Równiny Andurii[Pobliska zatoka/W drodze do Wybrzeża Cienia] Dziwne sprawy

Wielka równina ciągnąca się przez setki kilometrów. Z wyrastającym na środku miastem Valladon. Wielkim osiedlem ludzi. Pełna tajemnic, zamieszkana przez dzikie zwierzęta i niebezpieczne potwory, usiana niezwykłymi ziołami i lasami.
Zablokowany
Awatar użytkownika
Quidditch
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Złodziej , Artysta , Bard
Kontakt:

[Pobliska zatoka/W drodze do Wybrzeża Cienia] Dziwne sprawy

Post autor: Quidditch »

        Noc minęła całkiem spokojnie. Rufi był na straży - było to bardzo przydatne, bowiem ten pies miał o wiele lepszy węch niż smokołaczka czy nawet chłopak. Tak więc ona mogła spokojnie wypocząć po wielu dniach podróży. Jakby na to nie patrzeć warunki były dość sprzyjające. A okolica w blasku wschodzącego słońca wyglądała naprawdę wspaniale. Kolory tamtejszego środowiska zlewały się w przepiękną jaskrawą zieleń. Pomniejsze zwierzęta takie jak motyle, skowronki lub dzikie sarny były bardzo łagodne. Zupełnie jakby były w symbiozie z otaczającą je naturą. Ludzie nigdy nie doceniali tego co mieli blisko siebie, a w szczególności tego miejsca.
        Quidditch nie był typem rannego ptaszka, a zwłaszcza gdy chodzi o budzenie się z przyjemnych snów, a takie właśnie miał tej nocy.
        Sen ten był o jego przeszłości, lecz jakby trochę innej. Był on w nim kimś innym, kimś o bardzo potężnych mocach. Chłopak kontrolował w nim otoczenie bez trudu, magią tworząc przedmioty i naginając rzeczywistość do swojej woli. Jednak jego rodzice byli w nim tacy jak ich zapamiętał. Ojciec pracował na farmie karmiąc zwierzęta i doglądając zbóż. Jego mama jak zwykle gotowała i sprzątała w domu, nucąc przy tym przyjemną dla ucha przyśpiewkę. Zupełnie jakby nie zwracali uwagi na dziwne zachowanie swojego syna, co było dla niego kłopotliwe, więc postanowił odwiedzić swojego starego kolegę ze szkoły i wtedy nagle…
        Budząc się ze snu Quid usłyszał hałas dobiegający zza drzew. Rufi jednak nie ujadał tak jak zawsze gdy wyczuwał niebezpieczeństwo, tylko tak jakby znalazł coś interesującego. Chłopak wstał i widząc że jego towarzyszka opuściła swój mały namiot, szybko skojarzył fakty i wyszedł jej na spotkanie.
        O dziwo Lieselotta nie przyszła sama - ciągnęła za sobą mężczyznę, którego Quid rozpoznał dość szybko mimo, że był cały poobijany.
        - Hoke? To ty? Co na dziewięć piekieł robisz tak daleko od domu? – Quid był w szoku, widząc starego znajomego. – Przecież miałeś być w drodze do Arturonu!
        - Tak, miałem… i to kilka tygodni temu… ale… no wiesz, interesy rodzinne… Aua! To boli! – krzyknął mężczyzna zaraz po tym jak został uderzony przez towarzyszkę Quida.
        Liza szybko wytłumaczyła chłopakowi, że jego "przyjaciel’’ podążał za nimi i tylko dzięki temu, że smokołaczka wczesnym porankiem postanowiła zwiedzić okolicę, wytropiła go i powstrzymała przed zastawieniem pułapki. Miał on przy sobie dużo niebezpiecznego sprzętu takiego jak sidła, mechanizmy samostrzelne oraz wybuchowe.
        - Masz szczęście, że Liza cię nie rozszarpała na kawałki! – zwrócił mu uwagę Quidditch. - Powiedz co tutaj robisz!
        - Ja wcale nie… - Hoke chciał pewnie skłamać, ale spojrzał na smokołaczkę z przerażeniem gdy zobaczył, że ma zamiar uderzyć go po raz kolejny. – Dobrze, dobrze, powiem! Po śmierci Dario nowy szef rozkazał was schwytać, żywych lub martwych. A ja właśnie przygotowywałem się na tą drugą opcje. Nic do was nie mam. Tak jak mówiłem to tylko interesy.
        - To nie wygląda dobrze. – Chłopak się widoczne zaniepokoił. - Musimy przyśpieszyć kroku jeżeli chcemy spać spokojnie i nie potykać się wciąż o jakiś bandytów. Nie wątpię, że byś sobie z nimi dała radę, ale to by nas opóźniało i w końcowym efekcie mielibyśmy na ogonie wielu łowców głów. Nie wiem tylko co zrobić z Hoke. To mój były wspólnik i kolega po fachu. Co prawda nie jest typem przyjemniaczka, ale zawsze się wspieraliśmy, a przynajmniej tak to wyglądało w teorii…
        - Mogę was zaprowadzić do Wybrzeże Cienia, skrótem – odezwał się mężczyzna. - Jeżeli mi nie ufacie złożę magiczną przysięgę, jeżeli ją złamię umrę natychmiastowo lub w męczarniach to zależy od waszego gustu. Pasuje?
        - Co o tym sądzisz, Liza? W sumie moja mapa nie określa dokładnie jak trafić do tej krainy, są na nim jedynie wskazówki dotyczące położenia skarbu w fragmentach… a jeżeli chcemy tam dotrzeć jak najszybciej bez ciągłego błądzenia, to wierz mi, że można wierzyć Hoke, iż zaprowadzi nas tam bez zbędnego marudzenia, choć pewnie będzie kombinował jak na tym zarobić. – Quid przybrał pozę, w której wyglądał jakby intensywnie myślał. Jednak wiedział, że przysięga, którą chce złożyć jego kolega, jest bardzo trwała co dawało nie tylko zabezpieczenie przed zdradą, ale również pewność, że mężczyzna będzie ich słuchać cokolwiek mu każą.
Awatar użytkownika
Lieselotta
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lieselotta »

- Hmm... - Zerknęła na mężczyznę ze sporą dozą nieufności, lecz zaraz uśmiechnęła się i jak gdyby nigdy nic, odparła: - W porządku. Nie znam go tak dobrze jak ty, ale skoro uważasz, że tak będzie najlepiej, to chyba nie ma powodu do dyskusji. Chciałabym jedynie napomknąć naszemu koledze o tym, jak jego znajomi mnie pokiereszowali. - Chwyciła bandytę za kark i nisko przycisnęła do ziemi. - Nie jest mi z tym do śmiechu. Jeśli więc spróbujesz jakiś sztuczek, pofatyguję się i przetrzepię ci skórę. Nie lubię intrygantów, zapamiętaj to sobie.
Nie puściła go od razu po tym, jak go ostrzegła. Wpierw musiała usłyszeć przytaknięcie na znak, że ją słuchał. Po chwili zwróciła się do przyjaciela.
- Zajmij się nim, Quid. Pójdę zdobyć nam jakieś pożywienie.
I tak też uczyniła. Wybrała się wgłąb lasu, gdzie trafiła na gromadkę szarych zajęcy. Przystanęła paręnaście staj dalej, żeby przypadkiem nie spłoszyć zwierzyny, po czym przykucnęła. Podniosła leżący obok, sporej wielkości kamień i cisnęła nim z wielką siłą w zwierzaka. Ofiara padła na miejscu, natomiast jej stado rozpierzchło się czym prędzej, w obliczu zagrożenia. Lieselotta podeszła i złapała zająca za uszy.
- Nie wyglądasz najlepiej - mruknęła, przyglądając się jego głębokiemu rozcięciu na karku. "Chyba włożyłam w to zbyt wiele siły".
Zwykle w ten sposób nie polowała. Wykorzystywała swoją szybkość i rozmiar w smoczej postaci, aby bez większego wysiłku dopaść ofiarę i spalić bądź rozszarpać. Tym razem jednak nie była sama; musiała się podzielić mięsem, a nie przypuszczała, żeby jakikolwiek człowiek zechciał zjeść zwęglonego zająca. Chociaż ona sama nie widziała w tym nic złego. Nie licząc niebywale odpornego żołądka, miała szczątkowy smak, toteż nie zawracała sobie głowy przyprawami, gotowaniem czy nawet terminem przydatności do spożycia... Chociaż padliny zazwyczaj nie tyka.
Ludzie są wybredni.

Po pewnym czasie wróciła, niosąc ze sobą trzy dorodne zdobycze. Jej towarzysze musieli być w niemałym szoku, widząc przewieszonego przez jej ramię... dzika. Oprócz tego trzymała dwa zające, którymi już po chwili huśtała przed ślepiami Rufiego,
- Wygrałam, psiaku. Twoja wczorajsza zdobycz była niezła, ale do mnie ci jeszcze daleko. - Na szczekanie odpowiedziała głośnym śmiechem. Potarmosiła zwierzaka po pysku, a następnie zwróciła się do Quida.
- Słyszałam, że elfy potrafią rozmawiać ze zwierzętami. - Spojrzała na Rufiego - Ciekawe, co takiego powiedział...

Nie minęło piętnaście minut, a mięso zaczęło się piec nad ogniskiem wznieconym przez smokołaczkę ogniskiem. Owe mięso pochodziło jednak od zajęcy; dzik bowiem już w tamtym momencie był w miarę szybko pochłaniany przez Lizę, która od czasu do czasu rzucała psu ochłapy i kości.
Za jakiś czas chłopaki również zajadali, choć ich porcje były bezsprzecznie mniejsze od porcji zwierzołaczki. Po krótkim czasie skończyli i wszyscy wzięli się za znoszenie obozowiska. Liza, pełna sił, robiła to znacznie sprawniej i szybciej niż poprzedniego dnia.
Po poprawieniu oręża i odgarnięciu włosów, rzekła:
- Prowadź, Hoke.
Awatar użytkownika
Quidditch
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Złodziej , Artysta , Bard
Kontakt:

Post autor: Quidditch »

         Lieselotta na prośbę Quidditcha pozostawiła Hoke przywiązanego do drzewa, na wszelki wypadek gdyby chciał uciec.
        - No dobra. Liza poszła na łowy! Teraz przysięga!
        Quid wyraźnie był zniecierpliwiony z powodu czynów swojego kolegi i jego zuchwalstwa, lecz wciąż pamiętał, że jest on kimś z kim spędził większość swojego "wolnego" czasu i przez to zastanawiał się czy uczciwie postępuje wobec niego w obecnej sytuacji.
        - A masz zwój Związania Słowa? – zwrócił mu uwagę Hoke. – Wątpię, że chcesz to zrobić bez niego, bo twoje umiejętności metamagiczne są na dość niskim poziomie.
        - Gdybym miał mieć każdy zwój na każdą okazję chyba bym musiał nosić ze sobą ich całą bibliotekę... Spójrz lepiej na to!
        Quidditch podniósł kamień i rzucił nim w górę by pokazać koledze co potrafi z nim zrobić. Kamień zaczął lekko błyszczeć i zmieniać kierunki lotu, a gdy był już blisko uderzenia w ziemię zatrzymał się tuż przed nią i wydawał z siebie dziwny dźwięk, podobny do gwizdu czajnika.
        - Tego nauczyłem się gdy jeszcze wspólnie szukaliśmy drobniaków w kieszeniach gości z karczmy Pod Zielonym Dębem – tłumaczył mu chłopak. - A wiesz co było w tym najlepsze?
        - Niech zgadnę. Mogłeś wywołać coś co odwróciłoby uwagę gapiów i strażników?
        - Niekoniecznie. Spójrz na kamień jeszcze raz.
        Tym razem kamień zniknął po kilku sekundach, nie zostawiając po sobie śladu.
        - I co? Myślisz, że mnie tym przestraszysz?
        - Nie będę cię oszukiwał, ze względu na to co cię czeka. Gdy byłem jeszcze pod opieką mnichów z świątyni, zauważyłem, że połączenie niektórych zaklęć powoduje ciekawe efekty. Moi nauczyciele tłumaczyli to tym, że to skutki uboczne mieszania niewłaściwych form zaklęć i zawsze może to powodować niepożądane skutki, których nie da się przewidzieć.
        - A ty je… przewidujesz?
        - Nie koniecznie przewiduję, stosuje metodę prób i błędów i jakoś wychodzi...
        - To nie brzmi najlepiej.
        - Nie musisz mi wierzyć. Po prostu rzucę zaklęcie, które spowoduje u ciebie nagłą zmianę w organizmie dzięki czemu będziesz bardziej posłuszny i zapewne mniej irytujący, chociaż nie jestem w tym mistrzem więc…
        - Wiec mogę od tego umrzeć?
        - Nie jestem pewien... Jeszcze nie miałem okazji tego wypróbować, ale sądzę, że w obecnej sytuacji nie mam innego wyjścia i muszę zaryzykować twoim zdrowiem, czy też życiem.
         Quid nie chcąc dyskutować już dłużnej z Hoke rzucił na niego zaklęcie, skupiając całą swoją energie. Nastąpił nagły błysk i trzask. Mężczyzna przywiązany do drzewa zaczął się trzepotać jak ryba pozbawiona wody, mimo że był dobrze przywiązany. Jego gałki oczne zaczęły się chaotycznie przekręcać w różne strony, a z jego ust zaczęła wypływać ślina, zupełnie jakby miał wściekliznę.
- Cholera! Nie tak! - przestraszył się Qiud - Trzeba było uważać na lekcjach ''właściwego użytkowania Energii magicznej i jej zasad''. Trzymaj się Hoke!
        Samo to, że chłopak połączył dwie różne szkoły zaklęć (Chaosu i Energi) bez wcześniejszego przygotowania, spowodowało iż skutki były naprawdę tragiczne. Poważny uszczerbek na zdrowiu przywiązanego mężczyzny był nieunikniony, ale w końcu chłopcu udało się opanować sytuacje, mimo wielkiego trudu.
Nie minęła minuta po tym zdarzeniu, a Hoke zaczął dochodzić do siebie. Nie wiedział jednak co się wokół niego dzieje i zachowywał się jakby stracił pamięć... bo w sumie do pewnego stopnia ją stracił, ale na szczęście nie całą. Quidditch zauważył również, że jego kolega został pozbawiony wolnej woli i jego umysł został zablokowany przed myślami, które między innymi by go kusiły przed zdradą, co było dla chłopaka pocieszające.
Tak więc od teraz Hoke był posłusznym, choć mało przydatnym niewolnikiem Quida oraz Lizy. Do czasu.

        Chłopak przywitał ponownie Lieselotte, z uśmiechem na twarzy. Ucieszył się, że Liza o nim pamięta i naprawdę zdziwił się tym jak to taszczyła sporego dzika, przy którym wyglądała jak chucherko, a jednocześnie pamiętał, że w jej żyłach płynie smocza krew, co powodowało że odkąd poznał prawdę o jej pochodzeniu, zaczął darzyć ją naprawdę sporym szacunkiem.
Quidditch oznajmił, że ‘’przysięga’’ została złożona. Zanim jednak smokołaczka zaczęła wypytywać o szczegóły, chłopak szybko zmienił temat, widząc że nie jest ona zainteresowana tym co się przed chwilą stało.
        - Wydaje mi się, że Rufi cię lubi. A przynajmniej to jak próbujesz z nim rywalizować – zaśmiał się cicho Quid. – Choć nie znam języka zwierząt to widzę po jego ogonie i szczekaniu, że jest podekscytowany. A wiedz, że jego potencjał nie jest wcale gorszy od mojego. Jesteśmy po prostu takim super-nakręconym-duetem-z-wielką-chrapką- na-przygody.
        Gdy Liza pałaszowała dzika Quid spojrzał na nią z przerażeniem, zastanawiając się gdzie ona to wszystko mieści. W przeciwieństwie do Rufiego, który widocznie był zadowolony że smokołaczka rzuca mu kości, które to dokładnie obgryzał. Hoke tak jakby stracił możliwość odczuwania emocji, więc nie reagował na to zdarzenie, do czasu aż smokołaczka kazała mu prowadzić ich do celu i o dziwo pamiętał on drogę do Wybrzeża Cienia, choć musiał się dłużnej zastanowić.

        Podróż w stronę Wybrzeża Cienia nie jest łatwa. W szczególności, jeśli jesteś ścigany przez bandytów i skorumpowanych strażników. Jednak Quid wiedział jak sobie zjednywać nieprzyjaciół, Rufi jak ich tropić, a Liza jak likwidować. Ta drużyna miała naprawdę spory potencjał, jeśli chodzi o rozwiązywanie problemów. A tych zaprawdę było sporo na ich drodze, choć był to dopiero początek ‘’dziwnych spraw’’.

        Idąc przez dzicz, drużyna trojga bohaterów, napotkała kilka pomniejszych wiosek. Wydali oni tam i tu kilka monet na pokój w karczmach, choć posiłki sami sobie przygotowywali. Zakładając wcześniej, że wszyscy których spotkają mogą być najemnikami lub płatnymi mordercami, na usługach… No właśnie, kogo? Dario już dawno nie żył, a jego zbóje wciąż polowali głownie na Lizę. Kim był jego tajemniczy zastępca? Tego nikt nie wiedział, słyszano jedynie pogłoski o tym, że to ktoś o bardzo potężnych wpływach i mający coś wspólnego z białowłosym nieboszczykiem.
Hoke był wielokrotnie pytany o tą sprawę przez swoich towarzyszy, lecz wciąż odpowiadał, że nic nie wie oprócz tego, że jest nowy szef i wysłano lisy gończe za nimi, podpisane przez niejakiego ‘’Wysokiego Urzędnika’’ i z pieczęcią władcy Syonu, dalekiego kraju poza granicami Alaranii.
To wszystko bardzo zaniepokoiło Quida. Nawet jeśli, ktoś mógłby podrobić taki dokument to samo to, że widnieje na nim informacja, gdzie odebrać nagrodę z bardzo dużą ilością Ruenów, powodowało, że wielu nieuczciwych rzezimieszków podążało za nimi, choćby po to, żeby dowiedzieć się czy są oni łatwą zdobyczą.
        I tak nie minęło parę dni ich podróży a już większość mieszkańców mniejszych miast i wiosek próbowali znaleźć poszukiwaną trójkę. W tedy Quidditch wpadł na pewien ciekawy i zabawny pomysł.
- Skoro wszyscy zbóje z okolicy wiedzą jak wyglądamy należy zmienić wygląd a przynajmniej ubranie. Poszukajmy jakiegoś krawca. Heh, ja rezerwuje sobie strój mnicha! Albo nie… Cyrkowca, albo błazna! A ty? Pasowała by do ciebie czerwona suknia z jedwabiu, chociaż nie, nikt nie uwierzy, że jesteś damą z dworu… bez urazy. – Chłopak puścił jej oczko, będąc ciekawym co sądzi o jego pomyśle.
Awatar użytkownika
Lieselotta
Szukający drogi
Posty: 26
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Smokołak
Profesje:
Kontakt:

Post autor: Lieselotta »

Na przemyślenia towarzysza zareagowała głośnym śmiechem.
- Święta racja! Takich mięśni nie wyrobiłaby sobie jakaś tam dama z dworu! - Uniosła dumnie ramię, chcąc przedstawić Quidowi swoją, jak z początku jej się wydawało, nadzwyczajną muskulaturę. W gruncie rzeczy nie było to jednak nic niezwykłego, ot, delikatny zarys mięśni na smukłym ciele. Spostrzegłszy ten fakt, skrzywiła się nieco ze zdumienia. "Wypadło gorzej, niż w moim wyobrażeniu..." - pomyślała trochę zmieszana. Po chwili opuściła rękę i odchrząknęła.
- Za to do ciebie błazen pasuje jak ulał. - Puściła mu oczko i potarmosiła figlarnie po czuprynie. - Tylko skąd wytrzaśniemy pieniądze?
Zamyśliła się. Kraść bynajmniej nie zamierzała, choć pamiętała, że to właśnie tym zajmował się niegdyś jej młodociany towarzysz. Lieselotta szczerze nie lubiła działać po cichu. Niczego nie ujmując Quidditchowi, który nie miał zbytniego wyboru w tej sprawie, uważała ludzi trudzących się wszelakiego typu brudnymi gierkami za tchórzy i godne pożałowania szczury uliczne, za nic mające cudzy trud i wysiłek włożony w pozyskanie dóbr materialnych. No, chyba że kwestia dotyczyła zadufanych w sobie bogatych "osobistości", których majątek przekazywany był z dziada pradziada, a którzy nawet nie kiwnęli palcem w jego sprawie, bądź poszerzali jedynie za sprawą brudnych interesów. Tacy ludzie napawali obrzydzeniem i wręcz prosili się o to, aby im solidnie przyłożyć.
Wliczając kilka srebrnych orłów Hoke'a do ich niewysokiego budżetu wspólnie utrzymanego przez ostatnie dni, Liza i Quid mieli łącznie około czterystu ruenów. Nie była to wystarczające kwota do tak fikuśnego zakupu, na jaki się nastawili, dlatego też w tamtym momencie uzbieranie potrzebnych funduszy smokołaczka uznała za priorytet.
- Hmm... Co ty na to, żebyśmy dali większą część naszych pieniędzy krawcowi w ramach zaliczki, a później, w oczekiwaniu na towar, zajęli się szukaniem pracy? - Miała jeszcze dodać, że należałoby to zrobić w miarę dyskretnie, lecz to prawdopodobnie i tak nie miałoby większego znaczenia. Skoro co druga osoba znała ich z listów gończych, mieliby utrudnione zadanie, dlatego w takim wypadku... trzeba jakoś zaskarbić sobie ich zaufanie.
Albo skołować naprędce prowizoryczne przebranie, które oszukałoby przynajmniej tych mniej wnikliwych.
W międzyczasie zastanawiała się, jaki to strój najbardziej by jej odpowiadał. Skoro próba usubtelnienia jej raczej odpada, to może by tak zrobić coś odwrotnego? Coś, co pchnęło by jej, w gruncie rzeczy niepozorny, wygląd ku bardziej twardemu, krzepkiemu, a co ważniejsze, odpowiadającemu jej charakterowi i zachowaniu stylowi.
- Chwila... - mruknęła do siebie naprędce. "Przecież nikt nie wie, jak wyglądam w swojej formie hybrydy!"
Tuż po chwili przyjęła ową postać na w pół smoka, a na w pół człowieka i posłała Quidditchowi coś na kształt uśmiechu.
- Czyli mnie mamy z głowy - odparła pogodnym tonem. - Zostałeś już tylko ty.
Awatar użytkownika
Quidditch
Błądzący na granicy światów
Posty: 21
Rejestracja: 5 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Złodziej , Artysta , Bard
Kontakt:

Post autor: Quidditch »

        - Też uważam, że błazen do mnie pasuje. Kiedyś nawet zrobiłem kilka dowcipów moim kolegom i nauczycielom ze świątyni. Wyobrażasz sobie jak czuje się ktoś kto zamiast mikstury wzmacniającej wypił środek przeczyszczający? - Quid zaśmiał się szyderczo. - Zróbmy tak jak chcesz, widzę, że znasz się nie tylko na wojaczce, bo potrafisz również ruszyć głową.
        Gdy Quid wraz ze swoją towarzyszką trafił do krawca, zauważył coś co go zaniepokoiło. Otóż sklep ten wydawał się być zupełnie pusty, choć było słychać szuranie krzeseł i dźwięk szytego materiału.
        - Ten zakład jest nawiedzony! - wykrzyczał nagle chłopak.
        - O, klient! - odezwał się głos zza biurka, mimo że nikogo tam nie było widać.
        - Kto to mówi?! - Quid wskazał palcem miejsce z którego dobiegał dźwięk. - Pokaż się!
        - Obawiam się, że to nie możliwe.
        - Co?
        - Pojawienie się jest dla nas niemożliwe...
        - Kim jesteś?
        - Gdzie moje maniery! Vincent von Vagen, do usług!
        - Co wy tu robicie?
        - Ach! Ktoś nowy chce poznać naszą historię!
        - Nie, nie o to nam chodziło, chcemy tylko złożyć zamówienie, ale chyba…
        - Oczywiście! Klient nasz pan! Czy przybyli państwo nabyć jakiś specjalny strój?
        - Tak, właśnie tak!
        W zakładzie zapadła cisza. Wszelkie odgłosy i szmery zanikły, a tajemniczy niewidzialny rozmówca po chwili wyciągnął zestaw najlepszych ubrań jakich nie powstydziłby się nawet najbogatszy szlachcic.
Liza i Quid dość długo przekonywali niewidzialnych sprzedawców, że nie są oni zainteresowani tego rodzajem płótna. Jednak, że ci krawcy nie mieli zbyt wielu nabywców dla swojego towaru, próbowali wcisnąć im najróżniejsze stroje. Dopiero po tym gdy chłopak z zakłopotaniem odrzekł, że wolałby coś bardziej śmiesznego i najlepiej po najniższej cenie, Vincent ze smutkiem odrzekł, iż owszem jest to w ich możliwościach, ale takie specjalne zamówienie musiałoby trwać kilka godzin i byłoby dość drogie. Jednak nie chcąc zrazić swoich jakby się wydawało jedynych klientów, postanowił, że zrobią to za darmo i dadzą coś ekstra, jeśli pomogą oni im w pewnej delikatnej sprawie.

        ‘’No co? Przecież chodzi tylko o jakąś kobietę, którą kokietują dwaj mężczyźni. Wystarczy załatwić to dyplomatyczne i bez nerwów. ’’ - tak sądził Quidditch i takie było pierwotne założenie misji. Gdyby nie to, że kobieta ta była kurtyzaną i miała o wiele większe powodzenie u płci przeciwnej niż wskazywałaby na to jej uroda, oznaczało to, że posiadała ona pewien sekret dzięki któremu uwodziła mężczyzn.
        - Wiem, że mamy już wystarczająco dużo kłopotów, ale uwierz mi, że robimy dobry interes. Spółka krawiecka Bung & Bang zawsze słynęła z hojności dla swoich przyjaciół, a my właśnie możemy nimi zostać i przy okazji zrobić dobry uczynek.
        Chłopak w końcu przekonał Liesellottę, że najkorzystniej będzie zająć się tą sprawą nie tylko pod względem finansowym, ale także wpływy jakie mogliby sobie zaskarbić, mogłyby im pomóc podczas przemierzania większych miast bowiem spółka Bung & Bang miała szerokie kręgi znajomości i właśnie u nich zaopatrują się w ubrania najwięksi bogacze współczesnej mody. Co prawda nie była to jedyna firma krawiecka, ale skoro Quid mógł za darmo zdobyć przebranie w tak szybki i bezpłatny sposób to dlaczego by z tego nie skorzystać?



        Z tego co było wiadomo pobliskim mieszczanom, dwaj niegdyś szlachetni i szanowni rycerze byli honorowymi oraz prawnymi ludźmi walczącym ze złem. Do czasu gdy spotkali Dziką Różę. Ich zachowanie wobec niej na początku było pogardliwe i chciano ją spalić na stosie za to, że zatruwała pobliskie jeziora mętną wodą przez co ginęły ryby i skazywała tym samym rybaków na głód i biedę.
Dopiero gdy dwoje wcześniej wspomnianych rycerzy “odwiedziło” jej dom by ją osądzić za zbrodnie przeciwko prawu, ich zachowanie uległo zmianie po tym gdy opuścili dom tejże kobiety mówiąc przy tym, że znaleźli dowody na jej niewinność. Rycerze długo utrzymywali się w stanie, w którym byli przekonani, że została ona wrobiona, aż w końcu lud przestał winić ją za nieszczęścia, a sir Walk i sir Mon odwiedzali ją odtąd co noc, co nie było dobrze odbierane, bowiem Dzika Róża znana była z tego, że utrzymywała się z nierządu i oddawała swe ciało za kilka ruenów.
        - No dobrze. Mamy kilka możliwych opcji związanych z popularnością kobiety, na którą mówią “Dzika Róża”. Ciekawe dlaczego tak ją nazywają... Eee, nieważne. Po prostu dowiedzmy się jakim cudem posiadała serce sir Walkiego i sir Mona.
        "O cholera!" - Quid nie przywykł do takich widoków więc instynktownie krzyknął jakby zobaczył ducha.
Można się domyślić co spowodowało szok u chłopca. Dwaj mężczyźni i jedna kobieta robili coś co było niepojęte dla niego.
Quid spoglądał przez okno i zauważył, że Dzika Róża właśnie odprawia rytuał w pomieszczeniu pełnym... Świec? Nie, to bardziej lampiony albo jakieś magiczne źródło światła. Chociaż omijając dziwne szczegóły było widać jak na dłoni, że kobieta próbuje skontaktować się z mieszkańcami Piekła. Niestety ściany były za grube by cokolwiek usłyszeć.
Jednak demon, który "wypełzł" z mrocznego portalu od razu spostrzegł gapiącego się chłopca.
        - Głupi ludzie! Nie widzicie, że tamten bachor was podgląda?
Dzika Róża szybko odwróciła wzrok w kierunku okna i wypowiedziała zaklęcie, którego Quid nie zdążył zauważyć.
Szyba pękła a przez otwór w oknie został wciągnięty chłopiec.
        - Nie będę tolerowała smarkaczy, którzy wtrącają się w nie swoje sprawy. Zabijcie go!
        - Czekaj! - demon głośnym i donośnym głosem powstrzymał resztę przed jakimkolwiek ruchem. - Znam tego chłopaka. Poznaje jego aurę. Mój mistrz go stworzył.
        Quidditch był poobijany i nie do końca wiedział co się z nim dzieje. Ale usłyszał jak Dzika Róża mówiła, że to niemożliwe, żeby ktoś tak potężny o kim wspomina demon stworzył coś tak mizernego i słabego.

        Quidditch obudził się w lesie. Przy niewielkim zagajniku. Nad nim stał mężczyzna, u którego widać było rogi jelenia na głowie a odziany był w skórę niedźwiedzia i posiadał laskę, z której emanowało światło inne niż to, którego doświadczył w domu Dzikiej Róży.
        - Nie podnoś się, chłopcze. - Mężczyzna przytrzymywał ręką pierś chłopca. - Cudem jest, że przeżyłeś tak długo w takim stanie.
        Chłopak patrzył tępo na "rogacza" nie wiedząc co odpowiedzieć więc czekał aż on pierwszy zażąda pytania, lecz ten nic nie mówił i po prostu dotknął czoła chłopca.
        - Więc podchodzisz z małej wioski a właściwie farmy. Twoi rodzice zawarli pakt, który zadecydował o twoim życiu a ich śmierci. Byli bowiem pozbawieni płodności o czym dobrze wiesz chociaż zawsze marzyłeś, żeby mieć młodszego brata lub siostrę. Mimo wszystko uważasz, że twoi rodzice żyją, jesteś o tym przekonany. Och widzę, że nie wiesz skąd się tutaj wziąłeś. Za chwile ci wszystko wytłumaczę. Jestem Yaskin, druid i obrońca zwierząt jak i ludzi.
        - Rozumiem, czytasz w moich myślach... Chwilę! Gdzie jest Rufi i Lieselotta?
        - Są bezpieczni na razie.
        - Skąd pan o tym wie?
        - Bo sam walczyłem u ich boku.
        - Serio? A dlaczego walczyliśmy?
        - My? Masz na myśli nas z nimi czy siebie z nami?
        - Co proszę?
        - Demon próbował wchłonąć twoją duszę i wtedy... wpadłeś w szał i w pewnym momencie eksplodowałeś.
        - To dlaczego ja jeszcze żyję?
        - Też się zastanawiam, wtedy po prostu energia cię rozpierała tak mocno, że rozsadziłeś chatę. Twój pies przybiegł do mnie. Nie muszę tłumaczyć ci, że znam mowę zwierząt?
        - No tak, w sumie jesteś druidem... A co z Lieselottą?
        - Nie jestem pewien. Mówiła coś o tym, że dołączy do nas później.
        - Czuje się dziwnie, zupełnie jakbym miał...
        Chłopak po raz kolejny zemdlał. Tym razem śnił o skarbie, wielkim, potężnym skarbie, w którym znajdowało się sporo złota oraz przedmiotów wysokiej jakości. Ciesząc się z fortuny nie zauważył, że jest zupełnie sam a drzwi od skarbca zostały zamknięte. Zapadł zmrok a kosztowności w pomieszczeniu zniknęły. Wtedy to też przerażony chłopak się obudził.
        - Przykro mi młodzieńcze, ale minęły dwie doby, a twojej przyjaciółki nie widać ani śladu.
        - Spałem dwie doby? Naprawdę?
        - Tak, ale nie możemy zostać tutaj dłużej. Jestem pewien, że ta smokołaczka sobie poradzi, to kwestia czasu. Przygarnę cię do czasu gdy będziesz na siłach by podróżować samemu. Mam nadzieję, że lubisz wyzwania, bo będę cię uczył rzeczy, których żaden śmiertelnik nie jest w stanie dokonać.
        I tak oto Quidditch znalazł nowego mentora, a Rufi kolejnego przyjaciela, który go rozumie i to dosłownie!
Zablokowany

Wróć do „Równiny Andurii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 14 gości