Trytonia[Trytonia] Uszanowanie

Wielkie miasto portowe. To tutaj poszukiwacze przygód wynajmują statki, wyładowują je po brzegi i wypływają na niebezpieczne wytrawy. Miasto położone na szlaku handlowym, roi się tu od przybyszów z innych krain. Tutaj spotykać mażesz wszystkie istoty chodzące po ziemi... i nie tylko...
Awatar użytkownika
Skowronek
Senna Zjawa
Posty: 281
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Skowronek »

        Skowronek nie była wcale pewna czy będzie mogła rozmawiać z chłopakiem od Mant. Nie to, że ktoś mu nie pozwoli - nie wyglądał na osobę, która nie mogła sama o sobie decydować, z pewnością miał pewną dozę swobody. Co byłby z niego za informator, gdyby był w pełni zależny od przełożonego? Jednak czy w ogóle żył? Nie słyszała o nim od momentu wybuchu w dokach. Albo też słyszała, ale nie wiedziała, że to o niego chodzi - w końcu nie znała jego imienia. I nigdy też nie zajmowała się pozyskiwaniem informacji na większą skalę. Wśród Przyjaciół raczej specjalizowano się w konkretnych typach zleceń, a ci, którzy byli przyuczani do “mokrej roboty” z dziedziny szpiegostwa pobierali jedną ważną naukę - jak szybko i sprawnie znaleźć lokalnego informatora opłacanego przez “swoich”. No i właśnie tu pojawiał się kolejny problem - czy ten dzieciak należał do tej grupy? Skowronek zupełnie nie znała Trytonii, to nie był jej rejon - ona od zawsze działała po drugiej stronie Gór Dasso. Być może to zlecenie miało być początkiem jej kariery w tym miejscu, bo tam uznano ją za spaloną, ale też nikt nie pomógł jej w tym, by był to świetlisty początek. Wręcz rzucano jej kłody pod nogi. Ale to nic, ona właśnie przymierzała się do tego, by odpłacić swoim szefom pięknym za nadobne. Oj jeszcze nie wiedzieli czego ona się dowiedziała i jak zamierzała to wykorzystać. Potrzebowała tylko pomocy kogoś stąd - i dlatego poszła do tej tawerny.
        Czekała w tym samym kantorku co poprzednio. Usiadła sobie i po prostu siedziała. Nie była nerwowa, nie musiała sobie powtarzać tego co powie i przekonywać samą siebie czy na pewno dobrze robi. Za wiele dowiedziała się od Ralona i za dobrze składało się jej to w całość.

        - Krew ci z nosa cieknie.
        - A tobie z nogi, ale ci nie wypominam.
        - Czyżby odtrutka nie działała?
        Cisza.
        - Trafiłem. Choć nie byłem pewny w tym świetle. Ale faktycznie coś masz… Niezdrowe spojrzenie - wyjaśnił z uśmiechem osoby, która trzyma wszystkie karty, choć tak naprawdę siedzi goły i związany na zimnej posadzce jakiegoś dawno zapomnianego magazynu.
        - Te popisy ci nie pomogą.
        - Wiem. Ale miło wiedzieć, że stare psy wykonują nadal te same sztuczki.
        - Przestań pieprzyć jakbyś wiedział o mnie wszystko.
        - Ależ ja nie wiem wszystkiego. Ale wiem całkiem sporo. Na przykład wiem, że miałaś zginąć razem ze mną, błękitnooka.

        Zabójstwo wykonane na obcym terenie i brak odtrutki - sprytne. Przyjechała do miasta w komfortowej sytuacji, tuż po zażyciu specyfiku, który podtrzymywał ją przy życiu - powinna mieć kilka tygodni spokoju. Nie wiedziała, że w każdej z kryjówek Ralona w powietrzu unosiła się substancja neutralizująca odtrutkę - taki sposób na przechytrzenie chytrego. Przyjaciele to wiedzieli… Ale mimo to wysłali Skowronka na tę misję. Powód mógł być jeden, bardzo prosty - aby się jej pozbyć i nie brudzić sobie przy tym rąk. By móc przyjąć narrację, która będzie dla nich najwygodniejsza. Cała wina będzie spoczywała na niej i na jej niefrasobliwości - to w interesie Przyjaciela było zawsze dbanie o to, by zdążyć z realizacją zadania przed przyjęciem kolejnej porcji życiodajnej mikstury. Będą ją wspominać jako doskonałą zabójczynię, która odeszła za wcześnie albo krnąbrną dziewkę, która przez własną pychę sprowadziła na siebie zgubę.
        Idealnie. Tylko szczegóły sprawiły, że cała sprawa się rypła. Na przykład to, że Ralon był przytomny i bardzo chciał żyć. To, że Skowronek za wcześnie dowiedziała się, że odtrutka przestała działać. I to, że akurat proszek od Mant był tym, czego potrzebowała.
        Ralon nie znał receptury na Przywiązanie - jego specyfik był podobny, ale nie tak zabójczy. Umiał jednak sporządzić odtrutkę w dowolnej ilości, a gdyby trochę popracował, to może odtworzyłby również truciznę, którą przypadkowo zwalczał. No i… Może dałby również radę stworzyć ostateczną odtrutkę.

        Na razie słodkie marzenia musiały odejść na dalszy plan - Skowronek miała do wykonania pierwszą część planu. Swojego czy też swoich Mistrzów, to już zależy od interpretacji. Akurat do kanciapy wszedł chłopak od Mant. Wyglądał - o dziwo - nieźle. Oczywiście jak na niego. Przeżył i umiał się poruszać, a ręka powoli zarastała. Cóż, szkoda, że musiał sobie od tej pory radzić bez niej, ale to jego wina, jego pomysł i jego realizacja.
        Gadał jednak od rzeczy. Elfka lekko ściągnęła brwi, jasno dając mu do zrozumienia, że spudłował. Przez bardzo krótki moment myślała, że on chce jej grozić, ale zaraz dotarł do niej prawdziwy sens jego wypowiedzi: myślał, że przyszła po zapłatę. Skowronek z rozbawieniem pokręciła głową.
        - Daj spokój, wiem kto mi płaci - zbyła go. - Nie po to przyszłam - dodała zaraz, lekko zmieniając ton, tak by brzmieć bardziej profesjonalnie. - Usiądź, nie mam ochoty zadzierać głowy by z tobą rozmawiać. Zaufaj mi, nic nie stracisz poświęcając mi tę chwilę, a możesz sporo zyskać.
        Skowronek odczekała aż chłopak zareaguje na jej propozycję. Chodziło o to, by mogła mówić do niego trochę ciszej - mniejsze ryzyko, że ktoś ich usłyszy. Nachyliła się do niego, a jeśli on nie chciał usiąść, to ona usiadła na blacie stołu.
        - Przyjmujesz zlecenia z zewnątrz? - zapytała wprost. - Miałabym do wykonania pewną małą, prostą robotę, ale dobrze płatną. Zależy mi tylko na dyskrecji i dobrej realizacji. Dwadzieścia procent zaliczki płatne z góry…
        Skowronek płynnym ruchem wyciągnęła rękę z kieszeni i powiodła nią po blacie stołu, jakby coś na nim rozmazywała. Spod jej dłoni wyłoniły się cztery złote monety ułożone w półokrąg.
        - A robota na pewno jest prosta dla kogoś twojego pokroju - podjęła. - Chodzi o to, że mam zniknąć. Wszyscy mają myśleć, że nie żyję, nikt nie może tego kwestionować. Świadkowie, dowody. Nawet ciało - dodała znacząco.
Awatar użytkownika
Vasko
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zwiadowca , Szpieg , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Vasko »

        Elfka była ostatnią osobą jaką spodziewał się jeszcze spotkać i to zaledwie po kilku dniach od ich rozstania. Dałby sobie rękę uciąć, że po swojej robocie opuści grzecznie Trytonię i wróci do swojej... macierzy. Nic jej przecież tu już nie trzymało. A nawet jeśli to chyba by się o tym dowiedział, jak nie podczas ich krótkiej współpracy, albo od Kapitan, to przecież dość dużo czasu spędzał na mieście od ich rozdzielenia się. Powinien wtedy trafić na Elfkę albo chociaż dostrzec ją przemykającą się na końcu ulicy, gdyby rzeczywiście czegoś jeszcze tu szukała czy kombinowała. A mimo to ona siedziała tu i czekała... na niego.
        W pierwszej chwili był zdezorientowany. Nie był pewien czy nadal śni, czy to nie jest tylko wytwór jego wyobraźni. A może to co się ostatnio wydarzyło nie było prawdą? Może dopiero teraz pierwszy raz się spotykają i mają załatwić robotę związaną z Ralonem. I to nawet mogło być prawdopodobne, gdyby nie fakt, że nadal nie miał ręki, a zamiast niej jedynie regenerującego się powoli kikuta. I to nie była jedynie doskonała iluzja, bo czuł brak kończyny i specyficzny rodzaj bólu, gdy tylko jej dotknął. To wszystko co się wydarzyło tych kilka dni temu nie było więc snem. Nadal jednak miał nieprzyjemne uczucie déjà vu.
        Stąd przyszło mu do głowy inne wytłumaczenie tego, czego Elfka może obecnie chcieć. Co prawda szybko dała do zrozumienia, że się mylił, ale Vasko wcale nie był przekonany. Na razie nie. Przecież była zabójczynią, żyła w półświatku. Cień żył już wystarczająco długo by wiedzieć, że takim osobom raczej się nie ufa, a przynajmniej zawsze pozostaje się przy nich czujnym. Sam żył w takim środowisku, więc był pewien takiej opinii. Poza tym ostrożności nigdy za wiele.
        Chwilę jeszcze jej się przyglądał z czysto zwierzęcą podejrzliwością, spod której przebijała się nieśmiało ciekawość i dopiero po krótkim momencie stania w bezruchu, zbliżył się niepewnie, cały czas ją bacznie obserwując, aż nie spoczął na krześle na przeciwko. Gdy dostosował się do jej poziomu jakoś machinalnie przyjrzał się jej oczom, choć sam nie specjalnie wiedział czemu. Wydawały się być bardziej zdrowe niż gdy zostawił na jej łasce Ralona.
        - O co więc chodzi? - zapytał zaraz po zajęciu miejsca na przeciw długouchej, aby zaoszczędzić i swój i jej czas. Jego ton był spokojny, ale wyjałowiony z jakichkolwiek emocji.
        Te jednak łatwo było w nim rozszyfrować gdy dziewczyna wyrzuciła powód swojego przybycia i nie wyglądało by Vasko był rozentuzjazmowany tym pomysłem. W pierwszej chwili, kiedy padło o przyjmowanie zadań od kogoś spoza Mant, zesztywniał na swoim krześle. Krótko po tym jego strach nieco przybrał na sile, co spowodowało, że się skulił lekko i zaczął rozglądać czy nikt nie usłyszy, ani nie zobaczy jego odpowiedzi. Cały czas widać było po nim wahanie. Cieniowi zdawało się przez moment, że słyszał skrzek Burty, ale gdy zamknął oczy i wziął głęboki oddech, te omamy ustąpiły, zabite głosami zdrowego rozsądku. Burta nigdy nie zachodziła do kantorka, nawet się nie zbliżała do drzwi od strony karczmy, ponieważ z Ingrid nie za specjalnie się lubiły. A barmanka była nawet bardziej niż dobrym strażnikiem tych drzwi, by nikt nie przeszkadzał w odbywających się za nimi spotkaniach czy to Mant, czy to zleceniodawców. Nawet gdy sama Kapitan witała w tym pomieszczeniu, Burta miała wątpliwości przed przestąpieniem progu wraz ze swoją panią.
        Chłopak się uspokoił po swoim chwilowym napadzie paniki, spojrzał otwarcie na zabójczynię przed sobą i mrugnął jednoznacznie, coby dać elfce odpowiedź na jej pytanie w bezpieczny dla siebie samego sposób.
        Gdy pieniądze zostały przesunięte w jego stronę, aż oniemiał. Nie był pewny czy ona sobie z niego żartów czasem nie stroi, albo czy te pieniądze są rzeczywiście prawdziwe. Kapitan mu płaciła krocie i to nawet wtedy, gdy Burta nie zabierała od niego swojego haraczu. Pierwszy raz w ogóle położono przed nim taką sumę. To musiał być podstęp. Zwłaszcza, że dziewczyna wspomniała o prostej robocie. One nigdy nie były tak kosztowne. Czyżby Kapitan jednak coś wiedziała o jego pracy "dorywczej" dla tych spoza Mant? Czy to miała być jakaś próba, od której zależało, czy dane będzie Cieniowi oglądać jutrzejszy poranek?
        Spojrzał na długouchą poważnie z wiszącym w powietrzu pytaniem. Odpowiedź na nie zaraz otrzymał, choć nie wyglądał mimo wszystko na zadowolonego. Zamyślił się na moment jakby oszacowywał czy rzeczywiście da się podjąć to zadanie bez żadnego ryzyka i westchnął ciężko. To zadanie tylko jej wydawało się być łatwe. Miała niewiele do stracenia, zwłaszcza w tym mieście i zawsze mogła je opuścić, bez martwienia się o niechciany ogon. On nie miał tego komfortu. Nie znał świata poza Trytonią, tu miał swój bezpieczny i ciepły kąt, jaki by on nie był i zawsze mógł kupić prochy na swoje "przypadłości". Gdyby coś poszło nie tak, nie mógłby od tak zniknąć jak długoucha. Z pozoru wolny, a w rzeczywistości był więźniem tego miasta.
        Czyżby to dlatego już sama zaliczka była tak wysoka?
        Wyciągnął dłoń po jedną z monet i powoli postawił ją na jej brzegu, po czym delikatnie pchnął by potoczyła się w stronę elfki.
        - Świadkowie i dowody - powtórzył w zamyśleniu za nią i potoczył kolejną monetę. - Nawet ciało - mruknął i przejechała po stole kolejna. Ostatnią jedynie przysunął bliżej siebie i zostawił w spokoju, przenosząc spojrzenie z monety na zabójczynię. - W Trytonii nie trudno o kozła ofiarnego, na którego można by zrzucić morderstwo. Niestety oni raczej nie udają, śmierć z ich ręki jest nieodwracalna - zaznaczył, choć pewnie nie musiał. Długoucha wyglądała na dość rozumną by to wiedzieć, inaczej nie przyszłaby do niego prosić o pomoc.
        To wcale nie było proste zadanie. Nawet jeśli znalazłby kogoś kto zechciałby poddać się karze za morderstwo i przy tym nie zabiłby na poważnie elfki, nie można by wtedy mówić, że wszyscy myśleliby, iż długoucha nie żyje. Byłoby o wiele łatwiej gdyby znał się na magii. Znaczy bardziej niż teraz, bo obecne umiejętności jakie posiadał były dla niego samego niebezpieczne i przy tym niezbyt skuteczne. Chociaż... może gdyby poćwiczył?
        - Ile godzin? - zapytał. Cały czas się wahał, czy w ogóle się tego zadnia podejmować. Zapłata była kusząca, nawet gdyby przyjął za wszystko tylko tę jedną złotą monetę. nie tylko starczyłoby mu na nowe składniki alchemiczne, ale również może na jakieś gotowe proszki na czarną godzinę, a i tak sporo jeszcze by mu z tego zostało. Gdyby Burta znalazła resztę... miałby spore kłopoty.
        Skrzywił się i odłożył dość gwałtownie obracaną w dłoni monetę z powrotem na stół, jakby ta go nagle poparzyła, po czym pchnął ją tak, by przeszurała po blacie do swoich poprzedniczek i zatrzymała się przed elfką.
        - Nic nie obiecuję - mruknął wstając i odwracając się w stronę wyjścia. Nagroda wysoka, podobnie jak ryzyko, a tego wolałby nie podejmować.
        Musiał się nad tym poważnie zastanowić i sprawdzić czy coś takiego jest w ogóle możliwe. Bo przecież jak zabić kogoś, bez rzeczywistego uśmiercania go i to jeszcze tak by absolutnie wszyscy byli pewni, że ten ktoś nie żyje? Aż go głowa zaczynała boleć im dłużej myślał o tym absurdzie.
Awatar użytkownika
Skowronek
Senna Zjawa
Posty: 281
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Skowronek »

        Obdartus czasami przypominał pobitego szczeniaczka. Miał buźkę, która mogłaby być urocza, ale nieustannie patrzył na innych wilkiem. Kontaktu wzrokowego też nie nawiązywał zbyt często - chyba tylko wtedy, gdy usłyszał jasny rozkaz “spójrz mi w oczy”. Albo tak jak teraz, gdy z ciekawości chciał sprawdzić, co siedzi w tęczówkach rozmówcy. Wcześniej przytomnie zorientował się, że coś z nią było nie tak… Teraz zaś wyglądało, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Kolor jej oczu był jednolity, intensywny. Złoty. Ale to tylko na razie… Tego jednak chłopak od Mant nie musiał wiedzieć, bo jak to mówią: im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Poza tym on był informatorem, więc może lepiej nie dawać mu takich informacji, które mógłby sprzedać dalej. Oczywiście już i tak ryzykowała przychodząc do niego z propozycją współpracy, ale gdzie mogła, wolała zachować pewne tajemnice. Może kiedyś jeszcze o niej usłyszy i wtedy poskłada dwa do dwóch.
        Uśmiechnęła się do niego nikle, gdy zachęcił ją w krótkich słowach do powiedzenia z czym przyszła. Nie zamierzała owijać w bawełnę bardziej, niż tego kultura wymagała. Mówiła więc i obserwowała jego reakcje - tak na wszelki wypadek, by ewentualnie zrobić unik albo wycofać się z tematu. Tym bardziej, że na początku obdartus nie wyglądał wcale na zadowolonego - sprawiał wręcz wrażenie, jakby niewiele dzieliło go od ucieczki. I to kanałami, a nie przez drzwi. Ciekawe co też sobie ubzdurał - może, że jego szefowa chciała się go pozbyć rękami kogoś spoza gangu? To byłoby takie nieeleganckie z jej strony. Musiała być prawdziwą małpą, jeśli ją o to podejrzewał. Albo po prostu wcale nie brał zadań za plecami swoich przełożonych i bał się o tym chociażby słuchać. To zdawała się być bardziej prawdopodobna wersja, ale też o wiele mniej ciekawa, dlatego Skowronek trzymała się tego, że bał się swojej szefowej.
        Musiała też szczerze przyznać, że nie znała realiów cenowych obowiązujących w Trytonii. Dostrzegła, że zaproponowana przez nią zaliczka oszołomiła chłopaka od Mant, ale dla niej ona była normalna - tyle płaciło się za podobną robotę w okolicach Ekradonu, Valladonu, czyli tam, gdzie ona normalnie działała. Nie wzięła poprawki na to, że w tym mieście poziom bezprawia był tak wysoki, że cóż: ceny były tu dramatycznie niskie. Tak samo poziom usług, no ale przecież ktoś z tak zorganizowanej grupy jak Manty powinien mieć wyższe ceny i również reprezentować sobą wyższą jakość. Chyba nie było błędu w tym rozumowaniu?
        Poważne pytające spojrzenie chłopaka elfka wytrzymała bez najmniejszego problemu. “Nie, nie robię sobie jaj”, mówiły jej oczy, gdy artykułowała kolejne punkty z listy swoich oczekiwań. Wymieniła wszystko, co miała na myśli i zamilkła - teraz jego kolej. Dała mu nawet czas, by to sobie przetrawił, bo być może musiał już ułożyć sobie wstępny plan, aby oszacować koszty.
        Pierwszą toczącą się w jej stronę monetę trąciła paznokciem tak, aby się przewróciła. Tym razem to jej spojrzenie było pytające - co miał na myśli ten dzieciak? Chyba jej w ten sposób nie odmawiał? No bo przecież nie negocjował podwyżki, tak się tego nie robiło. Lecz jego słowa poddawały w wątpliwość intencje - wymieniał te punkty, które mogły podnieść cenę. Niech to, co za chaos… W końcu jednak do Skowronka dotarło co dziwnego działo się na jej oczach - obdartus właśnie z własnej nieprzymuszonej (tak się wydawało) woli zrezygnował z trzech czwartych swojej wypłaty. Po raz pierwszy się z tym spotkała i bardzo korciło ją zapytać o co chodzi, ale powstrzymała ciekawość. Na pogaduszki przyjdzie czas, gdy już będzie po wszystkim… Choć chyba i tak nie zostaną przyjaciółmi, którzy usiądą sobie przy piwie i będą dzielić się anegdotkami.
        - Byle byli przekonani, że zabili Przyjaciółkę, która wygląda jak ja. Przecież na pewno znajdzie się jakaś zapluta dziwka podobna do mnie, by podłożyć ją pod topór - zauważyła lekko, ale nie tak, jakby uważała zadanie za generalnie łatwe, ale łatwe DLA NIEGO.
        - Za dwie noce opuszczam Trytonię, do tego czasu chciałabym wiedzieć, że ktokolwiek mnie spotka, weźmie mnie za ducha - wyjaśniła z uśmiechem najedzonego kota. Mina jej zrzedła trochę później.
        - Na odpowiedź masz dwanaście godzin - powiedziała, bo nie liczyła się z całkowitą odmową już teraz. Była pewna, że dzieciak to przeliczy i jednak przyjdzie się tego podjąć. Wstała chwilę po nim od stołu.
        - Jeśli zdecydujesz się na współpracę, przyjdź do “Morświna” - wyjaśniła mu nim wyszedł. A ona opuściła kantorek chwilę po nim, zbierając swoje monety i chowając je do kieszeni. Zaraz po tym opuściła karczmę. Czy była zadowolona z przebiegu rozmowy? I tak i nie. Dopiero gdy spotka obdartusa ponownie albo minie postawione przez nią ultimatum czasowe będzie mogła mówić o sukcesie bądź porażce. Co, jeśli dzieciak nie podejmie się roboty? Wtedy będzie musiała się tego podjąć sama, a jakoś niespecjalnie jej się to uśmiechało. Wiedziała, że postarałaby się "za bardzo". Tak jak zasugerowała temu dzieciakowi: znalazłaby podobną do siebie dziwkę, zabiła ją i okaleczyła tak, by jednak zachować podobieństwo obu ciał, ale by wyglądało to na robotę jakiegoś zwyrola i pomogło zatrzeć subtelne różnice między jedną a drugą. No a później zostawiłaby zwłoki w jakimś miejscu, gdzie mogłyby wyglądać jak "przykład dla innych". Nie była jednak pewna, czy nie byłby to zbyt dramatyczny spektakl, dlatego wolała zawierzyć komuś, kto lokalny półświatek znał lepiej i wiedział na co można sobie pozwolić. Niech coś zaproponuje - jak nie swoje wykonanie, to chociaż podwykonawcę, który ubrudzi sobie dla niej rączki.

        W "Morświnie" zatrzymała się poprzedniej nocy. Zajazd był duży i tani, zatrzymywali się tu przede wszystkim marynarze, a pokoje często były wynajmowane na godziny. Za pościel trzeba było dopłacić - niby grosze, ale dla lokalnej klienteli to była spora oszczędność. Elfka jednak "szarpnęła się" na taki wydatek, choć był to jedyny pozorny luksus, na jaki sobie tu pozwoliła. Choć było ją stać na coś lepszego, wolała nie rzucać się w oczy bardziej niż już zwracała na siebie uwagę. Cóż, samotna kobieta w takim miejscu... Ale cały czas miała minę osoby, której się nie zaczepia. Złośnica, wiedźma - wokół było wiele innych łatwych dziewczyn, szkoda tracić na taką czas.
        Teraz, po powrocie od Mant, Skowronek zdecydowała, że poczeka na swojego potencjalnego współpracownika w głównej sali. Nie postąpiła jak typowy zbir, który schowałby się w najciemniejszym kącie - przysiadła sobie blisko wejścia, tak, że jeśli tylko zrobiło się dwa kroki wgłąb pomieszczenia, już jej nie było widać, bo wręcz opierała się o frontową ścianę. Zamówiła piwo, jakąś lokalną zakąskę ze słonych wodorostów... i czekała.
Awatar użytkownika
Vasko
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zwiadowca , Szpieg , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Vasko »

        Nic już więcej nie odpowiedział. Nie kłócił się, nie wprowadzał żadnych zmian w jej planach, absolutnie nic nie negocjował. Przyjął do wiadomości jej oczekiwania i z posępną miną, jakby co najmniej mieli go za chwilę skrócić o głowę, opuścił kantorek. Zbył wrzeszczącą na niego Ingrid, nie mogącą się doprosić chłopaka, by wziął z sobą na górę choćby suchy kawałek chleba i zamknął się w swoim zatęchłym azylu.
        Cały czas rozmyślał intensywnie nad tym jak zabić kogoś, by tylko wyglądał na zabitego, a tak naprawdę nie byłby zabity. Dość szybko przeszedł do refleksji czym w ogóle jest śmierć czy ona istnieje, czy to jedynie misterna iluzja i marna sztuczka. Ot dowcip spłatany najbliższym, że ktoś zasnął i udawał, że nie da się go zbudzić, który ma tragiczne skutki, że ostatecznie taki żartowniś grzebany jest żywcem, po czym staje się jedynie pożywieniem dla robaków i cmentarnych potworów, aż nie zostają po nim same kości. Chociaż gdyby tak rzeczywiście było, to czy komuś, kiedyś nie udałoby się uciec spod ziemi?
        Pokręcił głową, dochodząc do wniosku, że zaszedł tym myśleniem jedynie w ślepą uliczkę i porzucił tę teorię do otchłani powolnego zapomnienia. Na nowo zaczął się zastanawiać nad rozwiązaniem swojego problemu. Bo problem miał. I to dość poważny. Jeśli podejmie się pracy dla elfki, a ona będzie w zmowie z Kapitan i jego szefowa się o wszystkim dowie, może nie wyjść z tego bez szwanku, ale jeśli odmówi długouchej, a zna jej plany i mogłaby się obawiać, że ją wyda - ta najpewniej również go zabije.
        Ale te złote monety ze stworem po części podobnym do lwa, po części do orła... Zastanawiał się, czy to nimi zawsze płacili ci z wyższych sfer, czy to dla tych złotych monet gotów byli zrobić wszystko, sprzedać własne dzieci, zdradzić własnych partnerów, byleby tylko nie tracić pozycji i przywilejów, a za to jeszcze więcej zyskać.
        Czy naprawdę w mieście mógł być ktoś podobny do elfki, którego bez skrupułów można by poświęcić zamiast niej? Nawet jeśli to jednak długoucha była pierwszą kobietą jaką widział z tak niezwykłymi oczami. Raczej zapamiętałby kogoś, kto miał podobne. No i jak tu zmusić taką osobę do zaczepienia jakiegoś draba i zmuszenia go by ją zabił?
        Dlaczego ona zdawała się przy tym taka spokojna i beztroska, jakby było to tak samo łatwe jak pływanie czy chodzenie. W jego przypadku bardziej to drugie, bo w sumie pływać nie umiał i nigdy nie odchodził za daleko od plaży, zawsze się trzymał poziomu wody sięgającego mu maksymalnie pasa, a i tak raczej za kąpielami nie przepadał.
        Sięgnął pod słomę wyściełającą jego łóżko i wyciągnął niewielki mieszek. Wysypał z niego odrobinę zgniłozielonego, drobno zmielonego suszu i zbliżył do wysypanego proszku twarz. Nabrał głęboko powietrza i zaraz westchnął opierając głowę z powrotem o zimną ścianę. Wpatrywał się chwilę w cienie i przemieszczające się po suficie, dziwnie ruszające się własne bazgroły, przedstawiające coś bliżej nieokreślonego, po czym podniósł się w końcu i zarzucił na głowę kaptur swojego zniszczonego płaszcza. Wyszedł na dach drabiną w pomieszczeniu przylegającym do jego "pokoju", a stamtąd zszedł ostrożnie na ulice miasta, gdzie chwiejnym krokiem szukał natchnienia i rozwiązania swoich problemów.
        W pewnym momencie zaczął kątem oka dostrzegać na mijanych kamienicach dostrzegać poruszające się, uciekające czy szydzące z niego bazgroły. W ciemnych zakamarkach zdawało mu się, że czyha jakieś monstrum o setkach krwistoczerwonych oczu i czai się, by Cień się do niego nieroztropnie zbliżył. Nie mógł stać w miejscu, bo zdawało mu się, że potwór tylko na to czeka. Postanowił więc ruszyć za bazgrołami z kredy, węgla czasami krwi. Jedne też mieniły się jakby zrobione z gorącego żaru.
        Raz zdarzyło się, że jedne z nich o dziwo w ogóle się nie ruszały jak pozostałe. Wyglądał jak narysowany kredą przez dzieciaki z okolicy kanciasty pies-kot, a gdy tylko go dotknął zaciekawiony, tym że rysunek się nie rusza, ten kłapnął na niego swoją paszczą tak nagle, że chłopak cofnął się i upadł na ziemię przez utratę równowagi. Zaraz rozległy się gdzieś dokoła, stłumione śmiechy i pełne odrazy szepty, lecz dla Cienia niewiele znaczyły. Spojrzał na rysunek, zwierz wydawał się być zadowolony z siebie, z czerwonym pyskiem i wytatuowaną ręką w mordzie, co skończyło się tylko niepokojem Vasko, gdy dostrzegł, że nie ma ręki. Czający się na niego w mroku potwór tylko zarechotał groźnie i wystrzelił swoją paszczę w jego stronę, a on stracił przytomność.
        Zbudził się słysząc jakiś miękki głos. Mógłby przysiąc, że słyszał swoją dawną opiekunkę Hanę, lecz gdy otworzył oczy znajdował się w bocznej uliczce, rzucony w stertę śmieci zalegających w ledwo spływającym do kanałów rynsztoku. Głowa bolała go, jakby tkwiła w zaciskającym się imadle. Złapał się za nią i odetchnął głęboko. Chwiejnie jakby był co najmniej po dwóch dzbanach mocnego, krasnoludzkiego piwa wyszedł z zaułka, podpierając się jedną ręką ściany, a gdy wyjrzał zza roku, dostrzegł narysowanego na ścianie kanciastego psa-kota. Zabrał szybko rękę, patrząc nieufnie na arcydzieło dziecięcych rąk. Tym razem go nie zaatakowało. Tym razem nie miało w pysku jego ręki. Stał jeszcze chwilę w cieniu, nim założył na głowę znów kaptur i wyszedł dalej.
        Minęła go jakaś ciemnowłosa elfka i przypomniał sobie o nowym zadaniu, którego jeszcze się nie podjął, a które miał sprawdzić czy w ogóle jest wykonalne. Zaczął iść za dziewczyną, a gdy przyspieszyła, ledwo za nią nadążył i się nie przewrócił na swoich miękkich nogach. Zaraz zniknęła w tłumie sobie podobnych, a gdy jedna się do niego odwróciła i zbliżyła, zaraz okazała się być oburzonym facetem, którego dziewczynę Cień miał niby prześladować. Skończył znokautowany z podbitym okiem i znów wylądował w śmieciach.
        Tym razem to nie widmo Hany sprowadziło go z powrotem do żywych, a zapijaczona, uhahana od ucha do ucha morda, cuchnącego wymiocinami i piżmem Kosiarza. W sumie Cień śmierdział jeszcze gorzej niż znajomy z organizacji, ale to od starszego kolegi robiło się wytatuowanemu niedobrze.
        - Aż mnie duma rozpiera, że w końcu byłeś gotów poderwać jakąś dupcię i w końcu zamoczyć, ale powinieneś się chłopie najpierw zgłosić do specjalisty. Nie skończył byś z pizdą pod okiem, a za to może cieszyłby się bliskością brzydszej, niepełnosprawnej i niezbyt rozgarniętej siostry, tej laseczki co chciałeś wyrwać... w końcu cuchnący szczynami i bez ręki nie na wiele powinieneś liczyć - rzucił o dziwo bardziej trzeźwo niż wyglądał, po czym dźwignął nadal zamroczonego chłopaka na nogi i poprowadził w stronę, z której przyszedł, drogą prowadzącą do "Lewiatana".
        Kosiarz chwalił się całą drogę i żalił na temat swojego ostatniego miłosnego podboju i tego, został pogoniony przez ojca swojej ofiary, do połowy przebranego z munduru miejskiego strażnika. Że w sumie to nawet miło mu było, gdyby ten ogar nie zepsuł mu całej zabawy, a i tak chwila podobno minęła nim podjął próbę ataku na skromnego złodzieja, gdy strażnik dostrzegł w jak wyuzdanej pozie była jego słodka, niewinna i cnotliwa córunia. Vasko go nie specjalnie słuchał, bo miał ważniejsze sprawy na głowie i o dziwo nawet udało mu się wyrwać starszemu mężczyźnie, który nawet nie zauważył, że stracił towarzysza i nawijał dalej do samego siebie. Może jednak faktycznie był pijany?
        Odbił w jedną z bocznych uliczek, którą szybko udało mu się dojść do "Morświna", by niestety poinformować, że robota może być trudniejsza, niż mu się wydawało. Był dwie godziny przed określonym przez elfkę czasem na podjęcie ostatecznej decyzji. Przez wpływ narkotyku, swoje raczej stresujące przygody i późniejsze zamroczenie, nawet nie zauważył, że obecna pora dnia jest inna, niż gdy opuszczał "Lewiatana". Ledwo wszedł chwiejnie do karczmy, jeszcze nawet nie zaczął się rozglądać za swoją prawie zleceniodawczynią, gdy został zaatakowany przez Rudą i przyszpilony do ściany w rogu przybytku, tak by nie robić niepotrzebnego widowiska.
        - Ugh... - jęknęła w pierwszej chwili z obrzydzeniem i ledwo powstrzymała przypływ mdłości, gdy zarzuciła gwałtownie włóczęgą jedynie zdobywającym dla ich organizacji informacje. Mało też brakowało, by Vasko uniknął jej gniewu, ale musiałby chyba dopiero co wyjść z kanałów po tygodniu w nich spędzonym, żeby Ruda odpuściła łatwej okazji na wyładowanie swojej frustracji.
        - Gdzieś ty się szlajał przez cały czas?! Kapitan...
        - Spokojnie, nie zabierałem ci klientów. Nikt tak chętnie nie kręci pośladkami jak ty, nie musisz być aż tak zazdros... - rzucił i to nawet szczerze, nie dając jej przez to dokończyć, a jednocześnie wyłapał przez to w gratisie siarczystego plaskacza od niej, którego było słychać przez dość głośne plaśnięcie.
        Vasko słyszał za plecami kobiety jak kilku chłopa zaczęło gwizdać z uznaniem i jej przyklaskiwać, a po tym zaprosili ją do siebie, by tak podniecająco temperamentna piękność nie musiała tracić swojego cennego czasu na jakąś miernotę i zakałę.
        Jeszcze chwilę po jej odejściu stał oparty o ścianę i się jej przyglądał. Chyba właśnie wpadł na pomysł jak rozwiązać sprawę z Elfką. Ruda miała spiczaste uszy, a jej oczy skrzyły się w świetle złotem jak u dzikiego zwierzęcia. No i miała na pieńku z Baronem, swoim dawnym kochankiem oraz Kapitan, i obecnie hersztem gangu rywalizującego z Mantami o rewir. Problemem mogły być jej ogniste włosy i ognisty temperament... Choć w sumie tylko włosy. Przez to drugie mogłyby nawet być do siebie bardziej podobne niż mu się wydawało. A co do rysów twarzy... elfy mają tak podobną do siebie anatomię, że pewnie nikt nie zauważy różnicy. Co prawda Vasko widział, ale... mu często zdarzało się widzieć więcej niż inni. Uświadomił sobie, że i w tym momencie mógł mieć tylko złudne wrażenie podobieństwa między Rudą i Elfką, ale to już niech będzie jego strata. W razie co sam może na siebie rzucić iluzję upodabniającą go do długouchej... Kto wie może dzięki temu przyczyni się dobru ogółu, a na pewno nie wiele przy tym straci. Może co najwyżej życie, ale jak już wcześniej ustalił, jeśli nie będzie chciał płatać figli (w sumie i tak nie miał komu) i po prostu nie będzie udawał, że śpi to nic mu nie będzie. A nawet jeśli... Wtedy się po prostu obudzi.
        Odszukał spojrzeniem znajomą zabójczynię i postąpił krok w jej stronę, lecz zaraz się zatrzymał i zerknął na "pracującą" rudowłosą kobietę w towarzystwie trzech zabijaków. Po tym jego wzrok padł na krzywiących się klientów "Morświna", którym zapach szpiega od Mant odebrał cały apetyt i zaczęli domagać się zwrotu pieniędzy od karczmarza. By nie ściągać na siebie niepotrzebnych kłopotów starego, choć potężnego i surowego właściciela przybytku, Vasko opuścił jego mury i po prostu siadł w jednej z zapuszczonych uliczek, mając doskonały widok na to, kto wchodzi i wychodzi z karczmy.
        Z zarzuconym na głowę kapturem i podciągniętymi pod brodę kolanami, w starym zniszczonym płaszczu i to jeszcze bez ręki, wyglądał jak żałosny żebrak, mający dość swojego jeszcze bardziej nędznego od siebie samego życia, co zaowocowało tym, że nieplanowanie zarobił nieco miedzianych kruków. Co prawda raczej w niego nimi rzucano i wyśmiewano, co nie było zbyt przyjemne, ale na garść suszu z alg Yjanahraa by miał. W sumie bardziej przydałyby mu się pąkle Zai-Nuan wspomagające regenerację tkanek, ale akurat na jedną pąklę brakowało mu jeszcze trzy razy tyle. A na algi i starczyło i mu się prawie kończyły w domowych zapasach. Poza tym, zawsze dobrze było mieć pod ręką coś pomagającego usnąć. Zwłaszcza, że Vasko musiał się zmuszać do pójścia spać albo zobowiązany został bezpośrednim rozkazem Kapitan, bądź Ingrid, jeśli Kapitan kazała mu słuchać się barmanki.
        Ciekawe czy tylko dla niego Trytonia była jak więzienie o zaostrzonym rygorze, z którego nie dało się uciec... Z resztą...i tak nie miał dokąd.
Awatar użytkownika
Skowronek
Senna Zjawa
Posty: 281
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Skowronek »

        Skowronek opuszczając karczmę słyszała gniewne krzyki karczmarki, która za każdym razem wprowadzała ją na zaplecze. Na kogo to było, czyżby na jej nowego znajomego? Ciekawe czym sobie przeskrobał. Nie wyglądał na takiego, co podbierałby gotówkę z kasy ani na takiego, który by odrywał kelnerki od ich pracy. Nie chodziło tylko o ten jego paskudny kikut, który miał teraz (jakim cudem on regenerował tę rękę? Nie był człowiekiem?), tylko tak… Po prostu nie sprawiał wrażenia dość elokwentnego i wyrywnego, by był w stanie flirtować i uwieść cokolwiek inaczej niż biorąc na litość, bo i takie siostry miłosierdzia się czasami zdarzały. On był jednak mrukliwy, dziwny i niedomyty - średnia przyjemność iść z nim na zaplecze. Zresztą o czym ona w ogóle myślała…
        Wyszła nawet nie obracając się, by sprawdzić swoje podejrzenia. Poszła do Morświna, bo nie lubiła tego miasta i nie zamierzała sobie po nim spacerować jak jakaś nawiedzona podróżniczka. Tylko interesy ją tu trzymały… Choć chwila, może warto byłoby się pokazać - tak by wiedzieli, że teraz jeszcze żyje, ale wkrótce zniknie im z oczu. To by było niezłe, lecz na drodze do realizacji tego planu stały dwie przeszkody. Po pierwsze: nie znała terenu i nie wiedziała gdzie warto bywać, jeśli o półświatek chodzi. Po drugie: wolała nie rozminąć się z chłopakiem od Mant. Może akurat w miarę sprawnie podejmie decyzję i szybko zjawi się w Morświnie - wtedy mogłaby go w sumie nawet zapytać o jakiś lokal… Tak, ta kolejność zdawała się być zdecydowanie lepsza. Wytrzyma te kilka godzin nad kuflem podłego piwa.
        No i w ten sposób znalazła się w tym podłym lokalu. Zamówione piwo było - jak już wcześniej słusznie zauważyła - podłe, ale cóż… w tym mieście chyba nigdy nie bywało lepiej. No chyba, że na dworach arystokracji, ale tam to ona się nie wybierała. Miała pewne wyczucie stylu, które jej tego zwyczajnie zabraniało. No i co miałaby tam robić? Kraść dla przyjemności? Wyrosła już z tego. Nikt jej nie zapłacił za szlajanie się po tamtych dzielnicach, więc tego nie robiła. Piła mętne piwo bez gazu i zagryzała wodorostami. To akurat było tu niezłe - te słone przekąski. Bardzo pasowały Skowronkowi i musiała się pilnować, by nie zeżreć ich tyle, aż przytyje, co przy takim siedzeniu i nicnierobieniu mogło jej się niestety przydarzyć. Wniosek był jednak prosty: musiała szybko skończyć robotę i opuścić to miasto.
        Tak, chłopak od Mant miał rację - ona mogła cieszyć się tym luksusem, że dla niej Trytonia nie stanowiła więzienia.

        Skowronek już powoli zaczynała tracić nadzieję, że obdartus pojawi się w lokalu - jej ultimatum powoli dobiegało końca, a jego nie było. W sumie miał jeszcze czas, ale nie podejrzewała go o wyczucie dramatyzmu, które kazałoby mu czekać do ostatniej chwili. Coś mogło go też powstrzymać - choćby tamta karczmarka. O, może to o to chodziło? Skowronek wcale nie była pewna czy zależało jej na tym, aby on przyszedł, czy już na to nie liczyła. Nim jednak definitywnie postawiła na nim krzyżyk, drzwi do karczmy się otworzyły, a on stanął w progu. Nie dostrzegł jej, tego była pewna. Zaraz wmotał się w jakieś dziwne towarzystwo, wpadł na dziwkę, która zamiatała nim aż się przykro patrzyło… Ale mimo wszystko Skowronek patrzyła i nie interweniowała. Dla jej dobra lepiej, by jak najmniej osób kojarzyło ją z tym obdartusem. Dla niego zresztą też, bo kto wie, czy wkrótce nie zrobi się wokół niej gorąco i czy nie będą chcieli czegoś od niego o niej wyciągnąć… Teraz jednak mogła się gapić - tak jak każdy normalny bywalec takiej speluny była złakniona sensacji, chociaż tamta portowa dziwka chyba wolała nie czynić zbiegowiska. Jeśli jednak nie zależało jej na gapiach, trzeba było sprzedać chłopakowi mniej spektakularny cios w pysk - ten siadł aż miło. Skowronek doceniła jej kunszt. I doceniła również to, że odpuściła chłopakowi od Mant w chwili, gdy zaczęli ją nagabywać potencjalni klienci i nie chodziło tylko o to, że zachowała się jak na profesjonalną kurwę przystało, a też o to, że dała spokój jej potencjalnemu zleceniobiorcy. Już nawet Przyjaciółka zaczęła się mentalnie przygotowywać na dobicie targu, ale dostrzegła jak jej nowy kolega się waha i gapi na gości wokół, a później na karczmarza. Chyba domyśliła się o co biegało… I dlatego nie robiła scen, gdy wyszedł. Porozumieli się wzrokiem na tyle, aby wiedziała co dalej zrobić. Dopiła więc swoje piwo, którego na dnie kufla miała ledwie łyk - jakże fortunnie. Swoje chrupki z wodorostów, które dostała w papierowej tutce, bo miski “im wyszły”, zabrała ze sobą, wcześniej pieczołowicie zawijając brzeg opakowania, aby przekąska się nie rozsypała w kieszeni. Wtedy to wstała, poprawiła swój płaszcz i wyszła na zewnątrz. Nikt raczej nie zwrócił na nią uwagi - po co, skoro była tylko czarną figurą gdzieś na skraju planszy.
        Chłopak od Mant siedział nieopodal, choć w pierwszej chwili Skowronek zdołała go przeoczyć - wyglądał jak najbardziej rasowy z trytońskich żebraków siedzący w wianuszku rzuconych w niego z pogardą drobniaków. Widywała tu takie widoki. Wbrew pozorom mieszkańcy miasta byli dość szczodrzy, skoro kpili rzucając w kogoś pieniędzmi. Ona poszła w jego stronę, ale nie sięgała po monety. Kopnęła go w stopę i zaklęła, jakby się o niego potknęła, a gdy się obróciła, spojrzała na niego wymownie. Zaraz skręciła za róg budynku, by tam w spokoju - choć przy tym w lekkim smrodzie rynsztoka - na niego poczekać. Zjawił się, oczywiście, głupi nie był.
        - No i? - zapytała prosto z mostu. - Wchodzisz w to, cykasz się, czy może coś pomiędzy i będziesz mi pośredniczył w kontaktach z kimś, kto zrobi to za ciebie? Chcesz chrupka?
        To ostatnie pytanie było niby od czapy, ale Przyjaciółka po prostu wyciągnęła swoją papierową tutkę z wodorostami i odruchowo zamierzała poczęstować rozmówcę, choć na pewno nie pozwoliłaby mu wsadzić łapy do środka - od razu podsunęła torebkę w geście, który sugerował, że nasypie mu na dłoń, o ile ją podstawi. Nie wiedziała, że obdartus chyba raczej nie przepada za jedzeniem jako takim.
Awatar użytkownika
Vasko
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zwiadowca , Szpieg , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Vasko »

        Nie przepadał za przebywaniem w zamkniętej przestrzeni. Mało miejsca do ucieczki, mało miejsc do skrycia się, zbyt wysoka szansa na bycie złapanym, bądź zaatakowanym. Wyjątkiem był oczywiście Opieszały Lewiatan, w którym czy chciał czy nie miał swój dom. Jak dla siebie nawet całkiem przytulny i bezpieczny. Czy spokojny? Tego wolał raczej nie komentować. Była też jeszcze sieć podmiejskich kanałów, ciągnąca się jak labirynt, a przez to ułatwiająca ucieczkę w razie zagrożenia. Może gdyby nie znał mniej-więcej ich dokładnego planu, nie czułby się tam tak pewnie, ale wtedy też raczej by do nich nie schodził. Wolałby przejść się ulicami do celu niż ryzykować zabłądzenie w cuchnącym "piekle", które ostatecznie mogłoby się stać jego grobem.
        Dzięki Szczurowi, jeszcze jako młodzik, poznał główne tunele, a zbadanie pozostałych odnóg i korytarzy nie stanowiło już żadnego problemu. W mieście niewielu było takich, coby dobrze się odnajdywali i sprawnie w nich przemieszczali, przez co był tym cenniejszą pomocą dla miejscowych gangów. W prawdzie Kapitan, jak to pirat, nie lubiła się dzielić swoimi łupami i skutecznie wybijała potencjalnym konkurentom przekabacenie Cienia na swoją stronę, ale przecież chłopak miał swój rozum (nawet przeżarty narkotykami i własnymi wymysłami alchemicznymi), mógł wykonywać zadania dla innych za plecami szefowej Mant. Konkurencja jednak nie wiedziała, że tym sposobem nieświadomie pomagali Vasko zdobyć na swój temat różne ciekawe informacje, które wytatuowany chłopak mógł puścić dalej w świat, albo przekazać swojej przełożonej i uchronić Manty od zasadzki czy ataku (a te zdarzały się dość często).
        Przyszedł do Morświna by odmówić elfce współpracy z nią, jasno wykładając jej, że to czego żąda jest niewykonalne, lecz pochwycony został przez Rudą, a dzięki niej wpadł na pewien pomysł, który mógłby pomóc długouchej zabójczyni. Nikt jednak nie chciał w karczmie, a zwłaszcza w swoim pobliżu ośmieszonego chłopaka (ze względu na dość nieprzyjemny zapach, którego był źródłem), a poza tym nie było to odpowiednie miejsce na omawianie szczegółów akcji, która miała pozostać w sekrecie i jedynie względny finał miał zostać jawnie zaprezentowany w miarę jak największej publiczności. Zwłaszcza tej z półświatka. Dlatego, po mentalnym porozumieniu się ze swoją zleceniodawczynią, wyszedł z karczmy.
        Usadowił się w uliczce niedaleko, mając na widoku drzwi prowadzące do Morświna i czekał, wcale nie tak długo, jak można by się spodziewać. To jak elfka zwróciła na siebie jego uwagę i wymownie nakazała udanie się za nią, wcale miłe nie było (choć dla Vasko i tak było wszystko jedno - był przyzwyczajony), ale nie miał o to żalu, bo zrozumiał przekaz. Powiódł za nią spojrzeniem, by widzieć gdzie poszła, odczekał moment, a gdy ulica była przez moment pusta, podniósł się z miejsca i poszedł w ślad za zabójczynią. Ta od razu zaczęła od tego jaką decyzję podjął. Vasko już otwierał usta, nie spuszczając z niej oczu, by wyjaśnić jaki sposób widział na to zadanie, lecz elfka zaraz zaproponowała poczęstowanie go swoimi wodorostami. Było to dla Cienia tak nagłe że się cofnął o krok, jakby co najmniej w ostatniej chwili zauważył, że miał dostać sztyletem między żebra. Spojrzał na długouchą bez przekonania i większych emocji. Miał prawie, że czarne oczy, przez to jak wielka była jego źrenica po zażyciu swoich otumaniaczy.
        - Oboje wiemy, że wolałabyś tego uniknąć, że proponujesz bo tak nakazuje kultura, o którą raczej trudno posądzić skrytobójcę - burknął cofając się dosadnie jeszcze krok w tył i jakby jeszcze bardziej chowając dłoń w kieszeni. Jak na siebie robił to całkiem mocno, a oceniając ogólny stan jego odzienia jako lichy, bez trudu można by dojść do wniosku, że od takiego traktowania, zaraz może sobie zrobić dziurę na wylot i w kieszeni już raczej niczego nie będzie mógł nosić.
        - Tamta rudowłosa elfka będzie tobą. A ty w jej skórze bez problemu opuścisz miasto - powiedział. Takie kombinowanie ponad potrzebę mogło wszystko nieco skomplikować, ale wydawało mu się to najlepszym zabezpieczeniem, gdyby zniknęła Ruda, a zamiast niej po mieście chodziła by bliźniaczka zabójczyni. Wątpił by nawet trytońska ciemnota nie zaczęła mieć w takim wypadku jakiś podejrzeń.
        Co prawda bycie Rudą mogło by przysporzyć elfce nieco upokorzenia, choćby kilku niezbyt przyjemnych pijaków, którym ognistowłosa odmówiła spędzenia wspólnej nocy, ale Cieniowi wydawała się to niska cena, za to co chciała osiągnąć zabójczyni. Główny problem mogło stanowić poproszenie Kapitan o kilka dni wolnego i zgodę na wyjechanie w rodzinne strony do Arturonu, ale to już był problem Vasko. Co biorąc pod uwagę, że był życiowym popychadłem i żałosną dupą na posyłki, raczej nie powinno być trudne. Praktycznie było tak łatwe jak przefarbowanie włosów przez obie kobiety. Co prawda Rudą musiał do tego nakłonić podstępem, a po tym pilnować by nie zbliżała się do Lewiatana i by czasem nie poszła do ich głównej kryjówki, o której wszyscy członkowie wiedzieli i mieli swoje kwatery tylko nie on; ale to również było wyłącznie jego częścią roboty, więc zabójczyni nie musiała o tym wiedzieć. Jedynie co to dać jej ogólne informacje na temat Rudej, gdzie najczęściej przebywa, co zamawia, całokształt jej osobowości w dwóch zdaniach, a z resztą to już sobie poradzi. Na końcu poinformować ją o tym, że robota wykonana i tyle. Może rzeczywiście ta cała szopka to nic trudnego.
        - Będziesz musiała przefarbować włosy i się przebrać, ale tylko gdy ci powiem... Za pozwoleniem oczywiście - dodał szybko to ostatnie, w jednej chwili tracąc całą swoją obmierzłą i sztuczną pewność siebie. Plan wydawał mu się idealny i w swoim rozumowaniu nie dostrzegał żadnych luk. Da elfce odpowiednią farbę, kilka ciuchów z szafy Rudej, najważniejsze informacje na jej temat i przedstawienie czas zacząć. A przynajmniej z tej strony jego pomysł wydawał się prosty, bo przecież Ruda była ruda i... tu mogło być różnie, ale jak już wcześniej uznał - nie powinien mieć większych problemów z załatwieniem wszystkiego i dopięciem na ostatni guzik.
Awatar użytkownika
Skowronek
Senna Zjawa
Posty: 281
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Skowronek »

        Skowronek wyglądała na troszkę zdezorientowaną postawą chłopaka od Mant - nie dała mu trucizny, a on właśnie tak zareagował. No może nie trucizna, ale jakby to było żywe i majtało nogami. Może jakaś stonoga? Ale to były zwykłe chrupki z wodorostów, trochę słone, trochę trawiaste, ale przede wszystkim chrupiące. Nie były zatrute, bo przecież ona też je jadła. Fakt, że była odporna na wszystkie trucizny, bo ta najgorsza już płynęła w jej żyłach… Ale tego ten dzieciak pewnie nie wiedział. Być może mógł coś podejrzewać, ale Przyjaciele nie chwalili się swoimi metodami na tak spektakularną lojalność i oddanie sprawie. Nikt nie wiedział jak krótka była ich smycz.
        - No jak chcesz - mruknęła, wzruszając ramionami. W sumie to nie była kwestia kultury, raczej jakiegoś takiego ludzkiego odruchu. Fakt, skrytobójcy takie maniery nie pasowały… Ale ona się takimi pierdołami nie przejmowała. I teraz również przeszła nad tymi wydarzeniami do porządku dziennego. Pogryzając chrupki, którymi już nie musiała się dzielić, przeszła do interesów i słuchała tego, co dzieciak ma jej do powiedzenia.
        Ciekawe było to, że ten obdartus nie zaczął od subtelnego, ale bezpośredniego wstępu i nie oświadczył “biorę tę robotę” albo “znajdź do tego kogoś innego”. Przeszedł od razu do mięsnych kawałków i przedstawił swój plan. Szybki był, już to sobie wszystko poukładał. Tego się nie spodziewała. Zależało jej na czasie i na sprawnym zaaranżowaniu całego zniknięcia, ale on ją bardzo pozytywnie zaskoczył. Chociaż… Chyba wybrał sobie jakąś wyjątkowo znaną kurwę na ofiarę, a nie anonimową dziewkę za kilka miedziaków. Ciekawe ile ta ruda brała za numerek… W sumie nie wyglądała na drogą ani nie obracała się w takim towarzystwie. A może po prostu była znana tylko w tych niskich kręgach… A zresztą, to było dla niej najmniej istotne. Najważniejsze, że faktycznie były do siebie całkiem podobne. O ile sam Rosomak nie pofatyguje się by dokonać autopsji, nikt nie pozna się na szwindlu.
        - No dobra, mów dalej - zachęciła asekuracyjnie Przyjaciółka, wspierając się butnie pod boki. On oświadczył tylko, że ma się przebrać i przefarbować i jakże uroczo zapytał ją o zgodę.
        - No cudownie - rzuciła, po czym chrupnęła sobie kawałeczek wodorostu. - Ale wiesz, że to najmniejszy problem z tym przebraniem? Muszę wiedzieć więcej. Jak długo miałabym ją udawać? Co ona robi, z kim się zadaje, gdzie mieszka, na kogo uważać. Jej zachowanie mogę podpatrzeć, mam jeszcze całą noc, ale to też musiałbyś mi podać. Aktorsko sobie poradzę… Ale nie z tak skąpymi informacjami jak teraz - wyjaśniła. No bo czy się myliła? Ale z drugiej też strony czego się spodziewała? Ten dzieciak mówił tylko tyle ile było absolutnie konieczne, resztę trzeba było mu z gardła wyrywać, a i to nie gwarantowało, że wyciągnie się wszystko. Ciekawe - faktycznie był tak dobrym informatorem na tle tego miasta? Jeśli tak to ten cholerny port jeszcze bardziej tracił w jej oczach niż do tej pory.
        - No dobra - mruknęła jeszcze pojednawczo. - Z kwestii między tobą a mną. Ile chcesz za to zadanie? I ile za milczenie? Nikt ma nie wiedzieć o tym o czym teraz rozmawiamy i co robimy tak długo aż cię z tego nie zwolnię… Albo nie usłyszysz, że nie żyję. Zakładam, że jedno albo drugie zdarzy się w przeciągu kilku miesięcy - dodała, uśmiechając się jakby trzymała w garści bardzo dobre karty, a przed nią siedział gość, którego zamierzała z ich pomocą oskubać ze wszystkiego. Było w tym trochę prawdy, choć w rzeczywistości Skowronek nie zamierzała zrobić krzywdy chłopakowi od Mant, a swoim byłym już Mistrzom. Nie mogli wszak oczekiwać, że wróci jakby nic się nie stało po tym, jak chcieli skazać ją na śmierć, bo czegoś takiego tak łatwo się płazem nie puszcza, tak po prostu.
        - Poza tym nierozsądne byłoby nadal spotykać się w Lewiatanie albo Morświnie - kontynuowała Przyjaciółka, widocznie rozkręcając się w planowaniu. - Nie znam jednak tego miasta tak dobrze jak ty, więc to ty zaproponuj gdzie spotkamy się ponownie. Zawsze możemy po prostu polować na siebie na mieście… - ”Choć jestem święcie przekonana, że będę miała problem cię odnaleźć wśród rzeszy innych śmierdzących żebraków”, dodała w duchu. To będzie jednak jej problem, którym nie zamierzała się póki co przejmować. Może obdartus miał jeszcze jakąś melinę.
        - No i ostatnie… Chcę poznać twoje imię - oświadczyła. No bo wszak pracowali ze sobą już przy drugim zleceniu, to w tym środowisku była rzadkość, którą warto było uczcić choćby takim przedstawieniem się sobie nawzajem. Skowronek nie zamierzała jednak pierwsza wyskakiwać ze swoim imieniem, niech on powie pierwszy, a ona mu odpowie. Zresztą i tak już wiedział jak na nią wołać, nawet jeśli wtedy pierwszego dnia ich znajomości to był tylko ślepy strzał.
Awatar użytkownika
Vasko
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zwiadowca , Szpieg , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Vasko »

        Naprawdę wątpił by zaproponowała podzielenie się swoją przekąską z dobroci serca, ale wątpił też by chciała go w ten sposób uśmiercić, przecież sama zajadała się tym co miała w papierze. Może miało to na celu jakoś sprytnie go podejść, osłabić czujność chłopaka, bądź nakłonić do podjęcia się tego zadania, albo osiągnięcia jakiegoś innego celu. Cokolwiek by to nie było, jego decyzja odnośnie przyjęcia poczęstunku była cały czas taka sama. Po prostu nie brał jedzenia od obcych nie ważne jak głodny by był. Choć obecnie całkiem zapomniał o tym, że od kilku dni nic nie jadł. I tak nie było tragedii, bo podobno człowiek bez jedzenia może wytrzymać nawet miesiąc. Prawdopodobnie nim ten minie Vasko nie raz zostanie zmuszony by się posilić, nawet jeśli nie będzie miał na to ochoty, ale on akurat w sprawach niezwiązanych z robotą ma najmniej do powiedzenia.
        Cień nie lubił zbyt dużo mówić, a już szczególnie zbędnych słów i owijania w bawełnę. Nie był poetą, ani pieśniarzem, nie musiał się rozwodzić przez godzinę bezsensu o czymś mało znaczącym nim w końcu po kolejnych dwóch rozpocznie wzniosłe wprowadzenie do konkretów. On wolał od nich zacząć i na nich skończyć. Bez wstępów, podsumowań czy puent. Przedstawił jak on to widzi, jak to zaaranżować i pociągnąć by nikt nie zorientował się, że coś jest nie tak. Miał niemalże wszystko już zaplanowane, jakby nie podejmował się dość ryzykownego i łatwego do przejrzenia zadania, a jedynie prowadził przyjacielską partyjkę szachów, w której to on miał przewagę i w której przeciwnik musiał się cały czas dostosowywać do jego rozegrań, by nie stracić swojego króla. Oczywiście w tej rozgrywce był wyłącznie marionetką w rękach elfki, bo ona dyktowała warunki i w każdej chwili mogła zmienić zasady, ale dla niego to akurat żadna różnica. Najważniejsze, że tę grę on wygra.
        W tej właśnie chwili, po jego wypowiedzi, zaczęła wzbogacać rozgrywkę o kolejne zasady, na które musiał się zgodzić by czasami samemu nie przegrać. Słuchał jej kolejnych pytań, odnośnie praktycznie wszystkiego co związane z Rudą. Lecz nawet gdy zamilkła dając mu szansę na odpowiedź ten po prostu milczał i ni to obserwował ją cały czas ostrożnie, ni to wertował czujnie okolicę. Jego jedyną odpowiedzią, subtelną, ale jednoznaczną, było wyraźne obrócenie głowy najpierw w jedną stronę, przyglądanie się tam przez chwilę jakby nasłuchiwał, po tym w drugą i znów na długouchą. Niby trochę za późno na rozmawianie w bardziej ustronnym miejscu, bo sam przecież od razu z siebie wyrzucił szczegóły swojego zadania, ale takich informacji wolał nie zdradzać elfce. Nie na terytorium swojej szefowej, nawet jeśli to były jedynie obrzeża.
        Na pytanie o to ile chciałby dostać za to wszystko, spuścił nieco wzrok i wzruszył ramionami. Już raz odmówił zapłaty, co zaskoczyło dziewczynę, ale nie mógł poświęcić jej swojego czasu i nic za to nie dostać. Musiał jednak uważać, by nie zażądać za dużo, bo jeśli Burta mu to ukradnie i zaniesie do Kapitan...
        - Pięć srebrnych orłów... - powiedział cicho i niewyraźnie, w sumie jego głos ledwo zaświszczał i można było go łatwo pomylić zwyczajnie z podmuchem wiatru. - Dwa teraz, dwa po i jednego za milczenie... - mruknął, choć nie był pewny czy to i tak nie za dużo. Potrzebował jednak pieniędzy na zioła i inne składniki alchemiczne, by uzupełnić zapasy, bo jutro może być już z tym krucho pod wieczór.
        Pokiwał głową na jej spostrzeżenie o tym, że raczej nie powinni się teraz spotykać, podzielał jej opinię, ale w pierwszej chwili nie do końca wiedział gdzie indziej mogliby się spotkać, choćby dla poinformowania elfki o przyzwyczajeniach Rudej. W kanałach za pewne ciężko byłoby jej się skupić, a i samym zapachem zwracałaby po tym na sobie uwagę, a przy wyjściu, tam na starym pomoście ktoś mógłby się zainteresować, co tam samotnie robiła kobieta. No i drogą nad wyjściem z kanałów praktycznie codziennie przechodziła Ruda, przez co plan elfki mógłby nie wypalić.
        Vasko dość długo milczał, gdy nagle się jakby wybudził i zaczął rozglądać, zbliżył się do jednej sterty śmieci i zaczął w niej szperać, aż znalazł kawałek starej, zarzyganej koszuli z dawanymi plamami po piwie i może niedopranymi dowodami karczemnych burd. Rozłożył materiał na ziemi, kucnął przy nim i sięgnął raz jeszcze do śmieci, z których tym razem wyjął potłuczoną butelkę. Chyba po jakimś trunku. Wskazującym palcem prawej ręki, przesunął po ostrej krawędzi, dość mocno na nią napierając i rozcinając sobie głęboko opuszek, z którego wyjątkowo szybko zaczęła obficie lecieć krew, po czym przyłożył go do brudnego odzienia na ziemi i zaczął kreślić dość dokładną mapę miasta, choć w małej skali.
        Punktem początkowym był oczywiście Morświn i to od niego ciągnęła się droga do jakiegoś pogorzeliska na peryferiach. W sumie nawet kawałek od miasta, jakby ruiny stanowiły wyznacznik granicy głównego miasta Trytonii. Na trasie zaznaczone były wyraźnie punkty orientacyjne, a droga wcale nie wydawała się długa - mogła mieć jakieś piętnaście, może dwadzieścia minut. Posiłkując się tą samą stłuczoną butelką, Vasko wyciął ten fragment koszuli, na którym narysował mapę, wytarł nadal lekko krwawiący, wsadził brudny, nadal lekko krwawiący palce do ust, a po tym wytarł go w jeszcze brudniejsze spodnie i podał zabójczyni materiał z narysowaną drogą do nowej kryjówki. Pozostałą część niepotrzebnego płótna wyrzucił z powrotem na kupkę śmieci, skąd ją wyjął. Butelkę również.
        - Moje... imię? - zapytał zaskoczony, wybałuszając na nią oczy, jakby właśnie powiedziała, że jest samym Władcą Mórz, tylko zgubiła po drodze swój złoty trójząb.
        Opuścił nadal trzymaną w dłoni mapę i cofnął się od niej o krok, zawieszając mętne spojrzenie na jakimś mało znaczącym punkcie gdzieś z boku. Jego imię... Jakieś kiedyś chyba było, przecież Hana się do niego jakoś zwracała, Barga krzyczała, a inne dzieciaki złośliwe przekręcały i z niego szydziły. Ale... jak ono brzmiało?
        Nie widział sensu w tym bezowocnym zastanawianiu się, więc wzruszył ramionami, lecz nie spojrzał już na długouchą.
        - Cienie nie mają imion - odparł ochryple i ruszył w jej stronę, mapę jakby lekko przycisnął materiał do jej klatki piersiowej, gdy ją mijał i odszedł, nawet się nie zatrzymując, aby się upewnić czy zdążyła złapać zamalowany fragment koszuli, nim ta opadła leniwie na ziemię. Po prostu nagle wziął i sobie poszedł, nie wiadomo gdzie i po co. Ani nie uzgodnili żadnej godziny spotkania czy dzisiaj w ogóle się ono odbędzie. I to jeszcze brutalnie jak na siebie, wcisnął jej tę mapę w ręce.
Awatar użytkownika
Skowronek
Senna Zjawa
Posty: 281
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Skowronek »

        No nie! Elfka znała wiele małomównych osób, ale ten tutaj bił ich wszystkich na głowę. No dobra, on lepiej znał teren i faktycznie mógł nie chcieć tu z jakiegoś powodu rozmawiać… Ale skoro nie chciał, to dlaczego w ogóle zaczynał? Może chciał pokazać swoją dobrą wolę i że ma chociaż na tyle profesjonalne podejście do roboty, że już posiada jakiś plan. Ale niech to, co za łajza, żeby tak nawet nie powiedzieć głupiego “nie tu, później”. Skowronek niestety miała jednocześnie przeczucie, że gdyby naciskała, to nic by nie ugrała. Dlatego zdecydowała się przejść do kolejnych nurtujących ją kwestii. Na przykład zapłaty, jaką zażąda…
        Pięć srebrnych orłów! Skowronek miała problem, by zachować kamienną twarz. To jak za darmo, dobry nocleg ze śniadaniem tyle kosztował w niektórych miastach… A w Trytonii tyle było warte czyjeś życie? Nic dziwnego, że to miasto było jakie było. Skowronkowi to nie przeszkadzało, bo dzięki temu sporo oszczędzi. Węszyła jednak podstęp - może ta umowa miała jakieś gwiazdki, których teraz nie umiała dostrzec. Może jemu wcale nie zależało na pieniądzach, a na jakiejś innej walucie. I nie, nie podejrzewała go o jakieś lubieżne propozycje. Wielu w półświatku lubiło zmuszać kobiety do pójścia z nimi albo z ich kolegami do łóżka w ramach zapłaty, to nie było nic dziwnego (każda z nich musiała być trochę dziwką), ale po prostu to nie pasowało do tego chłopaka. On był taki… Niewinny. Dziwny, z pewnością niebezpieczny, ale nie jako mężczyzna. Skowronek była przekonana, że gdyby była tak zdeterminowana, by wstrzymać oddech i to sprawdzić, to on pod wpływem jej zmysłowego dotyku prędzej by uciekał, niż się rozochocił.
        Żadne “ale” jednak nie nadeszło i Przyjaciółka uznała, że pewnie trafiła na frajera, który nie znał cen za takie skomplikowane roboty. Ta kwota - w złocie - którą ona proponowała, była normalna, nie jego. Ale kto byłby na tyle głupi, by nalegać?
        - Umowa stoi - zgodziła się. Sięgnęła do kieszeni, bez patrzenia, na sam dotyk wybierając odpowiednie monety. Łatwo się je rozpoznawało, bo były stosownie mniejsze, a reliefy na powierzchni takie wyraźne, że pod wrażliwymi palcami można było je bez trudu wyczuć. Gdy więc trafiła na dwa srebrniki, wyciągnęła je i wręczyła chłopakowi od Mant. Nie, nie podała mu ich do ręki. Nauczyła się, że on nie lubił, gdy naruszało się jego przestrzeń osobistą i zresztą sama nie była zbyt chętna, by się do niego zbliżać (przez zapach, za przeproszeniem), więc pstryknęła nimi nonszalancko w powietrze. Łuk był wysoki i na tyle łagodny, by obdartus dał radę złapać swoją zapłatę. A jak nie to będzie ją z ziemi zbierał, jego problem, trzeba było mieć refleks i zachowywać czujność, a nie stać jak osioł.
        No dobrze, to skoro kwestia pieniędzy została zamknięta, należało ustalić plany na przyszłość - kolejne spotkanie. I tym razem jednak chłopak od Mant wystawiał jej cierpliwość na dużą próbę. Skowronek nawet tego nie ukrywała - zaplotła ręce na piersi i zaczęła tupać nogą, gdy on gmerał w śmieciach. W końcu, gdy dostrzegła co też on po kolei wyciąga, zrozumiała co zamierzał… Ale i tak wybałuszyła oczy, gdy się zaciął, aby mieć czym malować. On był pojebany! Elfka nie zamierzała go odwodzić od tego głupiego pomysłu i się o niego troszczyć, bo niby był dorosły, ale naprawdę coś mu się we łbie zdrowo poprzewracało, że posunął się do tak dramatycznych rozwiązań. Wieloma rzeczami dało się rysować, ba, można było też drogę wytłumaczyć słownie, a nie malować własną krwią na brudnej koszuli szczegółową mapę połowy miasta. Dobrze, że jeszcze ludzików na niej nie malował. Idiota.
        - No dobrze… - westchnęła, gdy chłopak od Mant skończył rysować, ale nie wręczył jej jeszcze mapy, pewnie czekając aż ta wyschnie. Nic łajza przy tym nie wyjaśniła, ale no z kontekstu dało się coś wymyślić. Skowronek przeszła więc w międzyczasie do ostatniej nurtującej ją kwestii. Miała nadzieję, że tym razem dostanie jakąś sensowną odpowiedź… Ale znowu się przeliczyła! Chłopak zachowywał się w pierwszej chwili jakby go na masturbacji przyłapała, taki był zaskoczony. Kręcił się chwilę, jakby miał nadzieję, że ktoś albo coś odpowie za niego, ale w końcu rzucił jakimś głupim tekstem i mijając ją wręczył jej mało subtelnie mapę. Skowronek złapała ją nim odkleiła się od jej kurtki i odjęła od siebie.
        - Niech tak będzie - zgodziła się z nim, obracając się przez ramię. - Więc będziesz dla mnie Cieniem! Muszę mieć cię jak zawołać czasami - dodała ciszej, jakby do siebie, bo chłopak od Mant (czy tam teraz już Cień) odszedł już za daleko, a ona nie chciała się przekrzykiwać przez pół tego zawszonego miasta. To spotkanie było do chrzanu. Niby coś już wiedziała, ale za mało. Miała jednak mapę… No i właśnie, co dalej? Nie zapytała Cienia o to kiedy się tam spotkają - po prostu postanowiła, że uda się tam po upływie doby, a jak jego nie będzie to wtedy zacznie się martwić. Na razie zapamiętała z grubsza trasę (nie była znowu aż taka trudna), po czym złożyła brudny materiał i schowała go w wewnętrznej kieszeni kurtki. Wsypała sobie do ust prosto z torebki ostatnie chrupki z wodorostów, po czym zmięła papierek i dorzuciła go do sterty śmieci, z której chłopak od Mant brał swoje przybory malarskie. Wróciła do Morświna, bo nie miała już czego tu szukać.
Awatar użytkownika
Vasko
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zwiadowca , Szpieg , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Vasko »

        To spotkanie... Nie tak Vasko wyobrażał sobie jego przebieg. Miał nadzieję, że zaraz po rozmowie z elfką przystąpią od realizacji, by ta jak najszybciej opuściła Trytonię, jednakże ona musiała wyskoczyć najpierw z tymi chrupkami, a po tym jego imieniem? Przecież nawet ją to nic nie obchodziło, więc po co w ogóle wyskakiwała z czymś takim? Kompletnie tego nie rozumiał. Czemu się w ogóle wszyscy czepili tego by jadł? Skąd to nagłe zainteresowanie jego osobą?! Obecna rzeczywistość była dla niego tak trudna do pojęcia, że zaczął myśleć czy to czasem nie jest jakiś koszmar...
        To by wyjaśniało tego narysowanego przez dzieciaki psa, co odgryzł mu rękę, i to, że zapomniał jak miał na imię, że inni się nim tak przejmowali. Chociaż to, jak Ruda go potraktowała było raczej naturalne i w żaden sposób nie podchodziło pod senną abstrakcję. Co innego gdyby była miła... Wtedy miałby jasne potwierdzenie, że śpi albo zaćpał się tak, że już nie żyje, ale ruda elfka była po prostu sobą...
        Snuł się ulicami miasta, trzymając się jak najbliżej ścian mijanych budynków i miał mętlik w głowie. Kurczowo zaciskał brudne od własnej krwi palce na monetach, które udało mu się złapać w powietrzu, choć bez żadnej finezji i raczej niezdarnie biorąc pod uwagę, że nie był zbyt szybki, ani precyzyjny, ale mimo to nie został zmuszony do zbierania swojej zapłaty z ziemi. Już się dzisiaj nawybierał pieniędzy z piachu. Po co elfka w ogóle miałaby chcieć go wołać? Do tej pory radziła sobie bez jakiegokolwiek nazywania go, czemu nagle miało się to zmienić?
        Nagle się zatrzymał i z niepokojem przyjrzał pożółkłej, lekko naderwanej kartce przybitej do muru z portretem pamięciowym. List gończy. "Niebezpieczny morderca... żywy bądź martwy... nagroda 5 złotych orłów za głowę Cienia..." Vasko aż z przestrachem się cofnął jak oparzony. Wpadł przy tym na jakąś przechodzącą kobietę, przez co ta upuściła swoje zakupy, a on wylądował tyłkiem na ziemi. Słowa oburzonej prukwy wcale do niego nie docierały, nie był w stanie oderwać przerażonego spojrzenia ze swojej podobizny. Widząc zamieszanie, zbliżył się ze znudzeniem do chłopaka i wrzeszczącej kobiety strażnik.
        - Co tu się dzieje?
        - Panie władzo kochany, ten bandyta mnie napadł i chciał okraść, zgwałcić i zabić! - ryknęła rozsierdzona, nawet nie zaczęła zbierać swoich zakupów z ziemi, tylko cały czas wyładowywała swoją frustrację na wytatuowanym chłopaku, do którego nic z tego nawet nie docierało.
        - Ten żebrak? Nie wygląda na takiego coby...
        - Chyba wiem lepiej co taki łajdak chciał zrobić, prawda?!
        - No nie specjalnie, bo sam bym szanownej pani kijem nie dotknął - odkaszlał dobitnie, a urażona starucha zagroziła złożeniem skargi na tego strażnika do jego kapitana czy generała, czy kogo tam i sobie poszła, po jakiejś chwili zaczynając się awanturować ze sprzedawcą jabłek, że jest jej winien nowe, bo tamte upuściła, a i tak były robaczywe, więc jej się należy rekompensata.
        - Hej ty - trącił Cienia lekko butem, nie widząc jednak żadnej reakcji zerknął na to co go tak przeraziło. Przyjrzał się listowi gończemu i zaraz spojrzał z powrotem na chłopaka. - Rozumiem, że znasz tego gościa. Kręci się w twojej okolicy? Możesz mi pokazać, gdzie go ostatnio widziałeś, a zapewniam, że już więcej nie będziesz się musiał bać Barona. Utrapienie dla tego miasta... Rozumiesz, że od pięciu lat koleś robi co mu się żywnie podoba i nikt nie jest w stanie go złapać?
        - Baron? - zapytał cicho otumaniony Vasko wybudzając się powoli ze swojego szoku i raz jeszcze przyjrzał się listowi. Muskularny, łysy, ze szkaradną poobijaną i przyozdobioną bliznami mordą gość. Baron...
        - Niby miejskiej elicie on koło rzyci lata, bo u nich spokój od takich mętów, ale tu takich tyle co much na gównie... Wszystkim przeszkadzają, ale żeby ktoś się pozbyć zechciał to ciężko... Nam każą to gówno zbierać... Zmiataj stąd jeśli nic nie wiesz, to wredne babsko w każdej chwili wrócić może. Zmień rewir, jeśli u ciebie kręci się Baron albo przekaż mu, że wzrosła nagroda za jego głowę, by się przez jakiś czas unikał tej części miasta, może da ci spokój na jakiś czas - poradził i skierował się w swoją stronę, wznawiając patrol. - Przeprowadź się do Trytonii mówili, sporo zarobisz jako strażnik mówili... A jedyne czego mam sporo to wszów na głowie... - marudził do siebie nim zniknął w tłumie.
        Vasko westchnął i pozbierał się w końcu z ziemi. Ostrożnie przyjrzał się raz jeszcze podobiźnie Barona, czy może jednak nie przewidziało mu się jego przewidzenie, że widział kogoś innego, a nie siebie, ale okazało się, że to podobizna Vasko była halucynacją. Jęknął zaraz żałośnie jego żołądek i chłopak już wiedział, że dłużej nie będzie w stanie uciekać od jedzenia, bo gdyby postanowił zignorować grające marsza kiszki, jego brzuch złośliwie zdradziłby go w którymś momencie wykonywanego zadania i wszystko szlag jasny by trafił. Ironia losu... A te niestety lgnęły do niego jak "muchy do gówna".
        Westchnął ciężko i udał się do Lewiatana, zrobić Ingrid tę jedną, małą przyjemność i coś niecoś przekąsić.
        Po drodze zahaczył o jeden stragan z miejscowymi ziołami i innymi chwastami, a nawet udało mu się natknąć na dilera, który teraz zastępował mu Szczura i kupił dwie małe, bordowe kulki wielkości połowy paznokcia najmniejszego palca. Kosztowały go wszystko co dostał od elfki, ale nie miał zamiaru żałować, zwłaszcza, że najbliższych kilkanaście godzin, będzie dla niego wyjątkowo ciężkich.

        Po posiłku udał się do swojego skromnego, zapuszczonego azylu. Cały czas się zastanawiał, czemu Ingrid codziennie tak się piekliła o to, by chłopak cokolwiek zjadł, choć i tak większą część tego co zostawiał, rzucała psom i świniom do zjedzenia. Dziś na przykład była to nietknięta połowa bochenka chleba i skromnie ugryziona dwa razy kiełbasa. Nie było natomiast cienkiego jak papier plastra sera, a powoli psujące się jabłko po prostu zachomikował na czarną godzinę. Ta co prawda nigdy nie następowała, a nawet jeśli, to Vasko i tak nie miał już wtedy co jeść, bo szczury i myszy zostawiały po jego "zapasach" jedynie odchody, aby cokolwiek było zamiast jedzenia, które nagle zniknęło.
        Wrócił do swojego azylu, gdzie nie tylko zrobił dla elfki farbę, ale zdążył również uzupełnić swoje zapasy w otumaniające i wyniszczające go toksyny, które jednak pozwalały mu na co dzień jakoś w miarę normalnie funkcjonować bez halucynacji i omamów słuchowych. Toksyny, dzięki którym nie stawał się ofiarą własnej niestabilnej magii, której nigdy nie był w stanie w pełni kontrolować. "Lekarstw" na jego szaleństwo jednak nie było wiele i musiał nieco ograniczyć ich spożycie, a nie sięgać za każdym razem, gdy mu się zdawało, że widział coś innego niż w rzeczywistości, albo gdy słyszał coś czego tak naprawdę nie było.
        Ciężko mu było. Zwłaszcza, że chwilę przed wyjściem z karczmy, znów zobaczył tego psa z jego ręką w pysku, ganiającego po mieście i drżał na całym ciele, jakby właśnie wyszedł ze strasznie lodowatej wody. Nie wspominając o tym, że wydawało mu się jakby ręka, którą dziś zaciął mu drętwiała. Odetchnął jednak głęboko i skierował się w stronę miejsca, które wyznaczył elfce na mapie, jako to, w którym mieli się spotkać i które miało im służyć jako tymczasowa baza. Szczerze powiedziawszy Vasko wcale nie chciał tam iść, ale nie miał wyboru. W mieście nie było innego miejsca, gdzie mogliby bezpiecznie obgadać szczegóły zadania i nie zostałoby o no utrudnione, o ile w ogóle by wypaliło, przez zapach ścieków.
        Dwa dni... Tyle tylko musiał wytrzymać. Za dwa dni elfka się wyniesie z tego przeklętego miasta, a jego codzienność wróci do normy. Będzie pomiatany, wykorzystywany, oskubywany do ostatniego miedziaka, ale będzie miał względny spokój, bo będzie robił i zachowywał się jak zwykle. Żadnych nowości. Żadnego ryzyka. Co Sandrię, przez trzy godziny będzie sprzedawał zgromadzone przez cały tydzień informacje osobom nie należącym do Mant, niekiedy nawet z konkurencyjnych gangów, ale przynajmniej wyłuska nieco ruenów, by być w stanie zaopatrzyć się kolejne składniki alchemiczne i przeżyć do następnej Sandrii... I tak w kółko, aż Vasko nie padnie i nie pogrąży się w sen, z którego nie będzie w stanie się już obudzić. Wielkie ambicje jak na niego, choć nie wiele to dla niego znaczyło, skoro wychodził z założenia, że jeśli nie uda mu się dożyć do następnego końca tygodnia to mówi się trudno. Niewielka strata dla tego miasta, a co dopiero dla świata...
        Szedł przez miasto, trzymając się jak najbliżej budynków, jakby te stanowiły jedyną podporę dla niego by nie upadł, lecz te dość szybko zaczęły się przerzedzać, aż całkiem został ich pozbawiony i chwiejnie musiał się bez żadnego wsparcia dostać na niewielkie wzgórze niedaleko klifu, gdzie stały ruiny sierocińca, a którym przyszło mu spędzić dzieciństwo.
        Jakaś potworna, krwistoczerwona paszcza, połączenie najczystszego mroku i piekielnych płomieni, zamknęła go w swoim wnętrzu i nie był w stanie nawet pomyśleć o ucieczce. Stracił przytomność na kilka uderzeń serca, a gdy otworzył ponownie oczy, znajdował się w tym samym miejscu, gdzie został zaatakowany przez swoją iluzję. Głowa mu pękała i nie wiedział czy to od tego, że podczas upadku w coś przywalił, czy jego organizm zaczął wysyłać dobitniejsze sygnały, że potrzebuje kolejnej dawki proszków pomagających mu utrzymać w miarę spokój ducha. Przyłożył drżącą rękę do twarzy, jakby to miało złagodzić jakoś ból, ale... Zaraz zorientował się, że tatuaż na niej zaczyna delikatnie się świecić i powoli stawać się coraz bardziej czerwony. Na razie był ciemno bordowy, ledwo widoczne było, że w ogóle zmienił kolor, lecz i tak najdziwniejsze było, że symbole po tatuażu wisiały w powietrzu, w miejscu utraconej ręki, którą czuł i mógł nią ruszać, widział symbole, której na niej były, choć kończyny w rzeczywistości fizycznie nadal nie było. Sięgnął drugą dłonią między krawędzie czarnych maziaj i palce bez oporów przeszły na wylot, lecz gdy tylko spróbował przeniknąć dłonią przez symbole, napotykał niezrozumiały sobie opór, jakby były prawdziwym ciałem. To nie mogła być halucynacja ani iluzja, choć stojący w nienaruszonym stanie sierociniec i czekająca w drzwiach Barga już nią były.
        Pozbierał się z ziemi, odetchnął głęboko i wznowił wędrówkę do zgliszczy, choć widząc surowy wyraz właścicielki, skulił się nieco. Bardzo się obawiał spotkania ze starą, okrutną kobietą, która już się szykowała do szarpnięcia niesfornym chłopakiem za ucho i wprowadzenia go do sierocińca, lecz wtedy Volkosoby po prostu przeszedł przez nią jak przez mgłę. Sierociniec powrócił do stanu pierwotnego. Pozostał tylko zwęglony szkielet, jakieś szczątkowe części ścian, podłoga wypalona do gołej ziemi, dachem było całe niebo... A mimo to słyszał tupot kilku par stóp nad swoją głową, gdzieś jakiś płacz i krzyk, zagłuszający dziecięce śmiechy... Co jakiś czas kątem oka widział skradającą się w jego stronę Burtę z twarzą Bargi, lecz gdy miał odwagę spojrzeć na nią, ta znikała od razu.
        Usiadł pod pozostałością ściany w kącie jednego z pomieszczeń, które kiedyś było jego pokojem i jeszcze sześciorga innych dzieciaków i starał się to wszystko zignorować czekając cierpliwie na elfkę. Niestety ciemność nocy stanowczo utrudniała mu zadanie i z chwili na chwilę było coraz gorzej. Skulił się i podciągnął kolana do klatki piersiowej, po czym oparł na nich ramiona i schował w nich swoją pokrywająca się, jarzącymi się tatuażami twarz. Gdzieś coś zgrzytnęło, coś warknęło, coś przepełzło mu przez plecy i owinęło się wokół gardła. Głowę rozsadzały coraz bardziej narastające mrożące krew w żyłach śmiechy, mieszające się i płynnie przechodzący w pełen boleści, nieludzki skowyt i płacz mieszkających tu i dzielących ten sam los co Vasko pod tym dachem, dzieciaków, bez znaczenia czy katowanych przez Bargę i jej zbirów, czy też przez tych drugich gwałconych bądź jakiś odwiedzających przytulisko "chętnych na adopcję". To drugie na szczęście nigdy Cienia nie spotkało, bo wszyscy się bali szczególnie jego tatuaży i twierdzili, że jest przeklęty, co niestety przekładało się na podwójny łomot od sfrustrowanej Bargi, która nie mogła się pozbyć dziwnego dzieciaka spod swojego dachu.
        W końcu jednak, gdy spopielone, nadal gdzieniegdzie widoczne tu szczątki podopiecznych bidula zaczęły ożywać i w kupie zbliżać się do Cienia, ten nie był w stanie dłużej już tego wszystkiego wytrzymać i sięgnął drżącą ręką do kieszeni, z której wyciągnął bardzo malutkie zawiniątko z dwiema, ciemno-bordowymi kulkami. Wyjął jedną, lecz ją upuścił, gdy został przez coś potrącony. Maleńki narkotyk potoczył się dobry sążeń od niego i wpadł do kupki piachu i popiołu, która mogła być równie dobrze Haną albo kimś innym z tutejszych domowników. Cień wcale o tym nie myślał, nie czekał też ani chwili dłużej, będąc na skraju psychicznej wytrzymałości i na czworaka, szurając kolanami po ziemi, ruszył w ślad za utraconym "lekarstwem". Niczym jakiś obłąkaniec zaczął przeszukiwać prochy w poszukiwaniu swojego małego bordowego zbawienia, nie zwracając uwagi, że niemal wlazł między nogi stojącej nieopodal osoby. Udało mu się w końcu wygrzebać poszukiwany przez siebie narkotyk jakby w formie tabletki i od razu go połknął, nie przejmując się, że był brudny od pyłu i innego piachu.         Dopiero po dłuższej chwili zwrócił uwagę na dość znajome czubki butów... tych samych, które dzisiaj się o niego specjalnie zahaczyły by zwrócić uwagę na swojego właściciela, gdy on czekał na zabójczynię niedaleko Morświna. Zdezorientowany tym co się dzieje i nadal jakby znajdując się jedną nogą w świecie własnych koszmarów, zadarł głowę do góry by spojrzeć na elfkę. Całą jego twarz pokrywały te same tatuaże co normalnie jego ręce, plecy i klatę piersiową, lekko jarzyły się krwistą czerwienią, choć stopniowo zaczynały przygasać i znów ciemnieć.
Awatar użytkownika
Skowronek
Senna Zjawa
Posty: 281
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Skowronek »

        Doba… To taki szmat czasu, gdy się chce jak najszybciej być gdzieś dalej. Czemu więc - skoro sama narzuciła sobie ten rygor - nie zmieniła zdania i nie poszła na miejsce spotkania wcześniej? To chyba przez to, że chciała dać Cieniowi czas na realizację jego części planu, a sobie na… nazwijmy to “szukanie inspiracji”. Najpierw jednak po prostu poszła odpocząć. Naprawdę nie miała co robić w tym zawszonym mieście. Mogłaby napić się jeszcze jednego piwa, ale nie było z kim, dla kogo. Nawet tej Rudej już nie było w karczmie - Skowronek zakładała, że przygruchała sobie jakiego klienta i być może właśnie zadowalała go na tyłach karczmy. Oby jej nie przyszło robić tego samego, bo to nie będzie godna cena za wolność. Ile w ogóle dziwki brały w tym porcie za swoje usługi? Pewnie marne miedziaki. I co więcej musiały się dzielić ze swoimi alfonsami, więc w ręce zostawało im tyle co nic. Ciekawe czy ta Ruda miała alfonsa? Pewnie tak - nie wyglądała na tak dobrą, aby działać na swój rachunek. Takie to potrafił się inaczej zachowywać, lepiej panować nad mężczyznami, pokazywać kto ma szanse a kto nie i sprawiać, że ten, którego wzięła sobie do łóżka, czuł się wygranym a nie zwykłym klientem. Tamta to pasowała jej raczej do klęczenia przed facetami za normalną stawkę, no, być może troszeczkę wyższą, bo na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie zdrowej, a to w porcie zawsze było w cenie. Kto by tam chciał się męczyć z syfem w morskiej podróży.
        Skowronek pomyślała, że musiała upaść bardzo nisko, skoro przed snem myśli o dziwkach. Nigdy nie kręciły ją ani takie zabawy, ani babskie towarzystwo. Musiała jednak przestawić się na myślenie prostytutki, skoro miała się w jedną z nich wcielić. Taaak… Następnego dnia czeka ją długa obserwacja, by dobrze wcielić się w nową tymczasową rolę. A później raz na zawsze zapomni o tym, że ktoś jej kiedyś rozkazywał i wtedy zacznie działać na własny rachunek. Dając przy okazji innym lekcję tego co się dzieje, gdy traktuje się ją jak narzędzie. Oj to będą słodkie czasy!

        Rano elfka nie zerwała się skoro świt - nie było takiej potrzeby, bo dziwki są jak karaluchy i nie pokazują się w świetle dnia. Żerują w nocy. Mogła w sumie więc poświęcić tę chwilę, by jeszcze przed snem sobie na nie popatrzeć, ale co się odwlecze to nie uciecze. Zresztą było już tak późno, że wszystkie cokolwiek warte dziewczyny już leżały z wielkim zaangażowaniem pod swoimi klientami. Mogła więc pozwolić sobie na odpoczynek… A teraz pora do roboty.
        Przyjaciółka… Nie, powinna przestać o sobie tak myśleć. Już nie była Przyjaciółką. Mistrzowie spisali ją na straty i wysłali na misję, z której miała nie wrócić. Znowu zaczęła się zastanawiać co chcieli jej w ten sposób przekazać. Miała umrzeć od Przywiązania i była przekonana, że to coś znaczy - oni lubi bawić się w takie symbole, bo gdyby było inaczej, nazwaliby truciznę mniej poetycko. Czy uznali, że ich zdradziła? To miałoby trochę sensu, bo przyjęła w końcu zlecenie bez ich wiedzy, rywalizowała z innym Przyjacielem w realizacji kontraktu. Ale to nie były przewinienia, za które każe się w ten sposób. Szczególnie, gdy chodziło o kogoś z jej doświadczeniem. Była przecież dobra w swojej robocie, potwierdzały to dziesiątki zleceń, podczas których nie została wykryta. Niektóre były nawet bardzo spektakularne - jak kradzież tamtej pieczęci w Ekradonie… Gdyby nie cholerny Tchórz, do następnego ranka nikt nie wiedziałby, że zniknęła! A elfka tymczasem byłaby już daleko od miasta, bo nie ograniczałby jej bęcwał, który nie umiał pływać…
        Elfka zamyśliła się nad swoim śniadaniem. Czarny chleb, smażone jajko, trochę masła - codziennie podawano tutaj to samo. Skowronek jednak jadła, bo było tanio, a ona nie była wybredna. Zwłaszcza gdy była na misji. Odbije to sobie, gdy będzie wolna, wtedy postara się znaleźć miejsce, gdzie dostanie jakieś świeże warzywa. I może jeszcze świeże mleko… Marzenia.

        Do popołudnia elfka się obijała. Łaziła po porcie, po targu, gdzieś coś zjadła na mieście. Gdy dostrzegała prostytutki, chwilę kręciła się w okolicy, tak by dostrzec jak one się poruszają i jak zaczepiają klientów. Szybko pojęła, że najlepiej być głośnym, wulgarnym i przesadzonym, wtedy nie trzeba nawet za dużo na raz odsłaniać. Oczywiście nie mogła chodzić zakryta jak jakaś siostra zakonna, ale liczyła, że Cień podrzuci jej jakieś ciuchy tej Rudej, by jak najlepiej ją do niej upodobnić. Niech to, nawet farby nie mogła sobie sama załatwić, bo nie widziała jej koloru włosów w dziennym świetle, a to w karczmie było żółte i wszystko przekłamywało! Ależ była nieprzydatna w tej misji… No ale tak, teraz była przecież klientem. Dziwne uczucie.
        Wieczorem zrobiło się gwarno, a Skowronek zaczęła włóczyć się po karczmach, gdzie przebywali marynarze. Swój płaszcz lekko poluzowała, schowała się pod kapturem - tak, by nikt nie uznał jej za atrakcyjną młodą kobietę tylko po prostu za jakąś przybłędę. Była dobra w tej akurat roli, więc była względnie spokojna i mogła skupić się na reszcie.
        Obserwowanie dziwek było stosunkowo nudne, gdy już znało się część ich numerów. Ale elfka potrafiła skupić się na robocie tak, aby takie drobne mankamenty jej nie przeszkadzały. Tym bardziej, że po pewnym czasie natknęła się na Rudą i mogła ją lepiej poznać. Gapiła się na nią nieustannie, lecz nie otwarcie, na pewno nie została zauważona - to byłaby ujma na jej honorze, gdyby dała się przyłapać. Ale powoli uczyła się jej specyficznych gestów, mimiki, śmiechu. Zwróciła uwagę, że Ruda miała długie zielone szpony - to będzie problem, bo jej własne paznokcie były znacznie krótsze. Znajdzie jednak odpowiedni lakier, a długością przejmować się nie będzie. Powie najwyżej, że złamała albo coś. Każdą wpadkę dało się zamaskować, o ile była niewielka i nie towarzyszyły jej inne, dlatego im lepiej się przygotuje, tym mniejsze ryzyko wykrycia. Niestety tego wieczoru niezbyt dopisało Skowronkowi szczęście, bo Ruda - za szybko jak na jej gust - znalazła sobie klienta. I poszła z nim do pokoju, w którym nie dało się ich swobodnie podglądać. Nie to, żeby skrytobójczyni miała dziwne fetysze, po prostu brała sobie swoją robotę do serca. Naprawdę bywała w burdelach, gdzie miałaby ciekawsze i ładniejsze widoki, niż jakiś pijany marynarz z brudną dziwką na zapchlonym materacu. No nic, pora w takim razie zbierać się na miejsce spotkania z Cieniem.

        Skowronek nie wiedziała w sumie jakie było miejsce, które chłopak od Mant wyznaczył na ich kolejne spotkanie. Wyglądało w pierwszej chwili na pustostan, zniszczoną, grożącą zawaleniem ruinę, lecz pozory mogły mylić. Niejednokrotnie półświatek wykorzystywał takie miejscówki, aby budować swoje siedziby, kluby i miejsca do załatwiania interesów. W piwnicach spalonego domostwa mogło znajdować się luksusowe kasyno, w kanałach (nie tak śmierdzących jak te w Trytonii) często zakładano areny. Przykładów można było jeszcze mnożyć, ale to było bez sensu - w tym momencie dla elfki ważniejsze było, aby odpowiednio reagować... Lecz odpowiednio to znaczy jak? Instynkt kazał jej mieć się na baczności, choć i tak nie miała gdzie się schować, gdy zbliżała się do ruiny. Mimo wszystko długo stała, przyglądając się temu miejscu. Zdawało się, że było puste. Nie mogłaby wykluczyć zasadzki, ale nie miała też paranoi - Cień nie mógłby zastawiać na nią zasadzki, to nie miałoby sensu, no bo dla kogo by to zrobił? Oczywiście, mógłby chcieć ją sprzedać do burdelu, ale na pewno wiedział, że byłoby z tego więcej szkody niż pożytku. Skoro więc raczej nikt tam się nie czaił ani nie patrolował okolicy, można było założyć, że ruina jest pusta. Mimo to Skowronek podkradła się do niej, zamiast podejść otwarcie. Tak na wszelki wypadek, po prostu. Jakby Cień ją zauważył to miałby najwyżej trochę ubawu.
        Cichy, tępy chrzęst zwęglonych desek pod stopami Skowronka był słyszalny tylko dla niej - poruszała się bardzo cicho. Na tyle, aby słyszeć skrzypienie zniszczonej konstrukcji - czy to miejsce przetrwałoby pierwszą lepszą burzę? Wątpiła, lecz to nie było istotne. Konstrukcja musiała być jednak na tyle solidna, aby dało się po niej przemieszczać - usłyszała ruch. Na górze. Znaczy, że schody utrzymały ciężar dorosłego człowieka... Tym bardziej elfka zdecydowała się tam wejść. Cały czas nasłuchiwała. Dźwięki, które do niej docierały, były dla niej trudne do interpretacji. To nie były kroki, nie były odgłosy walki. Chaotyczne, niezborne - prawie jakby miała do czynienia z pijakiem w delirium. No i ta czerwona łuna, choć nie było słychać ani czuć ognia… Skowronek w zupełnie irracjonalnym odruchu podeszła do pokoju, z którego sączyło się światło i docierały do niej te wszystkie dźwięki. Nagle naszło ją skojarzenie z egzorcyzmami…
        Z początku wyjrzała dyskretnie zza futryny, gdy jednak dostrzegła Cienia, otwarcie stanęła w progu. Dostrzegła, że dziwnie się zachowywał, a co więcej, bardzo dziwnie również wyglądał. Świecił się na czerwono… Komu normalnemu się to zdarzało? Nie by uważała go za normalnego, ale jednak to było bardziej niż nietypowe.
        Nie musiała się zastanawiać czy podejść do niego czy nie – sam się zbliżył, na czworakach szukając czegoś w popiele. W końcu znalazł to coś i zjadł, a elfce naprawdę nie chciało się dociekać co to było. Naprawdę wolała nie wiedzieć - zważywszy, że wszędzie w tym budynku walały się spopielone szczątki…
        - Kurna, co ci jest? - zapytała go. - To twoja prywatna melina do przywoływania demonów? Mam wam dać chwilę intymności i wrócić za godzinkę? - drążyła lekko sarkastycznym tonem, wsparta pod boki i lekko nad nim pochylona. Przekrzywiała głowę i mrużyła oczy, by przyjrzeć się tym gasnącym tatuażom.
        - Ale numer - mruknęła. - Że jesteś magiem to wiedziałam, ale że takie chore akcje odstawiasz to bym nie przypuszczała. Nawet, kurna, nie pytam. Dobra, do rzeczy: masz coś dla mnie? Cały dzień przyglądałam się swoim przyszłym koleżankom po fachu, nie mam ochoty tego przedłużać więcej niż to konieczne. I miałam okazję troszkę poobserwować moje przyszłe wcielenie... Niezła z niej suka - oceniła. Kucnęła przed Cieniem, aby łatwiej było jej na niego patrzeć. - Załatwisz mi jej lakier do paznokci czy sama mam się zakręcić?
Awatar użytkownika
Vasko
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zwiadowca , Szpieg , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Vasko »

        Siedzenie w tym miejscu i czekanie na elfkę było dla niego katorgą już jak o tym myślał, a gdy przyszło do realizacji i w końcu bezpośrednio się tam znalazł, było to bardziej niż nie do zniesienia. Cały czas jednak starał się wytrwać do spotkania z długouchą. Każdy dźwięk, każdą marę widzianą wyłącznie kątem oka starał się tłumaczyć tym, że nie jest prawdziwa, że to tylko iluzja, że nic mu nie grozi. I choć miał tego silną świadomość, bardzo ciężko mu było opierać się temu szaleństwu.
        Nie było wcale łatwiej gdy zamykał oczy, bo wtedy miał wrażenie jakby przenosił się do przeszłości.
        Chował się pod łóżkiem i starał za wszelką cenę nie wydać z siebie żadnego dźwięku, gdy jakiś pijany, cuchnący piwem i moczem kapitan tłukł piegowatego bruneta, który miał łóżko na przeciwko łóżka Vasko. Byli w tym samym wieku, tamten jednak nie zdążył dożyć swoich siódmych urodzin. Zmarł nim kapitan zdążył zaspokoić swoje odrażające żądze...
        To był dzień "adopcji"... Za drzwiami Barga oprowadzała kolejnych zainteresowanych wyciągnięciem osierocone dzieci z tego piekła. Jedynie w takich chwilach stara, okrutna właścicielka sierocińca była Aniołem. Diabeł tracił rogi i zyskiwał aureolę tak długo jak widział pieniądze.
        Często się zastanawiał czy on i inni jego rówieśnicy w ogóle byli ludźmi, zwłaszcza w oczach tych potworów. Z goryczą stanowczo zbyt dużo razy dochodził do wniosku, że nie różnili się od zwykłych szczurów albo bydła hodowanego wyłącznie na rzeź. Nie było tu żadnej solidarności, każdy myślał wyłącznie o sobie, o własnym bezpieczeństwie i przeżyciu, choć trudno się oglądało jak współlokator umiera bez cienia godności i całkiem obdarty z dziecięcej niewinności, nie mówiąc już o człowieczeństwie pod jakimś zawszonym typem, który choć po wodach pływał, nigdy się nie kąpał.
        To był chyba najgorszy rodzaj śmierci jaki mógł spotkać tutejsze dzieciaki. Każdy jeden chciał mieć to szczęście i zostać zatłuczonym jak pies przez Bargę, bo nawet jeśli ktoś opuszczał sierociniec o własnych siłach i z przepełnionym nadzieją sercem na lepsze życie... nie kończył chyba tak szczęśliwie jakby chciał. Może nieraz nawet gorzej niż ten piegowaty brunet, wszak dość często do sierocińca powracali ci sami ludzie co byli tu przed miesiącem.
        I tak przez lata...

        Vasko skulił się pod ścianą jeszcze bardziej, zbierając wszystkie swoje mentalne siły by tylko wyrwać się z tego koszmaru, lecz nie do końca mu się to udało. Widział zbliżające się do niego, obwiniające go za bierność i ich zagładę szczątki, słyszał nieludzki skowyt katowanych, konających kolegów, skwierczenie palonego ciała, krzyki i płacz... Diaboliczny śmiech Bargi... Jak mógłby dłużej znieść dość takiego? I tak już długo zwlekał i teraz był na skraju popadnięcia w obłęd. A przecież miał zadanie do wykonania!
        - Odejdźcie! Nie zbliżajcie się do mnie! - wrzasnął łamiącym się, niezbyt pewnym siebie głosem.
        W pewnym momencie jego dłonie stały się dziwnie lepkie i mokre, ciało wewnątrz płonęło i dziwnie się czuł. Wiedział co też jego oszalały umysł zaczął mu sugerować i wcale tego nie chciał. Zaczął niczym mantrę powtarzać, że nic z tego nie jest prawdziwe i drżącą ręką sięgnął po swoje koło ratunkowe nim będzie już za późno. Dostrzegł ruch po prawej, korytarzem z naprzeciwka rozległo się potworne rżenie. Coś go szturchnęło i Cieniowi wypadła z dłoni toksyna w formie kulki. Ignorując wszystko co się dokoła niego działo, rzucił się w odmęty lepkiego niczym pajęczyna mroku i zaczął przeszukiwać dłonią popiół i inne śmieci walające się po podłodze.
        Nie od razu po zażyciu skompresowanego w kulkę narkotyku poczuł ulgę. Zwłaszcza, że halucynacje były już tak silne, że niemal dla niego namacalne. Chwilę mu zajęło nim dostrzegł, że ktoś przed nim stoi, a jeszcze dłużej trwało nim dotarły do niego wypowiedziane słowa. Podniósł na marę przed sobą obłąkane spojrzenie. Wydawała mu się dziwnie znajoma, ale nie był w stanie zidentyfikować skąd niby ją zna. Przyglądał się chwilę temu tworowi, który w pełni się ukształtował, gdy przykucnął by przyjąć ten sam poziom, co chłopak.
        Z przerażeniem zerwał się na nogi, lecz te nie utrzymały go długo w pionie i po chwili niepewnego chwiania się Vasko runął na ziemię. To go jednak nie powstrzymało przed panicznym odpełznięciem od postaci w najdalszy kąt pokoiku.
        - Nie zbliżaj się do mnie! - krzyknął skulony, łapiąc się zaraz za głowę i zaczynając lekko kołysać się w spopielonym rogu pomieszczenia. - To tylko iluzja, to tylko iluzja, to tylko iluzja... - mamrotał paranoicznie pod nosem, drżąc na całym ciele. Barga nie mogła właśnie przed nim kucnąć... Ona nie żyła!
        Wkrótce jednak panika zaczęła go opuszczać, przestał drżeć i się kołysać. Jego ciało jakby zwiotczało, a on wydawał się być bardziej otumaniony niż przerażony. Mętnym spojrzeniem spojrzał na własne ręce, albo raczej rękę i nagą kość drugiej, nad którą unosiły się tatuaże. Sprawdził czy jest prawdziwa. Była. Mógł nią nawet ruszać choć czucia zbytnio nie miał. Wsunął palce między unoszące się w powietrzu symbole zdobiące jego trupią kończynę i tak jak poprzednio przeszły na wylot. Sprawdził czy i tym razem tatuaże są namacalne. Również były, na co cicho i prychnął z rozbawieniem, po tym zaczął się nieco podśmiewać, jakby miał czkawkę, aż w końcu nie wybuchnął śmiechem co chwila przekładając normalną rękę na wylot między tatuażami i nie mogąc tego zrobić bezpośrednio przez nie. Rysował też jakieś symbole i bohomazy w popiele jakby się upewniając, czy jest rzeczywiście prawdziwa, co tylko wzmagało jego obłąkańczy śmiech.
        Zaraz się jednak opanował, gdy tylko uświadomił sobie, że nie jest sam, że ktoś jest tutaj z nim i to wcale nie halucynacja. Spojrzał na elfkę marszcząc z niezadowoleniem nos, lecz szybko zastąpiony ten grymas został przez zaskoczenie.
        - Broszka? - spytał oszołomiony na wpół sennie, jakby właśnie się obudził i zobaczył ją może nie w swoim łóżku, ale stojącą pośrodku pokoju. Pokręcił głową, bo naprawdę nie mógł uwierzyć, że elfka tutaj przyszła nie wiadomo jak dawno temu. Przetarł obiema, brudnymi dłońmi (także tą kościaną) oczy i raz jeszcze na nią spojrzał. Nie było mowy o halucynacji. Ona naprawdę tu była. Chwilę mu zajęło dojście do tego, czego mogła tu chcieć i szukać, w końcu jednak mu się przypomniało. Wstał na równe nogi, nadal się chwiał, bo jak się nie chwiać, gdy cały świat zabawnie wiruje i się rozmywa, pogrzebał w swojej torbie i zaraz zbliżył się do niej, niemal obijając się o elfkę, by wcisnąć jej w dłonie jeden słoiczek z marchewkową farbą do włosów i mniejszy z jadowicie zielonym lakierem, takim, którym Ruda miała pomalowane paznokcie. Przycisnął je do piersi zabójczyni tak jak wcześniej zrobił to z mapą. Puścił oba słoiczki, nie przyszło mu do głowy, że elfka mogła ich jeszcze nie chwycić i nie minął jej tak jak poprzednio, cofnął się by stanąć w miarę komfortowej odległości od niej. Sążeń wystarczył.
        Chwilę stał nim się zreflektował i wrócił po torbę, z którą ponownie się zbliżył do elfki, przełożył ramionko przez jej głowę po skosie i zostawił tak zwisającą na jej ramieniu.
        - Ubrania Rudej - wybełkotał krótko, trochę niezrozumiale.
        - Pod Lewiatanem będzie czekał o ósmej powóz. Będzie się kierował w stronę wschodniej bramy, droga prowadzącą do Arturonu. Nim wstanie słońce Ruda... ty nie będziesz żyła. Trzeci zaułek na prawo, kierując się w stronę doków od Morświna - wyjaśnił i narysował kościanym palcem w popiele miejsce, w którym sobowtórka elfki miała wyzionąć ducha. - Ty będziesz wracała z doków do Lewiatana, by odpocząć do Lewiatana, a po czterech godzinach wsiądziesz do powozu i wyjedziesz z miasta. Jeśli zaczepi się zadufany w sobie laluś z wygoloną i wytatuowaną lewą połową głowy - Kosiarz - odpraw go kpiącym, uwodzicielskim komentarzem. Nie łagodnym, ale też nie zbyt złośliwym. Są dobrymi przyjaciółmi i często dostają wspólnie zlecenia od Kapitan. Gdyby Ingrid, karczmarka w Lewiatanie chciała ci coś wcisnąć na drogę, poślij jej gniewne spojrzenie i zignoruj. Ruda stara się trzymać linię, a Ingrid nie lubi gdy ktoś z Mant chodzi niedożywiony - wytłumaczył i się zamyślił, tracąc entuzjazm i głupkowate rozbawienie jakie go na moment po zadziałaniu bordowego narkotyku dopadło.
        - Żadnych problemów nie powinnaś mieć. Baron będzie zajęty konsekwencjami po zabiciu ciebie w zachodniej części miasta, a Kapitan i Burta będą w tym czasie w zachodnim porcie oczekiwać powrotu Galery - podsumował.
        Cofnął się z powrotem pod ścianę, pod którą wcześniej uciekł od elfki i jakby ściągnięty zmęczeniem, capnął twardo na ziemi. Spojrzał na swoją kościstą rękę, której w rzeczywistości w ogóle nie miał, chwycił ją mocno u nasady, skąd wyrastała z kikuta i używając całej swojej siły, odłamał ją niczym uschniętą gałązkę drzewa. Wydarł się przy tym potwornie, z bólem padając i kuląc się na ziemi. Musiał przecież wyglądać normalnie, gdy będzie towarzyszył prawdziwej Rudej w jej ostatnich chwilach życia. Inaczej jego iluzja nie zadziała. Ale... był tak zmęczony...
        - Je-jeśli to wszystko... Idź się przy-gotować... - wysapał, walcząc ze sobą by nie stracić przytomności. Znów był ofiarą własnej iluzji. Tak bardzo pragnął odzyskać rękę, że nie zwrócił uwagi na to, kiedy sam na siebie rzucił zaklęcie.
Awatar użytkownika
Skowronek
Senna Zjawa
Posty: 281
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Skowronek »

        Skowronek przez ten moment gdy stała i dawała się zauważyć, sama widziała dość jak na jej gust. Cień miotał się, wrzeszczał i mamrotał na zmianę, a gdy krzyknął, by dać mu spokój i odejść, elfka była bardzo bliska spełnienia tej prośby. Oj bardzo, bardzo ją korciło. Ale niestety, miała z nim umowę i zamierzała doprowadzić do zrealizowania jej - Cień był jedyną osobą w Trytonii, co do której była pewna, że chociaż trochę zna się na tej robocie. Czy był fachowcem - to już akurat kwestia sporna, ale najważniejsze, że wiedział do kogo uderzyć. Skowronek mogłaby szukać kogoś lepszego na jego miejsce, ale nie miała czasu, a poza tym to było zbyt ryzykowne. Musiała załatwić swoje sprawy najniższym możliwym kosztem, tak by jej śmierć faktycznie wyglądała na wypadek, do którego doszło jeszcze przed tym, nim dopadło ją bezwzględne Przywiązanie. Gdyby łaziła i rozpytywała, a ktoś by ją zapamiętał, mogliby odkryć jej tajemnicę i już wtedy nici ze słodkiej zemsty.
        Została więc. Stała i czekała, aż chłopak od Mant się pozbiera - coś zeżarł, coś, na czym bardzo mu zależało, więc może to pomoże mu wrócić z tej krainy kwasowych widziadeł.
        - Tu jestem - odezwała się do niego, machając dłonią przed jego oczami, gdy próbował zogniskować na niej wzrok. Może to nic nie da, ale spróbować warto.
        - Cholera, nawet cię nie dotknęłam, co jest?! - zirytowała się, gdy po jej niby niewinnej zaczepce Cień nagle dostał do głowy, cofnął się i zaczął wrzeszczeć. Co też on widział w tym swoim narkotykowym świecie równoległym? Czyją twarz jej nadał? Albo jaka jej cecha uwydatniła się tak, by budzić jego przerażenie.
        - Tak, Broszka - odpowiedziała takim zblazowanym tonem, jakby miała dość czekania na to, aż on odnajdzie wszystkie swoje klepki. Nie była wcale pewna o jaką broszkę chodzi, miała może jakieś swoje podejrzenia, ale nie postawiłaby na nie żadnych pieniędzy. Niemniej to teraz nie było hazardem, więc mogła odpowiedzieć co jej akurat pasowało. A jej bardzo w tym momencie pasowało, by Cień zaczął w końcu mówić do rzeczy - czas to pieniądz, jak to mówią!
        Zanim jednak chłopak od Mant się odezwał, wręczył jej prezent - subtelnie go jej wepchnął, jak poprzednim razem swoją mapę. Teraz Skowronek była na to przygotowana i szybko złapała te słoiczki. Podniosła je na wysokość oczu, aby przyjrzeć się zawartości, po czym opuściła rękę. Spróbowała sięgnąć po torbę, którą podał jej chwilę później Cień, ale to co on wyprawiał tak ją zdezorientowało, że w końcu faktycznie cofnęła rękę i nadstawiła głowę, by mógł jej zawiesić to cholerstwo. Zdjęła je jednak zaraz gdy chłopak się odsunął i zawiesiła na ramieniu, tak by było jej wygodniej. Uniosła klapę torby, by zerknąć do środka. Nie wiedziała czy to co widzi to bluzka czy sukienka, ale krzykliwe kolory i detale w postaci sfatygowanych koronek pozwalały jej stwierdzić, że to faktycznie ciuchy jakiejś dziwki. Nie miała czasu by je przeglądać i przymierzać – musiała skupić się na tym, co gadał Cień, bo mówił tym razem wyjątkowo bełkotliwie i nieskładnie. Skowronek aż zmarszczyła brwi z wysiłku.
        - Gdzie mnie zawiezie ten powóz? – zapytała z naciskiem. Nie chciała zaskoczeń, a ten plan niósł na sobie wiele potencjalnych niespodzianek. Nie znała szczegółów… Zastanawiała się czy tak to wyglądało za każdym razem, gdy było się klientem: dowiadywałeś się, że robota zostanie wykonana, ale jak to już ich sprawa? Jeśli tak to Skowronek już nigdy nie podejmie się tego typu współpracy. To była dla niej męczarnia. Ta akcja musiała przebiec bezbłędnie, wszyscy musieli uwierzyć w to, że nie żyła, że wyzionęła ducha jeszcze przed tym jak zabiło ją Przywiązanie. Rozumiała, że Cień chce poszczuć jakiegoś psychola na swoją znajomą dziwkę – genialne w swojej prostocie. Skowronkowi wydawało się jednak, że w tym planie to ona była tym ogniwem, które mogło pęknąć.
        - W dokach mam być w jakimś konkretnym miejscu, mam się z kimś spotkać? Nie miałam okazji poznać jej rutyny – wyjaśniła elfka. – I podsumuję. Wracam do siebie, przebieram się, udaję tę zdzirę, żeby rano wrócić do Lewiatana i wsiąść do tego powozu… Tak? Jeśli mam rację kiwnij głową i się zbieram…
        Elfka stała cały czas na swoim miejscu. Gdy Cień zaczął coś gmerać przy swoim kikucie ręki, ona dalej stała, choć bolesny wrzask sprawił, że lekko się spięła. Cholera, co ten dzieciak widział? Ta kulka to pewnie był jakiś środek halucynogenny albo inne tego typu gówno. Co za psychol. Może on to cały czas brał i dlatego tak dziwnie się z nim rozmawiało? Miał odjazdy, jak to po kwasach, niby rozmawiał z nią, ale dziwne różowe smoki w damskich kieckach stojące gdzieś z boku nieustannie mu przeszkadzały. Skowronek nie chciała z nim w tej chwili przebywać – istniało ryzyko, że coś sobie zrobi, a wtedy ona będzie musiała mu pomóc. Tak, powinna o niego w jakiś chociaż minimalny sposób dbać, bo miał wykonać dla niej zadanie, ale bez przesady – jak chce się utopić we własnych wymiocinach, droga wolna. Ona nie będzie go wlokła do lekarza.
        - Cholera, nie nawal - mruknęła zamiast się z nim pożegnać, gdy kazał jej iść się przygotować do udawania rudej dziwki, która miała pecha być zbyt do niej podobna. Poprawiła torbę na ramieniu, wsunęła do niej słoiczki z obiema farbami, po czym zeszła na parter. Nie od razu opuściła zniszczony budynek - stała przez moment przed wyjściem i nasłuchiwała czy przypadkiem ktoś na zewnątrz nie łazi (nie po to by przekonać się, czy Cień jeszcze dycha). Gdy nabrała pewności, że nikt nie zauważy jak będzie opuszczać spaloną ruderę, śmiało wyszła w noc i poszła w stronę miasta swobodnie, jakby wracała z pracy a nie z tajnego spotkania z jakimś podejrzanym ćpunem.

        Przebranie się za dziwkę nastręczało wbrew pozorom pewnych trudności, jeśli chciało się być pedantycznym. Na przykład Skowronek musiała coś zrobić ze starymi ubraniami, które nosiła do tej pory: nie mogła ich wcisnąć za łóżko, bo ktoś by je znalazł i domyślił się, że nie miała ich na sobie w chwili zabójstwa. W co Cień ubierze tamtą dziwkę? W sumie nieważne, wystarczy, że cokolwiek ciemnego. Albo nawet krzykliwego, niech będzie - w końcu mogła kogokolwiek udawać, byle tylko twarz się zgadzała. No ale ona musiała się trochę wykazać. Uznając jednak, że najbardziej charakterystycznym z jej ubrań jest płaszcz, pocięła go na kawałki, po czym część wrzuciła do kominka w głównej sali, część zaś poupychała w różnych kątach. Bluzkę i spodnie podrzuciła do toreb tych, którzy spali w sali wspólnej - raczej nie domyślą się, że ktoś im to specjalnie wcisnął, prędzej pomyślą, że albo ktoś się pomylił, albo sami przez przypadek je zwinęli, to się zdarza. Nikt nie będzie dociekał skąd nagle w jego ciuchach znalazł się dodatkowy pasek.
        Później farbowanie. Tak, by było równo i żeby nie zrobić sobie paska na czole. Nad miską i z lusterkiem w postaci wypolerowanego kawałka blachy to dość trudne do zrobienia, ale tak naprawdę farbowanie to tak podstawowe narzędzie przy podszywaniu się pod innych, że wśród Przyjaciół nawet najbardziej samczy mężczyźni potrafią to zrobić. Skowronek uporała się więc z zadaniem całkiem sprawne. Późniejsze malowanie paznokci było przyjemny relaksem. Akurat w międzyczasie włosy jej wyschły i mogła zacząć się ubierać. Z pewną satysfakcją przyjęła to, że ciuchy dziwki naprawdę dobrze na niej leżały - były podobnego wzrostu i figury, Przyjaciółka miała jedynie mniejszy biust. Cóż, to pewnie ją dyskwalifikowało w tej branży, ale całe szczęście nie zamierzała zmieniać zawodu. A wszystko dało się dopasować - sukienka miała nieprzyzwoity dekolt, odsłaniający również prawie całe ramiona, a do tego gorset, na którym to wszystko się trzymało. Znoszona już trochę spódnica udrapowana była tak, by odsłaniać nogę w czarnej pończosze z czerwoną podwiązką. Jeszcze nieodzowne buty na obcasie, które elfka musiała wypchać z przodu kawałkiem tkaniny bo były trochę za duże, i w sumie gotowe. Skowronek obejrzała się krytycznie, naciągając jeszcze dekolt i poprawiając biust by jak najlepiej go wyeksponować, po czym zarzuciła włosami i kręcąc biodrami jak na dobrą zdzirę przystało poszła grać swoją rolę.
Awatar użytkownika
Vasko
Szukający drogi
Posty: 34
Rejestracja: 4 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zwiadowca , Szpieg , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Vasko »

        To było najdłuższe i najbardziej męczące zlecenie spoza Mant jakie kiedykolwiek dostał. Rozumiał, że elfce zależało na całkowitym wymazaniu jej egzystencji z kart historii i by wszystko się udało bez najmniejszych komplikacji. Od samego początku miał tego świadomość i nie było mowy o tym, by w którymś momencie swojego planowania o tym zapomniał, bo co spotykali się z długouchą, ona za każdym razem, niekiedy kilka nawet razy pod rząd musiała podkreślić, że ma definitywnie zniknąć, ma po niej zostać jedynie stygnące ciało bez ducha. Nie pojmował czemu ciągle coś jej przeszkadzało. Z wieloma okropnymi typami zdarzało mu się współpracować, ale ona była z nich wszystkich najgorsza. Zwykle wystarczał ogólny zarys jak realizacja zlecenia miała wyglądać, dość często ograniczało się jedynie do zapewnienia, że wszystko dobrze pójdzie, gładko i bez kłopotów, co prawda po tym zwykle zleceniodawcy mu się odgrażali, że mają nadzieję odnośnie powodzenia zadania, bo inaczej znajdą i zaszlachtują chłopaka jak świnię.
        Ciężko było wytrącić Vasko z równowagi. Wśród Mant nawet pojawiło się przekonanie, że to w ogóle niemożliwe i łatwiej spotkać jednorożca w Trytoni i to jeszcze będącego ujeżdżanym przez jedną z tutejszych dziwek, niż zirytować chłopaka. A jednak zabójczyni coraz bardziej udawało się osiągnąć niemożliwego.
        - Wywiezie poza wschodnie bramy, drogą w stronę Arturonu, gdzie ostatecznie dojedzie jest już mało znaczące - odpowiedział cierpliwie, choć ta mu się akurat powoli zaczynała kończyć. - Woźnicą jest stary znajomy Ingrid, który zapewnia Lewiatanowi dostawy świeżych warzyw, owoców i mięsa, pomaga też przemycić to i owo od czasu do czasu poza granice Trytonii. To co się z woźnicą stanie nim powóz wyjedzie z lasu już zależy od ciebie. W tych okolicach jest wielu bandytów, którzy dość często atakują opuszczające miasto wozy. A jeśli nie wróci po kilku dniach ani woźnica, ani Ruda, jednoznaczne będzie to z tym, że mieli wypadek na szlaku, zdarza się - wytłumaczył jak krowie na rowie, nie szczędząc sobie jednak dodania drwiącego komentarza: - To błyszczące i ostre co cały czas nosisz przy sobie schowane w bucie czy pod pazuchą, służy głównie do powodowania WYPADKÓW na szlaku.
        Jej kolejne pytanie spowodowało, że westchnął.
        - Z nikim się nie spotykasz. Wracasz z pracy w jednym miejscu, by odpocząć gdzieś indziej. Nie będziesz miała nawet możliwości zaprezentowania swoich popisów aktorskich - burknął. Miał nadzieję, że wystarczająco dobitnie zaznaczył, że dziewczyna ma TYLKO wyglądać jak Ruda. Nic więcej, bo szczerze powiedziawszy wątpił w jej mistrzowskie umiejętności aktorskie i choć starała się zarzucić, że jeśli coś pójdzie nie tak, to wyłącznie przez niego, choć prawda zapewne nawet w najmniejszym stopniu nie spodobałaby się elfce jako głównej sprawczyni niepowodzenia.
        Na koniec kiwnął głową, a chwilę po tym jak znów dopadły go halucynacje, nawet dosadnie kazał jej się zbierać do zadania. Był przekonany, że powiedział już wszytko, że wszelkie informacje i instrukcje podał jej jak na tacy. Dokładnie przecież powiedział, o której ma wychynąć ze swej nory, z której strony i którędy iść by nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Gdzie się udać i o której wyjść by wyjechać. W torbie miała raz jeszcze rozpisane wszelkie szczegółowe instrukcje i wszystko czego potrzebowała od kluczy do pokoju w Lewiatanie z plakietką do zamka których drzwi pasowały, po jedną z sukni Rudej, jej farbę do włosów i lakier do paznokci. Nie wspominając już o perfumach i innych kosmetykach...

        Siedział dłuższą chwilę w mroku i samotności, uspokajając oddech i jasność umysłu po bólu fantomowym sprzed chwili, jaki pozornie sam sobie sprawił łamiąc kość nieistniejącej kończyny. Nie rozumiał czemu spora część istnień tak bardzo pragnie żyć jak najdłużej, gdy egzystencja jest taką męczarnią. Starał się to pojąć przez pryzmat własnych wspomnień i doświadczeń, kiedy to on sam niejednokrotnie był w stanie zrobić wszystko byleby tylko móc "cieszyć się" oddechem jeszcze chwilę dłużej. Było to o tyle abstrakcyjne, biorąc pod uwagę, że kilka razy zdarzyło mu się podjąć działania, aby skrócić swój nędzny żywot, lecz zawsze, w ostatniej chwili nie był w stanie tego zrobić, bez względu na to jak mocno wcześniej tego pragnął. Był tchórzem, od dziecka. Nigdy się z tym nie ukrywał, ani nie czuł wstydu z tego powodu, więc dlaczego paradoksalnie nie jest w stanie uciec raz a porządnie - od życia? Nie pojmował tego.
        Nie rozumiał też dlaczego elfka z broszką w kształcie skowronka tak bardzo starała się zaaranżować własne zniknięcie. Jakieś niedokończone sprawy ją powstrzymywały, do których rozwiązania z powodzeniem potrzebowała posiłkować się efektem zaskoczenia? W sumie to zrozumiałe dla skrytobójcy, ale nawet jeśli w końcu mogłaby się pozbyć kogoś, kogo do tej pory nie była w stanie i udałoby jej się to z łatwością to... co po tym? Znalazłaby sobie kolejny cel i tak w kółko, przez co nigdy nie byłaby w stanie zakończyć tego błędnego koła? A może spełniona, bez żadnego celu już w życiu postanowiłaby definitywnie z sobą skończyć? Skoro wszystko sprowadzałoby się do tego, to po co ta cała szopka przygotowywana obecnie? Czy osoba, z której powodu Broszka to wszystko wymyśliła, naprawdę jest warta takiego wysiłku? A skoro tak, to czy czasem nie jest to dowodem na to, że jej na swoim celu zależy i to wcale nie w sensie by go rzeczywiście zlikwidować i usunąć ze swojego życia? Bo czy gdyby naprawdę go nienawidziła czy miała jakiś żal, to czy zamiast o nim zapomnieć, byłaby w stanie tylko i wyłącznie jemu poświęcić tyle swojego czasu i sił?
        Vasko dłuższą chwilę się nad tym głowił, a za każdym razem, gdy wydawało mu się to bez sensu, docierały do niego nowe teorie, które zamiast ułatwić mu znalezienie jednoznacznej odpowiedzi, jedynie to jeszcze bardziej komplikowały. W pewnym momencie nawet zastanawiał się czemu w ogóle o tym myśli i co go to obchodzi, że najważniejsze było, by jak najszybciej pozbyć się Broszki z Trytonii i by znów mógł odzyskać względny spokój, powrócić do monotonnej rutyny dnia codziennego sprzed jej pojawienia się w tym mieście. Jednakże i zakończenie tych rozmyślań nie było wcale łatwe, bo zdawało się jakby po prostu utkwił w gęstym i lepkim bagnie, z którego nie był w stanie się wydostać, a które jedynie coraz bardziej pochłaniało go w swoje muliste czeluście. Było to w sumie o tyle przyjemne, że jego umysł zmuszony do wysiłku i zapętlających się rozmyślań, nie był w stanie jednocześnie poddawać chłopaka kolejnym halucynacjom i więzić go w sieci jego własnych iluzji. Ot jedyny pozytyw, przez który omal nie zapomniał o swoim zadaniu. Choć skupił się na nim przez przypadek, gdy zaczął rozmyślać po raz wtóry nad sensem tego wszystkiego i tym, że nie miało to w ogóle sensu, jeśli ostatecznie elfka i tak skończy ze swoim życiem, bądź w końcu umrze czy to ze starości, czy przez jakiś wypadek.

        Nim było całkiem za późno, otrząsnął się ze swoich rozmyślań i w niespiesznych dla siebie ruchach w końcu opuścił zgliszcza miejsca, w którym spędził dzieciństwo, a którego nie byłby w stanie nazwać domem. Zszedł do kanałów by odwiedzić jedną ze swoich skrytek i wziąć z niej bardzo rzadkie, a przez to niewyobrażalnie drogie eliksiry, w fiolkach wielkości kobiecego, małego palca u dłoni. Miał to raz przechować jednemu czarnoksiężnikowi, lecz ten już nigdy nie przyszedł by odebrać swoją własność (Vasko miał dziwne wrażenie, że mężczyzna palony na stosie dwie godziny od jego spotkania z czarnoksiężnikiem, był niezwykle podobny do tegoż, ale ręki by sobie uciąć nie dał). Pamiętał, że przez pięć dni odwiedzał miejsce, w którym go spotkał, lecz facet już więcej się nie pojawił, a że Cień nigdy nie zwykł wyrzucać czy to składników alchemicznych czy gotowych mikstur, tak więc i te dwie zostawił w nadziei, że mogłyby się kiedyś do czegoś przydać. Albo mógłby je zostawić na czarną godzinę i je sprzedać, gdyby ta wybiła, a on przez Burtę nie miałby żadnych zaskórniaków by ukoić swoje uzależnienie od różnego rodzaju mącącego w głowie świństwa, przynoszącego mu wbrew pozorom spokój i ulgę.
        Szedł jakiś czas pochłoniętymi w gęstym mroku i cuchnącymi gorzej niż oddech Barona kanałami, aż w końcu nie wyszedł na powierzchnię nieopodal doków, z których zaraz miała wracać Ruda. Wziął parę głębszych wdechów by się w pełni skupić wyłącznie na zadaniu, nałożył na siebie iluzję jednego ze szlachciców, który wpadł kobiecie w oko i który był jednym z jej stałych klientów, po czym odkorkował jedną z fiolek z ciemno fioletową substancją w środku i podarował prostytutce, niby egzotyczne kwiaty pachnące oszałamiająco zwłaszcza podczas pełni.
        Ruda na szczęście dała się w pierwszej kolejności oszukać swojemu wzrokowi, a gdy zorientowała się, że jej ulubieniec cuchnie gorzej niż najbardziej zaświniony rynsztok, było już dla niej za późno. Co prawda narobiła wcześniej nieco rabanu od razu rozpoznając swojego śmierdzącego towarzysza z Mant, odepchnęła go z wściekłością od siebie (o mały włos nie upuścił, ani nie wylał na siebie tego eliksiru) i kazała mu się wynosić, lecz zaraz gdy opary z pierwszej fiolki zaczęły działać, opuściła ją cała wola walki. Od tego momentu było już wszystko banalnie proste, bo Ruda była jak bezrozumny, łatwy w kontroli zombie albo może raczej w stanie podobnym do hipnozy, choć wcale po jej wpływem nie była. Z tego co Vasko swego czasu odkrył, gdy poznawał działanie tych eliksirów i czego użyto do ich stworzenia (każdy miał jakieś hobby), że dzięki tej ciemnofioletowej substancji, a szczególnie jej oparom, można było z łatwością kogoś nakłonić do robienia rzeczy, których dana osoba nigdy w życiu by nie zrobiła. Taka mikstura hipnozy albo dominacji nad osobą. Miał jednak tylko coś koło dziesięciu minut, nim Ruda obudzi się z tego stanu i względnie powróci do normalności, lecz nieświadomie za każdym razem, w określonej sytuacji nieświadomie będzie wykonywała to co zostało jej nakazane, w ciągu tych dziesięciu minut od zadziałania specyfiku.
        Gdy tylko miał pewność, że eliksir zaczął działać, polecił jej wypić drugą miksturę, której w prawdzie było mu szkoda, ale kiedyś stworzy drugą. Ta miała spowodować, że iluzje nałożone na daną osobę staną się dużo bardziej rzeczywiste i niezwykle trudne do odkrycia oraz podważenia przez trzy doby. Akurat Cieniowi więcej nie było trzeba. Położył dłoń na ramieniu otumanionej koleżanki i skupił się by dzięki swojej magii nadać jej pozornie wygląd elfki, która za niedługo miała zginąć. Nie było to dla niego wcale łatwe, bo choć miał umiejętności magiczne z dziedziny pustki i przestrzeni od niemowlęcia, to nikt go nigdy nie nauczył jak się nimi sprawnie posługiwać czy kontrolować i bardzo często przydarzały mu się różnego rodzaju wypadku przez nie, jak choćby ten ostatni, że obecnie nie miał ręki, lecz przez tę bordową "tabletkę", którą zażył przed dwoma godzinami, jego magia powinna być nadal nieco bardziej ustabilizowana i łatwiejsza w kontrolowaniu, szczególnie dla niego.
        Stracił na "przemianę" Rudej w Broszkę trochę czasu, zostały mu jeszcze ledwie cztery minuty, więc bez zbędnej zwłoki poinstruował ciemnowłosą teraz elfkę, którędy ma się udać w stronę Lewiatana i jak zachować gdy spotka na swej drodze Barona. Miała się też do nikogo po drodze nie odzywać prócz łysego dryblasa, nawet gdy będzie mijała znajomych czy interesujących klientów. Powiedział jej, że nie była teraz kurtyzaną, a zwykłym przechodniem, skrytobójcą na urlopie. Jej zadanie było więc niezwykle proste - miała wyglądać jak Broszka, elfka, która zleciła mu zaaranżowanie swojej śmierci, sprowokować Barona do ataku, pozornie się bronić, lecz ostatecznie dać się zabić w konkretnym miejscu (nie było ono ostentacyjnie wystawione na widok wszystkich, ale też nie tak schowane, by nikt nie był w stanie nie zauważyć zmasakrowanych, stygnących zwłok). Nie było opcji, że mogłoby się coś nie udać.
        Polecił jej co miał i usunął się w cień, obserwując jak kobieta wychodzi z bocznej uliczki, w której byli i idzie drogą, którą jej rozkazał by szła. Chwilę ją jeszcze obserwował czy rzeczywiście obojętnie mija osoby, jak jakieś się w zasięgu jej wzroku pojawiły, a po tym zostawił ją już bez nadzoru, by dopilnować, aby Baron był w nieodpowiednim dla siebie miejscu i czasie, ale jednocześnie, by były one odpowiednie dla Vasko i powodzenia jego misji.
        Z początku ta część zadania wydawała się być trudna, bo ciężko było wyczerpanemu już chłopakowi stworzyć idealną iluzję chętnej kurtyzany, która zmusiłaby Barona do pójścia za nią, i jednocześnie pozostać dla przyszłego mordercy niewidocznym (wszelkie jego iluzje istniały dla innych osób, które były ofiarą jego magii na nie więcej niż trzy sążnie od Cienia, wyjątkiem była ta nałożona na Rudą, którą wzmocnił i uniezależnił poprzez zastosowanie odpowiedniej mikstury). Na szczęście po kilku próbach mu się to udało i Baron zaczął się za widmową kurtyzaną kierować wprost na kurs kolizyjny z Rudą-Broszką. Tam już wszystko potoczyło się swoim własnym rytmem jak Najwyższy przykazał. Baron wchodził do uliczki, z której wychodziła zaczarowana Ruda, wpadli na siebie, a że oboje byli zarozumiałymi, pewnymi siebie osobami o trudnym charakterze, nie trzeba było wcale długo czekać, aż dojdzie do szarpaniny, walki i zwycięstwa ze strony dryblasa, który samym spojrzeniem, mógłby złamać kark delikatnej elfce.
        Jedyne, czego nie przewidział, to to, że znajdując się dosyć blisko tych wydarzeń, by przypilnować, aby wszystko się udało, przez przypadek sam mógł zostać w to wszystko wciągnięty. Jeszcze jakiś ze zbudzonych hałasem świadków śmiał lekko stwierdzić, że obecnie jednoręki chłopak, chciał stanąć w obronie zaatakowanej kobiety, choć z takim olbrzymem nie miał najmniejszych szans. Oczywiście szybko zebrał się spory tłumek, jak to w tego typu zaszczurzonych miastach i nie długo trzeba było czekać, aż między rozbudzającymi się gapiami zaczną rozbrzmiewać pierwsze zakłady. Jak nie trudno się domyślić, nie były to zakłady o to kto wygra, tylko jak szybko wątły, wytatuowany chłopak umrze z ręki rozsierdzonego, łysego bandyty, który rzucał, ciskał, okładał i miętosił Cienia jak szmacianą lalkę.
        Dwie minuty. Tyle wystarczyło, by Vasko znalazł się na granicy utraty przytomności i pogrążenia się w wiecznym śnie. I wcale nie to, że chłopak nie próbował się bronić czy uciekać. Co się zbliżał do zwartej barykady kibicujących i obstawiających gapiów, zaraz był przez nich odpychany w stronę potwora w ludzkiej skórze.
        Gdy został szarpnięty za zniszczone ubranie do góry, na wpół wiotką ręką chwycił przedramię norda starając się bezskutecznie wyrwać w ostatnim żałosnym odruchu, gdy dryblas wymierzył w jego stronę kończący, roztrzaskujący twarzoczaszkę cios.
        Ten nigdy nie dosięgnął Cienia, który w ostatniej chwili teleportował się na najbliższy dach trzymając w dłoni i samemu będą nadal trzymanym za ubranie rozszczepioną, oderwaną od ciała mięśniaka ręką. Ciało Cienia znów było pokryte czerwonymi, skrzącymi się w mroku tatuażami, misternymi symbolami niczym z piekła rodem, lecz i tak niewiele mu to dało, gdyż zaraz się zachwiał i spadł nieprzytomny z dachu w stertę skrzyń i pudeł w uliczce, w której doszło do konfliktu.
        Pojawili się strażnicy, dużo strażników wraz z kapitanami oddziałów z różnych części miasta, towarzystwo rozpierzchło się do własnych domów, a zbrojni pochwycili obu mężczyzn, jednego nadal osłupiałego przez brak ręki, drugiego niemal bez ducha. Kilku zostało przy ciele zabitej elfki, po którą niebawem ktoś miał przyjechać i odpowiednio zutylizować utrudniające korzystanie z tej uliczki zwłoki.

Ciąg Dalszy: Vasko
Awatar użytkownika
Skowronek
Senna Zjawa
Posty: 281
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Leśny Elf
Profesje: Złodziej , Skrytobójca , Szpieg
Kontakt:

Post autor: Skowronek »

        Skowronek wracała przez port nie mogąc sobie odpuścić kroku przepracowanej dziwki - niby nadal kołysała biodrami, ale szła wyraźnie ociężale, stopy stawiając minimalnie szerzej niż norma przewidywała, jakby bolały ją pachwiny. Delikatnie rzecz ujmując. Do mijających ją marynarzy nadal porozumiewawczo mrugała i uśmiechała się zalotnie, ale oni nie mieli pieniędzy, a ona była po pracy, były to więc zaczepki bez pokrycia.
        To była jednak łatwiejsza część - trudniejsza zaczęła się, gdy weszła do karczmy, gdzie miała czekać na swój transport. Elfka postarała się wyglądać na zmęczoną, ale jednocześnie nadal gotową do działania - jakby napędzał ją jej rudy charakter.
        Zgodnie z przewidywaniami Cienia, ledwo Przyjaciółka dotarła do baru, została zaczepiona przez grubą barmankę.
        - Ruda! - zawołała ją. - Wyglądasz jakbyś zaraz miała zemdleć. Chodź, nałożę ci owsianki, to ci doda sił…
        Skowronek pamiętając wskazówki chłopaka od Mant nie wdawała się w żadne dyskusje tylko spojrzała na barmankę z byka, minęła ją i odeszła. Za plecami słyszała jeszcze jak kobieta ją woła i stanowczo każe jej zejść i coś zjeść, bo jak będzie wyglądała jak kościotrup to żaden jej wtedy nie weźmie, ale elfka pozwoliła sobie tylko na parsknięcie pełne wyższości i rozbawienia, po czym zaczęła wspinać się na piętro. Już wcześniej zorientowała się, że tam są pokoje nie tylko dla gości, ale też dla pracowników - w sumie nic specjalnie odkrywczego. Teraz tylko gdzie było miejsce Rudej…
        No i kolejna pozycja z listy do wykreślenia - wygolony, wydziarany laluś, którego spotkała na piętrze.
        - A ty co? - zwróciła się do niego, bo najlepszą obroną jest atak. - Tak się stęskniłeś, że warujesz tu i czekasz na mnie?
        - No jakbyś wiedziała… - zapewnił ją Kosiarz i chyba myśląc, że taki komentarz daje mu jakieś szanse, podszedł, by ją objąć. Elfka jednak sprawnie wysmyknęła się z zamykający się wokół jej talii objęć, posyłając mu uśmiech, jaki opisał jej Cień: uwodzicielski i kpiarski jednocześnie.
        - Nie dziś - oświadczyła.
        - Nie dziś? - podłapał chętnie łysy. - To kiedy?
        - Sprawdzę kiedy mam wolne terminy i dam ci znać - odpowiedziała przesadnie słodkim tonem elfka.
        Skowronek mówiąc powoli przesuwała się wgłąb korytarza, a Kosiarz szedł razem z nią. Zamierzała to wykorzystać, by dowiedzieć się, gdzie był pokój Rudej i nawet jej się to udało, bo gdy mijała odpowiednie drzwi, jej rozmówca zerknął w ich stronę, jakby sprawdzał, czy dziwka zamierza mu uciec czy dalej się przekomarzać. Niestety, elfka wybrała to pierwsze.
        - Dobranoc, niech ci się przyśni coś miłego - pożegnała się z nim, po czym złapała za klamkę.
        - Wolałbym coś miłego...
        Skowronek z uśmiechem zamknęła mu drzwi przed nosem i nie dowiedziała się co chciał powiedzieć. Rozejrzała się po pokoju dziwki, ale nie przejmowała się w ogóle wystrojem - szukała konkretnych rzeczy. Pierwsza była torba, którą akurat namierzyła bez trudu. Później parę ciuchów, wszak wyjeżdżała to nikt nie będzie jej podejrzewał, gdy zabierze parę łaszków... No i właśnie, to ostatnie okazało się być najtrudniejsze do znalezienia. Coś, co będzie praktyczne, a nie tylko jej uniformy robocze. Elfka przerzuciła kilka koszy ubrań nim znalazła spodnie, które na dodatek nie wyglądały na zbyt często noszone - tak długo leżały złożone, że miały zagięcia ostre jak krawędzie noża. Z bluzkami było łatwiej, bo Skowronkowi nie przeszkadzał zbyt głęboki dekolt. Było ciepło. Jeszcze tylko kilka kosmetyków, jakieś błyskotki - to już raczej w kategoriach fantów niż z faktycznej potrzeby. Nadal było tego niewiele, torba była bardziej pusta niż pełna, ale było od czego wystartować nowe życie. Porządne ubrania kupi sobie gdy będzie już w innym mieście.
        Gdy wybiła odpowiednia godzina, Skowronek opuściła pokój i udała się prosto na zewnątrz. Woźnica czekał, tak jak to zapowiedział Cień. Elfka przywitała się z nim krótko, po czym wsiadła na wóz. Szarpnęło, pojechali. W tym czasie jej sobowtórka już nie żyła, ale była już Przyjaciółka niestety nie mogła tego zobaczyć na własne oczy - musiała zaufać, że Cień wie co robi.

        Skowronek zeskoczyła z wozu na ziemię. W sumie trochę szkoda było jej tego woźnicy, ale cóż, nie mogła zostawiać świadków. A równocześnie musiała upozorować napad, śmierć nie mogła być więc szybka, łagodna i łaskawa. Musiało być trochę krwi, również dla efektu dramatycznego. Dlatego poderżnęła mu gardło, tnąc głęboko i brutalnie, jakby była dużo silniejsza niż na to wyglądało. Jakby była bandytą, który miał zły dzień.
        Później nadeszła pora dalszej inscenizacji. Zdemolowanie wozu, pamiętając cały czas, że nie było się chuliganem, tylko zbirem szukającym skrytek z kosztownościami. Wybebeszenie bagaży i rozwleczenie ich po najbliższej okolicy. Skowronek mimo wszystko wybrała sobie parę rzeczy, które mogły jej się przydać, no i oczywiście zabrała wszystko co cenne, by jej robota miała sens. Konie odcięła, lecz żadnego nie pogoniła w las – oba uwiązała przy drzewie nieopodal, jednego szykując sobie do drogi, a drugiego po prostu zabierając, by sprzedać w najbliższej miejscowości po drodze. Na koniec pozostało tylko pozbycie się przebrania dziwki. Skowronek zamierzała uczynić to odpowiednio dramatycznie, więc sukienkę zdejmując z siebie podarła i rzuciła ją niedbale koło drogi. Buty, bielizna – wszystko walało się wokół, a jeśli możliwe było, że stawiało opór przy zdejmowaniu, było oczywiście uszkodzone. Bardzo ofiarnie wyrwała sobie kilka rudych włosów z głowy, klnąc przy tym szpetnie, bo bolało - dołożyła je do zainscenizowanej scenki. Na koniec krwią woźnicy ubrudziła trochę ubrania, trochę ziemię, trochę dramatycznie burtę wozu. Ktokolwiek trafi w to miejsce, znajdzie pusty wóz, ciało martwego mężczyzny i ślady po tym, że towarzyszyła mu kobieta, z którą bandyci bardzo okrutnie się obeszli - co jej zrobili, łatwo się domyślić. A gdzie znajdzie się jej ciało - cóż - nigdzie.
        Gdy już wszystko było gotowe, Skowronek przebrała się w bardziej normalne ubrania, po czym zabrała oba konie i odjechała z miejsca zdarzenia jakby nigdy nic. Nawet za specjalnie się nie spieszyła.

        Kilka dni później po Skowronku nie było już śladu – ofiara Rudej nie poszła na marne i wszyscy uwierzyli, że zabójczyni zginęła głupią śmiercią, wdając się w bójkę z jakimś osiłkiem w porcie. Kto ją znał, ten nieśmiało kiwał głową – tak, to było w jej stylu, to było do niej podobne. Przyjaciółka była drażliwa i łatwo było ją sprowokować, o ile akurat nie była na misji. Gdy chciała wyjść z takiej sprzeczki obronną ręką uwodziła, a gdy miała zły dzień i szukała zwady, po prostu do niej dążyła. Głupia, tym razem się przeliczyła.
        Jedyną osobą, która była w Trytonii i znała prawdę, był Cień. Być może Ralon… Z nim nie wiadomo co się stało. Jego interes upadł, ciała jednak nigdy nie odnaleziono. Żył albo został zamordowany, a może porwany? Nie było jednak żadnego żądania okupu, a niszę powstałą po jego zniknięciu szybko zapełnił kto inny. Nikt nie pamiętał Ralona. A Cieniem zaś niewielu się interesowało, a już na pewno nikomu nie przyszło do głowy, aby pytać go o zamordowaną elfkę. Jedynie do jego szefowej odezwał się po kilku tygodniach ktoś z Przyjaciół, chcąc się upewnić, że ta nie narobiła żadnych kłopotów ani szkód przed śmiercią – nie chcieli, aby taki incydent rzutował na przyszłe wspólne interesy.
        Jednak kilka dni po sfabrykowanej śmierci Skowronka ona znowu zjawiła się w Trytonii. Choć nie, może to nie była ona. Nikt jej wszak nie widział, nikt jej nie rozpoznał. Nie wykonała też żadnego ruchu – wszak na kim miałaby się mścić, komu przystawić nóż do gardła? Tylko Cieniowi mogło się wydawać, że przez krótką chwilę miał z nią do czynienia. Gdy leżał w jednej z brudnych portowych uliczek, mógł usłyszeć leniwy stukot kopyt. Nie minął go jednak koń, a… krowa? Taka zwykła krasula, jakby żywcem zabrana z pola, a jednak przechadzająca się po mieście, jakby był to jej prywatny folwark. Być może osoba, która ją prowadziła, szła po jej drugiej stronie, dlatego dla Cienia pozostawała niewidoczna, ale równie dobrze mogła pętać się sama. Gdy mijała chłopaka od Manta, ten mógł usłyszeć brzęk metalu upadającego na bruk. Bardzo charakterystyczny brzęk, niemożliwy do pomylenia z czymkolwiek innym – dźwięk upadających monet. Przed nim na chodniku wylądowały trzy srebrne orły, a wraz z nimi broszka ze skowronkiem, którą całkiem niedawno mógł widzieć przy szyi pewnej ponoć nieżyjącej zabójczyni. Czy jednak to ta krowa była tresowana, by podrzucić zapłatę, czy też złotooka elfka wykorzystała zwierzę jako osłonę, by uregulować zaległą część zapłaty, to już pozostało tajemnicą, bo nim Cień się pozbierał, był już w uliczce zupełnie sam.

Ciąg dalszy: Skowronek
Zablokowany

Wróć do „Trytonia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 4 gości