Góry DruidówKompanio w stronę skarbu! (Ciąg dalszy)

Góry w których zdarzyć się możne wszystko. Tunele wydrążone, przez tajemnicze istoty setki lat temu pozostały tutaj do dziś. Góry można pokonać przechodząc nad nimi lub pokonując ich pełne niebezpieczeństw korytarze. Na ich szczycie swoje mieszkania mają starzy druidzi, pustelnicy. W górach można znaleźć wiele ziół, niespotykanych nigdzie indziej.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Rubin siedział, rozglądając się uważnie. Czuł napięcie w powietrzu. Nagle jego uwagę przykuł błysk. Wnet usłyszał świst i małe światełko błysnęło mu przed oczami. Mimowolnie powiódł za nim wzrokiem. Nagle wóz zaczął płonąć. Tryton poczuł strach. Natychmiast przyzwał swą energię.
- Wiha asendero - powiedział łagodnie, a woda zgasiła koło zanim na dobre zaczęło się palić. Naturianin raptownie obrócił się, gdyż usłyszał szelest i zobaczył ruch za sobą. Zobaczył dawnego kompana.
- Jasne, tylko ty mogłeś okazać się taką zdradziecką świnią. Po co to robi… - Rubin nie miał czasu dokończyć, bo elf nieustannie wypuszczał kolejne pociski, a w dodatku miał przyjaciela z jakąś przerośniętą siekierą.
- Yebaheri megedi! - krzyknął, a wóz pokryła wodna otoczka. Wiedział, że stracili bezpowrotnie jedzenie i arcymodne ubranka Yve. Wtem strzały zaczęły lecieć w jego stronę. Tryton odpierał je jak mógł, lecz do walki włączył się karzełek-drwal. Naturianin bardzo chciał wezwać pomoc lub uciekać, ale stwierdził, że sam się z nimi policzy, gdyż drużyna jest warta tyle, ile jej najsłabsze ogniwo. Musiał udowodnić coś przede wszystkim sobie, dlatego postanowił zostać i walczyć. Szabla zmaterializowała się w jego dłoni. Nagle poczuł mdłości i upadł, wymiotując brodatemu na buty. Po chwili zobaczył, że właśnie to uratowało mu życie gdyż karzełek zamachnął się na niego toporem. Widząc ogrom jego potęgi, tryton stwierdził, że nawet boska szabla będzie bezużyteczna w tym starciu. Przypomniał sobie o swoich morderczych atakach, chwilowo hamowanych przez kryształ.
- Nie widziałeś jeszcze co potrafię. Zginiesz w męczarniach. - Zagroził unikając jednego z ciosów i przekładając kamienie w naszyjniku. "Błagam, daj mi atak, proszę". Przez ściągnięcie kryształu ochronnego, znów zaczął mieć paranoję, co łatwiej wywoływało negatywne emocje. Po następnym zamachu toporem, jego organizm przeszedł w ten stan morderczego instynktu.
- Wiha kemachedi! - w jego rękach powstała przezroczysta kosa zbudowana z wody. - Wygląda niewinnie prawda? - spytał, po czym zamachnął się w krasnoluda i… Nie trafił. Siła ta jednak pociągnęła go i morski mężczyzna wylądował na ziemi.
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

Czując drobne, lisie szczęki zaciskające się na jego uchu, Zil'vah prychnął od niechcenia i popatrzył na towarzyszkę pytającym wzrokiem małych, niedźwiedzich oczu. Zupełnie nie rozumiał zachowania dziewczyny, choć jej troska o przyjaciela była godna naśladowania. Słowa, które wypowiadała zadzwoniły mu pod czaszką, lecz jej właściciel i tak skupił się jedynie na połowie z tego, co zawierała główna myśl, a mianowicie porzuceniu poszukiwań wierzchowca i natychmiastowy powrót. Jak się nad tym zastanowić, to bez Kasztanka ich dalsza podróż ulegnie spowolnieniu lub całkiem stanie w miejscu. Wypełniony dobytkiem wóz, sam z siebie nigdy nie ruszy z miejsca, a odkąd znaleźli się w górach, niedźwiedziołak zastanawiał się, czy aby na pewno dobrze zrobił, deklarując swoją pomoc przy ciągnięciu powozu. W tych warunkach, jeśli przyjdzie im podróżować górskimi szlakami, nawet jego siła na nic się nie zda i będą musieli porzucić część, jeśli nie całość dobytku Yve i Rubina. Należało wtedy zbagatelizować niebezpieczeństwo i rozwiązać jakoś ten problem. Zwłaszcza, że w ocenie gladiatora nic im nie groziło, a Rubin, choć słabszy od niego fizycznie, nie wyglądał na takiego, który nie poradzi sobie sam w lesie przez kilka minut ich nieobecności. Widząc jednak oddalającą się biegiem lisicę, Zil nie mógł już tego zignorować i poczłapał za nią, martwiąc się raczej o dziewczynę, niż o samego siebie i ich rybiego towarzysza.

Choć był większy i wolniejszy, bez trudu nadrabiał odległości, które stwarzała Yve swoim lisim biegiem, tak, że w pewnym momencie nie musiała już przystawać, by mieć pewność, czy Zil'vah za nią podąża. Trzy długie susy w wykonaniu jego wielkich łap zbliżeniowo odpowiadały tuzinowi jej, co sprawiło, że po chwili mężczyzna niemal zrównał się ze zmiennokształtną. Był jednak bardziej niezdarny. Smukłe ciało Yve pozwalało jej bez trudu przemykać między drzewami i unikać przeszkód, które on zupełnie lekceważył. Widząc drzewo lub krzak, o pniu mniejszym od jego własnego uda, czarny niedźwiedź nawet nie próbował go wyminąć. Biegł, jak taran, pozostawiając za sobą pas zniszczenia, co w obecnej sytuacji się dla niego nie liczyło.

Nagle, jak zbliżali się do polany, jego małe uszy wychwyciły odgłosy walki, które tłumiły trzaski drewna i czyjś śmiech. Zil'vah w porę zdążył się przemienić i już jako człowiek wpadł w krąg światła, starając się rozeznać w sytuacji. Sześć sążni od niego Rubin padał i skakał na boki, unikając ciosów wymierzanych przez niskiego i barczystego karła z długą, rudą brodą. Mężczyzna od razu rozpoznał w nim krasnoluda, przypominając sobie przypadkowe spotkania z osobnikami tej rasy na Dalekiej Północy. Od razu dostrzegł też jego broń, masywny topór bojowy, którym dwoił się i troił, by pociąć szybszego od siebie trytona. Kawałek dalej stał ich wóz, okryty barierą wodną, która zdążyła zgasić ogień i ocalić część rzeczy. W tym jego miecz. W obecnej sytuacji dostanie się do niego nie było mądrym pomysłem, gdyż nad wszystkim czuwał wysoki łucznik, szyjący ognistymi strzałami raz po razie. Ten również był lichszej postury i do tego stał za daleko, toteż Zil nie chciał tracić czasu na gonienie go przez pół polany. Nie widząc nigdzie Yve, wybrał krasnoluda i bez ociągania podbiegł do walczących. Jeśli brodaty dostrzegł go kątem oka, to było za późno na szybsze reakcje.

- Spróbuj się ze mną - powiedział przez zaciśnięte zęby, jedną ręką łapiąc za krasnoludzki pas, drugą za powały kurtki i unosząc oponenta na niecałe dwa łokcie w górę. Krasnolud swoje ważył, dodatkowo ani myślał wypuścić z objęć topora, toteż niedźwiedziołak sapnął jak kuźniczy miech i napinając wszystkie mięśnie, rzucił nim w dogasające węgle ogniska.
- Nic ci nie jest? - zapytał, mijając trytona w drodze po swój miecz, bezpiecznie spoczywający na koźle wozu, otoczonego wodną bańką. Kiedy Zil wyciągnął po niego rękę, okazało się, że z pochwy nie wiele zostało. Skórzana osłona zmieniła się w popiół w pierwszych płomieniach, a żelazne kucia zaniosły się czarną sadzą. Na szczęście ocalała głownia, rękojeść i klinga, przy czym ta druga nie zdążyła jeszcze do końca ostygnąć.
Utrzymując kamienną twarz zmiennokształtny chwycił za broń i wyciągnął ramiona, unosząc ją na wysokość piersi, tak, że ostrze zachowało idealny poziom. Znacząco rozdzieliło to krasnoluda i Zil'vaha, z których każdy mógł jedynie patrzeć na drugiego.
- Głupie posunięcie - skomentował z uśmiechem dostrzegając w końcu rudą kitę, przemykającą gdzieś za plecami przeciwników.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Musiała przyznać, że niedźwiedź robił imponujące wrażenie. Nie tylko swoją siłą i wytrzymałością, ale sprawnością samą w sobie, gdyż kiedy myślała, że on jest daleko za nią, przeciskającą się sprytnie i zwinnie, bez większego wysiłku pod wystającymi korzeniami, albo elegancko przeskakującą nad powalonymi konarami, okazywało się, że Zil był niemal tuż obok niej, a po przeszkodach, które zabrały jej najwięcej czasu, zostały tylko marne pozostałości. Gdyby sytuacja była inna, nawet by się nie wysilała by pokonywać drogę na własnych łapach, po prostu ułożyłaby się wygodnie na jego grzbiecie i czekała cierpliwie aż dotrą na miejsce, podszczypując go, albo drocząc się z nim kokieteryjnie. Mężczyzna bardzo jej się podobał, ale kobieca duma nie pozwalała jej się do tego otwarcie przyznać.

        Im bliżej byli obozowiska, tym jej niepokój stawał się coraz bardziej odczuwalny, aż wreszcie osiągnął swoje apogeum wraz z budzącym się w niej gniewem, kiedy usłyszała odgłosy walki dochodzące z miejsca, w którym odpoczywali, a do czarnego lisiego nosa doszedł zapach wyjątkowo cuchnącego, elfiego buraka. Aż do tej pory miała ogromną nadzieję na to, że zapomniał o skarbie albo jest daleko w tyle, ale przez swoją pomyłkę i głupkowatą wiarę, była jeszcze bardziej wściekła. Przecież mogła się domyślić, że ten długouchy laluś przylezie tu za potrzebą zgarnięcia JEJ skarbu. Ona pierwsza o tym bogactwie wiedziała i to ONA miała pierwszeństwo do jego przywłaszczenia! Przynajmniej chciała w to wierzyć, bo obecnie nawet nie tyle zależało jej na złocie, co na tym by wspomóc rybiego towarzysza w potrzebie. No, może przez chwilę zastanawiała się nad zostawieniem go i pójściem po skarb, ale ostatecznie postanowiła zostać. W końcu żaden facet sobie w życiu nie poradzi bez kobiety u boku.

        Zbliżając się do tego pola bitwy, Yve odbiła gwałtownie w bok od przemieniającego się w człowieka Zil'vaha i umknęła w krzaki, nie wiedząc, że za nimi siedział Verden wraz z krasnoludem. Chciała znaleźć sobie najlepsze miejsce do zaatakowania, ale kiedy znalazła się za chaszczami omal nie pisnęła przeraźliwie i nie uciekła jak najdalej z przestrachem, kiedy dostrzegła przysypiającego konia. Na szczęście w porę się opanowała i zaczęła warczeć cicho na Kasztanka nie szczędząc przy tym mocnych słów, z których skorzystała do udzielenia mu reprymendy.
        - Tylko piśnij, a wierz mi, że osiądę w pierwszym lepszym mieście i otworzę zakład rzeźnicki głównie z koniną. - Wysyczała do zwierzęcia, które prychnęło patrząc na nią ze znudzeniem.
        - Tamten samiec był pierwszy - odparł tylko wałach podnosząc się z niechęcią na kopyta i łbem wskazując w stronę Verdena.
        - Zamknij się i słuchaj uważnie, bo nam pomożesz. - Szepnęła do niego i zaczęła objaśniać mu swój plan.
        Nie podobało się to wszystko Kasztankowi, nie przez to, że nie rozumiał co to jest dywersja, ale przez fakt, iż on także miał brać udział w tym zamieszaniu jakie powstało z nieznanych mu powodów. Chciał odmówić, a nawet pokazać jej ile go to wszystko obchodzi, jednakże widząc jej spojrzenie, znając mniej więcej jaka jest, a przede wszystkim pamiętając plotki o samicach groźniejszych od stada wilków, postanowił nie narażać się dziewczynie i posłusznie wykonać to czego od niego oczekiwała.

        Zadowolona z porozumienia i ułożonej strategii, przemknęła skrajem pola bitwy zakradając się do zgaszonego wozu i szybko zabrała z niego swoją nadpaloną sakwę zielarską, po czym jej ruda kita ponownie zniknęła w gęstwinie. W tym samym czasie wałach z dzikim rżeniem i szaleństwem w oczach zaszarżował na walczących, po drodze potrącając elfa. W zachowaniu zwierzęcia nie było żadnego ładu ani składu, a przez bardziej wyczulony zmysł magiczny można było się zorientować, że zostało na niego rzucone zaklęcie. Tak też było, gdyż dziewczyna sprawiła, że Kasztanek miał obecnie potworne halucynacje, do których stworzenia nie tylko posłużyła się magią, ale również rośliny o takich właściwościach, której pyłek znajdował się na ogonie lisicy, a tym Yve zamachała kopytnemu po chrapach kiedy raczył jej odpyskować. Właśnie teraz wyszły efekty jej zamiarów, a mianowicie toczący pianę z pyska koń, szalejący po całej polance nie zważający ani na walczących ani na przeszkody, co szybko doprowadziło do lekkich jak i poważniejszych skaleczeń u niego.

        Zadowolona, że wszystko szło jak po maśle, właśnie kończyła powlekać, w ludzkiej postaci, swoje noże różnego rodzaju toksynami. Od paraliżujących i usypiających, po takie, które zaburzały pracę serca, układu oddechowego bądź krwionośnego. Oczywiście były też i takie wywołujące halucynacje. Powiązała je także cienką, ale bardzo wytrzymałą linką, którą ukradła ze swojego cechu, gdy musiała go opuścić. Wymierzyła odpowiednio, biorąc poprawkę na niezamierzone podmuchy wiatru, nieprzewidziane poruszenie się elfa, bądź wejście konia na trajektorię lotu ostrza, i rzuciła bardzo nisko celując w nogi łucznika. Powtórzyła ruch w stronę rudego krasnoluda i nie patrząc na rezultat, zabrała resztę zatrutych i związanych z sobą ostrzy oraz zestaw małego truciciela, po czym umknęła prędko zająć nową pozycję dogodną do ataku tak, by jej nie zdradzić. W między czasie kątem oka zdołała zerknąć, że futro na kończynach konia zaczęło płonąć, a samo zwierze właśnie zaczęło galopować w stronę ogniobojnego mężczyzny.
Awatar użytkownika
Verden
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Verden »

        Pomimo wszystkich okoliczności sprzyjających, elf i krasnolud wybrali zły moment na atak. Bardzo zły. Wystarczyła chwila, by lisica i ogromny facet wybiegli z lasu jak oszaleli, dołączając się ochoczo do walki. Wielki bydlak okazał się na dodatek niedźwiedziem... Wyjaśniałoby to masę zmiennokształtnego, bo niedźwiedziołaki, choć nie grzeszyły zazwyczaj inteligencją, siłą były w stanie przewyższyć nawet Verdena. Nie mówiąc już o wzroście i umięśnieniu. Mężczyzna wbiegł na pole walki jeszcze w zwierzęcej formie, by szybko przemienić się w człowieka i z tej odległości elf zauważył faktyczną skalę. Nowy adwersarz był od niego o parę głów wyższy, nie wspominając nawet o porównaniu do krasnoluda.
        Jednak niezrażony strzelec szył z łuku dalej. Miał świadomość, że nie może się teraz wycofać. Jego zamiarem było wygranie tej potyczki i nie odstąpiłby z niej tak łatwo. W związku z tym, chcąc odciążyć krasnoluda w walce, począł szukać wzrokiem lisicy z zamiarem wsadzenia jej paru grotów w celu zranienia i potencjalnego zabójstwa. Jednak ta... rozpłynęła się w powietrzu. Musiała zmienić swoją formę na zwierzęcą i śmignąć w krzaki. I teraz cholera wie gdzie jest... Niezrażony, począł wypluwać salwę w stronę niedźwiedziołaka. Nie był jednak świadomym tego, co miało zaraz nadejść...

Ciąg dalszy: Verden
Ostatnio edytowane przez Verden 6 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Yorgen
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Yorgen »

Kiedy Tryton wylądował na ziemi, W oczach Yorgena pojawił się morderczy błysk. Już miał spuścić na biedaka swą "Ślicznotkę" kiedy nagle spomiędzy krzaków wyskoczył potężny niedźwiedź, który w ułamku sekundy przeobraził się w znajomego olbrzyma. Równie szybko doskoczył do brodacza i uniósł go ponad głowę.
- Ejże! To... - Yorgen nie dokończył, gdyż Zil'vah cisnął nim w ognisko. Całe szczęście z tańczących płomieni ostały się jedynie żarzące węgielki. - No tak to się bawić nie będziemy!
Wściekły rudzielec dźwignął się na nogi, poprawił uchwyt na toporze i spojrzał na swego przeciwnika. Niedźwiedziołak dzierżył teraz miecz, co jakoś specjalnie krasnoluda nie obchodziło.
- Jak dla mnie to możesz nawet mieć... - krzyknął brodacz, ale przerwał mu szalejący koń, który ni z tego ni z owego przetoczył się przez całe pole bitwy. - To najdziwniejsza potyczka, w jakiej brałem udział...Koniec tego gapienia się, panie misiu! Dawaj tu!
Spiął wszystkie mięśnie i ruszył na przeciwnika. Mimo że Yorgen do najszybszych czy najzwinniejszych nie należał, miał w zanadrzu parę sztuczek. Na przykład unik, wykonany tuż obok nóg Zila. Krasnolud przetoczył się na barku i grzmotnął mężczyznę rękojeścią pod kolano. W planach miał natychmiastowe cięcie, jednak coś mu przeszkodziło. Ledwie to poczuł, ale coś rozcięło mu skórę na łydce. Nie była to specjalnie bolesna rana i Yorgen chciał kontynuować walkę, ale obraz zaczął mu się załamywać i rozmazywać na przemian. Niebo rozbłysło różowym światłem, a polana wypełniła się krzątającymi się krasnoludami.
- Co do... Mamusia? - Yorgen zmrużył oczy i ciągnąc topór po ziemi, ruszył w stronę lasu. Trucizna, jaką potraktowała go Yve wykreowała w głowie brodacza obraz domu oraz matki. Stara krasnoludzica wołała syna na obiad, machając w powietrzu solidnych rozmiarów kurakiem.
- Już idę mamusiu!
Zil'vah być może był zbyt zdziwiony, być może znał plan lisicy, tak czy siak nie wyglądało jakby miał ruszyć za Yorgenem. Ten za to parł przed siebie, wyciągając rękę w kierunku matki. Zaraz jednak uśmiechnięta rodzicielka zmieniła się w dziwaczną poczwarę z sześcioma odnóżami i wielkimi szczypcami zamiast szczęk.
- Giń maszkaro - wrzasnął krasnolud i z całych sił zamachnął się toporem. Wytrącony z równowagi runął na ziemię, uderzając solidnie czerepem o kamień i zupełnie odpłynął.

- Co się...psia mać, mój łeb - krasnolud ocknął się po kilku godzinach z potwornym bólem głowy i mdłościami. Stęknął przeciągle podczas wstawania, choć i tak podpierał się "Ślicznotką". - Niech tę lisiczkę szlag jasny trafi...cholerna trucicielka od siedmiu boleści...Verd...Verden...bluegrghr...
Oparł się o drzewo, zwracając całą zawartość żołądka. Było to o tyle nieprzyjemne, że wymiotował głównie krwią i sokami trawiennymi.
- Cholera! Jak dorwę tę małą...bluegrghr...
W drodze na polanę jeszcze kilkukrotnie przystanął, aż jego organizm stwierdził, że nie ma już czego zwracać. Wyszedłszy na pole bitwy, Yorgen rozejrzał się wokół, ale nikogo nie widział. Powoli nabrał powietrza i zawołał swego kompana. Odpowiedziała mu jednak cisza. Yorgen sapnął i przysiadł na kamieniu.
- Taki kawał drogi i nawet złota nie zobaczyłem...a mamcia mówiła, że elfy to problem. No nic to, trza do miasta dojść. Może po drodze mnie jaka karawana zgarnie...
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Kiedy przyjaciele przyszli mu na pomoc, naturianin był na wpół zdziczały. Nie przywykł do walk, a na pewno nie takich na śmierć i życie. Nie dotarło do niego pytanie niedźwiedzia. Wiedział tylko, że zagrożenie minęło. Skulił się pod drzewem, wciskając się w pień i patrząc przed siebie niewidzącym wzrokiem. Po chwili wstał widząc walczących towarzyszy. Odzyskał pełną świadomość umysłu i założył mentalną ochronę. Wszystko było w idealnym porządku. Przez chwilę zastanawiał się, czy po prostu się nie odwrócić i pójść tak dalek jak zdoła. Pomyślał, że kiedy ta historia się skończy, osiądzie w Rapsodii. Tam było tak ładnie... Z myśli wyrwało go rozmazanie się wszystkiego przed nim. Przed chwilą rybcia tryskał energią, a teraz ledwo trzymał się na nogach. Zatoczył się i upadł na drzewo z dziuplą, w którą szczupły tryton wpadł. Przed oczami miał jedynie pajęczyny, a potem poczuł delikatne łaskotanie na głowie. Myśląc, że to pająk, próbował się zerwać, ale drzewo utrudniało mu ruchy. Powoli przeniósł swoją ręke do głowy, ale nie dotknęła ona włochatego pajęka, a trochę poniszczonej kartki. Zielonoskóry był zaciekawiony tym znaleziskiem i całkiem nie obchodziło go, co teraz mogą robić znajomi. Wylazł z drzewa i zobaczył, że walka dopiero się zakończyła. Mieszkaniec mórz zerknął na papier. Były tam jakieś kropki, kreski tworzące dokładny plan gór i grot się w nich znajdujący oraz jakieś napisy, ale uwagę ciemnowłosego przykuwała jedna, drobna rzecz, czyli ogromny, czerwony "X". Starał się znaleźć lisołaczkę wzrokiem. Kiedy mu się to udało, podszedł do niej, tym razem pełen energii. Czuł jak z ekscytacji, dreszcze przechodzą po jego plecach.
- Przyszłaś, kocham cię, żyjesz, patrz! - powiedział szybko i niezbyt zrozumiale, wyciągając ręke, dlatego potem powtórzył wszystko trochę wolniej, niemal podskakując. Osłabienie całkiem minęło i ustąpiło dziecęcej ciekawości.
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

Kiedy miecz i topór zetknęły się w powietrzu, spomiędzy ich ostrzy sypnęły iskry, których blask omiótł dwóch walczących. Ich cienie zafalowały niemrawo na trawie i ponownie rozpłynęły się w mroku, pozostawiając po sobie jedynie zaryty butami grunt. Zil'vah i krasnolud naprzemiennie zdobywali przewagę w pojedynku, zaprzęgając do pracy całą siłę swoich mięśni i przekształcając ją w cięcia i uderzenia o niesłychanej mocy. Stal gryzła o stal, kiedy niedźwiedziołak próbował zmusić przeciwnika do obrony, zadając ciosy z góry na dół swoim dwuręcznym ostrzem. Niestety okazał się za wolny dla niższego o kilka pędzi norda, który wywinął mu się bokiem i uderzył w zgięcie kolan. Były gladiator stracił równowagę, ale nie upadł, w ostatniej chwili odbijając klingą cięcie, które mogłoby pozbawić go większej części uda.
- Nie masz szans! - rzucił Zil, chcąc sprowokować napastnika do wykonania zgubnego ruchu, lecz wtem poczuł jak coś gorącego spływa mu po nodze.
Jedna ze strzał elfa najwyraźniej nie zabłądziła i przeszła przez miękką warstwę uda, wchodząc w nią po lotki i zalewając wszystko, co położone niżej potokiem szkarłatnej posoki. Zmiennokształtny, jakby w ogóle nie czuł przeszywającego bólu, powstał z klęczek i ruszył na łucznika, kompletnie ignorując krasnoluda.

I bardzo dobrze, gdyż ten właśnie postanowił odejść kawałek dalej i jakby nigdy nic zamachnąć się toporem na rześkie powietrze. Zil'vah nie wiedział co mu się stało i w obecnej sytuacji nie miał zamiaru się nad tym zastanawiać, a jedynie uśmiechnął się pod nosem, wyczuwając rychłe zwycięstwo. Teraz, gdy ze sceny zniknął nord, jego towarzysz pozostał sam, jak palec przeciwko jemu, Rubinowi i Yve, która w końcu dołączyła do nich z zestawem sztyletów, którymi rzucała nad wyraz celnie.

Od elfa dzieliło go kilka kroków, których mężczyzna nie miałby sił pokonać, gdyby nie buzująca w nim adrenalina. Z każdą przebytą stopą Zil kulał coraz bardziej, a strzała w jego udzie wyciskała kolejne krwiste smugi pozostawiając za nim długą, czarną w tym świetle linię. A mimo to parł dalej, unikając dwóch kolejnych, śmiercionośnym pocisków, jeden odbijając mieczem i jednemu pozwalając otrzeć się o lewy bark. Piątej strzały elf nie zdążył nawet wyciągnąć z kołczana, kiedy Zil'vah z okrzykiem bólu zmienił postać i przygwoździł go łapami do ziemi. Jego kosmaty, krótki pysk kłapnął zębiskami przed twarzą długouchego, a następnie poderwał się na boki, próbując zlokalizować towarzyszy.

Rubina znalazł od razu. Tryton dochodził do siebie pod jednym z drzew, mamrocząc coś pod nosem, ale nie wyglądał na mocno poturbowanego. Jeśli nie zemdleje przez najbliższe kilka minut, znaczy, że nic mu nie jest. Z lisołaczką było inaczej. Zil długo wytężał wzrok zanim dostrzegł smukłą kobietę odcinającą się od mroku nocy i zmierzającą w ich kierunku. W słabym świetle gwiazd prezentowała się bardzo dziko, ale jednocześnie ładnie i z gracją. Szła powoli, kołysząc biodrami, co mocno zadziałało na czarnego niedźwiedzia, który uśmiechnął się do siebie, zapominając na moment o wszystkim innym. Yve wpadła mu w oko, czego obecnie nie krył, ale pora by spróbować ją bliżej poznać nie była najlepsza. Po za tym, czy były niewolnik miałby w ogóle choć cień szansy?

Z tego zamyślenia wyrwał go szarpiący się pod jego łapami elf.
- Poddajesz się? - zapytał Zil'vah, puszczając go i powracając do ludzkiej postaci. Niestety rana i uchodzące emocje nie pozwoliły mu ustać na nogach. Zmiennokształtny niemal padł ciężko na ziemię i popatrzył na kobietę lekko zamglonym wzrokiem. Przytomności jednak nie stracił. Wyciągnął sobie jedynie strzałę z uda, przełamując wcześniej jej grot i wyrzucając jej resztki w kępy wysokiej trawy.
- Masz może jeszcze trochę tej twojej maści na rany? - zapytał z rozbawieniem, wykorzystując znaleziony kawałek materiału do wytarcia się z krwi.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Zaklęła szpetnie pod nosem wciąż skrywając się w ciasnych i drapiących ją swoimi gałęziami krzakach, kiedy skończyły jej się wszystkie powleczone toksynami ostrza. Zaraz jednak uspokoiła się i odetchnęła z ulgą dostrzegając kątem oka, jak krasnolud schodzi otumaniony z pola walki, a Zil właśnie prze naprzód niczym taran nie zważając na wystrzeliwane w jego stronę przez Verdena strzały. Kobieta ucieszyła się tryumfalnie pod nosem, że walka dobiegła końca, a jej drużyna wyszła z niej zwycięsko. Z rozluźnienia wyrwało ją jednak oszalałe rżenie Kasztanka, który wciąż był pod wpływem jej zaklęć i właśnie kierował się w stronę elfa oraz niedźwiedzia. Z przyjemnością pozwoliłaby mu stratować długouchego, gdyby zmiennokształtnego tam nie było, a nie mogła dopuścić na to by ciężkie cielsko wierzchowca wyrządziło wielkiemu mężczyźnie jakąś szkodę, gdyż wtedy musieliby z Rubinem pomagać mu się przemieszczać w podróży, jeśli byłby do tego zdolny, a prawda była taka, że tryton, z tego co pamiętała, nie mógł się poszczycić wystarczającą siłą, a ona już w ogóle miała niemal zerową.

        Na szczęście w porę zareagowała umieszczając w wizji konia, wyjątkowo paskudną przeszkodę. Na zahamowanie było za późno, więc zwierzak poddając się impetowi zebrał wszystkie swoje siły w tylnych kończynach by oddać najwyższy sus w całym swoim życiu przeskakując nad mężczyznami, których nawet nie smagnął przy lądowaniu swoim ogonem. Po spotkaniu przednich kopyt z ziemią po drugiej stronie przeszkody, kopytny zakwiczał z ogromnym cierpieniem kiedy stawy nie wytrzymały i jedna z jego nóg się poślizgnęła przez co on zarył pyskiem w ziemię i runął na grzbiet, a następnie na bok. Leżał bezwładnie na ziemi dysząc z trudem z otwartego złamania przedniej kończyny sączyła się krew, ale dla kobiety nie miało to już znaczenia. Byli prawie u celu, wóz nie nadawał się do użytku, a prawie wszystko co na nim było spłonęło. Koń byłby jedynie niezgrabnym towarzyszem, który ściągałby im na głowy drapieżników, przez których pojawienie się zapewne sam puszczałby się z paniką w las. Doszła przez to do bardzo błyskotliwego wniosku, że konie to półgłówki - żadne inteligentne zwierze nie pozwoliłoby na sobie jeździć. Teraz przynajmniej będą mieli kolację.

        Uwolniła zwierzaka od strasznych halucynacji, a nawet w przypływie litości i dobroci zesłała mu mentalny spokój i sen. Po tym pozbierała swoje rzeczy do torby, w której miała kilka mieszków z różnymi ziołami, linkę, kilka innych przydatnych przedmiotów z jej dawnego cechu - w skrócie jej niezawodny zestaw małego skrytobójcy. Wstając na proste nogi przeciągnęła się mocno, stając przy tym niemal na palcach i zamachnęła kilka razy swoją rudą kitą, zaczęła iść w stronę Zila i Verdena zbierając po drodze sztylety, które udało jej się dostrzec. Nie zamierzała szukać wszystkich, ale te, które niemal leżały pod jej stopami z chęcią podnosiła i wrzucała do torby. Zawsze zaoszczędzi tych kilkanaście srebrników.

        W połowie drogi jednak dopadł do niej Rubin wymachując dziewczynie przed twarzą jakimś śmierdzącym świstkiem i bełkocząc jak pijak, albo opętany szaleniec. Jeden z kącików jej ust uniósł się w niemiłym grymasie odsłaniając jeden kieł, kiedy jej nosek się zmarszczył, a ona cicho zawarczała na niego z irytacją, jednakże opanowała się i rzuciła mu jedynie znużone spojrzenie.
        - To chyba ja powinnam powiedzieć, że TY ŻYJESZ - poprawiła go, ale zaraz pokręciła głową i westchnęła, byleby mu tylko tego nie tłumaczyć. W końcu byli przyjaciółmi, a ona i tak dla niego była ostatnio nazbyt złośliwa. Wzięła od niego mapę i przyglądała jej się uważnie pokonując resztę drogi do dwójki na środku pola walki. Wcześniejsza mapa jaka ich tu zaprowadziła, a której obraz lisica miała cały czas w głowie, przedstawiała całą Alaranię i drogę z Trytonii do przybliżonego miejsca w Górach Druidów, gdzie prawdopodobnie znajdował się skarb. Natomiast ta znaleziona przez Rybcię, przedstawiała dokładne położenie. Musiała przyznać - było to niezwykle interesujące i pomocne znalezisko, za które odpłaciła Rubinowi łagodniejszym i cieplejszym uśmiechem.
        - Świetna robota, Rybciu. Teraz weź jakiś dość ciężki, albo ostry kamień i strzel nim Kasztankowi w łeb. On już się z tego nie wyliże, więc po co ma cierpieć? Zrobisz dobry uczynek, a my będziemy mieć kolację. - Poleciła spokojnie, zwijając starannie pergamin i chowając do swojej nadpalonej torby, nim jednak odeszła od rybiego towarzysza, ucałowała go w policzek. Nie tylko w podzięce i radości, że przeżył tę konfrontację, ale przede wszystkim po to by bez szemrania zajął się swoim zadaniem.

        Nie podeszła od razu do niedźwiedzia i elfa. Można powiedzieć, że obeszła ich niemałym łukiem by wziąć kawałek drewnianej ośki wozu, nieco żarzącej się u szczytu i z tą niby maczugą podeszła do nich.
        - To za zniszczenie moich ubrań - burknęła bez wahania zamachnęła się drewnem, uderzając byłego kompana w tył głowy, ogłuszając go i splunęła. - A to za twoją gburowatość i odtrącenie mnie. - Prychnęła odwracając się od nieprzytomnego z dumnie uniesionym ogonem i głową.

        Kiedy spojrzała na niedźwiedziołaka - złagodniała, a nawet na jej twarzy wstąpiła troska. Ze zmartwieniem pogładziła go po policzku, a po tym uklękła przy nim i poszperała w swojej torbie wyjmując bukłaczek i woreczek z maścią, o której wspomniał wojownik.
        - Czyżby były gladiator się przyzwyczajał do wygód? - odgryzła mu się z równym rozbawieniem, jednakże miało to na celu jedynie jej rozluźnienie i ukrycie przed towarzyszami swojej troski. Nie podnosiła na niego w tej chwili spojrzenia, zbyt skupiona na jego ranie. Poleciła mu by nieco podniósł udo zginając nogę w kolanie, przy czym mu pomogła ustawić kończynę pod odpowiednim kontem by jej było wygodnie przemyć ranę z obu stron. Nie zwracała obecnie uwagi na to jak twarde są jego mięśnie pod skórą nawet w tym miejscu, starała się jedynie być jak najbardziej delikatna. Uniosła menzurkę i wstrząsnęła nią lekko, aż zawartość radośnie zachlupotała.
        - Będzie szczypać, przepraszam. - Ostrzegła i polała najpierw jedną, po tym drugą stronę rany mieszanką źródlanej wody, wysokoprocentowego, czystego alkoholu i soku z pokrzyw oraz aloesu, polała również dla odkażenia swoje dłonie. Zamknęła sprawnie naczynie jedną ręką i wrzuciła niedbale do torby, po czym nałożyła na rany smarowidło i pomogła niedźwiedziowi ją opatrzyć. Podobny zabieg uczyniła z raną na ramieniu, jej jednak nie owijała, a wypełniła całkowicie przestrzeń między rozciętą skórą inną ziołową mieszanką mającą zapobiec zakażeniu i pomóc w prawidłowym zrośnięciu się tego miejsca. Pomniejsze skaleczenia jedynie polała "miksturą" z menzurki. Uśmiechnęła się do niego lekko na zakończenie i machając spokojnie kitą, polizała go delikatnie po jednym z kącików jego ust.

        Wstała po tym i poszła do pozostałości wozu, poszperać w poszukiwaniu ocalałych rzeczy, które mogą im się przydać przy rozbijaniu obozu, nie miała jednak zamiaru zostawać w tym miejscu na noc. Zostawiła obok trytona kilka swoich podniszczonych przez ogień ubrań i pomogła mu w odkrawaniu lepszych kąsków mięsa, które zawijała w ubrania, tworząc tak tobołki z jedzeniem. Wzięła tyle ile mogła i kiedy jej towarzysze byli już gotowi ruszyła w kierunku prawdopodobnego skarbu przywołując w pamięci dokładny rysunek mapy Rubina.

Ciąg dalszy: Rubinento, Zilvah, Yve
Zablokowany

Wróć do „Góry Druidów”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości