Góry DruidówKompanio w stronę skarbu! (Ciąg dalszy)

Góry w których zdarzyć się możne wszystko. Tunele wydrążone, przez tajemnicze istoty setki lat temu pozostały tutaj do dziś. Góry można pokonać przechodząc nad nimi lub pokonując ich pełne niebezpieczeństw korytarze. Na ich szczycie swoje mieszkania mają starzy druidzi, pustelnicy. W górach można znaleźć wiele ziół, niespotykanych nigdzie indziej.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Kompanio w stronę skarbu! (Ciąg dalszy)

Post autor: Rubinento »

Skąd przybywają Zilvah, Rubinento i Yve

- Ja? Em... Nie... - powiedział i lekko się zarumienił. Jej pytanie wywołało u niego potężne pobudzenie wyobraźni, czyli w swoim wspomnieniu zamienił się miejscami z Yve. Po chwili potrząsnął głową.

Tryton zauważył, że niedźwiedziołak postanowił pójść pieszo. Lekko go to zdziwiło, ale pomyślał o Kasztanku, ich koniku. Mimo tego domyślał się, że musi być w tym wszystkim coś jeszcze. Spytał więc szeptem lisołaczki:
- Wy się pokłóciliście, czy coś?
W głowie oczywiście miał obrazy różnych rzeczy, które mogli robić zmiennokształtni kiedy ich opuścił. Wysłuchawszy odpowiedzi powiedział tylko, niezbyt inteligentne "Aha" i wrócił do balii.

Podróż mijała im całkiem spokojnie. Naturianin codziennie zaparzał sobie ziółka od Yve, nie tykając jeszcze tych od leśnych mieszkańców. Po jakimś jednak czasie dotarli do celu. Góry Druidów. Po nazwie Rubin wnioskował, że będzie to jakaś piękna kraina z niskimi, płaskimi szczytami, widocznymi tunelami, wieloma roślinami i światłem, padającym spomiędzy chmur na jakiś punkt na szczycie.

Rzeczywistość nie różniła się wiele od tych wyobrażeń. Były tam co prawda ostre, wysokie góry, ale nie brakowało też niższych i mniej stromych. Tunele nie były jakoś specjalnie widoczne, ale z tego co tryton słyszał to ciągną się one pod całym łańcuchem. Oczywiście było tam dość dużo zieleni. Morski mężczyzna pamiętał o tym, żeby przynieść starcowi trochę tego rzadkiego zielska. Postanowił zrobić to w drodze powrotnej. Tymczasem ze wzrokiem dziecka wpatrywał się w otaczającą go przestrzeń
- Podoba ci się? - odezwał się Głos w jego głowie.
- Tak, a co? A co ty tu w ogóle robisz, hę?
- Odwiedzam cię? Swoją drogą... Albo nie, lepiej, żebyś nie wiedział za dużo, bo przegrzeję ci ten twój rybi móżdżek.
- Ej!
Nie dostawszy żadnej odpowiedzi od Głosu, przestał się martwić sekretną informacją. Chociaż... Zastanawiał się, czy naprawdę jest aż tak głupi jak stwierdził Głos.
- Yve? - pochylił się w jej stronę i szepnął - Czy ja naprawdę jestem głupi?
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

Góry Druidów przywitał z obojętnością, która niczym maska zastygła na jego twarzy, jeszcze bardziej uwydatniając surowe rysy. Dolina, z jednej strony będąca bujnym, zielonym lasem, a z drugiej skalistymi czapami znikającymi w chmurach, nie budziła w niedźwiedziołaku żadnych większych emocji niż podstawowy uśmiech, gdy dotarli w końcu do celu. Były gladiator nigdy nie miał czasu na podziwianie uroków przyrody i zachwycania się jej pięknem. Jak każdego mężczyznę z plemienia, jego również przygotowywano do roli wojownika, a nie malarza czy poety, który ująłby słowami piękno doliny, do której trafiła ich mała karawana. Zil'vah był prostym człowiekiem i za takiego chciał być uważany, dlatego gdy jego łapy po raz pierwszy dotknęły szczytu wzniesienia, z którego widać było górski łańcuch z doliną, trącił łbem kilka razy, wziął głęboki wdech i w myślach skomentował ten widok, jako "ładny". Więcej nie było tu czego dodawać. Oprócz doborowego towarzystwa.

Przeprawy traktem niedźwiedziołak pokonywał pod postacią zwierzęcia, krocząc zawsze na równi z wozem, by nie wyprzedzać siedzącej na koźle Yve. Jej sama obecność wystarczyła, by były gladiator wyłączył myślenie i zrelaksował, stając się oazą spokoju. Nie żeby od razu nie zmąconego, ale zawsze. Bywały oczywiście chwile, kiedy Zil popadał w zdenerwowanie. Najczęściej były to środki dnia, kiedy słońce dopiekało ze wszystkich stron, lejąc swój żar, na plecy kogoś, kto całe życie był przyzwyczajony do mrozu. Dobrą formą odpoczynku były wtedy kąpiele w rzece, przy której szli. Orzeźwiony i z pełnym od ryb brzuchem, które w międzyczasie łowił, Zil starał się zawsze pomagać w obozie podczas postojów. Zbierał i rąbał drewno, polował naprzemiennie z Yve albo pełnił wartę, kiedy głowa huczała mu od myśli na temat lisołaczki. Głównie zastanawiał się nad tym, czy ona go lubi i czy on odwzajemnia jej wszystko. Najgłębsze przemyślenia nachodziły Zila podczas wschodów słońca, kiedy resztkami sił opuszczał obóz i trenował w odosobnieniu, tnąc pnie drzew lub dźwigając cięższe kamienie. Utrzymywanie kondycji w dobrym stanie pomagało mu spojrzeć na świat z innej perspektywy, nie zwracając wtedy uwagi na to, że przez kilka treningów czuł zapach lisiego futra, dowód na to, że Yve czasem go podglądała jak ćwiczył. Niedźwiedziołak nie chciał jednak tego komentować czy wszczynać awantury, dlatego udawał, że jest ślepy i ze swoich obowiązków spisywał się wzorowo.

W ten sposób przeżył on męczącą podróż przez równiny i kiedy któregoś dnia słońce przywitało ich u stóp gór, Zil'vah poczuł się z jakiegoś powodu weselszy.
- Rozumiem, że to te góry? - zapytał, wskazując kosmatym łbem na wznoszące się ponad ich głowami skaliste wieże, które niczym iglice, kuły i rozcinały niebo na części. - A ten wasz skarb ukryty jest gdzieś wśród tych skał? - powtarzał zasłyszane podczas rozmów z Yve informacje. Po za jej prywatnymi doświadczeniami z mieszkania w większych miastach Alaranii, Zil z przyjemnością wsłuchał się w opowieść o złocie, którego poszukują jego towarzysze, lecz sam nie mógł zrozumieć motywu. Na północy złoto nie było znane, wszystko kręciło się wokół handlu wymiennego i wzajemnej pomocy, której świadczyły sobie nie tylko rodziny, ale i różne rody. Potrzeba wzbogacania się była całkowicie wymarła, wszyscy wiedzieli, że jest własność wspólna i prywatna i to szanowano, choćby i piorun kulisty wpadł w sam środek namiotu wodza. Zil oczywiście pamiętał biżuterię, jaką nosiły niedźwiedzice, ale nijak nie wyobrażał sobie, by Yve mogłaby nosić naszyjniki z kości. Gdy mówiła o złocie jej oczy błyszczały z podniecenia, a ogon puszył się jak od wody, obie te rzeczy nie uszły uwadze mężczyzny.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Wyszczerzyła się z rozbawieniem na odpowiedź Rubina na temat tego, czy nie jest zazdrosny. Choć się nie zgodził doskonale zauważyła jak jego zielonkawa skóra nabrała bardziej różowego odzienia na policzkach, przez co lisica wybuchnęła wesołym śmiechem. Nie skomentowała jednak tego słowem nie mając serca drażnić się z przyjacielem uwagami na ten temat. Doskonale wiedziała o tym, że tryton wolał mężczyzn od kobiet i wcale go za to nie potępiała, każdy miał prawo kierować swoim życiem tak jak mu się podobało. Z reakcji morskiego towarzysza wywnioskowała, że przeszło mu przez myśl zamiana ról i nie musiała wcale korzystać przy tym ze swojej magii, jednakże była pewna tego, że Zil nie specjalnie go zauroczył, skoro zielonoskóry nie padł przed nim na kolana i nie wyznał miłości od razu kiedy napotkali niedźwiedzia. Może trochę przesadziła z tym jakby Rubin postąpił gdyby zmiennokształtny przypadł mu do gustu, cały czas w pamięci przewijał jej się moment kiedy napotkali dziwną sektę oddającą cześć piekielnemu w postaci niezwykle urokliwego elfa oraz lekkomyślny czyn właśnie zakochanego czarnowłosego naturiana, jednakże to była już przeszłość i nie jej było oceniać. Najważniejsze było to, że dostał wtedy nauczkę, dzięki której w przyszłości może będzie rozsądniejszy.

        Kiedy się ponownie odezwał, nie kryła swojego zaskoczenia, a nawet odwróciła się na koźle za siebie by na niego spojrzeć. Nie mogła zrozumieć co mu chodzi po głowie przez co miała ogromną ochotę przewiercić mu się przez głowę i dowiedzieć się co też jej dziecinny przyjaciel sobie znowu ubzdurał. Powstrzymała się jednak zbierając całą swoją samokontrolę i westchnęła z powrotem zwracając wzrok na drogę rozciągającą się przed nimi wydeptaną przez setki, może nawet tysiące kupieckich wozów i karawan jakie ukształtowały ten pozbawiony zieleni pas szlaku handlowego. Nie ważne jak bardzo chciała poznać co tak naprawdę kierowało trytonem, bez potrzeby pytania go o to, ale był jej jedynym przyjacielem i to wystarczyło, aby powstrzymać się od takiego pogwałcenia jego wolności myśli.
        - Nie pokłóciliśmy się. - Odparła krótko, ale mogła się założyć, że to nie wystarczyłoby zaintrygowanemu naturianowi, dlatego tez szybko wyjaśniła. - Zil'vah jest chyba ze dwa razy cięższy niż nasza dwójka, może ciutkę lżejszy, weź pod uwagę, że Kasztanek nie tylko ciągnie nasze tyłki, ale też cały wóz, twoją balię z wodą, moją skrzynię z ubraniami... Choć ta nie jest tak ciężka jak twoja balia - dodała cicho zwalając cała winę za obciążenie na trytona. - No i jeszcze zapas jakie kupiłam przed wyruszeniem z Rapsodii. Jestem pewna, że Zil nie chciał dokładać kolejnego ciężaru naszemu kopytnemu przyjacielowi. - Po swoim mini wykładzie spojrzała kątem oka na ogromnego niedźwiedzia idącego przy wozie i się lekko uśmiechnęła trzymając lejce i ciągnąc za nie lekko kiedy wierzchowiec się rozpędzał. Nie było potrzeby się spieszyć i zmuszać do większego wysiłku oba zwierzęta.

        Przez kilka dni było ciężko, ponieważ dla skrócenia sobie drogi Yve zjechała ze szlaku na południe i gdyby nie fakt, że miała zgromadzony niewielki zapas wody, najpewniej padli by z pragnienia na bezkresnych równinach przy palącym brutalnie słońcu. Nie było co liczyć na odrobinę deszczy, ponieważ jak na złość niebo nie miało ani jednej chmurki i zdawało się szyderczo naśmiewać z usychających poszukiwaczy skarbu. Była wdzięczna Rubinowi, że cały czas musieli targać tą balię z wodą, przynajmniej mogła co jakiś czas oblewać Zil'vaha i Kasztanka, dla których płomienna kula na niebie była najbardziej okrutna przez ich ciemne futra, przynajmniej tak mogli się na moment schłodzić i poczuć krótką ulgę. Jedynym plusem było to, że wśród wysokich polnych traw nie mieli problemu z zapewnieniem sobie pożywienia. Zawsze znalazł się jakiś zając, kuropatwa, czy bażant, okazyjnie stadko saren. Domyślała się, że taki rodzaj posiłku składający się ze zwierzęcego mięsa mógł nie przypaść do gustu trytonowi lubującemu się w rybach i owocach morza, ale musiał to przetrzymać, ewentualnie zadowolić się warzywami i owocami, które kupiła przed podróżą w Rapsodii, i które zaczęły się powoli psuć.

        Na szczęście było to tylko kilka dni. W końcu znów wstąpili na kupiecki trakt ciągnący się wzdłuż rzeki Dihar, która z błogosławieństwem przywitała ich nieopodal Ostatniego Bastionu, a która, z tego co pamiętała, poprowadzi ich już do samych Gór Druidów. W okolicy kamiennej twierdzy, otaczający ją las również zesłał ukojenie na podróżników kryjąc ich przed prażącym słońcem w cieniu swoich koron. Podczas chwilowego odpoczynku w tejże okolicy zastanawiała się długo czy nie przekroczyć bram fortu w celu uzupełnienia zapasów, ale biorąc pod uwagę fakt, że towarzysząca im od teraz rzeka i pełne życia równiny obfitowały w pożywienie nie widziała przemawiającego do niej powodu, przez który mieliby spędzić chwilę za kamiennym murem. Bez dłuższego wahania wznowiła podróż po chwili odpoczynku.

        - Tak, te szczyty wznoszące się po prawej to Góry Druidów, do których zmierzamy, musimy przejść na druga stronę do miejsca gdzie Rzeka Motyli wypływa ze swojego źródła. Te po lewej to Góry Dasso, a po ich drugiej stronie rośnie chyba największy las w całej Alaranii. Piękne miejsce pełne elfich miast i wiosek, ale i bardzo niebezpieczne biorąc pod uwagę drapieżniki i bestie zamieszkujące gęstwinę. - Odpowiedziała zmiennokształtnemu z uśmiechem, nostalgicznym tonem, sugerującym że mimo zagrożeń czyhających w ogromnej puszczy, z przyjemnością zawitała by znowu na rodzimych terenach elfów.

        Przekraczając Smoczą Przełęcz nakazała towarzyszom zachowanie absolutnej ciszy. Nie ze względu na smoki, które mogły wciąż zamieszkiwać dziesiątku ciemnych jam wydrążonych w górach, doskonale widocznych nawet z ziemi, ale przede wszystkim przez zagrożenie lawiną skalną, która mogła ich pogrzebać przez wydanie z siebie najcichszego dźwięku. To naturalne przejście oddzielające od siebie dwa pasma górskie, pokonała z sercem w gardle i nawet na moment nie zatrzymała tam wozu, a opuszczenie niebezpiecznej przełęczy podsumowała westchnieniem pełnym ulgi.

        Znów zeszła z trasy, żegnając się z prowadzącą ich rzeką ostatnim odpoczynkiem spędzonym przy jej brzegu. Od jakiegoś czasu bardzo ją nurtowało, gdzie się wybiera niedźwiedzi towarzysz nim ona i Rubin się całkowicie obudzą. Po przekroczeniu przełęczy, kiedy ruszyli lasem u podnóża góry na zachód, drzemała lekkim senem gotowa udać się za zmiennokształtnym i rozwiązać tajemnicę jego porannych zniknięć. Z niechęcią uwolniła się spod ramienia trytona, przy którym zawsze spała kradnąc od niego ciepło, mimo że przykrywała się swoim kocykiem i wtulała w puszystą kitę. Przeciągnęła się z uśmiechem na głaskanej przez promienie słońca twarzy i bezszelestnie podążała za zapachem czarnego niedźwiedzia, który sprawiał, że czuła się bezpieczna przez całą ich podróż. Nie chciała myśleć o tym co nastąpi kiedy osiągną swój cel, ponieważ podczas przeprawy przez równiny Opuszczonych Królestw za każdym razem zastanawianie się nad tym napełniało ją smutkiem i goryczą. Kiedy znalazła się już w znacznej odległości by dostrzec ogromnego towarzysza między drzewami, skryła się za jednym i zza pnia obserwowała ciężki trening Zil'vaha wymagający od niego sporego wysiłku i jeszcze większej siły. Z zachwytem podziwiała z ukrycia jego potężne ciało i lśniące w słońcu od potu mięśnie wyrzeźbione przez lata.

        Za pierwszym razem kiedy się dowiedziała o jego ćwiczeniach, zdezorientowana uciekła w popłochu do obozowiska, nie chcąc zostać przyłapaną, gdy skończył i wracał do nich. Szybko wsuwała się pod ramię Rubina kładąc mu głowę na piersi, nie dbając o to czy się obudzi przez jej gwałtowność czy nie, i udawała, że dalej smacznie śpi. Z każdym kolejnym razem mogła już bez stresu powracać do morskiego towarzysza, ponieważ udało jej się rozeznać w tym ile zazwyczaj trwają poranne zniknięcia wielkoluda.

        Kiedy rozbili ostatni obóz przed dotarciem do celu i zajęciem się poszukiwaniem skarbu, zajadając się upolowanym przez siebie bażantem usłyszała dziwaczne pytanie, które padło z ust trytona. Przeniosła na niego wzrok znad ogniska i spojrzała na niego surowo i ze złośliwością. Widząc jednak wyraz jego twarzy sugerujący, że siedzi mu to cierniem w boku, jej spojrzenie złagodniało, a ona powstrzymała się od rzucenia kąśliwej uwagi na ten temat i potwierdzenie jego słów. Było to dla niego bardzo ważne, więc nie zamierzała go ranić przez swój komentarz. Chwile jej zajęło zanim się odezwała po tym jak przełknęła kęs, który wzięła.
        - Jesteś naiwny i lekkomyślny, działasz instynktownie zamiast się najpierw zastanowić nad swoimi czynami, ale na pewno nie jesteś głupi. - Odpowiedziała mu zgodnie z prawdą posyłając szczery uśmiech. Nigdy nawet przez moment tak nie pomyślała o swoim przyjacielu. - Głupota to pojęcie względne i nie mające żadnego ogólnego odniesienia do rzeczywistości. Jedni są głupi przez to, że nie umieją pisać, czy czytać, ale za do mogą mieć ogromną wiedzę na temat roślin, zwierząt, walki, rolnictwa i tak dalej. Inni mogą być nazwani głupimi bo nie umieją poradzić sobie z problemem, albo przetrwać w dziczy, ale za to mają ogromną wiedzę na temat historii, polityki albo etyki. Wszyscy są głupi z jakiegoś powodu, ale biorąc to pod uwagę okazuje się, że tak na prawdę nikt nie jest głupi, bo nikt nie wie i nie umie wszystkiego czyli jest to normalne dla ówczesnego społeczeństwa. - Wyjaśniła profesorskim tonem wielkiego filozofa. - Dlatego nie przejmuj się jeśli ktoś ci powie, że jesteś głupi. Uśmiechnij się wtedy i z dumą się do tego przyznaj, a później podsumuj stwierdzeniem, że nikt nie jest całkowicie mądry... Jeeeśli powiesz tak do jakiejś szychy, albo strażnika, radzę ci też od razu brać nogi za pas, oni są zbyt głupi, żeby to zrozumieć. - Podsumowała i wybuchnęła śmiechem spoglądając w stronę Zila, zaciekawiona czy podzieli się z nimi swoimi spostrzeżeniami na ten temat, czy się z nią zgodzi, a może zaprzeczy prawdziwości jej słów.

        Była pełna energii i dobrego samopoczucia, ponieważ wiedziała, że następnego dnia ich ciężka podróż dobiegnie końca i zostanie wynagrodzona.
Awatar użytkownika
Verden
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Verden »

Skąd przychodzą Verden i Yorgen

        Choć zazwyczaj z rzadka u elfa gościł uśmiech, tak im bliżej górskich szczytów, jego bądź co bądź upragnionego celu, coraz częściej widać było u niego pozytywny wyraz twarzy. Nie był to jednak uśmiech radości, ale satysfakcji, niezdrowej wręcz można by rzec, gdyż już wkrótce miała nadejść konfrontacja. Razem z krasnoludem szybko uwinęli się w drodze, na pewno tak szybko jak rywale, a może nawet i szybciej, jeżeli tamtych coś zatrzymało na trakcie. Co prawda, kilka rzeczy mogło pójść lepiej w podróży... Verden miał chociażby nadzieję, żeby zwerbować Lavena, który może nie jawił się jako ktoś potężny, ale i tak przechyliłby dodatkowo szalę zwycięstwa na stronę elfa. W końcu nie tak źle wywijał swoim mieczykiem. Ten jednak czmychnął, gdy tylko znalazł okazję, widocznie podróżnicy okazali się zbyt szorstcy, w rezultacie znów elf został sam z Yorgenem. Spędzili kolejne dni, tym razem już nie w ciszy, starając się, by nie było tak cicho i depresyjnie jak na poprzedniej części szlaku. Verden zadawał wiele pytań odnośnie krasnoludów, ich kultury, pochodzenia, co niejako go faktycznie ciekawiło, biorąc pod uwagę, że żyją oni na ziemiach pierwotnie należących do jego ludu, a także rodu. Sam, gdy był zapytany o swój lud, odpowiadał niezbyt ciekawie, przyznając się, że w zasadzie nie orientuje się w obyczajach lodowych elfów. O swojej rodzinie bądź pochodzeniu raczej milczał lub odburkiwał coś okrężnie. Niewiele miał do wspominania, a mimo tego, jak porządnym kompanem był Yorgen, wolał nie opowiadać mu o Znamieniu.
        O ile cel był blisko, tak czas mijał, a co szło w związku z tym, temperatura się podnosiła. Już kiedy trafił do Trytonii, zaczynało się lato, a teraz, po miesiącu, nieznośny żar bijący z nieba wręcz go dobijał, zmuszając do częstego zatrzymywania się, choćby na parę minut, przy źródłach, jeziorach i rzekach. Wystarczyło przemycie twarzy, zebranie wody, której pił na szlaku ogromne ilości, wlanie sobie zimnej strużki za kołnierz, żeby trochę odciążyć organizm, nieprzystosowany do ciepłego klimatu i Alarańskiego lata. Mimo wszystko, przeprawa szła jak po grudzie...
        W końcu dotarli, zatrzymując się u samego podnóża gór, najwyżej pół dnia drogi do celu. Już zmierzchało, żarzące słońce chowało się za horyzontem. Okolica nie była co prawda lasem, ale i tak nierzadko występowały drzewa czy krzewy, zasłaniając pole widzenia podczas marszu. Elf inaczej by tego nie dojrzał, ale teraz, kiedy zrobiło się już ciemniej, zobaczył światło płomieni, bijące wcale nie z tak daleka, nieznacznie za dwójką podróżników. Stali na linii między ogniskiem, a szczytami górskimi.
        - Mamy towarzystwo. - Syknął Verden, ściągając z pleców łuk i patrząc w stronę światła. Niewiele myśląc ruszył, zbliżając się cicho do potencjalnego obozowiska. Kto tam był, do końca nie wiadomo. Znaleźli już jedną bandę w lesie, która ostrzyła sobie zęby na skarb. Co prawda nieskutecznie, ale nie można było wykluczyć, że wielu innych też jest na tym tropie. Jakież było jego zdziwienie, gdy zbliżając się, ujrzał wóz, a dookoła niego trzy osoby. Dwie mu już znane. Czmychnął od razu w pobliskie krzaki, przywołując gestem swojego towarzysza, aby także się skrył. - Psia ich mać... Widzisz to?
        Od obozu dzieliła ich odległość prawie trzech sznurów, a może nawet mniej. Wzrok krasnoluda mógł nie dojrzeć twarzy postaci przy ogniu, ale nie było wątpliwości, jakiś cholerny obóz tam jest. Verden z kolei, dzięki swojemu pochodzeniu, widział doskonale, kto tam się zatrzymał. I absolutnie nie był zadowolony.
        - Poznaj swoich wrogów. - Szepnął do Yorgena, wzdychając. - Tryton to ten mały, lisołaczkę widzisz... Co to jest kuźwa za bydlak? - Wypalił, szeptem co prawda, nie zapomniał się, ale i tak słychać, a także widać po nim było mieszankę irytacji i zaskoczenia. Yve jakimś cudem, choć na pewno zalety fizyczne bardzo w tym pomogły, załatwiła sobie jakiegoś tęgiego osiłka do walki z nimi. Swoim wzrostem przekraczał półtora sążnia jak nic, co czyniło go wyższym niż Verden, do tego postury niedźwiedzia, mając biceps wielkości głowy elfa, mimo że ten do mało tęgich także nie należał. Do norda nawet nie próbował przyrównywać, gdyż kark pracujący dla Yve mierzył w wysokości i szerokości pewnie blisko dwa razy więcej, niż Yorgen. - No cóż... Zabawa nam się chyba skomplikowała. Przynajmniej tą dwójkę znam i wiem do czego są zdolni. Tamten mały jest magiem wody, ale jak dasz radę go podejść, to jeden solidny cios toporem i leży. Lis z kolei jest zwinny i przebiegły, ale nie da rady walczyć na długi dystans. Jak wyrzuci wszystkie noże, swoją bronią dasz radę ją spokojnie utrzymać na dystansie. Dodatkowo, możemy ich zaskoczyć jak będą spali. Problemem jest tylko ten bydlak...
Awatar użytkownika
Yorgen
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Yorgen »

Skąd przychodzą Verden i Yorgen

I znowu dwójka podróżników maszerowała ramię w ramię, coraz bardziej zbliżając się do celu. O ile wcześniej jedyną przeszkodą była grupa bandytów, tak teraz we znaki dawała im się również wysoka temperatura. Co prawda nie były to jakieś rekordowe upały, ale Verden, jak i Grom przyzwyczajeni byli do niższych temperatur, toteż postoje były znacznie częstsze niż wcześniej, a sam krasnolud zrobił ostatnią rzecz, jakiej można się po przedstawicielu jego rasy spodziewać. Zaczął narzekać na swoją brodę.
- Na wielkiego Waligórę...czuję się, jakby jaki zwierz czy co mi na mordzie przysiadł i grzał mnie złośliwie... - sapał, związując brodę rzemykiem. - Zaraz nie wytrzymam...
Pochwycił nóż i zanurzył łeb pod wodą. Chwilę tak spędził, rozkoszując się chłodem, ale krasnolud nie ryba i w końcu powietrza mu zaczynało brakować. Wyciągnął głowę i spojrzał w swoje odbicie w tafli wody.
- Brody nie ruszę, ale te kudły mogę... - mówiąc do siebie, złapał kępkę włosów i przystawił do nich ostrze. Szybkie cięcie i rude kosmyki wylądowały w jeziorku. Yorgen z wystawionym ozorem majstrował nożem przy czerepie, aż znaczna większość jego czupryny nie zniknęła. Na czubku ostał mu się jeno irokez. Krasnolud spojrzał na patrzącego nań w milczeniu elfa.
- No co? Tak czuję się piękny - zażartował Grom, po czym podniósł się z kolan. Zarzucił na plecy "Ślicznotkę" i duet kontynuował swój marsz. W przeciwieństwie do poprzedniej części podróży, ta minęła im na pogawędkach. Dyskutowali głównie o różnicach i podobieństwach swych ras. Yorgen zdawał sobie sprawę, że teraz gdzie obecnie mieszkają jego ziomkowie, kiedyś rezydowały Lodowe Elfy, ale do tego momentu traktował to bardziej jak bajkę, niźli fakt historyczny. Spotkanie jednego z nich w istocie odmieniło nieco jego pogląd. Rozmawiali tak, aż nie dotarli prawie pod samą górę.
- No, no...ładne tu macie widoczki - westchnął Yorgen, zadzierając głowę. - Jak na moje, to będzie dzień, może pół...
Zdanie krasnoluda przerwał syk towarzysza, który zaraz po tym ruszył przed siebie z łukiem w rękach. Grom postąpił podobnie, dobywając "Ślicznotki". Po kilku krokach również i on dostrzegł niewyraźny blask ogniska gdzieś przed nimi. Domyślił się, że jego elfi towarzysz widział znacznie więcej, toteż bez szemrania wykonał jego polecenie. Obserwowali obóz, skryci w krzakach, zupełnie jak kiedy Yorgen podglądał swoją sąsiadkę przy kąpieli. Tym razem jednak przyłapanie mogło się skończyć na kolejnym starciu, a nie na burze od rodziców.
- Rybka raczej nie stanowi problemu, a lisiczkę zawsze można spętać...gorzej będzie z tym mutantem. Masz jakiś konkretny plan, czy po prostu czekamy aż pójdą lulu i ucinamy łby?
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

- A... No tak... Masz rację... - powiedział cicho i głupio pokiwał głową. W głowie wciąż wirowały mu jednak natrętne, niedające się odprężyć myśli, kiedy usłyszał, że niby jego balia jest cięższa od jej ubrań.
- To jakieś kłamstwa, co ty wygadujesz? Przecież to te twoje bluzki, nie wiem ile ty ich tam masz, ważą z... Em... Dużo... - powiedział nie znajdując odpowiedniego słowa, po czym dodał kilka słów, a cienka strużka wody usłuchała go i zaczęła wsiąkać w lisi ogon niczym w gąbkę.

Kilka dni podczas podróży, kiedy to Yve postanowiła pojechać sobie na skróty było dość męczące, choć pewnie włochata góra mięsa miała gorzej niż on, bo nie mogła wylegiwać się w wodzie całymi dniami, taj jak właśnie Rubin. Lisołaczka czasem zabierała od niego wodę, a on ściągał ją z drzew wysuszając je, łamiąc, powalając i robiąc tym podobne rzeczy, ale uważając by nie przygnieść jakiegoś zwierzęcia. Jadł owoce i jarzyny zakupione przez lisicę, choć po kilku dniach zaczynały się lekko psuć i w obawie o swój słaby żołądek zmusił się do jedzenia mięsa.

Po tych upalnych dniach znowu wrócili na ścieżkę. Rzeka powitała ich z radosnym pluskiem, co tryton wykorzystał i zmienił wodę. Drzewa są może wystarczającym źródłem, ale czysta, chłodna woda z rzeki to jedna z rzeczy, których nie miał na co dzień. Jak to mówił jeden z przechodniów w Rapsodii: "W domu tego nie masz".

Następnie przejeżdżali przez bardzo dziwne miejsce, które zmiennokształtna nazywała Smoczą Przełęczą. Kazała być cicho, a tryton pomyślał, że naprawdę może zobaczyć smoka i rozglądał się nerwowo. Po jakimś czasie przebyli i ten odcinek drogi. Żadnego latającego jaszczura nie było jednak nigdzie widać.

Lisołaczka znowu postanowiła pojechać na skróty i znowu oddzielić ich od rzeki. Spostrzegł również, że Yve wymyka się gdzieś o świcie. Stwierdził w duchu, że wczesne wstawanie to nie jest jej bajka, ale nie chciało mu się ani wstawać, ani otwierać oczu, żeby to sprawdzić. Kiedy dowiedział się, że po jakimś czasie wraca, przestał zwracać na to uwagę. Może chciała być sama? Może robiła śniadanie?

Wysłuchał jej wykładu o głupocie i mądrości. Po czym wydał z siebie coś w rodzaju "A... Okej...", gdyż musiał chwilę poczekać, aby poukładać sobie w głowie ten ogrom słów i zrozumieć o co chodzi. Tryton zauważył, że lisołaczka zerka w stronę Zila. Rubin był zaskoczony jego obecnością, gdyż jeszcze przed chwilą wydawało mu się, że byli sami. Trochę zawstydziło go to i zastanawiał się co niedźwiedziołak mógłby powiedzieć na temat tego przejmowania się wszystkim. Nie mógł mu też oczywiście powiedzieć, że słyszy głosy w głowie, bo zapewne uznałby go za jeszcze mniej normalnego niż teraz. Swój wzrok zawiesił na płomieniu.
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

- Góry na północy są o całe niebo lepsze - zakpił Zil'vah, obserwując jak słońce leniwie dotyka szpiczastych szczytów i przesuwa się ku krańcom horyzontu. - Większe i bardziej majestatyczne, przykryte tak grubą warstwą śniegu, że trzech mnie zakryłoby od stóp po czubek głowy. Ziąb nie do opisania, stokroć groźniejszy niż dzikie zwierzęta - dodał, zerkając na rękojeść swojego miecza, zalegającego na koźle wozu i z niecierpliwością czekającego na użycie.
Całą podróż ostrze przeleżało w skórze, nie było bowiem potrzeby, by go używać. Mijane karawany i samotni wędrowcy nie byli zagrożeniem, a zbójeckie bandy unikały ich najwyraźniej jak ognia. Zil'vah wielokrotnie miał okazję słyszeć i czuć obecność osób trzecich, ale nigdy nic złego się nie wydarzyło. Powodem mógł być czarny niedźwiedź drepczący obok wozu za dnia oraz umięśniony kolos, spędzający wieczory na wartach. Czuwanie zmiennokształtnego zapewniało też bezpieczeństwo od dzikich bestii. W lasach nie występował większy drapieżnik od niedźwiedzia, chyba że był to demon lub potwór z najciemniejszych czeluści. Jego zapach odpędzał zatem większość osobników, w tym wilki, z którymi Zil nie chciał mieć do czynienia.

Podczas treningów Zil'vah wyrzucał z siebie złe wspomnienia i wszelkie myśli, zmuszając mózg do odpoczynku. W takie wieczory liczył się tylko miecz i pień drzewa, który był systematycznie uszczuplany o kolejne fragmenty pod siłą jego ramion. No i był jeszcze zapach Yve. Mężczyzna starał się nie zwracać na to uwagi, ale z każdym wieczorem było mu ciężej. Zdawał sobie sprawę z tego, że długo nie ukrywałby swoich wymknięć, a tłumaczyć się z nich również nie zamierzał. Mimo to obecność lisołaczki bardzo poprawiała mu humor. Przy niej Zil czuł się mniej sparaliżowany przez stres, raźniej myślał i zdawał się zapominać o bolesnej przeszłości.

Do rozmowy, jaka rozgrywała się pomiędzy Yve a Rubinem, niedźwiedziołak nawet nie próbował się wtrącać i z lekko spuszczoną głową patrzył w ognisko, chcąc zająć czymś myśli. Prawda była taka, że nie wiedział co powiedzieć, a do wniosków, które kobieta przedstawiła towarzyszowi on również doszedł i trzymał je dla samego siebie. Tryton był typowym działaczem, nie myślicielem. Nie potrzebował rozumieć, tylko usłyszeć zdanie innych. Nie kwalifikowało go to jeszcze do sługi, po prostu robił wszystko tak, jak czuł, w czym nie ma nic złego. Zil'vah nie raz tak postępował, by żyć. Nie musiał się zastanawiać nad racją, tylko działać. Od tego zależał jego kolejny dzień. Dopiero spotkanie z Yve uświadomiło mu, że dobrze jest mieć plan. Ona na przykład taki miała - zdobyć skarb.

- A co dalej? - zapytał, kiedy głosy tamtej dwójki ucichły. - Kiedy już zdobędziecie ten cały skarb? Nie znam się na tym, ale w mojej opinii to góry złota nie są nikomu potrzebne.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Wbiła wzrok w Rubina po jego odpowiedzi na jej wykład o głupocie i przymrużyła oczy z niezadowoleniem, że praktycznie nie skomentował wypowiedzi lisicy, ale zaraz westchnęła poirytowana. Przeniosła wzrok na Zil'vaha, ale i w jego postawie nie znalazła żadnego zaangażowania. Coś wisiało w powietrzu i bardzo jej się to nie podobało. Nie wiedziała skąd ta ciężka atmosfera nad ich głowami i spięcie u towarzyszących jej mężczyzn. Nie lubiła nie wiedzieć, dlatego z hardością i surowym spojrzeniem odezwała się do ich obojga.
        - Co jest grane? Coś o czym nie wiem? - zapytała pusząc ogon ze złości. Choć bardzo się starała nie mogła się powstrzymać i wbiła wzrok najpierw w trytona. Jej oczy lekko zaświeciły dzikim, złotym blaskiem jak u zwierzęcia w nocy i zaczęła się wwiercać swoją magią w jego głowę, ale zaraz pytanie niedźwiedziołaka zmusiło ją do przerwania tego.

        - Problem w tym, że są potrzebne, aby godnie żyć w tych czasach. - Odpowiedziała poważnie po dłuższej chwili namysłu, zerkając z dystansem na rybiego przyjaciela jakby przed chwilą powiedział jej coś niemiłego, choć nawet się nie odezwał. Nie dowiedziała się niczego konkretnego po wtargnięciu do jego głowy, ale nie wyszła z pustymi rękami, a mianowicie dowiedziała się o jakiś głosach, które go męczyły i myśl o nich teraz nie dawała jej spokoju. Ciekawość nie pozwalała lisicy zostawić tak tego, ale zatrzymała w sobie chęć zapytania o to otwarcie przy Zil'vahu, bo skoro do tej pory nic to tym nie wiedziała, sądziła, że Rubinento wolałby o tym nikomu nie mówić. No przynajmniej do tej chwili.
        - Kupię sobie coś ładnego i wynajmę najdroższy pokój w jednej z karczm, w której pracowałam. - Zaśmiała się podstępnie z rozbawieniem, chciała tym utrzeć nosa innym kurtyzanom, które przez zazdrość nią pogardzały i podkładały świnie, a także pracodawcom, którzy mieli czelność ją oszukiwać czy obcinać pensje. - I tak od miasta do miasta, aż mi się to nie znudzi, albo nie skończą mi się pieniądze. - Dodała radośnie, jej ton wskazywał na to, że nawet wtedy nie bierze pod uwagę osiedlenia się w jednym miejscu. Nie uznawała takich wartości jak dom czy rodzina, ponieważ nie miała ich od bardzo dawna, kiedy przybrany ojciec lisicy zabił z zazdrości i szaleństwa jej matkę, nawet jeśli nie była biologiczną rodzicielką Yve. Odpowiedziała Zilowi szczerze i zgodnie z tym co czuła, nie do końca rozumiejąc o co mu tak konkretnie chodziło. Nie uszło jej jednak obojętnie to jakim wzrokiem zaczął na nią patrzeć.

        Miała zamiar ze zmiennokształtnym o tym porozmawiać, podobnie jak z Rubinem na temat tych dziwnych głosów, oczywiście z każdym na osobności, ale najpierw chciała się odświeżyć i wziąć długą kąpiel. Pragnęła być czysta i pachnąca, kiedy będzie tańczyła na górze złota, u której podnóża Verden będzie opłakiwał swoją porażkę... Chociaż z jakiegoś powodu nie miała już takiego zapału do zdobycia skarbu, tym bardziej po swojej odpowiedzi na pytanie Zila. Nie chciała jednak o tym myśleć, bo zaraz przypominała sobie ponure miny i głębokie zamyślenie swoich towarzyszy.
        - Zostawiam was na moment samych, postarajcie się dogadać i nie pozabijać, a co najważniejsze uśmiechnijcie się jutro będziemy obrzydliwie bogaci. - Powiedziała radośnie wstając z ziemi, zadziornie przy tym musnęła swoim ogonem siedzącego obok niej trytona, a kiedy obeszła ognisko udając się w stronę lasu, przesunęła nieznacznie futrem z rudej kity po policzku zmiennokształtnego. Zatrzymała się jednak zaraz, gdyż usłyszała jakiś szmer. Spojrzała w stronę krzaków po swojej prawej, ale nic nie zrobiła myśląc, że to tylko jakiś zwierz. Odeszła w gęstwinę przybierając lisią postać. Nie miała pojęcia dlaczego, ale zawsze wolała spacerować po lesie w tej formie kiedy nikt nie widział, jakby to było dla niej wstydliwe tak, chodzenie w samej bieliźnie po mieście dla zwykłej dziewczyny (Yve by to nie przeszkadzało o ile miałaby z tego jakiś większy pożytek).

        Kasztanek w przeciwieństwie do niej nie zamierzał tego zbagatelizować i z czystej ciekawości zaczął się zbliżać w stronę Verdena i jego partnera, którzy siedzieli za smakowicie wyglądającym jagodowym krzaku. Koń prychnął zerkając z irytacją na siedzących przy ognisku samców lisicy, ale po chwili skupił się już tylko na krzewie. Ze smakiem oskubywał gałązki z soczystych listków i słodkich owoców.

        Yve tym czasem dotarła do pobliskiej rzeki, przez którą następnego dnia będą musieli się przeprawić i wróciła do ludzkiej formy. Nie chciała zamoczyć ubrań, choć nie miała ich jako zwierzę. Rozebrała się w weszła do wody najpierw się tylko relaksując będąc zanurzoną niemal pod samą brodę, a nawet pływając od czasu do czasu, czy też unosząc się na powierzchni leżąc na plecach i wpatrując się w gwiazdy. Miejsce było bardzo piękne i aż smutno jej się robiło, że jest tu sama, jednak zaraz się otrząsnęła z tego stanu, kiedy do głosu doszła ta jej część, która przez całe życie lisicy nie pozwoliła jej się złamać i posłusznie robić wszystko co jej kazano. Okres nauki w gildii skrytobójców się w tym przypadku nie liczył, choć wtedy zaczynała robić co jej się żywnie podobało i słuchać oraz wykonywać rozkazy wtedy kiedy sama uznała to za słuszne. Może przez swoją niezależność ciężko jej było nawiązywać nowe przyjaźnie, bo inni zazdrościli jej, że mogła robić co chciała i chodzić swoimi ścieżkami, a oni nie. Nie wiedziała ile w tym było prawdy, ale nad odpowiedzią postanowiła się zastanowić kiedy indziej, teraz musiała myśleć o swoich towarzyszy, których zorientowała się, że zostawiła na stosunkowo za długo samych sobie. Nie było jeszcze środka nocy, ale chciała z nimi porozmawiać i jeszcze się przespać.
Awatar użytkownika
Verden
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Verden »

        - Czekamy. - Odparł krasnoludowi. - Szczerze wątpię, by potrzebny był jakiś większy plan. Po prostu zobaczmy, czy nie nadarzy się niedługo jakaś okazja. Taka jak sen.
        Verden nie był sympatykiem atakowania przeciwnika z marszu. Choć gdyby to była sama lisołaczka i tryton, pewnie zaszarżowałby na nich już teraz, przy okazji bez wątpienia wygrywając. Jednak to zakrawałoby o inną sytuację, wtedy doskonale znałby skutki swojego ataku. Teraz jednak szachował go wielki bydlak, siedzący właśnie przy ognisku razem z ich rywalami. Był tą jedną przewagą, o której elf nie pomyślał, a która związała mu w tej chwili ręce. No cóż, pozostaje czekać...
        Dość szybko lisołaczka ulotniła się z obozu, kierując się w przeciwnym do nich kierunku, w stronę lasu. Czy chciała załatwić potrzeby, czy się umyć, nieważne, gdyż właśnie pomniejszała liczebność opozycyjnej drużyny. Teraz była okazja, by wziąć przeciwników z zaskoczenia, lecz Verden, zbyt zachowawczy, nie ruszył się z zarośli i miał nadzieję, że Yorgen także się nie wychyli i przeczeka moment. Może i szybko wygraliby potyczkę, gdyby ją teraz zaczęli, lecz łowca był ostrożny w stosunku do nieznajomego, starając się go jak najdłużej obserwować.
        Nie dane im było jednak długo chować się w spokoju. O ile cała reszta obozu nie zauważyła ich lub nie przejęła się cichym szelestem, o tyle przypałętało pod ich krzew Kasztanka. Cholernego konia Yve, który akurat tutaj dojrzał soczyste jagody. Gdy podchodził, elf nałożył strzałę na cięciwę, by móc w każdym momencie oddać strzał. Wiedział jednak, że wystarczy tylko jedno niefortunne drgnięcie, by zdradzić pozycję i narazić siebie oraz kompana na walkę, o której wygranej wcale nie byli pewni. Resztę czasu stał w bezruchu, obserwując jak wałach z każdą sekundą zbliża się. W pewnym momencie stanął praktycznie twarzą w twarz z łowczym, lecz jego uwagę pochłaniały w całości owoce. Verden patrzył na konia w strachu, starając się wpaść na jakikolwiek pomysł, jak zaradzić tej sytuacji. Wszak jedynie kwestią chwili było zauważenie rywali chowających się za, bądź co bądź niewielkim krzewem. Nerwy stawały się coraz większe...
        Nagle, jak grom z jasnego nieba, Verdena oświeciło. No tak, cholerny koń gada. Co prawda nie po ludzku, lecz Yve rozumie jego prychanie i odpowiada rumakowi w zwykłym języku, a ten wszystko kuma. Momentalnie, bez zastanowienia, nie zwracając uwagi, jak duży szelest wywołał, choć trzeba przyznać że nie odbiegał on od normy, puścił łuk i strzałę. A następnie, wolnymi już rękami, chwycił wałacha za pysk, przerzucając go bez problemu na drugą stronę krzaka, na ziemię, by był niewidoczny od strony obozu. Dla piekielnych mocy elfa nie był to problem. Przycisnął go do ziemi, trzymając pysk, aby ten nie pisnął zbyt głośno i szepnął do niego.
        - Znasz mnie, prawda? To teraz zawrzyj mordę, bo kiedy wydasz najmniejszy dźwięk, który miałby ostrzec kogokolwiek, skręcę ci kręgosłup, czy co wy tam konie macie. Rozumiesz?
        Biedny koń cicho zarżał, na znak że rozumie, z widocznym w jego oczach przerażeniem. Bądź co bądź znał Verdena i wiedział, do czego ten może być zdolny.
        - Bardzo dobrze Kasztanku. Wiesz... osobiście nic do ciebie nie mam, jesteś tylko pachołkiem Yve. Ale musisz z nami współpracować, żeby wyjść z tego cało.
        I tak z powrotem wrócili do bezruchu, tym razem z koniem leżącym za ich plecami, przytrzymywanym ręką przez elfa. Nie był w stanie sam wstać, a Verden położył go specjalnie, by nie był on widoczny zza krzaka. Byli w miarę bezpieczni z dwóch stron. Z jednej byli przysłonięci, a z drugiej... Cóż, można chyba śmiało założyć, że nikt normalny nie odważy się podejść do dwóch rosłych chłopów, siedzących w krzewie z wałachem.
Awatar użytkownika
Yorgen
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Yorgen »

Choć Yorgen wolałby z miejsca ruszyć na przeciwników, zdał się umiejętność planowania swojego towarzysza. Bądź co bądź, olbrzym grzejący się przy ognisku mógłby krasnoluda podnieść jedną ręką i spokojnie cisnąć nim o drzewo, jeśli rzecz jasna zdołałby przedostać się przez "Ślicznotkę". Tak więc rudobrody siedział i czekał, jak elf przykazał. W międzyczasie obozowisko opuściła kobieta, zapewne wspomniana wcześniej Yve - lisołaczka. Jednocześnie z nią, acz w nieco innym kierunku, od ognia odszedł koń. Najzwyklejszy z pozoru wałach. Powoli i spokojnie człapał w stronę kryjących się w krzakach mężczyzn. Grom obserwował poczynania druha i chociaż nie miał problemu z zabijaniem zwierząt, tak wpakowanie strzały między ślipia czworonoga wydawało się trochę niepoprawne. Elf rozumował najwyraźniej podobnie, gdyż w jednej chwili porzucił broń i chwytając konia za pysk cisnął nim za siebie. Yorgen omal nie wybuchnął gromkim śmiechem, widząc poczynania kompana. Uniósł się nieco, coby lepiej widzieć i słuchał jak Verden mamrocze coś do "oponenta".
- Gadające konie...kto to widział? - szepnął do siebie i wrócił do obserwowania obozu. Nic się jednak nie zmieniło. Rubineto i Zil'vah wciąż siedzieli przy ogniu, być może o czymś rozprawiali, być może tkwili w zupełnej ciszy. Tego brodacz już wiedzieć nie mógł. Wiedział za to, że w każdej chwili ich misterny plan (bądź jego brak) mógł być zniweczony przez dziesiątki różnych czynników, jak choćby wilki - w końcu siedzieli w cholernym lesie. Do tego dochodziły bandy zbójeckie, nagłe anomalie pogodowe, czy nawet nawracająca u krasnoluda zgaga. Dobrze, że piwa się ostatnio nie opił, bo ciężko by było usiedzieć w ciszy. Oczekiwanie to przypominało mu inną wyprawę, której przewodził. Celem jednak były odkrycia geograficzno-kulturowe, nie góry złota.
Wraz z grupą naukowców i najemników ruszyli hen daleko za Międzygórze, tam gdzie żaden cywilizowany krasnolud nigdy stopy nie postawił. Większość drogi przebiegała stosunkowo spokojnie, w końcu niskie temperatury w górach to codzienność. Trudności zaczęły się, kiedy nieświadomie weszli na terytorium jakiegoś plemienia. Mimo lat doświadczenia, nawet Grom nie zorientował się, że od dłuższego czasu nieustannie byli śledzeni. "Dzicy" wykazali się sprytem, organizując pułapkę doskonałą. Przed grupą poszukiwaczy ustawili przynętę, zwęglony powóz "rabowany" przez szabrowników. Kiedy Yorgen z ekipą skryli się w zaroślach, zupełnie jak teraz, od tyłu zbliżyło się do nich co najmniej trzydziestu dzikich. W wyniku tej wyprawy życie straciło dziesięciu krasnoludzkich naukowców i piętnastu jego współpracowników. Nie chciał i tym razem ponieść podobnej porażki.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Reakcja Yve na... Nic, była bezwzględna. Z powodu milczenia kompanii, dostało mu się w głowę. Spostrzegł, że lisica liznęła trochę myśli swoją mocą i natychmiast ją zablokował. W międzyczasie wyszeptał lub wydawało mu się, że wyszeptał "znam tę sztuczkę. Nie dasz mi rady", po czym spojrzał na nie najostrzejszym spojrzeniem jakie w życiu, rzucił.

Uratowała go bestia. Lekko się uśmiechnął, wyobrażając sobie Yve w ich karczmie, śpiącej na złocie i mającej swój własny, męski harem. Zastanawiało go, co zrobi z nim kiedy już osiągną złoty cel. Zaczął już w myślach budować, wyposażać i dekorować swój przyszły dom. Marzenia przerwała mu Yve, oświadczając, że zostawia ich samych. Przywykł już do towarzystwa niedźwiedziołaka. Na początku bał się, że ten go po prostu zeżre, ale z czasem to minęło. Postanowił zachować ciszę. Wstał i odszedł kawałek, by popatrzeć w gwiazdy. Jego oczy szybko przyzwyczaiły się do ciemności. Położył się na ziemi, żeby poczuć chłód bijący od ziemi. Po miękkiej trawie chodziły mrówki. Teren nie budził żadnych podejrzeń. Ten jednak usłyszał jakiś szum, a jego instynkty szybko wyostrzyły zmysły. Jego intuicja zdawała się krzyczeć "Coś się zbliża. Uciekaj!". Po chwili jednak stwierdził, że miał przynajmniej udawać zrównoważonego więc zaczął sobie wmawiać, że to pewnie tylko wiatr.

Wracał już do obozu, aby zaparzyć sobie zioła, które dostał od dziwnej naturiańskiej personifikacji. Choć nie chciał podważać umiejętności zmiennokształtnej, ale jej zielsko działało dużo słabiej. Przypominając sobie rytuał, sięgnął po swój rubin. Kiedy wziął go w ręce, ten zrobił się dziwnie gorący, a po chwili, naturianin puścił go. Kamień wypalił kępkę trawy. W górę uniósł się kłąb czarnego dymu. Upewniwszy się, że na pewno nie spali lasu, poszedł dalej. Pierwszym co go zdziwiło to Kasztanek. A w sumie jego brak. Rozejrzał się, nasłuchiwał chwilę, ale konika ni widu, ni słychu. Chętnie zapytałby Zil'vaha, czy ten go widział, ale umysł podsunął mu reakcję, która dość skutecznie go zniechęciła.
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

- Nie obraź się - zaczął gladiator, przeczesując palcami włosy i brodę. - Ale złoto to zbytek. Widziałem kiedyś na szlaku kompanię krasnoludów transportujących skrzynki pełne monet do swojej warowni. Były tak ciężkie, że musieli użyć wozu, który zepsuł się u stóp góry. Wtedy zaatakowały ich wilkołaki, a oni bali się tylko o swoje złoto. Zginęli dla paru złotych monet, które przykrył śnieg bowiem wilkołakom na nich nie zależało. Chciały się tylko najeść. Dlaczego więc twierdzisz, że jest ono potrzebne do luksusowego życia? Moim zdaniem złoto miesza w głowie. Można wieść tak samo bogate życie mając jedynie miecz i wiedzę, jak go używać. Las zapewnia wszystko od jedzenia po schronienie, a wygody można znaleźć nawet na kamieniu. Jestem tego najlepszym przykładem.
Po tych słowach niedźwiedziołak sapnął, nie przyzwyczajony do tak długich wypowiedzi, po czym zawiesił na moment wzrok w ogniu i uśmiechnął się do siebie. Wiele do szczęścia nie było mu potrzebne, potrafił przetrwać mając przy sobie tylko niezbędne minimum, które stanowił jego miecz. Brak koszuli i kieszeni w dolnej części ubioru, a także torby sprawiły, że Zil'vah wszystko zdobywał sobie na miejscu, w którym postanowi spędzić noc. Zbudowanie szałasu zajmowało mu kilka minut, a polowanie jako niedźwiedź jeszcze krócej. Po za tym żyjąc jako nomad z północy znał pojęcie wymiany towar za towar, pieniądze nigdy go, ani nikogo z plemienia, nie interesowały.

- Możecie podzielić się moją częścią - oznajmił bez ogródek, spoglądając na Yve i Rubina, kiedy lisołaczka znów wspomniała o byciu bogatym. - Jeśli oczywiście zamierzaliście uwzględnić mnie w podziale łupu. Ja tego nie potrzebuję.
Następnie coś miękkiego otarło się o policzek mężczyzny, który początkowo wziął to za wielkiego owada i już unosił dłoń, by go strącić. Szybko się jednak zorientował, że to ruda kita jego towarzyszki. Mięśnie zmiennokształtnego napięły się mimowolnie, gdy jego wzrok powędrował za kobietą i napotkał jej sylwetkę. W świetle ogniska i na tle ściany lasu Yve prezentowała się doprawdy zjawiskowo, nawet surowy umysł byłego gladiatora musiał przyznać, że jako kobiecie niczego jej nie brakuje. Długie nogi, smukłe plecy i wdzięk, którego brakowało niektórym niedźwiedzicom z jego plemienia. Zil'vah od dawna nie miał okazji spotkać równie dziewczęcej co niebezpiecznej kobiety, która nie okazywała strachu i świetnie radziła sobie po za cywilizacją. Przez głowę przeszła mu nawet myśl, żeby poznać ją bliżej, o ile ich drogi po zdobyciu skarbu nie zostaną rozdzielone.

Czując, że trwa to trochę za długo (w końcu co pomyśli sobie Rubin na widok pożerania wzrokiem Yve przez Zila), niedźwiedziołak powrócił do rzeczywistości, walcząc z dziwną chęcią pójścia za lisołaczką. Najwyraźniej było to spowodowane jej zachowaniem względem niego, kiedy potajemnie obserwowała jego treningi na dłuższych postojach. Nim jednak zdołał przekręcić głowę, przy ognisku nie było także Rubina. Zmiennokształtny dostrzegł go dopiero po chwili, wyróżnionego blaskiem księżyca na tle ciemnej trawy, pogrążonego we własnych myślach. Nie chcąc mu przeszkadzać, nie odezwał się nawet słówkiem, a jedynie okrążył obozowisko, by rozbudzić drętwiejące ciało.
- Coś się stało? - zapytał na widok powracającego trytona owianego czarnym dymem. Zil'vah nie znał się na magii, nie mógł więc zbytnio pomóc, ale zapytał z racji sytuacji, która robiła się coraz dziwniejsza.

Siedząc oparty o koło wozu, z mieczem nad głową, niedźwiedziołak przeszedł wzrokiem po otaczającej ich polanie, próbując zrozumieć te dziwne uczucie w żołądku, które wystąpiło zaraz po powrocie Rubina. Coś z tyłu głowy ciągle nakazywało mu czujność.
- Gdzie wasz koń? - zapytał nagle, zorientowawszy się, że nic od kilku minut nie prycha i tupie w sąsiedztwie ogniska. Czworonożny towarzysz Yve nie odstępował od nich nawet na krok, nawet wtedy, gdy nie był przywiązany do wozu. Zawsze dreptał w jego pobliżu skubiąc trawę i liście młodych krzewów.
- Zaczekaj tutaj - polecił trytonowi, zrywając się z miejsca.
Swoje kroki skierował od razu w kierunku, w którym zniknęła lisica, a na którą o mało co nie wpadł, nie dostrzegając jej w mroku.
- Jesteś - westchnął z ulgą, zdając sobie sprawę, że na widok Yve jego mięśnie znacznie się rozluźniły, jakby ktoś zdjął mu z barków ogromny ciężar. - Twój Kasztanek gdzieś zniknął - dodał najspokojniej jak umiał, a następnie zrobił krok w tył i przekształcił się w czarnego niedźwiedzia. W tej postaci jego węch był najwrażliwszy i wyniesiony ponad inne zmysły, więc bez trudu był w stanie wyczuć trop samotnego ogiera.

Po chwili Zil'vah człapał skrajem lasu, z nosem przy ziemi, co rusz go unosząc i dając znak towarzyszce, by za nim poszła.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Spojrzenie jakie Rubin rzucił w jej stronę zdenerwowało lisicę jeszcze bardziej, gdyż odebrała je jako rzucone jej wyzwanie. Fioletowe oczy zalśniły, zacisnęła zęby i obnażyła lekko końce swoich kłów sięgając dłonią do cholewy swojego buta, aby dobyć schowanego tam ostrza i postraszyć nim trochę Rybcię, która miała chyba za dużo much w nosie. Nic jednak nie zrobiła oprócz prychnięcia i obrażenia się na przyjaciela. Nie dość, że tryton coś ostentacyjnie przed nią ukrywał, to jeszcze miał do niej jakieś pretensje. Widocznie nagle stał się wielkim paniczykiem i zapomniał, że praktycznie od początku ich znajomości go broniła na wszelkie sposoby, albo chociaż udawało jej się zażegnać czy też załagodzić wiszące nad nim konsekwencje jego nieporadności i głupoty. Zaczęła się zastanawiać dla czystej ciekawości, kiedy zielonoskóry zaczął się zachowywać jak primadonna i zamierzała to sobie z nim rychło wyjaśnić, nie było jednak wątpliwości, że bardzo stracił w jej oczach, ale to akurat było na jego własne życzenie. Najwyraźniej ona nie była mu już do niczego potrzebna kiedy byli tak blisko upragnionego celu, a okolica była bezpieczna.

        - Wtedy by wyszło, że przez całe życie niepotrzebnie ciężko pracowałam za parę srebrników. - Wycedziła przez zęby przez kłębiący się w niej gniew względem naturiana, w którego wbijała równie surowy wzrok, a po chwili go przeniosła na niedźwiedziołaka wyraźnie się uspokajając. W końcu nie miała prawa wyładowywać swojej złości na gladiatorze, który nic złego nie rozbił jedynie siedział grzecznie przy ognisku i z nimi... A raczej z nią konwersował, bo wielce łuskowaty paniczyk uznał chyba, że omawiane przez dorosłych tematy są zbyt trudne dla jego rybiego móżdżka. Odetchnęła głęboko. "Skoro chce mieć przede mną tajemnice, to niech je sobie ma, ale beze mnie," pomyślała zamierzając udać się ze swoją częścią skarbu w przeciwną stronę do tej, w którą pójdzie tryton. - Niby masz rację, ale pustelnicze życie w środku dziczy nie wydaje się zbyt bezpieczne. - Uśmiechnęła się do niego z zakłopotaniem i wbiła zamyślone spojrzenie w płomienie tańczące w powietrzu.

        - Prawie całe życie mieszkałam w dużych miastach i przez to nie przepadam za długim przebywaniem z dala od cywilizacji. - Przyznała się z niemałą trudnością, nawet jeśli mała jej cząstka była szczęśliwa przez przebywanie z dala od zgiełku i intryg miasta, jednakże reszta Yve niemal wariowała w niej przez to, że od dłuższego czasu nie widzieli chociaż niewielkiej ludzkiej osady.

        To było bardzo frustrujące, a każdy wie, że najlepszym lekarstwem na ten stan jest dłuuuga i relaksująca kąpiel, na którą lisica postanowiła się udać. Odchodząc czuła, że Zil połknął przynętę i teraz nie mógł oderwać od niej oczu. Dawno tego nie czuła, tego, że skupia na sobie zainteresowanie mężczyzn i wzbudza w nich pożądanie, a sam fakt, że to właśnie niedźwiedziołak na nią patrzy, sprawiał jej niemałą przyjemność, dlatego też postanowiła się trochę podroczyć, więc zwolniła i specjalnie stawiała kroki tak by wprawić swoje ciało w zmysłowe, a nawet kuszące kołysanie.

        Chwila samotności i przyjemna kąpiel, w mało przyjemnej, bo zimnej wodzie, wystarczyły by dziewczyna w całości ukoiła zszargane nerwy i w miarę odpoczęła po męczącej wędrówce. Chociaż bardziej odpoczęła jej zadnia część, której mało brakowało, a nabawiłaby się odcisków przez ciągłe siedzenie na koźle. Naga dziewczyna wstała po kąpieli przechylając na bok lekko głowę aż cała kaskada niemal czerwonych kosmyków nie zwisała z jednej strony, po czym chwyciła je i wykręciła z nich nadmiar wody. Dopiero po tym wyszła na brzeg i zaczęła się ubierać.
        - Argh, czy wszyscy faceci chwili nie dadzą rady wytrzymać bez obecności kobiety? - warknęła poirytowana słysząc narastające odgłosy kroków, wkładając na siebie pośpiesznie wełnianą koszulę, jedynie wiązaną brązowymi rzemykami na dekolcie, a tych nie zdążyła odpowiednio zasznurować. Cieszyła się jedynie, że jej piersi były w większości zakryte. Odwróciła się i spojrzała na towarzysza, któremu miała właśnie wykrzyczeć w twarz reprymendę, jednakże oniemiała widząc przed sobą Zil'vaha. Jego pojawienie się nie wróżyło niczego dobrego.
        - Jak to znik... Rubin został tam sam?! - jęknęła zaniepokojona. Może i tryton ją ostatnio wnerwiał bardziej niż zwykle, ale wciąż uważała go za swojego najlepszego, albo raczej jedynego przyjaciela, a stąd brała się cała troska o niego. Chwilę jej zajęło zanim podjęła jakieś działanie, a zmiennokształtny w tym czasie przybrał formę niedźwiedzia i zaczął węszyć oddalając się powoli od niej.

        Yve skoczyła zgrabnie w jego stronę z wyciągniętymi do przodu rękami, które zmieniły się w rude, lisie łapy które do połowy miały ciemniejszy odcień brązu. Najzwyklejsza w świecie lisica chwyciła lekko zębami ucho czarnego olbrzyma u swojego boku i stając na tylnych łapach spróbowała oderwać jego nos od ziemi.
        - Kasztanka poszuka się później, trzeba iść prędko do obozu! - powiedziała z przejęciem do niedźwiedzia i ruszyła pędem do przodu, zwinnie, niczym zjawa sunąc między drzewami. Nie dała jednak zostać Zilowi w tyle i co jakiś czas dawała mu czas na dogonienie siebie. Wiedziała, że jeśli coś złego zdarzyło się w obozowisku podczas ich nieobecności to większe szanse będą mieli jeśli pojawią się tam oboje. Sama też od czasu do czasu węszyła za Kasztankiem i sprawdzając czy teren jest bezpieczny.
Awatar użytkownika
Verden
Szukający drogi
Posty: 36
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lodowy Elf
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Verden »

        Obóz rywali powoli się wyludniał. Najpierw siną w dal poleciała Yve, najprawdopodobniej łapiąc chwilę dla siebie. Poczucie bezpieczeństwa pozwalało jej na to, by zostawić swoich towarzyszy samych. Potem, od ogniska na chwilę odszedł tryton, co zdawało się być całkiem niezłą okazją na atak, lecz ten wcale nie oddalił się tak daleko, a poza tym gdyby chciał, mógłby na atak szybko zareagować. Najlepsze warunki trafiły się, gdy barczysty mężczyzna ruszył ile sił w nogach w tą samą stronę, w którą ruszyła nie tak dawno lisołaczka. Widocznie zdał sobie sprawę, że nigdzie dookoła nie słychać, jak koń rży albo tupie, choć nie połączył tego z przypuszczeniem, że to mogła być czyjaś wina. Nawet nie próbował przeszukać terenu dookoła obozu. Teraz Verden i Yorgen mieli ostateczną przewagę. Sam Rubin przeciwko im dwóm nie ma szans, a wcale nie muszą się mierzyć z resztą drużyny. Wystarczy, że opóźnią ich marsz.
        Elf podniósł z ziemi swój łuk, nałożył strzałę na cięciwę i w ciszy, powoli przygotowywał się do strzału. Pierwszym dźwiękiem, który przerwał nocny bezgłos, był głęboki wdech, a drugim świst strzały i trzask płomieni, które wywołane przez elfa, właśnie tańczyły na jej drewnianym promieniu. Grot wbił się precyzyjnie w koło wozu, który momentalnie zajął się ogniem. Następnie, elf wyszedł z krzaków, dając wyraźny znak krasnoludowi. Idziemy walczyć. Krocząc, Verden wypuszczał z łuku coraz kolejne strzały, każdą płonącą, zarówno w stronę trytona, jak i w stronę wozu. Jedna z nich wbiła się w drewnianą skrzynię, znajdującą się na wozie, z której od razu zaczęły zionąć jasne płomienie. Widocznie, zarówno drewno użyte do jej wykonania, a także zawartość, świetnie się paliły.
Awatar użytkownika
Yorgen
Błądzący na granicy światów
Posty: 17
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Krasnolud
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Yorgen »

Ręce świerzbiły krasnoluda jak nigdy. Niespokojnie gładził rękojeść "Ślicznotki", która pragnęła wbić się w czerep olbrzyma. Ku zdziwieniu Yorgena, ten momentalnie zerwał się na nogi i pognał za kobietą.
- Biedny tryton...tamci się pewno w krzakach migdalą, a on jak głupek sterczy... - zadrwił rudobrody. Wyobraził sobie, jak Yve wzdycha podczas miłosnych uniesień, kiedy jego fantazję przerwał świst, a potem pusty trzask. Krasnolud zobaczył swojego towarzysza w pozycji bojowej i zwrócił głowę tam, gdzie patrzył elf. Wóz przeciwników właśnie płonął wesoło, a Verden jak zahipnotyzowany szedł i miotał pociskami.
- No! W końcu coś się dzieje! - warknął Grom i wyskoczył z krzaków z uniesionym toporem. Kopnięciem zniszczył ognisko, "rozsypując" płomienie dokoła i tym samym dopełnił pandemonium, jakie rozpoczął elf.
- No chodź tu rybko! - krzyknął w stronę ostrzeliwanego przez Verdena trytona. - Dzisiaj w menu karp po krasnoludzku, haha!
Uniósł topór wysoko nad głową i z łoskotem opuścił na przeciwnika. Ten jakimś cudem zdołał uniknąć ciosu. Yorgen raz po razie wyprowadzał dewastujące ciosy, gotów w każdej chwili na kontratak. Chaos jaki rozgrywał się w obozie z pewnością dało się słyszeć w całym lesie, a bojowe okrzyki krasnoluda wcale nie pomagały.
Awatar użytkownika
Rubinento
Błądzący po drugiej stronie
Posty: 73
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Tryton
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Rubinento »

Rubin siedział, rozglądając się uważnie. Czuł napięcie w powietrzu. Nagle jego uwagę przykuł błysk. Wnet usłyszał świst i małe światełko błysnęło mu przed oczami. Mimowolnie powiódł za nim wzrokiem. Nagle wóz zaczął płonąć. Tryton poczuł strach. Natychmiast przyzwał swą energię.
- Wiha asendero - powiedział łagodnie, a woda zgasiła koło zanim na dobre zaczęło się palić. Naturianin raptownie obrócił się, gdyż usłyszał szelest i zobaczył ruch za sobą. Zobaczył dawnego kompana.
- Jasne, tylko ty mogłeś okazać się taką zdradziecką świnią. Po co to robi… - Rubin nie miał czasu dokończyć, bo elf nieustannie wypuszczał kolejne pociski, a w dodatku miał przyjaciela z jakąś przerośniętą siekierą.
- Yebaheri megedi! - krzyknął, a wóz pokryła wodna otoczka. Wiedział, że stracili bezpowrotnie jedzenie i arcymodne ubranka Yve. Wtem strzały zaczęły lecieć w jego stronę. Tryton odpierał je jak mógł, lecz do walki włączył się karzełek-drwal. Naturianin bardzo chciał wezwać pomoc lub uciekać, ale stwierdził, że sam się z nimi policzy, gdyż drużyna jest warta tyle, ile jej najsłabsze ogniwo. Musiał udowodnić coś przede wszystkim sobie, dlatego postanowił zostać i walczyć. Szabla zmaterializowała się w jego dłoni. Nagle poczuł mdłości i upadł, wymiotując brodatemu na buty. Po chwili zobaczył, że właśnie to uratowało mu życie gdyż karzełek zamachnął się na niego toporem. Widząc ogrom jego potęgi, tryton stwierdził, że nawet boska szabla będzie bezużyteczna w tym starciu. Przypomniał sobie o swoich morderczych atakach, chwilowo hamowanych przez kryształ.
- Nie widziałeś jeszcze co potrafię. Zginiesz w męczarniach. - Zagroził unikając jednego z ciosów i przekładając kamienie w naszyjniku. "Błagam, daj mi atak, proszę". Przez ściągnięcie kryształu ochronnego, znów zaczął mieć paranoję, co łatwiej wywoływało negatywne emocje. Po następnym zamachu toporem, jego organizm przeszedł w ten stan morderczego instynktu.
- Wiha kemachedi! - w jego rękach powstała przezroczysta kosa zbudowana z wody. - Wygląda niewinnie prawda? - spytał, po czym zamachnął się w krasnoluda i… Nie trafił. Siła ta jednak pociągnęła go i morski mężczyzna wylądował na ziemi.
Zablokowany

Wróć do „Góry Druidów”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości