Valladon[Valladon] Z dziczy do cywilizacji

Wielki rozległe miasto, skupisko ludzi, jak i innych ras. To miejsce odwiedza wiele istot, istot niebezpiecznych, magicznych ale także przyjaznych. Znajdziesz tu towary z całego świata, skarby i tajemnicze artefakty. Jeśli czegoś potrzebujesz znajdziesz to tutaj
Zablokowany
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

[Valladon] Z dziczy do cywilizacji

Post autor: Zilvah »

Wcześniejszy wątek

Dobrze, że była z nim Yve, bo w przeciwnym razie Zil'vah musiałby podjąć się wielogodzinnego marszu w nieznanym sobie kierunku w nadziei, że spotka kogoś, kogo wiedza o tej części świata nie sprowadza się tylko do zasypanych wiecznym śniegiem dolin. I choć wysiłek fizyczny jako tako nie był mu straszny, to przecież nie każdy napotkany jeździec może mieć przyjacielskie zamiary wobec byłego niewolnika. Zwłaszcza uzbrojonego jak pospolity bandyta. Dlatego też niedźwiedziołak w duchu podziękował bóstwom północy (przedstawianym przez większość plemion jako gigantów z brył lodu i czarnych skał, potrafiących zmusić kapryśne góry do uległości ich słowom) za anioła stróża w postaci pięknej kobiety o fioletowym spojrzeniu i ognistych włosach, która prowadziła go w nieznane. Zwłaszcza podziękował za piękno, które dość natarczywie podziwiał, idąc za nią z całym ich bagażem na plecach. Myśl o zaprzestaniu śledzenia każdego ruchu jej bioder lub odwrócenia wzroku, gdy akurat strzygła lisim uszkiem, nawet nie przyszła mu do głowy. Zil'vah szedł jak zahipnotyzowany, z czego Yve pewnie doskonale zdawała sobie sprawę i z tylko sobie znanych powodów nie reagowała w żaden negatywny sposób.

Tak przynajmniej mijały im upalne dnie i wczesne wieczory zanim przewodniczka decydowała się zarządzić postój. Ich rzadka liczba sama nasuwała podejrzenie, iż kobieta jak najszybciej chce znaleźć się w bardziej cywilizowanym miejscu. Dla mężczyzny z kolei nie istniały lepsze warunki od rozłożystego dębu nad głową i twardego kamienia w formie poduszki, wszystko przy muzyce świerszczy, sów i wiatru. Dlatego wieczorami, kiedy przy ognisku Yve tłumaczyła i opowiadała mu o życiu w mieście, były gladiator nie mógł oprzeć się wrażeniu, że nie polubi tego typu atrakcji. Głównie przez wzgląd na ciasnotę i potrzebę przestrzegania prawa, czymkolwiek ono było. O wiele ciekawsze były dla Zil'vaha momenty, w których ponownie wymykał się na nocny trening, a wracał z niego z nakrytą na podglądaniu lisołaczką w ramionach, z którą następnie zasypiał, by rano znów obudzić się samotnie. Zachowanie Yve, jej ciągły dystans do zmiennokształtnego naprzemiennie wprowadzany z prowokacyjnym zachowaniem, nie były dla niego zrozumiałe, ale dłuższe rozwodzenie się nad tym nie miało głębszego sensu, dlatego Zil szybko zrezygnował i odpowiadał jej podobnie, z nieco tylko większą czułością, żeby wiedziała, że mu zależy.

Czwartego lub piątego dnia (Zil'vah nie miał w zwyczaju posługiwać się kalendarzem, a na jakiekolwiek przesilenia i fazy księżyca przestał zwracać uwagę od pierwszego dnia niewoli) odkąd "pożegnali" wiedźmy z jaskini, para zmiennokształtnych stanęła przed bramą Valladonu w zupełnie innych, wymalowanych na twarzach odczuciach niż można by się spodziewać. A przynajmniej niedźwiedziołak. Widok wysokich, szarych ścian i zawieszonej pod kopułą kraty sprawił, że ten nieznający lęku wojownik pierwszy raz poczuł się niepewnie i zapragnął wrócić na Daleką Północ. Miejskie mury wydały mu się czymś zupełnie obcym. Plemiona, które znał odgradzały się od niebezpieczeństwa drewnianymi palisadami lub ostrokołem, a nie kamiennym czymś. Wyjątek stanowiły krasnoludy, o miastach których Zil jedynie słyszał, lecz nigdy nie widział na własne oczy. Teraz, nawet w obecności Yve czuł się nieswojo, jakby ktoś wiercił mu lodowym spojrzeniem dziurę w potylicy.

- Pierwszy raz widzę coś takiego - mruknął, przyglądając się mijanym strażnikom w błyszczących napierśnikach, zerkających na niego podejrzanie. Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że były gladiator w ogóle się ich nie bał, każdego przerastał przynajmniej o głowę, nie mówiąc o barkach i samych ramionach. Ale nowe miejsce nie budziło w nim tej swobody co namiot ze skór upolowanego zwierzęcia i plemienne, nigdy niecichnące bębny. Dalej bywało różnie. Widok domów - murowanych brył z oknami i kolorowymi dachami zaciekawił zmiennokształtnego, odwrotnie z kolorowymi strojami mieszczan, które mieszały się i piętrzyły w rozmazane mozaiki. W ich tłumie, Zil'vah dostrzegał wiele kierowanych ku niemu spojrzeń, część przyjaznych, rzucanych przez młode kobiety, obserwujące wystawione na słońce mięśnie oraz część nieprzyjaznych ze strony mężczyzn zerkających tajemniczo to na niego, to na idącą przed nim lisołaczkę. Nie wiedząc, jak się w tej sytuacji zachować, mężczyzna, przykładem innych, którzy spacerowali ulicami Valladonu z partnerkami pod rękę, podszedł do Yve i obejmując ją w pasie, wyrównał krok, nachylając się do jej ucha.

- Gdy mówiłaś mi o mieście, nie brzmiało to najgorzej. Teraz nie jestem taki pewny. Jak ci ludzie żyją? Nie ma drzew, wszędzie kamienie i te przezroczyste ścianki (okna) w ich wnętrzach. Gdzie są namioty, wojownicy, plac zgromadzeń i rada starszych? Widzę tylko chaos.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Piesza wędrówka do Valladonu wydawała się dla lisicy trwać w nieskończoność. Yve nie była przywykła do tego typu wycieczek, gdyż jeśli miała się przemieszczać między, miastami zawsze korzystała z cudownego wynalazku zwanego powozem, nie tylko ze względu na ilość bagaży jaki zawsze ze sobą zabierała, ale przede wszystkim przez wygodę. Nie musiała wtedy nadwyrężać swoich nóżek, mogła uciąć drzemkę kiedy tylko chciała i ogólnie jedynym jej problemem w takim wypadku mogły być jedynie odciski na zadku od drewnianego, twardego kozła. Do tego jeszcze na miejscu była w nieporównywalnie krótszym czasie. Miała już dość wędrowania, wszechobecnej dziczy, kąpieli w zimnej rzece bez mydła czy olejków pielęgnujących skórę, kąsających ją okrutnie owadów, obolałych stóp i ciągłego jedzenia przypalonej (dzięki jej umiejętnościom kulinarnym, a raczej ich braku) jałowej strawy z upolowanych przez Zil'vaha zwierząt. Ona ma inne zadania do wykonania niż zajmowanie się bezsensownym ganianiem za jakimś dzikim pchlarzem, na przykład pilnowanie ogniska, albo szukanie rzadkich i wyjątkowo niebezpiecznych ziółek, które mogłaby sprzedać za niemałą sumkę, albo za jeszcze większą jeśli uda jej się uwarzyć jakąś paskudną truciznę. Poza tym niedźwiedziołak zdawał się być szczęśliwszy, gdy to na jego barkach spoczywał obowiązek zapewnienia im jedzenia.

        Jedynym pocieszeniem w całej tej męce była właśnie jego obecność, choć Yve dalej nie okazywała otwarcie wobec niego swoich uczuć i była raczej obojętna, jakby ich zbliżenie nigdy nie miało miejsca. A przynajmniej taka była przez większość czasu, gdyż jak tylko budziła się w nocy i nigdzie nie widziała towarzysza, udawała się śladem jego zapachu i obserwowała z ukrycia jak trenuje. Zastanawiała się czy jest to jego silnym przyzwyczajeniem czy dalej ma problemy ze snem. Tak, lisica się o niego martwiła, a nawet czuła wstyd, że zamiast pomóc mu wrócić do domu albo uratować jego plemię (choć nie przejawiał wielkich chęci powrotu), ona ciągnęła go za sobą do miasta z czysto egoistycznych pobudek. Nie przejmowała się przy tym, że nie był zbyt zachwycony wizją odwiedzenia cywilizowanego grodu i również z tego powodu była na siebie zła. Wciąż jednak duma nie pozwalała jej choć trochę zmienić swojego nastawienia w stosunku do niego, czy chociaż otwartego przyznania się do tych rzeczy. Po prostu nie umiała, albo raczej bała się, że straci swoją niezależność i nie będzie już w stanie sobie poradzić w życiu kiedy go zabraknie. Niedźwiedziołak po niedługim czasie, gdy jej frustracja i złość na samą siebie miały osiągnąć apogeum, on ją dostrzegał i porywał w swoje objęcia, a ona nie próbowała się z nich wyswobodzić i po prostu cieszyła się tą chwilą bliskości, zapominając o swoim strachu i wątpliwościach. Czuła się przy nim szczęśliwa i bezpieczna.

        Rankiem nastawienie kobiety znów wracało do normy - do przekonania o własnej wyższości nad innymi, do satysfakcjonującego przewodzenia w ich wędrówce, do bezemocjonalnego, złośliwego, a niekiedy nawet pogardliwego stosunku do towarzysza i oferowanej przez niego pomocy, na przykład w zwinięciu ich obozowiska, albo niesienia podręcznej torby lisicy. Nie miała jednak żadnych przeciwwskazań kiedy miał nieść resztę ich bagażu, pozbyć się jakiegoś natrętnego zwierza, albo po prostu znaleźć coś do jedzenia. Z nadejściem świtu i wyswobodzeniem się z objęć mężczyzny, w których spędzała resztę nocy, Yve po prostu stawała się "normalną" Yve i wszystkie znaki na niebie i ziemi nie zapowiadały jakiejś rychłej zmiany tego stanu rzeczy.

        W końcu udało im się dotrzeć do miasta, a radość lisicy nie miała granic, za to byłaby w stanie rozkruszyć nie jedno serce z kamienia. Przed bramą do miasta, jej ogon machał na boki jak bijący się w ogromnym gniewie wąż, a ona ledwo się powstrzymywała by z piskiem nie wykrzyknąć jak bardzo się cieszy na widok grodu, ani nie zacząć podskakiwać ze szczęścia. Do tego jej oczy zdawały się mienić szaleńczo jak dwa złote, starannie wypucowane, złote gryfy, które świeżo opuściły mennicę. W tym wszystkim nie mogła jednak zapomnieć o mężczyźnie przy swoim boku i gdy tylko pierwsza fala nieziemskiego entuzjazmu opadła, zwróciła uwagę na to jakie w nim emocje wywołał widok miasta. Wyszczerzyła się okrutnie ze złośliwością bijącą z jej spojrzenia, ale nie rzuciła nic uszczypliwego na temat jego strachu i zwątpienia. To jeszcze nie pora ani miejsce na tego typu zagrania. Niby powinna go jakoś wesprzeć, dodać otuchy i zapewnić, że nic złego się nie stanie, okazać mu nieco zrozumienia, ale... Nie była jego niańką, a on był silnym i wielkim mężczyzną. Sam da sobie świetnie z tym radę.

        Yve była znów w swoim żywiole i gdy tylko mijali strażników, nie omieszkała posłać jednemu z nich figlarnego buziaka połączonego z puszczonym oczkiem, po którym ten się lekko zarumienił. Zabawę czas zacząć, a ona nie mogła się już doczekać. Z gracją i niemałą pewnością siebie ruszyła naprzód i co jakiś czas sprawdzała czy Zil'vah dalej za nią podąża. Kilka razy musiała pociągnąć go za pasek od spodni, gdy się zatrzymywał nagle, oszołomiony tym wszystkim co go właśnie otaczało. Jej nastrój się co chwila drastycznie zmieniał, to na jej twarzy gościła niewymowna żądza mordu, gdy jakieś mieszczanki zaczynały kokieteryjnie chichotać na widok gladiatora, to znowu ona sama starała się z gracją prowokować i skupiać na sobie spojrzenie innych mężczyzn, a przynajmniej tak było do momentu aż niedźwiedziołak jej nie objął. W pierwszej chwili chciała na niego warknąć, gdyż przez to straciła zainteresowanie ze strony młodych szlachciców kręcących się po rynku, ale również kobiety dały sobie spokój ze skupianiem uwagi na jej towarzyszu. Poza tym to było miłe i czując tak wyraźnie jego odurzający zapach, "normalna Yve" zostawała zepchnięta na drugi plan przez tą, która nie widziała świata poza zmiennokształtnym, tą, która uczyniła go swoim jednorazowym jak na razie (i miejmy nadzieję nie tylko) kochankiem.

        - Czyżbym słyszała strach w głosie niepokonanego, wielkiego i okrutnego niedźwiedzia? - zachichotała z rozbawieniem, ale nie zamierzała się nad nim za bardzo znęcać. - Ludzie mieszkają w tych kamiennych bryłach, to ich domy. Wojownicy są w karczmach i koszarach, a także przy bramach, na przykład ci, których mijaliśmy. Mogę cię zaprowadzić na plac zgromadzeń, ale boję się, że ilość osób tam spacerująca cię przy tłoczy wraz z różnorodnością i dużą ilością zapachów ze straganów, głównego rynku. Na radę starszych nie masz co liczyć, ale mogę pokazać ci z daleka siedzibę władcy, przywódcy jak wolisz. Ale najpierw... - powiedziała i zatrzymała się pod jednym z kamiennych budynków, nad którego drzwiami skrzypiał drewniany szyld przedstawiający kawałek sera i puchar. - Pod Rozbrykanym Byczkiem - przeczytała napis i weszła do środka z uśmiechem, upewniając się uprzednio, że zmiennokształtny wchodzi do karczmy za nią.

        W mieście musiał mieć miejsce jakiś festiwal, bo w karczmie było niemal pusto w porównaniu do tego jak bardzo zatłoczone były ulice przed nią, więc Yve nie miała problemu ze znalezieniem dla nich idealnego miejsca. A dla niej idealne miejsce to takie, które jest wystarczająco wyeksponowane by każdy w oberży mógł ją zobaczyć, przy czym nie jest za daleko od szynkwasu i jednocześnie nie będzie obijana, gdy do Rozbrykanego Byczka zawitają tłumy. Do tego jeszcze był to idealny punkt obserwacyjny na grupkę najemników siedzących w zacienionym kącie. Owszem wyglądali jak klasyczne rębajła, ale kilku mogło się poszczycić wyjątkową urodą i od tych ciężko było lisicy odwrócić wzrok i tylko kilka uderzeń serca dzieliło ją od podjęcia z nimi swojej gry i flirtu, a nóż nie będzie musiała płacić ja jedzenie i nocleg dla siebie i Zil'vaha ze swoich "ciężko zarobionych" pieniędzy. Tak, w tej chwili całkowicie zapomniała o swoim towarzyszu i powodach, dla których odwiedzili ten przybytek.
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

Zmiennokształtny spoglądał na wszystko, jak na potencjalne zagrożenie, lecz nie objawiał skłonności do agresji, czy utraty samokontroli. Jeśli ktoś liczył na to, że góra mięśni wyciągnie miecz i zacznie z nim latać jak wariat, to mocno się przeliczył. Zil'vah patrzył i słuchał, pierwszy raz miał do czynienia z taką ilością barw, kształtów, zapachów i dźwięków. Każdy trzask okiennic lub chlust wody wylewanej przez okno do rynsztoka, przykuwał jego spojrzenie, odwracając uwagę od lisołaczki. Ta jednak nie dawała o sobie tak łatwo zapomnieć i w porę reagowała, wciągając gladiatora w labirynt uliczek przepełnionych ludźmi. Dla Yve to był chleb powszedni: tłok miasta, jego dusząca atmosfera i niezliczone problemy nie stanowiły dla niej wyzwania. Inaczej było z niedźwiedziołakiem, który na wszystko, co nowe reagował z opóźnieniem.

- Wiesz, że niczego się nie boję - odpowiedział jej hardo i mocniej objął. - Bardziej dziwi mnie ta cała przestrzeń. Dlaczego stawiacie takie bloki, skoro namiot zajmuje zdecydowanie mniej miejsca, łatwiej go rozstawić i schować, a i cała rodzina może się spotkać na wieczerzy przy jednym palenisku. Z resztą z zewnątrz wygląda to dość strasznie, zwierzęta pewnie omijają to miejsce z daleka, więc skąd macie jedzenie? Handlujecie, polujecie, sami wytwarzacie? - Pytania Zila, może i typowe dla dziecka poznającego świat, nie były jednak pozbawione sensu.
W świecie nomadów i koczowników cały dobytek nosiło się na barkach, braki uzupełniano w drodze poprzez zbieractwo i łowy, a zbędny balast wyrzucano w przekonaniu, że jeśli nie wróci się w to miejsce następnej wiosny, to przynajmniej posłuży innym grupom. Jeszcze inni, przykładem niedźwiedziołaków z Północy, zakładali stałe osady otoczone palisadą, wewnątrz których prowadzono na wpół osiadły, na wpół koczowniczy tryb życia. Budowano poletka na rośliny i kopano kanał wodny z pobliskiej rzeki, ale po jedzenie ruszano na kilkudniowe polowania, z których wracano z bogatym zapasem na kilka najbliższych tygodni. I tak w kółko. Patrząc teraz na ogrom skalnych bloków, w których mieszkali obywatele Valladonu, zmiennokształtny doszedł do wniosku, że spakowanie ich na barki byłoby niemożliwym. Nawet dla smoków, o których słyszał jako dziecko.

Kiedy Yve mu uciekła i zniknęła za drzwiami wspomnianej karczmy, zmiennokształtny ruszył za nią i już po chwili stał zgarbiony w półmroku, w ostatniej chwili unikając zderzenia z górną framugą drzwi i żyrandolem. Mając powyżej dwóch metrów wzrostu należało być nieco bardziej ostrożnym. Zaraz też poczuł na sobie dziwaczne spojrzenie karczmarza i młodej, blondwłosej dziewczyny, zapewne jego córki, przyglądającej mu się zza szynkwasu. Oprócz nich, w budynku była jeszcze grupa najemników, których spojrzenia jedynie przelotnie zahaczyły o jego postać i ogromny miecz u pasa, by zaraz skupić się na lisołaczce i jej nogach w obcisłych nogawkach spodni. Jak to zawsze bywało w świecie typowych samców, Zil'vah nie widział w nich zbytniego zagrożenia, był od nich wyższy i z całą pewnością silniejszy, ale fakt, że pożerali wzrokiem jego towarzyszkę, działał na niego nieco irytująco. Mężczyźni tymczasem zdążyli wymienić się porozumiewawczymi spojrzeniami i kiedy Yve uśmiechnęła się do nich, jeden wysoki brunet w pikowanej kurtce powstał i ruszył ku niej.

- Co taka piękna kobieta robi w takim miejscu? - zapytał, uśmiechając się, chcąc wyglądać jak najbardziej przyjaźnie.
Zaraz też, na jego skinienie, Yve została poczęstowana butelką czerwonego wina i drobną przekąską. Najemnik oczywiście doskonale zdawał sobie sprawę z obecności niedźwiedziołaka, ale on również nie widział w nim zagrożenia. W przeciwieństwie do jednego z jego towarzyszy, który nerwowo spojrzał na Zila, gdy blondwłosa kelnerka przyniosła mu kufel zimnego piwa, uśmiechając się przy tym niepewnie, zawstydzona.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        - Może ci się to wydawać na pierwszy rzut oka takie skomplikowane i bez sensu, ale coraz więcej istot zaczyna właśnie osiadać w jednym miejscu. Tak powstają osady i miasta. Namioty ze skór zwierząt i lepianki zmieniają się w takie kamienne budowle, które ochronią nawet przed bardzo silnym wiatrem, burzą, a zwłaszcza przed sąsiadem. Jedzenie wciąż można zdobywać, ale myśliwym bardziej opłaca się je sprzedać i po prostu gdzieś indziej kupić tyle ile potrzebuje. Nawet jeśli ktoś samemu hoduje zwierzęta na mięso, nie zawsze też je samemu spożywa, właśnie na rzecz sprzedaży, aby kupić inne. Oprócz tego niektórzy też mają swoje pola i uprawiają rośliny, warzywa i owoce, jednakże nie wszyscy. Są tacy, którzy zajmują się jedynie wyrabianiem ubrań, albo biżuterii, czymś nie związanym z jedzeniem, ale ze swojej profesji mają tyle pieniędzy, że wierz mi starczyło by im na wyżywienie niejednego sierocińca, gdyby się postarali. - Starała się mu to wytłumaczyć jakoś najprościej jak tylko potrafiła, choć szczerze skupiona była bardziej na czymś innym niż wyjaśnianiu Zilowi tego wszystkiego, przez co kilka kwestii mogło jej się po prostu pomieszać, ale ogólny sens chyba był zrozumiały.

        W karczmie zdała sobie sprawę, że strasznie tęskniła przez te wszystkie tygodnie za miastem, a zwłaszcza tego typu przybytkami. Wręcz emanowała szczęściem, aczkolwiek zamiast załatwić dla nich jedzenie i nocleg, skupiła się w pierwszej kolejności nad prawdopodobnymi, przyszłymi adoratorami. Jak się po niedługiej chwili okazało, wcale nie musiała długo czekać aż jej urok osobisty i mowa ciała zaczną działać.

        - Obecnie siedzi - zachichotała z rozbawieniem w odpowiedzi na pytanie najemnika. Jak to mówią: głupie pytanie głupia odpowiedź, nie zamierzała jednak od razu okazywać poirytowania i malejącym zainteresowaniem jego osobą, zwłaszcza, że na jego skinienie pojawiło się przed nią wino i przekąska, którymi postanowiła zaraz się uraczyć. Choć sprawiała wrażenie nieroztropnej i naiwnej, w rzeczywistości nie zapomniała o zachowaniu czujności w takiej sytuacji i względem takiego towarzystwa. Jak prawdziwa koneserka najpierw powąchała, a później upiła maciupeńki łyczek wina. - Mmm... Półsłodkie - zamruczała z zadowoleniem, po tym niewinnym teatrzyku mającym na celu upewnienie się, że trunek nie jest niczym doprawiony i zaraz napiła się więcej.
        - Uważałabym też z używaniem takich sformułowań - wyszeptała do adoratora, puszczając mu oczko i zaraz wskazując na zajętego karczmarza za szynkwasem. - Mógłby się poczuć urażony, gdyby usłyszał coś takiego o swoim przybytku? - Do uśmiechu jeszcze raz kokieteryjnie mrugnęła i lekko przekrzywiła swoją główkę. - A w takim miejscu mogę robić wiele interesujących rzeczy, o ile towarzystwo będzie odpowiednie. - Znów zamruczała, a jej flirtom nie było końca. - Nie wiem tylko, czy twoi kompani niebyli by zazdrośni i nie mieliby ci tego później za złe. - Udała zasmuconą taką możliwością.

        Cały czas nie odwracała wzroku od jego wzroku, jakby chciała go hipnotyzować spojrzeniem i niepostrzeżenie cały czas podjadała przekąski i popijała winem, coby jak najwięcej skorzystać, gdyby najemnik zaraz postanowił sobie odpuścić i zabrać zaoferowany poczęstunek.

        Nie mogło jednak i nie uszło jej uwadze to, jak pewna blondyneczka stanowczo za bardzo skupia się na jej niedźwiedziołaku, jednakże nie było na razie powodów do interweniowania i psucia sobie zabawy.
        - Przepraszam mości rycerzu na moment - powiedziała niewinnie i specjalnie użyła tego błędnego wobec jego profesji tytułu, ale miało mu to zamącić umysł jakoby trafił na faktycznie niezbyt obeznaną w świecie i niewinną kobietę. Lisica posłała mu w powietrzu buziaka i udała się do lady, aby zamówić dla zmiennokształtnego coś do jedzenia i pokój, a także ostrzec swoją rywalkę.

        - Pokój i niemal surową sztukę mięsa, taką dla pięciu rosłych chłopa dla tego dużego pana. Tylko chyżo i prosiłabym o ostrożność, jest lekko poddenerwowany bo to jego pierwszy raz w tak dużym mieście. Chwila nieostrożności i mógłby się zmienić w krwiożerczą bestię - powiedziała cicho do kelnereczki, posiłkując się dodatkowo podesłaniem jej wizji jakiegoś wyjątkowo paskudnego i przerażającego potwora, aby ta ograniczyła do minimum wchodzenie w relacje z niedźwiedziołakiem. Po tym lisica z zadowoleniem i satysfakcją, wróciła do swojego stolika.
        - Zaraz! Zapomniała panienka zapłacić! - krzyknął za nią właściciel, a fioletowooka zatrzymała się i z udawanym zaskoczeniem oraz roztargnieniem na twarzy, zaczęła przepraszać, powoli zmierzając z powrotem do lady i grzebiąc w swojej torbie. I tu haczyk połknął inny najemnik, który znalazł tym sposobem szansę dla siebie.
        - Panie, daj pan dziewczynie spokój, widać, że myślami buja w obłokach. Dopisz do naszego rachunku, chyba, że chcesz o tym podyskutować. - Dla zaznaczenia o co mu konkretnie z dyskusją chodziło, położył dłoń na rękojeści swojego buzdyganu. Karczmarz od razu powrócił do przerwanej czynności, a paskudnie oszpecony najemnik usiadł z powrotem i się uśmiechnął do zmiennokształtnej. - Chodź do nas kochanie, łatwiej się będzie rozmawiać, a do tego nieporównywalnie milej w tak miłym towarzystwie. - Zaprosił ją do ich stolika.
        - Oh, bardzo dziękuję mości rycerzu, ale nie mogę zostawić brata... - Udała zakłopotanie i bezsilność.
        - Bratu nic nie będzie, skoro kawał chłopa, chociaż skoro taka kruszynka musi się nim opiekować i o niego martwić, a nie na odwrót... - Zaraz wybuchnął szyderczym śmiechem, a ona nie musiała używać swojej mocy by wiedzieć, że przez myśl przeszła mu niezwykle paskudna złośliwość, co wyraźnie nie spodobało się lisicy i tylko malutki kroczek dzielił ją od zrzucenia swojej maski oraz przerwania tej gry.
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

Kiedy karczmarz, po burzliwej, szeptanej dyskusji ze swoją córką, próbującej pozbyć się z głowy widoku czarnego niedźwiedzia z pyskiem w ludzkiej krwi, postawił przed nim talerz z porcją mięsa, którą można by wyżywić ze czterech rosłych żołnierzy, Zil'vah skinął mu w podzięce głową i bez słowa zabrał się za posiłek, nie racząc korzystać z zestawu noża i widelca. Stek, jeśli takie określenie można zastosować w przypadku półsurowej polędwicy ociekającej posoką i odrobinę podgrzaną na węglach, był miękki i żylasty. Zmiennokształtny rozrywał go gołymi rękoma, przegryzał ścięgna i żuł, nie zwracając uwagi na niewygodne chrząstki i drobne kostki. Dla kogoś patrzącego z boku nie trudno było zgadnąć, że jest on dzikusem wychowanym daleko poza cywilizacją, gdzie jedynym prawem było prawo silniejszego. Mężczyźnie to jednak nie przeszkadzało, a na karczmarza, jego córkę i najemników w kącie nie zwracał nawet uwagi. Bliska obecność lisołaczki pozwoliła mu zachować należyty spokój w obcym miejscu. Zil'vah pozwolił jej sobą pokierować w nowym środowisku, aby przez jego niewiedzę nie wpadli w niepotrzebne kłopoty. Skoro kamienne miasta mieściły znacznie więcej ludności niż osady z palisadą, to i musiało tu być znacznie więcej wojowników, z którymi niedźwiedź nie za bardzo miał czas i ochotę na pojedynkowanie się.

W międzyczasie najemnicy spod ściany zrobili miejsce dla lisołaczki, usuwając swoje buty z wolnych krzeseł i przecierając ławę, na której miałaby spocząć. Po tym, jak ich mała groźba zapadła karczmarzowi w głowie, poczuli się znacznie pewniejsi siebie. A w szczególności ich przywódca, który nie przestawał kokietować zmiennokształtnej, pozwalając sobie wziąć ją za rękę i poprowadzić między stolikami.
- Panienka pozwoli ze mną. - Jego uśmiech był ciepły i przyjazny, choć w gruncie rzeczy w bajeczkę o bracie trudno mu było uwierzyć. Mimo to podjął grę z czystej ciekawości i gdy tylko przestał się śmiać, dodał:
- Brat nie wygląda na takiego, który potrzebuje opiekunki. Sądzę, że sam doskonale o siebie zadba.
Proste rozumowanie najemnika wynikało z faktu, że skoro opłacił potrzeby lisołaczki, to może pozwolić sobie w tej sytuacji na więcej, nieświadomy, że zamiast królem, jest jedynie lichym pionkiem.

Zil'vah tymczasem kończył posiłek, kiedy dotarły do niego strzępki rozmów między mężczyznami. I nie spodobało mu się to, co usłyszał i to co widział. Może i nie znał się na prawie i zwyczajach miejskich, ale tu chodziło o Yve. Jego Yve. To był więc chyba odpowiedni czas na ujawnienie swojej zazdrości. Tego wszak lisołaczka oczekiwała, więc nie powinna mieć mu tego za złe. Wstając od stołu, zmiennokształtny zdecydowanym krokiem ruszył ku nim, by po chwili stanąć za kobietą, trochę może zbyt blisko, jak miałaby wskazywać na to ich "siostrzano-braterska" relacja.
- Czego od nas chcecie? - zapytał mało przyjemnym tonem, zdradzając tym samym swoją irytację.
- Spokojnie, wielkoludzie - zawołał ten z kuszą, któremu nie w smak było, że młoda kelnerka zainteresowała się gladiatorem. - Chcieliśmy zaprosić panienkę na jednego... może dwa. Festyn jest i ludzie powinni się bawić. A ciężko to zrobić o suchym pysku.
- Chyba, że to jakiś problem - odezwał się kolejny, niby od niechcenia machając nożem i wlepiając w zmiennokształtnego swoje małe, rybie oczy.

Zil'vah zerknął na Yve, ale że nie dopatrzył się zbytniej reakcji z jej strony, odpowiedział uśmiechem i popatrzył na najemników z wyższością.
- Ta pani - zaczął trochę niewyraźnie, obejmując lisołaczkę w talii, jakby była jego własnością. W końcu to, co było między nimi nie mogło pozostać od tak odtrącone. - Jest ze mną. Pokazuje mi miasto.
- Więc uważaj, bo są tutaj miejsca, w których łatwo się zgubić - odwarknął przywódca bandy, powstrzymując się od dobycia miecza. Od konfrontacji z niedźwiedziem dzieliła go jedynie postać lisicy.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        Nie małe zadowolenie na twarzy lisołaczki wywołał widok tego, jak Zil'vah jadł swoje mięso, nieświadomie potwierdzając to o czym szepnęła kelnerce przy szynkwasie. Niezmiernie ją cieszyło, że jej plan się powiódł i "pozbyła" się zagrożenia ze strony córki karczmarza, a co za tym idzie nie musiała się już bać, że jakaś lalunia zwinie lisicy sprzed nosa niedźwiedziołaka. Dzięki temu mogła już całkowicie poświęcić swoją uwagę swojemu adoratorowi, który o dziwo umiał się zachować jak dżentelmen w stosunku do kobiety i z nieukrywaną radością podążyła u jego boku do stolika najemników.
        - Po schodach na górze szukaj drzwi z takim symbolem - powiedziała zmiennokształtnemu, kładąc przy jego ręce klucze od pokoju i pokazując wyrytą na kawałku drewna przy nich trójkę, nim odeszła z podrywającym ją mężczyzną. Miała nadzieję, że odpowiednio dała mu tym do zrozumienia, że zaraz do niego przyjdzie i żeby nigdzie się sam nie ważył z karczmy ruszać.

        Po prostu musiała spędzić z najemnikami chociaż chwilę, nie tyle dla własnej przyjemności, co z faktu, że postawili jej wino wraz z przekąską, a do tego postanowili uregulować bez wahania jej rachunek za pokój i mięso Zila. Wiedziała do czego zmierzają ich plany względem niewinnej lisiczki, ale wcale się nie obawiała i nie traciła pewności siebie. W końcu oni byli tępymi osiłkami, a ona niemal mistrzynią we władaniu umysłami, zwłaszcza samców - to taki prosty i zabawny gatunek.

        Niestety nie wzięła pod uwagę tego, że praktycznie pozostawiony sam sobie niedźwiedź mógłby popsuć cały jej genialny plan i właśnie teraz do tego to wszystko dążyło. A przecież dzięki jej podstępowi zmiennokształtny miał pokój i jedzenie za darmo!
        - Właśnie Henryku, spokojnie. Przecież tylko rozmawiamy z tymi szlachetnymi rycerzami, nie potrzebne te nerwy. Idź zamówić sobie jeszcze piwo, albo odpocznij w pokoju... - powiedziała do "brata", starając się jeszcze jakoś uratować sytuację.
        Nie podobało jej się widmo burdy wiszącej nad nimi. Nie tak miało być, gdyby wiedziała, że niedźwiedziołak będzie sprawiał kłopoty, porządnie zastanowiłaby się nad tym czy faktycznie ciągnąć go za sobą do miasta, przecież lada moment i przez jego narwane zachowanie wyrzucą ich stąd. Nie będzie miała okazji wykąpać się w ciepłej wodzie! Nie odpocznie w końcu w miękkim i ciepłym łóżku z dachem nad głową! "Zil'vah, głupcze uspokój się!" - zdawały się krzyczeć jej karcące go oczy.

        Na nic jednak był jej trud i wszystkie starania. Była wściekła i zrozpaczona, że pozbawiono ją zabawy i łatwego żeru na niczego nieświadomych ofiarach. Nie było innego wyjścia jak porzucić swoją grę i zabrać zmiennokształtnego w jakieś ustronne miejsce, aby tam zbesztać go od góry do dołu i rozmówić z tego co on właściwie wyprawia. Z drugiej jednak strony niby dobrze wyszło, że teraz pokazał jej jak ciężko będzie mu ją choć na moment zostawić i czekać cierpliwie. Nie wyobrażała sobie co by było, gdyby jeden z tych najemników był jej opłaconym celem, a zmiennokształtny postanowiłby utrudnić, albo nawet uniemożliwić jej wykonanie takiego zlecenia. Jeśli jednak po dobroci nie będzie w stanie mu tego wbić do tego niecywilizowanego łba, to sięgnie po bardziej drastyczne środki i posłuży się swoją magią. Wątpiła by takiego mięśniaka zdołała zatrzymać zamykając od zewnątrz drzwi na klucz, albo porządnie go czymś związując, zwłaszcza, że ten mięśniak potrafił zmienić się w ogromnego miśka. To dopiero przysporzyłoby jej problemów.

        Yve westchnęła ciężko i wstała między mężczyznami, by pochylić się do przywódcy najemników i złożyć na jego ustach krótki pocałunek, po którym padł na blat stołu z głośnym chrapaniem. Dwaj pozostali zaraz podzielili jego los, gdy tylko na nich spojrzała, a jej lisia kita przecięła kilka razy nerwowo powietrze. Oczywiście tego pierwszego również mogła uśpić bez kontaktu fizycznego, ale chciała zrobić tym na złość Zil'vahowi i pokazać mu, że mogła robić co tylko chciała. Żałowała jedynie, że nie mogła wykorzystać tej sytuacji i uratować wojowników od ich sakiewek z ruenami, ale już i tak za bardzo przykuli uwagę karczmarza. Nie uraczyła niedźwiedzia choćby swoim spojrzeniem, jedynie bez ostrzeżenia złapała go za splecioną brodę i zaczęła ciągnąć za sobą w stronę schodów na piętro, a następnie do wynajętego dla niego pokoju. Nie była w najlepszym humorze, na co wskazywała choćby jej napuszona kita.

        Na piętrze wepchnęła gladiatora przez otwarte drzwi do pokoiku, po czym zamknęła je za sobą na klucz. Będąc z nim sam na sam, z dala od zbędnych świadków uderzyła go otwartą dłonią w twarz najmocniej jak tylko umiała, zostawiając na jego policzku drobne skaleczenia od jej paznokci, którymi przy okazji zarysowała jego skórę w tym miejscu.

        - Co to do diabła miało być?! - zawarczała, tłumiąc się by nie było jej na dole słychać. Wbijała przy tym w niego okrutnie swoje pełne gniewu spojrzenie. - Masz świadomość, że sama doskonale umiem o siebie zadbać? Nie potrzebuję pomocy jakiegoś pół dzikiego mięśniaka niewiadomo skąd, a tym bardziej wsparcia z jego strony! I nawet będę tak łaskawa, żeby ci podpowiedzieć, że mówię o tobie jakbyś nie wiedział! Przez ciebie straciłam sprzed nosa najlepszą okazję do tego, by zyskać trochę pieniędzy, byśmy jakoś mogli sobie poradzić w mieście! Agh... Nawet nie wiem czy jest sens ci to wszystko tłumaczyć, bo pewnie i tak nic nie dotrze do tego twojego tępego łba, jak do tej pory nie zauważyłeś, że jestem dorosła i umiem sobie świetnie poradzić ze wszystkim. Czy ty w ogóle masz świadomość tego, że nie jesteśmy razem?!
        Gniew niemal namacalną powłoką otaczał jej drobną i kruchą - w porównaniu do niego - postać i raczej nie zapowiadało się by szybko miało jej przejść. Miała przynajmniej mocny dowód na to, że bycie z jakimkolwiek mężczyzną będzie dla niej jedynie wielkim problemem, ograniczającym ją i podcinającym skrzydła. Przez chwilę biła się z myślami, czy uprzedzić go, że w nocy będzie musiała SAMA na jakiś czas wyjść na miasto, ale skoro nie zrozumiał tak prostego przekazu jak pójście do pokoju po skończonym posiłku, prawdopodobnie również nie zamierzałby siedzieć na miejscu i na nią czekać jakby po zmroku wyszła w poszukiwaniu jakiś zleceń i ich wykonanie.
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

- A co miałem robić?! Patrzeć bezczynnie jak gdzieś odchodzisz z tym miecznikiem?! - ryk niedźwiedziołaka sugerował, że on również był zły, czego w przeciwieństwie do lisołaczki nie miał zamiaru ukrywać. Jego donośny głos uderzył w przestrzeń niczym taran, budząc zainteresowanie nie tylko ludzi w lokalu, ale pewnie i tych na ulicy. W końcu nikt nie lubi przegapić kłótni w miejscu publicznym, rzucania naczyniami i pospolitego mordobicia, a że w mieście był obecnie tłum z powodu trwania festynu, spora jego część zupełnym przypadkiem znalazła się na deptaku pod oknem.
- Z resztą chyba o to ci od początku chodzi, prawda? Żebym okazał zazdrość i pokazał, że nie jesteś mi obojętna. Otóż nie jesteś, nie widzisz tego?!
Kiedy nazwała go dzikim mięśniakiem i oznajmiła, iż jego pomoc dla niej nie jest mile widziana, zmiennokształtny zrzucił nieco z tonu i zamilkł, próbując ułożyć sobie pewne sprawy. Aż do teraz żył w przekonaniu, że choć znał się tylko na walce i polowaniach, to przecież jego działania w jakimś stopniu przysłużyły się kobiecie i jej rybiemu towarzyszowi. Znoszenie drewna na opał, ciągnięcie wozu, przytaszczenie jelenia na kolację, czy w ostateczności obrona obozu przed krasnoludem i elfem w drodze po tajemniczy skarb. Do tego momentu Yve tolerowała jego pomoc, słowem nie protestowała i wydawała się zadowolona z płynących z jego działań korzyści. Teraz najwyraźniej to wszystko nie miało znaczenia.
Już jej miał odpowiedzieć, że skoro jego pomoc przysporzyła jej tyle kłopotów, to po co go wogóle ratowała, gdy leżał na drodze wtedy u stóp gór, gdy nagle ubiegła go okrutnym wyznaniem, którego się nie spodziewał. Słowa lisołaczki zabolały go bardziej niż wymierzony w policzek cios, którego ślady powoli odchodziły w niepamięć. To mu udowodniło, że nie był niezniszczalny, jak sam myślał. Po tylu latach znalazł w sobie słabostkę, która przybrała postać przywiązania. Przywiązania do zmiennokształtnej, bez której był jedynie, co sam sobie powtarzał, zbiegłym niewolnikiem z północy. Póki co ona pierwsza uświadomiła go, że to koniec noszenia kajdan, że stał się wolny i że może być kim zechce. A on zdecydował, że zostanie przy niej. I na co mu to przyszło?
- Cieszę się, że mówisz to teraz, a nie trzy dni temu, kiedy kładłaś się ze mną przy ognisku, bo jak głupi zaczynałem mieć nadzieję - powiedział zrezygnowany, odwracając się od lisołaczki i zmierzając do wyjścia. Oczywiście zamknięte na klucz drzwi nawet nie próbowały stanąć mu na drodze i gdy tylko Zil pociągnął za klamkę, dębowe deski ustąpiły, otwierając się z hukiem wyłamywanego z framugi zamka. Hałas ten postawił na nogi połowę zakładu, nieliczni goście wyjrzeli niespokojni zza szpar, by w ostatniej chwili zobaczyć, jak zaalarmowany hałasem karczmarz z pałką w ręku schodzi z drogi wielkoludowi.

Będąc na dole, zmiennokształtny nawet nie obejrzał się na najemników, bezowocnie próbujących zachować pion. Zabrał jedynie swój miecz i w przypływie gniewu i żalu siłą sforsował frontowe przejście. Tym razem nie wytrzymały zawiasy, a upadające drzwi wzniosły chmurę kurzu, przez którą przeszedł czarny niedźwiedź. Ludzie, krzycząc jeden przez drugiego, rozbiegli się w panice, kiedy bestia kroczyła labiryntem ulic. Nikt specjalnie nie stawał jej na drodze, nawet strażnicy, którzy widząc czarny kłąb trzykrotnie większy od konia, po prostu rzucali halabardy i obierali przeciwny kierunek. W ten sposób niedźwiedź dotarł na główny rynek, gdzie co odważniejsi, przy użyciu kamieni, przegnali go rzędem pomniejszych alejek do mniej uczęszczanych przez prawo zakamarków, w których się zgubił. A to już było nie lada widokiem.

Zil'vah, pod postacią zwierza, parokrotnie próbował odnaleźć drogę do głównej bramy, za którą, jak pamiętał, roztaczał się las, lecz coraz to nowe zapachy i ciasna zabudowa skutecznie mu to utrudniały. W końcu zrezygnował i nie wiedząc gdzie jest, powrócił do postaci człowieka, ściskającego w rękach dwuręczną brzytwę.
- Jest tu kto?! - zawołał, siadając na szerokich schodach pod jedną z kamienic. Może jeśli zaczeka, to ktoś zdoła mu pomóc. W tej chwili pragnął jedynie znaleźć się na zewnątrz kamiennych bloków i odejść. Może na północ. W końcu na południu nic dobrego go nie spotkało, a tam przynajmniej miał zajęcie. Co z tego, że z kajdanami na szyi...
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        - Zazdrość? - powtórzyła wybita z rytmu. Na jej twarzy rysowało się niemałe zaskoczenie i chyba po raz pierwszy nie tłumiła, ani nie przeinaczała swoich obecnie odczuwanych emocji.
        Nie rozumiała dlaczego Zil'vah miałby być o nią zazdrosny, przecież nie byli razem. Poza tym nawet jeśli by byli to i tak nie miał powodów jej odczuwać, w końcu lisołaczka starała się jedynie najeść i wyspać na koszt jakże uprzejmych najemników. Nie miała najmniejszego powodu by gdziekolwiek z nimi iść, takim typom, jaki i jej samej, z natury się nie ufa, bo podstęp i okrucieństwo to ich drugie imię. Gdyby jednak zaistniała taka sytuacja, że gdzieś by za nimi poszła, mogłaby ich wtedy potraktować tym zaklęciem sprzed chwili i przy okazji zarekwirować ich sakwy. Wtedy ona i Zil wyszli by na tym jeszcze lepiej, ale przez jego dziecinne fantazje znaleźli się w tym pokoju i takiej, a nie innej sytuacji. Niedźwiedziołak naprawdę jej się podobał, ale czasami przechodził samego siebie tak, że lisica zastanawiała się, który z mężczyzn - on czy Rubin - był większym dzieckiem. A przecież ona nie lubiła i nie miała ręki do dzieci!

        - Mogłeś sobie darować sarkazm... Wynoś się stąd - mruknęła ze złością, spuszczając z niego wzrok i zaciskając pięści, miała wielką ochotę wbić mu głęboko do gardła swój sztylet. Po tym ostatnim co powiedział to ona poczuła się spoliczkowana.
        Była wściekła na niego za to czym się jej odgryzł i na siebie samą, że zaczęły ją piec oczy od powstrzymywanych łez. Nienawidziła go, problem jednak polegał na tym, że chyba równie mocno go kochała i dopiero zaczynało to do niej docierać. Nie chciała jednak tego okazać, bo się bała. Bała się wyśmiania i odrzucenia, zostawienia jej samej sobie, gdy za bardzo by się do niego przywiązała i zaczęła całkowicie na nim polegać. Obawiała się, że mogła by zostać zabita z jego ręki tak, jak jej matka.

        Skupiając się teraz bardziej na swoich myślach i starając się zrozumieć czemu miałby być zazdrosny, nie zwróciła uwagi na to kiedy wyszedł, a przecież zrobił to z hukiem. Zamachnęła nerwowo rudą kitą i zaciskając zęby, opadła na kolana, nie mogąc już dłużej powstrzymywać natłoku emocji. Wszystko było jego winą i za to również go nienawidziła. Gdyby się nie pojawił nie doszłoby do potyczki między nimi a Verdenem i krasnoludem, bo szybciej dotarliby do skarbu, może Rubin by od nich nie odszedł, a na pewno ona by się w zmiennokształtnym nigdy nie zakochała. Nie była by wtedy w tej sytuacji, żałośnie zapłakana jak jakaś nastolatka z huśtawką nastrojów i nie martwiłaby się o niego jednocześnie z pragnieniem pozbawienia go życia.
        - To twój brat, prawda panienko? - Rozbrzmiał za nią gardłowy, męski głos i zaraz odgłos pałki uderzającej raz po raz w otwartą dłoń karczmarza. - W takim razie nie powinno cię zdziwić, że jesteś zmuszona pokryć wszelkie wyrządzone przez niego szkody w mojej karczmie. - Chciała zaprotestować, ale jej przerwał. - W przeciwnym wypadku mogę zapewnić ci nocleg i wyżywienie na najbliższych kilka tygodni w przytulnej celi. - Zagroził jej i po raz pierwszy była bezsilna. Wiedziała, że gdyby chciała się sprzeciwić to mężczyzna jej nie uderzy, ale nie mogła też tak po prostu uciec. On stał jej na drodze, a pod oknem słyszała spory tłum, nie była w stanie się niepostrzeżenie wymknąć i pozostać nierozpoznaną. Bo ile w mieście mogło być lisołaków płci żeńskiej?

        A może to był znak od losu, że nie powinna się z nikim wiązać? Nigdy nie wierzyła w takie brednie, ale obecnie czuł się w rozsypce, całkowicie nie była sobą. I jak tu wyjść ze wszystkiego z twarzą? Ręka ją świerzbiła, aby dobyć sztyletu i rzucić się na karczmarza, jednakże znów z pomocą przybył jej jakiś obcy, tym razem zakapturzony czarodziej, który wręczył właścicielowi szeleszczący mieszek. Yve nie musiała się uważnie przyglądać sakiewce by wiedzieć, że znajdowało się w niej dużo więcej, niż wyniosły straty za zniszczone drzwi. Nie mogła zmarnować tej okazji, wiec rzuciła się biegiem i staranowała zaskoczonego tym wszystkim oberżystę, chwilę po tym znikając w tłumie przechodniów odwiedzających miasto ze względu na festyn. Nie musiała za specjalnie się wysilać i węszyć w powietrzu, by znaleźć niedźwiedziołaka, bo wystarczyło iść po prostu tam gdzie wybuchała panika i ogólne zamieszanie. Przez to też tylko kwestią czasu było jak lisica do niego dotrze.

        - Niezłego narobiłeś bałaganu. Kto by pomyślał, że to przez kobietę, albo raczej lisicę. - Zachichotał zakapturzony czarodziej, ten sam, który postanowił zapłacić za Yve w karczmie po destrukcyjnym wyjściu Zila, przechadzając się beztrosko uliczką i z wolna pokonując odległość dzielącą go od byłego niewolnika. - Mógłbym ci pomóc, ale w zamian oczekuję tego samego. Przysługa za przysługę, to chyba uczciwa oferta, nieprawdaż? - Biła od niego niemal przyprawiająca o mdłości pewność siebie i własnych umiejętności, można by się pokusić o stwierdzenie, że nieznajomy uważał się za wszechpotężnego pana całego świata. Nie należał do dobrych gości, a jego zły charakter był niemal namacalny, jak płaszcz go okrywający. - Mój i twój czas są niezwykle cenne, zwłaszcza, że ta, od której chciałeś odejść, właśnie zmierza w twoją stronę. Powiem krótko, lisołaczka jest moją własnością odkąd była niemowlęciem i chcę tylko jej. Już dość się za nią naganiałem. Co ty na to? Pomożesz mi ją schwytać, a ja ci pomogę opuścić to miasto i zapomnimy o tym spotkaniu i o obiekcie 8.0.2. - Zaproponował, a w jego głosie pobrzmiewało zniecierpliwienie i frustracja. Bardzo mocno mu zależało na odzyskaniu lisicy, którą jej przybrani rodzice wynieśli z jego wieży, gdy Yve została świeżo stworzonym lisołaczym bobasem.

        W tym samym czasie lisica była jeszcze dwie przecznice od swojego celu, gdy w szaleńczym biegu na kogoś wpadła. Odbiła się zaskoczona od twardej i potężnej postury (choć do niedźwiedziołaka było mu jeszcze daleko) i upadła na ziemię. Na powrót zaczął w niej wzbierać gniew, lecz szybko został zgaszony, jak tylko omiotła spojrzeniem swoją przeszkodę. Nie mogła uwierzyć we własne szczęści, czy też raczej szczęśliwy zbieg okoliczności i z radości odpuściła sobie wszelkie przekleństwa oraz obelgi jakie miała zamiar wyrzucić pod adresem mężczyzny, który zastąpił jej drogę. Albo raczej wilkołaka. U jego boku stała młoda dziewczyna z zadziornym wyrazem twarzy i rozbawieniem, widać było, że Nina nic a nic się nie zmieniła i wciąż miała lekceważący stosunek do swojego ojca, obecnie możne nawet bardziej niż ostatnim razem jak ją widziała.
        - Mało ci było ostatnim razem? - zawarczał na nią z niezadowoleniem mężczyzna z dzikim błyskiem w bursztynowych oczach i zasłonił sobą córkę.
        - Witaj Canis, miło, że na mnie wpadłeś, nie mam jednak czasu na wspominanie starych dobrych czasów, chodź szybko. Nina pomóż mi z ojcem - rzuciła w stronę młodej, kiedy ciągnięcie wilkołaka za ramię i pchanie go w stronę gdzie znajdował się Zil, nie przynosiło żadnego efektu. Dopiero z pomocą młodszej wilczycy udało się Yve pociągnąć za sobą marudnego basiora, który miał uniemożliwić niedźwiedziowi dalszą ucieczkę, a przynajmniej do chwili aż ona się z Zilem porządnie nie rozmówi i nie wyjaśni o co chodziło z tą zazdrością.
Awatar użytkownika
Zilvah
Szukający drogi
Posty: 39
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Niedźwiedziołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Zilvah »

W oddali cichły krzyki kobiet, a rozbrzmiewały nawoływania strażników, którzy ściskając długie, naostrzone tyki (według podręczników - najlepsza broń, by uniknąć bliskiego podchodzenia do niedźwiedzia), uformowali się w czteroosobowe oddziały i rozbiegli po zaułkach w poszukiwaniu bestii. Każda grupa miała sprawdzić wylot oraz bieg ulicy, a następnie zameldować się u kapitana, w tym wypadku mężczyzny w średnim wieku, schowanym za prowizoryczną barykadą z wozu i z kuszą w rękach. Jego twarz była blada, a kolana grzechotały jak kości, choć na zewnątrz skwar nawet szczury przyprawiał o poparzenia łapek. Mimo to trwał on dzielnie na posterunku, pokrzykując na młodszych oficerów oraz na cywili, którzy próbowali z bliska obejrzeć poszukiwania. Jedno, czego nie można było powiedzieć o valladońskich strażnikach to, to, że są leniwi i niekompetentni. Gdy coś lub ktoś nękało mieszkańców, ci dzielni mundurowi stawali w ich obronie, bez znaczenia czy to był zwykły rzezimieszek, czy wielki i żarłoczny niedźwiedź. Taki był fatalny urok tej pracy. Tego dnia jednak strażnicy nie spodziewali się, że będą szukać niedźwiedzia, niektórzy nawet nie uwierzyli w bajeczkę o czarnej kupie futra wychodzącej z karczmy i dlatego traktowali całą sprawę z przymrużeniem oka. Przynajmniej do czasu kiedy jeden z nich znalazł odciśnięty w piachu kształt, w niczym nie przypominający ludzkiego buta. To coś miało pięć długich palców zakończonych pazurami i samą dłoń większą od głowy rosłego chłopa. Idąc po tych śladach, pechowy strażnik i jego grupa dotarli w końcu do małego placu wciśniętego pomiędzy stare kamienice, na którym rozmawiało dwóch mężczyzn - poczciwy z wyglądu czarodziej z siwą brodą i na wpół rozebrany mięśniak, uzbrojony w miecz. Wymieniwszy z tym pierwszym kilka uprzejmości, oficer dał się przekonać, że bestia musiała odejść gdzieś indziej i zostawił mężczyzn samych.

- Znaczy się, kim dla niej jesteś? Ojcem? - Zainteresował się niedźwiedziołak, który jak dotąd nie miał zbyt wielu okazji ani do szczerych rozmów z lisołaczką, ani do jakichkolwiek kontaktów międzyludzkich z innymi dwunogami. Widząc jednak rozbawienie na twarzy maga i słysząc jakie prawa rościł sobie do Yve, zmiennokształtny uznał, że może być jednym z jej byłych kochanków, czym zamierzał się obecnie pochwalić.
- Moja była do niedawna - powiedział Zil, nie wiedząc, czy takiej odpowiedzi nieznajomy w ogóle oczekuje. - Teraz pewnie należy do jakiegoś najemnika, ale dla mnie to chyba już bez różnicy.
Było w tym sporo nieprawdy, ale po tym co usłyszał od kobiety w karczmie, jak podsumowała ich ostatni tydzień spędzony w lesie, Zil'vah poczuł się mocno dotknięty. Na tyle, że jego prosty umysł nie przyswajał jeszcze pewnych informacji.

- Mam ci pomóc ją schwytać? Po co? Zrobiła ci coś złego? I czym jest objekt... osie... z... dwa? - Na tym, na co większość ludzi kontynentu wołała cyfry, Zil o mały włos nie połamał sobie języka, choć w zaciszu własnych myśli sam potrafił dojść do magicznego dziesięć. Potem jednak kończyły mu się palce u rąk i musiał jakoś kombinować. Teraz z kolei nie pojmował po co nieznajomemu była Yve. Jeśli chciał się z nią widzieć, wystarczyłoby gdyby tu zaczekał, skoro ona sama właśnie zmierzała w tę stronę. On nie miał obecnie ochoty jej oglądać, nie po tym co powiedziała o ich relacji.

Niestety Zil'vah nie zdążył ani przyjąć propozycji czarodzieja, ani jej odmówić. Stał jedynie na kamiennych schodach, z mieczem przy udzie, kiedy dostrzegł wbiegającego na plac wilkołaka. Skóra zmiennokształtnego, jakby ktoś potraktował go płynnym ogniem, w mig obrosła czarnym futrem, a jego ciało powiększyło się znacząco, przybierając wygląd szukanego od godziny niedźwiedzia. Z paszczy wydobył się dziki ryk, a pazury zatańczyły na stopniu, wzniecając chmary złotych iskier. Przed oczy byłego gladiatora powróciła lodowa arena, gruby bat oprawców i setki zębów oraz pazurów, dzielących jego skatowane ciało na mniejsze kawałki.
Awatar użytkownika
Yve
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 92
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Lisołak
Profesje: Kurtyzana , Skrytobójca , Włóczęga
Kontakt:

Post autor: Yve »

        - Nina, Yve puszczajcie mnie! Cholera, co ci znowu strzeliło do głowy?! - ujadał co chwila poirytowany i zdezorientowany wilkołak. Co prawda nie od wczoraj znał lisicę i z różnymi jej wymysłami przyszło mu się nie raz zmierzyć, jednakże jeszcze nigdy nie widział jej aż tak poruszonej i zdeterminowanej. Ich kontakt jednak się urwał kilka lat temu i to nie przez odejście Yve dalej w swoją stronę, tylko przez brak odpowiedzialności i głupotę ze strony rudowłosej, gdy zostawił pod jej opieką na kilka godzin swoją małą jeszcze wtedy córeczkę. Od tamtego momentu całkowicie wyparł ze swoich wspomnień dawną przyjaciółkę i kochankę i nie miał najmniejszego zamiaru jej już nigdy na oczy widzieć. Można nawet pokusić się o teorię, że jej nienawidził całym sercem. Teraz niestety jak na złość, kiedy chciał się przejść z córką na miejski festyn, musiał wpaść akurat na tą, której nie chciał już znać.
        - Właśnie ciociu, o co... - spróbowała się czegoś dowiedzieć młodsza o siedem lat od Yve, wilczyca z delikatnie potężniejszym od rudowłosej ciałem. Niestety jej pytanie zostało w połowie przerwane przez ojca.
        - Nie waż się więcej tak jej nazywać i nie odzywaj się w ogóle do tej ladacznicy, a teraz mnie puszczaj! - warknął do córki, skupiając na niej swoją rozgniewaną uwagę. I to był jego błąd. Canis nie zdążył zareagować gdy dużo szybsza i zwinniejsza kobieta go puściła i stanęła mu na przeciw, lekko tylko unosząc kolano na odpowiednią wysokość. Zmiennokształtny zawył piskliwie na całe gardło kiedy jego klejnoty rodowe nadziały się z całej siły na kolano Yve, bo nie zdarzył wyhamować. W końcu cały czas biegli, a dodatkowo był ciągnięty. Popiskując żałośnie jak szczeniak, kulił się na ziemi znokautowany trzymając się za krocze.
        - Ja ci dam ladacznicę! Mogę być co najwyżej kurtyzaną, ale nie ladacznicą! - Również lisica postanowiła w tej chwili oddać się we władanie złości i jasno mężczyźnie wyperswadować, że nie życzy sobie obrażania własnej osoby przez to jaki zawód jeszcze do niedawna wykonywała. Nikomu nigdy nie zdradziła, że była to jej przykrywka dla prawdziwej profesji trucicielki i skrytobójczyni. Wściekła kobieta uniosła swoją nogę w bucie, aby niskim i grubym obcasem pod piętą jeszcze bardziej skrzywdzić Canisa Juniora. Niestety, albo na szczęście, zależy, po której stronie się opowiedzieć, w obronie ojca stanęła Nina przypominając rozwścieczonej lisołaczce o jej celu, choć dla nich wciąż nieznanym. Yve kiwnęła głową i wraz z wilczycą pobiegły śladem niedźwiedzia.
        - Jak cię dopadnę, to zabiję! Zapamiętaj to Yve! - krzyknął za odbiegającymi od niego, między popiskiwaniem i skamleniem. Nie prędko będzie w stanie się pozbierać po czymś takim. Ktoś też zaraz się nad nim pochylił, aby pomóc mu chociaż wstać i dość do najbliższej ławki.

        - Chodzi o jednego mojego znajomego - wyrzuciła z siebie lisica w trakcie biegu do młodszej od siebie towarzyszki. - I twój ojciec ma rację, nie nazywaj mnie ciocią bo czuję się staro. Po prostu Yve.
        - O twojego znajomego? Mogłabym przysiąc, że jesteś mistrzynią w pozbywaniu się natrętnych "znajomych" - zdziwiła się Nina uważając by na nikogo nie wpaść i nie dać się zatrzymać strażnikom, którzy mogliby pomyśleć, że dziewczyny chcą się przyglądać całej akcji z najlepszej pozycji, nie przejmując się niebezpieczeństwem.
        - To jest akurat sytuacja odwrotna do standardowej. Muszę go znaleźć i zatrzymać w jednym miejscu, aby sobie wytłumaczyć to i owo - wyjaśniła, skręcając w kolejną uliczkę. Czuła, że już są niedaleko.
        - Chcesz znaleźć chłopaka? Z tego co pamiętam z tym też nie miałaś żadnych problemów. - Im więcej się dowiadywała, tym większy mętlik w głowie miała młoda zmiennokształtna. Yve jedynie westchnęła i rzuciła niechlujnie "zrozumiesz jak dorośniesz", jakby własnie miała się zmienić w nadopiekuńczego ojca wilczycy, który właśnie ruszył w ślad za nimi.

        W tym samym czasie, na niewielkim placu toczyła się inna rozmowa, której tematem głównym było właśnie "uwolnienie" niedźwiedziołaka od rudowłosej.
        - Ojcem? Tak, można powiedzieć, że coś w tym rodzaju, mój inteligentny inaczej przyjacielu. - Czarodziej pogładził w zamyśleniu swoją długą brodę. Gdyby mu się udało, mógłby nie tylko odzyskać swoją dawno zaginioną własność, ale i zdobyć nowy obiekt do badań i eksperymentów - niedźwiedziołaka. Pomysł ten o tyle mu się spodobał, że już zastanawiał się jaka bezmyślna, silna i jednocześnie szybka oraz zwinna kreatura powstałaby z połączenia komórek niedźwiedzia i lisa. Może nawet przestawiłby swoją "hodowlę" na całkowicie inne tory i zbiłby majątek sprzedając takie hybrydy, albo nawet stworzyłby doskonałą armię, z którą bez problemu stałby się panem tej oraz innych Łusek. A kto wie, może w niedalekiej przyszłości uda mu się jeszcze pozyskać smoka do eksperymentów. To były cudowne marzenia.
        - Jestem stary, nie grzeszę urodą ani majątkiem, wątpię by chciała ze mną pójść z własnej woli, a moim zaklęciom mogłaby się bez trudu oprzeć. Tobie zaufa, więc mógłbyś ją zaprowadzić do mojego domu, gdzie wasze drogi już by się na dobre rozeszły - zapewnił z niemałym przekonaniem, choć jego słowa podszyte były kłamstwem. Przecież zaczęło mu również zależeć na posiadaniu w swojej "kolekcji" również niedźwiedziołaka, a siedzący przed nim mięśniak był obecnie jedynym jakiego spotkał w najbliższej okolicy. - To jak będzie? - zapytał, lecz decyzji nie zdążył poznać przed przybyciem wspomnianej lisicy. Oczy starca się jednak lekko zaświeciły jak dwa złote gryfy z dziecinną radością, gdy zobaczył kolejną zmiennokształtną istotę i to inną niż te do tej pory omawiane.

        Yve odetchnęła z ulgą, gdy zobaczyła Zila całego i zdrowego, nie dostrzegając obecnie "towarzyszącego" mu czarodzieja. Z uśmiechem na twarzy, chciała już spokojnym krokiem podejść do gladiatora, jednakże ten postanowił się rozwścieczyć niewiadomo czemu i zaryczeć, aż bębenki w uszach pękały. Nina od razu się przeraziła i zamarła w miejscu, sparaliżowana strachem. Zaraz też przybiegł Canis, w ostatniej chwili rezygnując od rzucenia się na lisicę od tyłu i przegryzienia jej tętnicy szyjnej. Gdy Zil'vah zaryczał wściekle, wilkołak po prostu postanowił rzucić swój gniew na dalsze tory, gdyż priorytetem stała się dla niego ochrona córki, a tą zaraz sobą zasłonił, mimo malującego się i na jego twarzy przerażenia, spowodowanego widokiem ogromnej bestii.
        - Psia krew, Yve, w co ty się znowu wpakowałaś?! - rzucił do dawnej znajomej i razem z Niną za swoimi plecami, zaczął się cofać widząc wbity w siebie, żądny mordu wzrok niedźwiedzia.

        - Będę na ciebie czekał, przyjacielu. Po zachodzie słońca przyjdź do mnie ze swoimi towarzyszami. Niewielka kamieniczka przy starej fontannie we wschodniej części miasta, któreś z twoich przyjaciół powinno wiedzieć gdzie to jest. Przyjdźcie wszyscy, nie pożałujecie, a ty w końcu uwolnisz się od lisołaczki - szepnął do ogromnego zwierzęcia, które jeszcze przed chwilą było mężczyzną, po czym odszedł i zniknął za rogiem.

        - Zil'vah kretynie, coś ty sobie znowu ubzdurał?! - Rudowłosa zawarczała na czarnego miśka, podchodząc do niego powoli tak, żeby cały czas zasłaniać mu stojące za nią wilkołaki. Mówił jej coś kiedyś na temat niechęci do tych wyjących sierściuchów? Nie przypominała sobie.

        Po niedługiej chwili i tak nie miało to większego znaczenia, gdyż poczuła jak przez jej ciało przeszło delikatne mrowienie, a ogon się napuszył jak u wystraszonego kociaka. Lisica zastygła w pół kroku o całą swoją siłą woli starała się odeprzeć czyjeś zaklęcie, w którego władaniu się znalazła, nakazującym jej ciału spocząć i usnąć jak dziecko. Niestety wszelkie jej starania poszły na marne, gdy nagle coś ją uderzyło w tył głowy. Temu nie sposób było się przeciwstawić. Zwłaszcza, że ogłuszona i sparaliżowana zaklęciem, padła na ziemię, a kolejne uderzenie w głowę pozbawiło ją przytomności.

        Stojące nad nieprzytomną lisicą wilkołaki przeszły metamorfozę, albo raczej okalający je czar został zdjęty i się rozproszył, zostawiając jedynie po sobie postacie dwóch młodych mężczyzn w krótkich togach i jednakowych uniformach. Bez dwóch zdań byli adeptami, uczniami tamtego, który przed chwilą zniknął za rogiem. Jeden z nich rzucił niedźwiedziołakowi mieszek z ruenami.
        - Za fatygę i ściągnięcie jej tu - powiedział, podczas gdy drugi wziął ostrożnie z ziemi Yve i otworzył portal na ścianie kamienicy kilka kroków od nich. Ten, który dał Zil'vahowi pieniądze, zerknął jedynie przez ramię, obserwując znikającego w magicznym przejściu towarzysza ze zmiennokształtną i pilnując by niedźwiedź niczego nie próbował. Gdy portal się zamknął, pożegnał się z byłym gladiatorem skinieniem głowy i jakby nigdy nic odszedł ulicą wgłąb miasta również po chwili znikając.

Ciąg Dalszy: Yve
Zablokowany

Wróć do „Valladon”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości