przez Darasmir » Cz lip 30, 2015 1:10 pm
Dzień był faktycznie piękny, słońce świeciło mocno, a ptaki śpiewały wokół. Dla ciemnołuskiego smoka taki żar był swego rodzaju rajem. Taki "piec" sprawiał, że zmiennocieplna kreatura, lubująca się w skwarach miała idealne warunki na odpoczynek przed nocną podróżą, czy też polowaniem.
Darasmir wykorzystywał te warunki dokładnie w tym celu.
Jego ciało przez ostatnie dekady zmieniło się. Łuski były nieco ciemniejsze, kolce minimalnie dłuższe. Zmiany mogłaby dostrzec jedynie istota z niezwykle bystrym okiem i ponadprzeciętną pamięcią, która zapamiętałaby jego aparycję sprzed tych dwóch dekad. Jednak największa zmiana zaszła w psychice opuszczonego smoka ale, o tym i o szczegółach wkrótce miała dowiedzieć się anielica.
Paradoksalne wydawało się jak dwie tak różne istoty, istniejące w zupełnie innych formach i w zupełnie innych celach, mogą mieć tyle wspólnego w swojej przeszłości. Oboje porzuceni przez tego samego diabła, oboje darzyli go różną, ale tak samo silną sympatią. I tak samo zostali zdradzeni i sytuacja obojga zmieniła się diametralnie po tym rozstaniu. Zapewne będą mieli sobie wiele dopowiedzenia. A może nie? Kto wie jak sytuacja się potoczy, bo jak zostało wcześniej wspomniane Darasmir nie był już tym samym, wesołkowatym z lekka stworzeniem, jakim był dawniej.
Granatowołuski samiec leżał sobie na polance, niedaleko traktu prowadzącego do miasta, na tyle daleko od samej ścieżki i osady, by nikt go nie zauważył, o ile nie zboczy za bardzo z trasy. Nawet gdyby tak się stało, zagrożenie dla samca praktycznie nie istniało. Był smokiem. Co może zrobić mu jeden chłop? A nawet gdyby jakiś niemożliwym cudem uciekł spod szponów Darasmira i przybył z całą armią, on miał skrzydła. Mógł uciec. Choć zapewne, władając magią, ziejąc ogniem i mając cztery metry długości od czubka pyska po kraniec ogona, byłby w stanie pokonać spory oddział zbrojnych. Jednak po co walczyć i karmić niesprawiedliwe legendy? Wtem spokój smoka zakłóciło... Jakaś magia. aura? Na tyle silna by mógł ją stąd wyczuć? Prawdą było, że jako członka pradawnego gatunku jego zmysł magiczny był nadzwyczaj wyostrzony, lecz zwykli śmiertelnicy byli wyczuwalni dopiero z piętnastu sążni, a on był jakieś dwieście sążni od traktu. Co prawda ledwo był w stanie ją wyczuć, co sprawiało, że mógł wiedzieć, że to nie jest jakaś wiekowa, mityczna bestia, lecz ktoś kto ma swoją moc, nie przekraczającej jego własnej lub przekraczającą ją odrobinę... No może trochę! Jednak mimo tego jak aura była wyczuwalne, co same w sobie było intrygujące, to co wzbudziło dreszcz w smoku była sama jej natura. Lilie. Kwiaty. Jakby esencja dobra. Pamiętał ją aż nazbyt dobrze. Niedługo po poznaniu jej właścicielki ktoś, kogo uważał za przyjaciela, wbił mu sztylet w grzbiet.
Darasmir dźwignął się na cztery łapy i szybkim, lecz niezwykle wyćwiczonym, cichym krokiem ruszył ku ścieżce. Mijał drzewa, które stanowiły rzadki las otaczający drogę aż do sześciu sążni od utwardzonej nawierzchni. Skupił się i postarał się choć odrobinę wyciszyć swą silną, niezwykle intensywną w zapachu aurę. Nie znikła całkowicie, a jedynie do poziomu zwykłego śmiertelnika. No, może jakiegoś prostego maga. Jego amulet na szyi i jego niezłe umiejętności sprawiały, że poza tym prawie nie robił hałasu, a nawet się jeszcze na poważnie nie skradał. To chyba jedyna rzecz, w której był niezły. Co prawda jego rozmiar czynił chowanie się trudnym ale by podejść kogoś od boku czy od tyłu na jakieś pięć, dziesięć sążni wystarczyło. W końcu dotarł do granicy lasu, z którego wyjrzał na przechodnia. To ona. Nie było wątpliwości. Anielica podkochująca się w jego byłym znajomym. Namieszała mu w głowie! Po spotkaniu z nią Derashi rozstał się z nim!
Smok podszedł jeszcze kawałek, ostrożnie stawiając łap, nie wywołując hałasu, mimo iż sporo ważył. Gdy był już około dziesięciu sążnik od niej ruszył szybkim krokiem, z pewnością się zdradzając, zwłaszcza że celowo jego aura uderzyła znów z pełną mocą.
-Ty! -rzekł do niej niskim głosem, z nutą złości- Pamiętasz mnie?
Smok stanął jakiś sążeń od anielicy patrząc się swoimi sierpowatymi źrenicami prosto w jej oczy. Nie było w nich wiele negatywnych uczuć. Jedynie trochę gniewu, a gdzieś głęboko, głęboko smutek i żal.