Szlak ZiółZniewolone dusze.

Szlak którym podążają druidzi do swoich mieszkań położonych wysoko w górach. Pustelnicy zbierają tu najrzadsze zioła. Ten właśnie szlak jest miejscem gdzie znaleźć można rośliny których poszukują druidzi z innych cześć świata, jednak żaden z nich nie ma odwagi wypuszczać się z wyprawą w te niebezpieczne góry.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Deithwen
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: lisołak
Profesje:
Kontakt:

Zniewolone dusze.

Post autor: Deithwen »

Bywają dni, a nawet tygodnie, gdy wszystko układa się po swojemu. Nie należy niczego kontrolować, nie należy martwić się na zapas. To właśnie taki okres hibernacji sprawia, że popada się w monotonie. Monotonia zaś ma w zwyczaju wciągać w swoje sidła osoby podatne na nieuwagę i kwestię przyzwyczajenia, bo każde zwierze dostosowuje się do warunków środowiskowych. Jednym z nich stała się czarnowłosa kobieta, lisica, określana też jako czarownica z bagien.
Owa czarownica straciła czujność. Przyzwyczaiła się do swojego bytu i trwania w letargu, ale jak na ironię, to był zaledwie początek jej prawdziwych problemów. Od dłuższego czasu nie zasiadała w swojej drewnianej chacie, która stała na czterech kołkach i wybijała się jako przedłużenie małego pagórka. Zielenina objęła niezgrabny dach, a liczne odnóża lian sięgały bagiennego podłoża. Nie wiedzieć czemu, rzadko kto zbliża się do wilgotnych terenów. Było to całkiem na rękę dziewczynie, ponieważ mogła wyruszyć w podróż za tym co chciała posiąść. A pragnienia należy gasić.
Wieść głosiła o magicznym stworzeniu. Parzystokopytny stwór odwiedzający okoliczne lasy, krąży i stąpa dumnie po żywo zielonym mchu, zatapia swe ciało między gęstwiny liści i wyłania się na tle pachnącego liliami jeziorka. Deithwen bardzo zaciekawiła ta legenda. Niemalże od razu po powrocie do chaty przewertowała stos ksiąg i innych rękopisów by odnaleźć informacje na temat owego stwora. Prawdopodobnie były to Kelpie, ale ona nie chciała wierzyć. Ulokowała swoje przekonanie w Jednorożca o szlachetnej krwi, mieniącej się w srebrze o właściwościach silnie alchemiczny, a cóż lepszego mogłoby się przytrafić młodej trucicielce?
Tak więc snuła się między krzakami. Godzinami, dniami, a nawet tygodniami. Nic jednak nie wskazywało na zjawienie się ducha bądź też zwierzyny z rodziny koniowatych. Tego dnia również siedziała w zielonej rzece majestatycznych krzaków, a nozdrza chętnie zaciągały się liliową wonią. Usłyszała szmer, zaledwie szelest. Rozbudziła się momentalnie, nastawiła uszu. Była gotowa do capnięcia swojej ofiary. Widziała jak potężna postura zbliża się krokami ku wodzie, stąpa powoli, jest coraz bliżej, a ona coraz bardziej się wychylała. Zachwycona swoim przyszłym odkryciem, później jeszcze bardziej zauroczona swoją świetlaną przyszłością połączoną z alchemią i miksturami, pozwoliła na taki a nie inny rozwój sytuacji. Poniosła ją wyobraźnia, a także monotonia życia, bo chwilę później oberwała prosto w łeb nie spodziewając się, że to ona mogła być zwierzyną na czyiś łowach.

***
-Chyba... Chyba za mocno ją uderzyłeś.-zwątpił męski, twardy głos.
-Ja za mocno?! Niech no jeno nie mylne Ci będą pozory! Tyś lisołaka nigdyś nie spotkał?!-zirytował się drugi, chropowaty głos-Gówno wiesz o życiu-stwierdził nieco ciszej.- Bestie, istne bestie. Takiej nigdy za mocno nie walniesz.
Słyszała stukot. Przerywany był licznymi podbiciami w górę, najwidoczniej jechali po nierównej drodze. Nie było to na rękę młodej czarownicy. Głowa pękała jej z bólu, a gwałtowne podskoki tylko zdawały się potęgować tępe pulsujące uczucie w czaszce. Zajęczała niewyraźnie, delikatnie uniosła powieki. Widziała horyzont zbudowany z lasu, gdzieś. Gdzieś bardzo daleko. Wyciągnęła rękę próbując go złapać, ale oczywiście nie udało się. Reszta była jedynie zieloną tundrą i skrawkiem czysto-błękitnego nieba. Później zjawił się czarny obraz i uczucie podskoków, który już po chwili zanikło.

***
Rzucili ją między żelazne kraty. Każdy obawiał się przebudzenia tego tajemniczego stworzenia, chociaż tak na prawdę nie miała już szans na słowa sprzeciwu. Przyozdobioną ją o ciasno związany naszyjnik z fioletowym klejnotem, który okazał się znacznie większą pułapką niż sama klatka.
-Nie za mocno-zapewniał chropowaty głos, a później tylko czekali na resztę i na przebudzenie lisiczki.
Awatar użytkownika
Raveth
Błądzący na granicy światów
Posty: 22
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony z człowieka
Profesje:

Post autor: Raveth »

...
Ostatnio edytowane przez Raveth 9 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Seneca
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Seneca »

Od dłuższego czasu z Sénecą działo się coś dziwnego... Przebywanie wśród ludzi zaczynało sprawiać jej coraz mniej radość, można powiedzieć, że wręcz zasmucało ją. Zaczęła siadać w najciemniejszym kącie w karczmie, a z czasem przestała do nich wchodzić. Później było tylko gorzej. Prowadzenie z kimś dłuższej rozmowy zdarzało się jej coraz rzadziej, a niejeden raz usłyszała szepty za swoimi plecami. Powoli zapominała wszystko czego nauczył ja Szaman, a jej chęć do życia gasła. Z każdym dniem było tylko gorzej. Zaczęła "rozsypywać się od środka" z jednej strony pragnęła samotności, z drugiej zaś ludzi. Łatwo się rozsypać, niestety pozbierać się jest dziesięć razy trudniej. Czuła się obca wśród tych wszystkich młodych (bo przecież dla niej każdy z nich jest młody) ludzi, różniących się od niej tak bardzo. Po pewnym czasie nawet wioski omijała szerokim łukiem. Zaczęła włóczyć się po świecie bez celu, mając tylko swojego wierzchowca u boku, a to jej w zupełności wystarczało. A od tego wszystko się zaczęło... Gdy mijała lasy, przejeżdżała obok kwitnących krzaków one nagle traciły swą zieleń. , a na mijanych przez nią polach więdło zboże, niosąc głód mieszkańcom wsi. Zdarzało się to coraz częściej, tak że pierwsze osoby zaczęły to zauważać. Nikt nie znał przyczyn dziwnego zachowania przyrody, a tym bardziej sama Indianka. Pole, które zieleniło się od wchodzącego zboża, wraz z przyjazdem Séneci zaczynało więdnąć. Z czasem ludzie zaczęli kojarzyć przyjazd tej "dziwnej osoby", "czarownicy", jak ją nazywano z nietypowym zachowaniem roślin, a plotki o niej dochodziły szybciej do pobliskich osad niż ona sama.

Potem ludzie zaczęli się jej bać. Tak... widok istoty, na której twarzy niegdyś wciąż widniał uśmiech, a zniknął on z niewiadomych powodów zaczął budzić lęk w sercach niektórych. Jej skóra przybrała jaśniejszy odcień, o lekko szarawej barwie, jakby była pokryta cienką warstwą kurzu, a oczy jej przybrały szarą barwę, która od dłuższego czasu nie uległa zmianie. Co się z nią stało? czy to jakaś choroba dopadła niegdyś wesołą, optymistyczna i roześmianą Indiankę? Czy wystarczyła samotność, aby tak zmienić człowieka, czy może coś silniejszego? Nawet jej wierzchowiec wyczuwał wielką zmianę w zachowaniu swojej właścicielki, która teraz zmieniła się. Rzadziej zwracała się do swojego konia, a większość czasu podczas jazdy wpatrywała się w niebo, a wydawała się głęboko zamyślona. Pozwalała Apaczowi, aby szedł tam gdzie chce bo jej i tak było to zupełnie obojętne.

Mimo tego jak kręta była jej droga podróży, jak lekko stąpał Apacz nie zostawiając odcisków kopyt czy to na grząskim gruncie, czy na wyschniętej na wiór drodze Séneca zostawiała za sobą widoczne znaki, zupełnie nad tym nie panując. Dlatego to stała się łatwym celem do wytropienia. I właśnie podczas jednej z takich wędrówek, gdy na niebie wisiał pełny księżyc roztaczający wokół siebie jasną poświatę, Apacz niósł swoja panią po niewydeptanych jeszcze drogach aż do skraju lasu. Zatrzymał się, co wyrwało Sénecę z otępienia.
-Dobry konik...Czemuż się zatrzymałeś? - na jej słowa, koń parsknął i tupnął noga, zdając się rozumieć co do niego powiedziano. - Jedź, dalej, nic tam nie ma, tylko ci się wydaje... - okazało się to wielkim błędem, którego nie popełniła by nigdy wcześniej, polegając na intuicji wierzchowca, a potem poczuła jedynie ból w głowie, a do jej uszu dobiegło rżenie konia.

Gdy otworzyła oczy, wciąż czuła silny ból, tak jakby zupełnie przed chwila została uderzona.
Gdzie ja jestem?
Awatar użytkownika
Deithwen
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Deithwen »

Strażnicy czekali cierpliwie, nie wiadomo na co. Milczeli, nie zaczepiali swoich ofiar ani nie nękali. Siedzący na krzesełku żuł w pysku trawę, jeden z nich, ten łysy, wrócił się po butelkę z wiadomą zawartością, chociaż nie wyglądało by wybitnie na niego wpłynęła. Można by pomyśleć, że miał mocny, łysy łeb.
Lisiczka mruknęła niezadowolona, zawierciła się. Przez chwilę jeszcze jakby ponownie w zapadła w bezwład, przez co łysy strażnik zbliżył się do klatki. Otworzyła oczy, szeroko i gwałtownie. Łysol nie spodziewał się takiej barwy oczu, szarej i zimnej, która teraz bardziej popadała w otchłań czerni. Liczył na ciepły odcień złota - pomylił się.
Skoczyła zwinnie, niczym pantera, na dwie nogi. Rozejrzała się. Jej klatka również była wbudowana w ciężkie, skaliste bloki... właśnie czego? Gór? Było tu ciemno, a nos dziewczyny wyczuł wilgoć. Musiała więc być to jaskinia, ale świeże powietrze nadal się tu dostawało. Wyjścia musiało nie być aż tak daleko.
Warknęła wściekle, a oczy zapłonęły ze wściekłości. Niskim skokiem, który połączony był z piruetem, chciała wypuścić wiązki energii by rozwalić klatkę, albo chociaż uszkodzić strażników. Nie udało się. Ruch był pusty, bez uczuć i słychać było tylko jak opadła miękko na stopy. Zdziwiła się, ale nie poddała. Wykonała próbę ataku jeszcze raz, chciała jeszcze jeden, ale coś ucisnęło ją w szyi. Chwyciła odruchowo naszyjnik, pochyliła się. Znowu warknęła. Dlaczego tak się działo? Dlaczego coś uciska ją w szyi? Głupi wisiorek przecież zwisa swobodnie, a ona czuje jakby coś naciskało ją od środka. Nie tylko w gardle. Czuła jakby w głębi duszy jednak nie chciała tego zrobić.
Na ugiętych kolanach rozejrzała się jeszcze raz. Dojrzała postać bez twarzy, a dalej znajdowała się jeszcze jedna klatka z istotą o długich włosach, bijącą jakąś pozytywną energią. Wróciła wzrokiem na strażnika, po czym rzuciła się do krat. Próbowała je pociągnąć do siebie w celu wygięcia łuków, przecisnąć między nimi, zadrapać, a nawet gryźć.
Strażnik zaś patrzył na nią głupkowatym wzrokiem, po czym roześmiał się głośno i z pogardą.
-Widziałeś ją?! Hahahahah! -otarł łezkę rozbawienia, która napłynęła.- To na prawdę dzikusy! Te zwierzomylne istoty!
-Zwierzo-zmienne...-burknął siedzący, ale niezbyt zwrócił uwagę na łysola. Wpatrywał się w wampira z chytrym uśmieszkiem, Zadowolony ze swojej zdobyczy, dumny. Ale nie odezwał się do niego ani razu. Po prostu czekał.
Deithwen wpadała w dziki szał, zachowywała się jak typowe zwierze zamknięte w klatce, które wyciągnięto ze środowiska. Tu zdecydowanie się jej nie podobało, a szczególnie, że dodatkowa zabawka coraz bardziej zamykała ją na świat. Łysy, wbrew pozorom, obawiał się do niej zbliżyć. Mimo wszystko. Mogła go ugryźć, czymś zarazić, zadrapać. Sam w sobie nosił wewnętrzną obawę przed krzywdą, chociaż było to absurdalne w obecnej sytuacji.
Odsunął się, napił. Czekali spokojnie.
Awatar użytkownika
Raveth
Błądzący na granicy światów
Posty: 22
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Przemieniony z człowieka
Profesje:

Post autor: Raveth »

...
Ostatnio edytowane przez Raveth 9 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Seneca
Zbłąkana Dusza
Posty: 6
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Człowiek
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Seneca »

W jej głowie wciąż rozbrzmiewało echo rżenia jej konia, potem stukot kopyt opadających na ziemie, a następnie tępy ból w głowie, który czuła tak, jakby dopiero przed chwilą oberwała w głowę. Z początku była zupełnie zdezorientowana, nie wiedziała gdzie się znajduje. Ciężko było jej ułożyć sobie wszystko po kolei w głowie, która wciąż ją strasznie bolała. Nie potrafiła też dostrzec niczego przez dłuższy czas. Leżała na czymś twardym, nierównym i wilgotnym. Przesunęła rekami po powierzchni "podłogi" jaskini, nie ulegało wątpliwości, że to kamień. Powietrze tutaj było zimne oraz napełnione wilgocią, z czego wywnioskowała, że znajduje się pod ziemią. Podniosła rękę, powoli przesuwając nią wzdłuż ściany, po której spływały krople wody. Kilka razy kapnęły one również na kark Indianki, wywołując u niej nieprzyjemne dreszcze. Przesuwając ją dalej, natrafiła na zimny... pręt? Dla upewnienia przesunęła rękę w górę i w dół, trafiając na szorstki i zimny kamień. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że leży zamknięta w klatce. Dookoła panowała złowroga cisza, która była jeszcze gorsza niż nieprzenikniony mrok. Znowu próbowała otworzyć w myślach obraz tego, co zdarzyło się niedawno... właśnie? Jak długo była nieprzytomna? Westchnęła cicho, niemal niedosłyszalnie. Było to kolejne pytanie bez odpowiedzi.
Dojechaliśmy na skraj lasu. Apacz się zatrzymał. Chciał mnie ostrzec, ale nie posłuchałam. Wjechaliśmy między drzewa... A potem? Znów usłyszała rżenie konia, będący wytworem jej myśli, które porozrzucane i niepoukładane, czekały na uporządkowanie. Po kilku... Po dłuższej chwili, podczas której czas płynął swoim rytmem, o którym Séneca nie miała pojęcia, bowiem tutaj zdawał się płynąc inaczej, a
sekundy stawały się godzinami, usłyszała warkot.

Cichy, złowieszczy warkot, z czasem rozbrzmiewający coraz głośniej. Nie była w stanie przypomnieć sobie żadnej bestii, która wydawałaby równie przerażające dźwięki, a może to tylko te ciemności tak potęgowały strach, że nawet najmilszy głos brzmiałby w nich niczym przerażający wrzask? Potem usłyszała coś, co jeszcze bardziej ja zaskoczyło - ludzkie głosy. Nie brzmiały one bynajmniej przyjaźnie, wręcz przeciwnie, a miały w sobie coś gorszego niż warczenie tego stworzenia... Rozmawiali oni beztrosko, jakby byli na porannym spacerze... z czasem usłyszała odgłosy ludzkich kroków, rozbrzmiewający coraz głośniej, po czym ucichł zupełnie. Séneca usłyszała cichy pomruk, jakby aprobaty, a potem znowu odgłos kroków, jednak tym razem cichnący. Coś nie dawało jej spokoju... Jeśli byli tu ludzie i normalnie się poruszali oznacza to, że musi być ty światło... Albo, że oni widzą w ciemności... Lub... że to ona przestała widzieć w świetle...
Awatar użytkownika
Deithwen
Błądzący na granicy światów
Posty: 24
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: lisołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Deithwen »

Dziewczyna o brązowych włosach, zdawała się wybudzać, ale lisiczka jeszcze długo nie odpuszczała. Wciąż walczyła z kratami. Była nawet w stanie stracić kilka paznokci, poranić dłonie o zimne, skaliste podłoże, stępić zęby na stali. Szał ciemnowłosej trwał długo i gdyby mieli zegarek bądź odrobinę słońca w mrocznej jaskini, byliby choćby trochę w stanie ocenić przemijający czas, a trwał on z pewnością kilka godzin. W końcu odpuściła.
Usiadła zmarnowana na ziemi, tym razem nie wstając i nie podejmując kolejnej próby. Uspokajała szalejący oddech, kilka razy jeszcze prychnęła, aż w końcu odzyskała samoświadomość.
-Już myślałem, że będziemy musieli ją zakuwać w kajdany-wyszeptał łysol do siedzącego strażnika.- No dobrze, uspokoiliście się?
Obejrzał się po klatkach, w którym napotkał nieprzyjazne spojrzenia. Wystarczająco nieprzyjemne by móc ich zaprowadzić do przyszłego szefa, w końcu nie było w nich ani krzty agresywności. A wykonywanie brudnej roboty należało do takich jak oni - wściekły lis, jakiś nekrus i... Właśnie.
Strażnik pogładził się po skórze na czubku głowy, co było wyjątkowo trudne będąc tak napakowanym osiłkiem. Na kiego grzyba potrzebna im ona? Brązowowłosa niewiasta o duszy tak nieskazitelnej niczym źródlany strumyczek u podnóża gór. Delikatna niczym pierwszy przebiśnieg i spokojna, jak przewidziany przypływ muskający granulowany, złoty piach. Oczywiście, sam łysol nie miał tak konkretnych skojarzeń, ale w jego oczach była tylko ubitą ptaszyną. Nie rozumiał dlaczego taka drobinka pojawiła się w ich towarzystwie, ale nie musiał rozumieć i nie chciał. Kierował się zasadą "Nigdy nie zrozumiesz działań szefa".
Osobnego zdania był brodaty. Szefa zawsze lepiej było rozumieć. Pomijając jednak wszelkie opinie, nadszedł czas prowizorycznej wolności. Brodaty podszedł do każdej klatki kolejno, przekręcił kluczył, otworzył stalowe drzwi.
Czarnowłosa wstała, spojrzała niepewnie. Gdyby w tym momencie miała uszy, z pewnością oklapłyby groźnie. Pozostało jej jednak jedynie spuścić głęboko brwi, a oczy zwiększyły się do niewyobrażalnych rozmiarów. Długo wpatrywała się w brodatego, ale w końcu ruszyła bosą stopą krok do przodu. Kolejny i kolejny, aż wreszcie przekroczyła granicę krat. Ku jej zaskoczeniu, nic się nie stało.
-No pięknie, a teraz chodźcie. Mamy coś do załatwienia.

***
Szli zadziwiająco krótko. Jednak im dalej zachodzili, tym w skalnym pomieszczeniu było coraz zimniej. Nie zważali na poobdzierane i obolałe ciało lisicy, ani całej reszty. Łysy wręcz ich popędzał i czerpał satysfakcje, aż do momentu gdy czarownica syknęła na niego groźnie, warknęła i splunęła tuż obok. Na jasnych polikach odznaczyły się blade pręgi.
W końcu dotarli do ściany utkanej z belek, w których odnaleźć można było równie solidne drzwi. Łysy spojrzał na głównego strażnika, czyli brodatego. Ten kiwnął głową. Podszedł, otworzył drzwi.
-Wchodźcie.
Lisica uniosła brew. Weszła jako pierwsza, o dziwo, pewnym krokiem, a za nią popchnięto resztę towarzystwa. Dotarła do malutkiego pomieszczenia ozdobionego o jedna, minimalne w skrajności okienko, które rzucało białe światło do pomieszczenia. Reszta była już tylko zgrają tańczących płomieni oraz wijących się na regałach i książkach, żółto-pomarańczowych wstęg. Pokój, o ile tak to można było nazwać, był zawalony księgami i regałami. Ale przede wszystkim stertą kart i papierów. Nawet najgłupszy byłby w stanie stwierdzić, że należało ono do maga. W rogu, pod stertą brązowych papierzysk zaplamionych w tuszu i kolejną stertą ksiąg, ukrywało się potężne, dębowe biurko. A za nich solidne krzesło z czerwoną tapicerką, przywołując na myśl królewski tron. Samego maga jednak nie było.
Lisica chciała sięgnąć, dotknąć czegokolwiek w pełnym podziwie, jednak od razu dostała po łapach od łysego.
-Nie wolno-rzucił ostro- Jeszcze raz a dostaniesz o wiele mocniej i w mor...
-Spokojnie-przerwał spokojny głos o chropowatej nucie w sobie- Do wszystkiego dotrzemy po kolei. Nie ma się co denerwować...
Do pokoju wszedł właściciel, nie tylko strun głosowych, ale także i pomieszczenia.
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

        Zaraz po wejściu mężczyzny, który prawdopodobnie był tutaj szefem, łysol odstąpił od Deithwen. Przez przypadek trącił przy tym stos ksiąg - konstrukcja zachwiała się, ale nie przewróciła. Było to jednak to przysłowiowe machnięcie motylich skrzydeł, które wywoła burzę na drugim końcu Alaranii.
        Nowo przybyły zatrzymał się na chwilę przy każdej wprowadzonej do pokoju osobie, każdemu przyglądał się bacznie, lecz trudno było orzec, co sądzi o mijanych osobach - na jego twarzy cały czas gościła neutralna maska, jego oczy zaś były puste, bez wyrazu. Patrząc na niego można było orzec, że nie tylko księgi, ale też jego ubrania wskazują na powiązania z magią - przeciętni mężczyźni nie chodzili w szatach z kapturami i nie wspierali się na kosturach ozdobionych szklanymi oczami. Gdy w końcu się odezwał, mówił w typowy dla swej profesji, pokrętny sposób, co chwilę wtrącając słowa niezrozumiałe dla zwykłego śmiertelnika. Z jego przemowy nie wynikało nic konkretnego, poza informacją, że nikt nie trafił do niego przypadkowo i że w stosunku do każdego ma on jakiś plan. Plan, którego nie zdążył ujawnić.
        Poruszony przez łysola stos ksiąg tylko z pozoru stał stabilnie. W rzeczywistości powoli acz nieubłaganie przechylał się coraz bardziej w kierunku stojaka ze zwojami, który stał tuż obok. Nikt tego nie zauważył, a gdy w końcu konstrukcja się posypała, było już za późno. Księgi runęły we wszystkich kierunkach, część z nich przewróciła stojak. Zwoje, które z niego wypadły, potoczyły się po podłodze, jeden z nich trącił stojak z lampą oliwną. Ta zakołysała się i spadła. Znajdujące się w niej paliwo zalało pobliskie pergaminy, ogień buchnął pod samą powałę. Panika, chaos. Wszyscy krzyczeli i miotali się jak szaleni, jedni chcieli ratować życie, drudzy gasić pożar. Dla porwanych była to doskonała okazja do ucieczki. Deithwen, wybiegając z pomieszczenia, porwała kostur z oczami, który w tym całym zamieszaniu wypadł właścicielowi z ręki. Wszak nie od dziś wiadomo, że lisom zdarza się podwędzić to i owo.
Zablokowany

Wróć do „Szlak Ziół”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości