Strona 1 z 2

[Droga z wioski do miasta] Kiepski początek przygody...

: Śro Paź 17, 2018 7:42 am
autor: Quidditch
        Na skraju wioski, niedaleko drogi prowadzącej do większego miasta, można było spotkać chłopca u podnóża gór. Wyglądał niegroźnie i na dość zmartwionego, chociaż raczej nie przeszkadzało mu to, że jest blisko drogi handlowej, wręcz przeciwnie, oczekiwał na kogoś. Rozglądał się nerwowo, jakby coś przeczuwał.
        Siedząc na skale i zwieszając z niej nogi z braku innego zajęcia postanowił zagrać na lutni, dając upust swoim myślom, mimo że nie miał talentu do używania instrumentów. Starał się jednak grać czysto, bo zawsze chciał tworzyć własne melodie.
        Grając fragment pieśni zaczął wesoło podśpiewywać:
        
‘’Był sobie raz,
człowiek zacny tak,
tak jak nie jeden drań.

Uwierzył w siłę swą.
Uwierzył, że kochają go.
Uwierzył i stał się cud.

Cudowny chłopak wrócił tu,
teraz musi walczyć znów,
o miłość i o własny los.

Najważniejszy był dla niego jednak
jego wierny druh,
który trwał przy nim,
aż do końca swoich dni...’’

        Gdy miał nastąpić refren tej pieśni, Quidditch usłyszał coś podobnego do odgłosu kroków jakiegoś stworzenia. Nie był pewien co to było, bo szum wiatru lekko mu przeszkadzał. Możliwe nawet, że zdawało mu się iż cokolwiek słyszał, więc postanowił odłożyć lutnię i wsłuchać się w otoczenie. Jego zniecierpliwienie było tym większe, im kroki były głośniejsze. ‘’A może to tylko silny wiatr szeleści liśćmi lub jakieś zwierzę szuka pożywiania?’’ – pomyślał niepewnie.
        W tym momencie chłopiec przypomniał sobie, że od rana nie miał nic w ustach, a jego żołądek domagał się posiłku. Quidditch wyciągnął z kieszeni kawałek starego, czerstwego chleba i powoli przełykał małe kęsy próbując najeść się niewielkim kosztem. Rozmyślając o tym co będzie jadł nazajutrz, zapomniał o dziwnych odgłosach i skupił się na swoich potrzebach. Zaczęło suszyć go w gardle, a najbliższy strumyk czy studnia były wystarczająco daleko, by Quidditchowi odechciało się ruszyć z miejsca. Czekał i czekał, sam nie wiedział czy był w tym jakiś sens, bo po kilku chwilach zaczął myśleć o tym czy na pewno wybrał sobie dobre miejsce na postój. Wokół nie było zbyt wiele roślin, przynajmniej nie tych jadalnych, a myśliwy był z niego żaden, wiec polowanie na zwierzynę odpadało.
        Przygnębiony Quidditch, nie zwracał zbytnio uwagi na to co się wokół niego działo, ale wiedział, że długo tak nie wytrzyma i wkrotce będzie musiał opuścić to miejsce, cokolwiek by się nie stało.

Re: [Droga z wioski do miasta] Kiepski początek przygody...

: Czw Lis 01, 2018 2:22 pm
autor: Lieselotta
- No więc? Komu mam to zanieść? - zapytała wieśniaka z oburzeniem, gdyż wyglądało na to, iż będzie musiała pełnić rolę posłańca. Wciąż się dziwiła, że nikt w pobliżu nie potrzebuje prawdziwej pomocy, a jedyną pracą, jaką jej zlecono, było dostarczenie przesyłki. W dodatku aż do Grydanii! Co ona, posłaniec jakiś?
Westchnęła ciężko. Pomyślała, że potrzebuje pieniędzy, więc w sumie nie powinna tak narzekać.
- Przekaż to Erikowi Gjerde. Jego sklep znajduje się w samym centrum miasta, w dodatku często tam przebywa, więc powinnaś go znaleźć bez większych problemów. - W tamtym momencie podał smokołaczce poręczne pudełko, długie na stopę, wysokie na pół.
Kobieta zważyła je w dłoniach i potrząsnęła, próbując wyniuchać, co może znajdować się w środku. Nic jej jednak nie przyszło na myśl, więc jedynie umieściła je pod pachą i ponownie spojrzała na mężczyznę.
- Pieniądze biorę z góry - powiedziała stanowczym tonem. - Grydania nie znajduje się za progiem. Sam rozumiesz...
Wieśniak pochylił głowę i zmarszczył nieco brwi. Po chwili ciszy odrzekł w końcu:
- Przykro mi, ale nic przy sobie nie mam. Jestem jednak pewien, że jeżeli się upomnisz o wynagrodzenie, Erik chętnie zapłaci za fatygę! - upierał się przy swoim, posyłając smokołaczce pełne nadziei spojrzenie. Ona natomiast parsknęła, odwróciła się na pięcie, po czym ruszyła przed siebie, mrucząc pod nosem:
- Psiakrew! Jeżeli ten cały Gjerde również będzie spłukany, to osobiście uduszę parobka...

Dziewięć dni. Tyle minęło od momentu, w którym zgodziła się dostarczyć przesyłkę. W tym czasie przemieszczała się nie tylko za pomocą własnych nóg bądź skrzydeł, bowiem nie raz załapała się na przejeżdżającą furmankę lub wóz, jadący w tym samym kierunku. Ostatecznie jednak zawsze ich drogi się rozdzielały, a potem Liza mogła polegać już tylko na sobie.
Tuż po ostatnim odpoczynku minęły cztery godziny, które zmiennokształtna przeznaczyła na energiczny lot. Szybując po niebie, dostrzegła już mury miasta, lecz pamiętała, że błędem by było udać się tam w takim stanie, dlatego nie minęła chwila, a rudoczerwony smok wylądował na niewielkiej skarpie pośrodku lasu.
Nikogo nie powinno dziwić, że odczuwała spory głód. Ostatnimi czasy pokonywała dalekie odległości, a odsiadka w więzieniu nieźle ją wycieńczyła. Jako że nie miała aktualnie pieniędzy, zauważyła, że jedyną drogą na powrócenie do pełni sił byłoby... małe polowanko.
Nigdy nie lubiła się skradać, więc przeważnie atakowała szybko i gwałtownie, by jej ofiara nawet się nie zorientowała, że została napadnięta. Tak samo postąpiła z dzikiem, którego ledwo co dostrzegła, a już rozszarpała na strzępy. Biedne zwierzę... dobrze, że przynajmniej nie musiało długo zdychać.
Smoczyca zabrała się do pochłaniania mięsa, a gdy po jakimś czasie się najadła, odchodząc, zostawiła resztki na miejscu. Zapewne jakiś szczęśliwy mięsożerca przechodzący obok pokusi się na ten... niewielki podarunek.
Pozostając w swej smoczej formie, Lieselotta kontynuowała podróż, lecz tym razem zdecydowała się iść pieszo. Przedzierać się nie było wcale łatwo; las był gęsty, lecz zmiennokształtna zdążyła do tego przywyknąć. Chodziło jej jednak bardziej o odstraszanie niebezpiecznych stworzeń, które, gdy tylko wyczuwały woń drapieżnika, oddalały się najdalej, jak tylko mogły. Dzięki temu nie musiała się martwić nagłą wizytą wilczych watah bądź rozdrażnionej pary niedźwiedziej.

W pewnej chwili dziewczyna usłyszała ciekawą melodię, która zaczęła wydostawać się z głębi lasu. Młodociany głos podśpiewywał zwrotka po zwrotce opowieść o chłopcu i jego wiernym druhu. Kiedy jednak smoczyca podeszła nieco bliżej, muzyk przestał grać, gdyż prawdopodobnie ją usłyszał.
Kobieta prędko oddaliła się o kilkanaście sążni, po czym zastygła w bezruchu. Zdążyła się jednak lepiej przyjrzeć aurze chłopca i zauważyła, że nie wyglądała ona złowieszczo, a wręcz... niewinnie. I z tejże racji nie chciała go wystraszyć, w końcu nie każdy miał okazję ujrzeć w swoim życiu smokołaka... a jak już, to nietrudno było go pomylić z prawdziwym smokiem.
Dziewczyna miała zamiar to wszystko zignorować i pójść w swoją stronę, lecz po chwili zamyślenia spostrzegła, iż... zgubiła drogę.
Wnet przybrała swą ludzką postać i powoli, ostrożnie ruszyła w stronę grajka. Gdy już znalazła się w jego polu widzenia, uśmiechnęła się i jak gdyby nigdy nic zapytała:
- Witaj! Czy mógłbyś wskazać mi drogę do miasta?

Re: [Droga z wioski do miasta] Kiepski początek przygody...

: Pią Lis 02, 2018 5:01 pm
autor: Quidditch
        ''Bo tak już musi być. I możliwe, że tak już będzie na zawsze…'' – rozmyślał o swoim losie chłopak i o tym, czy znajdzie tu to czego szukał od dłuższego czasu. Bowiem nie chodziło mu głównie o pożywienie, ale o przychylność losu w formie interesujących podróżnych i takich, którzy mają cel podobny jemu.
        Zamyślony zaprzestał obserwacji, aczkolwiek w pewnym momencie podniósł wzrok i zaskoczony zamarł w bezruchu. Nie oczekiwał, że ujrzy tak wspaniałą istotę. Przetarł oczy dłońmi i niedowierzając przez chwilę nic nie mówił. Nawet wtedy, gdy smokołak spytał go o drogę do miasta.
        Niezręczna cisza, została przerwana przez ujadanie psa.
        - Rufi! – wykrzyczał chłopak, tak jakby nagle sobie o czymś przypomniał.
        Quidditch miał dylemat, czy najpierw zająć się nowo napotkaną osobą, czy też wstać i podążyć za głosem swojego psiego kompana. W końcu zadecydował, że odezwie się w życzliwy sposób do tajemniczej istoty.
        - Uch… Tak! Znam drogę. Musisz iść… znaczy się nic nie musisz, ja tylko sugeruje, że to najlepsza droga... Znaczy się nie wiem czy najlepsza, ale zawsze nią chodzę. – Chłopak był widocznie zakłopotany. - No tak! Miasto! To nie daleko stąd.
        Zanim Quidditch wyjaśnił dokładnie smokołakowi, w którą stronę ma iść, przybiegł Rufi z kawałkiem mięsa w mordzie. To było to samo, co Lieselotta upolowała przed chwilą. Na widok dziczyzny chłopak uradował się i objął kundla. To była kolejna kłopotliwa sytuacja, bo Quidditch zignorował pytanie swojego rozmówcy. Mimo to po chwili przypomniał sobie, że nie był zbyt uprzejmy dla dziewczyny i próbował ją zatrzymać, bo przeczuwał, że druga taka szansa może się nie powtórzyć.
        - Przepraszam! Nie chciałem być nieuprzejmy i naprawdę chcę pani pomóc.
        ''A może by tak spróbować?'' – to była szybka myśl i szybka reakcja chłopca. Jego oczy zabłysły nadzieją. Nadzieją na znalezienie czegoś co utracił. Nadzieje na wspólne świętowanie. Nadzieją, że ktoś w końcu go zrozumie.
        - To naprawdę niedaleko stąd. Idąc tym szlakiem trafisz do miasta za jakieś pół godziny. Chyba że chcesz pójść ''skrótem'' niezauważona. Ja… ja naprawdę nigdy nie spotkałem nikogo o pani wyglądzie. Nie chce być nachalny, ale ja też idę do miasta. Mógłbym panią zaprowadzić w zamian za skromną sumę. Chyba… chyba, że mogłaby mi pani pomóc znaleźć…
        Quidditch ugryzł się w język i zastanowił czy warto się otwierać przed obcym. W końcu jakby to zabrzmiało ''szukam rodziców''. Przecież nie zabłądził w porównaniu do smokołaka. Cel chłopaka był dla niego ważny, bo nigdy nie utracił nadziei na znalezienie ojca i matki.
        - Z-znaleźć… pracę! – wyjąkał starając się nie narzucać i zmienić tok rozmowy. – Szukam większego zarobku. Co prawda nie mam jakiś większych talentów, ale mogę towarzyszyć pani do czasu aż znajdę ciekawsze zajęcie i bardziej opłacalne. W zamian oferuje moją sztukę, jako coś bo będzie nas podtrzymywało na duchu. A tak w ogóle mam na imię Quidditch…

Re: [Droga z wioski do miasta] Kiepski początek przygody...

: Pią Lis 02, 2018 6:29 pm
autor: Lieselotta
Czekała chwilę na odzew, lecz nie sądziła, że tak łatwo chłopak się speszy. Mimo to uśmiech na jej twarzy nie zrzedł, a wręcz poszerzył się - chciała pokazać obcemu, że nie ma się czego obawiać.
Usłyszawszy szczek, zwróciła głowę w stronę jego źródła, którym okazał się później szary kundel. Słowo wypowiedziane wcześniej przez młodzieńca zapewne było imieniem psa, toteż dziewczyna pomyślała, że był oswojony i nie powinien jej zaatakować. Sęk w tym, że podchodziła do zwierząt ze stosunkowo sporą dozą nieufności - jedne były podstępne, inne nieprzewidywalne, a jeszcze inne - agresywne. I głodne. Tak, tego należało się wystrzegać. Głodnych, nieprzewidywalnych i jednocześnie agresywnych bestii, nierzadko przez nią spotykanych.
Gdy chłopiec skończył swoją wypowiedź, w głowie Lieselotty pojawiła się pętla. Taka dość... poplątana i ciężka do rozwiązania. Skomplikowana niczym to zdanie, nad którym smokołaczka się przez jakiś czas głowiła. Po chwili jednak udało jej się coś z tego wywnioskować, a mianowicie: obcy znał trasę do miasta. W takim wypadku natychmiast się ucieszyła i roześmiała donośnie.
- Zabawny z ciebie dzieciak! - Puściła mu oczko i zbliżyła się o parę kroków. - W porządku. Cieszę się, że chcesz mi pomóc.
Słuchając dalej, co miał do powiedzenia, jej uśmiech powoli zaczął zamieniać się w rozgoryczony wyraz, a brwi zlatywały coraz niżej, ukazując zakłopotanie. Nie powinno to nikogo zdziwić, w końcu zażądał od dziewczyny pieniędzy w zamian za poprowadzenie jej do miasta... nawet, jeżeli chodziło o małą sumę, to ona nie miała przy sobie nic. Zupełnie nic.
Po chwili się jednak okazało, że za wcześnie oceniła sytuację. Gdy tylko usłyszała, że istnieje alternatywne wyjście z tej sytuacji, rozpromieniła się. "Znaleźć? Co znaleźć?" - odczekała chwilę, mając nadzieję, że młodzieniec szybko dokończy swoją intencję. Gdy jednak to się stało, podrapała się w potylicę i przybrała zamyśloną minę. "Hmm... fajny z niego dzieciak, więc... czemu by nie?"
- Zgoda! - Skrzyżowała ramiona i ponownie się wyszczerzyła. - Ale nie mów do mnie per pani. Nazywam Lieselotta, choć możesz mnie nazywać jak chcesz. To imię jest za długie. - Zaśmiała się. - Czasami wołają na mnie Liza. - Puściła mu oczko, a za moment podeszła jeszcze bliżej, tak, że stała tuż obok niego.
- O, i jeszcze jedno. Miło mi cię poznać, Quidditch. - Wysunęła dłoń na powitanie.

Re: [Droga z wioski do miasta] Kiepski początek przygody...

: Sob Lis 03, 2018 9:25 pm
autor: Quidditch
        - Wspaniale! Nie pożałuje pani! Uch, chciałem powiedzieć Li.. Lizo! Możesz mi mówić Quid. - Chłopak uścisnął dłoń smokołaka potrząsając ją energicznie jakby ściskał najlepszego przyjaciela, którego zobaczył po wielu latach. - Proszę za mną! Rufi, do nogi!
        Quidditch postanowił, że zaprowadzi Lieselotte szybszą drogą, bo jego pies nie wyczuwał zagrożenia, a miał on słuch i węch bardzo dobry. Szli przez las, ścieżkę wydeptaną przez ludzi - najprawdopodobniej myśliwych i przez samego chłopaka. Co chwilę oglądał się czy jego towarzyszka za nim nadąża. Dziwił się, że tak łatwo jej to przychodzi, bowiem nie wyglądała na kogoś kto przywykł do chodzenia pieszo.
        Rufi prowadził ich obu na wszelki wypadek, gdyby coś zechciało ich śledzić lub zaatakować. Quidditch zdążył w międzyczasie zjeść spory kawałek mięsa z dzika, co napełniło go energią wystarczającą do szybkiego przemieszczania.
        Nie minęło wiele czasu i cała trójka zauważyła w oddali małe miasto.
        - To tam! - Wskazał palcem chłopak. - To Grydania, a przynajmniej tak nazywają tę okolicę. Wiesz, każda nacja nazywa to inaczej, słyszałem nawet, że nazwano ją kiedyś ''Wychodek Ludzkości''. Ale to bardziej ciekawostka niż oczywisty fakt. Chociaż nie nazywano by tak tego bez powodu… Ech. Trochę się rozgadałem. Skupmy się na wejściu do miasta, nie chcę marnować twojego czasu.
        Od pewnego czasu każdy kto wchodził na tereny wioski musiał zapłacić myto, ale Quidditch znał sposób by ominąć tą formalność. Niewielka dziura w murze mogła załatwić ten problem.
        - To będzie ryzykowne, ale to jedyna droga, jeżeli nie chcesz mieć na głowie straży. Od czasu ostatnich morderstw czepiają się każdego, kto jest nowy lub wchodzi głównym wejściem.
        Quidditch położył rękę na niewielkim otworze i użył prostego czaru by zdjąć zaklęcie iluzji. Wtedy szeroka droga stanęła otworem.
        - To by było na tyle. Możemy wejść do środka. Ach tak! Nie powiedziałaś mi dokładnie gdzie chcesz się udać. Znam to miasto jak własną kieszeń i mam sporo kontaktów, choć są to bardziej kontakty z niższych sfer niż z arystokracji, jeżeli wiesz co mam na myśli.

Re: [Droga z wioski do miasta] Kiepski początek przygody...

: Śro Lis 07, 2018 11:49 pm
autor: Lieselotta
Podążyła wzrokiem za palcem Quidditcha. Grydania rzeczywiście nie wyglądała z daleka imponująco. Ani to wielkie, ani nazbyt przyjemne dla oka. Ot, zwykła mieścina. No ale cóż, Lieselotta nie przyszła tu na zwiedzanie. Miała określony cel, którego już prawie dosięgła. W porównaniu do wcześniejszej podróży, odnalezienie Erika powinno jej pójść niezwykle gładko. Zwłaszcza, że miała przy sobie przewodnika.
Przedzieranie się przez las po wydeptanych dróżkach nie zmęczyło ją jako tako. Natomiast gdy już dotarli do muru, skrzywiła się lekko. "I że niby ja mam się przecisnąć przez tą szczelinę?"
Gdy jednak chłopak zdjął zaklęcie iluzji uśmiechnęła się... To było bowiem całkiem sprytne.
- Szukam Erika Gjerde. Podobno prowadzi sklep w samym środku miasta i często tam przebywa. Nie mam pojęcia czy to jakaś szycha, ale mam do niego sprawę i wolałabym w miarę szybko się z tym uwinąć.
Pudełko z nieznaną zawartością przez cały czas trzymała w swojej torbie. Kilka dni temu odkryła, że jest zapieczętowane i nie da się go otworzyć w żaden konwencjonalny sposób. Jej wiedza na temat tego typu magii nie była wystarczająco duża, a gdyby ciekawość przejęła nad nią kontrolę i smokołaczka roztrzaskałaby pojemnik w celu zidentyfikowania jego treści, to zapewne nie otrzymałaby zapłaty. A na to nie mogła sobie w tym momencie pozwolić.
Po chwili spojrzała na Quidditcha i zmarszczyła lekko brwi. Nie była to oznaka zaniepokojenia, a raczej zamyślenia. Lieselotta zatrzymała wzrok na losowym punkcie i zastanowiła się nad wcześniejszymi słowami jej przewodnika.
- Wspominałeś coś o morderstwach. Czy mógłbyś wprowadzić mnie nieco głębiej w ten temat?

Re: [Droga z wioski do miasta] Kiepski początek przygody...

: Czw Lis 08, 2018 12:10 pm
autor: Quidditch
        - To było łatwe. Wystarczyło tylko skupić się na szczelinie i zrobić kilka prostych, delikatnych ruchów. Hm… mogę nauczyć cię tego później. W końcu nie zawsze będziemy razem. A nie wiadomo czy kiedyś ci się ta sztuczka nie przyda.
        Quidditch chciał jak najszybciej zaprowadzić Lieselotte do jej celu. Nie wiedział jednak gdzie szukać Erika, ale wiedział kto wie gdzie go szukać. Świat przestępczy nie był mu obcy, choć był zaledwie małym ''szczeniakiem'' w jej hierarchii.
        - Morderstwa? Nie ma ich wcale więcej niż w innych wioskach, choć tutaj prawo jest bardziej restrykcyjne, od czasu gdy zamordowano jednego z lordów, władców tutejszych ziem. – Chłopak podrapał się po głowie jakby chciał sobie coś przypomnieć – Nazywał się… ''jakoś-tam''. Nie ważne. Zaprowadzę cię do kogoś kto wie prawie wszystko o tych, którzy tu przebywają, żywi czy też martwi. Tylko nie rzucaj się w oczy, dobra?
        Wyglądając z zaułka, Quidditch, rozglądał się niepewnie. Jego wzrok był na tyle dobry, że zauważył żołnierzy, którzy najpewniej przeszukiwali okolicę w poszukiwaniu morderców a czasem nawet atakujących miasto bestii. Chłopak szybko obrócił się w stronę smokołaczki i swojego psiego towarzysza.
        - Słuchajcie. Mam plan. Jest tu dużo żołdaków, co nie jest dla nas korzystne. Jedyną szansą na odwrócenie ich uwagi jest improwizorka. To znaczy, że jedno z nas musi dać się przyłapać na jakimś przestępstwie, ale, tak żeby to nie było przestępstwo. – Chłopak podszedł do Rufiego i zdjął mu obrożę. – Piesku rób to co zazwyczaj.
        Plan był prosty. Chłopak wytłumaczył Lieselotcie, żeby krzyczała coś w stylu ''Pomocy! Bezpański pies mnie atakuje!'', lecz dopiero wtedy gdy kundel wybiegnie na gościniec. Wtedy na pewno mogliby przejść niezauważeni, bo dzikie zwierzęta są rzadko spotykane i przez to zajmowano się nim priorytetowo.
        - Nie przejmuj się. Rufi wychodził z gorszych kłopotów. Dlatego to zazwyczaj on zajmuję się walką i odwróceniem uwagi. Bo ma prawdziwy talent do przetrwania w trudnych warunkach.

        Idąc dalej we dwójkę, spokojnie przechodzili obok ludzi, którzy nie byli zainteresowani ich osobami, nawet niespotykanym wyglądem smokołaka. Każdy z mieszkańców miał własne problemy i nie chciał przysparzać sobie ich więcej.
        - Nie gap się na ludzi, to oni nie będą gapić się na ciebie – zwrócił uwagę chłopak. – To podstawa jeżeli chcesz być niezauważona. A tam gdzie idziemy, przyda nam się nieuwaga innych.
        Quidditch zaprowadził ją do budynku. Nie był jednak to sklep Erka, był na to za duży i zbyt wyniszczały. Chłopak wziął kilka głębokich oddechów i zapukał do drzwi trzy razy, odczekał chwilę, znowu zapukał trzy razy i raz kopnął drzwi. Szybko wytłumaczył Lieselotcie, żeby się nie odzywała dopóki nie da jej odpowiedniego znaku ręką.
        - Kto się tam dobija?! – zapytał zza drzwi niski, męski głos.
        - Przepraszam, proszę pana, ale szukam Dariego - odpowiedział Quidditch.
        - Quid to ty? Co ty na dziewięć piekieł tutaj robisz?
        - Długa historia, ale mogę opowiedzieć jeśli nas wpuścisz.
        - Nas? Ten kundel też tu jest? Mówiłem ci, żebyś go nie przyprowadzał!
        - Nie, skądże. To nowy ''ochotnik'', szef na pewno będzie zadowolony.
        - Dobra, wchodźcie, ale jeżeli robisz mnie w konia będziesz łykał własne zęby.
        Idąc przez korytarz, spotykali bezdomnych i drobnych złodziejaszków. Oboje nie mieli pieniędzy więc nie musieli się ich obawiać. Ale za to Dariego owszem. Był to wysoki, lekko umięśniony mężczyzna z widoczną blizną na lewym policzku i w czarnych szatach. Jego włosy były białe od pozostałości magicznych eksperymentów, ale można było je pomylić z siwymi, bo lata młodości miał już za sobą.
        - No proszę, proszę. Kogo tu przywiało. Nasz kochany kolega, zacny Quidditch, zechciał zaszczycić nas swoją obecnością. – Te słowa padły z ust kogoś kto siedział na czymś w rodzaju tronu, tylko bardziej ubogim. - Może masz dla mnie coś wartościowego? – spojrzał na smokołaka jakby był ciekaw co taka śliczność robi w tak podłym miejscu.
        - Ja… ja jestem pewien, że możemy się dogadać mimo to, że opuściłem miasto bez twojej zgody.
        - Oj tak! Dogadamy się! – Dario uśmiechnął się i przybliżył do ich dwojga. – Najpierw zrobicie to o co was ''proszę'', a później was wysłucham. Chodźcie ze mną.
        Chłopak wiedział co to znaczy. Przysługa za przysługę. Nie chciał się obarczyć odpowiedzialnością za Lieselotte, ale widocznie obydwoje wpadli w coś co komplikowało ich jakby się wydawało prostą podróż do celu.
        - Przepraszam, że cię w to wmieszałem – wyszeptał chłopak - Teraz będziemy musieli zrobić coś ''złego''. Inaczej całe miasto obróci się przeciwko nam. Jednak jeżeli zdołamy przekonać szefa do siebie, nie będziemy musieli się niczego obawiać, a może nawet dostaniemy pokaźną zapłatę….

Re: [Droga z wioski do miasta] Kiepski początek przygody...

: Nie Lis 11, 2018 12:45 pm
autor: Lieselotta
- Spróbuję - odparła, kiedy Quidditch poradził jej nie rzucać się w oczy. "Choć z tym wyglądem może być raczej trudno" - dodała w myślach.
Plan, który obmyślił, nie był wcale zły. A wręcz przeciwnie, Lieselotta uwielbiała udawać delikatne dziewoje w tarapatach. Ta koncepcja zawsze ją bawiła...
- Pomocy! Bezpański pies mnie atakuje! - pisnęła tuż po tym, jak pies wybiegł na gościniec. Niemal od razu rzucili się za nim strażnicy, tak więc plan można było uznać za zrealizowany. Smokołaczka uśmiechnęła się, gdyż nigdy nie przypuszczała, że trafi jej się tak dobry kamrat.
Choć... z drugiej strony nigdy też nie sądziła, że na jej drodze może pojawić się tyle przeszkód. Nie dość, że w Ifan-Tar miała na pieńku z żołdakami, to na dodatek Grydania okazała się niezbyt przyjaznym miejscem. "Chwila... czemu tamten wieśniak nie raczył mnie o tym poinformować?". Za moment jednak wzruszyła ramionami i machnęła ręką - "A co mi tam. To tylko kolejny argument, żeby potargować się z Erikiem"

- Oho! - omal nie krzyknęła, słysząc uwagę Quida. - Brzmi sensownie. Choć ja rzadko się ukrywam, bo zwykle nie jest mi to potrzebne. - Zamyśliła się przez moment i podrapała po policzku. - W sumie nawet wtedy, kiedy jest, to jakoś szczególnie o tym nie myślę. Ale wiesz co? Atak od frontu przynosi sporo frajdy! Musisz kiedyś tego spróbować. - Puściła mu oczko i roześmiała się. Co z tego, że był zapewne młodszy, słabszy i... mniej doświadczony... i może nawet nie umiał walczyć. Każdemu czasem przyda się wyszaleć i doznać tego przyjemnego uczucia, kiedy masz możliwość uderzenia swojego oponenta prosto w nos!
"Ach... jak ja tęsknię za tym uczuciem."
Kiedy dotarli do drzwi jakiegoś wyniszczonego budynku, chłopak nakazał jej zachować ciszę i tak też zrobiła. Z trudem, bo aż ją korciło, żeby wtrącić się w ich rozmowę, a nawet wyważyć drzwi. Całe te podchody zaczynały ją już nużyć. Mimo to zaciekawiło ją coś, co powiedział Quidditch.
Czy właśnie nazwał ją "ochotnikiem"?
Nie zapytała o to. Idąc korytarzem, posłusznie podążała za chłopakiem. Czuła, że wcześniej czy później wszystko się wyjaśni. Miała jednak nadzieję, że stanie się to wcześniej niż później, gdyż zawsze wolała wiedzieć, w jakiej sytuacji się znajduje, aniżeli polegać na czyichś obietnicach. To nie tak, że nie ufała Quiditchowi, lecz obawiała się, że on sam nie wie, w jakie bagno zamierza wdepnąć.
I poniekąd utwierdziła się w tym, widząc siedzącego na tronie podejrzanego typa. Ciekawe jak wielkie ego musiał mieć, aby nakazać swoim podwładnym-rzezimieszkom wybudować takie siedzenie? W dodatku uboga wersja wydała się smokołaczce jeszcze bardziej... zabawna.
No i się zaczęło.
- "My" musimy zrobić coś dla "niego", aby zechciał nam pomóc - odezwała się głośno, na tyle, żeby każdy ją słyszał. - Czy tak to szło, Quid? - Pomimo faktu, że zwracała się bezpośrednio do Quidditcha, to nie przestała wpatrywać się w jego rozmówcę. Była śmiała, arogancka i nie zamierzała tego ukrywać.
- Posłuchaj mnie, kolego - tym razem powiedziała do białowłosego. - Jestem tutaj tylko i wyłącznie z jednego powodu. Muszę spotkać się z Erikiem Gjerde, lecz nie wiem, gdzie się znajduje, dlatego albo mi powiesz, albo... sama go poszukam. - Nie chciała tańczyć, jak jej zagrają. Przestrogi Quidditcha nie robiły na niej wrażenia, tak samo jak ich przewaga liczebna. Mimo to jednak posłała mu pewne spojrzenie. Zawierało w sobie stanowczość, pewność siebie, ale i do pewnego stopnia pokorę.
"Wybacz, dzieciaku. Rozegramy to na mój sposób, bez złych uczynków ani poniżającego lizusostwa" - i choć nie mógł słyszeć jej myśli, to powinien chociaż odczytać z jej twarzy co poniektóre emocje.

Re: [Droga z wioski do miasta] Kiepski początek przygody...

: Pon Lis 12, 2018 7:39 am
autor: Quidditch
        -Twarda sztuka. Lubię takie kobiety. – Dario uśmiechnął się. – Masz większe jaja od moich chłopców na posyłki. I oczywiście od Quida.
        W sali wybuchł gwałtowny śmiech. Jednak Dario podniósł rękę w geście ciszy.
        - Cisza! Może nie ma tyle iskry co reszta, ale wie z kim trzymać. A to najważniejsze.
Szef zbójów podszedł bliżej do Lieselotty.
        - Nie wiem co ci o mnie naopowiadał Quid, ale wiedz, że umiem się odwdzięczyć. Nie tylko pieniędzmi ale i kontaktami z wyższych sfer. Nudzę cię? W takim razie zgoda, zaprowadzę was do Erika osobiście. Jednak…
        Dario wyciągnął zza pasa list podpisany przez nowego lorda, na którym widniał rozkaz aresztowania, każdego kto przybył do miasta i nie złożył daniny na rzecz tutejszej władzy. Quidditch widział ten zwój wcześniej i domyślał się, że chodzi o ich dwoje. Nie zostali wpisani do raportu ludności, gdyż nie mieli wystarczająco pieniędzy by to zrobić. Co oznaczało problemy w przemieszczaniu się, nie będąc ściganymi przez prawo.
        - Chodzi o to, że możemy być posądzeni o morderstwa – wyjaśnił Quidditch. – Nawet jak opuścimy miasto czy też podejmiemy się walki, to i tak zrobimy sobie więcej wrogów niż przyjaciół.
        - Widzisz więc, że najpierw musisz udowodnić, że nie jesteś mordercą. Inaczej nic nie zdziałamy ani ty ani ja. – Dario uśmiechnął się jeszcze szerzej niż wcześniej.
        - To śmieszne. Tego testu nie da się przejść – zwrócił uwagę chłopak.
        - Normalny człowiek nie, ale ktoś inny miałby szanse, ktoś wyjątkowy. Och, czyżbyś nie wiedział, że twoja towarzyszka jest smokołakiem?
        Quidditch obrócił się w stronę Lieselotty. Przez chwilę nic nie mówił. Ale uprzedził jej reakcje.
        - To nic. Przynajmniej rozumiem dlaczego przez całą drogę byłaś poirytowana. - Chłopak puścił jej oczko. - Według mnie smoki są piękne i nie jestem godzien być twoim towarzyszem.
        - Zanim się rozpłaczesz jak niemowlę, wyjaśnię na czym polega test. – Szef zbójów spoglądał z powagą na Lize. - Otóż musisz mnie pokonać.

        Arena była dość spora nawet jak na tamtejsze warunki. Wokół niej były umieszczone rzędy krzeseł, a strop był dość kruchy i popękany - widocznie często korzystano z tego miejsca. Ślady krwi był prawie wszędzie... Nawet na miejscach na widowni.
        - Masz szansę się wycofać. Jeżeli spełnisz moją ''prośbę'' zapomnę, że kiedykolwiek odważyłaś się mi przeciwstawić.
        - Posłuchaj - zwrócił się do niej Qiudditch. - Jeżeli podejmiesz się wyzwania i wygrasz, całe miasto będzie cię nosić na rękach. Dario jest bardzo potężnym magiem. Ten typ posiada zdolności przekraczające ludzkie pojęcie. Dla tego nikt z Grydani go nie może powstrzymać przed przejęciem władzy. Ale ty jesteś z zewnątrz, ciebie jeszcze nie kontroluję, ale zrobi to na pewno, gdy tylko stracisz czujność lub z nim przegrasz.
        - Koniec narady! Walczysz ze mną czy nie?

Re: [Droga z wioski do miasta] Kiepski początek przygody...

: Pon Lis 19, 2018 7:56 pm
autor: Lieselotta
Świstek pokazany przez białowłosego nic Lieselotcie nie mówił, choć nawet, gdy Quidditch poinformował ją o kłopotach z nim związanych, dziewczyna jedynie prychnęła, jakby nie miało to dla niej żadnego znaczenia. A, szczerze mówiąc, nie miało. Bo czym byli ludzie bawiący się w żołdaków w obliczu smokołaka? A tym bardziej w obliczu Lizy, która wykazywała się nieobliczalnością i lekkomyślnością. Innymi słowy: była jak tykająca bomba, której w żaden sposób nie dało się przewidzieć.
Z niecierpliwością słuchała dialogu, który wywiązał się między Quidem a Dariem. Była lekko zaskoczona faktem, że Dario rozpoznał w niej smokołaka i zastanawiało ją, czy dowiedział się tego patrząc w jej gadzie oczy, czy może poprzez odczytanie jej aury. Obie opcje były możliwe, jednak... druga wydawała się bardziej prawdopodobna. A skoro tak, to by znaczyło, że białowłosy posiada niezgorszą wiedzę na temat technik tajemnych i może nawet... jest magiem? Dziewczyna nie mogła tego wykluczyć. Prędko posłała Quidditchowi uśmiech, usłyszawszy jego następne słowa. To prawda, smoki są piękne.
"Gdybym naprawdę uważała, że nie jesteś godzien, to nigdy bym za tobą nie podążyła, Quid" - pomyślała, patrząc w jego błękitne oczy.

Wydarzenia, które nastąpiły tuż po tym, wcale nią nie wstrząsnęły. Wręcz przeciwnie, smokołaczka niezmiernie się ucieszyła słysząc propozycję Daria. Pokonać go? Żaden problem! Nawet jej przez myśl nie przeszło, że to może okazać się prawdziwym wyzwaniem. Nawet nie pomyślała o tym, że białowłosy mógł być w stanie ją pokonać. A jednak, przestroga Quidditcha zasiała w jej głowie ziarno niepewności. Czy aby na pewno nie miała ona swojego uzasadnienia?
"Nie."
Uśmiechnęła się pod nosem, a ten wyraz odzwierciedlał jej pewność siebie.
- Oczywiście!
Wkroczyła dumnie na arenę. Uniosła głowę i spojrzała mężczyźnie prosto w oczy. Po chwili stanęła naprzeciwko niego, oddalona o kilka sążni, by zmierzyć go bacznie wzrokiem.
Odruchowo uniosła rękę i sięgnęła za plecy. Przez krótki czas machała nią na lewo i prawo, próbując chwycić coś, czego... już dawno tam nie było.
Syknęła zaciekle i zbeształa się za własne zapominalstwo. Nie miała broni. Musiała w takim wypadku postawić na coś innego. Do wyboru miała trzy opcje: szpony, płomienie albo... wszystko na raz.
Ponownie jej twarz ozdobił uśmiech.
- Zaczynamy?

Re: [Droga z wioski do miasta] Kiepski początek przygody...

: Śro Lis 21, 2018 6:40 am
autor: Quidditch
        Białowłosy szef zbójów był gotowy do walki, wcześniej rzucił już na siebie dość potężne zaklęcia ochronne. Jego aura połyskiwała jasnym światłem, a mięśnie urosły nieznacznie, lecz stały się bardzo twarde o czym smokołaczka miała się dopiero przekonać. Dario nie wybrał żadnej broni. Quid raczej nie sądził, że to z powodu, że przeciwnik też jej nie posiadał. Ten typ nie był aż tak uczciwy, nawet dla słabszych przeciwników. Lieselotta nie była jednak słaba, ani trochę. Choć jej pierwotny wygląd nie wskazywał na kogoś kto były niebezpieczny, to wszyscy zebrani wokół areny wiedzieli, że ukrywa swoją prawdziwą naturę.
        To już było przesądzone. Walka rozpoczęła się w momencie gdy sędzia wstąpił pomiędzy nich i dał wyraźny znak ręką, po czym zniknął, jakby użył jakiegoś zaklęcia teleportacji.
        Dario wiedział co robi, a przynajmniej tak mu się wydawało w pierwszych pięciu minutach walki. Na początku uderzył o podłożę stopą wywołując trzęsienie ziemi. Gdyby Lieselotta postanowiła przelecieć nad nim, on sam użyłby wiru by osłabić jej lot i ewentualnie chwycić ją za ogon by mocno nią zakręcić oraz nagle uderzyć jej ciałem o ścianę. Jednak jeżeliby postawiła na walkę frontową czy też w zwarciu, zamroziłby ją zaklęciem dostatecznie mocno, by spowolnić jej ruchy i zyskać parę sekund na jej ogłuszenie. Był też przygotowany na zioniecie ogniem. Jego skóra była pokryta lepką mazią uodporniającą na ogień, jednak ta cecha miała swój limit i przy dłuższym przebywaniu pod działaniem żywiołu po prostu się wyczerpywała. Dario miał także asa w rękawie, gdyby smok okazał się silniejszy. On sam zamieniłby się w trolla, co jednak byłoby głupotą z jego strony, bowiem te istoty były podatne na ogień. Szybka kalkulacja ciosów i uderzeń ze strony obu przeciwników wskazywała na wyrównaną walkę. Ostatecznie Dario przegrał walkę po dziesięciu minutach. Nie docenił sprytu i zapału smokołaczki. Leżał na kolanach i przemówił do niej z nienawiścią w głosie.
        - Nie pokonasz mnie! Nie, dopóki żyję! – oznajmił, jakby chciał to wykrzyczeć.
        W tym samym momencie wyciągnął zza rękawa sztylet i pchnął go w swój brzuch. Krew wyprysnęła strumieniem z jego bebechów. ''Honorowe samobójstwo?'' – Quidditch w to wątpił.
        Gdy zgromadzeni ludzie podziwiali sztukę walki i zwycięstwa Lieselotty, nagle powstało trzęsienie ziemi, potężniejsze od wcześniejszego i bardziej efektowne. Arena znajdowała się pod ziemią, więc było pewne, że tylko nieliczni przeżyją powtórny wstrząs. Coś co zdawało się być sufitem, spadało na nieszczęsnych sługusów Dario wielkimi odłamkami. Najwidoczniej to była zemsta za upokorzenie jego osoby. Poświęcił swoje życie by nikt, a w szczególności Lieselotta nie wyszedł z tego żywy.
        Quidditch szybko zwrócił na siebie uwagę smokołaczki, krzycząc jej imię i wskazując niewielką dziurę w górnej warstwie ziemi.
        - Lieselotta! Tędy! Leć tam! Przebij się przez to! To jedyne wyjście z tej przeklętej jaskini!
        Chłopak spoglądał na nią jakby prosił o pozwolenie na wejście na jej grzbiet i pofrunięcie razem z nią. Miał nadzieję, że rozpoznała ten znak i nie zapomni o nim, bowiem Quid nie potrafił latać, a tylko tak mógł się uratować by nie trafić przedwcześnie do grobu wraz z innymi bandziorami.

Re: [Droga z wioski do miasta] Kiepski początek przygody...

: Pią Lis 23, 2018 9:15 pm
autor: Lieselotta
Jak można się było spodziewać, Lieselotta niemal od razu przybrała swoją smoczą postać. To pomieszczenie było naprawdę wielkie, dlatego też nie musiała przejmować się swobodą ruchów i polem do manewru.
Aby widownia miała jakikolwiek sens, smoczyca ryknęła groźnie i z całej siły uderzyła ogonem o ziemię. Pokaz był jak najbardziej udany, gdyż podłoże zostało wgniecione do tego stopnia, że każdy zamilkł. Po chwili jednak okoliczni gapie wznieśli donośne okrzyki, domagające się przelewu krwi. I w tymże momencie na arenę wkroczył sędzia, który dał im znak rozpoczynający walkę.
Zaraz po tym, jak zniknął, dziewczyna wykonała parę kroków w stronę przeciwnika. Prędko jednak zachwiała się i omal nie przewróciła. Nie było to wywołane niezdarnością, a trzęsieniem ziemi, które, jak się domyśliła, było sprawką szefa zbójów. Zaatakowanie w tej sytuacji od frontu wydało jej się nie najlepszym posunięciem. Dodatkowo wiedziała, jak można załatwić to wszystko jednym atakiem. Miała oczywiście na myśli jej ulubiony żywioł - ogień.
Nabrała powietrza w płuca i momentalnie zionęła strumieniem pomarańczowych płomieni, gorących i gwałtownych. Dla pewności utrzymała ten stan przez jakieś pięć sekund. Gdy zaprzestała, ku jej zdziwieniu Dario jeszcze żył. Ba! Był tylko lekko przysmolony i nie doznał poparzeń! Czy to nie wydało się Lieselotcie dziwne? Oczywiście, że tak. Przynajmniej z początku. Wkrótce jednak dostrzegła, że jego skórę pokrywa... coś. Jakiś olej, maź bądź krem, który mógł być przyczyną jego niespotykanej odporności. Ale na nieszczęście białowłosego, Liza się przez to nie zraziła. Dało jej to jedynie do zrozumienia, że skoro z dystansu nie zdoła go pokonać, to uczyni to w walce bezpośredniej. "Nic bardziej prostego"
Podbiegła najbliżej, jak tylko mogła, by za chwilę poczuć na sobie spowalniające ruchy zaklęcie. Jej ciałem wstrząsnął nieprzyjemny, chłodny dreszcz, a ona sama przez krótki moment była zdezorientowana. Widziała jednak Daria i wiedziała, co miał zamiar zrobić. Chciał ją ogłuszyć i szczerze mówiąc zrobiłby to... gdyby nie ogon Lizy, który nagle zahaczył o jedną z nóg jej oponenta. Dziewczyna już się otrząsnęła. Wykorzystała tę okazję i szybko wgryzła się w jego ramię. Poczuła w pysku metaliczny posmak krwi i zaraz po tym machnęła łbem, w ostatniej chwili poluźniając szczęki rzuciła go na jakieś pięć sążni stąd. Zerknęła na zbója spode łba, zastanawiając się, czy ma jeszcze jakieś sztuczki do pokazania. Nie zdziwiła się widząc, że mężczyzna narzucił na siebie jakieś zaklęcie. Po chwili jego ciało zaczęło się... zmieniać. Przybrało formę trolla, co może trochę ją jednak zaskoczyło.
Zaskoczyło pozytywnie...
Pomyślała, że stracił rozum, bowiem te istoty były niezwykle podatne na ogień. Na ogień! Żywioł, którego Lieselotta miała pod dostatkiem! Niezależnie od tego, czy jej przeciwnik smarował się jakimiś specyfikami - jeżeli smoczyca włoży w następne zionięcie wystarczająco dużo mocy, nawet one nie zdołają go uchronić przed rozległymi oparzeniami.
I stało się zupełnie tak jak przypuszczała. Ogień wyleciał z jej pyska i niemal wybuchł w kontakcie z trollem, który chwilę później na powrót przybrał postać białowłosego człowieka.
To, co się potem stało bardzo ją zaskoczyło. No bo kto by przypuszczał, że koniec końców Dario wbije sobie sztylet w brzuch? Dziewczyna ryknęła na niego wściekle.

"Tchórz!"

Również to, co nastąpiło zaraz po tym wywołało u niej wzburzenie. "Co za podstępna szumowina! Nie potrafi nawet dotrzymać danego słowa!"
Nerwowo rozglądała się za jakimś wyjściem, momentami zerkając na przygniatający sługusów Dario sufit. Usłyszawszy wołanie Quidditcha, odnalazła go i podążyła wzrokiem we wskazanym przez niego kierunku. Z łatwością dostrzegła niewielką dziurę, a gdy ponownie się na niego obejrzała, zauważyła też coś jeszcze. A mianowicie - jego błagające spojrzenie.
Ten pomysł co prawda wydał jej się... nieco hańbiący, lecz przecież w tej sytuacji nie miała nawet czasu, by się nad czymś takim zastanawiać. Przykucnęła obok niego bardzo nisko, niemal się kładąc, aby mógł w miarę sprawnie się wspiąć.
Miała nadzieję, że chłopak usadowił się w bezpiecznej odległości pomiędzy kolcami na jej grzbiecie i mocno się czegoś złapie, bo po wzbiciu się w powietrze nie mogła go pilnować na tyle, na ile by wolała. A nie chciała, żeby przypadkiem wypadł w trakcie lotu. Upadek mógłby... skończyć się tragicznie.
Poleciała w stronę otworu, zręcznie omijając spadające odłamy sufitu. Wzięła olbrzymi rozpęd, a gdy znalazła się już niemal w obrębie dziury, zionęła ogniem, ułatwiając sobie przebicie się na drugą stronę.
"Nareszcie!" - Niezmiernie ucieszyło ją wydostanie się z tamtej nory. Miała wrażenie, że Quida również.
W pewnym momencie zahamowała. Zawisła w powietrzu i rozejrzała się dookoła. Wyszukawszy odpowiednie miejsce do lądowania, tym razem już nieco spokojniej poszybowała w tamtą stronę i odstawiła chłopaka na ziemię. Natomiast ona sama powróciła do swojej ludzkiej formy, uśmiechnęła się i przeciągnęła, niczym leniwy kot. "Dobrze jest od czasu do czasu rozprostować kości!"
- No więc... - zagadnęła do swojego młodszego kolegi, lekko marszcząc przy tym brwi. - Co ciebie dokładnie łączyło z tamtym kanciarzem? - Wyraźnie użyła czasu przeszłego mając przy tym pewność, że Dario zginął w tamtych ruinach. A skoro już znaleźli się w bezpieczniejszym miejscu, pomyślała, że zanim przetrząśnie miasto w poszukiwaniu Erika Gjerde, dowie się chociaż czegoś więcej na temat swojego własnego towarzysza.

Re: [Droga z wioski do miasta] Kiepski początek przygody...

: Sob Lis 24, 2018 5:56 pm
autor: Quidditch
        Quid nie ukrywał ulgi po tym jak wydostał się na świeże powietrze. Gdy tylko zszedł z pleców smokołaczki, poczuł coś czego nie czuł od czasu gdy spotkał Lieselottę. ''Czy to radość? Nie, przecież zginęło tyle osób"… Znał większość z nich i nigdy nie życzył im śmierci. Co prawda miał u nich długi, a przynajmniej u większości z nich.
        - Więc chcesz wiedzieć, co mnie z nimi łączyło? Powiem ci, bo ci ufam. To była moja rodzina. Nie, nie prawdziwa, tylko tak jakby… zastępcza. Nie będę po nich płakał, ale wiedz, że będzie mi ich wszystkich brakowało. No może oprócz Dario, bo był to drań, hipokryta i zakompleksiony sadysta z wybujałym ego, ale możliwe, że właśnie dlatego został kryminalistą.
        Quidditch nie chciał urazić nikogo, zwłaszcza swojej towarzyszki, więc postanowił zrobić to o co prosiła go od początku i doprowadzić do Erika Gjerde. Najpierw jednak wytłumaczył jej swoją sytuację by nie było wątpliwości, że nie jest on takim bydlakiem jak pozostali.
        - Tak już bywa. Jedni żyją w luksusach, a drudzy muszą się naharować by zdobyć choć kawałek chleba. Nie było mi dane żyć jak uczciwy obywatel. Wiedz jednak, że gdybym miał wybór, pracowałbym ciężko i wytrwale, ale zrozumiałem, że to nie dla mnie. Więc nie miałem szans na zatrudnienie, bo wszyscy patrzyli na mnie jak na jakiegoś zbira czy niesfornego smarkacza. - Quid wyraźnie posmutniał. - Nie zawsze tak było. Moi rodzice uczyli mnie, że na wszystko trzeba sobie zasłużyć i nigdy nie pozwalali mi iść na skróty. Jednakże wszystko potoczyło się tak, że musiałem zrezygnować z tego co mi wpojono i zacząć żyć jak ktoś kim zawsze gardziłem… I to by było na tyle. Czas ruszać.
        Teraz, gdy Dario zginął, wszyscy będą się zastanawiać co się stało i kto tego dokonał. Prędzej czy później mieszkańcy Grydanii odkryją prawdę. A wtedy Liza będzie jedną z osób, które będą traktowane jak bohaterowie. Teraz gdy wszystko idzie w dobrym kierunku, możliwe, że nie będzie musiała ukrywać się na siłę i będzie mogła robić dokładnie to co chcę. Quidditch mimo wszystko cieszył się z obecnej sytuacji. Nigdy nie sądził, że może mieć szansę na znalezienie kogoś, kto będzie aż tak potężny i tak blisko z nim związany.
        - Chodźmy do tutejszego garnizonu. Teraz nie ma powodu do ukrywania czegokolwiek, bowiem nikt nie sprawuje niszczycielskiej kontroli nad tutejszymi mieszkańcami ani buntownikami. Szybko znajdziemy miejsce przebywania tego całego Erika.
        Wszyscy byli w szoku. Nikt nie pojmował co się stało. Choć wielu łączyło niektóre fakty z Lizą, to nikt nie odważył się o nic ją spytać. Jeden z żołnierzy, który wyraźnie odczuwał jej aurę, zaprowadził ją i chłopaka do właściwego sklepu. To zdawało się dziecinnie łatwe, ale większość budynków była podobna, więc nie było to aż tak oczywiste, który to sklep. Quidditch, korzystając z okazji zapytał strażnika o swojego psiego przyjaciela. Szybko dowiedział się, że go złapano. I wkrótce zostanie uśpiony, co zaniepokoiło chłopaka. Poprosił smokołaczkę by załatwiła swoje sprawy i przyszła do niego do schroniska.
        - Mam dla ciebie propozycję. Dla ciebie i Rufiego. Jeżeli będziesz miała czas i mogłabyś przyjść to zapraszam. - Chłopak puścił jej oczko i cicho się zaśmiał. - Wiele piesków na mnie czeka. Ktoś musi się nimi zająć, ale potem możemy spróbować zrobić coś razem. Coś takiego wspaniałego jak dzisiaj dokonałaś. Muszę ci podziękować, gdyby nie ty, żyłbym w ciągłym strachu. Ale teraz jestem kimś innym, kimś kim zawsze chciałem być… Do zobaczenia! Oby wkrótce!

Re: [Droga z wioski do miasta] Kiepski początek przygody...

: Pon Gru 10, 2018 12:46 am
autor: Lieselotta
Stojąc przed sklepem nie zastanawiała się ani nad enigmatyczną odpowiedzią Quidditcha, ani nad własną reputacją w tej jakże kłopotliwej mieścinie. Gdy już pożegnała się z chłopakiem posyłając mu łobuzerski uśmiech, jedynym, co jej przeszło przez przekrzywioną ze zdumienia głowę była prosta myśl: "Spodziewałam się czegoś więcej."
A ta myśl tyczyła się oczywiście budynku, na którym skupiła całą swoją uwagę, bowiem nie wyróżniał się on swoim rozmiarem czy nawet strukturą. Drewniana, niedbale wykrojona tabliczka przygwożdżona do drzwi, przedstawiająca zapisane niechlujnym pismem słowa: "Sklep Erika Gjerde" nie zażenowała Lieselotty równie mocno, co znajdująca się tuż obok, dopisana przez zapewne jakieś dziecko, obelga "Erikowi capi z pyska! Jeśli obawiacie się o własne życia, omijajcie to miejsce szerokim łukiem!".
Dziewczyna sięgnęła za klamkę i otworzyła drzwi, które, niestety, stawiały opór i skrzypiały przy tym niemiłosiernie. To była kolejna rzecz, która wywołała u niej poczucie zaniepokojenia - czy Erik aby na pewno będzie w stanie jej zapłacić? Powoli wzbierało się w niej oburzenie, a nawet wściekłość. Poczuła się oszukana... lecz nawet, jeśli jej obawy okażą się prawdziwe, smokołaczka nie zostawi tego tak po prostu.
Prędko dostrzegła siedzącego za ladą mężczyznę, odzianego w łachmany i czytającego gazetę. Albo raczej, sprawiał jedynie wrażenie czytającego, gdyż skryta za trzymanym przez niego czasopismem twarz była jakby uśpiona, oczy przymknięte, natomiast z jego gardła wydobywało się ciche chrapanie, świadczące o tym, że właśnie ucinał sobie drzemkę.
Liza przez moment wpatrywała się w niego z pełnym irytacji spojrzeniem, jednak już po chwili przekroczyła próg budynku i przymknęła drzwi. Jej węch można nazwać popsutym, dlatego też docierające do jej nozdrzy zatęchłe powietrze nie wywarło na niej żadnej reakcji - nie miała nawet pojęcia o tym, jaką była szczęściarą.
Powoli ruszyła wgłąb sklepu, rozglądając się dookoła. "Same rupiecie" - pomyślała, omiatając wzrokiem powystawiane na sprzedaż przedmioty. Znajdowało się tam niemal wszystko - od zardzewiałych, żelaznych garnków przez wszelkiego rodzaju obuwia i szaty, aż po oręża, czy nawet zbroje... jednak to wszystko nie robiło prawie żadnego wrażenia. Nie trzeba było wytężać wzroku, aby dostrzec, że na większości oferowanych towarów znajdowały się liczne skazy, oznaki niewłaściwego użytkowania lub zwyczajna przestarzałość. Lieselotta w końcu pojęła, dlaczego nie ma tutaj klientów - to miejsce było jednym wielkim skupiskiem śmieci.
Podeszła do lady i postukała w nią kilka razy pięścią. Gdy jednak to nie wywołało żadnego efektu, dziewczyna wypróbowała bardziej konkretny sposób.
- Hej! Zbudź się! - warknęła.
Mężczyzna wyraźnie się przestraszył, gdyż omal nie spadł z krzesła. Kiedy już się jednak nieco uspokoił, spróbował logicznie wytłumaczyć sobie całą sytuację. Niestety, nie udało mu się to - nie miał bowiem pojęcia, dlaczego jakaś kobieta wstąpiła do jego sklepu i postanowiła go obudzić. Czyżby klientka?
Machnął głową na boki w przeczącym geście. Nie, oczywiście, że nie. On nie miał klientów, bo zresztą kto zechciałby zawitać do takiej rudery?
- Ty jesteś Erikiem Gjerde? - Z jej ust wyrwało się tym razem pytanie, choć brzmiało ono bardziej jak stwierdzenie, niecierpiące sprzeciwu. Sklepikarz przez chwilę zawahał się i spojrzał na nią. "Czy ta ślicznotka się zgrywa?"
Po chwili jednak zdołał wyłapać jej niekoniecznie miłe spojrzenie, a wtedy odparł, z wielką dozą nieufności.
- Zależy, kto pyta...
Smokołaczka prychnęła pod nosem, uznając to za potwierdzenie. Wyjęła paczuszkę i pokazała ją Erikowi, na co ten się momentalnie ożywił.
- Nie sądziłem, że dotrze tak prędko. - Uśmiechnął się. - Dziękuję! Bardzo ci dziękuję!
Gdy wyjął ręce po pudełko, Liza cofnęła się nagle do tyłu, chowając je za plecami.
- Nie tak szybko - odparła oschle. - Najpierw moje pieniądze.
Mężczyzna był wyraźnie zmieszany. Po chwili zmarszczył brwi, jakby ktoś go w jakiś sposób oszukał.
- Ten, który ci to dawał, nie zapłacił?
Dziewczyna przegryzła delikatnie wargi z podirytowania.
- Nie.
- Ale... ja nic... - Zatrzymał się w połowie zdania, gdyż odpowiedź przerwała mu najemniczka.
- Tylko nie mów, że nic nie masz! - Ton jej głosu w pewnym momencie wyraźnie się uniósł, a mężczyzna zamilkł. Jedynie schował głowę wiedząc już, że stojąca przed nim osoba nie odda mu przesyłki, dopóki nie otrzyma należnego jej wynagrodzenia. Szczerze powiedziawszy Erik nawet nie zastanawiał się w tamtym momencie, jak Lieselotta pokonała taki szmat drogi w dość krótkim czasie, ani tym bardziej czy aby na pewno była człowiekiem.
Smokołaczka ponownie zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. "Coś tu przecież musi być, prawda? Coś równie cennego, a może nawet... coś czego szukam?" I w ten oto sposób dostrzegła przymocowany nad jedną z półek wielki, dwuręczny miecz, którego ostrze błyskało co chwilę w tym stosunkowo słabym świetle.
Mężczyzna pochwycił jej spojrzenie. W tamtej chwili kropelka potu spłynęła po jego policzku, a on sam zesztywniał z przerażenia.
- Tamten miecz. Daj mi go, a zapomnę o pieniądzach.
- Nie mogę! To najlepszy towar, jaki posiadam!
- Więc mówisz, że powinnam wyrzucić twoją przesyłkę prosto do Kryształowego Jeziora? - Nie wiedziała, dlaczego akurat to miejsce obrała za przykład. Chyba zwyczajnie jako jedyne przyszło jej do głowy.
- Ja... No więc... A, dobra, niech ci już będzie! - Zwrócił ręce ku górze w zrezygnowanym geście, po czym wstał, zdjął miecz ze ściany i osobiście wręczył go Lieselotcie. - Przecież od tego nie zbankrutuję... - mruknął pod nosem, kierując te słowa do samego siebie.
Dziewczyna na powrót odzyskała dawny entuzjazm. Chwyciła w dłonie swój nowy oręż i machnęła nim kilka razy, sprawdzając jego ciężkość. "Idealny!"
Oddała mężczyźnie jego przesyłkę, a już za moment opuściła budynek.
Ponownie stała w tym samym miejscu, w którym uprzednio pożegnała się z Quidem. Po krótkiej chwili przemyśleń ruszyła w stronę pierwszego lepszego gwardzisty i spytała:
- Którędy do schroniska?

Re: [Droga z wioski do miasta] Kiepski początek przygody...

: Pon Gru 17, 2018 7:56 am
autor: Quidditch
        Schronisko dla psów (i innych zwierząt) na pierwszy rzut oka nie wyglądało aż tak źle jak można było się spodziewać, a wręcz przeciwnie. Płot odgradzający większą jego część od reszty budynków i terenu był pokryty twardą, metalową siatką szarą i błyszczącą. W porównaniu do większości murów otaczających miasto nie miał w sobie prawie żadnej dziury, prawie żadnego zaniedbania, czy nierównego przechylenia. Ten paradoks był spowodowany po części przez nałożoną na ogrodzenie barierę magiczną stworzoną między innymi dzięki rozporządzeniu Lorda Ankera - wybranego po swoim zmarłym poprzedniku.
        Quidditch dawno nie odwiedzał tego miejsca. Nie ze względu na Rufiego, lecz na swoją osobę. Bowiem schronisko to było między innymi powodem opuszczenia przez niego miasta. Widział on zbyt wiele by można było mu pozwolić na swobodne poruszanie z obawy przed ujawnieniem większości spraw powiązanych z tym ośrodkiem. Ale to było już nieaktualne. Po śmierci Dario zapanował chaos i nieład, co dawało chłopakowi szanse na odbudowanie swojej reputacji.
        Podążając w stronę głównego wejścia omijał poniektórych ludzi, skocznym krokiem, nucąc sobie piosenkę o tym jak dobrze być wolnym. W międzyczasie zaczepiano go kilkakrotnie, a on w swej radości odpowiadał: ''umarł król, niech żyje król''. To była dla niego pierwsza oznaka zmian, które miały dopiero nastąpić, a już teraz większości mieszkańcom otworzyły się oczy na to co uczynił i miał zamiar uczynić martwy białowłosy szef zbójów. Zupełnie jakby wszyscy obudzili się ze snu czy raczej koszmaru, trwającego całe lata.
        Quid uścisnął rękę strażnika przy bramie schroniska i serdecznie go objął.
        - Witaj bracie! – przywitał go chłopak z uśmiechem na twarzy.
        - Co ty robisz do chole… - Odsunął go zakłopotany strażnik.
        - Nic, nic! – spoważniał trochę błękitnooki chłopak. – ''Umarł król, niech żyje król''.
        - Serio? – mężczyzna zapytał z niedowierzaniem. – Jeżeli to mówisz to… to już po wszystkim? Tak po prostu, klątwa została zdjęta?
        - Żebyś wiedział, byłem tego światkiem! Opowiem ci wszystko później! Chce się widzieć z Rufim!
        Mężczyzna stróżujący przy bramie patrzył na chłopaka jakby zastanawiał się czy ten nie robi go w konia. Jednak jego postawa wskazywała na to, że to co mówi jest prawdą i dlatego wpuścił go bez większego sprzeciwu.
        Wnętrze nie było aż tak zadbane jak ogrodzenie. Właściwie było w gorszym stanie od większości okolicznych budynków. Odchody i zapach psiego moczu były tak intensywne, że z trudem można było oddychać. Taki stan rzeczy utrzymywał się odkąd masowo zaczęto chwytać dzikie zwierzęta, a w szczególności bezpańskie psy. Ściągano do tego miejsca stworzenia zdolne do jakiegokolwiek posłuszeństwa i tresowano je dla niezbyt szlachetnej działalności jaką prowadził Dario tylko po to by przejąć władze nad ludzką rasą.
        Samych psów było w ośrodku ponad kilkaset, a innych gatunków zaledwie o połowę mniej. Każdy osobnik miał na sobie obrożę identyfikacyjną. Niezależną od kolejności złapania. Mimo ciężkich warunków zwierzęta były zadbane i dożywione do tego stopnia, że większość z łatwością przystosowała się do swoich nowych panów.
        Quidditch nie marnując zbyt dużo czasu pobiegł do klatki, w której było około pięćdziesiąt psów wysokiej rangi, oznaczonej numerem E-9. Skrót ten oznaczał elitę z plutonu dziewiątego, znanego także jako ‘’Oddział Diablo’’. Ta nazwa wzięła się z jego nadzwyczaj skutecznego pokonywania wrogich jednostek oraz braku pohamowań walce. To drugie nie było o tyle zaletą co wadą, bowiem wspomniane posłuszeństwo w bitwie było podstawą wymaganą do osiągnięcia wygranej. Niektóre osobniki z owego oddziału były tak nieoswojone i dzikie, że nie było mowy o ich tresowaniu. Tak więc byli jednoznacznie skazywani na eksterminacje.
        Będąc blisko klatki swojego psiego towarzysza Quid zawołał go do siebie, a ten natychmiast zaczął ujadać i machać radośnie ogonem. Chłopak nie był aż tak przygotowany, żeby móc od razu uwolnić Rufiego, ale widział jak to zrobić za pomocą kilku sztuczek.

        Prosta robótka kieszonkowa spowodowała, że z sakiewki opiekuna schroniska zniknęła mała kartka z poszczególnymi cyframi oraz nazwami pomieszczeń i przy okazji drobna kwota wystarczająca by zarezerwować pokój dwuosobowy w taniej gospodzie na około dobę. Teraz tylko trzeba było zdobyć zwój Posłuszeństwa, ale włamanie do kwatery głównej kierownika zakładu w tym celu było o tyle trudne dla Quidditcha, co niemożliwe, bowiem to pomieszczenie posiadało dość wysokie zabezpieczenia. Chłopak znał jednakże słabą stronę kierownika: hazard. A że Quid był w czepku urodzony, dawało mu to przewagę i w przeciwieństwie do innych osób wiedział gdy ktoś kłamie, a w szczególności ktoś tak bardzo uzależniony od gier hazardowych jak właściciel schroniska.

W kilka minut po zaproponowaniu mu prostej gry w karty, kierownik przegrał z kretesem, lecz nie traktował tej gry poważnie, więc chłopak nie mógł się domagać zapłaty a nawet jeżeli by to zrobił, zostałby wyśmiany i odprawiony do domu, którego i tak nie miał. Tak więc Quid podszedł do sprawy psychologicznie i grzecznie poprosił o uwolnienie swojego psiego przyjaciela. Niezręczna sytuacja spowodowała, że kierownik się zgodził. Zresztą prawie zawsze się zgadzał w podobnej sytuacji, byle by nie naruszać swojego autorytetu, który i tak był dość chwiejny.
Quidditch dostał zwój do ręki zupełnie jakby sugerowano mu by sam sobie poradził z uwolnieniem Rufiego. I tak też zrobił. Wpisał kod do furtki, a wcześniej użył jednorazowego zwoju, który zdobył, by na kilka minut unieruchomić ową grupę zwierząt.
        Chwilę później Quid wraz ze swoim psim kompanem miał zamiar opuścili schronisko z nadzieją, że uda mu się znaleźć sposób by zmienić na lepsze los reszty zwierząt. Ale to mogło poczekać, gdyż chłopak usłyszał znajomy głos wydobywający się z drugiej strony bramy schroniska. To była Lieselotta i wcale nie wyglądała na zadowoloną, a przynajmniej tak się wydawało chłopakowi.
        - Cześć Liza! Nie spodziewałem się ciebie tak szybko! Na pewno chcesz wiedzieć dlaczego chciałem się z tobą spotkać? Otóż jest taka delikatna sprawa... – Chłopak spojrzał na strażnika. - Mogę cię prosić na osobności?
        Quidditch opowiedział jej o tym jak dawno temu znalazł część mapy z zaznaczoną lokalizacją tajemniczego przedmiotu określonego jako "skarb". Nic więcej oprócz ścieżki nie było tam podane poza ostrzeżeniem: ''Skarb znajduje się w centrum obozu bandytów i wiele niebezpiecznych stworzeń zamieszkuję te tereny, takie jak trolle czy dwugłowe ogry".
        - Z tego co wiem na mapie jest zaznaczona wyspa w okolicach Wybrzeża Cienia. Szczegółowe dane jak trafić na ukryty przedmiot są podane na trzech fragmentach, ukrytych w poszczególnych miejscach. Musielibyśmy je wszystkie znaleźć by w pełni sprecyzować położenie skarbu. Jeżeli chciałabyś przeżyć przygodę w której na pewno odkryjesz wiele wspaniałych i niesamowitych rzeczy, to moglibyśmy razem wyruszyć na poszukiwania. To będzie wspaniała zabawa! Zobaczysz…

Re: [Droga z wioski do miasta] Kiepski początek przygody...

: Nie Sty 06, 2019 2:31 pm
autor: Lieselotta
Czy wyglądała na zdenerwowaną? Możliwe, ale czy to odzwierciedliło jej prawdziwe emocje? Nie do końca. Co prawda nie dostała pieniędzy, jednak i tak chciała przeznaczyć je na miecz. Dziwnym trafem znalazła go akurat w sklepie swojego celu, co w sumie zrekompensowało jej to "małe" kłamstewko swego zleceniodawcy.
Nim dostrzegła idącego w jej stronę Quida, sięgnęła ręką za plecy, zatrzymując dłoń na rękojeści miecza. Chciałaby go jak najszybciej wypróbować, mając nadzieję, że jej intuicja się sprawdzi. Co jak co ale na mieczach zdążyła się już poznać od kiedy została najemnikiem. A od tamtego czasu minęło już... ileśtam lat.
- Delikatna sprawa? - powtórzyła za chłopakiem, zastanawiając się, co takiego wymyślił.
Z minuty na minutę jej twarz promieniała coraz to większym entuzjazmem, aż w końcu smokołaczka, nie mogąc przestać się uśmiechać, wybuchnęła gromkim śmiechem.
- Ha! Quid! Nie wiem skąd ty masz takiego nosa do przygód, ale to brzmi jak niezła zabawa! Oczywiście, że w to wchodzę. W dodatku skarb... zastanawiam się, czym on może być. Skrzynią obładowaną złotem i klejnotami? A może jakąś zaklętą bronią? - Szczerze była podekscytowana. Nie tyle sama wieść o skarbie była dla niej oszałamiająca, co możliwość przeżycia niezapomnianej przygody, wypełnionej ryzykiem i... jak to szło? Dwugłowymi trollami? No właśnie! A co to za przygoda bez walki? W międzyczasie przekona się, jak dobry jest jej nowy oręż. Ponownie zerknęła za plecy. Chciała go już wypróbować.
- Widziałeś? Otrzymałam go w ramach zapłaty za zlecenie. - Pominęła fakt, że pozyskała go za niewielką pomocą szantażu... ale kto by się tam przejmował!
Zręcznie wyciągnęła go z pochwy, jakby ważył tyle co piórko. Wyglądało to co najmniej nienaturalnie, bo kto by się spodziewał po jakiejś elfce takiej siły? Ludzie często również nie dowierzają, że Liza jest najemniczką. Szybko to się jednak zmienia...
Skierowała ostrze ku ziemi, opierając dłoń na głowicy. Posłała Quidowi radosne spojrzenie.
- A więc? Na co jeszcze czekamy? Pora ruszać w drogę! - wykrzyknęła, śmiejąc się od ucha do ucha. Uniosła miecz, odwróciła się na pięcie po czym... zachwiała się. Ponownie oparła się o broń, choć tym razem nieco mniej stabilnie. Skrzywiwszy się, syknęła cicho, zarówno z bólu jak i z zaskoczenia.
Spojrzała na swoje prawe udo, nie kryjąc przy tym zdziwienia.
- Co do... - Została postrzelona. Krótki bełt wbił się w jej nogę, a ze świeżej rany zaczęła sączyć się jasnoczerwona krew. Nie było to jednak duże obrażenie, choć gdyby Liza była człowiekiem, z pewnością musiałaby obawiać się bardziej o swoje życie.
Zmarszczyła brwi, podążając wzrokiem w kierunku, z którego wyleciał. Nim zdążyła w pełni określić lokalizację wroga, w jej stronę leciał kolejny bełt. Tym razem jednak nie dała się trafić.
W mgnieniu oka przybrała postać hybrydy i uniosła przedramię, próbując odbić pocisk łuską. Ten ześlizgnął się, jedynie zmieniając swój kierunek na... psa.
Nim dziewczyna zdążyła jakkolwiek zareagować, zwierzę zostało ranne. Na szczęście było to zaledwie draśnięcie, o którym smokołaczka nie mogła się jednak całkowicie przekonać, gdyż jej uwaga przeniosła się na kusznika. Mężczyzna stojący na balkonie jednego z większych domów celował w nich śmiercionośną bronią. Znajdował się dość daleko, dlatego nieważne, jak bardzo tego chciała, nie mogła się do niego zbyt szybko dostać - uszkodzona noga jej to uniemożliwiała.
Zamiast tego chwyciła swojego mniejszego towarzysza za rękę i rzuciła się za jeden z pomniejszych budynków. Nie mogła walczyć ani ryzykować życiem Quidditcha oraz Rufiego, dlatego tym, co zrobiła, było... Zawołanie strażników.
- Pomocy! Jakiś mężczyzna próbuje nas zabić! - Wróciła do swojej ludzkiej formy, a z jej ust wydobył się równie delikatny i bezbronny krzyk jak wtedy, gdy Quid poradził jej udawać przestraszenie Rufim. Oczywiście, teraz też jedynie udawała, choć brzmiało to o wiele bardziej naturalnie...
Żołdacy w jednej chwili zbiegli się koło dziewczyny. Widząc, że jest ranna, zabrali się do poszukiwań. Nim minęła chwila, jeden z nich wykrzyknął "Tam jest! Widzę go!" po czym udali się w pogoń, natomiast kusznik rzucił się do ucieczki. Tylko jeden ze strażników pozostał przy podpierającej się o ścianę smokołaczce.
- Pomogę ci, panienko. W pobliżu mieszka lekarz i...
- Nie ma takiej potrzeby. To powierzchowna rana, wyliżę się z niej - odparła, niewzruszona jego troską. - Lepiej dołącz do pozostałych. Kto wie? Może akurat tobie uda się go złapać?
Mężczyzna był lekko skołowany jej słowami. Po chwili kiwnął głową i dołączył do pościgu, zostawiając Lieselottę i Quidditcha samych sobie.
Nie było w pobliżu żadnych gapiów, gdyż wszyscy rozpierzchli się już po pierwszej salwie.
- To mógł być jakiś niedobitek z bandy białowłosego. Musimy być bardziej czujni - rzekła po chwil, zrobiwszy sobie w międzyczasie prowizoryczny opatrunek. Odrzuciła zakrwawiony bełt, a jej wzrok padł na szarego kundla Quida.
- A jak tam twój pies? - Miała nadzieję, że nie ucierpiał zbytnio. Widać było, że choć w niewielkim stopniu wini się za jego ból...