Trytonia[Oberża "Szary Łoś"]

Wielkie miasto portowe. To tutaj poszukiwacze przygód wynajmują statki, wyładowują je po brzegi i wypływają na niebezpieczne wytrawy. Miasto położone na szlaku handlowym, roi się tu od przybyszów z innych krain. Tutaj spotykać mażesz wszystkie istoty chodzące po ziemi... i nie tylko...
Zablokowany
Awatar użytkownika
Gardenia
Zsyłający Sny
Posty: 348
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Mag , Szpieg , Badacz
Kontakt:

[Oberża "Szary Łoś"]

Post autor: Gardenia »

Usiadła tyłem do baru i zarzuciła ręce na jego brzegi. Karczma o tej porze była prawie zupełnie wyludniona. Jeszcze tylko trzy inne miejsca były zajęte przez pojedyncze osoby. Rutyna. Dopiero w godzinach wieczornych lokal zapełniał się gośćmi i zaczynał tętnić życiem. Maie oparła się wygodnie i przeniosła spojrzenie na wiszący nad kominkiem wypchany łeb łosia. Bardzo lubiła wracać do „Szarego”, i to nie tylko dlatego, że od niedawna była jego współwłaścicielką. Po prostu dobrze było mieć miejsce do którego można było wrócić. Nawet jeśli to oberża. Zabębniła palcami melodię, którą grano tu poprzedniego wieczoru.
Parę sekund później usłyszała śpieszne miękkie kroki, których rytm urwał się tuż przed barem. Gruby oberżysta powoli podniósł w górę kanciastą butelkę z przeźroczystego szkła. Trzymając ją w dłoniach ostrożnie, niczym zakorkowanego demona, podszedł do miejsca gdzie siedziała Gardenia i zawiesił naczynie w powietrzu na wprost jej twarzy. Usłyszała jak jasnoniebieski, zawiesisty płyn wydaje ze środka radosne pluski. Al wpatrywał się w nią z napięciem godnym serii strzałów karnych w Finale Mistrzostw Łucznictwa.
- To jest to. Ten likier zagwarantuje „Szaremu” pozycję w tym mieście. Produkowany jest wyłącznie przez nereidy z Wyspy Syren. Jest tak nowy, że nikt jeszcze nie wie o jego istnieniu. W całej Alaranii, na dzień dzisiejszy, jest tylko pięć takich butelek. Nazywa się „Błękitna Perła” i jest prawie równie drogi. Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, będziemy mieć na niego wyłączność na całym obszarze Trytonii.
- Jesteś pewien, że to dobry pomysł, Al? - Maie trąciła szkło palcem. - Wygląda jak jakaś mętna nalewka z rybich ogonów.
Oberżysta pokiwał z wyrzutem głową. - Nie wiem z czego nereidy to robią… - Podsunął jej w jednej trzeciej wypełniony kieliszek. –…ale na pewno nie z ryb. Spróbuj. Potem zdecydujesz.
Nieufnie pociągnęła z naczynia przez malutką szczelinę w wargach, wpuszczając do ust kilka kropel. Po języku i podniebieniu błyskawicznie rozlała się treść wypełniona aromatem dojrzewających w słońcu owoców, ścierających się ze sobą fal spienionego szkwału i czegoś jeszcze, może uśmiechu Stwórcy, może zapachu powietrza po burzy, trudno określić. Czymkolwiek by to było, zalało ją oszołomienie i szczęście o magicznym wręcz charakterze. Była jednak pewna, że trunek nie nosił śladu zaklęć. Spróbowała jeszcze kilka kropel i sytuacja powtórzyła się. Jak gdyby odtwarzała w kółko piękny obraz śmierci i narodzin feniksa.
- Obrzydliwie doskonały. – Wlała do ust resztę likieru w kolorze nieba, przeżyła jeszcze jedną ucztę smakowo-zapachową, po czym wstała z miejsca. Nagle nabrała ogromnej ochoty wzbić się w powietrze.
- Ha! Mówiłem ci! – oberżysta energicznie stuknął w kontuar. Butelka z „Błękitną Perłą” zachybotała się niebezpiecznie. – To będzie przebój. Mówiłem ci! Musisz tylko teraz wybrać się na Wyspy Syren, wynegocjować dla nas bardziej przystępne ceny i będzie dobrze. Jakkolwiek nie można odmówić im talentu, to ceny jakie sobie życzą od butelki to rozbój w biały dzień.
- Zaraz, zaraz… Ja mam negocjować?
- To ważny interes, Gardenio, nie powierzę go byle komu. – Al, wciąż trzymając swój kieliszek nietknięty, zmarszczył brwi. – Nereidy nie wpuszczają na Wyspę Syren każdego, a ty masz bardziej przyjaźnie wyglądającą gębę niż ja. Obrócenie tam i z powrotem również zajmie ci krócej niż podróż konno, a czas to jest to, na czym nam teraz zależy, prawda? Poza tym ktoś musi zostać w „Łosiu” i obsługiwać bar. No chyba, że chcesz, żebym postawił na moim miejscu Sznycla? – ruchem brody wskazał drzwi do pomieszczenia kuchennego.
Zamruczała przecząco i roześmiała się.
- W porządku, rzeczywiście, tak chyba będzie najlepiej. W tym tygodniu będę zajęta ale najpóźniej do końca przyszłego odwiedzę Wyspy i wytarguję dla „Szarego” tyle skrzynek ile się da.
- Nie mówiłaś jeszcze, jak było na pustyni.
Słysząc pytanie odruchowo zacisnęła zęby. Naprawdę wolałaby, żeby nie pytał, ale cóż, stało się.
- Opowiem ci innym razem, Al – odpowiedziała wymijająco i przygotowała się do otwarcia portalu. – Teraz mam do odebrania ważną przesyłkę, a potem od razu lecę do Maurii. To mała sprawa, ale dość zajmująca. Wrócę za parę dni. Zachowaj dla mnie trochę tego niebieskiego cuda. dobrze?
- Oczywiście, kwiatuszku. Tylko nie siedź tam za długo, bo skwaśnieje.
Przejście zamknęło się za maginią, podrywając w powietrze niewielki obłoczek kurzu.
Uśmiech zszedł z twarzy grubego oberżysty, zastępując go dość strapioną miną. Mężczyzna podniósł swój kieliszek na wysokość nosa i powoli wciągnął bogaty aromat.
Aż tak źle?
Jednym, krótkim ruchem wychylił do dna całą zawartość naczynia i zaraz potem przełknął. Prawdopodobnie nie zdążył nawet poczuć co wlewa do gardła.

Ciąg Dalszy.
Jakaż to otchłań nieb odległa. Ogień w źrenicach twych zażegła?
Czyje to skrzydła, czyje dłonie. Wznieciły to, co w tobie płonie?
(X)
Awatar użytkownika
Gardenia
Zsyłający Sny
Posty: 348
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Mag , Szpieg , Badacz
Kontakt:

Post autor: Gardenia »

- Pfff… - wypuściła powoli powietrze.
Gardenia siedziała w wodzie opierając się o ceramiczny brzeg. Plecy łaskotały jej bąbelki ukropu, masując i rozluźniając mięśnie. - Jak miło jest odpocząć po pracy w podgrzewanej wannie. - Uśmiechnęła się do siebie. - Szkoda, że nie mam takiej w wieży…
Zachciało jej się pić. Leniwie otworzyła jedno oko i rozejrzała się, próbując zlokalizować szklankę z orzeźwiającym naparem. Stała na lewo od niej. Na pewno świetnie smakował. Niestety była za daleko, żeby dosięgnąć ręką. Ani jedną, ani drugą. Gardenia skrzywiła się.
Trzeba było się podnieść.
- Pfff…
Wstać, czy nie wstać, oto jest pytanie.
- Pfff…
Zdecydowała, że to może poczekać. Jakieś pół godziny.
Zamknęła oko i zasnęła.

*        *        *


Tym razem iluzję rozpoznała od razu. Mag nie próbował nawet naśladować środowiska naturalnego. Otaczał ją ocean. Nieskończona, bezkresna otchłań, zimna i ciemna jak grobowiec. W kilku nerwowych ruchach wypłynęła na powierzchnię.
- Mówiłem, że cię wytropię, sługo Licza.
Gardenia obróciła się wokół własnej osi, tworząc na błękitnej tafli niewielkie fale. Tak duża ilość cieczy zgromadzonej w jednym miejscu była przytłaczająca, wywoływała mdłości. Zaprzęgła więc całą siłę woli do powstrzymywania umysłu przed uleganiem magicznej sugestii. Skupiła się na przywołaniu w pamięci obrazu pokoju na piętrze, jego kolorów, zapachów, kształtów.
- Gdzie jesteś? - Ponownie rozejrzała się dookoła. Woda, woda, woda…
- Niedaleko – powiedział bezbarwnie iluzjonista.
- Jesteś w środku, w karczmie? – Zadarła głowę, by spojrzeć w niebiosa. Wszystko było lepsze od tego przeklętego, zimnego kołysania.
- Tak – powiedział starzec, nie kryjąc gniewu. – Odbiorę to co moje, a potem zatopię ostrze w twoim plugawym sercu. Zapłacisz mi za te oparzenia... – nie dokończył.
Otoczenie zafalowało, rozciągnęło się nienaturalnie i powróciło do poprzedniego kształtu pomieszczenia mieszkalnego. Korzystając z tych kilku sekund przewagi przeniosła się piętro niżej, do głównej sali oberży. Rzeczywiście był tam. Postawny, siwobrody mężczyzna, z widocznymi opatrunkami na obu dłoniach, odganiał się zawzięcie od atakującego jego twarz kruka. Ślizgając się na mokrych stopach, dwoma niezbyt zgrabnymi susami dotarła do iluzjonisty. Wczepiła się w jego szatę. W czasie krótszym niż myśl izba ponownie zmieniła wygląd. Trzymała teraz powietrze w pustej jaskini.
- Rozprosz iluzję, starcze.
- Nie odważysz się użyć zaklęć ognia nie widząc w co celujesz. Spalisz cały budynek i wszystkich w środku.
- Nie muszę używać magii.
Kierowany złym przeczuciem siwobrody opuścił wzrok. Pulsujące energią przedramię maie zagłębione było w jego klatce piersiowej.
- Teraz policzę do trzech, a potem zmaterializuję rękę. Jak myślisz, kto wyjdzie na tym gorzej?
- Zaczekaj!
- Raz.

*         *         *

Spojrzała w sufit, rozmasowała zdrętwiały kark i powróciła uwagą do napastnika. Migotająca pomarańczowym światłem płomienna opaska na jego głowie zapewniała pewną dozę bezpieczeństwa. Zeszła ze schodów z niewielkim przedmiotem w ręce i bawełnianą togą na grzbiecie.
- Weź to i znikaj. – Rzuciła przed starca miedzianą harmonijkę. – To o to chodziło, prawda? To tylko kawałek metalu, narwańcu, wystarczyło powiedzieć. Nie jest mi potrzebna. Co do oparzeń, to raczej sprawa dla medyka. Zaatakowałeś pierwszy, więc miałam prawo się bronić. Zabieraj to i więcej się nie pojawiaj.
Przez krótką chwilę mag mierzył Gardenię podejrzliwym, kontrolnym spojrzeniem. Następnie ostrożnie, jakby z namaszczaniem, podniósł ze stolika instrument i pogładził go opuszkami palców. Obracał go w obandażowanych dłoniach, oglądając dokładnie z każdej strony. Maie obserwowała tę scenę z narastającym zdumieniem. Starzec zachowywał się jakby zamiast harmonijki trzymał w nich niewielkie, żywe stworzenie. Na jego twarzy malowała się mieszanina najróżniejszych uczuć: smutku, czułości, szczęścia, żalu. Odwróciła wzrok akurat w momencie, w którym podszedł do niej Al. Gruby oberżysta, uzbrojony w słusznej wielkości kuchenny tasak, mrugnął porozumiewawczo i wzruszyła ramionami.
- Nie wezmę tego – wymamrotał posępnie iluzjonista, odkładając instrument na blat. Wyglądało na to, że wróciła mu cała poprzednia stanowczość. Nie oglądając się na pozostałych obecnych, podniósł się z miejsca i wskazał palcem na maie. – Jest na nim twoje imię, należy do ciebie. – Następnie zupełnie ignorując założone na niego zaklęcie ruszył do wyjścia.
- Myślisz, że po tym wszystkim możesz sobie tak po prostu wyjść? – fuknął Al i niebezpiecznie zamachnął się tasakiem. – Hej! Mówię do ciebie!
Gardenia dogoniła starca i złapała na ramię. Gorejąca obręcz na jego głowie rozpłynęła się. – Twierdzisz, że te wygrawerowane zdobienia to moje imię?
Siwobrody, jakby nie przywykły do przytrzymywania, szybko uwolnił się z uchwytu i poprawił połę szaty. Popatrzył na nią kpiąco. – To nie są zdobienia. – Zaraz jednak się opanował i po raz pierwszy usłyszała w jego głosie coś na kształt szczerości. – Wyświadcz mi przysługę, sługo Licza, i opiekuj się tym instrumentem. Jest ważny.
Po tych słowach po prostu odszedł.
Nigdy więcej go nie spotkała.


Ciąg dalszy
Jakaż to otchłań nieb odległa. Ogień w źrenicach twych zażegła?
Czyje to skrzydła, czyje dłonie. Wznieciły to, co w tobie płonie?
(X)
Awatar użytkownika
Gardenia
Zsyłający Sny
Posty: 348
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Maie
Profesje: Mag , Szpieg , Badacz
Kontakt:

Post autor: Gardenia »

Portal otworzył się pod sufitem jej pokoju. Maie swobodnie opadła wprost do łóżka, momentalnie zagarniając do siebie miękką poduszkę i przykładając do niej głowę. Krótko westchnęła z zadowoleniem i zamknęła oczy. Po pięciu minutach przekręciła się na prawy bok, naciągając na siebie połowę narzuty. Sen nadpłynął szybko.

*        *        *


Z zasłużonej drzemki wyrwały ją krzyki dochodzące z parteru karczmy. Gardenia otworzyła szeroko przekrwione oczy i mechanicznie podniosła się do siadu. Jedną ręką podparła się o łóżko, drugą wytarła piasek spod powiek. Wytężyła wszystkie zmysły, badając sygnały napływające do niej z otoczenia. Chwilę potem krzyki powtórzyły się, tym razem połączone z klaskaniem dziesiątek par rąk.
- Ktoś wiwatuje na dole? Jakaś uroczystość? – zdmuchnęła z twarzy splątane kosmyki włosów. Za odpowiednią cenę „Szary Łoś” dawał możliwość wynajęcia wszystkich swoich pomieszczeń osobom prywatnym, jak również organizacjom, bez zadawania zbędnych pytań. Oprócz standardowych noclegów można było tu zorganizować wesela, stypy, urodziny, rocznice, spotkania i imprezy wszelakiej maści. Niestety, wyglądało na to, że właśnie tej nocy parter zarezerwowany został przez kogoś, kto planował świętować aż do rana. Akurat dziś…Akurat teraz…Gardenia zacisnęła zęby i zawarczała gardłowo jak rasowy kuguar. Życie nie było sprawiedliwe, oj nie było.
Trudno. – pociągnęła nosem. – I tak już się nie wyśpię. Równie dobrze mogę też zejść na dół i zobaczyć co się dzieje.
Siłą woli zwlekła swoje wciąż zesztywniałe i obciążone snem członki z posłania. Opuściła nogi na podłogę, wsunęła stopy w kapcie, zarzuciła na siebie wełniany szlafrok i poczłapała krokiem posuwistym w kierunku wyjścia na korytarz.
- Ogień. – jakby od niechcenia, mruknęła w myślach, formując zaklęcie oświetlające.
Mały płomyk błysnął i zawisnął nad jej lewym ramieniem, wyłaniając z mroku drogę do schodów na parter.

*        *        *


Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy, kiedy schodziła na dół, to poodsuwane pod ściany stoły w sali głównej oraz grupa nieznanych jej kobiet i mężczyzn, skupiona wokół leżącego na podwyższeniu młodzieńca. Spał lub był nieprzytomny, z tej odległości nie potrafiła ocenić. W przeciwieństwie do otaczających go osób, ubranych niezwykle elegancko i dostojnie, przyodziany był jedynie w prostą, lnianą togę. Ponadto ktoś, najprawdopodobniej stojąca przy jego wezgłowiu siwowłosa staruszka, wyrysował mu na czole dziwne znaki.
Gardenia zatrzymała się w połowie schodów i przez chwilę zmuszała zaspany umysł do oceny sytuacji.
- Psst.
Na szczęście ktoś ją w tym wyręczył. Zza baru machał do niej Albert, główny karczmarz i współwłaściciel „Szarego Łosia”. Kiedy weszła za kontuar zauważyła, że oprócz niego siedzieli tu też Sznycel, pierwszy kucharz oberży, oraz obie kelnerki. Wszyscy w ciszy obserwowali zebranych na parterze gości. Al podsunął maie wolny stołek i zasłaniając usta dłonią wyszeptał.
- Nie wiedziałem, że już wróciłaś. Uprzedziłbym cię. – uśmiechnął się. Ruchem głowy wskazał na zgromadzonych. – To zmiennokształtni. Zapłacili za wyłączny dostęp do karczmy na całą noc. Przemieniają nowego.
- To tygrysołaki. – siedzący po jej lewej kucharz burknął basem.
- Tygrysołaki? – powtórzyła za nim mocno zaskoczona Gardenia. – Oni wszyscy to tygrysołaki?
Mówiono, że łatwiej było wpaść pod dyliżans niż spotkać tygrysołaka w mieście. A teraz magini miała przed sobą nie jednego ale ponad tuzin tych stworzeń. Może warto było nie spać?
- No proszę. – maie założyła nogę na nogę i splotła ręce na kolanie. – Wiadomo kto jest tym szczęściarzem?
- To Renner Gwironn, młodszy syn największego dostawcy krewetek na Wybrzeżu, Ostina Gwironna. Młody człowiek postanowił poddać się rytuałowi przemiany, żeby rodzina narzeczonej go zaakceptowała. Niestety, przyszli teściowie są w tych sprawach strasznie konserwatywni. – Albert wzruszył ramionami. – Został już naznaczony i teraz czekają aż się obudzi.
- Słyszałam aż na górze. - Maie westchnęła współczująco. – Biedaczek.
Zapadła głucha, kilkuminutowa cisza.
Nagle po jej lewej usłyszała dobrze jej znany bas Sznycla.
- „Wiewiórka, lisek i zając, futrzane ogonki mają.”
Mężczyzna zanucił ściszonym tonem. Gardenia prychnęła śmiechem, po czym przyłączyła się do kucharza.
- „Tylko biedronka, nie ma ogonka. Nie ma ogonka biedroooon…”
Al zamachał jej przed twarzą rękami. - Ćśśśś! – wskazał palcem na zgromadzonych. – Chyba zaczyna się budzić.
Jak na komendę wszystkie siedzące za ladą osoby podniosły się ze swoich stołków i wyprostowały na baczność, żeby lepiej widzieć narodziny nowego tygrysołaka.

*        *        *


Młody Renner po przebudzeniu był trochę wystraszony i pobudzony ale szybka interwencja nestorki rodu, w postaci przytrzymania świeżo przemienionego za gardło, przyniosła pozytywny skutek. Potem, gdy emocje opadły, było już tylko świętowanie do rana i niekończące się toasty na cześć nowego członka rodziny, czy raczej stada. A kiedy wzeszło słonce, ptaki zaczęły świergotać za oknem a ostatni ze zmiennokształtnych zniknął za drzwiami, pracownicy karczmy przystąpili do mozolnego procesu sprzątania oraz znacznie przyjemniejszego liczenia zysków.

Ciąg dalszy.
Jakaż to otchłań nieb odległa. Ogień w źrenicach twych zażegła?
Czyje to skrzydła, czyje dłonie. Wznieciły to, co w tobie płonie?
(X)
Zablokowany

Wróć do „Trytonia”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 7 gości