Mauria[Oddalony pustostan]Furia

Miasto położone na północny-zachód od Mglistych Bagien, otoczone gęstą puszczą, jedyną droga prowadząca do miasta jest dolina Umarłych lub też nie mniej niebezpieczne bagna. Niewielu tutaj przybywa miasto zaczyna wymierać, gdyż młodzi jego mieszkańcy uciekają stąd jak najdalej od tajemniczej Doliny Umarłych.
Awatar użytkownika
Dinitris
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

[Oddalony pustostan]Furia

Post autor: Dinitris »

        Znalezienie znienawidzonej Pokusy było najtrudniejszym wyzwaniem z jakim przyszło zmierzyć się Dinitris. Zmotywowana coraz wyraźniejszym tropem nie wahała się nawet przez chwilę spowolnić zabójczego pościgu. Miała serdecznie dość ukrywania się, toteż bez żadnych skrupułów pod naturalną postacią gnając na skrzydłach wiatru siała postrach wśród mijanych karawan i przelatując nad usianych dachami wiosek i gospodarstw wywoływała zamęt i chaos. Nie zwracała uwagi na żadne krzyki, alarmy, a nawet niegroźne dla niej wzlatujące ku niebu strzały. Gdyby nie to, że spieszyła się, pewnie podjęłaby z góry wygraną walkę z maluczkimi oddziałami. Miała informacje, że widziano znajomą jej piekielną w odległym mieście, które zdawało się już niedługo istnieć jeśli rzeczywiście ją tam znajdzie. Żarty się skończyły. Jeśli Pokusa nie zwróci tego co należy do smoczycy, rozpęta tam prawdziwe piekło, a w jego jądrze spłonie zuchwała złodziejka. Od kiedy została podstępnie zdradzona w Dinitris obudziła się ta bestia nie znająca litości. Gardząc subtelnością elfki, pod której magiczną postacią tułała się po świecie, postanowiła, że już dość się nacierpiała, a uciekła do Aralanii z wizją rozpoczęcia nowego rozdziału w życiu. Niestety stało się przypadkiem, że zaufała nie tej osobie co trzeba, a ta okazała się podstępną piekielną żmiją i wykorzystała ją do swych celów igrając ze smoczą cierpliwością i pogrywając z nią jak chciała.
        Mimo iż miasto miała pod nosem, rozważała dwie możliwości. Zesłać na to posępne miejsce kataklizm, a potem przeszukać pogorzelisko i przekopać się przez trupy aż znajdzie jej truchło, albo wejść tam po cichu, a po znalezieniu tej wywłoki... zresztą nie wdawajmy się w szczegóły.
        Zatoczyła krąg decydując się na drugą opcję z wejściem do miasta pod postacią elfki. Bądź co bądź, chciała zminimalizować liczbę przypadkowych ofiar, na które nie będzie zwracała uwagi jeśli staną jej na drodze. Lądując w gęstwinie huk jej skrzydeł wywołał prawdziwą wichurę, a grzmoty temu towarzyszące i trzaski łamanych jak kłosa zbóż paru drzew wypłoszyły dziką zwierzynę i czarne ptactwo. Mieszkańcy Maurii zaczęli się sprzeczać między sobą na temat tego, czy burze o tej porze roku to anomalia, czy zwykła wróżba nadejścia pierwszych opadów śniegu.

        Już po chwili znalazła pierwsze zabudowania, które należało sprawdzić. Był to stary, opuszczony młyn usadowiony przy brzegu wyłożonego kamieniami koryta rzeczki. Kiedyś znajdował się tutaj zakład młynarski, ale (jak wiele innych w Maurii) został opuszczony przez brak rąk do pracy. Koło młynarskie było w strzępach, zablokowane, pociemniałe i spróchniałe. Duży budynek z kamienia też nie był w najlepszym stanie. Jego podziurawiony dach groził zawaleniem, w wejściu brakowało drzwi, szyby w oknach były powybijane przez co bardziej znudzonych łobuzów. Nie wiadomo co się tam kryło i czemu służył, ale Dinitris ani na moment nie zawahała się wejść do środka dosłownie emanując magiczną aurą. Para błyszczących w ciemności oczu badawczo przyglądała się każdemu elementowi w środku. Było tu dużo gruzu i szkła na podłodze pochodzenia nie tylko okiennego, ale też karczemnego i domowego. Dinitris stąpała po nim boso jakby spacerowała po miękkiej trawie. Co prawda w tym ciele nie miała tak twardej skóry jak pod postacią smoka, ale i tak zdecydowanie trudniej było ją przebić niż u prawdziwego elfa. Jednak tak jak u zwykłej spiczastouchej, nie brakowało jej lekkości, co zresztą było widać, a nie słychać, bo nie wydawała żadnych niepożądanych dźwięków chodząc po usłanej zmatowiałym szkłem podłodze. W głównej izbie nie było nikogo, potem przeszła do magazynu, który był częściowo zawalony i pozbawiony dachu. Wilgoć skraplająca się na pochylonej dachówce zbierała się w większe krople bezustannie spadających do powstałej na środku kałuży. Elfka popatrzyła w jego lustro z miną tak wyzbytą z emocji, że aż strach pomyśleć, jak wygląda, kiedy się złości.
        Nie traciła niepotrzebnie czasu i przeszukała cały parter budynku, czyli w sumie pięć dość sporych pomieszczeń. W głównej izbie widziała schody na górę, do których powróciła i stanęła przed pierwszym stopniem unosząc wzrok do góry i zastygając w tej pozycji. Zamarła wsłuchując się w dźwięki wypełniające pustostan. Była teraz znacznie bardziej wyczulona na wszelaką magię, a jako, że pokusa już raz się jej wymknęła, nauczyła się czegoś o niej i nigdy już popełni tego samego błędu. Skupiła się na słuchaniu wstrzymując swój oddech.
Awatar użytkownika
Frey
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 68
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Łowca Dusz
Profesje: Żołnierz , Łowca , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Frey »

Frey od zawsze był uparty, a w dodatku przesadnie ambitny. Jak już coś postanowił, to nic nie miało znaczenia. Klapki na oczach i do celu, w końcu wzrok jest tak zbędnym pośród Łowieckich instynktów piekielnego. Na domiar złego nagłe rozłączenie go z towarzyszką podróży ugodziło jego godność. Czyli było poważnie, właściwie w mieście znalazł się tylko z tego względu, że zaprowadził go tutaj trop Kruków. Tajnej organizacji, pragnącej, a jakże, zdobywać potęgę i tajemnicze artefakty o wielkiej sile, które rozsiane były po najmroczniejszych i najbardziej pradawnych zakątkach Alaranii. Organizacja była na tyle rozbudowana, że wyższe szczeble jej struktury obsadzone były często przez istoty o nieporównywalnie większej mocy od przeciętnego śmiertelnika.
Całe szczęście Cedricowi udało się, powołując na byłą już godność, uzyskać zadowalające warunki zakwaterowania w tutejszym pałacu, jednak nie spędzał w nim zbyt wiele czasu. Czerpał z luksusów tyle, ile mu było trzeba, a ostatnie dni spędzał na robocie. Bardzo monotonnej i wymagającej cierpliwości, tym samym męczącej dla osobnika, który z wielkim zapałem pragnął już ściąć parę Kruczych łbów. Ciężko z narwańca zrobić profesjonalnego szpiega, ale póki czuł, że idzie w dobrym kierunku ten tutaj potrafił trzymać wszystkie swoje emocje na wodzy. W tym był do prawdy niezły.

Informacje mówiły o pokusie, która rzekomo podstępami starała się motać w umysłach istot nadludzkich. Nie dość, że zwykła manipulantka, to jeszcze pewnie z przerośniętym ego i nazbyt zuchwała. Zdecydowanie będzie musiał osobiście ostudzić jej zapał. Co, jak co, ale fakt rasy rzeczonej mącicielki wyjątkowo drażnił piekielnego. Kojarzył pokusy z czasami, gdy miał pełnię władzy, bogactw i wpływów. Ich durnowato-sprytne sztuczki, podchody i uśmieszki. Skrzywił się na samą myśl, idąc ulicą, a było już warto zaznaczyć po zmroku. Ubrany był elegancko, jakby zwiał z jakiejś rozmówki na wyższych sferach. Elegancko ubrany w czarny, okazyjny mundur ze skóry, szyję miał osłoniętą chustą. Blade dłonie i twarz pozostawały odkryte, a spojrzenie szarych oczu bardzo czujnie badało i co ważniejsze identyfikowało otoczenie.

Ruiny po jakimś młynie. Nie wyglądało to nader obiecująco. Właściwie wcale, ale trop jest trop i trzeba było to zbadać. Wszedł ostrożnie na piętro, krocząc w ciemnościach. Niezbyt ostrożnie, bo wiedział, że był przed czasem. Przed wszystkimi. Przy trakcie przejadą karawaną, a mały dzwonek określi godzinę. Durniejszej wskazówki dostać nie mógł... Cóż, stanął niedaleko wejścia, od schodów, dosłownie za przejściem na główną salę na piętrze. Na tym poziomie w ścianach wywalone były wszystkie okna, stąd dźwięki z zewnątrz było słychać wyjątkowo dobrze. Interesujące...
Oczywiście Frey w ludzkiej formie i korzystając z paru magicznych sztuczek był niemal niewykrywalny, nawet dla tych czulszych zmysłów. Naturalnie śmiertelnik nie mógł zorientować się w żaden sposób. Warto nadmienić, że aura jaką emanował w ludzkiej formie Flegeton znacznie różniła się od tej prawdziwej, rzeczywiście przypisanej jego piekielnej osobie. Otóż faktycznie karawana przejechała... Jedna, druga, a później następna. Jednak dzwonka, jak nie było, tak nie ma. Na piętrze za to pojawiła się grupka ludzi. Łowca zacisnął zęby, poirytowany tym, że zapowiadał się zawód, a nie sukces tych głupich podchodów. To byli ludzie z pogranicza... łowców przygód, a karczemnych pijaków, czy łapserdaków napadających na babcie na grzybach. Najchętniej wyciąłby ich w pień, ot tak dla chwili relaksu, ale musiał czekać. Był uparty.
- Arr, wszędzie szkło rozwalone, po co my tu właściwie leziemy?
- Zawrzyj jadaczkę, bo spalisz nasz plan.
- Jaki plan do jasnej...
Było ich ogólnie pięciu, z tego może jeden miał trzeźwy umysł, reszta była mniej, lub bardziej po piwku. Pewnie dopiero co wyszli z jakiejś pijalni i nasłuchali się plotek... Takich, które zdecydowanie nie powinny trafić do ich zasyfiałych uszu. Prawdopodobieństwo, że spalą plan Freya rosło z każdą chwilą, ale czekał cierpliwie, walcząc z myślami, by nie spalić ich razem z tą całą meliną. Wtem rozległ się dzwonek. Najmniej spodziewany, bo był to właściwie dzwonek do drzwi jakiejś starej chatki stojącej po drugiej stronie ulicy. Zmysły piekielnego natychmiast wskoczyły na najwyższe obroty, ale nie tylko on czegoś wyczekiwał.
- Dzwoni, dzwoni! Mieli racje, będziemy bogaci.
- Myślisz, że na prawdę tu przyjdzie?
- A jak! I będzie pod wrażeniem naszego sprytu..
- A my jej bimbałów, słyszeliście jakie te POKUCHY mają ciała.. - W tym momencie jeden zdzielił tego najdurniejszego przez łeb.
- Ogarnij się, Rysiek, bo źle Ci wróżę.

Cedric pokręcił głową w niedowierzaniu. Jeśli odpowiednia osoba zda sobie sprawę z ich obecności na pewno się tu nie pojawi.
Myśli miał w tamtej chwili wyjątkowo wulgarne.

Jeśli Dinitris postanowiła wejść na górę, ten nie mógł jej usłyszeć. Jedynie dostrzec, gdy wkroczyła już na piętro. Dzieliły ich może dwa kroki, a o swojej obecności prawdopodobnie zdali sobie sprawę jednocześnie, co mogło być dość zabawnym zjawiskiem, bo oboje byli wyjątkowo dobrze skradającymi się istotami. Powoli i pewnie postawił krok w jej kierunku, przyłożywszy palec lewej dłoni do ust. Spodziewał się reakcji względnie agresywnej, więc w głowie przygotowany miał plan na kontrę, ale nie chciał walczyć, w żadnym wypadku. Kilka chwil i powolny, subtelny gest. Tyle wystarczyło, by zdążył zorientować się, że nie jest pokusą, bo na tych znał się niestety nader dobrze.

- Szukasz kogoś - powiedział cicho, głosem spokojnym na tyle, że mógłby nadawać się na porządnego dyplomatę.
- Na pewno jeszcze jej tu nie ma, a Ci tutaj nie będą pomocni - zaznaczył zarówno płeć interesującej jej osoby, jak i fakt, że powinni nie zwrócić na siebie uwagi pijaczanych rozbójników.
- Frey - przedstawił się krótko. Jego dłoń delikatnie spoczęła na jej ramieniu. Niezbyt dyskretnie zmierzył ją wzrokiem, choć najdłużej wpatrywał się w oczy. Jego blade źrenice nie zdradzały ani krzty emocji. Kąciki ust uniosły się w bardzo delikatnym, niemal szarmanckim uśmiechu.
Gdyby nie grał, z pewnością zatarłby sobie teraz rączki. Smoczyca u boku i polowanie na pokusę, dawno nie zaznał na tyle ciekawej porcji wrażeń. Miał tylko nadzieję, że rozwaga i chęć dorwania celu jakoś wygrają zacięty bój z wybuchowym i emocjonalnym charakterkiem Dinitris. Bo jak nie... Nie myślał jeszcze nad planem awaryjnym.
Awatar użytkownika
Dinitris
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Dinitris »

        Instynkt podpowiadał jej, że coś jest na piętrze. Miała takie przeczucie, ale jak dotąd nie potwierdzone tylko jednym z wrażliwszych zmysłów, czyli zapachem. Woń kogoś, kto przybył tu wcale nie tak dawno, odbiegała znacząco od woni kobiety, którą ścigała Dinitris. Zdecydowanie nie należała do żadnej kobiety. Był to zapach męskiej skóry. Nie tak do końca była zaskoczona jego widokiem, kiedy wstąpiła na szczyt schodów i zastała tam na górze elegancko ubranego człowieka, którego w pierwszym odruchu miała zamiar usunąć ze swej drogi. Za zamiarami poszły od razu czyny w postaci zbliżenia się do przyszłej ofiary, lecz nie ze strony elfki, tylko Freya. Dinitris zawahała się, kiedy nieznajomy zrobił gest, który ją powstrzymał od ataku. Przynajmniej na chwilę. Przyłożenie palca wskazującego do ust znała dobrze, nie wiedziała tylko dlaczego Frey ją o to prosił. Przypatrzyła mu się uważnie przekrzywiając głowę w bok i mrugając ze zdziwienia. Dinitris chciała wiedzieć co ma na myśli mężczyzna mówiąc o jakim w rodzaju żeńskim, ale niestety mimo ponadprzeciętnej bystrości trudno było jej przewidzieć, że chodziło mu o jakąś piekielną. Mogła mieć tylko taką nadzieję. Oprócz Freya słyszała inne głosy z sąsiedniej sali i zrozumiała co ma na myśli.
        - A więc są tu zbędni - pomyślała na głos. To stwierdzenie nie wróżyło niczego dobrego.
        Niebezpieczny gest obcego mężczyzny, czyli położenie ręki na jej ramieniu, spowodował nagłe spojrzenie Dinitris w szare oczy tajemniczego eleganta i kontrę w postaci wstrząśnięcia ramieniem w celu wyrwania go z jego ciepłej dłoni.
        - Nie rób tego więcej - ostrzegła go mrugając szybko. Była teraz niebezpieczna, a że nie należała do istot, które lubią się powtarzać, przyjęła, że przyswoił jej ostrzeżenie. Gdyby nie napięcie jakie wywoływała u niej sprawa pokusy, zapewne nie zareagowałaby tak chłodno.
        - Dinitris. Zaczekaj chwilę - powiedziała zmieniając temat i poszła do sąsiedniej sali, gdzie przebywali wyżej wspomniani zbędni goście.
        Dinitris nie miała tyle cierpliwości do rozpitych małp co Frey, dlatego bez zapowiedzi dołączyła do zebranej w sąsiednim salonie trzody i stanęła w przejściu mierząc każdego z osobna. Jej zatwardziała mina na chwilę zbiła z tropu rozkokoszonych pijaczków. Na chwilę, bo zaraz po minięciu zaskoczenia, zaczęli zachowywać się jak napalone kundle.
        - No patrzcie, patrzcie... - odezwał się ten najbardziej trzeźwy.
        Drugi otworzył ze zdziwienia gębę i zapomniał języka.
        - Fiu, fiu - zarechotał trzeci sprzedając kuksańca czwartemu, który uśmiechał się od ucha do ucha.
        - To...? To ta Pokucha? - zapytał piąty tego pierwszego.
        Dinitris wywołała nie lada zamieszanie pojawiając się pośród brudnych, śmierdzących mężczyzn, którzy chyba nigdy wcześniej nie widzieli w swoim plugawym życiu takiego zjawiska jakim była osoba wysokiej elfki. Szczupłej damy, o nieskazitelnej jasnej cerze, ubranej tylko w zwiewną suknię i lekki płaszcz, w dodatku bosej i... bez obstawy. Wielu z nich miało w tym momencie różne, niegrzeczne myśli z jej udziałem, którymi nieświadomie się z nią dzielili, bowiem Dinitris czytała w ich zepsutych umysłach jak z otwartych ksiąg, co w tym przypadku nie sprawiało jej przyjemności. Najważniejsze jednak, że w przeciągu kilku sekund miała już pewność po co to całe zbiegowisko samców w jednym miejscu.
        Cała piątka podeszła do niej i zaczęli ją obmacywać, a ona... nie opierała się, a nawet lekko przymrużyła powieki i odchyliła głowę, gdy któraś z licznych dłoni stykających się z jej ciałem, powędrowała do szyi i zacisnęła się na gardle. Smoczyca tylko czekała na właściwy moment nie przejmując się tym jak i gdzie ją dotykano. Nie było to przyjemne, ale potrafiła to przetrzymać, bowiem stawka była godna poświęcenia.
        Wszystko co potem nastąpiło działo się na tyle szybko, że gdy zadziałało zaklęcie śmierci, przy życiu pozostał tylko jeden pechowiec, który nie mógł w danym momencie dosięgnąć elfki. Gdy cała czwórka bez ducha padała na podłogę u stóp elfki, w pokoju zrobiło się przerażająco chłodno. Może to tylko wrażenie, ale temu ostatniemu, najgłupszemu nieszczęśnikowi na pewno zrobiło się bardzo ciepło, kiedy na pozór delikatna elfka raptownie chwyciła go za gardło i zacisnęła na nim palce unosząc go i dusząc w powietrzu. Szarpanie, bicie w rękę nie przyniosło żadnych rezultatów, a bardzo ogniste spojrzenie kobiecej piękności było tak obojętne, że biedak wiedział dobrze, że nie może liczyć na żadną litość. Gdy ciało przestało się wreszcie poruszać puściła zsiniałe gardło denata pozwalając mu z łoskotem spotkać się z podłogą, a następnie odwróciła się i przeszła nad ciałami ciągnąc po nich długą suknię, jakby były to tylko porozwalane w pokoju dziecięcym zabawki.
        Wracając do Freya miała ochotę zakończyć i jego żywot, jednak z tym się wstrzymała, bowiem był zbyt ładnie ubrany jak na kogoś kto mógł się tutaj znaleźć przypadkiem. Jednakże jeśli mu stanie na drodze, wnet może zmienić zdanie. Bycie świadomą swojego celu uświęcało środki. Dla niej Frey mógł być tylko chwilowym kontaktem, drobną pomocą, bez której też się obejdzie. Szkoda, że tak dobrze się kamuflował pozostając dla niej tylko i wyłącznie jakąś dziwną, magiczną materią. Istotą, która była trochę do niej podobna, czyli ukrywająca swoje prawdziwe pochodzenie.
        - Kim jesteś? - zapytała ze srogą dosadnością. Lepiej byłoby dla niego, gdyby szybko powiedział prawdę, bo smoczyca nie była w nastroju do zabawy w ciuciubabkę. Miała nadzieję, że Frey nie będzie stawiał oporu.
Awatar użytkownika
Frey
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 68
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Łowca Dusz
Profesje: Żołnierz , Łowca , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Frey »

Frey w życiu nie stawiałby oporu. Zdecydowanie wolał określać tę subtelną grę, którą tak sobie ulubował nadawaniem płynności granicom.
Robił różne, mniej, lub bardziej bezpośrednie rzeczy. Wypowiadał słowa, których mało kto odważyłby się w danych sytuacjach użyć tylko po to, by sprawdzić samego siebie. By nie przegrać w rywalizacji, z drugą osobą, ale i ze swoją słabszą stroną, którą piekielny tępił w sobie z tyrańską determinacją i wybitną precyzją, wynikającą z ambicji, dążenia do perfekcji w tym, co robił.
- Zbędni - powtórzył krótko, czujnie obserwował jej reakcje. Można by przyrównać ich pierwsze wymiany spojrzeń do gry dwóch wybitnych szulerów. Analiza każdego drobnego gestu, dokładny dobór słów... Przynajmniej z jego strony, szło w miarę gładko, o ile w ogóle można kiedykolwiek w ten sposób określić wieczny balans Freya na granicy niegrzecznego flirtu, a katastrofy i zagłady najbliżej okolicy z powodu starcia dwóch potęg. Ciężko odmówić mu brawury, skoro grał pewnie na tak wysokich stawkach.
Jego uśmiech poszerzył się jedynie odrobinkę, na jej uwagę odnośnie jego dłoni, nie odpowiedział, ale też nie spuścił z niej wzroku nawet na moment. W tym pewnym, acz może nie najuprzejmiejszym spojrzeniu można było wyczytać nawet nie potwierdzenie, a delikatne skinięcie, jakby wyłącznie przytaknął jej króciutką myślą.

Wolnym, spokojnym krokiem ruszył za nią, gdy udała się do pomieszczenia zaludnionego Zbędnymi, jednak zatrzymał się po przekroczeniu murowanej futryny. Podparł ścianę i pozwolił jej iść dalej samej. Ciężko określić w tym momencie, gdzie konkretniej skupiony miał wzrok. Na pewno gdzieś między jej biodrami, a grupką obszczymurów. Cóż, tym drugim raczej trochę brakowało do konkurowania z pierwszą opcją. Całe szczęście nie oglądała się za bardzo, wyraźnie skoncentrowana na celu.
Następne wydarzenia wbiły nieco piekielnego w stan konsternacji, przyglądał się jedynie myśląc, co się właściwie dzieje... Ich dotyk był bardzo bezpośredni, nawet nieco skrzywił minę piekielnego, który zdezorientowany nie bardzo wiedział, czy tak powinno to wyglądać. Do czasu... Gdy padli jak muchy przed jej stopami, albo właściwie wokół jej osoby, jeden, po drugim... Przyglądał się też spokojnie, jak pozbawia tlenu tego ostatniego. Nie był to sposób, na jaki mogłaby sobie pozwolić tak niewinnie wyglądająca elfka. Więc od razu wykluczył, że jest to czarodziejka... Więc coś równie potężnego, mogącego przybrać humanoidalną postać. Zatarł jedynie dłonie, nim ponownie odwróciła się w jego kierunku. Dalej podpierał ścianę, minę miał zupełnie niewzruszoną, przyozdobioną jedynie swoim charakterystycznym, piekielnym uśmiechem.
- Całkiem, całkiem - mruknął.

Nie dała mu długo kontemplować i podziwiać zostawionego za plecami truchła. Wyszedł jej na przeciw, dosłownie parę kroków, ale stanął wyraźnie zbyt blisko, choć bynajmniej nie dla siebie, bo taki miał zamiar. Co ciekawe w obecnej formie Frey był tylko odrobinę od niej wyższy, więc ich spojrzenia były na niemal identycznym poziomie.
- Cedric Frey Flegeton. Chociaż dla przyjaciół po prostu Frey - odpowiedział zwyczajnie, grzecznie.
- A skoro właśnie szansa na jej dorwanie uleciała Ci, jak dusze tych nieszczęśników to zapewniam, moja droga, że potrzebujesz zostać moją bliską przyjaciółką. Do rzeczy, oferuję pomoc, wszak gonimy tę samą, wyjątkowo nieczystą i zwodniczą marchewkę, króliczku.
Patrzył pewnie w jej oczy z niecierpliwością oczekując reakcji. Zdawał się być zadowolony, z przewagi jaką dawała mu całkowicie chłodna, obojętna postawa. Można było z niej wyczytać dużo mniej, niż z tego jak agresywnie i stanowczo rozwiązała sprawę pijaczków smoczyca. Nie da się ukryć, temperamentu jej nie mógł odmówić, a to tym lepiej, wszak uwielbiał wyzwania.
Bardzo liczył na to, że logiczne podejście uchroni go przed agresją... Furia nigdy nie jest najlepszym doradcą, zwłaszcza jeśli chodzi o tropienie wyjątkowo ciężkich do odnalezienia istot, do których z pewnością tamta pokusa się zalicza.
Awatar użytkownika
Dinitris
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Dinitris »

        Dinitris byłaby najgorszą w Aralanii pokerzystką. Jej subtelność młota kowalskiego ustępowała tylko wyrafinowanej moralności, która była zmienna jak wiatr przy wodospadach. Raz pchała szlachetne wody ku górze, a raz rozszarpywała niewinne krople zaślepiona niepohamowaną furią. Trudno było jej zaufać. Nie teraz. A kiedyś było zupełnie odwrotnie. Była dobrą smoczycą, słowną i godną zaufania. Wiadomo która wersja bardziej spodobałaby się Freyowi? I jedna i druga miała swoje zalety i wady. I zaleta mogła być wadą w zależności od punktu widzenia lub nieszczęśliwego zbiegu okoliczności. Piekielny, jako jeden z niewielu, mógł żyw podziwiać jej bezwzględność i czyste zło. Zło, które trzymało ją w garści, pewnej kobiecej garści. Zło, które... było na swój sposób dla niego afrodyzjakiem. I jej uroda, urzeczywistniająca wszystko co uważał za swoje i co mógł docenić tylko mąż taki jak on!
        Gdy spod przymrużonych powiek obserwowała kładące się na podłodze ostatnie truchło, patrząc na nią nie zobaczył nawet chwili zamyślenia, tylko pustkę. Była jak anioł śmierci: potężna, zjawiskowo piękna i nie pasująca do tego świata. Nic dziwnego, że tak zagorzale zacierał swoje dłonie. Frey mógł to wykorzystać, pomóc jej, zapanować nad jej gniewem aby odpowiednio go ukierunkować. Oswoić zdziczałe instynkty i zawładnąć nawet całymi planami! Kto śmiałby stanąć mu wtedy na drodze. Nie, nie jemu. Im!
        Najpierw jednak należałoby jakoś przeżyć.
        Gdy Dinitris i Frey zbliżyli się nawzajem i zatrzymali naprzeciw siebie dwie zupełnie inaczej wyrażające swe emocje twarze, było jasnym, że byłaby z nich bardzo wybuchowa mieszanka. Oczy górskiej elfki nie były człowiecze, przezierała przez nie złoto-czerwona tarcza z czarną jak otchłań studni pionową źrenicą. Powietrze w salonie nie zastygło w bezruchu. Wibrowało od magicznych aur dwóch potężnych istot, utalentowanych w unicestwianiu jednym gestem dłoni. Kobieta była zbyt pochłonięta wnikliwą analizą jego aury żeby teraz frasować się jego zuchwałym uśmieszkiem, który mogła w mig zetrzeć wraz z połową twarzoczaszki. Może Frey nie pojmował do końca z jak bardzo niebezpieczną bestią ma teraz do czynienia. Albo właśnie to wiedział i specjalnie ją prowokował.
        "Króliczku?". Powtórzyła w myślach całkowicie zbita z tropu niebywałą śmiałością mężczyzny. Już pomijając to jak wielki zawód poczuła, kiedy usłyszała jego wcześniejsze zdanie, to teraz przezywanie jej było najgorszym z możliwych głupot jakie przyszło mu popełnić. Kara musiała na niego spaść, ale mogła zaczekać. Ten dureń mógł się jej jeszcze na coś przydać. Szczególnie, że coś tam wiedział o Pokusie, którą ścigała.
        - Gdzie ona jest? Jeśli wie, że tu jestem, może uciec z miasta - powiedziała odsuwając się od niego na w miarę bezpieczną odległość i podeszła do okna. Patrząc na dom naprzeciwko i zasnutą mgłą drogę prowadzącą przez kamienny most nad bagnami do centrum miasta, odkryła, że jest stąd jedno wyjście. Niestety Pokusy zostały obdarzone skrzydłami, a więc znowu mogłaby się jej wymknąć.
        - Czego chcesz za pomoc z jej schwytaniu? - zapytała wprost. Nie lubiła się targować, ale w tym świecie można było wiele ugrać stawiając na szali całkiem ciężkie kryształy lub czyste złoto. Do głowy przyszło jej jedno pytanie, bardzo istotne.
        Podniosła dłoń do jednej z ocalałych szybek i przyłożyła do niej delikatne paluszki. Od niewyczuwalnego nacisku szkło zaczęło trzeszczeć, aż wystrzeliło na zewnątrz. Elfka wyglądała na zaskoczoną swoim brakiem wyczucia. Pięć trupów w sąsiednim pokoju przytaknęłoby teraz ochoczo. Wyglądała jakby na chwilę wróciła do swojej dawnej osoby, rozejrzała się po pokoju ponownie i popatrzyła na Freya z zupełnie inną miną niż wcześniej. Nic dziwnego, że tak się zachowywała, skoro część jej duszy spoczywała gdzieś tam w rękach piekielnej. Wzrokiem przebiegła po jego, wyglądającym na oficjalny, ubiorze.
        - Ale interesuje mnie dlaczego chcesz ją znaleźć i czy nie jesteś z nią w zmowie. Powiedz... kim jesteś i czemu ukrywasz swoją aurę? - zapytała wprost. Nie. Nie powtarzała się. Usłyszała jego mienie, jednakże od samego początku nie o to jej chodziło. Miała co do niego swoje domysły, jednakże wolałaby gdyby obnażył się przed nią po dobroci.
Awatar użytkownika
Frey
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 68
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Łowca Dusz
Profesje: Żołnierz , Łowca , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Frey »

Frey z doskonale odegraną obojętnością odpowiadał na jej pytania, a odpowiedzi te miały dla smoczycy względnie ogromne znaczenie, biorąc pod uwagę, jak zawzięcie pragnęła dorwać piekielną. Jego postawa nawet nie drgnęła, gdy wpatrzony w jej gadzie oczęta wypowiadał kolejne słowa. Dopiero teraz dostrzegł w niej chyba większą część jej potencjału, wiedział już więc z kim miał do czynienia, w znaczeniu rasowym przynajmniej. Smoki nie zwykły być trudne w jego grze, wszak większość kierowana wiekami doświadczeń podejmowała przemyślane i logiczne decyzje, nigdy zbyt pochopnie... Tutaj jednak odnosił wrażenie, jakby do tej pory było wręcz odwrotnie. Jego głównym założeniem więc zostało ostudzić nieco jej temperament, by później jakby to ująć, łatwiej im było się dogadywać.
- Może jeszcze nie wie, acz z pewnością się domyśla, że jest tropiona. Wystarczy, by myśleć o ucieczce - odrzekł krótko, acz bardzo rzeczowo, jak na siebie. Zazwyczaj lubił bawić się słowami w inny sposób.
- Umówmy się, że na chwilę obecną uznam Twoje towarzystwo za bezcenne, wszak spełnienie wizji kresu tchnienia tej burej suki jest dla nas obu całkiem ważne, nie? - Prawdę mówiąc faktycznie nie chciał od niej niczego, bo cóż mogłaby mu na chwilę obecną zaoferować? Przez chwilę pomyślał nawet, że może ona nie zdaje sobie jeszcze do końca sprawy z tego, kto jakie posiada karty w tym rozdaniu... Albo po prostu rzuciła tym tekstem z przyzwyczajenia, w końcu nie był pewny ile doświadczenia w tego typu historiach może mieć Dinitris. On z pewnością miał go od groma i jeszcze trochę. Zaciągnął czarną chustę ponownie na usta, obserwował ją, gdy odeszła w kierunku okiennicy. Ten ruch mógł sugerować zamyślenie, bądź wahanie. Miał jedynie nadzieję, że nie ośmieli się mu nie zaufać. To byłby bardzo niefortunny początek znajomości. Zagryzł wargę, lecz ze względu wcześniejszego zakrycia ust nie mogła dostrzec tego gestu, który właściwie był do tej pory jedynym odruchem wywołanym przez emocje płynące z tej niezmiernie ciekawej rozgrywki, która toczyła się między dwiema istotami, a w której stawką była przyszłość nie tylko tej parki, ale i pewnej piekielnej, a w najgorszym przypadku całej okolicy młyna.

Podszedł do niej ponownie, powoli, chwilę po tym, jak roztrzaskała kawałek szkła w dłoni. Stała zwrócona do okna, więc on stanął za nią. Już za moment miał położyć dłoń na jej ramieniu, ale jakby w ostatniej chwili przypomniał sobie jej ostatnią uwagę, jego prawa dłoń lekko zboczyła z toru, po czym włożył ją do kieszeni. Teraz w głowie miał dwa zagrania, postanowił się jeszcze trochę podroczyć, a jakże. Zrozumiał doskonale intencje jej ponownego zapytania, ale czemu miałby dać to po sobie poznać. Poczekał, aż odwróci się ponownie w jego stronę, po czym wykonał delikatny skłon i gest lewą dłonią.
- Panienka wybaczy. Cedric Frey Flegeton. - Tu skierował dłonie w stronę jej ręki... i pierwszy raz przez ułamek sekundy zwątpił, czy oby nie przegiął. Cóż, okaże się wkrótce. Faktycznie ujął jej dłoń i delikatnie cmoknął przez chustę.
- Panienka wybaczy, ale jeszcze nie było mi dane poznać Panienki imienia - zauważył nieco wracając na poważną stronę rozmowy, odczuł, że powinien dorzucić jakiś konkret, bo zrobiło się trochę ciepło.
- Wracając do biznesu, słuchaj elfiątko, bo jak doskonale wiesz nie mamy zbyt wiele czasu, więc w skrócie: Jestem piekielnym, łowcą. To na razie wystarczy. Działamy aktualnie w myśl zasady "Wróg mojego wroga jest moim najlepszym przyjacielem." Kto, jak nie piekielny pozwoli Ci szybciej dorwać cel podobnego pochodzenia? - Był przekonujący, jak zawsze.
- Mam plan, ale musimy się zbierać, bo ona nie będzie czekać, aż skończmy flirtować, wiesz? - rzucił z tak przekonującym uśmieszkiem, że nawet, jak Dinitris nie czuła, że bawi się w tę samą grę, co on, to byłaby skłonna w to uwierzyć patrząc i słuchając z jakim przekonaniem to wypowiedział. Nastała krótka chwila ciszy. Ona patrzyła na niego, a on na nią, widząc w tle, co dzieje się na zewnątrz. W pewnym momencie dość nagle obrócił się i zaczął biec, niezbyt szybko ale jednak w kierunku centrum sali. Zupełnie, jakby jakiś obiekt za jej plecami, drobny szczegół, jakby coś dało mu znak do wykonania akcji. Mogłaby to pewnie stwierdzić, gdyby wybitnie dobrze się w niego wpatrywała i nie miała w tamtym momencie zajętych myśli niczym innym. O ile to pierwsze było łatwym warunkiem do spełnienia, miałby wątpliwości odnośnie tego drugiego.

Frey przykucnął złapał w garść nieco szkła, dokładnie z centrum pomieszczenia, wcześniej odrzucając nieco na bok jednego z trupów. Mruknął do niej przez ramię, gdy już go dogoniła.
- Musiałaś tu tak nasyfić? - Zaśmiał się cicho, po czym zacisnął pięść i jednocześnie zęby, gdy ostre krawędzie odłamków szkła przebiły jego skórę na dłoni w wielu miejscach. Liczne stróżki krwi wypłynęły z pięści, wtedy rozrzucił szkło i zaczął przetasowywać wszystko na podłodze ranną, krwawiącą dłonią. Człowiekowi z pewnością groziłoby przy tym złapanie jakiegoś syfu, ale nie piekielnemu. Prawdopodobnie ku zdziwieniu smoczycy, podczas gdy większość odłamków mieniła się aktualnie ciemno-karmazynowym odcieniem, niektóre w kontakcie z krwią piekielnego stawały się okrutnie matowe i czarne. Po chwili, gdy zebrało się ich więcej zaczęły unosić się nad posadzkę. Układały się w elipsowaty, pionowy kształt, coś na wzór lustra, w rzeczywistości był to niewielki portal, którego uformowanie z kilkudziesięciu szklanych odłamków zajęło parę minut. Dłoń Freya w międzyczasie musiała zostać przemieniona na tę poprawną piekielnemu formę, od nadgarstka była czarna jak węgiel, większa, pokryta nierówną strukturą i zakończona palcami z ostrymi pazurami.
- Wybacz, w tej formie nie dbam o pazurki tak jak Ty w elfiej. Zbieramy się - powiedział wstając z kolan. Wtedy właśnie wszystkie odłamki odpadły na ziemię, a przed parą stał gotowy już portal. Czarny, jak noc, mieniący się wokół fioletowo-purpurową aurą. Niewielki, ani nie emanujący bardzo silnie magią. Sugerować to mogło najprawdopodobniej niewielką odległość, niski poziom skomplikowania, czy umiejętności do stworzenia takowego. Frey poszedł pierwszy, niemal pewny, że ona wejdzie w przejście zaraz za nim. Znów pewny na tyle, że jego pewność w zaraźliwy sposób mogła nawet rozwiewać drobne wątpliwości towarzyszki, bo czymże byłoby nieskorzystanie z pomocnej dłoni, która rani się dla Twojej sprawy i w dodatku nie oczekuje zapłaty? A do tego jest taki... Freyowaty.

Znaleźli się w dość ciasnym pomieszczeniu, na oko z wielkości przypominającym średniego poziomu biuro, jednak przywitały ich warunki z goła inne. Zimny kamień, cztery ściany i jedno wąskie przejście. Było ciemno, kompletny mrok. Piekielny postawił swoją uformowaną dłoń w płomieniach, by oświetlić pomieszczenie. Na ścianach wyryte były mapy najbliższej i dalszej okolicy, bardziej i mniej szczegółowe, niektóre miały nawet nakreślone jakieś strzałki, znaczki, czy wskazówki. Poza tym na przeciwko pary nad czymś w rodzaju kamiennego biurka w ścianie wyryty był krótki napis, w nieznanym im języku, a bardziej prawdopodobnie w szyfrze jakiejś sekty. Na zimnym blacie leżała jakaś księga, rozpieczętowany list, przewrócony flakon z atramentem. Pióro leżało na posadzce, a na krańcu blatu nad nim był ślad, jakby olbrzymi kocur, tylko że z pazurami zdolnymi ryć w kamieniu zostawił tu jakiś ślad...
- Już jej nie ma - mruknął zasługujący tym razem na tytuł króla dedukcji Flegeton.
- Mamy parę minut i musimy lecieć dalej, koduj ile możesz, zabieraj co ważniejsze - rzucił krótko do Dinitris i nie było tu ani grama jego gierek, co zdało się dość wyczuwalne, ba, Frey nawet zabrzmiał nieco, jakby faktycznie zależało mu na ich wspólnym celu. W dodatku został postawiony w sytuacji, w której poniekąd dowodzi nieznaną sobie potęgą, w bardzo dynamicznej akcji tropienia cholernie ulotnej i wścibskiej oraz, na piekielne ognie, znienawidzonej przez dwójkę istoty.
Awatar użytkownika
Dinitris
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Dinitris »

        Dinitris miała dużo ważniejsze sprawy na głowie niż skracanie życia jakiejś piekielnej wywłoki, bo nigdy bezpośrednio nie dążyła do zabijania. Jak już to robiła to z przymusu. Ale pokusa, która tak okrutnie pogrywała sobie ze smoczycą, nie zasługiwała na żadne względy i rychło zakończy swój żywot, gdy tylko znajdzie się w zasięgu jej mściwych pazurów. Frey nie mógł wiedzieć, że jeszcze bardziej niż na śmierci piekielnej, elfce zależało na czymś o wiele ważniejszym. Na małym wisiorku spoczywającym na piersi ściganej. Zaklęta w niej była cząstka jej żywota, siłą nie znaną dotychczas przez Dinitris, właścicielka była w stanie władać jej smoczą wolą, śledzić ją, a nawet zsyłać ból i paraliżować ciało. Smoczyca przez lata nauczyła się obrony przed piekielną tyranią, jednakże wciąż nie umiała się od niej do końca uwolnić. To sprawiło, że życie smoczycy wisiało na włosku, bo stała się nieobliczalna, nieposłuszna, a zatem zapewne pokusa już rozważała zniszczenie artefaktu. Na szczęście nie mogła tego zrobić ot tak. Do tego trzeba jej było... Dinitris. Artefakt mógł zostać zniszczony tylko w rytuale spalenia w płomieniach smoczego oddechu. Jeśli nie złotogrzywej, to innego smoka, a więc musiała się spieszyć zanim pokusa znajdzie innego "uczynnego" prastarego i zdobędzie składnik jej zagłady.
        Z tej i innej przyczyny Dinitris uznała, że przymierze z drugim piekielnym może jej pomóc w osiągnięciu celu. Jako, że pokusa wyczuwała mocą Artefaktu pojawienie się jego współwłaścicielki w pewnej odległości, miała nie małe problemy z zachowaniem efektu zaskoczenia. Ale gdyby podszedł do niej ktoś kogo względnie się nie obawia... "To może się udać" - pomyślała, gdy ujmował jej lekką dłoń i szarmancko się jej przedstawił. Wzrokiem sięgnęła do jego chusty, którą zakrywał dolną część twarzy. Zachowywał się bardzo dostojnie, jakby jego pochodzenie sięgało znacznie wyższych sfer. Nie bez powodu zezwoliła mu na ucałowanie dłoni. Swoim brakiem reakcji niejako zaakceptowała jego ofertę i towarzystwo, ale gdy tylko formalnościom stało się zadość cofnęła rękę i schowała ją w połach zielonkawego płaszcza.
        - Miło mi cię poznać Cedricu. Ja jestem Deinitrisouratreora, - Ukłoniła się, ale tylko głową, i na moment nie spuszczała go z oczu. - Jednakże od początku używam skróconego miana: Dinitris. Możesz tak do mnie mówić.
        Elfka nie mogła obdarzyć Freya jakimś miłym gestem, choć w innych czasach i innych okolicznościach zapewne bardzo ucieszyłaby się z takiego szczęścia, bowiem uwielbiała odkrywać nowe istoty ze wszystkich planów. A piekielnego łowcę widziała pierwszy raz na oczy i bardzo chciałaby go poznać bliżej, lecz niestety czas ich gonił.
        Przytaknęła więc bez pretensji, kiedy zarzucił jej jakieś flirtowanie. Daleka była od obrażania się na takie zaczepki, szczególnie, że on sam nie traktował tego jakoś poważnie.
        - Co zamierzasz zrobić? - zapytała dopiero, kiedy Cedric odwrócił się gwałtownie i pobiegł do sąsiedniego pokoju, skąd przed chwilą wyszła zostawiając tam zabitych mężczyzn. Poszła za nim wcale się nie spiesząc, bo widziała jak się tam zatrzymał i zaczął coś gmerać przy trupie. Z uniesioną brwią spoglądała jak mężczyzna kaleczy sobie dłoń o szkło i odrzuca truchło na bok. A już myślała, że będzie odprawiał na nim jakiś rytuał. Byłaby to dla niej bardzo cenna lekcja. Niestety Frey miał inne plany. Zaczął skrapiać potłuczone szkło własną krwią wydając się przy tym raczej niezbyt skupiony. Elfka patrzyła na niego z góry stojąc zaledwie krok od niego i wyglądała na bardzo zainteresowaną tym co robi. Tylko nieznacznie wzruszyła barkami, kiedy nazwał ją bałaganiarą. A co niby miała zrobić z tymi ludźmi? Zjeść? Ludzkie mięso było ostatnią rzeczą na jaką miała aktualnie ochotę. Udała zatem, że nie było innego wyjścia.
        Bystra smoczyca szybko domyśliła się czemu służy ta scena, wszak miała już do czynienia z portalami tworzonymi przez czarodziei. Kiedyś miała nawet okazję raz odnaleźć jeden, ukryty w ścianie, ale nigdy nie udało się jej stworzyć jakiegokolwiek samej. Czerniejąca przy tym ręka Freya zaalarmowała smoczycę i postanowiła się tym podzielić ze swoim towarzyszem. Uniosła dłoń wynurzając ją spod warstw płaszcza i wskazała jednym palcem na jego rękę.
        - To normalne? - zapytała nieświadoma tego, że to część jego najwłaściwszej formy.
        Otrzymując zabawną odpowiedź lekko się uśmiechnęła, a nie uśmiechała się od wielu wielu lat. Zabawne... ciekawe co by powiedział na jej prawdziwe "pazurki"? Oby nigdy nie przyszło mu tego oceniać. Pokiwała głową odzyskując powagę i zaczekała aż piekielny przejdzie przez portal jako pierwszy, a potem bez wahania poszła w jego ślady. Przejście przez magiczne portale było zawsze takie samo - jakby ktoś oblewał cię wiadrem wody, ale ani zimnej, ani ciepłej. To bardzo osobliwe wrażenie i trudno się do tego przyzwyczaić tak aby na to nie zwracać uwagi.

        W pomieszczeniu nie było nikogo oprócz Cedrica i Dinitris. Porzucone na podłodze pióro wskazywało na to, że ktoś musiał stąd wyjść w pośpiechu, ale Dinitris od początku nie wierzyła. Nie była niejakim Sherlockiem, ale ślady pazurów na kamieniu mogła pozostawić jakaś bardzo duża bestia. Podeszła do biurka i położyła dłoń na blacie nad miejscem z zarysowaniami. Nachyliła się nad nim tak nisko jakby niedowidziała. Nic z tych rzeczy. Dinitris tropiła.
        Wydawałoby się, że ślady pazurów były najważniejszą poszlaką w śledztwie, ale nie dla wszechwidzącej prastarej. Smoczyca zaklęta w elfiej postaci nie dała się zwieść spreparowanym śladom mającym na celu ją zwieść. Ją i jej nowego pupilka, który zamiast pomóc, tylko ją popędzał. Elfka wyprostowała się i rysując delikatnym pazurem długą rysę na wypolerowanym kamieniu okrążyła stół i przeszła do ściany, gdzie patrzyły na nich napisy w nieznanym języku. Elfka nawet nie zwróciła uwagi na księgę i otwarty list. Może powinna? Uznała, że nie zawierają żadnych istotnych informacji. Za to skupiła się na napisie, który po jakimś czasie zaczął do niej przemawiać. Okazało się, że gdzieś w zakurzonej przeszłości miała sposobność poznać język o podobnej kaligrafii.
        - Cme... Gdzie tu jest cmentarz? Mogiły, gdzie ludzie chowają swoich zmarłych? - zapytała nie odrywając wzroku od zagadki.
        - Wygląda na to, że ktoś tutaj bardzo nie chciał się z nami spotkać. Może doprowadzi nas do naszej zguby? - Odwróciła się do Cedrica chcąc usłyszeć co on o tym sądzi. Czy może być, że to pułapka? Jeśli nawet to jej determinacja nie powstrzyma jej przed wejściem w sam jej środek.
Awatar użytkownika
Frey
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 68
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Łowca Dusz
Profesje: Żołnierz , Łowca , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Frey »

Piekielny rozglądał się po pomieszczeniu w ciszy, przemierzając własne myśli w poszukiwaniu spójnej całości. Liczne skojarzenia, tropy, wskazówki. Póki co nie układały mu się w całość, co nie wróżyło nic dobrego. No, może poza tym, że oznaczało przynajmniej wyzwanie na poziomie godnym piekielnych. Zagryzł wargę. Kiedy smoczyca przyglądała się znakom z niezrozumiałego, aczkolwiek wcześniej spotkanego, przy tropieniu Kruków języka on zajął się księgą i mapami. Pozostawienie mapy, podczas ucieczki od tropicieli byłoby na tyle głupie, że nie posądzał, by piekielna zrobiła to nieumyślnie. Zresztą papirus był nieco porwany, a znaki nakreślone na nim jeszcze świeże, jakby ktoś chciał zwrócić ich na niewłaściwą stronę dedukcji.
Frey doznał niemałego olśnienia, jakby właśnie usłyszał słowo klucz - "cmentarz."
Ponownie przeleciał wzrokiem po pomieszczeniu, nie zatrzymując go nawet na biodrach elfki, a jedynie na istotnych w układance elementach.
To znaczy, że faktycznie zależało mu na wspólnym celu, zdecydowanie.
- Zguby? Zdecydowanie. Naszej? Nie sądzę - odpowiedział z uśmiechem. W danym momencie odnosił wrażenie, że jego sojusz z obecną obok istotą jest już formalnie zawiązany, więc z prostej matematyki wynikało, że dwie potężne istoty mają przewagę nad jedną. Pytanie tylko, kto lepiej rozegra tę partię.
Płonąca dłoń rozświetlała pomieszczenie i rzucała falujące cienie obecnych wewnątrz na stare kamienne ściany. Od wąziutkiego korytarza gwizdał zimny wiatr. Co mogło oznaczać, że po drugiej jego stronie ktoś zostawił otwarte przejście, albo po prostu tunele nie były zbyt szczelne. W końcu to ruiny, właściwie rzecz biorąc katakumby... Frey był w mieście dużo wcześniej, niż smoczyca. Nawet wcześniej niż poszukiwana, więc znał okolicę, bo zwyczajnie zdążył się jej nauczyć.
- Tymi tunelami dojdziemy do miejskiego cmentarza, ale może tam być sporo ludzi, to popularne miejsce spacerków o tej porze. A poza tym... - tu przypomniał sobie niepoprawnie porwaną mapę, której brakowało północnego fragmentu okolicy miasta
- poza tym to spora przestrzeń, jest jeszcze drobny cmentarz na północ od miasta, wysoko w górach, między Mglistymi Bagnami, a Doliną Umarłych. - Frey zabrał księgę, jednak w trakcie tej czynności wyleciało z niej parę kartek. Poirytowany piekielny przyklęknął, by je pozbierać, podpierając się przy tym płonącą dłonią o blat stołu, który ku jego zdziwieniu złożył się...
Cedric wiedział, że jego właściwa dłoń ma więcej siły, ale nie tyle, żeby przypadkiem przesunąć kamienny blat w ten sposób. Jednak było coś więcej, na jego odwrocie był napisany w starym dialekcie czarodziei, właściwie mistrzów czarnej magii, Nekromantów Mrocznych Dolin list... Jego treść brzmiała następująco, tak przynajmniej odczytał ją Frey, na głos.

"Adresata brak,
Sterta rozżarzonych kości, parzy.
Kundle. Dwie pary różnych twarzy.
Wywar w trzech wielkich kotłach się waży.

Gdy truchłem w doliny wieje.
Wtem drzewo się śmieje.
Gdzie piękno w powietrzu się unosi.
Tam dokonamy. Na kres się zanosi.

Sterta kości, cuchnących. Kundle... gonią.
Powstaną. Olbrzymie.
Oddechem, nie rozżarzonym. Zwęglonym.
Skrzydła rozpościera trup.
Zobaczysz cień,
noc zniszczy dzień.

Podpisano - Szuler.
"


Frey zaklął. Początkowo jedynie w myślach. Pozwolił smoczycy pierwszej wyrazić swoje zdanie, przemyślenia, decyzje. Tylko po to, by nie sugerowała się jego i powiedziała wszystko, co przyszło jej w danym momencie do głowy. Gdy skończyła podzielił się tym, co sam zaobserwował.
- A co jeśli te ślady pazurów to pieczęć, jak w liście? Wielkością mogą przypominać nawet łapsko młodego smoka...
Musimy decydować, szukamy kontaktu między tutejszymi nagrobkami, czy śpieszymy w dużo mniej bezpieczną okolicę, z nadzieją, że zdążymy natrafić na... to. Cokolwiek tam szykują. - Ponownie wysłuchał jej odpowiedzi i wniosków bardzo dokładnie. Jeśli byłaby ich pewna był w stanie podążyć za nią od razu, nie wtrącając nic od siebie. Zależało mu na czasie, ale i na tym, by zwyczajnie instynktownie podejmowali decyzje. W takich sprawach często trzeba było korzystać z umownej zasady, że pierwsza myśl winna być tą najbardziej trafną. Nie zawsze tak było, ale zawsze był to jakiś punkt odniesienia, do uzasadnienia decyzji, poza tym sposób ten był znacznie bardziej dynamiczny, w końcu nie mieli całego dnia, by stać tam jak głupki i drapać się po podbródkach rozmyślając nad sensem wszechświata, bądź poprawnością techniczną tajemniczego tekstu, czy dziwnym akcentem Freya w mowie pradawnych...
Awatar użytkownika
Dinitris
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Dinitris »

        Było coś w tym miejscu, czego jeszcze nie odkryli. Dinitris czuła to wewnętrznie i szukała tego wzrokiem, nosem, nawet dotykiem. Zachowywała się trochę jak rozproszona. Przechodziła z kąta w kąt, zaglądała w każdą szczelinę między kamieniami. Wsadzała tam palce, zaglądała przez otwory, to znowu zmieniała miejsce oględzin. Dosłownie - wariowała.
        Wreszcie warknęła coś pod nosem, chwyciła się za głowę i oparła się plecami o ścianę. Była tak blisko, że nie mogła nawalić. Zsunęła się po ścianie aż usiadła na podłodze z podkurczonymi do brzucha nogami. Co mogła przeoczyć? Jedyna nadzieja w jej nowym znajomym, na którego skierowała parę złocistych oczu. Nie wiedział jak to jest. Skąd mógłby wiedzieć? Jest wolnym duchem, budzi się co rano ze świadomością, że jest kompletny i zaspokojony. Starała się jak mogła panować nad sobą, ale w końcu nawet smok może paść ze zmęczenia. W jej przypadku zaczęła szwankować psychika i trudno było się dziwić skoro nie spała od tygodni, bo nie mogła zasnąć ze świadomością, że może się już nie obudzić.
        Ale nie potrzebowała niczyjej litości. Wystarczyła jej tylko mała pomoc jaką świadczył jej piekielny. Wysłuchiwała jego wskazówek odnośnie tuneli kładąc ramiona na zgiętych kolanach i w milczeniu już decydując gdzie się udadzą.
        - Chyba oboje wiemy, gdzie dalej szukać - stwierdziła myśląc o mniejszym cmentarzu na północ od miasta. Kiedy Frey rozsypał kartki, nawet nie drgnęła żeby mu pomóc je pozbierać. Nie wiedziała po co je brał ze sobą, bo w końcu mieli trop, a księga mogła ich tylko zmylać. Za to uniosła głowę, kiedy szponiastą ręką złożył bardzo ciężki kamienny blat. Eflka popatrzyła na Cedrica, a ich zdziwione spojrzenia spotkały się pulsując tą samą iskierką zaskoczenia i ciekawości.
        Dinitris podniosła się na równe nogi tak jak Cedric i oboje podeszli do odwróconego blatu, pod którym znaleźli list. Język w jakim był napisany był Dinitris bardzo dobrze znany, ale treść była jedną wielką zagadką. Gdy Frey czytał go na głos, Dinitris powtarzała po nim tylko ruchem ust, z których nie wydobywał się żaden dźwięk. Ktoś mógłby powiedzieć, że gdyby się lepiej poznali tworzyli by zgrany zespół odkrywców. Dinitris może nawet nie miałaby nic przeciwko, bo Cedric wyglądał na znającego się na ludziach, a ona na magii. Idealne połączenie.
        Jako, że zapanowała cisza, smoczyca pierwsza wyraziła swoje zdanie o liście.
        - Zdecydowanie powinniśmy udać się nad Dolinę Umarłych. Wydaje mi się, że... to... "o mnie" - dokończyła w myślach nie wierząc w to, co widzi. - Na tym cmentarzu może wydarzyć się coś bardzo złego. Jeśli mnie przeczucie nie myli ma to związek z przedmiotem, który posiada pokusa.
        Ciągle nie ufała Freyowi na tyle, żeby zdradzić mu więcej szczegółów. Bała się. I to było zrozumiałe. Gdyby piekielny ją zdradził, to byłby jej koniec.
        Elfka zwróciła spojrzenie na Cedrica wysłuchując go.
        - Czy to możliwe? - zapytała bardziej siebie niż jego. Z nadludzką lekkością odwróciła blat, żeby przyjrzeć się pazurom na nim, a potem bez uprzedzenia chwyciła w swoją dłoń płonącą jak pochodnia rękę piekielnego zupełnie nie bojąc się jego ognia i przyłożyła ją do śladów na kamieniu. Układ pazurów zgadzał się, ale ich rozmiar i głębokość nie pasowały do tych rys. Puściła jego nadgarstek, kiedy zauważyła, że zrobiła to trochę zbyt nachalnie i bez pytania.
        - Wybacz. - Szybkim ruchem odgarnęła włosy opadające jej na policzek. - Nawet bardzo młode smoki mają większe łapy. Podejrzewam, że zostawił go półsmok... i to jego ofiarą mają się posłużyć przy rytuale. Czyli Sadrica znalazła sposób... - zmartwiła się.
        Dinitris przeczuwała, że jest jakby zaproszona na tą ceremonię. Była jakoby główną "atrakcją" i na pewno się jej tam spodziewali. Jeśli tak było, to nie mogła ich zawieść. Jednakże, jeśli się tam jej spodziewali, to raczej nie łudziła się, że zdoła ich zaskoczyć i pokonać. Sadrica, pokusa, która przez cały czas prowadziła ją za nos, miała plan. Na szczęście Dinitris też miała swój. Na szybko ułożony, a jego głównym elementem był... Frey.
        - Spodziewają się tam mnie i nie wierzę, że dam im radę sama. Będę potrzebowała pomocy kogoś, o kim nie wiedzą. Mógłbyś mi pomóc i ukraść coś. To coś jest w posiadaniu pokusy, którą ścigam od wielu lat. To bardzo silny artefakt, wisiorek z krwawym kamieniem, pustym w środku. Muszę go odzyskać, inaczej już po mnie. Zabiją mnie odbierając mi resztę duszy. To im pozwoli wskrzesić moje ciało i uczynić ze mnie Nona Tesuee, czyli smoczego demona, istotę nieśmiertelną, na tyle potężną, że zdolną zabić każdego. Nie mogę do tego dopuścić.
        Dinitris odsunęła się od stołu. Nie pałała miłością do tego świata, ani żadnego z jego warstw, ale zrobienie z niej pieska na usługach tej suki byłoby ostatnim na co by pozwoliła.
Awatar użytkownika
Frey
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 68
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Łowca Dusz
Profesje: Żołnierz , Łowca , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Frey »

Frey pokiwał jedynie spokojnie głową po usłyszeniu jej decyzji. Sam nie miał wiele do dodania, gdyż jego zakres informacji był względnie ogólny, a to smoczyca dysponowała szczegółami potrzebnymi do dokładnego i precyzyjnego wykonania następnych akcji. Miał nadzieję, że zdawała sobie z tego sprawę. Pewnie tak też było, ale czy w zupełności? Zresztą, zaraz miał się przekonać, gdy po wybraniu celu podróży rozwinęła się krótką, aczkolwiek bardzo treściwa i skomplikowana dla piekielnego wymiana zdań.
Poza tym jej zachowanie jasno wskazywało, że tajemniczy list odczytany w pradawnym języku zdawał się mieć w jej zmysłach znacznie więcej sensu i ukrytej treści.
- Nie da się ukryć, brzmi dość mrocznie i mocno zajeżdża nekromantami. To nie będzie przyjemna akcja - mruknął do niej krótko, chwilę po tym wracając na poważne tory dedukcji.
Nie przeszkadzało mu, jak pozwoliła sobie skorzystać z jego pomocnej dłoni, ale sposób w jaki go przeprosiła, po czym niewinnie odgarnęła kosmyk włosów z delikatnego policzka był co najmniej uroczy, jak na tak potężną istotę. Może pod całą tą potężną ochroną, smoczą skorupą i masą stresu wynikającą z walki o własne istnienie skrywała dużo delikatniejszą i wrażliwą istotę. Cóż, była tylko jedna, bardzo nieprzyjemna, acz na swój sposób ekscytująca droga do momentu, w którym będzie mógł się o tym przekonać. Uśmiechnął się króciutko, sam do siebie.
- Będę potrzebował zadać Ci teraz kilka pytań, Dinitris. - zaczął spokojnie. Był oparty o złożony na powrót zimny, kamienny blat. Obserwował jej reakcje nawet na poszczególne słowa, które tym razem dobierał z niezwykłą starannością. Nie dlatego, że podejrzewał ją o próbę kłamstwa, bądź zatajania faktów. Dla jej dobra, znaczy pośrednio, bo z założenia dla dobra operacji. Zdecydowanie nie przepadał za przeprowadzaniem takowych w ciemno, a dywersja była powiedzmy jedną z jego ulubionych specjalizacji. No, może poza grą między nim, a drugą, wyjątkową istotą.
- Gdzie piekielna nosi ten wisiorek? - Cicho liczył, że w odpowiedzi usłyszy, że na szyi. Wtedy byłoby dużo prościej i względnie szybko. Miał nadzieję, chociaż powątpiewał, że tak istotny przedmiot będzie ot tak spoczywał na miejscu zwykłego naszyjnika.
- Czy w trakcie tej całej imprezy, na którą się wybieramy może wystąpić sytuacja, lub istota, której powinniśmy się wystrzegać dużo bardziej, niż reszty niewiadomych? To jest... cel, który będzie trzeba zlikwidować natychmiast po zidentyfikowaniu?

Na tę chwilę mina Freya była zupełnie poważna i choć w jego głowie wciąż motały się różnorakie zaczepki to z racji na powagę sytuacji starał się powstrzymywać od rzucania nimi na prawo i lewo. Przede wszystkim chciał przedstawić swój sposób myślenia i założenia planu.
- Wydaje mi się, że nie możemy tam ot tak wlecieć i zrobić masakry. Skutkowałoby to ich ucieczką, bądź co gorsza utratą wisiorka - odchrząknął w tym miejscu.
- Tu chyba najważniejsze w takim razie pytanie. - Skierował na nią wzrok, bardzo bezpośredni. W jego oczach tliły się płomyki determinacji, które tańczyły chaotycznie na wiatrach zaangażowania.
- Czy mi ufasz, Dinitris? Na tyle, by pozwolić doprowadzić się bezbronną na tę imprezę i powierzyć w moje piekielne rączki zadanie odebrania jej artefaktu. - Swoją drogą alternatywną wersją przekazania tego było. "Na tyle, by dać się związać i powierzyć swoją uroczą osóbkę w moje piekielne rączki." Tego jednak nie powiedział na głos.
- Rozumiesz chyba, że nie powinienem mieć problemów, z przekonaniem jej do tego, że gram po jej stronie, jeśli przyprowadzę im ich cel? Oczywiście mam już zarys planu, zadbam o to, by nic poważnego się Tobie nie stało. Co myślisz? - zapytał krótko na końcu, chcąc poniekąd dać upust wszystkim jej myślom, które z pewnością krążyły po głowie smoczycy. Czuł, że jest ona równie zdeterminowana i na tyle silna wewnętrznie, by dobrze rozegrać taką akcję. W innym wypadku nie proponowałby tego rozwiązania, ponieważ drobny błąd może ich zbyt wiele kosztować w sytuacji, gdy dobrowolnie wchodzą w sam środek jakiegoś prasmok wie jak mrocznego przedstawienia.
Awatar użytkownika
Dinitris
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Dinitris »

        Dinitris była zdesperowana. To trzeba było przyznać. Ale na pewno nie można było powiedzieć, że działa nierozważnie. No... może troszkę ryzykowała zwierzając się właściwie obcemu mężczyźnie ze swojej tajemnicy. Lecz gdzieś tam w środku przeczuwała, że może mu dać kredyt zaufania - przynajmniej w tej sytuacji. Nie była jak reszta smoków: zamknięta w sobie, wywyższająca się. Owszem, czasami zbyt radykalna, niezbyt delikatna, ale ktoś taki jak Frey powinien to zrozumieć i zaakceptować. W końcu pod skórą elfki kryła się dzika bestia, żywiołowa i bezpośrednia smoczyca, która wiodła dotychczas samotne życie pod obcasem okrutnej Pokusy. Nic dziwnego, że znajomość z mężczyzną traktowała z rezerwą, ale i wielką nadzieją na szczęśliwe - choćby nie wiadomo jak przewrotnie brzmiało to określenie - rozwinięcie. Wpatrując się we Freya analizowała jego reakcję na jej wypowiedź, która zabrzmiała może ciut zbyt dramatycznie, a przynajmniej nie powinna tak brzmieć z ust poważnej, prastarej istoty. Ale cóż... była kobietą, znaczy się samicą, więc poniekąd dramatyzowanie było wpisane w płeć niezależnie od rasy i jak najbardziej dopuszczalne. Wręcz wymagane.
        Dinitris ucieszyła się w duchu, kiedy usłyszała pierwsze pytanie Cedrica. Zanim padło, z napięciem wpatrywała się w jego okryte szarością oczy, które jako jedyne mogły zdradzić jego zamiary. Nie zaglądała jeszcze do jego umysłu z obawy przed wykryciem i zniechęceniem jakie mogła wywołać u piekielnego. Wolała poczekać z tym do właściwego momentu i zaufać zmysłom.
        - Nosi go na szyi, na piersi. Przynajmniej ostatnio tam go widziałam. Mam nadzieję, że nie ukryła go gdzieś indziej, ale znając jej ekscentryczny charakter, będzie go eksponowała do samego końca. Wie, że drażni mnie jego widok i robi to specjalnie. Bawi ją to - odpowiedziała w miarę spokojnie, aczkolwiek nie dało się nie usłyszeć w jej głosie maleńkiej nutki irytacji.
        Popatrzyła na ślad pazurów na biurku zastanawiając się nad drugim pytaniem piekielnego.
        - Nie wydaje mi się. Chociaż ten... mieszaniec... - wypowiedziała to słowo z taką pogardą, że brakło tu tylko splunięcia w bok. Wzięła głębszy wdech. - Może nam utrudnić zadanie. Nawet pół-smoki są bardzo niebezpieczne. Myślę, że najważniejszym punktem planu jest odebranie wisiora pokusie. Gdy to już ci się uda, to lepiej będzie jak się schowasz za mną, a ja już się z nimi rozprawię. - Mówiła z nutką podekscytowania w głosie. Błysk w oczach smoczycy nie wróżył niczego dobrego dla piekielnej, szczególnie jeśli stawką była zemsta za wszystkie lata cierpień i upokorzeń.
        - Dzięki tobie jestem bliżej dorwania jej niż kiedykolwiek wcześniej - oznajmiła w odpowiedzi na "najważniejsze pytanie". - Jeśli mówisz o doprowadzeniu mnie tam zakutej w kajdany, to nie widzę przeszkód. Tylko trzeba by było to uwiarygodnić. - Popatrzyła na niego poważnie. - Kilka ran na głowie powinno wystarczyć, żeby uwierzyła w moją nieprzytomność. - Zastanowiła się czy to by wystarczyło w ogóle nie zwracając uwagi jak delikatnie daje jej do zrozumienia, że będzie odgrywał sojusznika pokusy i będzie przy tym bardzo wiarygodny. Ale jak już wcześniej powiedziała, była gotowa mu zaufać, byleby dostać w swoje łapy znienawidzoną kobietę.
        - Masz jeszcze jakieś pytania? Jeśli nie, to wyjdźmy na zewnątrz - powiedziała mając konkretny zamiar wobec tego miejsca.

        I kiedy razem wyszli na dwór Dinitris odeszła kawałek wąską uliczką po czym jej postać zaczęła zmieniać kształt. Najpierw jakby się skurczyła, ale to tylko wrażenie, bowiem elfka upadła na chwilę na chodnik jakby na czworaka. Jej płaszcz i suknia znikły odsłaniając zrogowaciały kręgosłup i wydłużający się zakrywający pokryte błyszczącymi łuskami pośladki już nie kobiece, ale gadzie pośladki. Szyja Dinitris ulegała wręcz bolesnemu rozciągnięciu, a głowa makabrycznej deformacji. Dolna i górna szczęka wydłużyły się wraz z nosem tworząc szpiczasty pysk najeżony ostrymi jak brzytwa kłami. Wraz z postępującą przemianą zmieniał się rozmiar smoczycy. Przestała rosnąć dopiero kiedy osiągnęła wzrost piętrowego budynku i ledwo mieściła się w uliczce. Ogromny ogon przewrócił i połamał kilka latarni, kiedy obracała się między domami w których podniosły się wrzaski i krzyki na jej widok. Dinitris popatrzyła z góry na Freya i zasyczała głośno, a pojawiający się w jego głowie głos poprosił uprzejmie, aby się z łaski swojej odsunął. Gdy podchodziła do budynku z którego przed chwilą wyszli, oczom piekielnego nie mogła umknąć bardzo ładna, smukła sylwetka smoczycy podkreślona naturalnymi wzorami łusek na skórze na bokach i pod spodem. Najciekawsze, dodające szlachetności gigantycznej bestii, były elastyczne płaty złota zdające się być zespolone ze skórą.
        Gdy Frey zrobił o co prosiła (tak naprawdę nie czekała na to), podeszła do domu i zaczerpnęła głęboki wdech szykując się do... wiadomo czego. Z pyska smoczycy spadł na budynek wodospad ognia, który wlał się do środka przez okna i zaczął trawić wszystko co było wewnątrz. Jeśli nawet nie przeżyje, to przynajmniej spali wszystko co wartościowe dla tych fanatyków. Powietrze falowało i wibrowało od niszczących płomieni. Dach budynku niemal od razu stanął w płomieniach. Kamienie na zewnątrz domu zaczęły się kruszyć od niespotykanej w naturze temperatury. A ona nie przestawała ziać. Niedługo wokół zrobiło się tak głośno, tak jasno i tak gorąco, że trudno było tu dłużej wytrzymać, ale jej wciąż było mało. Stop wewnątrz pękł, a dom złożył się do środka jak domek z kart wyrzucając w niebo miliony iskier. A wszystko trwało mniej niż minutę. Ludzie uciekali w popłochu, potykali się o własne nogi, osłaniali oczy od żaru i oślepiającego blasku. Smoczyca była tak zajęta destrukcją przyczółku sekty, że nie zwracała uwagi na otoczenie, a kiedy dom zawalił się do środka stanęła na tylnych łapach przednie opierając na ostatniej frontalnej ścianie i popchnęła ją na gruzowisko finalizując swoje dzieło.
        Zadowolona z siebie obejrzała się dookoła w poszukiwaniu Freya.
Awatar użytkownika
Frey
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 68
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Łowca Dusz
Profesje: Żołnierz , Łowca , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Frey »

Frey jedynie notował w umyśle wnioski z wypowiadanych przed nią słów, przez chwilę nawet skrzyżował ramiona na klatce. Pokiwał głową, gdy skończyła. Nie pozostawało im nic, jak ruszać. Rozłożył sprawnie mapę z zamiarem przedstawienia towarzyszce krótkiej i względnie dokładnej mapy przelotu zaczynając od miejsca, w którym się obecnie znajdowali, rzecz jasna.
- Od początku wzbijemy się wysoko i przelecimy nad bagnami, pod tym kątem. - Nakreślił palcem łuk na mapie w ten sposób, by do gór, jakie oddzielały Mgliste Bagna od Doliny Umarłych zbliżyli się od wschodu.
- Może uda nam się po części uniknąć wykrycia, spokojnie wylądujemy i dalej idziemy już na pieszo. To znaczy ja idę, Ty udajesz. Szczegóły ustalimy jeszcze na miejscu, bo szkoda czasu. - Zawinął mapę i skierował się ze smoczycą do wyjścia. Sam nie potrzebował, by się zbytnio oddalać. Jego przemiana właściwie była równie nieprzyjemna i pierwotna, ale mimo to ciężko było dorównać smoczej formie rozmiarami, kimkolwiek by się nie było. Nawet Freyem.
Jego przemiana przypominała zrzucanie skóry, jakiego dokonywały zwyczajne gady. Poprzez zwiększenie swojej postaci, gdy rzeczywista forma pod nią nabierała masy, a twarde i nieregularne ciało Łowcy zaczęło przebijać się na zewnątrz. Najłatwiej było z kończynami, skóra na dłoniach została rozerwana od razu przez czarne pazury, którymi następnie Flegeton pomógł sobie "zdjąć" ładne przebranko rozszarpując własną klatkę, by uwolnić prawowitą formę, a z jego pleców wyrosła para pokaźnych nietoperzych skrzydeł. Pozostałości po przystojnej wersji zdematerializowały się po chwili.
Poszukał wzrokiem Dinitris, której jak się można domyślić ciężko było aktualnie nie zauważyć. Zrobił jej nieco miejsca, po czym obserwował jej ruchy. Trochę się nie dziwił, bo już po części mógł się tego po niej spodziewać, ale faktycznie nie sądził, że aż tak charakterna z niej istota, żeby postawić w smoczych płomieniach cały budynek.

Wieczór był już na tyle późny, że było zwyczajnie ciemno, gdy dom zajął się ogniem. Wyglądało to nader spektakularnie, gdyż ten został wdmuchnięty przez wąski podziemny korytarzyk do oddalonego nieco już przybytku, więc dach faktycznie niemal podskoczył, gdy całość na tle czarnego jak smoła nieba stanęła w ogniu. Ludzie byli przerażeni, właściwie wręcz sparaliżowani. Robili zupełnie losowe rzeczy, chcąc najpewniej po prostu uciec. Znalazła się też część, która nie dowierzała temu, co się dzieje. Stali tego zimnego wieczora, samotnie, choć wszyscy nieopodal siebie, gapili się na lecące w górę iskry, słuchali trzaskania płomieni i huków oraz krzyków niosących się po okolicy. Kto by pomyślał, że widok ogni i iskier na nocnym niebie oraz słuchanie dźwięków wystrzałów kolejnych fal ognia może być widokiem, który chętnie będzie oglądany przez śmiertelników. Na koniec smoczyca przewaliła całą ścianę, całkowicie anihilując resztki posiadłości.

- Dobra piękna, koniec przedstawienia. Musimy się zbierać. - Jego głos rozbrzmiał cichym echem. Był dużo bardziej obniżony, jakby wydobywał się z pustki, która w rzeczywistości poniekąd znajdowała się w jego ustach. - Zbieramy się. - uniósł się w powietrze i ruszył we wcześniej ustalonym kierunku, będąc przekonanym, że smoczyca nie będzie miała kompletnie żadnych problemów z dotrzymaniem mu tempa. Właściwie to pewnie mogłaby się poruszać znacznie szybciej niż on z uwagi na rozmiar skrzydeł. W trakcie lotu starał się chociaż śladowo niwelować ich widok z ziemi na nieboskłonie, gdyż ciężko było nie zwracać na siebie uwagi. Wiadomo, że nie był w stanie całkowicie zmazać ich z widoku, ale używał różnych iluzorycznych sztuczek, by nieco ten obrazek rozmazać, dla znajdujących się na dole ciekawskich spojrzeń. Zwłaszcza tych, które mogą być jakoś związane z ich pościgiem i stanowiłyby zagrożenie, gdyby szybko zareagowały na ich ruchy. Przy okazji piekielny jedynie utwierdził się w przekonaniu, przez to co zrobiła, jak bardzo zależy jej na celu, do którego ją prowadził. Praktycznie całkowicie oddała się w jego ręce. Przez chwilę nawet zastanowił się, jakie to właściwie było nierozsądne. "Nieistotne. "- skarcił sam siebie. Tak, czy siak zamierzał jej pomóc. To nie było tak, że obawiał się jej potęgi, bo i owszem tej nie dało się smoczycy odmówić, ale bardziej zaczął postrzegać ją inaczej z uwagi na respekt, jakim darzył podobnie charakterne istoty. Była zdecydowanie, przynajmniej po części podobna do niego samego.

Mgliste Bagna, które widzieli po swojej prawej stronie były piękne, jak zawsze. Wysokie drzewa ze skrajną ilością czarnych liści wyrastające z obrzydliwie ciemnej zieleni, a wszystko skąpane w gęstej, brudnej mgle. Idealne miejsce na pierwszą randkę, bez dwóch zdań. Wylądowali we wcześniej ustalonym miejscu, jemu ta czynność chyba sprawiała nieco mniej kłopotu - znów z uwagi na rozmiary. Przejście do ludzkiej formy było wybitnie proste i mniej ingerujące w jego formę, więc po chwili znów był przystojniaczkiem w eleganckim ubraniu. Jednak tym razem była od niego wyczuwalna piekielna aura, nie tak, jak to miało miejsce przy ich pierwszym spotkaniu, kiedy była ona maskowana.
- Ostatnie pytania? - zapytał, gdy Dini również wróciła do odpowiedniej do wędrowania po górach formy, przy okazji Frey trzymał w dłoniach specjalnie przygotowany przed momentem przedmiot. Coś na kształt dwóch czarnych okręgów ze swoich własnych piekielnych kości. Właściwie to z pazurów, bo najłatwiej było je sobie odrąbać. Długa historia.
- To nasze kajdanki, jeśli pozwolisz. - uśmiechnął się do niej flirciarsko i podszedł bliżej.
Awatar użytkownika
Dinitris
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Dinitris »

        Po całym zajściu, kiedy opadł szczypiący w oczy dym, sądziła, że piekielny wyczaruje następny portal, który błyskawicznie przeniósłby ich do Doliny Umarłych i tam z rozpędu ruszyliby do realizacji trudnej i niebezpiecznej misji. Myliła się. Kiedy zobaczyła jak przystojny mężczyzna przemienia się w wielkiego... trudno to jakoś nazwać. Ni to potwór, ni demon... Po prostu wyglądał groźniej niż wcześniej. Z nieukrywanym zainteresowaniem wielka smoczyca obserwowała przemianę piekielnego. Jak masywne staje się jego ciało i intrygująco mroczną przybiera formę. Ukoronowaniem metamorfozy była para dwóch, błoniastych skrzydeł ostro zakończonych szponami zdolnymi przebić skórę. Cała sylwetka Cedrica była imponująco ładna jak na gust Dinitris. Stał się teraz zdecydowanie bardziej "męski" niż w delikatnej, dżentelmeńskiej skórze. Oby tylko pozory jej nie zawiodły, bo na pierwszy rzut oka wyglądał na zaprawionego w bojach wojownika. W gadzich oczach prastarej smoczycy znowu zaiskrzyła dawna ciekawość.
        Lecz czas było już ruszać, zanim zszokowani mieszkańcy ockną się i rzucą się na nich z widelcami. Na dzisiejszy dzień wystarczyło już ofiar postronnych. Dinitris rozłożyła potwornie wielkie skrzydła zasłaniając nimi kilka dachów, a potem odbiła się od ziemi z lekkością motyla opuszczając miasto i wywołując jeszcze mały huragan, który zerwał kilka dachów. To wszystko dlatego, że nie miała miejsca na łagodny start. Lecz nawet na chwilę nie poczuła się winna zrujnowania części Mauri. To nie było w jej stylu przepraszać ludzi za cokolwiek.

        Lot nad bagnami przebiegł gładko. Dinitris starała się nie spuszczać z oczu Freya łopoczącego dużo mniejszymi od jej skrzydełkami. Owszem, korciło ją, żeby polecieć szybciej i być nad Doliną pierwszą przed piekielnym, ale nie taki był plan, więc powstrzymała swoją narwaną naturę i grzecznie szybowała przez większość czasu obok swojego nowego towarzysza. A jeśli by ich ktoś zobaczył, to co z tego? Dinitris nie dbała o ludzkie reakcje, więc jeśli nie mieli spotkać po drodze żadnych wrogich smoków, to gdzieś miała ukrywanie się przed oczyma w dole.
        Zakręciła nad ziemią spiralę zwężającą się do korkociągu dając czas Freyowi na wylądowanie pośród mgieł. Widziała z góry jak zmienia się z powrotem w człowieka, co wywołało u niej chwilowy żal. Ładnie mu było w tej piekielnej formie. Ale ona niebawem również musiała wrócić do drobnej postaci pięknej elfki, a potem oddać się w niewolę przystojniaczkowi. To niezbyt pocieszająca myśl, ale w pewnym sensie bardzo była ciekawa co planował Łowca. Wszak nigdy wcześniej nie była fizycznie zniewolona, a to mogła być bardzo pouczająca przygoda. Prychnęła pod nosem widząc znak od piekielnego i zanurkowała gwałtownie w dół jakby miała zaryć głową w ziemię. Tuż nad ziemią, z ogłuszającym hukiem wyhamowujących uderzeń skrzydłami zawisła na moment nad bagnami rozdmuchując mgły, które skłębiły się wokół nich tworząc gęsty szary krąg. Frey mógł poczuć się przytłoczony masami wilgotnego powietrza, ale jakże fascynujący widok roztaczał się przed oczami łowcy: lądująca piękność miękko opadła najpierw na dwie tylne łapy, a potem dosięgła rozmokłej ziemi również przednimi i to wszystko na jednym uderzeniu skrzydeł. Kłapnęła zębami i potrząsnęła szyją zrzucając srebrne krople skroplonej pary na glebę. Przemiana w elfkę była bardzo ciekawa. Jej ciało zaczęło się kurczyć i blednąć. Ogon chował się do zadu, który szybko przybrał wygląd kobiecych pośladków. W ostatniej fazie stanęła na tylnych łapach, które zmieniły się w ludzkie nogi. Przez moment stała przed nim nagusieńka, ale po chwili zza pleców wypłynęły aksamitne smugi błon, które zespoliły się ze sobą i okryły roznegliżowane ciało delikatną suknią, a z wierzchu zielonym płaszczem. Elfka po zakończonej przemianie odgarnęła do tyłu włosy i spojrzała na dziwnie patrzącego na nią łowcę. Owszem, rozumiała, że nie wypada paradować nago w tym ciele przed nikim, ale nie miała wyboru. Jako smoczyca nie nosiła ubrań i nie czuła tego dyskomfortu. Jako elfka czuła się trochę nieswojo szczególnie pośród mężczyzn. Niestety w trakcie metamorfozy nie dało się zasłonić pewnych rejonów na ciele tak od razu. I nie wiedziała dlaczego z tego powodu miałaby się wstydzić.
        Gdy Frey do niej podchodził z dziwnie wyglądającymi obręczami zastanawiała się co to jest i z czego to jest. Na szczęście łowca oszczędził jej tych informacji.
        - Nie zdradzisz mnie? - zapytała wprost zawieszając spojrzenie swoich pół gadzich oczu na oczach piekielnego. Nie oczekiwała od niego wiele. Chciała tylko mieć dowód, że nie zostawi jej tam samej. Sama wiedziała, że nic jej teraz nie przekona i nie miała wyboru, więc wyciągnęła ku niemu zbliżone do siebie dłonie, a gdy założył na nie kajdanki poczuła dziwny ciężar. Nie myślała, że są magiczne, ale najwyraźniej były. Dinitris popatrzyła w dół na swoje ręce ze spiętymi nadgarstkami. Czuła się jakby uleciała z niej cała moc, ale nawet to było ciut za mało żeby plan się udał.
        - Musisz mnie zranić inaczej ona ci nie uwierzy. Nie bój się. Jak mnie uwolnisz, to się wyleczę. Zrób to tylko tak żebym tego dożyła.
Nie miała pojęcia jak to jest cierpieć na rany, ale biorąc pod uwagę cierpienia jakie zafundowała jej pokusa, to podejrzewała, była gotowa na wszystko. Nigdy wcześniej nie była ranna, ani nie chorowała. Dla niej to była tajemnica, a niepewność wyrażona w lekkim napięciu mięśni świadczyła o tym, że to był jej pierwszy raz.
Ostatnio edytowane przez Dinitris 5 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Frey
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 68
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Łowca Dusz
Profesje: Żołnierz , Łowca , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Frey »

W głowie piekielnego, co może być nietypowe jak na sytuację, w której się znajdowali, wcale nie kłębiło się mnóstwo myśli. Faktycznie ich ilość była spora, natomiast wszystkie stały w równym rządku, niby szeregowi gotowi do wymarszu. Jeden po drugim, zgodnie z planem i rozkazami dowódcy. Tym rzecz jasna był sam Frey, który mimo towarzyszącej mu przy większości specjalnych operacji ekscytacji był bardzo opanowany. Jego mimika ograniczona była do minimum, nawet jej powrotna przemiana nie zrobiła na nim zbyt wielkiego wrażenia. Przynajmniej z pewnością nie dał tego po sobie poznać. Chociaż w sumie parę gorzej wyszkolonych myśli wystąpiło z szeregu. Dosłownie na moment, po czym została spacyfikowana i nastąpił natychmiastowy powrót do stanu sprzed incydentu. Jego przemiana była zdecydowanie prostsza, bardziej magiczna i mniej inwazyjna w samo ciało. Przede wszystkim szybsza i sprawniejsza. Mimo, że smoczyca również starała się też być trudną do odczytania to mogło się wydawać, że emocje nieco bardziej wpływały na jej kolejne ruchy.

Prognoza pogody na najbliższy czas obejmowała raczej ponurą atmosferę, gęstą jak mleko brudną mgłę z nad bagien i dość intensywny wiatr, który prawdopodobnie będzie jeszcze bardziej odczuwalny z czasem, gdy będą w wyższej partii gór. Piekielnemu prawdę mówiąc większość z tych warunków była osobiście zupełnie obojętna, jednak część z nich wypadało zawrzeć planie, tak na wszelki wypadek zanotował już teraz to, co mógł odczuć, bądź zaobserwować w aurze pogodowej okolicy. Kto wie, jaka informacja może się wkrótce przydać. Właściwie dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak wiele niewiadomych stoi przed nimi. Jak wiele losowych czynników będzie miało wpływ na skutki, podjęte w ułamkach sekund decyzje i to, co właściwie na nich czeka. Przed nimi znajdował się jeszcze kawałek pieszej wędrówki, jednak już teraz warto było zapozorować nieprzytomność pojmanej, co słusznie zauważyła. Wcześniej uśmiechnął się, można by nawet stwierdzić, że krótko zaśmiał na jej pytanie, które brzmiało jakby padło z ust młodej dziewczynki i skierowane było do jej pierwszej miłości. Tak przynajmniej ironicznie sobie to odczytał adresat pytania. Podobnież odpowiedział.
- W życiu, będę wierny po kres moich dni - zagryzł wargę i zbliżając się znów położył dłoń na jej policzku, delikatnie przesuwając ją w dół. Przy okazji poczuł dość sporą dominację, gdy smoczyca miała już skute rączki, za swoimi plecami, warto zaznaczyć. Nie zamierzał jednak tej władzy nadużywać, bo nie dawało to takiej przyjemności, jak wygrywanie na względnie(bo rzeczywiście nigdy nie były) równych warunkach.
- Będziesz tylko nieprzytomna, nie będę ciąć tak ładnej buźki, szkoda mi - dodał po chwili z delikatną nutką politowania, a może troskliwości w głosie. Bardzo ciężko było u niego odróżnić prawdziwe intencje i uczucia od imitowanych, delikatnie sarkastycznych ich odbić. Na tym polegała cała zabawa.
Natomiast jeżeli ewentualnie smoczyca bardzo nalegała to zrobiłby kilka przeciągłych ran na jej twarzy bez mrugnięcia okiem za pomocą piekielnych szponów. Nie ciąłby rzecz jasna głęboko, choć z pewnością boleśnie, jednak na tyle precyzyjnie, by w żaden sposób nie uszkodzić żadnej z bardziej istotnych komórek, zwłaszcza narządów wzroku. Niemal gorące pazury wywołałyby piekące rany, z których chłodne w porównaniu do ostrzy stróżki krwi spłynęłyby w dół po jeszcze przed chwilą ślicznej buźce elfki, od brwi, przez delikatne policzki, aż po usta i podbródek. Jednak jeśli nie nalegała za bardzo to od razu przeszedł do następnej czynności, lekko, niby pieszczotliwie poczochrał jej włosy, tak by częściowo je potarmosić i mogły one zasłonić jej twarz.
- Mam nadzieję, że potrafisz ładnie grać. Twoja dzisiejsza rola to nieprzytomność. Trzykrotne stuknięcie w tym miejscu w kajdany uwolni Twoje dłonie. - Tu nakierował swoją dłonią jej paluszek na wypukłe miejsce na chropowatym, zimnym okręgu.
- Możesz to uczynić TYLKO I WYŁĄCZNIE na moją komendę. Zresztą poznasz tę chwilę od razu. - Wyraźnie zaznaczył tutaj to kiedy smoczyca będzie mogła skorzystać z elementu zaskoczenia i się uwolnić, ale mimo to przeszedł jeszcze raz przed nią, ujął dłońmi jej ramiona i powiedział nieco ciszej, ale bardzo stanowczo.
- I błagam, Króliczku nie zrób nic głupiego, a wkrótce odzyskasz swoją duszyczkę oraz wyrównasz rachunki. Zrozumiano? - Podniósł jej podbródek lekko za pomocą swojej dłoni. Jedyną akceptowalną w tym momencie przez niego odpowiedzią na to pytanie było potulne pokiwanie główką, tego mniej więcej oczekiwał.
- Będziemy ruszać, mówić możesz jedynie pod noskiem i tylko przez najbliższe paręset kroków, więc dobrze wykorzystaj czas na ostatnie pytania. - Delikatnie przeszedł za elfkę, ujął ją lekko za ramiona, po czym ruszyli przed siebie. Po jakimś czasie jeszcze jedna krótka myśl przebiegła przed jego sztywno ułożonym szeregiem zdarzeń. Pogłaskał ją po ramieniu.
- I nic się nie martw Dinitris, z łatwością zdobędę Twoją du.. khm, duszę - mruknął cicho, dalej szedł już w ciszy, z Freyowatym uśmieszkiem wyrysowanym na jego bladej piekielnej twarzy.
Awatar użytkownika
Dinitris
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 62
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Smok
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Dinitris »

        - Nie musisz być aż tak szyderczy - zwróciła mu uwagę dając mu delikatnie do zrozumienia, że nie jest aż taka naiwna na jaką wygląda. Bo chociaż zachowywała się jak nowicjuszka to trochę wieków na karku już miała, a choć wszystkich rozumów nie pozjadała potrafiła dostrzec w mowie ciała i języka piekielnego drwiący akcent. Jako, że cel uświęcał środki, jakoś tolerowała jego towarzystwo. Była nawet skłonna przymknąć oko na jego nonszalancję, bo styl bycia Freya był niejako jej obojętny. W końcu to nie jej sprawa, czy raczej nie jej go oceniać. Niemniej nie podzielała jego specyficznego poczucia humoru, a przynajmniej nie teraz, kiedy była tak blisko celu.
        Gdy się do niej przybliżał z ręką wyciągniętą do jej twarzy nie dała po sobie poznać wahania, czy by mu tej ślicznej dłoni nie odgryźć. Wszak była pewna, że to nie była część ich planu i nie musiał tego robić. Jeśli Frey myślał, że była całkiem bezbronna, to miał błędne pojęcie o Dinitris i kolejny raz dał się zmylić. Pozostała tylko kwestia, czy wyciągnąłby z danej mu lekcji jakiekolwiek wnioski. Gdy tak sobie szybko popatrzyła na jego twarz, wyjątkowo paskudnie uśmiechniętą i oczy skupione w jej złotych ledwo ludzkich źrenicach, to doszła do wniosku, że niczego by się nie nauczył. Powściągliwością nie grzeszył, więc odpuściła mu tym razem, ale z kwestią litowania się nad jej urodą.
        - Tylko mi nie mów, że z ciebie taki esteta. A może jesteś zbyt miękki?
        Oboje wiedzieli, że takie sztuczki to nie na niego. Frey był zbyt bystry żeby dać się podpuścić takimi tanimi chwytami. Lecz nie na to liczyła, żeby go podpuszczać. Takie typy jak on, to chodzący, diamentowi tytani. Przy czym diamentowi nie w sensie czyści, lecz trudni do zarysowania. Ale na takich też zawsze znajdzie się sposób i Dinitris miała już małe domysły jakim to sposobem na tej powierzchni zostawić ślady swoich pazurów.
        Na szczęście Cedrik nie kazał się prosić dwa razy. I tu smoczyca była zdziwiona zaskakującą prostotą z jaką udało się piekielnemu wbić piekące pazury w jej skórę i przeciąć ją jakby ciął ciepłym nożem kostkę masła. Przymknęła oczy analizując to uczucie, kiedy palące, ale niezbyt ostre pazury, więc przy tym niezbyt precyzyjnie szarpiące skórę, przenikają przez wrażliwy policzek aż w końcu eksplodując gorącem, kiedy bez wahania rozciął jej usta, które zadrżały od niełatwego do wytrzymania bólu. Sama się o to prosiła i była pewna, że łowca był nader delikatny. Dla smoczycy to była pierwsza rana jaką zarobiła, ale nie była tym jakoś bardzo przejęta, bo zlizała krew z piekących warg i stwierdziła na głos: - Nie było tak źle.
        Zapamiętała instrukcję do otwarcia kajdan wymacując palcem w ich zimnej powierzchni.
        - Sprytne - stwierdziła z uznaniem wyginając usta w lekkim uśmiechu, co wywołało zaskakujący ból promieniujący od rozcięć. Zaniechała więc dalszego paplania i ograniczyła się tylko do kiwania głową - zresztą na stanowcze życzenie piekielnego.
        - Niczego głupiego? A jak nazwiesz oddanie się w niewolę łowcy z piekła rodem? - zapytała nagle głosem dudniącym echem w głowie Freya. Nie chciała mu do niej włazić, bo bała się co tam mogła znaleźć, dlatego ograniczyła się do jednostronnej telepatii. O ile Cedric znał się na panowaniu nad tą umiejętnością, mógł jej odpowiadać myślowo, albo zamknąć dostęp do swojego umysłu, co smoczyca by zrozumiała, a wtedy dalej szli by w milczeniu.
        Jego słowa pocieszenia, z dwuznacznym kontekstem, nie miały dla niej znaczenia. Łowca jeszcze nie wiedział jak porywcza ostatnimi czasy była ta niepozorna elfka. Pięć trupów w opuszczonym młynie, to nie była nawet rozgrzewka przed tym co zgotowała piekielnej rozwścieczona Dinitris.

        Przejście przez bagna nocą było prawie samobójstwem. Nie dość, że łatwo się tam zgubić w gęstej mgle, to jeszcze trzeba było uważać na zdradliwe, niepozorne kałuże, pod którymi kryło się wciągające muliste dno. To nieprzyjazne miejsce, śmierdzące rozkładającą się roślinnością oraz padliną. Czuły węch był tutaj tylko słabością, a Dinitris miała pecha być w jego posiadaniu, jak więc łatwo się domyślić, chciała stąd uciec jak najszybciej. Podłoże, choć miękkie, nie należało do najprzyjemniejszych po jakim przyszło jej stąpać. Było mokre, śliskie, konsystencją przypominające błoto wymieszane z gliną, albo czymś o wiele gorszym. Pomimo wielkich starań, będąc trochę odurzona smrodem czasami zdarzyło się im zejść z prawidłowej ścieżki i być zmuszonym do zawrócenia, ale wreszcie udało się im wyjść z bagnistych labiryntów, gdzie dalej rozciągała się przed nimi nie mniej zamglona równina z widocznym w oddali cmentarzem otoczonym szeregiem czarnych drzew bez liści. Cmentarz nie miał ogrodzeń, ani nawet jasnego wejścia. Widoczne z daleka nagrobki były popękane, wybrakowane lub pochylone albo nawet całkowicie powalone. Był zdecydowanie mniejszy od tego w Maurii, o którym mówił Frey. W ścisłym centrum znajdowała się niewielka kaplica ze skośnym dachem i skromną wieżyczką. W środku było jasno. Przez wysokie okna zakończone łukami przebijało się pulsujące pomarańczowe światło. Na zewnątrz nie było widać nikogo. Ani nawet cienia żywej duszy. Tylko jakiś czarny kruk skrzeczał coś na dwójkę ze szczytu pobliskiego drzewa.
        - Przedstawienie czas zacząć. Jesteśmy obserwowani - mruknęła mu w głowie lekko poddenerwowanym tonem, a potem ni stąd, ni z owąd obróciła się od niego gwałtownie i pchnęła go barkiem z całej siły w podbródek. Tym lekkim uderzeniem nie powinna mu wybić zębów, ale na pewno dobrze go zaskoczyła. A potem wyrwała się z jego uścisku i zaczęła biec w kierunku bagien.
        Frey, o ile zrozumiał, co właśnie się wydarzyło powinien rzucić się za nią w pogoń i bez problemu ją dogonić, a potem odegrać dalszą część przedstawienia. Ale nie zdążył. Nagle jak cień spadł przed elfkę czarny, skrzydlaty smok. Znacznie mniejszy od Dinitris w jej smoczej formie, bo rozmiarem ledwo przewyższającego dorosłego konia, ale z rozłożonymi skrzydłami rekompensował sobie wzrost niemal podwajając go. Czarne, zrogowaciałe łuski smoka błyszczały się jak rozgrzana smoła. Paskudny pysk z wystającymi na wierzchu kłami w żaden sposób nie przywodził na myśl dobrych zamiarów bestii. Dinitris nie spodziewała się tego spotkania, a rękoma za plecami nie mogła utrzymać równowagi na śliskiej trawie przez co przez chwilę była całkowicie bezbronna. Smok od razu zaatakował zamachnięciem przedniej łapy jednym ciosem posyłając ledwo utrzymującą się na nogach elfkę na kilkanaście metrów w bok. Elfka poturlała się po ziemi jak szmaciana lalka upadając twarzą do ziemi.
        Bolało jak diabli, ale warto było. Teraz miała sposobność udać nieprzytomną, lecz to nie był koniec akcji ze smokiem. Gdyby Freyowi nie powiodło się, mogła go wspomóc, lecz póki co leżała nieruchomo słuchając co się działo kilka skoków od niej.
        Czarny smok wyglądał na zadowolonego ze swojego uczynku, ale nie spuszczał z oczu Freya.
        - Ssskąd się tu wziąłeś i po co ją tu przyprowadziłeś? Wiess. Oo. Ty wiesss, że jessst nam potrzebna... - wysyczał obchodząc po łuku łowcę. Ruchy miał kocie. Skradał się jak gotowy do ataku, kilku-tonowy kocur. Skrzydła utrzymywał nisko rozłożone. Ale po głosie słychać było rozbawienie jakby cała ta sytuacja była dla czarnego smoka czystą zabawą.
        - Gadaj! Albo sssmiataj ssstąd!
Awatar użytkownika
Frey
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 68
Rejestracja: 8 lat temu
Rasa: Łowca Dusz
Profesje: Żołnierz , Łowca , Zabójca
Kontakt:

Post autor: Frey »

Naturalnie piekielny w pogoń się rzucił, aczkolwiek nie ze zdziwieniem, jakie nagłe zachowanie wywołało, a z irytacją. Nie miała szans odbiec daleko, poza tym Frey nie sądził, by jakakolwiek kobieta chciała od niego uciekać. Tak, czy siak ruszył w pościg, ale mimo, że króliczka tak przyjemnie się goniło coś przerwało mu tę chwilę pełnej adrenaliny sielanki. Konkretnie czarny smoczek, niewielki, może wielkości willi mieszkalnej. Wyraźnie chcąc się pobawić trącił delikatnie łapką jego uciekinierkę, a ta odleciała na paręnaście sążni w bok. "Auć... To się nazywa poświęcenie aktorskie." - pomyślał Frey. W pewnym sensie miał nadzieję, że dojdzie do niej ta myśl, bo mimo, że może ją zirytować jego ironiczne poczucie humoru to byłoby to wtedy oznaką, że nie zginęła na miejscu. Czyli jeszcze da się poskładać. Cedric zdecydowanie nie był zadowolony z takiego przebiegu zdarzeń, gdyż smoczyca zrobiła dokładnie to, co miał na myśli, gdy nakazał jej nie robić nic głupiego. Cóż, czas na improwizację w takim razie i cały misterny plan w pi..ekielne czeluście.

- Niezły sierpowy - mruknął do czarnego Frey zanim ten jeszcze zdążył się odezwać. W ten sposób dodał swojej postaci w oczach oponenta nieco odwagi, czy coś tam. Wszystko było grą w jego rzeczywistości. Nie wyglądał, a właściwie to nawet rzeczywiście nie obawiał się za bardzo. Wyszedł z założenia, że tak daleko od centrum zdarzeń nie może pałętać się nikt ważny. Przynajmniej nikt ważniejszy od poszukiwanej przez parkę pokusy, a jeśli ta była wyżej od smoka w hierarchii to musiał ją respektować, albo nawet wykonywać jej rozkazy.
Łowca przemówił w języku piekielnych, nie przedstawił się, chociaż wiedział, że przerośnięte kocisko zna ten język, w końcu pracowało z kusą.
- Bystry jesteś, skoro oboje wiemy, że jest wam potrzebna to sfruwaj. Przychodzę do Piekielnej, obcy. Tylko z nią będę rozmawiał. Prowadź, lub z drogi. - Mimo wszelkich podłości rasy piekielne, przynajmniej tam, skąd pochodził były względnie honorowe. Znaczy się wobec siebie nawzajem, panował tam swego rodzaju zwyczaj, że w pojedynku atak nie może zostać wyprowadzony z zaskoczenia, a w takich sytuacjach tylko i wyłącznie kontakt w cztery oczy może rozstrzygać sprawy najwyższej na daną chwilę wagi. Zresztą Frey miał coś, czego wartość była nieoceniona dla całej ich organizacji, a zwłaszcza dzisiejszej imprezy. Nie obawiał się bezpośredniego ataku, kroczył pewnie w kierunku odrzuconej w bok towarzyszki. Tudzież jego obecnej karty przetargowej. Przyklęknął przy niej, ale dosłownie na ułamek sekundy, jakby zapomniał. Następnie jednak poprawnie nią szarpnął i podniósł z ziemi. Kocie ruchy smoka wydawały mu się zabawne, przez moment nawet odniósł wrażenie, że istota gapi się jakoś dziwnie, zbyt personalnie. Zignorował dziwne odczucie.

Po krótkiej konwersacji wyperswadował smokowi swoje intencje i zamiary, ten postanowił jednak odprowadzić ich kilkaset sążni w stronę kaplicy na wzgórzu. Cedric miał cichą nadzieję, że doznane obrażenia nie unieszkodliwiły całkowicie Dinitris, bo aktualnie nie miał żadnego pomysłu na wydostanie się, gdy już zdobędą wisiorek. W miarę stawiania kolejnych kroków kaplica rysowała się spośród mgły nieco wyraźniej. Nie wyróżniała się niczym, tak samo nagrobki, czy wszelkie pomniki cmentarne. Wszystko z brudnego, pokrytego wilgotnym mchem zwykłego szarego kamienia. Jedynie kaplica miejscami miała marmurowe elementy, natomiast i one zachowały się na chwilę obecną w stanie nie najlepszym. Właściwie to całe cmentarzysko było już jedynie ruiną, pozostałością po swoich czasach świetności i jednym wielkim polem nieumarłych. Magia śmierci była wyczuwana, zupełnie, jakby to z jej czystej esencji tkana była tutejsza gęsta mgła. Aura zdecydowanie nie była sprzyjająca dla każdego, kto się nekromancją nie trudnił.

Mimo zbliżającej się bezpośredniej konfrontacji spokój Freya nadal nie został zakłócony. Szturchnął jedynie Dinitris prowadząc ją przed sobą, jakby chciał sprawdzić jej reakcje na bodźce. Na prawdę wygodniej by mu było ze świadomością, że nie będzie musiał jej zarzucać na plecy uciekając. Z wewnątrz kaplicy grały bębny. Głuche echo wydobywało się przez otwory pozostałe po kiedyś istniejących okiennicach. Cały budynek zdawał się trząść, jakby zaraz same dźwięki z niego wychodzące miały zwiastować jego kres. Wrota były otwarte, ale co zastaną w środku? Warto zaznaczyć, iż kapliczka jedynie dawała po sobie pozory niewielkiej, w rzeczywistości była ogromną mroczną budowlą, a panująca wokół wzgórz przy bagnach aura pogodowa nie pozwalała dostrzec dokładnie całego jej ogromu. Niebo było ponure i usłane szarymi, pesymistycznymi chmurami, gdy stanęli przed bramą główną. Chyba tylko Frey mógł widzieć w płomieniach wielkich pochodni znajdujących się wewnątrz przyjemne zaproszenie. Ciekawił się, czy ona go wyczekiwała.
Zablokowany

Wróć do „Mauria”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość