Rzeka MotyliMagiczne miejsce.

Rzeka wije się i przedziera przez najróżniejsze zakątki Andurii, Wypływa z gór i ciągnie się równiną, przepływając przez Valladon, oplatając lasy i pradawne kryjówki smoków. Odwiedza też miejsce gdzie mieszkają motyle, miejsce którego nikt nigdy nie widział a istnieje ono tylko w mitach... może Tobie uda się je odnaleźć.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Charles
Zbłąkana Dusza
Posty: 3
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje:
Kontakt:

Magiczne miejsce.

Post autor: Charles »

Gdzieś u brzegów Rzeki Motyli ktoś o naprawdę wyszukanym guście oraz spokojnej i naprawdę intrygującej duszy "zaprojektował" niesamowite miejsce na odpoczynek. Oczywiście to wszystko było tylko i wyłącznie opinią młodego czarodzieja, charlesowymi przemyśleniami... Był to mały pagórek brutalnie oddzielony od reszty terenu, tak jakby ktoś parał się magią przy formowaniu, ale w takim razie miejsce musiało być bardzo stare - brak tu jakichkolwiek śladów użycia zaklęć, jakby ktoś wziął kawałek noża i wykroił dwa solidne, równe kawałki ziemi, zbocze już dawno porosło bujną trawą... Na środku pagórka stała duża drewniana ławka oraz solidny dębowy stół, Charles próbował już przesuwać przedmioty, nawet magią, ale w jakiś tajemniczy sposób musiały być przymocowane do gleby - być może tkwiły wbite tak głęboko... Powierzchnia niewiele tylko przekraczała dwóch sążni kwadratowych, więc o potańcówkach można było zapomnieć - ale nie w tym celu chyba przychodzili tutaj ludzie (i inne rasy?). Tuż obok przepaści po prawej stronie (zewnętrznej) płynęła słynna Rzeka Motyli i stromo schodziła w dół niemal tworząc mały wodospad. Po dotarciu na "szczyt" można było odnieść wrażenie, że zostało się przeniesionym gdzieś indziej - wszystkie dźwięki z okolicy milkły, jakby dochodziły zza bardzo, bardzo grubej ściany. Słychać jedynie spokojny plusk rzeki, jakby jej ta ściana nie dotyczyła... Można było się tam dostać na dwa sposoby - od dołu, wchodząc na pagórek stromą i krętą ścieżką, która została wydeptana już dawno temu, jak widać miejsce cieszyło się jakąś tam popularnością. Wspinaczka nie była jakaś zdradliwa, co najwyżej czasami mogła obsunąć się stopa i skutkować zjazdem na pupie na sam dół... Można też było dostać się na niego kompletnie z drugiej strony idąc po łagodnym zboczu w dół, co wymagało jednak nadłożenia drogi. Jednak było jeszcze jedno ale... Należało przy tym pokonać niewielki zagajnik porastający zbocze, rozciągający się od jednej przepaści do drugiej więc o obejściu go nie ma mowy. Drzewa w nim były całkowicie pozbawione liści, ale miały tak wiele gałęzi, które na domiar złego były groteskowo poskręcane, że do środka nie wpadał nawet najmniejszy promień światła i panował tam niemal całkowity mrok. W zagajniku zalegała martwa cisza, ze środka nie wydobywał się nawet najmniejszy szelest, Charles nigdy nie zdecydował się zapuścić wgłąb, wyczuwał, że coś było z tym miejscem nie tak. Sam zagajnik wydzielał dziwną, mroczną i niepokojącą aurę. No i nie dostrzegał żadnych śladów, żadnych wydeptanych ścieżek - z jakiegoś powodu wszyscy, którzy chcieli się tu dostać wybierali pierwszy wariant... Mimo tak bliskiego sąsiedztwa "złych" drzew, Vangaard'owi nigdy nie przytrafiło się tutaj nic złego.

---

Księżyc już od dawna znajdował się na niebie, ale mimo wszystko Charles nie chciał robić żadnego postoju. Dawno nie odwiedzał tego miejsca, a był świadom, że jeden dzień spędzony "tam" był wart kilku dni przespanych na trakcie czy w gospodach... Ale w końcu zaczął zbliżać się do celu - najpierw do jego uszu doszedł szum płynącej rzeki, którą po chwili odnalazł. Teraz już wystarczyło iść w kierunku odwrotnym do jej biegu... Czarodziej z radości zaczął cicho pod nosem nucić jakąś niezidentyfikowaną melodię. Pół godziny później mógł już ujrzeć pagórek - zostało mu jeszcze trochę drogi, ale...

Zerkał to na rzekę, to na pagórek, to na ścieżkę, a na jego twarzy gościł szeroki uśmiech. Był zmęczony i myśl o zasłużonym odpoczynku napawała go naprawdę dziką radością. Ściągnął z głowy kaptur i wspomagając się ostrzem rozpoczął wędrówkę do góry. Pokonując kolejne sążnie słyszał jak wszystkie pobliskie odgłosy zaczynają milknąć. "A więc zaczyna się to niesamowite zjawisko. Być może to naprawdę jakieś zaklęcia?" W końcu Charles dotarł na szczyt pagórka. Na przestrzeni tylu lat nic się tutaj nie zmieniło... Widocznie wszyscy goście dbali o to miejsce, nie było tu żadnych "obdartusów". Wędrowiec wygodnie rozsiadł się na ławce, a swoje tobołki ułożył na stole i zaczął przygotowywać sobie ucztę. Przed rozpoczęciem posiłku zdjął płaszcz i szatę - miał dziwną tendencję do brudzenia się przy jedzeniu gdy był sam. Być może wtedy czuł się wolny od wszelakiej etykiety i mógł jeść w sposób jaki tylko chciał... Pochłonął niemal wszystko w niesamowitym tempie, jak zwykle nie mogąc się powstrzymać. Żołądek już pełny, a oczy nadal chciały... Charles posprzątał po kolacji i wyciągnął sakiewkę z ziołami. Właśnie przez to również kochał tutaj przychodzić - używki zdawały się posiadać większą moc w tym miejscu, mocniej oddziaływać na użytkownika, niektóre z nich wywoływał dotąd nieznane mu efekty, wyostrzały zmysły lub słodko i sennie przytępiały je, poszerzały spojrzenie o nową gamę barw i odcieni, a czasem i kształtów... Swoją drogą, zawsze się zastanawiał czy każda rasa doznaje tego samego po zażyciu, czy może inna budowa i takie tam miały wpływ na doznania. Na temat używek mógł się rozwodzić długo więc szybko wyrwał się z tego letargu i delikatnym ruchem rozsupłał sznurek sakwy i dłonią przebrał skarby pochowane w środku, wyciągnął fajkę i na krótką chwilę odłożył wszystko na stół. Delikatnie przymknął oczy... "Odpocznę po posiłku krótką chwilę i puszczę jakiegoś dymka przed snem... O ile pozwoli mi to zasnąć..."

Obudził się wraz z pierwszymi promieniami słońca. Usnął w moment, nawet nie wiedział kiedy. Spał tu już wiele razy więc obecność złowieszczego zagajnika za plecami nie robiła na nim żadnego wrażenia...
- Cholera... - Podczas snu wiatr potargał sakiewką, część zapasów przepadła na stałe, część walała się po stole, no i oczywiście zostało coś w środku. Charles zebrał ze stołu małe listki przypominające pióra. "Jak zwykle idealnie ususzone..." Zaczął powoli mielić je w palcach i nabijać starą, drewnianą fajkę...
Awatar użytkownika
Rakka
Błądzący na granicy światów
Posty: 16
Rejestracja: 7 lat temu
Rasa: Czarodziej
Profesje: Uzdrowiciel , Zielarz , Mędrzec
Kontakt:

Post autor: Rakka »

Dzień i noc wędrując od źródeł Rzeki Motyli wzdłuż jej nurtu, Rakka pokonała juz całkiem pokaźny szmat drogi i czuła, że już niedługo będzie w stanie dojrzeć na horyzoncie mury Valladonu. Jeszcze dzień czy dwa, może tydzień, jeśli jednak nie umrze po drodze z głodu.

Gdy po raz kolejny zaburczało jej w brzuchu, rozejrzała się zrozpaczona, jednak znikąd nie nadjeżdżał książę na białym koniu gotowy zaprosić wiekową wiedźmę o wyglądzie być może młodej dziewczyny do zamku na ucztę. "Oto dlaczego zwykle podróżuję wzdłuż szlaków handlowych" - po raz setny stwierdziła z goryczą. - "Tam nie ma ryzyka, że nie napotkam przynajmniej raz dziennie uprzejmego kupca, którego mogłabym objeść...Ech..." Na wspomnienie smakołyków prezentowanych jej zwykle w karawanach bogatych handlarzy aż westchnęła.

Na razie niestety mogła co najwyżej o nich pomarzyć. Przypadkiem udało jej się wybrać do przemierzenia jeden z podejrzanie najbardziej bezludnych szlaków Alaranii. Chociaż w napadzie rozpaczy zdołała już dzień wcześniej nazbierać jadalnej zieleniny i korzonków, ciągle jeszcze nie zdołała zmusić się do ich zjedzenia. Ciągle jeszcze miała nadzieję, że za następnym zakrętem ukaże się siedziba którejś z bardziej cywilizowanych ras lub zabłąkany wędrowiec z solidnymi zapasami na drogę, a może nawet paroma słodkimi przekąskami.

Mimo zawodu po zawodzie na każdym z licznych zakrętów szlaku, nadzieja wykazała się niezwykłą nawet jak na nią samą wolą walki i przetrwała aż do momentu, gdy czarodziejka wkroczyła na w oczywisty sposób przekształcony za pomocą magii kawałek terenu.
Oczy Rakki zabłysły, gdy wyczuła zapach pożywienia bardziej wykwintnego niż świeżo wygrzebana z ziemi bulwa. Czuły nos umożliwił jej skierowanie się jak po sznurku w kierunku źródła wabiącej ją woni, w górę łagodnego stoku.

Już po chwili ujrzała drewniany stół i ławkę, dookoła których leżała, z tego co potrafiła ocenić czarodziejka, wybebeszona zawartość sakwy podróżnej. Widok zapiaszczonego jedzenia leżącego na ziemi sprawił Rakce niemal fizyczny ból. Na szczęście leżącym na stole zapasom udało się uniknąć losu swych upadłych towarzyszy i nadal wydawały się jadalne. Niewielka część jej umysłu zauważyła oczywiście nabijającego fajkę mężczyznę, a nawet zidentyfikowała go po aurze jako znacznie młodszego od niej czarodzieja, jednak ta informacja nie zdołała dotrzeć dalej niż na obrzeża świadomości kobiety. Z całych sił starając się nie ślinić się w zbyt oczywisty sposób, powoli zbliżała się z głodnym spojrzeniem wbitym w leżącą na stole całkowicie bezbronną zdobycz. "W końcu... Po tygodniu głodówki...".

Ciąg dalszy: Rakka
Awatar użytkownika
Pani Losu
Splatający Przeznaczenie
Posty: 637
Rejestracja: 14 lat temu
Rasa:
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Pani Losu »

Z oczami niczym ogromne, oszlifowane diamenty, Rakka wpatrywała się w jedzenie na stole i tajemniczego czarodzieja. W brzuchu burczało jej jak w nie małych rozmiarach ulu, ale niepewność wobec obcego solidnie powstrzymywała ją przed wparowaniem na polanę, pochwyceniem jedzenia i szybką ucieczką. Mężczyzna co prawda również był czarodziejem, na co wskazywały cynowe zabarwienia jego aury, identyczne co u schowanej w krzakach uzdrowicielki, ale to jeszcze nie był powód, by mu zaufać. Ludzie, a zwłaszcza czarodzieje, byli różni. Jedni kochali samotność, inni, jak Rakka woleli utrzymywać kontakt z innymi i być częścią ich małego świata. Niestety to za mało na swobodne wyjście z kryjówki.

Nieoczekiwanie do uszu kobiety dotarły dziwne dźwięki, których zidentyfikowanie kryło się pomiędzy skrzypieniem koła, a niechętnym prychaniem starego osła, który ciągnie wóz cięższy od niego samego. Walcząc z głodem, Rakka zapamiętała polanę i udała się w kierunku traktu, by osobiście sprawdzić źródło hałasu. Okazała się nim mała karawana złożona z trzech krytych wozów i tuzina jeźdźców w szarych kaftanach lub pikowanych kurtkach. Niektórzy nosili ślady brudu: kurz z zaschniętą krwią nie wyglądał ciekawie, zwłaszcza w tak upalny dzień, jaki ich spotkał. Wyczuwając okazję do niesienia pomocy, uzdrowicielka ostrożnie poinformowała przejezdnych o swojej obecności, a następnie wyszła im naprzeciw.

Po niedługiej rozmowie z ich przewodnikiem - mężczyzną dość wiekowym, a przy tym pogodnym duchem - Rakka dowiedziała się, że to kupcy, którzy padli ofiarą rabunku i z niewielką stratą przeżyli starcie, odnosząc powierzchowne rany. Wtedy to instynkt pradawnej wziął w niej górę, a usta same zaproponowały pomoc medyczną. Znajdując sobie miejsce na jednym z wozów, Rakka zdążyła zapomnieć o czarodzieju, którego spotkała, wykorzystując swoje umiejętności w poskładaniu dwóch rycerzy, którzy w zamian odwdzięczyli się posiłkiem i propozycją odwiezienia jej pod bramy najbliższego miasta.
Zablokowany

Wróć do „Rzeka Motyli”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 2 gości