Zza rogu wybiegł mężczyzna w krótkich, siwych włosach. Na oko mógł mieć już dobre sześćdziesiąt lat. Zaraz, wróć... wybiegł to może jednak nieodpowiednie słowo. On wypełzł na czworaka i dopiero potem podniósł się, by rozpaczliwie żenującą odmianą "truchtu pośmiertnego" skierować się do centrum miasta. Miły był z niego gość! Zostawiał za sobą ślady z krwi, a tak na wszelki wypadek, by ten kto zrobił mu olbrzymią dziurę obejmującą niemal pół prawej piersi mógł go odnaleźć. A gdyby goniła go ślepia mumia, to zdecydował się na sapanie przerywane od czasu do czasu głośniejszymi stęknięciami. Urocze!
Gdyby jakiś anioł stróż chciał się z tym mężczyzną skontaktować, miałby mu do przekazania dwie wiadomości, dobrą i złą. Pierwsza: nic za nim nie szło. Druga: STWÓRCO, to się unosi w powietrzu!
Dantcill nie zostawia swoich ofiar, dopóki nie zaproponują mu czegoś w zamian. A umierający jegomość nie przedstawił wybitnie interesującej oferty. Ponad to, chwalił się wszystkim, że jest potężnym nekromantą! W istocie, w Maurii znany był jako Throgal Bluźnierca i niby coś tam znaczył w takich, a takich kręgach, ale Widmo znało go jedynie jako kilkunastoletniego parobka o imieniu Slav. Oszczędził go ongiś w zamian za informacje dotyczące "pracodawcy". Pozostawił ostrzeżenie - wróci po jego duszę. Najwyraźniej Slav próbował się na to przygotować, z marnym skutkiem...
W końcu chyba musiał zrozumieć, że to do niczego nie prowadzi. Zatrzymał się, chwilę potem to samo zrobił za nim Dantcill. Położywszy mu swe kościste łapsko na ramieniu, zaszczycił powietrze szeptem. Wkrótce po starszym panu nie było już żadnego śladu, strzępka ubrania, czegokolwiek.
- W imieniu wampirzycy Ariszii, nakazuję ci opuścić to miasto, nim zostaniesz do tego zmuszony, upiorze! - zza pleców Widma wyłoniła się humanoidalna postać. Prawdopodobnie jakiś pomniejszy sługa, choć musiał już wiele zobaczyć, bo widok kogoś takiego jak Vealetäres niewiele go przeraził, głos wciąż mu się nie łamał.
- Upiorze? - zapytał adresat obraźliwej łatki. To samo pytanie zadało również echo, kilkukrotnie. Potem nastało długie, długie nic. Wtem jednak, gdy już ewentualni widzowie tego spektaklu szykowali się by usnąć, przedramię posłańca nagle zostało obwiązane dziwnym łańcuchem, którego drugi koniec spoczywał w zniszczonej ręce stwora bez twarzy. Silne pociągnięcie sprawiło, iż owe przedramię straciło integralność z resztą ciała. Trysnęła krew, rozległ się wrzask. Dantcill potraktował to tylko jako wyzwanie i użył Widmowej Klątwy, by swym głosem ogłuszyć bezczelnego faceta, który próbował mu grozić. Przy okazji zniszczył każde szkło i porcelanę w promieniu kilkudziesięciu stóp, pobudził pewnie kilkadziesiąt domów w okolicy, ale kto by się przejmował takimi niuansami? - Powiedz tej wywłoce z przerostem kłów, że niedługo przyjdzie po nią przyjaciel - dokończył i rozpłynął się w powietrzu, zabierając na pamiątkę świeżutkie trofeum.