Góry Druidów[Las u podnóża gór] Na psa urok

Góry w których zdarzyć się możne wszystko. Tunele wydrążone, przez tajemnicze istoty setki lat temu pozostały tutaj do dziś. Góry można pokonać przechodząc nad nimi lub pokonując ich pełne niebezpieczeństw korytarze. Na ich szczycie swoje mieszkania mają starzy druidzi, pustelnicy. W górach można znaleźć wiele ziół, niespotykanych nigdzie indziej.
Max
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Włóczęga , Służący
Kontakt:

Post autor: Max »

        Max odsunęła się na pobocze, znów podpierając się na kiju, w drugiej ręce trzymając rzucony jej miecz i obserwowała następne kroki najemnika. James podniósł osiłka jakby dźwigał tobół nie większy od dziewczynki, na co nie umiała spojrzeć inaczej jak z podziwem. Rzucił nieprzytomnego na kozioł, zebrał trupy. Nawet przez chwilę zastanawiała się co Rain zamierzał uczynić później. Wychodziło na to, że nie chciał zostawić tych nieboszczyków tak jak wcześniej uczynił z kłusownikami. Jakby chwilę pomyśleć, było to całkiem zrozumiałe. Tamci zostali w lesie, na jakimś mniej uczęszczanym trakcie i nawet jeśli ktoś by ich szukał to raczej nie byłby to nikt ważny ani silny. Tu zaś na pierwszy rzut oka ziało szlachcicem. Do tego sam Roibeard niechlubnej już pamięci, wspominał coś o następnych, którzy mieli przybyć po nim.
Wszystko łączyło się w jednolitą i całkiem logiczną całość dającą powody do takich a nie innych działań. A skoro o działaniach była mowa... W tej chwili w żaden sposób nie mogła przydać się Rainowi, w zasadzie to wolała nie zagłębiać się w kwestię czy kiedykolwiek i w jakikolwiek sposób mogła się Levine’owi przysłużyć, ale dość było wlepiania w niego oczu z zachwytem, w zamian zaczęła nasłuchiwać i rozglądać się po okolicy jak najprawdziwszy kundel stróżujący. Pobojowisko było niezłe i świadkowie mogli ściągnąć spore kłopoty. Całe szczęście ani tętentu ani sylwetek nie było ni słychać ni widać, a James szybko się uwinął.
        - Jasne - odpowiedziała odkładając miecz i kij przy drodze, po czym wgramoliła się w krzaki i zaczęła obrywać gałęzie, które były wystarczająco gęste i elastyczne.
        - Czyli niby zmieniło się wszystko, a i tak latam z miotłą. - Tym razem już Max nie zamknęła buzi. Nie marudziła i nie utyskiwała. W jej głosie nie było roszczenia, a zwyczajnie zażartowała beztrosko nawiązując do wcześniejszego treningu kijem od szczotki i teraźniejszego sprzątania.
Wóz zdążył ją minąć, a szatynka wzięła się za zamiatanie piaszczystej drogi, ale z pominięciem śladów koni i kół, by nie urwały się nagle ni z tego ni z owego. Całe szczęście największa kałuża juchy była z boku powozu, więc kłopoty typowo praktyczne ją ominęły.
No prawie. Tak by było gdyby James nie dodał dalszych oczekiwań.
        - Tak, tak a w międzyczasie się rozdwoję - gadała do siebie rozgrzebując mniejsze plamy krwi i co głębsze ślady stóp. Potem stanęła nad największą plamą krwi. Spuścił całego gościa w żwir i teraz kazał jej to zamaskować. To był jakiś podchwytliwy test czy co?
        - Może by szpadelek albo chociaż konia - dziewczynka kontynuowała swój monolog rozgrzebując brunatną jeszcze nie wyschniętą w pełni kałużę, uwijając się jak w ukropie by zdążyć zanim ktoś jednak nadjedzie i zanim Rain dojedzie do zajazdu. A roboty było.
Gdy wydawało się, że wszystko gotowe, wytarła czoło ręką zostawiając na twarzy ciemne mazy i rozejrzała się jeszcze raz kontrolnie po drodze. Wyglądało dobrze. Złapała kij i miecz (kurde na co jej było dodatkowe obciążenie?) i puściła się biegiem do zajazdu.
Nawet nie próbowała lecieć traktem. W życiu nie zdążyłaby przed Rainem. Jedyną jej szansą był bieg na przełaj. Sprawę trochę utrudniała nieznajomość terenu, ale żeby Maxine w życiu miewała tylko takie problemy. Pędząc przez las łatwo było zgubić drogę, ale tego nauczyła się już dawno. Co jakiś czas, profilaktycznie zatrzymywała się by ustalić możliwie właściwy kierunek, po czym wznawiała ekstremalny wyścig z czasem, przedzierając się przez krzaki.

        Wypadła z lasu akurat gdy Rain pojawiał się na horyzoncie zbliżając się do zaplecza. Na płaskim terenie wykrzesała z siebie ostatnie siły i sprintem przegnała przez polanę, nie zwracając uwagi na nic i nikogo, by za wszelką cenę uprzedzić wojownika. To było nawet ciekawe zadanie, a na pewno ciekawe widowisko dla obserwujących, gdy Levine spokojnym marszem zbliżał się z jednej strony, a Max szalonym biegiem z przeciwnej.
Dziewczynka dobiegła do stajni zwalniając dopiero na posadzkach budynku by nie straszyć koni. Znaleźć Mallrę nie było trudno. Przy koniach zawsze było coś do zrobienia, nawet gdy pozornie robota się kończyła. Oglądał właśnie podkowy jednego z koni.
        - James prosił - zaczęła, wywołując minę “próbuj do woli, ale kuźwa nie uwierzę”. Co jak co, ale stary koniuszy jak żył nie słyszał by ten poorany bandyta “prosił” a na pewno nie w takich sytuacjach. Facjata mówiąca weź mi tu oczu nie mydl nie umknęła Max, ale dziewczynka tylko uśmiechnęła się półgębkiem i dokończyła - James prosił by dołączył pan do niego na tyłach.
Stajenny machnął ręką i tyle go widziała. Najważniejsze jednak, że poszedł we właściwym kierunku. No to się wywiązała i miała chwilę wolną.
        Skoczyła jeszcze umyć ręce w studni i chyłkiem zaszła do karczmy. Minęłaby wszystkie potencjalne zagrożenia, tym bardziej, że Etna miała pełne ręce roboty, więc przeoczyłaby przemykającą bokiem szatynkę, ale ta w ostatniej chwili zawahała się czy nie miała zrobić czegoś jeszcze. Zaraz też trzasnęła się pustą ręką w czoło, zawróciła na pięcie i podeszła do unikanej karczmarki. Dotknęła ramienia kobiety, która odwróciła się do niej z promiennym uśmiechem:
- Co tam skarbie?
        - James kazał przekazać, że wszystko dobrze i że będzie wieczorem - odpowiedziała cicho tak by nikt z klientów nie usłyszał i ulotniła się równie szybko jak przyszła. Za długo testować swojego szczęścia nie zamierzała.
Wypieki również odnalazła bez problemu. Uśmiechnęła się jedynie do białowłosej istoty machając mu na powitanie i pożegnanie w jednym, wzięła jeden rogalik spod serwetki i wyszła podobną drogą, profilaktycznie wracając do stajni, gdzie poza niezbyt przyjaznymi spojrzeniami Thomasa miała pełen spokój.
Rozsiadła się na sianie, w samą porę by usłyszeć część gderania stajennego i zobaczyć zmianę warty. Może ona miała chwilowo wolne, ale nie Thomas, który poderwany wrzaskiem Mallry wypadł z końskiego boksu jak oparzony i pędem, minął zadowoloną z siebie dziewczynkę.
Powąchała rogalik i dopiero odgryzła kęs, powoli ciesząc się smakołykiem. To dopiero były pyszności. Konfitura w środku nawet była jeszcze ciepła. Zamknęła oczy opadając na aromatyczną stertę suszu i odłamała drugi gryz, oblizując z ust okruszki. Mogła by do czegoś takiego przywyknąć. Szkoda tylko, że życie to nie bajka.
Awatar użytkownika
Rain
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Wojownik , Ochroniarz , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Rain »

        Czy Levine nie słyszał, czy udawał, że nie słyszy mruczanych pod nosem pyskówek Max, ciężko było stwierdzić. Nawet nie spojrzał w jej stronę, a po wydaniu poleceń po prostu skierował się w stronę zajazdu, nie precyzując jak dziewczyna ma sobie z zadaniem poradzić. Liczył się efekt. Zawsze. Śladów krwi miało nie być, a to czy kundel je zasypie piachem, rozgrzebie, przykryje liśćmi, czy co tam sobie wymyśli, już go nie obchodziło. Mimo wszystko dalszych przemyśleń dziewczyny, wyrażanych nieopatrznie na głos, już nie słyszał, odchodząc z końmi, bo chyba by jej w łeb przypieprzył. Dla zdrowia. Wszak mielenia ozorem bez potrzeby jeszcze nic dobrego nie wyszło, więc i to byłaby lekcja.
        Później przyszło mu się tylko przeprawić z Mallrą, który przydreptał niezadowolony, więc dziewczyna najwyraźniej uporała się ze wszystkim w czasie. Oby pamiętała o uspokojeniu Etny, bo tylko jej zmartwień mu brakuje do w pełni schrzanionego wieczoru. Rozmowa ze stajennym przebiegła jak zwykle płynnie i rozrywkowo, niczym brnięcie wozem przez bagno, i zostało mu tylko przeładować trzy trupy i szpadel na jednego z większych koni, który sapnął niezadowolony nietypowo rozmieszczonym ciężarem. Zazwyczaj ciągnął za sobą wóz, nie trzy toboły na grzbiecie, ale pokornie czekał, aż wojownik skończy i ruszył za nim w gęstwiny.
        Zatrzymał się dopiero na niewielkiej polanie przy skalistym zboczu, tworzącej bajkowy krajobraz: smagane wieczornym wiatrem morze traw rozlewało się falami na kamienistym brzegu, próbując sięgnąć granitowych skarp. Obrazek ten burzył oczywiście posępny drakon z koniem obładowanym trzema martwymi ludźmi, których zrzucił w najmniej zarośniętym miejscu i wysupłał z kieszeni krzemień. Odzież robiła za wystarczającą rozpałkę i gdy tylko ciała zajęły się ogniem, mężczyzna spokojnie wyrył znalezionym kijem krąg wokół, by płomienie nie rozprzestrzeniły się na polanę. Później skierował się w stronę skał i podczas gdy ogień powoli pożerał Roibearda i jego dwóch ludzi, Levine z niezłomną obojętnością, metodycznie zaczął rozgrzebywać kamienie przy wzgórzu, a po dotarciu do ziemi, zabrał się za kopanie dołu.

        W tym czasie Etna zaczynała się już powoli niepokoić. Jakiś czas wcześniej śmignęła jej przez karczmę Maxine, zdawkowo przekazując informacje od Jamesa i zmykając nim barmanka na dobre zdążyła się do niej pochylić. Nie zatrzymywała jednak dziewczyny, ciągnąc za nią tylko smutnymi oczami, pozwalając by słowa otaczających ją ludzi i własne wnioski wyhamowały jej entuzjazm. Wiedziała, że jest nadopiekuńcza, ale nie mogła się powstrzymać i dopiero teraz, gdy docierało do niej, że młoda szatynka najzwyczajniej w świecie jej unika, odpuściła niechętnie, pogrążając się w pracy. Nie chciała przecież źle…
        Na szczęście nie miała czasu na rozmyślenia. Między południem a wieczorem karczma zapełniła się po dach. Wszystkie pokoje były zajęte, gdy przed zmrokiem dotarła cała karawana, przeprawiająca się z Thenderionu do Maurii oraz kilku pojedynczych jeźdźców, szukających schronienia na noc. Etna praktycznie nie wychodziła zza baru, dziewczęta krzątały się, jak w ukropie, i nawet Lennox (ku swemu największemu szczęściu) powrócił do gotowania, chociaż Mondragón dałaby sobie głowę uciąć, że nagły przypływ gości to tylko pretekst, by wrócić do kuchni, bo kucharz już wcześniej miał nadmiar jedzenia.
        Oczywiście to, że sala była pełna nie przeszkadzało dziewczętom wymieniać uwag na temat gości, jak zawsze, chociażby przy okazji odbierania dań z kuchni lub trunków z baru od Etny. Zawsze była jakaś ciekawa ploteczka lub uwaga do przekazania, jak na przykład wymiana porozumiewawczych uśmiechów pomiędzy kelnerkami, gdy jednym z przybyłych okazał się wyjątkowo urodziwy młodzieniec w białym stroju. Każda miała swoją połowę sali i tylko czasami przejmowały swoje stoliki, gdy Aithne nie mogła poradzić sobie ze zbyt wstawionymi gośćmi lub Kacey traciła cierpliwość do kogoś, kto postanowił na głos wyrazić niezadowolenie z bycia obsługiwanym akurat przez nią lub prawić inne nieprzychylne opinie pod adresem zajazdu. Wówczas to Kelly przybywała ze swoim stoickim spokojem oraz równie przyjemną, ale o wiele łagodniejszą aparycją, by złagodzić rodzący się konflikt. Przystojnego szermierza obsługiwała właśnie Aithne, karcącym spojrzeniem zbywając porozumiewawcze spojrzenia koleżanki, chociaż uśmiechała się o wiele serdeczniej, zbierając zamówienie. W międzyczasie pewna starsza dama zaczepiła czarnoskórą kelnerkę i Kacey ze zwyczajowo wesołym uśmiechem odwróciła się w stronę gości, nawet jeśli po chwili miałaby nasłuchać się czegoś nieprzyjemnego na swój temat. To bowiem starsza część klienteli miała często problem z jej… wyrazistością. Tym razem było jednak inaczej.
        - Przepraszam kochanie, wiem, że jesteście bardzo zajęte…
        - Ależ proszę nie przepraszać, czym mogę państwu służyć?
        - Niczym złotko, my już wszystko mamy, najedliśmy się tak, że posiedzimy jeszcze chwilę, bo nie wstaniemy – uśmiechnęła się staruszka i Kacey skojarzyła już, że parka przybyła razem z karawaną. Małżeństwo, rozpoznała po obrączkach. Nic dziwnego, taka podróż dla osób w ich wieku musiała być nie lada przedsięwzięciem. Tym bardziej O’Mara przybrała swój najuprzejmiejszy uśmiech, poświęcając im pełną uwagę. Kontynuował jednak starszy mężczyzna.
        - Chcielibyśmy tylko prosić o przekazanie wyrazów uznania kucharzowi. Posiłek był doprawdy rewelacyjny. Przez myśl mi nie przeszło, że gdziekolwiek po drodze spróbujemy takich rarytasów. Z ręką na sercu, dziecko, najlepsza pieczeń, jaką kiedykolwiek jadłem.
        - I te rogaliki! – westchnęła dama, ku coraz większemu rozbawieniu Kacey. - Konfitura tak silnie owocowa i ciasto cudowne, naprawdę, proszę pogratulować szefowi kuchni.
        - Nie omieszkam – odpowiedziała czarnoskóra kelnerka, skłaniając się wyjątkowo głęboko i ze stukotem obcasów czym prędzej oddaliła się w stronę kuchni. Nie mogła powstrzymać odsłaniającego białe zęby, szerokiego uśmiechu, na myśl o minie Lennoxa. Takie reakcje pojawiały się co jakiś czas i niezmiennie wywoływały ten sam efekt.
        I, co było do przewidzenia, raptem chwilę po tym, jak kelnerka zniknęła w kuchni, wypłynął na salę Angelo we własnej boskiej osobie. Nagie wcześniej stopy odział w cienkie białe pantofle, czekające zaraz za progiem, właśnie na wypadek, gdyby kucharz opuszczał swoje królestwo, po czym biała zjawa ruszyła przez salę, bezbłędnie odnajdując swój cel, dzięki opisowi Kacey. Lennox rzadko pojawiał się na głównej sali, ale za każdym razem zwracał na siebie spojrzenia. Zjawiskowo piękny elf lawirował między stolikami z taką gracją, jakby to nie on je omijał, a one ustępowały mu drogi. Długie białe pasma włosów płynęły zaraz za nim, opadając na ramiona dopiero, gdy mężczyzna zatrzymał się przed małżeństwem, skłaniając głęboko i po dłuższej chwili unosząc na zaskoczonych staruszków natchnione spojrzenie.
        - Szanowni państwo, moje miano: Lennox Angelo. To ja dziś dla państwa gotowałem. Panienka O’Mara przekazała mi państwa nadzwyczaj pochlebne słowa. Chciałbym osobiście podziękować, że zatrzymali się państwo u nas, a przede wszystkim za docenienie moich skromnych starań, by uraczyć państwa godną strawą.
        Kacey na ten czas zatrzymała się przy barze i razem z Etną rozbawione obserwowały czysty zachwyt starszych gości, którzy na taką atencję chcieli poderwać się z miejsc, nim Angelo usadził ich zdecydowanym, ale uprzejmym gestem, po czym zarządził obowiązkowe stawienie się na śniadaniu, które przyszykuje specjalnie dla nich. Później kucharz pożegnał się uprzejmie, kłaniając znów dworsko oraz całując dłoń siwowłosej damy, nim lekki jak piórko ruszył na powrót do swojej kuchni.
        Jednak o ile wcześniej skupiony był tylko na jednym i niesiony na skrzydłach radości nie zwracał większej uwagi na otoczenie, tym razem nie mógł przegapić ukłucia w serce, na widok lodowatego, czystego piękna pomiędzy ciepłymi płomieniami świec. Lennox zwolnił kroku, wciąż na wzór zjawy przepływając pomiędzy stolikami, ale błękitne oczy utkwił w odzianym na biało, jak on, szermierzu. Gdy tylko przyłapał jego spojrzenie, cień uśmiechu przepłynął po idealnie skrojonych ustach, ale Angelo momentalnie przykrył jasne tęczówki ciemnymi rzęsami, umykając do kuchni.
        - Oho – mruknęła Etna, która pierwsza zorientowała się, co się święci, zerkając na kucharza, któremu nagle przybyło jeszcze więcej gracji, o ile było to w ogóle możliwe, gdyż już teraz poruszał się tak, że nawet mężczyźni zwracali na niego uwagę, czy tego chcieli czy nie. Kacey szybko podążyła za jej spojrzeniem, wracając nim zaraz do szermierza i uniosła brwi.
        - Nie… no nie mów!
        - Uhm.
        - Nie może być! Nie zgadzam się, no! To byłaby strata!
        - Zmysł Lennoxa jest bezbłędny – odparła rozbawiona Etna, na myśl o scenie, która musi teraz rozgrywać się w kuchni.
        - Och no wiem… Ale może tym razem się myli – mruknęła, wydymając pełne usta, po czym z westchnieniem wróciła do obsługiwania klientów. Teraz tylko jeszcze zerkała co jakiś czas na intrygującą personę, ciekawa, jak mężczyzna będzie reagował na obsługującą go i rumieniącą się lekko Aithne.

        Rain wrócił do zajazdu, gdy noc rządziła już niepodzielnie na niebie. Blask księżyca był tak jasny, że oświetlał jeźdźcowi drogę, gdy ten zdecydował się dosiąść konia, by szybciej być z powrotem. Ciała spalił, kości zakopał, sumiennie przykrywając na powrót kamieniami i, podobnie jak palenisko, wydeptując końskimi kopytami, po czym wrócił na tyłu zajazdu. Wozu już nie było, podobnie jak draba, którego znalazł zakneblowanego i uwiązanego w jednym z boksów, zamkniętych na solidny łańcuch z kłódką. Prawie uśmiechnął się pod nosem. Mallra mógł marudzić, ale ewidentnie czerpał jakąś sadystyczną przyjemność z przetargania oprycha przez końskie gówno. Stajennego i jego młodego pomocnika nie było jednak nigdzie widać. W innym boksie zaś dojrzał śpiącą dziewczynę. Nie zastanawiając się długo odsunął z trzaskiem kratę, dość brutalnie budząc Max.
        - Wypad – mruknął ochryple.
        Przybłęda nie mogła wiedzieć, że postanowiła zdrzemnąć się akurat w boksie konia, którego cugle trzymał teraz wojownik, a James był wyrozumiały, więc drugi raz zaspaną dziewczynę pogonił tylko ruchem głowy. Później sprawnie oporządził wierzchowca i bez zbędnego, chociaż dla większości odruchowego gestu poklepania konia po szyi, zamknął za sobą kratę, zasuwając rygiel i skierował się do karczmy z nieodłącznym cieniem za sobą. Normalnie przygarnął kundla.

        Poszedł prosto do baru, opierając się niedbale o szynkwas i zamawiając u Etny piwo, jak gdyby nigdy nic. Resztek krwi na schowanym w pochwie mieczu nie było widać, podobnie jak względnie czysta odzież nie zdradzała pracowitego popołudnia, gdy Rain zdjął koszulę na czas kopania. Teraz wyglądał jak jeden z podróżnych, który po długim dniu zawitał do karczmy, by ugasić pragnienie. Zarobiona po łokcie barmanka też nie miała teraz głowy do przepytywania wojownika, więc tylko otaksowała go spojrzeniem, a gdy skinął uspokajająco głową, odruchowo powtórzyła gest, chociaż nieco bledsza, nawet nie spoglądając na Max. Nie chciała jej przytłaczać, teraz będzie już ostrożniejsza.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Było tłoczno i gwarno jak w ulu. Jorge najwyraźniej zjechał się w tym miejscu z jakąś karawaną, pewnie jadącą w drugą stronę. To całkiem przyjemnie uczucie - szermierz lubił towarzystwo. Może będzie miał szczęście i dobrze się rozerwie, pozna kogoś nowego, ciekawego. Albo wręcz upije się do nieprzytomności i zatańczy ze wszystkimi kobietami w karczmie, bo czemu nie? Noc się jeszcze nawet na dobre nie zaczęła.
        Tymczasem do jego stolika podeszła kelnerka by zebrać zamówienie. Jorge przyjrzał się jej szybko - ładna, dojrzała dziewczyna o czarującym uśmiechu, bardzo niepozorna jeśli porównać ją z drugą kelnerką krążącą po sali. Jorge… można powiedzieć, że odnotował urodę ich obu, ale się nią nie zachwycił - nie były w jego typie. Dlatego do blondynki, która do niego podeszła, odnosił się kulturalnie, miło i to wszystko - żadnych flirtów ani wymownych spojrzeń. Wymienił z nią kilka typowych grzeczności, wysłuchał co miała do polecenia… I na moment przestał zwracać na nią uwagę. Nie od razu dojrzał zjawiskową istotę, która wychynęła z zaplecza, ale gdy już ją dojrzał… Wręcz nie mógł oderwać oczu. Jego preferencje nie obejmowały płci, ale za to całą gamę różnych innych cech, a ten elf zdawał się po prostu odhaczać wszystkie punkty z tej listy. Przede wszystkim uwagę szermierza zwróciły włosy - jasne, długie i już z tej odległości wyraźnie miękkie i gładkie, jakby całe życie nie robił nic innego tylko czesał je szczotką z białego włosia. Cera i rysy jak u jakiegoś elfickiego księcia i jeszcze wiele, wiele detali jak rzęsy, wykrój ust, zgrabne nadgarstki, ładny kształt ucha… Skąd się tacy brali? I jakim cudem chowali się na takim odludziu? Jorge dawno nie był tak oczarowany czyjąś fizjonomią. Ostatni był… No właśnie.
        Widać było, jak lekko uwydatniły się stawy w jego szczękach, gdy zacisnął zęby i na moment obrócił wzrok. Lodowy płatek na jego torsie ochłodził jego zapał, dobitnie przypominając o tym, że chwilowe oczarowanie jest - no właśnie - jedynie chwilowe i raczej nie ma co się łudzić, że dzięki niemu zabliźni się rana na sercu.
        Szermierz nie pozwolił by dopadła go nostalgia - przycisnął przez materiał płatek róży do piersi i puścił, gdy ten trochę się rozgrzał i nie był już tak wyczuwalny. Prawie jakby chował do kieszeni obrączkę, o której zaraz szybko zapominał, by na tę jedną noc odżyć… Niestety piękny elf, który tak przykuł jego uwagę, stał za daleko i Jorge nie mógł podsłuchiwać o czym rozmawiał ze starszą parą. Tym bardziej, że cały czas była przy nim kelnerka, której nie mógł przecież ignorować.
        - Niech więc będzie - odpowiedział jej miłym tonem, gdy poleciła mu jakąś “specjalność szefa kuchni”, której nazwy co prawda nie usłyszał, ale nie obchodziło go to specjalnie, bo nigdy nie przywiązywał do jedzenia większej uwagi. Jakże by mógł, skoro większość jego najważniejsze zmysły odpowiedzialne za cieszenie się dobrym posiłkiem szwankowały?
        I wtedy zdarzył się wyjątkowo fortunny uśmiech losu. Jorge jeszcze raz spojrzał w stronę swojego chodzącego ideału i akurat ich spojrzenia się spotkały. Oj zaiskrzyło, szermierz momentalnie poczuł jak mu tętno przyspieszyło. Niestety elf szybko uciekł wzrokiem i zaraz też czmychnął do kuchni, ale i tak Miecz Zimy był pewny, że widział jego uśmiech. Ten wieczór zaczynał zapowiadać się ciekawie…
        - Coś do picia? - dopytywała stojąca nadal przy szermierzu kelnerka.
        - Wino. Czerwone, wytrawne i dobrze schłodzone - dodał, dając odrobinę upust swojemu pańskiemu zacięciu.
        - Jeśli wasz kucharz gotuje chociaż w połowie tak dobrze jak wygląda to musicie tu mieć kuchnię jak na królewskim dworze - powiedział ni to do dziewczyny, ni to w przestrzeń, ni to do siebie, zerkając jeszcze ostatni raz w stronę wyjścia na zaplecze.

        Elf nie wrócił już na salę. Szermierz spoglądał co jakiś czas w kierunku wyjścia na zaplecze, ale nawet nie dojrzał go w progu - najwyraźniej był zajęty… A Jorge lekko niepocieszony. Nie wiedział, że i tak miał niesamowite szczęście mogąc zobaczyć kucharza na głównej sali. Szkoda, że jakoś sprytnie nie podsłuchał co też wywabiło go poprzednim razem… Teraz już nawet nie było okazji zapytać. Szermierz miał jednak swoje przypuszczenia, był tylko jeden problem - nie lubił takich rozwiązań, to nie było w jego stylu, by go wołać jak jakiś panicz, którym technicznie rzecz biorąc już nie był. Dlatego póki co siedział i spokojnie spożywał przyniesioną przez blond kelnerkę kolację. Szermierz musiał przy tym przyznać, że chociaż smak miał przytępiony, a węchu nie miał w ogóle, to elf gotował naprawdę świetnie i jedzenie jego potraw sprawiało dużą przyjemność nawet takim dyletantom jak on.
        Jorge kończąc posiłek zaczął odrobinę baczniej zwracać uwagę na otoczenie - coś kombinował i nie chciał by mu pokrzyżowano plany. Konkretniej chodziło o to, by obsługująca jego część sali blondynka była zajęta raczej gdzieś w drugim jej końcu. Gdy ta chwila nastąpiła, szermierz w końcu odłożył sztućce, przepłukał usta ostatnim łykiem wina i otarł wargi subtelnym gestem arystokraty. Następnie zaś nie czekał aż ktoś do niego podejdzie, tylko sam podniósł się z miejsce i z talerzem skierował się w stronę kuchni, w ostatniej chwili porywając na ramię swój biały płaszcz. Szedł tak śmiało, jakby miał pełne prawo wchodzić w miejsca przeznaczone tylko dla personelu, dlatego nie zwracał na siebie specjalnej uwagi. Mimo wszystko starał się tak manewrować, by jednak nikt z personelu nie powstrzymał go w ostatniej chwili, bo to zmusiłoby go do szukania innego sposobu na zamienieni kilku słów z tym pięknym elfem. Nie wiedział, że równie dobrze mógł go wstrzymać brodaty jegomość przy barze, który co prawda tu nie pracował, ale był z personelem całkiem zżyty.

        - Maestro…
        Nie było wcale tak trudno dostać się do kuchni zajazdu. Jorge wszedł tam przez nikogo nie niepokojony i od progu zwrócił się do elfa miłym, ciutkę niższym głosem.
        - Miałem rację podejrzewając, że ktoś tak zjawiskowy musi równie zjawiskowo gotować - oświadczył, odstawiając na bok swój pusty talerz, wymowny dowód tego, że faktycznie mu smakowało. - Chciałem osobiście złożyć wyrazy uznania, maestro, takiego popisu sztuki kulinarnej spodziewałbym się prędzej na dworze w Danae niźli w karczmie. Miło jest natknąć się na taki diament w podróży.
        Jorge nie pchał się za bardzo w głąb kuchni, by nie przeszkadzać elfowi jeśli ten akurat był w ferworze pracy, słodził mu zaś póki co jeszcze przyzwoicie, bo wcale nie chodziło o to, by zrazić go zbytnią napastliwością... I tak już na wiele sobie pozwolił, zakradając się tutaj, teraz musiał się więc przekonać czy obrał dobrą taktykę.
Max
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Włóczęga , Służący
Kontakt:

Post autor: Max »

        Zjadła rogalika, na chwilę przymknęła oczy i… zasnęła. Najzwyczajniej w świecie odpłynęła, zupełnie straciła kontakt z rzeczywistością. Była tak zmęczona, że ostatnie co pamiętała to przełykanie śliny po przysmaku gdy postanowiła pozwolić powiekom opaść dosłownie na uderzenie serca i to by było na tyle.
Obudził ją huk rozsuwanych wrót boksu. Jeszcze nie wiedziała co się dzieje, a już zerwała się w kucki zaciskając ręce na najlepszym przyjacielu - kiju. Tymczasem wzrok powolutku zyskiwał ostrość, a Maxine zrozumiała, że w wejściu stoi nikt inny jak Rain w swej pięknej osobie z wiecznie promienną miną z serii “posłać cię do piachu?” i zmęczony koń. Też sobie boks znalazł, co najmniej dwa inne miał wolne, przynajmniej tak było, gdy znajdowała sobie kryjówkę. Ziewając szeroko dosłownie wywlekła się z boksu ponaglana ruchem głowy.
        Buzia Max rozdzierała się w kolejnych szerokich ziewnięciach jeszcze przez chwilę, gdy dziewczynka już stała na posadzce dociągając do stanu względnego przebudzenia też umysł. To, że zareagowała na komendę było jednym, ale obudzoną jeszcze chwilę ciężko było dziewczynkę nazwać. Wreszcie przeciągnęła się ciężko, ręką czochrając włosy i wybierając z nich co bardziej wystające źdźbła siana, po czym zgarnęła koński rząd rzucony przez najemnika na podłogę stajni i zabrała ze sobą w stronę części wydzielonej na siodlarnię. Przecierając zaspane oczy (to sobie wypoczęła, ze dwie godzinki może drzemała), zręcznie rozplątała to co się zapętliło lecąc na ziemię. Wiszącą na kołku szmatką przetarła zapocone przez wierzchowca pasy skóry i wytarła kiełzno. Na koniec odwiesiła wszystko już uporządkowane i przygotowane do następnego użycia na jeden z wolnych kołków.
Rain kończył z koniem a szatynka podążyła w stronę studni. Domyślała się jak wyglądała. Wcześniej była zbyt padnięta by cokolwiek ze sobą robić, a i tak nikt przecież nie miał jej widzieć. Teraz już obudzona - a po takiej pobudce, ciężko było zwyczajnie położyć się na drugim boku i znów zasnąć - wzięła się za siebie. Nabrała wody do wiadra i umyła ręce aż po łokcie, bo tak były umorusane. Rutynowo rozpuściła włosy przeczesując je mokrymi palcami. Dokładnie umyła twarz, a zimna woda tylko dopełniła przebudzenia.
Z włosami związanymi w wilgotny warkocz podreptała do karczmy wchodząc w sam raz za Jamesem. Smutnym wzrokiem Etny niespecjalnie się przejęła. Najważniejsze było własne bezpieczeństwo. Gdyby za każdym razem łapała się na jakiś przyjazny uśmiech, nie skończyłaby dobrze. Oczywiście nie to by uśmiechów było wiele. Znacznie częściej witano ją kijem. I to właśnie był jeden z argumentów, że uśmiechom tym bardziej nie wolno było ufać.
        Szybko rozważając swoje opcje, dziewczynka uznała, że w kuchni powinno być względnie bezpiecznie. Płaszczka była nadmiernie teatralna i wylewna, ale względnie nieszkodliwa. No i piekła tak pyszne rogaliki. Ktoś, kto robił tak cudowne rzeczy, nie mógł być zły. A czy był niebezpieczny… Prosty rachunek. Nawet jeżeli ruchy elfa i zabawa tasakiem nie były wystarczającą wskazówką, to samo pytanie Levina robiło całą pracę. Ale zły nie mógł być, ot co.
        Podeszła do drzwi w kuchni w samą porę by zobaczyć jakiegoś fircyka w bieli, rozpierającego się w wejściu. Cichutko stanęła w pewnej odległości za nim, a przybycie dziewczynki zginęło w gwarze karczmy. Zresztą na coś tak niepozornego jak bezpański kundel rzadko ktokolwiek zwracał uwagę. Zanim więc odważyła się wejść do kuchni, Max miała okazję usłyszeć pochlebstwa bruneta. A franzolił jak potrzaskany. Maxine przewróciła oczami, przybrała postawę możliwie podobną do Raina, czyli jak to bywa z bezpańskimi psami, które nagle zostaną przygarnięte, zamiast kulić się przy podłodze, wyprostowała się i pewnym krokiem minęła mężczyznę. Przeszła obok jegomościa, który trącił szlachciurą na odległość, początkowo nie zwracając na niego uwagi. Lecz gdy już znalazła się w środku, a on wciąż stał, odwróciła się jakby zaskoczona co intruz wciąż tutaj robi.
        - Czy ten pan się narzuca? - zapytała mierząc pięknisia jednoznacznym wzrokiem. Broń, biały płaszcz. Wyglądał jak jakiś gwardzista wysokiego stopnia. A mundurowych nie lubiła, byli wredni i czepiali się ludzi, bez powodu zawsze.
Podeszła do koszyka z rogalikami, których o dziwo wcale nie ubyło i znów były ciepłe, zupełnie jakby elf nie robił nic poza ich pieczeniem i biorąc jednego, czekała na odpowiedź Lennoxa. Czy byłaby w stanie szurnąć na uzbrojonego faceta, jeszcze nie wiedziała. Że nie miała szans wygrać, tego była pewna. I może powinna bardziej myśleć o sobie, ale… ale Płaszczka była miła w taki nienadmierny sposób i sympatycznie pocieszna mimo tych swoich histerii. Max więc bez głębszego zastanawiania się uznała, że w razie konieczności, próbowałaby mu pomóc. Podobnie było z Kacey i pewnie ze starym Mallrą też. Nawet nie można było powiedzieć by ich znała. Widywała ich sporadycznie od wczoraj, ale kelnerka również szybko zdobyła sympatię dziewczynki. Stary stajenny też. Był z tych oschłych ale rzetelnych typów, które zawsze mówiły czego chciały i co leżało im na wątrobie. Takich, z którymi łatwo i bezpiecznie można było się dogadać. Za Thomasem już by się wcale nie wstawiała.
No ale co najważniejsze w razie czego, raban powinien przyciągnąć Raina, a ten to sobie z gogusiem poradzi bez problemów.
Awatar użytkownika
Rain
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Wojownik , Ochroniarz , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Rain »

        Lennox musiał się bardzo starać, by dotrzeć bezpiecznie do swojego azylu. Serce uderzało boleśnie o żebra, krew pulsowała w głowie, a na usta, mimo całego tego okropnego samopoczucia, pchał się nieproszony uśmiech, gdy oczarowanie po raz kolejny rozgrywało swój pojedynek z silną wolą elfa. Ale na los, do teraz czuł na sobie to spojrzenie; pełzało po skórze niczym zimny powiew, wywołując gęsią skórkę na przedramionach i karku. Ach, to spojrzenie!
        Kucharz zatrzymał się przy stole, opierając się oń ciężko biodrem i wspierając na ręce, aż mebel przesunął się cicho o pół palca. Ledwo zdążył zdjąć buty przed wejściem! Drugą dłoń przyłożył do piersi, jakby fizycznie próbując uspokoić skołatane serce, tak nieprzyzwyczajone do trzepotania poza kuchnią. To spojrzenie!
        Angelo! Weź się natychmiast w garść, toż to nie przystoi! Elf poklepał się delikatnie po policzkach, westchnął, obiema dłońmi odgarnął białe pasma, które w ferworze walki zaplątały się i opadły na twarz, po czym z łopotem szat zawrócił w stronę blatów, nucąc cicho pod nosem. Nie zdążył jednak na powrót złapać blachy, by włożyć ją do pieca, gdy usłyszał za plecami przyjemny głos, wypowiadający tytuł będący balsamem na jego niedocenianą duszę. Elf zamarł dosłownie na uderzenie serca, po chwili kontynuując ruch, domykając drzwiczki i z wdziękiem obracając się na pięcie. Najpierw rzucił spojrzeniem w stronę pustego talerza, dopiero później spoglądając w urzekająco niebieskie oczy. Niezwłocznie pogratulował sobie w duchu naturalnej reakcji, jak gdyby codziennie przystojni młodzieńcy zachodzili do jego niszy, zwracając się do niego tak… tak idealnie! Podszedł do gościa i skłonił się lekko na wyrazy uznania, nie dając po sobie poznać, jak dzika radość pałała teraz w jego sercu. Dwór w Danae!
        - Kolebka kulinarna tej Łuski, bez wątpienia. - Uśmiechnął się lekko i z wdzięcznością, opierając o blat i wycierając w ręcznik nieskazitelnie czyste ręce.
        - Twoje słowa są nadto uprzejme, panie, jednak cieszę się, że mogłem zaspokoić tak wysublimowane podniebienie. Lennox Angelo, pozostaję do usług - odrzucając materiał na bok, podał przybyszowi dłoń.
        Pojawienie się Max zarejestrował, chociaż początkowo nie przerywał kontaktu wzrokowego z brunetem, zabierając dłoń i spoglądając na dziewczynę dopiero, gdy ta się odezwała. Słysząc jej słowa zaś wybuchł krótkim perlistym śmiechem, szybko się uspokajając i spoglądając spod rzęs na swojego gościa.
        - Nie, skądże. Jeszcze nie - zamruczał i otrząsnął się lekko. Spojrzał ciepło na Max i położył jej na moment dłoń na głowie, nim na powrót popłynął w głąb kuchni, przemawiając do obu swoich gości jednocześnie.
        - Ale dobrze, że jesteś, obronisz mnie w razie czego. Zapraszam do środka. Nie widziałem talerzyka po deserze, a musi pan spróbować moich rogalików, nie przyjmuję odmowy! Ty też siadaj wróbelku, tobie żadna ilość nie zaszkodzi - dodał, odwracając się i przez ramię puścił do dziewczyny oko, po czym jego spojrzenie poderwało się na moment.
        - Nie mów, że też przyszedłeś na rogaliki? - rzucił z rozbawieniem do stojącego w wejściu Jamesa.
        Ten w odpowiedzi uniósł swój kufel piwa w niemym toaście i z dłonią wspartą dla wygody na rękojeści miecza, opierał się o framugę. Ciemne spojrzenie taksowało ubraną na biało postać, więc Lennox czym prędzej porzucił przygotowania i niczym zjawa podpłynął do wojownika, pojawiając się o nos od jego twarzy.
        - Mam wielbiciela! - szepnął niemal bezgłośnie i głównie wielkie przestraszone oczy przemawiały za niego. Niech tylko ten drakon mu tu nie narozrabia! Waży się jego reputacja! Gdyby nie miecz przy pasie, kucharz pomyślałby, że przystojny brunet jest jakimś kulinarnym znawcą, być może jednym z tych, którzy krążą po karczmach w całej Alaranii i wybierają te najlepsze, które później wychwalane są w ogłoszeniach publicznych i wspominane przez herolda? Mógłby być łowcą talentów, by wybrać kucharzy odpowiednich do gotowania dla króla! Albo dla całego dworu! Wspomniał o dworze! Ach, tylko ten miecz! Ale och, to spojrzenie!

        Lennox był na skraju emocjonalnej histerii, co odbijało się w jego oczach, gdy niemo prosił Raina, by ten nie wszczynał awantury, co było dla mężczyzny kompletnie niezrozumiałe. Z jakiej paki miałby tu cokolwiek zrobić? Jaki powód mógłby mieć? Domyślał się, że dla Lennoxa tragedią było nawet wypadnięcie węgielka z pieca na jego nieskazitelnie czystą podłogę, ale Rain był naprawdę oazą spokoju, czego nikt zdawał się nie doceniać.
        - Fantastycznie - odparł sucho i normalnym tonem, co spotkało się z wytrzeszczem oczu kucharza, szybką pantomimą nakazującą natychmiast zamknąć tę nieogoloną gębę i płynnym odwróceniem się w stronę gościa, z niewinnym i przepraszającym zarazem, uśmiechem na ustach.
        Właściwie wysłała tu go Etna, żeby sprawdził czy Lennox jeszcze pracuje (i żyje), czy rozlał się już na posadzce przez tego pięknisia przy stole. Kolejny raz sprowadzają go do roli niańki. Pomyślałby kto, że z taką przeoraną mordą chociaż w tej kwestii dadzą mu spokój, ale niestety. Jego spojrzenie spoczęło na Max, która doprowadziła się już do względnego porządku, a przynajmniej wyjęła z włosów stercząca na wszystkie strony słomę.
        - Widziałeś Mallrę? - zapytał tylko, a kucharz wzruszył kościstymi ramionami i wrócił do przygotowywania deserów.
        - Owszem. Zdawał się niepokojąco zadowolony, chcę wiedzieć?
        - Wątpię.
        - Uhm.
        - To gdzie jest?
        - A nie wiem, widziałem go przez okno, jak wracał ze stajni do siebie.
        - Uhm.
        - Rain?
        - Co?
        - Na pewno nie chcesz rogalika?
        - A daj jednego, bo żyć nie dasz - mruknął, odsuwając kufel od ust, a białowłosy elf podbiegł do niego w podskokach, dzierżąc przed sobą tacę. Wiedział, jak bosko wyglądają jego włosy w locie.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Jakimś cudem zjawiskowo piękny kucharz potrafił nawet włożyć blachę do pieca z taką gracją, że trudno było oderwać od niego wzrok. Jego włosy spłynęły przy tym miękko po jego ramieniu, wręcz zapraszając by je podziwiać, a przecież i bez tego szermierzowi się one tak bardzo podobały… Przyjemnie mu się patrzyło na elfa, gdy krzątał się po kuchni jak tancerka podczas ćwiczeń. No i to, że chodził tu boso stanowiło całkiem ciekawy akcent, Jorge nawet przez moment zastanawiał się, czy on sam wparowując tu w buciorach nie popełnił jakiejś gafy, ale najwyraźniej nawet jeśli, to zostało mu to wybaczone - ot, potęga komplementów. Szermierz był przekonany, że ziarno trafiło na podatny grunt, choć kucharz sprawiał trochę wrażenie, jakby codziennie słuchał takich słów i owszem, było mu miło, ale nie by tak łatwo dać się omotać. Nic to, ważne, że nie od razu odrzucił zaloty szermierza i był mu przychylny. Jakże czarująco się uśmiechał!
        - Angelo... - powtórzył jak echo szermierz, kiwając przy tym głową, gdy kucharz zdradził mu jak się nazywa. - Tak, w istocie, pasuje. Jorge z Wyspy Lodowego Wraku - przedstawił się w ramach rewanżu. Wprawne ucho usłyszałoby, że zawahał się nieznacznie po podaniu swojego imienia, jakby zastanawiał się jak to zakończyć. W istocie przez moment rozważał, czy nie podać swojego starego nazwiska: Carax, by wyjść bardziej szlachecko. Zdawało mu się, że w ten sposób zrobiłby na kucharzu znacznie lepsze wrażenie, a zważywszy, że miała to być z pewnością znajomość na jedną noc, mógł sobie pozwolić na drobne kłamstewko. Zaraz jednak z tego pomysłu zrezygnował, bo porzucił ród dobrowolnie i ze świadomością wszelkich tego konsekwencji, a poza tym: czy aż tyle by zyskał, by mu się to opłacało? Uważał, że jego nowe miano brzmiało równie dobrze jak poprzednie, a wręcz było w nim coś romantycznego, co już niejednokrotnie słyszał.
        Oczywiście szermierz bez chwili wahania podał kucharzowi rękę, a gdy to uczynił, zbliżył się doń o pół kroku. Patrzyli sobie w oczy i, oj, istrzykło! Iskierki jednak niechętnie przygasły, gdy do kuchni wszedł jakiś dzieciak. Jorge niechętnie przerwał kontakt wzrokowy z Lennoxem i obrócił wzrok na dziewczynę, która im przerwała. Jego spojrzenie i lekko uniesiona brew wyrażały to niezadane pytanie: “Ty tak serio pytasz?”. Ciekawe co by zrobiła, gdyby Jorge faktycznie był napastliwy - wyrzuciłaby go za wszarz? To byłoby w sumie całkiem ciekawe widowisko zważywszy, że najpierw musiałaby sięgnąć.
        Szermierz spojrzał pytająco na pięknego kucharza, w którego rękach leżał teraz jego los. O ten był jednak spokojny - śmiech kucharza był wystarczającą gwarancją jego bezpieczeństwa w tej kuchni. Humor kultysty wnet się poprawił i nawet pozwolił sobie na parsknięcie słysząc to rozbrajające “jeszcze nie”.
        - Czyżbyś żałował? - podłapał szeptem, by nie gorszyć nieletniej, która tymczasem rozsiadła się przy stole i chyba niestety miała im robić za przyzwoitkę, z rozmysłem czy też przez przypadek. Lennox mógł go jednak na dobrą sprawę nie słyszeć, bo już odpłynął w kierunku kuchennego stołu.
        - Byłbym głupcem gdybym nie skorzystał z takiego zaproszenia - zgodził się z zadowoleniem, gdy zaproponowano mu deser. Śmiało wszedł głębiej, lecz nie od razu usiadł na wskazanym miejscu.
        - Ale darujmy sobie to “panowie”. Wystarczy Jorge - zaproponował, patrząc elfowi w oczy i zasiadł do stołu dopiero, gdy uzyskał odpowiedź, swój biały płaszcz składając na kolanach. Wtedy też baczniej przyjrzał się dziewczynie, która im przerwała. Miała ostre spojrzenie wyrażające chęć walki albo chociaż przywalenia pod byle pretekstem - chyba go nie lubiła. A może to była zazdrość?
        Słowa Lennoxa sprawiły, że Jorge przestał skupiać się na dziewczynie i obrócił się w stronę wejścia do kuchni. Stojący tam jegomość budził jego respekt i to nie tylko tym nonszalanckim trzymaniem dłoni na rękojeści, ale przede wszystkim postawą, sylwetką, bliznami, które zdradzały, że on się nikomu nie kłaniał. Ich spojrzenia się spotkały i Jorge wiedział, że również jest oceniany, ale że nie miał wrogich zamiarów, to był spokojny o wynik tych oględzin. Bawiło go jednak ile osób nagle zjawiło się w kuchni zaraz po nim - czyżby Lennox był aż tak cenny, że musieli go pilnować?
        Tak… Chyba faktycznie istniała taka potrzeba - świetnie gotował (karczma musiała zarabiać na nim krocie) i był naprawdę zjawiskowy, pewnie znalazłoby się wielu chętnych, by go porwać. A jego włosy w locie wyglądały po prostu bosko. Jorge był pewien, że to był pokaz dla niego, bo wpatrzony prawie nieustannie w Lennoxa dostrzegł jego przelotne spojrzenie – zupełnie jakby upewniał się, że on patrzy i na pewno to zobaczy. ”Uwodziciel…”, pomyślał z pewnym rozbawieniem, nawet pozwalając sobie na pełne zadowolenia, lecz ciche parsknięcie. By je zamaskować sięgnął po zaoferowany mu wcześniej rogalik i odgryzł jego róg. Kęsu nie pogryzł - kruche ciastko wręcz samo rozpływało się w ustach, a jego słodki, maślany smak sprawiał przyjemność nawet takiemu kulinarnemu dyletantowi jak Jorge. Szermierz z przyjemnością przełknął.
        - Poezja - pochwalił Lennoxa nim wziął kolejny kęs. - Nie potrafię tak ładnie mówić, by moje pochwały były adekwatne do tych rogalików. Wyborne - podsumował. Chwilę poświęcił na delektowaniu się kolejnym kawałeczkiem wypieku, po czym odłożył go na talerzyk. Zwrócił się do siedzącej przy tym samym stole dziewczyny.
        - Spokojnie, nie ukradnę go wam ani nie uszkodzę - skomentował z rozbawieniem te jej podejrzliwe spojrzenia. Mówił na tyle cicho, by kucharz, o którym była mowa, nie słyszał tego komentarza.
Max
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Włóczęga , Służący
Kontakt:

Post autor: Max »

        Kuchnia, razem ze stajnią, chyba stała się dość bezpiecznym środowiskiem w oczach dziewczynki, gdyż tam zachowywała się już w pełni swobodnie i nie kryła się po kątach jak czyniła wcześniej. Nawet nie wzdrygnęła się pod dotykiem elfa, który nadszedł niespodziewany, co wcześniej wywołało by odruchowe zesztywnienie małolaty, przypominające zająca zamierającego na środku drogi. Nie obraziła się też za wróbelka. Jednym słowem Lennox zaskarbił sobie życzliwość zadziornej szatynki i otrzymał taryfę ulgową, a może nawet pewną dozę zaufania, objawiające się tym, że nie oczekiwała z jego strony niezapowiedzianej przemocy.
        Zamiast więc się spinać czy uciekać, Max zerknęła z lekkim uśmiechem na kucharza i jak tylko została uwolniona spod jego ręki klapnęła na jednym z kuchennych krzeseł zawadzając jeszcze o kosz ze smakowitościami.
W tym czasie przybyły bredził jakby się czegoś nawąchał albo przynajmniej solidnie napił. Nie to by dania Lennoxa nie zasługiwały na komplementy, ale co za oszołom tak ukwiecał zdania. Tylko jedno słowo się nasuwało - lizus. Pytanie brzmiało, co ten dupowłaz chciał ugrać.
Właśnie wywracała oczami słuchając bredzenia, gdy spostrzegła w drzwiach kolejną rosłą postać. Rain zjawił się sam. Tym lepiej. Może też wyczuł gościa, a może chciał się napić w spokoju. Czy to było istotne? Niespecjalnie. Grunt, że w razie potrzeby był na miejscu by obić tę nieskazitelną buźkę i wtłuc nieco rozumu w miejsce kaskad lukru i komplementów wylewających się nienormalnym potokiem.
Zerknęła na Jamesa krótko upewniając się czy nic od niej nie chciał i zajęła się zabranym rogalikiem. No kto by pomyślał, że słodycze mogą dawać taką radochę.
Smak nieco zaczęło psuć kolejne kadzenie gościa w białym płaszczu. Łypnęła na niego znudzona, połykając kęs. No też wymyślił. Cholera by trafiła tego fircyka. Wrzodów i mdłości można się było nabawić słuchając tego jego franzolenia. Ileż było można? Litości dla uszu i dobrego smaku chyba zapomniał albo zgubił ją gdzieś na trakcie. Chociaż tyle, że Płaszczce chyba podobała się paplanina. Cóż, dziwna kuchenna istota nie stroniła od histerycznej teatralności, więc podobnie bzdurne zdania w zasadzie pozbawione treści mogły na nim robić wrażenie. Ciekawe czy rozsądkiem uszaty dościgał mniemanie Raina o jego umiejętnościach walki. Bo te chyba były całkiem pochlebne. Bo co mu było po zdolnościach jeśli ślepł na wszystko słysząc parę słodkich słówek?
W międzyczasie Maxine westchnęła głęboko. Zmiłowania! Skoro nie potrafił dość ładnie mówić, czy nie mógłby zwyczajnie się zamknąć i zeżreć tego rogala jak nakazywali bogowie i fizjologia. Odgryźć, przeżuć, przełknąć, bez dziamgolenia o dupie Maryni. I jeszcze niedojedzony odłożył na talerz. Tym bardziej podejrzane się te jego komplementy wydały. Max zmrużyła oczy widząc postępek, w samą porę by usłyszeć kierowane do niej słowa.
        - Tym lepiej dla ciebie - odpowiedziała bez zastanowienia i wrzuciła do buzi końcowy rożek. Mówił jakby w ogóle miał jakieś szanse, arogant jeden. Próbować mógł co najwyżej. Chociaż łasa na pochlebstwa Płaszczka chyba nie była najczujniejszą istotą w tej knajpie, ale przecież nie był tutaj sam. Siebie niespecjalnie miała na myśli. W zasadzie ustawiłaby się gdzieś przy końcu możliwości spacyfikowania obcego, chociaż… Widziała, że facet sądził podobnie i jawnie nie brał jej na poważnie. O dziwo wcale nie zaczęła warczeć i nie próbowała wyglądać na groźniejszą niż była. Skoro nie traktował jej jak zagrożenia, tym łatwiej było sprzedać mu solidnego kopa w nabiał i dokończyć sprawę. O proszę, patelnia była blisko, w zasadzie zaraz pod ręką. Cios w łeb taką ilością żeliwa od razu wysłałby go w dłuższy sen dając czas na posprzątanie bałaganu. Tak, patelnia wydawała się bardzo poręczna. Z takim planem, dziewczynka zadowolona z siebie i ze stosowania się do Jamesowych wskazówek, mogła kontynuować kontrolowanie odruchu wymiotnego podczas obserwowania szopki dziejącej się w kuchni.
Awatar użytkownika
Rain
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Wojownik , Ochroniarz , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Rain »

        Jorge z Wyspy Lodowego Wraku! Na wszystkie niebiosa, tożto brzmiało tak romantycznie! Chłodno, jak nazwa wskazywała, i groźnie, jak ostre spojrzenie spod ciemnych brwi mężczyzny, ale wypowiedziane tak melodyjnym głosem równie dobrze mogło być słodkim słówkiem szeptanym do ucha! Taak, Lennox zdecydowanie wpadł po uszy, był tego w pełni świadom oraz zupełnie się tym nie przejmował. Kochał swoją kuchnię, zajazd i górzystą okolicę, ale nie było co ukrywać, że do tego zapomnianego zakątka bardzo rzadko zajeżdżali tak urodziwi młodzieńcy – ci woleli zazwyczaj oficjalne trakty, górskie ostępy pozostawiając turystom, najemnikom, zdesperowanym kupcom i obieżyświatom. Gdy więc trafiła mu się taka perełka, na dodatek sama zachodząc do kuchni, Angelo nie miał zamiaru przepuścić okazji. Słysząc zaczepkę uśmiechnął się pod nosem, ale nie odwracał, kierując już w głąb kuchni i udając, że nie słyszał. Odwrócił się przez ramię z uśmiechem dopiero, gdy przystojniak zaproponował przejście na „ty”.
        - Lennox. – Odwzajemnił skinienie, wciąż z niezmiennym uśmiechem na ustach, którym jednak na równi obdarowywał nowego gościa, jak i dziewczynę przy stole. Później musiał lecieć ratować swoje boskie wrażenie, by mu tego wszystkiego James nie zepsuł.
        Ten jednak zadał tylko kilka pytań i skinął głową, zostając na swoim miejscu. Na rogalika się w końcu skusił, zagryzając jak bułką, bez większych (żadnych) emocji, malujących się na twarzy.
        - I jak? – naciskał kucharz, trzepocząc rzęsami i najwyraźniej nie mając zamiaru odstąpić mężczyzny na krok, póki ten nie wyrazi opinii. Levine tylko wzruszył ramionami, co niestety chyba nie było wystarczające, bo białowłosy wciąż wpatrywał się w niego wyczekująco, przysuwając nos jeszcze bliżej.
        - No dobre – mruknął na odczepne, a Lennox aż pokraśniał z zadowolenia; chyba nawet bardziej dlatego, że wyciągnął z drakona komplement, niż z samej jego formy. O wiele bardziej kwieciste pochlebstwa płynęły od nowoprzybyłego i kucharz karmił się nimi z wdzięcznym uśmiechem na ustach.
        - Dziękuję – powiedział szczerze, kłaniając się po raz kolejny.
        Pochwał dla jego kuchni nigdy mu nie brakowało, ale też nigdy nie miał ich dość i każdą z nich traktował wyjątkowo, czy pochodziła od uradowanej owocowym sorbetem dziewczynki, czy rozczulonych posiłkiem starszych osób, czy też urzeczonego daniem, lub jego twórcą, młodego mężczyzny. W obecności Max i Raina nie chciał być zbyt dosadny więc tylko od czasu do czasu rzucał swojemu gościowi figlarne spojrzenia, ale nie trzeba było być geniuszem, by wyczuć panującą w kuchni atmosferę.
        Wymiany zdań między Jorge a Max już naprawdę nie słyszał, w przeciwieństwie do Jamesa, który rzucił w ich stronę spojrzeniem, zastanawiając się, czy grzecznie uprzedzić gościa „nie zaczepiaj pan kundla, bo użre”, czy obserwować jak poradzi sobie dziewczyna. W końcu wygrało naturalne dla niego milczenie, a szatynka, poza krótką i odruchową chyba pyskówką, zachowała pełen spokój. Będą z niej ludzie. Upierdliwi, ale będą. Drakon unosił znów kufel do ust, gdy z sali dobiegł brzęk tłuczonych naczyń. Lennox odwrócił się gwałtownie, aż zawirowały jego szaty i włosy.
        - Noż potłuką mi całą zastawę! – żachnął się, ewidentnie dotknięty. Już teraz połowa była nie do kompletu i dziewczęta ratowały sprawę umyślnym mieszaniem talerzy, by wywołać wrażenie, jakoby ta różnorodność była zamierzona.
        Do raniących serce kucharza dźwięków doszedł jeszcze trzask drewnianego krzesła, damski krzyk i klasyczne odgłosy bijatyki. James, tak jak wcześniej zatrzymał odruchowo rękę z piwem, tak teraz pił spokojnie, początkowo chyba udając, że nie widzi znaczącego spojrzenia Lennoxa. W końcu jednak opróżnił kufel i nie mając wyjścia skonfrontował się ze znaczącym spojrzeniem elfa.
        - No co? – burknął, a białowłosy wytrzeszczył oczy i zacisnął usta ze złości. Co za gbur!
        - Czy mógłbyś…? – sapnął, a w tym samym momencie wpadła Etna.
        - James! – zawołała tylko, rzucając w niego porozumiewawczym spojrzeniem, a drakon odstawił spokojnie kufel na pobliski blat i odepchnął się od framugi, ruszając wolno na salę. Lennox aż tupnął stopą.
        - No jasne! – fuknął i widocznie urażony gwałtownie włożył kolejną blachę do piekarnika, chyba mając zamiar piec rogaliki, aż słońce nie wzejdzie.

        Gdy wojownik wszedł do głównej sali bijatyka trwała w najlepsze, a mężczyzna ocenił ją szybko wzrokiem. Jak to zwykle bywa, jeden przywalił za coś drugiemu, ten mu oddał, znajomi obu dołączyli do bitki, a pozostali mężczyźni w karczmie próbowali rozdzielić ludzką kotłowaninę, by przypadkiem ich kobietom się nie oberwało. W ten sposób zwykłe pijackie nieporozumienie eskalowało do pełnoprawnej bijatyki z wykorzystaniem zastawy i taboretów. Coś takiego zdarzało się tutaj rzadko, ale jednak zdarzało. Tym razem w centrum zawirowania Rain dojrzał swoich znajomych z wczorajszego wieczoru i dałby sobie głowę uciąć, że prowodyrem był ten sam blondyn, który z nim szukał zaczepki.
        Ze dwóch leżało już na podłodze, ze śladami mniejszych lub większych obrażeń, a w jego stronę zmierzała właśnie Kacey, wściekła jak osa i ze spiralkami włosów sterczącymi na wszystkie strony, gdy w zamieszaniu rozwiązała jej się chusta.
        - Zrób coś James, bo pozabijam – warknęła na widok znajomego, który uśmiechnął się pod nosem, nawet przez moment nie wątpiąc, że dziewczyna spełniłaby groźbę. Może nie poradziłaby sobie ze wszystkimi, ale każda wściekła kobieta była o tyle groźniejsza od jakiegokolwiek wojownika, że rzadko reagowała na sygnał do poddania się. Czarnoskóra kelnerka dyszała ciężko, z jej oczu strzelały groźne iskry, a wsparte na biodrach ręce ukazywały napięte od szarpaniny przedramiona. Dopiero po chwili wyciągnęła dłonie, nauczona doświadczeniem, i odebrała od mężczyzny miecz, by mu nie przeszkadzał.
        Levine minął ją, kierując się w środek kotłowaniny. Uchylił się przed jednym taboretem, dał w pysk innemu cwaniakowi, kładąc go od razu na ziemię i wykręcił rękę trzeciemu, wyrzucając go poza zamieszanie z takim pędem, że ten niemal wylądował na czworakach. Co przytomniejsi zaczęli się sami odłączać, widząc interwencję, a tym bardziej zaangażowanym w walkę trzeba było pomóc. Rain nie krzyczał, przywołując ludzi do porządku. Nigdy nie krzyczał i pewnie nawet gdyby spróbował to wychrypiałby coś tylko niewiele głośniej niż zwykle, przez zdarte struny głosowe. Zamiast tego wrażenie zawsze robił samą swoją sylwetką, a teraz każdy, kto sam się nie zorientował, że zabawa się skończyła, był o tym informowany ciosem lub niedbałym kopniakiem. Wojownik rozdzielał i odpychał na boki ludzi z takim spokojem i swobodą, jakby rozplatał zwój liny, a ci wykluczeni z walki rzadko do niej wracali. Mało inteligentne jednostki, które ponownie próbowały swoich sił w starciu z wojownikiem, były nokautowane za swoją upierdliwość. Pozostałym tego oszczędzał, bo wiedział, że im mniej nieprzytomnych ludzi, tym dziewczyny będą miały mniej sprzątania.
        Dotarł w końcu do dwójki geniuszy, z których jeden zdał sobie sprawę z sytuacji i gdy ich rozdzielono, zaniechał szarpaniny, o tyle drugi, oczywiście zidiociały Mel, jak nazwali go wczoraj kumple, wisiał na przedramieniu Levina, próbując sięgnąć przeciwnika, a gdy mu się to nie udało, zamachnął się na Raina. Ten złapał go za pięść, rozwinął ją z taką łatwością, jakby trzymał dziecko i wygiął mężczyźnie palce prawie do przedramienia, w akompaniamencie trzasku kostek i wrzasku mężczyzny. Blondyn przyklęknął, ale szybko się zebrał w sobie i wyciągnął z cholewy buta nóż, który w tym samym momencie wytrącono mu z ręki kopniakiem. Mając już wokół siebie trochę miejsca, jako że wszyscy cofnęli się kawałek (część z obawy o swoje zdrowie, część by popatrzeć), wojownik odepchnął od siebie mężczyznę.
        - Thomas, przyprowadź mu konia – mruknął drakon, kątem oka widząc czającego się w kącie stajennego. Ten podskoczył, jednocześnie przyłapany i przejęty, wylatując na zewnątrz w stronę stajni.
        Blondyn zaś wcale nie wyglądał na poddającego się, zaczynając obchodzić wojownika łukiem. Ten spojrzał tylko za nim beznamiętnie, a nie widząc szans na polubowne zakończenie sprawy zerknął kontrolnie na swoich i jego znajomych. Ci zaś nie palili się do wsparcia zidiociałego kumpla, a jeden z nich uniósł dłonie w czytelnym komunikacie „sam sobie kretyn winien, rób co chcesz”. Drakon ruszył więc w stronę drzwi, odwracając się tyłem do blondyna, a mając już rękę na klamce usłyszał, jak ten rzuca się na niego od tyłu. Płynnie odwinął się na bok, puszczając pijanego debila przez otwarte drzwi, i jak gdyby nigdy nic wychodząc za nim na zewnątrz. Co było do przewidzenia, połowa gości wypadła za nimi, jeszcze nim Mel pozbierał się z czworaków, ale James nie miał zamiaru robić pokazówki. Wiedział jednak, że nie przemówi im do rozsądku, a nie uśmiechało mu się sterczeć tu całą noc. Uchylił się przed nadlatującą pięścią i obszedł mężczyznę spokojnie, zerkając w bok na zbliżającego się truchtem stajennego, przy kłusującym obok wierzchowcu.
        - Wsiadaj na konia i zjeżdżaj albo ci pomogę – powiedział spokojnie do mężczyzny, chociaż chyba tylko dla zasady, bo było widać, że do nalanego krwią jasnowłosego łba już nic nie dociera.
        Kolejne zamachnięcie się na drakona skończyło się silnym ciosem w żołądek - przez który Mel widowiskowo stracił swój ostatni kufel piwa, wymiotując na piach - oraz prawym sierpowym w szczękę, od którego stracił już przytomność. James złapał go szybko za szmaty, by mu nie odleciał do tyłu i spojrzał za Thomasem, który natychmiast podszedł do niego z koniem. Wojownik przerzucił bezwładnego mężczyznę przez siodło, skierował wierzchowca przodem na trakt i z otwartej dłoni klepnął silnie koński zad. Kobyłka zarżała z oburzeniem, wierzgnęła i pognała galopem przed siebie. Levine ledwo zauważalnie skinął na chłopaka, odprawiając go, i odwrócił się w stronę karczmy, zatrzymując na moment i łypiąc spode łba na stojących na zewnątrz ludzi.
        - Koniec przedstawienia – wychrypiał, przechodząc zrobionym dla niego przejściem i kierując się do Kacey, która z uśmiechem oddała mu miecz.
        - Dobrze wiedzieć, że są jeszcze dżentelmeni na tej Łusce – wyszczerzyła się wesoło i zaśmiała na głos, widząc łypnięcie mężczyzny, gdy zarzucał sobie pochwę z mieczem na plecy. – Piwa?
        - Poproszę.
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Jorge już wiedział, że los się do niego uśmiechnął, bo Lennox miał tak maślany wzrok, że gdyby tylko byli sami… To szermierz by się nim tak zajął, że te jego rogaliki by mu się przypaliły. Oczywiście kultysta nie wiedział, że stanowczo przecenił swoje walory, bo owszem, elf był nim zauroczony, ale kuchni w hierarchii wartości Lennoxa nie zdetronizuje nikt ani nic.
        A jednak mimo tej dobrej passy, mimo przekonania, że wybrał dobrą strategię podrywu i na białowłosego kucharza zdecydowanie działało takie nieprzyzwoite lukrowanie, były momenty, gdy trochę żałował obranej strategii. Był to na przykład moment, gdy Angelo próbował wymóc na gburowatym wojowniku wyrażenie opinii na temat swoich rogalików i naciskał na niego wręcz fizycznie. Jorge chciałby chyba być na miejscu tamtego gościa…

        Dźwięk tłuczonego szkła w pierwszej chwili szermierz ledwo zarejestrował - w tak tłocznych lokalach co chwilę coś się tłukło, a on nie był na tym punkcie tak przeczulony, jak obiekt jego zainteresowanie, Angelo. Gdy jednak zaraz po brzęku słychać kobiecy krzyk i łomot rozbijanego drewna już wiadomo, że to pierwsze było dźwiękiem butelki stłuczonej na czyjej gębie - sygnał do bójki lepszy niż trąbka grająca na hejnał. Jorge zaraz poprawił się na swoim krześle, widać było, że prawie się podniósł, by chociaż wyjrzeć, a najchętniej dołączyć. Lubił się bić, lubił zamieszanie i adrenalinę, a do tego mordobicia mógłby dołączyć bez żadnych zobowiązań ani kłopotów. Reszcie towarzystwa jednak się nie spieszyło, a przede wszystkim nie stojącemu w progu wojownikowi. Czy szermierzowi się zdawało, czy on to robił specjalnie, by zirytować Lennoxa? Ciekawe jak by to się skończyło, gdyby nie interwencja jednej z dziewczyn z sali, która zmusiła w końcu brodacza do interwencji. Była to też świetna okazja, by sam Jorge mógł zerknąć co się dzieje. Zaraz wstał, swój biały płaszcz odwieszając na krześle, na którym siedział, po czym udał się do wyjścia z kuchni.
        - Jeszcze do ciebie wrócę - zapewnił cicho Lennoxa, gdy go mijał. Nachylił się przy tym do niego, jakby chciał szeptać mu te słowa na ucho albo może bezczelnie go pocałować, ale tego nie zrobił. Elf poczuł jedynie jego oddech na własnym policzku, a gdy szermierz się cofnął, dojrzeć w jego oczach obietnicę, że najciekawsze dopiero nadejdzie… A po chwili już go nie było, bo wyszedł zaraz za tutejszym wojownikiem.

        Jorge wyszedł z kuchni chwilę po gburowatym, ale nie poszedł jego śladem przez salę. Jaki miałoby to sens? On już dokładnie zajął się wszystkimi awanturnikami na swojej drodze, szermierz szedłby więc za nim jak udzielny książę, nie plamiąc sobie rąk. A jego coś takiego nie satysfakcjonowało, nie po to się wyrywał, by później się nie zabrudzić. Obrał więc trochę dłuższą drogę, nieco po łuku, by w tłum wbić się z zupełnie innej strony niż tamten mężczyzna. Nie uszedł jednak daleko, gdy złapano go za rękaw, zupełnie jakby uciekał. Nie uciekał, a skoro już tak bardzo zależało im na jego udziale w tej bójce, to proszę - Jorge zaraz uwolnił się z chwytu jegomościa, który chciał wykorzystać swoją przewagę masy i zaskoczenia, by znokautować arystokratycznego młodzieńca. Jorge pozbył się go z elegancją, jakiej można by się po nim spodziewać. Jakby zupełnie nie wkładając w to siły - bo polegając głównie na dobrej technice - wywinął się z chwytu napastnika, po czym wyminął go i już był za jego plecami. Złapał jegomościa za włosy, po czym już wkładając w to trochę krzepy, rąbnął jego głową o blat stołu, pozbawiając go przytomności. Było to o tyle prostsze, że nieszczęsna ofiara wypiła już trochę za dużo i trochę zaczęła już funkcjonować na innym poziomie świadomości. Niezbyt chwalebne zwycięstwo, ale nie o to chodziło. Zamierzony efekt został jednak osiągnięty: kilku znajomków pijanego odpuściło gdy dotarło do nich, że w tłumie byli silniejsi albo sprawniejsi od nich. Jeden jednak oczywiście musiał się upewnić albo też udowodnić, że taki laluś nie ma szans z porządnym, pracującym chłopem. Rzucił się na niego ze zrobionym z butelki tulipanem, ale jego ruchy były gwałtowne i niezgrabne, nie było trudno go pokonać. Szermierz zbił więc rękę uzbrojoną w broń barową improwizowaną, po czym złapał jegomościa i kopnął go kolanem w brzuch, a potem poprawił z łokcia w kark. Łomot towarzyszący upadkowi pokonanego przekonał już całą resztę, że nie warto lalusiowi się narażać.
        Kolejny krnąbrny jegomość zdarzył się już bardzo blisko centrum bitki. Ten się nie pieścił z przytrzymywaniem ofiary, tylko spróbował zdzielić szermierza niejako w locie, nawet się nie przymierzając. Tym razem Jorge błyskawicznie cofnął się przed prawym sierpowym i zaraz doskoczył, odpowiadając identycznym ciosem. W walce wręcz geniuszem nie był, ale znał kilka takich ciosów, które świetnie sprawdzały się w karczemnych bójkach. A tych ostatnimi czasy trafiało mu się coraz więcej. Niestety wielu sam był nieumyślnym prowodyrem, gdy jego płaszcz działał na gorliwych wyznawców Pana jak płachta na byka, ale tym razem nie było w zajeździe najwyraźniej nikogo, komu przeszkadzałaby jego wiara. Tym lepiej, bo zawsze przyjemniej jest się bić “anonimowo”, mogąc wybierać sobie stronę, a nie liczyć na to, że tym razem przewaga liczebna nie będzie aż taka dramatyczna, bo szans na wymiganie się nie było.
        Do epicentrum pierwszy dotarł brodaty wojownik. Jedyne co mógł zrobić w tym momencie Jorge, to obserwować czy ktoś nie chce przerwać jego negocjacji. Gdy tacy się zdarzali, szermierz łapał ich za kołnierz albo uderzał w tył głowy karcąco. Nie byli aż tak zamroczeni potrzebą wymierzenia sprawiedliwości, bo takie drobne upomnienie z reguły usadzało ich w miejscu. Tutejszy więc mógł spokojnie zajmować się największym krzykaczem - chyba prowodyrem całej tej awantury zważywszy, że był już jedynym chojrakiem na scenie. Szermierz z zainteresowaniem obserwował jak radził sobie wojownik w roli rozjemcy. Wyglądał na takiego, który byłby w stanie zrobić tu naprawdę krwawą łaźnię, widać to było w jego zaprawionej w boju sylwetce, w tym ciemnym spojrzeniu, w pobliźnionym obliczu. A jednak radził sobie całkiem nieźle rozwiązując sytuację samą gadką, choć ta była naprawdę wyjątkowo oszczędna. Jorge skojarzył się trochę z jego ojcem - stary Nicolo również mówił i wymagał, a nacisk stosował samym wzrokiem i tonem głosu. Z tym że temu tutaj to lepiej wychodziło, bo nie był podstarzałym prawnikiem z bólem pleców i mógł realnie egzekwować swoje żądania. Jego Jorge by posłuchał, ojcu zaś specjalnie zrobiłby na przekór.
        Po przeniesieniu się całej hecy na dwór kultysta obserwował akcję przez jedno z okien, nie pchając się razem z tłumem. Tak też miał dobry widok, a dialogi raczej go nie omijały - ten wojownik niewiele gadał, chyba z natury, a jego przeciwnik był po prostu niezdolny do artykułowania słów.
        - Niezły jest - uznał na głos Jorge, gdy awanturnik został już pogoniony w noc. Nie pchał się do niego, by mu pogratulować, bo wokół był tłum ludzi, a on aż tak nadgorliwy zaś nie był. Zwłaszcza gdy nie musiał, bo do Lennoxa oczywiście, że by się pofatygował.
        Zrządzeniem losu spotkali się jednak bliżej baru, gdzie czarnoskóra kelnerka nalewała piwa brodaczowi w ramach okazania wdzięczności. Jorge nie zamierzał udawać, że nie widzi bohatera wieczoru.
        - Jesteś tu ochroniarzem? - zapytał bez żadnego owijania w bawełnę. - Jeśli tak, muszą ci tu naprawdę nieźle płacić, bo widać, że potrafisz się bić, ale załatwiłeś to w ładnym stylu, bez zbędnego, efekciarskiego mordobicia i zniszczeń. Brawo, moje uznanie.
        I z racji tego, że wokół było wiele pięknych dziewcząt, które pewnie o wiele lepiej nadawały się do prawienia komplementów i zachwytów niż jakiś tam szermierz, Jorge skinął wojownikowi głową i odszedł do kuchni.
        - Już wróciłem, maestro - zamruczał do Lennoxa, podkradając się do jego pleców i opierając jedną ręką o blat. Był blisko, ale zostawiał elfowi miejsce, by miał gdzie uciec, gdyby jednak było to dla niego niekomfortowe.
Max
Szukający drogi
Posty: 28
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Włóczęga , Służący
Kontakt:

Post autor: Max »

        Zapowiadało się by wieczór był wręcz zanudzająco spokojny, a jego jedynym urozmaiceniem miało być pilnowanie podejrzanego fircyka i Płaszczki. Wtedy jednak rozległy się pierwsze odgłosy zwiastujące odmianę w stronę ciekawszych kierunków. Tłuczone szkło, łamane drewno, jednym słowem bójka. Karczemne bijatyki były jednak do siebie zbliżone, podobne jedna do drugiej, a Maxine już trochę w swoim życiu ich widziała, więc tak naprawdę nie ona była najciekawsza, przynajmniej jeszcze nie ona. To co najbardziej interesujące w tej chwili, rozgrywało się w kuchni.
        James początkowo nie kwapił się dołączeniem do rozpierduchy ani do jej ukrócenia chociaż wydawać by się mogło, że uczyni odwrotnie, zupełnie jakby działał na złość Lennoxowi. Nowy typek obserwował wcale nie mniej zaciekawiony niż ona sama, chociaż zgrywał zupełnie nie poruszonego. Lecz gdy najemnik raczył się pofatygować, ponaglony przez Etnę, fircyk podążył zaraz w ślad za nim, znacznie sprawniej niż oczekiwałoby się po osobie nie zwracającej uwagi na otaczające go wydarzenia.
Dziewczynce nie pozostało nic innego jak uczynić to samo, chyba, że chciała podziwiać krzątającego się po kuchni elfa.
Oczywiście nie włączała się do rozróby. Wyszła z kuchni i stanęła sobie pod ścianą, w bezpiecznym miejscu, z zamiarem oglądania widowiska. A było na co patrzeć. Rain rozstawiał agresorów po kątach jakby zupełnie nie czynili na nim wrażenia. A i piękniś okazał się niezgorszy w swoich poczynaniach.
        Wrzawa została zduszona równie szybko jak wybuchła, a głównego prowodyra popędzono w noc. Jednym słowem zabawa dobiegła końca znacznie szybciej niż by chciała, ale przez cały czas jej trwania dziewczynka starała się zapamiętać jak najwięcej szczegółów, kroków i ruchów. Zabawa jednym, praktyka drugim. Zawsze można było wynieść z obserwacji coś nowego. Teraz pozostało wracać do kuchni i w zasadzie co robić, znowu jeść...? Najadła się po korek, swój własny co prawda i każda dziewczynka w jej wieku spokojnie zjadłaby dwa razy tyle, ale Max była raczej ekonomiczną jednostką nawet gdy sobie folgowała tak jak dzisiejszego popołudnia.
Już miała skierować się do upatrzonego wcześniej stołka i dopiero zastanowić się nad dalszymi pomysłami na wieczór, ale natknęła się właśnie na powrotne powitanie cwaniaczka. Tego było za wiele i groziło poważnym rozstrojem żołądka, szczególnie po tak obfitym posiłku.
        - Litości - westchnęła ostentacyjnie i obróciła się na pięcie. W izbie nie było co szukać odpoczynku, tłoczyło się tu zbyt wielu ludzi. Iść do pokoju na górę nie miała odwagi. Kuchnię jej właśnie zaanektowano, więc pozostała jedynie stajnia. Mogło być. Ziewnęła przeciągając się i ruszyła w stronę drzwi.
Wychodząc natknęła się na Kacey, która akurat manewrowała z talerzami i dostrzegła dziewczynkę, spoglądając na nią zainteresowanym i pytającym wzrokiem. Pomachała jej krótko i niemo wymówiła “stajnia”. Odpowiedź została przyjęta, a przynajmniej tak uznała Max, która nie czekając by się przekonać czy aby na pewno, zniknęła w ciemności.
Do stajni weszła cichutko, nie siejąc niepokoju wśród koni, i ulokowała się w stogu siana ułożonym w rogu budynku. Było ciepło, sucho i cicho. Jedynie oddechy zwierząt przełamywały ciszę, czasem nieśmiały trzepot skrzydeł nietoperza lub jakiegoś nocnego ptaka. Do tego pachniało łąką. Najedzona i zmęczona szybko zapadła w zasłużony sen.
Awatar użytkownika
Rain
Szukający drogi
Posty: 40
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Drakon
Profesje: Wojownik , Ochroniarz , Nauczyciel
Kontakt:

Post autor: Rain »

        Levine oparł się o blat na łokciach, szybko zapominając o całej sprawie, ale chyba jako jedyny. Kilku gości o raczej szemranej reputacji opuściło zaraz lokal, zerkając ostatni raz na wojownika. Teoretycznie i chwilowo nic na sumieniu nie mieli, ale towar w jukach już nie swój, a po co samemu komuś pod pięść podchodzić, jak można się kulturalnie zawinąć? James albo tego nie zauważył, albo udawał, że nie widzi, podobnie jak pojawiającego się obok szermierza, którego spotkał w kuchni. „Poznał” to byłoby zbyt wiele powiedziane, imienia nie znał, a brunet jego mienie poznał raczej przez przypadek i gadulstwo tego szalonego elfa. Teraz jednak ten podszedł, zagadując bezpośrednio i Levine obrócił się w jego stronę, opierając bokiem o szynkwas.
- Jak mnie przyłapią – wychrypiał cicho, w odpowiedzi na pytanie.
        Nie sposób było bowiem określić powiązania najemnika z zajazdem, a przynajmniej nikt poza nim nie znał powodu, dla którego wojownik pojawiał się tu raz na jakiś czas, zawsze pomagając; czy to w przypadkowych pracach, czy tak jak teraz, w rozwiązaniu bijatyki. Wpadał na kilka dni, narąbał drewna, naprawił, jeśli coś było do naprawy, wkurzył Mallrę, uradował Etnę i dostał kosz prowiantu od Lennoxa na dalszą drogę. Nie zawierał tu znajomości, z właścicielką lokalu nie łączyło go nic poważniejszego, z czego ona również zdawała sobie sprawę. Więc właściwie nikt nie wiedział czemu, kiedy, ani na ile Rain pojawi się w okolicy, by później znowu zniknąć na jakiś czas.
        Jeśli chodzi o dalszą wypowiedź szermierza, James spojrzał na niego uważniej, czyli wciąż z milczeniem i pustym, ciemnym spojrzeniem, ale niektórych mogło to wpędzić w poczucie niezręczności i szybki odwrót. Wcale nie miał tego na celu, po prostu nie rozumiał, dlaczego składa mu się uznanie i brawa za nic właściwie. Trzy ciosy na krzyż i posłanie awanturnika w ciemną noc. Chociaż niby za właśnie oszczędności w ciosach mu chwalono, tylko niestety Levine nie postrzegał tego co przed chwilą miało miejsce nawet jako namiastki walki. To inni walczyli, on im tylko przerwał. Poza tym niby dlaczego miałby dokonywać więcej zniszczeń? To niezrozumienie więc, a nie fałszywa skromność czy gburowatość, powodowało milczenie wojownika, który w końcu tylko skinął głową, bo co miał zrobić? Lepiej dla bruneta, że najemnikowi nie zebrało się na prawienie mądrości, jeśli chodzi o walkę, bo nocy i poczytalności by im nie starczyło.
        Na szczęście elegant nie miał parcia na grzecznościową wymianę zdań i również skinął wojownikowi, po czym oddalił się w stronę kuchni, zapewne by dalej napastować Lennoxa. A niech ma chłopak, z kuchni nie wychodzi, to się przynajmniej rozerwie.
- Musisz popracować nad relacjami międzyludzkimi – powiedziała Etna, pojawiając się nagle przy nim i opierając o blat naprzeciwko szatyna. Ten spojrzał na nią krótko.
- O co ci chodzi?
- No facet chciał być miły, a ty zaraz łypiesz na niego.
- Nie łypię.
- Łypiesz.
        Rain westchnął, szukając świętego spokoju w kuflu, a brunetka roześmiała się wesoło, najwyraźniej świetnie się bawiąc. Była gotowa do dalszego przekomarzania się, gdy koło Jamesa nagle pojawiły się dwie młode dziewczyny, trzymające się za plecami za ręce dla dodania sobie odwagi i wszelkimi wysiłkami powstrzymując nerwowy chichot. Uwagę wojownika bardziej zwróciło ostre spojrzenie barmanki, która mrużyła groźnie oczy, i dopiero wtedy przeniósł uwagę na źródło jej irytacji.
- Dobry wieczór – dygnęła jedna, płonąc rumieńcem i szturchając drugą biodrem, żeby jej pomogła.
- Emm… chciałyśmy podziękować za to, że się pan zajął tym awanturnikiem.
- Tak! Od razu tu bezpieczniej. Wie pan, dziewczyny jak są same to nie lubią jak się wokół jakaś awantura dzieje, bo nigdy nie wiadomo.
- Uhm, trzeba uważać. Także… no, dziękujemy.
- Nie ma za co - odpowiedział w końcu James, skłaniając głowę. - Gdyby się panie znów poczuły niepewnie, to proszę wołać, coś się zaradzi – dodał, a gdy obie dziewczyny wpadły w chichot, nawet on uśmiechnął się pod nosem.
- Panny… – poprawiła go zaraz jedna z nich. Teraz już obie kręciły się lekko, opierając przy ladzie. Nie otoczyły wojownika tylko przez własną niepewność, wciąż woląc trzymać się razem. – Ja nazywam się Connie, a to jest Millie.
- James, miło mi poznać.
Najemnik nawet obrócił się w stronę rozmówczyń, jednak nie kwapił się do całowania po dłoniach, co zostało przyjęte z rozczarowaniem. Dziewczyny jednak zaraz prawie podskoczyły zaskoczone, podczas gdy Rain tylko spojrzał za Etną, która śwignęła szmatką na blat i krokiem wściekłej-kobiety-której-nie-należy-zaczepiać, kierowała się w stronę wyjścia zza baru. Tam jednak natknęła się na szeroką sylwetkę znajomego, który znalazł się tam w trzech krokach, nawet nie żegnając z rozczarowanymi dziewczętami.
- Czego chcesz? – fuknęła na niego drobna brunetka i James jak zawsze w takich sytuacjach uśmiechnął się krzywo. Była urocza, gdy się wściekała.
- Czemu się złościsz?
- Ja się złoszczę? Ja się wcale nie złoszczę! O co niby mam się złościć? – warknęła Etna, bliska tupania nogą.
- To gdzie idziesz?
- Gdzieś, gdzie nie będę ci w romansach przeszkadzać! – syknęła, próbując wyminąć wojownika, który już rechotał cicho pod nosem, dalej zagradzając jej drogę.
- Ale jakich romansach? Przecież powiedziałaś, że mam popracować nad relacjami międzyludzkimi…
- Nie denerwuj mnie, James! Teraz ci się na dowcipy zebrało. Niech licho porwie to twoje zbłąkane poczucie humoru…
- No już, już – chrypiał wojownik, obejmując dziewczynę i pochylając się do niej, gdy ta odpychała go rękami.
- Zgłupiałeś? Nie tutaj! – szeptała gorączkowo, wymykając z objęć, poprawiając fartuszek i sprawdzając, czy żaden klient na nich nie spogląda. Popędzana nastającym na nią mężczyzną rzuciła szybkim spojrzeniem na salę, zawołała do Aithne, że ona na dzisiaj znika i pociągnęła Levina za rękę na górę.


        Lennox stracił zainteresowanie bijatyką na sali, gdy tylko przestał słyszeć dźwięk tłuczonych naczyń. Właściwie nawet nie do końca interesowało go, kto wygrał, bo przecież jakie to miało znaczenie? Dopóki jemu nikt zastawy nie tłucze, to po mordach mogą się lać, byle z dala od porcelany! Jamesowi też ufał na tyle, by zostawić go bez nadzoru. Najemnik zapewne miał jego zastawę w głębokim poważaniu, ale też ten człowiek unikał większości zbędnych bodźców, więc jakby mu ktoś coś tłukł nad głową, to by go unieszkodliwił. Poza tym…
- Och, na niebiosa! – westchnął wystraszony elf, niemal podskakując, gdy usłyszał głos nad uchem. Z powiewem mącznego pyłu odwrócił się w stronę gościa z karcącym spojrzeniem.
- Nie słyszałeś, by nie straszyć kucharza, bo mu ciasto nie wyrośnie? – zapytał już spokojnie, mrużąc lekko oczy i przeciągając białe włosy na ramię, by nawet nie dotknęły blatu, o który opierał się Angelo. Uciekać ani myślał, a wbrew temu co mówił nic już nie piekł, sprzątając już przed wieczorem. Rano wstanie wcześnie, by przyszykować śniadanie, ale porządek być musi zawsze!
- Nie nabroiliście tam za bardzo? – zapytał, teraz już wymykając się zgrabnie z objęcia i zaczął krążyć po kuchni, chowając resztę rzeczy na swoje miejsce. Pozornie nie zwracał uwagi na swojego gościa, prowadząc tylko grzecznościową rozmowę, ale cały czas miał go gdzieś w kącie oka.
- Ciebie oczywiście nie posądziłbym o jakiekolwiek niewłaściwe zachowanie, widać że cenisz porządek. O Jamesie jednak powiedzieć tego nie mogę, bo ten to najkrótszą drogą do celu, zero finezji! – wzdychał elf, chowając blachy.
- Ale to wojownik, oni tak mają – kontynuował zrezygnowanym tonem. – Poza tym z tego co mi się udało dowiedzieć, to większość życia spędził na jakiejś pustyni, no to tam na pewno cywilizowanie nie było! Tam go też głównie poharatali, bo tutaj to już rzadko z nowymi bliznami się pojawia… Tak wiesz, z grubsza, nie wiem dokładnie, skąd mam wiedzieć – mruknął pokrętnie.
        Lennox nawet nie zorientował się, kiedy skończył sprzątać, a kiedy oparł się o ladę i zaczął opowiadać, gestykulując bogato smukłymi dłońmi. Nie trudno było się zorientować, że plotkara z niego pierwszej klasy.
- Miał tam jakiegoś nauczyciela, później sam uczył, chociaż absolutnie nie wyobrażam go sobie w roli tutora! Już sam fakt, że ta gołąbeczka się za nim ciągnie mnie przeraża; kruche to takie i maluchne, a za tym gburem kroczy dzielnie, bo walczyć jej się zachciało i on ma ją uczyć! W sumie mnie dziwi, że jeszcze jej nie spławił… on jest cierpliwy, bardzo!, ale też konkretny i jak nie to nie, trzy razy nigdy nie powtarza, więc rozumiesz, coś tu nie gra. Wczoraj też widziałem jak coś tam ją uczył, chociaż jeśli by mnie ktoś zapytał, to to bardziej na znęcanie się nad dzieckiem wyglądało. Zresztą, on się prawie nie ruszał, a ta mała bidula latała, jak nakręcany bączek. A i mieczem nie walczyli, tylko na kije. W sumie Rain się z mieczem nie rozstaje, ale używać go to już nie zwykł. Herbaty? – zapytał nagle, spoglądając na swojego gościa i podszedł do imbryka, wstawiając wodę. Tam znów znalazł sobie miejsce przy blacie i plotkował dalej.
- Raz tylko była taka sytuacja, że jakiś zakapior się do Etny przystawiał. I wiesz, Rain to w ogóle jest dziwny, on by się nawet nie wtrącał, tylko że panience Mondragón to ewidentnie przeszkadzało, a jak ona się za nim schowa to litości dla tego, co się będzie wtrącał. I wyobraź sobie, ten Jamesa na pojedynek wyzywa! – Mimo niejakiego strachu w oczach, Lennox miał w głosie też pewien zachwyt. No bo kto by nie chciał, by mężczyźni pojedynki o niego toczyli? No, zazwyczaj to o panny, ale przecież i jemu może się marzyć rycerz na białym koniu, czyż nie?
- W każdym razie James nie palił się do walki i wprost mu mówi, że nie chce go zabić. No to ten się dumą uniósł, rękawicą rzucił, wyobraź sobie! Jak w powieściach! Ekhm, w każdym razie nie było szans, żeby się ten nasz pokiereszowany przyjaciel wymigał, to wyszli przed karczmę. Panienka Etna to prawie zawału dostała, bo się okazało, że tamten to jakiś znany szermierz, po nazwisku go kojarzą i w ogóle. Niby się o Raina nigdy nie bała, ale teraz to prawie za rękaw chciała go zatrzymać. Na to się oczywiście wszyscy do okien rzucili. – Zapalony w swej opowieści elf puścił oko do Jorge i opowiadał dalej.
- No i stoją na tym placu, James jak to on, brakowało tylko, by ręce do kieszeni schował, mimo że tamten już z mieczem obnażonym na niego. Broni nie chciał dobyć! Powiedział tamtemu, że miecz to nie zabawka i nie wywija się nim bez potrzeby, i że tamten ma się zwijać, póki ma na czym uciekać. A ten naciska na walkę na miecze! Jorge! – rzucił z zapałem Lennox, pierwszy raz sam zbliżając się do szermierza, w widocznym uniesieniu i opierając się na wyprostowanych rękach o blat. – Żebyś ty to widział! O tak! – Kucharz pstryknął szczupłymi palcami. – I po wszystkim! Ja nawet nie wiem, co się stało! Wyjął miecz, starli się jakby na moment, James raptem kilka kroków zrobił, tamten wokół niego tańczył, a za chwilę leżał na piachu! Gdybym sam nie widział, to bym nie uwierzył. Ja na walce to się nie znam, ale chyba nie tak zwykle pojedynki wyglądają, bo to byłoby wielce rozczarowujące – mruknął, wracając już do normalnego tonu i lotnej postawy, krążąc po kuchni aż nie zniknęły ostatnie naczynia. Dopiero wtedy wrócił do swojego rozmówcy, opierając się o blat i wracając do, jego zdaniem, meritum sprawy.
- W każdym razie jak ten jego cały mentor zmarł, to on tę pustynię opuścił i wrócił do środkowej Alaranii. Właściwie nie wiem, co tu robi. Wiem, że krąży, zarabia jako najemnik głównie i pojawia się tu od czasu do czasu, panience Etnie mącąc w głowie – westchnął Angelo. – Ona świeżo po śmierci ojca była, więc jak się postawny, spokojny mężczyzna pojawił na horyzoncie to od razu go przygarnęła. A jak się okazało, że i polegać na nim może to już był koniec. Nie wiem właściwie jaki oni mają układ… - mruknął elf, pukając się w zamyśleniu palcem w usta, nim skoczył spojrzeniem do swojego gościa i uśmiechnął się figlarnie. – Ale oczywiście to nie moja sprawa. O, jest już woda, zalewam!


        Mallra po stajni się kontrolnie przeszedł, do boksów zajrzał, ale tego leniwego smarkacza nigdzie widać nie było, a dziewczynki na stogu siana nie dostrzegł. Po pierwsze dlatego, że ogólnie wzrok miał kiepski, po drugie Max się już nieźle w stosie zapadła, ledwo wystając poza jego kontur, a nade wszystko to on był przyzwyczajony do thomasowego chrapania na jakiejś derce, na widoku, jakby chłopak naprawdę sam się o kopniaka prosił. Tak więc stajenny uznał, że teren jest czysty, wszyscy w knajpie siedzą, to mu nikt przeszkadzać nie będzie. Gestem zawołał kogoś za sobą i z donośnym człapaniem ruszył korytarzem.
- No, to ten! – powiedział w końcu, otwierając jeden z boksów, wchodząc do środka, a po chwili wychodząc, wytaczał przed sobą widłami skrępowanego mężczyznę. Ten był już przytomny, ale oberwał chyba mocno, bo nie wyglądał na kontaktującego, pojękując tylko, gdy widły mocniej mu się wbiły w ciało.
        Towarzysz stajennego wjechał do środka konno, niemal pławiąc się w niosącym się echem stukocie końskich kopyt. Najwyraźniej pasowało mu to do prezencji. Twarz spowijał mu cień, jako że księżyc świecił mu w plecy, ale też nie miał tu zabawić zbyt długo.
- Taak, to on. Niech ci będzie stary zgredzie, tysiąc ruenów.
- Czyś ty się ze swoją kobyłą na mózgi pozamieniał Guiness? W ogłoszeniu było półtora tysiąca, cholerny skąpcu, a wisisz mi jeszcze za konia, bo gdzie to gówno chcesz przywiązać? Dwa tysiące albo szukaj sobie innego frajera – warknął Mallra, starym zwyczajem kopiąc skrępowanego zbira.
Jeździec milczał chwilę, po czym westchnął ciężko i pogrzebał w jukach, by zaraz rzucić stajennemu ciężką sakiewkę.
- Robienie z tobą interesów, Bolard, to jak zawsze przeprawa przez mękę. Załaduj go – mruknął niezadowolony, nie odzywając się już więcej, gdy stajenny z niespodziewaną wprawą zapakował draba na luzaka, tego zaś przywiązując luźną liną do siodła jeźdźca.
- Polecam się na przyszłość. – Skłonił się z przesadnym pietyzmem i zarechotał złośliwie, gdy mężczyzna prychnął i ruszył od razu kłusem w noc.
        Mallra z zadowoleniem podrzucił pękatą sakiewką i ruszył w stronę swojej izby na końcu stajni, gdy w końcu dostrzegł dziewczynkę na sianie. Zatrzymał się, mrużąc podstępnie oczy i żując coś w ustach.
- Nie masz gdzie spać, smarkulo? Będziesz mi siano rozwalać? Kto to posprząta potem, co? I że podsłuchiwać się nie powinno to też cię nikt nie nauczył? Zabieraj mi się stąd, ale już! I morda w kubeł, bo ciebie to za miedziaka sprzedam, zjeżdżaj!
Awatar użytkownika
Jorge
Kroczący w Snach
Posty: 224
Rejestracja: 9 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Wojownik , Kapłan
Kontakt:

Post autor: Jorge »

        Spojrzenie to ostatnie czym można było spłoszyć byłego fechtmistrza - była to wszak jego własna broń i najlepsze narzędzie. Miał z natury ekspresyjne spojrzenie wyraźnie wyrysowanych oczu, to fakt, ale nie tylko temu zawdzięczał to, że wyrażały one więcej niż słowa, spory w tym udział miał również sir Kostadinow i jego nauki. Ciekawe, czy gdyby mentor wiedział co wyrośnie z jego ucznia i jak wykorzysta on zdobytą wiedzę, zasugerowałby mu, by sięgać po takie nie do końca honorowe, ale też nie nielegalne zagrywki?
        W każdym razie pochmurny wojownik mógł sobie patrzeć jak chciał, a Jorge to nie ruszało - patrzył spokojnie, z uprzejmym wyrazem twarzy, czekając na odpowiedź. Chciał zagadać, wyrazić swoje uznanie, być może rozpocząć jakąś dyskusję. No, może bez tego ostatniego, bo jednak łatwo było wyczuć, że nie miał do czynienia z duszą towarzystwa i raczej dyskusja o szermierce ich nie czeka. Krótka mrukliwa odpowiedź, skinienie głową - to wystarczyło, by Miecz Zimy odpuścił. W karczmie była wszak osoba, której towarzystwo było mu o wiele milsze i łatwiejsze.

        Jorge wcale nie wyglądał na skruszonego tym, że wystraszył Lennoxa. Wręcz przeciwnie - sprawiał wrażenie bardzo dumnego z siebie, świadczył o tym jasno wyraz jego oczu i bardzo lekko uniesiony kącik ust. Fakt, może podszedł trochę za cicho, ale gdyby kucharz miał w ręce nóż, byłby ostrożniejszy. Ciasto… Tym by się pewnie nie przejął, bo przecież to o wyrastaniu to musiała być bzdura (o której zresztą pierwsze słyszał, więc może nawet to jakaś bajka wymyślona na poczekaniu). No a że fochy były elementem flirtu oczywiście było widać, bo w przeciwnym razie Lennox by uciekł.
        - Najmocniej proszę o wybaczenie - odparł mimo wszystko szermierz, nadal pewnym siebie głosem. Już sięgał drugą ręką, by objąć zjawiskowego kucharza, gdy ten nagle mu się wymknął. To go nie rozzłościło, pokręcił jednak lekko z rozbawieniem głową. Oj bawił się z nim…
        - Nie - odpowiedział, opierając się o blat i krzyżując ramiona na piersi. Wodził wzrokiem za Lennoxem, gdy ten tak się krzątał po kuchni i wszystko chował po szafkach, ścierał, omiatał… Był przy tym niezwykle elegancki, lekki jak tancerka. Pięknie się poruszał.
        - Burda nie miała szans się rozwinąć, największych zabijaków spacyfikował albo wygonił twój… znajomy. Ten Rain, o ile dobrze zapamiętałem - dokończył, nie potrafiąc bardziej precyzyjnie określić ani stosunków między Lennoxem a tamtym wojownikiem, ani też jego związku z tym lokalem, bo niby ochroniarzem nie był, a jednak miał z tym miejscem jakiś bardziej ścisły związek niż tylko odwiedzanie lokalu od czasu do czasu.
        Ta wzmianka chyba jednak wystarczyła, by przerwać tamę i uwolnić potok ploteczek, którymi elf dzielił się z pasją godną największej targowej handlarki. Może gdyby szermierz był świadomy tych konsekwencji to by się zastanowił, ale na samym początku nie spodziewał się co go czeka.
        - Wysoko mnie cenisz - przyznał, gdy Lennox na wstępie zapewnił, że jego nie podejrzewałby o rozróbę. Oj nie wiedział w jakie rzeczy potrafił się pakować i w jakich zniszczeniach brał udział… Nie by angażował się w to specjalnie, bo nigdy nie bawiło go niszczenie cudzego mienia, ale gdy rozbito mu krzesło na plecach albo poleciał z kimś z piętra łamiąc przy tym barierkę nie miał za wiele do dyskutowania. A nieraz tak to się właśnie kończyło…
        Ten cały Rain też nie był święty. Jorge z jednej strony wolałby, aby Lennox poświęcił więcej uwagi jego skromnej osobie, ale z drugiej z pewnym zainteresowaniem słuchał o tym jegomościu. To nie był taki byle jaki wojownik, bo miał charyzmę i ruchy kogoś z niebywałą wprawą. Jednocześnie nie popisywał się swoimi umiejętnościami… Spodobałby się Kostadinowi, który bardzo cenił takie charaktery, a tacy jak Jorge - awanturnicy i lekkoduchy - wywoływali w nim niechęć. Miecz Zimy z zaskoczeniem spostrzegł, że po raz kolejny tego wieczoru wspominał swojego mistrza, choć wcześniej niespecjalnie zajmował on jego myśli - należał wszak do przeszłości. Co, czyżby nagle dopadła go nostalgia? Bo przecież nie żal, tego słowa nie było w jego słowniku. No, może gdy chodziło o pewien konkretny przypadek zawiedzionego zaufania…
        A tymczasem Lennox nadal gadał i krzątał się po kuchni. Szermierzowi miło się na niego patrzyło, ale i stać było nudno, więc gdy zdarzyło mu się dostrzec, że kucharz mógłby potrzebować jakiejś pomocy - choćby po to, by nie biegać z rzeczami na dwie tury - podchodził i angażował się bez zbędnego komentarza. Korona mu z głowy nie spadnie, bo sam ją przecież kilka miesięcy temu zrzucił. A przy tym można było próbować zaczepiać elfa, który jednak był chyba tak pochłonięty pracą i plotkami, że jednak tego nie zauważał. Albo droczył się wręcz za dobrze. Dobrze, że roboty było niewiele, bo wtedy Jorge nie musiał już walczyć o uwagę z królestwem elfa.
        - Poproszę - odparł na propozycję herbaty, bo chyba nie miał specjalnego wyboru: Lennox już pędził zagotować wodę. Ale miało to swoje plusy, bo gdy tak się krzątał wyglądał naprawdę pięknie.
        - Pewnie często to słyszysz, ale twoje włosy wyglądają bajecznie gdy tak biegasz po kuchni - skomplementował go, gdy na moment skupił się na robocie a nie na mówieniu.
        I znowu wrócił temat Raina! Jorge zaczynał naprawdę czuć zazdrość, bo w chwili, gdy tak starał się uwieść tego białowłosego elfa, on opowiadał o jakimś innym typku. Ale w sumie to tylko takie niewinne opowieści, trochę pasujące do jakiejś nastolatki o romantycznym charakterze. Tak słodko emocjonował się tym pojedynkiem… Ale jednocześnie nieźle go opisał, aż Miecz Zimy z zainteresowaniem go słuchał. Słuchał i zapamiętywał, by być może za jakiś czas to wykorzystać - zawsze warto mieć w znajomościach kogoś takiego…
        - Hm… Ciekawa historia - przyznał szczerze. - Ciekawy jegomość z tego Raina. Wasza panna Mondragón ma szczęście, że trafiła na kogoś takiego… cokolwiek ich łączy - dodał, podłapując ten konspiracyjny ton Lennoxa. Zbliżył się do niego, by go zaczepić, lecz wtedy elf przypomniał sobie o gotującej się wodzie. Ruszył w stronę pieca, a szermierz skoczył za nim.
        - Naprawdę myślisz, że jak tak się do mnie uśmiechasz to będę tylko stał i podziwiał? - zapytał szelmowskim tonem. Nim Lennox zdążył dopaść do czajnika, szermierz zastąpił mu drogę i objął go wpół jak do tańca. Złapał go za dłoń, na której wierzchu złożył pocałunek.
        - Znacznie chętniej posłuchałbym o tobie, a nie o tym Rainie - przyznał. Lennox jednak był bardzo zdeterminowany, by tę herbatę jednak zalać, więc szermierz już go puścił, choć z wyraźną niechęcią. Później już starał się panować nad kierunkiem rozmowy, tak by ostatecznie zyskać zaproszenie do jego sypialni. Dokładnie to, o co tyle czasu zabiegał.

        - Nie uciekaj…
        Jorge przetoczył się na drugi bok i otoczył ramieniem talię Lennoxa, głowę opierając o jego udo - skutecznie uniemożliwił mu tym wstanie z łóżka, o ile kucharz nie zamierzał się wyrywać.
        - Aj, zimny jesteś! - poskarżył się elf, gdy wisiorek z lodowym płatkiem róży dotknął jego skóry. Szermierz zamruczał jakby bawiła go ta uwaga, ale odgarnął naszyjnik na bok.
        - Wróć do mnie jeszcze na chwilę - negocjował, podnosząc zaspany wzrok na Lennoxa, który zupełnie naturalnym i jednocześnie zniewalającym gestem odgarniał włosy za ucho. Tak piękny widok z rana od razu rozbudził szermierza, który tak na zachętę pocałował elfa w udo, lecz niestety jego zaloty nie przyniosły oczekiwanego efektu - w hierarchii wartości obiektu jego uwielbienia na pierwszym miejscu nadal była kuchnia, więc mając do wyboru zajęcie się gotowaniem albo powrót pod pierzynę w ramiona swojej jednorazowej przygody oczywiście, że wybrał to pierwsze. Jorge nie miał o to do niego pretensji, skoro jednak nie powiodły mu się poranne flirty, obrócił się na drugi bok i jeszcze chwilę dospał. Ponownie obudził go dopiero dźwięk zamykanych drzwi - Lennox poszedł do swojego królestwa, a on obrócił się po raz kolejny w pościeli i powoli zaczął zbierać się do wstawania. Podniósł do oczu wisiorek z płatkiem róży, którym wcześniej rozbudził elfa - pomyśleć, że on go już prawie nie czuł… Pomyślał, że powinien przestać go nosić, bo to tylko bzdurna pamiątka i niemy wyrzut sumienia, ale niech to, nie potrafił. Nawet teraz, gdy po raz pierwszy od poznania Pana Nawałnic poszedł do łóżka z innym mężczyzną. Lennox był zjawiskowo piękny i naprawdę uroczy, ale jednak w porównaniu do anioła, który złamał szermierzowi serce, wypadał blado. Mieczowi Zimy wcale się to nie podobało, bo nigdy wcześniej nikt nie zaprzątał jego myśli tak długo i tak intensywnie - liczył może trochę, że ta noc przełamie złą passę, ale niestety się pomylił. Na przyjemnych wspomnieniach położył się cień wyrzutów sumienia. A Jorge - jak każdy zresztą - nie lubił gdy nachodziły go nieprzyjemne myśli, a w jego przypadku była na to jedna rada: ucieczka od źródła zmartwień. W drogę więc, dalej szukać jakiegoś celu w życiu.

        Niedługo później Miecz Zimy pojawił się w kuchni - już w pełni ubrany i ze wszystkimi swoimi rzeczami. Nie miał na sobie tej koszuli z tasiemkami, którą nosił wczoraj - ta dzisiejsza również była biała, ale dużo prostsza, zapinana pod szyją. Swój płaszcz z gwiazdą miał nonszalancko zarzucony na jedno ramię.
        - Ruszam zaraz po śniadaniu - uspokoił Lennoxa, który chyba nabrał obaw, że szermierz nic nie zje przed dalszą drogą. Przechodząc obok niego skradł mu całusa, po czym wyszedł na zewnątrz, by już na zaś przygotować sobie wierzchowca do drogi. Świeże poranne powietrze otrzeźwiło go równie dobrze co zimna woda. Wzdrygnął się lekko, ale pewnie szedł dalej, do stajni, gdzie zostawił swojego konia. Po drodze natknął się na Raina, o którym poprzedniego dnia tak rozgadał się Lennox. Przypomniały mu się te wszystkie historie, które usłyszał na temat tego wojownika - chętnie pociągnąłby go za język, ale wiedział, że takie wypytywanie wprost odniesie podobny efekt co wczorajsza wymiana zdań przy barze… a w zasadzie jej brak. Może więc należało zacząć inaczej.
        - Dzień dobry - przywitał się z wojownikiem, gdy się mijali. - Już w drogę? - zagaił widząc, że i on chyba szykował się do podróży. - W którą stronę zmierzacie?
        W tym samym momencie dało się słyszeć miarowo zwalniający tętent kopyt - nowy podróżny wjechał na podwórze karczmy. Jorge odruchowo spojrzał w tamtym kierunku i dostrzegł troje podróżnych, jakich wielu. Oni jednak patrzyli na niego jakby go poznali. To wzbudziło jego niepokój, lecz na razie stał i czekał. Jeden z nich podjechał i zeskoczył z konia.
        - Witaj Mieczu Zimy.
        Szermierz rozluźnił się. Więc to tak, po prostu trafił na przedstawicieli swojego kultu podróżujących w cywilnych strojach. Nie zdziwiło go, że został przez nich rozpoznany, gdyż sam miał na sobie swój biały płaszcz z gwiazdą, która wyglądała trochę inaczej niż te noszone przez resztę - po prostu był "starego typu".
        - Miło spotkać swoich braci w podróży - odpowiedział im, po czym spojrzał przepraszająco na wojownika, z którym zagaił wcześniej rozmowę. Cóż, logiczne, że skoro trafił na swoich, to dalej uda się razem z nimi.

[Ciąg dalszy: Jorge]
Zablokowany

Wróć do „Góry Druidów”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 6 gości