Równiny Andurii[Chatka Vetery] Strachy w ciemnościach

Wielka równina ciągnąca się przez setki kilometrów. Z wyrastającym na środku miastem Valladon. Wielkim osiedlem ludzi. Pełna tajemnic, zamieszkana przez dzikie zwierzęta i niebezpieczne potwory, usiana niezwykłymi ziołami i lasami.
Awatar użytkownika
Hashira
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 82
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Hashira »

Potężny wstrząs wyrwał Hashirę ze snu. Nieprzytomnie rozejrzała się dookoła, próbując zlokalizować źródło hałasu. Zmęczenie jeszcze kleiło jej powieki, ale adrenalina już przyspieszała bicie serca. Ujrzała jak niewielka, poskręcana gałąź przebija szybę i owija się wokół belki stropowej. Gawron poderwał się w górę z oburzonym krzykiem, gubiąc po drodze kilka piór. Roślinka - z pozoru krucha - zacisnęła się wokół drewna, a drzazgi posypały się w dół. Obok niej Kerhje rozglądała się zdezorientowana, przestraszona wszechogarniającym je chaosem. Kapłanka chwyciła niewidomą za rękę i pociągnęła ją w bok. Stojący na półce słój grzmotnął o łóżko z brzękiem tłuczonego szkła. Wszystko zatrzęsło się gwałtownie, a kolejny deszcz drzazg posypał im się na głowy.
- Nic ci nie jest? - zapytała, ciągnąc dziewczynę do drzwi. Udało jej się chyba skoncentrować, bo zaczęła sprawiać wrażenie, jakby rozglądała się po pomieszczeniu. Nagle zamarła z twarzą skierowaną w stronę okna, a Hashira natychmiast zrozumiała dlaczego. Już nie tylko liście, ale także gałęzie i ptaki mijały chatkę z coraz większym pędem. Podnosiły się w górę! Tylko... dlaczego?
- Vetero! - zawołała Kapłanka przekrzykując narastający huk. Wskutek gwałtownych wstrząsów wszystko podskakiwało coraz mocniej, a izba bujała się jak łupinka orzecha podczas burzy. Dziewczyna czuła jak uszy zatykają się jej w miarę wznoszenia się w górę.
Zajrzała do pomieszczenia, w którym spała staruszka, ale tam wszystko wyglądało jeszcze gorzej. Butelki i księgi walały się po ziemi, a wszystkie okna szczelnie zapchał bluszcz. Kilka z jego żarłocznych gałęzi wepchnęło się do środka i zwijało coraz bardziej na podłodze i suficie. Nie dojrzała nigdzie śladu Vetery, ale była pewna, że wiedźma nie da się byle roślinie.
Odwróciła się i z trudem utrzymując równowagę, chwyciła Kerhje za ramiona, żeby zwrócić na siebie jej uwagę.
- Zostań tutaj! Sprawdzę co się dzieje za oknem!
Z pełną determinacją ruszyła w przeciwległą stronę izby. Z kilkoma przystankami udało jej się dojść do środka, kiedy nagle, ku jej przerażeniu, ściany zaczęły się przechylać. Głośny trzask protestujących desek zabrzmiał bardzo nieprzyjemnie. Kucnęła, unikając spotkania z zakurzonym wazonem (żegnaj wazonie) i chwyciła się ramy łóżka, które jako najcięższa rzecz w pomieszczeniu nadal stało na swoim miejscu. Przez okno wdarł się potężny podmuch powietrza i przez chwilę dziewczyna miała wrażenie, że nie uda jej się poruszyć już ani o centymetr. Ręce obolałe od ciągłego chwytania powoli zaczęły omdlewać. Perspektywa upadku, nawet na przeciwległą ścianę, wcale nie była wesoła.
Zacisnęła zęby, zdecydowana by ruszyć dalej, kiedy nagle wszystko ustało. Chatka, nadal jeszcze lekko się chwiejąc, zatrzymała się w miejscu, a ogłuszający gwizd wiatru ucichł. Nawet zachłanne gałęzie znieruchomiały, pokrywszy już większą część sufitu. Tylko jeden zielony listek opadł powoli na podłogę, ale natychmiast zorientował się, że było to nie na miejscu i także znieruchomiał.
Hashira rozejrzała się na boki, niepewna czy coś za chwilę nie spadnie jej na głowę. Ostrożnie stawiając kroki podeszła do okna i oparła się o framugę, po czym zamarła w przerażeniu.

Wiatr szarpnął jej włosami, wyrywając z nich kolejny mały listek. Pikując, powoli zaczął spadać. I spadał i spadał i spadał... Przed sobą ujrzała rozległy, zielony krajobraz, który co chwila przesłaniały wędrujące chmury - daleko w dole widniały szczyty drzew. Las ciągnął się we wszystkie strony. Z prawej przecinała go rzeka, a na horyzoncie widać było miasto. Valladon. Jak wysoko musiały być, żeby go zobaczyć?!
Ze zgrozą dziewczyna przeniosła wzrok na ścianę chatki. Pokrywała ją gęsta siatka gałęzi, a najgrubsze z nich przypominały liny okrętowe. Olbrzymi, monstrualny wręcz splot ciągnął się w dół i niknął w chmurach. Zielone listki ze spokojem powiewały na wietrze, jakby istnienie na takiej wysokości było dla nich codziennością. Roślinna konstrukcja chwiała się lekko, a każdy jej ruch bujał chatką. Deski trzeszczały przeciągle, jednak dla budowniczego należała się prawdziwa pochwała - całość trzymała się dzielnie. Na razie.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        "Spokojnie, pewnie wszystko jest wciąż snem" – myślała pustelniczka biorąc głęboki wdech. Przed chwilą usłyszała odgłos pękającego szkła i tylko po gwałtownej reakcji kapłanki zrozumiała, że najpewniej było to coś co leciało w ich stronę. Oczko był w tym czasie zajęty próbami opanowania którejkolwiek z gałęzi, na której można by usiąść. Podziękowała więc tylko cicho, nadal zdezorientowana. Była trochę zła, że uwaga ptaszyska jest rozproszona, a przez to stawało się nieposłuszne. Jednak czy można było mu się dziwić, w obecnej sytuacji? Dziewczyna wciąż patrzyła jego oczyma i z rosnącym zdziwieniem obserwowała żyjące gałęzie, tworzące w środku chatki przedziwną konstrukcję. Dopiero po dłuższej chwili, gdy wszystko zaczęło się uspokajać, zamierający obraz nabrał znanego znaczenia.
        Trójka kobiet nie miała do czynienia z bezmyślnym wtargnięciem nadpobudliwej rośliny. Nie, to co powstawało miało jakieś znaczenie. Tylko jakie? Chatka stała się latającym żaglowcem. Za takielunek miała gałęzie – cieńsze i grubsze, żaglami stało się listowie, zaś cumami konary. W ten sposób drewniany budynek zespolił się z lasem, jego drzewami lecz tym samym nie należał już do ziemi. Nie miał korzeni, które wrastałyby w grunt. Tym razem kosztował tego, o czym czubki drzew zwykle opowiadają, za przewodnictwem pni. O zmiennym, rześkim żywiole, jakim jest powietrze. O niesamowitej przestrzeni, w której jest tak pusto, że można czuć się całkiem wolnym. O stworzeniach, które nie obejmują świadomością sposobu rozumienia świata istot ziemskich. O sile i prędkości w skromnym i dobrodusznym wizerunku. W jakim celu zostały włączone w tę przestrzeń? Nawet jeśli wszystko to było tylko snem, warto było próbować zrozumieć jego sens. A może nawet - tym bardziej warto było. Być może przemawiała właśnie Matka Natura?
        Raptem wszystko stanęło. Dziewczyny, które do tej pory trzymały się kurczowo czegokolwiek stabilnego, nareszcie mogły spokojnie stanąć na nogach i zorientować się w sytuacji. Kerhje, która do tej pory tkwiła przy drzwiach, przytulona do framugi, w końcu puściła ją niepewnie i wypróbowała stabilność własnych nóg oraz podłoża. Choć te czasem zdawało się delikatnie chwiać, pustelniczka nie miała już większych problemów z dojściem do drzwi wejściowych. Podczas gdy Hashira wyglądała z przerażeniem przez okno, Kerhje postanowiła sprawdzić zajście w pełni. Wyminęła przepraszająco staruszkę i stanęła przed wyjściem.
        Oczko w tym czasie zdążył usiąść na jej ramieniu, nareszcie nieco spokojniejszy. Nie zagrzał tam jednak miejsca. Gdy jego właścicielka pociągnęła z niemałym trudem drzwi, te nagle otworzyły się na oścież, a do środka wpadł popiskujący kłąb futra. Zrobiło się zamieszanie. Kerhje zachwiała się, prawie wywracając, a oburzony Oczko poderwał się do góry i odleciał gdzieś. Drzwi trzasnęły, do środka wpadł ogromny podmuch wiatru, niczym niezapowiedziany gość. Wszystko znów wprawiło się w ruch. Listki zafurkotały, niektóre zaczęły wirować w powietrzu. Kobiety zachwiały się, a po chatce krążył zdezorientowany Władek.
- Jak się tu dostałeś?!
        Kerhje wciąż trzymała klamkę patrząc na spanikowanego demona. Ten jednak krążył nie zwracając na nią uwagi, aż w pewnym momencie wyskoczył z sypialni Vetery i biegiem ruszył w stronę okna, przez które niedawno wyglądała Krwawa Kapłanka. Na jego drodze była jednak nie tylko dziewczyna i łóżko, ale także czarne ptaszysko, które zaskrzeczało na ten widok, odwróciło się i również skierowało w stronę otworu, myśląc, że właśnie przypuszczany jest na niego atak. Przodem leciał więc Oczko, a za nim biegł Władek. Hashira odsunęła się w porę, gdy dwójka nagle przeleciała nad resztkami szyby...
- Władek! – krzyknęła Kerhje i nawet nie oglądając się na taras, na który miała wyjść, pobiegła w stronę zwierząt. Nie było to łatwe, gdyż wciąż połączona z umysłem gawrona widziała przed sobą pustkę przestworzy. Jednak, gdy ten spojrzał nieco do dołu, pustelniczka zwolniła zachwycona.
        Spadający Władek nie był tym co zobaczyła, choć spodziewała się tego widoku. Nie. Demon był bezpieczny. Jakim cudem? Dzięki kolejnej... anomalii? Cudzie? Kerhje sama nie wiedziała czemu przypisać widok roztaczający się nieco pod chatką. Z pewnością jednak był niesamowity.
        Władek biegł dalej. Coś gnało go przed siebie, jakby tylko ruch mógł zapewnić bezpieczeństwo. Powoli jednak zaczął zwalniać i nagle zaczął wyglądać naprawdę majestatycznie. Jego ciężkie łapy kroczyły po zielonym moście. Czubki drzew połączyły się, uginając co wyższe gałęzie do jednego poziomu. Całość tworzyła gęstą sieć, podobną nieco do tej z chatki. Widok jednak było o tyle nadzwyczajny, że ów zielony dywan ciągnął się daleko przed siebie, aż nie widać było jego końca, a poza nim wszystko wyglądało zwyczajnie. I gdy dziewczyny stały podziwiając niezwykłe zjawisko – kolejne w tym dniu – nagle w ich głowach pojawił się głos...
        "Źle się dzieje... Czarodzieje stają się zuchwali i zbyt potężni. Same widziałyście tego skutki i nie wolno wam zapomnieć o żadnym ich szczególe. Teraz idźcie i wypełniajcie mą Wolę".

        Nawet gdy Matka objawia swą wolę w snach, są one tak samo prawdziwe i istotne, jak te z wizji na jawie. Kerhje jednak zrozumiała, że nie śniła. Kiedy z pomocą drugiej dziewczyny stanęła na zielonym moście, była pewna, że latająca chatka i droga ucieczki oraz misji, jest dziełem Najłaskawszej. Z jakiegoś powodu uznała jednak, że tylko dwie młode dziewczyny powinny wyruszyć, by zbadać sprawę tajemniczej anomalii z ziemi. Vetera miała zostać, by pilnować dowodu prawdopodobnego występku czarodziei, co było równie ważne.
         Było to piękne wyróżnienie. Ale czy oznaczało w takim razie, że pustelniczka została przeniesiona w to miejsce, gdyż Matka od początku miała pewien plan? Jakkolwiek by nie było, strach dziewczyny zastąpiło ciepłe uczucie ekscytacji i ufności. Co mogło być szczególnie ciekawe, zważając na fakt, że Oczko uleciał tak daleko, że dziewczyna nie miała już żadnej pomocy w postaci jego oczu. Mogła się zdać tylko na resztę własnych zmysłów, oraz te Hashiry...
Awatar użytkownika
Hashira
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 82
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Hashira »

Hashira wpatrywała się w oszałamiający krajobraz, kiedy nagle za plecami usłyszała głośny, spłoszony kwik. Dźwięk wydał jej się znajomy, więc odwróciła się, by sprawdzić skąd dochodzi. Ujrzała lecącego w jej stronę gawrona, który panicznie trzepotał skrzydłami. Za nim pędził nikt inny jak Władzio, porykując ze strachu. W świetle dnia doskonale było widać jego wielkie rogi, białą sierść i wystające z dolnej szczęki kły. Nadal był nieco przerażający, jednak przede wszystkim się bał. Nic dziwnego - w mgnieniu oka znalazł się na bardzo dużej wysokości i nie umiał wytłumaczyć dlaczego. Każdy normalny by się bał.
Stwór odbił się pazurami od podłogi, zostawiając w deskach głębokie szramy i zanurkował przez okno, prosto za uciekającym ptakiem. Dziewczyna rzuciła się w bok, w ostatniej chwili uskakując przed kłębowiskiem sierści i mięśni. Kiedy złapała równowagę, udało jej się uchwycić wzrok Kerhje, której zamglone oczy skierowane były w przestworza. Na twarzy dziewczyny malował się... zachwyt. Kapłanka zdziwiona jej reakcją również podeszła do okna i ponownie spojrzała w dół. Nie spodziewała się już zobaczyć Władka, co najwyżej dziurę w koronie drzew, przez które przeleciał. Biedny Władek! Jednak to, co ujrzała, przeszło jej najśmielsze oczekiwania.
Drzewa pochyliły się w ich stronę, tworząc zielony most, ciągnący się aż po horyzont. Wydawałoby się, że po liściach nie da się poruszać, a jednak stwór kroczył spokojnie, opanowawszy pierwsze przerażenie. Dopiero po chwili Hashira dojrzała pnącza, które splatając gałęzie, stabilizowały roślinny konstrukt. Dziwne zjawisko nie było tak agresywne jak to, co zaatakowało chatkę, nadal jednak było niepokojące. Kolejne czary magów? A jednak dało się wyczuć w nim coś dobrego i nawet bez wchodzenia w świat astralny w powietrzu pulsowało bijące od niego ciepło. "Cóż, mamy już drogę ucieczki. Ciekawe dokąd prowadzi... i dlaczego?", zastanawiała się Hashira.
Nagle niebo pojaśniało, a piękne, złote chmury przesłoniły słońce. W ich kłębach tańczyły odcienie czerwieni, fioletu i bieli. "Szkoda, że Kerhje tego nie widzi. A może widzi?", pomyślała Kapłanka, zerkając na Pustelniczkę. Wzrok dziewczyny nadal pozostawał dla niej tajemnicą. Zachowywała się jednak tak, jakby była ślepa, więc najprawdopodobniej jej dar teraz nie działał.
W chmurach nastąpiło dziwne poruszenie, a ich kontury prześwietlone słońcem przybrały niesamowity kształt kobiecej twarz o łagodnych rysach. Hashira wpatrywała się w nią zauroczona, czując obecność Krwawej Matki tuż nad swoją głową. Złożyła dłonie i pochyliła głowę.
- Pani... - wyszeptała. Wiedziała, że nie zostały rzucone w to szalone miejsce bez powodu.
Jej głowę wypełnił szum poruszających się chmur a potem ostry, donośny głos:
"Źle się dzieje... Czarodzieje stają się zuchwali i zbyt potężni. Same widziałyście tego skutki i nie wolno wam zapomnieć o żadnym ich szczególe. Teraz idźcie i wypełniajcie mą Wolę".
Kiedy słowa ucichły, a chmury rozwiały się, dziewczyna odetchnęła głęboko i spojrzała na Kerhje. Od początku, od obrzędu inicjacji Hashira czuła obecność Matki. Rozmawiała z nią w modlitwach, podczas wchodzenia do świata duchów i przed snem. Nigdy jednak nie spotkał jej taki zaszczyt! Wszystkowidząca przemówiła do niej! Z wyrazu twarzy Pustelniczki wynikało, że ona też ją usłyszała. Piękny uśmiech, jaki błąkał się na jej wargach sugerował jednak, że wzięła ją za swoją boginię, Matkę Naturę. Kapłance wcale to nie przeszkadzało - ważne było to, że połączył je wspólny cel. Cel, którego nie mogły nie wypełnić. Powstrzymanie zbrodni przeciwko naturze. Wiedziała, że tak samo jak ona, dziewczyna zrobi wszystko co w jej mocy, żeby wypełnić wolę swojej Pani. Ostrożnie przeszła przez okno i wyciągnęła rękę do towarzyszki.

Dziwny to był pochód - na przedzie, ze stoickim spokojem, kroczył olbrzymi, włochaty stwór z kręconymi rogami. Za nim w powietrzu unosił się gawron, delektując się prądami powietrza, na których kładł swoje czarne skrzydła. Dalej - dużo, dużo dalej - z pewnym przestrachem dreptały dwie dziewczyny. Różniło je wszystko - wiara, wygląd, nawet stan fizyczny. Mimo to szły razem, trzymając się za ramiona i ostrożnie stawiając każdy krok. Czerwona peleryna Kapłanki łopotała na wietrze.
Chatka za nimi zatrzęsła się i oswobodziła z okowów pnączy, z gracją balonika opadając w dół. Być może była to sprawka Vetery, która postanowiła doprowadzić swój domek do porządku. W końcu była potężną czarownicą, co do tego nie było żadnych wątpliwości. Wiedziała, tak samo jak one, że ścieżka między chmurami stworzona przez boginię przeznaczona jest tylko dla tych dwóch. Nie było już drogi odwrotu.
Po kilku minutach strachu Hashira uspokoiła się i zaczęła pewniej iść przed siebie. Widok olbrzymiej wysokości, nie ograniczonej żadnymi barierkami ściskał jej żołądek. Jednak ścieżka była szeroka i stabilna, a chmury przesuwały się leniwie po niebie. Wszystko zdawało się mówić, że nie ma się czego bać.
Ptaki krążące w dole przysiadały na koronach drzew i rozmawiały ze sobą piskliwie. W poruszeniu piór dziewczyna dostrzegła niebieskie ciałko o długim, cienkim ogonie. Przyłożyła dłonie do ust i zagwizdała głośno, przyzywając Chwostkę do siebie. Zakon wybrał te maluchy nie bez powodu - były szybkie, mądre i rzucały się w oczy w każdym otoczeniu. W tej sytuacji szansa na wypatrzenie jednej była znikoma - a jednak się udało! Kapłanka z uśmiechem wyprostowała dłoń i pozwoliła małemu ptaszkowi umościć się wygodnie. Z torby wyciągnęła kawałek papieru i pióro.
- Czy mogłabym skorzystać z twoich... pleców? - zapytała, czując jak dziwnie musi to brzmieć w uszach niewidomej dziewczyny. - Chciałabym wysłać wiadomość do Zakonu. Myślę, że będziemy potrzebowały pomocy, kiedy dotrzemy do Valladonu.
Widząc przyzwolenie Kerhje delikatnie oparła papier o jej plecy i szybko zaczęła go pokrywać drobnym, pochyłym pismem. Wyjaśniła z jaką misją zmierzała do Andurii i co odkryła po drodze. Pismo zaadresowała do Najwyższego Kapłana Ariona, któremu ufała jak nikomu innemu. Miała jednak świadomość, że bez pieczęci może je przeczytać każdy, kto przechwyci ptaszka, nawet Zakhan. Musiała jednak zaufać Pani i oddać swój los w jej ręce.
Wypuściła stworzonko i patrzyła jak znika między gałęziami, okruszek szafiru pośrodku lasu. Westchnęła i biorąc Pustelniczkę pod ramię wróciła do mozolnej wędrówki.

Wydawałoby się, że dotarcie na miejsce zajmie im kilka dni. Tyle mniej więcej dzieliło chatkę Vetery od Valladonu, na tyle na ile Kapłanka potrafiła to oszacować. Była to jednak droga przez las, po krętym trakcie, w otoczeniu dzikich stworzeń i jeszcze dzikszych ludzi. Tutaj, w górze panował spokój, a staje przesuwały się pod ich nogami w zaskakującym tempie. Nim minęło południe pokonały już jedną trzecią dystansu, a ciemne wieże wielokulturowego miasta nabrały wyraźniejszych kształtów.
Kerhje wydawała się znacznie spokojniejsza, tak jakby odzyskała wewnętrzną równowagę, a może nawet i wzrok. Jako że droga w swoim oszałamiającym pięknie zaczęła się robić monotonna, Hashira postanowiła skorzystać z okazji i wypytać nieco nowo poznaną towarzyszkę. W końcu Matka połączyła ich losy bardzo ważnym zadaniem. Powinny się lepiej poznać, by w razie konfrontacji z magami z Valladonu, móc się nawzajem ochronić.
- Powiedz... jak to właściwie jest z twoim wzrokiem? Zauważyłam, że widzisz, ale nie zawsze i na pewno nie swoimi oczyma. Jesteś magiem? Wyczuwasz otoczenie? Jak to działa?
Pytania nie były zadawane w złej wierze - Pustelniczka zwyczajnie fascynowała Kapłankę. Dziewczyna słuchała z uwagą, chłonąc każdą jej odpowiedź. W czasie swoich wędrówek spotkała wielu okaleczonych ludzi, którzy pomagali sobie przy pomocy magii - tworząc wodne kończyny, kradnąc głos swojemu chowańcowi albo używając zaklętej muszli do słuchania otoczenia. Nigdy jednak nie spotkała nikogo, komu udałoby się pokonać ślepotę.
- Od dawna wędrujesz sama? - spytała jeszcze, pragnąc poznać nieco przeszłości Kerhje. Jej los był prosty - wypełniała polecenia Zakonu jako Wędrująca. Co jednak pognało niewidomą Pustelniczkę w tak nieprzyjazne otoczenie?

Nagle sielska rozmowa została przerwana przez olbrzymi cień, który położył się na towarzyszkach, zakrywając również kroczące przed nimi zwierzaki. Władek zapiszczał i rzucił się do ponownej ucieczki, o mało nie tracąc równowagi. Serce Hashiry zabiło mocniej - zdążyła już polubić tego głupiutkiego demona o dobrotliwej duszy. Na szczęście jednak liście otaczały go ze wszystkich stron, tak jakby Krwawa Matka również nie chciała dać mu umrzeć.
Kapłanka zadarła głowę w górę i ujrzała widok, który zaparł jej dech w piersiach. Nad nimi, powoli trzepocząc skrzydłami unosił się olbrzymi smok. Jego wielkie, brązowe cielsko zdawało się zbyt ociężałe, żeby utrzymywać się w powietrzu, a jednak jakimś cudem szybował na tle słońca. Wydawało się, że je zauważył - jego żółte, gadzie ślepia obróciły się i skierowały prosto na nie.
Hashira stała jak zamurowana. Pierwszy raz w życiu widziała smoka! Piękno i groza tej bestii wydawały się wręcz niemożliwe! Oczywiście, czytała o nich w książkach kiedy była mała, jednak zawsze myślała, że smoki to tylko legenda. Nawet kiedy inni Kapłani opowiadali o spotkaniach z tymi stworami, zawsze uważała, że ubarwiają swoją podróż, by zrobić lepsze wrażenie.
Niepewna jak zareagować, zerknęła na Kerhje, licząc, że ona będzie wiedzieć. Ta jednak również trwała w bezruchu. Na wszelki wypadek dziewczyna chwyciła za zdobioną rękojeść szabli. Umiała się nią posługiwać, choć walka w przestworzach była czymś, na co wykształcenie we dworze jej nie przygotowało. Równie dobrze smok mógł jednak odlecieć - nie miała pewności co do jego zamiarów. Wydawał się najedzony i nie specjalnie nimi zainteresowany. “Matko, co mamy zrobić?” zapytała w myślach, wstrzymując oddech.
Awatar użytkownika
Kerhje
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 77
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Zielarz , Uzdrowiciel
Kontakt:

Post autor: Kerhje »

        Samotność nie istnieje. To tylko uczucie, które pojawia się w naszych sercach, kiedy nie mamy w co wierzyć. To najsmutniejsze co może spotkać człowieka. Ale też bardzo trudne do osiągnięcia. Jest przecież tyle rzeczy, którym można ufać... Nauce, sprawiedliwości, obranemu celowi, miłości, sobie samemu... albo siłom wyższym. Na przykład bogom. Dobrze jest mieć w co wierzyć.
        Kiedy kładziemy głowę na chłodną ziemię, czujemy jak bardzo przywiązani do niej jesteśmy. Nic nie jest w stanie zmienić tego, że do niej należymy lub należeć będziemy. Nawet istoty niematerialne odczuwają jej wpływy i wiedzą, że nie mają do czynienia wyłącznie z przypadkowym ułożeniem głazów posypanych piachem. Także aniołowie nieustannie zerkają na ziemię, a czasem wąską stopą dotykają jej powierzchni. Można to rozumieć na wiele sposobów. Być może jest to zwykłe przyzwyczajenie, może ciekawość, może biologiczna kolej rzeczy. Coś jednak jest na rzeczy.
        Krocząc królewskim mostem, pustelniczka czuła to bardzo wyraźnie. Korony drzew pod jej nagimi stopami przypominały o korzeniach kurczowo trzymających się ziaren. Choć włosy owiewał wiatr, a cisza była jego buczeniem, choć zachmurzone niebo jaśniało blaskiem zazdrosnego księżyca i miało się wrażenie, że świat przestał istnieć... Kerhje czuła jeszcze wyraźniej obecność Matki Ziemi. Tak. To ona była jej wiarą, to ona była przywiązaniem. Dzięki niej samotność nie istniała. Każdy pożółkły listek, zagubiona mrówka i pyłek niesiony podmuchem był świadectwem jej obecności. Nie sposób było czuć się samotnym. W gruncie rzeczy każdy kto ma lub miał w sobie życie, przeznaczony był do wspólnoty. Jedność myśli, ciał, fizyczne otaczanie się elementami do realizacji zamierzenia, daje nam „towarzystwo”. Czy tego chcemy czy nie – nigdy nie jesteśmy sami. Jeśli zaś masz wrażenie, że nie ma w tobie wiary, więc zostałeś skazany na odosobnienie, pamiętaj o innych. Niektórzy myślą pięknie i uniwersalnie. Ich wiara obejmuje również ciebie. Wierzą w twoje istnienie i opiekę sił wyższych. Nie trzeba się niczym martwić. Czy tego chcesz czy nie... Nie jesteś sam.

        Uczucie jedności z czymś lub kimś nadaje naszemu życiu cel. Nie zawsze jesteśmy go świadomi, kiedy jednak oczy zostaną otwarte, nagle wszystko nabiera sensu. Życie zaczyna pędzić do przodu i jest rozkosznie intensywne.
        Po objawieniu Najłaskawszej dziewczyna nabrała odwagi i energii do kroczenia przed siebie. Teraz mogła być pewna, że kręte ścieżki, którymi zmierza, nie prowadzą donikąd. Cel malowała harmonia, błagająca o pomoc.
        Kerhje już od wielu lat wiedziała, że Matka Natura sprawuje nad nią pieczę, tak samo jak nad każdym elementem stworzenia. Zagubiony w koronie dębu żuczek, czy niebieska Chwostka przywoływana przez Krwawą Kapłankę, miały zawsze swoje miejsce w sercu bogini. W końcu każdy miał swoją rolę i na nią zasługiwał. Przeznaczenie zaś nadawało nam ogromne znaczenie w nieskończonym świecie. Bez względu na to czego się dokonuje, można być pewnym, że nie umknęło to uwadze Najłaskawszej. Prawdopodobnie nawet twój upadek i cierpienie są częścią jej planu o niezwykłym lecz fundamentalnym znaczeniu. Pilnowania równowagi. Młoda wyznawczyni Zaanum sama nie zawsze to rozumiała. Ciężko było odróżnić intencje Matki od wynaturzeń istot chaosu. Niemniej wiedziała, że przede wszystkim należy dbać o dobro. Wtedy, oddając wodze zaufaniu, możemy być pewni, że czegokolwiek nie uczynimy, będzie to miało znaczenie w oczach bogini. Na tym polegała wiara.
        Tylko dzięki takiemu myśleniu niewidoma dziewczyna zdołała przetrwać samotnie w głuszy. Z tego powodu nie zawróciła jeszcze do punktu wyjścia. A przecież w każdej chwili mogła zawrócić i postarać się o powrót do Szepczącego Lasu. Nawet jeśli wcześniej miała wątpliwości co do swojej wyprawy, teraz się ich pozbyła. Matka przemówiła do niej bardzo konkretnie – jak nigdy wcześniej - i wskazała cel. Co więcej objawiła się również towarzyszce podróży. To nadawało wyprawie jeszcze większego znaczenia. Wspanialszego.
        Matka potrzebowała swoich córek.

        Wiele chmur przepłynęło nad głowami czwórki podróżników, którzy w niewinnej i potężnej ufności parli do przodu, ku przeznaczeniu. Gdyby jakiś artysta przelatywał nad nimi, najpewniej uwieczniłby ten obraz w swoim zdziwieniu. Bo rzeczywiście tworzyli nietypowy widok. Najbardziej mogła zaskakiwać naturalność, z którą poruszała się grupa. Mimo że dwie dziewczyny szły ramię w ramię, jedna trzymając się drugiej, szło im to sprawnie, a pomoc wydawała się być niemal symboliczna. Na początku nie było łatwo. Nowe otoczenie napawało lękiem, ale szybko okazało się, że zielony most był solidną i regularną konstrukcją. Wystarczyło zatem iść do przodu. Z tego powodu Kerhje nie wykorzystywała Oczka do badania drogi. Pozwoliła mu uspokoić serce i nacieszyć się niezwykłą przestrzenią. Czasem tylko zerkała jego oczyma, by ocenić dystans, który pozostał im do przebycia. Ptak był z tego powodu zadowolony. W końcu zrozumiał, że rogacz pod nim nie ma złych intencji i chyba nawet nie jest głodny. Poza tym byłoby mu raczej trudno dosięgnąć ofiary znajdującej się tak wysoko. Leciał więc na przodzie korowodu i czuł się niczym przewodnik.
        Kerhje milczała przez większość drogi, rozmyślając nad wydarzeniami i rozkoszując się zaszczytem. Nie myślała nawet o tym co właściwie będzie musiała zrobić w najbliższej przyszłości. Ciężko jej było sobie wyobrazić spotkanie z czarodziejami, którzy dopuszczają się czynów niebezpiecznych, potężnych i nowych... Do tej pory, po opuszczeniu spokojnego azylu chatki, radziła sobie jakoś podejmując i realizując decyzje bez większego przygotowania. Miała więc nadzieję, że i tym razem tak będzie. Poza tym nie była sama.
        Hashira zdawała się wiedzieć jak postępować. A może po prostu zasady Zakonu dawały jej oparcie i pewność siebie? Jakkolwiek było, Kerhje – choć początkowo z pewnym zdziwieniem – pozwoliła wykorzystać swoje plecy jako pulpit i wtedy też... Nie pamiętając już, kiedy ostatni raz to się zdarzyło – zaśmiała się. Wciąż wyobrażając sobie ich grupę z góry, stwierdziła, że ten moment musiał wyglądać tak banalnie, że aż zabawnie. Nawet nie pamiętała, kiedy ktoś prosił ją o tak zwyczajną pomoc. Czuła jednak, że działanie takie zawiera w sobie o wiele więcej znaczenia niż można by przypuszczać. W bardzo krótkim czasie dziewczyny połączyła nić, która zszyła dwa kawałki materiału w jedność. Wszystko było takie oczywiste.
        Kiedy Kapłanka skończyła pisać, a prześliczny ptaszek odleciał, Kerhje długo za nim patrzyła oczyma gawrona. Dalej jednak nie wypowiedziała ani słowa.

        Czas jednak mijał i wkrótce cel zaczął być widoczny bez pomocy Oczka. Choć oznaczało to zbliżającą się konfrontację, wszystko jakby uspokoiło się. Chmury rzedniały, wiatr wiał spokojniej, zrobiło się więc również ciszej. Mimo zmęczenia, było przyjemnie. Idąc mostem mogło się mieć wrażenie, że nie należy się do świata pod stopami. Wyglądał tak inaczej. Wszystkie elementy, które na co dzień miały ogromne znaczenie, teraz były malutkie i niepozorne. Potęga żyjących wydawała się być abstrakcyjną myślą zrodzoną z zuchwalstwa. A jednak miło było podziwiać jego efekty. Bo choć domy, samotne drzewa, pola i inne zabudowania przedstawiały delikatniejsze znaczenie, to tworzyły niezwykły obraz. Razem tworzyły cudowną całość. Plamki na obrazie, układające się w coś pięknego.
        Oczko zwolnił i zrównał się ze swoją właścicielką, pozwalając Władkowi prowadzić. Dwie dziewczyny zaś rozluźniły się i nogi prowadziły je mechanicznie. A wszystko to tworzyło warunki w których jedynym zaskoczeniem mogły być słowa wypowiedziane przez którąś z nich.
- Jak to działa? – powtórzyła zapytana, uśmiechając się rozbawiona. – Masz rację... Widzę, ale urodziłam się niewidoma. Nie znam więc świata z tej samej perspektywy co ty. A jednak... Wiem o jego kształcie dość dużo. Dzięki mojemu oczku. Czy raczej Oczkowi. – Po tych słowach nakierowała swojego małego towarzysza na wyciągniętą rękę. Gawron posłusznie usiadł jej na dłoni i spojrzał jednym okiem na Hashirę. Chwilę patrzył, by po chwili znów wzbić się w powietrze.
- Nie jestem magiem. Ale znam się co nieco na magii. Chociaż chyba nie potrzebuję jej by patrzeć oczyma zwierząt. Najłaskawsza coś mi zabrała, ale i dała w zamian. Ale nawet bez tego można działać nie widząc. Nawet ty byś mogła. Wystarczy skupić się nieco na otoczeniu i korzystać z pamięci.
        Kerhje nie mogła ocenić jakie wrażenie wywarła na pytającej odpowiedź. Zresztą bywało tak bardzo często i pustelniczce wcale to nie przeszkadzało. Była przyzwyczajona do głosu, którego nic nie zapowiada. Nie analizowała znaków ciała, dawanych przez towarzyszy. Wszystko było więc zwykle oczywiste. Trzeba było przyjmować szczerość intencji lub akceptować tarcze, które słowa mogły kreować. A jednak pustelniczka zaczęła zastanawiać się czy pamięta, by ktoś zadał jej takie pytanie. Ludzie raczej o t nie pytali. Czy bali się jej? Wstydzili? Czy też w świecie ślepota stała się czymś zwyczajnym i niogo nie ciekawi jej istota? Ciężko było znaleźć odpowiedzi, skoro miało się do czynienia z tak niewieloma inteligentnymi istotami na przestrzeni lat... Zresztą było na to niewiele czasu, bo wkrótce padło kolejne pytanie i Kerhje zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie minęło wcale tak dużo czasu, od wyruszenia z chatki... A jednak wydarzyło się tak wiele.
- Hmm... Nie... Raczej nie podróżuję, szczególnie sama i tak daleko. Wyruszyłam z domu jakieś trzy dni temu, ale sama jestem od czasu tego rozbłysku. Ja... Nie jestem pewna dlaczego... Co się właściwie stało.
Urwała na chwilę i myślami znów wróciła do tajemniczej postaci, za której sprawką znalazła się nagle...
- Hashiro! Ja właściwe nie wiem gdzie jestem. Widzę miasto, ale nie znam go. Wiem, że jesteśmy gdzieś na zachodzie. Ale... ON tylko powiedział, że na mnie czekałyście. Co miał przez to na myśli? Czy Matka rozmawiała z tobą o tym wcześniej? Od początku wiedziałaś, że będziemy razem spełniać jej Wolę?
        Biedny umysł pustelniczki znów plątał pasma zrozumienia. W jej głowie panował chaos, który ostatnimi dniami zbyt często dawał się we znaki. Można było po prostu zaufać słowom Najłaskawszej, jednak... Nie będzie ona nikogo prowadzić za rękę. Po to mamy rozsądek, by właściwie dbać o dobro natury, a więc i nasze. Gdyby nie on bylibyśmy zaledwie bezwolnymi kukiełkami, którymi żyłami trzeba nieustannie poruszać, by nie zgasło w nich istnienie. Ale jakże nudno by wtedy było! Jednak świadomość i wolność była nie tylko ekscytującym darem, ale i ogromną odpowiedzialnością. Ciemnowłosa znów wkraczała w jakiś etap swego życia bez przygotowania i wsparcia. Decydując się na samotne poszukiwania nauczyciela, wystawiła się już na pierwsze nauki. Nie musiała przeżyć bolesnego spotkania z Pandorą Dissen, by zrozumieć, że próba rozumienia świata i ludzi w nim, oraz ochrona siebie samego jest czymś niezwykle istotnym. Lekcje musiała przejść sama i z najlepszym efektem, inaczej jej podróż skończy się szybciej niż oczekiwała...
        Na przykład w smoczym ogniu. Czy taka śmierć nie byłaby piękna?
        Niewidoma najpierw usłyszała ruch ogromnych skrzydeł i wystraszyła się nie na żarty. Tu, na górze były zupełnie odsłonięte. Nie miały się gdzie schować, a to co się zbliżało z pewnością było ogromne. Początkowo Kerhje pomyślała, że to czarodzieje stworzyli znów coś co im zagraża. Kiedy jednak przygarnęła do siebie wystraszonego gawrona i skierowała jego oczy do góry... Zamarła. Lecz nie ze strachu, tylko z podziwu.
        Smok przelatujący nad lasem był przepiękny. Choć jego ciało nie miało opisywanego przez wielu szmaragdowego czy płomiennego koloru, wciąż jego majestat zapierał dech w piersiach. Dziewczyna nie mogła obejrzeć go dokładnie, jednak wystarczył jej widok kościstego grzbietu pokrytego łuskami, ogromne skrzydła, które przesłaniały niebo i smukły pysk wieszczący niebezpieczeństwo. Był fantastyczny. Był potężny. I tak blisko. Nie było sensu bać się. Jeśli miał ochotę je pożreć lub spalić i tak nie miały szans. Można więc było go tylko podziwiać. Strażnika bogów najbliższego Prasmokowi, któremu zawdzięczamy wszystko. Było to więc jak niezwykle intymne spotkanie z jego obecnością.
- Jest piękny... – wyszeptała i chwyciła dłoń Hashiry zaciśniętą na rękojeści szabli. – Nawet o tym nie myśl.
        Broń rzeczywiście nie przydała się. Smok zlustrował je bowiem tylko wzrokiem, a wielkie oko gada wydawało się być studnią bez dna. Potem z nozdrzy buchnęły kłęby pary, a skrzydła uniosły do góry. Opadając w dół przewróciły podmuchem powietrza dziewczyny. Majestat zwalił więc z nóg. Zmusiwszy zaś poddanych do pokłonu, król przestworzy oddalił się.
        A wszystko to było znakiem. Drzewa robiły się coraz niższe, a most zarysowywał swój koniec. Valladon miał wkrótce przywitać kolejne istnienia.
Awatar użytkownika
Hashira
Przybysz z Krainy Rzeczywistości
Posty: 82
Rejestracja: 6 lat temu
Rasa: Alarianin
Profesje: Kapłan , Wędrowiec
Kontakt:

Post autor: Hashira »

Słowa Kerhje zaniepokoiły Hashirę. Tajemniczy On brzmiał tak, jakby ktoś postanowił zabawić się losem niewidomej pustelniczki. Obiecała sobie, że później ostrożnie wypyta ją o dziwnego nieznajomego.
- Niestety, nigdy wcześniej nie rozmawiałam z Krwawą Panią w ten sposób. Czułam jej obecność, tak jak ty czujesz obecność Matki Natury we wszystkim co cię otacza. Jednak nigdy nie dostąpiłam zaszczytu słuchania jej słów. Przyjechałam do Andurii z prostą misją. Miałam dostarczyć do Zakonu parę narzędzi, które były potrzebne Kapłanom, a których właściciele - kupcy - utknęli po drodze. Dopiero później Matka popchnęła mnie do tego, co nas spotkało.
“Dobrze, że do końca miesiąca zostało jeszcze trochę czasu”, pomyślała dziewczyna, przyglądając się pustelniczce. Nie chciała nawet zastanawiać się nad tym, co by zrobiła, gdyby przypadło jej odprawić rytuał tutaj. Wolała również nie robić tego w obecności Kerhje - zamiłowanie dziewczyny do wszystkiego co żyje mogłoby być problematyczne. Na szczęście ten problem pozostawał daleko przed nią.
Póki co musiała się zastanowić nad tym, co zamierzają zrobić kiedy zejdą na ziemię. Samodzielne ruszenie do siedziby magów brzmiało jak samobójstwo. Jeśli wszyscy byli tacy jak Zakhan nie mogły się spodziewać niczego dobrego. Z drugiej strony czekanie na posiłki mogło trwać zbyt długo, a Matka wymagała od nich działania. Chyba jedynym sposobem było zejście do Valladonu i zdanie się na pomoc bogini.

Pojawienie się smoka skutecznie odwróciło uwagę Hashiry od leżących w oddali problemów. Była gotowa bronić się w razie potrzeby, choć nie miała pojęcia jak. Pustelniczka chwyciła jednak jej dłoń z siłą, o jaką nawet jej nie podejrzewała.
- Nawet o tym nie myśl. - Ostre słowa zaskoczyły Kapłankę. Spojrzała na dziewczynę, ale z jej postaci emanował tylko spokój. Twierdziła, że nie zna się na magii, ale może potrafiła odczytać intencje smoka? A może ufała swojej Matce ciut bardziej niż nakazywałby to zdrowy rozsądek?
Z nozdrzy stwora buchnęła para, tak jakby szykował się do zionięcia ogniem. Hashira spięła się, gotowa chwycić towarzyszkę w pasie i zeskoczyć z roślinnego mostu. Może Kerhje chciała zginąć z rąk Matki Natury, ale ona nie zamierzała im na to pozwolić!
Jednak gad tylko leniwie machnął skrzydłami i odwrócił się bez zainteresowania. Być może czwórka wędrowców spacerująca na takiej wysokości wcale nie była dla niego niezwykłym widokiem.
Podmuch wywołany ruchem błoniastych kończyn był na tyle silny, że pchnął obie dziewczyny na ziemię.
Przez chwilę Kapłanka leżała nieruchomo, próbując zogniskować wzrok. Kiedy udało jej się wstać i złapać równowagę, ujrzała jak drzewa powoli obniżają się, ukazując miejskie mury. Droga doprowadziła ich do lasu pod Valladonem. Czując, że nogi ma jak z waty, ruszyła ostrożnie w dół i kilkoma susami znalazła się na ziemi. Przed nimi widniała jedna z wielu bram, pilnowana przez dwóch znudzonych strażników. Byli tak zaspani, że nawet nie zauważyli niecodziennego przybycia podróżnych.
Władziu dał nura w krzaki, zostawiając za sobą jedynie chmurę piasku. Tymczasem drzewa z trzaskiem uniosły się i znieruchomiały, zupełnie jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Jedynie szary kot, który siedział przy drodze, obserwował wszystko uważnie, strzygąc z naganą jednym uchem. Zdecydowanie nie pochwalał takiego zaburzania naturalnego porządku rzeczy. Drzewa powinny stać prosto i być nieruchome, a nie schylać się lub - co gorsza - łapać witkami za ogon kogoś, kto próbował się na nie wspinać! Tak, roślinność zdecydowanie zdziczała w tej okolicy. Odwrócił się na pięcie i dostojnym krokiem ruszył w stronę bramy, ostentacyjnie ignorując strażników. Hashira postanowiła pójść w jego ślady.

Dalsze losy w Valladonie
Zablokowany

Wróć do „Równiny Andurii”

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 3 gości