Valladon["Sklep z bronią. August Evans"] Nietypowa klientela

Wielki rozległe miasto, skupisko ludzi, jak i innych ras. To miejsce odwiedza wiele istot, istot niebezpiecznych, magicznych ale także przyjaznych. Znajdziesz tu towary z całego świata, skarby i tajemnicze artefakty. Jeśli czegoś potrzebujesz znajdziesz to tutaj
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Rakel nigdy nie czuła się tak przytłoczona czyjąś obecnością, jak wtedy, gdy Lucien przyglądał się jej bez chociażby mrugnięcia okiem. Dziwnie się czuła uciekając ciągle przed jego wzrokiem, ale ciężko jej było znieść nieruchome spojrzenie oczu tak podobnych do kocich ślepi, przez zwężone delikatnie źrenice. Uczucie nie było nieprzyjemne, po prostu przytłaczające, handlarka więc błądziła nieco swoim spojrzeniem od demona do jakiegokolwiek innego elementu w zasięgu wzroku.
        Miasta nie broniła, mówiąc, że Valladon jest piękny, cudowny, czy inne cuda na kiju, które wymyślali jego mieszkańcy. Miasto samo w sobie dalece odbiegało od ideału i jak każde miało swoje lepsze i gorsze momenty oraz dzielnice. Ona sama mieszkała w raczej biedniejszej części miasta. Podobnie zamieszkujący go ludzie byli dokładnie tacy sami, jak w każdym innym mieście. To jednak, co czyniło Valladon wyjątkowym w oczach Rakel było po prostu to, że tu się urodziła i wychowała, tutaj miała swój sklep, znajomych i nielicznych przyjaciół, tu był po prostu jej dom. Co do świata, którego była częścią…
        - Mówisz o magii? – upewniła się, zerkając na niego lekko zamyślona.
        Pierwszy większy wypadek z ogniem miała jako dziecko i już wtedy Meve oświadczyła, że nie może jej pomóc, bo nie włada tym arkanem magii. Nikogo innego nie proponowała, nawet o szkole nie wspomniała, z perspektywy czasu nawet lepiej, bo ani wcześniej, ani później nie było ich na to stać, a ojciec tylko martwiłby się, że nie może córce zapewnić odpowiedniej edukacji w tym kierunku. O istnieniu takich ośrodków dowiedziała się dopiero później, gdy taka opcja wciąż nie wchodziła w grę, a później nawet by tego nie chciała. Nauczyła się trzymać ogień na wodzy i nie licząc drobnych iskier wyrwanych na wolność, gdy była zbyt rozemocjonowana, wszystko było w porządku. Pech chciał, a może to szczęście ją spotkało, że z darem niemal się ujawniła na oczach połowy miasta na jarmarku, ale też między innymi na oczach demona, który zbiegiem okoliczności panował nad tym żywiołem. Evansówna zawsze tylko prychała pogardliwie słysząc o przeznaczeniu, sytuację nazwałaby więc szczęśliwym dla niej zbiegiem okoliczności i okazją do nawiązania przyjaźni oczywiście. To że nowy znajomy okazał się demonem nie miało dla dziewczyny najmniejszego znaczenia, w przeciwieństwie do jej najbliższego otoczenia, z psem włącznie.
        Zmianę jej nastawienia Lucien przyjął z wyraźnym zadowoleniem, więc odpowiedziała uśmiechem, przyglądając mu się wreszcie w spokoju, gdy mężczyzna odwrócił wzrok na Sierżanta. Pies uniósł brwi, zerkając na demona, już nawet łba z łap nie podnosząc i burknął coś w odpowiedzi, jednak przyjaznym odgłosem tego nie można było nazwać, w najlepszym wypadku „leniwym”.
        - Nie narzucasz się. – Uśmiechnęła się tylko, uznając temat za zamknięty.

        Simon swoim pojawieniem się najpierw wywołał płomyk nadziei w strapionym sercu dziewczyny, by później zdeptać go brutalnie przez przyniesione złe wieści. Wieści, którym Rakel nie dawała najmniejszej wiary, buntując się ostentacyjnie, ku zmieszaniu przyjaciela i najwyraźniej wywołując niepokój Luciena. Nie słyszała lub zwyczajnie nie zwróciła uwagi na to, w którym momencie się zbliżył, dlatego drgnęła lekko zaskoczona, czując na ramionach jego dłonie. Dopiero wówczas zdała sobie sprawę z energii, którą rozsiewała wokoło, a która teraz kumulowała się posłusznie, wchłaniana przez demona. Dziewczyna na moment straciła wątek w swoim oburzeniu, niezaznajomiona nawet wcześniej z możliwością takiego przekierowania magii, a jednocześnie zawstydzona nieco tym, że dała się ponieść emocjom i zapomniała znów na moment. I znów na oczach Luciena, któremu już chyba nie wmówi, że naprawdę umie nad sobą panować.
        O ile jednak bliskość i gest nemorianina przeszły niemal niezauważone przez handlarkę, która bardziej skupiła sią na tym czemu miały służyć, wywołały dość czytelną reakcję na twarzy Simona. Chłopak wyglądał jakby mu coś w gardle stanęło i nie wiedział czy to połknąć, czy wypluć, gdy z zaciśniętymi do białości ustami wbijał wściekłe spojrzenie w bruneta. Spuszczone wzdłuż ciała dłonie zacisnęły się w pięści, lecz poza tym strażnik nie wykonał żadnego gestu, by powstrzymać spoufalającego się jego zdaniem mężczyznę. Mimo dość porywczego charakteru i nieuzasadnionego niczym przeświadczenia o jakimś głębszym niż przyjaźń związku z Rakel Evans, chłopak nie był głupi i nie licząc sporadycznych wyskoków, wiedział na co sobie może pozwolić, a co lepiej przemilczeć. Ostentacyjne roszczenie sobie jakiegokolwiek prawa do dziewczyny tylko sprowokowałoby ją do sprostowania mylnych przekonań blondyna, a wyciągnięcie broni (Bóg mu świadkiem, że świerzbiły go dłonie) skończyłoby się wykopaniem ze sklepu. Dobrze bowiem zapamiętał ostatnie ostrzeżenie, a wiedział, że dziewczyna słów na wiatr nie zwykła rzucać i zwłaszcza w zdenerwowaniu gotowa była zrealizować groźbę.
        Sierżant również nie wyglądał na zachwyconego nagłym zamieszaniem i podniósł się prędko na łapy, gdy tylko rozemocjonowany strażnik pojawił się w drzwiach. Pokrążył chwilę wokoło, warcząc pod nosem i samym swoim wyglądem sprawiając, że Simon nieustannie strzelał w jego kierunku oczami, jakby bojąc się, że pies w pewnym momencie po prostu zaatakuje. Bestia jednak w końcu usiadła, wyraźnie niezadowolona, jakby oceniając, że jego pani jest zbyt blisko obu mężczyzn, by uznawała ich za zagrożenie. Nie atakował więc, a jedynie łypał spode łba, dając wyraźnie do zrozumienia, że sytuacja mu się nie podoba i wystarczy słowo, by zrobiło się krwawo.
        Lucien z kolei, chociaż przemawiał spokojnym głosem, sam na siebie kręcił bicz, odwracając uwagę dziewczyny od jej uwolnionej przypadkiem magii z powrotem na główny temat i przyczynę utraty panowania nad sobą. Nie mógł widzieć zmarszczonych znów w niezadowoleniu brwi, a jedynie poczuć, jak ramiona czarnowłosej spinają się pod jego dłońmi. Mylące było jednak to, że dziewczyna nie przerywała mu, słuchając uważnie, chociaż w jej mniemaniu delikatny ton można było spokojnie zamienić na podstępne sączenie jadu do ucha, bo sposób wypowiedzi nie zmieniał jej przekazu, a tym były próby zmiany jej nastawienia do Jeremy’ego.
        Po pierwsze Rakel bardzo nie lubiła, gdy ktoś mówił jej, co ma robić, zwłaszcza nie mając do tego żadnych podstaw, prawa, a zwłaszcza racji w swoich założeniach. Mówienie jej, jak ma myśleć lub się czuć było już proszeniem się o kłopoty, a co najmniej o męczącą dyskusję. Dziewczyna mimo tego, że wychowana była przez ojca i dwóch starszych braci, miała całkiem solidnie rozbudowaną wolną wolę i próby jej ograniczania nie tylko zazwyczaj spełzały na niczym, ale budziły też aktywny bunt samej zainteresowanej. A dwóch facetów mówiących jej, co powinna sądzić o trzecim, którego na dodatek nie ma, by mógł się bronić, ewidentnie nie wiedziało, po jak cienkim lodzie stąpają.
        Po drugie, jeśli chodzi o podejście do prawa, nie było w Valladonie chyba drugiej tak praworządnej młodej dziewczyny, jak córka Augusta Evansa i akurat ze wszystkich ludzi Simon powinien najlepiej zdawać sobie z tego sprawę, gdyż niejednokrotnie interweniował w sklepie, by odprowadzić jakiegoś nadgorliwca lub początkującego złodzieja do aresztu. Na los, zabójcę własnego ojca Rakel odesłała na uczciwy proces, zamiast wpakować mu bełt z kuszy w oko, na co miała przerażającą ochotę. Dziewczyna do łamania prawa nie miała najmniejszej tolerancji, ale tym bardziej w jej oczach obowiązek jego przestrzegania tyczył się wszystkich, nawet armii, więc mówienie jej, że ma się czyimś porwaniem nie przejmować, bo ten ktoś był (rzekomo!) przestępcą, mijało się z celem. Bo nie było to aresztowanie, nikt cieśli jego praw nie przedstawił, nie udzielił żadnych wyjaśnień, a jedynie bezceremonialnie zapakował do więźniarki i odjechał i tym należało się zająć, nie grubością akt Favagó!
        Po trzecie i ostatnie, z jakiegoś dziwnego powodu, którego sama nie znała, zależało jej na tym ponurym drwalu i chciała mieć pewność, że jest bezpieczny. I nie chodziło tu o żadne romantyczne uniesienia, które nikomu nie były potrzebne, tylko o ludzką godność, jakieś prawa na los! Tak samo martwiłaby się o obecnych tu Simona i Luciena, nawet jeśli ktoś inny twierdziłby, że nie są święci. Nikt nie jest, ale to nie znaczy, że można sobie ludzi porywać z ulicy i nikt nie kiwnie palcem, by to wyjaśnić.
        Więc chociaż brunetka uspokoiła się wyraźnie i nie ciskała już gromami z oczu, spoczywające na niej dłonie Luciena strąciła wyjątkowo lekkim, ale drażliwym wzruszeniem ramion, obracając się lekko w jego stronę.
        - Wyjątkowo szybko skreślasz ludzi – zarzuciła mu chłodno i z nutą rozczarowania w głosie, podczas gdy Simon gorliwie kiwał głową, gdy Lucien przyznał mu rację. – Nie bronię go, bo nie wiem o nim wystarczająco dużo, by go oceniać, ale też żaden z was nie wie wiele więcej, więc na los, zejdźcie z tego człowieka. I przestańcie oboje traktować mnie jak dziecko – stwierdziła, spoglądając też na Simona, który wyglądał na coraz bardziej rozdartego, najwyraźniej nie umiejąc poradzić sobie z rozwijającą się sytuacją.
        - Rakel, a te pobicia? Berdali wciąż się tłumaczy komendantowi straży pożarnej, co się stało jego chłopakom. Przecież Yrre już na nogi nie stanie – strażnik bezlitośnie wyciągnął drażliwy temat, a dziewczyna oklapła widocznie, pocierając czoło jednocześnie zmęczona dyskusją i rozdrażniona jej niekorzystnym dla niej przebiegiem.
        - Wiem Simon, w porządku? Naprawdę wiem, mówię, że go nie bronię, ale też nie atakuj go tak. Co się tak uczepiłeś tego faceta? – zirytowała się znów. – Sam ostatnio chodziłeś ze śliwą pod okiem, więc przestań…
        - To był on – rzucił w końcu strażnik, a gdy zobaczył minę dziewczyny pożałował, że nie odgryzł sobie języka.
        - Słucham?
        - No… to on mi przywalił.
        - Za co? – spytała od razu, a blondyn wyprostował się, prychając z oburzenia.
        - Za nic!
        - Nie drażnij mnie Simon, bo nie ręczę za siebie – niemal warknęła, skupiając się usilnie na tym, by nie podpalić mu tej pomalowanej zdziwieniem twarzy. - Szedłeś sobie ulicą, a on nagle podszedł i przemeblował ci twarz?
        - Powiedziałem tylko, że ma się od ciebie odczepić – mruknął w końcu strażnik, dość oględnie przedstawiając sytuację, ale w swoim mniemaniu wystarczająco uczciwie oddając jej sens. Po co ma mówić, że to on chciał cieśli przywalić, skoro i tak mu się nie udało?
        - Nie no, ja zwariuję – Rakel westchnęła cicho i poddała się już ostatecznie, mając wrażenie, że nie bierze udziału w poważnej dyskusji tylko w jakimś cyrkowym numerze.
        - Chcę tylko, żebyś się tak nie zamartwiała Rakel, Berdali się tym zajmie, obiecał – Simon też zniżył nieco głos, chcąc podkreślić koniec tej rozmowy. Nie chciał, by dziewczyna się w to wtrącała, bo po prostu i tak nie mogła nic więcej zrobić, a nie mógł patrzeć, jak się zadręcza. Źle mu było z tym, że teraz jeszcze bardziej ją zdenerwował, ale to przecież wszystko było dla jej dobra, żeby wiedziała kim jest człowiek, o którego tak zaciekle walczyła, z powodów wciąż dla niego niezrozumiałych. Nie mógł jednak powiedzieć nic więcej, nie przy tym demonie, że też on tu się wciąż kręcił.
        - Dzięki Simon – mruknęła jeszcze i przetarła twarz dłońmi, dochodząc do siebie. Dawson nieopatrznie zrobił krok w jej stronę, odskakując po chwili z powrotem, gdy pies obnażył zęby w głuchym warkocie. – Sierżant! – Rakel przywołała psa do porządku, a ten posłusznie, chociaż z ostentacyjnym niezadowoleniem usadził ciężko zad na deskach. Simon uniósł brwi.
        - Sierżant? – zapytał, a pies popłynął do niego wrogim spojrzeniem. – Co to za bydlę?
        - Dostałam od Morgana na urodziny – odpowiedziała sprzedawczyni z powoli wracającym na twarz pogodnym wyrazem i śladem czułości w głosie, zarezerwowanym dla najbliższych, do których szybko zaliczył się wielki czworonóg. Ten zaś, słysząc zwracającą się do niego dziewczynę podniósł się i przymaszerował do niej, zatrzymując się jak zwykle dopiero łbem na udach właścicielki i nie zwalniając specjalnie, przez co Evansówna zachwiała się lekko, wpadając na Luciena. Wytarmosiła jednak nadstawiający się na pieszczoty wielki łeb, wciąż obserwowana przez zaskoczonego Simona.
        - I nazwałaś go Sierżant? Pies ma wyższy stopień niż ja – wymamrotał z niezadowoleniem, prowokując już dziewczynę do słabego uśmiechu.
        - Już tak się nazywał. Psa też będziesz się czepiał? – zapytała, przybierając surowszy ton i podnosząc spojrzenie na chłopaka, który od razu uniósł dłonie w geście poddania. Rakel przeniosła wzrok na Luciena.
        - Przepraszam – powiedziała cicho, spoglądając na niego i można się było tylko domyślać, czy miała na myśli nieznaczne wpadnięcie na niego, gdy pies ją popchnął, czy swoją wcześniejszą nieuprzejmość.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        W dalszej części rozmowy Lucien już tylko przytakiwał, a nagłe zjawienie się młodego strażnika uniemożliwiło kontynuowanie dyskusji i nauki w niezmienionej formie. Jednak wizyta gwardzisty okazała się być nie tylko przeszkodą, ale i przynieść informacje uzupełniające te już posiadane przez demona. Rakel miała nieco odmienne przemyślenia niż nemorianin. O ile zjawienie się Simona powitała z radością, jej nastrój zaraz ulegał gwałtownemu pogorszeniu.
Brunet nie miał zbyt wiele czasu na zaplanowanie zaklęcia i zadziałał nie zastanawiając się nad innymi skutkami niż nieskrzywdzenie dziewczęcia. Poufały gest wyraźnie poirytował blondaska, wyglądając jak jawna prowokacja czy demonstracja. Uwadze Lu nie umknęły zaciśnięte pięści i zdesperowana złość w spojrzeniu, ale nie poświęcił im większej uwagi. Dziecięce pojedynki już dawno nie były mu w głowie, a przez uderzenie magii poczuł się bardziej zmęczony niż przypuszczał, więc tym bardziej zignorował fochy strażnika.
        Pod palcami czuł jak brunetka się spina, ale nie wiedział jaka burza właśnie zaczynała się w głowie handlarki. Nie rozumiał jej zdenerwowania ani przyczyny. Wciąż jeszcze skupiając się na dokończeniu czaru i jednoczesnym mówieniu do Rakel, zorientował się jak bardzo była rozzłoszczona dopiero gdy strąciła jego ręce.
Nie odpowiedział na zarzut przybierając bezbarwną maskę, dobrze już znaną dziewczynie. Skrzyżował ręce na piersi słuchając wypowiedzi Czarnulki i już chciał się do niej odnieść, gdy odezwał się Simon. Lucien strzelił chłodnym wzrokiem w stronę chłopaka, ale przyczyną oczywiście była informacja całkowicie zmieniająca postać rzeczy. Pobicia... A każdy kolejny ułamek dialogu tylko pogłębiał złość nemorianina. Nie wcinał się w słowa, nie przerywał, ani nie przeszkadzał dopytując. To co właśnie Asmodeus słyszał stawało się w zupełności wystarczające dla opracowania pełnego obrazu zdarzeń.
Ramiona rozplótł tylko na chwilę, jedynie by delikatnie podeprzeć dziewczynę, która przez psa dosłownie została wepchnięta w objęcia demona. Może gdyby kontekst był odmienny, a myśli Lu niezaprzątnięte przestępcą, brunet obróciłby wszystko w żart. Może by przełamać lody wykorzystałby sytuację i spróbował pogłaskać zębatego zwierzaka zza osłony Rakel. Lu nie był jednak w nastroju do żartów.
        - Nie przepraszaj. - Pokręcił delikatnie głową i odsunął się o kilka kroków by znów skrzyżować ramiona, patrząc na Rakel spode łba. Dziewczyna chyba uznała dyskusję za zamkniętą, ale dystans, którego nagle nabrał Lucien zwiastowało coś zupełnie odmiennego.
        - Ze mną nie pójdzie ci tak łatwo jak z nim. Nie zamierzam spuścić głowy tylko dlatego by cię nie zdenerwować, bo może wyrzucisz mnie ze sklepu. - Mężczyzna uniósł brew wskazując młodzieńca wzrokiem, rozpoczynając swój wywód.
        - Jak nie chcesz by traktować cię jak dziecko, to przestań się tak zachowywać. Rozumiem, że martwisz się o swoich znajomych, to się chwali, tylko niech się zastanowię, czy dobrze rozumiem. Ja skreślam cieślę? Czy może ty próbujesz wierzyć, że wszyscy są dobrzy? Podsumujmy, bo się zgubiłem. - Demon mówił oziębłym niskim głosem, zupełnie odmiennym od prezentowanego Czarnulce od jakiegoś czasu. Stwierdzenie, że powrócił do zachowania z początku znajomości byłoby lekkim niedomówieniem. Chłód bił od mężczyzny prawie namacalny, jakby ktoś na oścież pootwierał wszystkie drzwi i okna w środku srogiej zimy i nie miał nic wspólnego z neutralnym zdystansowaniem.
        - Najpierw zamknięto go za włamanie do twojego domu i czyny lubieżne, tak? - Lu był rozzłoszczony nie na żarty co objawiało się obraniem maski, spod której nie sposób było dostrzec emocji, ale sam mężczyzna roztaczał taką aurę, jakby powietrze wokół miało zacząć zamarzać.
        - Potem pobił grupkę strażaków z jednego do końca życia czyniąc kalekę - bezlitośnie kontynuował zupełnie nie zwracając uwagi na wcześniejszą reakcję dziewczyny gdy Simon wypomniał pobicia.
        - Następnie pobił dzieciaka. - Wskazał Simona krótkim gestem głowy, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem, prawie jakby chłopaka nie było w pomieszczeniu.
        - Dodajmy jeszcze, tylko dlatego, że się o ciebie martwił. Jak głupio tego nie czynił, na łomot raczej nie zasłużył - podsumował Asmodeus. Jego głos nie zmienił tembru nawet odrobinę, pozostając oschłym i niewzruszonym ale nie unosząc się nawet odrobinę. Może nawet podniesiony ton czy złość wywierałaby lepsze wrażenie.
        - I to wszystko w ciągu raptem kilku dni? Rzeczywiście to wspaniały człowiek i zapewne aresztowanie go to jedno wielkie nieporozumienie - skwitował cynicznie, na tym wcale nie kończąc.
        - W moich stronach żył hrabia. Niezrównany malarz, jego pejzaże wyglądały jak żywe, tym piękniejsze iż niewielu wśród nas jest artystów. - Chociaż Lu rozpoczął anegdotkę, gorycz i lód nie zniknęły z jego głosu.
        - Pewnego razu prawie na śmierć skatował młodzieńca broniącego swojej narzeczonej, a dziewczynę siłą wziął na kochankę. Jak myślisz, to był jednorazowy wybryk i nieszczęśliwa pomyłka, czy może sprawa wyszła na jaw tylko dlatego, że zaatakował kogoś bardziej znaczącego, kogo nie powinien, ponieważ rodzina upomniała się o sprawiedliwość? Jeśli więc pytasz czy skreślam ludzi... tak, skreślam brutali bez wahania i zastanowienia. Skoro straż pojmała go za inne przewiny znaczy, że na sumieniu miał znacznie więcej i ani urodziwe drzwi, ani fach cieśli go nie rozgrzesza. Ciesz się, że twojemu Jeremy'emu przysługuje sprawiedliwy sąd i że nie skrzywdził ciebie - w tym momencie Lucien przeciągnął słowa w taki sposób, jakby sprawiedliwy oznaczało pobłażliwy.
        - Twoja wiara w innych jest piękna. Jeśli jednak chcesz bym nie wtrącał się w twoje sprawy, proszę bardzo, od razu każ mi wyjść. O lekcje się nie martw, nie łamię danego słowa - szlachcic zakończył komentarz dotyczący swojego zbyt pochopnego oceniania innych i chęci opieki nad Rakel.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Wszystko niemalże wracało już do normy. Simon rozluźnił się widocznie, widząc, że sytuacja została opanowana, a dziewczyna wyraźnie się uspokoiła, sprawiając teraz wrażenie tylko mocno zmieszanej ilością informacji i główkując, co powinna zrobić dalej. Głaskała wiecznie niedopieszczonego psa z piekła rodem, gdy Lucien się odezwał, a wtedy podniosła wzrok na demona, który cofnął się o kilka kroków. Częściowo skryte pod włosami czoło Rakel przecięła lekka zmarszczka, gdy dziewczyna wyczuła niezadowolenie mężczyzny.
        Uniosła brwi zdziwiona, słysząc jego słowa, ale nie zdążyła nawet powiedzieć, że przecież nikogo ze sklepu nie wyrzuca, gdy brunet rozpoczął swój wywód. Szorstkie słowa zaskoczyły ją na tyle, że wyprostowała się zupełnie, stając przed nim kompletnie bezbronna i zaskoczona takim obrotem sytuacji i najzwyklejszą w świecie burą. Chłodny ton zdawał się bić nie tylko ze słów nemorianina, ale z całej jego postawy, a Rakel musiała powstrzymać się przed niemalże odruchowym objęciem ramion dla ochrony. Nawet nie spojrzała na Simona, wbijając szeroko otwarte oczy w Luciena, którego chyba najzwyczajniej w świecie jasny szlag trafił.
        - Tak, ale… - zaczęła, chcąc wyjaśnić okoliczności niefortunnego aresztowania, ale urwała momentalnie, gdy mężczyzna nie przestawał mówić. Nie krzyczał, nawet nie podnosił głosu, ale nie miała odwagi mu przerwać. Nie widziała nawet, że Simon strzela jeszcze bardziej zszokowanym od niej spojrzeniem, od demona do swojej przyjaciółki, również nie mając nic na tyle ważnego do powiedzenia, by wtrącić się w wywód Luciena. Nie odważył się nawet stanąć w jej obronie, co dotrze do niego zapewne dopiero za jakiś czas, teraz bowiem starał się ogarnąć umysłem, czego właściwie jest świadkiem.
        Ponowne poruszenie tematu pobicia strażaków sprawiło, że Rakel zbladła jak ściana, zaciskając usta, gdy słowo „kaleka” rozbijało jej się po głowie i ostatecznie pozbawiło wszelkiej hardości. Yrre był świnią i ostatnim dupkiem, ale to co go spotkało nie było współmierne do tych przewin, nigdy w to nie wątpiła. Tamten wieczór najchętniej w całości wymazałaby z pamięci, a jego konsekwencje wciąż poznawała i było tylko gorzej. Oczywiście i tak była przekonana, że była to głównie jej wina. Spuszczone wzdłuż ciała ręce odszukały po omacku psi łeb, szukając wsparcia w czworonożnym towarzyszu, a Sierżant szybko wyczuł zdenerwowanie Rakel. Do rzucanych chłodno słów demona podłożył tło w postaci postępującego gardłowego warkotu, fiksując zwierzęce spojrzenie na mężczyźnie.
        Dziewczyna strzeliła spojrzeniem w stronę Simona, gdy Lucien wskazał go oszczędnym skinieniem. Strażnik w pewnym momencie zaczął odruchowo potakiwać słowom mężczyzny i zawiesił się dopiero słysząc, że nazwano go dzieciakiem. Wówczas głowa zamarła w pół ruchu, a chłopak warknął coś pod nosem, wciąż jednak nie przerywał. Dopiero wtedy też zerknął kontrolnie na brunetkę, a mina ostatecznie mu zrzedła, gdy zobaczył jej zbolały wzrok. Rakel skrzywiła się, słysząc cyniczny przytyk i niemal siłą zwróciła z powrotem wzrok na mężczyznę. Czuła się, jak pusta skorupa.
        - Nie mówię, że to wspaniały człowiek. To nie było aresztowanie właśnie, chciałam to wyjaśnić… – szepnęła, nie mając siły podnieść głosu, ale też nie wiedziała nawet czy jej zależy, by Lucien ją usłyszał.
        W tej chwili utrzymanie suchych oczu było trudniejsze niż nie raz kontrolowanie ognia pełzającego pod skórą w zdenerwowaniu. Zacisnęła lekko dłoń na sierści Sierżanta, a ten zawarczał na Luciena, jeżąc się i obnażając kły spod pieniącego się już pyska. Rakel szybko zorientowała się w tej zależności i poluźniła ucisk, spuszczając wzrok na psa i głaszcząc go uspokajająco, chociaż dłoń jej drżała.
        Wciąż się nie odzywała i nie przerywała, nie tylko dlatego, że się bała. Chociaż słowa nemorianina nie zawsze precyzyjnie oddawały rzeczywiste wydarzenia, ich całokształt był brutalnie prawdziwy i nie pozostawało jej nic innego, jak przyznanie mu racji. Póki co milcząco, gdyż skumulowanie wszystkich nieszczęść minionych dni uderzyło ją niczym obuchem, uświadamiając jej błędy i paskudną rzeczywistość. Nie zgadzała się z tym, że zachowuje się jak dziecko. Nie była też naiwna, jej zdaniem. Po prostu się myliła. Słysząc początek anegdoty prawie jęknęła.
        - Lucien… - zaczęła, ale to nie powstrzymało napływu słów. Słuchała opowieści z kamienną twarzą i pustym spojrzeniem, chcąc po prostu przeczekać grad ciosów, który na nią spadał. Emocje zdradzały tylko występujące na bladą twarz rumieńce, wyglądające jak efekt gorączki. Barki dziewczyny opadły lekko, ale stała wyprostowana, zbierając to, co jej się należało i starając się nie krzywić, nie czepiać słówek i nie próbować prostować tych kilku błędnych założeń, które podjął mężczyzna.
        - Wystarczy – odezwał się nagle Simon surowym tonem, zwracając na moment uwagę dziewczyny. Wpatrywał się w nią cały ten czas, ale nie wiele była w stanie wyczytać z jego twarzy albo po prostu nie miała siły na interpretacje. Przyłapując wzrok Rakel podszedł do niej i ją objął, nie napotykając żadnego protestu. Prychnęła jeszcze tylko, słysząc od Luciena wzmiankę o lekcjach, bo to było ostatnie czym teraz zaprzątała sobie głowę.
        - Przepraszam, Simon – szepnęła, nie ufając nawet własnemu głosowi. Chłopak uśmiechnął się słabo, oszczędzając jej jednak wszelkich czułości i tylko potarł przyjaźnie ramię dziewczyny.
        - Nie masz za co. Wrócę do Berdaliego i spróbuję dowiedzieć się czegoś jeszcze, dobrze? – Uśmiechnął się cieplej, ale Rakel zacisnęła usta i pokręciła słabo głową.
        - Lucien ma rację – powiedziała, zerkając na demona znad ramienia blondyna, ale Simon złapał znów jej spojrzenie.
        - Ma i nie ma – mruknął, ignorując gościa. – Zobaczę, co jeszcze powie kapitan i zamkniemy już ten temat – stwierdził stanowczo i dopiero teraz ujął twarz dziewczyny w dłonie, głaszcząc ją krótko po policzku, nim odsunął się, stając miedzy nią, a Lucienem. – Na ciebie też już pora – zaczął, darując już sobie grzeczności i wskazał demonowi drzwi, ale Rakel złapała go za ramię i znów pokręciła głową.
        - Chcę jeszcze z nim porozmawiać.
        - Rakel, to nie jest dobry pomysł – zaznaczył strażnik, ale dziewczyna tylko wzruszyła ramionami ze sztucznym uśmiechem.
        - I tak pojawia się gdzie chce, więc to nic nie da, że go teraz wyprosisz, prawda Lucien? – Spojrzała na demona krótko i wróciła spojrzeniem do przyjaciela. – Zobaczymy się później. Jeszcze raz przepraszam – dodała po krótkiej przerwie.
        - Daj spokój młoda – mruknął, puszczając do niej oko i aż nazbyt przypominając jej teraz braci, po czym obdarzył ostatnim nieufnym spojrzeniem Luciena i z ociąganiem wyszedł ze sklepu. Rakel podeszła powoli do drzwi i zamknęła je za wychodzącym, po czym zwróciła się przodem do nemorianina. Milczała jeszcze chwilę, wciąż wyglądając na równie pewną siebie, co przejechany wozem na gościńcu zając, nie spuszczała jednak wzroku z mężczyzny.
        - Simonowi należały się z mojej strony przeprosiny, ale tobie nic złego swoim zachowaniem nie uczyniłam, mam więc nadzieję, że wystarczy ci to, że uważam, że masz rację, a ja się myliłam – powiedziała w końcu słabym tonem. – Nie wiem jednak czym cię tak zdenerwowałam, nie chciałam tego, ale prosiłabym, żebyś więcej nie rugał mnie jak burą sukę, bo na ten przywilej trzeba sobie zasłużyć albo chociaż znać mnie dłużej niż kilka dni – kontynuowała, a spokojny ton gryzł się z wypowiedzianym beztrosko wulgaryzmem. – Nie masz pojęcia, jaka jestem ci wdzięczna, że pomagasz mi z moją magią, naprawdę, ale żadne dane słowo cię tutaj nie trzyma, więc nie przerzucaj tego na mnie. Chcesz zostać, zostań, chcesz odejść, szkoda, było miło cię poznać, ale nie będę cię zatrzymywać.
        Rakel westchnęła, pocierając czoło palcami i odeszła od drzwi, wracając do stojącego wciąż gotowości Sierżanta, którego warkot ucichł, ale napięte mięśnie wskazywały na zdenerwowanie zwierzęcia. Dziewczyna przykucnęła przy agresywnej bestii i przytuliła głowę do wielkiego łba, głaszcząc dłonią szary grzbiet. Po chwili psina rozluźniła się i spuściła wzrok z Luciena, by spróbować sięgnąć pyskiem do Rakel i polizać ją po twarzy, przed czym dziewczyna zgrabnie umykała, a w końcu wyprostowała się, klepiąc rozluźnionego już zwierzaka po boku i spoglądając na obecnego wciąż demona.
        - Kawy?
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Już pierwsze słowa wywarły piorunujące wrażenie i Lu mógłby darować sobie dalszą krytykę, ale szlachcic nie zwykł wycofywać się w pół drogi. Był wyjątkowo cierpliwą istotą jak na demona, ale i on miał swoje granice. Gwałtowne osłabienie, które zaczęło przechodzić dopiero w trakcie dyskursu mogło dodać swoich kilka groszy, czyniąc nemorianina bardziej gderliwym. Głównym punktem spustowym jednak był bunt gdy Rakel opiekę przyrównała do traktowania jej jak dziecko. W tym momencie Lucien zaczął zachowywać się tak jak zwykł na dworze. Dziewczyna chciała poważnego traktowania więc spoważniał. Zaniechał delikatnych prób łagodzenia i wspierania na rzecz prawdy w całej swej brutalności. Nawet jeśli dziewczyna miała go znienawidzić, lepsza byłą awersja do jego osoby niż radosna nieświadomość. Prawdą było, że właśnie pogodne i beztroskie ciepło ciągnęło Asmodeusa do ludzi, ale byłby wyjątkowym egoistą, gdyby własne zadowolenie przedkładał nad dobro dziewczyny.
Kontynuował z całą surowością, nawet gdy widział jak dziewczyna skuliła się w sobie czy jak szeptem próbowała się bronić. A najwyraźniej był imponująco skuteczny w swojej przemowie, gdyż nawet strażnik zamarł jakby otrzymywał burę od tutora. Nawet nie pisnął na nazwanie go dzieciakiem, a jedynie przestał kiwać głową. Ten brak dyplomacji z kolei był dobrym dowodem na fakt jak rozeźlony był demon. Nie przerwał ani słysząc swoje imię, ani gdy wstydliwe rumieńce wystąpiły na twarz dziewczyny.
        Wyłożył wszystko co miał w duszy, nawet jeśli już po pierwszych zdaniach bardziej pragnął przytulić dziewczynę niż dalej warczeć na nią. Nie ugiął się, nie dał zwyciężyć ckliwym emocjom i doprowadził dialog do końca dla osiągnięcia właściwego efektu. Jedyne przed czym się powstrzymał, to zruganie psa, który wściekał się i pienił coraz mocniej. Nie chciało mu się jeszcze wdawać w sprzeczki ze zwierzakiem, chociaż na końcu języka miał chmurne waruj, podszyte magią umysłu. Żarty, żartami, ale chyba każda z istot obecnych w tym pomieszczeniu nie doceniała go na swój sposób.
Psu można było wybaczyć. Wierne zwierzę nawet świadome swoich marnych szans, zaryzykowałoby życie w obronie właścicielki. To się chwaliło, gdyby nie irytujący w tej chwili raban jaki czyniło.
Ale już młodzik na przykład. Grzeczny, potulny jak owieczka, gotów kiwać się w takt słów nemorianina nagle stanowczo kazał mu przestać. W odpowiedzi otrzymał jedynie niewzruszony wyraz twarzy, z której nie sposób było wyczytać emocji. "Kazał mu przestać... teraz? Gdy on skończył? Pogratulować!" Lu sam nie wiedział czy młodzieńcowi należały się oklaski za odwagę, gdyż nie wchodził szlachcicowi w słowo a odezwał się dopiero gdy ów skończył, czy rozwagę, że nie próbował bardziej testować cierpliwości bruneta przerywaniem mu w pół słowa. Działanie niby to samo, ale w zależności od punktu widzenia różnie można je było rozpatrywać.
        Tak jak ludzie nie przerywali Asmodeusowi, tak on teraz nie przerywał im, a na pytanie, dziewczynie i chłopakowi odpowiedział bezczelny uśmieszek. Nieprawda. Wyproszony nie wracałby, ale nie kłócił się o drobiazgi. Zjawiał się nieproszony, to był fakt. Do tego będąc w "dworskim" nastawieniu musiała minąć chwila nim zamiast lorda pojawiłby się Lu. Markiz zaś bardzo chętnie podobne zagrania kończył kpiarskim uśmieszkiem. Cóż lepiej wyprowadzało bezsilnego oponenta z równowagi i skuteczniej zabierało grunt spod nóg, niż czysta drwina odmalowana na twarzy Luciena.
Poza tym jednym krótkim grymasem brunet stał niewzruszony, w tym samym miejscu, z niezmiennie założonymi rękoma i beznamiętnym wyrazem twarzy. Do chwili aż Simon wyszedł sprawa była względnie prosta, chociaż Lu nie zdziwił się gdy Rakel oznajmiła, iż chce z nim porozmawiać. Problemy zaczęły się gdy został sam na sam z dziewczyną. Odsunął się od Czarnulki, by znaleźć kojące wsparcie lady. Oparł się o blat i ze spuszczonym w ziemię wzrokiem wysłuchał własnej reprymendy. Odpowiedział znów dopiero gdy dziewczyna skończyła.
        - Daj już spokój z tą wdzięcznością - odparł lekko drażliwie, ale z głosu demona powoli uciekały szorstkie nuty.
        - I nie chodzi mi o rację - kontynuował, ze słowa na słowo coraz łagodniej, stopniowo wracając do stanu sprzed sprzeczki, a przynajmniej do podobnej mu łagodności. Teraz jednak w melodii wypowiedzi dało się słyszeć nuty zbliżone do melancholii, nawet jeśli były ulotne i ledwie dostrzegalne. Zupełnie nie sprawiła mu przyjemności ta sprzeczka z dziewczyną. Dopiero teraz podniósł wzrok na Rakel, patrząc na nią spomiędzy ciemnych pasm włosów, które zsunęły się na twarz.
        - O ogólną świadomość się rozchodzi, jakie znaczenie ma sposób pojmania przestępcy? - zapytał cicho, prawie z żalem.
        - Serce pękało patrząc na ciebie, gdy martwiłaś się o tego człowieka - wciąż odzywał się prawie szeptem, próbując się wytłumaczyć. A przynajmniej wyjaśnić tę część ze swojego zachowania, którą sam potrafił pojąć.
        - Ale nie na ciebie się złoszczę - dodał słabo i z przebłyskiem poprzedniej goryczy, którymi ociekały wcześniejsze słowa Luciena. - A na siebie. Pozwoliłem temu mężczyźnie zabrać cię ze sobą. W świetle jego wyczynów aż włos się jeży, a ja puściłem cię samą. Możesz się złościć lub bronić, wściekać, że traktuję cię jak dziecko, ale nie mogę sobie darować, że twoje bezpieczeństwo powierzyłem temu mężczyźnie.
Przez większość czasu Lucien unikał wzroku dziewczyny. Patrzył gdzieś w podłogę, poza krótkimi wyjątkami, ręce wciąż mając asekuracyjnie skrzyżowane. Ponownie spojrzał na Rakel dopiero słysząc pytanie.
        - Nie wiem czy wciąż chcesz ją ze mną wypić.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Jeszcze chwilę temu przystojną twarz Luciena zdobił nieprzyjemny, cyniczny uśmiech, a teraz mężczyzna spuszczał przed dziewczyną wzrok, cofając się pod ladę. Wrażenie zmęczenia Rakel tylko się przez to spotęgowało, gdy ta przestąpiła z nogi na nogę i przeczesała palcami włosy, usiłując znaleźć swoje miejsce w tej sytuacji. Rzuciła zagniewanym spojrzeniem na oblicze demona, gdy ten się znów czegoś uczepił, a zwłaszcza podziękowań. Wciąż uparcie wbijał wzrok w podłogę, a zbrojmistrzyni bardzo starała się nie zdenerwować, ale przez zagmatwaną sytuację to było jedno z niewielu uczuć, jakie w niej pozostało. Lucien najpierw daje jej taką burę, że serce w piersi zamiera, człowiek czuje się jak ostatni plugawiec na Łusce, a teraz spuszcza wzrok i przemawia łagodnym tonem, noż do jasnej cholery, zgłupieć idzie!
        Gdy jednak podniósł na nią w końcu spojrzenie, miała łagodny wyraz twarzy, chociaż pewnie była to wina zwykłego zmęczenia kłótnią. Bo ile można przelewać goryczy, nim człowiek w końcu się z emocji wypruje? Westchnęła cicho, zastanawiając się, czy jest sens wznawiać dyskusję, ale ostatecznie nie chciała zostawiać pytania bez odpowiedzi.
        - Martwiłam się o niego Lucien, po prostu – powiedziała w końcu cicho, jakby uważając, czy znowu jej się nie oberwie, mimo pobrzmiewającego żalu w głosie mężczyzny. A może jej się tylko wydawało.
        – Wyobraź sobie, że przychodzisz mnie odwiedzić, a w moim mieszkaniu są jacyś obcy ludzie, którzy zakładają mi worek na głowę, wrzucają na wóz i odjeżdżają, zanim zdążysz powiedzieć choćby słowo. Bez wyjaśnienia, bez niczego – wyrzuciła z siebie w końcu nerwowo, niepewna, czy taki przekład trafi do demona. – Jeśli ty przeszedłbyś nad tym do porządku dziennego, w porządku, ale ja nie umiałam.
        - Ale masz rację, że źle go oceniam, to wszystko razem… - urwała, kręcąc głową i odwracając wzrok.
        Nie rozumiała już go zupełnie. Nie wiedziała, czemu się tak zdenerwował, ani czemu teraz próbuje się wycofać, może nie tyle z samych słów, co z ich przekazania, a gdy usłyszała, że to w ogóle nie jej wina niby, tylko on na siebie jest zły to nie wytrzymała i przewróciła oczami, wzdychając bezradnie i chowając się za psim łbem, oparła na moment o niego czoło. Wstała jednak zaraz i podeszła kawałek do Luciena, przyglądając mu się, wciąż oklapnięta i zagubiona. Nie chciała już się na niego złościć, chciała go przytulić, podziękować za troskę i zamknąć już ten nieszczęsny temat, nie mogła się jednak przemóc, by zrobić jeszcze jeden krok. Bądź co bądź czuła się teraz przez niego okropnie i nie umiała tak szybko o tym zapomnieć. Wciąż jednak się wahała, stojąc o krok od demona.
        Nie wiedziała, co mu powiedzieć. Nie chciała znów mówić, że nie jest dzieckiem i nie musi się nią opiekować, bo widziała, jak na to zareagował ostatnim razem. Wytykanie mu, że nie ponosi za nią odpowiedzialności też nie miało sensu, był dorosły i zdawał sobie z tego sprawę, a skoro się o nią troszczył, to jakiś swój powód musiał mieć, nie miała prawa tego oceniać. Stwierdzenie, że sama potrafi o siebie zadbać, też nie wydawało się na miejscu. Nic się teraz takie nie wydawało, a ona męczyła się coraz bardziej. Rakel nie lubiła poważnych rozmów nie bez powodu - po prostu zupełnie sobie w nich nie radziła. Słysząc pytanie prychnęła tylko z nieśmiało powracającym rozbawieniem. Jak dziecko, naprawdę. Może ma go jeszcze namawiać? Spojrzała więc na niego tylko krótko z błyskiem w oku i poszła na piętro, cmoknąwszy jeszcze wcześniej na Sierżanta, który ruszył za nią jak wystrzelony z procy.
        Biegnący po schodach pies robił raban, jakby co najmniej podkuty koń się na piętro tarabanił, a po chwili Sierżant plątał się po pomieszczeniu, próbując znaleźć sobie miejsce. Rakel pomyślała, że musi w końcu kupić mu jakieś legowisko i miski, bo gotów znów władować jej się do łóżka i nauczyć wyżerania jedzenia z talerzy. Pies runął w końcu na ziemię, niczym przewrócony mebel, zajmując prawie połowę podłogi, a Rakel zaczęła krzątać się po kuchni.
        Napełniła dzbanek z wodą i wstawiła go na palnik, pochylając się nad nim, by w skupieniu posłać ognik w odpowiednie miejsce i nie spalić jakiegoś ręcznika. Później podsunęła sobie taboret i wspięła się na niego w poszukiwaniu czegoś na najwyższych półkach szafki, balansując przez moment na jednej nodze, gdy klnąc pod nosem usiłowała sięgnąć coś konkretnego, co oczywiście znajdowało się na samym końcu schowka. W końcu udało jej się wyjąć stamtąd metalowy dzbanek o nietypowym kształcie, z którym zeszła na ziemię i odstawiła taboret. Rozmontowała naczynie i napełniła zbiorniczek na wodę gotowym już wrzątkiem. Do drugiego nasypała trochę kawy, dodając też szczyptę cynamonu, którego zakup wszedł jej w nawyk przez lata. Wszystko pozakręcała i odstawiła kawiarkę na palnik, z którego zdjęła wcześniej dzbanek z wodą. Wyjęła z szafki dwa kubki, oczywiście różne, i herbatę, której nasypała do drucianego koszyczka, a ten wstawiła do naczynia, zalewając gorącą wodą. Wówczas po kuchni roznosił się już zapach parzonej kawy z nutą cynamonu, jaką zawsze lubił pić jej ojciec.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Lucien powoli odzyskiwał charakteryzującą go samokontrolę i chłodny osąd sytuacji w duchu wahając się między złością na siebie za sprawienie dziewczynie przykrości, co było ostatnią rzeczą jakiej pragnął, i jednoczesną satysfakcją z osiągniętego efektu. Co prawda niecałkowicie rozumiał co właściwie zrobił i dlaczego. Nagła zmiana zachowania była dziwnie bliska wybuchowi złości. Demonowi nie zdarzały się momenty podobnej irytacji. Chłód moment wcześnie zaprezentowany Rakel był jego jedynym obliczem w domu, nie przełamywanym nigdy bez świadomości nemorianina.
Tak jak zawsze potrafił zapanować nad emocjami, tak przy dziewczynie z jakichś przyczyn pozbywał się maski odsłaniając swoją delikatniejszą stronę. Tym razem bez zastanowienia zaryzykował po raz kolejny, pokazując jak bardzo zależy mu na bezpieczeństwie dziewczyny. Intencja nie została do końca zrozumiana. Za śniadanie bury nie zebrał, ale za wytykanie błędów już tak. A może za sposób w jaki to uczynił... Tylko, że łagodnymi słowy nie rozumiała, strosząc się i burząc.
Zakodował kolejne podpowiedzi jak funkcjonować w tutejszym świecie, które wcale nie wyjaśniały aż tak wiele, pochylając się na moment nad innym drobiazgiem. Dlaczego właściwie mu zależało na dobru Rakel? Tego z kolei sam nie rozumiał.
Retoryka dziewczyny nie przemówiła do demona w najmniejszym stopniu. Nawet chciał zaoponować, że to zupełnie inna sprawa. Ona była niewinna i możliwe, że w ogóle nie pozwoliłby jej pojmać w tak obcesowy sposób nie martwiąc się późniejszymi konsekwencjami. W myślach niczym echo, odbiło się pytanie "tylko dlaczego?". Przecież sama niewinność nie była wystarczającym argumentem przemawiającym za mieszaniem się w nie swoje sprawy.
Oczywiście bycie przestępcą już wystarczało w zupełności za powód do aresztowania, a w jaki sposób - co za różnica? Przecież w tym świecie istnieli łowcy nagród, a czy wykazywali się oni subtelnością? Wątpliwe. Mimo to działali z ramienia prawa. O co więc cała wojna gdy człowieka z tendencją do bójek aresztowano tak, by nie mógł wszcząć kolejnej? W Otchłani nie mieli sądów. Sędzią i oskarżycielem była szlachta, a wyższy stopień urodzenia nadawał wyższą instancję "urzędowi". Jedynie rzadko kiedy stawali się katami, zwykle innym każąc brudzić sobie ręce.
        Nie wypowiedział na głos swoich wątpliwości. Widział niechęć Rakel do kontynuowania tej rozmowy, musiało wystarczyć mu zrozumienie dziewczyny. Dobroć Czarnulki była urocza, ale mogła być równie zgubna i dlatego właśnie należało wyjaśnić niektóre kwestie.
To zaś jak Lu powiedział, że był zły na siebie, było czystą prawdą. Wciąż wyrzucał sobie, że nie powinien był pozwolić cieśli zabrać brunetki widząc w jakim była stanie, nawet jeśli był obcym. Słowa "Całe szczęście nic się nie stało" nie koiły niepokoju. Znowu, "dlaczego?". Zawsze potrafił racjonalizować wydarzenia, dlaczego tym razem sztuka ta się nie udawała?
        Wyrwany z zamyślenia podniósł wzrok na dziewczynę, która nie odpowiedziała na jego wątpliwości. Weselsza iskierka w oczach Rakel dała demonowi nadzieję. W sumie przecież jeżeli do końca chciała wierzyć w przestępcę może i on miał jakieś szanse. Odprowadził brunetkę spojrzeniem, gdy z lekkością wspinała się po schodach aż zniknęła za ścianą, oraz bydlę lecące w ślad za nią na pewno nie z lekkością. Normalnie pewnie teleportowałby się do kuchni, ale postanowił nie przesadzać z testowaniem cierpliwości gospodyni. Wszedł po schodach za dziewczyną.
W kuchni roznosił się niesamowity zapach, który od razu przykuł uwagę mężczyzny. Przestąpił nad psem rozciągniętym na podłodze niczym barykada, by przejść przez kuchnię i stanąć przy blacie jak lubił. Demon nawet nie próbował kryć swojego zaciekawienia. Odwrócił się w stronę aromatu, przechylając głowę.
        - Co to jest? - odezwał się przełamując ciszę. - Czuję kawę, ale jakąś inną - sprostował, by właśnie nie usłyszeć "kawa" co nie uzupełniałoby wiedzy Asmodeusa.
        - Wybacz, dopiero się uczę tutejszych... zasad... - Po kilku uderzeniach serca Lucien odważył się na krótkie nawiązanie do kłótni. Właśnie ta inność wabiła demona do Alaranii jak kwiaty przyciągają kolibry. Niestety ciekawość nie niosła ze sobą zbyt wiele wiedzy. Wszystkie wskazówki otrzymywał samodzielnie testując potencjalne granice. Trochę przesadził z połajanką Czarnulki. Nawet uznał, że na przyszłość postara się lepiej pilnować. Tylko, że przy Rakel nic nie działo się w zrozumiały i normalny sposób.
        - Mój świat jest całkowicie odmienny od waszego - dodał by uzupełnić wyjaśnienia i zaraz zapuścił żurawia nad kawiarkę. Dobywający się z niej aromat stawał się nieznośnie niemożliwy do zignorowania.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Uśmiechnęła się lekko, słysząc kroki na schodach. Było jej miło nie tylko dlatego, że Lucien został, ale też, że normalnie się poruszał po jej domu, świadomie czy też nie sprawiając jej tym przyjemność. Nie czepiała się tego teleportowania ze złośliwości, po prostu zupełnie nie była do tego przyzwyczajona, więc takie nagłe pojawianie się i znikanie było na swój sposób męczące. Brzmienie kroków w mieszkaniu było natomiast przyjemnie znajome i zbliżało Luciena do dziewczyny bardziej niż sądził.
        Zerknęła na bruneta przez ramię, a gdy oparł się koło niej o ladę, wróciła do przyrządzania napojów. Mechanicznymi ruchami posprzątała po sobie blat roboczy, chowając wszystko do szafek, a wyciągnięty z kubka koszyczek z herbacianymi ziołami odłożyła na uszykowany wcześniej spodeczek. Widząc, jak mężczyzna kuka ciekawsko nad jej ramieniem w stronę kawiarki nie mogła się znów nie uśmiechnąć, zerkając na niego tylko kątem oka.
        - Cynamon – odpowiedziała na pytanie o specyficzny aromat.
        Kawa właśnie była gotowa, więc dziewczyna złapała ostrożnie dzbanek i nalała porcję do kubka. Jeśli wcześniej w kuchni unosiła się delikatna woń, teraz zapach uderzył z pełną mocą, wywołując nostalgiczny uśmiech na ustach Rakel. Herbaty pijała nałogowo, kawę kupując jedynie dla gości, czyli głównie Niny i Marlene, okazjonalnie dla Morgana, gdy beczka z wodą nie wystarczała, by wyleczyć go z kaca. Tej z cynamonem nie robiła od prawie sześciu lat, ale przyprawę wciąż kupowała z sentymentu, a ta czekała w słoiczku na swój czas. Gdy wietrzała, Rakel wyrzucała cynamon i kupowała nowy, odkładając w to samo miejsce. I chociaż jej zapisane drobnym maczkiem księgi rachunkowe były grube niczym dobra, wielotomowa powieść, uzasadniając każdego wydanego przez dziewczynę ruena, ta jedna słabość i tęsknota sprawiały, że regularnie, i bardzo nieekonomicznie, wyrzucała starą przyprawę i kupowała nową.
        - Mój tata taką lubił, mam nadzieję, że będzie ci smakować – powiedziała, podając mu naczynie, a samej zabierając kubek z herbatą i przysiadła na taborecie, opierając się plecami o ścianę i przyglądając demonowi w oczekiwaniu na lekkie ostudzenie się naparu. Dopiero teraz postanowiła odnieść się do nawiązania nemorianina do ich niedawnej scysji i chociaż uśmiech nie zniknął z jej ust, jednak zrobił się bardziej smutny.
        - Teraz ty mnie nie przepraszaj – zażartowała słabo, nawiązując do wcześniejszego przytyku mężczyzny i poprawiła się na stołku. – Wszyscy się ciągle uczymy. Ja też popełniam błędy i będę prawdopodobnie przez całe życie, nieważne jak bardzo będę starała się tego uniknąć. Tak to już chyba jest po prostu, w ten sposób się uczymy – stwierdziła, siląc się na pogodny ton głosu. Odwróciła wzrok, przez chwilę obserwując tylko unoszącą się z kubka parę o tak przyjemnym dla niej, miętowym zapachu, a w końcu znów zaczęła mówić. Powoli i z wyraźnym trudem, ale chciała mu powiedzieć.
        - Gdy miałam 14 lat, Rand i Dorian zostali wcieleni do wojska. Nie chciałam, żeby jechali, ale nic nie powiedziałam, wiedziałam, że muszą, a moje utyskiwania tylko by im to utrudniły. Nie mieli przecież żadnego wyboru, a teraz widziałam ich po raz pierwszy od prawie sześciu lat. Tamtego dnia straciłam też ojca, zabił go jakiś mężczyzna podczas rabunku. Ten człowiek później próbował sprzedać miecz ojca w moim sklepie, wyobrażasz to sobie? – Dopiero teraz przeniosła na niego spojrzenie, w którym pobrzmiewała bezsilna złość. Dziewczyna szybko się jednak opanowała i po krótkim westchnieniu kontynuowała spokojnym głosem, zwracając spojrzenie znów na kubek z herbatą. - Prawie wpakowałam mu bełt z kuszy w oko, naprawdę przez moment chciałam go zabić i przeraziło mnie to. Ale dostał tylko w nogę, żeby nie uciekł do czasu, aż Morgan wezwie straż. Stracili go w Shari.
        - Od tego czasu mieszkam sama – wznowiła opowieść już lżejszym tonem i napiła się herbaty, czując ulgę, że zeszła z nieprzyjemnego dla niej i bolesnego wciąż tematu. – Morgan, Simon i Meve opiekują się mną, każde na swój sposób, ale poza tym żyję bez nikogo i może dlatego nie jestem przyzwyczajona do zwracania mi uwagi na moje zachowanie. Chociaż moja codzienność jest też raczej prosta i nie daje zbyt wielu okazji do ingerencji samozwańczych nianiek. – Uśmiechnęła się lekko, ale uśmiech ten szybko zgasł, gdy przypomniała sobie, co wywołało jej kłótnię z Lucienem, na którego znów podniosła barwne oczy, obejmując już kubek dłońmi. Zdawała sobie sprawę, że bardzo się teraz przed nim otworzyła, ale chciała, żeby wiedział, po prostu. Nie liczyła, że nagle zrozumie jej zachowanie, bo to niczego nie wyjaśniało, po prostu z jakiegoś powodu postanowiła uchylić przed mężczyzną kolejny fragment swojego życia.
        – Wiem, że byłam nierozsądna i już samo to jest dla mnie wyjątkowo irytujące, bo nigdy się tak nie zachowywałam. Postaram się więcej tego błędu nie popełnić – mruknęła na koniec z wyraźnym samokrytycyzmem w głosie i znów zanurzyła usta w gorącym naparze. Przez dłuższą chwilę jeszcze milczała, zastanawiając się, czy nie jest znów zbyt wścibska, jednak doszła do wniosku, że przeszli już przez etap zwykłych grzeczności i jeśli Lucien nie będzie chciał o czymś mówić to jej to powie. Mimo to ostrożnie dobierała słowa.
        - Popraw mnie, jeśli się mylę, ale odnoszę wrażenie, że niechętnie mówisz o tym skąd jesteś – zaczęła powoli. – Jeśli to nie problem, to opowiedz mi coś o twoim świecie. O Otchłani, tak? Przyznam szczerze, że nie znam nawet Alaranii poza tym, co przeczytam, bo nigdy nie postawiłam stopy dalej niż trzy godzinny konnej jazdy od Valladonu. – Uśmiechnęła się nieśmiało.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Zerknął na dziewczynę, uśmiechając się lekko gdy tylko wyjaśniła mu przyczynę innego aromatu.
        - Ładnie pachnie - przyznał znów przyglądając się parzeniu napoju. Rakel wyraźnie nie przeszkadzała jego obecność, co tylko ucieszyło bruneta, który powoli dochodził do siebie po sprzeczce.
        - Dziękuję - szepnął odbierając kubek. Nie chodziło tylko o przygotowanie napoju. Dziewczyna zaparzyła mu kawę taką jaką pijał jej ojciec, a demon wiedział jaki spotkał go los. Nawet jeśli dowiedział się przypadkiem i Rakel nie zdawała sobie sprawy jak rozległą wiedzę posiadał. Ten gest znaczył znacznie więcej niż można by przypuszczać.
        Zamknął oczy delektując się zapachem. Jeśli miałby wybrać jedną rzecz, która w tym świecie była najpiękniejsza, to chyba zepchnąłby muzykę na dalszy plan i wybrał kawę.
Rakel usiadła na stołku, ale Lucien pozostał przy blacie. Z jakichś powodów tam czuł się najwygodniej. Lubił mieć widok na całe pomieszczenie lub przestrzeń, za plecami mając bezpieczną barierę. Taki specyficzny i śmieszny nawyk szermierza i demona przez wieki użerającego się z zagrożeniem z każdej strony oraz od jakiegoś czasu cichego obserwatora ludzkiego życia.
        Skinął głową, przytakując dziewczynie, znów zamykając oczy, gdy Rakel powiedziała by nie przepraszał. Dalszych słów, a przynajmniej nie o takiej treści, się nie spodziewał. Skupił na dziewczynie wzrok - nagle niezwykle bystrych - zielonych oczu uwolnionych spod rzęs, słuchając uważnie, z pojawiającym się z każdym słowem współczuciem, którego nie urywał przy zbrojmistrzyni za chłodną maską, tak jak i wesołości, którą objawiał z coraz większą swobodą.
Swoich braci, gdy jeszcze przebywał na stałe w otchłani, najchętniej nie tylko do wojska by wysłał, tylko po to by wreszcie przestali utrudniać mu życie. Widział jednak jak zżyta z nimi była brunetka. Stracić całą rodzinę praktycznie w jednej chwili dla tak młodej osoby musiało być ciosem.
Słysząc o mordercy, twarz demona spochmurniała na moment. Tak, stracili go... Coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że miał mylne pojęcie o ludzkim rodzie. Niczym nie różnili się od demonów, przynajmniej nie z charakteru. Zdradzali i kłamali dla własnego zysku. Z pewnymi wyjątkami takimi jak Czarnulka, czy muzycy, którzy przyciągnęli nemorianina do tego świata.
Wraz z rozwojem opowieści, szybko przybrał łagodniejszą minę. Tych troje do kupy stanowiło opiekę i wsparcie jedyne w swoim rodzaju. To, że dziewczyna wyszła na ludzi stanowiło wielki sukces i raczej nie było to zasługą wielkiej trójki. Na samą myśl lekki uśmiech przyozdobił twarz mężczyzny, a ten zaraz poszerzył się gdy dziewczyna nazwała go niańką. Tego jeszcze nie grali. Sprowadzono go do roli opiekunki, nawet nie mentora.
        Skinął jej jeszcze raz głową, popijając wreszcie stygnącą kawę, na znak, że już rozumie i nie będzie więcej drążył tematu braku rozsądku. Przede wszystkim zamierzał uczyć się na błędach i nie dopuścić więcej do sytuacji, w której musiałby martwić się o dziewczynę lub wyrzucać sobie, że nie uczynił nic by ją ochronić, czy że spóźnił się z opieką. To zaś już na starcie usuwało potencjalną konieczność do wznowienia trudnej rozmowy. Deklaracja Rakel oczywiście również została doceniona przez Luciena. Ochrona jednym, samodzielne unikanie kłopotów drugim.
Przechylił lekko głowę nad kubkiem parującej kawy, widząc jak dziewczę dobierało słowa, chcąc dowiedzieć się więcej o jego domu, a rozpuszczone włosy zaraz posypały się po ramieniu mężczyzny.
        - Widzisz jak większość reaguje na samą świadomość, że jestem demonem. Nie mogę powiedzieć, że niesłusznie. Jakbym jeszcze zaczął opowiadać o Otchłani, wszyscy umykaliby mnie nim bym dokończył jedno zdanie. Do tego pewnych tajemnic nie należy zdradzać - uśmiechnął się i mówił lekko rozbawiony, jakby godził się z takim nie innym stanem rzeczy.
        - To nie jest miłe miejsce. Pustkowia i mrok zamieszkują stworzenia, które mało kto spotkałby z własnej woli. W kontraście do nich egzystują szlacheckie dwory, które swoim przepychem zupełnie odcinają się od otoczenia. Tam jest jeszcze niebezpieczniej - zaśmiał się Lu, nawet jeśli wcale nie była to zabawna informacja.
        - Ty tęsknisz za swoimi braćmi - mówił spokojnie, pijąc jeszcze jeden łyk, by zdążyć zanim kawa wystygnie i straci swój uwodzicielski zapach - Ja na swoich muszę uważać bardziej niż na wszystkich innych intrygantów. Jeśli tam ktoś jest ci przychylny to tylko dlatego, że ma w tym interes. Nawet towarzyszy rozmów należy rozważnie dobierać, tak by wasze cele przynajmniej względnie się pokrywały, tylko wcześniej należy poznać pobudki swoich... znajomych - dokończył z niewielką pauzą, zastanawiając się przez moment jak nazwać innych nemorian. Słowo oczywiście nie było najwłaściwsze i w najmniejszym stopniu nie oddawało zazębiających się zależności poszczególnych machinacji. Problem w tym, że brakowało odpowiedniego by określić wszystkie zmowy i konszachty oraz knujących je manipulatorów.
        - Oni zaś bynajmniej tego nie ułatwiają. - Pokręcił głową jakby zrezygnowany i zmęczony panującymi w Otchłani zasadami. - Ze wszystkich bestii tego świata, nemoriańska szlachta jest najgorsza - zakończył znajdując się w połowie kubka.
        - Nie ma sposobu by twoi bracia zakończyli wreszcie służbę? - wracając do tematu rodziny Rakel, zapytał łagodnie by niechcący nie zasmucić dziewczyny.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Przytaknęła krótko, aż nazbyt dokładnie pamiętając reakcje, jakie wywoływał czasem Lucien. Rakel jego rasa była zupełnie obojętna i podejrzewała, że tak samo będzie z jej braćmi i byłoby z Morganem, gdyby się przez Jeremy’ego do Luciena nie uprzedził, co mu się raz wymsknęło. Handlarze i rzemieślnicy pracujący z szerszą grupą konsumentów są raczej przyzwyczajeni do ich różnorodności rasowej. Simona reakcja nie przypadła jej do gustu, ale też nie dziwiła, bo strażnik przedstawicieli niektórych gatunków podświadomie kojarzył z kłopotami, zagrażającymi bezpieczeństwu miasta. Meve zaś było raczej wszystko jedno, kto jakiej jest rasy, potrafiła być wyjątkowo sprawiedliwa w swojej uszczypliwości i każdego po równo obdarzała jadowitymi komentarzami.
        - To rzeczywiście nie brzmi zbyt… miło – stwierdziła, unosząc lekko brwi w zdziwieniu takim opisem zarówno miejsca, jak i zamieszkujących je istot, w tym rodziny i znajomych bruneta. I chodziło tu zarówno o jego dość szorstką opinię, jak i fakt, że w pierwszej ocenie Rakel, gdy mężczyzna pojawił się w sklepie, sama z łatwością zakwalifikowałaby go do szlachty właśnie. W połączeniu z wybuchem, jaki jej niedawno zaserwował (chociaż wybuch nie był tu odpowiednim słowem, przywodząc na myśl eksplozję gwałtownych emocji, podczas gdy scena zaprezentowana przez nemorianina prowadziła wyobraźnię raczej ku obrazowi zamarzającej gwałtownie tafli spokojnego jeziora), nietrudno jej było uwierzyć w to, że ocenianie mężczyzny po jego łagodnym i przystojnym obliczu było błędem, który mógłby kogoś drogo kosztować.
        Nie dała się też jednak tak łatwo zastraszyć, a przyjmując do wiadomości fakt, że niefortunna kłótnia wyniknęła z tego, że Lucien po prostu się o nią martwił, nie zmieniła swojej oceny, co do niego, a jedynie pozwalała jej się rozwijać w oparciu o kolejne informacje. Chłonęła je, popijając herbatę i porządkując sobie w głowie, pracowała nad kompletnym obrazem mężczyzny przed sobą. Gdy wrócili znów do tematu Evansów, Rakel westchnęła cicho i wzruszyła nieznacznie ramionami.
        - Przy poborze powiedziano im, że obowiązkowa służba trwa pięć lat. Dorian został dłużej, bo przez ostatnie kilka miesięcy prowadzili ciągłe walki. Z tego co opowiadał były to drobne, niewiele znaczące potyczki, jednak na tyle uporczywe, że zorganizowanie powrotu części oddziału nie wchodziło w ogóle w grę. Z kolei pułkownik Randa jest skończonym dupkiem i po prostu go ze służby nie zwolnił, a jak się okazało, ma do tego pełne prawo – wyjaśniła, obracając prawie już pusty kubek w dłoniach. – Zobaczymy, jak będzie teraz. Dorian dostał przepustkę na miesiąc, czyli nie jest im natychmiast potrzebny, więc może już w ogóle pozwolą mu zostać. Chyba że znowu chojraczy i jego rana jest poważniejsza niż mi mówi – zmartwiła się, marszcząc lekko brwi.
        Podążając za myślami spojrzała za okno, po przesuwającym się słońcu określając porę dnia. Grubo po południu, a ruch dzisiaj znowu żałosny, co powoli zaczynało ją martwić. Chwilowo nie musiała liczyć każdego ruena, ale myślała przyszłościowo, a zwłaszcza o zbliżającej się zimie i cenach opału. Wciąż mogła liczyć na zamówienia od straży oraz zwykłą codzienną sprzedaż, ale najchętniej przyjęłaby bardziej spersonalizowany obstalunek, który może pochłaniał więcej czasu, ale też zazwyczaj przynosił większy dochód oraz niematerialne korzyści w postaci polecenia znajomym jej zakładu. Nic tak nie działa na interes, jak stara dobra poczta pantoflowa. Troski nie objawiły się jednak na jej twarzy niczym więcej poza chwilowo nieobecnym spojrzeniem, nim dziewczyna znów wróciła do teraźniejszości.
        - Odwiedzę Doriana, póki jest jeszcze jasno. Jeśli nadal chcesz go poznać, to możesz mi towarzyszyć. – Uśmiechnęła się.

        Znaną sobie już drogą poprowadziła Luciena na Miętową, a w szpitalu, niemal jak u siebie, ruszyła na piętro i przez salę na sam jej koniec. Z lekkim niepokojem wypatrywała obitych strażaków, ale w łóżkach został już tylko Yrre, który nie omieszkał obdarzyć jej równie morderczym spojrzeniem, jak ostatnim razem. Dziewczyna przyspieszyła kroku i gdy dotarła do łóżka brata, miała już na ustach szeroki uśmiech, musząc przeprosić tylko jedną pielęgniarkę, która z ociąganiem zostawiła gości i oddaliła się do swoich obowiązków.
        - Cześć brat. – Rakel bez wahania już wyściskała mężczyznę, uważając tylko, by nie szturchnąć go w ranny bok, a Dorian bez szemrania przyjął siostrzane czułości, czochrając dziewczynę po włosach.
        - Cześć młoda. – Uśmiechnął się nieznacznie, gdy ta z fuknięciem wyprostowała się i usiłowała przygładzić włosy.
        - Dorian, to jest Lucien, mój znajomy. Lucien, to mój brat Dorian – dokonała szybkiej prezentacji, a wspomniany Evans podciągnął się wyżej w łóżku i oparł o metalowy zagłówek, prawie siadając. Dopiero wówczas wyciągnął prawicę do demona.
        - Miło poznać. Wybacz, że nie wstanę, ale ponoć nie powinienem i wolałbym oszczędzić nam najazdu wkurwionego lekarza i nadgorliwej pielęgniarki – mruknął pół żartem pół serio, bo rzeczywiście dziewczyna, którą przegonili wciąż krzątała się w ich bliskim otoczeniu, zerkając na Doriana (teraz już jej błyszczący wzrok dzielił się między niego, a Luciena), a lekarz łypał na nich przez otwarte drzwi ze swojej dyżurki. Chociaż brunet był pacjentem pozornie bezproblemowym, ze stoickim wręcz spokojem znosząc wszelkie zabiegi, o tyle zamieszanie, jakie się wokół niego regularnie tworzyło sprawiało, że doktor Bretton nie darzył żołnierza sympatią.
        - Wiesz, kiedy cię wypuszczą? – zaczęła dopytywać Rakel, gdy tylko mężczyźni się poznali. Ignorując stojące obok krzesło przysiadła na łóżku brata, spoglądając na niego z troską, na widok której Evans przewrócił oczami.
        - Rakel, nie patrz na mnie jakbym umierał – poprosił, trącając oszczędnie dłoń siostry, po czym potarł czoło w zamyśleniu, zerkając na świdrującego ich wciąż wzrokiem lekarza. – Jak na moje to już mógłbym wyjść, czuję się dobrze, a rana się goi, nie wiem czemu mnie jeszcze trzymają.
        - Bo wyglądasz na takiego, co ledwo wstanie, a już szwy pozrywa, bo zamiast odpoczynku weźmiesz się za robotę – odpyskowała krótko sprzedawczyni i splotła ręce na piersi.
        - No oczywiście, przecież muszę ci pomóc w sklepie, strach tam pewnie zajrzeć – podpuszczał dziewczynę z kamiennym wyrazem twarzy, ale z rozbawieniem w kolorowych oczach obserwując, jak młodsza siostra zaciska usta w tłumionym gniewie.
        - Radzę sobie świetnie… w sklepie – mruknęła niezbyt zgrabnie, ale poza krótkim zawahaniem, jakie w oczach Doriana wywołała ta ciekawa konstrukcja zdania, nie drążył.
        - Wiem Rakel – odparł łagodnie, z lekkim uśmiechem i takim przekonaniem w głosie, że i dziewczyna rozpogodziła się, nie czepiając już żartu. - No dobrze, starczy o mnie, co u was? – zapytał, zerkając na obojga, najwyraźniej ciekawy również tego, co do powiedzenia ma Lucien. Dopuszczał możliwość, że mężczyzna przyszedł jedynie jako towarzystwo dla dziewczyny, ale i tak go zagadnął. Na pierwszy ogień poszła jednak Czarnulka. - Słyszałem, że Morgan cię uszczęśliwił psiakiem na urodziny? Wybacz, nic dla ciebie nie mam, nie spodziewałem się tak szybko powrotu do Valladonu…
        - Daj spokój, cieszę się, że jesteś. To znaczy nie, że jesteś ranny, tylko…
        - Wiem Rakel, ciebie też dobrze widzieć – z rozbawieniem urwał kłębiącą się coraz bardziej wypowiedź siostry. – To co z tym psem?
        - Wielkie bydle! – zaśmiała się Rakel z szeroko otwartymi oczami. – Ma na imię Sierżant.
        - No to Simon jest zachwycony.
        - Czemu… ojej, faktycznie – uśmiechnęła się dziewczyna. – No nic, jakoś to musi znieść. Niech się cieszy, że go toleruje, bo Luciena pogonił na początku – wyrwało jej się i zerknęła na demona, a za jej spojrzeniem również Dorian spojrzał na znajomego siostry.
        - Pilnuje cię po prostu, to dobrze – powiedział tylko, przenosząc na moment wzrok na Rakel, nim spojrzał znów na mężczyznę. Do jego surowego spojrzenia spod ciemnych brwi trzeba się było po prostu przyzwyczaić, bo mimikę miał raczej ubogą. – Jak ci się podoba Valladon? – zapytał. – Ponoć nie jesteś stąd – dorzucił niezmiennie spokojnym tonem, nic nie robiąc sobie z podejrzliwego nagle spojrzenia, jakim obdarzyła go zbrojmistrzyni.
        Ta tylko przez moment bowiem zastanawiała się skąd Dorian wie cokolwiek o Lucienie, nim prawda spadła na nią całym swoim ciężarem. Oczywiście. Morgan, Simon, Rand. Nawet potrafiła sobie wyobrazić te trzy plotkary gadające uziemionemu Evansowi nad uchem. Na szczęście akurat zdroworozsądkowego podejścia Doriana mogła być pewna, na pewno nie uczepi się Luciena z powodu jego pochodzenia. Co do reszty… no cóż, tajemnicą nie było, że z ich trójki najbardziej towarzyski był zawsze Rand, później ona, a na samym końcu Dorian, jednak ten i tak jakimś cudem zjednywał sobie ludzi, więc miała nadzieję, że się po prostu chłopcy dogadają. I czemu się ona w ogóle tak przejmuje?
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Zdecydowanie nie brzmiało miło i takie nie było. W zasadzie "nie miło" było bardzo delikatnym określeniem. Przytaknął dziewczynie przymknięciem oczu znad kubka kawy. Ten zapach łagodził wszystko i nawet opowiadanie o domu nie było tak przykre. Chyba czyniła to kawa. Zasługą dziewczyny było tylko skłonienie go do opowiadania. Z nikim wcześniej nie dzielił się swoimi przemyśleniami i uczuciami na temat Otchłani. Nigdy nie czuł się dość bezpiecznie by podobnie postąpić. A może to nie kawa a świadomość, że mógł się z kimś podzielić choćby tak małym rąbkiem emocji. Znów tyle pytań. W zastępstwie odpowiedzi, które liczył uzyskać podczas podróży, ciągle zyskiwał kolejne niewiadome. Zamiast zagłębiać się w dalsze i ryzykowne przemyślenia, zapytał o braci.
Słuchał z ostrożnym zaangażowaniem. Czyli bracia już mogli wrócić, ale dowództwo im to uniemożliwiało. Znów dostrzegał zbyt wiele analogii do życia, od którego uciekał. Mimo innych norm, prawdziwe prawo stanowili ci o bardziej uprzywilejowanej pozycji społecznej. Nawet jeśli w ten sposób łamali prawa innych.
Nie cieszył się z powodu obrażeń brata Rakel, ale myśl, że mogła go spotkać po tak długiej przerwie, była kojąca. Za chwilę nawet uśmiech pojawił się na twarzy nemorianina.
        - Chojraczenie chyba jest u was rodzinne - zaśmiał się Lucien i wyraźnie podobna opinia wyjątkowo bawiła demona, bo chociaż śmiech był krótki, podobna reakcja u bruneta mogła uchodzić za wyjątkowo intensywną i nie zdarzała się zbyt często. Chociaż przy Rakel uśmiechał się i śmiał częściej niż potrafił podczas kilku lat na dworze.
        - Chętnie go poznam - odpowiedział z pogodnie, dopijając kawę. Młodszego z braci już widział i był poważnie ciekaw starszego z Evansów.

        Szli w milczeniu, ale nie ciężkim i niezręcznym. Chwila ciszy nie musiała być niczym złym. Ta była momentem odpoczynku i czasu na zebranie myśli. Droga minęła szybko i o ile miasto było dla Lu normalnym widokiem, o tyle z zainteresowaniem przyglądał się wnętrzu szpitala, ale czynił to dość dyskretnie by nie przyciągać niepotrzebnej uwagi.
Pokój do którego weszli, nie był duży. Nie sprawiał też zbyt przyjemnego wrażenia. Jeżeli ludzie mieli dochodzić do siebie w takich warunkach, nie należało się dziwić, że zajmowało to tyle czasu. Złowrogi wzrok lekarza zglądającego ze swojego pokoju wcale nie pomagał. Na równi ze wścibską pielęgniarką, która zamiast usłużnie pomagać, w opinii Asmodeusa jedynie snuła się bez celu bardziej z ciekawości niż obowiązku, jakby nie miała lepszych rzeczy do roboty, jak trzpiotka jakaś. Już kelnerki były mniej namolne i irytujące. Taktownie czyli z charakterystycznym dla siebie, chłodnym brakiem zainteresowania zignorował zarówno medyka jak i pielęgniarkę, skupiając się na rodzeństwie.
        - Przyjemność po mojej stronie - kurtuazyjnie odparł demon, zaraz odruchowo wzrokiem podążając za słowami mężczyzny w kierunku medycznego personelu. Lekarz dalej rzucał gromy nawet się nie kryjąc. Pielęgniarka udawała, że robi coś pożytecznego, nie robiąc nic poza wodzeniem maślanym wzrokiem między brunetami. "Co za irytujące stworzenia" - skomentował w myślach, powracając do ignorowania natrętów.
        Po przywitaniu Lucien znalazł sobie wygodne miejsce pod ścianą, skąd bez problemów mógł widzieć i Rakel i Doriana. Starszy z Ewansów na pierwszy rzut oka różnił się od młodszego. Był mniej roześmiany i spoglądał spode łba, ale budził w Lu pozytywne emocje. Wyglądał na rozsądnego faceta, a to było sporym atutem. Do tego nie trudno było zauważyć, że troszczył się o siostrę.
Dysputa między rodzeństwem już nie różniła się aż tak bardzo od tej z Randem i oglądało się ją z przyjemnością. Do momentu, gdy usłyszał, że dziewczyna miała urodziny. Gdyby wiedział, pomyślałby nad prezentem. Z drugiej strony może byłoby to nietaktem i zbytnim spoufalaniem się. Może na dobre wyszło. Zamyślił się na moment, zapamiętując by na przyszłość dowiedzieć się kiedy przypadała ta data. Orientacyjnie gdzieś w okolicach pojawienia się piekielnej bestii, ale wypadałoby poznać detale. Wtedy wspomniany, demon uśmiechnął się złośliwie.
        - Poczekaj, zniknie ci kiedyś klient i nie będziesz się tak cieszyć. Jak wytłumaczysz, że zeżarł go pies z piekła rodem? - zażartował, o dziwo nie przejmując się obecnością obcego w osobie Doriana. Zazwyczaj jak tylko pojawił się ktoś nowy, Lu wracał do swojej zwykłej oziębłej prezencji. Tym razem włączył się w dyskusję nawet nie siląc się na przybieranie maski.
        - Mógłby trafniej wyszukiwać zagrożenie - skomentował, niezbyt przejmując się aluzją i spojrzeniami Doriana.
        - Zdecydowanie nie stąd - zupełnie spokojnie odpowiedział na pytanie, jakby nie dostrzegał powściągliwej miny i groźnego spojrzenia jak najbardziej odpowiednich dla starszego brata, który widzi nowego znajomego młodszej siostry. Po wątłym uśmieszku Lu można było nawet wnioskować, że sytuacja go trochę bawi. Cała trójka o barwnych oczach sprawiała wrażenie roztropnych istot przeciwnie do reszty ludzi, których miał okazję poznać w tym mieście. Meve wciąż nie wliczał w kategorię ludzi.
        - Całkiem przyjemne miasto, można do niego przywyknąć - dodał, najwyraźniej celowo drażniąc Evansa. Gdy jednak pielęgniarka po raz kolejny przeszła po pokoju wynajdując sobie zajęcie, którego nie było, Lu nie wytrzymał. Z westchnięciem odepchnął się od ściany i poszedł zamknąć drzwi.
        - Doprawdy, nawet chwili prywatności. To normalne? - zapytał obruszony.
To na pewno przez kawę, z tym cynamonem. To przez nią zachowywał się zbyt swobodnie. Nic na to nie mógł poradzić. A może mógł tylko nie chciał... To dopiero był dylemat. Czy znajomość z dziewczyną miała na niego aż tak zgubny wpływ? A może wręcz odwrotnie, było to działanie jak najbardziej korzystne, że zachowywał się jakby obecni w tym pokoju byli kimś przed kim może się odsłonić.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Z tłumioną usilnie ciekawością obserwowała powitanie Doriana i Luciena, by później już nieco swobodniej rozsiąść się na łóżku brata. Podwinęła do siebie kolana, pozostawiając tylko stopy poza pościelą, by nie ubrudzić jej spodem butów, i pogrążyła się w rozmowie z brunetem. Nagłe i wyjątkowo swobodne wtrącenie się do dyskusji nemorianina skwitowała wesołym uśmiechem, a słysząc przytyk prychnęła rozbawiona, łapiąc jego spojrzenie.
        - Proszę cię, Sierżant nie zostawiłby po sobie pewnie nawet jednej kosteczki – zamruczała z uczuciem, którym najwyraźniej zdążyła już obdarzyć brytana. – Z czego bym miała się tłumaczyć, gdyby nie było żadnych śladów? – dodała żartobliwie, ale Dorian uniósł lekko brwi, domyślając się już charakteru nowego domownika.
        - Świetnie – mruknął. – Mamy w domu piekielną bestię na czterech łapach. Jakby grubas nie mógł ci sprezentować takiego małego kundla, którego paniusie noszą w koszykach. Albo kanarka – rzucił już z niezadowoleniem pod adresem Morgana.
        - Kanarki są nudne, nic nie robią. A on go uratował Dorian, Sierżanta mieli zabić – broniła przyjaciela Rakel, ale mężczyzna przeniósł już spojrzenie na Luciena, gdy ten poddał w wątpliwość czujność psa. Evans nie skomentował tego jednak w żaden sposób, nie nawykł w bawienie się w złośliwości. Chociaż słysząc kolejne słowa towarzysza siostry przymrużył nieznacznie oczy.
        - Valladon zawsze miło wita przejezdnych – stwierdził spokojnym tonem, ale specjalnie kładąc nacisk na ostatnie słowo.
        Rakel w ogóle nie zarejestrowała wzajemnych przytyków obu mężczyzn, ciesząc się, że w ogóle rozmawiają. Żaden z nich nie był duszą towarzystwa (Luciena co prawda jeszcze tak dobrze nie poznała, ale chwilowo oceniała na podstawie pierwszego wrażenia), a jednak rozmawiali całkiem swobodnie, co z jakiegoś powodu przyniosło jej ulgę. Krążącej w okolicy pielęgniarki nawet nie zarejestrowała, dopóki zirytowany nemorianin nie poszedł zamknąć za nią drzwi. Wtedy uśmiechnęła się wesoło.
        - Coś drażliwy dzisiaj jesteś – wytknęła, już potrafiąc zażartować z ich niedawnej kłótni, chociaż wciąż nie wracała myślami do jej przebiegu. Demon do tej pory charakteryzował się wręcz oziębłym opanowaniem, dlatego lekka zmarszczka przecinająca jego czoło była równie wyraźna jak nagłe ukrócenie irytującej go sytuacji. Dorian natomiast tylko mruknął twierdząco na zadane pytanie.
        - Najgorzej jak chodzą stadami – stwierdził zniechęcony i oparł się bardziej o metalowy zagłówek. Rakel obrzuciła niezadowolonym spojrzeniem konstrukcję łóżka.
        - Wygląda, jak więzienna prycza, też by mogli zainwestować w lepsze łóżka – burknęła, kierowana siostrzaną troską, ale jak to zwykle w jej życiu bywa, słowa sprzedawczyni odwróciły się zdradziecko przeciwko niej.
        - No właśnie Rakel. Jak tam wyglądają te więzienne prycze? – zapytał oschle, a dziewczyna zamarła zaskoczona, a później uciekła wzrokiem.
        - Simon to taka papla straszna – mruknęła, spuszczając oczy i skubiąc kawałek pościeli. Dorian wyszarpnął jej lekko materiał z rąk, a brunetka podniosła gwałtownie głowę. – To było nieporozumienie! O jakieś szpiegostwo mnie posądzali, zdradzanie ważnych tajemnic państwowych! – zaczęła się tłumaczyć szybko, a Evans prychnął pogardliwie.
        - Jakie ty niby znasz ważne tajemnice państwowe?
        - No właśnie!
        - Rakel!
        - No co… - mruknęła, spuszczając już potulnie głowę i znowu męcząc biedną narzutkę. Dorianowi nie uśmiechały się takie rozmowy w towarzystwie, ale nie wiedział kiedy stąd wyjdzie, więc lepiej zrugać młodą za pamięci i póki sprawa jest świeża.
        - Skończ już z tym facetem. Simon mówił, że go armia aresztowała, a tobie odbiło.
        - Nie odbiło mi!
        - Zwał, jak zwał, nie chcę więcej słyszeć, że wokół tego węszysz, zrozumiano?
        - Ale Dorian, ja…
        - Dosyć – uciął krótko i twardo zniósł urażone spojrzenie dziewczyny, z którego biło jawne poczucie niesprawiedliwości, ale też Rakel posłusznie zacisnęła usta. Dorian nawet przez moment nie podniósł głosu i tylko jego barwa zdradzała zdenerwowanie, ale brunetce to wystarczyło, by nie przeciągać struny. – Powiedz, że rozumiesz – poprosił ją już łagodniej, z ulgą przyjmując skinięcie głową siostry. Simon powiedział mu wtedy o wiele więcej, więcej niż miał zdradzić przyjaciółce, z troski o nią oczywiście. Obaj uznali, że wszystkiego wiedzieć nie musi i wystarczy jej tylko tyle informacji, by odwieść ją od głupich pomysłów.
        Rakel z kolei nie miała już siły na kolejne dyskusje na ten temat i nie chciała się kłócić z bratem, zwłaszcza gdy widziała, jak ledwo dostrzegalny grymas bólu przeszedł przez jego twarz, gdy się zdenerwował. Najwyraźniej nadal nie czuł się dobrze, a ona nie chciała przysparzać mu zmartwień. Nasłuchała się już dzisiaj tyle od Luciena, że głupotą byłoby trwać przy swoim naiwnym, teraz to widziała, stanowisku, a zdaniu brata, skoro już uznała je za słuszne, z pewnością nie chciała się przeciwstawiać. Mogła się na niego nie raz gniewać i kłócić z nim o mniejsze i większe sprawy, ale chyba nie ma takiej dziewczyny, która nie upatrywałaby autorytetu w starszym bracie.
        - Nie masz się czym martwić, obiecuję – zapewniła go jeszcze i teraz on skinął głową na zgodę, gdy oboje uznali temat za zamknięty. Wymiana zdań pomiędzy rodzeństwem była krótka, ale nie sposób było ukryć jej charakteru przed Lucienem, więc Rakel rozejrzała się ukradkiem, by móc zmienić temat na ciekawszy. Evans zajmował ostatnie łóżko w swoim rzędzie, drzwi na korytarz były zamknięte, a jego sąsiad po prawej spał snem sprawiedliwych (chrapiąc prawie jak Sierżant).
        - Zobacz – szepnęła podekscytowana, zwracając na siebie uwagę brata i skrywając lekko dłoń utworzyła mały płomyczek, który posłusznie już przemknął po opuszkach jej palców, w tę i z powrotem. Dorian podniósł się gwałtownie na łóżku, z syknięciem łapiąc się za bok, a wtedy Rakel wystraszona zamknęła dłoń, gasząc płomyk.
        – Lucien wie, on mnie tego nauczył – uspokoiła szybko brata, widząc jak rzucił spojrzeniem w stronę demona. Evans wcale jednak nie wyglądał na ukojonego tą myślą, zaciskając tylko usta w zmartwieniu. A może to rana tak go bolała. – Wszystko w porządku Dorian? – zapytała przejęta, a on wysilił się na uśmiech.
        - Tak, zaskoczyłaś mnie po prostu. Niespaleniem pościeli – dodał, siląc się na dowcip, ale w oczach wciąż błyszczała troska, a twarz spochmurniała bardziej niż zwykle.
        Magia Rakel to była jedyna rzecz, przed którą nie mogli jej z Randem i ojcem obronić, ani w niej pomóc. Tyle razy widział, jak męczy się ze swoją mocą i uczucie bezsilności zżerało go żywcem. Tak samo często jednak był świadkiem, jak siostra nie trafiała płomykiem w świeczkę, zamiast upiec babeczki spalała je na popiół, a podgrzewając wodę w wannie kiedyś ją zagotowała, na szczęście stojąc jeszcze poza balią. Nie mógł też wymazać z pamięci widoku młodszej siostry wrzeszczącej i płonącej w swoim łóżku, gdy jedyne co mógł zrobić to oblać ją wodą, jak idiota. Nigdy się jej nie bał i zawsze ją wspierał, ale czasem samo wsparcie nie wystarcza, na przykład gdy członek twojej rodziny jest niewykwalifikowanym pół krwi czarodziejem. Wszyscy wiedzieli, że Rakel potrzebuje nauczyciela, ale na szkołę magiczną nie było ich stać, a Meve stwierdziła, że ona tym arkanem nie włada. I w ten sposób skończyły się wszystkie ich opcje.
        Więc tak, cholernie się cieszył, że sobie radzi. Najwyższy czas, by zaczęła nad tym panować. Ale… Nie mógł powstrzymać się od spojrzenia na samozwańczego nauczyciela. Nie mógł też znaleźć słów odpowiednich do ubrania w nie szorstkiego ostrzeżenia, a nie miał w zwyczaju gadać głupot, wiec tylko przeżuwał cisnące się na usta przekleństwa. Z kolei próba podziękowania Lucienowi mogłaby się skończyć odgryzieniem sobie języka albo drobnym przejęzyczeniem i zamiast powiedzieć „dziękuję, że uczysz moją siostrę”, warknąłby „jeśli spadnie jej chociażby włos z głowy to znajdę cię, spiorę tą przystojną gębę, że cię rodzona matka nie pozna i nakarmię cię twoimi własnymi jajami, chociażbym miał duszę diabłu zaprzedać, by to uczynić”. Zamiast tego więc tylko sięgnął ręką w stronę Rakel i poczochrał siostrę znów po włosach, co przyjęła zwyczajowym protestem i fukaniem pod nosem, na szczęście zupełnie nieświadoma czarnych myśli kłębiących się w głowie brata.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Przymknął oczy uśmiechając się do dziewczyny, gdy ta kpiła, lecz się nie odezwał. Co gorsza żarty nie były dalekie od prawdy. Jeśli miałby szczerze odpowiedzieć, to bydle jak najbardziej było w stanie zeżreć dorosłego człowieka. Za to kiwnął Dorianowi głową, popierając mężczyznę co do stwierdzenia o piekielnej bestii. Na przekór im obu, dziewczyna szybko ustaliła swoje stanowisko. Biedactwo miało zostać zabite. Lu lubił zwierzęta, ale jakoś potrafił zrozumieć czemu niewinnego bądź co bądź, ale jednak piekielnego psa czekał wyrok śmierci. Nie potrafił jednak zrozumieć czemu Morgan zaryzykował bezpieczeństwo dziewczyny. Popieprzona opiekunka z pokręconym wyczuciem co do sposobu pełnienia obowiązków.
        Słysząc kolejne słowa wypowiadane przez starszego brata, Lucien uśmiechnął się lekko. Nie musiał się droczyć, mina demona doskonale robiła to za niego. Pewność siebie przeplatana z bezczelnością, gdy mężczyzna doskonale rozumiał sugestię, nawet jeśli dziewczyna - przyczyna całej dyskusji - siedziała błogo nieświadoma.
Słysząc przytyk uśmiechnął się czupurnie do zbrojmistrzyni.
        - Wszystko przez ciebie, normalnie się tak nie zachowuję - prychnął nie przejmując się jaką minę tym razem zaserwuje mu braciszek. Za to zwrócił większą uwagę na połajankę, która pojawiła się moment później. Nie wtrącał się ani słowem, ale popierał Doriana w pełni. Jeśli chciał naburczeć na siostrę by zupełnie wytępić głupie pomysły, nie zamierzał się sprzeciwiać. Nie tak dawno sam postąpił podobnie, więc nawet jeśli spuszczony wzrok dziewczyny i mowa ciała aż prosiły by chociaż pogłaskać ją po ramieniu, nie ruszył się o palec. Pewne informacje musiały dotrzeć do kochanej i dobrotliwej duszyczki w pełnym swoim okrucieństwie, bez taryfy ulgowej i wsparcia. Tak jak czasem trzeba było przegrać pojedynek czy spaść z konia w głupi sposób by pozbyć się nadmiernej arogancji, tak czasami trzeba było zimnego prysznica by uchronić taką Rakel przed znacznie poważniejszym błędem.

        Na szept dziewczyny przechylił głowę i zaraz uśmiechając się pogodnie gdy zobaczył sztuczkę. Taki prosty trik, a ile dawał radości. Wzrok Luciena przesunął się z wesołej dziewczyny na chmurne oblicze Doriana co szybko wywołało wesołość szlachcica. Nie wiedział jak powinien się zachowywać starszy brat, ale chyba w podobny sposób. Młody Evans nawet nie musiał mówić swoich "podziękowań". W barwnych oczach, tak podobnych do tych czarnulkowych, miał wymalowane wszystkie emocje bez konieczności użycia ani jednego słowa. Demon tak jak nie krył poprzednich emocji, tak tym razem też się nie maskował. Zadowolony z siebie uśmieszek pozostawał chwilę na twarzy, nawet nie by celowo drażnić młodzieńca, to wychodziło demonowi jakoś niechcący. O ile kogucich zaczepek ze strony wszystkich innych mężczyzn nie podejmował, o tyle popuszczenie wodzy własnemu zachowaniu teraz przy Dorianie skutkowało nieplanowanym zadziornym nastawieniem.
        - Ależ prawie spaliła pościel - napomknął brunet uświadamiając brata i jawnie drażniąc się z dziewczyną, wypominając pierwszą lekcję, nawet niecelowo dolewając oliwy do braterskiego ognia. Radosne rozmowy przerwało gwałtowne otwarcie się drzwi. Pierwsza pielęgniarka była całkiem zgrabna, dość urodziwa i przede wszystkim młoda, sprawiając, że gdyby nie natrętne kręcenie się wokół, można by całkiem przyjemnie zawiesić oko, ale ta co się zjawiła, była jej całkowitym przeciwieństwem. Krępe krótkonożne babsko wtoczyło się do pokoju chodem pijanej kaczki, wcale nie wstrzymując drzwi przed rąbnięciem o ścianę.
        - Koniec wizyt, chorzy muszą odpocząć - zaskrzeczała donośnie, nieprzyjemnym głosem. Jeśli uderzenie drzwi nie obudziło wszystkich pacjentów podobno wymagających odpoczynku, uczynił to sam głos przełożonej, co zresztą widać było po zaskoczonych i rozbudzonych twarzach tymczasowych współlokatorów wyrwanych z błogiej drzemki (na tyle na ile mogła być błoga drzemka chorego lub rannego).
Za nią szła lekko spłoszona ta ładniejsza wersja w białym fartuchu.
        - No już, co się patrzą? Ciemno się robi, do domów wracać - ponowiła swoją informację głosem obmierzłej ropuchy lub wiedźmy, gdyż porównanie krzywdziło niewinne płazy. Lucien przez chwilę przyglądał się widowisku z kamienną twarzą, do czasu aż zorientował się, że to wcale nie był mało śmieszny żart.
        - W takich warunkach to można się bardziej pochorować - szepnął prawie konspiracyjnie do niezbyt rozweselonego mężczyzny. - Moje kondolencje, jak przeżyjesz pobyt w szpitalu, nie zabije cię nic - dodał odchodząc od ściany pod bacznym spojrzeniem pielęgniarki nieuchronnie zbliżającej się z każdym krokiem, niczym lawina. Próbowała usłyszeć co mówiono, ale wciąż była zbyt daleko.
        - Uciekajmy nim się zezłości, kto wie, może zmienia się w bazyliszka - szepnął do dziewczyny, we wciąż wyraźnie wesołym nastroju. Podał Rakel rękę by pomóc jej wstać z łóżka brata, gdy potwór odziany w biały fartuch szurał ciężkimi butami po posadzce.
        - Dlaczego siedzi na łóżku chorego? - Przełożona prawie znalazła się tuż przy nich. - Od czego ma stołki? - warknęła spoglądając z dołu, a pozostali pacjenci tłumili śmiech. Przynajmniej ci czujący się dość dobrze by dowcipkować. Przynajmniej nie im obrywało się od gargulca.
        - Jutro też jest dzień - ponaglała wychodzącą dziewczynę i demona. Lucien szybko podał Dorianowi dłoń, żegnając się z mężczyzną.
        - Do zobaczenia, wracaj szybko do zdrowia - dodał żartobliwie, ale nie złośliwie. Nie wytrwałby pięciu minut w takich warunkach. To podlegało pod tortury a nie opiekę zdrowotną.

        Wyszli ze szpitala na powoli okrywającą się zmrokiem ulicę. Nim dotarli do sklepu już był pełnoprawny wieczór. Wszedł do środka za dziewczyną, zerknął na piekielne psisko i wrócił spojrzeniem na brunetkę.
        - No dobrze, już nie będziesz dzisiaj pracować? - zapytał i łatwo się było domyślić, co kryło się pod pytaniem. Wyciągnął dłoń do dziewczyny by w znajomy sposób przyciągnąć ją bliżej.
        - Chyba, że jesteś zbyt zmęczona... - spytał delikatnie spoglądając na Czarnulkę z góry. Nie chciał jej przemęczać, ale uznał, że po tylu emocjach dziewczynie dobrze zrobiłaby kolejna swawola na rozlewisku. Powinni popracować nad kilkoma rzeczami. Chociaż nie, popracować to musieli nad całą listą rzeczy. Z Rakel wszystko musiało iść kursem przyspieszonym, gdyż uczyć zaczynało się dzieci kilkuletnie a nie dorosłe panny, więc mieli znacznie mniej czasu. Na tym etapie dar był rozwinięty i zupełnie niekontrolowany, co w pierwszej kolejności musieli zmienić. Do tego jeszcze musiał kombinować, jak lekcje dopasować do dziewczyny, chociaż magii nigdy nie uczył.
        Jak zawsze objął brunetkę i zniknęli by zjawić się na kamieniu pośród jeziora. W toni szybko pojawiły się nimfy, wynurzając swoje główki z wody by przyjrzeć się z kim po raz kolejny przybył ich grajek. Okrążały powoli kamień oglądając dziewczynę z każdej ze stron. To przez nią nie mogły posłuchać muzyki granej przez pięknego mężczyznę. W końcu jedna z nich złapała Rakel za kostkę i szarpnęła w swoją stronę.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Rakel na każdy uśmiech nemorianina odpowiadała podobnym, który rozjaśniał jej buzię i oczy. Wciąż spoglądała na niego z lekką nieśmiałością, właściwą dla nowo poznanych osób, a usta jedynie wyginały się delikatnie, unosząc kąciki ust w górę i tworząc ledwie widoczne dołeczki w policzkach, ale można było dostrzec, że czuje się w jego otoczeniu coraz swobodniej. Nie była najbardziej towarzyską osobą, właściwie niektórzy nazywali ją typem samotniczki, ale ona po prostu miała swoje kilka osób, przy których czuła się dobrze, umiała się zrelaksować i miło spędzać czas. Stawała się wówczas o wiele bardziej radosna i otwarta niż zazwyczaj, gdyż na co dzień można było poznać ją raczej z tej powściągliwej strony.
        Wyjaśnienie swojego zachowania, które zaserwował demon wywołało u dziewczyny jedynie kolejny uśmiech, jednak tym razem próbowała ukryć go przed Lucienem za kurtyną czarnych loków, które przysłoniły jej twarz, gdy opuściła lekko głowę. Dorian nie podzielał raczej wesołości siostry, co w charakterystyczny sposób nie zmieniło chmurnego oblicza mężczyzny. Zaraz później zaczęło się przejawianie braterskiej troski i Rakel też przeszło rozbawienie, jak ręką odjął.
        Wiedziała, że Dorian się po prostu o nią martwi, ale nie wiedziała jak wytłumaczyć mu, że nie musi, że ona naprawdę dobrze sobie radzi. Nie chciała mówić głośno, że spędziła sama już tyle lat, bez ich doradztwa i opieki, że potrafi o siebie zadbać. Bała się, że tylko wywoła niepotrzebnie wyrzuty sumienia i po raz kolejny wyciągnie na wierzch temat śmierci ojca, a wciąż nie umiała sobie wybaczyć, że nie powiadomiła braci. Słuchała więc tylko ze spuszczoną wciąż głową, obiecując poprawę i naprawdę mówiąc szczerze.
        Evans dał się trochę uspokoić, przynajmniej jeśli chodziło o nieszczęsnego cieślę, o którym na razie tylko słyszał, ale już gościa nie znosił. Za to ten cwaniak z rozchełstaną koszulą zdawał się w porządku, dopóki nie zaczął go tak wkurwiać. Prawie podpaliła pościel… Brunet zacisnął szczęki, przechylając nieznacznie głowę i na uderzenie serca przymykając oczy. Nie był w stanie się zerwać i wbić Lucienowi pięści w twarz, więc nawet nie próbował. Westchnął tylko płytko i przeniósł uwagę ponownie na siostrę. Wiedział, że była rozsądna i zawsze jej ufał, bał się tylko, że w kontakcie z demonem sam zdrowy rozsądek może jej nie wystarczyć. Nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej. Drzwi otworzyły się z hukiem, na który zbrojmistrzyni aż podskoczyła, oglądając się na wejście.
        - Dobra, młoda, zwijaj się, bo już późno – mruknął szybko do siostry, zerkając kątem oka na nadciągającą przełożoną. To szuranie chodakami będzie dręczyć go w koszmarach jeszcze przez długi czas. Babsztylowi ewidentnie się pomyliły zawody, aplikowała na strażnika więziennego, a wylądowała w lazarecie. Ktoś mógłby powiedzieć, że korzystna zmiana, ale gdyby rzeczywiście taka omyłka miała miejsce, nie byłaby zadowolona ani pokraczna sadystka w fartuchu, ani jej ofiary, czy jak niektórzy ich nazywali – pacjenci. Dorian dałby sobie rękę uciąć, że nawet lekarz podskakuje w rytm jej wrzasków.
        Na komentarz Luciena Evans tylko prychnął poirytowany, na moment łącząc się ze znajomym siostry w pogardzie dla skrzekliwego rupiecia, który niczym lodołamacz pruł w ich stronę. Rakel skinęła głową i ostatni raz opadła na brata, obejmując go krótko za szyję, nim znów się wyprostowała, przyjmując pomocną dłoń demona i wstając z łóżka. W ostatniej chwili. Chodaki zatrzymały się z ostatecznym szurnięciem przy łóżku Doriana, a brunetka wywróciła oczami na retoryczne pytanie. Przełożona już mrużyła oczy, upatrując sobie dziewczynę na cel swoich kolejnych przytyków i wylanych żali, ale Lucien pożegnał się właśnie z Dorianem i delikatnie poprowadził sprzedawczynię do wyjścia. Chcąc nie chcąc kobieta parsknęła niczym niezadowolony koń, gdy dwie sylwetki zniknęły na korytarzu i surowe spojrzenie przeniosła na swojego pacjenta, który właśnie…
        - O nie, nie, kochaneczku, do łóżka! – Ruszyła na Doriana, który właśnie usiłował wstać.
        ”Wracaj do zdrowia ci powie, gnojek jeden, do domu wrócę przede wszystkim, żeby się więcej pościel nie paliła…”, warczał w myślach, zbyt zajęty próbą utrzymania się na nogach, przy zawrotach głowy po tak długim leżeniu, by zwrócić uwagę na nadciągającą lawinę. Przełożona runęła na niego całym swoim szerszym niż wyższym korpusem, obalając klnącego mężczyznę na łóżko i wbijając mu coś ostrego w udo.
        - Co do jasnej…

        Ciemność.


        Rakel mimo dość brutalnego przerwania odwiedzin u brata wydawała się zadowolona. Cieszyła się, że zobaczyła Doriana i że Lucien go poznał, a nawet wydawał się bardziej rozmowny niż zwykle przy kimś obcym, jednak nie powiedziała tego głośno.
        Gdy weszli do sklepu, powitał ich od razu Sierżant, radośnie merdając pozostałością po ogonie, jak zwykle uderzając dziewczynę pyskiem i nadstawiając się na pieszczoty. Rozbawiona brunetka, gdy tylko schowała klucze, zaraz objęła wielki łeb, czochrając go z uczuciem i popychając zwierzaka w głąb pomieszczenia, by wpuścić Luciena. Demona pies powitał jedynie przelotnym spojrzeniem, nawet nie warknąwszy, najwyraźniej tolerując intruza, gdy tylko ten przybywał razem z jego prawowitą właścicielką, a nie pojawiał się pod jej nieobecność.
        Słysząc pytanie Rakel odwróciła się w stronę mężczyzny z figlarnym uśmiechem. Z przyjemną dla oka naturalnością, zawartą w tym geście, ujęła wyciągniętą w jej stronę dłoń i podeszła do Luciena.
        - Na pewno nie aż tak zmęczona, żeby darować sobie podpalenie czegoś – zażartowała wesoło, nim znów zachłysnęła się wrażeniem znikającego wokół niej świata.
        Dałaby sobie głowę uciąć, że nawet nie mrugnęła, a jednak po mgnieniu ciemności przed oczami ujrzała znajome rozlewisko, pod stopami poczuła krzywiznę kamienia, a do jej uszu dobiegł szum wodospadu. Nowością jednak było poruszenie w wodzie, które momentalnie zwróciło uwagę dziewczyny i ta jeszcze nawet nie puszczając Luciena rozejrzała się ze zmarszczonymi lekko brwiami.
        Pływające wokół nimfy były widokiem pięknym i hipnotyzującym, ale jednocześnie groźnym w swojej tajemniczości. Gdy widzi się po raz pierwszy na własne oczy istoty znane do tej pory tylko ze stron książek, fascynacja tylko nieznacznie przewyższa ostrożność w podejściu. Czar prysnął jednak momentalnie, gdy dziewczyna poczuła szczupłe palce zaciskające się na swojej kostce i szarpnięcie. Zdążyła tylko rzucić krótkie „oj!” i podeprzeć się na Lucienie, by utrzymać równowagę, znajdując jeszcze oparcie na jego przedramionach. Jednak gdy tylko stanęła znów na własnych nogach, puściła mężczyznę i odwróciła się w stronę wody, wypatrując winowajczyni tego podstępu. Nimfa nie wydawała się w żaden sposób poczuwać do odpowiedzialności, bo podpłynęła do kamienia i wsparła się na rękach o skałę, podciągając do góry, by spojrzeć na dziewczynę. Mimo swojej nietypowej urody, błyszczącej skóry i białych włosów była chyba najpiękniejszą kobietą, jaką Rakel kiedykolwiek widziała. Jej ciało zasłaniał tylko cienki materiał, który przesiąknięty wodą tylko uwydatniał atuty naturianki i nawet dziewczynie utrudniał skupienie się na twarzy rozmówczyni.
        - Nie jesteś tu mile widziana – stwierdziła piękność, głosem tak melodyjnym, że Rakel w pierwszej chwili dała radę tylko otworzyć lekko usta ze zdziwienia, ale zaraz się opanowała i uniosła jedną brew w zdziwieniu.
        - Proszę? – zapytała nieco chłodniej niż zamierzała, w końcu nie wiedziała nawet, czy faktycznie nie narusza w jakiś sposób terytorium tych istot. Piękność tylko uśmiechnęła się oszczędnie, a sprzedawczyni potoczyła przez moment spojrzeniem po pozostałych nimfach, nim zerknęła na swojego znajomego.
        - Lucien, czy jesteś pewien, że… ach!
        Jej zdanie urwało kolejne mocne szarpnięcie, ale już nie za kostkę. Nimfa wykorzystała moment, w którym dziewczyna była do niej odwrócona bokiem i z dźwięcznym chichotem uniosła się nagle, złapała brunetkę za nadgarstek, po czym z donośnym pluskiem skoczyła w tył do wody, wciągając Rakel za sobą.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Dzień zapowiadał się całkiem zwyczajnie zupełnie nie zwiastował tylu atrakcji. Najpierw posprzeczał się z Rakel. Później poznał jej brata, który choć wyglądał na rozsądnego dorosłego faceta, szybko zaczął słać spojrzenia podobne do pozostałych mężczyzn z otoczenia Czarnulki, jak Simon na przykład. Wszystko jednak schodziło na drugi plan, gdy tylko przypomniał sobie uśmiechy dziewczyny. Wreszcie nie były to miny posyłane z czystej grzeczności. Aż miło robiło się na duszy.
Na podobne uczucia ze strony psa nie liczył. Bestia ustąpiła miejsca dopiero popchnięta przez sprzedawczynię. Ale demon cieszył się, że przynajmniej bydlak nie buntował się, gdy dziewczyna zbliżyła się do jego osoby.
        - Piromanka. - Uśmiechnął się do żartującej dziewczyny. To był niesamowicie urzekający widok. Bardziej magiczny niż wszystko co widział w swoim życiu. Te śmiejące się wielobarwne oczy...
Chociaż ostrożnie, z przyjemnością zamknął Rakel w ramionach by mogli zniknąć na sprawdzony poligon. Tak naprawdę wystarczyłoby wziąć ją za rękę, ale pomijając oczywiste względy bezpieczeństwa, gdyż im bliżej znajdował się przenoszony tym mniej rzeczy mogło pójść nie tak, demon nie mógł sobie odmówić chociaż chwili bliskości.
Z tego samego powodu nie odsuwał się od brunetki, tylko delikatnie zsunął ręce z jej pasa by nie przetrzymywać dziewczyny przy sobie.

        Na pływające wokół nimfy początkowo nie zwrócił uwagi. Były to całkiem ciekawskie istoty, gdy pokonały pierwszy strach, więc ich zainteresowanie nie zdziwiło ani nie zaniepokoiło demona. Przynajmniej dopóki jedna z nich nie szarpnęła Rakel za kostkę. Chwycił dziewczynę za ręce wspierając jej uchwyt i posłał winowajczyni karcące spojrzenie. Nimfa nie poczuwała się jednak do odpowiedzialności. Więcej, wyglądała na zadowoloną z siebie. Zmarszczył brwi, zerkając na wyrażającą swoją opinię kokietkę. Złośnice...
Popatrzył na Rakel łagodnie, ale odpowiedzieć nie zdążył. Białowłosa naturianka wykorzystała nadarzającą się okazję i tym razem szarpnęła skutecznie. Czarnulka pośliznęła się i poleciała do tyłu wprost w wodę. Lucien postąpił szybko w przód, w ostatniej chwili łapiąc sprzedawczynię w pasie. Refleks demona był lepszy niż u przeciętnego mężczyzny. Grawitacja była jednak bezwzględna i nie szczędziła nikogo. Tak samo nemoriańskie przymioty nie miały wpływu na śliską powierzchnię kamienia. Długi szybki krok skutkował poślizgiem. Gdyby nie lecąca w tył dziewczyna, pewnie Lucien złapałby równowagę, ale w tej sytuacji prawa fizyki zwyciężyły i demon poleciał do wody razem z brunetką.
        Woda była lodowata i przede wszystkim głęboka, przynajmniej w tym miejscu. Spadająca z wzniesienia rzeka płynęła głębokim kamienistym korytem o zdradliwie nierównym dnie. W jednym miejscu sięgała nie dalej niż do kolana, by krok dalej dno mogło urwać się wciągając nieostrożnego w swoją kipiel. Wokół głazów toń załamywała się tworząc wiry i prądy, które przez lata podmyły dno, tworząc nieckę, w której właśnie się znaleźli.

        Chichot wybrzmiewał na całym rozlewisku. Śmiały się wszystkie nimfy jak jedna, łącznie ze sprawczynią kąpieli. Lucien wynurzył się z wody i odgarnął mokre włosy z twarzy, które opadły mu na oczy. W tym miejscu nawet nie wyczuwał dna, ale całe szczęście Rakel była zaraz obok. Podpłynął do dziewczyny, obejmując jedną ręką jej plecy.
        - Woda taka cudowna, dobrze, że do nas dołączyliście - odezwała się swoim dźwięcznym głosem białowłosa rusałka.
        - Wizyta na rozlewisku bez kąpieli jest niekompletna - dołączyła się druga z wodnych piękności, podczas gdy stadko powoli pływało wokół, nieustannie się podśmiewając. Lucien chlapnął wodą na jedną z przepływających, wywołując kolejny chichot.
        - Sekutnice - prychnął, materializując się z dziewczyną z powrotem na kamieniu. Nie widział powodów, dla których mieliby gramolić się po śliskiej skale, ryzykując kolejny upadek do wody ku rozbawieniu nimf.
Przemokli do suchej nitki i teraz pod nimi tworzyła się wielka kałuża, gdy woda spływała stróżkami z przemoczonych dziewczyny i demona.
        - Mówiłaś, że masz chęć coś podpalić. Rozgrzejmy się trochę. - Uśmiechnął się zadziornie, a nimfy z piskiem zaczęły znikać. Dobrze wiedziały czego spodziewać się w następnej kolejności.
        - Spróbuj przesunąć płomienie na jedną stronę, tylko na połowę rozlewiska, tak jak przemieszczasz ognik po palcach. Potem zrób to samo na drugą połowę. - Stanął ze skrzyżowanymi rękoma, czekając efektów.
Z ciepłem bijącym od płomieni, chłód odczuwany po przemoknięciu był mniej uciążliwy.

        - Przerwij na chwilę - poprosił i poczekał aż Rakel zgasi płomienie, by nie stawiać swojej magii przeciw siłom dziewczyny.
        - Dzisiaj, gdy przyszedł Simon... - zaczął powoli, przypominając moment gdy ogień powodowany wzburzeniem zaczął się budzić. - Nauczę cię jak ratować się w podobnej sytuacji, ale najpierw podstawy. Tak jak mamy wiele dziedzin magii - rozpoczął kolejną teoretyczną lekcję, jako wstęp do następnej umiejętności, jaką chciał przekazać dziewczynie.
        - Tak też możemy posługiwać się nimi na różne sposoby. Są rytuały, inkantacje... Ty swoją władasz intuicyjnie. Dlatego możesz jej używać bez nauki i znajomości skomplikowanych czarów. Dar jest częścią ciebie i dlatego też reaguje na twoje emocje. W pewnym sensie jest to najbezpieczniejsza forma kształtowania magii, przynajmniej dla ciebie - tłumaczył dalej, trochę żartując w międzyczasie.
        - Możesz nie zapanować nad żywiołem, ale nie możesz zrobić sobie krzywdy jeśli przekozaczysz. Pamiętasz pierwszą wizytę na rozlewisku? - przypomniał moment, gdy dziewczyna opadła z sił.
        - To jak z bieganiem, ciężko zabiegać się na śmierć. Nim stanie się coś poważniejszego najpierw osłabniesz. Dostajesz jasny sygnał kiedy przesadzasz, ciężko więc zginąć używając magii w ten sposób. Trzeba by być całkowitym ignorantem. W przypadku rytuałów na przykład, sprawa jest bardziej skomplikowana. Nieraz rozpoczęty będzie czerpał siły z maga do samego końca. Jeśli jest on zbyt słaby, może zginąć. - Popatrzył na Rakel czy może mówić dalej.
        - Dlatego trzeba uważać z bardziej złożonymi czarami. Jeśli pojawi się okazja użycia jakiegoś, zastanów się dwa razy i lepiej zrezygnuj niż miałabyś podjąć ryzyko - zastrzegł szlachcic, przyglądając się dziewczynie, czy pojmuje skalę ryzyka, czy znowu zacznie się buntować, że przesadza z troską i traktuje ją jak dziecko.
        - To czego chcę cię nauczyć, to słowo mocy, które jest całkiem bezpieczne. Jeżeli będziesz chciała zmierzyć się z czymś przekraczającym twoje możliwości, ono zwyczajnie nie zadziała, przegra, tak jak początkujący jeździec nie poradzi sobie z narowistym koniem - rozwinął wypowiedź, zanim w ogóle przeszedł do zdradzenia zaklęcia.
        - Damar - przemówił w Czarnej mowie. - To znaczy mniej więcej tyle co "dość" czy "przestań". Wypowiadając czar, musisz skupić się na swoim celu i to wystarczy by poskutkował - dokończył.
        - A teraz podpal świat jeszcze raz i spróbuj ugasić płomienie w ten sposób - podpowiedział Lu, oddając dziewczynie pole.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Rakel nawet nie krzyknęła tracąc grunt pod nogami, tylko odruchowo nabrała powietrza w płuca świadoma, że wkrótce będzie go bardzo potrzebować, jak również w niemałym strachu gdy zorientowała się, że próbujący ją złapać Lucien ostatecznie spada razem z nią. Woda była wyjątkowo zimna, a szok wywołany nagłą zmianą temperatury sprawił, że dziewczyna miała wrażenie, jakby upadła na twardy bruk, nie do jeziora. Lodowata woda szybko wycisnęła zebrane w płucach powietrze i Rakel wynurzyła się sprawnie, głęboko nabierając tchu i odgarniając z twarzy mokre włosy. Nie miała nawet czasu rozejrzeć się wokół, zajęta utrzymaniem się na powierzchni, bo gruntu oczywiście nie sięgała. Nikt jej nigdy nie uczył pływać i umiejętności posiadała tyle, co każdy człowiek, który lubi swoje życie i nie chce zakończyć go w tym konkretnym akwenie, w którym niefortunnie się znalazł. Dlatego, gdy tylko poczuła rękę Luciena otaczającą jej plecy, odwróciła się zaraz i podpłynęła w ramiona mężczyzny, obejmując go za szyję.
        - Przepraszam, nie umiem pływać – wytłumaczyła się szybko z tego kurczowego przytulania, dopiero wtedy rozglądając się wokoło. Na słowa nimfy prychnęła, dygocząc z zimna.
        - Tak, cudowna… - powtórzyła niedowierzającym szeptem, mając wrażenie, że w jej ciało wbijają się tysiące igieł.
        Co za wariatki! Widać było, że nimfy doskonale się bawią, krążąc wokół nich jak wokół nowych zabawek, które wpadły im do wody. No, ale same nie wpadły. Jak można tak bezceremonialnie wrzucić kogoś do lodowatej wody?! W ubraniu! Prawie nocą! Żadna jednak nie wyglądała nawet na delikatnie skruszoną, a gdy Lucien chyba ochlapał jedną z nich wodą, Rakel usłyszała tylko radosny chichot, wciąż bowiem ramionami obejmowała ostrożnie szyję mężczyzny i obserwowała wszystko za jego plecami.
        Później nagle znaleźli się na kamieniu, a dziewczyna puściła zaraz nemorianina, chociaż nie cofnęła się nawet o krok, nie chcąc już zbliżać do krawędzi głazu, w obawie przed kolejną nieplanowaną kąpielą. Słysząc słowa Luciena podniosła na niego spojrzenie, a widząc zadziorny uśmiech odwzajemniła go, w lekko drżącej z zimna wersji, po czym odwróciła się do niego plecami.
        Tym razem nie pękła, roztrzęsiona i sprowokowana, ale umyślnie uwolniła ogień. Nie bała się o stojącego za nią demona, wiedziała już, że nie robi mu tym krzywdy, a ta świadomość naprawdę niezwykle jej pomagała i zdejmowała większość ciężaru związanego z posługiwaniem się magią. Bo najbardziej bała się właśnie, że straciwszy nad nią kontrolę po prostu kogoś skrzywdzi, a tego by nie zniosła. Teraz jednak Lucien był bezpieczny, a złośliwe piękności już umykały, zostawiając po sobie smugi na wodzie, więc Rakel nawet się drugi raz nie zastanowiła. Wyciągnęła przed siebie płonące już do łokci ręce i otworzyła dłonie, z których buchnęły długie słupy ognia, zalewając wodę wokół nich. Czasami obszar ciała dziewczyny, z którego wypływała magia, rozlewał się, sięgając aż do jej ramion, ale niezagrożony ograniczeniami i minimalnie kontrolowany przez brunetkę opadał szybko z powrotem do łokci, lejąc się strumieniami na wodę.
        Na prośbę skinęła głową w milczeniu, skupiona na zadaniu, i przesunęła ręce na jedną stronę rozlewiska. Chociaż ogień pierwotnie lał się z nich, dalej rozprzestrzeniał się już według własnego uznania, a Rakel starała się sprawić, by i te uwolnione płomienie posłusznie podążały na jedną stronę. Ogień buntował się jak kiełznane zwierzę, wzmagając się przy każdej próbie ograniczenia, a dziewczyna marszczyła nieznacznie brwi, niezadowolona z tego nieposłuszeństwa. W końcu udało jej się przenieść całą płonącą połać na jedną stronę, a też przy okazji osuszyła nieco siebie i Luciena, chociaż nadal wyglądali na lekko sponiewieranych.
        Ugaszenie płomieni nie było już takie proste. Chwilę zajęło dziewczynie nim otrząsnęła dłonie z czerwonych języków ognia, a i wówczas ogień żył własnym życiem, nie pochodząc już od niej, ale karmiąc się jej energią, by utrzymać na wodzie. W końcu i to udało jej się ugasić, ale gdy odwróciła się w stronę mówiącego do niej Luciena było po niej widać zmęczenie. Słuchała jednak uważnie, tylko nieznacznie skrzywiając usta na wspomnienie wizyty Simona. Powinna powiedzieć mężczyźnie, że w ogóle nie zdała sobie sprawy z tego, co robi, dopóki jej nie pomógł tego opanować? Nie, to chyba nie był najlepszy pomysł.
        Później już tylko słuchała, wpatrując się w Luciena oraz przytakując krótko, gdy zadano jej pytanie lub gdy brunet wpatrywał się w nią wyczekująco, by potwierdziła, że rozumie. A rozumiała naprawdę. Było to dla niej zupełnie nowe i obce, trochę ciężkostrawne i z pewnością wymagało czasu, by odpowiednio tę wiedzę przyswoić, ale Rakel chłonęła jak gąbka. Niepewność zabłyszczała w oczach tylko na moment, gdy Lucien powiedział obce jej słowo, tłumacząc je jednak zaraz.
        - Damar – powtórzyła z wahaniem, jednocześnie zastanawiając się, czy dobrze to wymawia, oraz czy uda jej się jednym słowem zdziałać więcej niż zazwyczaj. Skinęła głową i odwróciła się znów w stronę wody.
        Ogień, który polał się z jej wyciągniętych dłoni był już spokojniejszy, nie tak agresywny jak za pierwszym razem, chociaż było to skutkiem raczej zmęczenia dziewczyny, a nie zwiększonej kontroli nad żywiołem. Po raz kolejny Rakel zalała jezioro płomieniami i znów po pewnym czasie zerwała łączącą ją z nimi więź, obserwując w skupieniu unoszący się na wodzie ogień, który karmił się jej energią. Tym razem nie próbowała powstrzymać go tak jak zawsze, czyli… metodą prób i błędów, ale słowem, które poznała.
        - Damar – mruknęła, skupiając się na ugaszeniu ognia, ale ten pląsał wciąż beztrosko, jakby w ogóle jej nie dosłyszał. Rakel zmarszczyła brwi lekko niezadowolona. Nauka wiązała się z niepowodzeniami, ale to nie znaczyło, że musiała je lubić. Zwłaszcza, że była świadoma, iż Lucien stoi zaraz za nią, obserwując postępy, których nie czyniła. Nie powtórzyła jednak bezmyślnie po raz kolejny obcego słowa, ale skupiła się jeszcze bardziej, zapominając na moment, że jest pod oceną.
        - Damar.
        Rozkaz padł pewnym siebie tonem, bardziej pasującym dziewczynie niż wcześniejsze mamrotanie. Spodziewała się, że ogień zachwieje się lub zmniejszy, ale ten zmalał nagle, niknąc po chwili z sykiem, a ona poczuła, jak urywa się strumień energii, ciągnący z niej siły przez cały ten czas. Ha! Udało jej się! Rakel obróciła się na Luciena z zadowolonym uśmiechem na ustach.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Uczucie płynące z prostoty i niewinności dziewczęcego zachowania było równie niecodzienne jak większość nabywanych ostatnio doświadczeń. Początkowo demon był zaskoczony, ale uśmiechnął się łagodnie, mocniej przytulając Rakel. Zupełnie jakby chciał przekazać to czego powiedzieć nie mógł. Przy nim naprawdę nie musiała się niczego obawiać. Zamierzał ją chronić, choćby i przed czymś tak banalnym i jednocześnie nieprawdopodobnym jak utopienie.
        - Nic nie szkodzi - odparł cicho w mokre włosy dziewczyny. Nawet gdyby była doskonałym pływakiem nie miałby najmniejszych powodów do niezadowolenia. Odruchowa reakcja była subtelnym sygnałem, że powoli zyskiwał zaufanie brunetki. W jakiś sposób czuł się też potrzebny. W zasadzie to powinien podziękować wodnym damom za swoistą przysługę, gdyż była to prawdopodobnie jedyna sytuacja poza przenoszeniem się, gdy mógł liczyć na objęcia dziewczyny. Tak drobny gest, a jak bardzo był przyjemny. Szkoda, że zimna woda była tak niesprzyjającym środowiskiem. Może sam nie odczuwał chłodu aż tak dotkliwie, ale dziewczyna wyraźnie drżała, więc przedłużanie objęć było złym pomysłem. Zamknął na moment oczy i zmaterializowali się na głazie.
        Demon również nie odsuwał się od dziewczyny. Wątpliwe by nimfy powtórzyły próbę podtapiania, ale była to najbezpieczniejsza lokalizacja. Pośliźnięcie się w tym miejscu było najmniej prawdopodobne. A i nemorianin nie czuł dyskomfortu przebywając w pobliżu dziewczyny, wręcz przeciwnie.
Przechylił nieznacznie głowę, w budującej napięcie ciszy obserwując postępy brunetki. Nawet nie szło jej szczególnie opornie. Tak po prawdzie, radziła sobie wyjątkowo dobrze. Na pewno lepiej niż na początku, z precyzyjnymi zadaniami jak świeczka. Tak jak przypuszczał gorzej było ze zgaszeniem żywiołu. Obudzić płomienie potrafiła bez trudu. Również względnie skłonić do palenia ogólnie określonej części otoczenia. Ale ugasić co podpaliła... cóż to była trochę wyższa szkoła jazdy. Naprawdę zupełnie odwrotnie niż powinno się dziać, a przynajmniej według jego skromnej wiedzy. Może wynikało to z braku edukacji we wczesnym czasie, może dar dziewczyny był potężniejszy niż powinien... Cóż, może sprawa miała wyjaśnić się z czasem, może nie, ale lekcje należało prowadzić i robił to najlepiej jak umiał.
Skinął głową w niemej pochwale i rozpoczął tłumaczenie, gdy zgasły ostatnie iskry. Później pozostało mu znów przyglądać się zmaganiom zbrojmistrzyni z przyrodzoną jej mocą.
        Kolejną próbę ugaszenia pożaru, tym razem z użyciem przekazanego słowa, obserwował w takim samym niezmiennym milczeniu. Nie drgnął gdy dziewczynie nie wyszło, ale kiwnął znacząco głową, gdy za drugim razem uciszenie płomieni się powiodło.
        - Dobrze - odezwał się z łagodnym uśmiechem - Z czasem wystarczy nawet, że pomyślisz komendę, ale na tym etapie musisz się przyłożyć do rozkazu. A teraz, jeszcze raz to samo - odezwał się pogodnie, jak nauczyciel który nie zmieniając troskliwej mimiki jest w stanie zamęczyć uczniów do nieprzytomności, powtórkami zadanego im ćwiczenia.

        Gdy wreszcie Lucien uznał, że dziewczyna ma dość, już nie czekając aż podejdzie, delikatnie przygarnął ją do siebie.
        - Na dzisiaj starczy - skomentował łagodnie, obwieszczając koniec wieczornych praktyk.
Zjawili się w otulonej ciemnością sypialni, czyli dokładnie tam gdzie miał się nie pojawiać. Lu jednak nie wyglądał na skruszonego. Co prawda profilaktycznie przeszedł do obrony i uzasadniania postępku, ale wyglądał na bardziej rozweselonego niż przyznającego się do winy.
        - Uznałem, że zjawianie się z tobą jest objęte wyjątkiem. - Uśmiechnął się wesoło, na wszelki wypadek unosząc ręce w geście kapitulacji.
Oboje wyglądali jak psu z gardła wyjęci. Ubrania częściowo przeschły, a w części wciąż były wilgotne, no i przede wszystkim wymięte, jakby co najmniej cały wieczór się w nich kotłowali gdzieś pośród leśnego poszycia.
        - Wyglądasz tragicznie - odezwał się Lucien, rozglądając się lekko po pokoju. Po chwili chyba znalazł czego szukał, bo odwrócił się na pięcie w kierunku drzwi do łazienki.
        - Jak się pochorujesz, Dorian mnie zabije - kontynuował rozbawiony, zmierzając w stronę obranego celu. W pomieszczeniu panował nocny mrok, ale demon oświetlał sobie drogę lewitującym płomykiem. Bez skrępowania napuścił wody do wanny, którą porządnie podgrzał krótkim gestem. Gdy skończył, wciąż nie pytając o zgodę uśmiechnął się do dziewczyny wzrokiem wskazując łazienkę.
        - Rozgrzej się, a ja zaparzę herbatę - oznajmił, znikając w przedpokoju prowadzącym do kuchni.
Jak poinformował, tak uczynił. Związał wciąż wilgotne włosy w luźny węzeł, co oczywiście poskutkowało prawie zerową różnicą. Krótsze pasma wciąż opadały na ramiona i oczy nemorianina, jakby wcale ich nie związywał.
Przygotował kubek i susz oraz zagotował wodę. W pierwszej kolejności jednak zalał swoją kawę. Z herbatą czekał aż dziewczyna wyjdzie z łazienki, by napój nie wystygł.
W trakcie oczekiwania znalazł stojący gdzieś z boku ogarek, który postawił na stole, by rozjaśnił pomieszczenie. Na koniec tradycyjnie oparł się o blat, by popijając napar czekać pojawienia się Czarnulki. Ewentualną burą chwilowo w ogóle się nie przejmował. Lepiej było trochę sobie od niej posłuchać, niż pozwolić by miała się zaziębić.
Zablokowany

Wróć do „Valladon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 8 gości