Wyspa SyrenTargowisko w porcie

Mityczna kraina Syren, położona gdzieś w głębi oceanu. Pełna wodospadów, rzek i soczysto-zielonych dolin otoczona błękitną woda. Zamieszkała również przez nieliczna grupę Nereid, na których czele stoi królowa Aria.
Awatar użytkownika
Luna
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Luna »

Trytony postanowiły gdzieś zaprowadzić kobiety, a Luna zastanawiała się jak uciec i walczyła z myślami czy przypadkiem nie byłoby dobrym pomysłem wykorzystanie klątwy, jednak ciekawiło ją również co wspólnego ma owa uzdrowicielka z tymi trytonami.

- Tak… tylko chciałabym wiedzieć, o co do licha tym trytonom chodzi, bo wątpię by tak się zdenerwowali, z byle naruszenia ich terenów... – wyszeptała do Cat.

Osłaniała się przed gałęziami za pomocą skrzydeł. Gdy tak szły, pradawnej wpadł do głowy znacznie lepszy plan ucieczki i teoretycznie bezpieczniejszy, aczkolwiek przydałoby się jakieś drobne zamieszanie, z którego wywołaniem był już mały problem przez tą blokadę magiczną.

Rozmyślanie przerwały promienie słońca, które odbite od tafli jeziora na chwilę oślepiły Lunę. Osłoniła oczy ręką i przyjrzała się otoczeniu, mrużąc oczy. Cudowny krajobraz tylko sytuacja okropna. Pokazały się kolejne trytony, syreny i ich dzieciaki biegające tu i ówdzie. Przez moment pomyślała, że może nic im nie grozi, co było nieco absurdalne. Na widok domniemanego szefa gangu rybek przyjemna wizja znikła jak za dotknięciem magicznej różdżki, naturianin wyglądał dosyć groźnie. Mimo to nie przywitała się jak Cat, patrzyła nieco zaciekawiona, ale nie odezwała się słowem. Całkowicie zignorowała jego żarcik, jednak gdy się do niej odezwał, to postanowiła również coś odpowiedzieć.

- Jestem Luna – rzuciła na odczepnego.

Czarodziejka skrzywiła się znów słysząc odpowiedź na pytanie wilkołaczki. Dodatkowo jeszcze chciał broń, ale przynajmniej przestał blokować magie, niebieskowłosa uśmiechnęła się w duchu.

- Nie mam broni.

Wtem dało się słyszeć niezwykle nieznośny fałsz z ust starszego mężczyzny, który o zgrozo postanowił zgotować piekło na ziemi uszom wszystkich jego mimowolnych słuchaczy. Jak się po chwili okazało, był to dziadek z długą, siwą brodą i sądząc po lasce, którą wszystko dotykał, musiał nie widzieć zbyt dobrze albo wcale.
W stosunkowo krótkim czasie był tuż przy Rathinie Nu. Stuknął go drewnianą laską po tyłku i popadł w zamyślenie, mrużył oczy, co oznaczało, że coś jednak widział, ale nie dużo.

- Dziwne… Drzewa raczej nie są miękkie – pogładził brodę, próbując rozwiązać zagadkę, czym jest to coś, na co się natknął, dlatego też dźgał to stale swoim drewnianym kijkiem.

Czarodziejka zaśmiała się cicho, widząc tę sytuację, co nie umknęło uszom brodacza.

- AA! – krzyknął niczym odkrywca – Najmocniej panienkę przepraszam, bo widzi panienka, zgubiłem się, a że ledwo co widzę, to kijaszka sobie wziąłem i nim badam sobie drogę.

Pradawna korzystając ze zdarzenia, postanowiła złożyć Cat propozycję.

- Mogę nas stąd teleportować, a jak znów nałoży blokadę magiczną to wciąż mam skrzydła, co ty na to? – wyszeptała.
Awatar użytkownika
Cat
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Cat »

Starszy tryton przykładając otwartą dłoń do mostka skinął uprzejmie głową skrzydlatej, gdy ta się przedstawiła, po czym znów przeniósł spojrzenie na wilczycę.

- Zapewniam, że ani tobie, ani twej towarzyszce nic z naszej strony nie grozi – zaczął, a na lekko uniesione przez Cat brwi, oprawił swoją wypowiedź lekkim uśmiechem, ważąc dalsze słowa.

- Nie ukrywam, że nie podoba mi się twoja postawa w kwestii naszej prywatności i własności. Tak, to po co tu przybywasz regularnie, jest naszą własnością, albowiem rośnie na naszych terenach, nie zapominaj o tym. Tym razem jednak nie mam zamiaru wymierzać sprawiedliwości, chodzi mi o.. – urwał nagle, tknięty drewnianym kijem, przymykając powoli oczy, jakby usiłował sam siebie uspokoić. Po chwili odwrócił się do staruszka, który dalej wywijał laską na prawo i lewo, po czym jednym ruchem odebrał mu kij.

- Hej! – dziadek fuknął wyraźnie niezadowolony i usiłował sięgnąć ręką do góry, by odebrać swoją własność.

- Prosiłem, żebyś został z Liz – mruknął Rathin, na co dziadek, jakby stracił swój animusz i znów pomruczał coś pod nosem.

- A na co ja mam z nią siedzieć, dziewczę nawet nie wie, że tam jestem..

Cat odwróciła swoją uwagę od tej wymiany zdań, gdy usłyszała słowa Luny. Zamyśliła się na chwilę, po czym wzruszyła ramionami.

- Jak będziesz chciała to się zmywaj, nie chciałam cię wpakować w tarapaty – powiedziała dość sucho, lecz szczerze, zniżając lekko głos. – Ja zostanę, chyba coś ode mnie chcą..

- W istocie – odezwał się nagle Rathin, przenosząc znów na nie swoją uwagę, chociaż nadal trzymał kij w ręce. Widok dziadka usiłującego wyrwać mu go z ręki swoimi wątłymi ramionami był na tyle zabawny, że nawet blondynka nie powstrzymała drgnięcia warg. Zaraz jednak wróciła spojrzeniem do trytona, którego powaga nie wróżyła nic dobrego.

- Moja żona jest chora – powiedział w końcu i wokół nich zapadła cisza. Catherine skinęła głową, jakby spodziewała się takiego obrotu spraw i nawet dziadek przestał szarpać się z przywódcą. Wsadził jedynie chude ręce do kieszeni spodni z impetem, który prawie ściągnął mu je z kościstego zadka. Rathin przyglądał się chwilę milczącej wilczycy, po czym westchnął i wskazał im dłonią kierunek – drogę w szczelinie pomiędzy wysokimi skałami.

Przemieniona obejrzała się na Lunę i z dziwną ulgą zobaczyła, jak dziewczyna kiwa głową. Zostaje. Teraz to blondynka skinęła głową do Rathina, który dał jakiś sygnał swoim synom, a sam ruszył przodem, w stronę wlotu w głąb skały. Cat zerknęła przez ramię na znajomych trytonów, którzy zirytowani patrzyli za nimi – najwyraźniej kazano pozostać im na zewnątrz. Dziewczyna odsłoniła zęby w drapieżnym uśmiechu, na co Lithan odpowiedział tym samym i ruszył za nią, lecz brat go zatrzymał. Chłopcy..

Tryton prowadził je długo przez wyrąb w skale, aż wilczyca była przekonana, że zmierzają na drugą stronę, do innego zbiornika. W pewnym momencie jednak zatrzymał się i skręcił, zdawałoby się, że prosto w ścianę. Pnący się jednak po niej bluszcz zasłaniał w istocie wejście do jaskini. Cat, niezrażona, przeszła za nim, zanurzając się w ciemności, której nie rozświetlał nawet najmniejszy blask ognia, czy promieni słońca, którym nie dano szansy przebić się do środka. Wilczyca jednak nie miała najmniejszego problemu z poruszaniem się w takich warunkach i szła pewnie za mężczyzną, zastanawiając się jedynie co jakiś czas, czy Luna tu sobie poradzi. Było tu dość ciasno, a jej skrzydła nie były najmniejsze. Nie wiedziała jednak, jak ten ewentualny problem rozwiązać, więc się nie odzywała. W końcu jednak korytarz zaczął się poszerzać, aż dotarły do rozległej jaskini, rozświetlonej błękitnym blaskiem, którego źródła nie mogła zlokalizować. Lecz nie to zwróciło jej uwagę. W jaskini było jezioro, a w nim leżała na płyciźnie syrena. Cat zerknęła pytająco na Rathina Nu, a na jego zezwalające skinienie wyminęła go i zbliżyła się do kobiety, przykucając przy brzegu i odkładając torbę na kamieniu obok.

- Liz?

Wilczyca zwróciła się do kobiety imieniem zasłyszanym od trytona, wbijając w nią spokojne spojrzenie, jednak nie doczekała się reakcji. Przesunęła wzrokiem po beznamiętnym wyrazie twarzy kobiety, fioletowych oczach wpatrujących się bezwiednie w jeden punkt, idealnie gładkich, długich fiołkowych włosach i potężnym ogonie o tym samym kolorze. Machnęła jej powoli dłonią przed oczami, lecz syrena nawet nie mrugnęła. Cat westchnęła i usiadła ze skrzyżowanymi nogami na brzegu, tak by nie zamoczyć butów w wodzie, lecz by swobodnie sięgnąć rękoma do kobiety. Zawahała się na chwilę, po czym ostrożnie zdjęła z siebie skórę niedźwiedzia odkładając ją obok torby. Momentalnie przymknęła oczy i zagryzła zęby, czując jak ból rozsadza jej czaszkę i właściwie każdy fragment jej ciała. Dawno tego nie robiła, lecz jeśli chciała sięgnąć do umysłu kobiety, musiała oczyścić swój własny. Siedziała chwilę w milczeniu, jakby zapominając zupełnie o obecności Luny i Rathina.

- Opowiedz co się stało – odezwała się w końcu, po czym przeniosła wzrok na Lunę, ruchem głowy zapraszając ją, by usiadła obok niej. Skoro jest czarodziejką może też będzie potrafiła pomóc.

Tryton odwrócił się do nich i podszedł do sąsiedniego kamienia, siadając na nim i zawieszając wzrok na swojej żonie, która nadal nawet nie mrugała. Wciąż milczał, ale dziewczyna nie przerywała mu wiedząc, że musi sam się uporać z własną historią, a jednocześnie sama walczyła z własną dolegliwością. Posiadanie takiej ochrony przed cierpieniem jak jej niezastąpiona niedźwiedzia skóra było naprawdę darem, lecz przez to, gdy tylko ją zdjęła, ból wracał ze zdwojoną siłą, do której nie była przyzwyczajona. W końcu jednak naturianin zaczął mówić i na tym się skupiła, nie przerywając mężczyźnie, gdy już zaczął mówić.

- Nie jesteś jedyną osobą, która ściąga tu w poszukiwaniu roślinności niedostępnej na lądzie. Przymykamy oko na twoje wybryki, bo jesteś dyskretna, nie bierzesz wiele, i wbrew wszystkiemu można na tobie polegać - tak, wiemy, że nie zdradziłaś nigdy tego miejsca. Nie wiem, jakie powódki tobą kierowały, czy faktycznie troska o spokój mojego ludu, czy zwykła zachłanność, by mieć nasze zasoby tylko dla siebie. Ale nie jest to istotne. Problem polega na tym, że nie jesteś jedyna, a pozostali nie zawsze mają równie pokojowe zamiary. Nie zdarzyło się jeszcze, żebyśmy nie poradzili sobie z nieproszonymi gośćmi, jesteśmy silną grupą.. - tryton urwał na chwilę, i podrapał brodę w zamyśleniu, jakby dobierając odpowiednio dalsze słowa.

- Jakiś czas temu przyszła jednak grupa, którą ostatnim razem ledwo przepędziliśmy. Tym razem nie chodziło im jednak o zioła, lecz o nas. Mieli ze sobą jakiegoś czarnoksiężnika, czy kogoś takiego.. władał magią w każdym razie. Nadeszli od drugiej strony klifu, dlatego teraz jesteśmy tutaj. Nie zdążyliśmy jeszcze pogrzebać wszystkich zmarłych, więc przenieśliśmy się na razie do tego jeziora.

Kolejna pauza w jego wypowiedzi była dłuższa, lecz wilczyca nie przerywała mężczyźnie. Widać było jednak, że nawet ona dała się zaskoczyć informacją o pogromie, nie słyszała wcześniej o tym żadnych plotek. No ale w końcu nie był to lud zbyt towarzyski, nic dziwnego, że udało im się ukryć to w tajemnicy.

- A ona? - odezwała się w końcu, wskazując głową na Liz.

- Można powiedzieć, że jej się udało.. chłopcy zdążyli zabrać ją stamtąd. Nie wiem nawet do końca, co tu się działo, byłem wtedy na otwartych wodach - powiedział ciszej, a w jego głosie słychać było żal i poczucie winy. Jednak Catherine nie należała do osób, w których można znaleźć pocieszenie w gorszych chwilach, więc na jej puste spojrzenie mężczyzna pozbierał się szybko i odchrząknął, kończąc swoją wypowiedź nieco głośniej.

- Robili im coś z umysłami, nie zabijali ich bronią. Chcieli nas wziąć żywcem, więc ich plan zakładał, że nawet łuska z ogona nam nie spadnie. Próbowali chyba jakoś namotać moim ludziom w głowie, by sami z nimi poszli. Nie wiem, co poszło nie tak, czy taki był zamiar. Część moich ludzi uległa i odeszła, inni zaczęli rzucać się z klifów, sami się topić lub nadziewać na miecze napastników. Lithan i Tharon zdążyli wyprowadzić Liz w tym całym zamieszaniu, ale jej też się coś stało. Nie wiem co. Jest taka już od kilku dni - Rathin spojrzał uważnie na Lunę, a później na Cat, zawieszając dłużej spojrzenie na tej drugiej.

- Twoje pojawienie się nie jest przypadkowe. Los Cię tu przywiódł - zaczął i ciągnął dalej niezrażony, nawet gdy blondynka prychnęła lekceważąco i przewróciła oczami. - Wiemy kim jesteś i co potrafisz. Wiem, że pomagasz ludziom. Pomóż więc i jej! - poprosił, twardo walcząc o spokój głosu. - Jeśli moja prośba to dla ciebie za mało, uznaj to jako odwdzięczenie się za zasoby, które udostępniamy ci od lat, czy tego chcemy czy nie..

- Pomogę - przerwała mu w końcu, lecz zaraz spojrzała na syrenę i poprawiła się - spróbuję w każdym razie.

- Znasz magię umysłu? - zapytała jeszcze Luny, zanim w ogóle zajrzała do głowy naturianki. Chciała wiedzieć na ile może liczyć na wsparcie w razie problemów. Miała już do czynienia z katatoniczką, jednak nie wiedziała, czy w głowie Liz nie dzieje się coś więcej.. a tak czuła.
Awatar użytkownika
Luna
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Luna »

Czarodziejka stała jak słup słuchając i czekając, mając coraz większą ochotę sobie gdzieś usiąść, czuła się nieco obco w całym tym gronie, a to zapewnienie, że nic im nie grozi wcale jej nie przekonało. I jeszcze zabrał kij zabawnemu staruszkowi, a mogło być zabawnie, gdyby gościa tak jeszcze podenerwował.
Dziadek zrezygnowany po tym, jak zabrano mu jego laskę i mimo usilnych prób jej odebrania i podskoków i niemalże wspinania się na trytona nie zdołał jej odzyskać, usiadł sobie na trawie z rękami w kieszeni oburzony, po momencie jednak rozpoczął wyszukiwanie stokrotek przeczesując palcami trawę, a gdy jakąś znalazł natychmiast ją zrywał i w ten sposób rozpoczął robienie uroczego wianuszka.

- Jedna stokroteczka – jedna panieneczka… cztery stokroteczki – cztery panieneczki – w dość śpiewny sposób liczył każdy dodany do wianka kwiatek.

Pradawna uśmiechnęła się, widząc tak beztroskie i infantylne zachowanie ślepca. Wtem zwróciły jej uwagę słowa przemienionej.

- W takim razie też zostanę, może jakby co pomogę, co dwie głowy to nie jedna, możesz na mnie liczyć – stwierdziła. Szybko się wyjaśniło, no tak, nie ma to, jak zmusić kogoś do pomocy niż poprosić po dobroci, aczkolwiek w grę mogły wchodzić też inne czynniki, których niebieskowłosa nie znała. No i szykowała się zmiana otoczenia, więc nastrój czarodziejki znacznie się polepszył, nie ma to, jak przygody, spotykanie ludzi, a czasem bardzo gadatliwe umysłowo niedojrzałe i rozbrajające, płonące dziewczynki zadające lawiny pytań. Oj tego wybryku natury nigdy nie zapomni. Teraz jednak zainteresowało ją bardziej niż wspomnienia otoczenie. Było bardzo urokliwie, tylko ten tryton prowadzący ich niby do żony, dziewczyna do końca mu nie ufała.

W międzyczasie ślepy staruszek, kierując się za głosami dziewczyn i naturianina zaczął niepostrzeżenie iść za nimi, co uznał za dobry pomysł, bo po drodze nadepnął na długi badyl idealnie nadający się na nową laskę, a może to była stara wyrzucona przez Rathina, w każdym razie to i tak już się nie liczyło.
Szły już jakiś czas, czarodziejka ziewała, była zmęczona, ale prawdopodobnie to głównie efekt podziębienia po niespodziewanej kąpieli. I zrobiło się monotonnie, z lewej skała, z prawej skała, tylko ten bluszcz stwarzał ciekawą odskocznię od szarości. Pod nim sądząc po tym co zrobił tryton i zakładając, że nie był zjawą, znajdowało się jakieś wejście. Tuż za mężczyzną weszła Cat, a później nastąpiła kolej na Lunę. Ciemność dla niej również nie była problemem i od razu zobaczyła ciasnotę pomieszczenia. Otuliła się swoimi skrzydłami, niczym płaszczem by nie zajmowały zbyt dużo miejsca i w ten sposób całkiem sprawnie dołączyła do reszty.
Na szczęście nieco dalej było coraz więcej miejsca. Luna mogła ułożyć skrzydła tak jak zwykle i już nie musiały robić za płaszczyk, w którym definitywnie było jej za gorąco w tym miejscu. Szybko dotarli do tego dobrze ukrytego jeziorka i syreny. Cat do niej podeszła pradawna na razie została obok Rathina. Obserwowała co robi wilkołaczka dość wnikliwie, raczej nie mogła za wiele pomóc. Może i znała magie życia, ale tylko troszkę. Mimo to jasnowłosa dała jej znak, aby również podeszła, więc to zrobiła.
Syrenka nie reagowała, była niczym posąg. Dlatego też czarodziejka z ciekawością wsłuchała się w słowa trytona. Było to bardzo intrygujące i ci napastnicy uderzyli chyba w najbardziej okrutny sposób poprzez atak na umysły.

- Tak… - powiedziała słabo nieco przybita – Tak, znam – powtórzyła już pewniej – ale mistrzynią w tym nie jestem… -chciała coś jeszcze dodać, ale kątem oka zauważyła coś niepokojącego, cień, nie był zwykły, miał sylwetkę człowieka, ale nie pasującą do żadnego z obecnych. Znowu ją znaleźli, po prostu świetny moment, ale dziewczynie nie pasowała jedna rzecz, był to jeden jedyny, pojedynczy cień, a zazwyczaj pojawiają się grupowo...
Awatar użytkownika
Cat
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Cat »

        Niepewny ton czarodziejki, gdy ta próbowała określić poziom swoich umiejętności, z pewnością nie budził nadziei. Cat zerknęła na nią pytająco, jednak zaraz zapomniała o swoich wątpliwościach, gdy dostrzegła jak wzrok Luny ucieka gdzieś w bok. Ostrożność spięła jej mięśnie, gdy mrużąc ślepia, odruchowo podążyła za spojrzeniem dziewczyny. Nie dostrzegła nic niepokojącego, co zamiast ją uspokoić, jeszcze bardziej wzmogło jej czujność. Była podejrzliwa, żadna nowość. Jak się żyje tyle lat na świecie to człowiek uczy się, że każdy ma jakieś tajemnice. Jedni mniejsze, inni większe, ale każdy coś ukrywa, bez wyjątków. I chociaż niektórych największym sekretem była kradzież jabłek z sadu sąsiada w wieku ośmiu lat, tajemnice niektórych mogły stanowić zagrożenie dla innych, i właśnie na to wilkołaczka była wrażliwa. Nie odezwała się jednak słowem. Nie zauważyła w jaskini nikogo oprócz nich, również jej zmysł magiczny nie został zaalarmowany i miała jedynie nadzieję, że nie zaczyna szwankować. Poza tym większość jej uwagi wciąż była skupiona na syrenie, ku której znów zwróciła spojrzenie.
        Po odpowiedzi Luny domyśliła się, że niezależnie od jej umiejętności, nigdy nie wchodziła świadomie do chorego umysłu. W końcu takie działania nie należały do standardowego kanonu stosowania tej magii, a jedynie Cat szkoliła się sama specjalnie w tym kierunku i to głównie poprzez doświadczenie, a nie jedynie studiowanie ksiąg. Poza tym każdy umysł był inny, zarówno pod względem mocy otaczających go barier, jak również sam w sobie, jako źródło jestestwa danej osoby, jej istota. Wilczyca nie raz uchylała rąbka skrywającej go tajemnicy i za każdym razem było to zupełnie inne doświadczenie. Dlatego chociaż chciała móc doradzić coś czarodziejce, nie do końca wiedziała, jak przygotować ją na niewiadome.
        - Pamiętaj, że to jest chory umysł – zaczęła, dostrzegając jednocześnie, że Rathin skrzywił się wyraźnie na to określenie, lecz zignorowała go zupełnie. – Nie będzie wyglądał jak te zdrowe. Może mieć nadal postawione bariery, ale nie musi, różnie bywa. W każdym razie największym problemem nie będzie dostanie się do umysłu, lecz nie zgubienie się wśród jego meandrów.
        Catherine urwała, uciekając spojrzeniem do Liz. Puste spojrzenie fiołkowych oczu syreny było jednocześnie przygnębiające, jak i motywujące do działania. Katatonicy charakteryzują się tym, że pozostają poza świadomością istnienia zewnętrznego świata, a tym samym nie jedzą nawet i nie piją, jeśli nie zostanie im to podane do ust. Paskudny stan i wcale nie tak spokojny, jak można by odnieść wrażenie, spoglądając na kobietę. Wilczyca niechętnie wróciła do wyjaśnień, nie odrywając jednak od niej wzroku.
        - Tam – wskazała brodą na głowę syreny – może być pustka, może być chaos. W każdym razie trzeba znaleźć Liz i jakby.. hm.. zabrać ją z nami spowrotem. Wyprowadzić z jej głowy – mruknęła, zdając sobie sprawę, że zaczyna sama brzmieć jak nawiedzona. Darowała sobie też dodanie fragmentu „powinno zadziałać”, ale spojrzała znacząco na trytona, który ich tu przywiódł.
        - Wiesz, że nic nie mogę obiecać – bardziej stwierdziła, niż zapytała, a mężczyzna skinął jedynie głową w milczeniu, na co ona odpowiedziała tym samym. Złapała Lunę za rękę, i spojrzała na nią po raz ostatni przed nurkowaniem, jak zwykła nazywać zagłębianie się w ludzki umysł.
        - Nie zgub się. Pamiętaj kim jesteś i gdzie jesteś. Drugą dłonią dotknij skały, włóż ją do wody, albo zrób cokolwiek innego, co pomoże ci zachować świadomość. Wejdziemy bowiem głębiej, niż przy zwykłym zaglądaniu do umysłu, a to, że teraz trzymam twoją dłoń, nie oznacza, że w razie czego będę w stanie cię stamtąd wyciągnąć. Jeśli poczujesz, że coś jest nie tak, wracaj, wyszarpnij się, mną się nie przejmuj. Będziemy połączone mocą, ale nie od siebie uzależnione.
        To było wszystko, co mogła jej powiedzieć. Więcej sama nie wiedziała. Nie wiedziała nawet czy samej uda jej się wrócić. Nigdy jeszcze nie utknęła w czyimś umyśle, ale wiedziała, że jest to możliwe, a do odkręcenia tego potrzebny byłby już mistrz, którego niestety nie miały na podorędziu. Nie tracąc więcej czasu na rozważania, poprawiła swój siad na skale, zerknęła ostatni raz na swoją skórę, leżącą gdzieś obok, po czym złapała mocniej dłoń Luny, a drugą za rękę Liz. Przymknęła oczy i.. zanurkowały.

        Najpierw była ciemność. Zawsze tak się zaczyna, ale nie wiedziała, czy to normalne, czy zbieg okoliczności. W każdym razie mrok był tak wszechobecny, że nie sposób było stwierdzić, czy ma się zamknięte, czy otwarte oczy, a nawet czy jest się w naturalnej pozycji, czy też do góry nogami, gdyż brakowało pod nimi gruntu. Cisza była wręcz ogłupiająca. Taka, która aż zatyka uszy i sprawia, że słychać jak we własnym ciele bije serce, krew płynie żyłami, a oddech szumi w płucach. Jakby się znajdowały pod wodą..
        Fala uderzenia nadeszła chyba ze wszystkich stron na raz, a ciemność uniemożliwiała przygotowanie się na nią. Cat odruchowo wstrzymała oddech, czując jak obmywa ją woda, a mimo to jej spodnie, skóra i włosy były suche.
        Mrok rozrzedził się nagle, a dziewczyna odwróciła się wokół własnej osi, szukając źródła światła. Znalazła je. Niewielki, słaby blask, widoczny gdzieś w dole pozwolił wilczycy na szybkie rozejrzenie się i dostrzeżenie Luny, dryfującej kawałek dalej. Cat podpłynęła do niej i znów złapała jej dłoń, na migi pokazując światło w dole, po czym nie czekając na jakiekolwiek potwierdzenie ze strony czarodziejki, pociągnęła ją za sobą w dół. Wcześniej zauważyła, że nad nimi ciemność wciąż była tak nieprzenikniona, że zaburzała poczucie kierunków, lecz wilczyca podejrzewała, że tam raczej powietrza nie znajdą. Kierowana więc zwykłymi instynktami parła w stronę światła, czując jak jej płuca powoli zaczynają domagać się tlenu, a organizm zaczyna zachowywać się irracjonalnie i wywoływać tak znienawidzone przez Catherine uczucie paniki.
        Twardo płynęła wciąż w dół, bezlitośnie ciągnąc za sobą Lunę i mając jedynie nadzieję, że dziewczyna pamięta jej słowa i w razie czego sama umknie ku tej innej “powierzchni”. Sama wilczyca przymknęła oczy i skupiła się na uczuciu twardej skały pod kolanami. To było prawdziwe i tego musiała się trzymać. Wbrew wszelkim sygnałom wysyłanym przez organizm, starała się kierować zdrowym rozsądkiem i.. wzięła głęboki oddech. Chaust świeżego powietrza wypełnił jej płuca, wywołując mimo wszystko lekki uśmiech na ustach dziewczyny. Odwróciła się w stronę Luny, szukając wzrokiem jej spojrzenia.
        - Oddychaj normalnie, to iluzja.. - szepnęła jej w głowie i znów nie czekając na jej reakcję, pociągnęła ją w dół.
Awatar użytkownika
Luna
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Luna »

Czarodziejka w odpowiedzi na pytający wzrok przemienionej jedynie uśmiechnęła się bezradnie. Nim odpowiedziała, coś innego zwróciło jej uwagę. Blondynka również starała się dostrzec owe coś, niestety nic nie wychwyciła.
Czarodziejka nieco stresowała się przed wejściem w cudzy umysł, dodatkowo sytuację pogorszyło ostrzeżenie Cat odnośnie do możliwości zgubienia się w czyjejś głowie i jeszcze ten cień. No ale przecież się nie wycofa, jak może pomóc, to pomoże. Był to w końcu jedyny sposób, aby jakoś odkupić, choć drobna część win, za które odpowiedzialność ponosiła jej zła strona obciążona klątwą.

- Rozumiem – powiedziała Luna, uważnie słuchając wilczycy, starając się nie dać po sobie poznać, że się nieco boi – Trzeba być jednak dobrej myśli – dodała w stronę trytona, uśmiechając się słabo.

Wtem została chwycona za rękę, drgnęła lekko. Wzięła głęboki oddech i spojrzała na dziewczynę.

- Dobrze, będę pamiętać. Ruszajmy – uśmiechnęła się znów, choć na twarzy wyraźnie malował się niepokój to…z drugiej strony wyglądała, jakby cieszyła się z wycieczki. Zanurzyła w wodzie dłoń zgodnie z zaleceniem. Zamknęła oczy, przez chwilę widząc znów cień, ale już nie jeden, jednak tym będzie się martwić później.

Ciemno, nieprzenikniona czerń, której nie pomagał nawet wzrok przystosowany do takich warunków. Pradawna zamrugała oczami, było bez różnicy, starała się dostrzec swoje dłonie, ale one również zostały skryte przed jej wzrokiem. Czarodziejce jednak początkowo to nie przeszkadzało, czasem miło było posiedzieć w ciszy, ale szybko zaczęło jej się wydawać, że słyszy czyjś śmiech, brzmiał znajomo i niczym u szaleńca. Pokręciła głową jakby chcąc wyrzucić z siebie owy głos i o dziwo zadziałało. „Być może to tylko jakieś… efekty uboczne przebywania u kogoś w głowie”, tak sobie tłumaczyła dla własnego spokoju.
Pojawiło się oślepiające światło, czarodziejka zamknęła oczy, a czując wodę, chciała wznieść się ku górze, ale… Nie miała tu skrzydeł! Spanikowana próbowała uciekać, ale wszędzie woda, ta przeklęta woda! Czuła ją coraz wyżej, już przy szyi skakała, próbowała się ratować, ale nie potrafiła pływać. Zaczerpnęła jak najwięcej powietrza i znalazła się pod powierzchnią. Czuła się bezradnie, ale nagle spostrzegła wilczyce. Gdyby mogła, odetchnęłaby z ulgą jak blondynka chwyciła jej dłoń.
Pradawna zrobiła się czerwona na policzkach, jej również brakowało powietrza. Wieść o iluzji nie przekonała czarodziejki na tyle, może w innych okolicznościach pomyślałaby bardziej racjonalnie, ale teraz… wzięła oddech tylko ponieważ już dłużej nie dawała rady bez niego wytrzymać i faktycznie…wszystko okazało się w porządku.

- Ahhh… Jak tylko będzie okazja, muszę się nauczyć pływać – zaznaczyła zmęczona bezdechem, ale uradowana tym, że już może normalnie funkcjonować. Wtem została pociągnięta w dół – Czy… też słyszysz taki dziwny głos… śmiech? Czy tylko mi się coś miesza? – spytała niepewnie.
Awatar użytkownika
Cat
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Cat »

        Pulsujące światło wystrzeliło nagle z niewielkiego punktu, który widziały, zalewając kobiety jasnością tak intensywną, że po raz drugi w tak krótkiej chwili oślepły, tym razem od blasku, nie ciemności. Catherine zwolniła wyraźnie, przestając płynąć na oślep, jednak nadal trzymała dłoń czarodziejki. Po chwili ich oczy zaczęły przyzwyczajać się do jasnego otoczenia i Cat rozejrzała się zaciekawiona, jednocześnie rejestrując słowa Luny.
        - Nie, nic nie.. – urwała, marszcząc brwi, gdyż w tym samym momencie i do jej uszu dobiegł histeryczny, szalony śmiech. Tak niezdrowy jak tylko to może się wydawać, przerażający i nie wróżący nic dobrego. Nie dobiegał jednak z żadnego konkretnego miejsca, lecz rozbrzmiewał echem wokół nich.
        W końcu jednak było widać coś więcej. Były pod wodą, lecz oddychały normalnie. Wokoło nich pływały małe rybki, a dno pokryte było rafami koralowymi, wodorostami i inną podwodną roślinnością. Piasek był czysty, układając się w niewielkie wydmy, tak jak przesuwały go morskie prądy. Cat dostrzegła wśród skupiska głazów na dnie wejście do jaskini, przed którą siedziała na jednym z mniejszych kamieni syrena o fioletowych włosach i ogonie, a obok niej dwóch młodych chłopców, blondyn i brunet.
        - Liz – wilczyca wskazała ją Lunie i popłynęła w dół. Dopiero teraz dostrzegła, że kobieta dzierga coś z morskiego zielska, używając do tego kolorowych igieł wyglądających na wyrwane jakiejś rybie.
        Morgan podpłynęła z Niebieską od drugiej strony, by zobaczyć twarz kobiety. I rzeczywiście, upewniła się, że to syrena, której szukały, ale też jednocześnie zachłysnęła się wodą z wrażenia. Wilczyca widziała już wiele w swoim życiu, więc nie łatwo było ją zaskoczyć, zwłaszcza jeśli chodzi o okaleczone ciała. Lecz nie miała wcześniej do czynienia z trupami przebywającymi długo w wodzie i gdy spoglądała na to, co kiedyś było ciałami młodych trytonów, jej oczy wyrażały szok. Dopiero z bliska było widać, że chłopcy nie siedzą samodzielnie, lecz są przywiązani w pasie sznurami do ziemi, a ich ręce wiszą bezwładnie, unoszone przez wodę. Ich spękane usta były szeroko otwarte, wypełnione wodą oraz okazjonalnie wpływała do nich jakaś mała rybka. Było na to miejsce, gdyż języki zostały wyrwane, a opróżnione z gałek i powiek oczodoły ziały głęboką czerwienią. Cat przeniosła wzrok niżej, na wybebeszone brzuchy i wylewające się z nich jelita, które dryfowały w wodzie, niczym węże. Wnętrzności zostały już porządnie wypłukane, wokoło nie unosiła się nawet kropla krwi, a ciała spęczniały już od wody, nabierając obrzydliwego, sino-zielonego koloru. Brakowało wielu organów, co poznałby nawet laik, gdyż widać było kręgosłupy chłopców, a wilczyca nie mogła oprzeć się wrażeniu, że coś po prostu wyjadło brakujące wnętrzności. Uniosła brwi, gdy pomiędzy jelita wpłynęła absurdalnie kolorowa rybka, wypływając po chwili ustami i dopływając do oczu, by skubać pozbawione powiek oczodoły.
        Zszokowana wilczyca spojrzała powoli na syrenę, która siedziała spokojnie na skale, pomiędzy martwymi ciałami chłopców, i nucąc pod nosem dziergała dalej coś z zielska. Cat opadła na piasek, przyciągając do siebie również Lunę i dopiero teraz puszczając jej dłoń. Pochyliła się do syreny.
        - Liz? – zapytała cicho, a kobieta podniosła głowę.
        - Och witajcie! Skąd wiecie jak mam na imię? – jej głos był cudowny, słodki i miękki, głos matki, jakim zwraca się do dzieci. Cat przełknęła ślinę. Skała pod kolanami. Jestem w jaskini, na Wyspie Syren. To tylko chory umysł.
        - Twój mąż nas przysłał.
        - Rathin? Och, gdzie też on jest? Spóźnia się już porządnie na obiad, a dzieci czekają głodne – pokręciła głową z niezadowoleniem, po czym przeniosła czułe spojrzenie na martwych chłopców. Cat z trwogą zdała sobie sprawę, kim są te dzieci, jeszcze zanim syrena ich przedstawiła.
        - Ten jasnowłosy to Lithan, a brunet to Tharon – powiedziała z uśmiechem. – No chłopcy, przywitajcie się z naszymi gośćmi!
        Młodzi trytoni wisieli jednak bezwładnie, utrzymując się na dnie tylko przez liny, którymi przyczepieni byli do skał. Syrena odtrąciła bezwiednie dryfujące w jej stronę jelito jasnowłosego chłopca, jakby było natrętną muchą na powierzchni, i uśmiechnęła się do dziewcząt przepraszająco.
        - Wybaczcie im, są strasznie nieśmiali.
        - Oczywiście – Cat skinęła syrenie głową, a ta z zadowoleniem powróciła do ręcznych robótek. Wilczyca potarła czoło w zamyśleniu, zupełnie nie wiedząc jak się zabrać do tego, co na nie czekało. Spróbowała więc na razie najmniejszą linią oporu.
        - Liz?
        - Tak?
        - Czy mogłabyś pójść z nami? Rathin Nu martwi się o ciebie, chciałby, żebyś do niego wróciła.
        Liz przytakiwała jej z przyklejonym do pięknej twarzy uśmiechem, po czym nagle podniosła znów głowę, przekrzywiając ją pod niemożliwym anatomicznie kątem, łypiąc wściekle na obie przybyłe. Uśmiech na ustach przekształcił się w potworny grymas, a spomiędzy warg wysunęły się ostre zębiska w kształcie trójkątów, wyglądające jak klasyczne uzębienie syren, jednak powiększone kilkakrotnie. Jej szczęki rozwarły się nieprawdopodobnie szeroko, zajmując nagle co najmniej połowę twarzy, od nosa do brody i od ucha do ucha. Oczy rozszerzyły się w furii, a fioletowe tęczówki niemal zniknęły, przytłumione rozszerzonymi czarnymi źrenicami.
        - Zabiłyście go – wyszczekały z trudem szczęki, kłapiąc nieznośnie zębami w trakcie. Syrena uniosła się ze skały, a fioletowe włosy dryfowały za nią, okalając jej twarz niczym fioletowa aureola.
        - Zamordowałyście, udusiłyście, poćwiartowałyście, zaszlachtowałyście…
        - Nie, Liz, Rathin żyje, czeka na ciebie na powierzchni..
        - ŁŻESZ! KŁAMCA! ZAMILCZ!
        Cat posłusznie zamknęła usta, podczas gdy syrena wściekle wirowała wokół nich, a jej bijący ogon wzbijał piach z morskiego dna. Uderzenie wody jeszcze bardziej poruszyło martwymi ciałami chłopców, a wijące się wokół nich wnętrzności wyleciały we wszystkie strony. Woda zabarwiła się nagle na wszystkie kolory tęczy, nie tyle utrudniając widoczność, co mącąc w głowie i przecząc logice. Liz odpłynęła od nich nagle, podpływając do swoich synów i obejmując ich ramionami.
        - One zabiły tatusia – wyszczekała każdemu po kolei do ucha. – Tatuś nie wróci, bo nie żyje! – Kobieta zaczęła śmiać się histerycznie, a wielkie zęby klekotały o siebie, gdy nagle pojawiła się przed twarzą Catherine.
        - Ty go zabiłaś?
        - Nie..
        - Więc to ty! – wrzasnęła, podpływając w stronę Luny i zawieszając przed nią w powietrzu dłonie, zakończone długimi fioletowymi szponami. W tej samej chwili jednak rozległo się stłumione wodą trzaśnięcie bicza, a syrena krzyknęła zaskoczona, gdy Cat oplotła ją sznurem w pasie i przyciągnęła do siebie. Syrena rozwarła gigantyczne szczęki, sycząc na kobietę.
        - Nikt go nie zabił, Rathin żyje – Morgan powtarzała to jak mantrę, poważnie rozważając ogłuszenie kobiety, która wciąż syczała wściekle, niczym rozjuszona kobra. Nie wiedziała co się jednak stanie, gdy istota umysłu, w którym się znajdują straci przytomność. Czy chory rozum je połknie, czy wypluje? Nie była tu sama, wolała nie ryzykować, podobnie jak wyciągania Liz siłą, gdyż z tym miała akurat doświadczenie i widziała, że to tylko pogarsza stan chorej osoby. Muszą ją przekonać, żeby z nimi poszła, ale na bogów znanych i nieznanych, w jaki sposób to zrobić?
Awatar użytkownika
Luna
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Luna »

Luna skrzywiła się, gdy tylko usłyszała ten straszny śmiech. Czarodziejkę przeszedł dreszcz i na jej dłoniach pojawiła się gęsia skórka. Nie bała się, po prostu przypominało jej to o klątwie i do bólu przypominało jej drugą naturę. Dobrze, że otoczenie się zmieniło, pradawna z podziwem patrzyła na otaczającą ich iluzję podwodnego świata i szczerze żałowała, iż nigdy wcześniej przez pięć wieków nie dostrzegła takiego piękna. Wtem przemieniona zwróciła uwagę niebieskowłosej na siedzącą przy jaskini syrenę.

- Mhm – przytaknęła i ruszyła, a właściwie popłynęła wraz z Cat w tamtą stronę.
Początkowo dziewczyna cieszyła się, że znalazły syrenkę, aczkolwiek nie spodziewała się znalezienia przy niej pary gnijących trupów. W jej głowie rozbrzmiewało pytanie, co to ma być i dlaczego tak… Przez chwilę nawet zapomniała o przebywaniu w chorym umyślę, nie potrafiła zrozumieć jakim cudem skoro to wszystko było tak nierealne dla niej, pływanie, oddychanie pod wodą…
Nie chciała się zbyt długo przyglądać ciałom, mimowolnie jednak jej wzrok co chwilę na nie zbaczał, obrzydliwe, ale także całkiem ciekawie widzieć co się może stać po śmierci z ciałem, które pozostanie w wodzie. Odłożyła na bok odrazę i oceniała je w naukowy sposób, nie dzieliła się swymi myślami, były dość luźne przeplatane migawkami jakiś innych trupów. Początkowo czarodziejka myślała, że to wyobraźnia i ignorowała to w miarę możliwości. Później jednak rozpoznawała w umarłych osoby, które widziała wcześniej. Stwierdziła, iż wystarczy tego gdybania nad śmiercią i zwróciła uwagę głównie na syrenkę. Nagle została pociągnięta na piach i rzuciła wilczycy pytające spojrzenie.
Szybko zapomniała o tym, bo naturianka się odezwała, tak łagodnie i uroczo, pradawna oczekiwała czegoś kompletnie odwrotnego, po chorym umyślę. Nie wtrącała się do rozmowy, nie chcąc niczego zepsuć.

- Dzieci…? – szepnęła ze zgrozą, jakby pytając samą siebie, kusiło ją, by znów spojrzeć na chłopców, ale nie zrobiła tego – Nieśmiali… - powtórzyła Luna, teraz przynajmniej wyglądało to bardziej typowo dla psychopaty.

Przysłuchiwała się dalej i patrzyła na syrenę, w pewnej chwili nawiązując z nią kontakt wzrokowy. Przeczuwała, iż w końcu naturianka przestanie być taka słodziutka i milutka jak dotychczas. No i zgodnie z przewidywaniami jej przyjazny wzrok stał się nagle wściekły i gniewny. Natomiast jej zęby wyglądały dość upiornie. Oskarżenie, które na nie rzuciła niebieskowłosa przyjęła dość osobiście. Absurdalnie zaczęła się wahać, zabiła tyle osób, już nawet nie wiedziała kogo, może w tym wypadku też była winna?

- Ja nie chciałam… Nie umiem tego powstrzymać… Nie mogę – bełkotała pod nosem, kręcąc głową.

Przestała zwracać uwagę na wilkołaczkę, wciąż tłumaczyła się Liz i błagała o wybaczenie. To, co wokół się działo było nieważne, poczucie winy przyćmiło wszystko wokół, wtem syrena pojawiła się tuż przed czarodziejką.
Nagłe odciągnięcie syreny złapanej przez Cat podziałało jak bodziec, w jednej chwili poczuła wodę, a właściwie zanurzoną w niej swoją rękę. Spojrzała na przemienioną szamocząca się z syreną.

- Jak mogę ci pomóc? – spytała już całkiem trzeźwo.
Awatar użytkownika
Cat
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Cat »

        Twarz wilczycy wykrzywiła się w zdziwieniu, gdy jej towarzyszka zaczęła się z czegoś srogo tłumaczyć, przygnieciona surowym spojrzeniem syreny. Cat zmarszczyła lekko brwi. Jeszcze jej tego brakowało, żeby jej się tutaj czarodziejka posypała. Chwila nieuwagi Przemienionej sprawiła jednak, że Liz wyplątała się z więzów bicza i odpłynęła od kobiet na bezpieczną odległość, wciąż jednak szczerząc zęby.
        - Nie wiem, weź się w garść – warknęła wilczyca na pytanie Luny. Nie zabrzmiało to zbyt miło, jednak Morgan nie miała do swojej towarzyszki żadnych pretensji, po prostu im szybciej się stąd wydostaną tym lepiej.
        - Trzeba ją jakoś przekonać, że to tutaj, to nie jest prawda, że rzeczywistość jest gdzieś indziej – mruknęła pod nosem, bardziej myśląc na głos, niż wydając konkretne polecenia.
        Wbrew instynktom każącym wstrzymywać jej tutaj oddech, odetchnęła głęboko i starała się uspokoić, próbując czegoś innego. Odnalazła w sobie te smugi magii, które pozwalały jej na wpływanie na emocje innych i sięgnęła nimi w stronę syreny. Zaczęła powoli, a strumień energii opłynął Liz i otulił jej ciało niczym niewidzialne, aksamitne szarfy. Kobieta szarpała się przez chwilę, wywołując na ustach Catherine lekki grymas, gdy musiała włożyć coraz więcej wysiłku w utrzymanie kobiety. Przymknęła oczy, a wstęgi oplatające ciało syreny zaczęły szeptać jej cicho do ucha niezrozumiałe słowa, uspokajając ją, przekonując, kusząc i nęcąc. Liz z cichym kliknięciem schowała gigantyczną szczękę, a jej twarz ozdobiły znów piękne, proporcjonalne usta, wygięte w delikatnym, już nie tak bezmyślnym uśmiechu.
        - Wejdź do jej głowy – wskazała Lunie brodą dryfującą coraz bliżej nich syrenę. – Teoretycznie już jesteśmy w jej umyśle, ale zbyt płytko, musisz zajrzeć głębiej.
        Nie wiedziała czy czarodziejka sobie z tym poradzi, ale nie miały wielkiego wyboru. W tej chwili jedynymi opcjami był ten właśnie szalony plan lub poddanie się i powrót z podkulonym ogonem na powierzchnię, gdzie będzie czekał rozczarowany tryton i katatoniczna syrena. Nie było trudno się domyślić, że jeśli nikt jej nie pomoże, to kobieta albo będzie w takim wegetatywnym stanie aż do śmierci, albo umrze wcześniej z głodu, lub zostanie zabita w akcie łaski przez kogoś z jej plemienia.
        - No dobra, wchodzę głębiej – mruknęła na głos, nawet nie zastanawiając się, czy Luna ją usłyszała, albo czy zrozumiała, co Cat miała na myśli. Dopiero po chwili spojrzała na nią czujnie i przechyliła lekko głowę.
        - Chodź ze mną, nie wiem czy uda mi się wrócić tą samą drogą, a lepiej, żebyśmy się nie zgubiły – wyciągnęła w jej stronę rękę, łapiąc ją za dłoń i zwróciła twarz w kierunku Liz, przymykając oczy.
        - No to siup – szepnęła i kobiety już drugi raz tego dnia zanurzyły się w ciemności.

        - Dzień dobry.
        - Kto tu jest?
        - To wy przybywacie, przedstawcie się.
        - Przedstawię się, jak zaczniemy coś wiedzieć.
        Ciemność rozproszyła się nagle, jednak tylko oddalając się od Cat i Luny, oraz niezwykle niskiego mężczyzny, stojącego przed nimi. Nie mierzył więcej niż stopę, miał świetliście fioletowe włosy, sterczące pionowo w górę, niby postawione woskiem. Twarz jego wykrzywiał złośliwy grymas, tym bardziej uwydatniony przez szerokie od ucha do ucha usta, spiczasty długi nos i oczy czarne, lecz błyszczące niczym ogniki. Ubrany był cały w kolorze swoich włosów, od butów z długim, zawiniętym czubkiem, przez bufiaste spodnie, koszulę i kamizelkę, zapinaną na złote guziki. Ręce miał splecione za plecami i przyglądał się swoim gościom ze szczerym zainteresowaniem.
        Światło utworzyło krąg, w którym znajdowała się ta trójka, a poza nimi był tylko mrok. Wilczyca łypnęła podejrzliwie wokoło, po czym spojrzała na swoją towarzyszkę, by sprawdzić, czy jest cała.
        - To jak was zwą?
        - Ja jestem Catherine, a to jest Luna. Szukamy Liz.
        - Ahh, to pewnie ta młoda dama! – wykrzyknął radośnie człowieczek i teatralnym gestem skłonił im się, dłonią wskazując gdzieś w bok. Demonica podążyła tam spojrzeniem i zacisnęła usta w niezadowoleniu. Krąg światła powiększył się bowiem nieco, wpuszczając w zasięg wzroku zdecydowanie zbyt małą klatkę, w której siedziała znajoma im kobieta, jednak teraz bez ogona, podkurczając pod siebie nogi. Było widać, że jest przerażona, lecz o wiele bardziej przytomna niż ta, którą spotkały wcześniej. Wilczyca zrobiła momentalnie krok w jej stronę, jednak klatka zniknęła, rozpływając się nagle w powietrzu. Wściekły wzrok żółtych ślepi spoczął na chochliku.
        - Kim jesteś? – zapytała powoli, wiedząc, że nie ma sensu grożenie śmiercią istocie wyimaginowanej w czyimś umyśle. Sam musi im oddać syrenę.
        - Nazywam się Rhoshandiatellyneshiaunneveshenk Koyaanisquatsiuth – odpowiedział z ukłonem i szerokim uśmiechem, a gdy Cat spojrzała na niego z powątpiewaniem unosząc brew, zaśmiał się wesoło – możecie mówić mi Roshandi.
        - Czego chcesz?
        - Och, jak cudownie, że pytasz! – chochlik klasnął w dłonie i gestem zaprosił je by usiadły. Wilczyca stała przez chwilę bez ruchu, z czystego uporu nie godząc się na wykonanie polecenia, ale człowieczek splótł ręce na piersi, wzdychając teatralnie i rozglądając się w około, jakby mówił „spokojnie, mam cały czas w świecie, nigdzie mi się nie spieszy”. Chcąc nie chcąc więc usiadła na gładkiej ziemi, niewiadomego pochodzenia swoją drogą, nie widziała nigdy tak twardej, jednolitej i gładkiej powierzchni. Roshandi odczekał aż i czarodziejka zajmie swoje miejsce, a gdy tak się stało, klasnął w dłonie z zadowoleniem.
        - Świetnie! Czas na zagadki! – pisnął, a gdy Cat przewróciła ostentacyjnie oczami, wskazał na nią długim, kościstym i szponiastym palcem. – A więc ty pierwsza! – zaczął, po czym opuścił wzrok na jej sylwetkę. – Hm. Dostaniesz pytanie nie zagadkę, bo jestem ciekaw. Dlaczego nie nosisz górnej części odzienia?
        - Bo tak mi wygodnie – warknęła, łypiąc na niego wściekle, gdyż skromne zasoby jej cierpliwości były już na wyczerpianiu.
        - Dobra, dobra, jak sobie chcesz. Jeszcze do ciebie wrócimy. Teraz ty! – przeniósł szpon, celując teraz w czarodziejkę, po czym zbliżył się do niej na krok, przyglądając jej się z zainteresowanie,
        - Ty również jesteś nietypowa, taka niebieska! Jak ja fioletowy! Och, mamy tyle wspólnego! Może jednak zostaniecie? Mamy..
        - Gadaj już, ty mały..
        - No dobrze, dobrze – łypnął spode łba na powarkującą na niego wilczycę i zwrócił się do Luny z uśmiechem, który sugerował, że uważa ją za tą bardziej skłonną do współpracy.
        - Król miał trzech mędrców – zaczął mówić i jednocześnie chodzić wokół czarodziejki – Jeden był bardzo wysoki, drugi raczej średni, a trzeci dość niski. Król, chcąc sprawdzić, czy rzeczywiście są tak bystrzy, przygotował dla nich zagadkę. Powiedział im „mam dla was pięć kapeluszy. Trzy są białe, a dwa czarne. Waszym zdaniem jest zgadnąć, jaki macie na głowie”. Ustawił mędrców w kolejności od najwyższego do najniższego w ten sposób, że wysoki widział średniego i niskiego, a średni tylko niskiego. Podszedł najpierw do wysokiego, pytając, jaki ma kolor kapelusza na głowie, a ten odpowiedział, że nie jest w stanie stwierdzić. Później podszedł do średniego z takim samym pytaniem i uzyskał taką samą odpowiedź. Ostatni został zapytany niski mędrzec, który zastanowił się i rzekł… - chochlik wyskoczył nagle przed Lunę i pochylił się do niej tak, że jego spiczasty nos, niemal dotykał jej twarzy.
        - Co powiedział niski mędrzec?
Awatar użytkownika
Luna
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Luna »

Luna skrzywiła się na niemiłą odpowiedź, przecież właśnie to zrobiła, mniej więcej. W każdym razie rozumiała trudną sytuację, więc puściła to mimo uszu. Czarodziejka zastanowiła się jakby wykonać owo zadanie, przecież do tej wariatki zdaje się, że nic nie przemawiało. Poczuła fale magicznej energii, wilczyca już coś kombinowała.

- Wejść, ale... a – pradawna zawahała się, była zaniepokojona tym, obawiała się, iż nie da rady – Dobrze, postaram się – wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy, by się jak najlepiej skupić.

Jednak gdy miała właśnie wejść, coś ją przyblokowało, nie zdołała, chciała zawiadomić jasnowłosą o porażce, ale tamta właśnie zdecydowała się wziąć sprawy w swoje ręce.

- Dobrze – chwyciły się za ręce, powieki momentalnie opadły i zapanowała ciemność, pradawnej zdawało się, że śpi i po prostu nie ma snów, albo odpoczywa na gałęzi drzewa.

Dało się słyszeć głosy, jeden z całkowitą pewnością należał do Cat a ten drugi? Pierwsza na myśl przychodziła syrena, ale ten głos musiał wydać… mężczyzna. Jego wygląd… zdumiał Lunę, nieco przerażał, aczkolwiek równocześnie, paradoksalnie miała trudności z opanowaniem śmiechu. Ten fiolet jakoś tak mu nie pasował jej zdaniem. Mimo wszystko usilnie utrzymywała, a raczej próbowała utrzymać minę poważną, neutralną. Dobrze, że przemieniona ją przedstawiła, bo parsknęłaby śmiechem facetowi prosto w twarz, już wystarczył nietypowo szeroki uśmiech, jaki przy tym poczyniła ku niemu.
Na szczęście jej przeszło i również spojrzała w stronę, w którą zwrócił się fioletowowłosy, tym razem była prawie pewna, że to Liz. Tak też się okazało, ale ona… siedziała w klatce, czyżby dotarły do głównego problemu jej stanu? Niestety zniknęło, czarodziejka spochmurniała, to jak zabawa w kotka i myszkę…
Imię chochlika było… Tak długie i skomplikowane, że niebieskowlosa rozdziawiła usta, a nawet zdała sobie sprawę, że bawiły ją jego fioletowe włosy, a sama przecież jest posiadaczką niebieskich i na ten kolor jest też ubrana. Poczuła się zmieszana i to dość mocno.
Naturianin dał znak, by usiadły, przemieniona tego nie zrobiła, więc Luna także poszła w jej ślady. Nic to jednak nie dało, rozejrzała się wokoło nie znajdując niczego, na czym dałoby się usiąść więc po prostu osadziła swój zadek na ziemi… czy co to było za podłoże.

- Zagadki? – Czarodziejka nie wiedziała co myśleć, niektóre są fajne a co jeśli jak będzie jakaś trudna?

W każdym razie na pierwszy ogień poszła jej towarzyszka. Widać miała bardziej określone emocje co do tego.

- Geny – westchnęła i wysiliła się na uśmiech w stronę fiolecika, pff, wiele wspólnego, jasne, czy to jakiś kiepski tekst na podryw? Wysłuchała jego zagadki i zastanowiła się porządnie, jednak gdy fioletowy skoczył blisko niej, ta przyłożyła dłoń do jego klatki piersiowej i odepchała – Czarny!
Awatar użytkownika
Cat
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Cat »

        Cat mimowolnie słuchała zadawanej zagadki, aczkolwiek nie można było po niej stwierdzić, czy analizuje ją w poszukiwaniu poprawnej odpowiedzi, czy zostawia to Lunie, tak jak zostało ustalone przez fioletowego dziwaka. Dopiero gdy słysząc odpowiedź czarodziejki zacisnęła usta niezadowolona, można było się domyślić, że nie tylko myślała nad zagadką, ale też rozwikłała ją, będąc w tym momencie też świadomą złej odpowiedzi koleżanki.
        Bowiem jeszcze nim wybrzmiała odpowiedź dziewczyny, Cat przeanalizowała w głowie wszelkie możliwe warianty odpowiedzi. Gdyby najwyższy zobaczył, że średni i niski mają czarne kapelusze, wiedziałby, że on sam ma na głowie biały. Pozostali musieli więc mieć dwa białe, lub biały i czarny, skoro nie mógł z pewnością stwierdzić jaki ma na głowie. Średni wywnioskował to z jego wypowiedzi i pozostała jej analiza czy mają dwa białe, czy biały i czarny. Skoro średni również uznał, że z informacji które posiada, nie jest w stanie tego stwierdzić, to znaczy, że niski ma kapelusz biały, bo gdyby miał czarny, wówczas drugi mędrzec wiedziałby, że on sam ma na głowie czarny kapelusz. Natomiast jeśli widział, że najniższy ma na głowie biały kapelusz, on sam mógł mieć czarny lub również biały i dlatego stwierdził, że nie może odpowiedzieć poprawnie na to pytanie.
        Nie odzywała się jednak, nie chcąc prowokować stwora, jednak stało się tak i bez jej ingerencji. Najwyraźniej Luna nie była tak spokojną osobą na jaką wyglądała i ją również zaczęła drażnić ich nie najlepsza w tej chwili sytuacja. Chochlik odskoczył do tyłu, odepchnięty przez czarodziejkę, i zmrużył niebezpiecznie oczy, tracąc nagle wygląd śmiesznego, dobrodusznego wujka. Rysy wyostrzyły mu się widocznie, a uśmiech nie zniknął z twarzy, lecz przerodził się raczej w drapieżny grymas.
        - Źle! – syknął z wyraźną satysfakcją i wyciągnął przed siebie rękę, zaciskając pięść w powietrzu przed twarzą dziewczyny. Po chwili zaś pociągnął dłoń z powrotem, jednak o wiele wolniej, jakby walczył z jakimś oporem. W tym samym momencie Luna mogła poczuć nagłe osłabienie, jak gdyby dopiero co przebiegła kilka staj. Wyssał z niej siły.
        Wilczyca, chociaż wyczuła magiczne ingerencje, nie wiedziała co Roshandi uczynił czarodziejce, której mimika mogła przedstawiać zarówno ból, jak i zmęczenie. Już od jakiegoś czasu kusiło ją by doskoczyć do małego człowieczka i najzwyczajniej w świecie przetrącić mu kark. Mogłaby to zrobić jednym ruchem ręki. Co by to jednak dało? Albo właściwie czym by groziło? Niezależnie od tego jak był irytujący, wciąż stanowił jedynie imaginację, której uszkodzenie mogło w najlepszym razie nie przynieść żadnych skutków, a w najgorszym przysporzyć dodatkowo więcej kłopotów. Więc chociaż oczy dziewczyny błyszczały złością, siedziała nieruchomo, czekając na swoją kolej. Spodziewała się bowiem, że następnym posunięciem chochlika będzie zadanie jej zagadki i chciała już mieć to za sobą i zabrać Liz z powrotem do jej zdrowych zmysłów.
        Najwyraźniej jednak nie doceniła przebiegłości ich przeciwnika. Roshandi zwrócił się ku niej, jednak wyraz jego twarzy nie zapowiadał nadchodzącej zagadki, lecz pułapkę. Kierowana impulsem Cat zdążyła jedynie przetoczyć się na bok, gdy zobaczyła wystrzeliwującą w jej kierunku rękę mężczyzny. Z jego dłoni strzeliły płomienie i spopieliły tajemniczą powierzchnię dokładnie w tym miejscu, gdzie jeszcze chwilę temu siedziała Morgan. Spojrzała na niego wilkiem, gdy zaśmiał się i zaklaskał w dłonie.
        - Masz refleks dziewczyno, brawo, brawo! Na nic to jednak.
        Jego uśmiech zgasł momentalnie, a wokół Catherine pojawiła się z hukiem klatka, podobna do tej, w której jeszcze chwilę wcześniej widziały syrenę, jednak znacznie większa i o innym kształcie. Jedne końce metalowych prętów znikały w podłożu, drugie natomiast zbiegały się w kopule nad głową blondynki, która wyglądała teraz, jakby stała w klatce dla ptaków. Niedobrze.
        - Tak, tutaj poczekasz, a my sobie z Panną Niebieską jeszcze porozmawiamy. I złociutkie moje, nie próbujcie tu waszych sztuczek magicznych, gdyż tylko sobie krzywdę zrobicie, to wam obiecuję – powiedział już poważnie, po czym odwrócił się znów do Luny, przybierając na szerokie usta swój psychotyczny uśmiech.
        - Dostaniesz jeszcze jedną szansę! – powiedział, ukłoniwszy się łaskawie, po czym wznowił swój przemarsz wokół dziewczyny, zatrzymując się jeszcze na chwilę za jej plecami i pochylając do ucha.
        - Lecz tym razem zastanów się dobrze, gdyż jeśli odpowiesz źle, nie tylko nie uwolnicie swojej cennej syrenki, ale stracisz również swoją burkliwą przewodniczkę – wyszeptał złowieszczo, po czym wyprostował się znów.
        - Ale starczy już gadania, czas na zagadkę! Wyobraź sobie moja droga błękitna chmurko, że otrzymałaś ode mnie kosz z pięcioma jabłkami. Jako, że jestem osobą wielce hojną, proszę cię, byś rozdała moim pięciu braciom po jednym owocu, ale w taki sposób, by jedno jabłko pozostało w koszyku. Jak to zrobisz? – splótł ramiona na piersi i zrobił krok w stronę dziewczyny, sugerując, że jeszcze nie skończył.
        - Ze względu jednak na twoje niegrzeczne zachowanie, mam dla ciebie dodatkowe utrudnienie, chyba tak można to nazwać. Mianowicie, jeśli odpowiesz poprawnie, uwolnię ciebie i twoją wilczą koleżankę i pozwolę wam wrócić do rzeczywistości. Tak wiem czym jesteś, nie szczerz na mnie kłów – rzucił do Cat i powrócił spojrzeniem do Luny.
        - Jeśli jednak chcesz zabrać stąd również tę oto rybią damę – wskazał dłonią w bok, gdzie nagle pojawiła się ponownie klatka z Liz, która spoglądała na nie wystraszona przez kraty – musisz zadać MI zagadkę, na którą nie będę znał odpowiedzi – zakończył z zadowolonym, upiornym uśmiechem i ponownie splótł ręce na fioletowej kamizelce.
        - No więc?
Awatar użytkownika
Luna
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Luna »

Czarodziejka się skrzywiła, fioletowy ją drażnił, aczkolwiek poczuła się nieco niepewnie, gdy rzucił jej tak złowrogie spojrzenie. Dopiero po chwili coś do niej dotarło, klątwa. Powinna zadziałać, ale może przez to, iż to wszystko wokół to iluzja nic się nie stało, Luna odetchnęła z ulgą, przynajmniej miała pewność, że nie narobi zniszczeń w cudzym umyśle.

- Bo mnie rozproszyłeś! – odkrzyknęła oburzona – Uhh… Co ty… Nie rób tak – poczuła się nieco słabo i przez chwile zakręciło jej się w głowie. Ciężko dyszała, ale wciąż miała siłę rzucić chochlikowi złowrogie spojrzenie, w którym wręcz malowała się chęć mordu, miała dość.

Obserwowała naturianina, czekając, aż jej siły powrócą choć częściowo. Rozważała rzucenie się na mężczyznę, aczkolwiek mając przebłyski racjonalnego myślenia, dlatego właśnie musiała się zadowolić jedynie myśleniem na temat rozszarpania go na strzępy gołymi rękami. Wystraszyła się o Cat, widząc co się święci, ale na szczęście ta dziewczyna miała niezły refleks. Czarodziejka odetchnęła z ulgą.
Niedługo jednak trwał spokój, bo po chwili znikąd pojawiła się klatka, w której została uwięziona wilkołaczka. Ten fiolecik najwyraźniej się do niej przyczepił, Luna czuła się źle, nie chciała, aby wszystko zależało od niej.

- Ughh… Dobra, ale nie zbliżaj się do mnie – powiedziała, zaciskając zęby. Jednak to, co dodał mężczyzna, niemal zwaliło ją z nóg, rozdziawiła usta, a stres wywołał zimny i nieprzyjemny dreszcz – Mmhm… - mruknęła pod nosem i starała się skupić.

- Pięć jabłek – notowała w myślach – Pięć… dla każdego… ale jedno ma być w koszyku, czyli cztery jabłka idą do czterech braci a piąte… idzie do piątego brata z koszykiem! – przeanalizowała w głowie, aczkolwiek nim się odezwała, musiała wziąć głęboki wdech, by nie zacząć seplenić, jąkać czy co innego, przez co jej odpowiedź mogłaby być niezaliczona.

Nim zaczęła, chochlik postanowił coś jeszcze dodać. Słuchała go uważnie, jeśli jej odpowiedź jest dobra, problem rozwiązany, dopiero po chwili zwróciła uwagę na słowo „wilczą”. Zdziwiła się, ale to trzeba odłożyć na później, definitywnie. Koniec kłopotów w umyśle syrenki zależał od zagadek, pradawna westchnęła.

- Jeśli chodzi o twoją zagadkę to pierwszy, drugi, trzeci i czwarty brat otrzyma jabłko, natomiast piąty otrzyma jabłko i koszyk.

Przybrała pewną siebie postawę i zaczęła myśleć nad zagadką. Nie miała za bardzo pomysłu początkowo, wiedziała, że musi być naprawdę trudna. Nagle jednak coś wymyśliła.

- A więc teraz ja mam dla ciebie zagadkę – zaczęła, nie chciała dać po sobie poznać obawy, wahała się, czy to na pewno wystarczająco trudne – Gdzie są rzeki suche? – przybrała wyraz twarzy nieukazujący żadnych emocji i czekała.
Awatar użytkownika
Cat
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Cat »

        Stała w klatce ze splecionymi na piersiach ramionami i mrużąc oczy przyglądała się kolorowej parze na zewnątrz. Odruchowo pokiwała głową, słysząc prawidłową odpowiedź Luny, a gdy chochlik z niezadowoleniem prychnął, przyznając jej rację, uśmiechnęła się kątem ust. Osobiście uważała, że zagadka była prostsza od poprzedniej, ale przecież nie będzie narzekała na poziom trudności, w końcu chcą się wynieść stąd jak najszybciej. Propozycja Roshandiego, by oprócz odpowiedzi na pytania, czarodziejka dodatkowo wymyśliła własną zagadkę, wywołała w niej mieszane uczucia. W końcu ciężko jest na poczekaniu wymyślić na tyle trudny problem, by ten mały, podstępny skurczybyk sobie z nim nie poradził, a nie sądziła, by łatwo było go wykiwać. Z drugiej strony jednak takie podejście do tematu oznaczało, że ta zabawa nie potrwa już długo.

        Cat śledziła uważnym spojrzeniem chochlika i Lunę, krążąc wzdłuż krat klatki w tę i z powrotem niczym uwięziony drapieżnik. Nie wiedziała, dlaczego mężczyzna uparł się, by to nad czarodziejką tak się znęcać pytaniami, lecz niezależnie od kierującym nim pobudek, to od Niebieskiej teraz zależało powodzenie ich misji ratunkowej. Gdy w zasięgu wzroku pojawiła się klatka z Liz, wilczyca upewniła się, czy Roshandi jest wystarczająco zajęty własnymi zagadkami, by nie zwracać na nie uwagi, po czym przykucnęła, próbując nawiązać kontakt z syreną.
        - Liz – szepnęła, skupiając na sobie jej spojrzenie.
        - Kim jesteś?
        - Mam na imię Catherine, twój mąż nas po ciebie przysłał.
        - Och! Jak dobrze! Uwolnicie mnie stąd? Gdzie ja w ogóle jestem, gdzie nas zabrali? – zadawała pytania coraz bardziej podnosząc głos, więc Morgan usiłowała uciszyć ją ruchem dłoni. W międzyczasie zdała sobie sprawę, że kobieta nie zdaje sobie sprawy z własnego położenia, przekonana, że porwanie tamtej grupy, która na nich napadła, powiodło się, a ona jest przetrzymywana gdzieś z dala od domu. Jak powiedzieć takiej osobie, że jest więźniem własnego umysłu?
        - Jesteś…
        - CISZA! – ryknął nagle chochlik, posyłając w stronę obu kobiet silne uderzenie mocy. Obie upadły na ziemię po przeciwległych stronach swoich klatek. – Niebieska Panienka szuka pomysłu na zagadkę, nie przeszkadzajcie jej złociutkie – powiedział już normalnym głosem, a na jego twarzy pojawił się ten sam sztuczny i niepokojący grymas wesołości, po czym zwrócił się znów w stronę Luny, która właśnie zadała mu swoją łamigłówkę. Uśmiech naturianina utrzymał się do końca zapytania, po czym zaczął powoli, lecz systematycznie, opadać, gdy Roshandi szukał odpowiedzi.
        - Suche rzeki, rzeki suche.. – mamrotał, przestępując z nogi na nogę i gorączkując się niesamowicie. Wilczyca gdy usłyszała zagadkę zmarszczyła jedynie na moment brwi, przeczesując w głowie mapę Alaranii, którą znała całkiem dobrze na pamięć. Skanowała wszystkie niebieskie wstęgi, jedna po drugiej, zastanawiając się, o co też może chodzić w zagadce. Dopiero po chwili zamarła, a jej usta rozjaśnił uśmiech, po raz pierwszy nadając twarzy Cat prawdziwie przyjaznego wyglądu. A to sprytna dziewucha! Mapy!
        Chochlik jednak zachodził w głowę coraz bardziej, zaczynając krążyć po całej przestrzeni, jaką dawał im krąg światła. Mruczał pod nosem, zatrzymywał się, zadzierał wzrok do góry, kręcił sam sobie głową przecząco i ruszał dalej, wydeptywać korytarze w podłożu. Wilczyca wyłapała tylko kilka szeptanych słów, takich jak „pustynia”, „kanał”, „tunel”, a jej uśmiech przeradzał się z powrotem w z znajomy, krzywy grymas. Przyłożyła twarz do krat, gdy przechodził koło niej.
        - Tik tak! – szepnęła – czas minął!
        - Ja mówię kiedy minął! – wrzasnął człowieczek, ale wyglądał na mocno poruszonego, najwyraźniej przyzwyczajony do przestrzegania własnych reguł. Tyle dobrze dla nich. Nie będzie knuł.
        - Nie wiem… no nie wiem no! Nie ma suchych rzek! W rzekach o to chodzi, że jest w nich woda! – tupnął zbuntowany fikuśnym bucikiem przed czarodziejką. – Jaka jest odpowiedź, powiedz mi, powiedz natychmiast! Inaczej was nie puszczę!
        - Hej! Umówiliśmy się! – warknęła wilczyca przez kraty, kiedy te zniknęły nagle, a ona niemalże straciłaby równowagę, gdyby nie zrobiła kilka kroków w przód dla jej utrzymania. W tym samym momencie zniknęła też klatka Liz, więc wilczyca podeszła do niej, pomagając jej wstać. Była bardzo osłabiona i wciąż skołowana.
        - Dotrzymuję umów – syknął wściekle chochlik. – Ale masz mi powiedzieć, gdzie są te suche rzeki! – krzyknął w stronę Luny, doskakując do niej. – Powiedz mi!
Awatar użytkownika
Luna
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Luna »

Luna ucieszyła się, widząc reakcje Cat i tego wstrętnego chochlika, co prawda były odmienne, ale wskazywały jednoznacznie, że udało jej się odgadnąć. Po chwili dodatkowo naturianin to potwierdził ku zadowoleniu obu dziewczyn. Wszystko teraz zależało od zagadki, jaką wymyśli czarodziejka. Kątem oka pradawna widziała, co knuje przemieniona, szybko jednak przestała na nią zerkać, by jej przypadkiem nie zdradzić. Jednak nawet bez tego fioletowy się skapnął, co się dzieje i użył na nich magii.

- Szczerze mówiąc, to ty tu mnie najbardziej rozpraszasz… i to w negatywnym sensie, jak najbardziej negatywnym – dodała, by sobie nie pomyślał, nie wiadomo czego.

Chwilę później wpadła jej do głowy zagadka, stresowała się, on niemal na stałe miał ten przerażający i nieprzyjemny uśmiech. Szybko zaczął on jednak rzednąć w miarę upływu czasu. Czarodziejka nie chciała kusić losu, więc wciąż jeszcze miała minę pozbawioną emocji. Było to jednak coraz trudniejsze, ponieważ prawdopodobieństwo sukcesu rosło z każdą chwilą. W końcu jednak się poddał i był wyraźnie zirytowany, że nie mógł znaleźć właściwej odpowiedzi. Oby z tego całego gniewu nie postanowił zerwać umowy.
Na szczęście uwolnił dziewczyny, choć był naprawdę rozgniewany. Wtem doskoczył do niej i żądał odpowiedzi. Czarodziejka cofnęła się nieco i zawahała, ale skoro uwolnił Liz i Cat z klatek…

- Na mapach – powiedziała niby od niechcenia, aczkolwiek z uśmiechem, którego nie dała rady dłużej trzymać na wodzy.

Zresztą nie zamierzała stać ciągle przed tym fiolecikiem, bardziej interesowała ja wilkołaczka i syrenka. Podeszła więc do nich ostrożnie i spokojnie. Była ciekawa, jak się czuje rybka. Przyjrzała się towarzyszkom.

- Czyli teraz tylko… W sensie czy już jest dobrze? Liz, jak się czujesz? – spytała, nie wiedząc do końca, o co pytać, wcześniej była zajęta zagadkami i nie wsłuchiwała się zbytnio w ich rozmowy.

Odgarnęła włosy i zaczęła szukać czegoś za szyją. Chciała przytulić swojego wiernego towarzysza, Tenebrisa, ale jego tutaj nie było.

- Oh, prawie zapomniałam, że jesteśmy w jej umyśle. Czy możemy już wracać? – spytała z nadzieją i radością, tam nie czekał na nie żaden fioletowy mężczyzna od zagadek.

Tymczasem w rzeczywistości, ów nietoperz stał się niezwykle zaniepokojony o swoją panią, początkowo pacał ją skrzydełkami po twarzy chcąc wspomóc wybudzanie, później jednak bliski rozpaczy postanowił zaatakować najbliższą podejrzaną osobę, czyli oczekującego na rezultaty podróży w głowie jego ukochanej. Tenebris zahaczył się drobnymi pazurkami na krańcu błoniastych skrzydeł o policzek i ramię naturianina, próbował go gryźć niczym wampir w szyję. Ilekroć został odgoniony, tylekroć wracał i atakował w innym miejscu, a będąc w locie, naprawdę ciężko było go dopaść.
Awatar użytkownika
Cat
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Cat »

        Chochlik stał niezadowolony ze splecionymi na piersi ramionami i tupiąc zakręconym butem. Bardzo mus się nie podobało to, jak potoczyły się sprawy, jednak miał swoje zasady i zawsze je respektował. Jeśli komuś udało się przebrnąć przez jego zagadki najwyraźniej na to zasługuje. Po chwili więc tupanie ustało, a mały fioletowy człowieczek rozpłynął się w powietrzu bez słowa pożegnania. Trzy dziewczyny zostały same w plamie światła, otoczonej nieprzeniknioną ciemnością.
        - Nie, nic mi nie zrobili. Jestem tylko strasznie zmęczona – Liz zachwiała się lekko, ale nagle podniosła zdziwione spojrzenie na obie kobiety, spoglądając raz na jedną, raz na drugą z wyraźnym zmieszaniem wymalowanym na twarzy. – Jak to jesteśmy w moim umyśle? – zapytała.
        Zapadło niezręczne milczenie, kiedy każda z kobiet spoglądała na pozostałe z innym wyrazem twarzy. Luna chyba dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że syrena nie wiedziała gdzie się znajduje, a z kolei ogoniasta, siłą rzeczy rozważała słowa czarodziejki, które właśnie dlatego, że tak absurdalne, mogły być prawdziwe. Cat jedynie westchnęła cicho, gdy jej plan delikatnego wprowadzenia uwięzionej dziewczyny w ich obecną sytuację legł w gruzach. Ale może tak jest lepiej, nigdy nie była dobra w subtelnościach, a Niebieska przynajmniej załatwiła sprawę szybko.
        - Magowie, którzy na was napadli, próbowali podporządkować was sobie magią umysłu, prawdopodobnie. Różnie się to potoczyło – wilczyca zgrabnie ominęła temat samobójstw – ale w twoim wypadku spowodowało coś na kształt.. katatonii.
        - Nie rozumiem..
        - Jesteśmy w twoim umyśle Liz.
        - W moim… ale jak to... jak wy się tutaj dostałyście? – kobieta robiła coraz większe oczy i machinalnie cofnęła się o krok. Niedobrze. Potrzebowały, by im ufała. Cat nie szła więc za naturianką, pozwalając jej ochłonąć.
        - Również dzięki magii umysłu, robiłam to już wcześniej i teraz Rathin poprosił mnie o pomoc.
        Morgan miała nadzieję, że imię ukochanego syreny chociaż trochę zadziała na ich korzyść i tak się stało. Liz rozluźniła się widocznie, a jej spojrzenie złagodniało na wzmiankę o mężu. Dopiero teraz wilczyca dostrzegła jak piękna była kobieta przed nimi. Fiołkowe włosy spływały jej delikatnie po ramionach, ładnie komponując się z oczami w tym kolorze, sprawiając że wcale nie wyglądała tak groteskowo, jak chochlik, którego poznały jakiś czas temu. Przypominała bardziej rozkwitający kwiat, mimo że na jej twarzy było widać już delikatne zmarszczki, zwłaszcza przy oczach i ustach, sugerujące że kobieta często się śmieje.
        - Nie bój się – poprosiła ostrożnie i wyciągnęła rękę w jej stronę, drugą łapiąc od razu Lunę. – Spróbujemy się stąd wydostać, dobrze? Pomożesz nam, musisz się skupić.
        Początkowo chciała wracać tą samą drogą, robić mniejsze skoki, by nie nadwyrężać tak organizmów, jednak bała się, że we wcześniejszym obrębie umysłu znów spotkają upiorną wersję fioletowej syrenki i jej martwych synów. Nie wiedziała skąd ta wizualizacja wzięła się w głowie dziewczyny, może był to efekt otępienia, chory wymysł i teraz, gdy Liz wie już gdzie jest, upiorna naturianka zniknie, jednak nie mogła być tego pewna. Wolała już zaryzykować bezpośrednie wynurzenie, niż to że kobieta znów postrada zmysły, gdy zobaczy swoje dzieci w takim stanie a siebie w takiej formie.
        - Chcę wrócić do domu – Liz skinęła głową, łapiąc Cat i Lunę za dłonie, i chociaż wciąż wyglądała na nieco przestraszoną, pragnienie wyrwania się stąd było wyraźnie silniejsze. W końcu wilczyca nawet nie pomyślała jak musiało wyglądać jej uwięzienie. Czy cały ten czas siedziała tu w klatce? Czy błądziła w tym mroku? Oh, nieważne, wynoszą się stąd, to jest najważniejsze.
        - Luna, skup się na tym skąd wyruszyłyśmy, na jaskini, wodzie, kamieniach. Musimy tam wrócić – powiedziała cicho i ciągnąc delikatnie dziewczyny za sobą, cofnęła się poza krąg światła, w mrok.
        Przez chwilę nic się nie działo, słyszały tylko własne oddechy i czuły dłonie pozostałych zaciśnięte na swoich. Cat zamknęła oczy, i tak nic tutaj nie widziała, i skupiła się na innych odczuciach. Poczuła ból głowy, w końcu nie miała na sobie swojej niedźwiedziej skóry, twardą skałę pod obolałymi od klęczenia kolanami, odczuła nagle wyraźniej dłoń syrenki i usłyszała nawet utyskiwania Rathina, który mamrotał na coś w niezadowoleniu. Poczuła mdłości, zakręciło jej się w głowie, a na ustach poczuła metaliczny posmak.
        Otworzyła oczy, gdy usłyszała wrzask trytona. Dłoń syrenki wysmyknęła jej się z ręki, gdy Liz przemieniła się w wodzie i wybiegła na brzeg, by po chwili zwymiotować za jedną ze skał. Miała na sobie teraz liliową sukienkę i była przeraźliwie blada. Było słychać, że ma problem ze zwróceniem czegokolwiek, gdyż nie jadła ostatnie kilka dni. Teraz tylko dusiła się strasznie, plując żółcią, nim po kilku chwilach doszła do siebie. Rathin stał za nią wstrząśnięty i czekał aż odwróci się w jego stronę, dopiero wtedy objął mocno żonę, głaszcząc ją ostrożnie po włosach i uspokajając, gdy szlochała mu w pierś.
        Cat nie skupiała się na nich więcej, dając im trochę prywatności. Sama założyła szybko leżącą obok niedźwiedzią skórę i aż przymknęła oczy z napływającej na nią ulgi. Odetchnęła głęboko, powoli zmieniając pozycję na siad turecki. Dziwny smak na ustach nie dawał jej spokoju i przetarła je dłonią, a gdy na nią spojrzała skrzywiła się wyraźnie. Była cała we krwi, która musiała pójść jej ostro z nosa z wysiłku. Obmyła się powoli w stawie przed nią, twarz i dłonie, po czym sięgnęła do uszu, sprawdzając czy i stamtąd nie krwawi, gdyż to nie wróżyłoby już dobrze. Na szczęście było w porządku, była po prostu wyczerpana, nie mając siły nawet wstać na nogi. Oparła jedynie łokcie na kolanach, chowając twarz w dłoniach i oddychając spokojnie, by doprowadzić się do porządku. Ugięła się jedynie lekko, gdy żywy ciężar wylądował na jej barku i zahuczał cicho do ucha.
        - Cześć kolego – mruknęła przez dłonie, a Ra przytulił głowę do jej policzka, ocierając się o nią miękkim pierzem, dopóki dziewczyna nie wyprostowała się nieco i nie podrapała go za szyją. Dopiero wtedy też zerknęła na Lunę, oceniając jej stan. Nie wiedziała jak czarodziejka zniosła ten cały proces.
        - Żyjesz?
Awatar użytkownika
Luna
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 81
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Mag , Włóczęga
Uwagi administracji: Użytkowniczka ma prawo posiadać w sumie 10 kont, z czego jeden slot, jest slotem dodatkowym, otrzymanym jako nagroda, za długie i sumienne wykonywanie pracy moderatora.
Kontakt:

Post autor: Luna »

Czarodziejka odetchnęła z ulgą widząc jak chochlik rozpływa się w powietrzu. Jakoś niespecjalnie bolał ją brak pożegnania ze strony mężczyzny. Miała go naprawdę dość, teraz nawet kolor fioletowy źle jej się kojarzył, dobrze, że cyrk z zagadkami się skończył.
Luna dopiero po tym, o co zapytała syrena, zdała sobie sprawę, że mogła wszystko nieco skomplikować. Zagryzła wargę w geście zdenerwowania i nie wiedziała w sumie co odpowiedzieć. Spojrzała przepraszająco na Cat i równocześnie wyczekując, iż ona coś poradzi. Zaistniała chwila ciszy, którą przerwała przemieniona ku uciesze pradawnej. Nieco się obawiała widząc strach naturianki, ale wilczyca jakoś sobie radziła i na, póki tak było niebieskowłosa postanowiła się nie wtrącać. Po reakcji syreny na imię wybranka serce pradawna zamyśliła się na moment. Nawet pokusiła się o chwilę zazdrości, ona nigdy nie miała ukochanego, ciekawiło ją, jak to jest.
Wzdrygnęła się lekko, będąc tak znienacka wyrwana ze swoich przemyśleń, przez złapanie jej za rękę. Czarodziejka uśmiechnęła się słabo, ale kiwnęła głową na znak, iż się zgadza i spróbuje pomóc.

- Wrócisz, wszystkie wrócimy – powiedziała pokrzepiająco do Liz.

Po chwili natomiast spojrzała na swą towarzyszkę i do niej się odezwała.

- Dobrze… Mam nadzieję, że dam rade – dodała szeptem.

Zamknęła oczy i wręcz odczuła chłód wody na swej ręce w niej zanurzonej, wydawało jej się nawet, iż słyszy jakąś szamotaninę, a może nie wydawało?
Całkowicie poddała się delikatnemu ciągnięciu przez wilczyce, wszystko zaczęło przypominać jej zwykły czy też niezwykły sen, taki jak czasem bywa nad ranem, w którym przenika się świat rzeczywistym ze światem marzeń i podświadomości. W końcu głośny krzyk podziałał niczym wiadro zimnej wody, wylane na twarz. Niebieska otworzyła oczy. Trochę jej się kręciło w głowie. Ledwo co kojarzyła, co się dzieje. Dopiero po chwili dostrzegła uroczy widok tulącej się pary, wywołało to uśmiech na jej twarzy, jednakże coś ją zaniepokoiło.

- Tenebris? – zawołała, szukając ręką nietoperza lubującego się w chowaniu na jej karku i przeczesywała wzrokiem sklepienie, w końcu coś się poruszyło i zwierzak przyleciał do Luny zakrywając skrzydłami niemal całą jej twarz, co wyglądało jak nieporadna próba oddania ludzkiego uścisku. Dziewczyna z trudem go od siebie oderwała – No przecież nie umarłam, ty latająca myszo – powiedziała wesoło.

Dopiero teraz dotarło do niej, iż Cat coś mówiła. Obróciła się w jej stronę i uśmiechnęła.

- Czuje się trochę otępiona i kręci mi się w głowie, ale to raczej przejdzie, a jak z tobą? – odczekała chwile na odpowiedź, po czym zadała kolejne pytanie – To, co teraz?
Awatar użytkownika
Cat
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Wilkołak
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Cat »

        - Przejdzie – wilczyca skinęła głową i podniosła się powoli, by nie stracić równowagi.
        Dla niej widok obejmującej się pary był co najwyżej obojętny. Czekała z grzeczności, aż w końcu zwrócą na nie swoją uwagę, jednak gdy tak się stało, Liz podbiegła i do niej, obejmując za szyję zszokowaną przemienioną.
        - Dziękuję ci, dziękuję! – piszczała jej w ucho, nie zauważając nawet, że jej wybawicielka stoi sztywno jakby kij połknęła, z rękoma wzdłuż tułowia i oburzoną sową na ramieniu. Nie posunęła się nawet do objęcia syreny, a jej odsunięcie się przyjęła z ulgą, co na szczęście przemknęło niezauważone. Blondynka skinęła jedynie głową. Zwroty typu „nie ma za co”, „drobiazg” czy „cieszę się, że jesteś cała”, nie padły z jej ust, jako że żadne z nich nie było w mniemaniu Cat prawdziwe, a nie chciało jej się kłamać, tylko po to, by dopełnić zwyczajowej wymiany uprzejmości.
        Na szczęście syrena była przede wszystkim zbyt podekscytowana, by to dostrzec, a poza tym pewnie i zbyt optymistycznie nastawiona do świata, by się tym przejąć, nawet gdyby zauważyła zachowanie Morgan. Zmieniła teraz swój obiekt zainteresowania, z taką samą wdzięcznością rzucając się na Lunę i ściskając ją mocno. Rathin przyglądał się żonie z rozczuleniem, a gdy zerknął na Catherine, skinął jedynie głową w podziękowaniu.
        - Wyjdźmy na słońce!
        Mignęły fioletowe włosy w powietrzu i bosa dziewczyna w liliowej sukience wypadła z jaskini, pędząc w stronę jeziora i swojej rodziny. Gdy Rathin, Cat i Luna dołączyły do niej na zewnątrz, wszystkie syreny i trytony zgromadziły się w jednym miejscu, by świętować powrót Liz. To było aż nadto dla wilczycy, która pochyliła się w stronę swojej towarzyszki i brodatego mężczyzny.
        - Na nas już czas – stwierdziła krótko, pragnąć wynieść się jak najszybciej z tego radosnego grajdołka.
        Tryton skinął głową, nawet nie próbując namówić je, by zostały chwilę dłużej. Chwilowe zjednoczenie w sytuacji kryzysowej nie zmieniało faktu, że był to lud skryty, nie lubiący gości. Zatrzymał je jednak jeszcze gestem, drugą dłonią przywołując Lithana, który podbiegł tylko na chwilę, podając coś ojcu, po czym wrócił do matki.
        - Nasz lud potrafi okazać wdzięczność. Przyjmij to proszę w ramach podziękowania za pomoc mojej żonie – Rathin ujął dłoń Luny bez pytania, ale ostrożnie, po czym zawiązał jej coś na nadgarstku. Gdy cofnął ręce dziewczyna mogła podziwiać drobną, lecz przepiękną w swej prostocie bransoletkę z pereł.
        - Na jej widok każda syrena i każdy tryton będą wiedzieć, że kiedyś pomogłaś jednemu z naszego gatunku. To więcej, niż może się zdawać na tą chwilę – powiedział i odwrócił się w stronę Cat.
        - Dla ciebie nie mam upominku, wystarczą ci nasze zioła, z których bogactwa u nas korzystasz.
        - Nie śmiałabym myśleć o niczym więcej.
        - Ale otrzymasz więcej. Informację – odparł z lekkim uśmiechem, widząc nagłe zainteresowanie wilczycy. Milczenie trwało zaledwie chwilę, jednak po spojrzeniu obojga można było się domyślić, że porozumieli się bez słów.
        To była jedna z niewielu rzeczy, których Catherine Morgan nigdy o sobie nie ukrywała. Może nie ogłaszała wszem i wobec swojej słabości, jednak zawsze i wszędzie rozpytywała o możliwe rozwiązanie problemu ciążącej na niej klątwy. To czy ktoś się domyślał, że chodzi o nią, niespecjalnie ją interesowało. Spotykała się z niewiedzą, domysłami, plotkami, dobrymi i głupimi pomysłami, ale żaden z proponowanych środków nigdy nie zadziałał. Mimo to szukała dalej, czepiając się każdego skrawka informacji, jaki napotykała i wiedziała, że teraz znalazła kolejny.
        - Słyszałaś o Klasztorze Mrocznych Sekretów?
        - Tak – Cat zacisnęła usta w niezadowoleniu, a cały jej wcześniejszy entuzjazm zgasł momentalnie – Nie wpuścili mnie tam, nie byłam godna – prychnęła. Wysłała nawet jedną Fellariankę, by poszukała dla niej potrzebnych informacji, jednak dziewczyny nie było tydzień, a powiedziała, że nawet jednego regału nie zdążyła przejrzeć. Jeśli wilczyca chciała znaleźć tam odpowiedzi, musiała sama dostać się do środka, a nie mogła zrobić tego jawnie, a jej magia nie pozwalała na wdarcie się podstępem. Została na lodzie, poirytowana.
        - Spróbuj raz jeszcze, cierpliwość jest cnotą – stwierdził mężczyzna, czekając przez chwilę na odpowiedź blondynki, lecz się jej nie doczekał.
        - Miło było was poznać. Jeszcze raz dziękuję - pożegnał się z nimi i patrzył jak odchodzą, nim wrócił do swoich ludzi, by świętować razem z nimi. Dziewczyny do granicy terenów potajemnie śledził Lithan, jednak gdy tylko upewnił się, że opuściły ich rewir, wrócił z powrotem do wodospadów, nie niepokojąc ich już.
Zablokowany

Wróć do „Wyspa Syren”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości