, a mysz szybko się nauczyła w jaki sposób unikać śmierci dla przyjemności.
Wracając jednak do obecnej sytuacji, zdecydowanie początek nieudolnie ubrał w słowa. Najmowanie kogoś, a w szczególności, czyjeś wsparcie, w nijaki sposób zachęciły ją do podbicia pieczęci na tej propozycji. W dodatku, niepotrzebne przedłużanie i wymyślanie - co za co, tylko ją zirytowały. Nie omylił się więc czując brak subtelności w jej ruchach. Chciała mu nieco utrzeć nosa, a zarazem przejść do konkretów bądź zakończenia ten dziwnej paplaniny. Nie odczuła bowiem by przedstawił ją w odpowiednim świetle, a klienta należy zadowolić jego własną osobowością. Ubrać w kwiatki w mało perfidny,ale dobitny sposób.
Głos Darshes'a spoważniał. Małymi krokami przeistaczał się w inną postać, te pozornie mniej przyjemną. Z takiego punktu widzenia mogły go określić osoby trzecie, a szczególnie te mało powiązane z naturą. Frigg jednak poczęła dostrzegać coś więcej.
Wciągał ją w wir znaczeń wypowiedzianych zdań. Monotonia jego głosu nabierała nowego znaczenia, a chłód ziejących oczu nie był już tak przerażający. Zupełnie jakby otwierał się przed nią nowy wymiar, w którym nie ma miejsca na zasady wykreowane przez istoty, ale rządziły w nim z góry nałożone prawa natury. Styczność z tym czego z początku się obawiała, teraz napawał ją pragnieniem i chęcią poznania tego, co już dawno się jej należało.
W końcu wzrok maie lasu przeniósł się na jej twarz. Drgnęła czując jak wtargnął w jej duszę. Kolejnymi słowami przypierał ją do muru, niemalże bez punktu wyjścia. Nie miała jednak zamiaru okazać strachu i słabości wobec ogromu natury. Wreszcie mogła wejść w nią w korelację, zbliżyć się i poznać. Nie być zamknięta w kleszczach ludzkich poglądów, elfich przyzwoitości i krasnoludzkich górach wynalazków.
Cichy i płytki oddech driady wydawał się teraz o wiele głośniejszy. Wyjście z sytuacji.
Musiała szybko przeanalizować jego niecodzienną propozycję i rzeczywiście, nie trwało to długo. Miała wziąć udział w misji przeciw zgrai magów, narażając swoje życie tylko po to aby zaspokoić swoje sumienie...
Niemalże parsknęła głośno śmiechem, jednak stłumiła go w swoich dłoniach. Chwilę jeszcze musiała się uspokoić. Sytuacja na prawdę wydawała się być paradoksalna i zabawna. Tylko istoty bliskie naturze mogły bez najmniejszego oporu narazić drugą istotę na niebezpieczeństwo tylko po to, aby zaspokoić moralne, wewnętrzne głosy. Która ludzka istota byłaby w stanie wyjść z taką propozycją?
Sama jednak propozycja, brania udziału w takim przedsięwzięciu, bardzo ją zaintrygowała. Czym Ci ludzie zasłużyli na taki koniec? Pragnęła odkryć tajemnice skrywające się w jego przeszłości. Być może to właśnie ona pozwoli jej na nieoderwalne więź z naturą. Kto wie, być może to droga do odkrycia własnych tajemnic.
Tak więc poruszona o wiele bardziej ciekawością i skłonnością do wykorzystania ducha lasu, niżeli własnym sumieniem, pochyliła się w jego stronę. Zbliżenie jakie im nadała, sprawiało, że serce łomotem chciało wyskoczyć z piersi. Był tak inspirujący, nieznany w swej naturze, przerażający i nieprzewidywalny...
Dłoń driady posunęła się delikatnie wzdłuż jego pleców, ciężar ciała zboczył na jeden z pośladków dziewczyny. Spojrzała mu prosto w oczy, stanęła na przeciw temu co nieznane. Nie należy okazywać strachu ani słabości wobec natury. Nie należy z nią także walczyć ani ujarzmić. Tylko poznać i się w nią zagłębić... Żyć nią.
Chociaż z pewnością nie jest to proste. Z jednej strony paraliżował ją strach. Złote źrenice, zimno, pustka i obojętność... Ale to dzikość pociągała ją za końce i targnęła do siebie.
-Słuchaj...-zaczęła niskim tonem- Nie potrzebuję litości maie lasu...-zaakcentowała niemalże mruknięciem ostatnie wyrazy.-Nie mam zamiaru zaspokajać swojego sumienia w ten, ani żaden inny sposób. Bo gdyby coś Ci się nie podobało, przerwałbyś to natychmiast. Wierzę Ci.-uśmiechnęła się złośliwie i wyzywająco. Nabrała wdechu chcąc poczuć jego dziką naturę, jego obecny stan. Zbliżyć się jeszcze o krok...-Prawda. Nie złamałabym.-dodała po dłuższej przerwie. Nienawidziła składać obietnic ani się zobowiązywać. Jednak ten układ mógł nieść ze sobą o wiele więcej korzyści niż by się zdawało...-Daję Ci słowo, na duszę tych, których utraciłam, że zjawię się na wezwanie. Osiągniesz swój cel, a ja będę Ci w tym towarzyszyć. Otrzymasz ode mnie pomoc w zamian za to, co uczyniłeś dla mnie.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

- A więc mamy układ. - odparł cicho.
Nigdy by się do tego nie przyznał, ale nim odwrócił głowę, rzucił Frigg pojedyncze zatroskane spojrzenie. Coś w jej oczach błyskało, coś co zbyt łatwo interpretował jako fałszywą nadzieje. Ale on nadziei nie widział na tym świecie już od dawna, nie licząc tego jednego samotnego kwiatu. Niech się więc rozwija. Zobaczymy czy stanie się różą czy przebiśniegiem.

Kilka długich, wypełnionych ciszą minut później, driada zakończyła swoje dzieło. Na szczęście okazało się, że ranki były drobne, a żaden z eliksirów nie stanowił mieszanki na tyle szkodliwej, by wyrządzić krzywdę maie. Co nie znaczyło, że smród czarodziejskich chemikaliów nie przeszkadzał Darshesowi i był niewymownie wdzięczny, gdy zastąpił je zapach alkoholu. Ten przynajmniej był wstanie znieść. Cóż, właściwie nie powinien narzekać. Miał szczęście, że oboje żyją i jeszcze nie rzucili się sobie do gardeł.
- Nim wyjdziemy, chciałbym się tu jeszcze rozejrzeć. - mruknął, wstając i spoglądając na driadę. Choć płomyk świecy wciąż niewiele oświetlał, zdawało mu się, że zobaczył ślad zadowolenie na zielonkawej twarzy dziewczyny. - A więc brak obiekcji. - dodał z uśmiechem.
Oboje zabrali się za przeszukiwanie komnaty, a także przyległych doń pokoi. Ta, w której początkowo się znajdowali, zdawała się być swego rodzaju pracownią, będącą przedsionkiem do dwóch innych pomieszczeń. Stół z roztrzaskaną aparaturą alchemiczną nie ofiarował niczego poza kawałkami szkła, metalową aparaturą i fiolkami z różnobarwnym płynem. Biurko, po jego przeciwnej stronie, oprócz księgi i teraz już potarganych szat, mieściło w sobie dwie rozległe szuflady o mosiężnych zamkach. Sam jednak mebel był z drewna i gdyby nie ograniczenia, druid bez problemu dostałby się do jego zawartości. Zbadawszy także obraz postawnego mężczyzny o fiołkowych oczach, Darshes stwierdził, że w tym pokoju nie ma już nic, co mogłoby go zainteresować.
Wybierając drzwi na prawo, przeszedł do niewielkiej komnaty, z trzech stron zastawionej półkami. Szybko zatkał nos, gdyż smród unoszący się w powietrzu przywodził na myśl odór śmierci i rozkładu. Nie było tu żadnego okna, ani innego źródła światła, toteż określenie zawartości poszczególnych półek okazało się niemożliwe i w głębi duszy Darshes dziękował za to bogom. Pływająca ręka w karmazynowej zawiesinie nie byłaby tym, co chciał teraz ujrzeć.
Obróciwszy się więc, skierował swe kroki w stronę naprzeciwległych odrzwi. Były otwarte, a z wnętrza dobiegał łagodny blask świecy. driady również nie było w pobliżu.
"Nie mogłaś się powstrzymać, co?" ~ zaśmiał się w myślach.
W obszernej sypialni stało ciężkie, mahoniowe łoże z baldachimem. Rozsunięte, purpurowe zasłony ujawniały idealnie zaścieloną pościel, gdzie pierzyna, mieniła się srebrem w blasku półksiężyca, a poduszki obszyte starannym haftem, migotały od drobnych klejnocików wplecionych w szew. Dwa strzeliste okna wpuszczały światło nadając pokojowi tajemniczy wygląd, a zgaszone świeczniki u wezgłowia sypialnianego mebla podkreślały atmosferę. Nie trudno było dodać do tego w wyobraźni kilka świec, by klimat zrobił się całkiem... przytulny. Ku swojej irytacji złapał się na tym, że przypatruje się driadzie, przeszukującej masywną komodę. Była lekko pochylona, co nie bardzo ułatwiało oderwanie wzroku od jej pośladków...
"Myśl o czym innym!" ~ skarcił sam siebie, podchodząc do olbrzymiej szafy. Jeśli tą w klitce w "Pod Złotym Groszem" można było uznać za wielką, to ta była olbrzymia. "Czarny dąb" ~ pomyślał maie ze smutkiem, kładąc rękę na oszlifowanej powierzchni. Takie drzewa są teraz rzadkością, a ten zapewne był jednym z ostatnich ze swojego rodzaju. Rośliny te znane były z tego, że rozkładały metal znajdujący się w glebie, a następnie używały go jako budulca dla swojego pnia. Stąd właśnie pochodził ich niezwykle ciemny kolor i olbrzymia wytrzymałość. Jedynie jego kuzyn, Żelazodrzew był twardszy i z tego też powodu wykorzystywany przez ludy leśne, które wyparły się metalowej broni.
Dźwięk zamykanej przez Frigg szuflady przywrócił go do rzeczywistości. Wyrwany z zamyślenia sięgnął po klamkę nieco zbyt gwałtownie i szarpnięciem otworzył drzwiczki. Jedno z drewnianych skrzydeł huknęły o ścianę, a w powietrzu rozległ się przedziwny dźwięk, coś jakby jednoczesne uderzenie o kamień zarówno drewnianego kija, jak i żelaznego miecza.
- Auć! - syknął druid, garbiąc ramiona i zakrywając uszy. Szybko jednak się opamiętał i złapał ręką za drzwiczki, by te nie uderzyły ponownie o ścianę. Delikatnie otworzył szafę do końca. - Przepraszam... Czasami nad sobą nie panuje... - mruknął, jakby próbując się usprawiedliwić.
Nie był pewien czy driada coś odpowiedziała, bo jego myśli zajęło coś zupełnie innego. Oto stanął przed największą kolekcją szat, jaką kiedykolwiek widział w życiu. Chociaż wszystkie były w ponurych kolorach, powszywane klejnociki, odbijające jaskrawe światło księżyca, okryły jego twarz kalejdoskopem barw. Część układała się w nieznane dla niego symbole i sceny, inne zaś były aż za dobrze znane druidowi. Profanacja Mrocznej Puszczy, zbudowanie Wieży Avadara czy też stworzenie pierwszego wampira. Jednak najwspanialszą z szat okazała się ta skromna, dwukolorowa. Schowana na samym tyle nie posiadała drogocennych kamieni czy finezyjnych zdobień, a materiał był krótko mówiąc średniej jakości. Z przodu, na poszarzałym płótnie widniał ankh, symbol życia. Zadziwiające... Istoty, które dla swych egoistycznych pragnień porzucają jego dar, wciąż posiadają pamiątki po dawnym ja.
"Ciekawe ilu nekrusów żałuje swojej decyzji i ile by zapłaciło, by choć na parę chwil móc znowu poczuć życie. Choćby sztuczne..." ~ pomyślał rozbawiony, przymierzając szary materiał. Pasował. ~ "W klatce może trochę zbyt wąski, ale szczęśliwym trafem nigdy nie miałem zamiłowania do muskularnej sylwetki..."
Zadowolony właśnie zaczął zapinać guziki w kształcie skarabeuszy, gdy nagle coś mu przyszło do głowy. Zatrzymał się w pół ruchu, a jego oczy utkwiły w czarnych jak otchłań oczkach żuczka. "Nie... To niemożliwe.". Przecież to by było nieprawdopodobne. Taka osoba zostałaby wyklęta ze środowiska nekromantów na długie lata, nie wspominając już, do kogo ta wieża należała.
Zapinając resztę guzików, starał się przekonać samego siebie, że to niemożliwe, że jego dusza romantyka znów płata mu figla, a jednak ta myśl nie dawała mu spokoju. Bo jeśli istniał choć cień szans, choć odrobinka prawdopodobieństwa, że to prawda, to wszystkie puzzle wskakują na swoje miejsce.
- Może nie wszystkie, ale część na pewno... - pomyślał, strzepując pyłek z rękawów. Z każdym uderzeniem, w powietrze wzbijał się kolejny obłok białych drobinek. - Nie chcieliby, by ktoś się dowiedział... Ale by było... - mruczał pod nosem, odpowiadając na sobie tylko znane pytania. Nie trudno go było posądzić o szaleństwo, szczególnie, że wyglądało to jakby gadał do szaty.- Warto by w każdym razie sprawdzić...
Wyciągnął z szafy jeszcze dół stroju, by jak to mówił pewien szalony pustelnik: nie przewiewało mu intymnych miejsc i rozejrzał się po pokoju. Frigg znikła. Blask jej drobnego światełka dobiegał z przedsionka, a cienie tańczące na podłodze wskazywały, że jest w ruchu.
- Sprawdziłaś już jego "spiżarnie"? - zawołał głosem odrobinę głośniejszym od szeptu. - Jest tam coś ciekawego albo użytecznego?
Awatar użytkownika
Frigg
Zaklęta Żaba
Posty: 955
Rejestracja: 10 lat temu
Rasa: Driada
Profesje: Opiekun , Uzdrowiciel , Rozbójnik
Ranga: administrator.png
Kontakt:

Post autor: Frigg »

Frigg, rzecz jasna, nie miała nic przeciwko myszkowaniu po nieznanych terenach. Ba! Nie miała w planach opuścić tego miejsce bez wcześniejszych przeszukiwań. Wręcz nie wyobrażała sobie postąpienia w ten irracjonalny sposób. Siedziby magów bogate są w różnorodne przepisy na eliksiry, rośliny, po które nie chce się samemu chodzić i mordować, a także skrywają wiele tajemnic, które zwykły człek chciałby poznać, ale nikomu to nie jest dane. Chyba, że jest się czarodziejem, albo... włamywaczem. Istniało także duże prawdopodobieństwo, że takie rzeczy skryte są pod zaklęciem bądź kluczem, ale nawet zwykły chwast, dziwacznego gatunku, zawsze się przyda. Teraz szczególnie. Nie mając lisiego płaszcza, w którym przechowywała niemalże wszystko, czuła się bezbronna i dziwaczne goła. Okradziona nie tylko z narkotycznego ziela, działającego zniewalająco na ból, ale także części przyjaciela, jej historii, a w tym wszystkim, część samej siebie.
Przeszukiwanie pokoi w ciemnościach, gdzie towarzyszył jedynie nieznaczny płomyk, równał się z wolnym i delikatnym otwieraniem, a także obmacywania wszystkiego co tylko możliwe. Prócz... innych ciał. Potrząsnęła głową zdziwiona tokiem myślenia, po czym zajrzała do pomieszczenia wypełnionego niezachęcającym zapachem. Od razu zatkała nos decydując się na drugie pomieszczenie.
Było znacznie przytulniejsze od poprzednich, jakby nie pasujące do przedsionka i śmierdzącego zaplecza. Nabrała wdechu zachwycona jego urokiem. Zobaczyła Maurię od nieco innej strony. Teraz mroczność zdawała się być atutem tego wystroju. Nie panował wszech i wobec, jedynie nutka jego charakteru wbijała się w purpur i w niewielkie oświetlenie.
Podeszła bliżej przyglądając się świecidełkom haftu. Zastanawiała się nad ceną minimalistycznych klejnotów. Kto wie, może to zwykły tani bubel, który miał dodać jedynie odrobinę charakteru niby bogacza albo coś cenniejszego... Chciała wypruć choćby jeden, jednak przypatrując się szwu, wiedziała, że pójdzie cała reszta. Zrezygnowana opuściła pościel. Cicho westchnęła z nadzieją, że znajdzie coś więcej.
Zawsze dziwił ją ogrom łóżek owych magów. Ich szanowna wielkość i zdolności z pewnością były podziwiane przez większość płci żeńskiej. To ją dziwiło najbardziej. Tyle istot na ziemi jest w stanie kontrolować wiele dziedzin magii, ale dopiero mag jest kimś więcej dla społeczności. Ma znaczenie nie tylko w strukturze politycznej, ale i... seksualnej.
No cóż, przynajmniej zawsze starali się o klimat. W tym momencie, wystrój jeszcze bardziej przypodobał się driadzie. Kasztanowe włosy, blask świec i skąpa halka nie odbiegająca za bardzo od palety barw, wyglądałaby zniewalająco dla niektórych mężczyzn. Może byłaby w stanie skusić nawet maie lasu...
Zesztywniała gwałtownie, gdy tylko uświadomiła sobie gdzie myśli powoli kierują swój cel. Potrząsnęła głową.
Spojrzała na szpiczaste okno. Kurz unosił się w powietrzu odznaczając swoją obecność na jasnym świetle. Przejechała dłonią wzdłuż komody, czuła jej delikatną szorstkość i wyżłobienia. Nawet zwykły mebel miał w sobie zadziwiający urok, chociaż w głębi serca, odpychał od siebie leśną istotę. Był to kawałek drewna. Bez duszy i możliwości oddychania, życia. Wykorzystany dla wygody.
Otworzyła pierwszą szufladę, nie odnajdując nic ciekawego. Dwie następne również nie oferowały zbyt wiele. Dopiero kaszta zawierała liczne ziarna i listewki. Pochyliła się więc do nich. Odsunęła na chwilę nos czując dziwaczną mieszankę zapachów. Dojrzała bieluń i bez namysłu przechwyciła kilka ziaren.
"Oooo taaak..." pomyślała rozmarzona i zachwycona jego działaniem. Wielu nie było zadowolonych z efektów ubocznych jakie ze sobą niesie, jak np. duszności, czy zaburzenia połykania, jednak Frigg była w stanie się poświęcić dla tej chwili przyjemności. Wiedziała już jakie dawki są dla niej odpowiednie, a na drobne ciało nie trzeba było zbyt wiele.
Wyprostowała się niczym generał pod nagłym ostrzałem, gdy latające drzwiczki oddały swój głos. Skrzywiła się nieładnie, a palce wygięły w nienaturalny sposób. Spojrzała w jego stronę i już miała rzucić się ze słowami, jednak widok nagiego mężczyzny, w dodatku nie byle jakiego, bo w jego postaci, momentalnie przywrócił ją do porządku. Zwróciła się w stronę komody, a mocny rumieniec przepasał policzki dziewczyny. Zirytowanie jednak nie zniknęło, ale nieco sobie ulżyła pchając mocno nogą kasztę, która posłusznie się zamknęła.
Czując nie schodzące skrępowanie, wyszła z pokoju, chociaż druid już zdawał się zachwycić jakimś ubiorem. Gadał do siebie mało zrozumiałe zdania, ale tym razem Frigg postanowiła je zignorować, albo zapytać później. Nie odnajdując nic ciekawszego od środków narkotycznych, postanowiła przekroczyć próg klatki, w której się zamknęli. Klamka opornie powędrowała w dół. Wyjrzała ostrożnie, a bystre oko dostrzegło jasny cień. Kilka uczniów wyszło z pomieszczenia kierując się w jej stronę korytarza. Przymknęła drzwi nadstawiając ucha. Rozmawiali na niezrozumiałe dla driady tematy, gdzie tylko jedno hasło było jej znane. Dotyczyło jakiegoś eliksiru. Nie za bardzo pamiętała już do czego służył, ale gdy tylko się oddalili, usłyszała ciche gulgotanie.
-Tak, tak...zaraz... sprawdzę... -odparła beznamiętnie, rzucając cokolwiek w odpowiedzi do maie, bez większego namysłu.
Wyjrzała jeszcze raz. Nie słyszała żadnych kroków ani głosów, a nieustające "gul gul" hipnotycznie zadziałało na umysł Frigg.
Wyszła, zamknęła za sobą drzwi po czym zwinnymi i szybkimi krokami zajrzała do pomieszczenia. Chciała tylko zajrzeć, tylko sprawdzić... Za chwilę wróci!
Pokój wydawał się...stosunkowo duży bądź też trzy strzeliste okna i opadające ciężko ciemne firany, nadały wielkości.. właśnie. Czego? Biblioteki? Regały zupełnie jakby przywarły po obu stronach ścian, wypełnione książkami oraz papierzyskami, które zadziwiająco miały ład w swojej kolejności. Gdzieś pomiędzy nimi znajdowały się zamykane szafy, czy też biurko, ale na samym środku stała samotna wyspa utkana z betonu bądź marmuru, a na nim... Tysiące probówek poukładanych od największych do najmniejszych. Obok nich krystalizatory, piętra statywów przyozdobionych w lejki a także wielokształtne kolby, po części wypełnione kolorową chemią lub też zwyczajną pustką. Trójnóg ustawiony na płomieniu, właśnie grzał dziwną substancję.
A skoro zaszła już tak daleko...
Weszła do środka. Mdły zapach wcale ją nie zniechęcił. Alchemiczne pomieszczenie wręcz samo aż prosiło się o przeszukanie. Zajrzała do biurka, szybko przeleciała po książkach i... nie wiedziała od czego zacząć. Dłonie aż lepiły się do wszystkiego w tym pomieszczeniu, istna kraina skarbów!
-Zacznę...zacznę... Ach!
Rozejrzała się jeszcze raz. Decydującym krokiem było otworzenie jednej z wiszących szafek, która...
Jęknęła zaskoczona, a stopy same pokierowały kroki w tył. Przyłożyła dłoń do ust nie wierząc w to co widzi.
-Niemożliwe...-odparła do siebie.
Zielone ciało napotkało przeszkodę w postaci wyspy, a szkło zadrżało niebezpiecznie. Odwróciła się gwałtownie chwytając poszczególne szklane części, tak by uciszyć delikatne dźwięki. Gdy sytuacja wydawała się stabilna, znów zwróciła się ku szafce.
Podeszła bliżej. Wyciągnęła ręce ku górze. Dłonie drżały pod wpływem nerwów, powoli docierając do celu, a może w cale nie zasługiwały na to by wejść w posiadanie kwiatu Galwanu?
Nienaruszony i lśniący, niczym porcelana, bił blask w okrągłym szkle wypełnionym przezroczystą substancją. Unosił się delikatnie ku dołowi, jak i ku górze. Czuła płynące z niego życie i oddech. Nieskazitelna biel i uchowane niebieskie pasma, uginały swoje płatki odkrywając złote pręciki. Idealny w swej budowie, po prostu perfekcyjny i piękny.
Zanurzyła palce w cieczy. Ciało przeszył zimny dreszcz, jakby miała kontakt z innym światem. Ujęła go dłonie, po czym wyjęła. Była ciekawa jego zapachu, ale ten zdawał się być bezwonny.
-Nareszcie...-szepnęła powoli uświadamiając sobie, że to nie sen- Nareszcie... Nie wierzę, w końcu... W końcu będę...
Usłyszała głosy i kroki uczniów, którzy znajdywali się niebezpiecznie blisko. Przytuliła kwiat do piersi. Rozejrzała panicznie wokół. Zamknęła szybko i cicho szafkę, po czym nie mając większej szansy na jakąkolwiek ucieczkę ukryła się... za firaną.
"Najgłupsze miejsce jakie mogłam sobie wybrać..." pomyślała ironicznie, ale teraz każda zła myśl wydawała się niczym. Niczym w porównaniu z tym co zdobyła.
Awatar użytkownika
Darshes
Senna Zjawa
Posty: 277
Rejestracja: 11 lat temu
Rasa: Maie Lasu
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Darshes »

Darshes wzruszył ramionami. Szczerze mówiąc nie miał ochoty zaglądać do tamtego pomieszczenia, mniej więcej wiedząc na czym nekromancja polegała. Miast tego, wziął się za dalsze przeszukiwanie komnaty. Liczył na znalezienie jakiegoś kostura bądź berła, czegoś co pozwoliłoby mu walczyć, nie używając magii, ani nie wracając do swej naturalnej postaci. Niestety los mu nie dopisywał. Parę szmat, nocnik i...
Darhes wstrzymał oddech.
"Mandragora.. Szalej Czarny... Bieluń..." wymieniał, w miarę jak jego ręce napotykały kolejne rośliny, nasiona czy proszki o charakterystycznym zapachu, barwie czy konsystencji. Niektóre z tych rzeczy były używane w medycynie, połowa jednak miała silne właściwości halucynogenne, bądź nawet silnie trujące. Pamiętał, jak sceptycznie nastawiony był Arcydruid do bielunia. Nazywał go pomiotem piekielnym i kazał wytępić każdą roślinę z tego gatunku, która znajdowała się w lesie. Oczywiście Maie wiedział przynajmniej o dwóch dużych połaciach tej rośliny w Ash Falath'neh, których ręka, ni oko druida nie sięgnęły. "Ci idioci zatruwają się sami. Nic dziwnego, że tworzą takie paskudztwa..." Jednak mimo swoich uprzedzeń, zgarnął kilka narkotycznych roślin do kieszeni szaty wierząc, że nawet diabelska ręka może ofiarować niebiański dar.
Tak był pochłonięty przeszukiwaniem, że nawet nie zorientował się, kiedy driada wyszła. Dopiero przedłużająca się cisza, zwróciła jego uwagę. Było cicho. Stanowczo za cicho. Nawet dla cienia przemykającego się w półmroku.
- Frigg...? - Pytanie zadane szeptem, nawet w tej ciszy słyszalne tylko dla wyczulonych uszu.
Odpowiedzi jednak nie były i to zmartwiło go najbardziej. Powtórzył pytanie, nieco głośniej, jednakże wszystko co usłyszał to odległe krakanie wrony w mrocznej dali. Podkradł się więc na palcach do wyjścia z sypialni i z ostrożnie wyjrzał zza framugi niczym lis wystawiający rudy pyszczek z ziemnej nory. Lecz jedynymi rzeczami, które go powitały były: ciemność i pustka. Sprawdził również magazynek, zmuszając się by wejść do śmierdzącego pokoiku. I chociaż zawartość półek nie zawiodła jego oczekiwań, po driadzie nie było ani śladu. Brakowało również śladów walki, jeśli nie liczyć bałaganu narobionego przy materializacji, co mogło tylko oznaczać, że Frigg dobrowolnie opuściła ten pokój bądź nauczyła się rozpływać w powietrzu.

Okazało się, że drzwi nie były wcale zamknięte, co dawało teorii o samotnej eskapadzie driady wiodący prym.
- Gdzieś ty znowu polazła...? - zapytał uchylając nieco drzwi i niemalże od razu z hukiem je zatrzasnął.
Na korytarzu stała grupka dzieciaków. Zdaje się, że go nie zauważyli, jednak ułamek sekundy, jaki Darshes miał między zauważeniem grupy, a powtórnym zatrzaśnięciem odrzwi nie zezwolił mu na oszacowanie niczego poza ilością. A było ich sporo...
"Około dwunastu... myślę." Stał tak, z plecami przywartymi do drzwi, a zimny pot spływał mu wzdłuż kręgosłupa. Gdyby otworzył drzwi nieco szerzej, lub zamknął je z głośniejszym hukiem, mógłby się obwiązać kokardką i napisać: "Z najlepszymi życzeniami dla Lorda Truposza. Maie.", czekając na własną egzekucję.
Tymczasem, nieświadomi uczniowie rozmawiali w najlepsze nie wiedząc, że od najzacieklejszego wroga dzielą ich jedynie drewniane deski. I nie była to wrogość na zasadzie anioły-demony. Tu raczej chodziło o dzieło niż ideologię. Każda nienaturalność była dla druidów złem i wyspecjalizowani spośród nich poprzysięgali niszczyć każde plugastwo, które ośmieliło się w kroczyć na ich święty teren. Dotyczyło to nie tylko plugawych mieszanek, tworów czarnej magii, ale również każdego rodzaju ożywieńców, jako że były tylko nędzną imitacją życia.
Darshes nie należał do Sędziów, lecz podziwiał ich oddanie i ideały. Byli niczym paladyni, bezgranicznie oddani wszystkiemu co robią, ponieważ ich cel uświęcał środki. Przekładając równowagę nad dobro własne czy bliźniego, gotowi byli palić, grabić i mordować. Doprawdyż, ciemną byli oni kartą w dziejach Kręgów. Wywoływali strach i posłuszeństwo nawet wśród członków puszczy, a ponadto posiadali tą samą zdolność co on. Jednak co innego było przybierać skórę wilka, a co innego się nim stawać. Z biegiem czasu, Sędzia zmieniał się w mściciela i popadał w szaleństwo. Instynkt drapieżnika mieszał się z inteligencją człowieka, nadając życie potworom, które sami poprzysięgali zniszczyć. Maie ze smutkiem i przerażeniem patrzył, jak jego niegdysiejsi nauczyciele zmieniali się w wygłodniałe bestie, żądne krwi i mordu. Przyjacielskie potyczki w zwierzęcych postaciach, często przeistaczały się w masakry, których ofiarami padli zwykle postronni obserwatorzy. Krąg w końcu usuwał takie osobniki ze swego grona dając im wybór: odejście bądź śmierć. Doprawdyż piekna zapłata za tyle lat oddania i wyrzeczeń...
Tymczasem na korytarzu zapadła cisza i wszystkie rozmowy o wyścigach konnych, bądź tej czy innej szlachciance ucichły. Rozległ się teraz nowy głos i druid z niemałą radością powitał myśl, że przynajmniej tym razem jest ludzki. Rozległ się szczęk zamka, a serce ducha lasu niemal stanęło. Czy mieli zamiar tu wejść? Nie, to niemożliwe. Tyle osób by się tu nie zmieściło... Głosy dzieciaków powróciły, teraz jednak podekscytowane. Rozprawiali miedzy sobą coś o eliksirach i ostatnim eseju, który ponoć miał być tematem dzisiejszych zajęć.
"Przynajmniej, nie będą kroić żadnych żywych istot..." I choć myśl ta przyniosła mu ulgę, coś gorącego zakotłowało mu się w żołądku. Nagle przed oczami stanął mu obraz driady, przywiązanej do kamiennego stołu, a nad nią ciemna postać z rzeźniczym nożem. Wrzask. Łzy. Przerażony potrząsnął głową, próbując odpędzić złowróżbne myśli. Zamartwianie się teraz nic nie da. Musi odnaleźć rudowłosą piękność, nim ta stanie się obiektem badań naukowych.
Głosy na korytarzu ucichły niemal natychmiastowo, co oznacza, że opiekun zamkną drzwi do sąsiedniej sali. Ponownie uchylając drewniane wrota przekonał się, że skąpany w półmroku korytarz jest całkowicie pusty. Było tu zadziwiająco ciepło, zważywszy na aktualną porę dnia i zgaszone pochodnie. Dziwne... Dałby głowę, że było tu znacznie jaśniej jeszcze przed chwilą. Zagadka rozwiązała się w tym samym momencie, gdy przekroczył próg komnat sypialnych. Zmysły zaczęły wibrować gdy drewniane łuczywa, uchwycone w żelaznych zaciski, zapłonęły wesoło nienaturalnie niebieskim ogniem.
Wszystkie równocześnie.
- Waaa... Co za bajer... - wysyczał, gdy jego przerażony możliwością odkrycia umysł, wrócił do normalnego funkcjonowania. - A ja myślałem, że magiczna świeca Alistera to zbędny luksus.
Wieża aż tętniła od magii. Pokłady mocy zawarte w szarym kamieniu wystarczyły mu na dobre dziesiątki, bądź nawet setki lat. Te wszystkie zaklęcia strażnicze, mistyczne utrwalacze czy nawet magiczne podpory... To prawie jak węzeł stworzony ludzką ręką! Och! Jakżeby chciał stoczyć tu walkę! Nieograniczone pokłady czekałby na wyciągnięcie zmysłów, dając mu niemalże nieśmiertelność! Kiedyś musi sobie spróbować przejąć taką wieżę...
Tymczasem stojące przed nim drzwi wydawały się najoczywistszą odpowiedzią, jeśli chodziło o poszukiwania driady. Jednakże w tym momencie dobiegał stamtąd monotonny głos wykładowcy. Przywodził on na myśl czasy jego nowicjatu. Westchnął ciężko wspominając te bezsensowne godziny, poświęcone rozsypującemu się staruszkowi, który po pięciu minutach zapominał, co przed chwila powiedział. A Darshes nie mógł nawet uciąć sobie drzemki, by jakoś zabić czas! Brak dobiegających go, podnieconych wrzasków dowodził jednak, że driady tam nie było. Bo gdzie by się mogła schować w sali lekcyjnej zajęć alchemicznych? Pod stołem wypełnionym szklanymi flaszeczkami? Za firanką? Niemal zaśmiał się, wyobrażając sobie te sceny, choć nawet nie wiedział jaki był bliski prawdy.
- A więc pozostało mi tylko przeszukać dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć pokoi... - Spojrzał za siebie na uchylone drzwi. Powinien je tak zostawić, gdyby zielonoskórej zachciało się wrócić i zaczęłaby go szukać.
- No,.. Może dziewięćset dziewięćdziesiąt osiem. - mruknął wesoło, ruszając w dół spiralnego korytarza.
Zablokowany

Wróć do „Mauria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości