Drzewo Świata[Okolice sekretnej ścieżki] Odmierzyć pół szklanki surowicy

Yggdrasill - Drzewo świata. Ogromne drzewo którego korzenie sięgają wnętrza ziemi, a korona wznosi się pod niebiosa. Nikt tak naprawdę nie wie w której cześć gór się znajduje. a ścieżkę która tutaj prowadzi mogą zobaczyć tylko "oczy anioła".
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

[Okolice sekretnej ścieżki] Odmierzyć pół szklanki surowicy

Post autor: Dérigéntirh »

Poprzednie wydarzenia: Dérigénitrh i Sanaya

        Stado kozic w spokoju pasło się na górskim zboczu, ciesząc się słonecznym dniem. Większość z nich skubało trawę z godnością należną rogatemu parzystokonpemu, jednak jedna z nich się wyróżniała, wpakowując głowę w pokrzywy, gdy jej oczy błądziły za nieuchwytnym gryzoniem, z którym miała porachunki. Zębaty nemezis jednak pozostawał godnym przeciwnikiem, dlatego koza nie była w stanie dopaść futrzanego diabła. Skupiona na swoim zadaniu była tak bardzo, ze zignorowała alarmujące beczenie swoich kompanów i dźwięk kopyt stukających o głaz, gdy te rozpierzchły się na wszystkie strony. Dopiero po chwili, gdy podstępna pokrzywa upiekła ją w nos, kozica w końcu prychnęła i wynurzyła łeb z krzaków, rozglądając się wokół z zaskoczeniem. Jej czarnym oczom ukazała się para ludzi, mężczyzna pomagający kobiecie stanąć na nogi, emitujący z siebie aurę, która krzyczała: „Jestem w stanie zabić cię jedną myślą, ale nie bój się, chcę się tylko zaprzyjaźnić!” Nic dziwnego, że reszta kozic uciekła. Ta jednak postanowiła przyjąć zaproszenie z wielkim entuzjazmem.
        - Dobrze się czujesz, San? - spytał Dérigéntirh, pomagając kobiecie zachować równowagę, a jednocześnie skanując jej ciało, tak na wszelki wypadek. - Wszystkie znaki wskazują na to, że powoli, lecz pewnie przystosowujesz się do tego rodzaju podróży. Jeszcze kilka wschodów słońca w moim towarzystwie i będziesz przeżywać teleportacje niczym urodzona czarodziejka. Tymczasem witam w Górach Druidów! Obawiam się, że są one znacznym przeciwieństwem miejsc, w których ostatnio przebywaliśmy. Ale może ta zmiana ci przypadnie do gustu.
        Smok chwycił alchemiczkę pod ramię i choć w nowym stroju w takim miejscu wyglądało to nieco osobliwie, to zdecydowanie o wiele mniej niż wiele rzeczy, z którymi ta dwójka miała ostatnio do czynienia. Smok prowadził kobietę w dół górskiego zbocza, choć ścieżka była absurdalnie mało stroma, więc musiało im trochę zając zejście. Po lewej stronie mieli wielkie szczyty wyłaniające się spoza krawędzi góry, na której się znajdowali, po prawej zaś rozciągał się widok na wielkie równiny skąpane w blasku słońca, które powoli chyliło się ku zachodowi, zerkając zza ich pleców. W oddali na horyzoncie widoczna była krawędź Lasu Driad, a za ich plecami byli w stanie dostrzec także plamę stanowiącą granicę Szepczącego Lasu. Gdzieś tam znajdowało się Menaos. Powietrze było zachwycająco czyste po tym, co alchemiczka mogła uświadczyć w Maurii, wilgotne, liczne chmury głębiły się wysoko ponad nimi, jako iż znajdowali się na nawietrznej stronie Gór Druidów. Wiatr niósł je tutaj aż sponad Oceanu Jadeitów.
        - Jako, że musimy przejść się dłuższą chwilę, myślę, że to doskonały moment, aby objaśnić ci, co właściwie potrzebujemy tutaj osiągnąć – powiedział w końcu Dérigéntirh. - Składnikiem, którego potrzebujemy, jest sok z Drzewa Świata. Nie jestem pewien, czy mogłaś o nim słyszeć. To ogromna roślina, która właściwie jest tak ogromna, że stanowi oś naszego planu egzystencjalnego. Jego korzenie sięgają wnętrza ziemi, a gałęzie niebios. Problem tkwi w tym, że nikt nie wie, gdzie właściwie się znajduje. Chronione jest potężnym zaklęciem obronnym, choć tego pewnie się domyślasz, nie widząc wielkiego drzewa wynurzającego się ponad górskie szczyty. Istnieje jedna jedyna ścieżka prowadząca do tamtego miejsca, a wszelkie próby znalezienia jej zostaną zniweczone przez tę potężną klątwę gubienia drogi. Nawet ja nie jestem w stanie nic na nią poradzić, a to już coś znaczy, nie chwaląc się. Można ją obejść jedynie w jeden sposób. Oczy anioła są w stanie dojrzeć jej położenie, a gdy już się na nią wejdzie z takim przewodnikiem, to droga jest prosta aż do samego Drzewa. A więc pytanie jest do ciebie teraz całkiem proste, Sanayo.
        Smok spojrzał na nią czujnie swoimi fiołkowymi oczami.
        - Jakie jest twoje podejście do Pana? Mam w głowie kilka możliwości, nie pozwalałbym sobie ryzykować tak wiele, jednak nie ukrywam, że dobre relacje z wyżej wspomnianym znacznie by nam wszystko ułatwiły.
        Jego uśmiech proszący o wybaczenie stworzenia nieco niezręcznej sytuacji nagle zniknął, gdy oczy mężczyzny błysnęły czujnie, nie jak elfie, ale te smocze, chyba pierwszy raz, odkąd przebywał z alchemiczką. Zerknął przez ramię, po czym pociągnął ją za ramię, chowając w szczelinie skalnej i nasłuchując.
        - Ktoś za nami idzie – wyszeptał , przyciskając alchemiczkę do kamiennej ściany z niepokojem. - Zaczekaj tutaj, pozostań cicho.
        Zanim kobieta zdołała cokolwiek odpowiedzieć, mężczyzna zniknął, a ona pozostała sama. Dérigéntirha nie było przez dłuższy czas, a z zewnątrz nie dochodziły żadne nietypowe dźwięki, jednak wcześniejsza mowa ciała smoka wskazywała, że naprawdę się czymś przejął. Po kolejnych jednak chwilach pełnych napięcia w końcu samotność Sanayi została przerwana, gdy nagle do szczeliny szklanej wsunęła się głowa czarnej kozicy, patrzącej na kobietę z wysuniętym językiem i niewielkim zezem. Zwierzę emanowało ciekawością, przysuwając się coraz bliżej alchemiczki, aż w końcu polizało ją w dłoń. Kozica spędziła w szczelinie kilka chwil, zaskakująco spokojna i przyjazna jak na dzikie zwierze, aż w końcu Dérigéntirh powrócił – jego kroki rozległy się na zewnątrz, aż w końcu pojawił się w środku kryjówki, wyraźnie poruszony.
        - To dziwne, ale... - Zatrzymał się zdziwiony, kiedy dojrzał kozicę. Ta nie przejęła się zbytnio jego pojawieniem. Przechylił głowę, wpatrując się w nią z dezorientacją. - To... była ona? Myślałem... nieważne. Chyba coś mi się zdawało. Miło, że znalazłaś towarzyszkę. - Uśmiechnął się, próbując rozładować napięcie. - Chodźmy dalej.
        Znowu ruszyli w dół górskiego zbocza, choć tym razem we trójkę, jako że kozica podążała za nimi, co chwila przymilając się do jednego z nich. Dérigénitrh w międzyczasie zaczął wyjaśniać, dokąd właściwie się udają – w dolinie górskiej nieopodal znajdowała się wioska, w której mogli zorganizować bazę wypadową dla poszukiwań, które rozpoczną od następnego dnia. Kozica wepchała mu się pod dłoń, kiedy wspominał, że wie o przynajmniej jednym niebianine, który powinien być w okolicy i ich dwójka skupi się na tym, aby pozyskać jego pomoc. Dérigénitrh zaczął głaskać zwierzę po rozkosznym pysku, po czym spojrzał na alchemiczkę badawczo.
        - Jeżeli będziesz mieć jakiekolwiek problemy w czasie naszego pobytu tutaj, a także w pozostałych miejscach, mów śmiało. Wiem, że to dla ciebie coś nowego i wszystko dzieje się szybko, dlatego chcę być pewien, że wszystko jest u ciebie najlepiej, jak może być w zaistniałej sytuacji.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        - ...C! - pisnęła Sanaya tuż po teleportacji. Oczywiście była to ta jedna literka, której nie zdążyła wymówić dziękując Leastafis. Koniec końców liszka i tak zrozumiała, co chciała jej przekazać alchemiczka, a ona swoim dziwnym piskiem wypłoszyła wszystkie kozy ze zbocza. Wszystkie poza jedną… Ale o tym jeszcze nie wiedziała.
        - Uff… Tak, jest w porządku - zgodziła się, gdy Kaonites zapytał ją o samopoczucie. Mimo tych zapewnień chętnie przyjęła jego wsparcie, bo co prawda nie kręciło jej się w głowie, ale nadal miała ciut miękkie kolana.
        - Mówisz, że w tym można nabrać wprawy? - upewniła się, choć faktycznie, gdy patrzyła na swoje reakcje na każdą kolejną teleportację zauważyła pewien progres. Już nie była taka spięta i lepiej lądowała, a i nie miała takich problemów z żołądkiem i oddychaniem. Po prostu spokojniej do tego podchodziła i zdawało jej się, że to mógł być cały sekret.
        - Zdecydowanie przypadnie - zgodziła się. - Bez urazy, ale Mauria, cóż… To nie było miejsce dla mnie na dłuższą metę - przyznała z przepraszającym uśmiechem. - Wolę jednak widzieć słońce i nie musieć się tak pilnować przed przechodniami… Ale towarzystwo Leastafis było dla mnie bardzo miłe - przyznała. - To bardzo ciekawa osoba, widać, że to taka… i wykształcona, i na pozycji, zna swoją wartość, ale naprawdę, to jak nam pomogła… - Sanaya westchnęła i złożyła ręce z wielkim zachwytem, bo naprawdę liszka być może była troszkę oschła, ale dla niej i Creviego okazała wielką pomoc.

        - Och… - Sanayi wyrwało się westchnienie zachwytu, gdy idąc pod ramię z Kaonitesem rozejrzała się po okolicy. - O na arkana, co za widok… Nigdy nie byłam tak wysoko w górach. Prawie widać Ocean Jadeitów - oświadczyła, patrząc w odpowiednim kierunku. Wiedziała, że byli w Górach Druidów i umiała poznać kierunki świata, więc potrafiła też nazwać krainy geograficzne w zasięgu wzroku. Robiło to na niej duże wrażenie, miała na tyle wrażliwą duszę, że takie widoki na nią działały. Szybko jednak wróciła myślami na ziemię, bo miała teraz znacznie pilniejsze zadania do wykonania, o czym przypomniał jej Kaonites, opowiadając o celu ich podróży.
        - Aż drżę z niecierpliwości - przytaknęła elfowi, gdy ten zagaił, że w końcu jest czas, by powiedzieć o co chodzi. Bardzo uważnie słuchała, bo chociaż ufała jego osądowi i była pewna, że miał jakiś plan, to jednak dobrze byłoby go usłyszeć.
        - Co?! - wyrwało jej się gwałtownie, gdy usłyszała czego tu szukali. Z wrażenia aż potknęła się o jakiś kamień czy korzeń i musiała mocniej uwiesić się jego ramienia, by się nie przewrócić. Zaraz oprzytomniała.
        - Powiedziałeś “sok z Drzewa Świata”? - upewniła się. - Ja… słyszałam o tym Drzewie, ale byłam pewna, że to legenda albo jakieś wyolbrzymienie. Nigdy w życiu nie przyszłoby mi do głowy, by go szukać, a co dopiero używać jakiegoś jego fragmentu do eliksirów… To musi mieć potencjał… O jeny… - mruknęła ewidentnie uciekając myślami do swoich alchemicznych ksiąg, liczydeł i schematów, w które próbowała wpasować składnik aż tak magiczny jak ten sok, który mieli użyć.
        Pozostawała kwestia jak tam trafić. Sanayi jakoś specjalnie nie ruszyło to, że miejsca jest obłożone potężnymi zaklęciami, które je chroniły, bo to było w gruncie rzeczy logiczne… Na ile logiczna może być magia. Ale skąd oni mieli teraz wytrzasnąć anioła?! Oni nie chodzili po ziemi tak o, jak zwykli śmiertelnicy. Kaonites zamierzał jednak jeszcze bardziej zakręcić w głowie alchemiczce, nagle pytając ją o jej stanowisko względem religii.
        - Ekhm… - odchrząknęła, zdezorientowana. - Jestem deistką. To… nie wiem czy działa na naszą korzyść czy niekorzyść. Ale jestem bardzo tolerancyjna i zorientowana, może więc nie będzie problemu, gdybym miała udowodnić, że znam pacierze? - zapytała trochę z ostrożności, trochę dla rozluźnienia atmosfery, bo odpytywanie z modlitw wydawało jej się jakoś tak zabawne. Jakby miała dziewięć lat i chodziła do przykościelnej szkółki.
        Temat religii szybko jednak musiał odejść w niepamięć, gdyż Kaonites zorientował się, że ktoś ich śledził. Sanaya nie poczuła nic. Nie była oczywiście maginią, ale intuicja raczej podpowiadała jej tego typu niebezpieczeństwa, teraz więc była trochę zdezorientowana, gdyż niczego nie podejrzewała.
        - Na pewno? - zapytała, ale elf już ciągnął ją gdzieś na bok. Schował się razem z nią w jakimś skalnym załomie, a po chwili tak ją pozostawił, samemu idąc sprawdzić co się dzieje. Sanaya słyszała, jak wali jej serce od tego napięcia, które wprowadził Kaonites i sama nie wiedziała co o tym myśleć ani co robić. To znaczy: nie zamierzała wychodzić, bo skoro on kazał jej czekać to wiedziała, że głupotą byłoby wyjść, ale co, miała tak po prostu czekać? Jak długo? Nawet jednak nie zaczęła panikować, gdy u wylotu skalnej szczeliny pojawiła się… Koza. Taka zwykła górska koza. Sanaya widząc ją podskoczyła, bo nie słyszała nawet jak zwierzę podchodziło, ale zaraz się uspokoiła. Co mogłaby jej zrobić taka kozica? Jeszcze taka w sumie sympatyczna, no bo było w niej coś miłego. Jakby wręcz była oswojona, bo podeszła i przywitała się liżąc alchemiczkę po dłoni, a ona odruchowo pogłaskała ją po łbie.
        - Hej, mała - szepnęła, kucając, a koza w tym czasie usiadła sobie obok niej jak jakiś podwórkowy pies. Dla alchemiczki sytuacja była z jednej strony kuriozalna, a z drugiej zadziwiająco zwyczajna. Przyglądała się kozie, a koza przyglądała się jej, cały czas wywieszając język. Gdy Sanaya spróbowała ją za niego złapać, kozica mlasnęła i na moment go schowała, ale zaraz wysunęła go z drugiej strony mordy. Cóż, taki jej urok.
        Gdy pojawił się Kaonites, Sanaya była już przyzwyczajona do nowego towarzystwa i mogła nawet dokonać prezentacji.
        - Mam nową koleżankę - zakomunikowała. - Przyszła chwilę po twoim zniknięciu i tak sobie razem siedzimy. Ma fajne futerko, możesz pogłaskać - zachęciła, podejmując jego żartobliwy ton. Zaraz jednak wstała i poszła razem z elfem na poszukiwanie wioski i niebianina, który mógłby im pomóc w ich misji.
        - To miłe z twojej strony, na pewno dam znać, choć… Chyba powoli zaczynam przyzwyczajać się do tego, że wszystko mnie zaskakuje - przyznała. - Chyba, że masz na myśli coś konkretnego? - upewniła się, bo może on wiedział o czymś, czego ona nie brała pod uwagę.
        - Powiedz, może się mylę, ale nie sądzisz, że anioł powinien nam pomóc z dobroci serca? Oczywiście nie za darmo, bo rozumiem, że tak prosto być nie może, ale może nie będzie wymagał od nas jakiś wielkich przysług? W końcu chodzi o życie dziecka - oświadczyła zdecydowanie, bo naprawdę ten anioł musiałby nie mieć serca wiedząc, że walczą w tak szczytnym celu. Jak Sanaya zacznie mu opowiadać o Crevim to na pewno ruszy jego sumienie.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Dérigéntirh zamrugał początkowo z zaskoczenia na reakcję Sanayi; zdążył przywyknąć do niej na tyle, że zdołał zapomnieć, że wciąż jest całkiem nowa w sprawach sięgających poziomu jakby nie patrzeć legend i smoków, z którymi obydwoma on sam był całkiem blisko. Oczywiście pomógł jej od razu wrócić na równe nogi przy pomocy ramienia – jednocześnie poklepał ją po jej własnym w dosyć opiekuńczym, ale i pokrzepiającym geście.
        - Tak, dokładnie to powiedziałem – odrzekł z uśmiechem. - Obawiam się, że wiele legend może wkrótce okazać się dla ciebie bardziej prawdziwymi, niż wcześniej to podejrzewałaś. Z drugiej strony jednak myślę, że lepiej zachować ten element zaskoczenia niż niepotrzebnie się zawieść. Większość z nich to rzeczywiście wyolbrzymienia. O owym Drzewie też właściwie krąży wiele opowieści które nie są prawdziwe, więc... radzę mimo wszystko stąpać po ziemi na tyle, na ile to w zasadzie możliwe w takiej sytuacji. Uwierz mi, im dłużej to będzie trwało, tym lżej będziesz to przyjmować. W końcu logice udaje się przedstawić na legendarne funkcjonowanie.
        Czujne spojrzenie smoka po pytaniu o Pana zmieniło się w przekrzywione brwi lekkiego zdziwienia wraz z zamyśleniem, ale szybko rozjaśniło się uśmiechem gdy Sanaya postanowiła lekko sobie zażartować. Otworzył usta, które następnie opuściła wiązanka słów w języku, którego alchemiczka nie mogła znać, a tym bardziej zrozumieć, wymarłego języka, znanego jeszcze tylko nielicznym; brzmiał jednak egzotycznie, melodyjnie i miał w sobie pewną patetyczność.
        - Wyjaśniam, że to hymn ku chwały Pana stworzony ledwie kilka stuleci po pojawieniu się pierwszych aniołów. Kapłani przestali go używać jakoś milenium temu. Miałem okazję poznać wiele kultur i religii, więc gdyby to było tak łatwe... zdecydowanie byłoby łatwe. - Smok uśmiechał się w stronę Sanayi, świadom doskonale, że przed chwilą straszliwie się przechwalał, ale nie potrafił powstrzymać takiej riposty na jej pytanie. - W zasadzie twoje zdanie jest całkiem prawdziwe moim zdaniem. Otóż...
        Dérigéntirh nie zdołał jednak rozpocząć wywodu na temat teologii w praktyce, wywodzącej się z jego własnego doświadczenia, bowiem w tej chwili właśnie jego zmysły zaalarmowało potencjalne zagrożenie. Po ukryciu Sanayi zniknął, przykrywając się iluzją, po czym spróbował podejść śledzącą ich istotę, jednak nie był w stanie jej dostrzec – ani w świecie materii, ani w świecie magii. Krążył całkiem długo w pobliżu, aż w końcu doszedł do wniosku, że nie może pozwolić alchemiczce dłużej czekać i powinien do niej wrócić. Tam jednak zastał już swoją jakby nie patrzeć podopieczną w towarzystwie zwierzęcia, które zachowywało się co najmniej podejrzanie. Jednak po przeskanowaniu aury kozicy uznał, że musi być po prostu wyjątkową przedstawicielką swojego gatunku. Z lekkim chichotem posłuchał pozwolenia Sanayi i pogłaskał zwierzę po pysku, na co to mlasnęło z zadowoleniem. Bardzo nietypowe, jak na dzikie stworzenie... może było przyzwyczajone do ludzi z jakiegoś powodu?
        - W zasadzie to póki co nie – odpowiedział już później, po udzieleniu alchemiczce porady, aby otwarcie mówiła o jakichkolwiek problemach. - Choć podejrzewam, że widok samego Drzewa może być dla ciebie nie byle czym. Ale do tego jeszcze sporo nas dzieli. Zapracujemy sobie na ten widok.
        - Uczciwe pytanie – odrzekł po chwili, przypominając sobie o urwanym wcześniej temacie. - Spotykałem się wcześniej z aniołami. Są... różnego rodzaju. Niektórzy z nich to po prostu żołnierze, a żołnierze mają swoje rozkazy. Mam nadzieję, że rzeczywiście uda nam się trafić na kogoś, komu bliżej do opiekuna, jednak trzeba rozważyć inne możliwości. W dodatku nie powiedziałbym, abyśmy naprawdę byli osobami, które... są aż tak mile widziane. Nie zapominaj, że jestem bardzo blisko nieumarłych. Oni nie należą raczej do sojuszników Niebios. A to, co trawi Creviego... to sama śmierć. Nie coś, co ją powoduje, ale ona sama, w czystej postaci. Powstrzymujemy ją poprzez magię śmierci. To nie jest do końca naturalny stan. Dlatego potrzebujemy tak wiele, aby przywrócić Creviego do świata żywych na dobre. Jeżeli anioł na to wpadnie, a to nie jest aż tak trudne, zwłaszcza gdy będzie wypytywać, dlaczego potrzebujemy aż czegoś takiego, to niekoniecznie musi mu się to podobać.
        Kozica treptająca u ich boku zabeczała przeciągle na jego słowa, wyrażając chyba dosyć stanowczy komentarz o tym, co myśli o tym wszystkim. Smok uniósł brew zerkając na nią, ale kolejne pogłaskanie po głowie uspokoiło futrzaka.
        - Właściwie, to nie wiem, czy deizm dobrze pasuje do Pana. Choć część kapłanów twierdzi inaczej, to zdecydowanie nie on stworzył świat, daleko mu od stwórcy, nie doprowadził nawet do powstania ludzi, którzy w największym stopniu są z nim powiązani. Jeżeli spytałabyś mnie, ja bardziej postrzegam go jako siłę działającą w naturze. I tak w zasadzie będziemy do niej podchodzić przy naszych poszukiwaniach, jeżeli ci to nie przeszkadza. Tylko nie wspominaj o tym może przy nim lub niej, wątpię, aby naprawdę mogli być zadowoleni słysząc coś takiego...
        Dramatyczne beczenie kozicy było właściwie wszystkim, czego potrzebował do wyrażenia tego, jaki efekt może przynieść coś takiego. Dérigéntirh podrapał zwierzę za uchem, zastanawiając się, czy jest właściwie w stanie zrozumieć ich mowę, czy też może odczytuje emocje po prostu z tonu jego głosu. Uśmiechnął się, gdy coś przyszło mu do głowy.
        - Zresztą kozioł uznawany jest za symbol piekielnych mocy – mruknął, spoglądając żartobliwie na Sanayę i zerkając na kozicę, która zaczęła wpychać pysk do jej torby, węsząc za czymś do jedzenia. - Towarzystwo twojej nowej koleżanki może dodatkowo pokrzyżować nam szyki, szczególnie, że zdaje się, iż jest diabli sprytna.
        Nie mógł się powstrzymać od małego żarciku, a mina kozicy, która spojrzała na niego z zezem oburzenia sprawiła, że całkowicie nabrał dobrego humoru. W takiej atmosferze podróż zdawała się trwać znacznie sprawniej – jeszcze przed zachodem słońca zdołali dostrzec wioskę – niewielkie zabudowania wznoszące się na łagodniejszym zboczu góry z wieloma pastwiskami rozpostartymi pomiędzy budynkami, a także sporą ilością upraw, niekiedy nawet dosyć egzotycznych roślin. Dostali się tam dosyć szybko, na ulicach było już niewielu ludzi, ale mijani witali ich zupełnie, jakby nie byli niczym aż tak szczególnym – widocznie byli przyzwyczajeni do częstych odwiedzin podróżnych. Nie wyrażali też zbytniego zdziwienia na widok kozicy dreptającej sobie pomiędzy ludźmi – jedna staruszka nawet pacnęła ją w łeb, kiedy ta próbowała podkradać kapustkę załadowaną na jej niewielki wózek, ale bez wyraźnej agresji, zupełnie jakby upominała niesfornego łobuza.
        - Myślę, że powinniśmy poszukać miejsca na sen – stwierdził smok, patrząc na zachodzące słońce. - Rozpoczniemy poszukiwania jutro z samego rana. To był dzień pełen wrażeń, na pewno przyda nam się nieco spokoju. To jak, rozdzielamy się i ten, kto znajdzie lepsze miejsce, wygrywa spanko z tą słodką? - spytał, klepiąc kozicę po boku, która chyba nie miała zamiaru póki co się od nich odłączać, rzucając żartobliwe wyzwanie Sanayi. W zasadzie był gotów zabawić się w ten sposób, tak czy owak rozdzielenie się na z pół godziny dla poznania mniej więcej wioski nie było aż tak złym pomysłem.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        - Oj wierz mi, naprawdę już jest lepiej z moim reagowaniem na magię i te wszystkie niesamowite historie - zapewniła Kaonitesa. - Zanim cię poznałam gdyby ktoś mi powiedział o soku z Drzewa Życia to bym po prostu pomyślała, że to niepoprawny marzyciel. A teraz sama myślę o tym co z tego dałoby się zrobić - dodała jakby sama była ciężko zaskoczona tym jak zmienił się sposób jej reagowania na rewelacje.
        Drobne przechwałki Kaonitesa z jego znajomości starożytnych hymnów i modlitw wcale nie wywołały w Sanayi niesmaku, a raczej zainteresowanie - to brzmiało naprawdę ciekawie. Gdyby mogła chętnie wypytałaby go skąd ta wiedza, gdzie się tego nauczył, ale ich plany pokrzyżowała… Koza. Która od tej pory miała im towarzyszyć, czy tego chcieli czy nie, więc mieli szczęście, że ją z miejsca polubili.

        - Ale przecież to nie my rzuciliśmy tę klątwę! - obruszyła się Sanaya, gdy Kaonites przedstawił jej potencjalny tok rozumowania niebianina, którego szukali. - Oboje jesteśmy z natury dobrzy, a nie każdy kto zna magię śmierci jest zły… No bo przecież gdyby Leastafis była zła to nie pomogłaby dziecku. I nie przekonuj mnie, że jest inaczej - zastrzegła. - Nie, nie ma mowy. Jak on będzie kręcił na to nosem to mu tak nawtykam, że jego własna matka mu pewnie nigdy takiej bury nie spuściła.
        I było coś w postawie Sanayi, co kazało myśleć, że nie były to groźby bez pokrycia.

        Sanaya wkroczyła do wioski zadziwiająco swobodnie jak na to, że było to obce dla niej miejsce, a do tej pory raczej była w takich przypadkach ostrożna. Powód takiego zrelaksowania był prosty, a ona nie zamierzała go ukrywać.
        - Wiesz… - zagaiła. - To miejsce trochę przypomina wioskę, w której mieszkam. Sady też są położone tak na uboczu, domy stoją jak kto się wybudował i ludzie są tacy otwarci. O czym najlepiej świadczy fakt, że mnie przyjęli tam jak swoją i mojego partnera również. Odstajemy mocno od typowego mieszkańca wsi - wyjaśniła. - Ale wiesz co jest w tym najlepsze? Chłopcy nie będą mieli problemu czy zostaną zaakceptowani, na pewno sąsiedzi ich polubią. I inne dzieciaki też! Co prawda nastolatków takich jak Crevi niestety nie ma za wiele, ale za to rówieśników Arutio znajdzie się kilku, będzie miał się z kim bawić.
        Sanaya po raz kolejny dała dowód tego, że cały czas myślała o chłopcach z sierocińca i sama możliwość snucia planów na ich temat sprawiała jej ogromną przyjemność. Sprawiała na pewno wrażenie niepoprawnej optymistki, bo w jej opowieściach nigdy nie pojawiały się negatywne wizje, ale to wcale nie znaczyło, że nie brała tego pod uwagę. Domyślała się, że może być ciężko i kto wie, czy podczas nowiu chłopcy nie narobią jakiś kłopotów, a przy tym sobie wrogów, zamierzała ich jednak bronić, a przede wszystkim do takiego dramatu nie doprowadzić. Zamierzała być naprawdę dobrą matką dla chłopców. Matką… To słowo dotarło do niej nagle z olbrzymią mocą i aż poczuła wypieki na twarzy. Zaraz jednak dotknęła swoich policzków i otrząsnęła się, wracając myślami na ziemię.
        - Zostaw! - syknęła pośpiesznie na kozę, która próbowała podwędzić z wózka przypadkowej kobieciny kapustę, ale kobiecina już poradziła sobie z tym sama, traktując niesfornego zwierzaka jak lokalnego urwisa. Ciekawe, może ta rogata gwiazda była tutaj znana?
        - Symbol piekielnych mocy? - podłapała zaskoczona alchemiczka, patrząc na dreptające z nimi zwierzę. - Taka słodycz? Niemożliwe - orzekła stanowczo. - Hej, mała, nie mam nic do jedzenia dla kóz w tej torbie, musimy poszukać gdzie indziej…. - negocjowała później ze zwierzakiem, jakoś zapominając o tym, że kozy miały bardzo zróżnicowaną dietę i tak naprawdę jej notes również stanowił doskonałą przekąskę…
        Sanaya odwróciła się do Kaonitesa, gdy ten zaproponował, by poszukać w tej wiosce noclegu. Przytaknęła mu skinieniem głowy, a gdy ten zaproponował swego rodzaju konkurs, uśmiechnęła się szeroko, pokazując przy tym ząbki.
        - Przyjmuję wyzwanie! - oświadczyła dumnie, wspierając się pod boki. - To do zobaczenia, Kaonitesie, niech wygra lepszy! Becia, idziesz ze mną? - zapytała kozę, a ta zabeczała i podreptała za alchemiczką między wiejskie zabudowania. Alchemiczka nie traktowała jednak konkurencji dramatycznie poważnie i zaczęła od spaceru po okolicy. Witała się z każdym, kto obdarzał ją uwagą i nie bała się zaglądać do obejść, ale oczywiście tylko na tyle, by gospodarze nie zaczęli podejrzewać jej o złe zamiary - na przykład kradzież. Za każdym razem zresztą zagajała rozmowę, wprost pytając, czy u danego gospodarza nie znalazłby się nocleg dla dwóch osób (i kozy - czasami i to dodawała). Odpowiedzi bywały różne - jedni mogli udostępnić stodołę, inni nie mieli w ogóle miejsca, a niektórzy wskazywali sąsiadów, którzy ewentualnie mogliby pomóc. Pojawiały się pytania - skąd Sanaya jest, co ją tu sprowadza. Zawsze mówiła, że pochodzi z okolic Menaos, lecz nigdy nie zdradziła prawdziwego celu swej podróży, mętnie tłumacząc tylko, że szuka składników alchemicznych, które znaleźć można było tylko w tych górach. Nie kłamała, a że nie zdradzała najbardziej istotnego fragmentu historii, to już mało istotne. Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.

        - A wie, że by się co znalazło? - odpowiedział jej za którymś razem krzepki gospodarz z wąsem, który właśnie odprowadzał pustą taczkę do szopy z narzędziami, gdy został zaczepiony przez alchemiczkę. Nim kontynuował, spojrzał kontrolnie na siedzącą przed domem kobietę, pewnie swoją żonę, lecz ona skinęła mu przyzwalająco głową.
        - Jest wolna izba na strychu - wyjaśnił. - Babka tam kiedyś pokój miała, ale od paru lat ino siano tam trzymamy. Na głowę nie kapie, a i jaki barłóg by się znalazł.
        - Och, wspaniale! - ucieszyła się Sanaya, bo to były najbardziej ludzkie warunki, jakie jej do tej pory zaproponowano.
        - A ten pani towarzysz to kto? - wtrąciła się nagle podejrzliwym tonem gospodyni, wycierając ręce w fartuch.
        - Jest elfim magiem, razem szukamy w tych górach składników alchemicznych - odpowiedziała lekko alchemiczka, nie zdając sobie sprawy z tego, że nieumyślnie mija się z prawdą, a Kaonites elfem był tylko powierzchownie.
        - Mąż? - drążyła podejrzliwie kobieta, kierowana wiadomymi uprzedzeniami.
        - Och, nie! - zaprzeczyła gwałtownie Sanaya, ale wiedziała, że nie mogła przyznać się do tego, że jest panną podróżującą z obcym mężczyzną, bo “to nie wypada”. - On ma żonę, ja mam męża i dzieci, ale nie jesteśmy parą, my tylko razem pracujemy!
        Sanaya od razu spostrzegła, że kobieta nie do końca jej wierzyła, ale twardo patrzyła jej w oczy by uwiarygodnić swoje niewinne kłamstwo.
        - I tak dzieci w domu zostawia i po świecie jeździ?
        - Żeby było co do gara włożyć czasem trzeba - westchnęła Sanaya. - Wie pani jak to jest…
        Alchemiczka sama nie wiedziała, ale powołanie się na babską solidarność zawsze było skuteczne, o ile korzystało się z tego w odpowiedniej chwili.
        - To co, możemy przenocować? - zapytała w odpowiednim momencie panna Tai (na potrzeby niewinnego kłamstewka pani Tai) i w końcu uzyskała zgodę.
        - Dziękuję! - zawołała uradowana. - To ja udam się po mojego towarzysza i zaraz przyjdziemy. Jeszcze raz dziękuję!
        - Chwila, a koza? - podłapał nagle gospodarz, a rogata natychmiast przymiliła się do niego jak kot. Nikt nie mógł oprzeć się temu zwierzęcemu magnetyzmowi i mężczyzna zaraz pogłaskał kozę po łbie. Sanaya nie musiała nic więcej mówić - uśmiechnęła się szeroko i poszła szukać Kaonitesa. Ciekawe czy udało mu się znaleźć coś lepszego?
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Smok spojrzał z rozbawieniem na Sanayę, kiedy ta zareagowała podobnym wybuchem na jego opinię o tym, dlaczego niebianin może być nieprzekonany do pomocy im. Nie mógł się więc powstrzymać od komentarza, że w takim przypadku zdecydowanie czuje się pewniej wyobrażając sobie konfrontację z nim. Zwyczajnie pewnie teraz znalazłby odpowiednie kontrargumenty, ale skoro alchemiczka od razu zastrzegła, że ma nie próbować tego robić... Dérigénitrh jedynie się uśmiechnął i nieco poluzował zapięcie kołnierza w swoim podróżniczym stroju, nie omieszkał także odwinąć rękawów, które - jak zawsze - zwijały się w tajemniczych okolicznościach. Dlatego też między innymi wolał szersze.
        Uniósł brwi, wysłuchując uwag swojej towarzyszki odnośnie do wioski; szczególnie, że przed chwilą o mało co nie wpadł na budynek, skręcając na oślep, zupełnie, jakby próbował iść z pamięci. Po tym jednak się otrząsnął, a jako, że Sanaya zdecydowała się nie skupiać tematu rozmowy na owym podobieństwie, a szybko przeskoczyła na temat chłopców, także i chwilowe zmieszanie możliwe do wyłapaniu we wzroku smoka przerodziło się w ciepły uśmiech.
        - Na pewno odnajdą tam świetny dom. I mam wrażenie, że Creviemu nie będzie aż tak wiele do szczęścia potrzebnego; pewnie wystarczy mu wiedza, że Arutio ma tam swoich przyjaciół. Miłe miejsce wybrałaś sobie do zamieszkania swoją drogą. Pod wieloma względami.
        To, w jaki sposób Sanaya zaczęła traktować figlarną kozę, musiało wprawić smoka w rozbawienie; ale jednocześnie utwierdziło go w przekonaniu, że alchemiczka powinna sobie poradzić z panterołakami - trzeba było przyznać, że ilość zamieszania, jakie wokół siebie powodowała kopytna, w połączeniu z tym jej przekonaniem, że cały świat jest jej bufetem, było czymś, co bardzo kojarzyło mu się z tymi zmiennokształtnymi. Może zza wyjątkiem tego, że one wolały identyfikować cały świat jako swoje łóżko. Dostatecznie bliska zbieżność. Rezultaty wychodziły bowiem całkiem podobne. Po chwili nawet, kiedy już San przyjęła wyzwanie, podreptały sobie w swoją stronę. Smok odetchnął, gdy obraz w kącikach jego oczu zaczął migotać, a krajobraz wioski błyskać. Ruszył powoli ścieżką, starając się rozróżnić, która z tych dwóch, które podpowiada mu umysł, jest tą właściwą.
        Idąc pośród budynków wyginających się przed jego oczami, mijając ludzi, pojawiających się i znikających, starając się na nikogo nie wpaść - co wychodziło mu w zasadzie dosyć wprawnie - Dérigéntirh dotarł w końcu do niewielkiego wzgórza; musiał przeskoczyć przez dosyć spory płot i zakraść się na sam szczyt, nie niepokojąc nikogo z całkiem sporego domu położonego na jego zboczu, jednak wyszło mu to całkiem sprawnie. Podszedł pod wiekowy dąb, u którego stóp znajdował się kamienny nagrobek. Uklęknął i przejechał dłonią po napisach wyrytych w kruszejącym kamieniu, a szczeliny po wiekach chłostania czynnikami przyrody zaczęły zanikać, wypełniane przez modyfikowany przez magię budulec. Cały nagrobek nabrał właściwie koloru, a następnie dłoń smoka skierowała się na ziemię i wokół niego powstał wieniec kwiatów. Usiadł, krzyżują nogi, wpatrując się jak ukwiecony grób miga, a na jego miejscu pojawia się młoda dziewczyna oparta o młode drzewko, witająca go z uśmiechem.
        - Wybacz, ale tej obietnicy nie mogę dotrzymać - mruknął. Siedział tak jeszcze przez dłuższy czas, pogrążony we wspomnieniach, uwięziony w obrazach tak żywych, że mieszały mu się z rzeczywistością. W końcu jednak wybudziło go delikatne uderzanie o skórę. Chmury, które zebrały się podczas jego medytacji teraz uraczyły ziemię deszczem, na początek drobnym, ale patrząc na niebo, smok wiedział, że niedługo się rozpada. Westchnął, otrzepał spodnie z ziemi, zostawiając brunatne ślady na swoich palcach, po czym zniknął.
        Sanayę znalazł stosunkowo szybko - pomogło mu beczenie kozy, najwyraźniej zdegustowanej przez deszcz pozwalający sobie na rujnowanie jej futerka. Pojawił się nie tak daleko ich, a odrobina magii zaraz wysuszyła kozicę, inny jej kawałek zaczął odpychać krople deszczu, co uspokoiło zwierze, na której pysku ponownie pojawił się wyraz błogiego zadowolenia ze świata.
        - Witaj ponownie, Sanayo - powiedział smok, machając ręką i tworząc także nad alchemiczką rodzaj niewidzialnego parasola, pod którego zaraz się wcisnął, oczywiście po drugiej stronie; nie miał zamiaru odbierać kozicy jej przywilejów. - Obawiam się, że nie udało mi się znaleźć zbyt wiele. O ile spędzenie nocy w pełnej wilgoci szopie uznasz za opcję zasługującą na miano zwycięzcy naszego małego konkursu.
        Dérigéntirh zachichotał, na wpół nerwowo, na wpół nieco zawstydzony, jednocześnie spuszczając na chwilę wzrok i rozmasowując kark.
        - Obawiam się, że nie jestem tak dobry w wyszukiwaniu dogodnych miejsc, jak podejrzewałem. W zasadzie, jak tak teraz myślę... - Dłoń smoka wylądowała łbie kozy, która zareagowała na pacnięcie wysunięciem języka i niewielkim zezem. - Dlaczego nie uznaliśmy, że nasza nowa towarzyszka nie powinna także spróbować? Wygląda mi na kogoś, kto zna się na wyszukiwaniu ciepłych, przytulnych miejsc. Choć pewnie wtedy zasłużyłaby na inną nagrodę. Na pewno zdołalibyśmy jednak coś dla niej wymyślić. Tak czy owak, jak tobie poszły poszukiwania?
        W czasie przemierzania wioski w kierunku dyktowanym przez kroki alchemiczki, smok dostrzegł jeszcze stragan warzywny, zwijany już - nie mógł się powstrzymać, więc kupił na szybko jedną główkę kapusty. W chwili, gdy ta wylądowała w jego dłoni, wszystko wskazało na to, że stał się władcą absolutnym kozicy, której wzrok zablokował się na smakołyku, a samo zwierzę zaraz dopchało do jego boku, łasząc się i wyciągając zęby w kierunku jego dłoni. Smok zachichotał, po czym wręczył główkę Sanayi, unikając przy tym zębów kozicy, która wykonała niemal skuteczny skok ku przekazywanemu warzywu.
        - Proszę, miej jednak trochę przyjemności z tej podróży - powiedział smok z uśmiechem, podejrzewając, że karmienie ich nowej przyjaciółki może zostać ciekawym wspomnieniem dla alchemiczki.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Sanaya z rękami w kieszeniach chodziła dziarskim krokiem po wsi, szukając swojego towarzysza. Nie było to wcale łatwe - nie było go na głównej drodze, a po zakamarkach szukało się już znacznie trudniej. Alchemiczka zaczęła kręcić nosem. No zapadł jej się pod ziemię! Gdzie on był?
        - Kaonitesie! - zawołała w pewnym momencie w akcie desperacji, a koza, która dzielnie dreptała za nią krok w krok (i wścibiała nos do torby alchemiczki), zabeczała za nią jak echo, również wzywając swojego kolegę. Nic jednak dziewczynom z tego wezwania nie wyszło… No może poza tym, że kilka osób później patrzyło na nie jakoś tak podejrzliwie. Jednak nawet ci się pochowali, gdy z nieba spadły pierwsze grube krople deszczu.
        - No pod ziemię się zapadł! - zirytowała się Sanaya, gdy zdawało jej się, że już naprawdę przeszukała każdy kawałek wioski. Nie martwiła się o Kaonitesa - czuła, że jemu nic złego nie może się w tym miejscu stać. Musiał gdzieś zabawić dłużej i pewnie nawet nie wiedział, że ona go szukała. A koza…
        - Bee-e-e-e…
        A koza mokła i była z tego powodu niezwykle niezadowolana. Znacznie bardziej niż alchemiczka, której deszcz jeszcze póki co nie przeszkadzał, za to zrobiło jej się żal z powodu niedoli rogatej koleżanki.
        - Jesteś! - zawołała Sanaya, gdy nagle koło nich pojawił się poszukiwany srebrnowłosy elf. W jej głosie pobrzmiewało zadowolenie, choć wspierała się pod boki, jakby miała go strofować. Co jednak warto było odnotować, zupełnie nie wyglądała na zaskoczoną tym jak zupełnie znikąd pojawił się obok niej Kaonites i tego jak w mgnieniu oka wysuszył ją i Becię.
        - Witaj - przywitała się z nim, a że deszcz już im się na głowę nie lał, a pod nogami kałuże jeszcze się nie zbierały, stała spokojnie i słuchała jego tłumaczeń. Bez patrzenia zaczęła drapać kozę po głowie, ona jednak była w tym momencie bardzo zainteresowana powrotem elfa i podreptała do niego. Sanaya mogła co najwyżej podrapać ją po zadku, ale do tego musiałaby się schylić, niech więc Kaonites się teraz zajmuje ich rogatą przyjaciółką.
        - No to wszystko się zgadza - uznała alchemiczka, gdy usłyszała już jak mu poszło. - Ty jesteś smokiem, bo znajdujesz mokre nory, a ja księżniczką, bo znalazłam nam ciepłe miejsce na szczycie wieży… No dobra, na strychu. Ale ciepło i na głowę się nie leje zgodnie z zapewnieniami gospodarza, a i nasza gwiazda będzie mogła spać z nami. Cwaniara sama podbiła serca gospodarzy - dodała, z czułością drapiąc zwierzaka po karku.
        - Chodźmy - zasugerowała, kiwając ręką na Kaonitesa, by zaprowadzić go do ich miejsca noclegowego. Starała się dostosować krok do elfa, który wybrał tempo raczej spacerowe, choć ona miała ochotę na szybki marsz. Może troszkę ją to męczyło, ale dyskomfort szybko minął, gdy jej towarzysz zakupił po drodze kapustę dla niej i dla Beci. A raczej tylko dla Beci, bo Sanaya miała ją tylko karmić. Nie narzekała jednak na ten układ.
        - O, dziękujemy - powiedziała z uśmiechem, przyjmując ogromną główkę. Koza nie mogła już wytrzymać tego napięcia i oparła brodę o udo Sanayi, drepcząc w miejscu, gdy ta wymyśliła sobie, że będzie ją karmić jak damę, dając jej jeden liść na raz. Pierwszy jednak Becia praktycznie wciągnęła, z zaangażowaniem kręcąc przy tym mordką. Alchemiczka uśmiechnęła się z radością móc obserwować to pełne osobliwego wdzięku zwierzę, po czym zaraz podała mu kolejny liść. I tak mogła prowadzić kozę za sobą jak na niewidzialnej smyczy.
        - O której jutro ruszamy? - zagaiła, by nie iść w milczeniu. - Masz pomysł jak zacząć te nasze poszukiwania?
        Sanaya nie pytała o szczegóły - nie chodziło jej o to by teraz Kaonites zdradził jej wszystkie szczegóły, ale tylko zapewnił ją, że wie co robi. Albo i nie wie, bo i taka była możliwość. Nauczyła się jednak, że elf nie lubił zdradzać zbyt wielu informacji do przodu, jakby nie chciał jej martwić albo za wiele tłumaczyć i dawał jej czas, aby przyzwyczaiła się do jego obecności, pomysłów i niezwykłości świata, w który ją przypadkiem wprowadził. Świata, gdzie było tyle magii, a legendy okazywały się być prawdziwe.
        - Beee-e-e-e…


        Poddasze, na którym Sanaya i Kaonites mieli spędzić noc nie było tak luksusowe, jak to przedstawiano w sielskich opowiastkach. Trochę zakurzone, jednak nie tak ciepłe, ale mimo to na pewno suche i w sumie przyjemne, o ile nie miało się dużych wymagań. Barłogi zaś nie miały w sobie robactwa i dało się na nich spać.
        - Ja biorę tamten - oświadczyła Sanaya, wskazując odpowiednie posłanie, obok którego było jeszcze trochę siana, akurat tyle, by zrobić legowisko dla Beci. Dla dodania wagi swoim słowom, alchemiczka zaraz udała się do wskazanego barłogu i położyła się na nim z westchnieniem.
        - Dobranoc? - ni to stwierdziła, ni to zapytała. Była zmęczona. Cały dzień dał jej w kość, a gdy pomyślała ile się w tym czasie wydarzyło i ile miejsc zaliczyła, robiła się tym bardziej senna. Kaonites mógł więc z nią jeszcze chwilę porozmawiać, ale naprawdę chwilę, bo później Sanaya wymówiła się, że jednak nie ma siły i obróciwszy się na bok, zasnęła. To, że zapadła w sen, można było poznać po tym, że jej palce głaszczące grzbiet koziej koleżanki w końcu znieruchomiały.

        Rano Kaonitesa obudził pewnie bek niezadowolonej Beci oraz wypowiadane zduszonym szeptem “cicho, bo go obudzisz!” Sanayi.
        - O, jednak się nie udało - mruknęła, po czym westchnęła i zaczęła mówić już normalnym głosem. - Wybacz, myślałam, że uda nam się wyjść i ciebie nie obudzić. Ta artystka wleźć potrafiła bez problemu, ale zejść już ma problem, a dreptała przy wyjściu tak, jakby chciała za potrzebą.
        Na zewnątrz tymczasem nastał trochę mglisty i jeszcze dość nieprzytulny poranek. W nocy deszcz musiał utrzymywać się przez dłuższy czas, gdyż ziemia była wilgotna nawet pod drzewami, a liście były ciężkie od zdobiących je kropel. Wśród strzępków mgły dopiero zaczęły pojawiać się pierwsze promienie słońca, złote i gęste jak syrop, które niedługo osuszą ziemię i sprawią, że powietrze stanie się prawie że nierealnie klarowne. Na razie jednak panowała senna cisza i bezruch, jakby cały świat zasnął pod wpływem zaklęcia.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Smok otworzył oczy i spojrzał na pysk kozicy, ulokowany nie aż tak znowu daleko od jego twarzy; mógł doskonale dostrzec to błagalne spojrzenie w dumnych zwierzęcych oczach. Dérigéntirh podniósł się i przeciągnął, po czym pogłaskał zniecierpliwione zwierzę, kładąc jej dłoń na karku, jednak nie wyglądało na to, aby koza szczególnie się po tym uspokoiła, widocznie mając większe zmartwienia na głowie niż niebycie ubóstwianą.
        - Cóż, nie można w takim razie pozwolić jej dłużej zwlekać! - ogłosił smok, chwytając nieco pewniej ją za kark. - Wybacz nam na moment, to nie powinno potrwać długo. Na pewno nie przegapimy śniadania.
        I z uśmiechem na ustach smok wraz ze zwierzęciem w jednej chwili zniknęli, pozostawiając Sanayę samą na strychu. Tymczasem Dérigénitrh wylądował razem z kozicą nieopodal, a ta natychmiast zabeczała i pognała przed siebie, przez chwilę zatrzymując się i chodząc w kółko dopóki nie zniknęła pomiędzy krzakami. Mag uniósł brwi, zaskoczony, że zwierzę tak dobrze zniosło teleportację, po czym bez pośpiechu podążył za nim, upewniając się, że jest nieopodal dzięki czytaniu aury. Wrócił do alchemiczki niedługo potem, a na jakiegokolwiek pytania odpowiedziałoby wskazanie na kozicę, która tuż za płotem domostwa oczyszczała pobocze drogi z wszystkiego, co miało zielony kolor, niespecjalnie wiele robiąc sobie z przejeżdżających za nią pierwszych wozów czy psów szczekających na nią, które jednak odpuszczały po chwili, widząc, że niewiele zdziałają.
        - Co do poszukiwań - smok podjął temat przy śniadaniu - przyznaję, że szukanie niebian może nie być szczególnie moją specjalnością... Ostatnim razem, gdy tu byłem, jeden rezydował w pewnej świątyni, jednak odwiedziłem ją wczoraj i zastałem jedynie opuszczony od dawna budynek więc... przyznaję, że jestem nieco w kropce. Szczególnie, że ktoś z nich powinienem tutaj stacjonować, to miejsce jest zdecydowanie zbyt istotne, aby było pozostawione bez opieki. Najpewniej wypadałoby przepytać miejscowych i dlatego muszę cię poprosić, abyś się tym zajęła. Powód jest natury dosyć... umm, anatomicznej. Nie chciałbym się teraz zgłębiać w szczegóły, jednak będę ci towarzyszyć przez cały czas, starając się wyczuć niebianina w pobliżu i służąc jakimikolwiek informacjami.
        - Beeeee!
        Smok podskoczył, kiedy głowa kozicy nagle wyłoniła się zza pleców Sanayi, wpatrując się w niego z zezem wielkiego zainteresowania.
        - Wygląda na to, że nasza towarzyszka też chce nam towarzyszyć. Chyba już skończyła śniadanie - stwierdził smok, zerkając na jej ubarwione na zielono wargi. - Choć chyba dla niej koniec posiłku to pojęcie względne - zaśmiał się, gdy zwierzę próbowało zwinąć co nieco z talerza alchemiczki.

        Kilkanaście minut później pożegnali się już z gospodarzami, którzy pozwolili im przenocować i wyruszyli w kierunku wioski na poszukiwania. Smok szedł z przymkniętymi oczami, mając przed sobą obraz malowany wszystkimi zmysłami poprzez aury, lecz wciąż brakowało jakiegokolwiek śladu po tej, której tak bardzo poszukiwał. Zdziwiło go, jak ostra jest aura zwierzęcia, które szło obok nich - choć nie było to na tyle odchodzące od normy, aby zaczął podejrzewać, że to tak naprawdę istota rozumna - dla pewności jednak zaczął ją głaskać w poszukiwaniu jakichkolwiek ukrytych przedmiotów na jej ciele, które byłyby w stanie zakłócać odbiór aury. Tymczasem Sanaya miała okazję obserwować widok z pewnością nie tak jej obcy - wioskę budzącą się do życia, która rozbrzmiewała symfonią złożoną z klekotu podków o bruk, obracania się drewnianych osi kół, szczekaniem psów, beczeniem owiec, dzwonkami kóz i tupotem wielu stóp. Wszyscy szykowali się do rozpoczęcia pracowitego dnia i Dérigéntirh spostrzegł to także.
        - Jeśli będą zajęci, nie obawiaj się zaoferować mojej pomocy - mruknął, podnosząc na chwilę powieki i spoglądając na Sanayę. - Jestem pewien, że będę w stanie im wynagrodzić kilka minut oderwania od pracy.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Sanaya z jednej strony miała wyrzuty sumienia, że nie pozwoliła Kaonitesowi dłużej pospać, ale z drugiej… On ogarnął kozę i jej potrzeby znacznie sprawniej niż ona. A że i tak wkrótce i on musiałby wstać, więc może ta chwila nie zrobiła mu różnicy. Za to Beci owszem - widać było jaka stała się lekka i zadowolona po powrocie. Pewnie merdałaby ogonem, gdyby kozy miały to w zwyczaju.

        Gospodarze, u których spali Sanaya i Kaonites nie byli bardziej gościnni, niż wymagała tego zwykła życzliwość. Pozwolili im skorzystać z nieużywanego strychu, za co oczywiście para poszukiwaczy była im bardzo wdzięczna, ale nie zaprosili ich na wspólne śniadanie i pogawędkę. Za kilka symbolicznych miedziaków sprzedali im trochę świeżych lokalnych produktów na śniadanie i pożegnali ich, gdy wychodzili na swoje poszukiwania. Sanayi to ani trochę nie przeszkadzało - od momentu gdy wstała dręczyła ją myśl, że właśnie zmarnowała całą noc, a Crevi w tym czasie walczył o życie w Maurii. Co prawda był pod dobrą opieką - Leastafis, ale chyba przede wszystkim uwielbiającej go Vistrii - jednak cały czas był również poddany działaniu tamtej klątwy... Alchemiczka mocno poczuła w tym momencie presję czasu i była mocno zmotywowana, by poszukiwania zacząć od razu. Choć na dobrą sprawę nie była pewna czego szukać... Anioł, niebianin. O takich tylko słyszała i nigdy na żadnego nie trafiła. Nie wiedziała czego oczekiwać i czego wypatrywać, a już tym bardziej o co pytać. Jej nieciekawe rozważania przerwała Becia, trykając ją od tyłu w uda (wyżej nie sięgnęła). Alchemiczka spojrzała na kozę z lekkim zaskoczeniem i choć pewnie nadinterpretowała i przeceniała jej zdolności komunikacji, była przekonana, że koza patrzy na nią z niemym "nie martw się, ogarniesz to!" wypisanym na mordzie. Miała rację, dadzą sobie radę. ONA da sobie radę.
        Z tym mocnym postanowieniem Sanaya w końcu zebrała się w sobie i podeszła do mężczyzny, który z pomocą swoich dzieciaków pakował skrzynie z warzywami na wóz.
        - Przepraszam pana - zagaiła do niego. - Nie chcę przeszkadzać, ale może mógłby mi pan pomóc...
        - Do rzeczy - burknął tamten, przyjmując kolejną przyniesioną skrzynię i ustawiając ją na pace.
        - Oczywiście - zreflektowała się alchemiczka. - Szukam kogoś... Mężczyzny, blondyna, bardzo wyróżnia się urodą...
        - Jak się zowie?
        - Och... to raczej panu nic nie powie, nie jest tutejszy - mruknęła gładko Sanaya. - To przejezdny, choć może tu przebywać już dłuższy czas...
        - A czego panna od niego chce?
        - Ja... - wydukała Sanaya. Nie wiedziała co odpowiedzieć, by zabrzmieć wiarygodnie i nie zdradzić o co im tak naprawdę chodzi. Zerknęła przy tym odruchowo na dziecko, które akurat przyniosło kolejną skrzynkę. I choć nadal milczała, gospodarz jakby w tym momencie pojął w czym rzecz.
        - Ahaaa... - mruknął. - Spokojnie, rozumiem, nie musi panna nic dodawać czemu szuka tego przystojniaka - zapewnił znaczącym tonem, puszczając do niej oko.
        Sanaya w mig pojęła co takiego przyszło do głowy temu mężczyźnie: że szuka chłopaka, w którym się zadurzyła. A jej zerknięcie w bok sprzed chwili uznał za oznakę skrępowania. Co za... Ale nie, w sumie dobra nasza. Taką ckliwą historię wszyscy chętnie kupią. W końcu w takich małych społecznościach niewiele było ciekawych nowych historii do opowiadania przy piwie. Alchemiczka szybko postanowiła więc, że będzie w to brnęła.
        - Więc widział go pan? - zapytała z nadzieją.
        - Nie, ale mnie to nie ma co pytać, ja to ze wsi na rynek wiecznie kursuję i mało mnie tu jest... Moją starą panna zapyta, ona wszystkich tu zna.
        - Dobrze, dziękuję bardzo za pomoc! - zapewniła rozpromieniona Sanaya i zachęcona przez gospodarza, weszła na jego podwórze, by zapytać o to samo jego szanowną małżonkę, którą z taką specyficzną czułością nazwał "starą".

        "Stara" jednak nic nie wiedziała. Sanaya już była przekonana co do przyjętej narracji i śmiało udawała zakochaną dziewczynę, choć starała się przy tym nie mówić za wiele o swoim wybranku. W końcu nie wiedziała jak ten wygląda i bazowała jedynie na stereotypach o jego rasie. Gospodyni nie kojarzyła jednak żadnego przystojnego blondyna, co więcej - stwierdziła, że w okolicy nie kręcił się żaden obcy od co najmniej kilku miesięcy. Sanaya - widząc, że kobieta jest zajęta i przez to mało rozmowa - nie naciskała. Była przekonana, że ta jej nie zbywała, bo widać było błysk ciekawości w oku wieśniaczki, który niestety zgasł pod nawałem obowiązków. Dlatego jej odpowiedź ograniczyła się do niezbędnego minimum.
        Po opuszczeniu gospodarstwa Sanaya jakby przejęła się rolą prowadzenia poszukiwań i sama zdecydowała, że trzeba udać się w centralny punkt wioski, bo tam będzie najwięcej ludzi.
        - Nie przesadziłam? - upewniła się, gdy byli już z Kaonitesem w takim miejscu, by nikt nie mógł ich przez moment słyszeć.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Zajęty przeczesywaniem okolicy przy pomocy swojego magicznego zmysłu smok nieszczególnie zdołał dostrzec wątpliwości, które szargały alchemiczką i jakkolwiek jej pomóc, nie zdołał ujrzeć też bitwy wewnętrznej, którą stoczyła, aby podejść do mężczyzny. Dérigéntirh przysłuchiwał się temu "w tle", nie wiedząc na bieżąco, o co chodzi, ale gotów sięgnąć po to, jeżeli tylko zostanie wyrwany z obecnego zajęcia. Gdy rozmawiała z mężczyzną, stał nieco dalej, jednak wciąż w zasięgu wzroku, zajęty pilnowaniem kozy, która od razu rzecz jasna zaczęła wyciągać łebek w kierunku warzyw znajdujących się na wozie. Zwierzę dreptało z szaloną determinacją, wyciągając głowę tak daleko, jak mogło, mając tuż przed nosem pyszne pożywienie, jednak przy pomocy magii przestrzeni srebrnowłosy ciągnął ją w drugą stronę, co w rezultacie tworzyło całkiem zabawną scenę kozicy drepczącej w miejscu. Na szczęście jednak wszyscy wokół byli zbyt zajęci pracą, aby spostrzec coś nietypowego, a samo zwierzę nie wyglądało na zbyt sfrustrowaną kolejnymi porażkami, z oczami utkwionymi na najbardziej soczystej marchewce, jaką zdarzyło jej się widzieć. Smok pozostał w miejscu, gdy Sanaya rozmawiała z małżonką wieśniaka, słysząc dobrze jednak każde słowo. Gdy alchemiczka powróciła do niego, przeteleportował nieco kopytną, osadzając ją na drodze i obracając nieco tak, aby teraz patrzyła w kierunku centrum wioski - kierunek wyznaczony przez panią Tai - a zwierzę ruszyło z marszu przed siebie, zupełnie nie przejmując się zniknięciem warzyw. Pozostawało im jedynie podążać za nią.
        Dérigéntirh zamrugał, pozwalając mozaice aur zniknąć i spojrzał na Sanayę, ale przy tym otrzymał uderzenie z tarana, jakim była głowa kozicy. Niezbyt silne, zdecydowanie nie miało na celu skrzywdzić go, ale zwierzę chyba się zorientowało, że zostało podle oszukane. Odwróciło się ogonem do smoka i podreptało do alchemiczki, którą ostentacyjnie zaczęła lizać po dłoni, okazując tym samym swoje uczucia.
        - Nie, uważam, że radzisz sobie świetnie - powiedział, masując nieco bok, w który uderzyła go koza. - Choć mam nadzieję, że to nie ja będę się musiał tłumaczyć z tego, jakie teorie na jego temat wysuwa cała wieś. Jednakże może dzięki temu uda nam się go zwabić. Ja na jego miejscu byłbym zainteresowany tym, że ktoś go poszukuje.
        Wkrótce dotarli do centrum wioski, które było o wiele bardziej ruchliwe niż reszta. Duża kolejka z wiadrami ustawiała się do studni znajdującej się w samym centrum okrągłego placu, a wokół niej krążyły wozy ciągnięte przez konie, wózki ciągnięte przez chłopów, a także wszelkiego rodzaju zwierzęta. Dodatkowo wszędzie pod nogami plątały się kury, z nisko pochylonymi dziobami szukające ziarna, którego nieco czasem spadło na drogę. Czasem kilka z nich było poganianych przez psy, co kończyło się na odrobinie krzyków gdy całe to ptactwo się rozbiegało na wszystkie strony, trzepocąc skrzydłami. Pełno oczywiście także było ludzi, zajętych wspólną pracą, a wszystkiemu towarzyszyły żywe rozmowy. Całe piękno życia na wsi.
        Sanaya nie mogła jednak wiedzieć, że jej postać przyciągnęła uwagę kogoś, kto doskonale wiedział, kim jest. Drapieżne spojrzenie skryte wśród pracujących chłopów i chłopek ciągnęło się za alchemiczką, gdy ta szła ulicą razem ze swoją małą kompanią. Od tej kompanii po chwili odłączyła się kozica, która podreptała do niewielkiego stada kóz zamkniętych za płotkiem - szybko zidentyfikowała alfę, rozpoznając ją po dzwonku zawieszonym na czerwonej kokardce na szyi, po czym przywitała się głośnym. "Beee!" Czerwonowstążkowa odpowiedziała podobnie i wyglądało na to, że doszło do porozumienia, trudno więc zrozumieć, w jaki sposób po chwili rozpoczęła się zażarta kłótnia z coraz dłuższymi "Beeeeee" latającymi z to jednej to z drugiej strony. Wszystkie inne kozy zgromadziły się w kółku wokół swojej przywódczyni, obserwując starcie, żując przy tym leniwie trawę.
        Tymczasem jednak ktoś podkradł się do Sanayi, a gdy jej uwaga była rozproszona przez coś innego, nagle położył swoją dłoń na jej ramieniu. Dłoń ociekającą gęstym czerwonym płynem, którego kilka stróżek poczęło spływać w dół po skórzanym stroju alchemiczki. Gdy ta się odwróciła, mogła ujrzeć jadowicie zielone, zmrużone oczy, wpatrujące się w nią przenikliwie. Towarzyszył im jednak szeroki uśmiech, gdy młoda kobieta w prostej chłopskiej sukni z dwoma rudymi warkoczami rozpostarła ręce pokryte sokiem z buraków w geście zachwytu.
        - To pani, zakochana w blondynie! Witam, bardzo miło poznać, nazywam się Polina. - Dziewczyna chwyciła obiema rękami dłoń alchemiczki i potrząsnęła energicznie na przywitanie, pokrywając je od razu oczywiście sokiem z buraków. Otworzyła szeroko usta, gdy się zorientowała, po czym wytarła szybko dłonie o swój fartuch. - O, przepraszam najmocniej, jak panią spostrzegłam, to zaraz popędziłam, bo to nie lada okazja, mało kto z szerokiego świata tutaj wpada do nas, a w dodatku jeszcze... w poszukiwaniu zakochanego!
        Pauza pomiędzy słowami spowodowana była wdechem zachwytu, a może po prostu normalnym, którego potrzebowała, bo rudowłosa zdawała się mówić szybciej, niż jakikolwiek człowiek powinien być w stanie. Dziewczyna zaraz przybliżyła się, pochylając się nieco konspiracyjnie i ściszając głos.
        - Słyszałam też, że ponoć jest przystojny jak same janioły! Prawda to? A wysoki? Czym się zajmuje? A silny? Pewno silny, jak sam wędruje po świecie! I pewno też mondry, bo przecie nie każdy głupi może tak sobie pozwolić. A bogaty może? Uuu, konia ma? Uuuuiii! Biały to tak bardzo pasowałby do włosów pewnie! Ooo, a pani to długo tak go szuka? Też pani musi być odważna, żeby tak po świecie wędrować! I pewno mondra bardzo! No i strój pani ma jak nie jakaś chłopka zza płotu! Ooo, mogę pani pomóc szukać tego janioła na białym koniu, jak pani chce, ja od niedawna tu, ale wioskę bardzo dobrze znam, wszystkich jak łyse konie popoznawałam, pewno wiele wolałoby, abym mniej wiedziała.
        Dziewczyna zachichotała, zupełnie, jakby robiła coś złego, ale bardzo podniecającego.
        - Aaaa, a jak pani nie chce tak na drodze jak dwie krowy, znaczy się pani to bardziej jak łania, bo ja to jasne, że krowa, a przynajmniej przy pani, to to mogę zaprowadzić w jakieś cichsze miejsce, ooo, może barszczu pani zje nieco, ciepły i dobry i przy nim pogadamy o przystojnych blondynach!
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Sanaya spojrzała na Kaonitesa z uśmiechem wdzięczności - jego zdanie było dla niej ważne z dwóch względów. Raz, że nie wiedziała jak takie kłamstwo się sprawdzi i czy będzie skuteczne, liczyła więc na jego obiektywną ocenę. No a dwa: pytanie jak on się z tym czuł. Wszak podróżował z nią i słuchał tych dyrdymałów, mógł się czuć zażenowany. Skoro jednak zapewnił ją, że jest w porządku, można było kontynuować tę strategię. Może akurat ich ona gdzieś zaprowadzi - na pewno dalej niż takie pytanie bez kontekstu, bo ludzie w takich małych wioskach bywali w takich chwilach podejrzliwi i z reguły podejrzewali najgorsze, chcąc bronić swoją małą społeczność przed obcymi.
        - Spokojna głowa - uspokoiła Kaonitesa. - Tłumaczenie się z tej historii biorę na siebie, w końcu to moja sprawka... Zresztą staram się za wiele nie mówić, żeby nie narobić mu kłopotów... I sobie też, gdy rozminę się z prawdą - dodała. Fakt faktem, historię jej romansu dopisali ludzie, ona jedynie nie zaprzeczyła, gdy miała jeszcze ku temu okazję. Teraz zaś płynęła z prądem.
        Centrum wioski, do którego wkrótce dotarli, przypominało Sanayi jej Sady - tam poranki wyglądały praktycznie tak samo, bo niewielu gospodarzy szarpnęło się na inwestycję wykopania własnej studni (Sanaya takową miała, bo uważała, że ze względu na swoje alchemiczne prace powinna mieć osobne ujęcie wody, a miejscowi byli jej najwyraźniej wdzięczni za taki pomysł, bo bardzo chętnie jej przy tej inwestycji pomagali). Co więcej dzięki temu panna Tai była pewna jednego - czekanie na swoją kolej w nabieraniu wody to świetna okazja do plotkowania. I idealna sposobność dla niej: dużo osób, wszyscy zainteresowani, nikt też nie odejdzie, bo będzie im szkoda miejsca w kolejce. Od razu więc skierowała swoje kroki do grupy miejscowych, przystanęła jednak widząc zachowanie znajomej kozy. Gapiła się na nią, nie wierząc własnym oczom - po raz pierwszy widziała, aby kozy z takim zaangażowaniem... rozmawiały. To był najprawdziwszy dialog. W głowie się nie mieści...
        - Kaonitesie, nie wydaje ci się, że Becia nie jest taką do końca normalną kozą? - upewniła się, bo przecież niemożliwe, by była sama w tej ocenie.
        Ten moment nieuwagi, gdy Sanaya zwróciła się do swojego towarzysza, wystarczył, by ktoś ją z zaskoczenia zaczepił. Alchemiczka wzdrygnęła się lekko, czując na ramieniu cudzą dłoń. Odruchowo zerknęła za siebie, ale nie było takiej potrzeby - właściciel ubrudzonej w buraczkach ręki zaraz zjawił się tuż przed nią, pod postacią rudego wulkanu energii przybranego w damską sukienkę.
        - Witam... Sanaya... - próbowała odpowiedzieć podobnymi uprzejmościami co jej niespodziewana rozmówczyni, ale nie miała na to najmniejszych szans, bo ta cały czas gadała. Alchemiczka szybko się poddała. Zerknęła przepraszająco na Kaonitesa, bo nie dokonała jego prezentacji, po czym popatrzyła na swoją ubrudzoną z buraczków dłoń. Wytarła ją chusteczką wyciągniętą z podręcznej torby, a gdy dokładnie czyściła przestrzenie między palcami, Polina trajkotała w najlepsze. Trudno było odmówić jej energii i pewnego bardzo unikalnego uroku, ale też wiele sił kosztowało rozmówcę, by za dziewczyną nadążyć: mówiła strasznie dużo i strasznie szybko. Dziewczyna zadawała setki pytań, ale chyba na żadne nie oczekiwała tak naprawdę odpowiedzi - w przeciwnym razie dałaby rozmówcy szansę chociaż na wtrącenie się w ten monolog. To co mówiła pomagało jednak Sanayi przygotować się na ewentualną obronę swojej historyjki: tak by odpowiadać niby na pytanie, ale wcale nie podawać konkretów. Nie wiedziała jak wygląda ten anioł. Przypuszczała, że był wysoki, ale mógł być zarówno delikatnej budowy magiem, jak i zaprawionym w bojach wojownikiem. Wiedziała na pewno, że gdy przyjdzie jej do opowiadania o szczegółach ich znajomości (określenie "związku" nie przeszłoby jej przez gardło), będzie opowiadać o sobie i Fenrirze - tak by historia była spójna. A i tak nikt nie będzie w stanie tego zweryfikować.
        I nagle od strony Poliny padła propozycja pomocy. Ale to jeszcze nie wszystko, bo poza wsparciem w poszukiwaniach ruda dziewczyna zaoferowała gościnę i poczęstunek. To wyjaśniało poniekąd jej brudne dłonie... Zabawne swoją drogą, że tak szybko dotarły do niej wieści, choć przecież musiała w domu gotować. Wręcz podejrzane... Ale Sanaya nie podejrzewała jej o nic złego, jakoś miała do niej zaufanie. Spojrzała jednak kontrolnie na Kaonitesa - była skłonna, by przyjąć jej zaproszenie, ale chciała poznać jego zdanie. A poza tym wypadałoby chyba, aby w końcu przedstawić go Polinie, bo ona go chyba nie zauważyła.
        - Bardzo dziękuję - odezwała się w końcu alchemiczka, dziękując zarówno za zaproszenie, jak i za komplement z łanią. - Sądzę, że możemy sobie pozwolić na chwilę rozmowy nad barszczykiem... Jestem Sanaya, a to Kaonites - zaprezentowała oboje. - A tam jest Becia, która hm... chyba po prostu idzie w tym samym kierunku, ale jest miejscowa.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Dérigéntirh zerknął przez ramię na kozicę, dopiero teraz dostrzegając konserwację, którą ta rozpoczęła z innymi kozami - komunikujące się w podobny sposób zwierzęta nie były dla niego tak nietypowym widokiem, co dla Sanayi, jednak musiał przyznać, że bardziej spodziewałby się czegoś takiego w Szepczącym Lesie niźli tutaj, gdzie obecność Matki Natury nie była aż tak znowu namacalna. Mężczyzna chwycił pasemko srebrnych włosów, kręcąc nim podczas zastanawiania się.
        - Ależ jak najbardziej, uważam, że jest nadzwyczajnego rodzaju kozą - stwierdził dosyć szybko, jednak dalsze wnioski wymogły na nim kilku mrugnięć zanim odpowiednio przetworzył informacje. - Dostrzegłem kilka znamion wcześniej, podejrzewam, że tak bliska obecność Drzewa Życia była w stanie wpłynąć na tutejsze kozice w wystarczającym stopniu, aby ich intelekt oraz tolerancja na magię rozwinęły się w znacznym stopniu. Nie spotkałem się z czymś takim tutaj wcześniej, choć z drugiej strony wówczas nie dało się tu uraczyć kozic. Podejrzewam, że są w tym środowisku gatunkiem inwazyjnym, sprowadzonym tutaj i pozostawiony sobie, aby rozpowszechnić się w wielkiej liczbie w stosunku do lokalnych zwierząt dzięki nadzwyczajnemu przysposobieniu do wszystkich sytuacji, jakie mogą je tu spotkać.
        W tej chwili Sanaya mogła zaobserwować, jak wyraźnie poirytowana Becia szarżuje przed siebie, uderzając swymi imponującymi rogami o drewniany płot. Ten gwałtowny ruch sprawił, że jej oponętka cofnęła się przestraszona, wpadając przy tym na inną kozę; jako, że zebrały się w dosyć ciasnym kręgu, po chwili zadziałał efekt domina i całe stadko znalazło się raciczkami do góry. Rozległy się krzyki kilku chłopów na ten widok, ale zadowolona z ukazania wyższości swoich racji Becia oddreptała stamtąd ukradkiem zanim ktokolwiek byłby w stanie ją pouczyć.
        Podczas więc gdy czworonożna mistrzyni dyskusji szukała nowego celu alchemiczka stanęła przed poważnym wyzwaniem wyłowienia z potoku słów nowo poznanej dziewczyny jak najwięcej informacji - poszło jej to w zasadzie zaskakująco dobrze, Polina przekrzywiła głowę, słuchając jej odpowiedzi.
        - Sanaya… to chyba niezazbytniotypowe imię, prawda? - mruknęła, a jej uniesione tęczówki latały z lewej na prawą. - Och, a pana wcześniej nie zauważyłam, miło mi niezmiernie!
        Dérigétirh zamrugał i spojrzał na dziewczynę ze zdziwieniem, po czym uśmiechnął się i wyciągnął w jej stronę rękę, która zaraz została potraktowana z nie mniejszym entuzjazmem niż dłoń Sanayi - dobrze, że smok miał nieco latania w swoim życiu, po w przeciwnym wypadku mogłoby mu się nieźle zakręcić w głowie.
        - O, a panicz to opiekun pani zakochanej? Romantyczniej byłoby, co by sama przedzierała się przez świat, ale w sumie nie dziwota, kto wie, co się na trakcie zdarzy, co? A i z dwiema buziami to i łatwiej wypytywać. Chociaż też trudniej to to wykarmić. Tym bardziej zapraszam na posiłek, zje pan także, prawda? Uuu, a panicz to elf, prawda? Może nie powinnam panicz mówić?! Słyszałam jak dziad wioskowy opowiadał, co to elfy mogą i sto lat mieć, a i tak młodo wyglądać. Sto lat! Panienka może sobie wyobrazić bycie tak starym?! Z pełnym uszanowaniem, rzecz jasna. Dobra, pora ruszać do mnie, choć, “Becia".
        Kobieta chwyciła kozicę na róg, na co tamta spróbowała ugryźć rękę, na co otrzymała tylko pacnięcie w nos i najwidoczniej zaakceptowała swoją porażkę, grzecznie idąc obok kobiety. Dérigéntirh wzruszył ramionami, spojrzał na San i ruszył za nią.
        - Tak, podróżujemy razem i łączy nas chęć odnalezienia tego samego. Fakt, nie mógłbym puścić San do waszej wioski samej, nie z takimi bystrymi kozami dookoła. Z chęcią zjem. Owszem, jestem górskim elfem, pochodzącym z Gór Dasso. - Na widok rzuconego mu przez ramię spojrzenia sugerującego brak pojęcia, o czym mówi, postanowił sprecyzować. - Łańcuch górski ciągnący się na wschód stąd, większy od waszych gór, przez większość roku pada śnieg. I obawiam się, że jestem nieco starszy.
        Może zwykłemu człowiekowi trudno było nadążyć za potokiem pytań, ale jednak Dérigéntirh zdecydowanie się do takich nie zaliczał - choć i tak mogłoby się to okazać wyzwaniem gdyby nie ćwiczenia, które Sanaya zapewniła mu w ciągu ostatnich kilku dni; może i nie robiła tego w takim tempie, jak ta tutaj, ale ilością pytań zdecydowanie nie odstawała.
        - Ooo, to bardzo ciekawe, rety, tak mało się tu dzieje, a tu nagle takie osobistości jak wy! Aż mam ochotę zamknąć was w swoim domu i wypytać o wszystko, hihi. Marzenia. Ale może nieco barszczu wystarczy,, aby utrzymać was przez jakiś czas w środku! Heej, ja na dzisiaj kończę, potem jeszcze przyjdę pomóc! - krzyknęła dziewczyna do kilku kobiet, siedzących na ganku domostwa z rękami czerwonymi od buraków, które tylko pokiwały głowami z twarzami niespecjalnie ematującymi sympatią.
        Do domu dziewczyny trafili stosunkowo szybko - było to jednopiętrowe domostwo położone nieco na uboczu, ale zdecydowanie nie aż tak, aby rodzina w nim mieszkająca sprawiała wrażenie odludków. Dziewczyna wpuściła ich do izby pełniącej najwidoczniej rolę jadalni, salonu oraz kuchni w jednym, ze stołem z trzema taboretami pośrodku. Ich gospodyni zaraz podeszła do paleniska i rozpaliła ogień, stawiając na nim blaszany garnek.
        - Miałam trochę przygotowane już, więc zaraz będzie gotowe, siadajcie. - Chwyciła ponownie za rog Beci i pociągnęła w kierunku jednych z dwóch drzwi. - No, a tobie zaraz znajdę też coś smacznego, co byś nie narzekała i nie beczała pod stołem.
        Kozica, która po raz kolejny została pokonana przez swoją jedyną słabość, podreptała do sąsiedniego pomieszczenia, podczas gdy smok zajął miejsce przy stole i przejrzał się - izba była skromnie urządzona, ale nie ubogo. Panował także całkiem dobry porządek i było całkiem czysto. Smok spojrzał na drzwi, zza którymi zniknęły obie dziewczynki, a następnie na Sanayę.
        - Wiesz, że dodatkowym posiłkiem nie wzgardzę, ale myślisz, że ta dziewczyna może cokolwiek wiedzieć? I mam na myśli cokolwiek przydatnego. - Zachichotał nieco pod nosem. - O ile rzecz jasna komuś uda się jej zadać pytanie, tak dla odmiany.
        - Juuuuż jesteeeem - zaświergotała dziewczyna kilka minut później, wchodząc do pomieszczenia i od razu zabierając się za zdjęcie garnka i nadawanie barszczu do dwóch drewnianych misek. Po chwili te wylądowały przed jej gośćmi, a sama gospodyni zasiadła na stołku naprzeciwko nich. - Nooo, to teraz chcę usłyszeć calutką historię!
        Kobieta podparła się na obu łokciach, spoglądając świecącymi oczami na ich dwójkę. Dérigénrirh uśmiechnął się i posłał Sanayi znaczące spojrzenie, sam wziął łyżkę, nabrał nieco barszczu, uniósł do ust i… zawahał się, kiedy w jego wyczulone nozdrza uderzył zapach zdecydowanie różniący się od tych, do których przywykł pod dachem alchemiczki. Ostrożnie wsunął łyżkę do ust, a na jego twarzy pojawiła się ekspresja niemożliwa do opisania. Starając się zachować jak najbardziej neutralną twarz jadł powoli, przeklinając swój wyczulony smak. Zupa mogłaby z pewnością drugie tyle jeszcze popływać nad ogniem, a wszystko dominował smak jakiejś przyprawy, której zdecydowanie było za dużo. Na zlokalizowanie pozostałych problemów z zupą smokowi zabrakło wiedzy kulinarnej, ale z pewnością było ich wiele.
        Po jakimś czasie, w którym Sanaya została skazana na próbę przekonania dziewczyny do swojej wersji wydarzeń i próby uzyskania informacji na temat wszystkich przystojnych blondynów z okresu zeszłego roku, kobieta nagle mogła poczuć coś ciepłego ocierającego się o jej nogę - i drapiącego. Gdy spojrzała w dół, mogła dostrzec łepek Beci wysyłający się spod stołu tuż nad jej nogami; zwierzę jednak widocznie nie siedziało tam tylko dla rozrywki, bo w zębach trzymało coś błyszczącego… klejnot rozmiaru mniej więcej jednej czwartej dłoni, o krystalicznej budowie i zgniłożółtej barwie - trącenie nosem o dłoń Sanayi było dosyć znaczące, gdy kozica spoglądała na nią swoimi oczami pełnymi zeza oraz powagi.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        - W moich stronach jest dość normalne... - obroniła się odruchowo Sanaya. Przecież widać było, że nie pochodziła z tych okolic, miała za ciemną skórę i zupełnie inną sylwetkę niż mieszkańcy gór. Nie oczekiwała oczywiście, że Polina zorientuje się w jej mieszanym, alarańsko-machińskim, pochodzeniu, ale oczekiwała, że chociaż to dostrzeże. Z drugiej jednak strony gadatliwa dziewczyna mogła po prostu powiedzieć to, co akurat przyszło jej do głowy, nie kłopocząc się łączeniem wątków. Wyglądała na taką - nieskończony potok myśli, który od razu wypływa przez usta, nie zahaczając nawet na chwilę o jakiś ośrodek weryfikacji w mózgu. Nawet urocza cecha...
        - Ja się jej zaczynam bać! - szepnęła Sanaya, gdy Polina zajęła się ich znajomą kozą, a ona z Kaonitesem zostali nieco z tyłu. - Patrz jak ona ją spacyfikowała!
        W głosie alchemiczki słychać było jednocześnie lekki podziw i niepokój. Ta koza wydawała się być niemożliwą do okiełznania indywidualistką, a tymczasem wioskowa dziewczyna ustawiła ją tak, że nie miała nic do gadania, musiała z nią iść bez obietnic, zachęt i czułych słów. I co więcej Becia szybko zaprzestała walki zamiast stawiać nieustanny, nawet jeśli tylko formalny, opór. Co za autorytet!
        U Poliny Sanaya rozejrzała się dyskretnie, ale bez specjalnej fascynacji - przecież była już w tylu wiejskich chatach, a ta nie różniła się tak dramatycznie od reszty. Nawet jej własny dom był trochę podobny ze względu na multifunkcyjność pomieszczeń, choć jego bryła była dość awangardowa, a i wyposażenie nietypowe. Tu jednak czuła się dobrze, swojsko, co widać było chociażby po jej nikłym uśmiechu.
        Usiadła na wskazanym jej krześle, bokiem, aby lepiej widzieć krzątającą się przy palenisku gospodynię, zakładając przy tym nogę na nogę. Słuchała jej potoku słów z uprzejmym zainteresowanie, lecz gdy została na moment sama z Kaonitesem, posłała mu znaczące spojrzenie - "ona jest niemożliwa".
        - Nie wiem - przyznała szczerze, gdy towarzysz podzielił się z nią swoimi podejrzeniami. - Jest gadatliwa i wścibska, więc może sporo wiedzieć. Nie wiem tylko jak żyje z tutejszą społecznością i ile informacji zebrała, a ile zmyśliła na podstawie mętnych poszlak... Liczę też, że w pewnym momencie nasyci swoją ciekawość na tyle, by w końcu pozwolić nam zadać pytanie. Zamierzam być czujna i czekać na odpowiedni moment. Wiele nie tracimy rozmawiając z nią - dodała na koniec pospiesznie, bo już słyszała kroki wracającej do izby Poliny. Uśmiechnęła się miło do gospodyni, gdy ta oznajmiła swoje przybycie - prawie jakby wcześniej wcale jej nie obgadywała. A później już grała pod dyktando gospodyni, która wróciła do tematu jej znajomości z tajemniczym aniołem.
        - Och... Calutką... - Sanaya wiedziała, że będzie musiała przygotować jakąś blagę, ale już wcześniej postanowiła, że w razie kłopotów zacznie opowiadać o sobie i Fenrirze. Mimo to była trochę skrępowana, bo Polina sprawiała wrażenie osoby, która nie zadowoli się byle jaką odpowiedzią. Oby jej się nic nie wymsknęło… Tyle dobrego, że jej zdenerwowanie można było uznać za przejaw skromności i dyskrecji.
        - W sumie to było chyba przeznaczenie - zaczęła z nostalgicznym uśmiechem. - Bo połączyła nas spadająca gwiazda. Byłam w podróży, gdy zobaczyłam jej ogon na niebie, widziałam, że spadła bardzo blisko. Fragment skały z takiej gwiazdy byłby dla mnie bardzo cenny, więc poszłam jej szukać... I nad kraterem zobaczyłam jego. Nie, to nie on spadł z nieba - zaśmiała się. - Choć chyba przez moment tak myślałam... Jest zachwycający, naprawdę... Wtedy się w każdym razie poznaliśmy, a że nasze drogi szły w jednym kierunku, podróżowaliśmy razem. Dobrze się dogadywaliśmy i... po prostu staliśmy się parą. On często znikał z mojego życia, bo wiadomo, miał swoje misje, ale zawsze wiedziałam gdzie się udaje i po co. A teraz tego nie wiem - dodała z dobrze udawanym smutkiem. Paradoksalnie było odwrotnie: to wcześniej nie wiedziała gdzie jest jej ukochany i co się z nim dzieje. Teraz wiedziała więcej, bo czasami do niej pisywał, choć i tak bywały całe tygodnie, gdy nie miała od niego żadnych wieści. Przeczucie mówiło jej jednak, że wszystko u niego w porządku, a ona ślepo ufała swojej intuicji, nawet jeśli nie do końca wiedziała co chce jej ona przekazać.
        - Dziękuję - odezwała się alchemiczka do Poliny, gdy stanęła przed nią miska z barszczem i zaraz sięgnęła po łyżkę. Polina i tak gadała, więc Sanaya mogła spróbować jej zupy... Na Prasmoka, co to było! Niewiele brakowało, by alchemiczka wypluła to, co wzięła do ust. Sama - nieskromnie mówiąc - doskonale gotowała, więc też doskonale wiedziała czego brakowało temu wątpliwemu dziełu sztuki kulinarnej... Jednym słowem wszystkiego. No, poza wodą oczywiście, bo tej był aż nadmiar. W Sanayi wzrosło coś na kształt świętego oburzenia i niewiele brakowało, by wstała, podeszła do garnka i dodała do niego wszystkiego tego, o czym gospodyni być może przez swoje usposobienie zapomniała. Buraki, zakwas z buraków, jabłka, opalona cebula, zioła... Nawet ubogi barszcz mógł być znakomity, bo składniki na niego nie były drogie ani trudno dostępne. A może w tych stronach tak się po prostu jadało? Nie, niemożliwe - Sanaya szybko porzuciła to usprawiedliwienie. Po prostu miała do czynienia z kulinarnym beztalenciem, którego niestety nie mogła nawet uświadamiać, bo raz: trudno byłoby ją przegadać, dwa: skłonna byłaby jeszcze się obrazić i nie współpracowałaby w poszukiwaniach anioła, a panna Tai bardzo liczyła na jej pomoc. Dlatego zacisnęła zęby, przez moment tylko mieszając łyżką w talerzu i udając zajętą rozmową.
        - To jak, spotkałaś może w okolicy moją drugą połowę? - zapytała śmiało, z uśmiechem pełnym nadziei. - Wszystkie poszlaki prowadziły w tę okolicę, jestem pewna, że on musi tu gdzieś przebywać, ale tuż przed wioską… Jak kamień w wodę!
        Zaczepkę ze strony Beci Sanaya przyjęła całkiem spokojnie, jakby była przyzwyczajona do obecności zwierzaków w swoim otoczeniu i tego, że na różne sposoby próbowały zwrócić na siebie jej uwagę. Odruchowo poruszyła ręką, jakby chciała ją pogłaskać po głowie, lecz to nie zadowoliło kozy, która nadal ją zaczepiała. Alchemiczka zerknęła więc na nią, a widok trzymanego przez Becie klejnotu sprawił, że Tai wybałuszyła oczy. Ostrożnie odebrała od niej błyskotkę, ale z jakiegoś powodu nie wyciągnęła jej na stół. Zamiast tego nadal udawała, że jest zajęta kozą, a kryształ przez moment obracała w dłoni, oglądała go, sprawdzała czy jest ciepły, co to w ogóle może być… Nie była mistrzem mineralogii, bo co prawda korzystała z wielu szlachetnych kamieni w swoich eksperymentach, ale to nie była jej działka. Wolała tańsze składniki, bo chciała, by jej wytwory były dostępne dla większej rzeszy ludzi. Przez to ten kamień nic jej nie mówił. Podała go pod stołem Kaonitesowi, by i on mógł mu się przyjrzeć, a jej oczy w tym czasie były skupione na Polinie.
        - A może słyszałaś o czymś niezwykłym w okolicy? - podpowiedziała jej. - Wiesz, on ma to do siebie, że pojawia się tam, gdzie dzieje się coś nietypowego. Nie wiem czy to on przyciąga do siebie dziwy, czy to on jest przyciągany przez nie… Jeszcze tego nie ustaliłam - dodała z uśmiechem.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Trzeba było przyznać, że Sanayi udało się dokonać czegoś niemal niemożliwego; Polina zamknęła bowiem swoje usta i tylko przysłuchiwała się historii alchemiczki z błyszczącymi oczami. Smok także zdecydował się na przerwanie jakichkolwiek innych działań, także jego fiołkowe spojrzenie spoczęło na kobiecie. Przez większość jej słów na jego twarzy odbijało się zainteresowanie i melancholia, ale od pewnego momentu jego usta delikatnie wykrzywiły się w uśmiechu, który wyraźnie zdradzał rozbawienie z jakiegoś powodu; tuż wcześniej smok pozwolił sobie na delikatne bezczelne naruszenie prywatności alchemiczki poprzez zetknięcie na jej powierzchowne myśli. Fakt, że historia była prawdziwa wywołało u niego zaintrygowanie i zaskoczenie, lecz znalazł w niej także coś więcej, o czym alchemiczka prawdopodobnie nie mogła wiedzieć.
        Polina zaś była zachwycona na tyle, że jej rozwarte usteczka nie wylewały z siebie potoku słów, choć akurat w tym przypadku, po pytaniu Sanayi, mogło się to jak najbardziej przydać. Zanim jednak zdołała powrócić do siebie, przypomniała sobie najwidoczniej o obietnicy posiłku; alchemiczka z pewnością dawno nie mogła widzieć kogoś, kto z takim entuzjazmem nalewał zupę, o mało jej przy tym nie rozlewając na wszystkie strony. Następnie zaś przyglądała się kobiecie dosyć intensywnie - ktoś mógłby pomyśleć, że oczekiwała na rezultat skosztowania jej posiłku, ale chyba nie w tym była rzecz, bo jej ekspresja nie zmieniła się nawet na chwilę, gdy Sanaya skosztowała barszczu. Nie mówiąc już o tym, że nie zraziła ją jakakolwiek oznaka reakcji na tak niezwykły smak, która komuś tak wnikliwie się przyglądającemu nie mogłaby umknąć. Dopiero ponowienie pytania sprawiło, że dziewczyna zamrugała, a jej wzrok stał się nieco normalniejszy.
        - Och, oczywiście, z chęcią pomogę jak tylko mogę! - powiedziała zaraz entuzjastycznie, przykładając piąstki do policzków i spoglądając w sufit izby w zamyśleniu. Nie trwało długo, bo po sekundzie znowu spojrzała na alchemiczkę. - Nie, nieszczególnie udało mi się kogoś takiego spotkać. A od razu bym poznała! Chyba nie chowałby się przede mną! Aleee ma pani rację zdecydowanie, w okolicy dzieją się ostatnio nietypowe rzeczy, to może i panicz się znajdzie, jeżeli go takie przyciągają! Otóż pierwsza rzecz, dziwy jakowe po wiosce się wyprawiają, mleko gnije strasznie szybko, krowy niespokojne, całymi nocami nie śpią, psy wyją, a kozy robią się strasznie pyszałkowate! Ludzie godoją, co to jakiś diaboł albo diaboła w okolicy się zaszyła, bo jak wszystkim zwierzętom coś przeszkadza, a kozom, szatańskim ziomkom to nie przeszkadza, to iście musi być coś piekielnego! Poszlim po kapłana z sąsiedniej wioski, to pochodził, kadzidłem pomachał, ale stwierdził, że żadnego diaboła tu nie ma. Nie żeby to wszystkich ludzi przekonało, ale panika nie wybuchła.
        W międzyczasie smok przyjął od Sanayi kamień i spojrzał na niego ze zdziwieniem; Polina była zbyt zajęta nawijaniem, z tematu piekielnej obecności przeszła na bardziej powszechne i alchemiczka została zapoznana z większością sprzeczek mających miejsce w wiosce - wiedza rudowłosej zdecydowanie była imponująca, choć brakowało jej jakichkolwiek filtrów. Dérigéntirh po wstępnej obserwacji stwierdził, że nie ma pojęcia, czym jest ten kamień, choć analiza w świecie aur wykazała, że posiada magiczne właściwości. Zaintrygowany sięgnął myślami w stronę Sanayi i zadał jej pytanie: ”Skąd to masz?” Po uzyskanej odpowiedzi spojrzał ze zdziwieniem na kozicę. ”Muszę to sprawdzić. Wrócę niedługo, w międzyczasie dowiedz się jak najwięcej i nie wpadnij w żadne kłopoty. Takie, jak przymus zjedzenia całej miski tego barszczu.”
        Smok wstał, na co Polina przerwała swój wielki monolog i zerknęła na niego pytająco.
        - Wybacz, ale muszę na jakiś czas was, drogie panie, opuścić. Elfickie sprawy. Wybacz, że nie zjem całego barszczu, ale naprawdę muszę się oddalić.
        - Barszczu? - powtórzyła zdziwiona Polina. - Ach, żaden problem, proszę tylko uważać na próg przy wyjściu!
        Smok skinął im głową, po czym zaczepił Becię za róg, głaskając ją dwoma palcami po główce i zapraszając do udania się razem z nim; koza wyglądała na zadowoloną takim przebiegiem spraw i zaraz podążyła za nim, opuszczając budynek i zostawiając dwie kobiety same ze sobą. Polina szybko powróciła do opowieści, nie najbardziej poruszona tym, co się stało, choć Sanaya mogła dostrzec, że co jakiś czas rzucała wpółukradkowe spojrzenie na okno wychodzące na przód domostwa. W końcu po kilku minutach monologu splotła dłonie nieco niezręcznie i zerknęła na miskę barszczu stojącą przed alchemiczką, przerywając intensywny kontakt wzrokowy z kobietą.
        - W zasadzie jest coś jeszcze… tylko nie chciałam mówić przy pani towarzyszu. Rodzice mi powtarzają ciągle, że elfom to nie można ufać, pochodzimy ze wschodu i swoje się nauczyliśmy, choć my proste ludzie. Więc… mamy tu naszą taką tajemnicę! Jest jaskinia opodal, gdzie w nocach często widzi się światło. Kilku chłopów tam chodziło sprawdzać, ale zarzekają się, że nie mogli wejść do środka, nie ośmielili się, bo światło jakby niebiańskie im zastawało drogę i ani się ważyli do niego wkroczyć. Kapłan tylko ważył się tam wejść, oczywiście za dnia i jak światła żadnego nie było, no i stwierdził, że to tylko pewnie pijaczkom coś się przewidziało. Ale coś mi mówi, że tam rzeczywiście coś się kryje, jakaś tajemniczość! No i jeżeli naprawdę pani wybranek takie rzeczy lubi, to pewno nie omieszkałby się sprawdzić, kiedy już by przybył, prawda? O, tylko ja nigdy tam nie byłam, sama nie odważę się podejść, jednak pani taka odważna, podróżuje po świecie, no i tak myślę, że mogłybyśmy razem… no wie pani, ośmieliłaby mnie pani, a i aż cała się wiercę od tylu dni ciekawa, co też tam się dzieje!
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Sanaya snuła opowieść swojego półfikcyjnego związku spokojnie i pewnie, ale czuła dumę, że została tak odebrana przez resztę. Była przekonana, że po dzisiejszym dniu Polina będzie miała co opowiadać przez następne kilka tygodni wszystkim swoim sąsiadom. I to po kilka razy. Alchemiczce to nie przeszkadzało, bo była przekonana, że po odnalezieniu anioła i zdobyciu składników już nie wróci w te okolice, więc nie będzie musiała się z niczego tłumaczyć. Jedynie Fenrira będzie musiała przeprosić, że na moment, na potrzeby historii, się z nim rozstała.
        Nastrój panny Tai nieco się pogorszył, gdy Polina po chwili namysłu oświadczyła, że nie może jej za bardzo pomóc. Jednak jak to ona - dużo gadała, więc uczona słuchała jej niemrawo jedząc swój mdły barszcz. Opłaciło się to trzymanie nerwów na wodzy, bo w końcu pojawił się jakiś promyczek nadziei. Coś się działo w okolicy! Brzmiało to trochę jak wiejskie zabobony, ale Sanaya się nie zrażała, bo w każdej takiej sytuacji było ziarenko prawdy. Tylko wyłuskać je… Alchemiczka póki co nie słyszała niczego obiecującego, ale pomyślała, że może Kaonites wyciągnie z tego więcej.
        Gdzieś w międzyczasie wtrąciła się Becia ze swoim znaleziskiem. Całe szczęście Polina nie zwróciła na nią specjalnej uwagi i nie przerwała, a Sanaya przekazała dziwny kamień elfowi bez komentarza, który mógłby zaszkodzić. Alchemiczka nie powstrzymała się jednak od wymownego uśmieszku na wieść o pyszałkowatych kozach. No co ty, kto by pomyślał? Zerknęła nawet na Becię, ale nie chciała jej się narażać, więc szybko wróciła wzrokiem do Poliny, która ze swoją opowieścią zawędrowała już na rodzime podwórko i relacjonowała kto, z kim i dlaczego. Sanaya wiedziała już doskonale jakim ona była typem - w jej wiosce taką skarbnicą wiedzy był Silas. Jeśli on wszedł w posiadanie jakiejś informacji, chwilę później wiedzieli o tym już wszyscy między Menaos a Ekradonem. A on wiedział absolutnie o wszystkim…
        Sanaya jak na komendę podniosła wzrok razem z Poliną, gdy Kaonites wstał od stołu. Nie była pewna co też może on kombinować, ale ufała mu - skoro chciał wyjść, musiał mieć ku temu powodu, a nie byli teraz w sytuacji, w której mogliby się spokojnie naradzić albo chociaż ukradkiem wyjaśnić swoje motywacje. Zazdrościła mu jednak, że ma chwilę, aby wyjść na zewnątrz i uwolnić się od jedzenia tego barszczu... Nie żeby ona się jakoś do tego specjalnie zmuszała, bo cały czas udawała tak wielkie zaangażowanie w rozmowę, że łyżkę do ust podnosiła tylko sporadycznie i z jej porcji zniknęła ledwie połowa. Albo i mniej. Nie zamierzając jednak krzyżować w żaden sposób plany towarzysza i zmuszać go do towarzyszenia jej w niedoli, uśmiechnęła się do niego w ramach pożegnania i chwilę odprowadziła wzrokiem. Jej uśmiech nieco się rozszerzył, gdy patrzyła jak Kaonites zaczepia Becię, by ta wyszła razem z nim, po czym skupiła się już na Polinie. Może to będzie okazja, by spróbować przenieść rozmowę na bardziej intymny grunt i trochę ją przycisnąć w imię damskiej solidarności... O proszę. Widać nie tylko ona miała podobny pomysł. Pobudki co prawda nieco się różniły, ale ważne, że efekt był ten sam. Sanaya nie pokazała tego po sobie, ale w środku wydała okrzyk triumfu - nareszcie po tak długim czasie gadania o sobie i manewrowania między prawdą a półprawdą doczekała się jakiś efektów. Polinie okazała zrozumienie i nachyliła się do niej konspiracyjnie. Nie broniła Kaonitesa i nie twierdziła, że można było mu ufać, choć sama powierzyłaby życie w jego ręce i generalnie nie była zwolenniczką powtarzania krzywdzących stereotypów. Nie była tu jednak by otwierać umysły wieśniakom - potrzebowała informacji i jeśli w imię tego musiała trochę zaciskać zęby, była to niewielka cena. Informacja o jaskini była zaś zdecydowanie tego warta. Sanaya nie wiedziała co prawda czy anioły mogą powodować coś takiego... Ale taka osobliwość była warta sprawdzenia. No i tak jak słusznie zauważyła Polina: nawet jeśli nie on był powodem powstania świetlnego fenomenu, mógł on go przyciągać z tego czy innego powodu. Mieli więc solidny punkt zaczepienia... Ale ona chciała chyba iść tam sama, we dwie. Temu już alchemiczka była trochę przeciwna, bo w razie kłopotów sama niewiele mogłaby na nie poradzić, w kwestiach bezpieczeństwa polegała całkowicie na Kaonitesie. Ta wioska nie była jednak duża i być może on zorientuje się, że ją opuszczają. Może nawet specjalnie wyszedł z chaty, by dać im możliwość porozmawiania w cztery oczy, bo coś przeczuwał, a teraz kręci się po okolicy? Zresztą sama Polina powiedziała, że za dnia w jaskini nic się nie działo, więc mogą się tam wybrać teraz, ona zapamięta drogę i wróci tam z elfem... To brzmiało jak plan.
        - Tak... On ciągnąłby do czegoś takiego jak pszczoła do miodu - przyznała uśmiechając się nikle, jakby z czułością wspominała nawyki ukochanego. - To co, idziemy? Zaprowadzisz mnie tam?
        Sanaya była pełna werwy i ani przez chwilę nie zamierzała wyrzucać Polinie, że to niebezpieczne. Było bezpieczne... A w każdym razie pomocne i warte podjętego ryzyka. Dlatego zaraz wstała i zawiesiła sobie torbę na ramieniu. Była gotowa do drogi.
        - Chodźmy, nie ma co czekać - zachęciła jeszcze.
Awatar użytkownika
Dérigéntirh
Senna Zjawa
Posty: 260
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Smok
Profesje: Mag , Mędrzec , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Dérigéntirh »

        Polina podekscytowana klasnęła w dłonie, szczerząc przy tym białe ząbki i przymknęła nieco oczy, słysząc barwną uwagę Sanayi co do swojego ukochanego oraz jej pytanie. Zupełnie, jakby nie spodziewała się, że alchemiczka się naprawdę zgodzi. Zaraz się podniosła, o mało nie przewracając stołka, ale zaskakująco zgrabnie zbierając wszystkie miski ze stołu i organizując je na jednym z blacie w niewielką, przekrzywioną wieżę. Obróciła się do Sanayi, a widząc jej gotowość do drogi uśmiechnęła się i wskazała drzwi. Szła krok za nią, ale zanim wyszła, jeszcze wykonała powolny piruet, jej głowa latając na wszystkie strony w próbie przypomnienia sobie, czy nie ma w domu coś jeszcze, o czym powinna pamiętać, a jej dłonie przemacały całą suknię, sprawdzając, czy aby wszystko potrzebne ma przy sobie. Wtedy już obróciła się, wyszła i zamknęła za sobą drzwi, po czym zaczęła ponownie prowadzić przez wioskę, tym razem jedynie alchemiczkę, kierując się ścieżką prowadzącą z dala od zabudowań, głębiej w dolinę.
        - Oh, nawet pani nie wie, jak się cieszę, że pani się zgodziła! - zakrzyknęła rudowłosa, obracając się i idąc tyłem, widocznie dobrze znając drogę. - Prawda jest taka, że rzadko udaje mi się robić coś tak ekscytującego! W sensie bardzo lubię ekscytujące rzeczy, ale głównie mi się udaje o nich słyszeć, więc aż cała drżę na myśl, że w końcu sama coś odkryję! Bardzo dziękuję, że się pani zgodziła, to naprawdę coś niesamowitego dla takiej dziewuchy, jak ja!
        Dalsza droga była wypełniona zapewnieniami, jak bardzo dziewczyna jest wdzięczna alchemiczce i że zdecydowanie pomoże jej odnaleźć swojego ukochanego aż do końca! W końcu będzie musiała jej się jakoś odwdzięczyć po takiej przygodzie. Jednak im głębiej schodziły, tym kobieta robiła się coraz mniej rozmowna, chyba będąc w stanie pohamować swoje zapędy na rzecz misji. Aż w końcu nie dotarły do miejsca, w którym kobieta uniosła delikatnie swoją suknię i zstąpiła z ubitej drogi na o wiele mniej gościnną - wyraźnie odznaczała się pośród górskiej roślinności, widocznie zwierzęta musiały często nią wędrować, a wiodła ona w górę, wyżej na zbocze doliny.
        - To już niedaleko - poinformowała alchemiczkę dziewczyna, przeskakując po skałach wystających z ziemi. Przed nimi było nieco wspinaczki, a tutaj dały się poznać inne zalety Poliny niż zaznajomienie z lokalnym folkolrem - dziewczyna przeskakiwała dosyć zgrabnie ze skały na skałę zupełnie niczym górska kozica! Szybko jednak zorientowała się, że jej towarzyszka nie jest równie dobrze przyzwyczajona do życia w górach, więc zaczęła zaraz jej pomagać, wciągając na kolejne skały i podtrzymując w odpowiednich momentach. Droga zajęła im około pół godziny, w trakcie której rudowłosa udzieliła Sanayi wielu wskazówek co do tego, jak należy sobie lepiej poradzić w takim środowisku. Oczywiście nie mogło to zastąpić doświadczenia, ale porady były całkiem celne, więc powinny przynajmniej co nieco pomóc kobiecie w dalszej wspinaczce. Przez cały czas jednak alchemiczka mogła także poczuć, jakby była obserwowana - co jakiś czas udawało jej się dostrzec łebki dzikich kozic górskich, które przyglądały im się spośród zarośli spod oddali, nie wyglądało jednak na to, aby poza osobliwym zainteresowaniem cokolwiek groziło dwójce kobiet.
        W końcu jednak dotarły na miejsce - wejście do jaskini wyglądało niepozornie, ale ekscytacja Poliny stojącej u boku Sanayi była obiecująca. Czekała jednak najpierw na ruch alchemiczki przed wspólnym zagłębieniem się do środka. Ich kroki odbijały się echem, kiedy przemierzały kamienny korytarz, póki co pusty, bez śladów niezwykłego światła czy innych ekstrawagancji. Dopóki nie ujrzały niewielkiego światła zza rogu, przypominającego jednak o wiele bardziej płomień świecy bądź ogniska niż nieziemską aurę.
        - Ooo - szepnęła Polina, opierając ręce na ramionach Sanayi i zerkając zza jej pleców. - Popatrz! To chyba to!
        Podekscytowanie w jej głosie sięgało niemal zenitu, kiedy “subtelnie” popychała Sanayę, aby zbadała, co czai się za rogiem. A alchemiczka mogła ujrzeć tam doprawdy interesujący widok. Tunel przechodził tu w jaskinię, która odstawała kompletnie od otoczenia. Podłogę zdobił dywan, wyglądający na gruby i miękki, pośrodku prostopadłościennej ściany ustawiono całkiem spore, dwuosobowe łóżko, zdecydowanie znajdujące się ponad standardami pobliskich wieśniaków. Było tu także nieco mebli - zamknięte szafy, a także coś wyglądającego na toaletkę, ze srebrzystym lustrem zawieszonym na kamiennej ścianie. Ponad tym wszystkim płonęły świece na niewielkim, miedzianym żyrandolu, rzucając na to wszystko doskonałe światło. Było tu cieplej niż w przewiewnym korytarzu, a w powietrzu unosił się zapach perfum. Ale nie brakowało też obecności kogoś, kto w tym miejscu rezydował. Przynajmniej pół tuzina kozic górskich obecnych było w pomieszczeniu, dwie z nich odpoczywające wywalone na bokach na dywanie, zupełnie niczym psy, jenda buszująca po szafie, a trzy pozostałe zajęte chrupaniem kapustek ze specjalnie przygotowanego drewnianego karmnika w kącie. Wszystkie zaraz odwróciły łebki na Sanayę, spoglądając na nią z zainteresowaniem. Ta zaś, zanim mogła zareagować, poczuła, jak coś chwyta ją za brzuch, a następnie kawałek materiału zasłonił jej usta. Intensywny zapach, w którym rozpoznała otumaniającą mieszankę, szybko dostał się do jej ust i nozdrza; równie prędko alchemiczka odpłynęła.

        Dérigéntirh pojawił się w zagajniku razem z Becią, która zaraz wyzezowała dookoła i od razu poleciała, aby zacząć chrupać długie liście opadające z wielkiego drzewa. Smok zachichotał, ale spoważniał, kiedy wyczuł za sobą obecność. Odwrócił się i skinął głową.
        - Witaj, archdruidzie.
        - Co cię tutaj sprowadza? - zapytał podstarzały mężczyzna w szacie i w brązowo-zielonym płaszczu.
        - Muszę cię poprosić o pomoc. Odkryłem nadzwyczajny objaw działania Matki Natury i nie jestem w stanie w pełni go zrozumieć. Przyprowadziłem go więc tutaj, prosząc o poradę, wierząc w twoje umiejętności. - Gestem dłoni Dérigéntirh wskazał kozicę, która obróciła głowę, przeżuwając liście. Druid podszedł, przykucnął i poklepał ją po szyi.
        - Miło mi widzieć, że smakuje ci nasze święte drzewo poświęcone Matce Naturze.
        Pysk kozy opadł, wypuszczając wszystkie na wpół przeżute liście, które opadły na ziemię; utknął teraz w pozycji przypominający minę zszokowanego człowieka, z opuszczoną szczęką. Archdruid oraz smok obydwoje unieśli brwi oraz wymienili spojrzenia.
        - Rzeczywiście sprawia wrażenie, jakby była nadzwyczaj bystra. W porządku, przyjrzę się jej. Czy to wszystko?
        - W zasadzie… - Smok wyjął kamień podany mu przez Sanayę i wręczył go mężczyźnie. - Chciałbym też, aby ktoś przyjrzał się temu. Jest w nim jakiś rodzaj magii, ale trudno mi to pojąć. Właściwie, to ta cwaniara to przyniosła, więc podejrzewam, że także może mieć z nią jakiś związek.
        - W porządku. Powinienem się śpieszyć?
        - Nieszczególnie. - Smok wyobraził sobie Sanayę siedzącą u Poliny i pewnie docierającą do tematu oburzających sąsiadów. Może i nie było to najprzyjemniejsze dla niej, ale przynajmniej nie musiał się obawiać, że coś jej się może stać. Polina mimo wszystko wyglądała na zaradną dziewczynę, przynajmniej w obrębie wioski. - Podróżuję z kimś, ale upewniłem się, że mogę sobie pozwolić ją opuścić.

        Sanaya mogła rozpoznać zapach soli trzeźwiących; nic wyjątkowego, definicję standardu na targach miejskich. Kiedy jej oczy się otworzyły, mogła ujrzeć Polinę machającą otwartą butelką przed jej nosem, obdarzając alchemiczkę zdecydowanie większą ilością intensywnej woni niż była potrzebna. Dziewczyna chyba dostrzegła to na twarzy alchemiczki, bo natychmiast cofnęła rękę i zatkała butelkę. Przez to, jak sole wytrzeźwiły ją z nieprzytomności, nawet nadto, Sanaya nie mogła mieć trudności w zorientowaniu się, że siedzi na krześle z jej rękami związanymi za jego oparciem, a kostkami przywiązanymi do jego nóg. Jej torba leżała nieopodal na stole, wyglądała na nietkniętą, w przeciwieństwie do Poliny, która zdążyła zmienić strój. Zamiast sukni praktycznie jedynym, co miała teraz na sobie dziewczyna, to długa, biała koszula, zasłaniającą skutecznie jej bieliznę, ale odsłaniająca sporo z długich ud. Nie miała na sobie nawet butów, sunąc wręcz stopami po miękkim dywanie.
        - O, nareszcie się obudziłaś - powiedziała zadowolona głosem, którego brzmienie przepełniało zgrozą; Polina bowiem mówiła w całkiem normalnym tempie dla przeciętnego człowieka. - Wybacz mi, że musiałam cię odurzyć. Nie chciałam ryzykować, że posiadasz jakieś ukryte talenty. Jak chociażby twój elfi przyjaciel albo ja we własnej osobie. No, ale jesteśmy już na miejscu i możemy spokojnie porozmawiać.
        Przysunęła sobie krzesło naprzeciwko Sanayi, ale obróciła je tyłem, klękając na siedzisku i opierając skrzyżowane ręce na oparciu, jej głowa wylądowała niewiele wyżej. Oczy wpatrzone były w alchemiczkę z fascynacją nieprzypominającą tej poprzedniej - subtelną i przepełnioną inteligencją. Twarz rudowłosej stała się nie tak łatwa do poznania, zwłaszcza przez fakt, że rozpuściła warkocze. Ale największa zmiana zaszła w mimice, która stała się bardziej opanowana, o wiele spokojniejsza, i choć radość i ekscytacja wciąż były na niej obecne, to teraz przybrały znacznie inną formę. Znacznie mniej niewinną.
        - Musisz wiedzieć, że naprawdę mówiłam szczerze co do tego, jak bardzo jestem podekscytowana, że mogłyśmy tu przyjść razem. Straciłam już nadzieję, że uda mi się cokolwiek wymyślić. Wydawało mi się, że jego zabezpieczenia rzeczywiście są nie do przejścia, a ja zmuszona będę długiej wojny na wymęczenie. Lecz oto tu jesteś! Przychodzisz wprost do mnie, szukając pięknego blondyna! Który “oczywiście nie spadł z nieba”, co? - Dziewczyna mrugnęła do San. - Ja też nie omieszkałabym się w ten sposób zażartować, zwłaszcza jeżeli moja rozmówczyni nie może wiedzieć, że to wcale nie żart. “Jego misje”, hmm? Och, nie obawiaj się, obiecałam, że pomogę ci go znaleźć i tak też się stanie! Wiem doskonale, gdzie przebywa, a ty jesteś jedyną rzeczą, która sprawi, że stamtąd wyjdzie. Pomożemy sobie nawzajem, czy to nie cudowne?
        Polina uniosła ramiona, a krzesło, na którym spoczywała, zachybotało się, ryzykując przewróceniem się na Sanayę, ale dziewczyna zdołała opanować równowagę i wrócić do wcześniejszej pozycji.
        - Ale najpierw… siedziałam w tej przeklętej zapchlonej wiosce przez cztery bite miesiące, udając głupiutką wioskową dziewuchę, musząc rozmawiać z tymi prostakami i udając, że ich życia są takieeeee interesujące. Ale ty! Jesteś cudowna. Jesteś interesująca! Nie musimy się spieszyć, mamy czas. Musimy poczekać do zmierzchu. A ja naprawdę potrzebuję w końcu konwersacji na poziomie. Skąd właściwie przybyliście? Mówicie jak wykształceni ludzie. Co więc słychać w wielkim świecie? Muszę przyznać, że jestem zacofana, jeżeli chodzi o aktualne polityczne wydarzenia na scenie kontynentalnej. Chętnie uzupełnię braki, próbowałam pytać kupców, którzy czasem się pojawiają, ale nie traktowali mnie zbyt poważnie. Czym się właściwie zajmujesz? Och, chętnie też usłyszałabym prawdziwą historię twojego związku z naszym pierzastym przyjacielem. Ze wszystkimi szczegółami.
Awatar użytkownika
Sanaya
Urzeczywistniający Marzenia
Posty: 598
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Alchemik , Badacz
Ranga: [img]http://granica-pbf.pl/images/ekspert%20moderator.png[/img]
Kontakt:

Post autor: Sanaya »

        Sanaya uśmiechała się trochę do Poliny, a trochę do siebie - zachowanie dziewczyny było naprawdę rozbrajające i jednocześnie tak świeże i szczere. Ona sama odczuwała lekki niepokój - intuicja podpowiadała jej, że pakuje się w kłopoty, ale że czuła to prawie od samego rana, przestała się tym przejmować - pomyślała, że po prostu mają przed sobą trudną misję, dlatego jest spięta. Naiwna - nie domyślała się, że to jej podświadomość daje jej znaki i ostrzega przed zagrożeniem, które znajdowało się pod jej nosem…

        Już w drodze Sanaya dobitnie pokazała, że jest mieszczuchem, który bardzo się stara, ale jednak nie ma doświadczenia we wspinaczce. Była jednak osobą, która przyjmuje pomoc bez odgrywania urazy i nie chce sprawiać problemów, więc podporządkowywała się wskazówkom Poliny bez dyskutowania - dzięki temu bardzo sprawnie posuwały się do przodu i wkrótce znalazły się przed jaskinią. Sanaya pierwsza weszła do środka, nawet nie zwracając uwagi na to, że Polina została z tyłu. Zdawało jej się, że była od niej odważniejsza, a już na pewno bardziej zdeterminowana.
        - Widzę - szepnęła do niej, gdy wioskowa dziewczyna wskazała jej światło za skalnym załomem. Zaczęła się ta podkradać, choć była świadoma tego, że z niej taki szpieg, jak trąba z mysiego ogona… A poza tym na pewno zdradzało ją przyspieszone bicie serca. A zresztą Polinie nie zależało na dyskrecji i tak popychała alchemiczkę, że ta prawie musiała biec albo mocno się zapierać.
        Stanęła jednak jak wryta, gdy dostrzegła… Pokój? Tak wyglądała ta kryjówka - jak jakiś abstrakcyjny pokój w ziemi, zamieszkały przez kozy. To nie pasowało do anioła, to w ogóle do niczego nie…
        Mocny chwyt sprawił, że Sanaya natychmiast spróbowała walczyć. Poczuła na ustach wilgotną szmatkę i wiedziała, że nie powinna oddychać… Łatwiej jednak powiedzieć niż zrobić, gdy próbujesz się wyrwać na wolność. Po kilku oddechach zapadła się więc w ciemność, przeklinając swoją lekkomyślność i dochodząc do słusznego wniosku, że intuicja jej nie zawiodła. Dlaczego jej nie posłuchała?

        Oczywiście, że Sanaya rozpoznała zapach soli trzeźwiących - tych takich typowych, które wszystkie delikatne panny z wyższych sfer nosiły w torebkach. Silną woń amoniaku, który odpowiadał za tak szybkie odzyskanie przytomności, nieudolnie maskowała lawenda. Miguel zwykł mówić, że to smród przenawożonej grządki, a jeden z jego przyjaciół używał bardziej dosadnego określenia - łajno na łące. Niektórzy alchemicy parali się produkcją takich soli, było to jednak zajęcie dość uwłaczające ich profesji - to tak jakby wykwalifikowany cukiernik produkował sucharki. Niemniej był z tego pieniądz - niewielki, ale stały. Co innego te lepsze sole, które wymagały faktycznie odrobiny większej wiedzy. Były odpowiednio droższe, ale dzięki temu albo nie miały tak wyczuwalnego zapachu zgniłych jaj, albo budziły łagodniej, albo powodowały dodatkową krótkotrwałą poprawę nastroju... Ale te sole były tanie, pobudka była więc gwałtowna i nieprzyjemna. Gorsza byłaby oczywiście w chwili, gdy Sanaya zostałaby ogłuszona ciosem w głowę, ale i tak otwarcie oczu nie było miłe. Czym był nasączony tamten kompres? Sanaya próbowała przypomnieć sobie zapach, ale nie umiała go określić - przytomność straciła całkiem szybko... To by wskazywało na ten gaz ze Słonych Bagien...
        Dość! Umysł alchemiczki w dużym stresie najwyraźniej uciekł w stronę tematów, które były mu dobrze znane i bezpieczne, ale ona nie mogła sobie na to pozwolić. Miała kłopoty. I to większe kłopoty, niż mogłaby przypuszczać. Poruszyła się na próbę, szybko orientując się, że miała związane wszystkie kończyny. Bolała ją głowa i kark - to pewnie od niewygodnej pozycji. A smród soli irytował. Odkaszlnęła odruchowo - i tak nie było sensu udawać dalej nieprzytomnej, więc zaraz podniosła wzrok na... Polinę. Zmrużyła oczy i potrząsnęła głową, by wytrzepać z niej resztki nieprzytomności. Nie, nie zdawało jej się. Z tą dziewczyną od początku było coś nie tak, ale nigdy by nie przypuszczała, że to coś w tym stylu. Sanaya rozejrzała się, choć nie wiadomo czego szukała - chyba jakiś wspólników, kogoś poza Poliną... Były jednak same, nie licząc oczywiście kóz.
        Polina odezwała się, skupiając na sobie wzrok alchemiczki, choć ta z początku jakoś nie umiała połączyć tego głosu z tą osobą. To... Nie pasowało. Nawet jeśli to ta twarz dziewczyny była jej prawdziwą, wyglądała jak poza. Dlatego Sanaya patrzyła na nią wyjątkowo nieufnie. Może nawet przez moment podejrzewała, że ma do czynienia z jakimś doppelgangerem, ale szybko odrzuciła tę myśl jako niedorzeczną. Słuchała z lekko skwaszoną miną, ale nie wyrywała się i nie wzywała pomocy - wiedziała, że tutaj nikt jej nie usłyszy, musi sobie sama poradzić. A żeby sobie poradzić, musiała chwytać się każdej możliwości, dlatego póki co słuchała i obserwowała, mając nadzieję, że Polina zdradzi się ze swoimi planami albo odsłoni jakąś słabą stronę. I tak jedyną bronią Sanayi była jej inteligencja, a co za tym idzie słowo... I determinacja, bo jak teraz zawali, nie będzie mogła pomóc Creviemu.
        Alchemiczka słuchając nie powstrzymywała się od robienia niezadowolonych grymasów – miała do tego prawo, w końcu była pojmana i chociaż na taki bunt mogła sobie pozwolić. Na próbę poruszyła rękami, ale nic to nie dało, odpuściła więc szarpanie się. Mimo to gdy Polina się zachwiała, ona drgnęła, jakby odruchowo chciała ją przytrzymać. Głupie nawyki.
        - Wiesz... Bardziej pasowało do ciebie to bycie rozgadaną wieśniaczką - powiedziała tonem lekkim, jakby mowa była o sukience, gdy już oddano jej głos. Westchnęła, ale nie na tyle długo, by dać dziewczynie możliwość reakcji na własne słowa – chodziło raczej o zaznaczenie zmiany tematu.
        - Jestem z Rubidii – odparła i choć nie było to kłamstwo, z prawdą też niewiele miało wspólnego. Tam się tylko urodziła. Gdyby chciała rozmawiać szczerze, powiedziałaby o Menaos, a gdyby chciała być pedantycznie dokładna, wskazałaby na Maurię. Ale Polinie musiała wystarczyć Rubidia.
        - I jestem alchemiczką – kontynuowała, tym razem bez ściem. – A mój towarzysz to humanista w bardzo szerokim tego słowa znaczeniu. Oboje zawodowo zajmujemy się nauką. A w świecie… - zastanowiła się chwilę. - W Arturonie niedawno odbył się pogrzeb najstarszego królewskiego syna, zamordowanego przez demony, które napadły na pałac. Kraj jest w żałobie. W Arrantalis zaś pojawiła się nowa księżniczka: ludzie powiadają, że królowa adoptowała odbitą z rąk bandytów anielską dziewczynę, której skóra jest ze złota. W Rododendronii na tronie zasiada królowa Niara, wdowa po królu Ellandorze. Karnstein ponoć szykuje się do jakiejś ekspedycji poza kontynent, w celu odkrycia i zbadania nowych ziem, prowadzą rekrutację na dużą skalę i szukają niemal każdej profesji: od wojowników przez badaczy do zwykłych chłopców obozowych…
        Sanaya jeszcze długo wymieniała najnowsze wieści ze świata, swobodnie jakby to była faktycznie rozmowa ze znajomą, która z jakiegoś powodu długo nie miała dostępu do informacji. Później jednak jej spojrzenie posmutniało i spoważniało, na moment zamilkła.
        - To była prawdziwa historia mojego związku - oświadczyła kwaśno. - Jeśli chcesz zrobić sobie ze mnie przynętę, by on do ciebie wyszedł, to się nie uda. Czego w ogóle od niego chcesz? - zapytała jeszcze, bardzo stanowczo jak na to, że była związana i zdana na łaskę i niełaskę jakiejś szalonej dziewczyny.
Zablokowany

Wróć do „Drzewo Świata”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości