Jeden z wielu budynków zbudowany w szeregu z innymi. Niczym szczególnym się nie wyróżnia, dach ma wysoki, zrobiony ze słomy. Front karczmy jest ładnie przyozdobiony bluszczem, które dodaje mu uroku. Szyld gospody wisi nieco nad sporymi dębowymi drzwiami, przedstawia zaś krzywo i niezwykle szkaradnie oddany smoczy pysk. W środku, cały budynek był podzielony na dwie izby, nieco nędzną i słabo oświetloną dla biedniejszych podróżnych czy też kupców. Druga zaś, o wiele większa, z wielkimi drewnianymi stołami i ławami dostosowanymi do bogatych uczt. Tutaj też był główny szynk, za którym z reguły czaił się łysawy karczmarz, z drewnianą, sztuczną szczęką. Mimo tego że wygląda bardziej na tłustego, pijanego wieprza (a już na pewno taki wieprz jest od niego przystojniejszy), to zaprawdę trudno o lepszą od niego obsługę - zarówno w postaci kucharza jak i piwowara. Ku uciesze gości potrafi też grać na garnkach, a robi to z takim zaangażowaniem i skupieniem że wart jest każdy taki występ sakiewki ze złotem.
Do budynku wszedł trzaskając, wyjątkowo głośno, drzwiami podróżny w niebieskich szatach i szpiczastym kapeluszu - jakby wyjęty z bajki o czarodziejach, istny stereotyp magika. W ręku dzierżył długaśny posoch zakończony pięknie uformowanym korzeniem, przy boku zaś kołysały mu się dwie, sporej wielkości podróżne torby wykonane ze utwardzanej skóry. Skinął na karczmarza ręką, który niemal od razu do niego przypadł węsząc złoto, tak jak pies węszy kość. Brzęknęło złoto przekazywane z ręki do ręki, gospodarz zaś w ukłonach zaczął prowadzić podróżnego do większej, wciąż o tej porze pustej, izby. Gdy już byli na miejscu, podróżny jeszcze rzucił kilka słów, z których dobry słuchacz mógłby usłyszeć "piwo", "chleb" czy nawet "ser".
Przybysz rozsiadł się przy jednym ze stołów bliższemu oknu, które niemal od razu otworzył. Po chwili wyciągnął z torby kilka zwojów, i mając w zamiarze zaczytać się w nich przy kilku kuflach piwa.