Valladon["Sklep z bronią. August Evans"] Nietypowa klientela

Wielki rozległe miasto, skupisko ludzi, jak i innych ras. To miejsce odwiedza wiele istot, istot niebezpiecznych, magicznych ale także przyjaznych. Znajdziesz tu towary z całego świata, skarby i tajemnicze artefakty. Jeśli czegoś potrzebujesz znajdziesz to tutaj
Zablokowany
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Powrót do Valladonu, zwykłego, niewyględnego miasta był niczym upragniony łyk świeżego powietrza po nurkowaniu w ciemnej i lodowatej wodzie. Zupełnie jakby wreszcie mógł wziąć głęboki, odprężający oddech pozbywając się z piersi dręczącego ciężaru.
Całe miasto już spało i z ulicy nie dochodził żaden hałas. Sklep również pogrążony był w głębokim śnie. Noc zapadła już dawno i teraz powoli zastanawiała się nad ustąpieniem świtowi. Zamiast spacerować, ryzykując przedwczesne zbudzenie domowników, przeniósł się wprost do sypialni.
Wraz ze spokojem na powrót otulającym Luciena wróciły retrospekcje ostatniej rozmowy z Rakel. Niewidoczny, uśmiechnął się do siebie na wspomnienia. Nieczęsto śmiał się w głos, jeszcze rzadziej niż zdarzało mu się uśmiechać. A przy Czarnulce wszystko stawało się możliwym.
        Mina dziewczyny była pocieszna. Zbierając fakty z różnych rozmów, spodziewał się zaskoczenia, ale chyba nie aż takiego. Obserwując jak brunetka próbowała pozbierać swoją mimikę i złożyła mu pospieszne życzenia, wcześniej spontanicznie wyrażając swój szok nie tylko twarzą ale i werbalnie, demon nie wytrzymał i roześmiał się wesoło. Nie był to szalony czy donośny chichot, nie mniej wesołość szlachcica była niepodważalna.
Wcale nie pomogło następne zdanie, którym Rakel starała się sprowadzić do porządku dziennego rewelacje, jednocześnie chyba nie raniąc uczuć nemorianina. Czarnulka stopniowo dochodziła do siebie, mężczyzna również, chociaż słysząc “Prawie” spojrzał na dziewczynę wciąż rozweselonymi oczami. W monolog się nie wcinał, pozwalając zbrojmistrzyni płynąć w zafascynowanie możliwościami jakie stwarzało tak długie życie.
        - To trochę bardziej złożona kwestia - odpowiedział wesoło, gdzieś w okolicach widzenia i zwiedzenia wszystkiego, więcej razy nie przeszkadzając w marzeniach. Potem się pożegnali i sny na jawie demona, prysły niby bańka mydlana.

        Co było prawdą, a co snem. Która rzeczywistość była tą właściwą. Czy śnił w Otchłani, prawdziwym sobą będąc jedynie na ziemskich planach, a może odwrotnie, to wyprawy między ludzi i Rakel były nieuchwytnymi snami, z których za moment znów przyjdzie mu się zbudzić i na powrót stać się nemoriańskim szlachcicem.
        Do jutrzenki pozostawała jakaś godzina i chciał pozwolić dziewczynie pospać jeszcze chociaż przez moment. Przysiadł na parapecie, ale ze snu zbrojmistrzyni niewiele wyszło. Poruszyła się niespokojnie w zasadzie równolegle z rozlegającym się warczeniem brytana drzemiącego obok na posłaniu. Dziewczyna go wyczuła, a w zasadzie chyba wyczuła coś, bo przebudziła się w pełni i sięgnęła ręką pod łóżko, zapewne po broń. Zawsze był to postęp, początkująca czarodziejka może jeszcze nie czytała płynnie aur, ale przynajmniej wyczuwała ich obecność.
        - Nie lękaj się, to tylko ja - Lucien szepnął łagodnym głosem i zdjął iluzję. Powstrzymał rosnące rozbawienie, na myśl, że słabo dziewczynie szło próbowanie nieużywania miecza. To nie był dobry moment na podobne niepoważne żarty.
Niebo jeszcze nie pokrywało się różem, ale powoli rozjaśniały je szarości zastępujące miejsce nocnego granatu. Mimo wszystko na zewnątrz i w pokoju wciąż panował mrok, który ciężko było przejrzeć. Ciemna sylwetka mężczyzny była ledwie widoczna na tle okna, przez które przez zbyt wczesną porę jeszcze nie sączyło się dzienna jasność. Tylko zielone oczy demona przebijały się wśród dojmującej czerni, połyskując nieludzko.
        - Chcesz się jeszcze zdrzemnąć, bo wciąż zbyt wcześnie, czy wstawić wodę na herbatę? - zapytał z delikatnym uśmiechem, który niestety zniknął w nieprzeniknionym cieniu.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Sama nie wiedziała, co dokładnie ją obudziło, a zamroczony snem umysł bardziej zajęty był planowaniem obrony niż zastanawianiem się nad przyczynami przebudzenia. W tej chwili najistotniejsze było uczucie, że coś obcego jest w jej sypialni, naruszając tak pierwotne poczucie bezpieczeństwa.
        - Na los, Lucien! – westchnęła zaskoczona, ale z wyraźną ulgą, słysząc w końcu znajomy głos, rozlegający się cicho w sypialni.
        Iluzja opadła z demona, odsłaniając jego postać. Siedział spokojnie na parapecie, spoglądając na nią połyskującymi zielenią oczami, po raz kolejny przywodząc na myśl dostojnego kocura, gdy ciemność skrywała rysy przystojnej twarzy. Odłożyła miecz, którego rękojeść ściskała już w dłoni, z powrotem pod łóżko i usiadła ze skrzyżowanymi nogami, przykrywając się jeszcze trochę kołdrą. Zgarbiła się, z cichym pomrukiem przecierając twarz dłońmi, a później zasłaniając nimi usta, gdy ziewała przeciągle.
        – Trochę mnie wystraszyłeś. Sierżant, spokój już! – przyciszonym głosem zaczęła mówić najpierw do Luciena, by zaraz syknąć na psa, który urwał warkot i posłusznie skulił się na swoim posłaniu; oczywiście zaraz po tym, jak ostatni raz burknął na demona, by ten sobie nie myślał.
        Było wcześnie. Pieruńsko wcześnie. Na tyle wcześnie, że zupełnie machnęła ręką na fakt, że siedzi w piżamie w łóżku, a w jej pokoju jest może już nie obcy mężczyzna, ale wciąż… mężczyzna. Było nieco za wcześnie na tym etapie znajomości, by czuła się w takiej sytuacji zupełnie swobodnie, ale też za wcześnie w ciągu dnia, by się tym przejmowała. Właściwie powieki jej jeszcze opadły, a Rakel na momencik pogrążyła się w przyjemnej ciemności, dochodząc do siebie.
        - Nie, nie, już wstaję – zamruczała znów, otwierając w końcu oczy i nieco przytomniej spoglądając na Luciena. – Nie ma co się kłaść na godzinkę. Ale chętnie napiję się herbaty, dziękuję. – Uśmiechnęła się do niego ciepło.
        Ze wstawaniem poczekała, aż Lucien wyjdzie z pokoju. Dopiero wtedy westchnęła po raz ostatni, ostatecznie przepędzając senność i odrzuciła kołdrę, wstając i rozglądając się po pokoju. Nieco zlękniona, ale i podekscytowana, po raz ostatni na bardzo długi czas oporządziła pokój i zabrała swoje ubrania, kierując się do łazienki. Przemykała korytarzem na palcach, by nie obudzić Doriana, z którym pożegnała się już wczorajszego wieczoru, nie chcąc by niepotrzebnie zrywał się z samego rana. Mimo to, gdy wykąpała się i wyszła już ubrana z łazienki, natknęła się na brata.
        - Nie możesz dospać? – zapytał ochrypłym głosem, uśmiechając się lekko. Poczochrał siostrę po mokrych włosach, by później z cichym „bleh” wytrzeć mokrą dłoń o jej koszulkę, ku rozbawieniu Rakel.
        - To z emocji nie mogłam spać – odparła, woląc przemilczeć udział nemorianina w jej pobudce. Wątpiła, by Dorian pochwalał takie pojawianie się znienacka demona w sypialni młodszej siostry, a nie chciała się z nim pokłócić przed wyjazdem.
        Evans tylko skinął głową i sam zniknął w łazience, a Rakel dołączyła do Luciena w kuchni. Uśmiechnęła się na widok czekającego kubka z parującą herbatą i podeszła do blatu, zabierając swoje naczynie.
        - Dziękuję – uśmiechnęła się i oparła obok demona o ladę, popijając gorącą herbatę. Jeszcze się nasiedzi w siodle.

        Po śniadaniu, składającym się z wczorajszych bułeczek, jednej herbaty i dwóch kaw, Rakel poszła do swojego pokoju po rzeczy. Nie zdążyła jednak zejść na dół, gdy Dorian odebrał od niej worek, przerzucając go sobie przez ramię i skinieniem głowy pokazując siostrze, że ma iść przodem. Ostatni raz spojrzała na swój pokój i nie chcąc dłużej opóźniać wyjazdu, zbiegła po schodach tylko ze swoją torbą na ramię. W sklepie pożegnała się jeszcze czule z Sierżantem, tuląc wielkie psisko, które znów próbowało polizać ją po twarzy, a smutnymi oczętami zatrzymać na miejscu. W końcu jednak wyszła, zamykając za sobą drzwi.
        - Dorian poradzisz sobie tu sam ze wszystkim? Wiesz, gdzie są księgi i pieniądze. Jak Rand wróci to niech śpi u ojca albo u mnie, bo broń się już nie mieści na sklepie, jeden magazyn więcej na dole musi być. I…
        - Poradzę sobie młoda, nie przeżywaj – śmiał się pod nosem, popychając wciąż siostrę i wychodząc z nią na zewnątrz. – Ty lepiej na siebie uważaj.
        Echo spała, gdy przyszli, ale chociaż wyraźnie ucieszyła się na widok dziewczyny, nie wyglądała na zadowoloną ze swojego miejsca noclegowego.
        - To tylko dzisiaj – uspokoiła ją Rakel, głaszcząc po smukłej szyi, gdy Dorian przytraczał lekki worek do siodła.
        - Idziesz budzić Morgana, czy ja mam?
        - Ja pójdę, Dorian, wracaj spać, bez sensu tak wcześnie wstałeś.
        - Daj spokój, siostra mi z chaty wyjeżdża, i tak bym nie spał. Chodź tutaj. – Brunet objął dziewczynę, przytulając ją mocno do siebie. Rakel uśmiechnęła się wesoło i odwzajemniła uścisk, żartobliwie wzmacniając go, ile tylko miała sił, aż Evans nie sapnął. – Już, bo mnie udusisz – mruknął i odsunął się, całując dziewczynę w czoło.
        - Idź już do domu. Obudzę Morgana, poczekamy na Luciena i pojedziemy.
        - Możecie jechać bez niego.
        - Dorian…
        - Ta, wiem. Dobra. To idę – mruknął, stojąc dalej z rękami w kieszeniach, aż Rakel nie zaśmiała się i nie odepchnęła go lekko.
        - No to idź.
        W końcu jednak rodzeństwo się rozstało i Rakel wyjrzała jeszcze na zewnątrz, czy na pewno Dorian wrócił do domu. Później potuliła jeszcze nakrapiany pysk i poklepała kobyłkę po szyi.
        - Poczekaj jeszcze chwilę, zaraz wracam – szepnęła do Echo i ruszyła po schodach do mieszkania sąsiada.
        - Morgan! Pobudka, jedziemy! – wołała śpiewnie, wspinając się po schodach. Mieszkanie miało bliźniaczy układ do jej kamienicy, więc mogłaby poruszać się tu po omacku. Westchnęła bezsilnie, widząc syf w kuchni i przewróciła oczami, podchodząc do drzwi od sypialni.
        - Morgan! – zawołała przez zamknięte drzwi i zapukała głośno, nie bawiąc się już w subtelności. Słońce zaraz będzie wschodzić, a oni jeszcze nie na trasie! – Morgan, do diabła! Wchodzę! Ubierz się, żebym nie oślepła…
        Otworzyła drzwi i zamarła w progu. Co za burdel - to jedna sprawa. Było tu wszystko, poza kowalem – to druga sprawa.
        - Ugh, no do cholery! – Rakel tupnęła zirytowana, rozglądając się.
        Dla własnego spokoju przeleciała całe mieszkanie, ale metalurga ani widu, ani słychu i w końcu zrezygnowana zeszła na dół i wyszła na ulicę, gdzie czekał już Lucien z Onyxem.
        - Nie ma go – mruknęła, podchodząc do umbrisa, by się z nim przywitać. – Na bank gdzieś zachlał, rany… - westchnęła, rozglądając się, jakby na Żelaznej miała znaleźć rozwiązanie. – Dobra, szkoda czasu. Jak nie ma go tu, ani u nas, to może być tylko w Pękniętej Tarczy, areszcie, albo na Miętowej. Jeremy’ego nie ma, więc u niego nie – dodała ciszej i odchrząknęła, wracając do warsztatu. Wyprowadziła Echo na ulicę i tam dosiadła kobyłki, szepcząc do niej uspokajająco, gdy ta unosiła szczupły łeb, łypiąc niespokojnie na Onyxa.
Lucien
Kroczący w Snach
Posty: 229
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Nemorianin
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lucien »

        Zjawianie się w cudzej sypialni zawsze było posunięciem ryzykownym, balansującym na granicach nietaktu i poufałości, zależnie od stopnia zażyłości łączącej gościa i gospodarza. Demon doskonale rozumiał niestosowność podobnego zachowania. Mimo to nie po raz pierwszy Lucien odwiedzał Rakel w ten właśnie sposób, chyba zwyczajnie nie przejmując się konwenansami. Zapewne przeciwnie do starszego brata dziewczyny, który prawdopodobnie nie traktowałby odwiedzin z podobną pobłażliwością. Lu zaś czuł się dodatkowo usprawiedliwiony - przecież jak mógł obudzić Czarnulkę, nie wchodząc do jej pokoju?
        Przymknął oczy uśmiechając się pogodnie, gdy dziewczyna pół-śpiącym mruczeniem potwierdzała swoje przebudzenie. Skinął jej głową i zniknął by zmaterializować się bezpośrednio w kuchni, zamiast zadawać sobie trud spacerowaniem po domu, ryzykując obudzenie reszty domowników w osobie starszego brata.
        Kilka razy był już gościem Rakel i mógł obserwować jak przyrządzała herbatę czy kawę. Demon zaś jeżeli czemuś się przyglądał, to zwykle nie tylko w celu zabicia czasu i zupełnie nie dla irytowania czy peszenia obserwowanego, ale głównie z ciekawości i dla swojego rodzaju ziemskiej edukacji. Nie musiał długo czekać aż nabyte umiejętności się przydały.
Po pomieszczeniu poruszał się prawie bezszelestnie, bez większego problemu odnajdując właściwe szafki. Obrazek dość niespotykany zarówno w Alaranii jak i Otchłani, nemorianin samodzielnie parzył kawę i herbatę do śniadania, tak jak kilka dni wcześniej szlachcic kupujący świeże bułeczki.
Wszystkie ruchy Luciena były niespieszne, dokładne, jakby brunet nie chciał popełnić błędu, mimo to nie wydawały się ślamazarne czy niemrawe. A dziewczyna weszła do kuchni w sam raz na gotową, parującą herbatę. Lu podał jej kubek z naparem, samemu biorąc naczynie z kawą.
Śniadanie przebiegło we względnej ciszy, Rakel zajęta była posiłkiem, moment później dołączył do nich Dorian, ale nawet kolejna osoba nie ożywiła poranka. Godzina była wczesna, a mężczyźni dodatkowo niezbyt rozmowni.
Lu jak zawsze obserwował wszystko znad kawy, najwyraźniej uznając to za wystarczającą interakcję, w milczeniu zastanawiając się czy tym razem powinien porozmawiać ze starszym bratem. Jednak dyskusja przy Rakel mogła być znacznie trudniejsza. Koniec końców dopił kawę i oznajmiając, że idzie po wierzchowca, zniknął.
Z powrotem się nie spieszył, dając rodzeństwu trochę czasu dla siebie i na pożegnania. W tej chwili czuł się dziwnie rozdarty. Wspólna podróż z Rakel po Alaranii ciekawiła demona. A jednocześnie czuł się, jakby wykradał dziewczynę z rodzinnego domu w momencie, gdy jej rodzina wreszcie powoli stawała się kompletna. Uczucie zupełnie irracjonalne. Widział radość w oczach zbrojmistrzyni gdy myślała o wyjeździe. Wiedział, że Czarnulka powinna dostać szansę na dokonanie własnych wyborów. Powinna poznać dostępne opcje. Więcej to ona zaproponowała wyjazd, a mimo wszystko czuł się jak zbrodniarz. Pełne ostrzeżeń, oschłe spojrzenia starszego brata nie pomagały i chociaż momentami budziły przekorę, dzisiaj szlachcic jakoś nie był skory do żartów.
Ociągając się z transportem do miasta, głaskał szyję umbrisa, który odmiennie od pana był w bardzo pospiesznym nastroju. Wiercił się i trącał jeźdźca pyskiem, domagając się drogi nie pieszczot.
O dziwo w przeciwieństwie do większości zwierząt, piekielna bestia nie wzbraniała się przed teleportacją, traktując ją jako wstęp do nowej przygody. Gdy więc wreszcie zniknęli z rozlewiska, Onyx uniósł wysoko łeb, strzygąc uszami z zaciekawieniem i węsząc intensywnie poznając miejsce, w którym się znaleźli.
        Przy sklepie nie było śladu po dziewczynie, która w tym czasie próbowała obudzić, a wcześniej znaleźć Morgana, więc Lucien stanął z wierzchowcem obok drzwi, które z niezrozumiałych przyczyn robiły taką furorę, czekając na pojawienie się zbrojmistrzyni. Po chwili Czarnulka wyszła z kuźni. Onyx nie zwlekał dłużej, podbiegając wyciągnął wodze z ręki właściciela, i hamując przy dziewczynie nadstawił się do głaskania całą swoją powierzchnią, namolnie wpychając pysk jak nie w ręce to w kręcone włosy dziewczyny.
Komentarze jak ktoś tak niesłowny i niegodzien zaufania miał im towarzyszyć w tak długiej podróży, Lu zachował dla siebie. W zamian jedynie skinął głową doprowadzając niesfornego umbrisa do porządku i wskoczył na siodło, gdy dziewczyna dołączyła z jabłkowitą klaczą.         Umbris jedynie łypnął okiem na sporo mniejszą siwkę, gdy już w pełni ufiksowany był na chęci gnania przed siebie. Tyle się wynudził na rozlewisku, że energia i nuda wręcz wylewały się piekielnego móżdżku uszami. Bestia aż rwała się do galopu, tymczasem zmuszona została do wędrowania wolnego stępa, ciasnymi uliczkami u boku mikrego konika. Kłapał więc zębatą paszczą chociaż nie miał wędzidła do gryzienia, tuląc co jakiś czas uszy. Łypał czerwonymi ślepiami na każdego przechodnia, a tych już nie brakowało, był bardzo wczesny ranek, ale świt właśnie budził Valladon i jego rzemieślnicze dzielnice do życia. Drobił prawie tańcząc, smagając powietrze ogonem podobnym do jaszczurzego, ściągając ciekawskie spojrzenia nie tylko swoją obecnością ale i narowistym zachowaniem, gdy wędrowali od miejsca do miejsca w poszukiwaniu niepoważnego kowala.
W tym czasie Lucie, przeciwnie do wierzchowca, był okazem nienagannego spokoju, siedząc niewzruszenie w siodle, nie okazując nawet odrobiny zniecierpliwienia. Przy drugim czy trzecim miejscu podparł się tylko pod bok, drugą ręką trzymając wodze zostawionej siwki, już nawet nie próbował zrozumieć ludzi, to było ponad jego siły.
Awatar użytkownika
Rakel
Kroczący w Snach
Posty: 231
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kupiec , Mag , Uczeń
Kontakt:

Post autor: Rakel »

        Rakel wyszła z warsztatu w widocznie nienajlepszym humorze. Uśmiechnęła się tylko na moment, gdy zobaczyła Onyxa, a gdy ten wyrwał Lucienowi wodze z ręki, by podkłusować do dziewczyny, Rakel wymsknęło się rozbawione prychnięcie, mimo że w pierwszym odruchu cofnęła się o krok przed piekielnym wierzchowcem. Myślami wciąż gdzieś indziej zareagowała zupełnie instynktownie widząc pędzącą na nią czarną bestię o oczach i chrapach płonących ogniem. Nie trwało jednak długo nim objęła nachalny pysk, odnajdując w czułościach moment na uspokojenie i gdy odepchnęła już Onyxa wyglądała na względnie pozbieraną, przedstawiając Lucienowi plan.
        Dosiadła Echo, przez chwilę dogrywając się z zaniepokojoną obecnością umbrisa klaczą, nim w końcu ruszyły żwawym stępem przez uśpione miasto. Pogrążona we własnych myślach Rakel początkowo nawet nie zwróciła uwagi na małomówność swojego towarzysza. Zastanawiała się gdzie może być Morgan i dlaczego nie było go u niego, przecież wczoraj powtarzała mu ze sto razy, że wyjeżdżają. Nawet zaoferowała się posprzątać mu przed wyjazdem ten burdel w chacie, by kowalowi nic nie zakwitło pod jego nieobecność, ale pracował akurat nad czymś i tylko machnął na dziewczynę ręką. A ona teraz zamiast być już poza granicami miasta, włóczyła się po nim szukając pijanego, tego była pewna, metalurga.
        Zaczęła od lazaretu, na szybko układając w głowie optymalną trasę. Zostawiła Lucienowi wodze Echo, krótko spoglądając tylko na Onyxa, czy jej nie chapnie, po czym pognała biegiem do szpitala. Aż tak się nie martwiła, co zwyczajnie jej się spieszyło. Ignorując więc karcące ją po drodze pielęgniarki, przebiegła oba piętra, rozglądając się za znajomym pyskiem, nim w końcu rozczarowana i rozeźlona wyszła na zewnątrz. Teraz miała pewność, że nic mu nie jest, więc mogła się wściekać do woli. Wciąż umykało jej więc milczenie demona i tylko podziękowała odruchowo, odbierając od niego Echo i ruszając w stronę ulubionej karczmy Browna. Wyszła z niej niemal natychmiast i o ile wcześniej była zdenerwowana, teraz złość z niej buchała, a oczy płonęły niebezpiecznym ogniem.
        - Jest w areszcie! – odezwała się w końcu do Luciena i z prychnięciem po raz kolejny odebrała od niego wodzę swojego konia. – Oczywiście, że wczoraj się spił, tylko tym razem nawet barman mówi, że nie on zaczął bitkę tylko jakiś nowy w mieście. Nie zmienia to faktu, że Morgan siedzi i ponoć szybko nie wyjdzie – mruczała, ruszając w stronę posterunku.
        Miasto już budziło się do życia i teraz przechodnie z zainteresowaniem i rzadko skrywanym przestrachem spoglądali na piekielną bestię stąpającą ich ulicami. Dopiero te natarczywe spojrzenia zwróciły w końcu wzrok Rakel na Luciena i Onyxa. Przyglądała się chwilę brunetowi w milczeniu, nim zwróciła spojrzenie na kłapiącego szczękami umbrisa i uśmiechnęła się słabo. Później już tylko pogoniła Echo i po chwili byli pod aresztem.
        Przestępując próg budynku Rakel nie mogła powstrzymać nieprzyjemnego uczucia, gdy przypomniała sobie swoje ostatnie wizyty tutaj. Jedną u Jeremy’ego i jedną z nim, ale po złej stronie krat. Że też była taka ślepa, wstyd! Potrząsnęła głową i unosząc ją dumnie skierowała się od razu do dyżurki.
        - Witaj, Nathan – powitała siedzącego tam chłopaka pewnym siebie głosem. Znała tu wszystkich, a i ją znano, więc posterunkowy zaraz wstał, kłaniając jej się lekko z miłym uśmiechem.
        - Witaj Rakel! Simona dzisiaj nie ma…
        - Wiem, ja nie do niego – odparła, ze spokojem ignorując źródło takich pomysłów. – Zastałam może Morgana? – zapytała, co najmniej jakby odwiedzała znajomego w jego domu i ktoś inny otworzył drzwi. Podobnie też zareagował pytany, bo tylko skinął głową i wyszedł zza biurka, zapraszając ją gestem dłoni, jakby byli w posiadłości, nie areszcie.
        Zaprowadzona pod celę podziękowała znajomemu, który zaraz wrócił do swoich obowiązków. Spojrzenie Rakel Evans natomiast nabrało morderczego blasku, gdy spoczęło na rozwalonym na pryczy kowalu. Chrapanie, które można byłoby wykorzystywać jako broń oblężniczą, sugerowało raczej spokojny, niezakłócony wyrzutami sumienia z powodu wystawienia koleżanki sen. Bez krzyków, czy walenia w kraty zwróciła na siebie uwagę, zwyczajnie posyłając małą kulkę ognia w kamienną ścianę nad głową sąsiada, gdzie rozbiła się z głośnym buchnięciem.
        - Armata! – wrzasnął Morgan, podrywając się z pryczy tak gwałtownie, że z niej spadł, lądując na ziemi z jękiem i plaśnięciem brzucha. Przynajmniej sobie ten człowiek sam nigdy nosa nie złamie, oddzielony zawsze od przeszkody swoim mięśniem piwnym.
        - Dzień dobry Morgan – zaświergotała słodko, jak zawsze wzbudzając tym tonem czujność u ludzi, którzy dobrze ją znają. Rakel nie świergotała. Tak było i tym razem, bo kowal momentalnie oprzytomniał, rozglądając się w około, nim spojrzał na (złowrogo!) uśmiechniętą handlarkę. – Jak ci się spało?
        - Eee… szlag… wszystko ci zaraz wyjaśnię Rakel!
        - Nie za wcześnie obudziłam? Słońce wisi jeszcze nisko…
        - Słuchaj, to naprawdę nie ja zacząłem! Wpadłem tylko na kilka piw i już miałem wychodzić, gdy jeden przywalił drugiemu i jakoś tak…
        - Musiałeś interweniować?
        - No… no tak. Poza tym, tam był Art, no to wiadomo, że mu pomogłem.
        - Arthur Hass? – upewniła się Rakel, a gdy kowal pokiwał głową zmarszczyła lekko brwi, przypominając sobie znajomego metalurga, z którym kumplował się Brown. – Nie wyglądał mi na awanturnika.
        - Bo i nie on zaczął! Jego ziomka walnęli, to oddał za tamtego. Toteż mówię, że ja tylko pomagałem.
        - Nie wygląda też, jakby nie mógł sobie sam poradzić… - dodała już nieco złośliwie, a Morgan zaczął drapać się po brodzie, szukając dalszych wymówek.
        - No ale nie wypadało tak wyjść…
        - Nie wypadało mnie wystawiać Morgan! Mieliśmy wyjechać ponad godzinę temu! – zdenerwowała się w końcu, nim uspokoiła na nowo, już tylko rozgniewana wypuszczając powietrze nosem. – Ile trzeba będzie na ciebie czekać?
        - Eee…
        - Morgan… nawet mnie nie denerwuj.
        - Może lepiej pogadaj z Berdalim?
        - A co ma do tego Berdali?
        - No bo wiesz, jakby ci to ten… tam w sumie więcej osób wkręciło się w tej karczmie i hmm…
        - Morgan do cholery, może ty masz cały dzień, ale ja nie, gadaj wreszcie!
        - No Berdali się wściekł i mnie udupił na tydzień.
        - CO?!
        - Nadal się na Jeremy’ego wścieka, na mnie też, mówi, że miasto na psy schodzi, że on ma tego dosyć i zaprowadzi tu porządek, takie tam pierdy… hej, Rakel! Gdzie idziesz? Rakel!!

        - Berdali – dziewczyna rzuciła krótko, wracając szybkim krokiem do Nathana i ignorując wołanie kowala za swoimi plecami.
        - U siebie – szybko odparł strażnik, nie widząc powodu, dla którego miałby dziewczynę zatrzymywać, bo przecież zna się z kapitanem, a też nieco usadzony jej surowym tonem, nie protestował w żaden sposób.
        Poza tym nie bardzo miał na to czas, bo Rakel przepłynęła koło jego biurka, nawet nie spodziewając się zatrzymania i kierując prosto do gabinetu kapitana. Donośne pukanie było jedynym przejawem zdenerwowania, gdyż nawet w uniesieniu dziewczyna nie weszłaby bezpardonowo do czyjegoś gabinetu. Poczekała więc na zirytowane „proszę!” i dopiero weszła do środka.
        - Dzień dobry, kapitanie.
        - Witaj Rakel! – Zaskoczony Berdali, spodziewający się raczej któregoś ze strażników z jakimś głupim problemem, wyprostował się w fotelu, wskazując dziewczynie krzesło. – Siadaj proszę.
        - Dziękuję, postoję.
        - Co cię sprowadza? – zapytał odruchowo, a mina dziewczyny pokazała, że ta doskonale wie, że on wie. Tak samo jak to, że prośba przechodzi jej przez gardło z łatwością drutu kolczastego.
        - Morgan.
        - Nie wypuszczę go wcześniej Rakel, przykro mi. Trzeba w końcu zaprowadzić porządek w tym mieście…
        Berdali rozpoczął tyradę, którą pokrótce przedstawił jej Brown, ale Rakel słuchała ze względnym spokojem, powstrzymując się od odmierzania w głowie upływającego czasu. Nie miała go tyle, by stać tu sobie i gadać, ale też z jakiegoś powodu nie potrafiła mu przerwać i powiedzieć, że ma Morgana wypuścić, bo ona ma z nim jechać. Nagle wszystkie zapadki w głowie handlarki zaczęły się przestawiać, myśli płynąć z powrotem właściwym torem, a spięta twarz dziewczyny rozluźniła się pod wpływem pomysłu równie uspokajającego, jak mającego wzburzyć innych.
        - Rozumiem – odparła tylko. Naprawdę rozumiała. Nigdy wcześniej nie próbowałaby naginać prawa, by samej na tym skorzystać, a przecież właśnie to chciała próbować osiągnąć? Dlaczego? Morgan przeskrobał, wiec posiedzi, tak jak być powinno. Ona zwyczajnie pojedzie bez niego. – Proszę tylko przekazać mojemu bratu, że pojechałam sama do Fargoth, nie chcę go teraz denerwować.
        - Ach tak, bo wy mieliście jechać na te targi… - Berdali zwątpił, zaczynając kręcić wąsa. – Możesz poczekać parę dni, nie wiem czy zatrzymam go cały tydzień. – Wcale nie mięknął pod perspektywą rozmowy z Dorianem. Niby z jakiego powodu miałby się lękać młodszego i mniejszego gościa, jeszcze syna swojego przyjaciela? Absurd! Co prawda wzbudzający lekki niepokój, ale to na pewno tylko z troski o dziewczynę. Ta jednak zdawała się podjąć już decyzję.
        - Nie, nie. Ma kapitan rację, trzeba w Valladonie na powrót przywrócić spokój, a nie że co chwila ktoś trafia do szpitala albo aresztu. Morgan też wyjdzie na prostą. Dorian z pewnością się nim zajmie.
        - O tak, na pewno – Berdali przytaknął gorliwie, walcząc z rozbawieniem na myśl o tej konfrontacji, gdy starszy Evans dowie się, że jego siostra pojechała sama w świat, bo Morgan dał ciała. Zaraz jednak dobry humor uległ pod sceptycyzmem, gdy kapitan straży zastanawiał się, czy aby przez to, że to on metalurga uziemił, nie przyjdzie mu się znaleźć między dorianowskim młotem a kowalem.
        - Doskonale. W takim razie do zobaczenia za miesiąc. – Dziewczyna uśmiechnęła się uprzejmie i wyszła, zamykając za sobą drzwi i pozostawiając Berdaliego samemu sobie, gdy ten głowił się nad stopniem poczytalności Doriana Evansa. Czy ten chłopak nie ma aby na stanie gigantycznej wekiery?

        Rakel wyszła z aresztu, dopiero na świeżym powietrzu łapiąc głębszy oddech i zatrzymując się przy pysku Onyxa, gdy odbierała od Luciena wodze Echo. Spojrzała z dołu na demona, w zamyśleniu upewniając się w swojej decyzji, nim się odezwała.
        - Morgan posiedzi tu pewnie około tygodnia. Jedziemy sami, jeśli wciąż chcesz mi towarzyszyć – powiedziała spokojnie, czekając na odpowiedź nemorianina i dopiero wówczas skinęła głową, wsiadając na konia. Bez słowa spięła Echo do galopu, kierując się w stronę bram Valladonu i wkrótce przekraczając jego mury.


Ciąg dalszy: Lucien i Rakel
Zablokowany

Wróć do „Valladon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości