Re: [Równinne tereny okalające pustynię] W pogoni za miłości
: Sob Wrz 15, 2018 10:01 am
Namiot wojowników właśnie opustoszał. Sześć młodych sylwetek, dumnie zadzierających głowy, rozbiegło się do swoich domów, by tam szukać odpoczynku i ostatnich ojcowskich wskazówek przed zbliżającą się Próbą. Lavar i Natchilion nie mogli ich już niczego więcej nauczyć. Każdy z chłopców wykazywał inne predyspozycje, posiadał unikalny talent do odnalezienia sposobu na wyjście z trudnej sytuacji i zastosowania go jak najlepiej. Sprawdzian z tego miał się odbyć już za moment na zdradzieckich piaskach Pustyni Nanher. Teraz dwaj wojownicy mogli jedynie liczyć na to, że zostaną wybrani do roli opiekunów, by towarzyszyć jednemu z chłopców podczas zmagań.
- Zobacz, kto w końcu raczył nas odwiedzić - mruknął z radością w głosie Natchilion, szturchając brata łokciem, gdy obaj zażywali chwili relaksu na zacienionej ławie. - A już myśleliśmy, że pożarła cię jakaś hiena! - zawołał w stronę Tariliona i powstał, by powitać go jako pierwszy.
- Też się cieszę, że was widzę - odpowiedział leonid, po czym cała trójka zwarła się w niedźwiedzim uścisku. - Mówcie, co u was.
- Po staremu - powiedział Lavar. - Dom, rodzina i obowiązki. Cała masa obowiązków. Nie ma nawet chwili wytchnienia, a kości już nie te co kiedyś.
- Nie przesadzaj. Świetnie się trzymasz.
- Do czasu - zauważył kąsliwie Natch, uśmiechając się podstępnie.
- Też cię to czeka! I nie myśl sobie, że starzejący się brat nie jest już w stanie ci solidnie przyłożyć.
Bracia wybuchnęli gromkim i szczerym śmiechem, przypominając sobie dzieciństwo, którego większa część poświęcona była ucieczkom przed Lavarem, który z racji bycia najstarszym musiał się nimi opiekować.
- Co u Nerisy i lwiątek? - zapytał w końcu Tar, zmieniając temat. Od tygodni nie miał okazji zobaczyć się z bratową i jej dziećmi, dla których był niezastąpionym, choć w opini brata, nieodpowiedzialnym wujem.
- W porządku - odpowiedział Lavar. - Mała Rita weszła w okres zadawania tysiąca pytań na minutę, a Persi zaczyna interesować się tym łukiem, co wisi nad naszym posłaniem. Niedługo będę musiał nauczyć go z niego strzelać.
- Jeśli ma takiego cela, jak ty, to klękajcie plemiona - zachichotał Natchilion, najmniej poważny z całej trójki.
- A co u Seviry? - teraz przyszła kolej na odbicie piłeczki.
- Chwilowo zamieszkała z rodzicami. Jak wiesz, za kilka tygodni spodziewamy się drugiego kocięta, a ja nie mogę non-stop siedzieć w domu i jej doglądać. Tam ma wszystko czego jej trzeba, a przy okazji Amok umacnia swoje więzi z dziadkiem.
- Więc pogodziłeś się z teściową?
- Tak jakby. Wciąż ma mi za złe, że uczę sześciolatka jak posługiwać się nożem, ale odpuściła, gdy obiecałem zmienić metal na drewno i zacząć od podstaw.
Wszyscy znali podejście starszych matron do bojowego wychowania najmłodszych. Według nich lekcje walki powinny odbywać się jak najpóźniej, by dziecko miało jakiekolwiek, szczęśliwe wspomnienia, ale rzeczywistość narzucała nieco inne zasady. Po za palisadą każdy mógł liczyć tylko na siebie, więc taką wartość wpajano mężczyzną od najmłodszych lat, by w razie konieczności potrafili obronić swoje życie i życie bliskich. Najśmieszniejsze było w tym jednak to, że te same starsze kobiety, które dziś kładły nacisk na beztroskie dzieciństwo, w latach młodości żeniły się z wojami wychowanymi dokładnie w sposób, który krytykowały.
- Choć i tak w domu uczę syna po swojemu - dokończył myśl Natchilion i spojrzał w kierunku zabudowań, wyraźnie zamyślony.
- A co u przyszłej bratowej?
- Odpoczywa - odpowiedział Tarilion, przeciągając się z wolna. - Dużo przeszła i należy jej się. Mnie z resztą też. Bolą mnie barki i plecy, ostatnie dni spałem z otwartymi oczami i ledwo składam do kupy własne myśli.
- Ale ślub się odbędzie?
- Tak. W dniu Próby zamierzam prosić ojca o błogosławieństwo. Lepszego momentu nie znajdę.
- Czyli w końcu kobiety usiedliły nas wszystkich - oznajmił uroczyście Natchilion, zbierając za te słowa po głowie od każdego z braci.
- Małżeństwo to piękna sprawa - zaczął Lavar, mający pod tym względem najwięcej doświadczenia. - Choć przy nim walka ze stadem hien czy zganianie bizonów to placek z miodem. Ważne, by się szanować, a wszystko inne przychodzi samo.
Rozważania najstarszego z wojowników przerwało pojawienie się Sarili, która na widok trzech swoich najukochańszych synów nie mogła powstrzymać się od urojenia łzy. Ci, widząc matkę, od razu powitali ją serdecznie i pomogli zapakować mięso, po które przyszła. Co prawda Tarilion sam miał się tym zająć, ale leonidka nie miała mu tego za złe. W końcu sporo przeszedł i można mu było wybaczyć chwilę roztargnienia w towarzystwie braci. A sam udziec nie ważył tyle, by sama nie mogła dać sobie z nim rady, mimo to otrzymała należytą pomoc.
- Zaniesiemy to do domu - oznajmił Tar, łapiąc za jeden koniec kosza, podczas gdy Natchilion złapał drugi i tak ruszyli przez plac.
Sarilia tymczasem zdążyła zasięgnąć kilku rad u nowej szamanki, a następnie zdecydowała się odwiedzić Ayo i jej męża, by zaprosić ich i ich córkę na wieczerzę. Niedługo mieli stać się rodziną i chociaż ich stosunki i tak były dobre, to nic nie stało na przeszkodzie, by jeszcze trochę je podbudować.
- Zobacz, kto w końcu raczył nas odwiedzić - mruknął z radością w głosie Natchilion, szturchając brata łokciem, gdy obaj zażywali chwili relaksu na zacienionej ławie. - A już myśleliśmy, że pożarła cię jakaś hiena! - zawołał w stronę Tariliona i powstał, by powitać go jako pierwszy.
- Też się cieszę, że was widzę - odpowiedział leonid, po czym cała trójka zwarła się w niedźwiedzim uścisku. - Mówcie, co u was.
- Po staremu - powiedział Lavar. - Dom, rodzina i obowiązki. Cała masa obowiązków. Nie ma nawet chwili wytchnienia, a kości już nie te co kiedyś.
- Nie przesadzaj. Świetnie się trzymasz.
- Do czasu - zauważył kąsliwie Natch, uśmiechając się podstępnie.
- Też cię to czeka! I nie myśl sobie, że starzejący się brat nie jest już w stanie ci solidnie przyłożyć.
Bracia wybuchnęli gromkim i szczerym śmiechem, przypominając sobie dzieciństwo, którego większa część poświęcona była ucieczkom przed Lavarem, który z racji bycia najstarszym musiał się nimi opiekować.
- Co u Nerisy i lwiątek? - zapytał w końcu Tar, zmieniając temat. Od tygodni nie miał okazji zobaczyć się z bratową i jej dziećmi, dla których był niezastąpionym, choć w opini brata, nieodpowiedzialnym wujem.
- W porządku - odpowiedział Lavar. - Mała Rita weszła w okres zadawania tysiąca pytań na minutę, a Persi zaczyna interesować się tym łukiem, co wisi nad naszym posłaniem. Niedługo będę musiał nauczyć go z niego strzelać.
- Jeśli ma takiego cela, jak ty, to klękajcie plemiona - zachichotał Natchilion, najmniej poważny z całej trójki.
- A co u Seviry? - teraz przyszła kolej na odbicie piłeczki.
- Chwilowo zamieszkała z rodzicami. Jak wiesz, za kilka tygodni spodziewamy się drugiego kocięta, a ja nie mogę non-stop siedzieć w domu i jej doglądać. Tam ma wszystko czego jej trzeba, a przy okazji Amok umacnia swoje więzi z dziadkiem.
- Więc pogodziłeś się z teściową?
- Tak jakby. Wciąż ma mi za złe, że uczę sześciolatka jak posługiwać się nożem, ale odpuściła, gdy obiecałem zmienić metal na drewno i zacząć od podstaw.
Wszyscy znali podejście starszych matron do bojowego wychowania najmłodszych. Według nich lekcje walki powinny odbywać się jak najpóźniej, by dziecko miało jakiekolwiek, szczęśliwe wspomnienia, ale rzeczywistość narzucała nieco inne zasady. Po za palisadą każdy mógł liczyć tylko na siebie, więc taką wartość wpajano mężczyzną od najmłodszych lat, by w razie konieczności potrafili obronić swoje życie i życie bliskich. Najśmieszniejsze było w tym jednak to, że te same starsze kobiety, które dziś kładły nacisk na beztroskie dzieciństwo, w latach młodości żeniły się z wojami wychowanymi dokładnie w sposób, który krytykowały.
- Choć i tak w domu uczę syna po swojemu - dokończył myśl Natchilion i spojrzał w kierunku zabudowań, wyraźnie zamyślony.
- A co u przyszłej bratowej?
- Odpoczywa - odpowiedział Tarilion, przeciągając się z wolna. - Dużo przeszła i należy jej się. Mnie z resztą też. Bolą mnie barki i plecy, ostatnie dni spałem z otwartymi oczami i ledwo składam do kupy własne myśli.
- Ale ślub się odbędzie?
- Tak. W dniu Próby zamierzam prosić ojca o błogosławieństwo. Lepszego momentu nie znajdę.
- Czyli w końcu kobiety usiedliły nas wszystkich - oznajmił uroczyście Natchilion, zbierając za te słowa po głowie od każdego z braci.
- Małżeństwo to piękna sprawa - zaczął Lavar, mający pod tym względem najwięcej doświadczenia. - Choć przy nim walka ze stadem hien czy zganianie bizonów to placek z miodem. Ważne, by się szanować, a wszystko inne przychodzi samo.
Rozważania najstarszego z wojowników przerwało pojawienie się Sarili, która na widok trzech swoich najukochańszych synów nie mogła powstrzymać się od urojenia łzy. Ci, widząc matkę, od razu powitali ją serdecznie i pomogli zapakować mięso, po które przyszła. Co prawda Tarilion sam miał się tym zająć, ale leonidka nie miała mu tego za złe. W końcu sporo przeszedł i można mu było wybaczyć chwilę roztargnienia w towarzystwie braci. A sam udziec nie ważył tyle, by sama nie mogła dać sobie z nim rady, mimo to otrzymała należytą pomoc.
- Zaniesiemy to do domu - oznajmił Tar, łapiąc za jeden koniec kosza, podczas gdy Natchilion złapał drugi i tak ruszyli przez plac.
Sarilia tymczasem zdążyła zasięgnąć kilku rad u nowej szamanki, a następnie zdecydowała się odwiedzić Ayo i jej męża, by zaprosić ich i ich córkę na wieczerzę. Niedługo mieli stać się rodziną i chociaż ich stosunki i tak były dobre, to nic nie stało na przeszkodzie, by jeszcze trochę je podbudować.