ValladonWola Matki

Wielki rozległe miasto, skupisko ludzi, jak i innych ras. To miejsce odwiedza wiele istot, istot niebezpiecznych, magicznych ale także przyjaznych. Znajdziesz tu towary z całego świata, skarby i tajemnicze artefakty. Jeśli czegoś potrzebujesz znajdziesz to tutaj
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Wola Matki

Post autor: Kerhje »

Droga do przeznaczenia

        Jak długo trzeba iść, by w końcu odnaleźć cel drogi? Kiedy pozna się przyczyny dla których wyruszyliśmy, to co czeka nas na końcu wydaje się oczywiste. Ale tak nie jest. Jaskółka wyruszając w swą podróż, wie czemu to zrobiła. Nadchodzące mrozy i brak wystarczającej ilości jedzenia zmusiły ja do opuszczenia gniazda. Nie może jednak wiedzieć co czeka ją na końcu drogi. W rzeczywistości nawet nie zdaje sobie sprawy jaki obiera kierunek. Prowadzi ją wrodzone przeczucie. Tak jest dobrze. Po prostu. Niemniej, może być tak, że gdy złoży skrzydełka, pożre ją gryf. A może nawet nie dotrze do jego paszczy gdyż jeszcze w powietrzu zabije ją burza? Tego nie można przewidzieć. Nigdy nie zostaje nam wyjawione wszystko.
        Dwie córki jednej Matki wiedziały co mają robić. Nie miałyby jednak pojęcia co doprowadził je do tego momentu, gdyby nie wiara. Nie wiedziały również jak ich misja się skończy. Przynajmniej dla nich samych.

        Na horyzoncie malował się brzask, rozpalając niebo ciepłym blaskiem. Ogień życia rozgrzewał zmarznięte ciałka ptaszków, które odzyskiwały chęci do porannych pogaduszek. Każdy z nich pragnął opowiedzieć o swoim śnie, który był przygodą porównywalną do tych przynoszonych przez ptactwo wędrowne. Powietrze wypełniło się melodiami. Ale dwie dziewczyny nadchodzące od strony lasu nie miały czasu na docenienie ich kunsztu. Głowy zajęte były innymi myślami. Cel jasno jarzył się, jednak sposoby jego osiągnięcia pozostawały bardziej nieuchwytne.
- Hashiro – zagadnęła Kerhje, kiedy zbliżały się do bramy. Zaspani strażnicy przebudzili się dopiero w momencie, gdy krzaki zaszeleściły chowając w nich Władka. - Czy kiedykolwiek byłaś w Valladonie? Będziemy musiały odnaleźć czarodziejów w tym wielkim mieście, a nieszczególnie podoba mi się wizja informowania o tym wszystkich mieszkańców...
        Pustelniczka długo myślała nad słowami Hashiry, które wypowiedziała na zielonym moście. Powiedziała, że przybyła do Andurii, gdyż Zakon zlecił jej zadanie do wykonania. Właściwie chyba nic poważnego, ale wymagało poświęcenia czasu. Kapłanka nie posiadała żadnego wierzchowca, nie przemieszczała się też magicznie, więc z pewnością jej wędrówki zajmowały wiele czasu. Chociaż Kerhje nie wiedziała gdzie znajduje się siedziba Zakonu. Być może wcale nie tak daleko? Jakkolwiek nie było, pustelniczka miała nadzieję, że kapłanka dobrze zna Alaranię, a przynajmniej jej zachodnią część. To by wiele ułatwiło...
        Inna rzecz, która zapadła jej w pamięci to to jak towarzyszka nazwała Matkę – Krwawa Pani. Nie było to niespodzianką dla niewidomej dziewczyny, jednak słowa te wypowiedziane głośno przez samą członkinię Zakonu nabierały mocniejszego znaczenia. A trzeba przyznać, że imię to nie przywodziło jej na myśl dobrych rzeczy. Dlatego próbowała nie drążyć na razie tematu, choć była pewna, że kiedyś on powróci. Był zbyt istotny dla obu dziewczyn, aby go zignorować. Szczególnie w obliczu misji która je połączyła. Zlecona przez samą bogini, dawała nić, która pozwalała połączyć dwa różne światy. Matka objawiła się im obu, w tym samym czasie. A więc najważniejsze było to, że czciły tą samą siłę. I to co jest tu i teraz.
- Hej – zawołał jeden ze strażników. – Kto to widział, by panienki o tej porze wracały do miasta?
        Dziewczyny stały przed bramą. Była zamknięta choć już niedługo otworzy się dla pierwszych kupców, wędrownych artystów i wracających żołnierzy. Nie pomyślały o tym. Było zbyt wcześnie, aby tak po prostu zostały wpuszczone do środka.
- Kiedy brama zostanie otwarta? – spytała Kerhje, lecz jedyne na co mogła liczyć w zamian to zniesmaczone spojrzenie i wyszeptane w żarcie słowa, że dla lunatyków brama pozostaje zamknięta.
        Na drodze stanął drugi uzbrojony mężczyzna. Nieco grubszy do pierwszego i z pewnością niższy.
- Głupi, dokąd takie dziewczyny miałyby wracać w mieście? Od razu widać, że są z lasu. A przynajmniej ta jedna. Ta druga... To co innego – zwrócił się w stronę Hashiry, jakby uznał, że jest jedyną osobą wartą rozmowy. – Jak cię nazywają, pani?
Awatar użytkownika
Hashira
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 82
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Hashira »

- Oczywiście, że byłam w Valladonie - odpowiedziała Hashira, obserwując kota. - Kilka razy załatwiałam tam sprawy dla Zakonu. Lubię to miasto. Jest wielkie i gwarne, balansuje na pograniczu światła i cienia. Chodzi mi o to, że obok pobożnych kaznodziejów i uczciwych kupców można tam też trafić na wiele nie do końca legalnych interesów… W każdej dzielnicy znajdzie się coś ciekawego. Taka mieszanka przeróżnych kultur, ras i moralności. To hipnotyzuje i przyciąga, przynajmniej mnie. Trzeba być ostrożnym, a jednocześnie nigdy nie wiadomo, co człowiek zobaczy za rogiem. Jeszcze nie zdarzyło mi się stamtąd wyjechać z pustymi rękami.
Kiedy dotarły do bramy, Kerhje zwróciła się do strażników, lecz jej słowa spotkały się z niezbyt przyjemnym przyjęciem. Hashira zatrzęsła się ze złości, słysząc, jak zwracają się do jej towarzyszki. Jakby nie patrzeć, zdążyła polubić już tę rozczochraną pannę, a bezczelność mężczyzn była oburzająca. Dobrze, że póki co nie zauważyli ślepoty dziewczyny. Nie było sensu jednak wdawać się w pyskówkę z powodu urażonej dumy - teraz najważniejsze było, żeby dostały się do miasta. Kapłanka zsunęła z głowy kaptur i odrzuciła do tyłu burzę brązowych loków.
- Witajcie panie. Nazywam się Hashira. Ja i moja przyjaciółka odbyłyśmy bardzo długą i męczącą podróż. Czy moglibyście otworzyć bramę nieco wcześniej? Jedna chwilka i już byłybyśmy w środku - dodała szybko, widząc wahanie strażnika. Pochyliła się nieco, tak by nie dać mężczyźnie odczuć o ile wyższa jest od niego. Czerwony płaszcz skrywał również zbroję i szablę, nadając jej wygląd zwyczajnej podróżniczki.
- No nie wiem… Mamy zakaz otwierania bramy przed wyznaczonym sygnałem...na wypadek wtargnięcia...napastników. - Mężczyzna wyraźnie gubił wątek, wpatrując się w błękitne oczy Hashiry. Dziewczyna uśmiechnęła się miło, chociaż wszystko w niej wrzało, żeby skopać tyłek tego paskudnego typa. Zazwyczaj preferowała rozmowę niż rozwiązania siłowe, jednak zmęczenie i fakt, że były już tak blisko celu, zaczęło dawać jej się we znaki.
- Czy my wyglądamy na groźnych napastników? Proszę. Mój wujek będzie się bardzo martwił. To tylko chwilka dla takiego silnego człowieka jak pan, a dla nas to bardzo wiele znaczy. Przecież nie będą nas panowie trzymali tutaj cały ranek…
Wyższy strażnik spojrzał niepewnie na niższego.
- To tylko chwila. Wpuśćmy je.
Odwrócili się i już po chwili uchylili skrzydło bramy. Hashira objęła Kerhje ramieniem i szybkim krokiem przeprowadziła ją na drugą stronę.
- Dziękujemy panie. Nie zostanie ci to zapomniane! - zawołała, znikając z towarzyszką za rogiem.
- Wstrętny typ - burknęła pod nosem, upewniwszy się, że żaden z mężczyzn jej już nie usłyszy.

Miasto przywitało je leniwym spokojem, jaki unosi się w powietrzu zawsze przed przebudzeniem pierwszych mieszkańców. Błękitna cisza wypełniała uliczkę, którą ruszyły, dochodząc do niewielkiego placu. Zaspane ptaki poderwały się z miejsca, uciekając przed ich stopami. W oddali słychać było stukot podków pojedynczego konia. Mały, obdarty chłopiec drzemał na ławce, zwinięty w kłębek. Gdy się zbliżyły, uchylił oko i przewrócił się na drugi bok. Pluszcząca w fontannie woda dawała poczucie bezpieczeństwa. W tej godzinie bezruchu, kiedy było już zbyt jasno na jakiekolwiek złe występki, ale zbyt ciemno by rozpoczął się codzienny zgiełk, wydawało się, że czas stanął w miejscu. Jedynie czerwona plama płaszcza Kapłanki i lekko pochylona figura pustelniczki mąciły ten stan.
- Weszłyśmy boczną bramą, jedną z tych, które służą tylko pojedynczym podróżnym, a nie całym karawanom - zaczęła tłumaczyć Hashira, a jej głos brzmiał nieprzyzwoicie donośnie w otaczającej je ciszy. - Wystarczy, że przejdziemy kilka uliczek na wschód i dotrzemy do Gospody pod Białym Lisem. Jej właściciel, Tarron, to poczciwa dusza. Myślę, że znajdzie dla nas coś do jedzenia i kawałek podłogi do spania. Chyba tego potrzebujemy teraz najbardziej. Zmęczone i głodne i tak nic nie zdziałamy przeciwko…
Urwała nagle, wpatrując się w uliczkę po drugiej stronie placu. Ktoś zbliżał się w ich stronę. Być może byli to tylko przechodnie tak jak one, zbudzeni zbyt wcześnie, by włączyć się w pulsujący rytm miasta. Może piekarz i jego pomocnik nieśli pieczywo przygotowane do wypieczenia. Coś jednak mówiło jej, że nie powinny teraz ryzykować. Obecność Krwawej Matki w ich świecie na pewno nie pozostała niezauważona i nie wiadomo jakie złe moce mogły chcieć teraz pokrzyżować ich plany. Chwyciła Kerhje za rękę i pociągnęła w cień niewysokiej kamienicy.
- Czy mogłabyś wysłać Oczko i sprawdzić kto to?
Awatar użytkownika
Aruviel
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 121
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Anioł Ducha
Profesje: Uzdrowiciel , Mag , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Aruviel »

Aru noc spędziła w małej karczmie niedaleko Valladonu. Znała ją doskonale, tak jak jej właścicieli. Wiele razy się u nich zatrzymywała. W końcu zwiedziła już Alaranię wzdłuż i wszerz. Jako elfka znała trochę świata, ale dopiero jako anielica poznała go naprawdę. Gdzie to ona nie była, nawet Opuszczone Królestwo nie było jej obce. Ale teraz miała skrzydła, mogła poruszać się znacznie szybciej. Na początku nienawidziła swojej przemiany, nie chciała być zależna, a była, od Najwyższego i jego woli. To było dla niej przerażające, być pod czyimiś rozkazami. Początkowo robiła wszystko by wrócić do swojej dawnej postaci, ale to było niemożliwe. Umarła. Koniec i kropka. Nie odeszła do Matki Natury jak inne elfy, ale przemieniła się, nie wiadomo z jakiego powodu. Przez długi czas się nad tym zastanawiała, ale nawet w Niebiosach nie otrzymała odpowiedzi. Najwyższy nie był tak łaskaw by jej to wyjaśnić, zresztą nigdy go tak naprawdę nie spotkała. Nawet nie wiedziała, czy ktokolwiek kiedykolwiek go spotkał. Ale nie o tym... Aru zwiedziła cały znany jej świat. Alarania była jej domem, cała Alarania, bo tak naprawdę nie miała swojego miejsca na ziemi. Co czasem bywało frustrujące, tak nie mieć własnego domu, własnego kąta, zawsze karczmy, czy spanie pod gołym niebem. No może nie zawsze, bywało, że zatrzymywała się u przyjaciół, choć prawdę mówiąc większość z nich prowadziła własne gospody. Dzięki takiemu bywaniu poznała naprawdę wiele osób i znała wielu ludzi w miastach.

Obudziła się jeszcze przed wschodem słońca. Noc była zimna, ale pokój w którym spała był przytulny i ciepły, a ona miała do dyspozycji duże łoże i puchatą pierzynę, pod którą spędziła całą noc. Ignis leżała rozciągnięta na podłodze. Aru wstała, mimo że za oknem było jeszcze ciemno. Chciała dotrzeć do Valladonu o samym świcie. Nie mogła przelecieć nad murami miasta, bo miała ze sobą lwicę, ale znała kilku strażników i wiedziała, że jeśli spotka któregoś z nich to z pewnością wpuszczą ją do miasta bez problemu. Za pokój zapłaciła poprzedniego dnia, więc nie musiała się już martwić o poszukiwanie właścicieli. Ubrała się dosyć szybko i opuściła gospodę razem ze swoją towarzyszką.

Ignis biegła, a Aru leciała dość nisko nad ziemią obserwując przyjaciółkę i trzymając równe tempo. Mury wielkiego miasta wyłoniły się zza horyzontu. Na zewnątrz było jeszcze szaro, przez co mury warowni wydawały się znacznie ciemniejsze niż były w rzeczywistości. Zimny wiatr owiewał delikatną twarzyczkę anielicy. Kiedy znalazła się przy bramie wylądowała tuż przed dwiema strażnikami, którzy pilnowali porządku w mieście. Miała szczęście, jednym ze strażników był Gerard, znała go doskonale, był synem pewnej kobiety, karczmarki z Valladonu właśnie. Wysoki, postawny i młody mężczyzna od razu rozpoznał anielicę.
- Aru! - ucieszył się na jej widok. Aruviel uśmiechnęła się ciepło, składając skrzydła, by nie zawadzały jej przy podróży pieszo.
- Miło cię widzieć - odpowiedziała dziewczyna.
- Wiesz, że nie powinienem cię wpuszczać? - zaczepił ją strażnik.
- Ale i tak mnie wpuścisz - odpowiedziała mu blondynka.
- Żebyś wiedziała - uśmiechnął się młody mężczyzna. - Tylko nikomu ani słowa, pamiętaj - dodał jeszcze.
- I tak nikt by nic nie powiedział, aniołowie są tutaj mile widziani i dobrze o tym wiesz - powiedziała zaczepnie. Gerard tylko uśmiechnął się, spoglądną jeszcze tylko na drugiego strażnika i ustąpił drogi anielicy, otwierając bramę.
- Choć, Igni - rzekła Aru do lwicy, a ta posłusznie ruszyła za nią.

Weszły do miasta. Było tu niewiarygodnie cicho. Dzień dopiero budził się do życia. Ulice były jeszcze w większości puste. Zimny wiatr hulał pomiędzy budynkami. Słońce dopiero co miało wstawać zza horyzontu i budzić do życia wszystkich mieszkańców. Aru zamierzała odwiedzić pewną zielarkę, były przyjaciółkami i znały się od dawna. Nie miała akurat żadnej misji do wykonania, więc postanowiła odwiedzać starych znajomych, a przy okazji pomagać wszystkim, których napotka na swojej drodze.

Idąc jedną z ulic miasta dostrzegła dziewczynę w jaskrawym, czerwonym płaszczu. Obok niej szła druga kobieta, ubrana znacznie bardziej skromnie. Anielica miała wrażenie, że obie kobiety nie do końca wiedzą dokąd zmierzają. Kobieta w czerwonym odzieniu rozglądała się dookoła jakby czegoś szukała. Aru nie bojąc się konfrontacji przyspieszyła kroku. Ignis szła niedaleko za nią. Zatrzymała się na przeciw obu kobiet, oczywiście z chęcią pomocy.
- Przepraszam, może mogę jakoś pomóc? Znam dobrze miasto, może gdzieś panie zaprowadzić? - zagadnęła. Miała na sobie sukienkę w niebieskim, a właściwie błękitnym kolorze sięgającą za kolana i wykończoną białą lamówką. Sukienka była dopasowana w górze i rozkloszowana ku dołowi. Miała długie rękawy, a na ich brzegach wyhaftowano białe kwiatki. Podobnie wyglądał dekolt. Był półokrągły, wykończony białą, satynową lamówką, a wokół niego wyhaftowano białe kwiatki, konkretnie malutkie konwalie. Włosy miała rozpuszczone, a sięgały jej one aż do pośladków. Część blond pasm miała przerzucone na piersi. W tali przepasana była skórzanym pasem, przy którym wisiało kilka rzeczy, sakiewka, kołczan i magiczne światło. Na nogach miała białe, długie za kolano kozaki ze skóry.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Zanim pustelniczka przekroczyła bramę, stopy zakryła butami. Były one czymś w rodzaju zbroi. Jednak chroniły nie tylko przed dosłownymi, fizycznymi nierównościami terenu i tym co mogło się na nim znaleźć. Koźlęca skóra osłaniała również przed tym, czego nie można było dostrzec gołym okiem. Kerhje nie potrzebowała mieć sprawnych oczu, by dostrzegać różne aspekty życia miejskiego, od których – choćby symbolicznie – chciała się odgrodzić. Wiedziała jakie są te kamienne skupiska cegieł z ludźmi w środku. Miała pewne pojęcie na temat ich niebezpieczeństwa i brudu. Bywała w Meot, a w dzieciństwie w Elisii. Choć wtedy wszystko jeszcze było głównie fascynujące i pociągające, rodzice dbali o wszechstronną edukację swoich dzieci. Dodatkowo słowa Kapłanki, zamiast wzbudzić tę samą ciekawość, wprowadziły Kerhje w stan oczekiwania. Mimo że nowa kultura intrygowała, czekało się tylko, aż czar pryśnie, a pogłoski potwierdzą się.
        A jednak wchodząc miedzy rzędy kamienic i różnego przeznaczenia budynków... nic nie zapowiadało groźnego chaosu.
         Było cicho. Ludzkie głosy gdzieś się zapodziały. Nawet psy nie szczekały, czasem tylko miauknął kot. Na przykład ten szary, który raptem otarł się o nogę dziewczyny mrucząc. Wcześniej go nie zauważyła, jednak teraz, mając Oczko przy boku, zwróciła na niego uwagę. Ptak nie był szczególnie zadowolony, ale szczęśliwie futrzak wydawał się być o wiele bardziej zainteresowany właścicielką. Ta zatrzymała się na chwilę, wyraźnie pokrzepiona takim powitaniem. Puściła ramię towarzyszki, by pochylić się i pogłaskać zwierzaka. Tym samym zyskała sobie jego przychylność, choć z pewnością trochę jedzenia ucieszyłoby go jeszcze bardziej. Mimo to, Kerhje nie chciała, by kot po takim prezencie, zbyt optymistycznie podążał za nią i Hashirą. Kto wie co może je tu spotkać?
        Dziewczyny ruszyły dalej. Kerhje cieszyła się, że ma u boku kapłankę. Była zaradna, a to dodawało pewności siebie. Choć nie można było powiedzieć, że pustelniczka taka nie była. Nie, potrafiła walczyć o swoje, wymyślać sposoby radzenia sobie z nowymi sytuacjami, jednak czasem wiele ją to kosztowało. Innym razem zwyczajnie nie miała możliwości być całkiem samodzielna. Dotyczyło to głównie podróży i przebywania w nowych miejscach. Całe szczęście miała Oczko, dzięki któremu wszystko jakoś się toczyło.
        A w Valladonie była wczesna godzina. Ulice świeciły pustkami. Można było więc puścić pomocne ramię podróżniczki w czerwieni i pozwolić sobie na samodzielne poruszanie. Niewidoma dziewczyna trzymała gawrona blisko, by dokładnie widzieć drogę. I dzięki temu przemieszczała się dość sprawnie. Miło było odciążyć towarzyszkę. I słyszeć, że ma choćby zalążek planu. Tak oczywistego. Odpoczynek. To naprawdę by im się przydało. Całe szczęście znajomość świata Kapłanki pozwoliły im chociaż skierować kroki w odpowiednią stronę.
- Matka jest bardzo sprytna. – Uśmiechnęła się. - Specjalnie pchnęła nas w tę samą stronę, żebyśmy nawet nie pomyślały o działaniu oddzielnie. Gdyby tak więcej osób mogło doświadczyć tego samego...
        Pustelniczka zamyśliła się na chwilę. Rozmarzyła, pozwalając wyobrazić sobie miłość Matki kwitnącą w całej Alaranii. Zjednoczenie. Świadomość. Równowaga. Dziwna lekkość ogarnęła młody umysł. Dyskretnie wślizgnęły się do niego nadzieja i wiara we własne siły.
- Dobrze, że kogoś tu znasz. Odpoczynek bardzo nam się przyda. Oby tylko karczma miała stabilne fundamenty.

        Tak więc śpiący Valladon uspokoił myśli pustelniczki. Pomyślała nawet, że może różni się on od innych miast. Jakkolwiek nie było, cisza i spokój pozwalały poczuć się bezpieczniej. Dla niektórych... bardziej naturalnie. Niedługo jednak dane było się cieszyć spokojnym biciem serca. Raptem przyspieszyło, gdy pustkę ulicy przełamała kolejna postać. W głosie Hashiry słychać było ostrożny niepokój, dlatego też pustelniczka nie zadając pytań, od razu wysłała gawrona w stronę nadchodzącego.
        Gawron poderwał się, a Kerhje patrzyła wraz z nim ciemnymi oczyma. Czarne skrzydła załopotały. Przez chwilę widać było tylko ściany kamienic, gdzieś powyżej głów kogokolwiek z obecnych. Zaprawa kruszyła się, choć musiała jeszcze przez wiele lat utrzymać na sobie ludzki ciężar. Wiatr wyciągał jej okruchy które spadały na bruk poniżej. A po nim kroczyła postać. Gawron zrobił kółko i przysiadł na szyldzie pobliskiego zakładu szewskiego. Podczas krótkiego lotu zdołał zobaczyć, że postać to dorosły mężczyzna. Miał na sobie błękitną tunikę i lekką srebrną zbroję. Do tego talię opasał mu szeroki pas podtrzymujący krótki miecz. Na całość jednak narzucona była szara peleryna, nieco już wytarta i szczelnie osłaniająca ramiona. Mężczyzna wyglądał na kogoś ze straży. Kogoś ważnego, jednak skromne uzbrojenie nieco psuło ten efekt. Może więc wcale nie był jednym ze stróżów prawa? Taką myśl zdawała się potwierdzać brosza spinająca luźny kołnierz peleryny. Była dość duża. Złota i w kształcie elipsy. Okalała i utrzymywała mniejszą figurę w środku. Znak był prosty – słońce, jednak przedzielone krzyżem na cztery części.
        Obserwujący to wszystko gawron został odprowadzony wzrokiem. Nie było to jednak łagodne spojrzenie, nie było też zwyczajną rejestracją obrazu. Ciemne oczy dobrze wiedziały dlaczego patrzą na ptaka. Spotkały się z czarnymi koralikami gawrona i wydawało się, że nawet przeniknęły wgłąb małej główki. Jak gdyby przekroczyły jakieś drzwi. Kerhje poczuła się nieswojo, zresztą jej mały pomocnik również. Nakazała więc mu wracać, a sama gotowa była do szybkiej reakcji.
– Mam dziwne wrażenie, że wie dlaczego tu jesteśmy – szepnęła Kerhje, trzymając znów ramię towarzyszki. Podczas gdy tamta starała się niezauważalnie badać sytuację, pustelniczka zwrócona była w zupełnie inną stronę. Jej oczy były daleko.
        Kierując się dziwnym przeczuciem dziewczyny zawróciły, by skierować kroki w przeciwną stronę. W tym jednak momencie, gdy tylko się obróciły, wyrósł przed nimi anioł. Pustelniczka najpierw go usłyszała. Ciepłe słowa oferujące pomoc. Obróciła się w jego stronę i w ostatniej chwili, gdy jej zwierzęcy towarzysz wracał ze zwiadów, ujrzała, że mężczyzna z broszą staje. Był już na prostej drodze, blisko celu. Raptem jednak się rozmyślił. Odwrócił się na pięcie i odszedł. Dopiero wtedy patrząca dowiedziała się, kto stanął tuż obok.
        Była piękna. Wyglądała tak jak anioł powinien, według wyobrażeń Kerhje. Zupełne przeciwieństwo pustelniczki. Smukła istota o łagodnej twarzy. Niemożliwe wydawałoby się myśleć o niej źle. Dobro zdawało się z niej promieniować. Jej jasne, niesamowicie długie włosy cudownie komponowały się z miłą twarzyczką. Były najpiękniejszą ozdobą. Całość zaś okrywała misternie i bardzo estetycznie zdobiona sukienka. Kerhje zdała sobie sprawę, że zapomniała już o istnieniu takich cudów. Cała postać kontrastowała z ciemnym otoczeniem, choć młode promienie słoneczne, powoli wychylające się zza horyzontu zmieniały ten stan rzeczy. Ledwo widoczna poświata układała się wokół ciała anielicy. Lecz najpiękniejsze były skrzydła. Wielkie, białe skrzydła, o jakich można tylko śnić. Bo czy ten widok nie był zaledwie marzeniem?
"A może... może to kolejny znak?" pomyślała Kerhje, zdając sobie sprawę, że nie jest w stanie wypowiedzieć słowa. Zapomniała już o człowieku, przed którym się schowały. Nie była też w stanie pomyśleć niczego złego o piękności przed nią. Nie była czujna. Była zauroczona.
        W końcu jednak zebrała się w sobie, by cichutko odpowiedzieć na pytanie.
- Tak, prosimy... – lecz nie wyjaśniła gdzie dokładnie, za to w jej głowie brzęczała uprzejmość anielicy, która wydawała się być zesłana specjalnie, dla wyrównania, po mniej uprzejmym zachowaniu strażników.
        Wszystko zawsze zmierzało do harmonii...
Ostatnio edytowane przez Kerhje 6 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Hashira
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 82
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Hashira »

- Mam dziwne wrażenie, że wie dlaczego tu jesteśmy - szepnęła pustelniczka, kiedy gawron posłusznie poleciał na zwiady. Jej słowa zaniepokoiły Kapłankę. Czyżby magowie już dowiedzieli się o ich zamiarach? Nie dopytywała o nic więcej - na to będzie jeszcze czas. Zawróciły i prędko ruszyły w głąb przeciwległej uliczki. Nieznajomy dalej szedł za nimi. W ciszy coraz bliżej odbijały się echem jego kroki. Hashira poczuła jak ogarnia ją lekka panika. Była zmęczona, obolała i nie wiedziała, jak wypadną jej szanse w walce, gdyby musiała je obronić.
Nagle przed nimi pojawiła się druga postać, odgradzając je od drogi ucieczki. Dziewczyna uniosła wzrok, gotowa dojrzeć następnego mężczyznę w szarym płaszczu, jednak to co zobaczyła, sprawiło, że zamarła, kompletnie zaskoczona.
Stała oniemiała, a przez jej głowę przelatywały dziesiątki myśli. Najpierw smok, a teraz anioł?! Czy ten dzień może być jeszcze bardziej niewiarygodny?
Przyglądała się wielkim skrzydłom i jasnym włosom. Blask bił od idealnej twarzyczki, a w jej oczach lśniły ciepłe iskierki. Czy mogą istnieć ludzie jedynie dobrzy? To brzmi jak kompletne zaprzeczenie człowieczeństwa. Owszem, ona też całe życie starała się być dobra, nie była jednak naiwna.
Kapłanka nie wiedziała jak ani dlaczego powstają anioły. Historie którymi karmiła ją niańka opiewały eteryczne, opiekuńcze stworzenia, które chciały tylko i wyłącznie pomagać. Zawsze wydawało jej się to naciągane. Do niedawna anioły (tak samo jak smoki) były dla niej zresztą zwyczajną bujdą. Co za dzień!
Na domiar wszystkiego u boku kobiety stało przepiękne zwierzę. Wielka, biała lwica. Przez chwilę Kapłanka pomyślała, że ma omamy. A może to sprawka magów? Może zesłali na nie halucynacje, żeby spowolnić ich ruchy?
A jednak anioł postawiony właśnie w tym miejscu i chętny do pomocy? Wiele razy w czasie swoich podróży Hashira spotkała się z wolą Matki, która objawiała się w najróżniejszy sposób. Być może ta piękna kobieta była odpowiedzią na ich wołanie, wsparciem w wyznaczonej sprawie? Co prawda Kapłanka doskonale wiedziała gdzie iść, jednak postanowiła nie odtrącać wyciągniętej dłoni, przynajmniej na razie. Zwłaszcza że obecność nieznajomej skutecznie zniechęciła mężczyznę w szarym płaszczu. Być może wcale nie była wrogiem? Może Krwawa Pani w ten przewrotny sposób zsyłała im swoją pomoc?
- Tak, prosimy… - wydukała Kerhje, ewidentnie zachwycona nowym zjawiskiem.
- Witaj pani. Nazywam się Hashira, a to jest Kerhje (“Zabawne, już raz to dzisiaj mówiłam… Choć w znacznie gorszych okolicznościach.”) Zmierzamy do gospody Pod Białym Lisem. Czy mogłabyś nas tam zaprowadzić? - spytała uprzejmie Hashira. Mimo wszystkich obaw i obiekcji urok kobiety na niej również zrobił duże wrażenie. Z przyjemnością obserwowała jej płynne ruchy i lśniące w porannym słońcu pióra.
Szły eskortowane przez anioła (i lwa!) pustymi uliczkami, a nieśmiały poranek wypierał senność świtu. Czuła się niemal nierealnie - jakby to wszystko było snem. Może zaraz obudzi się w chatce Vetery, a kociołek będzie wesoło bulgotał na ogniu? Z nostalgią pomyślała o tej szalonej staruszce i poczuciu błogiego spokoju, jakie ogarnęło ją w małej izdebce. “Mam nadzieję, że z tą starą wiedźmą wszystko w porządku”, westchnęła w duchu. Wtedy wszystko było dużo prostsze. Nie wiedziały jeszcze o poważnej sprawie, jaka stanie się ich udziałem. Były tylko trzema kobietami w lesie.
Nagle kątem oka dostrzegła błysk metalu w uliczce obok. Za rogiem zniknął strzęp szarego płaszcza. Po chwili pojawił się znowu. Mężczyzna ich śledził! Kerhje miała rację! Z jakiegoś powodu wiedział kim są lub dokąd zmierzają. Kapłanka położyła dłoń na ramieniu anielicy, prosząc gestem by na chwilę się zatrzymała.
- Posłuchaj… Od placu śledzi nas zakapturzony mężczyzna w szarym płaszczu. Znasz jakieś miejsce gdzie mogłybyśmy go zgubić? Musimy odpocząć po podróży, ale przede wszystkim chciałybyśmy nie rzucać się w oczy.
Awatar użytkownika
Aruviel
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 121
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Anioł Ducha
Profesje: Uzdrowiciel , Mag , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Aruviel »

Aruviel była uosobieniem piękna i anielskości. Blond włosy, które kiedyś były ciemne, potem rude, z każdym rokiem bycia aniołem jaśniały, Aru zastanawiała się nawet nad tym, czy kiedyś zupełnie nie stracą koloru i nie staną się białe. Od wielu miesięcy była blondwłosa i zdążyła się już przyzwyczaić do tego koloru, a nawet go polubiła. Jasne pukle, lekko kręcone na końcach ładnie współgrały z jej cerą i dopełniały wrażenia czystego dobra jakim promieniała. Aru nie ukrywała swojej rasy, w końcu z daleka było wiadomo kim jest. Jej śnieżnobiałe skrzydła lśniły w promieniach nawet porannego słońca. Aura od razu zdradzała kim jest i nawet nie mogłaby uchodzić za fellariankę, choć w końcu oni też mieli skrzydła. Czasem starała się kryć swoje anielskie atrybuty pod płaszczem, ale wyglądało to raczej komicznie, bo tak wielkich skrzydeł nie dało się po prostu przykryć i udawać, że ich nie ma. Marzyła jej się zdolność ukrywania białych piór. Widziała, że aniołowie światła to potrafią, ale ona była tylko aniołem ducha. Co prawda spotkała kilku takich ze swojej rasy, którzy też to potrafili, ale jednak i mimo wszystko aniołowie światła mieli więcej mocy niż ci, którzy umarli i stali się istotami niebiańskimi. Nie czuła się pokrzywdzona, po prostu miała marzenia, jak każdy. Nawet niebianie je mieli, a końcu w ich wnętrzu kryło się więcej człowieczeństwa, niż w nie jednym zwykłym przedstawicielu rasy ludzkiej.

- Jestem Aruviel - przedstawiła się dziewczyna, a jej imię mogło zdradzać, że nie jest aniołem od urodzenia. Została stworzona, nie narodziła się w Planach Niebiańskich. Jej imię było typowe dla elfów, zwłaszcza tych leśnych z terenów środkowej Alaranii, ktoś kto znał tę rasę, łatwo mógł się domyśleć, że nie od początku była aniołem.

- Zaprowadzę was - odparła. Wiedziała, gdzie znajduje się karczma Pod Białym Lisem. Znała jej właściciela, słabo, raczej z widzenia, ale rozpoznałby go na ulicy bez problemu. Ruszyły szeroką drogą w stronę północnej części miasta. Mimo wyczulonych zmysłów Aruviel nie dostrzegła niebezpieczeństwa w postaci śledzącego ich żołnierza. Szła spokojnie, obok niej kroczyła Ignis i dwie kobiety. Nagle Hashira zwolniła kroku i odezwała się znów do Aruviel. Dziewczyna spojrzała po obu kobietach. Dopiero teraz zauważyła, że Kerhje była niewidoma, jej oczy były inne i wpatrywały się w jeden punk przed sobą, mimo że Aru była odwrócona do nich bokiem. Zastanawiała się jakim cudem kobieta tak sprawnie porusza się po nierównej, brukowanej drodze. Co prawda trzymała się swojej przyjaciółki, ale mimo wszystko...

- Musimy przede wszystkim coś zrobić z tym płaszczem - stwierdziła stanowczo blondynka. Płaszcz Hashiry był krwistoczerwony i rzucał się w oczy nawet z bardzo daleka. Musiały znaleźć coś czym mogłyby go przykryć, najlepiej czymś szarym, co wtapiałoby się w mury budzącego się miasta. Ale w tej chwili nie miały czasu szukać porzuconego skrawka materiału, który mógłby zasłonić rażący w oczy materiał okrycia kapłanki. Aru odwróciła się na moment, ale nikogo za nimi nie dostrzegła. Wierzyła jednak słowom kobiety, że ktoś ich śledzi. W jej umyśle od razu pojawiło się pewne rozwiązanie. Znała niedaleko karczmę, gdzie mogłyby się ukryć.

- Szybko - pośpieszyła dziewczęta i dziarskim krokiem ruszyła przed siebie, po czym odbiła w prawo, w wąską uliczkę. Odwracała się od czasu do czasu, by sprawdzić, czy kobiety idą za nią. Przeszły wąskim traktem do szerszej drogi. Przecięły ją i znów znalazły się w uliczce, gdzie domy były bardzo blisko siebie. Pomiędzy oknami wisiały sznurki, a na nich powieszono wyprane rzeczy do schnięcia. Aru zauważyła, że na jednym ze sznurków wisi szare prześcieradło, a obok niego wąskie, brązowe spodnie. Zapewne pranie należało do jednego właściciela. Sznurek wisiał na tyle nisko, że spokojnie mogła dosięgnąć i prześcieradła i spodni. Zatrzymała się na moment i chwyciła za sakiewkę, w której trzymała pieniądze. Wyciągnęła z niej kilka monet i wsunęła do kieszeni wiszących spodni. Potem zerwała szare prześcieradło. Nie kradła, nie potrafiłaby, ale było im potrzebne okrycie dla Hasihiry. Dlatego wrzuciła pieniądze do kieszeni spodni, żeby właścicielka prania mogła odkupić sobie zabraną rzecz. Niebianka zamachnęła się i okryła czerwony płaszcz kapłanki prześcieradłem.
- Musisz się wtopić - powiedziała cicho, ale nie wdawała się w większe dyskusje. Ruszyły dalej schylając się pod wiszącym między domami praniem. W końcu wyszły z wąskiej uliczki i znalazły się na znacznie szerszej drodze.

- Już blisko - oświadczyła dziewczyna. Przekroczyli po raz kolejny szerszy trakt, lecz tym razem zabłądziły w ślepą uliczkę, na której końcu znajdowała się brama. Aru wiedziała, że jest otwarta. Wielkie drewniane odrzwia ustąpiły gdy tylko niebianka nacisnęła na starą, zardzewiałą klamkę. Znalazły się na dużym podwórzu. Wokół niego znajdowały się budynki gospodarcze. Było to zaplecze pewnej dużej karczmy. Aru znała je doskonale. Nie chciała wchodzić frontowymi drzwiami, gdyż byłoby to zbyt oczywiste, poza tym wejście do samej karczmy znajdowało się na sąsiedniej ulicy. Anielica wraz ze swoją lwicą przeszły przez podwórze i stanęły przy wielkich drzwiach do starej stodoły. Aru pchnęła je i wpuściła dziewczęta do środka. Wewnątrz było dość ciemno, ale nie mogły zapalić pochodni, w końcu chodziło o to by się ukryć. W stodole nie było zwierząt. Boksy dla koni znajdowały się w pomieszczeniu obok. Tutaj gromadzono tylko zapasy i siano.
- Nie jest tu zbyt wygodnie, ale jak na razie powinno wystarczyć - odezwała się kobieta zamykając za Hashirą i Kerhje drzwi stodoły.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Szła jak zaczarowana, choć dla patrzących z boku, pewnie zawsze tak wyglądała. Teraz jednak jej kroki były pełne entuzjazmu i magicznie nastrojone. Jak gdyby właścicielka nie bardzo przejmowała się otoczeniem, ale to nie przysparzało jej większych problemów. Brukowane podłoże i jej potencjalne przeszkody nagle jakby przestały istnieć. Najważniejszy był niespodziewany ratunek w postaci anielicy i równie wspaniałej lwicy u jej boku. Dziewczyna spostrzegła zwierzę dopiero po chwili. A właściwie zrobił to Oczko, kierując spojrzenie w końcu na coś innego niż jasnowłosa. Lwica była piękna. Jej biała sierść delikatnie falowała przy każdym ruchu. Wyglądało to tak lekko. Wydawało się, że na żadnym z włosów nigdy nie osiadał brud. Do tego wielkość zwierzęcia i jego pewne ruchy wywierały wrażenie. Lwica była bardzo dostojna.
        Kerhje pomyślała, że zwierzęta mają niezwykłą intuicję i doskonale wyczuwają inne żyjące istoty. Jeśli ta lwica była uosobieniem siły i dobra, to taka sama musiała być właścicielka. Ruchy obojga, spojrzenie mokrych oczu, wydawały się być pozbawione skazy złej intencji. Jakby krew nie istniała.
        Przeczucia jakby były potwierdzane z każdą chwilą. Nic nie wskazywało na złe zamiary istoty, która pojawiła się... tak nagle i nieoczekiwanie. By pomóc. Niemniej, kiedy zaufawszy jej dwójka towarzyszek ruszyła dalej, szybko okazało się, że nie mają do czynienia z czystym tworem Prasmoka, pierworodną córką Matki Natury. Nie. Anielica okazała się być „ludzka”. Może mniej, może bardziej, ale wciąż w jakiś sposób należała do tych niewiele znaczących istot ziemskich. Cokolwiek to znaczyło.
        Imię. Aruviel to elfickie imię, co do tego nie było pewności. Czy najczystszy anioł, od początku znający wyłącznie anielskie życie, mógłby tak się nazywać?
        Potem ta sytuacja z prześcieradłem. Zabawne rozwiązanie. Konieczność zmusiła do czynu raczej nie pochwalanego (i chyba nie do końca w stylu Hashiry), jednak nie zabrakło też zadośćuczynienia. Ciekawe, czy właściciel znajdzie monety?
        Na koniec pomysł z ukryciem się w stodole. Czy to wszystko nie było tak... przyziemne? Aruviel musiała dobrze znać realia szarych istot, świat Alaranii, zasady rządzące społeczeństwem. Oczywiście, aniołowie zawsze muszą wiedzieć wiele. Jednak... Pustelniczce wydawało się zawsze, że różne sprawy załatwiają w bardziej... anielski sposób. Efektowny i nieoczekiwany. Jakkolwiek nie było – pomoc została zapewniona. Być może nawet skuteczniej, niż gdyby wśród kolorowych ogni zniknęły gdzieś, by pojawić się w innym miejscu i z pomocą skinięcia dłonią rozprawić się ze wszystkimi problemami. To było najważniejsze.

        Szary kot podążał za nimi. Szedł blisko pustelniczki, czasem tylko zerkając na Hashirę. Anielica jakby nie wywarła na nim wrażenia. Zresztą chyba był nieco oburzony obecnością tak wielkiego kota obok i wolał odgrodzić się od jego świata. Po pewnym czasie wyprzedził grupkę, jakby wiedział już dokąd zmierzają. Szybko jednak okazało się, że tak naprawdę i jego coś prowadziło. Kocie zmysły zarejestrowały popiskiwanie i kuszący zapach. Brązowa mysz wprawiła drobne, zwinne łapki w ruch. Pojawiła się nagle i równie szybko zyskała osobistego łowcę. Kot przyczaił się i wkrótce zniknął za drzwiami stodoły, gdzie po chwili pojawiły się też trzy dziewczyny.
        Dopiero teraz miały chwilę na zastanowienie się. Odczekają tu jakiś czas, by mieć pewność, że są bezpieczne. Choć właściwie czy mogą mieć pewność, że zgubiły mężczyznę w zbroi? Czy może zrezygnował on z podążania za nimi? Czego właściwie mógł chcieć? Przez umysł niewidomej przemknęła myśl, że może wcale nie miał złych intencji. Możliwe. Jednak coś niezrozumiałego podpowiadało dziewczynom, że nie powinny mieć z nim do czynienia. Nawet jeśli nie zrobiłby im krzywdy, mógłby skutecznie utrudnić misję.
        Oczko nie musiał zastanawiać się nad takimi kwestiami. Poderwał się z nadgarstka właścicielki i usiadł na belce stropowej – jego zwyczajowym miejscu. Stamtąd miał dobry widok na wszystko. Na przykład na zapasy, wśród których znalazły się również kąski odpowiednie dla dużego ptaka, jak on. Kerhje w tym czasie, wyciągając nieco ręce przed siebie, odszukała jakiegokolwiek miejsca, na którym mogłaby usiąść. W pobliżu znalazła worki, z zawartością, której nie była w stanie zidentyfikować. Najważniejsze, że były stabilne. Przysiadła więc lekko na nich, torbę kładąc na kolanach i westchnęła głęboko. Była zmęczona.
        Powieki przysłoniły oczy - i tak bezużyteczne. W powietrzu czuć było intensywny zapach zwierząt i siana. Dawno już go nie czuła. Dawał jej jednak dziwne poczucie bezpieczeństwa. Poza odległym posapywaniem koni i hałasem uganiającym się za myszą czworonogiem, nie słychać było niczego. Jakby naprawdę nie znajdowały się w mieście. A przecież wkrótce ciężko będzie usłyszeć własne myśli i Kapłanka będzie mogła delektować się prawdziwym Valladonem. Teraz wciąż były klarowne. Po pierwszej fascynacji, Kerhje w końcu mogła rozsądniej pomyśleć o sytuacji, w której się znajdowała.
- Dlaczego nam pomagasz? – spytała jasnowłosą. – Przecież nie wiesz kim jesteśmy.
        Czekając zaś na odpowiedź postanowiła nie być bezużyteczna. Kiedy kot nagle pojawił się w pobliżu, chwyciła go raptem, narażając się na ostre pazurki. Bez problemu jednak uspokoiła schwytanego, wnikając w jego umysł i delikatnie głaszcząc po głowie. Ale połączyła się z nim tylko na chwilę. Nie on był celem. Ważniejsza była myszka. Pustelniczka odszukała jej obecność, by po chwili delikatnie wślizgnąć się pomiędzy przerażone, spłoszone myśli. Umysł gryzonia wbrew pozorem nie był tak prosty do kontrolowania. To przez odmienność od innych istot. Był bardzo prosty, ale wszystko działo się w nim niezwykle szybko, zdecydowanie, odruchowo, z innej perspektywy... po mysiemu. Mechanizm działania tego małego ciałka był inny od ludzkiego czy kociego. Dla tych, którzy nie mieli odpowiedniego doświadczenia, mógł wydawać się przez to chaotyczny. Ale Kerhje często miała do czynienia z takimi stworzeniami. Wiedziała jak funkcjonują ich myśli i wkrótce wykorzystała to, by brązowy kłębek wyprowadzić ze stodoły i zbadać otoczenie.
        Było pusto. Nigdzie nie widać było ani właścicielka stodoły, ani karczmy, ani tajemniczej postaci. Nie zaszkodziłoby jednak sprawdzić dokładniej. Myszka wślizgnęła się więc do pobliskiej karczmy, z zamiarem przejścia na drugą stronę budynku.
Awatar użytkownika
Hashira
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 82
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Hashira »

        Kapłanka spojrzała na anielicę zaskoczona. Nie sądziła, że jej płaszcz rzuca się w oczy bardziej niż skrzydła lśniące niczym świeży śnieg czy biała lwica. Skoro jednak poprosiły kobietę o pomoc, konsekwentnie postanowiła podążyć za jej radą. Wiedziała, że Matka nie będzie jej miała za złe ukrywania symboli przynależności do Zakonu, zwłaszcza, że robiła to w słusznej sprawie. By służyć Krwawej Pani musiała być żywa. Martwa na nic się jej nie przyda.
        Już przymierzała się do zdjęcia peleryny, kiedy Aruviel chwyciła suszące się na sznurku, szare prześcieradło. Zobaczyła jeszcze jak kobieta wrzuca do kieszeni spodni garść monet. Zadośćuczynienie? Faktycznie była prawym stworzeniem. Potem widoczność przesłonił jej materiał, który został bezceremonialnie zarzucony na jej głowę i plecy. Przystanęła na chwilę, tracąc orientację i poirytowana uniosła rąbek w górę. Coś takiego! Prześcieradło mimo prania wydzielało niezbyt przyjemną woń zbyt wielu ciał ściśniętych w ciasnej izbie. Już miała wyrazić swoje oburzenie, kiedy z wąskiej uliczki wyszły na okrągłe podwórze. Anielica pchnęła ciężkie drzwi i wpuściła je do zalanego półmrokiem pomieszczenia. Pachniało sianem, ale było zbyt cicho jak na stajnię. Pewnie trafiły na magazyn.
        Hashira z ulgą zrzuciła z ramion materiał. Było w nim duszno i ciężko się oddychało.
- Następnym razem przykryj nim swoje skrzydła - fuknęła, poprawiając włosy. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że najprawdopodobniej zgubiły pogoń. Na zewnątrz panowała cisza. Nie chcąc być niewdzięczną, podziękowała za pomoc.
- Dlaczego nam pomagasz? Przecież nie wiesz kim jesteśmy - powiedziała pustelniczka. Hashirę też to zastanawiało. Rzadko kiedy spotykała ludzi, którzy bezinteresownie pomagali innym. A z drugiej strony Aruviel była aniołem. Powinnością aniołów było chyba pomagać?
- Gdzie jesteśmy? - spytała półgłosem kapłanka.
Rozejrzała się dookoła. Kerhje trzymała na rękach szarego kota, a wyraz jej twarzy był nieco nieobecny. Czyżby znowu używała umysłu zwierzęcia do obejrzenia otoczenia? Bardzo mądrze. Hashira usiadła na związanej sznurem beli siana, odpięła płaszcz i schowała go do torby. Przez chwilę w milczeniu wpatrywała się w anielicę i jej białego lwa. Ile mogły jej powiedzieć?
- Jak daleko jest stąd do Białego Lisa? Trochę straciłam orientację - dodała, wskazując leżące na ziemi prześcieradło. Zmęczona rozmasowała kark i strzeliła palcami. Z powodu małej ilości snu i ciągłego napięcia ostatnich godzin zaczynała się robić zrzędliwa. Obiecała sobie, że powstrzyma tę tendencję.
- Zenitar to karczmarz, który może zapewnić nam izbę, jadło i informacje. Wszystkie z tych rzeczy są nam teraz bardzo potrzebne. Nie chciałybyśmy wpakować cię w kłopoty. To, co robimy, może być niebezpieczne, Aruviel. Byłyśmy świadkami okropnych rzeczy i chcemy powstrzymać ludzi, którzy je zrobili… Pomożesz nam? - dodała z wahaniem.
Awatar użytkownika
Aruviel
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 121
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Anioł Ducha
Profesje: Uzdrowiciel , Mag , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Aruviel »

Aru nie miała żadnych racjonalnych powodów by pomagać dziewczynom, ale jednak to zrobiła. Dlaczego? Chciałaby sama to wiedzieć. Po pierwsze nie śmierdziały na sto staj siarką, po drugie ich aury nie wskazywały na to by były niebezpieczne. Nie były uzbrojone, przynajmniej tak wydawało się anielicy. Po prostu była dobra i miała nadzieję, że trafiła na tak samo dobre istoty jak ona. Miała przeczucie, jak w wielu przypadkach. To nim się kierowała niczym innym. Wewnętrznym przekonaniem, że robi dobrze.
- Nie chcę być niegrzeczna, ale twój czerwony płaszcz rzucał się w oczy z daleka, chciałam dobrze - powiedziała spokojnie, kiedy kobieta prychnęła na nią jak wściekła kotka, że powinna schować pod prześcieradłem swoje skrzydła.
- Poza tym nie mnie ktoś szuka, tylko was, chciałam pomóc - wyjaśniła. Potem przeniosła wzrok na niewidomą, która zapytała wprost dlaczego im pomaga.
- Mam przeczucie - wyjaśniła.
- Tylko tyle i aż tyle. Poza tym wasze aury są... nie są złe. Są pełne, obszerne, ale nie złe. Gdybyście śmierdziały siarką prosto z Piekła nawet bym nie podeszła. Słyszę, widzę... czuję... wiele rzeczy, wiele ponad to co widzą inni. Odbieram wasze aury, może nie idealnie, ale jednak. I wy na pewno też odbieracie moją, wiecie, że nie jestem iluzją, wiecie, że nie udaję anioła, że nie jestem fellarianką, czy pokusą pod inną postacią. Ja zaufałam wam, wy mi, to działa w dwie strony. Mogłabym was zapytać, czemu pozwoliłyście udzielić sobie pomocy. Dlaczego poszłyście za kimś zupełnie obcym, ale o to nie pytam. Myślę, że po prostu coś chciało byśmy zaufały sobie na wzajem.

- Jesteśmy w stodole należącej do karczmy pod "Zielonym Feniksem". Bywałam tu niejednokrotnie. No, może nie tyle w tej stodole co w samej karczmie. Znam właścicieli. Nie chciałam was wprowadzać głównym wejściem. Ono znajduje się i tak na sąsiedniej ulicy. Tu jest bezpiecznie i nikt nie powinien was... a właściwie już teraz nas, szukać.
Mówiąc sięgnęła do okrągłej torebeczki, która wisiała jej przy pasku. Wyciągnęła z niej złoty talerzyk zaczepiony na trzech łańcuszkach. Ruchem dłoni sprawiła, że na talerzyku pojawiło się migoczące światło, które rozświetliło trochę mroki stodoły. Aru położyła talerzyk z "płomieniem" na ziemi, a łańcuszki odłożyła na bok. Wokół nich zrobiło się trochę jaśniej. Wiedziała, że niewidomej nie robi to różnicy, ale jej przyjaciółce i samej anielicy było widniej.
Na pytanie, czy im pomoże Aru nie odpowiedziała natychmiast. Zaczerpnęła powietrza i spojrzała wymownie na Hashirę.
- Już wam pomagam - oświadczyła.
- Do Białego Lisa jest daleko - dodała. - Prawie pół miasta. Ta karczma jest po drugiej stronie targu, stąd do niego to kawałek drogi. Zwłaszcza jeśli trzeba przejść niezauważenie. Jesteście zmęczone - rozumiem. Załatwię jedzenie, może nawet pokój. Na poddaszu karczmy kiedyś było pomieszczenie z kilkoma łóżkami, może jest wolne. Karczmarz na pewno mi nie odmówi, zna mnie, ja znam jego i jego żonę. Załatwię też coś do jedzenia. Do Białego Lisa najlepiej pójść w południe, kiedy ruch jest największy i łatwo wtopić się w tłum, albo wieczorem, kiedy łatwo zniknąć w cieniach domów. Pomogę wam - zapewniła powtórnie. - Ale musicie mi powiedzieć dokładnie co się dzieje. Chcecie mówić teraz, czy lepiej jeśli pójdę do karczmarza i zapytam o pokój? - spytała jeszcze, ale w tym momencie coś poruszyło się po jej lewej stronie. Miała wrażenie, że coś mignęło jej pod stogiem siana, który tam leżał. Odwróciła głowę w tamtą stronę, kiedy nagle stóg znów się poruszył. Ignis wyraźnie się zdenerwowała i ruszyła w stronę sterty zeschłej trawy. Wyciągnęła łapy do przodu i skuliła uszy po sobie. A z jej gardła wydobył się ostrzegawczy pomruk.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Cienki ogonek mignął pomiędzy słojami z pachnącą zawartością. Tylko wąsiki drgnęły na ten zapach. Łapki nie pozwoliły się zatrzymać, prowadziły dalej – w dół, na podłogę. Była kamienna i zimna, ale wkrótce ustąpiła szerokim deskom. Pojawiły się, kiedy tylko mysz wyszła z zaplecza do właściwego pomieszczenia. W środku krzątała się kobieta. Sprzątała. Myszka wybiegła zza kontuaru i stanęła na tylnych łapkach. Czujnie węsząc rozejrzała się dokoła. Różowy nosek wciągał szybciutko powietrze, wąsy drżały, a malutki móżdżek rejestrował zapachy. Przede wszystkim starego drewna. Poza tym niepokojący zapach ludzi, starego alkoholu, resztek jedzenia, i niebezpieczeństwa spod podłogi – czerwone szczurze ślepia uważnie obserwowały zwiadowczynię. One też to wszystko czuły. Siedziały w swoich norach i najpewniej wiedziały jeszcze więcej. Potem przyszedł zapach tłuszczu, który kiedyś wsiąkł w podłogę. Trochę krwi, ziół, perfum, dymu, wyblakła woń kota... W końcu nieco świeżego powietrza.
Oczka uważnie badały okolicę. Ale w środku widać było tylko tę jedną kobietę, choć wyczuwało się zapach kogoś jeszcze. Mężczyzny. Może dwóch. Cóż, było jeszcze wcześnie, więc nie należało się spodziewać ruchu. Całe szczęście.
        Myszka już miała opuścić przednie łapki i ruszyć dalej, kiedy nagle coś mocno uderzyło jej bok.
- Uciekaj!
        Nie musiała. Siła uderzenia miotły, którą posłużyła się sprzątająca, odrzuciła zwierzę daleko pod ścianę.
        Kerhje drgnęła gwałtownie, prawie zrywając kontakt ze swoimi oczkami. Całe szczęście miękkie, giętkie ciało zamortyzowało nieco upadek. Mimo wszystko pustelniczka wycofała się na tył kontrolowanego umysłu, pozwalając gryzoniowi działać samodzielnie. Po chwili znalazła się na zewnątrz karczmy. Jednak nie po znajomej już stronie, lecz po tej drugiej, za głównym wejściem lokalu. Wtedy też w oddali błysnął jej przed oczami znajomy płaszcz i buty. Serce pustelniczki zabiło mocniej. Podziękowała i opuściła umysł myszki.

        A więc nadal się tu kręcił. Podejrzenia były chyba słuszne. Nieznajomy, który od razu po wejściu Kerhje i Hashiry do miasta zauważył je, naprawdę musiał mieć powód, by się z nimi spotkać. Coś jednak wciąż sprawiało, że chciało się tego uniknąć za wszelką cenę. Być może ta tajemniczość, niebezpośredniość i pora... To wzbudzało podejrzenia.
        A jednak nie był jedyną osobą, którą dziewczyny zainteresowały. Była też inna. Wzbudzająca zaufanie Aruviel, która tak po prostu postanowiła im pomóc.
        Wcześniej Kerhje z ulgą przyjęła słowa o dobrych aurach. Trzeba przyznać, że sama nigdy nie nauczyła się ich dobrze odbierać. Czasem zastanawiała się dlaczego, przecież to by jej bardzo odpowiadało. Pomogło lepiej zrozumieć otaczający świat. Ale mimo wszystko – tak jak powiedziała elfka – wyczuwała pewne rzeczy. Podskórnie czuła, że dziewczyna jest... dobra. Nie ma złych zamiarów. Więc jej słowa po prostu nagłośniły to, co było już wiadome. Czasem tego potrzeba. Wypowiedziane przez kogoś myśli, argumentacja pomaga dojść do porządku z własnymi myślami i potwierdzić ich słuszność. Tak stało się w przypadku Kerhje. Wierzyła, że tym czymś, co chciało, by sobie zaufały była siła mądrzejsza od wszystkich tu zebranych. Dlatego należało to do siebie przyjąć.
        Kerhje uśmiechnęła się lekko.
- Dziękujemy – powiedziała głośno i z pewnością, mając nadzieję, że tym samym Hashira również nieco ochłonie. – Rzeczywiście, masz rację. Powinnyśmy poczekać z dotarciem do Białego Lisa. Wiem, że ty Hashiro, jesteś przyzwyczajona do wędrówek, ale dla mnie to... nowość. Jestem zmęczona, zresztą... Pewnie i tak nawet tobie przydałby się odpoczynek.

        Kerhje spróbowała sobie wyobrazić piękną, szlachetną anielicę bywającą w karczmie. Szczerze mówiąc, było to dość trudne. Obraz jasnowłosej przechodzącej w swej pięknej sukni, dostojnym krokiem, z lwicą u boku przez drzwi TAKIEGO miejsca był uroczo komiczny. Choć może... Może wtedy zostawiała swoją zwierzęcą towarzyszkę przed budynkiem? Pewnie tak robiła. W karczmach często nie toleruje się zwierząt... szczególnie tak dużych. Co z tego, że to tutaj najpewniej ciężko było zaliczyć do zwykłych futrzaków z ludzkimi żywicielami, nieszczególnie ingerującymi w świat istot władających światem. Z pewnością wyróżniało się spośród nich pod wieloma względami, było KIMŚ więcej. Niemniej... Chodziło na czterech łapach, najpewniej nie mówiło, a więc i było traktowane jak inne zwierzęta. Dlatego z wizji anielicy wkraczającej do karczmy, pustelniczka wymazała lwicę. A obraz wydawał się tak absurdalny! A jednak prawdziwy. Musiała przyciągać spojrzenia, zapierać dech w piersiach, a tym bardziej świątobliwym, lecz i o słabej woli, sprowadzać wyrzuty sumienia. A więc bóg zesłał swojego posłańca i zobaczył wiernego w nie wartej pochwały sytuacji!
        Choć może „Zielony Feniks” był porządnym lokalem. Zresztą nazwa brzmiała dość dobrze. Kto wie, mogli tam bywać ludzie mający w głowie więcej niż galony alkoholu. W każdym razie, najważniejszy był fakt, że Aruviel znała właścicieli. Dzięki temu mogły liczyć na pomoc.
- Będziemy wdzięczne za ten nocleg... I myślę, że należy ci się szybkie wytłumaczenie...
        Kerhje przestała głaskać kota, który przez cały ten czas siedział jej na kolanach i wstała. Futrzak leniwie zeskakując na ziemię ruszył przed siebie wyraźnie znudzony.
        Dziewczyna próbowała zebrać myśli. Wiedziała, że rozmowę lepiej poprowadziłaby Hashira. Wydawała się bardziej towarzyska. A przynajmniej jakby miała więcej doświadczenia z innymi. Pustelniczka już tak długo nie robiła tak wiele... I nie wypowiadała tak dużej ilości słów. Zwykle bywa w tym oszczędna. A jednak czuła, że powinna trochę wziąć na siebie. Odciążyć towarzyszkę. Tylko jak wyjaśnić sprawę krótko i konkretnie?
- Chodzi o magów – powiedziała w końcu, decydując się na najprostsze rozwiązanie. – Valladońska magia zakłóca harmonię. Byłyśmy świadkami nienaturalnych, niebezpiecznych zjawisk. I... Jesteśmy niemal pewne, że związek z tym mają dziwoczyniący z tego miasta. Trzeba coś z tym zrobić. Może poinformować władze o tych występkach?
        W tym momencie lwica zarejestrowała ruch w pobliskim stogu siana. Słyszalny szelest wysuszonej trawy i intensyfikujący się zapach zaalarmował zmysły dziewczyn,y na równi z warknięciem lwicy. Kerhje zamilkła wyciszając myśli i niedawną odwagę. Czuła, jakby ich właśnie wszystkich zdradziła. Spięła mięśnie i wycofała się do tyłu. Oczko odwrócił się w stronę siana i pozwolił swojej właścicielce patrzeć.
        Rzeczywiście. Stog się ruszał. Dobrze zbita porcja siana zaczęła rosnąć i jednocześnie się rozsypywać. Spomiędzy poszczególnych trawek wyłaniała się ciemna plama... A potem kształt – człowieka.
- Na litość prasmoczą, nawet zdrzemnąć się nie dadzą – dało się słyszeć słowa. Należały do mężczyzny. Do tej pory musiał leżeć dobrze zagrzebany w stogu, ale teraz podniósł się i usiadł. Nie wyglądał zbyt reprezentatywnie, nawet jak na standardy pustelniczki. Miał na sobie zniszczone ciemne ubranie, jednak nie zwykłe, chłopskie. Kiedyś musiały być całkiem wytworne. Kiedyś... Aktualnie były zbyt znoszone, by je tak określić. Może tylko zdobiony wisior na szyi i pierścienie na palcach przypominały o przeszłości.
        Mężczyzna odkaszlnął i zaczął wstawać. Otrzepywał się z siana ruchami bardzo energicznymi jak na zaspanego człowieka, a przy tym dziwnie wyćwiczonymi. Dopiero, kiedy przedstawiał już nieco mniej żałosny widok niż z początku, wyprostował się i spod kapelusza zmierzył wzrokiem stojącą przed nim trójkę. Miał półdługie, kruczoczarne włosy z grzywką, którą zaczesał palcami do góry, i subtelny wąsik.
– Hm! – mruknął po oględzinach, po czym oparł się o pobliski składzik, by wyciągnąć spod kamizelki buteleczkę, której zawartość zaraz wlał sobie do gardła. Choć doprawdy, musiało to być zaledwie kilka kropelek. Westchnął i jego uwaga znów skupiła się na dziewczynach.
- Za bardzo wierzycie w sprawiedliwość, moje drogie panie – powiedział z zaskakującą dbałością wymawiając każde słowo. - Niestety, muszę was zawieść. Nawet ci, którzy mają jej strzec dopuszczają się rzeczy niegodnych swojej pozycji i na pewno zagrażających HARMONII I RÓWNOŚCI – słowa te wypowiedział jakby sarkastycznie, a jednak wydawało się, że faktycznie mówi prawdę.
- Kim jesteś?! – dało się słyszeć słowa Hashiry, ale tamten je zignorował.
- ...Świat nigdy nie będzie sprawiedliwy.
- Co masz na myśli? – wydusiła w końcu Kerhje, a tamten uśmiechnął się podejrzanie szeroko.
- Mam na myśli to, że na nic wam się nie zda informowanie o eksperymentach władz. Oni to wszystko wiedzą.
        "Eksperymentach", pomyślała niewidoma. "A więc naprawdę coś wie na ten temat".
- Dlaczego w takim razie nic z tym nie robią? - drążyła dalej.
        W tym też momencie mężczyzna zaczął się rozglądać za czymś do przekąszenia.
- Ooo, za darmo nic więcej nie powiem – mruknął ruszając w stronę wciśniętych w kąt beczek.
- Co możemy w takim razie dla ciebie zrobić?
        Tamten zatrzymał się i nagle jakby oczy mu błysnęły. Znów chrząknął i skłonił lekko głowę.
- Och, właściwie to... Bardzo prostą rzecz. Widzicie, jestem niezwykle samotnym człowiekiem. Gdyby więc dane mi było spędzić miło chociaż trochę czasu z tak uroczymi panienkami - byłbym niezwykle kontent. Napijcie się ze mną, a pomogę wam.
        I uśmiechnął się - szeroko, czarująco.
Awatar użytkownika
Hashira
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 82
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Hashira »

        Gdyby ktoś zobaczył je z boku, mogłaby go rozbawić rozmowa dziewczyn z anielicą, ich niepewność, niezgrabne tłumaczenia i chęć pomocy skrzydlatej, co i rusz wystawiana na próbę. Żadna z nich nie wiedziała jednak, że ktoś faktycznie obserwuje je z cienia, chociaż wcale nie jest mu przy tym do śmiechu. Chciwe oczy zabłysły jasno.
- Kim jesteś?! - pytanie Kapłanki pozostało bez odpowiedzi. Podejrzany typ nie dość, że słyszał całą ich rozmowę to jeszcze wiedział sporo na temat ich sprawy. Niebezpiecznie byłoby teraz wypuścić go wolno. A z drugiej strony jak mogły mu zaufać? Wszystko w jego wyglądzie - od zaśniedziałych, choć drogich pierścieni na palcach, przez wytarty płaszcz po zepsute zęby ostrzegało, żeby mieć się na baczności.
        Hashira spojrzała pytająco na Aruviel, zastanawiając się nad jego propozycją. Picie z nieznajomym było ostatnią rzeczą, na którą miała ochotę. Z drugiej strony anielica znała właściciela karczmy i miały przy sobie białą lwicę. W gruncie rzeczy były na dużo lepszej pozycji niż on.
        To też ją zastanowiło. Obudził się w otoczeniu trzech kobiet, z których jedna nosiła zbroję, a druga miała wielkie, pozornie dzikie zwierzę. Musiał mieć niezły tupet, że odważył się odnosić do nich z takim lekceważeniem. Zwietrzył interes? A może zwyczajnie nie miał nic do stracenia?
- Zgoda. Napijemy się z tobą, jeśli moje towarzyszki nie mają nic przeciwko.
Na twarzy Kerhje dojrzała strach, ale szybko zastąpiła go determinacja. Ta niewidoma dziewczyna posiadała dużo więcej odwagi niż sama to sobie uświadamiała.
- Ufam ci, Hashiro - wyszeptała. Kapłanka zdała sobie sprawę, że wie to już od jakiegoś czasu. I że zrobi wszystko, żeby tego zaufania nie zawieść.
        Mina Aruviel wyrażała sprzeciw, jednak Kapłanka była zdecydowana. Skoro zaszła tak daleko i pokonała tyle niebezpieczeństw, to jak bardzo może jej zaszkodzić kolejka z nieznajomym?
- Cudownie, cudownie! - zawołał przybłęda, klaszcząc w dłonie. Okręcił się wokół własnej osi i w podskokach znalazł na schodach prowadzących na górę. Skłonił się i wyciągnął rękę, puszczając kobiety przodem. W jego oczach zalśniła złowroga nuta.
        Kiedy wyszli na górę, powitał ich zdziwiony okrzyk gospodyni. Po chwili pozwoliła im jednak wejść do głównej izby, zerkając nieufnie na prowadzącego je mężczyznę. Ten rozsiadł się wygodnie przy stoliku i władczym gestem przywołał do nich kelnerkę.
- Kolejka waszego najlepszego miodu pitnego! Panie płacą! - zarządził, zanim zdążyły zaprotestować. Po chwili rad zaczął siorbać złocisty płyn i przyjrzał im się spod półprzymkniętych powiek.
- Masz swój alkohol i towarzystwo. Teraz gadaj. Co wiesz na temat eksperymentów?
- Narwana z ciebie dziewucha, wiesz? Po co ten pośpiech? Napij się ze mną to coś ci opowiem.
Hashira zgrzytnęła ze złości zębami, ale posłusznie upiła łyka miodu. Był to naprawdę wyborny miód. Tylko jakoś nie była w nastroju do jego kontemplowania.
- A koleżanki nie piją? No dalej, nie wstydźcie się. No dobrze. Z tego co zauważyłem nie wiecie wiele na temat eksperymentów. A powinnyście wiedzieć jedno. Za te czarodziejskie zabawy odpowiada najwyższy mag Valladonu. To nie jest ktoś komu chciałybyście narazić swoje śliczne buźki.
Przełknął głośno kolejną porcję płynu i kontynuował wywód
- Te doświadczenia mają na celu przekształcenie samej istoty przyrody. Magowie mieszają w naturze przy pomocy demonicznej magii chaosu. Z tego co wiem mutują też zwierzęta, łącząc je z pomniejszymi demonami. O tych poczwarach krążą legendy. Zdeformowane potwory wędrujące po kanałach pod miastem…
- Władek! - wyszeptała Hashira. Biedny, królikowaty stworek zamknięty w ogromnym ciele. Łagodny demon…
- Hę? A zresztą nieważne. Ważne jest to, że magowie poszli o krok dalej! Sprowadzili demona, naprawdę potężnego demona, który ma im pomóc w jakiejś nowej formule…
Słowa mężczyzny zaczęły dobiegać do Hashiry z daleka, jakby ze studni. Zdziwiona pomyślała, że nigdy nie miała słabej głowy. Czyżby teraz miód tak na nią podziałał? A może coś jeszcze? Mężczyzna gwałtownie gestykulował w czasie rozmowy. Może dosypał coś do jej kubeczka?
- Źle się czuję. Przepraszam na chwilę - powiedziała słabo, wstając. - Pójdę do… łazienki - dodała, masując skronie. Lekko się zataczając, dotarła do drzwi. Pomieszczenie śmierdziało uryną, ale w dzbanie było trochę czystej wody. Ochlapała nią twarz i spojrzała w pęknięte lustro.
        Z odbicia patrzyła na nią zmęczona, blada twarz otoczona burzą ciemnych włosów. Jej źrenice były tak rozszerzone, że oczy wydawały się niemal czarne. Nie wiedziała co ten mężczyzna jej zrobił, ale nie było to nic dobrego. Czuła jak opada z sił. Z niepokojem ruszyła z powrotem w stronę izby, martwiąc się o Kerhje i Aruviel. Co jeśli one też się tak czują? Czy ten przybłęda je oszukał? W jej głowie rozdzwoniła się natrętna myśl. Co jeśli pracuje dla magów i poszukującego ich mężczyzny?
Z tym przerażającym podejrzeniem i jękiem bezsilności upadła na podłogę.
Awatar użytkownika
Aruviel
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 121
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Anioł Ducha
Profesje: Uzdrowiciel , Mag , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Aruviel »

Aruviel zupełnie nie ufała mężczyźnie. Gdyby to do niej należała decyzja nigdzie by z nim nie poszła, ale kapłanka wydawała się zdeterminowana. Wyraźnie chciała wyciągnąć od niego jak najwięcej informacji. Pytanie brzmiało jednak, czy aby na pewno mówił prawdę. Anielica była absolutnie nieufna. No bo jak miała zaufać obdartusowi, który jeszcze parę godzin temu zapewne był pijany jak prosie. I niby skąd wiedział tyle o tych całych magach? To wszystko było podejrzane, bardzo podejrzane. Nawet jeśli mówił prawdę, to sprzedawał ją za bardzo niewielką cenę - ot, napitku za parę ruenów. Aruviel bez przekonania zaprowadziła dziewczęta i nieznajomego do głównej sali karczmy. Ignis zostawiła w stodole. Tam była bezpieczna i nikogo nie straszyła. Weszli do sali, która była praktycznie pusta. Mieli w końcu wczesny ranek. Za kontuarem nie było ani właściciela karczmy, ani jego żony, a jedynie dziewka, której Aruviel akurat nie znała. Musiała być nowa.
- Poprosimy napitki, dla mnie mięta, nic więcej. - Aruviel raczej nie piła alkoholu, zdecydowanie wolała ziółka wszelkiej maści, niż cokolwiek z procentami.
- I jakieś śniadanie. Ser, chleb i masło, jeśli jest. Może pomidory, oczywiście jeśli macie. Ach! I jeśli właściciele już nie śpią, proszę, powiedz im, że Aruviel chciałaby się z nimi widzieć. Będą wiedzieć kim jestem.
- Pani już nie śpi, ale gospodarza jeszcze nie widziałam. Mogę zawołać właścicielkę - odpowiedziała dziewczyna. Była bardzo młoda, miała jakieś siedemnaście, może osiemnaście lat. Jasne włosy nosiła zaplecione w długi warkocz i związane na dole prostym rzemieniem. Ubrana była w zwyczajną, brązową, długą spódnicę i białą bluzeczkę zapinaną na guziki, a na to zarzucony miała jasny fartuch. Nie wyróżniała się niczym szczególnym. Choć buźkę miała dosyć ładną, o łagodnych rysach i ślicznych niebieskich oczach.
- Byłabym wdzięczna - odparła anielica. Kelnerka zniknęła gdzieś na zapleczu. Po chwili wróciła z napitkami, ale bez śniadania, bo nie miała już w rękach miejsca na tacę z jedzeniem. Podała całej czwórce kufle z tym co zamówiono i znów zniknęła gdzieś za kontuarem, a potem na zapleczu.

Anielica słuchała uważnie opowieści mężczyzny, ale nie mogła w to wszystko uwierzyć. Skąd taki ktoś wiedział tyle o tych eksperymentach? To było zastanawiające. Z drugiej strony nie powinno się oceniać książki po okładce i kiedy do anielicy dotarło, że właśnie to zrobiła, poczuła się głupio. Z drugiej strony nawet gdyby był ubrany w książęcą szatę, nie byłaby w stanie mu tak po prostu uwierzyć. Poza tym nadal była zadziwiona, że trzem obcym dziewczynom opowiada wszystko co wie.

Nagle za karczemną ladą stanęła wysoka kobieta.
- Aru! - ucieszyła się na widok anielicy i szybko wyszła zza kontuaru. Anielica widząc kobietą uśmiechnęła się pogodnie i wstała. Podeszła do niej i objęła ją czule. Gospodyni była szczupła, miała czarne włosy obsypane gdzieniegdzie leciutką siwizną. Na oko miała jakieś pięćdziesiąt, może pięćdziesiąt parę lat, ale jej buzia promieniała mimo wczesnej pory.
- Co tu robisz? - spytała ciemnowłosa.
- Jestem, po prostu jestem - odparła jej anielica. - To moje... przyjaciółki. - Wskazała ruchem głowy na Hashirę i Kerhje siedzące przy stoliku.
- Znajdziesz dla nas pokój i coś do jedzenia? Jesteśmy bardzo zmęczone i potrzebujemy spokoju.
- Mam tylko strych, ale tam, jak wiesz, są cztery łóżka w dużym pokoju. Ściany są skośne, ale jest tam wszystko co dusza zapragnie. Możecie się tam zatrzymać - uśmiechnęła się kobieta.
- Zostawiłam Ignis w stodole, mama nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
- Oczywiście, że nie - odparła gospodyni.
- Tak więc zjemy i pójdziemy na górę jeśli pozwolisz - rzekła Aru. W tym czasie Hashira źle się poczuła i wyszła z głównej sali. Aruviel odprowadziła wzrokiem kobietą, ale w głębi duszy była zaniepokojona.
- Zaraz przyniosę wam jedzenie. Georg już nie śpi, powiem mu, że jesteś, na pewno się ucieszy. - Georg był mężem gospodyni. Anna, bo tak miała na imię kobieta ruszyła na zaplecze karczmy, by przynieś Aruviel i jej przyjaciołom jedzenie. W tym samym czasie z karczemnej toalety wyszła Hashira. Aru spojrzała w jej kierunku i mocno się zaniepokoiła. Dziewczyna była blada i zataczała się. Widać było, że ledwo stoi na nogach. Nim anielica dopadła do kobiety, ta przewróciła się i upadła na podłogę. Aru znalazła się przy kapłance tak szybko jak się dało. Podłożyła rękę pod głowę kobiety, a drugą dotknęła jej czoła. Było zimne i oblane potem. Szybko dotarło do niej, że to wszystko nie może być przypadkiem. W tym samym momencie z karczemnej kuchni wyłoniła się Anna i Georg. Szybko dopadli do omdlałej Hashiry.
- Co się stało? - zapytał mężczyzna.
- Nie wiem, nie mam pojęcia. Po prostu zemdlała - odparła Aruviel. I nagle dotarło do niej coś aż nadto oczywistego. Wstała od zemdlonej dziewczyny i ruszyła szybkim krokiem w stronę stolika przy którym siedział mężczyzna, ich informator.
- Co jej zrobiłeś?! - Aruviel nie zamierzała być grzeczna, chwyciła delikwenta za gardło. Dzięki magii życia spowolniła przepływającą w jego żyłach krew. Mężczyzna zrobił się blady i osłabiony.
- Gadaj. - Mimo anielskiego wyglądu Aruviel potrafiła być bardzo groźna. Przez moment utrzymywała mężczyznę w stanie bliskim omdlenia, ale potem przywróciła mu normalny rytm serca, tak by mógł odpowiedzieć na jej pytania.
- Mów, co tu się dzieje! - powtórzyła mocniej ściskając mężczyznę za szyję.
Ostatnio edytowane przez Aruviel 6 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Małe, ciemne oczka błysnęły pomiędzy deskami podłogowymi. Widziały wszystko, analizowały każdy ruch istot ponad nimi. Skrobiąc pazurkami błoto spomiędzy krawędzi jednego kawałka drewna a drugiego tworzyły szpary, przez które mogły podglądać życie u góry. Cienkie wąsy pracowały bez ustanku, a gdy trzeba się było przenieść pod jeden ze stolików, przy którym zasiadła czwórka żyjących, malutkie różowe silniczki spod klatki piersiowej zabiły szybciej z ekscytacji.
        Czy brud tego świata zawsze musiał kryć się w każdym kącie? Czy przeżycie obowiązkowo musi oznaczać walczenie z czymś nie znającym litości? Każdy wybiera swój sposób na przetrwanie. Ścieżki do obrania są różnorakie. Czasem nie mamy wyboru. Rodzimy się stworzeni do konkretnych działań. Szczury są częścią podziemia, którego nigdy do końca nie zrozumiemy, ale które mają ogromny wpływ na wielki świat poza ciemnymi kanałami i norkami pod podłogą. Żyją z dnia na dzień, do działania pcha ich tajemnicza siła. W każdy ruch wkładają wiele energii, jako jedne z niewielu gatunków planują swoje działania, ale w sposób, który nigdy nie wychodzi poza schemat szczurzych wartości. Idealna zgodność z Matką Naturą. Ale ścieżek jest więcej. Czasem rodzimy się istotami naznaczonymi świadomością, wolnością wyboru i zbyt dużą inteligencją. Zbyt dużą, by zwyczajnie egzystować, bez względu na warunki. A te wielokrotnie bywają niebłagalnie ciężkie. Człowiek chwyta się wtedy różnych metod. Świat kształtuje jego życie. Nie zawsze robią to chęci. Wtedy przychodzi pora na złodziei, morderców, oszustów...

        Kerhje siedziała przy stoliku. Obserwowała samą siebie i otoczenie z pomocą Oczka siedzącego wyżej na swoim standardowym miejscu – belce stropowej. Jeśli tylko gdzieś jakaś się znalazła, od razu zajmował na niej miejsce.
         Dziewczyna starała się wyglądać na pewną siebie, ale w rzeczywistości wewnętrznie kuliła się w sobie. Dopiero teraz, gdy nareszcie usiadła, zaczęła do niej docierać nietypowość sytuacji, w której się znajduje. Wszystko było takie nowe, takie... niepokojące. A naprzeciw siedział podejrzany mężczyzna, którego intencji nie sposób było w pełni przejrzeć, lecz jasne było, że nie są one w pełni czyste. Pytanie tylko jak bardzo dziewczyny mogą skorzystać na tej niepewnej, lecz wydawało by się – potrzebnej, znajomości. Kerhje miała szczerą nadzieję, że więcej zyskają niż stracą. Zdecydowała się wypełniać wolę Matki, nie było więc już odwrotu. Być może właśnie zostawała poddawana próbie. Mimo to, w głowie zamajaczyły wspomnienia wędrówek do Menaos, mających na celu wyłącznie sprzedaż własnych wyrobów i dokupywanie potrzebnych narzędzi i produktów. Chodziła wtedy sama. Zawsze było ciężko i monotonnie... Ale też przyjemnie spokojnie. Wszystko było przewidywalne i pozbawione tak silnych emocji, jakie ostatnio ją spotykały. A ostatecznie zawsze wracała do swojego cichego, leśnego zakątka. Teraz wszystko to wydawało się tak odległe.
        Hashira w swej odwadze wydawała się czasem nieco szalona. Miało się wrażenie, że stać ją było na wiele. We wszystkim jednak myślała o towarzyszkach i to najpewniej ją hamowało. Zdrowy rozsądek i empatia nie pozwolałaby doprowadzić do sytuacji, w której niepotrzebnie naraziłoby się zdrowie psychiczne lub fizyczne którejś z dziewczyn. Tyle, że nie zawsze ma się takie rzeczy pod kontrolą.
        Mięta była wspaniałym wyborem, jednak nim pustelniczka zdążyła zaoponować przeciw czemuś mocniejszemu, pochwyciła sugestywne spojrzenie mężczyzny i przypomniała sobie, że przecież coś mu obiecały. Bała się, że jeśli tylko coś mu się nie spodoba – a Aruviel wyraźnie nie zamierzała w żaden sposób zaaprobować decyzji dwóch ciemnowłosych – to stracą potencjalnie istotne informacje. Pozwoliła więc postawić przed sobą naczynie z miodem. Zbyt dużym jak dla niej.
        Trunek pachniał słodko i miał cudowny złoty kolor. Gdyby nie towarzystwo i okoliczności, być może nawet z czystą przyjemnością zanurzyłaby w nim usta i pozwoliła oblepić gardło. Teraz jednak zrobiła to tylko pokazowo. Upiła dwa niewielkie łyki, tak by przybłęda to zobaczył i odstawiła kubek na blat. W tym czasie słuchała opowieści o magach z Valladonu i eksperymentach, a serce ściskało jej coś twardego. Każde jego słowo brzmiało jak potwierdzenie przypuszczeń, o których jeszcze nie miało odwagi się pomyśleć. Jeśli ktokolwiek miał jeszcze jakieś wątpliwości co do istnienia sprawy, którą trzeba rozwiązać, to teraz rozpłynęły się one niczym poranna mgła. Ustały niczym drobna mżawka z pojedynczej chmury. Magowie naprawdę mieszali w prawach natury. Zagrażali harmonii, byli dowodem na jej naturalne zachwiania, jednak w jednej z tych skali, która niepokoiła i nie dawała spać po nocy. Nie, kiedy zależy ci na otaczającym cię świecie. Pytanie tylko jakim cudem informator miał aż tak szczegółowe informacje i czemu tak łatwo je zdradził. Czy nie miały dla niego znaczenia? Najwyższy mag, potężny demon. Te informacje były tak szczegółowe, tak niebezpieczne i łatwo wypowiedziane, że... aż nie chciało się w nie wierzyć. Kerhje, choć bywała osobą z zasady ufną i wierzącą w ludzkie słowa (o ile nie wykazywali skłonności do okrucieństwa), tutaj zachowała pewien dystans, postawiła margines, na którym można będzie zrobić dopisek.
        Szczur pod podłogą pisnął, kiedy podane zostało jedzenie, a pustelniczka stuknęła obcasem, by odpędzić gryzonie. Cofnęły się o kilka malutkich kroczków. Zaskakująco szybko jak na nią podziękowała gorąco gospodyni i zabrała się za jedzenie. Była naprawdę głodna. Zaczęła się też zastanawiać ile ruenów ma, by móc zapłacić za te dobroci. Naprawdę dobrze się złożyło, że trafiły na Aruviel. Dobitniej przekonała się o tym w następnej chwili, gdy Hashira upadła nagle na podłogę. Pustelniczka poderwała się na nogi i odeszła byle dalej od mężczyzny. Choć nie było oczywiste, że coś zrobił kapłance, intuicja kazała trzymać się z niego daleko i już niczego nie próbować.
        Aruviel dopadła mężczyzny w jednej chwili. Dziwnie było widzieć tę świetlistą istotę, uosobienie dobra w takim stanie. Była wściekła i wyraźnie zaniepokojona. Brązowe oczy zamigotały przedziwnie. To był pewnie jeden z tych momentów, do których nie wolno dopuszczać. Nie patyczkowała się. Jej ruchy były wyćwiczone i brutalne. Chwyciła przybłędę za gardło i nie pozwoliła na żaden gwałtowny ruch. Z jego twarzy uciekła krew. Wyglądał, jakby miał umrzeć. Przez moment Kerhje wystraszyła się, że anielica nie panuje nad sobą, że go zabije ot tak, na miejscu. Kimkolwiek był, nie chciała by to się stało. Na szczęście w odpowiednim momencie życie wróciło do pochwyconego. Wciąż jednak tkwił w niebezpiecznym uścisku. Jego oczy były wielkie i zaczerwienione. Łapał gwałtownie powietrze, ale nie zwracał uwagi na słowa jasnowłosej. Dziwne... Jakby... Wciąż był bardzo pewny siebie. Lub pogodzony ze swoim losem.
- Daaj spokój – wycharczał słabo. – Nic nie zrrrobiłem!
        W tym czasie Kerhje zdążyła doskoczyć do towarzyszki i tym razem ona położyła jej głowę na swoich kolanach. W tym czasie Oczko zleciał z belki i stanął obok omdlałej. Chodził do przodu i do tyłu przyglądając się ciału dziewczyny, w końcu jednak przystanął przy jej głowie.
- Hashiro, Hashiro... Co ci jest?
        W tym czasie gospodyni otworzyła szeroko okna, by powietrze orzeźwiło kapłankę. Kiedy jednak ta wciąż się nie budziła, gospodarz postanowił zanieść dziewczynę do łóżka na górę. Już zabierał się do jej podniesienia, kiedy z ust informatora w końcu wydobył się kolejny dźwięk.
- A rrrrób co chcesz, wstrętna anieeeelico. I tak już wszyyyyscy wiedzą!
        Cokolwiek miały oznaczać te słowa, w momencie, gdy przestały dźwięczeć w izbie, Kerhje poczuła się nieco niewyraźnie. Patrzyła na towarzyszkę i nagle zrozumiała, że musi zrobić coś możliwie najszybciej. Zaczęła grzebać w torbie w poszukiwaniu brązowej buteleczki, zakupionej kiedyś u handlarza z egzotycznych krain. W końcu jej ręka zacisnęła się na znajomym kształcie. Wyciągnęła ją i spróbowała odkręcić, ale palce miała tak słabe, że nie była w stanie. Zerknęła w stronę Aruviel, która najwidoczniej dostrzegła, że dalej dzieje się coś złego z nieszczęsnymi, nierozważnymi posłankami Matki Natury. Pewnie musiała je mieć za głupie i naiwne. Tym samym mężczyzna wykorzystał chwilowe, minimalne zwolnienie uścisku na swoim gardle i szarpnął się wyrywając z uścisku. Co dziwne jednak, nie zamierzał uciekać od razu, choć wydawało się, że tacy jak on to właśnie robią w takich chwilach. W ostatniej chwili wyciągnął z kieszeni szmateczkę nasączoną czymś pachnącym i już miał przytknąć ją do nosa anielicy, kiedy – w momencie, gdy ta zaczęła już reagować – rozległ się głuchy brzdęk.
- Uuu, choler... – Informator zatoczył się i upadł na podłogę z dziwnym wyrazem twarzy. Tym samym odsłonił stojącą za nim gospodyni, trzymającą oburącz uchwyt patelni.
- Co on sobie wyobrażał, na łuskę Prasmoka! – wykrzyknęła oburzona i na dokładkę rzuciła w swoją ofiarę naczyniem. – Nie takie cyrki, w MOJEJ gospodzie.
        W tym też momencie Georg podszedł do nieprzytomnego delikwenta, chwycił go za kamizelkę i wyrzucił za próg. W gruncie rzeczy nikt nie był pewien czy słusznie. Nie było pewności, że faktycznie przyczynił się do złego stanu Hashiry. Czy ktokolwiek widział, że robi coś nieodpowiedniego? Czy ktoś wyczuł magię, którą mógł się posługiwać? Czy słowami zdradził samego siebie? Nad tym ostatnim można się było zastanowić. Jego ostatnie słowa, te o tym, że ktoś już wszystko wie, było nietypowe. Zaś reakcja po uwolnieniu się z uścisku anielicy również nietypowa. Choć z drugiej strony do początku było jasne, że ma się do czynienia z... oryginałem.

        Ostatnie dni były naprawdę ciężkie. Nie znalazła się ani chwila wytchnienia, szansy na przeżucie ostatnich wydarzeń, nim je się przełknie i zapomni, by chwycić kolejny kęs. I choć poranek na strychu gospody był cichy, a kołdry miękkie i ciepłe, w powietrzu unosiło się coś nieprzyjemnego i lepkiego. Nie pozwalało uspokoić sztormu w głowie, nawet nie pozwalało policzyć fal rozbijających się o ściany czaszki. Kerhje leżała na plecach, z zamkniętymi oczami wsłuchując się w odgłosy budzącego się miasta. Tęskniła za szumem drzew i strzelaniem ognia w palenisku. Za zwierzętami odwiedzającymi ją o każdej porze. O spokojnym zaufaniu. Teraz czuła tylko zmęczenie, niepewność i lekkie zawroty głowy. Miała wrażenie, że ktoś miesza jej w głowie łyżką. Bała się zajrzeć do wnętrza swojego umysłu. Ale wciąż była zdeterminowana, by wykonać zadanie powierzone przez jedyny pewny i stały element w tym chaotycznym świecie – Najłaskawszą Matkę Naturę.
Awatar użytkownika
Hashira
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 82
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Hashira »

        Zieleń traw wydawała się niemal nierzeczywista na tle burzowego nieba. Hashira szła w stronę świątyni, a za plecami miała las. Wiatr szarpał jej peleryną tak zaciekle, jakby chciał zagarnąć ją tylko dla siebie.
Szła, bo musiała To załatwić. W snach zawsze wszystko ma idealny sens. Jesteśmy tam, gdzie powinniśmy być. To zdarzenie, plątanina wspomnień i wyobrażeń, otaczało dziewczynę jak szczelny, hipnotyczny koc.
Cienie chmur przesuwały się po trawie niczym statki po zielonym morzu nieskończoności. Nagle wiatr porwał pelerynę, którą Kapłanka próbowała się na marne otulić. Miedziane zapięcie wygięło się, a czerwona plama poszybowała w stronę ciemnego nieba.
        Niespodziewanie zatrzymała się i kierowana jakąś magiczną siłą spłynęła w dół, prosto w ręce uśmiechniętego mężczyzny. Serce dziewczyny zabiło szybciej. Podeszła do niego, a nadchodząca burza szarpała jej ciemnymi lokami. Powietrze pachniało ozonem.
        W ciemnych oczach mężczyzny widać było ciepłe iskierki, a od pięknego uśmiechu powstały wokół nich delikatne zmarszczki. Wyciągnął rękę i podał jej pelerynę. Arion. W Zakonie był jej Mistrzem, człowiekiem który zarządzał wszystkimi Kapłanami. Ale tutaj… Tutaj mogła się cieszyć z jego obecności, chociaż przez chwilę.
Otworzyła usta, chcąc opowiedzieć mu o wszystkim - strasznej ucieczce przez las, gościnnej staruszce, okropnych eksperymentach, towarzyszkach i objawieniu Pani. Nie była jednak w stanie wydobyć z siebie głosu, obserwując jego ciemne włosy, łagodnie okalające przystojną, szeroką twarz i piękny, delikatny zarost. Wyciągnął rękę w rękawiczce i położył palec na jej ustach. Zapachniało skórą i mchem.
- Musisz się obudzić Hashiro. Matka cię potrzebuje. Pomoc jest już w drodze, ale musisz się obudzić…
Wszystko zaczęło się rozmywać. Dziewczyna z jękiem wyciągnęła do niego ręce, chcąc zatrzymać na dłużej piękną, intymną chwilę, ale zamiast tego pogrążyła się w ciemnościach.

        Leżąc na plecach, Hashira jęknęła przeciągle i otworzyła oczy. Sen rozpłynął się, a ona niemal natychmiast zapomniała o czym był. Wiedziała tylko, że musi się obudzić.
        Nad sobą zobaczyła deski stropowe, oświetlone czerwonymi promieniami słońca. Zamrugała kilka razy, próbując odzyskać ostrość widzenia. Głowa bolała ją tym mdlącym rodzajem bólu, który dudnił w skroniach i przesłaniał wszystko inne. Z trudem uniosła dłonie i przyłożyła je do czoła. Zimne, jaka ulga! Próbowała przełknąć ślinę, ale usta miała suche jak pieprz. Nigdy nie czuła się tak źle, nawet kiedy raz z kucharzem opiła się świątynnego wina. Chciała obrócić się na bok, ale na razie nie dała rady. Rozejrzała się więc dookoła, próbując ustalić gdzie się znajduje.
        Ostatnie co pamiętała to karczma. Był tam anioł, niewidoma dziewczyna… i biały lew? Wszystko to brzmiało zupełnie absurdalnie, zwłaszcza że nie mogła przypomnieć sobie żadnych konkretów. Pewnie to tylko pozostałości jakiegoś snu.
Co robiła w karczmie? Psiakrew, nawet to jej gdzieś umknęło! Co takiego zażyła, że obudziła się na TAKIM kacu? Pewnie odpoczywała po jakimś zadaniu. Taak, już coś jej świta. Miała odebrać rytualne misy od dostawcy, który miał wypadek nad Rzeką Motyli. A więc to zapewne jest Valladon!
Roześmiała się w duchu ze swojej głupoty. Valladon, miasto niespodzianek i tajemnic. Zawsze wracała stąd z czymś, czego się nie spodziewała. Może tym razem spróbowała czegoś, co okazało się… nieoczekiwane w skutkach? Tak, zapewne tak właśnie było.
Zadowolona ze swojej dedukcji uniosła się powoli do pozycji siedzącej. Będzie musiała poszperać w torbie, żeby przypomnieć sobie, czym się obecnie zajmuje.
        Leżała przykryta kocem w błękitnej koszuli, którą nosiła pod zbroją i skórzanych spodniach. Miała cichą nadzieję, że rozebrała się sama i karczmarz nie musiał zanosić jej na górę. Nigdy dotąd nic podobnego jej się nie przydarzyło. Potrząsnęła splątanymi lokami, czego natychmiast pożałowała. Ból głowy odezwał się z nową siłą, która z powrotem przyparła ją do łóżka.
- No żeby to Koszmary wzięły! - jęknęła, próbując wymacać na stoliku coś zimnego. W końcu trafiła na szklankę z wodą i z ulgą natychmiast ją opróżniła. Oparła puste naczynie o czoło. Zrobiło jej się odrobinę lepiej, więc zamknęła oczy, oddając się temu uczuciu. Kiedy je otworzyła, ujrzała przed sobą nieznajomą sylwetkę.
- Kim jesteś?! - zawołała ostro, podnosząc się na poduszce. Szabla leżała pod ścianą, obok butów, zbroi i torby, z której wystawał rąbek czerwonego płaszcza. Daleko. Za daleko.
Awatar użytkownika
Aruviel
Mieszkaniec Sennej Krainy
Posty: 121
Rejestracja: 13 lat temu
Rasa: Anioł Ducha
Profesje: Uzdrowiciel , Mag , Wojownik
Kontakt:

Post autor: Aruviel »

Wszystko działo się zdecydowanie za szybko. Aruviel nie chciała puszczać wolno oprycha, jak nazywała go już w myślach. Chciała go przesłuchać, wyciągnąć wszystkie informacje jakie się dało. Chociażby jego prawdziwe imię. Zamierzała go przycisnąć, zawlec go gdzieś na zaplecze, związać, a potem wyciągnąć jak najwięcej. Niestety Georg zadecydował za nią i wywalił faceta na zbity ryj. No cóż... może tak właśnie miało być... Aru nie zamierzała już kłócić się z karczmarzem, że ten zrobił źle. Z drugiej strony jak miał się zachować, skoro ten gnojek robił mu awanturę w karczmie. Dobrze, że nikogo prócz nich nie było w przybytku. Tak czy inaczej wszystko działo się strasznie szybko. Aruviel starała się ogarniać całą sytuację, ale to było bardzo trudne. Gdy właściciel karczmy wyrzucił oprycha na zewnątrz wrócił do kobiet, a konkretnie do Hashiry i zaproponował Aru, że zaniesie dziewczynę na górę, do pokoju. Anielica oczywiście się zgodziła. Georg zaniósł więc kapłankę na strych, do dużego pokoju o skośnych ścianach. W każdym rogu pomieszczenia stało wąskie, pojedyncze łóżko. Wszystkie posłania miały miękkie materace i świeżą pościel. Pachniało tu lawendą, wymieszaną z aromatem mięty pieprzowej. Okno znajdowało się naprzeciwko drzwi, na jedynej normalnej ścianie. Mimo to w izbie było dość widno. Przy każdym łóżku stał drewniany stoliczek. Na prawo od wejścia, w nogach dwóch łóżek stały drewniane, proste kufry na ubrania. Naprzeciw nich, po drugiej stronie pokoju, również pomiędzy łóżkami, znajdowała się dość prosta toaletka z dzbankiem pełnym wody i misą. Na ścianie wisiało lustro oprawione w metalową, wąską ramę. Oprócz tego na środku pokoju stał kwadratowy stół z czterema krzesłami. Stolik przykryto ślicznym, białym obrusem, haftowanym w różowe kwiatki. Całość sprawiała przyjemne, przytulne, a wręcz domowe wrażenie. Strych był idealnym miejsce, jeśli do karczmy przybywał ktoś w większej grupie. Cztery łóżka w jednej izbie sprawdzały się wtedy doskonale.

Kiedy karczmarz wzniósł na górę omdlałą kapłankę, Aruviel podziękowała mu i powiedziała, że resztą zajmie się sama. Gdy Georg wyszedł, anielica usiadła na brzegu łóżka ciemnowłosej. Dziewczyna była blada, a jej czoło rosił pot. Kerhje chyba nie miała siły by z tym wszystkim walczyć, dlatego to blondynka zajęła się omdlałą. Rozebrała ją z butów i zbroi, odpięła broń, a wszystko położyła przy ścianie pod oknem. Potem przykryła Hashirę, tak by nie marzła. Przez moment zastanawiała się co dalej. Ostatecznie uznała, że mimo iż nie wie dokładnie co otruło dziewczynę postara się jej pomóc. Położyła swoją gładką dłoń na czole ciemnowłosej. Spod jej palców wypłynęło lekkie, jasnozielone światło. Jej magia uśmierzała ból i dodawała sił witalnych. Aru nie chciała za wszelką cenę ocucać kobiety, nie o to chodziło. Chciała jedynie sprawić, bo jej zmęczone ciało szybciej się zregenerowało. Po krótkim zabiegu anielica odstąpiła do łóżka. W tym czasie Kerhje się położyła. Anielica, nie wiedziała czy śpi, czy też odpoczywa, ale nie zamierzała jej niepokoić. Po cichu wyszła z pokoju i zniknęła za jego drzwiami.

W dolnej i jednocześnie głównej sali karczmy nadal nie było żywego ducha. Za kontuarem stała właścicielka.
- Przepraszam cię za to wszystko - powiedziała jasnowłosa w stronę przyjaciółki.
- Nic się nie stało... Mam na myśli tego obwiesia. Nie pierwszy raz ktoś odprawia tu burdę. To karczma, kochanie, dobrze wiesz jak jest. Jeszcze nie raz zdzielę kogoś przez łeb patelnią. Nie jesteśmy przystanią dobrej nadziei, tylko zwykłą gospodą, wieczorami jest tu pełno pijanych chłopów, wiesz dobrze ile razy się tutaj kłócą i rozbijają sobie głowy.
- Niby wiem - odparła przepraszająco dziewczyna.
- Nie przejmuj się, naprawdę - dodała karczmarka. - Wiesz, kto to był? - spytała.
- Właśnie nie mam pojęcia. Schroniłyśmy się w waszej stodole, a on spał zakopany w sianie.
- W stodole? Dlaczego nie przyszłyście od razu tutaj?
- To długa historia - Aru nie chciała już tłumaczyć przyjaciółce jak to dokładnie się stało, że weszły do karczmy przez podwórze znajdujące się z tyłu. Za bardzo zagmatwana była ta historia.
- W każdym razie moje przyjaciółki uważają, że w Valladonie dzieje się coś złego, że ktoś używa magii do złych celów. Ten mężczyzna miał nam to pomóc rozszyfrować. Od początku mu nie ufałam, ale dziewczyny chciały spróbować. Nie umiałam im tego wybić z głowy.
- Nie rozumiem - rzekła Anna.
- Och, ja sama tego dobrze nie rozumiem. Nie wiem dokładnie co tu się dzieje. To Hashira jest najbardziej zorientowana w sytuacji, ale ona w tej chwili jest nieprzytomna.
- Wiesz, w mieście dzieją się różne rzeczy. Ludzie plotkują o tym i o tamtym. Słyszałam, że pracownia jednego z czarodziejów zamieszkujących miasto ostatnio eksplodowała. Nie wnikałam w szczegóły, ale wiem, że to co robił nie było do końca legalne. Wiesz jak jest, w karczmie można podsłuchać to i owo. Tak, czy inaczej, krótko po tym wydarzeniu czarodziej wyniósł się z miasta, nagle, jakby ktoś mu kazał. Sprzedał dom i to co zostało z pracowni, a potem zniknął i słuch po nim zaginął. Nie wiem czy to ma coś wspólnego z twoją sprawą.
- Sama nie wiem - rzekła jasnowłosa.
- Może i ma. Kiedy Hashira się obudzi opowiem jej o wszystkim. Najgorsze jest, że nie bardzo mogę jej pomóc, bo nie wiem właściwie co się stało.
- Mam nadzieję, że nie podejrzewasz nas?
- Was?! Nie rozumiem?
- To nasza dziewka przyniosła wam napitki - wyjaśniła ciemnowłosa.
- Myślisz, że to ona? - zdziwiła się Aruviel.
- Nie, na pewno nie. Jest młoda, to podlotek. Jest córką tutejszego cieśli. Nie sądzę by miała coś wspólnego z tym oprychem.
- To mogła być po prostu magia, której nie znam - wyznała anielica.
- Myślę, że w tej chwili nie warto próbować tego rozgryźć, najważniejsze by twoja przyjaciółka odzyskała przytomność.
- Masz rację - Aru uśmiechnęła się blado.
- Mogę wziąć nasze jedzenie do pokoju? - spytała spoglądając na stolik przy którym siedziały.
- Oczywiście! - odparła natychmiast kobieta. Aru jeszcze raz się uśmiechnęła. Podeszła do stolika i zabrała duży, drewniany talerz na którym leżał ser, masło, pomidory i kawałek pieczonej szynki. Z tym wszystkim w dłoniach ruszyła na górę.

W pokoju panowała przeraźliwa cisza. Kiedy anielica wchodziła do izby drzwi skrzypnęły cicho, ale to i jej kroki były jedynym dźwiękiem, który rozniósł się po pomieszczeniu. Aru postawiła talerz na stole, po czym usiadła na stojącym obok krześle. Była głodna. Przez tą całą aferę nie zdążyła nic zjeść, więc wzięła się za pałaszowanie śniadania. Kiedy już się najadła przeniosła się na łóżko. Nie wiedziała jak długo leży, z letargu wyrwał ją ruch na łóżku po drugiej stronie pokoju. Zauważyła, że Hashira poruszyła się nieśpiesznie. Anielica wstała powoli i podeszła do kapłanki. Usiadła na brzegu łóżka i przyjrzała się zmęczonej twarzy dziewczyny. Zdziwiła się, kiedy padło pytanie z jej ust.
- Jestem Aruviel... - wykrztusiła z siebie zaskoczona.
- Nie bój się, nic ci nie zrobię. Jesteś w karczmie, bezpieczna. Jest tu też twoja przyjaciółka Kerhje. Poznałyśmy się parę godzin temu. Pamiętasz? Na głównej drodze, pomogłam wam uciec przed kimś, kto was szukał. Ukryłyśmy się w stodole, a potem przyprowadziłam was do karczmy. W stodole był też mężczyzna, który powiedział, że zdradzi nam to czego potrzebujemy, ale musimy mu postawić jakiś alkohol. Zaprowadziłam nas do głównej sali karczmy. Wypiłaś trochę, potem zniknęłaś w toalecie, a kiedy wróciłaś zemdlałaś. Pamiętasz? - Aruviel starała się wyjaśnić wszystko dziewczynie, sądziła bowiem, że kapłanka cierpi na krótkotrwały zanik pamięci.
- Boli cię coś? Jak się czujesz? Mogę uśmierzyć ból i dodać ci sił.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Miękki dywan przyjemnie chłodził podbicia stóp. Delikatne ulistnione gałązki, z których został utkany, uginały się pod ciężarem palców i pięt, amortyzując ich zetknięcie z twardą powierzchnią Łuski. Zielona ścieżka wyrastała z ziemi, tuż przed kroczącą pośród drzew pustelniczką. Nie zdążyła nadepnąć na ani jedną szyszkę, ani patyczek, gdyż gruby, soczysty mech już pojawiał się na ich miejscu. Szła więc ufnie przed siebie, wiedząc, że nic jej nie zagraża.
        Wiatr owiewał delikatnie rozgrzane policzki i czoło. Przynosił ulgę i osadzał na rzęsach wilgoć. Na jego prądach żeglowały również melodie uwolnione przez szczygła. Jego głos przynosił radość. Szczęśliwe były uszy pieszczone przez dźwięki, szczęśliwe było serce równo wystukujące rytm życia, szczęśliwa była dusza spokojnie przenikająca każdą część ciała. Nawet włosy były szczęśliwe i miały ochotę tańczyć na wietrze, do najpiękniejszych z dźwięków świata. Ptasi śpiew zawsze niósł dobro.
        Dziewczyna wyciągnęła dłoń w bok i opuszkami palców zmierzwiła poszarpaną korę brzozy. Gdzieś pod nią czekał na zetknięcie z miękkimi ustami słodki syrop. Uśmiechnęła się i dalej ruszyła przed siebie. Lecz raptem coś zakuło ją w stopę. Skrzywiła się mocno, czując jak łuski sosnowej szyszki wbijają się w skórę. Zabrakło mchu?
        Zefir przyniósł nowy dźwięk...
- Musisz się obudzić, Kerhje Uno. Matka cię potrzebuje. Pomoc jest już w drodze, ale musisz się obudzić…

        Kerhje zmarszczyła brwi, zdając sobie sprawę, że zasnęła szybciej niż zamierzała. Miała tylko położyć się na chwilę, lecz sen zmożył ją tak nagle. Była rozgrzana... Wciąż szumiało jej w głowie i czuła odległy, tępy ból. Czy zawdzięczała go niedawno spożytemu napitkowi, czy też wszystkie ostatnie wydarzenia w końcu odciskały na niej swoje piętno?
        Obudziło ją coś dziwnego. Spokojny, męski głos. Zwracał się do niej. Mówił o pomocy. Tylko jakiej? Czy potrzebowała jakiejś? Czy też może... Kerhje miała dziwne wrażenie, że te słowa nie były skierowane do niej. Choć została wywołana po imieniu, treść nie wydawała się być jej przeznaczona.
        Dziewczyna przekręciła się na bok, słysząc dochodzący z pobliża głos Aruviel. Mówiła... Dziwne rzeczy. Choć sama treść była oczywista i dobrze znana pustelniczce, to sam fakt wypowiadania tych zdań bardzo dziwił. Wkrótce jednak zrozumiała – wychodziło na to, że Hashira... straciła pamięć. To bardzo zaniepokoiło pustelniczkę. Powoli wstała z łóżka, orientując się przy okazji, że zasnęła w ubraniu. Podeszła powoli, po omacku do towarzyszek. Nie wiedząc, gdzie też może usiąść, przyklęknęła przy łóżku zdezorientowanej dziewczyny. Słyszała jej przyspieszony oddech, słyszała, jak delikatnie się porusza, jakby chciała uciec. W każdej chwili gotowa do działania, jak zwierzę złapane w sidła. Anielica jednak pozostawała spokojna. Cierpliwie wszystko tłumaczyła, pomagała, podczas gdy sama pewnie była równie zmęczona i pełna pytań. Niewidoma położyła jej dłoń na ramieniu.
- Aruviel, połóż się na chwilę. – powiedziała cicho. - Zajmę się nią. Na pewno też musisz być zmęczona. Poradzimy sobie, a w razie czego obudzę cię.
        Następnie puściła ramię tamtej i postarała obrócić w stronę kapłanki.
- Hashiro, to ja, Kerhje – szepnęła, odszukując jej dłoń pośród pagórków kołdry. - Aruviel ma rację. Jesteś tu bezpieczna. Nas na pewno nie musisz się obawiać.
        Jednak tak samo, jak z pewnością anielica, pustelniczka bała się jednego: co tak silnego musiało być w miodzie, który wypiła poszkodowana, że straciła pamięć? To się nie dzieje z byle powodu. Owszem, czasem ludzie dostają chwilowej amnezji i trzeba było mieć nadzieję, że tak jest i teraz. Niemniej, sam fakt jej zaistnienia niepokoił. Dodatkowo nasuwało się pytanie: jak bardzo wpłynął on na samą niewidomą? W końcu również upiła nieco złocistego napoju. Wypiła i... poczuła się nieco inaczej. Z pewnością jednak spożyta ilość nie zaszkodziła jej tak bardzo jak Hashirze.
        Jakkolwiek nie było Kerhje gotowa była sobie poradzić z zaistniałą sytuacją. W jej głowie już rodziła się myśl, jak w razie czego pomóc przypomnieć sobie towarzyszce pewne rzeczy. Choć nie była pewna czy faktycznie będzie w stanie to zrobić – przydatna mogła się okazać magia umysłu. To mogła być próba dla dziewczyny, która wyruszyła ze swojego spokojnego azylu w niebezpieczny świat. Wyruszyła, by szukać nauczyciela magii umysłu, lecz w międzyczasie musiała sobie radzić z przeznaczeniem. A to przyszykowało wiele prób...
Zablokowany

Wróć do „Valladon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 5 gości