Pustynia NanherGdy myślałeś, że jest źle...

Ta kiedyś niesamowicie żyzna ziemia została spustoszona przez magię jakiej świat nie widział od tysięcy lat. Pięciu Przodków Czarodziejów próbujących zawładnąć czasem sprawiło iż Ziemie Nanheru pokryły tony piasku wyniszczając wszystko wokół, a ich samych pogrzebały w swoich otchłaniach.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Dzieciak okazał się mieć sumienie lub zwyczajnie instynkt samozachowawczy i tygrysicy znowu dane było zaznać spokoju, skupiając się tylko i wyłącznie na jeździe i poznawaniu okolicy. Nie przedstawił się ale przynajmniej przestał marudzić i gadać. Cisza przerywana jedynie rytmicznym krokiem konia i jego oddechem pozwalała dziewczynie zebrać myśli i zacząć układać jakiś zarys planu. Potrzeby postoju była bardziej świadoma niż przyznała się chłopcu. Może na wychowaniu dzieci nie znała się ani odrobinę, ale wiedziała, że były one słabsze i mniej odporne od dorosłych, choćby z własnych doświadczeń sprzed lat. Mogła psioczyć i warczeć, ale nie chciała by dzieciak dostał udaru czy zasłabł, choćby z uwagi na nagrodę, którą mogła otrzymać jedynie za żywego. Tylko lokacja musiała być odpowiednia. Względnie bezpieczna i przede wszystkim umożliwiająca odpoczynek.
Ślęczenie w szczerym polu na słońcu mijało się z celem, jedynie przegrzali by się nie zyskując nic. Dlatego dziewczyna rozglądała się co jakiś czas na boki szukając obiecującego miejsca. Słońce znajdowało się w zenicie i tym lepiej byłoby schronić się chociaż na moment.
        Przy trakcie co jakiś odcinek wykopane bywały studnie dla podróżujących, teraz pozostało liczyć, że wkrótce na jakąś trafią, w innym wypadku musieliby szukać gospody, które zawsze miały ujęcie wody, lub liczyć, że trafią na naturalne źródełko lub rzekę.
        Z rozmyślań wyrwał ją dziwnie spokojny głos chłopca. Westchnęła zrezygnowana. Doprawdy czy ktoś się na nią uwziął? Ilekroć myślała, że się z czegoś wykaraskała, że jakoś to będzie, albo w swej głupocie stwierdziła wręcz, że ma szczęście, zaraz weryfikowano je poglądy. Jeśli bogowie istnieli to z pewnością pod postacią samego losu, który umilał sobie nudę nieśmiertelnego żywota uprzykrzaniem żyć śmiertelnikom. A książę niewzruszony wymownym wzdychaniem rozpoczął bajkę o kim by innym jak nie o księciu. Parodia łowcy normalnie. Powinna walczyć z groźnymi zabijakami, a wiozła na koniu dzieciaka słuchając jego bajania.
        Oczywiście, a jaki miałby być książę. Wszyscy arystokraci psia ich mać byli cudowni i dobrzy dla swoich poddanych. Normalnie dary od losu dla kmiotów, którzy bez nich byliby zgubieni. Tygrysica miała o nich prawie równie pochlebne zdanie co o służbach mundurowych, a taryfa ulgowa wiązała się z jednym maleńkim zbiegiem okoliczności wynikającym z charakteru pracy, czyli miała z nimi znacznie rzadszy kontakt niż ze wszelkiej maści strażnikami miejskimi, żołnierzami czy urzędnikami.
Wszystkie więc cnoty o jakich prawił dzieciak były dla tygrysicy całkowicie abstrakcyjną bajką właśnie. "No a jakże, oczywiście, że był przystojny" - komentując w myślach, wywróciła oczyma. Oni wszyscy byli przystojni, niech ich jasna cholera. Postawić facetowi lustro a gotów stwierdzić, że zobaczył bóstwo i się zakochał. Póki jednak chłopaczek nie marudził, niech sobie baja, trochę może przynudzał, ale cała okolica i najbliższe godziny zapowiadały się nudno więc chyba powinna przywyknąć.
Westchnęła co prawda kolejny raz, ale zgodnie nie przerwała dzieciakowi. A potem było tylko gorzej. Zmarszczyła brwi nie odzywając się jednak dopóki mały pasażer (w sumie prawie na gapę), nie skończył. Wzruszyła obojętnie ramionami, nie odwracając się nawet w kierunku pytającego.
        - Życie jest smutne - skomentowała oschle, ale mimo niechętnego nastawienia odpowiedziała na pytanie.
        - Nie wiem - odparła krótko i całkiem poważnie.
        - Nigdy nie stanęłam przed podobnym wyborem. Jedynie całkowity arogant i ignorant może założyć, że wie jak zachowałby się w sytuacji w której nigdy nie był.
        Najbardziej niepokojące było, że smark mówił dziwnie. Nie do końca jak dziecko, a zupełnie inaczej niż wieczorem. I nie była to tylko udana gra rozpieszczonego smarkacza. Kurdupel który wczoraj wpadł jej do ogniska i którego sadzała na konia, nie był zdolny do podobnej rozmowy. Skarciła się w myślach za podobne pomysły. Cudownie, sama szukała sobie kłopotów i utrudnień. Nie jej małpy nie jej cyrk, co za różnica czy mogłaby uwierzyć w podobną historyjkę. W końcu nie trudno dać wiarę w podobnie kapryśne działanie magii komuś, kto po ugryzieniu przez złapanego draba zaczął przy napadach złości porastać pręgowanym futrem.
To był stanowczo grząski grunt. Powinna skupić się na zadaniu, w końcu skrupuły i empatia nie należały do charakteryzujących ją cech.
        Odganianie natrętnych myśli ułatwiła kępa drzew majacząca na horyzoncie, ku niemej uldze tygrysicy. Skierowała konia w tamtym kierunku i niedługo później znaleźli się w skąpym zagajniku dającym upragniony cień. Wokół nie było żywej duszy, więc Sherani bez oporów zatrzymała konia przy wymurowanej studni. Zeskoczyła z konia i przytrzymała wodze by i dzieciak mógł zejść, po czym puściła wierzchowca luzem a wzięła się za wyciąganie wiadra z wodą by napełnić niewielkie kamienne koryto.
Gdy Dzwoneczek pił zachłannie, Rani wyciągnęła z juków jakieś zawiniątko i rzuciła chłopcu.
        - Jedz żebyś nie marudził znowu, że jesteś głodny - odezwała się szorstko, odwracając się od księcia. Odpięła od siodła prawie pusty bukłak i w ciszy zajęła się jego napełnianiem.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Spodziewał się, że ze strony swojej mimowolnej towarzyszki nie ma co spodziewać się jakiejś żywszej reakcji, ale nie sądził, że na nim samym ten mały eksperyment zrobi takie niepokojące wrażenie. Jej jeszcze, w porządku, nie wzięło za bardzo coś, co ostatecznie naprawdę brzmiało tylko jak beznadziejna bajka, ale on miał w ten sposób przed sobą cały swój życiorys, który ktoś kiedyś mógłby w niewiele zmienionej formie opowiadać dzieciom przy ogniu - już tylko jako legendę. I to najpewniej z ponurym zakończeniem: „I co? I nigdy mu się nie udało. Dziś nawiedza jedną z wież zamku”. Bogowie, to wcale nie musiało się tak skończyć. Nie mogło!
Mimo wszystko Vertan uśmiechnął się blado sam do siebie, patrząc na plecy dziewczyny zaraz po jej odpowiedzi, i już nic nie dodawał. Gdyby tylko wiedziała… no właśnie, co by właściwie mogła zrobić, gdyby wiedziała? Gdyby dotarło do niej, że naprawdę ma w rękach osobę niezwykle ważną, bo kłopotliwą, po istnieniu której król Nandan-Theru chciałby usunąć wszelki ślad sprzed oczu gawiedzi? Pewnie tylko dla pewności przywiązałaby go do tego konia i dalej ruszyła już naprawdę bez zatrzymywania, byle tylko zgarnąć nagrodę. Bo czy byłaby w stanie mu pomóc? Szczerze wątpił. Nie znał jej, to fakt, ale widział już do czego była zdolna. Porywanie dzieci dla własnych celów to rzadko kiedy budzące szacunek zajęcie.
Od tej chwili czekał już tylko, aż jakiś postój jednak nastąpi, bo konno jeździł nie od wczoraj i doskonale znał to, co na dworze określono by procedurami postępowania w podróży traktem. Nie musiał czekać długo; widok kilku drzewek i studni po tak długim czasie oglądania sypkiego terenu pustyni sprawił niemal, że książę odsapnął z ulgą. Mimo wszystko nic nie poprawiało nastroju bardziej, niż zauważenie czegoś znajomego na obcym terenie.
Ledwo pojawiła się taka możliwość, książę zeskoczył z konia nie mniej zwinnie, niż gdy na niego wsiadał, i zaraz ruszył, by rozprostować nogi. A więc to mogła być jego szansa. No cóż, kiedy myślał o tym teraz, to czuł się tylko jeszcze bardziej głupi, niż przedtem, bo przecież stąd i uciec nie było dokąd - jedyna słuszna droga prowadziła przez trakt, a choćby i ją obrał, to zostałby dogoniony w trymiga. Wyglądało na to, że nadal pozostaje skazany na towarzystwo dumnej panny, bo tylko ona mogła go stąd na dobre wydostać. I, jak się okazywało, miała również trochę jedzenia.
Nieco nieufnie przyjął zawiniątko, ale kiedy sprawdził, że w środku jest tylko jakieś ciemne pieczywo i trochę sera, chmurne błękitne oczy natychmiast złagodniały.
- Emm… Jestem Vertan - odezwał się po pierwszym kęsie, jakby zamiast podziękowania. W tej sytuacji brzmiało to jak wyjątkowo niespodziewany akt tymczasowego rozejmu.
Dla zabawy zabrał swój krótki mieczyk, cienki jak szpikulec, i przez kilka chwil łaził między roślinami, pojadając i tłukąc trochę bezmyślnie w krzewy tak, by za każdym razem przeciąć dokładnie jeden listek dokładnie na pół.
- W moich stronach robi się z tego mocne nalewki - zauważył między jednym a drugim cięciem, nie zważając za bardzo na to, czy aby jest w ogóle słuchany. Humor dziwnie mu się poprawił. - Piekielnie gorzkie, ale piją to wszyscy żołnierze…
Z czasem szło mu to już dosyć odruchowo i z czasem zaznał też spokoju z tego względu, że i zdążył się najeść i pochodził chwilę w cieniu. Również nieco bezmyślne cięcia pozwoliły mu się w jakiś sposób skupić i zrelaksować. Jeszcze raz ciagnął ze świstem powietrze, przyjmując pozycję szermierza i nagle zwrócił się do dziewczyny.
- Walcz ze mną - rozkazał niespodziewanie, wywijając mieczykiem w skomplikowany sposób, raczej turniejowy niż przydatny w prawdziwej walce. - No już, nie rób takiej miny, bo bez niej możesz być o wiele ładniejsza! Na pewno umiesz się pojedynkować. Usnę, jeśli do końca dnia będziemy tylko jechać i robić postoje, dajże mi trochę rozrywki!
Niewątpliwie przemawiał w tej chwili jak bezczelny panicz, któremu nikt, choćby służący czy piekarz, nie śmiałby odmówić czegoś podobnego na zamku - tylko po to, żeby młodzieniec mógł mieć swoją chwilę wielkopańskiego triumfu. Książę uniósł dumnie podbródek.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Możliwość postoju w cieniu dobrze wpłynęła i na tygrysie samopoczucie. Zahartowanej podobnymi warunkami wojowniczce, słońce może mniej dotkliwie dawało się we znaki niż chłopcu, ale ochrona przed nim stanowiła miłą odmianę po dniach wędrówki w nieustającej spiekocie. Podobnie jak źródło świeżej wody, która uradowała i konia.
Zwierzak chyba próbował udowodnić, że potrafi wlać w siebie ilość wody odpowiadającej jego wadze, bo ledwie zdążyła napełnić żłób, uzupełniła wodę w bukłaku, a zmuszona była wyciągnąć kolejne wiadro specjalnie dla wierzchowca. Poklepała szeroką szyję, kolejny raz w swoim życiu myśląc, że naprawdę powinna pomyśleć o zmianie środka transportu. Konisko było wielkie i miało znacznie więcej wad niż praktycznych stron, a mimo wszystko wciąż go miała. Ilekroć zarzekała się, że pozbędzie się bydlaka, nie realizowała swoich gróźb. Nie zdążyła skończyć głaskać szarego molocha, a ten łypnął na nią okiem unosząc pysk z którego wypływały resztki wody, upominając się o dokładkę.
        - Zdecydowanie cię sprzedam - prychnęła czochrając ostrzyżoną na krótko grzywę i zabrała się za ponowne nabieranie wody dla Dzwonka. Zajmując się powinnościami dorosłego wędrowca, nie zwracała większej uwagi na chłopca, który zajął się prowiantem. Usłyszała jednak coś co chyba miało być powitaniem, albo zakopaniem wojennego topora.
        - Sherani - krótko odpowiedziała tygrysica, po chwili pragmatycznie dodając - napełnij manierkę, nie wiem kiedy spotkamy kolejną studnię.
        Dzieciak powinien odpocząć, uzupełnić wodę i przede wszystkim zjeść na spokojnie, ale ten robił wszystko na opak brykając po polanie z mieczykiem. Może jednak powinna księciulkowi kazać pobiec za koniem, przynajmniej trochę. Pozbyłby się nadmiaru energii i nie katowałby wszystkich krzaków jakby były znamienitymi wojownikami. Westchnęła, ale na moment porzuciła podobne pomysły w zamian trochę pilniej słuchając o nalewkach i przyglądając się ofiarom paniczątka. Jednocześnie w pamięci szukała podobnych liści. Nie była wielką fanką słodkich trunków, ale mocny i gorzki brzmiało obiecująco i nawet skłonność żołnierzy do tego napitku nie gasiła ciekawości tygrysicy. Cóż ukrywać, Rani lubiła alkohol i chętnie poznawała nowe lokalne smaki, ale w efekcie za znacznie ciekawsze niż jakieś listki uznała korzystanie z relaksu w chłodzie. Z krzaków nalewka sama nie powstanie a karczmy w okolicach nie było.

        Ledwie usiadła opierając plecy o przyjemnie zimny kamień murku studni. Wyciągnęła nogi rozprostowując je wygodnie i przymknęła ślepia gdy niezmęczony paniczyk odezwał się znowu.
Zmarszczyła brwi, które nadały jej niedowierzającego wyglądu, a kąt ust uniósł się drwiąco, napinając bliznę na policzku. Jawna kpina kurdupla, nie miała być ładna tylko skuteczna, ale co wychowany na zamku chłopak mógł wiedzieć. Z normalnym dzieckiem pewnie byłby kłopot, ale pilnowanie takiego odchowanego na dworze stawało się torturą. Przez moment nawet zastanowiła się czy mistrz męczył się równie mocno z nią, ale było to chyba nie możliwe Nie była tak upierdliwa i rozpieszczona.
        - Jak uśniesz będę miała chwilę spokoju - mruknęła z niechęcią, ale mimo wszystko wstając. Rozejrzała się szybko po polanie, po czym lekkim krokiem podeszła do jednego z drzew, które sobie upatrzyła. Szybkim ruchem wyciągnęła nóż. Na wpół odcięła, na wpół odłamała jedną z gałęzi. Położyła ją na ziemi i kolejnym cięciem skróciła patyk. Potem zręcznie oskubała ją z drobniejszych gałązek i liści i oceniła swój chwilowy oręż, witkę nie wiele grubszą niż baty używane do popędzania krnąbrnych koni lub bydła. W sam raz.
Przeciągnęła się jak dwunożny odpowiednik wielkiego kota i stanęła naprzeciwko Vertana. Przechyliła głowę próbując w odnaleźć w myślach moment kiedy ostatni raz walczyła zgodnie z regułami. Nie chciało być inaczej - na placu treningowym, i to jedynie na początku treningu, wiele, wiele lat temu.
Skłoniła się na wschodnią modłę, przybierając znacznie oszczędniejszą formę niż książę.
Pomijając treningi, z zasady i szacunku do broni nie dobywała Pierścieni jeśli nie walczyła by zabić przeciwnika. Bez sensu była walka klingą jeśli nie zamierzała jej używać, wtedy zwyczajnie stosowała pięści, a dżentelmeńskich pojedynków nie uskuteczniała. Ale na szlachciątko patyk powinien wystarczyć.
Wyszczerzyła zęby w czymś zbliżonym do uśmiechu i wolną ręką pokiwała w stronę chłopaczka.
        - No blondasku pokaż co potrafisz - zaczepiła księcia.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Przez chwilę wpatrywał się w nią poważnie, przygotowany już raczej na to, że zaraz znowu usłyszy coś na podobę „Schowaj to, zanim się pokaleczysz”, „Komu to ukradłeś” albo „Jak się potniesz, to ja cię nie będę składać”. Ale to rzeczywiście była tylko chwila - a po niej, co najlepsze, czekało go miłe zaskoczenie, a nie rozczarowanie. A więc trafił tym razem w gusta tej, która przedstawiła się jako Sherani! Bajki rzekomemu dziecku nie opowie, ale stanąć z nim do pojedynku już stanie, któż by pomyślał? Może trzeba tak było od razu, bo i prawda była przecież taka, że samemu Vertanowi nie chodziło o nic cwanego, ale chciał się właśnie zabawić. Może nie był tak wysoki i postawny jakby chciał, nie miał swojego dumnego miecza rycerskiego, ale nadal mógł skorzystać z takiej samej rozrywki, jak przed laty. Dokładnie tak, jak dopiero co mu się śniło.
Nie krył zadowolonego uśmieszku, kiedy mógł patrzeć, jak dziewczyna przygotowuje swój pośpiesznie wykonany oręż. Nie spuszczał jej z oka - zupełnie, jakby zaczął się już prawdziwy pojedynek, a on czekał tylko na pierwszy cios. Zapowiadała się naprawdę sympatyczna walka, o ile tylko można to określić w ten sposób. Nareszcie coś innego; żadnego uciekania, prawie żadnych problemów. Potyczka na kij i cienki mieczyk. W cieniu i o pełnym brzuchu. Doskonały sposób wytchnienia.
Książę wyprostował się, stanął nieco bokiem, wolną rękę utrzymał w powietrzu dla równowagi. Nie potrafił nie uśmiechnąć się dumnie.
- Ciesz się, że to nie pojedynek o coś ważnego. Wówczas, śmiem twierdzić, nie odpuściłbym, a więc i niewiele byłoby po wszystkim do zbierania - rzekł butnie. A potem nie wahał się już: postąpił krok naprzód, raz jeszcze wywinął mieczem i przypuścił atak. Z tym pierwszym ciosem niejako chciał tylko wybadać, na ile dzieweczkę stać, a więc uderzył bezczelnie, z całą siłą, tylko po to, by zaraz zostać odsuniętym do tyłu dobrym blokiem. A więc nie miał do czynienia z nowicjuszką. To w jakiś sposób tylko nakręciło go bardziej, mógł dać z siebie więcej i nie obawiać się zbyt łatwej wygranej. Bo jego wygrana w ogóle była przecież pewna.
Każdy kolejny atak odparowywał, chociaż prędko zdał sobie sprawę, że jednak bez zwykłej krzepy i postawności nie jest to aż takie łatwe. Nie zabrakło mu umiejętności, ale nie do końca mógł je wykorzystać w obecnej, powiedzmy sobie, formie. W którejś chwili jednak umknął przed natarciem w taki sposób, że po prostu przebiegł Sherani pod ramieniem i wyskoczył z drugiej strony. Zanim zdążyła się odwrócić, przycisnął bok klingi do jej boku i uśmiechnął się szeroko.
- Wygrałbym teraz! - stwierdził, zdmuchnąwszy z czoła przydługi kosmyk blond włosów.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Radość paniczątka była nieco… zaskakująca. Jakby zmienił nastawienie o całe sto osiemdziesiąt stopni w porównaniu do tego zagubionego na pustyni nieszczęścia. Co z człowieka nawet jego niedorosłej wersji mógł zrobić pełen brzuch i poczucie pewnego kierunku. Ach w duszy, niech się trochę pocieszy, a i ona rozciągnie się nieco w odmianie od ciągłej monotonnej podróży.
Oczy dziewczyny zmrużyły się obserwując ruchy chłopaczka, trochę za pewne i zbyt wypracowane jak na dziecko, nawet szlacheckie, podczas gdy ona sama nawet nie drgnęła, niczym zaczajony przed atakiem drapieżnik. Za to z chęcią odpyskowała księciu.
        - Obyś walczył równie dobrze jak gadasz - prychnęła rozbawiona, czekając na atak, który nastąpił moment później.
Nie uciekała ani nie cofała się przed natarciem. Przyjęła uderzenie Vertana nie ruszywszy się z miejsca, pamiętając jednak, że wciąż ma jedynie kawałek drewna, zsunęła swój prowizoryczny miecz po płazie chłopięcej broni i dopiero wspierając się na zastawie, odepchnęła go w tył, robiąc sobie miejsce do ataku.
        Nie traktowała pojedynku poważnie, ale ruszała się całkiem żwawo widząc, że nie stał przed nią zupełny laik. Może interesu w przegraniu z pokurczem nie widziała, ale skatować małego również nie zamierzała. Tak więc atakowała konsekwentnie choć z umiarem, zmuszając Vertana do powolnego cofania się, gdy mały wykonał niespodziewany manewr przemykając pod jednym z ramion wojowniczki.
        Sherani miała brzydki zwyczaj niepilnowania swojej gardy. Mistrz nieustannie wytykał jej luki w obronie, nawet nie tłumacząc co karząc brawurowe, czy jak on mówił, nie dość uważne postępowanie dziewczyny. Bez widocznego skutku. Rani walczyła kosztem własnej obrony i nigdy nie zmieniła swojego stylu, według Hogana ryzykując zawsze bardziej niż powinna.
        Nie musiała się odwracać by wiedzieć gdzie młodzik zaatakuje, czuły słuch dzikiego kota wystarczył do pilnowania paniczyka i przygotowania się na jego uderzenie, nawet jeśli czyniło to jak zawsze “głupio”, cytując nauczyciela.

        Dotyk chłodnej stali na skórze był uczuciem nie do opisania i jedynym w swoim rodzaju. Ciało reagowało nań samo, szykując się na rany. Mięśnie się spinały by przeciwstawić się źródłu bólu, a drapieżnik niepokojąco zbliżał się do powierzchni, próbując wyrwać się spod kontrolującego go jarzma. Patyk był bardzo dobrym wyborem. Chociaż to świadomość i umysł rządziły, wypracowane latami odruchy żyły własnym życiem. Trzymając w dłoni broń, łatwo było się zapomnieć, gdy przeciwnie do księcia żyjącego turniejami, każda walka zawsze toczyła się o najwyższą cenę - życie. Wątły patyk w garści nie pozwalał się zatracić. Był jak cienki powróz trzymający tygrysa na uwięzi a reakcje pod kontrolą.
        - Jesteś pewien? - mruknęła z szerokim uśmiechem. Gdy książę zachodził ją od drugiej strony, tygrysica zamiast się obrócić, przerzuciła patykowaty oręż w dłoni łapiąc go nachwytem, tak, że prawie niezauważalny oparł się o pierś i wolne ramię dziewczyny, swoim prowizorycznym sztychem mierząc prosto w mostek księcia.
        - To było całkiem niezłe - pochwaliła opuszczając kijek, ze złośliwą satysfakcją wyższego i starszego mierzwiąc złotą czuprynę Vertana.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Po części wiedział, że ta walka nie może skończyć się na jednej tylko serii, zakończonej wygraną lub przegraną któregoś z nich, ale między innymi to właśnie stanowiło powód, dla którego czerpał z tego taką satysfakcję. Ostatecznie pojedynki, które kończyły się szybko i tylko jedną wygraną były potwornie nudne. Nawet w turniejach rycerze pojedynkowali się ze sobą najpierw parami lub grupami, by potem najlepsi wśród nich mogli rozgrywać kolejne walki, i kolejne, aż do wyłonienia mistrza rozgrywek. To musiało trwać! Dobra potyczka była rozłożona w czasie i pozwalała na wiele, na kolejne uniki i ataki, natarcia i bloki, na figury wyuczone przez konkretnych rycerzy. Ostatecznie nie była typowo bitewna krwawa jatka, gdzie zamiast miecza równie dobrze można używać byle tasaka do mięsiw. Sherani rozumiała to widać tak samo albo chociaż podobnie. Dobrze było razem z nią przez chwilę oderwać się od rzeczywistości, poczuć się niemal tak samo, jak dawniej, kiedy nie było klątwy i całego tego bałaganu. Dobrze było poczuć się tak, jakby to był jakiś przedziwny rodzaj przyjaźni może nawet. I tak, dobrze było nawet dać się pokonać w chwili, kiedy zwycięstwo wyglądało już prawie na pewne.
Oczami wyobraźni zobaczył błysk ostrza tuż przed swoją piersią, ale zaraz to był ponownie tylko drewniany kijek, oderwany przecież z pobliskiego drzewa, które obserwowało cały ten mały turniej. Nie mógł się nie uśmiechnąć.
- Tak. Tak, to rzeczywiście było nawet… - zaczął nonszalancką odpowiedź, ale zanim na dobre ją sformułował, niespodziewane zmierzwienie włosów wytrąciło go ze skupienia. Ah tak. Prawie o tym zapomniał. Nawet do patrzenia na ludzi z dołu można się po jakimś czasie przyzwyczaić i prawie zapomnieć, że przecież nie jest się tak naprawdę rzeczywistym sobą. Książę odsunął się o krok, opuścił mieczyk. Postarał się złapać oddech, ale zanim Sherani odeszła, postanowił zaryzykować z czymś więcej, niż tylko ta zabawa w walkę.
- Sherani - odezwał się trochę poważniej, niż zamierzał. Nadal się uśmiechał, ale jego spojrzenie nabrało nieco bardziej żałosnego wyrazu. I nawet ten uśmiech zniknął gdzieś wraz z kolejnymi słowami.
- Nie zabieraj mnie do Nandan-Theru. Błagam cię. Nie chcę przy którymś postoju robić ci krzywdy i kraść konia, a zrobię to, jeżeli dalej będziesz się upierała. Nie mogę tam wrócić, nie teraz… i nie wiem, czy kiedykolwiek w ogóle będę mógł. Zapłacą ci, na pewno ci zapłacą, przede wszystkim za siedzenie cicho po tym wszystkim, ale… Spróbuj nie myśleć o tej zapłacie. Pomyśl o mnie. Proszę. Spójrz mi w oczy i pomyśl.
Sam spodziewał się, że jego oczy właśnie, choć wielkie i błękitne jak u dziecka, w tej chwili wyrażały trud całego życia. Kłamał - po części kłamał przed samym sobą, bo nie sądził, by naprawdę był w stanie zrobić cokolwiek dziewczynie, której ostatecznie nie uważał za aż taką złą, co najwyżej trochę interesową. I tak jak stał teraz przed nią, w zdecydowanie niekrólewskiej pozycji, tak pewnie stałby przed nią, uśpioną, gdyby zaplanował ukraść jej konia i uciec. Co też taki odcinek wspólnej drogi może uczynić z ludźmi?
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Paniczyk zaczął z typowo szlachecką dumą i pewnością siebie, ale nie dane mu było dokończyć. Protekcjonalny gest zbił chłopaczka z pantałyku, przerywając mu w pół słowa i wywołując rozbawiony grymas na twarzy tygrysicy. Właśnie miała odwrócić się i przygotować ich do dalszego wyjazdu gdy usłyszała swoje imię. Westchnęła marudnie, ale skrzyżowała ramiona, zwracając twarz w kierunku blondaska i popatrzyła na chłopca przechylając głowę, dając mu czas na wyrażenie swoich myśli.
Przez lata przywykła do wysłuchiwania błagań. Czy poświęcała im moment czy już na starcie ignorowała, zwykle zależało od nastroju tygrysicy. Będąc w dobrym humorze przed atakiem dawała poczucie nadziei na zmianę swojej decyzji, w złym rozpoczynała walkę bez zwłoki. Chwilowo wydawała się nastawiona wyjątkowo wspaniałomyślnie, bo nawet się nie skrzywiła, taksując księcia zielonymi ślepiami.
Próby perswazji przybierały najróżniejsze formy, od próśb po groźby i złorzeczenia. Vertan poszedł w próby poruszenia jej sumienia. Koń był raczej niskradalny, ale nie uznała za celowe zdradzać tego atutu. Młody się jednak rozkręcał, a wojowniczka wywróciła oczyma zastanawiając się czy pozwolić chłopcu skończyć, czy może już zacząć go wlec w stronę konia.
        Dopiero słowa o zapłacie, sprawiły, że zaczęła słuchać uważniej i to w zupełnie inny sposób niż można się było spodziewać. Wzmogły one czujność łowczyni jako, że znała znacznie skuteczniejsze metody uciszania niewygodnych świadków. Zapłata zawsze groziła plotkami, podobnymi do tej, która już ruszyła w świat, tej samej, na której oparła się Rani. Z tego też co wiedziała, arystokraci również znali te bardziej skuteczne sposoby. Czym zaś było pozbycie się nawet oddziału najemników by ustrzec sekretu, nie mówiąc już o jednej samotnej łowczyni. Lochy były najprzyjemniejszą opcją, chyba… Pewnie zależnie od preferencji. Nie mniej ani lochy, ani inne opcje nie uśmiechały się Sherani.
To właśnie skłoniło do ponownego rozważenia następnych kroków. Zdecydowanie najpierw powinna rozpatrzyć się w sytuacji, ostrożnie zorientować się w temacie, nawet bardzo ostrożnie. Z własnych, jak zazwyczaj bywało dość ponurych rozmyślań, wyrwały ją kolejne słowa chłopca.
Zerknęła na Vertana z lekką drwiną i politowaniem, łatwo dającym odczuć jak mało empatycznie zmiennokształtna podchodziła do patrzenia w błękitne, wołające o pomoc oczy. Jej wzrok jednak szybko podryfował ponad głowę księcia.
        - Dlaczego mają mi zapłacić za milczenie? Uprowadziła cię niańka... - zapytała wyraźnie czegoś wypatrując i nasłuchując. Ciche odgłosy nie budziły optymizmu wojowniczki. Jeśli coś miało się spieprzyć, to zwykle się pieprzyło i miała dziwne wrażenie, że tak będzie i tym razem.
        - Idziemy - odezwała się cicho, ponaglając blondynka w kierunku konia. Znajdowali się tuż przy wierzchowcu, gdy na polanę otaczającą studnię, zza zakrętu, wjechała czwórka zbrojnych. Sherani obserwowała najemników kątem oka, łapiąc za wodze i czekając aż dzieciak wsiądzie na ogiera. Przybysze przyglądali się dwójce podróżników znacznie uważniej, początkowo z czystej ciekawości i ostrożności zwykłej dla zabijaków, po chwili bardziej czujnie. W opinii dziewczyny, stanowczo zbyt bystro.
        - Kuźwa - szepnęła pod nosem, starając się wyprowadzić Dzwonka na drogę, licząc uniknąć konfliktu zanim wskoczy na siodło.
        - Ty, stary zerknij no na dzieciaka - odezwał się jeden z wojowników, który zamykał peleton i oglądał księcia i wojowniczkę najdokładniej. Mówił cicho, ale Rani usłyszała słowa zwiastujące kłopoty.
        - Psia krew - warknęła jeszcze ciszej, udając, że zajmuje się swoimi sprawami nie zwracając uwagi na mężczyzn.
        - Faktycznie - odezwał się jadący na czele, który obrócił konia i patrzył wprost na Vertana - wszystko by się zgadzało.
        - Hej, ty! Zatrzymaj się! - krzyknął ten, który od początku zwrócił uwagę na podróżników, jednocześnie spinając konia by zajechać drogę dziewczynie. Rani zgromiła go wzrokiem ani myśląc się zatrzymać, zresztą jak Dzwoneczek, który raz ruszony, był trudny do zatrzymania szczególnie przez coś o połowę lżejszego od siebie, co przy nim wyglądało jak wyrośnięty kucyk a nie bojowy rumak.
        - Zejdź mi z drogi - ostrzegła ze zwierzęcym warkotem przebijającym się pod dziewczęcym głosem. To jednak nie ruszyło wojownika, który widział przed sobą tylko drobną kobietę.
        - Lepiej powiedz skąd masz dzieciaka - zagroził, wyciągając broń.
        - Nie twój interes - odpyskowała łowczyni, naprowadzając ogiera na jeźdźca, zmuszając jego wierzchowca do cofnięcia się.
        - Obawiam się, że mój. Ktoś go szuka i nam zlecił jego odnalezienie - zastrzegł groźnym głosem, cały czas uprzykrzając Sherani życie. Może nie udało mu się zatrzymać dwójki prawie-uciekinierów, ale skutecznie ich spowalniał, gdy pozostali niczym sępy zaczęli gromadzić się wokół.
        - To szukajcie gdzie indziej. To mój dzieciak - burknęła łowczyni, rozglądając się zmrużonymi ślepiami. Jak dwuznacznie deklaracja nie zabrzmiała, nikt z najemników nie zwrócił na nią uwagi.
        - Nie zleć tylko - szepnęła krótko do Vertana, puszczając wodze. Ledwie skończyła, a gwizdnęła ostro, dłonią na odlew uderzając Dzwonka w zad. Nauczony awaryjnego sygnału i jednocześnie nienawykły do równie bezczelnego traktowania ogier, z miejsca wyrwał przed siebie w cwał. Nagły dźwięk i sprint innego konia wprowadził zamieszanie pośród pozostałe wierzchowce, których opanowanie zajęło wojownikom następne uderzenie serca.
        - To był błąd - warknął szef grupy, wyciągając broń jak jego poprzednik.
        - Owszem, to był błąd - zapowiedziała arogancko, z bezczelnym uśmiechem dobywając Pierścieni.
        - Łapcie dzieciaka, my zajmiemy się dziewuchą - zarządził przywódca. Tygrysica nie czekała aż sprawy zaczną się toczyć własnym biegiem i zgodnie z wydanymi rozkazami. Zamiast zająć się dwójką szykującą się do ataku, skoczyła przed dwa startujące konie. Przypadła do ziemi i cięła po pęcinach zwierząt, obracając się pomiędzy jednym ciosem a drugim i uskakując zanim zwierzęta padły z bolesnym kwikiem. Żałosne rżenie zmieszało się z wściekłymi przekleństwami mężczyzn.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Niemal od razu zrozumiał, że nie ma szans, by został na dobre wysłuchany - dziewczyna nawet na dobre na niego nie patrzyła, najpewniej też nie bardzo słuchała - i to w jakiś dziwny sposób niemal go zmroziło. Powinien być świadom, że taka naiwna forma prośby niewiele da… Ale sam nie wiedział, może się zapomniał. Może to wynik tylko i wyłącznie tej chwili zabawy, na którą może nie powinien sobie pozwolić. Nie był przecież dzieckiem. Miał misję do wypełnienia i po wszystkim to powinno być jego celem.
Zamknął delikatnie rozchylone dotąd usta, zacisnął szczęki i po chwili dopiero zdążył także odwrócić wzrok. Już nawet nie odpowiadał na jej pytanie, z mimowolnym rozżaleniem wypominając sobie nagle, że w ogóle próbował czegoś podobnego. Schował tylko mieczyk do pochwy. Ułożył wygodniej skórzany pas na biodrach.
- Dam radę sam - burknął jeszcze, dotykając już boku konia, ale nie minęła chwila, nim sam to usłyszał. Minęła kolejna - i również zobaczył. Jeśli wcześniej tylko się zaniepokoił, to teraz serce ścisnęło mu się szczerze ze strachu. Sięgał już z powrotem po miecz, niepotrzebnie go w ogóle chował! Los najwidoczniej lubił robić sobie z niego żarty. Jeśli nie Sherani, to może wynajęci prawie-żołnierze sami zaprowadzą go przed srogie oblicze rodziców. Nie pomyślał jeszcze nawet na ten temat, a już był pewien, że nie pozwoli tym razem, by kolejna osoba na jego drodze została skrzywdzona z jego winy. Czy chciała go sprzedać, czy nie - to nagle przestało być aż takie ważne. Liczyło się, że teraz oboje potrzebowali pomocy. Zbrojni byli w przewadze.
- Nie, Sherani… - zaczął poważnie, ale tak naprawdę znowu nie miał innego wyboru, jak tylko wsiąść na konia i chwilowo się poddać. Wbił nienawistne spojrzenie w tego dryblasa, który najpewniej postanowił obejrzeć go sobie od trzewików po czubek głowy, i może nie było to najgłupsze posunięcie, bo każdy obserwator mógłby powiedzieć teraz, że ten dzieciak i ta panna mają zupełnie identyczne wyrazy twarzy, więc zdecydowanie muszą być ze sobą związani. Żołnierzy jednak raczej i to nie przekonało.
Zaraz wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Vertan nie zdążył nawet uskutecznić kolejnego protestu, gdy nagle, tuż po tej zaczepnej wymianie zdań między Sherani a jednym z nieprzyjaznych typów, akurat kiedy faktycznie wyciągnął już miecz z pochwy, koń porwał go daleko w przód. Trochę za późno zrozumiał ostrzeżenie - w ostatniej chwili uchwycił lejce wolną ręką. Odwrócił się, wywołując u opornego nomen omen wierzchowca serię zdenerwowanego rżenia. Było groźnie - ale nie aż tak, jak mogłoby być. Spodziewany pościg został zdławiony w zarodku przez samą dziewczynę. A więc ochroniła go. Może po prostu naiwnie myślał, że to kwestia jakiejkolwiek sympatii, ale to niejako napędziło go w tej chwili do ataku. Musiał atakować! Gdyby teraz dokonał odwrotu, nie darowałby sobie nigdy. Czuł się tak, jakby znowu mógł dowodzić własną armią podczas ćwiczeń, ale był sam. Sam, z daleka, jak wódz ponad polem bitwy.
Nie dałby rady zawrócić i wziąć udział w walce wręcz. Nie przy takiej ilości przeciwników - sprawiłby tylko dziewczynie kłopot.
Należy myśleć, mości książę - mawiał jego stary nauczyciel taktyki. Należy przede wszystkim myśleć. Niczego nie wykluczać. Widzieć każdy kolejny krok. Wykorzystywać każdą słabość.
Nie myślał.
Zeskoczył z konia, miecz rzucił na ziemię i już odczepiał pochwę od pasa. Pas był dobry - nie za szeroki, ale mocny, skórzany, rozciągliwy. Schylenie się po kamień zajmowało pół mgnienia, zakręcenie pasem nad głową tylko nieco dłużej. Pierwszy pocisk z wykonanej w ten sposób bardzo prowizorycznej procy uderzył prawie dokładnie tam, gdzie powinien, a więc w czoło napastnika będącego najbliżej Sherani.
- Jest!
Na twarzy Vertana zagościł uśmiech, ale nie chciał się rozpraszać. Skoro tylko inni zdali sobie sprawę, że uciekający chłopiec wcale nie jest tak nieszkodliwy, jak prawdopodobnie powinien być, oraz że wcale nie uciekł za daleko, któryś z ogłuszonych upadkiem z konia żołnierzy zdołał się jednak podnieść i już zaraz wyciągał miecz.
Kolejny ostry kamień przeciął ze świstem powietrze… ale tym razem nie trafił jak należy, odbił się od naramiennika i uderzył rykoszetem w przedramię Sherani. Następny nakręcany był już o wiele bardziej drżącymi książęcymi dłońmi.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Sherani miała na głowie dwóch wojowników, gdy prowizorycznie unieszkodliwiła niedoszły pościg. Jeden z jeźdźców pechowo uderzył głową i leżał zamroczony. Drugi próbował wyswobodzić przyciśniętą przez konia nogę. Agresorzy nie byli jednak żółtodziobami i bez patyczkowania się, od razu zaatakowali z dwóch przeciwnych stron, zmuszając tygrysicę do ciągłej obrony. A i tak nie była to bardzo skomplikowana sytuacja i co więcej miała się znacznie pogorszyć. Trzeci mężczyzna w końcu wydobył się spod konia i dołączył się bez dalszej zwłoki do ataku. To właśnie on zarobił kamieniem w czoło, co odrobinę opóźniło jego wielki powrót.
Tymczasem czwarty najemnik również zdążył się pozbierać, powoli pojmując rozkład sił i dynamikę walki. Lecący kamień od razu przyciągnął jego uwagę. Podniósł się ciężko i ruszył do ataku, ale na księcia.

        Następny kamień uderzył mniej celnie i boleśniej rykoszetował w tygrysicę niż trafił wojownika chronionego zbroją. Warknęła drażliwie, zerkając w kierunku, z którego padł strzał na tyle ile pozwalała jej dynamiczna akcja i zaraz zaklęła szpetnie pod nosem. Kazała gówniarzowi uciekać. Łatwiej było znaleźć jednego smarka i własnego konia, niż pilnować kurdupla, co zresztą miało się jeszcze potwierdzić.
        Łowczyni utknęła w kręgu złożonym z trzech mieczy, które nieustannie musiała parować, a czwarty nieuchronnie zbliżał się do księcia. Kamienie były dobrą bronią jeśli atakowało się znienacka, szczególnie w przypadku wyszkolonych zabijaków. Na przygotowanego do obrony najemnika już znacznie mniej. Mężczyzna odbił następne pociski zasłaniając się karwaszami i w kilku agresywnych susach dopadł blondynka. Złapał chłopca za obszewki, szarpnięciem wrzucił sobie pod pachę i ignorując protesty i próby walki, złapał jednego z koni towarzyszy. Bez większych problemów wskoczył na siodło i poderwał wałacha do galopu. Znikając na gościńcu najpierw uznał, że kumple go dogonią. Później, że może i nie, w końcu został im jeden sprawny koń. Po większym namyśle stwierdził, że nawet jak oddałby dzieciaka sam to wyjdzie na tym interesie lepiej.
        W czasie gdy żołdak odjeżdżał w siną dal z jej wypłatą Rani miotała się między pozostałą trójką, ściśle ograniczona do defensywy. Zgrane gnojki nie dawały chwili wytchnienia, nie mówiąc już o luce, którą mogłaby wykorzystać do ataku. Łowczyni warknęła rozzłoszczona. Jeszcze nikt nie odebrał jej nagrody nie ponosząc za to konsekwencji. W jednej chwili przestała grać asekuracyjnie, stawiając wszystko na jedną kartę kolejny raz swoim żywocie, którego raczej żaden wróżbita nie wywieszczył by długim. Odsłoniła się na atak, chociaż sposób niekoniecznie najlepszy w tej chwili stawał się jej jedyną opcją. Najemnik zaatakował jej bok, podobnie jak Vertan w markowanym pojedynku. Tym razem jednak to nie była zabawa a atak udawany. Błysk satysfakcji przemknął przez oczy mężczyzn, atakujący jednak szybko zweryfikował swój pogląd. Cios, który zadał nie był dość skuteczny. W chwili gdy on wyprostował ramię w pchnięciu, dziewczyna wolną ręką błyskawicznie wyciągnęła nóż i cięła przedramię mężczyzny nieodwracalnie uszkadzając dominującą rękę zabijaki. Wojownik odskoczył z bolesnym stęknięciem, drugą ręką tamując krew. Przez brawurowy manewr, nie zdążyła również obronić się przed atakiem drugiego z trójki. Uchyliła się jedynie w ostatniej chwili, zamiast śmiertelnego ciosu otrzymując cięcie w ramię. Jednak wojak w podobny sposób jak towarzysz również się odsłonił. Sherani zaatakowała pod wyprowadzoną bronią, uderzając mężczyznę barkiem by stracił równowagę, jednocześnie wyłamując się z oblężenia. Również nożem, rozpłatała gardło mężczyzny już w trakcie wykonując obrót do ataku na ostatniego przeciwnika, zanim on zdążył skrócić dystans.
        Kilka uderzeń serca później, ciężko oddychając, Rani stała nad trupami ludzi i koni dobitych po walce. Ostatni wolny wierzchowiec dawno uciekł, a ona miała jeszcze jednego drania do dogonienia. Gość miał przewagę, nie dając jej miejsca na ślamazarzenie się i mylenie tropu.
        - Jasna cholera! - ryknęła wściekle, zrzucając z bioder pas z pochwami, i skopując z nóg buty. Zaraz potem opadła na cztery łapy. Przez chwilę dyszała warcząc ze zmarszczonym pyskiem, gdy resztki rozdartych ubrań opadały na ziemię. Szczerze nie znosiła przemiany i chociaż godziła się z bólem jej towarzyszącym, nigdy do niego nie przywykła. Jeszcze bardziej nie trawiła zmiany skóry nie zgoiwszy wcześniej obrażeń, które zachowywały się jakby je rozrywano. A już szczytem piramidy była zamiana w łachach. Materiał tylko potęgował trudne doznania, jak wisienka na torcie drażniąc skórę wrażliwą po przeistoczeniu. Gorsze byłoby jedynie rozbieranie się pośrodku traktu.
Gdy już wszystkie zakończenia nerwowe przestały wyć w agonii po przemianie, tygrysica złapała w pysk buty i broń po czym ruszyła tropem wojownika i swojej nagrody.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Błąd księcia polegał najpewniej na tym, że nie pomyślał od razu, by sięgnąć po leżący na ziemi mieczyk i kiedy napastnik był coraz bliżej, on nie miał już na to zbyt wiele czasu. Do ostatniej chwili podejmował jeszcze ostatnią próbę użycia procy, potem razu po prostu rzucił kamieniem i chociaż rozciął w ten sposób policzek mężczyzny, to najwyraźniej tylko go tym rozwścieczył, ale na pewno nie powstrzymał. W ostateczności zdołał odwrócić się bez oddechu, złapać rękojeść, ale dokładnie sekundę potem został chwycony i na nic już nie przydała się jego broń. Z obecnej pozycji, wstrząsany i próbujący się wyrwać, nie miał nawet za bardzo jak trafić ostrzem w dokładniejszy cel. Trzymał więc tylko mocno rękojeść, drugą ręką próbując łapać się za cokolwiek, co nie pozwoliłoby mu wypaść - bo chociaż wcale nie podobało mu się takie bezczelne porwanie, to i upadek z coraz prędzej galopującego konia skończyłby się nieprzyjemnie.
Trudno było nawet krzyczeć jakieś obelgi pod adresem tego człowieka o ostrej twarzy, cuchnącego zresztą wcale podobnie do swojego konia, atakować siłowo też nie było za bardzo jak - pozostawało na chwilę się poddać. Do tego zresztą też nawoływał co jakiś czas porywacz, burcząc groźnie:
- Skończże się wiercić! Kazali dowieźć cię żywego, co nie znaczy wcale, że zawaham się odrąbać ci palce albo połamać nogi! Nie byłbyś już wtedy taki ładniutki, co?
Vertan naturalnie nie mógł odpowiadać, ale ilekroć musiał słyszeć coś takiego, wzbierał w nim tylko coraz większy gniew. Ten człowiek najpewniej nie wiedział do końca, z kim ma do czynienia. I najpewniej niewiele też teraz myślał: jedyne, co wyrażała jego twarz, to morderczy upór, gdy popędzał konia. Jedyne, co działało na jego niekorzyść, to że mógł jechać jeszcze jakiś czas tylko traktem, który właściwie się nie rozgałęział. Gorzej będzie, kiedy dojedzie do rozwidlenia. Jak wtedy Sherani miałaby trafić na ich ślad?
Sherani. Że też książę na chwilę o niej zapomniał! A jeśli spotkał ją podobny los, co wcześniej Serminę? To nie mogło się tak skończyć - może i ta dziewczyna nie była najlepszą towarzyszką podróży, ale nadal była lepsza, niż jakiś oprych. Tylko czekać, aż na postoju postanowi skuć chłopca, że ten na pewno mu nie uciekł. I będzie trzymał, o chlebie i wodzie.
Bogowie nie istnieją… Zdecydowanie zawsze trzeba sobie radzić samemu.
Z każdym kolejnym podrzuceniem Vertan zaczynał czuć się coraz gorzej, ale przy tym wszystkim przynajmniej nie stracił jeszcze ani na chwilę trzeźwości umysłu, dorosłego umysłu. Miał przecież miecz cały czas, co z tego, że nie mógł trafić w swojego oprawcę? Oh, nienawidził - naprawdę nienawidził bez potrzeby ranić koni. Może dlatego szepnął „przepraszam”, zanim z pewnym trudem utrzymał ostrze poziomo i z nagła wbił je głęboko w koński bok. Przy akompaniamencie przeraźliwego kwiku i ohydnego okrzyku mężczyzny, zwierzę potknęło się o własne nogi, nie potrafiąc wyhamować, i bezwładnie padło w bok. Najemnik wyleciał z siodła, ale Vertan miał tyle pecha, że musiał tym samym zostać przez niego przygnieciony. Tym razem się nie wahał - pod wpływem adrenaliny jakkolwiek dźgnął przeciwnika czerwonym od krwi mieczem, przetoczył się na bok, ale na niewiele się to zdało. Mężczyzna wpadł w szał. Właściwie niewiele został ranny, bo dźgnięcie trafiło w jego udo. Choć krwawił, zdołał się więc podnieść w ślad za księciem i nim ten wystosował kolejny atak, został uderzony na odlew w twarz, krzyknął zduszenie i z powrotem padł na ziemię. Mimowolnie upuszczony miecz wypadł gdzieś w wysoką trawę, a książę, czując palenie lewej strony twarzy, postarał odczołgać się chociaż trochę. Zaraz znowu był jednak w cieniu napastnika.
- Ja cię jeszcze nauczę porządku - usłyszał, jakby przez grubą szybę. Przeszedł go dreszcz. - Ostrzegałem! Wstawaj dzieciaku, resztę drogi będziesz szedł, aż nie padniesz! Sprawdzimy, czy będzie ci się szło lżej bez tej zdradzieckiej łapy? Sprawdzimy!
Łotr najpewniej w gniewie zapomniał, że powinien teraz kontynuować ucieczkę, że już dawno winien być daleko stąd, a nie szarpać znowu Vertana na równe nogi i dobywać noża, typowo zbójeckiego, z zakrzywionym ostrzem. Na ten widok w chłopcu odezwał się z powrotem buntowniczy duch.
- Nie wiesz, z kim masz do czynienia! - wychrypiał.
- Oho, i gówno mnie to obchodzi! Ważne, że za ciebie zapłacą. A co ci zrobię do tego czasu, to już moja rzecz. Ważne… żebyś nie mógł im nic nagadać! Myślisz, że uwierzą, jak im powiem, że znalazłem cię już z odciętym jęzorem?
Dreszcz przerażenia przebiegł przez ciało księcia, spotęgowany tylko śmiechem najemnika. Zaczął się szarpać, próbując możliwie jak najdalej odciągnąć głowę, ale robił to już raczej instynktownie, ze strachu, a nie z rozmysłem. Tylko cudem więc chyba odepchnął od siebie oszalałego mężczyznę… i gdy stanął kawałek od niego, wydarzyło się coś, czego nie spodziewałby się przenigdy w takiej sytuacji. Tygrys -zjawiona znikąd dzika bestia całym ciężarem skoczyła na napastnika, tak że ten miał czas tylko krzyknąć nierozumiejąco. I po chwili był już cicho.
A książę stał tam, zupełnie oniemiały, z puchnącym policzkiem i podbitym okiem, z mieczem leżącym zbyt daleko, by go dosięgnąć. A tygrys mógł przecież w każdej chwili znudzić się jedną ofiarą i poszukać drugiej. Mimowolnie wstrzymał oddech.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Drapieżne i rozjuszone kocisko zwinnymi susami pomykało brzegiem traktu. Sherani uznała, że tygrys lecący środkiem drogi rzucał się ździebko w oczy, a tak ginęła na tle chaszczy… Prawie i tylko z daleka, ale zawsze chociaż trochę się maskowała. Biało miedziane futro uchlapane własną krwią z rozciętego boku i ramienia połyskiwało w południowym słońcu, z każdym jardem mieniąc się coraz rozleglejszymi smugami szkarłatu. Obrażenia nawet nie zdążyły zacząć krzepnąć, a rozjątrzyła je przemiana, sprawiając, że teraz tygrysica intensywnie krwawiła. Przeistoczenie zrywało szwy jeśli nimi zaopatrzyła rany (raz zrobiła podobną głupotę), więc nie trudno było sobie wyobrazić jak wpływało na cięcia po mieczu szczególnie w połączeniu z intensywnym biegiem.
Jednak w tym momencie nie uruchamiała swojej w wyobraźni, podobne rozmyślania do niczego nie prowadziły, starczała świadomość konsekwencji kołacząca się gdzieś z tyłu głowy, która razem z ciałem zajęta była pościgiem.
        Nawet na dwóch nogach zmysły Sherani wykraczały ponad ludzkie standardy, ale dopiero w tygrysim futrze uwalniał się ich pełen potencjał, gdy słuch i węch dorównywały dzikim zwierzętom.
Wyraźnie wyczuwała zapach konia unoszący się w powietrzu, z czasem dołączyła do niego też nuta najemnika i chłopaczka. Przyspieszyła, a niedługo później nie tylko czuła konia ale i wyraźnie słyszała jego tętent.
W sprincie potrafiła doścignąć najszybszego dzianeta i chociaż nie mogła długo utrzymać podobnego tempa tym razem to było aż nadto. Jeździec ukazał się oczom tygrysicy w momencie gdy Vertan zaatakował konia wywracając ich trójkę.
        Mężczyzna szamotał się przez chwilę z blondynkiem, gdy tygrysica przypadła do ziemi i zaczęła się skradać, dzielący ich dystans pokonując znacznie wolniej ale metodycznie planując dalsze działania. Niestety planowanie skończyło się w momencie gdy żołdak zaatakował dzieciaka intensywnie mu wygrażając. Brakło czasu na dłuższe myślenie. Wypuściła z pyska buty i Pierścienie i ponownie zerwała się do biegu.
Potężnym skokiem znalazła się na plecach najemnika, swoim pędem posyłając go na spotkanie ziemi. Nim facet zdążył zorientować się co się działo i zanim dotknął gleby, tygrysie szczęki zacisnęły się na jego karku z chrzęstem łamiąc kości. Martwe ciało upadło z głuchym tąpnięciem, gdy tygrys wylądował na ugiętych łapach, zaraz prostując się z gracją śmiertelnie groźnego drapieżnika. Zielone ślepia odnalazły wystraszone oczy księcia, podczas gdy Rani oblizała pysk.
        - Czego kuźwa mości książę nie zrozumiał? - zapytała warkotliwie. Drwina w rzuconym tytule była ewidentna, a zmiennokształtna nie przejmowała się ani śliwą na słodkiej buźce ani wrażeniem jakie właśnie zrobiła. Zerknęła w kierunku dogorywającego wierzchowca, potem na księcia. Miała ochotę kazać gówniarzowi posprzątać, ale wykazała się odrobiną litości wobec tego chodzącego nieszczęścia. Podeszła do panikującego konia i rozerwała jego gardło, skracając cierpienia zwierzęcia. Każda krew krew smakowała inaczej, końska była słodsza od ludzkiej, a człowiecza… jeśli miałaby ją do jakiejś juchy porównać, to świńska była najbardziej podobna.
Wróciła po pozostawioną broń znowu się oblizując i podeszła do obitego i chyba wciąż zszokowanego dzieciaka.
        - Bierz rzeczy - prychnęła upuszczając szablę i buty obok Vertana.
        - Tylko pod żadnym pozorem nie wyciągaj broni z pochwy - zastrzegła szorstko. - Nie żartuję - dodała mrukliwie. Podczas gdy tygrysi pysk marszczył się i odsłaniał zęby jakby kot warczał, przez cały czas dało się słyszeć zwykły głos dziewczyny. Nie czekając efektu swoich słów wolnym krokiem ruszyła na przełaj, za chwilę wznawiając marudzenie.
        - Wiesz o ile trudniej będzie teraz znaleźć konia? - warczała pod nosem.
        - Wracać na miejsce jatki byłoby głupotą, jeszcze ktoś by nas zauważył i zaczął zadawać pytania. A te dupki mogły wędrować mniejszymi grupkami, jeszcze wpadlibyśmy na kolejną z nich leząc traktem jak szkolna wycieczka. Kurna mać jak się na czymś nie znasz to słuchaj poleceń kurduplu - marudziła dalej, przeskakując przez niewielkie zwalone drzewko.
Jako tygrys miała przewagę nad ludzkim ciałem na wielu płaszczyznach i chwilowo wśród wszystkich wad tej niezbyt lubianej przez Rani postaci jedną wielką. Jako człowiek nie używała rąk do chodzenia. W futrze teraz utykała.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Jak bardzo taki tygrys mógł różnić się od niedźwiedzia albo wielkiego dzika? Na takie książę znałby jakiś sposób, polowało się przecież, z takimi byłoby łatwo - ale tygrys? Dotąd widywał podobne zwierzęta, obok lwów i wielkich kałamarnic, głównie na arrasach i w dobrze opatrzonych ilustracjami księgach. Nie był więc pewny ani jak wielki kot się zachowa, ani jak on sam powinien teraz postąpić. Uciekać? Nie miałby szans, wystarczyło spojrzeć jak zwierz poradził sobie z tamtym człowiekiem, większym przecież i silniejszym! Sięgać po broń? Równie ryzykowne. Ostatecznie chyba nawet udawanie trupa nie na wiele by się tu zdało. Póki co więc stał tak tylko, samemu nie będąc pewnym, czego powinien na przyszłość bać się bardziej - takich agresywnych ludzi, czy jednak dzikich z natury bestii. Oczywiście ta wiedza przyda mu się tylko, jeśli wyjdzie z tego cało. A do tego musiałby chyba najpierw przestać być tak żałośnie skonfundowanym.
Przez sekundę przeszła mu przez głowę absurdalna myśl. A może to jednak było uosobienie jakiegoś bóstwa? Może zbluźnił już zbyt wiele razy, zbyt wiele razy zwątpił i oto został przysłany mu dowód, że wcale nie jest sam na świecie, że wielka siła może przybrać postać, którą zna z ziemi, choć egzotyczną, i przynieść mu pomoc? Tę jedną sekundę naprawdę tak myślał. Jeszcze trochę i najpewniej padłby na kolana, nie zważając na nic innego.
Ale potem zwierz się odezwał i zaraz dotarło do niego, że to nie żaden bóg, ale wręcz przeciwnie.
Nie od razu to do niego dotarło - najpierw spojrzał w stronę traktu, spodziewając się zobaczyć tam Sherani i natychmiast podziękować jej za pojawienie się w takiej niespokojnej chwili, ale samej dziewczyny nigdzie nie było. I dopiero kiedy zauważył, że to tygrys wpatruje się w niego groźnie - tak znanymi już zielonymi oczyma! - i porusza pyskiem tak, a znany głos zabarwiony jest dzikimi warknięciami, dotarła do niego prawda. Odruchowo zrobił krok w tył i było naprawdę blisko, by znowu upadł, tym razem z wrażenia. Widok zarzynania konia nieszczególnie pomagał w tej sytuacji.
- She… Sherani? - upewnił się bąkliwie. Ale, no tak. Nie było wątpliwości. Wystarczyło, by tygrysica rzuciła kolejnym rozkazem, na co książę posłusznie wziął do rąk to, co mu przyniosła, i nie wątpił już ani chwili dłużej, że ma przed sobą swoją porywaczkę - tylko bardziej, śmiałby powiedzieć, zezwierzęconą. Kto by pomyślał?
Przycisnął do piersi coś, w czym zaraz rozpoznał jej buty i miecz, zaraz też poderwał z ziemi swój własny. Miał oczywiście milion pytań do zadania, ale jakoś nie wydawało mu się, żeby to był właściwy moment. Kiedy tylko tygrysica znajdowała się tyłem do niego, bez skrępowania przyjrzał się jej dokładnie, jakby oglądał obiekt, który spadł z nieba; od łap, do końca poruszającego się miękko ogona. Odruchowo przełknął ślinę.
- A może… Może pojadę na tobie? - zapytał, zanim zdążył ugryźć się w język i właściwie od razu tego pożałował. Ciągle miał przed oczami sposób, w jaki tygrysie szczęki pozbawiały życia tamtego oprycha. Ciągle widział krew na jej futrze. W takim szczytem głupoty było ryzykować i zadawać pytania, które mogłyby zabrzmieć nieodpowiednio… A w przypadku rozwścieczonej Sherani każde słowo mogło stawać się problematyczne.
Postąpił szybko kilka kroków w jej stronę, chcąc sobie dodać animuszu.
- Chciałem ci pomóc. Nie mogłem patrzeć, jak… albo pozwolić żeby… oh, po prostu jesteśmy kwita! - fuknął, nawet jeśli sam nie do końca w to wierzył. Ostatecznie prawdziwa pomoc w postaci zamordowania wroga była lepsza, niż średnio skuteczne ciskanie kamieniami z prowizorycznej procy. - Zresztą... Nie mamy czasu.
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Woń zmieszanej własnej krwi z ludzką i zwierzęcą, drażnił zmysły i stawiały w gotowości do walki. To co w ludzkiej skórze było co najwyżej uciążliwe lub irytujące, w tygrysiej potrafiło solidnie dać się we znaki. Chociaż świadomość dziewczyny pozostawała bez zmian, to jednak zbliżała się do zwierzęcia bardziej niż w zwykłej postaci. Ranny drapieżnik zawsze był bardziej nieprzewidywalny niż taki wypoczęty i zadowolony. Tak samo sprawy miały się gdy była głodna. Człowiekowi burczało w brzuchu, a tygrys mimowolnie szukał posiłku. Dodajmy jeszcze, że Sherani zawsze była drażliwa, a pod pasiatą skórą, której raczej nie lubiła, jedynie jej się nasilało i łatwo się domyślić, że obawy księcia nie były aż tak bezpodstawne.
A mimo to walnął pytanie, za które ktoś kogo tygrysica traktowałaby poważniej, mógłby stracić jakąś część ciała.
Odwróciła łeb i chociaż tygrysi pysk nie nadawał się ani do artykulacji, ani do strojenia min, można było przysiąc, że wyrysowało się na nim pobłażliwe zniesmaczenie.
        - Może i byś mógł - zaczęła, podczas gdy zielone oczy spoglądały na Vertana nieruchomo.
        - Ale jak to mawiają, kto nie ma w głowie, ten ma w nogach. Za karę, będziesz pieszo zapierdzielał - prychnęła wracając do przedzierania się przez chaszcze. Też coś, za kucyka miałaby robić. Co jeszcze? Może na spacer na festyn albo do cyrku. Normalnie te paniczyki miały w dupach poprzewracane. Chociaż jednak zarzekała się, że lepiej pracować z denatami. Mimo iż doświadczenie potwierdzało te teorię, to wciąż unoszące się w myślach widmo nagrody trzymało Rani przy blondynku. Normalnie zostawiłaby smarka niech się opala. Przecież świetnie sobie radził sam. Następnym razem się nawet nie odwróciła.
        - Wiesz co jest najlepszą pomocą? - fuknęła ruszając wąsami i gwałtownie wypuszczając nosem powietrze - Nieprzeszkadzanie - zakończyła dobitnie akcentując każdą sylabę, profilaktycznie w razie gdyby kurdupel miał niedosłyszeć.
Dzieciak jednak ani myślał poczuwać się do winy. Zmrużyła oczy zastanawiając się chwilę, czy powinna się śmiać czy może złościć. W ramach kompromisu odezwała się drwiąco.
        - Na bal się spieszysz? Czy może księżniczkę przed smokiem ratować? Bo może nie widzisz, ale znowu skończyłeś w czarnej dupie, tylko tym razem nie ma cię kto podwieźć. Woda i prowiant zostały przy siodle. A koń jest cholera wie gdzie - burknęła, ale to nie był koniec.
        - Kwita to nie będziemy jeszcze długo - parsknęła krótkim śmiechem.
        - Jak przyzwoicie za ciebie zapłacą, wtedy może rachunek wyjdzie na zero - dokończyła nonszalancko, by zaraz zadać pytanie, które już wcześniej padło.
        - Dlaczego mają mi zapłacić za milczenie?
Normalnie olałaby nie odpowiadanie na pytania, większość rzeczy dyndała tygrysicy niczym chorągiewka na wietrze, ale ten mały drobiazg, mógł się okazać istotny.
Gdy wreszcie przeprawili się przez młodnik rosnący na skraju traktu, przedzierając się przez chaszcze, połamane gałązki i jeżyny, znaleźli się znów na równinie. Może nie była to pustynia, ale też i nie przyjemny las dający osłonę swoimi gałęziami.
Zakładając, że Dzwonek pobiegł prosto przed siebie, co bliskie było nadziei nie pewności i wiedząc, że trakt skręcał, liczyła przeciąć końskie ślady i tak trafić na trop wierzchowca. To już opierało się na wielkiej nadziei.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Mimo szoku spowodowanego wszystkim, co wydarzyło się chwilę temu i z czego oni oboje ledwo uszli z życiem, Vertan i tak nadal najbardziej zdumiony był tylko i wyłącznie przez to, że oto idzie za tygrysem, który gada do niego głosem Sherani. W najostrożniejszych słowach można było podsumować to po prostu tak, że ostatecznie jedno i drugie miało jakąś tajemnicę. I być może do końca tej nieprzewidzianej podróży książę nie miałby okazji poznać drugiej natury swojej towarzyszki, gdyby nie taki zbieg okoliczności. I może to dziwne, ale gdy tak właśnie szedł, obity, zakurzony bardziej niż przedtem i z podpuchniętym konkretnie okiem, nagle obudziło się w nim coś na kształt niepojętej empatii do tej dziewczyny. Bo czyż nie przeżywali czegoś podobnego? Oboje ukrywali po części swoją prawdziwą naturę. On gdzieś tam w głębi skrywał dorosłość, siłę i dumę, a ona - dziki ryk, zwinność, ostre kły i nieokiełznanie. Może dlatego - a może ze zwykłego zmęczenia - gdy po potoku słów bardzo w stylu Sherani, jak już zdążył zauważyć, padło wreszcie to poważne pytanie, nie wahał się długo ze szczerą odpowiedzią.
- Nie wiem, czy w ogóle słuchałaś, ale nie bez powodu opowiedziałem ci wcześniej tą bajeczkę - odezwał się przekornie, by dopiero z następnymi słowami spoważnieć i przemówić spokojniej. - Wierz sobie, lub nie. Zresztą, cóż mnie to obchodzi, czy uwierzysz… Ale to wcale nie była bajka. To wszystko prawda. Moje nazwisko brzmi Bretgar, Sherani. Vertan Bretgar, jego książęca mość dziedzic Nandan-Theru. Syn króla Arata, prawowity spadkobierca tronu, a kiedyś, jak powinno być mi pisane, drugi mego imienia król twierdzy. Resztę przecież znasz. Klątwa i, uh, cała reszta…
Jego samego zdziwiło nieco, z jakim spokojem potrafił powtórzyć prawdę, którą przecież od wielu miesięcy przeklinał każdego poranka i każdej nocy, kiedy zasypiał i kiedy budził się nadal w tym samym ciele, traktowanym przez niego samego jakiś czas jak twór zupełnie niedołężny. I teraz opowiadał to tak, jakby nie mówił już o sobie. Rzucał tytułami, które kiedyś zapisano w księgach tylko po to, by potem dodać dopisek: nie żyje.
- Dla świata jestem martwy, ale nie dla moich rodziców. Udało mi się uciec, rozumiesz? Trzymali mnie tam jak w więzieniu, od chwili, kiedy stracili nadzieję. Od kiedy żaden z przybywających na dwór magów i czarnoksiężników nie potrafił mi już pomóc. Wyobrażasz sobie co by to było, gdyby rozeszła się wieść, że wcale nie zginąłem? Jak znam ojca, spodziewałby się nawet buntu w mieście. Rządzi niezdobytą twierdzą, a i tak lęka się o co tylko może, wypłynięcie informacji stawiającej go w tak nieprzyjaznym świetle opłaciłby reputacją monarchy… Dałby ci wszystko, żebyś milczała. Uh, gdyby jeszcze potrafił trzymać na wodzy tych pieprzonych najemników, niskoś upadł, ojcze, nisko!
I pogroził nieszczególnie de facto groźną pięścią gdzieś w kierunku czystego nieba, jakby to miało wysłać nieprzyjazne słowa bezpośrednio do Nandan-Theru. Póki co zsyłało tylko coraz dotkliwsze ciepło. Książę odchrząknął, zerknął na idącego przed nim tygrysa i spuścił nos na kwintę. Mruknął jeszcze tylko pod nosem coś, co brzmiało jak obruszone „No co?” ale trudno było mieć pewność, gdy tak mamrotał do siebie.
Gdyby miał szansę, to najpewniej prędko zmieniłby temat. Nie wiedział wszakże, jak Sherani zareaguje na tą nowinę i czy aby nie złapie go zaraz w zęby, by ponieść wprost do zamku, ku podwójnej nagrodzie: za uciekiniera i za milczenie. Wyglądała na taką, która bez przeszkód próbowałaby ogołocić połowę skarbca za swoje niewątpliwie zasługi, targując się z każdym nadwornym starszym nad monetą, jaki by się tylko znalazł… Ale na szczęście nie musiał niezręcznie sięgać po nowy temat. Temat pojawił się sam - wraz z koniem dziewczyny, stojącym nieopodal z czymś, co u człowieka mogłoby prezentować się jako mina bardzo zaniepokojonego rodzica.
Dopiero teraz coś do Vertana dotarło. Uśmiechnął się głupkowato.
- Jak ty właściwie… co ty teraz zrobisz? Przemienisz się z powrotem? Zwierzęta nie noszą przyodziewku, jak to właściwie wygląda, co?
Sherani
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 96
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tygrysołak
Profesje: Łowca , Najemnik , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Sherani »

        Tygrysica szła z przodu na pierwszy rzut oka nie zwracając nawet odrobiny uwagi na chłopca. Jedynie niezbyt pospieszne tempo, które pozwalało Vertanowi nadążyć za wielkim kotem, oraz kierujące się na niego ucho, które poruszyło się niespokojnie gdy dzieciak doszedł do kwestii bajeczki. Właśnie to ucho strzygło nerwowo, bezdźwięcznie poruszając wbitymi w nie kolczykami, gdy blondynek wylewał swoje żale i złorzeczył niebu jakby było jego ojcem.
Co za naiwniak, jeśli sądził, że łowców można było trzymać na smyczy. Najemnicy od przestępców zwykle różniła jedynie strona barykady, a to znaczyło, ze znajdowali się poza wszelkimi jurysdykcjami. Próby wydawania im rozkazów jak żołnierzom były z góry skazane na porażkę. Psy były dobre tylko i wyłącznie w spełnianiu nakazów, w trudnych sprawach się gubiły. Najemnicy radzili sobie w prawdziwym życiu, ale to zwykle wymagało radykalnych środków i niezależności właśnie.
        Bardziej jednak jej głowę zawracały otrzymane informacje. Przed nią stanęły dwie możliwe opcje. Albo dzieciak miał omamy, albo faktycznie miała przed sobą księcia. Sprawdzić jego wiarygodności nie potrafiła. Orientowała się w co ważniejszych rodach wschodu, ale te alarańskie jeszcze były dla niej niewiadomą.
Jednak fakt czy blondynek mówił prawdę czy też nie, zajmował najmniej tygrysiej uwagi. Niespecjalnie też przejęła się, że właśnie może za nią iść jedna z przyszłych koronowanych głów kontynentu. Znacznie bardziej zajęła się kwestiami praktycznymi tych łowów, które miały być tak łatwe. Aż sierść na grzbiecie tygrysa zjeżyła się, a ogon bujał się nerwowo, gdy Sherani segregowała fakty. Król chciał uniknąć skandalu, najpierw z uwagi na dość niewygodną klątwę, teraz by zataić swoje kłamstwa.
Niech by to wszystko jasna cholera trafiła. Oczywiście, że nie mogło pójść łatwo. Czy kiedykolwiek coś jej się nie komplikowało? Już widziała jak sowicie jej płacą. Gotowa była stwierdzić, że hojność aż by ją zaskoczyła. Tylko pewna była, że waluta zupełnie nie przypadłaby jej do gustu.
        Chociaż trop odnalazła jak zamierzała. Nie uszli zbyt długiej drogi, gdy spostrzegła końskie ślady, które momentalnie zaprowadziły ich do pasącego się Dzwoneczka. Przynajmniej czasami żarłoczność wierzchowca działała na korzyść dziewczyny, tym razem sprawiając, że nie musiała szukać go wiele staj dalej. W tym czasie odezwał się książę, który nie zwykł milczeć zbyt długo. Najpierw wyskakiwał z kucykami, teraz stroił sobie durne żartu.
Rani przysiadła w pobliżu ogiera, odwracając łeb w stronę Vertana.
        - Nie noszą - potwierdziła burkliwie i zwięźle na wątpliwości chłopca. - A wygląda normalnie. Idziesz do juków przynieść mi zapasowe ubrania - wytłumaczyła w sposób, który raczej nie zakładał sprzeciwu.
        - Dzwonek... - zawołała jeszcze konia, by na chwile odwrócić jego uwagę, by zwierzak nie próbował uciekać, albo zwyczajnie skopać chłopaczka.
Awatar użytkownika
Vertan
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 76
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Vertan »

Sama myśl o tych ubraniach i całej reszcie, dosyć zresztą groteskowa w nastałej sytuacji, w jakiś sposób uderzyła w tę najbardziej dorosłą część osobowości księcia, uświadamiając mu boleśnie, jak wiele czasu minęło od ostatniej chwili, kiedy mógł w taki naturalny sposób poprzebywać z kobietą - rzucić miłym słówkiem, oczarować, subtelnie przekonać do okazania odrobiny wdzięków. Gdyby do końca życia miał pozostać w obecnej formie, nawet tego nie mógłby już zaznać - i chociaż nie był nigdy wielkim łamaczem serc, to trudno mężczyźnie w życiu bez kobiecego ciepła. Oh, a przecież mógłby mieć każdą. Był w końcu księciem!
Mimowolnie raz jeszcze zmierzył tygrysicę wzrokiem, nim wreszcie posłusznie ruszył się w stronę konia, nadal z dziwnym uśmieszkiem niezupełnie pasującym do młodej twarzy. Udało mu się bez dalszych komplikacji znaleźć w jukach komplet ubrań Sherani (w jakiś bezczelny sposób zaimponowało mu to, jak była przygotowana do podobnych sytuacji), wrócił i spokojnie złożył całość u jej łap. Z pilnowanych wcześniej rzeczy dołożył do tej kolekcji jeszcze buty. Potem zrobił krok w tył i stał tak chwilę. Zbyt długą chwilę.
- A! No tak - zorientował się wreszcie, jakby to było rzeczywiście trudne do zrozumienia, dopiero odwrócił się i odszedł solidny kawałek, by tam stanąć plecami do dziewczyny.
- Uczyniłem ci odpowiednie warunki. Masz pozwolenie na przemianę! - zawołał przez ramię, wspaniałomyślnie wbijając wzrok w ziemię. Ani myślał, rzecz jasna, odwracać się w takiej chwili, nie ważne jak byłby ciekaw. Kodeks rycerski dosyć kategorycznie określał zasady dotyczące postępowania z damami. Nawet tymi narwanymi. Tę chwilę wykorzystał więc na zastanowienie się, co dalej. Skoro Sherani znała już jego tożsamość, to bez względu czy wierzyła w to wszystko czy nie, decyzja nadal należała do niej. Vertan czuł już właściwie, że zrobił wszystko, co mógł. Powiedział prawdę i nie znał większych słów, które mogłyby przekonać łowczynię, więc ostatecznie zdawał się na jej decyzję. Wreszcie - może był już zbyt zmęczony tym wszystkim, by próbować dalej kombinować. Nie dzisiaj. I tak ledwo uszedł z życiem.
Gdy tylko dostał sygnał, że może się już odwrócić, bez czekania rzucił Sherani jej miecz, swój musiał ponieść - zgubił pas po próbach używania go jako procy - a potem bez wahania przeszedł ten kawałek i wskoczył na konia. Spojrzał wyczekująco na dziewczynę.
- To co? - zagadnął. - Do domu, tak? Do Nandan-Theru? Ruszajmy, może trafimy na odpowiednie miejsce do spania, nim zajdzie słońce…
Zablokowany

Wróć do „Pustynia Nanher”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości