Valladon[Valladon] Hej, rewolta!

Wielki rozległe miasto, skupisko ludzi, jak i innych ras. To miejsce odwiedza wiele istot, istot niebezpiecznych, magicznych ale także przyjaznych. Znajdziesz tu towary z całego świata, skarby i tajemnicze artefakty. Jeśli czegoś potrzebujesz znajdziesz to tutaj
Awatar użytkownika
Lasota
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard
Kontakt:

[Valladon] Hej, rewolta!

Post autor: Lasota »

- Ee, bo panie, powiedz. Co to jest za takie życie tak naprawdę? No co to jest? Ale cśś. Cśśś. Daj mi rzec, co należy. Bo tak po prawdzie, to dopóki nas jakie wrogie wojska nie oblezą, to niewiele tu jest do roboty. Może nie mi, bo ja sobie zajęcie zawsze znajdę… tak tak, dolej mi jeszcze… ale te biedne chłopy, ci biedni mieszczanie! A ci rycerze, ci błędni? Ee tam, ja ciągle wierzę w błędnych rycerzy. Widziałem niejednego. Nie kręć nosem, panie, ale mi polej. Po brzegi, o tak. O czym to ja? Aha. Błędni rycerze. Tacy to muszą się w czas pokoju nudzić niepojęcie. A jak przyjdzie taka wojenka - TRACH!
Uderzający z nagłym impetem kufel widowiskowo rozlał swoją spienioną zawartość po stole.
- Trach i nagle każdy ma zajęcie! Mobilizacja, akcja, reakcja! A tu jakiej twierdzy lordowskiej nagle trza obronić, a tu drwa narąbać, trebusz zmontować, i hop, każdy dostanie miecza, każdy się ruszy, nudził się nikt nie będzie! Wojenka! Słodka wojenka, gdyby się w niej tylu nie kochało, to by i tylu nie ginęło. A najbardziej to się kochają w wojaczce możni.
- Lasota…
- Lubią sobie, skurczybyki, lubią poprzesuwać figurki po mapie! Znałem, wystaw sobie, takiego dżentelmena, starszy jegomość, majętny, co to ujmę miał na rozumie i zawsze zdawało mu się, że jest na polu bitwy, w namiocie, i wojska ma zaraz rozstawiać, rozkazy wydawać. To te figurki kolekcjonował prawie. Ale herby, to trzeba mu przyznać… na herbach się znał. A zameczek miał taki…
- Lasota!
Dopiero odebranie bardowi kufla z ręki sprawiło, że ten przestał gadać jak najęty, zamrugał gwałtownie i spojrzał na karczmarza tak zdumiony, jakby wcale nie zwracał się do niego przez ostatnie chwile. Długie chwile.
- Moje piwo! - jęknął z wyrzutem, za co o mało nie dostał w twarz szmatą.
- Twoje piwo - zakpił karczmarz. - Moje piwo, chciałeś rzec, którego już od rana wypiłeś z pół antałka, drugie pół rozlewając! Mam dosyć twojego gadania. Bzdury gadasz, pijanyś jak wieprz. Szczerze wolę cię, gdy już zajmujesz gębę tym swoim instrumentem, to przynajmniej miło posłuchać.
Lasota uniósł palec do góry i już rozdziawiał paszczę, by jeszcze coś rzec, ale nie było mu to dane.
- Dosyć tego będzie! - Karczmarz wskazał palcem wyjście z przybytku. - Płacisz albo wylatujesz!
- Płaciłem wczoraj.
- Oho, płaciłeś jakiś marny pieniądz. A resztę obiecałeś dzisiaj.
- Ja?
Tego, zdało się, było już za wiele. Nastała chwila wrogiej ciszy. Nim wstawiony bard zdołał odczytać gniewny wyraz na czerwonej twarzy gospodarza, ten już chwytał go za przód czerwonej kurtki, ciągnął ku drzwiom, a stamtąd już już miał go wyrzucić na bruk - ale wskutek nastałego raptem zamieszania zamierzenie to nie doszło do skutku.
Obaj panowie patrzyli przez chwilę zdumieni, jak ulicą przetacza się nie wiadomo skąd nic innego, jak tylko zbrojna tłuszcza. Zbrojna, należy zauważyć, i tak ubogo, bo najczęściej we wszystko, co tylko było pod ręką - a więc jak nie w kosy, to w widły lub noże. Mało który z krzyczących miał coś groźniejszego aniżeli szabla lub sztylet. Robili jednak wrażenie. Kobiety i kupców odstraszali, a mężczyzn wyraźnie werbowali. Nie wiadomo kiedy pogodny dzień stał się szary i groźny; kiedy dźwięki ulicy i dobijanych na niej targów zamieniły się w krzyki i trzaskanie okiennicami.
- Bunt? - mruknął zdumiony Lasota. Dopiero wówczas karczmarz zdecydował się go puścić. Pchnięty bard poleciał dokładnie w tłum, podtrzymując swój czerwony beret. Gdy zerknął za siebie, drzwi karczmy były już zamknięte, a okna zakryły szczelnie okiennice.
Jego zaś porwał tłum. "Bitka!" - pomyślał sobie natychmiast, macając przy pasku, żeby znaleźć swój nóż. "A to udatnie. W samą porę, akurat o tym rozmawiałem. Myślałby kto, Valladon mój kochany! Że i tu takie zrywy się jeszcze zdarzają?"
- Wielmożny panie - zwrócił się, nie przerywając chodu, do jednego z kroczących obok chłopów. Na bardziej chłopskiego chłopa trafić nie mógł. - A o jaką to sprawę bić się chcecie? Gdzie idziecie właściwie?
- A bo ja wiem! - brzmiała odpowiedź. - Panowie zgarnęli, to idę. Może przyjdzie pomstę ukręcić za dziesięciny wzrost, a jakże! Hej, rewolta!
"Hej rewolta". Co było robić. Jak się biją, to bić się z innymi, zawsze to zabawa lepsza niż mędrkowanie nad kuflem. Lasota uśmiechnął się pod nosem, nie wiadomo od kogo dostał do obrony ni mniej, ni więcej, jak tylko zwykłą motykę i coraz bardziej rozemocjonowany przybrał minę wojownika nad wojownikami, unosząc pięść z gromkim okrzykiem.
Niewiele czasu później, na skrzyżowaniu ulic, tuż obok jego ucha śmignęła strzała miejskich służ zbrojnych. Wtedy przestraszył się tylko trochę.
Pomysł z odwrotem wpadł mu do głowy w chwili, gdy ktoś zadecydował, że należy na dobry początek zbudować barykadę i wykorzystać jego czerwoną przeszywanicę w roli sztandaru. Nie minęła chwila, jak porzucił swoją motykę i powodując jeszcze większe zamieszanie rzucił się do odwrotu.
Awatar użytkownika
Nardani
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nardani »

        Wieśniacy, niczym wściekła, ogromna fala wysłana przez morskiego boga, przelewali się przez ulice, uzbrojone zaledwie w noże kuchenne, kosy, widły i motyki. Widać to było idealnie z budynku, na którym przez nikogo niezauważona stała Nardani, obserwując sytuację z bezpiecznego położenia. Nikt nie podnosił głowy ponad tłum, nikomu nie przyszłoby do głowy, że smokołaczka stoi ponad wszystkimi. Rewolta aż kusiła, aby dołączyć, choć dziewczyna nie po to zerwała swoje więzy z wywrotowcami, żeby znów pakować się w bagno. No i ta dezorganizacja... Znała paru, jak to się zwykło wśród rewolucjonistów mówić, "orędowników" z Valladonu. I wiedziała, że to nie ich robota. Nie ten styl, nie ta skala, nie to przygotowanie. To musiał być pomysł jakiegoś miejskiego czy wiejskiego podżegacza, cholera go wie. Albo jeszcze gorzej, ustawka zorganizowana przez samego starego Hildara, króla z bożej łaski tylko i wyłącznie, bo gdy ostatni raz podnosił podatek, delikatnie jeno chybili dzielni orędownicy, przeszywając strzałą jego ramię zamiast serca. Łaska więc, bądź samo czyste szczęście, trzymało gnoja przy życiu. Mimo to, choć umysł wiedział, że walka nie jest mądrym pomysłem, ciało rwało się do walki. Smokołaczka postanowiła więc na wszelki wypadek trzymać się z daleka i powstrzymać od interwencji.
        Dziewczyna biegła po dachach okolicznych budynków, podążając równolegle z największą aleją prowadzącą na miejski plac. Płynnie poruszała się pomiędzy budynkami, po prostu wykonując w ruchu proste gesty lewą ręką, co sprawiało, że pojawiała się znikąd na kolejnym dachu. Było to dla niej naturalne, nie wkładała w to uwagi ani siły. Gdyby ktoś spojrzał w górę, mógłby się co najmniej przerazić. Ale nikt nie patrzył, dla ludzi liczył się tylko gwar na dole, tłum maszerujących, rozwścieczonych rewolucjonistów. W końcu Nardani zakończyła swój szaleńczy bieg niedaleko placu, zatrzymana świstem pierwszych strzałów. Również wymierzonych w nią, najwyraźniej została zauważona i wzięta za kolejnego uczestnika rewolty. Nie miała się temu zresztą co dziwić. Bardziej była przejęta, a raczej wkurzona tym, że ktoś pozwolił na oddanie salwy do tłumu...
        Im więcej strzał leciało w motłoch, tym bardziej krew buzowała w żyłach smokołaczki, a gniew w pewnym momencie przejął kontrolę. Nie chciała jednak powodować jatki, a przynajmniej nie teraz. Zrobiłaby sobie zbyt wiele problemów, a już miała ich dużo na głowie. Za dużo. Wykonała gest, który tym razem był dużo bardziej energiczny i agresywny, a w tym czasie ludzie, widząc strzały padające także w górę, zwrócili swój wzrok ku postaci na dachu. Gdy zakończyła inkantację, momentalnie pojawiła się przed twarzami strażników, kilka stóp nad ziemią. Pierwszemu jeszcze w powietrzu przyłożyła pięścią w twarz, a ten przy impecie uderzenia był bezsilny i momentalnie padł na bruk. Następnie przebiegła wzdłuż szeregu łuczników, którzy zdezorientowani, nie do końca rozumieli jeszcze co się stało i nie byli w stanie obronić się przed dziewczyną, wyrywającą im po kolei z rąk łuki. Przy ostatnim z łuczników, a było ich przynajmniej kilku, prawą ręką wykonała jakby pstryknięcie, co sprawiło, że jego kołczan stanął w płomieniach, a potem wykonała kolejny gest, lewą dłonią, pojawiając się za barykadą. Ktoś wpadł na świetny pomysł i powynosił z okolicznych domów meble, które posłużyło za prowizoryczną ochronę przed strzałami. Rzuciła zdobycze rewolucjonistom, a sama zebrała się do ucieczki. Popisała się i czuła, że trochę przesadziła, nic tu po niej. Biegła jak tylko mogła, nie oglądając się za siebie i przenosząc się dzięki kolejnym gestom między uliczkami. Nie widziała twarzy oniemiałych ze zdumienia po tej akcji, a były one po obu stronach barykady, dosłownie i w przenośni. W pewnym momencie, pojawiając się w jednej z bocznych uliczek, od razu po teleportacji wpadła na kogoś z impetem. Upadła na ziemię i zanim spojrzała na kolorowo ubranego, dziwnie nieproporcjonalnego chłopaka, ryknęła:
- Patrz jak leziesz!
Ostatnio edytowane przez Nardani 6 lat temu, edytowano łącznie 1 raz.
Nathanael
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nathanael »

Skrzypienie drewnianych kół od prostej taczki przeszywało swoją kakofonią ciche zakamarki mrocznych ulic Valladonu, tworząc nieregularny koncert grozy z niewyraźnymi odgłosami z wnętrza domów i tawern. Ubrany na czarno mężczyzna, wyglądający niczym groteskowy żebrak z festynowego teatru, przystanął w ciemnym zaułku, odstawiając drewnianą dwukołówkę. Impet ruchu, który przy tym wykonał, wstrząsnął taczką, a spod brudnej płachty wysunęła się trupioblada ręka, makabrycznie rozcapierzona niczym jakiś cmentarny pająk. Nathanael cmoknął cicho i schował kończynę pod płachtę na powrót, po czym przeciągnął się potężnie, prostując swój zbolały kark, czemu towarzyszył charakterystyczny dźwięk trzeszczącej skóry, z której zrobiono jego ubrania. Obrócił się, jednym płynnym ruchem chwycił rączki taczki i bez wysiłku prawie że przewrócił dwukółkę, wywalając zawartość do rynsztoka. Odepchnął drewnianą konstrukcję i otrzepał skórzane rękawice z niewidzialnego brudu.
- Parę ciał więcej w rynsztoku nikogo uwagi nie zwróci, a jaką może mi zapewnić przewagę w sprzyjających okolicznościach - mruknął cicho sam do siebie i ruszył powoli w kierunku głównego placu, by rozejrzeć się trochę po mieście. Między Bogami a prawdą zresztą bardzo dawno go tutaj nie było. Nie przywykł do dużych miejskich przestrzeni. Były denerwujące, zatłoczone, przeżarte smrodem i brudem. Takie zepsute, tak bardzo przypominające mu o nędzy i kruchości ludzkiego życia. Powoli kroczył przez ciemne zaułki, gdy nagle w jego i tak już nadwyrężone nozdrza uderzył tak charakterystyczny zapach. Krew. Całe kałuże posoki, niekontrolowane strumienie. Och, tak. Dobrze wiedział, co to zwiastowało. Bitwa, walka, wielka bójka, nieskładna szamotanina.
Rzeczywiście, za bardzo się nie pomylił. Na pierwszy rzut oka, wyglądało to na rebelię. Ach, widział już parę w swoim krótkim życiu. Były one... Cóż, zazwyczaj nieco bezsensowne i chaotyczne, ale za to bardzo, ale to bardzo krwawe. A tak się składało, że Nathanael czasami lubił pobrudzić sobie rączki. Rozejrzał się dokładnie zza rogu po całym miejskim polu bitwy. Rebelianci zajęli barykadę, a straż miejska ją ostrzeliwała, nie przyjmując póki co strategii szturmowej. Rozważnie. W takim układzie chłopi długo nie pociągną... Jednak widać, że i oni mieli jakieś asy w rękawie. Chociażby najemników. Prawdopodobnie jedna z nich postanowiła zająć się uciążliwymi łucznikami, neutralizując zarówno ich pozycje, jak i broń. Nathanael musiał przyznać, że kobieta ta miała coś w sobie, co fascynowało. Jakąś dzikość, nieujarzmienie, zabójczą urodę. Och, to byłoby ciekawe, móc poznać ją bliżej.
Zabójca nieśmiało ruszył boczną uliczką, jak najdalej od barykady, aby zajść ją w pewien sposób od tyłu. Był ciekaw, czy mają gdzieś tam rannych. Mógł na tym niemało skorzystać, skoro już tu był. Wtem wyczuł obecność jednego z nich. No nie. Tylko nie teraz. Stał tam, stopiony prawie ze ścianą, niewzruszony, cichy. I trupioblady.
- Czego chcesz?- syknął do zjawy chłopca. Dobrze znał odpowiedź. Te widma po prostu ubóstwiały go nawiedzać. To była ich chyba jedyna rozrywka po tamtej stronie.
Awatar użytkownika
Lasota
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard
Kontakt:

Post autor: Lasota »

Bunt buntem, a alkohol buzujący we krwi - alkoholem, ale gdy na jednego rozpędzonego człeka nie wiadomo skąd wypada drugi, to nie sposób nie stracić równowagi. I okoliczności w takich sytuacjach zgoła niewielkie mają znaczenie. Głupia sprawa, nomen omen - uciekać od jednego zamieszania, a wpaść na inne, którego w gruncie rzeczy nigdy nie powinno tu być. Bo i go nie było. Przed chwilą niewątpliwie go nie było! Tym właśnie bronił się Lasota, gdy odrzucony do tyłu z nieprzyjemnym impetem lądował tyłkiem na twardym bruku. Jego myśli, gdy tylko pokonały barierę otumanienia, zaczęły krążyć jak szalone, a w tym wszystkim dominowały dwie kwestie: co tu u diabła robi nagle ktoś, na kogo się wpada oraz czy aby nie połamał sobie czegoś ważnego, bo i tak mogło się zdarzyć. O tym, że wpadł na kogoś, a nie na coś (jak na przykład magiczna, niewidzialna bariera ze znanej mu pieśni o dzielnym Juwelinuszu), też przekonał się dopiero po chwili. Wszak byle coś by na niego nie krzyczało.
- Wypraszam sobie! - odwrzasnął obronnie, zanim na dobre przyjrzał się nowej osóbce. A było, musiał przyznać choćby przed samym sobą, na co popatrzeć. Przynajmniej starał się dzielnie pamiętać, że dekolt to nie to samo co twarz, i że jest pewna różnica między gapieniem się na jedno a drugie. Ledwo co uciekł od bitwy, nie chciał więc zaraz ryzykować nową. Z kobitkami bywało różnie, a ta dodatkowo wyglądała na temperamentną!
Przez chwilę walczyły w nim dwa rozwiązania zaistniałej sytuacji. W końcu zrezygnował z tego, w którym wrzeszczy na panienkę, zerwał się na równe nogi (tyłek bolał go mniej niż się obawiał), otrzepał portki, sprawdził, czy aby nie zgubił fletu, a potem z iście teatralno-baletową pozą wyciągnął rękę w szarmanckim geście.
- Skoro już uczyniłem kłopot, to pozwólcie, o pani, że teraz pomogę - zaoferował dźwięcznym głosem oratora. Wyglądać mógł pokracznie, ale robił dobrą minę do złej gry, i jak przed chwilą jeszcze uciekał strwożony, tak teraz unosił podbródek i dumnie się uśmiechał. - Nieprzyjemny to moment, by chodzić w samotności po ulicach miasta. Bogowie raczą wiedzieć, czy do wieczora ostatnie się tu kamień na kamieniu, ja wiem, bo niejedno widziałem! Odprowadzić was zatem mogę, o pani, do najbliższego zajazdu, gdzie...
Nie dane było mu jednak dokończyć, bo beztroską mowę zaraz zagłuszyły nowe, rozdzierające krzyki biegnące od góry ulicy. Bard momentalnie pobladł i ze ściągniętą twarzą spojrzał za siebie. Nie do końca taka wojaczka mu się widziała. Tam już ktoś kogoś mordował. Tam ktoś urządzał rzeź - może ktoś sfrustrowany tym, jak jakaś niezrozumiała siła zaatakowała jego ludzi. Tam może padała już barykada, ale może i wzrastała, budowana na trupach żołnierzy. Tam była śmierć.
- "Że też ci wojenko nie wstyd, że nam chłopców krajesz" - zacytował pod nosem zdrętwiały Lasota, bo żadne święte imię akurat nie wpadło mu do głowy. Zaraz znowu popatrzył na pannę. A potem, jak grom z jasnego nieba, uderzyło go wrażenie nawet bardziej przerażające. Bo wszak czy tam, w dole ulicy, ta postać smukła i ciemna, czy to nie stała sama kostucha przyodziana w morową czerń? Na to już nie przyszedł mu do głowy żaden urywek z żadnej pieśni. Szarmancka postawa gdzieś chwilowo uleciała.
Awatar użytkownika
Nardani
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nardani »

        Chłopak odkrzyknął na ryknięcie smokołaczki, jakby obronnie, odruchowo, zaraz po tym jak z impetem upadł na ziemię, tak samo jak i ona. Ich wzrok na chwilę spotkał się, a Nardani w końcu mogła przyjrzeć się napotkanej osobie. Wyglądał co najmniej... dziwnie. Jego nieproporcjonalność, połączona z kolorowymi, rzucającymi się w oczy ubraniami i faktem, że był dość postawny, dawała niecodzienną mieszankę. Dodatkowo była aura - tak słaba, że bez większego skupienia nie było widać nic ponad jasną poświatę, dającą znać o tym, że nie jest on najbardziej praworządnym człowiekiem na świecie. Nie wyglądał jednak niebezpiecznie, a magii nie czuła żadnej. Gdy zaczął się odzywać, zobaczyła i usłyszała jego szarmanckie zachowanie i od razu zdała sobie sprawę, że chaos jego aury nie pochodzi raczej od zła... a przynajmniej nie otwartego. Wstała i otrzepała się, odpowiadając.
        - Nie potrzebuję pomocy. Prawdę mówiąc, nie jestem tą, która będzie jej za kilka godzin potrzebowała - odpowiedziała mu swoim dźwięcznym głosem, cały czas patrząc na chłopaka nieufnie. Zachowywał się, jakby chciał ją poderwać albo jej zaimponować, przynajmniej ona tak to odbierała, a nie wróżyło to zbyt dobrze. - Bogowie nie wiedzą, ale ja wiem jak to się skończy. Też niejedno widziałam. To, co straż będzie mogła, wybije, a resztę zamkną. Król, jebał go pies, Hildar, podwyższy podatki, zasłaniając się wydatkami na wojsko. A mnie już tu raczej wtedy nie będzie.
        W tle rozmowy słychać było coraz więcej jęków i krzyków zwiastujących rzeź. Dziewczyna zwróciła głowę w stronę dźwięków i spuściła wzrok. Niepotrzebnie się wtrącała, kto wie czy przez nią nie będzie tylko gorzej. W tej sytuacji powinna chyba walczyć... Miała wrócić do normalnego życia, ale przeszłość cały czas za nią ganiała. Nie miała jednak czasu, żeby długo się zastanawiać. Chłopak, patrząc za nią, w uliczkę, pobladł momentalnie. I to jeszcze bardziej niż przy krzykach. Odwróciła się i ujrzała mrożącą krew w żyłach postać. Niczym upiór, poruszał się w cieniu budynków odziany w czarny, skórzany płaszcz i paradujący z noszonymi na wierzchu, na licznych pasach, skalpelami, nożami, wiertłami, hakami. Wyglądał krótko mówiąc jak zwiastun śmierci, a pełni wrażenia dopełniała jego aura. Podstawą była kobaltowa powłoka, po której latały barachitowe piórka, rysując na niej niepokojące znaki. Topazowa, silna poświata nadawała klimatu niepokoju, a w tle, zanim wszystko podejrzanie ucichło, słychać było krzyki agonii, przeszywające duszę Nardani i wzbudzając w niej wewnętrzny strach. Uczony, magia śmierci, magia pustki... Nardani zebrała się szybko w sobie, dobyła miecza i zasłoniła nim chłopaka.
        - Biegnij, ile masz sił w nogach. Zajmę się nekromantą - syknęła do niego, jakby oczywistym było faktem, że tajemniczy mężczyzna jest związany ze śmiercią. Jednak tylko ona mogła to wyczuć z jego aury. Ruszyła w jego stronę, wołając: - Nikt z nas nie szuka zwady. Ale po wyglądzie widzę, że ty jej poszukujesz, magu śmierci. Odejdź, póki jeszcze możesz.
        Dla poparcia swojego wołania przywołała "argumenty". O ile drobne zaklęcia potrafiła rzucić samymi gestami, to większe wymagały pełnej inkantacji. Wykonała kilka subtelnych ruchów lewą ręką, a pod nosem wyszeptała: "Faileas dìleas, tha mi ag iarraidh a 'mealladh daoine a tha a' cur an aghaidh". Na tyle cicho, że tylko Lasota mógł te słowa usłyszeć, ale że były one w języku smoków, nie zrozumiał z nich ani słowa. Momentalnie cała szerokość uliczki została zasłonięta szeregiem realistycznych klonów Nardani, dzierżących miecze. Były to tylko iluzje, w dodatku dość tanie, bo ledwo tknięte rozmywały się, ale dla efektu wystarczyły.
Nathanael
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nathanael »

Szedł beztrosko dalej przed siebie, prowadząc bezsensowną konwersację z widmem chłopca, jego niegdysiejszej ofiary, którą zadusił poduszką. Lekko się chwiał idąc przed siebie, ale równie dobrze mógł to być skutek wypitego przezeń alkoholu, co prawda w niezbyt znacznej ilości.
- Nadal masz mi za złe tamto niefortunne morderstwo z zimną krwią? Och, no daj spokój!- Gestykulował przesadnie w kierunku widma, które tylko mierzyło go smutnym spojrzeniem i sunęło za nim krok w krok.
- Wiesz ile dzieci umiera dzień w dzień? No nie możesz mieć pretensji... I nie patrz się na mnie w ten sposób. Oboje wiemy, że gdyby nie ja to zszedłbyś na zarazę...
Wtem nagle zatrzymał się. Czyżby miał halucynacje? Drogę zastąpiła mu potężnej budowy wojowniczka, którą zresztą już wcześniej dostrzegł na dachach miejskich zabudowań. Jej ostrze błysnęło groźnie w ciemności, podobnie jak jej oczy idealnie komponujące się z ciemnymi włosami, tak bardzo przypominającymi cień. Nathanael wysłuchał dokładnie ostrzeżenia kobiety i westchnął cicho. Pora pokazać jej prawdziwe umiejętności aktorskie. Zdjął maskę z twarzy, zawieszając ją na szyi, ukazując przy tym blizny zdobiące jego lico. Chwycił dłonią kapelusz i machnął nim przed sobą, delikatnie się kłaniając, z manierą wyuczoną od bogatszych mieszczan.
- Słusznie wyczułaś pani, iż param się sztuką nekromancji. Jednakże nie jest moim celem walka ani żadne zniszczenia. Przeciwnie. Jestem z wykształcenia medykiem i wracam obecnie z wioski ogarniętej straszną chorobą, aby ostrzec władze miasta przed zarazą. Zrozum więc, że nie chcę uprzykrzyć nikomu tu życia...
Oczywiście mistrzowsko łgał, ale rzadko komu udało się przejrzeć jego aktorskie popisy i recytację. Obawiał się wojowniczki, gdyż widział ją w akcji. Jednak był przygotowany na dobranie sobie dogodniejszej pozycji do rozmów i ewentualnego ataku. Z racji tego, że jego magia wywodziła się z naturalnych umiejętności, nie musiał korzystać z żadnych gestów ani inkantacji. Mrugnął jednym okiem, a butelka znajdująca się na beczce za wojowniczką runęła na kamienne podłoże. Jeśli odwróciło to uwagę dziewczyny, Nathanael szybko stworzył kopię samego siebie, która stanęła na jego miejscu, a sam bezpiecznie wycofał się w głęboki cień. Miał też pod ręką zwłoki oprychów, ale je wolał zostawić na niebezpieczniejszą sytuację. Jeśli zaś trik z butelką nie zadziałał, dalej stał z szerokim i spokojnym uśmiechem, wpatrując się w wojowniczkę oraz jej nowo powstałe kopie, dłonie trzymając daleko od potencjalnej broni.
Awatar użytkownika
Lasota
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard
Kontakt:

Post autor: Lasota »

- Za moich czasów było tu spokojniej. Wszystko to teraz... polityka - odparł pod nosem ze śmiertelną powagą, choć nie udało mu się pokonać w jednej chwili drgnięcia głosu. Zwłaszcza, gdy jako żywo zdawało mu się, że znalazł się między młotem a kowadłem, bo gdzie by nie uciekł, tam niebezpieczeństwo. Zaraz nawet skarcił się w myślach za to, że nie został w tej karczmie, w ciepełku, tylko jak zwykle narobił zamieszania i musiał zaraz wylecieć. A teraz? Teraz było groźnie. Nieprzystępna dziewoja nie dała się odprowadzić, tam tłukli ludzi, on sam mógłby w tym ubiorze jak nic robić za żywą tarczę, a nieopodal czaiło się potencjalne zagrożenie w postaci nieznajomego w czerni. Dziób którego robił imponujące wrażenie.
Ale chociaż w pierwszej chwili Lasotę zdjął strach, to nakaz ucieczki zadziałał na niego niby zniewaga rzucona w twarz. O nie, damom nie imponuje się uciekaniem (pomijając fakt, że sam czas rozruchów w mieście to nienajlepszy moment na kokietowanie). Stąd też, mimo pierwotnej reakcji, bard natychmiast na powrót wypiął pierś, zmrużył oczy i przypominając sobie wszystko, czego chcąc nie chcąc nauczyła go ulica, zadecydował:
- Zostanę! Nekromanta, ha? Kimkolwiek by nie był, we dwoje łatwiej przywołać drania do porządku. Niech no tylko... Ło!
Z tym, co zadziało się później, bard znowu średnio poradził sobie emocjonalnie - bo nawet jeśli trzymał już swój nóż o eleganckiej rękojeści i gotów był do ewentualnego rzucenia się na tajemniczego osobnika z mocą taranu, to nastała sytuacja przepełniona niczym innym jak magią, cokolwiek zbiła go z pantałyku. Owszem, widywał już wiele czarodziejskich sztuczek, ale ta z pomnożeniem wyjątkowo była zjawiskowa. O takich rzeczach, porównywalnych z przenoszeniem górskich szczytów i zalewaniem pustyń, głosiła co trzecia śpiewana gawęda starych muzyków. A tu, proszę bardzo - w biały dzień podobne cuda.
Przez głowę znieruchomiałego Lasoty przemknęła niszczycielska lawina bezładnych myśli. Stał teraz trochę dalej od tamtych, z rękami opuszczonymi wzdłuż ciała, jedną dłonią zaciśniętą na nożu, a nogami ustawionymi tak, jakby w każdej chwili myślał o odwróceniu się i ucieczce. Nie miał co zgrywać chojraka. Tam gdzieś była na pewno tawerna, która zechciałaby go przyjąć. Płaciłby śpiewem i grą, piłby na umór i zaraz ruszał dalej, zapominając o wszystkim.
- O - mruknął po wypowiedzi człowieka, który bez maski prezentował się tylko odrobinę mniej mrocznie. - Widzisz? To medyk. Nie ma się czego obawiać.
Zaraz jednak kawałek przed nim ni z tego ni z owego spadła i stłukła się butelka. Co ciekawe, to przeraziło barda bardziej niż magia, więc już bez gadania obrócił się i najpierw szybkim chodem, a potem biegiem zaczął wiać za siebie. Ale tam była rujnowana barykada, dało się to poznać po kilku krokach. Z żałosnym jękiem wrócił więc do tych tam, jak nic czarujących już siebie wzajem. Droga była jedna.
Awatar użytkownika
Nardani
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nardani »

        Nardani stała na środku uliczki i wahała się. Lecz nie w sprawie walki, ale tego, kto bardziej ją zażenował. Chłopak, rwący się do walki z nekromantą, czy ów mag śmierci, próbujący łgać jej w oczy. Mogłaby dać się oszukać co prawda, gdyby tylko nie czuła jego aury. Medycy, jak sama nazwa głosi, leczą, a w energii magicznej tego człowieka, nie było ani krzty leczenia. Zapachu ziół czy medykamentów też nie czuła, choć powinny się unosić w aurze. A poza tym, jeśli medyk para się magią śmierci, nie jest zwykłym medykiem. Pokręciła głową z zażenowaniem i spojrzała, a wraz z nią wszystkie iluzje, na mężczyznę w czarnym płaszczu. Wszystkie miały wzrok przepełniony pożałowaniem i na jeden sygnał poczęły ruszać ustami, choć tylko prawdziwa dziewczyna mówiła i sprawne ucho byłoby w stanie wyłapać, od której pochodzi dźwięk.
        - Uczyli cię na pewno, że kłamstwo ma krótkie nogi, prawda? Zwłaszcza w momencie, w którym czytam w tobie jak książce - rzuciła do niego z pogardą, po czym zaczęła na głos analizować jego aurę, aby go przerazić. - Związany z nauką i naturą. Z tym, że twój barachit... Jest niepokojący. Więc twój związek z naturą na pewno nie jest dobry. Dodatkowo, delikatny pył miedzi... Psia mać, nie chcę wiedzieć, jaką "sztuką artystyczną" się parasz. A przy okazji, nie pachniesz niczym, co jest dziwne. Gdybyś miał określony zawód, czułabym coś. Chociażby medykamenty. A teraz jest na tyle słaby, że twoja magia śmierci i pustki musi go przytłaczać. Krótko mówiąc, nie wmówisz mi, że jesteś uzdrowicielem.
        Gdy skończyła mówić, minęło zaledwie parę chwil i za jej plecami strzaskała się butelka. Obróciła się gwałtownie, jednak na całe szczęście niczego tam nie było. Bała się iluzji, albo jeszcze gorzej, upiora czy ożywieńca, którego kontroluje jegomość w płaszczu. Mimo wszystko butelka trochę zaszkodziła smokołaczce, gdyż szkło rozprysnęło się na odłamki i przeleciało po iluzjach, które delikatnie naruszone, rozpłynęły się w powietrzu. Nardani syknęła ze złością i odwróciła się do mężczyzny, lecz tego już tam nie było. Widziała go tam, ale nie czuła od niego żadnej aury. A biorąc pod uwagę fakt, że był magiem pustki... Cholera. Teraz mógł być wszędzie. W tym samym czasie młody chłopak, gdy tylko ujrzał spadającą butelkę, wziął od razu nogi za pas. Zawrócił dopiero gdy dobiegł do uliczki, z której widać było roztrzaskiwaną barykadę. Smokołaczka schowała miecz i chwyciła go mocno za nadgarstek.
        - Idziemy - rzuciła tylko, nie zważając na jakikolwiek potencjalny opór. Nie było po co zwlekać, gdyż nekromanta ulotnił się już, bądź skrył w cieniu. Ciągnęła chłopaka za sobą, sama maszerując dość szybkim tempem. Jednak, by mężczyzna nie zaskoczył ich, wykonała kolejną inkantację. Parę gestów wolną ręką, po których rozległ się podobny do wcześniejszego szept: "Lasrach de m 'anam, feuch, tha gam dhìon bho cunnartach agus meallta." Po chwili, dookoła nich pojawił się krąg ognia, w którym płomienie miały przynajmniej trzy stopy, a wszystko poruszało się razem z Nardani. W pewnym momencie marszu płomienie natknęły się na iluzję nekromanty, która rozpłynęła się w powietrzu tak samo, jak klony smokołaczki.
Nathanael
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nathanael »

Z niezadowoleniem obserwował rozwój sytuacji. Co prawda butelka odwróciła uwagę wojowniczki, tak aby mógł schować się w ciemności, ale iluzja nawet na chwilę jej nie zmyliła. Obserwując jak biegnie z dziwacznie ubranym flecistą wgłąb ulicy uświadomił sobie, że dziewczyna musi mieć jakieś niezwykłe zdolności. Prawdopodobnie jakiś mocniej rozwinięty zmysł magiczny lub coś w tym rodzaju. Niemalże bezbłędnie rozpoznała jego wszystkie atuty. Jedyne czego, na całe szczęście, nie wykryła, to Laska Kruczej Plagi, którą miał schowaną za pazuchą. To dawało mu przewagę. Jednakże bezpośrednie starcie z dziewczyną mogło być zbyt trudne i czasochłonne. Musiał więc trzymać się na odległość. Inaczej mogło się to dla niego skończyć niezbyt ciekawie. Zręcznie wspiął się na dach budynku i bezszelestnie ruszył w pościg za cudaczną parą. Szczęście zdawało mu się dopisywać, gdyż złapał ich niemalże ulicę dalej, w pobliżu karczmy gdzie ukrył ciała. Wojowniczkę, która najwyraźniej dla przezorności utworzyła wokół siebie ognisty krąg, zatrzymał oddział strażników miejskich. Stanęli oni w półkolu, celując w nią i jej towarzysza z kusz, zachowując jednak bezpieczną odległość ze względu na magiczne płomienie. Nathanael przyklęknął na skraju dachu i dokładnie zastanowił się nad sytuacją. Widział dziewczynę w akcji, więc do końca nie był pewien swoich umiejętności w bezpośrednim starciu z nią, nawet ze wsparciem uzbrojonej straży. Mógł też pozostać w ukryciu do czasu rozstrzygnięcia, ale to z kolei dałoby czas na ucieczkę jego potencjalnemu ośrodkowi zainteresowania. Rozejrzał się dookoła siebie i ujrzał tuż obok siebie małą dziewczynkę. Jej blada skora kontrastowała z czerwonymi plamami na jej sukience. Nathanael westchnął i założył maskę.
- Skoro nalegasz - mruknął i niczym kot zeskoczył w dół, akurat lądując na pierwszym z brzegu Strażniku. Wydobył swój miecz, w drugą dłoń chwytając krótki nóż. Przeturlał się po ziemi, kopiąc w kolano następnego strażnika, z satysfakcją wsłuchując się w chrupiący odgłos. Stanął błyskawicznie na nogi, znajdując się między dziewczyną, bardem, a pozostałymi strażnikami.
- To takie smutne, oceniać ludzi po ich wyglądzie, naprawdę. Nawet rzekłbym, że dosyć prostackie - westchnął spod maski, zwracając się do dziewczyny, jednak nie opuszczając gardy.
Awatar użytkownika
Lasota
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard
Kontakt:

Post autor: Lasota »

- Jak nic zaraz będzie tu gorąco. Bardzo słuszna decyzja.
Tym razem już bez nierozsądnego oporu Lasota poprawił swój beret, przestał wreszcie gadać i pozwolił poprowadzić się w dół ulicy. Opór zresztą byłby tu niezupełnie możliwy, skoro ciągnięto go teraz za rękę, niby - nie przymierzając - dziecko zgubione w obcym sobie zaułku. Raz tylko zerknął za siebie, czy aby nikt za nimi nie podąża, bo jeżeli barykada padała, to wojskowi mogli w każdej chwili ruszyć na zwiad po sąsiednich ulicach. Co do swojej wiedzy na temat podobnych rozruchów bard mógł bowiem trochę naciągać prawdę, ale gorliwość ludzi działających pod rozkazem wielmożów znał. Mogło się jeszcze przypadkiem okazać, że ich dwoje zaraz ktoś weźmie za zbiegłych buntowników. Zwłaszcza owa niewiasta, nowa towarzyszka, mogła czynić takie wrażenie.
Bard z pewnym wahaniem przyjrzał się najpierw pierścieniowi ognia, a potem tej, która go wywołała. I dłużej już nie mógł siedzieć cicho.
- Chyba nie dosłyszałem imienia szanownej - zauważył, stawiając kroki pewniej, niż się czuł. Dłoń, którą wcześniej trzymał nóż, jakby dla dodania sobie otuchy zacisnął na skórzanym pokrowcu przy pasie. Obecność fletu działała kojąco. Myślałby kto, że to prawie jakiś amulet. - I, mówiąc szczerze, chętnie dowiedziałbym się, kto wyciąga mnie z tego bagna! A więc jesteście, pani, czarodziejką? Nieczęsto widywałem podobne czary, a te, cóż, dosyć są imponujące. Na tamtym człowieku, zdaje się, też zrobiły wrażenie… A może nie szukał wcale zwady?
Tu bard rozejrzał się raz jeszcze, jakby dla upewnienia się, że ten od dziobatej maski rzeczywiście zniknął. Tak właściwie ciekawy był to człowiek. Wyglądać może i wyglądał szczególnie, ale pewnie w duchu nie był taki zły. A może był? Zawsze ciężko to było rozstrzygnąć. Nawet jeśli był zły, to pewnie dobrze grał w karty. Bandyci mieli to do siebie. Tak czy inaczej, na pewno go tu już nie było. Tym jednak, kto niemal beztrosko zajął jego miejsce, okazała się zaraz grupa strażników. Najpewniej były to po prostu posiłki wezwane do pomocy, nadchodzili bowiem z drugiej strony i nie od razu dało się po nich poznać, że szykują się do walki. Dopiero, gdy podnieśli broń, stało się to wystarczająco jasne. Lasota zaklął szpetnie pod nosem. Czego jak czego, ale wymierzonych w siebie bełtów o ostrych końcach szczególnie nie lubił.
- Opuść osłonę, czarodziejko - rzekł głośno ten z nich, który musiał być tu najważniejszy, choć pozostawał też najbrzydszy. - W mieście dosyć jest teraz groźnie. Mamy kilka pytań.
Lasota zerknął krótko na towarzyszkę, jakby próbował jej powiedzieć, że rzekome kilka pytań zaraz skończy się jak nie przy pręgierzu, to w lochu co najmniej. Ona chyba jednak również o tym wiedziała. Bard zmusił się więc natychmiast do gorączkowego szukania wyjścia z tej sytuacji. I choć jego myślenie trwało raptem kilka chwil, a tak krótkie rozmyślania rzadko kiedy przynoszą pozytywne skutki, to nie zamierzał kombinować dalej.
- Panowie! - odezwał się niemal pobłażliwie. - Wszak nie wiecie chyba, z kim macie do czynienia, w innym razie, ufam, sytuacja takaż nie miałaby miejsca. Wołają mnie La...
Ale któryś już raz z rzędu, nie dane mu było dokończyć. Odsiecz przyszła w najmniej oczekiwanej formie. Bard natychmiast zasłonił głowę rękoma, jakby spodziewał się kolejnych ataków z góry, ale te nie nastąpiły. Lepiej - uwaga strażników prawie w zupełności skupiła się na mrocznym przybyszu, ale nie minął moment, nim większość zbrojnych legła na ziemię.
Dzień pełen przygód.
- Godne to... sonetu! - ucieszył się Lasota.
Awatar użytkownika
Nardani
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nardani »

        - Nie dosłyszałeś, bo się nie przedstawiałam. Rzadko robię to pierwsza, ale biorąc pod uwagę sytuację... Jestem Nardani, bękart z Bretgarów - odpowiedziała mu, prowadząc go za rękę przez uliczkę w kręgu ognia. Specjalnie podrzuciła mu swoje pochodzenie. Jeżeli znał się trochę na świecie i rodach, nazwisko Bretgar mógłby skojarzyć z rodziną królewską Nandan-Ther. Jeżeli nie, przy odrobinie szczęścia uczepi się "bękarta". Zajmie się tym przynajmniej na tyle, żeby nie zadawać pytań, na które smokołaczka nie chciała odpowiadać. Gdy zachwycał się natomiast jej magią, nasyciła jego ciekawość, aby z tego punktu również nie poszła w niepożądanym kierunku. - Szkolona czarodziejka, zresztą jak widzisz. A ten... - zawahała się na chwilę, po czym dokończyła zdanie z pogardą. - Człowiek. Nie wiem czy szukał zwady, tak czy inaczej był niebezpieczny. Lepiej trzymać się z dala od niego. A jeśli już nas dopadnie... cóż, trzymać się z dala od tego co martwe.
        Oboje jednak przechodząc przez uliczkę wpadli z deszczu pod rynnę. Oto właśnie, gdy tylko wyszli z ciemnej alejki, jak grom z jasnego nieba, pojawiła się grupa strażników. Uzbrojeni w kusze, na początku biegli dając nadzieję, że może to nie o nich im chodzi. Jednak, wszystko stało się jasne, gdy otoczyli duet, nieprzerwanie celując w ich oboje. Gdy zażądali opuszczenia osłony, Nardani wykonała polecenie, jednak do dalszej współpracy nie była już zbyt chętna.
        - Macie kilka pytań. Na które nie odpowiem - rzuciła gniewnie. - Nie czuję się winna, by odpowiadać przed gówno wartymi wieśniakami w zbrojach.
        Ci, wyraźnie wkurzeni, już przygotowywali się do strzału, a Nardani już miała lewą ręką rzucać kolejne zaklęcia, podczas gdy prawą trzymała za głowicę miecza, gdy nagle do zabawy przypałętała się kolejna postać, a mianowicie nekromanta poznany wcześniej. Kilkoma płynnymi ruchami załatwił dwóch strażników, stawiając smokołaczkę i barda w sytuacji między młotem a kowadłem. Dosłownie. Skonfundowanych strzelców jednak szybko podcięła, jeden za drugim, korzystając z wzmacnianych stalą skórzanych butów.
        - No cóż, najdojrzalsze nie jest. Podobnie jak śledzenie dziewczyny, która widocznie wpadła ci w oko - odpowiedziała mu z cwaniackim uśmieszkiem na twarzy. Strażnicy byli wyłączeni z gry na parę chwil, a Nardani wykorzystała moment, aby lewą dłoń schować za plecami i wykonać subtelny gest. Złapała Lasotę za ramię prawą ręką i nagle oboje pojawili w innym miejscu, tuż za nekromantą. Smokołaczka momentalnie pochwyciła od tyłu mężczyznę w masce, lewą ręką chwytając za brzuch w żelaznym uścisku, aby w każdym momencie móc go przydusić, a prawą ręką szybko dobyła miecza i przyłożyła klingę do jego gardła. - Zwłaszcza kiedy ta dziewczyna cię nie lubi. Teraz, albo grzecznie wykrztusisz z siebie dlaczego za mną podążasz i dla kogo pracujesz... albo skończysz jako zwłoki w rowie. Ale nie martw się, na pewno ktoś cię wskrzesi.
        Słysząc natomiast zza pleców Lasotę, bełkoczącego coś o sonecie, odparła:
        - Nie wiem, z czego się tak cieszysz. Zwłaszcza, że sonet nie będzie tu taki dobry. Ale znam nadającą się fraszkę, akurat dla naszego nowego przyjaciela.

Czemu jeszcze dycham, dziewko urodziwa,
Z mą parszywą twarzą twoja klinga zimna
Zgodzi się znamienicie; Już mi wieniec wiją,
I pospolicie sadzą przy mym grobie leliją.

        Zaimprowizowała szybko, posiłkując się jakimś dziełem z tomu wierszy, który czytała kiedyś w Zamku Czarodziejek. Nawet poezja, choć Nardani nie była nią wielce zafascynowana, jawiła się jako błogosławiona wręcz odskocznia od samych naukowych ksiąg poświęconym zagadnieniom magicznym. Tak naprawdę, podmieniła zaledwie parę słów w znanym jej dziele, na adekwatne do sytuacji.
Nathanael
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nathanael »

Strażnicy nie byli zbyt wielkim zagrożeniem, gdyż, jak się okazało, dziewczyna o niecodziennej urodzie okazała się również utalentowaną wojowniczką. Gdy zbrojni leżeli na ziemi, rozłożeni na łopatki, Nathanael chciał już się zwrócić w kierunku wojowniczki, gdy nagle ta znalazła się tuż za nim przyciskając mu swoje półtoraręczne żelastwo do gardła i zarzucając mu konszachty z jakimś najemcą, mogącym sobie pozwolić na wysyłanie zabójców.
Nathanael powoli przełknął ślinę i rozluźnił wszystkie swoje spięte mięśnie. Wszak negocjacja i manipulacja były jego wyuczoną specjalnością.
- Hm, widzę, że rzeczywiście musiano ci poskąpić porządnego wychowania i zasad kulturalnych manier wobec osób, które zaoferowały pomoc. No cóż... - westchnął cicho, oddychając nieco płycej. - Jeżeli do teraz tego nie zrobiłem, to wiedz proszę, że nazywam się Nathanael Patheonit. Jestem wędrownym medykiem oraz drobnym magiem, korzystającym ze swych żałosnych mocy w miarę swoich nie mniej godnych pożałowania potrzeb. I tak jak powiedziałem już wcześniej, przybyłem tutaj, aby ostrzec lokalne władze przed zbliżającą się zarazą. Bardzo uciążliwą, bardzo niebezpieczną, oraz, oczywiście, śmiertelną. Byłbym więc niezmiernie wdzięczny, gdybyś zabrała mi to żelastwo z gardła, a następnie postąpiła według własnej woli, gdyż śpieszy mi się trochę do kapitana straży. Byłbym również rad poznać wasze imiona czy tytuły. Znaczy, tak nakazywałaby dobre wychowanie, o którego istnienie śmiem panienkę zapytywać. - Odetchnął nieznacznie, jak najdalej odsuwając szyję od ostrza miecza.
Dłonie zacisnął na ostrzu własnej broni, choć wiedział, że nie miałby i tak z niej wielkiego pożytku. Poza tym, wydawać by się mogło, że grupa rozłożonych na ziemi strażników miejskich może wkrótce okazać się nie lada widowiskiem dla gapiów. I rzeczywiście, co któryś z mieszczan będących w pośpiechu rzucał ciekawie okiem na miejsce, gdzie stała trójka niecodziennych przybyszów. Nathanael postanowił kontynuować.
- Jeżeli nie mamy zamiaru brać czynnego udziału w rewolcie, to proponowałbym jakąś karczmę w pobliżu. Karczmarze zwykle nie zamykają biznesu z powodu pierwszych lepszych rozruchów. Tu w pobliżu jest nawet, wydaje się, przyjemna spelunka. Mógłbym prosić? Ja stawiam... - rzekł nie mniej spokojnie.
Awatar użytkownika
Lasota
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard
Kontakt:

Post autor: Lasota »

Nim na dobre ochłonął po tych pierwszych sztuczkach, zaraz mimowolnie brał udział w kolejnej. To, co wcześniej było z przodu, nagle znalazło się z tyłu, przez jego ciało przeszedł mroczny dreszczyk, kojarzący się z niespodziewanym usłyszeniem gromu w pogodny dzień, a potem przez dłuższą chwilę mógł on tylko stać i próbować pojąć do końca, co właśnie się wydarzyło. Akurat ta chwila pozwoliła tej, która przedstawiła się jako Nardani z rodu o znajomo brzmiącym nazwisku, na doprowadzenie zamaskowanego towarzyszo-wybawcy do porządku na swoich własnych zasadach. Na to też zresztą mógł Lasota tylko patrzeć i udawać dzielnie, że wcale nie robi to na nim piorunującego wrażenia. Ale gdy właśnie tak stał - gdy tam cud-dziewoja ledwie nie siekała kruczego mężczyzny, gdy dookoła leżeli nieprzytomni żołnierze, gdy lud Valladonu grał o prawa drogą zbrojną i gdy nad nimi przelatywał równy klucz gęsi - gdy więc tam stał, pomyślał sobie, że istnieją jednak ciągle panny, które bałamucić się nie dadzą, choćby nie wiadomo co. Ta tutaj nie była byle córką karczmarza pozwalającą się podszczypywać i piszczącą uciesznie. Ta była... nieoswojonym jaszczurolwem.
Lasota odetchnął głęboko i krótkim ruchem odciągnął od szyi kołnierz. Przez chwilę było mu cieplej. A potem zrobiło się naprawdę gorąco.
- Ha, znam ja ten układ rymów! - Szybko policzył coś na palcach. - I rytm zresztą też nie byle jaki! Eleganckie przetworzenie sytuacyjne, i mówię to ja, bard Lasota z Valladonu, mistrz fletniego trelu i imperator trzynastozgłoskowca, ale niech mnie piorun trzaśnie, jeśli kiedyś przyznam, że autor oryginału to poeta. Janko z Czarnoboru, tfu! Znaczy... Mówili nań Janko, gdy jeszcze ksiąg nie pisał. A niechby te jego księgi...
Gniewnie machnął ręką i zrobił kilka kroków w bok, jakby dopiero po chwili przypominając sobie, gdzie się znajduje. Był już jednak tak nabuzowany przypomnianym konfliktem z kimś, kto zdobył w świecie większe uznanie od niego, że nawet na pojmanego nekromantę (bo medyk to to chyba rzeczywiście był żaden) patrzył teraz jak jeden z egzekutorów. Założył nawet ręce na piersi i już ni trochę nie był ani zdezorientowany, ani przestraszony. I nawet udało mu się na chwilę zapomnieć o wyobrażeniach na temat dam tudzież ciepłego pokoiku z jadłem pod dostatkiem. A przynajmniej udawało mu się to do czasu, gdy ciemny przybysz - tytułujący siebie Nathanaelem, warte zapamiętania - nie wtrącił nagle czegoś o karczmie. Bard uniósł krótko brwi, rzucił Nardani jakby pytające spojrzenie i chociaż już się na to nie odezwał, jego mina mówiła wyraźnie, że z najwyższą przyjemnością skorzystałby z propozycji. W dodatku nie musiałby płacić, jeśli wierzyć temu człowiekowi, a dla kogoś z doszczętnie pustym mieszkiem przy pasie podobny układ brzmiał jak interes życia. Tym bardziej, że oddalenie się z tego miejsca naprawdę mogło być słuszną decyzją. Lada moment niebezpieczeństwo mogło powrócić. Koniec końców Lasota opuścił więc ręce i nawet pokiwał szybko głową, uradowany w duchu, że cała ta przygoda może zaraz skończyć się bez ofiar.
Awatar użytkownika
Nardani
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nardani »

        Nardani stała na środku ulicy, trzymając zamaskowanego mężczyznę w żelaznym chwycie i przykładając mu ostrze do gardła, a dookoła nich leżeli nieprzytomni, bądź też po prostu powaleni strażnicy. Cała sytuacja wyglądała śmiertelnie poważnie i tak czuła się zarówno smokołaczka, jak i prawdopodobnie jegomość w czarnym płaszczu. Lasota jednak roztaczał wokół siebie atmosferę absurdu, gdyż zupełnie jakby nic się nie działo, wykrzykiwał i prawił luźno o poezji. Sprawiał wrażenie niewzruszonego sytuacją, wydawało się jakby myślami znajdował się kompletnie nie w tym miejscu. A co najgorsze, Nardani dała się wciągnąć w ten absurd i nadal trzymając miecz przy gardle napastnika, wdała się w słowną przepychankę, jakby chciała się trochę wyładować, nawet nie zauważając otrzymanego komplementu.
        - A gdy już zaczął pisać księgi, Mistrz Jan Koch Czarnoborski. Poeta, w dodatku bardzo dobry, czytałam jeden z jego tomików. Ale widzę - zaczęła mówić z przekąsem. - Że Wielkiemu Imperatorowi Poezji Od Siedmiu Boleści się nie podoba, co? Może się pochwalisz czymś swoim, zamiast pluć na najlepszych? O tobie nie słyszałam słowa nawet, dopóki sam się nie przypałętałeś. Napisałeś jakąś księgę chociaż? Zachwalasz się pod niebiosa, a ja nie znoszę bezmyślnej arogancji.
        W tym momencie odezwał się także zamaskowany mężczyzna, tytułując się jako Nathanael. Gdyby Nardani mogła, spojrzałaby na niego spode łba, gdyż to co mówił było co najmniej podejrzane. Pal licho medyk. Musi jak najszybciej zwrócić się do kapitana straży, ale jednocześnie marnując czas, zaprasza do karczmy... To był jednak ten moment, kiedy ze smokołaczki zaczęła schodzić powoli adrenalina, a zaczęło ją gryźć w środku. "Co jeśli ten człowiek faktycznie jest medykiem? Może po prostu jego aura jest dziwna i coś przytłacza zapach medykamentów? Nie, nie... Tutaj jest coś nie tak." Kłóciła się ze sobą w myślach, ale gdy zobaczyła wzrok i minę Lasoty, puściła swoją ofiarę, popychając ją do przodu.
        - Skoro tak ci spieszno do tego kapitana straży, to sugerowałabym, abyś od razu pobiegł do Berdaliego. Nie musisz nas odprowadzać do karczmy jak bandy dzieciaków. A jeśli bardzo tego potrzebujesz... pamiętaj, jeden fałszywy ruch i skończysz dokładnie tak, jak mogłeś przed chwilą. - Zamilkła na chwilę, po czym dodała. - A skoro tak bardzo ci zależy na imieniu... Jestem Nardani. Nazwiska nie poznasz.
        Kapitana straży valladońskiej, Ciryla Berdaliego, smokołaczka niestety znała. Działalność wywrotowa nie kończy się samymi sukcesami. Parę razy ją złapano, przy odrobinie szczęścia strażników i wyczerpaniu Nardani, zarówno przez stresującą ucieczkę, jak i wypompowanie się z mocy magicznej. Ale to inna historia... Teraz chowała miecz, patrząc podejrzliwie na Nathanaela i czekając, aż poprowadzi ich w stronę karczmy. Stała w pełnej gotowości na reakcję, gdyby coś poszło nie tak.
Nathanael
Błądzący na granicy światów
Posty: 11
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Nathanael »

Gdy uwolniony został z zabójczego uścisku, jego oddech znacznie zwolnił, zaś zachowanie i charakter zdecydowanie powróciły do normalnych. Powoli zdjął z oblicza maskę, licząc się z faktem, że nie będzie mu już dłużej potrzebna. Wykrzywił swoje poznaczone bliznami lico i skłonił się lekko, po zastanowieniu zdejmując również kapelusz. Odchrząknął nerwowo, nim począł ich prowadzić ku drzwiom karczmy, przy której, notabene, zostawił po swoim przybyciu do miasta wóz z zwłokami.
- Chętnie, to prawda, udałbym się do kapitana straży od razu, jednakże, jak widać, uważa on walkę z pospólstwem za ważniejszą od szalejącej zarazy, zbierającej żniwo niczym właśnie chłop na sianokosach. Trochę słabo to o nim świadczy, ale cóż poradzić! Taki świat nas zastał i wychowuje nas także w swych śmierdzących ramionach - tak to prawił im, zbliżając się do drzwi karczemnych. Otworzył je nonszalanckim ruchem i ponownie się skłonił. Jednakże w tym właśnie momencie, uderzyło go iż karczma wypełniona była kobietami w zakrwawionych fartuchach i ludźmi zwijającymi się w konwulsjach na ławach. Byli to mężczyźni w różnym wieku, cali zakrwawieni i poobijani.
- Ach, szpital polowy dla straży miejskiej! Idealne miejsce dla medyka - burknął z ironią i rozgoryczeniem do towarzyszy, wkraczając do środka, przepełnionego zapachem krwi, metalu i medykamentów.
Zasiadł przy jednej z wolnych ław i westchnął cicho. Jednak ich pojawienie się nie zostało niezauważone. Niemalże natychmiast podbiegła do Nathanaela krągła kobieta w fartuchu pielęgniarskim.
Patrzyła na jego maskę i narzędzia wokół pasa.
- Wyście, panie, medykiem? Tak? Błagam, pomocy i ratunku trzeba! Hołota nieźle nam chłopców poobijała!
Awatar użytkownika
Lasota
Szukający drogi
Posty: 49
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Bard
Kontakt:

Post autor: Lasota »

Gdy zabrzmiało ostatnie, bijące prostu w dumę barda słowo dziewczyny, sam zainteresowany tak długo i głośno wciągnął powietrze, że gdyby dookoła było morze, to już dawno stałby na jego osuszonym dnie. Ta potwarz mogłaby spłynąć po nim jak po kaczce - mogłaby, ale nie spłynęła. Niestety. Dzieweczka była ostra, ostra jak brzytewka, ale on nie zamierzał dać się tak łatwo skaleczyć. Jego krwi nie zobaczy, ćma kąśliwa! Gdy dochodziło do podważania autorytetu Lasoty, widział on tylko jedno rozwiązanie: musiał udowodnić swoją wielkość i wbić niedowiarka w ziemię aż po samą szyję. A do tego, jakby nie patrzeć, karczma nadawała się o wiele bardziej. Udało mu się więc wypuścić powoli zebrane powietrze, ale nie porzucił już dumnej postawy. Zmrużył tylko oczy, spojrzał bystro gdzieś w dal, tak by zwrócić do Nardani profilem, po czym syknął lekceważąco:
- Zobaczycie.
I nie rzucał wcale słów na wiatr. Mieli zobaczyć. Ona i ten skubaniec, wciąż dosyć tajemniczy typ nieźle robiący bronią. Niechby raz tęcza poezji skapnęła do rynsztoka, który ci prości ludzie nazywają życiem.
Udało mu się na szczęście nie gadać już więcej. Założył ręce na piersi i nagle dosyć poważny ruszył po prostu za Nathanaelem - o wiele bardziej zresztą ludzkim, od kiedy odsłonił głowę. Szczególna to była głowa, tego nie dało się przegapić, może więc to nic dziwnego, że częściej kryły ją maska i kapelusz. Tak przynajmniej widziało się to Lasocie, ale starał się już za wiele o tym nie myśleć, bo przed nimi, przed tą szczególną trójosobową kompanią, pojawiła się w końcu karczma. Dało się to poznać po szyldzie, całkiem ładnie wyobrażającym zwiniętą, czerwoną jaszczurkę. A może smoka? Napisu odczytać nie mógł, ale w głowie bard mianował sobie ten przybytek jako gospodę Pod Ładnym, Czerwonym Jaszczurem. Chwilę zagapił się na ten znak.
- W śmierdzących ramionach. Poetycko powiedziane - skomentował bez radości słowa tego, który ich prowadził. - Całe szczęście, że ten smród nie dotyka wszystkiego na świecie i choćby w słodkim szynku można jeszcze czasem zapomnieć sobie o okropnościach!
Chwilę potem żałował, że akurat tak to powiedział.
Widok był nieprzyjemny, o zapachu nie wspominając. Już prawie w samym wejściu leżeli pierwsi ranni, a może i chorzy. Bard mimowolnie zastygł z wyrazem zgrozy odmalowanym na twarzy, gdy zupełnie młody chłopak podniósł na niego zbolały wzrok: zbyt stary, zbyt doświadczony wzrok, jak na takie młode oczy. Zielone. Kontrastujące z krwią zastygłą na skroniach. Młody odkaszlnął i dopiero wtedy Lasota się ruszył, mając potworną ochotę rozetrzeć ramiona pokryte gęsią skórką.
- Z deszczu pod rynnę - burknął cicho, stając za Nardani jak cień. Ciągle nie potrafił oderwać wzroku szeroko otwartych oczu od tych, których tu opatrywano. Atmosfera była makabryczna. - Nie wydaje mi się, żebym umiał się tu napić. Nawet, jeśli tamten stawia. Zresztą, zaraz musiałby płacić łapami całymi we krwi, skoro go biorą do pomocy...
Opadł ciężko na ławę i popatrzył bacznie na czarującą pannę.
- Warto byłoby przełożyć potyczki słowne na potem. Nie uważasz, waleczna Nardani? Asz... Co to się porobiło z moim Valladonem...
Zacisnął wąsko usta, bo zaraz naszła go przykra myśl. Ale zostawił ją na potem. Tak. Potem może im powiedzieć, jak wiele go przewyższają, są bowiem silni i waleczni, i nie popisują się przy byle okazji, więc w razie czego to oni przeżyją, a on niekoniecznie. Potem im to powie. Przy jakiejś okazji.
Zablokowany

Wróć do „Valladon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości